Gold runs in our blood

CAROLINE BOYLE
Byłaś pełnym energii dzieckiem, choć jednocześnie nie brakowało ci pokory i wrażliwości. Twój uśmiech rozświetlał wszystko i często zdawało ci się, jakby świat kręcił się wokół ciebie; jakby każdy otaczający cię człowiek był na twoje skinienie. Kochałaś wielką posiadłość w której mieszkałaś i uwielbiałaś chować się w każdym jej zakątku doprowadzając przy tym liczne guwernantki do nerwicy. Dziś widzisz, że twój dom, choć ciężko mówić ci o miejscu, które jest tak zimne i obce, to zwykłe mauzoleum pełne złośliwych duchów. Od maleńkości upodobałaś sobie granie innym na nerwach i doprowadzanie ludzi do skrajności, wychodziło ci to znacznie lepiej niż gra na pianinie. Charakteryzowałaś się przesadnym uporem i precyzją, z którą musiałaś wykonać każdą czynność; przesadną dokładność z pewnością odziedziczyłaś po królowej lodu, której krew zmroziło w żyłach (jeszcze bardziej?) gdy dowiedziała się, że jej córka jest czarownicą. Początkowo chciała się ciebie wyrzec, mając za plugawą istotę, twój ojciec jednak szybko wybił jej ten pomysł z głowy. Niewątpliwie jednak odczuła wyraźną ulgę, kiedy na większość roku zniknęłaś w Hogwarcie. Nie obchodziło jej, co się z tobą tam działo, a gdy wracałaś czy na święto dziękczynienia czy przerwę wakacyjną, jeśli napotykałaś jej wzrok to widziałaś w nim jedynie strach i gorycz. Obie zaczęłyście się unikać, a ona chyba całkowicie cię skreśliła. Wciąż miałaś jednak ojca, który był z ciebie dumny i okazał ci wsparcie, którego niejednokrotnie tak potrzebowałaś.
Dorosłaś, a przynajmniej tak ci się wydawało. Coś w tobie pękło, coś się złamało, coś się zmieniło. Miałaś wrażenie, że straciłaś jakąś część siebie, której nigdy już nie zdołasz odzyskać. Straciłaś niewinność, dziecięcą radość i beztroskę; to wszystko zastąpiła zżerająca od środka ciekawość, której wciąż nie potrafisz zaspokoić i chęć górowania nad innymi. Poczułaś niezdrową potrzebę rywalizacji, pędziłaś w wyścigu szczurów i zawsze musiałaś być pierwsza, musiałaś wygrać, nawet wtedy gdy nagroda nie była tego warta. Nauka nigdy nie sprawiała ci problemów; jak jednak wiadomo, w miarę jedzenia rośnie apetyt. Ciebie przestało zadowalać cokolwiek; zobojętniałaś. I szczerze? Nienawidziłaś tego stanu, chciałaś coś poczuć, chciałaś aby coś tobą wstrząsnęło. Być może dlatego zaczęłaś szukać wrażeń, niebezpiecznych przygód; zaczęłaś poruszać się po niepewnym gruncie. A Twoje niegdyś złote serce nie tyle co było puste, po prostu miałaś wrażenie, że z każdym dniem gniło coraz bardziej i przestałaś zasługiwać na to co miałaś przez całe życie, co masz teraz.
VI ROKBRUDNA BŁĘKITNA KREW — CÓRKA MARKIZY I WŁAŚCICIELA WINNICY — ODWAŻNA I ŚMIAŁA GRYFONKA — WŁÓKNO ZE SMOCZEGO SERCA, TRZYNAŚCIE CALI, CYPRYS, SZTYWNA — PATRONUS PRZYBIERA NIEWYRAŹNĄ FORMĘ WILKA, ZAŚ BOGINEM JEST JEJ CIAŁO POCHOWANE ŻYWCEM POD ZIEMIĄ — WILKOŁAK, ZOSTAŁA UGRYZIONA W III KLASIE, WCIĄŻ JEDNAK NIE ZNA TOŻSAMOŚCI SPRAWCY, WYDAJE JEJ SIĘ JEDNAK, ŻE TE OCZY POZNAŁABY WSZĘDZIE — KLUB POJEDYNKÓW I ŚLIMAKA ORAZ CHÓR — NIESTWIERDZONA DEPRESJA, DRŻĄCE DŁONIE I CORAZ CZĘSTSZA UTRATA UPRAGNIONEJ KONTROLI

Care to trochę taka tykająca bomba, która wybuchnie w najmniej spodziewanym momencie, ale hej!, nie bójcie się (za bardzo...) Poszukuję kogoś do wspólnych przygód i trzymania mrocznych sekretów, kogoś kto będzie ciągnął ją jeszcze bardziej w dół (preferuję czystokrwistego ślizgona), kogoś na kim ona będzie wyładowywać swój gniew i nauczyciela (do skomplikowanej relacji), który będzie próbował jej pomóc i obrać właściwy kierunek. Poza tym chętnie przyjmę miłostki, wrogów, przyjaciół (wątpię by ktoś był na tyle szalony). Jestem raczej nastawiona na wątki w których coś się dzieje, nie lubię nudy, ukocham za to za wszelkie dramy, komedie i akcje. Chodźcie, bawmy się! ♥ ♥
✉coralcoralcoralv@gmail.com
Wątki: Finn,

16 komentarzy:

  1. [Dzień dobry (albo raczej dobry wieczór).
    Caroline może wyładowywać gniew na moim Finnie, jak nie znajdzie się inny kandydat, bo od początku szukam panny, która czasem brutalnie by go traktowała; miałam już trzy chętne do tej roli i wszystkie trzy przepadły, zanim w ogóle zaczęłyśmy pisać, przez co jestem niepocieszona.
    Swoją drogą, ten gif jest taki śliczny, że nie mogę się napatrzeć, a cała Caroline po prostu wspaniała.]

    Finley Darcy & Napoleon Groff

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dla mnie to w sumie bez różnicy, ale możesz się odezwać na mejla, cobyśmy syfu sobie wzajemnie pod kartami nie robiły.]

    Finley

    OdpowiedzUsuń
  3. [Absolutnie kocham Natalie Dormer! Do tego strasznie podoba mi się kreacja Caroline. Myślę, że w wielu kwestiach mogłyby się z Innes zrozumieć; mogłyby, gdyby nie ich charakterki. Bo obawiam się, że przez obie jest się bardzo trudno przebić.
    Mam nadzieję, że Caroline odnajdzie jednak jakiś punkt zaczepienia w życiu. I że zostaniecie z nami na długo!]

    Innes Macnair

    OdpowiedzUsuń
  4. Witamy serdecznie i życzymy udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hej, hej! Dziękuję bardzo, miło mi. :) Chętnie coś stworzę, aczkolwiek raczej nie byłaby to relacja pozytywna, gdyż moja Cillia jest z rodziny nastawionej do mugolaków bardzo negatywnie, toteż sama również ma takie zapędy. Ale może brat Cillii, Tobias, który również jest na szóstym roku, trochę podręczyłby Caroline, a moja panna udzieliłaby jej niezobowiązującej, chłodnej rady? Czy coś w tym stylu? Raczej nie należy do osób, które znęcają się nad kimkolwiek, czy to fizycznie czy psychicznie, bardziej są zimno-obojętne. :)]

    Cillia Avery

    OdpowiedzUsuń
  6. [Myślę, że to mogłoby się źle skończyć dla Caroline, bo Cillia w obronie rodzeństwa zrobi absolutnie wszystko. :D A i sam Tobias raczej jest typem osoby, która zawsze ze wszystkiego się wywinie, czy to magią, czy ucieczką. Ale może... W sumie nie wiem, czy coś takiego Ci będzie pasować, ale może Twoja pani byłaby w jakiś sposób zafascynowana Cillią? I niezrażona tym, że Avery ją ignoruje, nadal próbowała zabiegać o jej uwagę, aż w końcu C. powiedziałaby jej coś do słuchu? Nie mówię tu o żadnym zakochaniu czy coś, bardziej takim, hm, idolu z pewnych niejasnych względów. :D Ale, jak mówię, nie wiem, czy to w stylu Twoim i Caroline.]

    Cillia Avery

    OdpowiedzUsuń
  7. [Moje początki wołają o pomstę do nieba, ale musiałam to wszystko jakoś rozpisać i poukładać.]

    Finn zdawał sobie sprawę z tego, że większość znajomości, które nawiązał w Hogwarcie, na dłuższą metę była dla niego szkodliwa. Nawet Aleister Sheehan, starszy Puchon, który mianował go swoim braciszkiem i nieudolnie próbował o niego zadbać, na ogół jedynie ściągał na niego kłopoty, nie mówiąc już o reszcie jego toksycznych znajomych, choćby o Arthurze Blacku, który po prostu go wykorzystywał, na co Finn mu pozwalał, obawiając się, że inaczej go straci. Żadna z tych pokręconych relacji nie mogła się jednak równać z tym, co łączyło go z Caroline Boyle.
    Każda normalna osoba już po pierwszym spotkaniu z dziewczyną – zakończonym kilkoma bolesnymi sińcami – bez słowa schodziłaby jej z drogi lub przynajmniej unikała jej spojrzenia, ale nie on, nie Finley Darcy. Naiwnie doszukiwał się w ludziach dobrych cech i usprawiedliwiał ich okropne zachowania domniemanymi wydarzeniami z przeszłości; tak też było i w tym przypadku. Nie wiedział, czy odezwał się jego wewnętrzny masochista, chęć zbawienia świata czy po prostu współczucie dla Caroline, zdającej się toczyć walkę przeciwko wszystkiemu i wszystkim, jednak niby przypadkowo widywanie się z nią stało się dla niego czymś w rodzaju powinności i jednoczesną odskocznią od codzienności. Ich spotkania kończyły się najczęściej siniakami lub innymi obrażeniami, na które nikt nie zwracał szczególnej uwagi; ludzie przywykli do tego, że był niezdarą i zawsze nosił na ciele jakieś ślady wspomnianej niezdarności. Caroline albo naprawdę go nie znosiła, co wcale by go nie zdziwiło, albo wyczuła, że nie zamierza walczyć z jej agresją ani nikomu o niej mówić, bo poczynała sobie coraz śmielej. Kiedy wyciągała różdżkę, czasem zamiast strachu i adrenaliny w żyłach czuł motyle w brzuchu i pragnął ją pocałować. Z tego powodu czuł okropny, przejmujący wstyd – oczywiście czułby go również, gdyby po prostu chciał ją pocałować, ale fakt, że miał na to ochotę akurat wtedy, kiedy była dla niego paskudna, był wyjątkowo zawstydzający. Nie rozumiał samego siebie, więc jak miał zrozumieć Caroline?
    Zrozumienie, przynajmniej szczątkowe, przyszło nieoczekiwanie, kiedy przypadkiem poznał jej tajemnicę. Po tym, co zobaczył, a czego wcale nie chciał zobaczyć, długo bił się z myślami, mimowolnie odtwarzając w głowie tę przerażającą scenę. Nigdy wcześniej nie znał żadnego wilkołaka i było mu z tym dobrze – ledwo co pokonał strach przed mniej upiornymi stworzeniami, więc los najwyraźniej postanowił z niego zadrwić, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz zresztą.
    W końcu postanowił, że porozmawia z Caroline i przekona ją, aby powiedziała o swoim sekrecie któremuś z nauczycieli przez wzgląd na bezpieczeństwo innych oraz jej własne, a jeśli spotka się z protestem z jej strony, czego właściwie się spodziewał – zrobi to za nią, choćby początkowo miała go za to znienawidzić. Wierzył, że z czasem zrozumie, a kiedyś może nawet mu za to podziękuję.
    Spotkali się w jednej z opuszczonych klas, by porozmawiać bez świadków; tak jak przewidywał, dziewczyna nie była zachwycona jego pomysłem i żadne logiczne argumenty do niej nie trafiały. W przypływie złości wymieszanej z bezsilnością poinformował ją o swoim zamiarze; działając pod wpływem chwili, bez ostrzeżenia wyciągnął różdżkę i oszołomił ją Drętwotą, a następnie zamknął ją w sali przy pomocy zaklęcia, by zyskać trochę czasu.
    W Hogwarcie była tylko jedna osoba, której ufał na tyle, by bez cienia wątpliwości powiedzieć jej o problemie Caroline; była to Serena Blackwall, jego ukochana nauczycielka, na dodatek będąca opiekunką Gryfonów, co czyniło ją wręcz idealnym powiernikiem sekretu dziewczyny. Wiedział, że nie powiadomi o tym nikogo więcej, jeśli nie będzie to konieczne, i zrobi wszystko, by pomóc swojej wychowance.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez problemu ją odnalazł – w swoim naiwnym, nastoletnim zauroczeniu wcale nie nauczył się planu jej każdego dnia na pamięć, skądże znowu – lecz zamiast przejść do rzeczy, zaczął od gadki szmatki, czując serce podchodzące mu do gardła, jak gdyby miał zamiar zrobić coś niewłaściwego czy wręcz nagannego. Kiedy już wreszcie zebrał się w sobie, wzdrygnął się nagle, złapany za ramię.
      Od razu pojawiła się myśl, by odepchnąć Caroline i na jej oczach poinformować profesor Blackwall o tym, czego był świadkiem, ale jak zwykle zabrakło mu odwagi; pozwolił jej pociągnąć się korytarzem w jeszcze nieznane mu miejsce.
      — Porozmawiamy później! — rzucił ze sztucznym uśmiechem w stronę oddalającej się sylwetki profesor, czując na ramieniu coraz mocniejszy ucisk, jakby Caroline próbowała mu w ten sposób zasugerować, że nie będzie żadnego później.
      Dopiero kiedy zniknęli z pola widzenia opiekunki Gryfonów, spróbował odepchnąć dziewczynę, zirytowany i rozczarowany jednocześnie.
      — I tak jej powiem — obwieścił nieco butnie, patrząc jej w oczy z zadziwiającą jak na niego odwagą, jednak zaraz odwrócił wzrok, nagle onieśmielony jej oszałamiającą urodą. Spodziewał się, że za tę zuchwałą odzywkę dostanie w twarz w przeciągu kilku sekund, ale było mu wszystko jedno.

      Chłopiec do bicia

      Usuń
  8. Caroline miała rację: udawał. Owszem, był miłym, przesadnie niezdarnym chłopcem, który uśmiechał się nawet w złych sytuacjach, ale celowo przerysowywał swój własny obraz w oczach innych, bo pozwalało mu to na drobne grzeszki, o które nikt potem go nie podejrzewał. Ten śmieszny ciamajda miałby zrobić coś złego? Nigdy w życiu! W rzeczywistości jednak Finn wcale nie był ani szlachetny, ani zawsze uczciwy, jak wydawało się innym, lecz o tym nie wiedziała nawet Caroline, której udało się dostrzec maskę, za którą chował się od wielu lat.
    On z kolei po raz pierwszy widział Gryfonkę taką: przestraszoną, kruchą i bezbronną, a może nawet bliską płaczu; jego głupia skłonność do obwiniania się o całe zło tego świata sprawiła, że pojawiły się wyrzuty sumienia i przez chwilę żałował, że chciał powiedzieć profesor Blackwall o problemie dziewczyny wbrew jej woli i tym samym doprowadził ją do takiego stanu. Na szczęście szybko wrócił zdrowy rozsądek, który nakazywał mu o nią zadbać, choćby drapała i gryzła, płacząc ze złości lub bezradności.
    Kiedy nagle znalazła się niebezpiecznie blisko niego – bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, bliżej, niż wypadało – poczuł, jak płoną mu policzki. Onieśmielony spuścił wzrok, obawiając się, że utonie w jej oczach, i ledwo zapanował nad drżeniem ramion.
    Finn był dziwakiem w wielu aspektach: dzielnie znosił bycie popychadłem, a nawet bardziej ekstremalne formy przemocy, jednak reagował niechęcią czy wręcz ostentacyjnym wstrętem, kiedy ktoś tak po prostu go dotykał. Gdy któryś z kolegów w przyjacielskim geście kładł mu dłoń na barku, odruchowo ją strącał, obrzydzony i zlękniony. Nie działo się to oczywiście bez przyczyny, ale powód jego zachowania był tak przykry i bolesny, że wolał nie wracać myślami do tamtych chwil, choć bywało, że one same do niego wracały, by go dręczyć, zwłaszcza nocami.
    — Odsuń się — niemal podniósł głos, chyba pierwszy raz w obecności Caroline, i gwałtownie wyciągnął różdżkę, by już po chwili dźgnąć dziewczynę jej końcem w żebra i zmusić ją do odsunięcia się. W rzeczywistości wcale nie zamierzał używać magii, jednak obawiał się, że same słowa nie wystarczyłyby, aby na nowo stworzyć między nimi dystans, który pozwoliłby mu trzeźwo myśleć.
    Wiedział, że każdy normalny chłopak bez zastanowienia skorzystałby z okazji i zażyczyłby sobie czegoś od Caroline. Sam chętnie też by to zrobił – były rzeczy, których mógł od niej chcieć, choć wstydził się o nich myśleć – ale miał swój system wartości i nie dałby się przekupić za nic na świecie. Nie mogła trzymać swojego wilkołactwa w tajemnicy – stwarzała zagrożenie dla samej siebie i innych.
    — Niczego od ciebie nie chcę — obwieścił dumnie, choć nie było to do końca prawdą. Wciąż wydawało mu się, że czuł jej przyśpieszony oddech na swojej twarzy i ciepło ciała tuż obok jego; mimowolnie wyobrażał sobie, co by było, gdyby jej nie odepchnął.
    Przełknął ślinę odrobinę zbyt głośno, zaciskając palce na trzonku różdżki.
    — Zachowujesz się jak dziecko — stwierdził, niemal pewien, że zdenerwuje ją tą złośliwą uwagą, na co po cichu liczył. Bez wątpienia było to dziwne, ale wolał oglądać ją wściekłą niż bezsilną – może dlatego, że po prostu przywykł do rozzłoszczonej Caroline, a może dlatego, że dostrzegał coś poetyckiego i pociągającego w osobach, które były niczym niszczycielskie fale. — Co złego może się stać, kiedy ktoś się dowie? Przekonaj mnie, że zrobię ci krzywdę, mówiąc o tym profesor Blackwall.
    Schowawszy różdżkę, skrzyżował ręce na torsie; próbował sprawiać wrażenie niezastraszonego, a nawet pewnego siebie, choć raczej z marnym skutkiem.

    Finley

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy jej ciepłe, miękkie piersi przylgnęły nagle do jego torsu, wzdrygnął się nerwowo, czując, jak zapłonęły mu policzki, a już po chwili wszystkie organy. Nigdy wcześniej żadna dziewczyna nie znalazła się aż tak blisko niego; w ogóle dziewczyny nie zwracały na niego uwagi, chyba że akurat chciały, aby pomógł im z pracą domową, świadome, że nikomu nie odmawiał. On zresztą też nie był nimi szczególnie zainteresowany, bo zajmowało go wzdychanie do profesor Blackwall. Był jednak nastolatkiem – spragnionym uczuć, z szalejącą burzą hormonów – i bliskość Caroline go oszołomiła. Pragnął jej i jednocześnie czuł obrzydzenie za każdym razem, kiedy go dotykała.
    — Może oczekuję od ciebie dojrzałości dlatego, że jestem młodszy, a jakoś potrafię zachować się odpowiedzialnie? — burknął, wciąż się czerwieniąc. Nie znosił, kiedy ktoś próbował usprawiedliwiać swoje nieodpowiedzialne czyny wiekiem, zwłaszcza gdy stał za nimi egoizm, a nie młodzieńczy brak rozsądku.
    W totalnym szoku słuchał opowieści, którą niespodziewanie uraczyła go Caroline, choć podejrzewał, że właśnie tak to wyglądało; po prostu nie spodziewał się usłyszeć tego wszystkiego z jej ust. Odniósł nieprzyjemne, być może mylne wrażenie, że dziewczyna traktowała swoje wilkołactwo jako formę zabawy, co dla niego samego było nie do pomyślenia, jednak jeszcze gorsze od jej słów było to, że bez choćby cienia zakłopotania raz za razem go dotykała.
    Kiedy to robiła, czuł się jak kiedyś. Jak wtedy. Osaczony, skrępowany, bezbronny. Nie potrafił się postawić, bez słowa pozwalał jej na kolejne gesty, dygocząc nieznacznie. Nie chciał jej pokazać, że jej coraz śmielsze posunięcia robiły na nim jakiekolwiek wrażenie, ale obawiał się, że jego oczy i tak wszystko zdradziły.
    Gdy Caroline wreszcie odsunęła twarz od jego szyi, nerwowym gestem powiódł dłonią w miejscu, gdzie go polizała, jakby chciał się upewnić, że był tam tylko mokry ślad, i odetchnął z ulgą.
    Mówiąc wcześniej o bezpieczeństwie innych, myślał także o sobie – już wcześniej wielokrotnie zastanawiał się, co by było, gdyby kiedyś Caroline całkowicie straciła nad sobą kontrolę w jego obecności akurat podczas pełni. Właściwie nie obawiał się wilkołactwa samego w sobie ani nawet ostracyzmu ze strony innych, miał jednak marzenie, którego – jak mu się wydawało – z piętnem likantropii nie mógłby spełnić. Nikt o zdrowych zmysłach nie zaufałby uzdrowicielowi będącemu wilkołakiem.
    Finn nie zwykł jednak wpadać w panikę i wbrew pozorom niełatwo było go zastraszyć.
    — Zwierzyłaś mi się — zauważył, z niepokojem zerkając na swoją różdżkę leżącą przy brzegu jeziora. Czuł się bez niej jak bez ręki, jednak obawiał się, że jeśli teraz po nią ruszy, tylko sprowokuje Caroline, aby kolejny raz dotknęła go wbrew jego woli. — Nie sądzę, że chciałaś mnie wystraszyć. Chciałaś się komuś wygadać — stwierdził, znowu przenosząc spojrzenie na dziewczynę. Może odwaga tego stwierdzenia graniczyła z głupotą, ale Finn bywał naiwny i nie chciał uwierzyć, że Caroline w rzeczywistości mogła być aż tak zła i zepsuta, by grozić mu na poważnie.
    Powiódł wzrokiem po jej sylwetce od góry od dołu i z powrotem, zastanawiając się, jak zareagowałaby, gdyby tym razem to on jej dotknął. W myślach wciąż widział bliznę na jej nagim brzuchu.
    — To nie jest już tylko twoja tajemnica — przypomniał jej i choć głos miał łagodny, mogło to zabrzmieć nieco złośliwie. Kiedy uniósł rękę, by odgarnąć jej włosy z twarzy, serce zabiło mu szybko i niespokojnie. Sam nie wiedział dlaczego: ze strachu, że zaraz przyjdzie mu tego pożałować, czy ze wstydu. — Mógłbym obiecać ci, że będę trzymać język za zębami, ale skąd będziesz miała pewność, że faktycznie to zrobię?
    Nie powinien mówić tego na głos. Powinien obiecać jej, że będzie cicho, a potem tej obietnicy po prostu nie dotrzymać, jednak z nieznanych sobie przyczyn chciał być wobec niej w porządku, nawet jeśli ona nie zachowywała się tak wobec niego.
    — Zresztą, mogę ci to obiecać pod jednym warunkiem: nie dotkniesz mnie więcej. Nie... w taki sposób. Nie bez mojej zgody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedział, że stawiając akurat taki warunek, przyzna się przed nią do słabości, którą ona być może zechce w przyszłości wykorzystać przeciwko niemu, ale nie myślał o tym, co będzie później. W tym konkretnym momencie chciał ją powstrzymać przed dalszym dotykaniem go. To było zbyt bolesne i mieszało mu w głowie.

      Finley

      Usuń
  10. Przez chwilę był na Caroline naprawdę wściekły, lecz nawet spojrzenie, które jej wtedy posłał, w zamierzeniu przepełnione gniewem, wyrażało co najwyżej pretensję. Dzielnie znosił wszelkie upokorzenia i niesprawiedliwości, pogodzony z rolą ofiary, jednak stwierdzenie, że zależy mu tylko na własnym dobrze, przelało czarę goryczy. Nigdy nie stawiał się na pierwszym miejscu, inni zawsze byli dla niego ważniejsi, a Caroline musiała być głupią, zapatrzoną w siebie egoistką, skoro uważała, że jej bzdurne pragnienie posiadania tajemnicy i wolności było ważniejsze od bezpieczeństwa innych. Od razu zmienił zdanie i postanowił wcale nie trzymać języka za zębami zgodnie z jej wolą; musiał tylko trochę uśpić jej czujność i pozwolić jej poczuć złudny spokój, by zemsta była słodsza. Do tej pory nawet nie przyszło mu do głowy, żeby się na niej mścić, naprawdę kierował się tylko i wyłącznie troską. To ona obudziła w nim tę paskudną, mroczną żądzę.
    Gdy niespodziewanie omal go nie pocałowała – zdawało mu się, że mimo to poczuł wilgoć jej warg na swoich – serce na moment stanęło mu w miejscu. Jej odwaga przerażała go chyba bardziej niż wilkołactwo i jednocześnie ją za nią podziwiał, jednak gdyby faktycznie ośmieliła się to zrobić, dałaby mu kolejny powód, by zapomniał o sympatii, którą do tej pory ją darzył. Nigdy się z nikim nie całował i nie chciał tego zrobić pod przymusem, bo do zbyt wielu rzeczy został w życiu zmuszony; zresztą, był pewien, że bez problemu wyczułaby, że to jego pierwszy pocałunek, i zaczęłaby z niego drwić. Zawstydzanie go bez wątpienia ją bawiło.
    Jej decyzja, podjęta niemal bez zastanowienia, zaskoczyła go; spodziewał się, że mu nie uwierzy albo dla zabawy zmusi go, aby błagał ją, żeby dała mu wreszcie święty spokój, tymczasem poszło jak po maśle, wręcz podejrzanie łatwo. Zbyt łatwo. Czuł się z tym nieswojo, jakby wciągnęła go w kolejną gierkę, której zasad nie znał. Przez chwilę oglądał w szoku swoją własną różdżkę, byleby nie musieć patrzeć na dziewczynę.
    Odkąd pamiętał, miał niezdrową skłonność do brania winy na siebie i nie wybaczyłby sobie, gdyby Caroline znalazła kolejną ofiarę tylko dlatego, że zażądał od niej, aby zostawiła go w spokoju, zwłaszcza że wcale jej o to nie prosił. Chciał jedynie, aby przestała go dotykać. Jej agresywne zachowanie nie robiło na nim większego wrażenia, dopiero jej smukłe dłonie błądzące po jego ciele w taki sposób, jakby cały należał tylko do niej, były czymś, z czym nie potrafił sobie poradzić. Nie kwestionował bynajmniej jej urody ani własnej chęci bycia przez nią dotykanym, po prostu nie mógł się przemóc. Nie potrafił.
    — Siniaki mi nie przeszkadzały — uświadomił ją. Sam nie wiedział, czy w ten sposób próbował powstrzymać ją przed szukaniem następnej ofiary, czy chciał dalej sprawiać jej tę perwersyjną przyjemność. Choć nie przyznałby tego na głos, jemu również sprawiało to jakąś chorą rozkosz, której nie potrafił wytłumaczyć.
    Był świadomy, że to, co przed chwilą powiedział, stało w sprzeczności z jego prośbą i brzmiało co najmniej dziwnie; liczył się z tym, że Caroline uzna go za nienormalnego, jeśli do tej pory jeszcze tego nie zrobiła. Sam siebie nie rozumiał, ale szturchnięcia i uderzenia wyzwalały w nim najróżniejsze emocje, nie tylko te negatywne, z kolei zwykły dotyk niósł za sobą jedynie przejmujący wstyd, wiążący się z tym, co niegdyś przeżył, a o czym do tej pory nikomu choćby nie wspomniał.
    — Jeśli dowiem się, że dręczysz kogoś innego, jeszcze tego samego dnia wszyscy poznają twój sekret — ostrzegł ją, na wszelki wypadek wciąż nie chowając różdżki. Przywykł do gwałtownych reakcji Caroline i w jej obecności kierował się myślą przezorny zawsze ubezpieczony.
    Uważnie zmierzył wzrokiem jej sylwetkę – dygoczącą, jak gdyby faktycznie doskwierało jej wspomniane przez nią zimno, i nagle sprawiającą wrażenie zupełnie kruchej. Nie umiał określić, co czuł do tej okropnej i jednocześnie smutnej dziewczyny ani w tym konkretnym momencie, ani tym bardziej ogólnie; przeżył już przy niej chyba każdą możliwą emocję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Uważaj na siebie — rzucił, choć obawiał się, że Caroline dostrzeże w tym ironię i znowu się na niego wścieknie, a zdenerwowanie jej nigdy nie było jego celem.
      Wcale nie żałował, że się rozstawali. Wcale.

      Finley

      Usuń
  11. [Cześć! Trochę po czasie, ale zaglądam tutaj i po pierwsze dziękuję za miłe powitanie, a po drugie chciałabym porwać Caroline na jakiś wątek. Wiadomo, że z panem uzdrowicielem powinna się już całkiem dobrze znać, no i myślę, że on siłą rzeczy musiałby zostać wtajemniczony w jej likantropię? Ale na pewno dobrze by się dogadywali, on z pewnością martwiłby się o nią czasami, a do tego zawsze służył jakąś dobrą radą, więc może uda nam się coś ustalić!]

    Claudius Cleavely

    OdpowiedzUsuń
  12. Wiedział, że Caroline nie zrozumie. Siniaki bolały tylko przez chwilę, opowiadały jakąś historię – niekoniecznie straszną, a często wręcz zabawną – i znikały; dotyk obcych dłoni zostawiał na umyśle jątrząca się w nieskończoność ranę. Nie zamierzał jej tego tłumaczyć nie tylko dlatego, że pomimo upływu lat nie potrafił o tym mówić bez zbędnych emocji. Była zbyt zapatrzona w samą siebie, by to pojąć, i niesłusznie przekonana o tym, że każdy chłopak w jego wieku pragnął jej dotyku. Finn nigdy nie był jak każdy, a to wstrętne poczucie odmienności i wyobcowania towarzyszyło mu do dzisiaj.
    Nie powinien godzić się z rolą zabawki bez względu na to, czy podobało mu się, jak dziewczyna go dręczyła; w przeszłości przyzwolenie na to innym zaprowadziło go właśnie tutaj i postawiło go w tej chorej sytuacji, z której naprawdę chciał się wreszcie uwolnić.
    Prawdę mówiąc, do tej pory nie traktował gróźb Gryfonki poważnie – był pewien, że nie zrobiłaby mu krzywdy gorszej niż zostawienie na jego ciele kilku kolejnych siniaków. Kiedy wyciągnęła różdżkę, wszystko potoczyło się tak szybko, że znalazłszy się nagle pod wodą, przez moment miał w głowie bolesną pustkę, która płynnie w przeszła w panikę – chyba zadziałał instynkt – a potem w chwilowy, nieadekwatny do sytuacji spokój.
    Caroline miała pecha – lub szczęście, zależy, jak na to spojrzeć – bowiem Finn potrafił pływać. Nie chciał nawet myśleć, co mogłoby się stać, gdyby nie spędził wakacji u rodziny Sheehanów, podczas których Aleister pomógł mu wreszcie nauczyć się pływać.
    Gdy walczył z oporem wody i ciężkością przesiąkniętej nią szaty, jego głupia wyuczona uległość wobec innych i naiwna wiara w ich dobroć podsunęły mu myśl, że Caroline zachowała się tak, a nie inaczej, bo się bała, i nie powinien obwiniać jej o reakcję powodowaną tym strachem. Nie mógł jej jednak dłużej usprawiedliwiać. Mogła go zabić. Zabiłaby go, gdyby nie potrafił pływać. To był jedyny sposób, żeby trzymał język za zębami.
    Kiedy wynurzył się z wody, nie spodziewał się zobaczyć dziewczyny, przekonany, że czmychnęła z miejsca zdarzenia, zostawiając go na pastwę losu.
    Ujrzawszy jej wstrętny, przepełniony słodyczą uśmiech, poczuł coś, czego nie czuł nigdy wcześniej. Poczuł nienawiść tak silną i prawdziwą, że wręcz ogłupiającą. Nie czuł takiej nienawiści ani do własnej matki, ani do sąsiadki, która sprawowała nad nim opiekę podczas nieobecności tej pierwszej i która skrzywdziła go nawet bardziej niż ona. Wcale nie chciał tego czuć, wydawało mu się to wstrętne, ale mimo to pozwolił, by to uczucie go pochłonęło i zaćmiło zdrowy rozsądek.
    Kaszlał przez chwilę, otumaniony paskudnym wrażeniem, że nałykał się wody.
    — Przepraszam — wykrztusił wreszcie i zaraz znowu kaszlnął, jakby w płucach zalegała mu woda. Przemoczona szata nieznośnie mu ciążyła i czuł, że przemarzł do kości, ale paląca nienawiść dodawała mu sił i grzała mu dygoczące z zimna ciało. — Już będę grzeczny. Obiecuję.
    Odgarnął z twarzy mokre włosy, próbując utrzymać się na powierzchni.
    — Podasz mi chociaż rękę? Proszę? — starał się nadać tej wypowiedzi żałosny, wręcz błagalny ton. Łudził się, że Caroline będzie miała chociaż tyle przyzwoitości, by to zrobić, a on skorzysta z okazji i sprawnym ruchem wciągnie ją do jeziora, z taką samą bezdusznością jak ona nie przejmując się tym, czy potrafi pływać.
    Chyba jej mrok sprawił, że i on odkrył w sobie mroczną cząstkę, o istnienie której nigdy wcześniej nawet się nie podejrzewał.

    Finley

    OdpowiedzUsuń
  13. Choć bliskość między nimi była zdecydowanie niekomfortowa, Finn nie był na Caroline zły; podejrzewał, że przykleiła się do niego, bo nie umiała pływać tak dobrze jak on albo nawet w ogóle. Sam objął ją jedną ręką, oczywiście nie bez oporów i zażenowania, starając się na nią nie patrzeć. W nagłym zuchwalstwie nie przewidział tego scenariusza i nie miał pojęcia, jak się zachować. Wydawało mu się, że nie słyszał ani świstu wiatru, ani plusku wody, jedynie oddech Caroline i dudnienie własnego serca, pompującego krew szybciej niż zazwyczaj, tak szybko, że aż łaskotała go w skroniach. Przez ułamek sekundy, ogłupiony pięknem dziewczyny i zniewolony jej zimnym spojrzeniem, które – paradoksalnie – grzało zamiast mrozić, miał ochotę ją pocałować. Do głosu doszedł jednak zdrowy rozsądek i nagle to pragnienie wydało się Finnowi obrzydliwe; odruchowo niemal ją odepchnął, w ostatniej chwili orientując się, że jeśli jego podejrzenia co do jej umiejętności pływania były słuszne, mogłoby się to skończyć tragedią.
    Oczywiście nie pomyślał o pocałowaniu kogoś po raz pierwszy. Chyba jak każdy nastolatek myślał o tym nadzwyczaj często, zawsze bardzo niefortunnie wybierając obiekty swoich westchnień. Bohaterami tych głupich fantazji, które miały się nigdy nie spełnić, były najczęściej dwie osoby – nauczycielka historii magii i prefekt naczelny – jednak obsadzenie Caroline w tej roli było jeszcze gorsze, wręcz nienormalne. Przecież go dręczyła. Może nawet próbowała zabić.
    Wpatrywał się w jej twarz, walcząc z chęcią odwrócenia wzroku. Dlaczego w ogóle go o to pytała? Chciała, żeby potwierdził, jaka jest okropna, czy wręcz przeciwnie, liczyła na to, że zaprzeczy?
    — Wcześniej myślałem, że cię lubię — wyznał bez ogródek, jakby wcale niezawstydzony ciężarem tego wyznania. — Ale nie jestem w stanie lubić kogoś, kto myśli tylko o sobie — dodał z wyczuwalnym rozczarowaniem w głosie.
    Nie miał powodów, by ją lubić. Od początku traktowała go jak chłopca do bicia, a kiedy wyciągnął do niej pomocną dłoń wbrew temu, że go męczyła, nawet nie spróbowała go zrozumieć; mimo to nie żałował, że poznał jej sekret i ośmielił się przemówić jej do rozsądku.
    Patrząc na jej przepełnioną emocjami twarz, przez chwilę myślał o tym, by wyrwać jej różdżkę i pozwolić jej opaść na dno, jednak zbyt dobrze wiedział, jak bolesna jest utrata różdżki, choćby tylko chwilowa. Nie był taki jak Caroline. Nie zamierzał jej sprawiać cierpienia.
    Pomógł jej wyjść na brzeg i zaraz sam do niej dołączył; zatrząsł się od razu, poczuwszy wieczorny chłód i powiew wiatru, które w połączeniu z przemoczonym ubraniem i mokrymi włosami gwarantowały przeziębienie.
    — Nigdy się ciebie nie bałem, jeśli o to pytasz, a już na pewno nie twojego wilkołactwa — kontynuował temat. Sięgnął po swoją różdżkę i przyjrzał się jej uważnie, by upewnić się, że została nienaruszona, od niedawna przewrażliwiony na tym punkcie. Nie zamierzał opowiadać ze szczegółami, co czuł naprawdę; był pewien, że Caroline i tak wiedziała, w końcu niejednokrotnie próbowała pogłębić obezwładniające go poczucie bezsilności.
    Odgarnąwszy z twarzy mokre strąki włosów, rzucił zaklęcie, by wysuszyć ubrania ich obojgu, jednak mimo to nie przestał dygotać. Wcześniejsza złość ulotniła się i już go nie ogrzewała; czuł dokuczliwe zimno aż w kościach.
    Ściemniało się. Oboje już dawno powinni być w zamku.
    — I co teraz? Nadal nic do ciebie nie dotarło? — rzucił, opatulając się szczelniej szatą.

    Finley

    OdpowiedzUsuń