I am a wolf, a wild cur

Przyrównać jego upór do oślego stanowiłoby nie lada obrazę – dla nieszczęsnego czworonoga oczywiście. Zaciętość i wytrwałość niewątpliwie mogłyby zostać poczytane jako zalety, gdyby nie niefortunny sposób ich wyrażania, którym charakteryzuje się ten krnąbrny Szkot. Nie dalej jak wczesną wiosną, po przegranym zakładzie, dwa tygodnie paradował po hogwarckich korytarzach w kilcie, nie zdejmując go nawet wtedy, gdy z uwagi na ubiór wysoce naruszający regulamin szkolny zawisła nad nim groźba ujemnych punktów i szlabanów. Zamiast go ściągnąć, wolał przewertować opasłe tomiszcza i wynaleźć kruczek prawny z XVII wieku, wiążący ręce nauczycielom. Honor udało się zachować, a i cała szkoła miała okazję oglądać zgrabne - choć nieco owłosione - dolne kończyny Urquharta. W gruncie rzeczy głowę ma na karku i umiejętności też odmówić mu nie można. Trudno by mu było bez tego zostać aurorem, co przecież z typową dla siebie stanowczością postanowił już dawno temu. Nieomylna Tiara Przydziału i w tym przypadku nie popełniła błędu, choć długo dumała, siedząc na ciemnowłosej czuprynie. Dziś z dumą reprezentuje barwy Krukonów, szczególnie ochoczo dając upust domowemu patriotyzmowi na boisku quidditcha. Powrót do drużyny stanowił ten brakujący element, dzięki któremu znów mógł poczuć się w pełni sobą. Co prawda trochę się zmieniło, ale chyba jednak z pałką bardziej mu do twarzy. Po roku nieobecności potrzebował poczucia powrotu do normalności, nawet jeżeli sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. Znów przemierzać te same korytarze biegnąc na zajęcia, przekonać się, że książki w bibliotece upchnięte są w tych kątach, gdzie je pozostawił, a skrzaty w kuchni wciąż się krzywią na jego widok, gdy wpada pomiędzy posiłkami. Oswoił się ze swoimi comiesięcznymi przypadłościami, zdeterminowany by kiedyś opowiedzieć o nich głośno. Na razie pożytkuje energię na systematyczne łamanie zasad szkolnych; czy to w iście Krukońskim duchu, buszując pod osłoną nocy w Dziale Ksiąg Zakazanych, czy też na eksplorowaniu zamku i okolic. Aktywny członek koła transmutacji i klubu pojedynków, od biedy nawet i korepetytor, gdy ładnie poprosić (ewentualnie przekupić). Zafascynowany mugolskimi pojazdami, ale to najwyraźniej przypadłość rodzinna, zważywszy na popularność Drews Motors na zachodnim wybrzeżu, gdzie zmotoryzowany transport magiczny rośnie w konkurencję wobec tradycyjnych mioteł. Subtelności w nim za grosz, a bycie neutralnym na tyle mu nie wychodziło, że nie zamierza więcej próbować. W obecnej sytuacji chyba nie ma nawet wyboru.
urodzony w Inverness, 7 listopada 2002 roku • dorastał w Castle Craig, siedzibie klanu Urquhart, od wieków chronionej zaklęciami zarówno przed czarodziejami, jak i mugolami, tak by z oddali przypominać ruiny • członek czystokrwistego czarodziejskiego rodu Urquhart • syn utalentowanego aurora, Dougala Urquharta oraz poczytnej autorki bajek dla dzieci Reese Drews-Urquhart • od czwartego roku w domowej drużynie quidditcha - początkowo jako ścigający, a od wznowienia nauki w szóstej klasie jako pałkarz • posługuje się sztywną, dwunastocalową różdżką wykonaną z ostrokrzewu, której rdzeń stanowi pióro feniksa • nie spotkał bogina od feralnej nocy, stąd jedynie domyśla się, co zapewne przedstawia • patronusem ryś • w nocy 16 lipca 2019 roku, podczas wędrówki po Górach Kaledońskich został ugryziony przez wilkołaka • z uwagi na nabytą lykantropię zmuszony do zawieszenia nauki w Hogwarcie po piątym roku — powrócił do szkoły po rocznej przerwie • prawdziwe powody jego absencji są nieznane wśród uczniów • towarzyszem uparty i obrażalski puchacz
code by EMME

111 komentarzy:

  1. [Świetny pomysł! Bardzo podoba mi się wizja cofnięcia do czasów bardziej szczenięcych dla naszych bohaterów. :)
    To chyba mamy już większość ustaloną? Z reszty tworzymy wielką improwizację? :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  2. Święta, Święta… i po Świętach. Emerson nawet nie zauważyła, jak szybko minęły – choć starała się cieszyć nimi najpełniej jak mogła, zważywszy na to, że było to jej ostatnie Boże Narodzenie spędzone w Hogwarcie. To właśnie dlatego postanowiła zostać w szkole, rezygnując z możliwości powrotu do domu. Annabelle, ku jej początkowej konsternacji, również poszła w jej ślady, oznajmiając rodzicom, że co prawda bardzo się za nimi stęskniła, jednakże powinna wykorzystać ten czas na nadrobienie zaległości z Transmutacji… a starsza siostra z pewnością jej w tym pomoże. Emerson co prawda szybko domyśliła się, że była to jedynie zręczna wymówka, aby móc rozbijać się po opustoszałej szkole w poszukiwaniu nowych przygód, niemniej jednak w ostatecznym rozrachunku postanowiła przymknąć na to oko. Nie miała najmniejszej ochoty na handryczenie się z młodszą siostrą, a rodzice skorzystali z okazji i wyjechali na Święta do Ameryki Południowej, ponieważ od wielu lat nie widzieli się już z bliskimi przyjaciółmi, którzy mieszkali w Peru i zaprosili ich do siebie na wspólne świętowanie. Ostatecznie wszyscy wydawali się być zadowoleni, a to chyba najważniejsze.
    W tym samym czasie w życiu panny Bones zaszły spore zmiany – były to jednak zmiany dobre i zaskakująco przyjemne. One również były jednym z głównych powodów, dla których postanowiła pozostać w szkole na Święta. Choć minęło zaledwie parę miesięcy odkąd ona i panicz Urquhart zakopali dzielący ich latami topór wojenny, Emerson miała wrażenie, że dość szybko udało im się zapomnieć o burzliwej przeszłości, cechującej wówczas ich wzajemne relacje. Co prawda nadal bywało między nimi równie burzliwie, zupełnie jak przedtem, niemniej jednak łączące ich obecnie stosunki uległy gwałtownemu wywróceniu na drugą stronę, a więc i ogólny kontekst ich sporów zmienił swe znaczenie… Tak czy inaczej, wspólne Święta z Alexandrem okazały się wyjątkowo miłą odskocznią od nawału nauki, zaległych prac domowych oraz stresujących, semestralnych egzaminów, które nawet takiej kujące jak ona zaczynały już powoli wychodzić bokiem. Szkoda, że ta upragniona przerwa powoli dobiegała końca… Wycieczka do Hogsmeade w ostatni weekend przed wznowieniem zajęć była sposobem na małe rozruszanie się a także okazją do wykorzystania otrzymanych od rodziców pieniędzy, które Emerson planowała wydać na zakup nowego, pięknego pióra. Od początku jednak było wiadomo, że na krótkiej wizycie u Scrivenshafta na pewno się nie skończy. Nie można było odwiedzić Hogsmeade nie zaglądając po drodze do Miodowego Królestwa (gdzie akurat była promocja na miętowe ropuchy) i do Sklepu u Derwisza i Bangesa (w którym pojawiły się najnowsze modele fałszoskopów). Alexander potrzebował nabyć nowy krawat, a więc spędzili parę dodatkowych chwil w Sklepie odzieżowym Gladraga, w którym to i ona wypatrzyła całkiem śmieszne skarpetki zmieniające kolor pod wpływem ciepła. Następnie skierowali się do księgarni oraz sklepu zoologicznego, gdzie Emerson zakupiła ulubioną karmę Merlina. Jak się okazało, mieli również do wysłania parę listów, które nadali prosto z Sowiej Poczty. Na koniec, po co najmniej trzech godzinach bezustannego chodzenia to w jedną, to w drugą stronę, obydwoje porządnie zgłodnieli. Dlatego też całkiem zgodnie ruszyli do Pubu pod Trzema Miotłami, omijając szerokim łukiem zapchaną po brzegi, cukierkowo mdłą Herbaciarnię u pani Puddifoot. Emerson z prawdziwą przyjemnością pochłonęła wielgachną porcję noworocznej zapiekanki z mięsem oraz dziką porzeczką, popijając ją grzanym miodem z korzeniami – po którym zaraz oczywiście zrobiło jej się wymownie ciepło i błogo. Tak najedzona, ogrzana oraz obładowana zakupami mogła wracać do szkoły. Gdy wychodzili z gospody zbliżała się już piętnasta, a na zewnątrz zaczynało powoli szarzeć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiedziałeś, że istnieje co najmniej trzydzieści gatunków magicznych muchomorów, które po dodaniu do różnych eliksirów potrafią zmienić jego pierwotne zastosowanie nawet o sto osiemdziesiąt stopni…? — zauważyła z cichym, pełnym wrażenia pomrukiem. Akurat wychodzili z wioski, gdy Emerson postanowiła wyciągnąć z przewieszonej przez ramię torby świeżo zakupiony egzemplarz Encyklopedii Muchomorów. To dlatego szła teraz z nosem wetkniętym w książkę, gdzieś tam podświadomie mając nadzieję, że nie wywali się w pierwszą najbliższą zaspę śniegu… Ale co poradzić, skoro już zjadała ją ciekawość…?

      Emerson Bones

      Usuń
  3. [Cześć. ♥ Ani śnię migać się od wspólnego wątku, bo przecież nawet nie próbuję ukrywać, że na takowy liczyłam! Alexander to świetna postać, a przy tym ma tak odmienne podejście do wilkołactwa od mojej Millie, że z tego po prostu musi nam wyjść coś fantastycznego. :D Myślę że panicz Urquhart mógłby nawet spokojnie wejść w rolę swego rodzaju mentora dla mojej niekoniecznie skłonnej pogodzić się z futerkowym problemem panny, ale zanim do tego by doszło, pewnie zaliczyliby wszystkie możliwe etapy niepewności, nieufności, a może i podejrzliwości, krążąc wokół siebie jak pies wokół jeża, żeby wybadać prawdziwe intencje drugiej strony. Co Ty na to?

    PS. Kassi jest prześliczna, to fakt. *.* Przez krótką chwilę rozważałam zmianę wizerunku Lloyd, ale potem znów spojrzałam na to zdjęcie i mi przeszło. I dziękuję za to przemiłe powitanie. ♥]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  4. [Taaak, hahah, dokładnie o to mi chodziło i w taki sposób Cię zrozumiałam. :) Widocznie moja niedosłowność daje o sobie znać. :P Pozostaje tylko pytanie, kto rozpocznie nasz wątek? :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  5. [Mnie staż Alexandra w wilkołactwie w ogóle nie przeszkadza, a myślę, że Milliesant łatwiej byłoby przyjąć do wiadomości i zaakceptować podejście kogoś w zbliżonym wieku i o zbliżonym doświadczeniu. Konkretów żadnych w głowie nie mam, przyznam się bez bicia, więc jestem otwarta i bez problemu się dostosuję. Myślę, że skoro są już 1,5h w jednej szkole, nie ma co kombinować i udawać, że po tym czasie wciąż pozostają na początku tej trudnej drogi w wypracowywaniu jakiegoś porozumienia. Oboje doskonale na pewno wiedzą już, kto jest tym drugim wilkołakiem w Hogwarcie, raczej też mają już za sobą najgorszą, bo pierwszą rozmowę na ten temat i pewnie kilka kolejnych. Ze strony Milliesant pewnie wciąż pozostaje jakaś doza niepewności, bo ona z natury stara się raczej trzymać dystans, likantropia jest jednak czymś, co ich niezaprzeczalnie łączy i w jakimś stopniu na pewno odnajduje w tym odrobinę otuchy. Pytanie więc, jak do tej całej sytuacji podchodzi Twój Krukon?]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  6. Alexander najwyraźniej nie potrafił docenić wagi informacji, którą przed chwilą się z nim podzieliła. Zresztą, po wejściu do księgarni prawie od razu czmychną do działu, gdzie wyłożono najnowsze książki poświęcone grze w quidditcha, zamiast razem z nią pójść poszperać w wielkim koszu z przecenionymi podręcznikami. Emerson w ogóle nie czuła się zdziwiona… Tak czy inaczej, sama nie umiała się powstrzymać od wyciągnięcia nowej encyklopedii z torby – jakiś czas temu miała nawet podobną, jednak pewnego dnia pożyczyła ją jakiemuś koledze i już więcej do niej nie wróciła. A przynajmniej nie w jednym kawałku. Podobno sama mu się zawieruszyła i całkiem przypadkiem wylądowała obok zupełnie niestrzeżonej Potwornej Księgi Potworów. Nie trudno sobie wyobrazić co z niej zostało. Dlatego tak bardzo się ucieszyła, gdy znalazła w księgarni nowy egzemplarz Encyklopedii Muchomorów, i to w dodatku na promocji! Oczywiście, że nie mogła przepuścić takiej okazji… i miała głęboko w nosie wywracanie oczami Alexandra… To, że tak dla odmiany postanowili bardziej się lubić niż nie znosić, wcale nie oznaczało, że Emerson miała poświęcać większą uwagę jego werbalnym – bądź też jak w tym przypadku niewerbalnym – docinkom.
    — Akurat trochę wiedzy z dziedziny Zielarstwa na pewno by ci nie zaszkodziło… — odparła spokojnie, nawet na chwilę nie odrywając skupionego spojrzenia od zapisanych drobnym maczkiem stronic ciężkiej encyklopedii magicznych grzybów. — O ile pamięć mnie nie myli, a wiem, że to się praktycznie nie zdarza,to jeszcze przed Świętami narzekałeś, że masz ogrom materiału do powtórzenia, właśnie z Zielarstwa — zauważyła, przekręcając kolejną stronę. Już jakiś czas temu przestała zwracać większą uwagę na otoczenie. Wiedziała tylko tyle, że zdążyli odejść niewielki kawałek od magicznej wioski, i że dłoń ciemnowłosego Krukona spoczywa na jej talii, kierując nią bezpiecznie poprzez zaśnieżoną i zlodowaconą ścieżkę. I pewnie dlatego pozwoliła sobie na mały wykład, zupełnie nieświadoma tego, jak Alexander rozgląda się dookoła, a w jego głowie rodzi się bardzo głupi pomysł. — Jeśli chcesz, to po powrocie do szkoły mogę pozaznaczać ci najciekawsze rozdziały… oraz te, które moim zdaniem, mogą pojawić się na końcowych egzaminach. Myślę, że moglibyśmy powtórzyć również parę zagadnień z Tysiąca magicznych ziół i grzybów, w ramach uzupełnienia wiedzy… Mam jeszcze Mięsożerne drzewa świata, to już chyba bardziej powinno cię zaintere… Hej! — krzyknęła nagle zaskoczona, gdy ni stąd, ni zowąd Alexander pociągnął ją w bok, co skończyło się tym, że wylądowała niemal po łydki w zimnym, puszystym śniegu. Może dla niego to było nic, ale chyba zapominał, że w porównaniu z nim była trochę niższa… — Co ty robisz…? — jęknęła niezadowolona. Dobrze, że miała wysokie botki, inaczej już czułaby jak roztopiony i zimny śnieg spływa jej do skarpetek. — Alex, o co ci… — nie zdążyła dokończyć kolejnego zdania. Właśnie przyciskała książkę do piersi, jednocześnie ściskając ramię ciemnowłosego chłopaka, aby nie potknąć się o korzenie ukryte pod śniegiem, oraz unosząc głowę do góry. Wówczas zauważyła majaczący nieopodal, ledwo trzymający się kupy dom…Od razu pojęła, co się dzieje. — O nie, nie, nie… Chyba ci odbiło! — zaparła się mocniej nogami, ale niestety na niewiele się to zdało, bo czy chciała czy nie, Alexander miał znacznie więcej siły niż ona. Ostatecznie i tak ciągnął ją dalej obok siebie, z tą różnicą, że Emerson zamiast iść, to ślizgała się po przysypanym lodzie, uwieszona nieco bezradnie ramienia Urquharta.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  7. [Byłabym bardzo wdzięczna za rozpoczęcie, ponieważ dwa wątki na to czekają, a wstrętna uczelnia czeka na mnie z sidłami zaliczeń...
    Czekam cierpliwie i życzę ogromnej weny! <3]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ach, dziękujemy za miłe słowa i powitanie, bardzo nam miło, że ktoś zapamiętał Gen :)
    Co do wątku - prawda, nie udało nam się nic stworzyć, ale jeszcze nic straconego. Wymyślmy coś dla naszej dwójki :)]
    Geneviev

    OdpowiedzUsuń
  9. Na widok malujących się w oddali pokrytych śniegiem ruin domu, Emerson poczuła nieprzyjemne ciarki na plecach. Było to jedno z tych nielicznych miejsc, które wolała omijać szerokim łukiem i jakoś nigdy nie przyszło jej do głowy, aby łamiąc wszelkie zakazy wybrać się na małe, nielegalne zwiedzanie… Wiedziała, co tu się wydarzyło. Słyszała różne opowieści o Wrzeszczącej Chacie – poczynając od tego, że podobno był to jeden z najbardziej nawiedzonych budynków w Wielkiej Brytanii, a kończąc na jej powiązaniu ze sławnym profesorem Lupinem, który jako wilkołak przechodził w niej swoje comiesięczne przemiany, w czasach gdy dopiero szczycił się mianem ucznia Hogwartu. W każdym razie, niestworzone opowieści o duchach oraz wilkołaczych norach stanowiły jedynie drobne tło dla najbardziej przerażającej historii związanej z tym miejscem...
    — Wcale nie dramatyzuję… — burknęła lekko urażona, zapominając na chwilę o tym gdzie Alexander właśnie ją prowadził. Niemniej jednak, trwało to tylko przez chwilę. Zaraz bowiem uzmysłowiła sobie, że ciągnięta przez ciemnowłosego Krukona, znajdowała się już bliżej Wrzeszczącej Chaty niż dalej. A to wcale nie napawało ją optymizmem. — Alex, to się źle skończy… wiesz, że tam nie można wchodzić, prawda? — westchnęła lekko przez zaciśnięte zęby — Ktoś nas może zobaczyć i będziemy mieli kłopoty… — dodała na wydechu, rozglądając się na wszelki wypadek dookoła. Jak na złość, na drodze prowadzącej z Hogsmeade do Hogwartu nie było ani jednej, żywej duszy. Gdyby ktoś akurat tamtędy przechodził mogłaby namówić Urquharta do porzucenia tego durnego pomysłu, z obawy przed konsekwencjami wynikającymi z włażenia na teren objęty zakazem. W pewnym momencie Alexandre sam stanął, przez co i ona mogła się wyprostować, stając pewniej na własnych nogach – do tej pory przecież była beztrosko ciągnięta po śniegu przez ciemnowłosego chłopaka, a gdyby odważyła się wypuścić jego ramię, najpewniej zaraz straciłaby równowagę i wyrżnęła się w zaspę śniegu.
    — Prawie… — odparła po chwili ciszy, posyłając mu szybkie spojrzenie. Chyba nie spodziewał się po niej takiej odpowiedzi, na pytanie czy kiedykolwiek wcześniej miała okazję odwiedzić tę ruinę. Wzruszyła więc lekko ramionami, wpatrując się w ponury dom na ośnieżonym wzniesieniu. — Kiedyś myślałam, że moja siostra wybrała się tam ze swoją przyjaciółką. Byłam gotowa iść tam i wyciągnąć je z powrotem za uszy… ale w ostatniej chwili okazało się, że jednak tam nie weszły… — wyjaśniła pokrótce. Nie chciała się wdawać w zbędne szczegóły, zresztą Alex nie potrzebował dodatkowych wyjaśnień. Miał już przyjemność doświadczyć na własnej skórze braku wyobraźni Annabelle, która pewnego, sierpniowego dnia wybrała się samotną przechadzkę po Nokturnie… W każdym razie po chwil drgnęła i ponownie zerknęła na Urquharta, dość niechętnie sięgając do torby…
    — Właściwie to po co chcesz tam iść…? Nie wystarczy ci świadomość tego, co tam się kiedyś stało…? — westchnęła lekko zdenerwowana, wpychając swoją nową, piękną encyklopedię do ciepłego wnętrza torby. — Nie mów, że chodzi ci o Lupina i o jego przemiany… — dodała, marszcząc lekko jasne brwi. — Wszyscy już znają te historie, Alex… raczej nie odkryjemy w nich nic nowego, a już na pewno nie tu… — ponownie przeniosła jasne spojrzenie z twarzy chłopaka na złowrogo sterczący zza jego pleców dom. Od razu zrobiło jej się chłodniej.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  10. Wielka Sala nigdy nie wydawała się Victorowi, tak bardzo pusta, jak podczas piątkowego wieczoru. Uczniowie korzystali z wizji weekendowego lenistwa w pieleszach dormitoriów, ewentualnie stawiając na małą rozpustę w postaci kremowego piwa, zaś sam Vard pragnął chwili spokoju i braku trzecich osób wokół siebie. Starannym pismem, tworzył kolejne zdania dodatkowego eseju, którego treść z pewnością jeszcze wielokrotnie ulegnie gruntownej zmianie. Nie chciał pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Wiedział, do czego owa chwila mogłaby doprowadzić. Dosłownie utonąłby pośród własnych myśli, które wcale nie zmierzały po torze pełnym pozytywów. Od początku roku szkolnego, stale zajmował czymś ręce, umysł, całego siebie. Być może brał na swe barki zbyt wiele, na czym cierpiał regularny sen, czy odpowiednia ilość posiłków, ale tak było po prostu lepiej. Nie mając rodziny, ukochanej dziewczyny u swojego boku, czy chociażby wydłużone w czasie plany zawodowe, marzenia, gasiły w młodym Krukonie wszystko, co łączyło się z radością.
    Ward drgnął niespokojnie, gdy zupełnie niespodziewanie poczuł na swym ramieniu, czyjąś dłoń. Uniósł zmęczony wzrok znad sterty pergaminu, obdarzając serdecznego przyjaciela wyraźnie strudzonym spojrzeniem.
    — Sądziłem, że dobrze się bawisz na posiadówce w pokoju wspólnym Krukonów, ponoć ma być sporo kremowego piwa i innych przemyconych trunków — zagadnął Victor, zaś kąciki ust wygiął w krzywym uśmiechu. — Nawet mój własny kot, przestał się do mnie przyznawać — dodał, gdy wraz z pojawieniem się Alexa, pojawiła się również Sushi, która jak zwykle umościła sobie wygodne miejsce na kolanach Urquharta. Victor przesunął dłonią po miękkiej sierści kotki, po czym chwycił ponownie za pióro, aby dalej przelewać na papier stale napływające myśli.
    — Mała impreza byłaby znacznie bardziej porywająca, zwłaszcza, że macie co świętować, w końcu nowy kapitan drużyny, tak bardzo sobie na to zasłużył — wtrącił. W głosie Victora wyraźnie była wyczuwana nutka złośliwości, co tylko dowodziło temu, że prędko nie nadejdzie chwila, w której Ward wreszcie pogodzi się z utratą ukochanej pozycji. Qudditch był dla niego wszystkim, dosłownie wszystkim. Wkładał wiele serca w treningi, aby jego drużyna nie musiała kryć się za kurtyną wstydu i ciągłych porażek. Wszystko, dosłownie wszystko odebrał mu pieprzony wypadek. W jego życiu zawsze istniały dwie możliwe ścieżki, jako łamacz zaklęć, oraz jako zawodowy gracz jednej ze światowych drużyn Qudditcha. Obecnie życie mocno i bardzo boleśnie zweryfikowało jego plany, pozostawiając mu tylko jedną drogę, której nie miał zamiaru spieprzyć. Dwa słowa stanowiły definicję codzienności Victora; gorycz i obojętność. Los kpił z niego w wyjątkowo perfidny sposób, każdego dnia serwując mu porządną dawkę frustracji, chociażby poprzez widok byłej dziewczyny w objęciach innego. Ward miał nadzieję, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym przerwie tą wyjątkowo kiepską farsę.

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  11. [Hej, bardzo, bardzo przepraszam, ale chciałbym prosić o zakończenie wątku. Nie wiem czemu, jakoś nie potrafię się w niego wczuć, choć i z postacią i z samym wątkiem wszystko wydaje się ok. Jeśli masz ochotę, możemy spróbować z Nilą, zamiast z Lavonem, a jeśli nie - może innym razem nam się uda? Głupio mi jak nie wiem, ale wolę powiedzieć wprost, niż zacząć zamulać przez brak weny.]

    ~ Lavon Carrow

    OdpowiedzUsuń
  12. [Przyznam się, że miałam nieco inny plan na pełnie dla Milliesant, ale Twój pomysł tak mi się spodobał, że biorę go z całym dobrodziejstwem w tej chwili! Wbrew pozorom Lloyd ma w sobie odrobinę szaleństwa i mocno rozwiniętą żądzę przygód, ale równie mocno kalkuluje bilans zysków i strat – z Urquhartem nie łączy jej żadna głębsza więź, dlaczego by więc miała ryzykować dla niego własną skórą? Oczywiście to bardzo głupie myślenie i spodziewam się, że po interwencji Alexa Millie może nawet w jakiś swój pokrętny sposób spróbuje mu to zrekompensować? Zobaczymy! Kusi mnie mocno pomysł rozpisania wątku z perspektywy wilkołaka, ale póki co zostawiłabym to na jakiś późniejszy wątek – chciałabym najpierw rozpisać trochę skostniałe palce i zastaną wenę. :) Tak więc zacznijmy może spokojnie od ich spotkania po tej nieszczęśliwej pełni. Skoro to Alex ma ustawić Lloyd do pionu, chcesz nam zacząć wątek, czy wolisz, żebym ja to zrobiła i nakreśliła nieco sytuację z perspektywy mojej Ślizgonki?]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  13. — Wyjątkowo nie mam dziś ochoty na nic, co zalicza się do trunków wysokoprocentowych. Mam wiele dodatkowych prac, które chce jak najszybciej oddać — rzucił beznamiętnie Ward, nie odrywając spojrzenia od swoich notatek. Może zabawa z większą ilością ludzi, rzeczywiście pomogłaby mu się oderwać od ponurych myśli? Nie chciał, jednak tego sprawdzać i znacznie bardziej preferował przebywanie sam na sam, pośród naprawdę sporej sterty pergaminu. Przesunął dłonią wzdłuż swojego uda, zaciskając palce na kolanie, jednak jego wyraz twarzy nie uległ zmianie, a mimo, to wyraźnie można było wyczytać z mowy ciała Krukona, że noga nadal uparcie dokucza mu bólem.
    — Nie potrafię zasiąść spokojnie na trybunach i wcielić się w rolę kibica, po prostu nie potrafię, ale to nie oznacza, że nie wiem, co dzieje się na boisku. Stale wszystko mam pod kontrolą… Z resztą, sam powinieneś wiedzieć, że Maggie, to sprytna dziewczynka i dobrze wie jak się zakręcić, by wiele się dowiedzieć — westchnął Victor, po czym pozbierał do torby kilka kartek, by przestały walać się po stole. Raz jeszcze obdarzył przelotnym spojrzeniem swoją kotkę, która chyba na serio nie miała zamiaru przez dłuższy czas wstawać z kolan Alexa. — Owszem gra świetnie, ale to zasługa umiejętności graczy oraz starej taktyki, nie kapitana. Kwestia czasu, aż wypieprzy z drużyny najlepszych graczy, by obsadzić brakujące pozycje swoimi koleżkami. Jeszcze wspomnisz moje słowa, Alex — dodał, nim ugryzł się w język, choć z drugiej strony nie czuł żadnych wyrzutów sumienia z powodu swojego, dość wrogiego nastawienia względem zmian w drużynie. Zacisnął mocniej palce na kolanie, czując jak ból zaczyna promieniować coraz wyżej. Dlaczego tak długo zwlekał z odwiedzeniem tej cholernej pielęgniarki? Przecież jasno dała mu do zrozumienia, że jeśli obecny eliksir będzie za słaby, dostanie coś znacznie mocniejszego. Ward zacisnął usta w wąski paseczek, wypuszczając powoli powietrze przez nos. Nie było opcji, aby skończył, to zaczął niecałą godzinę temu, dlatego w milczeniu, pozbierał całą resztę ze stołu do torby i upewniwszy się, że o niczym nie zapomniał, westchnął ciężko. Z pewnością zarwie noc, którą poświęci na kolejną, nielegalną wędrówkę po Hogwarcie, który z każdym dniem przypominał coraz, to bardziej obce dla niego miejsce. Nawet wizja szlabany wydawała się być dla Warda wyjątkowo obojętnym zjawiskiem, jednak mimo swojego nastawienia, starał się, aby do niego nie doszło. Nie chciał wylecieć ze szkoły, bez ukończonych egzaminów. Za bardzo zależało mu na godnej przyszłości i utarciu rodzeństwu oraz rodzicom nosa, poprzez pokazanie, że stać go na znacznie więcej niż mogą sobie wyobrażać.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  14. — Ale czego tu właściwie żałować, Alex…? — zdążyła mruknąć cicho pod nosem, gdy ciemnowłosy Krukon ponownie wspomniał o swoich nie do końca roztropnych zamiarach. Emerson nic nie mogła poradzić na to, że nie widziała we Wrzeszczącej Chacie niczego, co mogłoby ją zainteresować… a przynajmniej nie do takiego stopnia, aby zdecydowała się na podeptanie zakazów i wybrała się tam na małe zwiedzanie. Jednak z drugiej strony… sama przed sobą musiała przyznać, że nie znajdowała się w takiej samej sytuacji, w której był Alexander. To nie ona co miesiąc musiała przechodzić bolesne przemiany w wielkie, dzikie zwierzę… Również nie ona zamartwiała się o swoją przyszłość, o to czy dane jej będzie zrealizować swoje odwieczne marzenie, rozwinąć swoją karierę… Choć przez Alexandra poznała problemy związane z wilkołactwem całkiem dobrze, to jednak nadal wiele zagadnień pozostawało dla niej tajemnicą. Być może ciekawość Urquharta wcale nie była taka dziwna i niepokojąca. Może, tym razem, nie kryło się za nią zwykłe znudzenie lub chęć wpakowania się w nowe kłopoty… Im dłużej o tym myślała, w tym większej była rozterce. Sama nigdy nie zdecydowałaby się wchodzić do Wrzeszczącej Chaty… Ale z nim? Dla niego…? Dlatego drgnęła lekko zaskoczona, gdy w końcu pojęła sens jego kolejnych słów. Akurat w chwili, gdy ciemnowłosy Krukon nachylał się ku niej i całował jej chłodny policzek. Zmarszczyła wymownie jasne brwi, wbijając w niego całkiem harde spojrzenie.
    — Chyba naprawdę nie sądzisz, że potrafiłabym tak po prostu odwrócić się na pięcie, pozwalając ci tam wchodzić całkiem samemu…? — odparła z wojowniczą nutką w tonie głosu. Na wszelki wypadek uchwyciła mocniej jego ramię, zaciskając stanowczo smukłe palce na materiale wilgotnej od śniegu kurtki. — Książka może zaczekać… — dodała, zerkając niechętnie w stronę swojej zamkniętej torby. — Wolę przypilnować, żebyś w trakcie zwiedzania, przypadkiem nie wpadł na jeszcze głupszy pomysł… — doprecyzowała zwięźle, ponownie spoglądając na Urquharta i posyłając mu lekko zuchwały uśmieszek. Nie dlatego, że faktycznie czuła się lepsza. Po prostu wiedziała, że czasami potrafiła go tym zirytować, a kto jak nie ona idealnie nadawał się do regularnego ucierania mu nosa? Tak czy inaczej, nie zamierzała wracać do Hogwartu w pojedynkę. Skoro Alexander uparł się, że chce tam wejść… No cóż, w tej chwili nie było większych szans na odciągnięcie go od tego pomysłu. Znała już to jego spojrzenie. Nawet, jeśli jakimś cudem udałoby się jej zaciągnąć go teraz z powrotem do szkoły (czy to za pomocą gróźb, próśb, czy podstępu), zapewne i tak nieustannie by o tym myślał, a później skorzystałby z pierwszej możliwej okazji, aby ten swój plan zrealizować. W takim wypadku Emerson wolała mieć na niego oko. Szczególnie, że Wrzeszcząca Chata naprawdę nie była dobrym miejscem na wycieczki.
    — Nie patrz tak na mnie… — burknęła po chwili, domyślając się, że za pojawiającym się na twarzy Alexandra uśmiechem nie kryło się tylko i wyłącznie wzruszenie, wywołane jej rzekomą troskę… — Jeśli chcesz tam wejść, to lepiej się ruszmy i nie stójmy tak dalej na widoku… niedługo zrobi się naprawdę ciemno — dodała pośpiesznie, zerkając znad ramienia chłopaka na malujący się nieopodal, ponury kształt domu.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  15. [Na Merlina, zupełnie źle Cię zrozumiałam, przepraszam! W tarapaty wpadł Alex, to ogarnęłam, ale wydawało mi się, że sugerowałaś, jakoby Milliesant odwróciła się tyłkiem do wilczego kolegi i zignorowała jego wołanie o pomoc, zostawiając go samemu sobie z kłopotem. Ale jeśli jednak miała przybyć mu z pomocną łapą, też nie mam nic przeciwko. Dla mnie obie wersje są w porządku. :)]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  16. Wywróciła lekko oczami. Miała ochotę powiedzieć mu, żeby już tak się nie podlizywał... Uznała jednak, że zostawi to sobie na później, jak już uda im się zrobić to, co chcieli zrobić, nie tracąc przy tym przy okazji zdrowia lub życia. To, że całkiem dobrze orientowała się w paru zaklęciach nie było dla niej niczym niezwykłym. I za tą świadomością wcale nie kryła się zarozumiałość – Panna Bones po prostu znała swoje możliwości. Wiedziała, że w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów i koleżanek, spędziła mnóstwo dodatkowych poranków i wieczorów na powtarzaniu szkolnego materiału… no i sama z przyjemnością poszerzała swoją wiedzę, sięgając po nadprogramowe materiały oraz informacje. Akurat dzisiaj, miało się to okazać pomocne przy włamaniu do Wrzeszczącej Chaty. Nie tego się spodziewała… ale co poradzić? Wzięła się w garść i bez zbędnego gadania ruszyła za Alexandrem na tyły opuszczonego domu. Naprawdę wolała, aby nikt ich teraz nie przyłapał. Nie chciała się z tego tłumaczyć swojemu opiekunowi… ani rodzicom, jeśli ten zadecydowałby o ich listownym poinformowaniu. Skupiła się więc na wyrównaniu przyśpieszonego oddechu, przy okazji oglądając z bliska pokryte lodem i szronem drewniane ściany domu. Właściwie, to nie miała pojęcia dlaczego odczuwała tak silny niepokój… w gruncie rzeczy był to jedynie zwykły budynek, już od lat obdarty z wszelkich tajemnic. Wszyscy doskonale wiedzieli, do czego kiedyś służył, że tu wcale nie straszyło… No i kto i jak w nim zginął. Może to właśnie o to chodziło? Emerson znała wiele opowieści zarówno o Voldemorcie, jak i o mrocznych czasach, w których siał zamęt i spustoszenie… Większość z nich napawała ją smutkiem, inne złością… a niektóre sprawiały, że nawet do dziś zdarzało jej się budzić w środku nocy, czując dreszcze oraz zimny pot spływający plecach. Wchodzenie do Wrzeszczącej Chaty było trochę jak zanurzenie się w mętną, nie do końca przyjemną przeszłość – to miejsce było jednym, wielkim wspomnieniem tego, co niegdyś się tu wydarzyło, koszmarem na jawie...
    Drgnęła, wytrącona z ponurych rozważań, dopiero wtedy gdy ujrzała jak pierwsze z zaklęć ciemnowłosego Krukona odbija się smętnie od zabitego deskami okna. Skupiając się ponownie na zadaniu, szybko doszła do wniosku, że zaklęcia ochronne, nałożone na dom, musiały być całkiem silne. Co w sumie nie było zaskakujące. Tak czy inaczej, skinęła głową w stronę Urquharta i po chwili wspólnie powtórzyli zaklęcie. Przyniosło to połowiczny sukces. Co prawda kilka drewnianych desek obluzowało się, a nawet delikatnie popękało… jednak żadna z nich nie odpadła i nadal wydawały się tkwić całkiem solidnie na swoim miejscu. Emerson uniosła jedną brew wymownie do góry – jak zawsze, gdy coś ją zafrapowało…
    — Poczekaj... — mruknęła w stronę stojącego obok Alexandra, podchodząc bliżej zbutwiałych desek. Nie zamierzała ich szarpać gołymi rękami… nie chciała również wysadzać ich w powietrze, bo to z pewnością wywołałoby sporo niepotrzebnego zamieszania i ktoś mógłby ich zauważyć. Ale chyba miała inny pomysł. — Naruszyliśmy barierę ochronną, myślę że całkiem wystarczająco… — posłała mu szybkie spojrzenie. Nie tłumaczyła nic więcej. Uniosła pewnie różdżkę i wykonując precyzyjne cięcie w powietrzu, wypowiedziała stanowczo: Evanesco. Poluzowane przez nich deski zadrżały gwałtownie… a następnie dosłownie rozpłynęły się w powietrzu. Emerson uśmiechnęła się lekko pod nosem, chowając różdżkę z powrotem do wewnętrznej kieszonki płaszcza. Jeśli było coś, na czym naprawdę się znała, to właśnie zaklęcia transmutacyjne.
    — Zwierzęta przodem… — odsunęła się na bok, posyłając Alexandrowi wymowny uśmieszek.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  17. Akurat w tej kwestii Alexander miał rację – rodzice panny Bones nigdy nie otrzymali ze szkoły sowy z listem zawierającym nieprzyjemne informacje na temat karygodnego zachowania ich najstarszej córki. Bo jeśli chodziło o tą młodszą, to już zupełnie inna historia... Niemniej jednak, Emerson nie musiała się specjalnie starać. Po prostu zajmowała się tym, czym powinna, ignorując kłopoty lub omijając je z daleka. Zresztą, miała tyle innych, ważniejszych spraw na głowie, że zwyczajnie brakowało jej czasu na uporczywe poszukiwanie przygód. No, a jeśli już była zmuszona do delikatnego nagięcia szkolnego regulaminu… cóż, wówczas robiła to bardzo, bardzo dyskretnie, tak aby nikt nigdy o nic podobnego jej nie podejrzewał. Nawet ona - prymuska, za którą uważał ją panicz Urquhart – miała na swoim sumieniu parę nielegalnych odwiedzin w Dziale Ksiąg Zakazanych… zdarzyło jej się również odpłacać niektórym pyszałkowatym uczniom odpowiednimi zaklęciami, gdy któryś z nich zbyt mocno nadepnął jej na odcisk… Ach, no i jakże mogłaby zapomnieć o tej przeklętej wycieczce do Zakazanego Lasu? O spotkaniu twarzą w twarz z najprawdziwszym, wściekłym trollem…? To był jeden z najgłupszych pomysłów, jaki kiedykolwiek zrealizowała… skąd mogła przypuszczać, że ostatecznie uruchomi on istną lawinę zmian w jej dotychczas poukładanym życiu...
    — Albo o jego braku, najwyraźniej… — mruknęła złowrogim tonem, gdy mijający ją ciemnowłosy chłopak klepnął ją z uśmiechem po pośladku. Posłała mu groźne spojrzenie, równocześnie z premedytacją ignorując wymowne ciepło, które rozlało się po całym jej ciele, szczególnie w miejscu, w którym przez chwilę znajdowała się dłoń Alexandra. Wolała skupić się na tym, co mieli do zrobienia, inaczej nigdy się stąd nie ruszą. Obserwowała więc, jak Urquhart zwinnie przeskakuje przez okno, znikając w pogrążonym w mroku wnętrzu Wrzeszczącej Chaty. Odczekała parę chwil, nim w końcu z cichym westchnięciem poszła w jego ślady. Nim jeszcze chwyciła parapet, obejrzała się do tyłu, upewniając że naprawdę nikt ich nie widzi… dopiero potem podciągnęła się lekko do góry i bez trudu przerzuciła stopy do wnętrza domu. Puściła parapet i wskoczyła do środka. Wylądowała na starej, zniszczonej podłodze, która jęknęła z rezygnacją, gdy poczuła na sobie kolejną nieproszoną parę oblepionych śniegiem buciorów. Wokół było tak ciemno, że przez jedną krótką chwilę Emerson poczuła nieprzyjemny skurcz gdzieś w okolicach żołądka. Dopiero, gdy zacisnęła palce na smukłej rączce swojej różdżki, poczuła większy spokój. Wyciągnęła ją i jednym prostym zaklęciem rozświetliła jej końcówkę. Wtedy stojący nieopodal Alexander przeistoczył się w coś więcej, niż tylko czarną, człekokształtną sylwetkę. Otoczona wątłym światłem, a także osiadłą na poniszczonych meblach oraz ścianach ciężką ciszą, rozejrzała się ostrożnie dookoła…
    Możliwe, że znajdowali się w pomieszczeniu, które kiedyś mogło służyć za jadalnię. Pod podeszwami zachrzęściły jej roztrzaskane, brudne kawałki porcelany, a po lewej stronie od okna leżał wywrócony do góry nogami stół. I to właśnie tam skierował się Alexander, a Emerson po chwili, trochę bezwiednie, podążyła za nim. Obserwowała w milczeniu jak kuca, a następnie bada palcami pozostałości po długich i śmiertelnie ostrych pazurach, wyżłobionych w drewnie niemal pół wieku temu. Zmarszczyła brwi. Czy to naprawdę wydarzyło się tak dawno temu…?
    — Tego szukałeś…? — zapytała w końcu cicho.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  18. [Dobra, to ja nam ułatwię sprawę i wezmę na siebie rozpoczęcie. ;) Faktycznie łatwiej będzie mi to zrobić, jeśli Millie jednak stchórzy i nie pojawi się ze wsparciem. Zwłaszcza, że nie znam szczegółów sytuacji, w jaką planujesz wpakować biednego Urquharta. Jeśli Ci to odpowiada, to jakoś na tygodniu postaram się podrzucić początek, o ile nie uda mi się tego zrobić jeszcze dzisiaj.]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  19. — Niech wszystko szlag jasny trafi — warknął wyraźnie zirytowany, jednocześnie w jeszcze bardziej nerwowy sposób zgarniając ze stołu resztę rzeczy. Odwrócił głowę w stronę Alexa, delikatnie rozchylając przy tym usta, aby ponownie wyrzucić z siebie kilka słów, które z pewnością byłby zabarwione nutą złośliwości, jednak zamilkł, gdy kątem oka dostrzegł swoją dziewczynę w towarzystwie nowego chłopaka. Gdyby wzrok mógł zabijać, to Ward w tej chwili bez dwóch zdań, by to uczynił. Mimo, iż od rozstania minęło wiele czasu, to w Victora uderzał ogrom wspomnień i emocji. Doskonale pamiętał moment, gdy w czwartej klasie ją poznał. Nie pojechał wtedy na święta do domu, a Krukonka miała w sobie na tyle odwagi, aby się do niego przysiąść i zagadać, gdy zupełnie bez nastroju leżał na kanapie w pokoju wspólnym, tępo gapiąc się tańczące płomyki ognia w kominku. Nie lubił świąt, jednak od tamtej chwili zyskały one nowych barw oraz znacznie większego znaczenia.
    Victor przeczesał nerwowo palcami ciemne kosmyki włosów, po czym podniósł się z ławki. Jeśli w tej chwili nie opuści Wielkiej Sali, źle się to skończy. Bez jakiegokolwiek wyjaśnienia drobnego pożegnania, czegokolwiek, przerzucił sobie przez ramię torbę i wyraźnie utykając wyszedł, po prostu wyszedł. Był wściekły i nie chciał, aby Alex padł ofiarą jego wisielczego nastroju, choć po części właśnie, to kilka minut temu miało miejsce. Wylądował w Skrzydle Szpitalnym, gdzie zdecydował się na mocniejsze eliksiry. Ciągły ból z pewnością też był jedną z przyczyn, przez które Ward był ciągle zdenerwowany. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny, który go nawiedził, gdy w pełni wyzerował fiolkę po dotarciu do dormitorium. Usiadł na łóżku, by po chwili namysłu wygodnie się ułożyć na poduszce. Obiecał sobie, że poleży tak kilka minut i od razu wróci do nauki, jednak jego zmęczenie miało zupełnie inne plany. Ward zasnął i na tyle mocno, że powoli schodzący się do dormitorium uczniowie, nie byli w stanie go obudzić, przez co pierwsze, co wymalowało się na twarzy Krukona zaraz po przebudzeniu, to ogromne zdziwienie. Przez kilka sekund nie wiedział, co dokładnie się dzieje, jednak w końcu zrozumiał, że jego chwilowy odpoczynek potrwał znacznie dłużej. Skuszony wizją nocnego spaceru po zamku, rozejrzał się po pomieszczeniu, aby upewnić się, że wszyscy śpią. Jego wzrok nie zdążył się jeszcze dobrze przyzwyczaić do panujących w dormitorium ciemności, dlatego, gdy Victor zsunął się z łóżka i skierował się w stronę wyjścia, zahaczył o czyjś kufer kontuzjowaną nogą. Z trudem powstrzymał głośny jęk i od razu usiadł na podłodze, masując obolałą nogę, kompletnie nie będąc świadomym, że właśnie ktoś zbudzony jego chęcią nocnej ucieczki, właśnie się w niego wpatruje.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  20. [Hej. Dłubię sobie powoli ten nasz początek, ale coś mnie tknęło i zerknęłam sobie jeszcze raz na nasze ustalenia... i teraz już totalnie zdębiałam, bo wyszło na to, że ja do reszty straciłam zdolność czytania ze zrozumieniem. :< Chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do pracy zdalnej i tydzień w biurze tak mnie wyczerpuje, że nawet na weekendzie moje logiczne myślenie szwankuje... Głupio mi jak cholera, przepraszam! Poprawię się, obiecuję. A zacznę od tego, żeby zapytać, czy Tobie w ogóle odpowiada opcja, w której Milliesant tchórzy i mimo wyraźnego wołania o pomoc Alexa, dziewczyna nie przybywa mu z odsieczą? Czy wolałabyś założyć wersję, w której jednak wyciąga do niego pomocną łapę?

    Borze szumiący, płonę ze wstydu. Jeszcze raz przepraszam.]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  21. [Będę teraz płonąć ze wstydu jak wiedźma na stosie pewnie przez miesiąc. xD Odezwę się zaraz na hangouts, bo gdzieś jeszcze powinnam mieć Twojego maila (a przynajmniej się postaram, bo HG ostatnio lubi nie dostarczać moich wiadomości) i sobie wyprostujemy co trzeba. :D]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  22. [W życiu nie spodziewałam się, że tak szybko poślę odpowiedź na wątek, ale przyszło mi jakieś natchnienie, które wyraźnie szepnęło, że w tygodniu nie znajdę na to czasu. Tak więc przybywam, nie do końca zadowolona, ale też niezbyt specjalnie rozczarowana. Czegoż oczekiwać od samego początku wątku. :P Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. ;)]

    Zielarstwo to przedmiot, do którego nie podchodziła z wyjątkowym optymizmem. Wykłady spędzała na zabawie piórem, lewitując nim i niekiedy przypadkowo uderzając o któregoś ucznia, podpisując go własnym nazwiskiem. Poświęcała się nim tylko ze względu na jej ojca, który z pełnym zaangażowaniem oddawał się godzinom spędzonym w szklarniach Hogwartu. Nie wiedziała, co fascynującego jest w tych wszystkich roślinach, które wydawały jej się absolutnie nudne i nic nieznaczące. Poświęcenie dwóch godzin tygodniowo było dla niej niezwykle uciążliwe, lecz wmawiała sobie, że jest to coś, z czego Mulciber II byłby dumny i pochwalałby jej zachowanie. Cicho wystukiwała rytm, który niekiedy rozpraszał dziewczynę zajmującą miejsce tuż przed nią. Puchonka nieznacząco się odwracała, lecz gdy tylko dostrzegała znudzoną twarz panny Mulciber, po raz kolejny pochłaniały ją notatki sporządzone na żółtym pergaminie. Bawiło ją to, że wokół jej osoby powstała mała legenda nietykalności. Schlebiało jej poczucie grozy, które rozprzestrzeniała, przemieszczając się kamiennym korytarzem Hogwartu. Godzinę poświęcała na kolejną rundkę oceniania poszczególnych uczniów, którzy raczej nie zatrzymywali jej na dłużej, niż pięciosekundowe spojrzenie, przepełnione pogardą i współczuciem. Jedynie wychowankowie domu Węża wzbudzali w niej dumę, którą odczuwała za każdym razem, wchodząc do  Pokoju Wspólnego. Jedyną osobą, na której uwielbiała się zatrzymywać, był Alexander Urquhart, którego darzyła wyjątkową niechęcią. Intrygował ją udawanym brakiem zainteresowania, ignorancją, którą przerywał krótkimi spojrzeniami w jej stronę. Wiedziała, była w stu procentach świadoma faktu, że nadal nosi do niej urazę, która pewnego dnia przeleje szalę goryczy. Oczekiwała go, szykując własne asy, które głęboko skaleczą kolejną hogwarcką duszyczkę. Chłopak był wspomnieniem jej szczenięcych lat, w których to miał miejsce nierozstrzygnięty pojedynek. Nauczyciele nie pozwolili na zakończenie go, ponieważ przybrał formę zażartej walki i wymiany bolesnych ciosów, która w żadnym calu nie przypominała pełnego zasad pojedynku. Śmieszyło ją wspomnienie jedenastoletniego chłopca, który nie przeszedł nawet mutacji. Od tamtej pory zmienił się, widocznie zmężniał, lecz zmieniło się w nim coś więcej, coś, czego nie była w stanie rozgryźć. Uczniowie szeptali różne rzeczy, lecz wiedziała, że mogą być to tylko sensacje młodych uczennic, które obsesyjnie ganiały za przystojnym Krukonem. Z dokładnością co do sekundy, wyliczyła dzwon, który miał za zadanie zakończyć czwartkowe, uczniowskie zmagania lekcyjne. Pragnęła go jak nigdy dotąd, lecz jej entuzjazm przerwał nagle ton nauczyciela, który wyraźnie zatrzymał jej dalsze poczynania.
    - Mulciber i... Niech będzie Urquhart. - wysapał, przywołując młodych ludzi kiwnięciem palca. Zawinęła oczami, agresywnie zbierając rzeczy do skórzanej torby, którą zawiesiła na kościstym ramieniu. Tylko tego jej brakowało, oddechu tego Krukoniska na karku, który z całą pewnością nie da jej się zmanipulować do samodzielnego wykonania zadania. Nauczyciel skrupulatnie wytłumaczył im wszystkie zadania, pomijając tak naprawdę najistotniejsze elementy. Nazwa gatunku rośliny nie przywodziła jej nic do głowy, nie potrafiła sobie nawet wyobrazić ich wyglądu. Coraz bardziej uświadamiała sobie, jak bardzo nienawidziła tego przedmiotu. 
    - To co, Urquhart, może jednak sobie odpuścimy i każdy pójdzie w swoją stronę? - uśmiechnęła się szyderczo, mierząc wzrokiem wysokiego Krukona. 

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  23. Ślady pazurów widniały właściwie wszędzie… Choć wokół nich panowała ciemność, wątłe światło różdżek pozwalało dostrzec im wystarczająco wiele pamiątek pozostawionych tu przez profesora Lupina – nie tylko na podłodze, ale również i na ścianach oraz na poniszczonych meblach. Jednak nie wszystkie były zrujnowane… niektóre z nich miały się całkiem dobrze, tak jak komoda stojąca nieopodal osmalonego kominka. W jej wnętrzu tkwiło nawet parę zakurzonych książek. Emerson rozpoznała je po skórzanych grzbietach oraz złotych (przynajmniej niegdyś) grawerunkach na grzbietach. W pierwszej chwili miała ochotę podejść do nich i zobaczyć je z bliska… jednak nagły ruch Alexandra sprawił, że ponownie wróciła myślami na ziemię, przypominając sobie, że przecież już dawno opuścili księgarnię w Hogsmeade i to nie był najlepszy moment na zajmowanie się książkami. Skupiła wzrok na ciemnowłosym chłopaku. Akurat się podnosił, gdy Emerson zauważyła jak w bezwiedny sposób przesuwa dłonią po swoim lewym boku… owszem, wiedziała co tam było. Niemniej jednak postanowiła milczeć i nie komentować. Zmarszczyła jedynie lekko brwi, ponownie zaczynając zastanawiać się, czy wchodzenie tu to naprawdę był dobry pomysł. Ale z drugiej strony, czy myślenie o tym akurat teraz coś zmieni? Nie, przecież już i tak było za późno. Na razie Alexander zachowywał się w miarę normalnie – choć mówił czy wygłupiał się znacznie mniej niż zwykle – tak więc Emerson postanowiła na razie o nic go nie pytać i skupić się na jak najszybszym obejściu tego miejsca, aby móc równie prędko je opuścić.
    Skinęła lekko głową, pozwalając mu chwycić się za rękę i pociągnąć w stronę klatki schodowej. Deski zaskrzypiały ostrzegawczo pod ich butami. Minęli parę połamanych krzeseł, kilka obtłuczonych ram ze zdjęciami o bliżej nieokreślonych kształtach i kolorach, a po krótkiej chwili dotarli do schodów. Prowadziły na górne piętra i na szczęście wyglądało na to, że były w całkiem znośnym stanie. Pozwoliły im bez przeszkód wspiąć się na górę, dzięki czemu stanęli w wąskim, ciemnym korytarzyku. Panował tu zdecydowanie większy ziąb niż na dole…
    — Proponuję się rozdzielić — odezwała się w końcu, wskazując powoli swoją różdżką w prawo… — ja mogę zacząć od tej strony, a ty pójdziesz w lewo… W ten sposób szybciej obejdziemy pierwsze piętro — zaproponowała, posyłając mu krótkie acz konkretne spojrzenie. Chyba nie musiała dodawać, że im szybciej stąd wyjdą, tym lepiej, prawda? Z pewnością wiedział, co miała na myśli. Szczególnie, gdy rozglądała się wokoło chmurnym spojrzeniem. Nie, nie odczuwała strachu… to zbyt wiele powiedziane. Jednak było jej trochę… dziwnie? Może bardziej nieswojo… Tak, jakby naruszyła czyjś spokój. Jakby wprosiła się do kogoś na siłę i znalazła się bardzo nie na swoim miejscu. Co już samo w sobie było kuriozalne, bo Wrzeszcząca Chata nigdy tak naprawdę nie była zamieszkana. To znaczy, nie tak… normalnie. A jednak miała głupie wrażenie, że coś jest nie w porządku… Jakby ktoś ich obserwował kręcąc z dezaprobatą głową na widok dwójki gówniarzy pchających się tam, gdzie stanowczo nie powinni.
    Westchnęła cicho w duchu. Nie czekając na prawdopodobne protesty ze strony Alexandra, ruszyła w wyznaczonym przez siebie wcześniej kierunku, mając nadzieję, że w wyłaniających się przed nią z mroku pokojach nie znajdzie nic więcej poza znajomymi śladami wilczych kłów i pazurów...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  24. [Prawie został Puchonem, ale Tiara rozmyśliła się w ostatniej chwili, więc niestety, pozostało mu jedynie wzdychanie do Puchonek, aczkolwiek wiele rozchodzi się też o dostęp do kuchni. Wybuchy, smoczy ogień i obrywanie w mordę to nasza specjalność, że się tak zareklamujemy. Pomieszajmy coś, hehe.]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  25. [Szczerze przyznaję, że pierwotnie miał być to kolejny Ślizgon, lecz z pomocą nadeszła Psychosis, która pomogła mi podjąć decyzję na temat przynależności tej jednostki. :) W końcu, wiedza jest dla niego najważniejsza, więc Tiara na tej podstawie zadecydowała. :D Bardzo dziękuje za słowa wsparcia, ponieważ już wiem, że może być momentami ciężko z zapanowaniem nad Nicholasem i Mathilde, ale może jakoś wybrnę z tego, zachowując uśmiech na twarzy. Liczę na wspólny wątek, bo mam pewien rysujący się pomysł, który wcale nie wybrzmiewa aż takim negatywnym echem i nienawiścią między Panami. :)]

    Mulciber, Nott

    OdpowiedzUsuń
  26. [Dobry wieczór!
    Właśnie o to mi chodziło. Im więcej zajęć, tym mniej czasu ma na rozmyślanie, o :D Bardzo dziękuję za powitanie i mam nadzieję, że właśnie tak będzie. Muszę też przyznać, że aż się uśmiechnęłam, kiedy dotarłam prawie na koniec karty i dojrzałam, skąd Alexander jest. Inverness to naprawdę przepiękne miasto <3 Również życzę udanej zabawy i wielu wątków!]

    Tesaya Fairchild

    OdpowiedzUsuń
  27. [Dziękuję bardzo za komplement, zwłaszcza, że Twoja karta jest przepięknie napisana i nie mogłam się od niej oderwać. <3 Też mam nadzieję, że trochę swoją biedną Carrie uszczęśliwię, ale zobaczymy, jak to będzie!]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  28. [Orientuję się kto na blogu z kim i może od razu zaznaczę, bo mogło wyjść lekko dwuznacznie: Nico nie jest żadnym homewrecker, maślane oczy pewnie będzie robił do Emerson, bo jako jedna z niewielu okaże zainteresowanie jego mandragorami, z których jest taki dumny, bo Zielarstwo uwielbia, ale talent ma do niego średni. ALE W MORDĘ CHCE DOSTAĆ, nawet gdyby miało się potem okazać, że to kompletna pomyłka i jednocześnie zarobi podbite oko oraz nowego kumpla, który wyznaczy mu granice. A potem Nico pokaże Alexowi jakiegoś smoka. Wpadajcie do Rumunii, zawsze otwarte. From enemies to friends, co ty na to? No chyba że kumpli nie szukacie, wtedy chcemy tylko dostać w mordę i będziemy Alexowi schodzić z drogi, zwłaszcza przed pełnią.]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  29. [Jasne, jestem jak najbardziej za. Może na dniach poślę sowę, w której opisze swój pomysł i zobaczymy, jak się na to zapatrujesz. :)]

    Mulciber, Nott

    OdpowiedzUsuń
  30. [Nie, spokojnie, chyba po prostu zbyt poważnie wzięłaś moje żarty, ale co się dziwić, nikt cię nie uprzedził, że moje teksty (i te Nico też) należy brać w przymrużeniem oka. ;) Z autorką Emerson mam ustalone chyba tyle, że Nico robi głupoty i pokazuje jej swoje mandragory, a ona próbuje mu powiedzieć, że jednak nie warto gonić za dziwnym cieniem, który zobaczyło się wieczorem przy szklarni, bo oni mają hodowlę do ogarnięcia i doniczki do rozsadzenia. Widzę też relację wakacyjną poza szkołą, wakacje ze smokami, ale jak mówiłam - wszystko czysto po przyjacielsku, nie musicie się o nic martwić. Uświadomiony Alex może więc napaść na Nico i żądać wyjaśnień, odpowiedzialności oraz nadstawionego policzka, a potem jeszcze rąbnąć upiorogackiem, żeby sobie za dużo frajer nie myślał. Zapraszamy do ataku. <3]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Grace jest chodzącą katastrofą i cudem jest to, że nie trafiła jeszcze do Munga z jakąś oderwaną kończyną - jak dotąd straciła tylko kilka paznokci. Dziękuje jednak w jej imieniu za miłe słowa, cieszę się, że została ona odebrana w tak pozytywny sposób. I owszem, urodziła się nieopodal Dundee i została wychowana przez dwie, czysto krwiste Szkotki, które z magią nie miały nigdy nic wspólnego, więc pewnie stąd ta zdolność do wpadania w tarapaty albo ma to po ojcu, którego nigdy nie poznała.
    Z zaproszenia do wątku chętnie skorzystam, choć mówiąc szczerze mam pustkę w głowie. Myślę, że swego czasu Alexander mógł wzbudzać w Grace podziw, szczególnie jak była młodsza i ciągnęło ją do silnych, męskich charakterów, których brak było w jej życiu.
    Może jakaś burza mózgów?]

    Grace McCoy

    OdpowiedzUsuń
  32. [Przyznam szczerze, że jest kilka aspektów, które nie są jeszcze dopracowane w stu procentach, ale chciałam rozwinąć tę postać w wątkach, dlatego zostawiłam sobie tu i ówdzie otwarte furtki. Alexander sprawia wrażenie osoby dojrzalszej, niż wskazuje na to jego wiek, ale jego życie chyba nie jest wcale łatwe i podejrzewam, że ten „futrzasty problem” wymaga dużej samodyscypliny. I faktycznie, jest kilka aspektów, które szczególnie łączą naszych bohaterów :) Niezmiernie się cieszę, że karta wzbudza ciekawość i dziękuję bardzo za tak ciepłe przyjęcie do grona autorów!]

    Callan R. Rosier

    OdpowiedzUsuń
  33. [Jestem okrutna, ale zapewniam, że dla Nicholasa mam zaplanowane więcej przyjemności, niż przykrości. Może ciężko w to uwierzyć, ale tak będzie, haha :D Bardzo dziękuję za powitanie i absolutnie nie czuje się pominięta, spokojnie <3]

    You know who

    OdpowiedzUsuń
  34. [ A wiesz, że to wcale nie jest głupi pomysł? Grace broni swoich romansów jak lwica swoje lwiątka, więc widząc książkę w rękach jakiegoś pierwszaczka, rzuciłaby się jej na ratunek, taranując wszystko po drodze. Podpalona szata byłaby tylko wierzchołkiem góry lodowej :D Postaram się w miarę szybko podesłać rozpoczęcie równie chaotyczne co sama Grace :D]

    Grace McCoy

    OdpowiedzUsuń
  35. Grace McCoy była niewątpliwie osobą utalentowaną. Jak nikt inny wpadała w tarapaty nawet wtedy, gdy jej intencje pozostawały czyste jak łza. Działała jak magnes na kłopoty, lep na muchy czy ogień na ćmy. Potykała się ciągle o własne nogi, zniszczyła dwa obrazy jakimś cudem oblewając je atramentem, którego żadne z zaklęć nie było w stanie usunąć, a raz podpaliła włosy siedzącej przed nią dziewczyny. Ludzie schodzili jej z drogi, zbroje uskakiwały, a Irytek uznał ją za najlepszy obiekt jego mało wyrafinowanych żartów. Grace przywykła do tego by każde swoje niepowodzenie obracać w żart, szczególnie wtedy, gdy jedyną ofiarą wszelkich niepowodzeń była ona sama. Jej ciało mieniło się wieloma barwami za sprawą nowych i starych siniaków, miała kilka blizn, które posiadały ciekawą historię, a jej kartoteka w Skrzydle Szpitalnym była równie gruba, co niektóre z ksiąg w bibliotece. Sama zwykła określać się mianem chodzącej katastrofy, a inni zdawali się to zdanie podzielać. Niewielu miała więc znajomych, którzy wykazywali się odwagą na tyle dużą aby bez obaw przebywać w jej towarzystwie i wolne od nauki wieczory spędzała zazwyczaj samotnie, pochłonięta lekturą jednego z przesłanych przez matek romansów. Ach, jakże ona uwielbiała te mugolskie romansidła! Pełne uniesień, przyprawiające o rumieńce na twarzy. W jej szkolnej torbie zawsze można było znaleźć egzemplarz, który akurat czytała, z podkreślanymi przez nią ulubionymi fragmentami i drobnym pismem na marginesach, którym zapisywała swoje przemyślenia. Czasami czytywała je między zajęciami lub podczas posiłków, co stanowiło częstą przyczynę licznych spóźnień, do których większość nauczycieli zdążyło już przywyknąć. W gruncie rzeczy Grace McCoy była dobrą dziewczyną, którą charakteryzował wyjątkowy pech i grono pedagogiczne, co zadziwiające, miało do niej słabość.
    Ostatnie dni były jednak spokojne. Poza kilkoma potknięciami, ciągłym gubieniem się w plątaninie korytarzy, które po sześciu latach wciąż wydawały jej się obce i wpadnięciem tylko na jedną, oszołomioną zbroję, nie wydarzyło się nic, co mogłoby się wydawać interesujące. Właśnie wróciła z biblioteki, gdzie spędziła całe popołudnie, odrabiając zadania wyznaczone przez nauczycieli. Z głośnym westchnięciem i niedbale narzuconą na siebie szatą, opadła na wolne miejsce na kanapie aby odpocząć przez chwilę nim uda się do swojego dormitorium. W Pokoju Wspólnym Krukonów panował spokój i cisza. Wzrokiem wyłapała jedynie kilka osób zajętych odrabianiem lekcji, grających w szachy drugoroczniaków i grupkę młodziutkich dziewczyn, które zapewne chodziły do pierwszej klasy. Pochylały się nad czymś i szeptały między sobą na co Grace z początku nie zwróciła uwagi. Lubiła takie dni, pełne spokoju, który rzadko jej towarzyszył. Czerpała z niego satysfakcję i pozwalała aby jej nerwy zaznały chwili ukojenia. Przymknęła więc oczy, gotowa uciąć sobie nawet krótką, dziesięciu minutową drzemkę, ale z każdą minutą chichoty dziewczynek narastały i już po chwili nie dało się ich zignorować. Wzdychając więc ciężko, zupełnie tak jakby na piersi właśnie usiadł jej słoń, uchyliła powieki gotowa obrzucić je spojrzeniem nakazującym ciszę, ale wówczas spojrzenie to padło na coś, co w swoich drobnych dłoniach trzymała jedna z nich. Niewielkich rozmiarów książka o różowej okładce, na której swoje mięśnie prężył względnie przystojny brunet. Serce Grace zabiło mocniej w piersi, a ona sama po zaledwie sekundzie poderwała się do góry. A potem wszystko potoczyło się lawinowo.
    W pędzie, gotowa wyrwać swoją książkę z rąk dziewczynki, nie zauważyła, że musi jednocześnie wyminąć kilka przeszkód. Potknęła się o podnóżek, jednak utrzymała się na nogach, by chwilę później zahaczyć o stolik, przy którym siedział młody mężczyzna, którego kojarzyła jako przedstawiciela siódmej klasy, który zawzięcie zapisywał coś na pergaminie. Pech chciał, że potrącając stolik stojąca obok pergaminu buteleczka z atramentem przewróciła się, a cała jej zawartość wylądowała na pracy, której zapewne poświęcił kilka ostatnich godzin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Grace nie zauważyła tego, już zaciskając dłonie na swojej własności, którą postanowiła zamaszyście wyrwać z rąk pierwszoklasistki, sycząc pod nosem: to moje!. Jednocześnie niedbale narzucona na szkolny mundurek szata rozkołysała się, by jej brzeg trafił za zabezpieczenie kominka i zaledwie w ciągu kilku sekund zajął się ogniem. Tak oto miała spalić szatę numer pięć, ale zanim to zauważy minie kilka, a może kilkanaście kolejnych sekund. Cóż, cała Grace.

      [ Mówiłam, że będzie chaotycznie, mam nadzieję, że mi to wybaczysz!]

      Grace McCoy

      Usuń
  36. [Oczywiście, Gail bez Lucy (i Lucy bez Gail) wydała mi się taka niepełna i niespełniona. :D Również nadal jestem zakochana w tym wizerunku, a za taki kolor włosów dałabym się pokroić...
    Pewnie, my na wątek jak najbardziej TAK, z którąkolwiek z dziewcząt. Rozumiem, takie sekrety najlepiej się odkrywa po czasie i po kawałku, a nie od razu na wstępie, także na spokojnie, poczekam i także nad czymś pomyślę! :)]

    Lucy Weasley

    OdpowiedzUsuń
  37. [Hej, hej! :) Dziękuję bardzo za powitanie. W takie całkiem złe i mroczne postacie nie potrafię zupełnie, prędko przygniótłby mnie leżący na nich mrok, a tak mogę trochę balansować między dobrą i złą stroną. ^^ Muszę powiedzieć, że Alexander zrobił na mnie ogromne wrażenie, nie tylko wizualne, bo karta i wizerunek zachwycają wyglądem, ale treść i jego osoba. Chętnie skuszę się z nim na wątek i może by tak zacząć od koła pojedynków i zmierzenia sił? Być może parę dni wcześniej był mecz, wygrana do ustalenia i podczas pojedynku będą mogli dać upust emocjom po przegranej? Tak dumam, trochę dziś już późno, a za mną był długi tydzień i wymyślanie odeszło niestety na bok. xD]

    Castor Blackthorne

    OdpowiedzUsuń
  38. [Musiałaś trochę zaczekać na moje odżycie – choróbsko zepchnęło mnie w łóżkowe nieżycie! Co do zdjęcie w KP Vane'a to ono bardzo pasuje to jego młodszej wersji, bo w życiu dorosłym powodów do uśmiechu i radości przy wieczystej przysiędze nie będzie miał już za wiele. Dopisałam tego Quidditcha, żebyś się następnym nie domyślała! :')
    I wiesz co? Umiałabym połączyć tego uparciucha i z Deucentem i z Vanem, nawet jeśli teoretycznie pierwszy byłby pozornie łatwym wyborem. Wspólny dom, jedna drużyna (indywidualista vs. skrajniak-patriota), ojcowie-aurowie, wygląda nawet jakby musieli się znać. Ale widzisz… mój Ślizgon ten kręci się za pewną Puchonką, nawet dostał tłuczkiem zapatrzony w nią podczas meczu, jak sobie łapała złotego znicza. Do tego ma ciągoty do panoszenia się nocą po zamku, a to coś co naszych panów łączy, tak jak i czysta krew. Zdecyduj się kogo wolisz, bo nie powinno mnie tu być o tej porze, jeśli chcę wcześniej wstać. O, i nie zapomnij mi napisać, czy masz już tego, z kim przegrał ten twój chłopiec ten zakład, bo odruchowo zacieramy ręce na jego widok. ;D]

    Deuce/Vane

    OdpowiedzUsuń
  39. [Hej! Wybacz przerwę. Jeżeli nadal masz ochotę napisać coś w konfiguracji Alexander-Nila, przychodzę z pewnym zalążkiem pomysłu. Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy wykorzystać to, że należą do jednej drużyny. Może za którymś razem, w dni meczu, Nila nagle oświadczyłaby, że nie może zagrać? Albo udawałaby chorą, ale Alexander przeczuwałby, że tak naprawdę chora nie jest, bo na przykład niechcący stałby się świadkiem jakiejś rozmowy/kłótni, po której Nila oddaliła się w dość nędznym stanie psychicznym? Może, mimo, że wcześniej nie mieli jakichś bliskich relacji, chciałby dowiedzieć się o co chodzi i skłonić ją do gry, bo w tak krótkim czasie nie mieliby szans na innego szukającego, a rywalizacja między Krukonami a którymś innym domem byłaby aktualnie bardzo napięta, jeśli chodzi o mecze Quidditcha i nie mogliby sobie pozwolić na przegraną? Daj znać, czy chcesz coś razem napisać i co sądzisz o tym pomyśle.]

    ~ Nila Atherstone

    OdpowiedzUsuń
  40. Alexander nie powinien się tak martwić – w końcu Wrzeszcząca Chata stała opuszczona już od dobrych kilkunastu lat, a jedynymi nieproszonymi gośćmi, którzy postanowili się do niej zakraść, byli oni sami. Nic im tu raczej nie groziło… chyba, że będą mieli wyjątkowego pecha i jakaś zbutwiała, obluzowana deska spadnie im prosto na głowę. Co w sumie byłoby całkiem zabawne, biorąc pod uwagę historię tego przeklętego domostwa. Wiedziała jednak, że Urquhart z pewnością nie doceni jej poczucia humoru, więc rozsądnie postanowiła zmilczeć, gdy oddalała się samotnie w wybranym przez siebie kierunku. Po co go niepotrzebnie denerwować…?
    Dość szybko zorientowała się, że ma do wyboru trzy opcje – dokładnie tyle drzwi ujrzała, gdy przeszła wzdłuż niemal cały pogrążony w ciemnościach korytarz. Zaczęła więc od zbadania najbliższego pomieszczenia po prawej. Okazało się, że znajdowała się tam stara łazienka. Oczywiście była w kompletnej ruinie, nie wspominając o tym, że brakowało w jej okna, a więc cały ziąb z zewnątrz bez żadnych przeszkód wpadał do środka. Emerson wzdrygnęła się lekko i szybko zamknęła za sobą drzwi, odgradzając się od zimnych powiewów wiatru. Zauważyła jednak, że na zewnątrz zrobiło się już trochę ciemniej niż w chwili, w której wchodzili do domu. Musieli się zatem pośpieszyć. Panna Bones nie chciała błąkać się tu w nocy. Niby już teraz brakowało światła, jednak świadomość łażenia po Wrzeszczącej Chacie nocą napawała ją sporym dyskomfortem. Westchnęła cicho w myślach i ruszyła do kolejnych drzwi. Tym razem trafiła na coś, co musiało być gabinetem lub czytelnią… Niestety, początkowy błysk zainteresowania zgasł szybko i bezpowrotnie, gdy oświetlając sobie pomieszczenie zauważyła, że w środku nie było nic prócz pustych regałów oraz biurka stojącego na trzech krzywych nogach. Na wszelki wypadek obeszła pokój od jednego kąta do drugiego, ale niestety nic ciekawego nie udało jej się znaleźć. Zostały więc trzecie i ostatnie drzwi po lewej. Zanim je otworzyła zastygła na moment, mając dziwne wrażenie, że chyba… coś za nimi usłyszała. Jakiś dziwny szmer… Uznała jednak, że to nie mogło być nic niezwykłego – w tym starym domu wszystko skrzypiało i jęczało – a więc zdecydowanym ruchem przekręciła klamkę i po chwili znalazła się w ciemnej sypialni. Zauważyła rozklekotane łóżko, podniszczoną komodę oraz popękane lustro oparte o przeciwległą ścianę. Odbijało jej własną, tylko trochę przykurzoną sylwetkę… a poza tym, w pokoju było cicho i zupełnie pusto. Odrobinę zrezygnowana postanowiła spróbować zobaczyć, czy znajdzie coś ciekawego w stojącej pod oknem komodzie. Nie miała większych nadziei, jednak wolała się upewnić i później z czystym sumieniem móc powiedzieć Alexowi, że naprawdę nic tu nie ma. Ale akurat gdy siłowała się z drugą szufladą, robiąc przy tym trochę hałasu, dotarł do niej niewyraźny odgłos stukania tuż jej plecami. Zamarła i nasłuchiwała. Stukanie powoli przerodziło się w krótkie, piskliwe jęknięcia, charakterystyczne dla starych, nienaoliwionych zawiasów… Wtedy dopiero chwyciła mocniej różdżkę i odwróciła się szybko za siebie. I niemal w tym samym momencie poczuła, jak coś zimnego ściska ją za serce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw dostrzegła skrytą w rogu pomieszczenia szafę, którą wcześniej przeoczyła. Następnie dotarło do niej, że drzwi tej szafy właśnie się otwierają, aby ostatecznie uderzyć o ścianę, zatrzymując w miejscu. Wtedy na moment zapadła złowroga cisza. Emerson słyszała jedynie przyśpieszone bicie własnego serca oraz pulsującą w głowie krew. Zagryzła boleśnie wargi, gdy z mroków starej szafy w końcu wysunęła się dłoń, blada jak księżyc… Później pojawiła się cała, przerażająco chuda i wysoka sylwetka, odziana w czarną, sięgającą ziemi szatę. Ale nogi ugięły się pod nią dopiero wtedy, gdy w słabym blasku różdżki ujrzała twarz tego osobnika… albo raczej to, co się na niej znajdowało. Do tej pory widywała te maski jedynie w podręcznikach od historii, może kiedyś na jakiejś dziwnej wystawie w magicznej części Londynu. Nigdy jednak nie spotkała nikogo, kto naprawdę by ją nosił…
      Bo przecież Śmierciożercy już dawno wyginęli… prawda…?

      Emerson Bones

      Usuń
  41. [O widzisz, to dobrze, że się odezwałem pierwszy :) Wiesz, ja po cichu liczyłem na mocniejsze zagranie z jego strony. Nawet jakby ją dosłownie zmusił do gry, to też byłoby ciekawe, bo Nila jest dość... mściwa. Więc tak naprawdę każdy sposób rozegrania tego mógłby wyjść intrygująco.
    Jeszcze co do tej kłótni albo rozmowy, która zdruzgotała Nilę - szczerze to nawet lepszy efekt by był, gdyby to była po prostu jakaś wiadomość przekazana przez nauczyciela albo w liście. A jaka, to już moja w tym głowa, bo mam plan ;)]

    ~ Nila Atherstone

    OdpowiedzUsuń
  42. Milliesant nie znosiła uczucia niepokoju – tego wstrętnego, gryzącego sumienie i ściskającego żołądek za każdym razem, gdy tylko znalazło się wolną chwilę, aby nad nim pomyśleć. Był to zupełnie inny niepokój niż ten, który zwykle towarzyszył jej przed ważnym egzaminem czy publicznym wystąpieniem – ten był znacznie bardziej nieznośny, bo podstępnie czaił się gdzieś na granicy świadomości, niby dawał się przykryć stertą wypracowań do napisania i innych codziennych spraw, a jednak nieustannie czuła jego subtelną obecność, drażniącą wszystkie zakończenia nerwowe. Mimo głębokiej potrzeby rozluźnienia i odpoczynku po kolejnej trudnej pełni, każda komórka w jej ciele pozostawała napięta niczym struna, jakby przeczuwała, że za chwilę wydarzy się coś złego, na co powinna być zwarta i gotowa. Zwykle tak właśnie czuła się, gdy wracała do rodzinnego domu z pełnym napięcia wyczekiwaniem reakcji ojca na kolejny z jej wybryków, a choć w najbliższym czasie nie planowała spotkania z rodzicielem, tak właśnie czuła się od momentu powrotu do ludzkiej postaci.
    Od dobrych dwudziestu minut wierciła się na łóżku z boku na bok, nie potrafiąc ponownie zasnąć. Blade światło księżyca wpadające do skrzydła szpitalnego przez wysokie okno padało prosto na jej łóżko, ale to nie ono jej przeszkadzało. Nie mogła wyrzucić z pamięci widoku wilkołaczej łapy zaplątanej w amatorskie sidła. W ciągu dnia była zbyt wyczerpana trudną, bolesną transformacją i wydarzeniami poprzedniej nocy, aby się nad tym zastanawiać; po dotarciu do Skrzydła Szpitalnego i przyjęciu przygotowanych już przez pielęgniarkę leków, padła na przygotowane dla niej łóżko i jak zwykle zasnęła. Większość dnia przespała, a choć budziła się co jakiś czas, nie miała wystarczająco sił, aby podjąć z Alexandrem jakąkolwiek dyskusję na temat tego, co się wydarzyło. Zresztą, nawet gdyby chciała, nie mieli możliwości – choć ich łóżka ustawione były na uboczu i odgrodzone parawanami od reszty pomieszczenia, Milliesant dobrze słyszała kroki i głosy kręcących się w drugim końcu sali pozostałych pacjentów, odwiedzających i uzdrowicieli. Teraz, gdy jej ciało odzyskało już nieco sił, a mózg zaczynał pracować normalnie, Milliesant nie mogła przestać zastanawiać się nad tym, co ich spotkało. Kto i po co zastawiał sidła tak głęboko w Zakazanym Lesie? Co próbował w nie schwytać? Jedno z żyjących w nim stworzeń, czy... Lloyd wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że pułapka mogła być przygotowana właśnie dla wilkołaka. W jednoznaczny sposób wskazywałoby to na fakt, że ktoś w okolicy wiedział o ich istnieniu i – co gorsza – wcale nie był zadowolony z towarzystwa beztrosko hasających po lesie bestii w czasie każdej pełni księżyca.
    ― Urquhart... śpisz? ― szepnęła cichutko, aby przypadkiem nie obudzić drzemiącej w pomieszczeniu obok pielęgniarki.
    Początkowo była na niego zła, że odważył się zapuszczać tak głęboko w trzewia Zakazanego Lasu i wcale nie zamierzała z nim rozmawiać, jasno demonstrując swoje niezadowolenie z jego głupoty. Jednak wrodzona ciekawość i pragnienie rozwiązania tajemnicy były znacznie silniejsze od jej irytacji, nie wspominając nawet o kwestiach bezpieczeństwa. Poza tym nie mogła być przecież hipokrytą – prawdą było, że wolała hasać po lesie w pojedynkę i trzymać się zbadanego już wzdłuż i wszerz jego skraju, ale nie znaczyło to, że miała na tyle zdrowego rozsądku, żeby samej czasem nie zapuszczać się zbyt daleko między drzewa. Hogwarcki las był rajem dla kogoś, kto tak jak Milliesant uwielbiał rośliny, można było w nim znaleźć naprawdę wartościowe lub po prostu przydatne okazy, za które wcale nie trzeba było nikomu płacić. Byłaby głupia, gdyby nie skorzystała z okazji i nie sprawdziła, co i gdzie może w nim zdobyć, pozostając we względnie bezpiecznej, wilczej postaci przed którą umykała znaczna większość stworzeń w Zakazanym Lesie, spotkania z którymi w ludzkiej postaci nie udałoby się jej tak łatwo uniknąć.

    [Wybacz zwłokę! Początki nie są moją mocną stroną, ale poprawimy się, słowo.]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  43. [No cóż, pozostaje nam tylko czekać, aż pozostali opiekunowie tutaj do nas zawitają, czego osobiście bardzo chciałabym się doczekać, bo nauczycielskie pogadanki na temat tego, jak bardzo wychowankowie doprowadzają ich do załamania nerwowego oraz przegadywanie się, że mimo to i tak są super i najlepsi, to coś, w co chętnie wplątałabym Evelyn, haha.
    I Twój Alexander jest mega ciekawą postacią, a dodatkowo wnioskuję, że muszą się dużo z Evelyn mijać na boisku czy błoniach z racji jego członkostwa w drużynie już od IV roku, także myślę sobie, że jeśli kiedyś wpadłaby nam jakaś wizja na chociażby taki epizodyczny wątek związany właśnie z Quidditchem i miałabyś na coś takiego ochotę, to ja bardzo chętnie. :D
    A w międzyczasie dziękuję za ciepłe powitanie! <3]

    Evelyn Raven

    OdpowiedzUsuń
  44. [Tak właśnie podczas zapisywania się zauważyłam, że w tym Hogsmeade to tak smutno i pusto, więc zmieniłam plan (bo pierwotnie myślałam o nauczycielu) i pojawił się ten oto szanowny pan auror mieszkający w równie szanownym miasteczku całkiem niedaleko zamku. No i cześć, dziękuję za powitanie :D
    W sumie dopracowanie palety kolorystycznej było pomysłem autorki Evelyn, ja to prawie wjechałam z grubej rury ze starymi kolorami, bo mam podobnie jak Ty i nie chce mi się dostosowywać kolorów do każdej kapejki. No, ale zostałam namówiona, pogrzebałam i o, zbieram teraz same pochwały xD
    Twój pomysł na powiązanie Jamesa z Urquhartem seniorem brzmi naprawdę dobrze i przyjmuję je w pełnej okazałości, bo to byłaby wielka zbrodnia, gdyby jednak sobie odpuścić. Co zaś tyczy się ewentualnego pomysłu na to, co mogliby od siebie chcieć... Raven bywa w zamku często ze względu na żonę, więc być może ojciec Alexandra szepnąłby aurorowi ze dwa słówka, żeby czasem jednak miał na syna oko? Z racji solidnego powiązania przez rodzinę, James zapewne zna i samego Alexandra, choć kwestią wciąż otwartą jest to jak obaj panowie do siebie podchodzą.]

    Raven

    OdpowiedzUsuń
  45. [Lorren chyba nie odrobiła lekcji Historii w takim razie i nie ma co się dziwić, że Pokój Życzeń nie chciał się jej ukazać :P Z Urquhartem wątek miałam z moją starą postacią, ale kompletnie mi wypadło z głowy o czym on był. Z tego co widzę, to Lor i Alexander są kompletnym przeciwieństwem siebie. On jest uparty, a Lor jest strasznie ustępliwa, ale też szybko się nudzi tym co robi, dlatego tak skacze od jednego zainteresowania do drugiego. Ja na wątek jestem zawsze chętna, ale też nie na siłę, bo jeżeli nic ciekawego nie wymyślimy, to może lepiej jest odpuścić na razie, a przecież zawsze można wrócić po wątek jak coś nas natchnie :) Także bez nacisku!]
    Lor

    OdpowiedzUsuń
  46. [Całe to dbanie o roślinki to nie tylko grzebanie w ziemi, ale wiedza o właściwościach. To niekiedy potrafi uratować życie, myślę, że całkiem przydatna dziedzina ;)
    Hej! Dziękuję serdecznie za przywitanie! Może kiedyś coś o niej zdradzę więcej, bo przyznam, że nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tak dobrze przemyślaną postać. A gdyby trzeba było nakryć Alexandra na odkrywaniu zakazanych okolic zamku, to zgłaszamy przesiadującą zbyt długo w cieplarniach nauczycielkę. Baw się dobrze!]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  47. [Gdyby rzeczywiście Alexander wykorzystał jego brak doświadczenia w tamtym czasie i załapał się na akcję, to auror robiłby dosłownie wszystko (łącznie z dwojeniem się i trojeniem) by chłopakowi włos z głowy nie spadł. A gdyby wrzawa już ucichła, to dopiero bardzo nieprzyjaznym tonem i ze swoim brzydkim grymasem wyjaśniłby chłopakowi, że jeszcze raz wywinie mu taki numer i będzie bardzo niemiło. A jak Raven mówi, że będzie nie miło, to można to wziąć za pewnik xD
    Z kolei też gdyby złapał ich na jakimś głupstwie - bo tym dla niego są nielegalne wypady po procenty - to na pewno nie robiłby mu scen, ani nie suszył zbytnio głowy, bo wół nie zapomniał jak cielęciem był, poza tym on w jego wieku to wcale nie był grzecznym Ślizgonem, który o 21 już jest w łóżeczku, więc tutaj akurat objawiłaby się pełna zrozumienia strona pana Ravena. Tylko może faktycznie by ich trochę postraszył, wymyślając na poczekaniu jakaś mrożącą krew w żyłach historię, że ktoś niebezpieczny błąka się po okolicy, by szczenięta jednak dwa razy pomyślały nim znowu pójdą w miasto. W końcu nigdy nic nie wiadomo, a Raven ze swoją paranoją jest szczególnie w tym temacie wyczulony.
    Co do ogólnej relacji, to też tak sądzę, że po prostu sympatyczna :)]

    Raven

    OdpowiedzUsuń
  48. [Mam nadzieję, że o czymś nie zapomniałam, ale widziałabym to tak: obaj byliby skłonni założyć się o ten zakład i cieszyć się z wygranej, ale jak się domyślasz – Deucent tak bardziej złośliwie, bo nosiłby się jak paw. Alex mógłby się później naigrywać (lub złościć, to też byłoby możliwe), że przez Deuce’a przegrali mecz, bo spadł z miotły, rozproszony przyśpiewką Johnsona, co zagwarantowało mu czasowe uziemienie w skrzydle szpitalnym i wypadnięcie z drużyny. Historie naszych panów zwykle pokazują, że gupiki ze sobą rywalizować i w przypadku Krukonów wyczuwam podobną synergię – z tą różnicą, że boiskową, ale bardziej widziałabym tutaj przyjaźń, gdy jeden denerwuje lub docina celowo drugiemu, ale tak naprawdę byliby bardzo za sobą. Mogłybyśmy też nieco namieszać, gdyby Deucentowi nie podobało się brak informacji o tajemniczej przypadłości Alexandra, bo gdyby wiedział, to celowo, by za nim wył, żeby nie było mu za nudno. :’) Przy Vane’ie z kolei łączy ich to kręcenie się pod osłoną nocy po zamkowych zakamarkach (nie żeby Faradyne tego nie robił, ale on sobie akurat urządza romantyczne schadzki, więc to się akurat nie liczy) i widzę wręcz jak kiedyś przypadkowo, by na siebie wpadli, prawie schodząc na zawał. Pollock skłonny byłby nawet raz oddać przysługę Alexowi i odciągnąć woźnego za coś. Na pewno kojarzyliby się z meczów i korytarzy, bo poruszają się podobnymi szlakami (tak, poniekąd o to chodziło mi z tymi Puchonkami, ale też nie do końca – chciałam pokazać, że Vane jest całkiem otwarty na różne znajomości niezależnie od czyjegoś domu). Tu relację widziałabym bardziej przez pryzmat: „kumplujemy się, bo znamy swoje sekrety i mamy na siebie oko, ale nie każdy musi o tym wiedzieć”. No i wiadomo przed Alexem mogłaby się otworzyć furtka z kręceniem się od obrazu do obrazu i odkryciem jakiegoś przejścia na zasadzie odkrycia zagadki, którą Pollock dla czystej zabawy, by mu zostawił. ;D]

    Deucent/Vane

    OdpowiedzUsuń
  49. Właściwie to powinni być mądrzejsi… lub przynajmniej ona powinna być mądrzejsza! Kto o zdrowych zmysłach z własnej woli pakował się do Wrzeszczącej Chaty? No kto…? Od dwójki pełnoletnich czarodziejów (no, prawie pełnoletnich w jej przypadku…) z pewnością można by oczekiwać większego rozsądku. Ale nie… a teraz przyjdzie im za to zapłacić.
    Emerson nie sądziła, że ponownie tak szybko spotka swojego bogina. Pierwszy raz (będący do dnia dzisiejszego jedynym razem) ujrzała go na zajęciach z OPCM na czwartym roku nauki. Już wtedy ukazał jej się pod postacią wyjątkowo wysokiego, chudego, odzianego w czerń mężczyzny, którego twarz skrywała złowrogo połyskująca maska. Od razu wiedziała, że jej bogin podszył się pod Śmierciożercę. I wiedziała również dlaczego. Już od najmłodszych lat interesowała się historią swojego rodu… wypytywała o nią swojego ojca, wyszukiwała informacji w starych księgach oraz archiwalnych wydaniach gazet. I tak bardzo bolała ją świadomość, że zaledwie pół wieku temu większość jej rodziny zginęła z rąk zwolenników Czarnego Pana… Nigdy nie poznała swoich dziadków od strony ojca, nigdy ujrzała swojego wuja i jego najbliższych… nie zamieniła choćby jednego słowa ze sławną ciotką… Choć wszyscy byli niezwykle silni i utalentowani, nie zdołali się obronić, nie przetrwali. Lord Voldemort i jego poplecznicy dopadli ich i zamordowali, nawet bezbronne dzieci… Na samą myśl o tym Emerson robiło się zimno. Śmierciożercy napawali ją prawdziwym przerażeniem, ponieważ utożsamiali wszystko, czego tak bardzo się bała – byli posłańcami śmierci, żywym przykładem tego, jak mroczna magia potrafiła wypaczyć nawet najlotniejszy umysł… byli symbolem straty, żałoby oraz bezbronności.
    Widząc wyłaniającą się z ciemności sylwetkę od razu pomyślała, że to nie dzieje się naprawdę. Choć strach niemal stanął jej w gardle, a serce prawie wyskoczyło z piersi, potrafiła przemóc się i podświadomie zrozumieć, że Śmierciożercy już dawno odeszli… To, co właśnie wylazło z szafy nie było Śmierciożercą, tylko perfidnym oraz plugawym upiorem, żywiącym się strachem niewinnych ludzi. Jej strachem. Nie umiała go opanować, choć przecież znała prosty sposób na pozbycie się tej zjawy… Wystarczyło jedno machnięcie różdżki, jedno zaklęcie, a bogin po prostu by wyparował, wróciłby do swojej starej szafy i już więcej z niej nie wychodził. Ale jej palce tak bardzo zesztywniały… gardło miała tak mocno ściśnięte… Wiedziała, że musiała wziąć się w garść. Zanim… no właśnie, zanim pojawi się tu Alexander. W chwili gdy o tym pomyślała, drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem i stanął w nich nie kto inny, jak zdenerwowany panicz Urquhart. Musiał usłyszeć niepokojący hałas… Tak czy inaczej Emerson ogarnęła delikatna ulga – nie była już sama. Trwało to jednak tylko chwilę. Przecież Alexander nie był odporny na działanie bogina… Nie minęło więc parę sekund, a chuda, zamaskowana sylwetka zaczęła się przeistaczać. Panna Bones już wcześniej była bliska upadku…jednak dopiero w chwili gdy ujrzała nową postać bogina, kolana definitywnie odmówiły jej posłuszeństwa. Osunęła się powoli po komodzie na zakurzoną, drewnianą podłogę, z wyrazem niedowierzania wpatrując się w coś, co było… nią samą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choć w pokoju brakowało światła, to jej wzrok nie miał większych trudności w rozpoznaniu tego, co wyglądało jak ona… jak jej własne ciało… Ciało tak strasznie pokiereszowane, pokryte zaschniętą krwią… blade, brudne i poszarpane… po prostu martwe. I znów przez chwilę nie wiedziała co się dzieje… dlaczego widzi samą siebie w tak okropnym stanie. Włos zjeżył jej się na głowie, gdy przypomniała sobie, że w pokoju jest przecież Alex… a bogin pragnie przestraszyć nie tylko jedną osobę, ale tyle ile znajduje się ich w pobliżu. A zatem teraz nie jawił im się jako Śmierciożerca, ponieważ na chwilę zapomniał o Emerson… skupił się na ciemnowłosym Krukonie. Panna Bones z niezwykłym trudem nabrała powietrza, gdy świadomość tego, co też właśnie widziała, uderzyła w nią z całym impetem. Nie miała pojęcia jak długo to trwało, ile czasu minęło, nim jej pozbawiona życia powłoka ponownie przemieniła się w Śmierciożercę. Wówczas usłyszała cichy szelest, a następnie charakterystyczny trzask… Alexander przemógł się i rzucił zaklęcie, zamieniając bogina w niewielką, szmacianą laleczkę, która wirując i robiąc się coraz mniejsza, w końcu wpadła z powrotem do tej samej szafy, z której zaledwie parę chwil temu wyszła. Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem, i wtedy w ciemnym pokoju w końcu zapadła cisza…
      — Alex… — szepnęła niewyraźnie… jego imię cisnęło jej się na usta od momentu, w którym go ujrzała, jednak dopiero teraz, gdy zostali sami, z największym trudem zdołała je wykrztusić. Tylko… co właściwie chciała i mogłaby powiedzieć…?

      Emerson Bones

      Usuń
  50. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Oto historia jakich wiele, chłopak i dziewczyna – nic oryginalnego,
    A jednak ona po nocy spać nie może, jakby wydarzyło się coś przełomowego.
    To uczucie frapujące, nieznane, i dla niej całkiem nowe,
    jakby wskoczyła w przepaść i spadła prosto na głowę.
    Częściej się uśmiecha, a nastrój ma podejrzanie radosny,
    przypuszcza, że może dolał jej do kawy swój eliksir miłosny.
    Ale gdy tak o tym pomyśli, gdy się chwilę zastanowi…
    w końcu dojdzie do wniosku, że jednak z tego powodu łzy nie uroni.
    Być może właśnie tak było im pisane, i sama marzyła o tym skrycie?
    Byle tylko się ze sobą nie kłócili, bo inaczej grozi im pieskie życie...


    ~E.S.B.

    OdpowiedzUsuń
  51. Żałowała, że zgodziła się na ten skrajnie nieodpowiedzialny pomysł… że nie postarała się bardziej i nie wybiła mu z głowy włamywania się do Wrzeszczącej Chaty... To, co przed chwilą ich spotkało, z jednej strony nie było niebezpieczne, niemniej jednak natknięcie się na najprawdziwszego bogina nigdy nie kończyło się miło i przyjemnie. Właściwie, chyba można by powiedzieć, że dostali nauczkę… Ale panna Bones przecież od początku wiedziała, że wchodzenie tu było zwykłą głupotą. Mogli tego uniknąć, jednak… no właśnie, stało się. Nadal wpatrywała się w zamknięte drzwi starej szafy – tak, jakby jeszcze nie do końca uwierzyła, że zły upiór już sobie poszedł i więcej nie wróci. Co chwilę jednak zerkała krótko w stronę Alexandra, który podobnie jak ona (a przynajmniej tak przypuszczała) był równie blady i zdenerwowany. Nie wydawał jej się już tak nonszalancki i zdecydowany jak jeszcze półgodziny temu, gdy z łobuzerskim uśmiechem ciągnął ją przez śnieżne zaspy w stronę Wrzeszczącej Chaty. Nie spodobało jej się to… Nie ruszyła się z miejsca, dopóki cisza nie zaczęła dzwonić jej w uszach, a nieopodal rozległo się charakterystyczne skrzypienie starych desek podłogowych. Ciemnowłosy Krukon w końcu do niej podszedł i wyciągnął ku niej rękę, w którą zapatrzyła się trochę dłużej, niż powinna… Wreszcie jednak wzięła się w garść i podała mu swoją dłoń, korzystając z jego pomocy. Wstała z przykurzonej posadzki, nawet nie zastanawiając się nad tym, jak przy okazji musiała się pobrudzić. Zamiast otrzepać płaszcz, sięgnęła drugą dłonią ku Urquhartowi i objęła go mocno wokół ramienia, zupełnie tak jakby szukała podpory… lub zwyczajnej bliskości. Czuła się dziwnie… czuła się niemal jak w jakimś sennym koszmarze… A przede wszystkim, czuła się ogromnie oszołomiona tym, co przez jedną, krótką chwilę udało jej się zobaczyć… Chcąc nie chcąc poznała największy lęk Alexandra, który i jej, niestety, zmroził krew w żyłach…
    — Alex… — powtórzyła już nieco pewniej, choć nadal zaskakująco cicho. Trochę tak, jakby obawiała się, że bogin nadal może ich usłyszeć i ponownie wynurzyć się z ciemnych odmętów szafy, aby ich nastraszyć… Nie puściła jednak ramienia ciemnowłosego chłopaka, jedynie zadzierając lekko głowę oraz spoglądając na niego jasnymi, przejrzystymi oczami. — Ja nie wiedziałam… nie przypuszczałam, że ty… — zawahała się. Na razie zignorowała informację o zapadającym zmroku. Zrobiła to zupełnie podświadomie. Zamiast skupić się na jak najszybszym opuszczeniu tego przeklętego miejsca, szukała odpowiednich słów, którymi mogłaby wyrazić wszystkie kotłujące jej się w głowie oraz sercu emocje. Na razie nie za bardzo jej to wychodziło… Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że najgorszy lęk Alexandra związany był ze stworzeniem, który przemienił go w wilkołaka… Spodziewałaby się, że bogin przeistoczy się w tamtego potwora… i pewnie dlatego była tak ogromnie zaskoczona, że jednak tego nie zrobił… że zamiast ogarniętego zwierzęcym szałem wilkołaka ujrzała samą siebie… martwą, rozszarpaną przez ostre kły i pazury... Zacisnęła mocniej drżące palce na ramieniu Alexandra. Przecież potrafiła dodać dwa do dwóch… ten obraz mówił więcej niż utkwione w niej, ponure spojrzenie ciemnowłosego chłopaka. Naprawdę tak bardzo żałowała, że tu weszli...
    — To nie było prawdziwe. I nigdy nie będzie — powiedziała nagle zaskakująco pewnym tonem głosu, nie odrywając wzroku od ściągniętej w grymasie twarzy Urquharta. — Tak jak ten przeklęty Śmierciożerca… to zwykła sztuczka, nędzny podstęp… To się po prostu nie wydarzy, rozumiesz? — dodała stanowczo.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  52. [A widzisz, to ja nie do końca zrozumiałam w jakim kierunku to zmierza, ale ta opcja również mi do niego pasuje i jak teraz wyjaśniłaś mi jak krowie na rowie, to jestem w 100% za tym by odebrać odpis "po Twojemu" xD
    A skoro to już mamy wyjaśnione, to zadam klasyczne pytanie: Która z nas zaczyna?:D]

    Raven

    OdpowiedzUsuń
  53. [Tak! To było to haha! Z Martynką wątki mi wychodzą ciut lepsze, to może rzeczywiście poczekajmy, aż się z nią opublikuję :)]
    Lor

    OdpowiedzUsuń
  54. Wiedziała, że nic takiego nigdy się nie wydarzy… wiedziała również, że Alexander regularnie przyjmował swój Wywar tojadowy i z pewnością nie zamierzał z tego rezygnować. Niemniej jednak, po tym co przed chwilą zobaczyła, jak również widząc wymalowane na twarzy ciemnowłosego chłopaka napięcie, uznała że sama powinna powiedzieć o tym na głos. Żeby i on wiedział, że ona wie. Po prostu. Choć… niestety, i tak nie wyglądał na przekonanego. Co – szczerze mówiąc – nie specjalnie ją ucieszyło, jednakże nie dane jej było powiedzieć nic więcej, ponieważ Alexander miał już chyba dość przebywania w jednym pomieszczeniu z tym przebrzydłym upiorem. I trudno mu się dziwić. Pozwoliła mu się więc wyprowadzić na zewnątrz, zagryzając przy tym lekko dolną wargę. We Wrzeszczącej Chacie nadal panowała niemal martwa cisza. Jękliwym skrzypnięciom starych desek towarzyszył jedynie odgłos wdzierającego się do domu wiatru. Emerson ani razu nie obejrzała się za siebie. Tak jak wcześniej ujęła dłoń Alexandra i ruszał za nim wąskim korytarzem ku zniszczonym schodom. Po drodze upewniła się jedynie, że zabrała ze sobą swoją różdżkę – nie chciała, aby później okazało się, że z tego wszystkiego zostawiła ją w tym paskudnym miejscu… Na szczęście tkwiła ona bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Prowadzeni przez Urquharta szybko zeszli na dół, pokonując tych kilka zdewastowanych pomieszczeń dzielących ich od okna, przez które niespełna kilkadziesiąt minut temu się tu wdarli. Zauważyła na podłodze mokre ślady po ich butach… Na zewnątrz faktycznie zaczynało się już szybko ściemniać, więc tym bardziej nie miała najmniejszej ochoty dłużej tu zostawać. Puściła dłoń ciemnowłosego Krukona tylko po to, aby umożliwić mu przeskoczenie przez dziurę w oknie. Zaraz zresztą podążyła jego śladem – usiadła na chłodnym parapecie i zsunęła się w dół, wprost w ramiona asekurującego ją po drugiej stronie Alexandra. Być może w innych okolicznościach oznajmiłaby mu, że taka pomoc naprawdę była zbędna… ale w tamtej chwili niemal z westchnieniem ulgi przyjęła jego pewny chwyt oraz płynące z silnych objęć ciepło…
    — Dzięki… — mruknęła cicho, odrywając się od niego z wyraźnym ociąganiem. — Powinniśmy po sobie posprzątać… — dodała po chwili, wskazując brodą w stronę ziejącej między deskami dziury. — Lepiej, żeby nikt tego nie zauważył… — mówiąc to, powoli sięgnęła po swoją różdżkę, wyciągając ją z wewnętrznej kieszonki płaszcza. Po niespełna dwóch minutach okno ponownie zostało zabite deskami i wyglądało tak, jakby nikt nigdy przez nie nie wchodził. Mogli więc już wracać do zamku… o czym Emerson marzyła teraz chyba najbardziej na świecie. Po wyjściu na zewnątrz zrobiło jej się jeszcze chłodniej niż w środku zniszczonego domostwa. Wiatr chyba przybrał na sile, a na domiar złego znów zaczął padać śnieg…
    Spojrzała na Alexandra. Nadal była rozstrojona po tym co przed chwilą zaszło… jednak ciemnowłosy Krukon wyglądał na o wiele mocniej wytrąconego z równowagi. Czuła, że powinna była coś powiedzieć, ale pierwszy raz od dawna nie bardzo wiedziała co. Wytykanie mu, że w ogóle nie powinni tam wchodzić, musiała zostawić sobie na kiedy indziej… Zamiast tego odetchnęła głębiej, powoli wyciągając rękę w jego stronę.
    — Wracajmy już do szkoły, strasznie zmarzłam… — oznajmiła na pozór spokojnym tonem głosu, zaciskając delikatnie chłodne palce wokół jego dłoni. Prędzej czy później będą musieli o tym porozmawiać… ale teraz Emerson naprawdę chciała już stąd iść. Wrzeszcząca Chata nadal była zdecydowanie zbyt blisko, aby mogła w pełni się odprężyć i na spokojnie wszystko sobie poukładać. O wiele lepszym miejscem na tego typu dyskusje wydawał jej się ciepły i bezpieczny Hogwart…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  55. [Hej, chciałem dać znać, że niestety rezygnuję z prowadzenia Nili, więc wątek nam nie wyjdzie. Mam nadzieję, że kiedyś nadarzy się jeszcze okazja, żeby coś razem napisać.]

    ~ Nila Atherstone, a obecnie tylko Lavon

    OdpowiedzUsuń
  56. [To muszę teraz wiedzieć, czy Deucent wie (aby mógł sobie powyć!), czy się domyślił, czy jest na statusie domyślania się, że coś jest na rzeczy. Do dalszej części nie mam nic do dodania… poza tym, że Deuce przyjaźni się też z Emerson i od niej dowie się, że coś między nią, a jego BFF go ominęło, bo był zbyt zajęty. XD I w sumie tu nasuwa mi się pytanie: czy Alex domyślałby się, że Deucent jest gejem siedzącym niby w szafie, sądząc po jego bliskiej relacji z Oliverem, czy na przykład kompletnie, by tego nie zauważył i nie podejrzewałby tego?
    Słuchaj, przy tej zagadce to bardziej myślałam, aby wykorzystać to bezpośrednio pod powiązanie, bo jako wątek trudno byłoby to rozegrać. A co do samej gry to jak najbardziej opcja z uciekaniem przed woźnym, krzyczącymi obrazami, gdzie znajomość imienia Vane’a byłaby w tym przypadku bardzo zgubna, bo by go sprzedały od ręki i Irytkiem, który mógłby ich wykiwać albo sprzedać, przez co ostatecznie skończyliby na wspólnym szlabanie z takim przekonaniem, że było tak blisko, a jednak się nie udało. ;D]

    Deucent/Vane

    OdpowiedzUsuń
  57. Nie, dobrze wiedział, że nie miała nic przeciwko krukońskim barwom... Była tylko trochę zaskoczona, że wcześniej nie zauważyła, jak Alexander schował swój błękitno-brązowy szalik do wewnętrznej kieszeni kurtki. Wydawało jej się, że w taką pogodę miał go nieustannie na sobie… ale najwyraźniej musiała się pomylić. Po tym co przed chwilą ich spotkało, nie miało to większego znaczenia. Nie zaprotestowała więc, gdy ciemnowłosy chłopak okręcił jej swój szalik wokół szyi, przy okazji zasłaniając połowę twarzy. Był zdecydowanie dłuższy i szerszy niż jej własny, który znajdował się ukryty pod kołnierzykiem płaszcza. Do tej pory całkowicie jej wystarczał, jednak z powodu tego zimnego wiatru przestała odczuwać, aby jakkolwiek ją ogrzewał. Skinęła głową w niemym podziękowaniu, ponownie zaciskając palce na dłoni Urquharta. Była równie chłodna jak jej własna… Tym sprawniej przystąpili do pokonywania puszystych zasp śniegu, aby jak najszybciej wrócić na główną ścieżkę prowadzącą do Hogwartu. Obydwoje byli już lekko przemarznięci a w dodatku zmęczeni po całym dniu biegania po magicznej wiosce… no i z pewnością mieli parę ważnych spraw do przemyślenia. Jednak wbrew przypuszczeniom Alexandra (których panna Bones domyśliła się dopiero na miejscu), w drodze do szkoły Emerson miała wystarczająco wiele czasu, aby prawie wszystko sobie poukładać. Szybki, rytmiczny marsz sprawił, że o wiele łatwiej jej się myślało – zresztą, niemal każdy wysiłek fizyczny jakiego się podejmowała, pomagał jej ostudzić nerwy. Tak też było w tym przypadku. Gdy dotarli już na pokryte świeżą warstwą śniegu błonia, jasnowłosa Puchonka była znacznie spokojniejsza... Wiedziała również, że chce porozmawiać z Alexandrem na temat tego, co się stało. I pewnie dlatego po jej twarzy przebiegł lekki grymas niezadowolenia, gdy niemal od razu po wejściu do szkoły usłyszała jego co najmniej niemądre pytanie…
    — Już chcesz uciec…? — spytała cicho, unosząc jedną brew wymownie do góry. Przyjrzała się zarumienionemu od mrozu obliczu panicza Urquharta, powoli zachodząc w głowę, czy powinna poczuć się urażona jego niezrozumiałą propozycją lub też bardziej zaniepokojona…? Im dłużej mu się jednak przyglądała, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że jak zwykle chlapnął coś nim porządnie to przemyślał. A przynajmniej taką miała nadzieję. — Powinniśmy porozmawiać… nie chcę tego tak zostawiać — oznajmiła, przestępując lekko z nogi na nogę. Sięgnęła ku szalikowi okręconemu wokół swojej szyi, przystępując do mozolnego rozplątywania supła, jakiego zawiązał jej tam ciemnowłosy Krukon. — Słuchaj, pomińmy niepotrzebny wstęp… Chyba od razu trzeba powiedzieć, że wchodzenie do Wrzeszczącej Chaty od początku było głupim pomysłem. I oczywiście zgadzam się z tobą, że to tylko i wyłącznie twoja wina… — mruknęła, unosząc na chwilę spojrzenie i posyłając mu wymowny uśmiech. — Ale czy naprawdę myślisz, że wolałabym iść teraz do swojego pokoju? Sama…? Bez choćby najmniejszej próby wyjaśnienia sobie tego… Tego, co tam zaszło? — dokończyła, tym razem marszcząc lekko brwi i przybierając o wiele poważniejszy wyraz twarzy. Znów czuła i bała się, że Alexander ją zbywa – że zamiast jasno postawić sprawę, będzie kręcił, odwracał kota ogonem i uciekał od konkretnej rozmowy. Denerwowało ją to… zachowywał się tak, bo myślał, że nie była w stanie spokojnie porozmawiać? A czy zachowywała się jak na roztrzęsioną histeryczkę przystało? Czy unikała jego spojrzenia, jego bliskości…? Przecież nadal była sobą… Owszem, to co się stało, było straszne i na moment wytrąciło ją z równowagi. Ale przecież nie znał jej od wczoraj! Nie zamierzała się nad sobą roztkliwiać, bo nie odczuwała takiej potrzeby… Natomiast dobrze wiedziała, że nietypowe jak na niego milczenie, nie oznaczało niczego dobrego… Wolała gdy wściekał się i ciskał, niż zamykał w sobie. Nie chciała, aby teraz się odsunął, bo nagle ubzdurał sobie, że ona właśnie tego potrzebuje…!

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  58. [Cześć! Dziękuję za niezwykle miłe powitanie i cieszę się, że Callie nie wypada najgorzej, bo szczerze przyznam, że z całokształtu karty nie byłam pierwotnie zadowolona. ;)

    Muszę przyznać, że karta, jak i cała kreacja Alexa, robią piorunujące wrażenie. Chłopak wydaje się być niesamowicie przemyślaną postacią, ze świetnie napisaną historią. I bardzo chętnie razem z moją Davies dołożymy do jego historii kolejną cegiełkę.

    Fakt, wspólnych punktów zaczepienia mają sporo. Są z jednego domu, według moich obliczeń rok z haczykiem grali w jednej drużynie, obydwoje lubią przechodzki wokół zamku, teraz pozostaje nam natomiast wykreowanie relacji między nimi. Sądzę, że Callie mogła być jedną z tych, która namiętnie odejmowała mu drobne liczby punktów za niestosowny ubiór i zwracała na to uwagę na każdym kroku. Wiem, że raczej nie przysporzyłoby jej to sympatii Alexa, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. ;)

    Jeśli chodzi o burzę mózgów, to rzucam do niej to, co napisałam powyżej. Chodzi mi jeszcze po głowie, że mogli żyć przed jego zniknięciem w dobrej komitywie. Alex mógłby ją zaciągnąć na nabór do drużyny, mógłby ją namawiać na Klub Pojedynków, skoro ćwiczy się w zaklęciach i jest w tym naprawde dobra. A wszystko to mogło runąć podczas jego przerwy, a po jego powrocie Callie wróciłaby do wyśmiewania się ze szkockiego akcentu, kiltu i budowania muru wokół siebie.

    Chyba że widzisz to odrobinę albo znacznie inaczej...? Jestem otwarta na wszelkie propozycje i pomysły. ;)]

    Callie Davies

    OdpowiedzUsuń
  59. [Nie mam czego wybaczać, uważam, że takie rozpisywanie jest bardzo dobrą metodą na uporządkowanie pewnych fabularnych faktów i jest to znacznym ułatwieniem, ale bywam czasami na to po prostu zbyt leniwa. :D Ale taka ściągawka, którą nam zrobiłaś, zawsze się przyda. ♥

    Callie też pewnie byłaby zbulwersowana swoją podstawą, bo charakteryzują ją silny domowy patriotyzm, ale zapewne to wszystko byłoby wynikiem tego, iż poczułaby się porzucona przez niego, kiedy tak nagle nie pojawiłby się w Hogwarcie. Bo z pewnością dawałaby mu odczuć, że to całe jego braciszkowanie jest uciążliwie, ale w gruncie rzeczy przywiązałaby się do niego i po jego powrocie wyładowywałaby swoją frustrację.

    Wydaje mi się, że wstępnie mamy ugadane, a pewnie większość rzeczy wyjdzie w praniu. ;)

    Jeśli się zgodzisz, to na dniach bardzo chętnie rozpocznę nam wątek, jak Callie przyłapuje Alexa na wymknięciu się w nocy z pokoju albo już na jednym z korytarzy o nieodpowiedniej porze. Chyba że miałaś zamiar zacząć, to daj znać, a poczekam na rozpoczęcie z Twojej strony. ;)]

    Callie Davies

    OdpowiedzUsuń
  60. Zachowanie Alexandra wcale jej nie zdziwiło. Choć chodzili ze sobą zaledwie od paru miesięcy, Emerson czuła, jakby znała go niemal na wylot… i coś w tym było. W końcu pierwszy raz spotkali się, gdy on był na drugim roku, a ona przybyła do Hogwartu po raz pierwszy. I mniej więcej do tego czasu mieli ze sobą na pieńku. Co jak co, ale po tylu latach wzajemnego użerania się ze sobą, bez względu na rodzaj ich relacji, panna Bones potrafiła przewidzieć co zrobi lub pomyśli panicz Urquhart. I teraz także się nie pomyliła. Widziała to w jego spojrzeniu, po sposobie w jaki na nią patrzył… i aż świerzbiła ją ręka, aby mu przywalić. Na szczęście zdołała się powstrzymać. Wiedziała, że na dłuższą metę na niewiele by się to zdało – zapewne znów wybuchłaby między nimi całkiem niepotrzebna kłótnia, która stanowiłaby jedynie zasłonę dymną dla ich prawdziwych uczuć i wewnętrznych rozterek. Obecnie pannie Bones zależało po prostu na cichej i spokojnej rozmowie…
    — Dobrze — zgodziła się krótko, skinąwszy przy tym lekko głową. Nie, tutaj faktycznie nie powinni rozmawiać. Co prawda w sieni było teraz w miarę pusto, jednak w każdej chwili jakiś nauczyciel lub uczeń mógłby ich tu nakryć lub podsłuchać o czym dyskutują. Emerson wolała nie ryzykować, nie chciałaby aby ktoś przez przypadek odkrył tajemnicę Alexandra, przynajmniej dopóki on sam nie postanowi ujawnić jej przed światem. Poczuła jak po jej ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, gdy ciemnowłosy Krukon ujął jej dłoń, ogrzał ją swoim oddechem, a następnie poprowadził w kierunku kuchni. Nie puszczała jej dopóki nie znaleźli się w królestwie skrzatów. Wówczas zrobiło się trochę tłoczono i Emerson musiała się przesunąć, aby zrobić miejsce wielkiej wazie z parującą zupą. Oczywiście zbliżała się pora kolacji, dlatego wszędzie dookoła fruwały talerze, bulgotały kociołki, skwierczało mięso… a wokół tego wszystkiego biegały zaaferowane skrzaty. Przez chwilę panna Bones myślała, że chyba nie powinni im przeszkadzać, ale ostatecznie stwierdziła, że gdy usiądą z Alexandrem w jakimś odległym kącie, raczej nie będą wchodzić im w drogę. Znaleźli małe, ustronne miejsce nieopodal jednego z ogromnych piecyków z tuzinem palników. Emerson chętnie zrzuciła z siebie lekko przemoczony płaszcz, zajmując miejsce na niewielkich rozmiarów ławie. Alexander poszedł w jej ślady i po chwili usiadł tuż obok niej. Nawet nie zauważyła, jak instynktownie przesunęła ku niemu dłoń, którą ciemnowłosy Krukon ujął w tym samym, opiekuńczym geście…
    — A ja, w pierwszej chwili, w ogóle nie skojarzyłam, że to coś wyłażące z szafy może być upiorem… — powiedziała cicho, nabierając głębszego oddechu. I ona spojrzała na Alexandra, uśmiechając się przy tym trochę krzywo… — Po prostu dałam mu się zaskoczyć, jak zwykły pierwszoroczniak… Wstyd — stwierdziła szorstko, rugając samą siebie. Po paru sekundach kontynuowała. — Nawet to, że już wcześniej znałam swojego bogina na niewiele mi się zdało. Choć twój… no cóż, muszę przyznać, że zdecydowanie przewyższa mojego jeśli chodzi o scenografię oraz efekty specjalne… — oznajmiła, uśmiechając się z lekkim rozbawieniem. No dobrze, może to co zobaczyła we Wrzeszczącej Chacie wcale nie powinno nikogo bawić, a szczególnie jej… Ale nie mogła już znieść tego znamiennego napięcia, jakie wisiało między nimi odkąd wrócili do Hogwartu… — Alex, wiesz że to tak naprawdę nie jest twoja wina, prawda…? Czy muszę to powiedzieć na głos, żeby całkowicie się upewnić…? — dodała już po chwili, ponownie trochę poważniejąc. Na razie nie zwracała uwagi ani na stojącą przed nimi herbatę, ani na stosik dyniowych babeczek, które przyniosły im przemiłe skrzaty. Siedziała i wpatrywała się uważnie w oblicze ciemnowłosego Krukona. — Nie mogłeś wiedzieć, że w tej ruinie będzie bogin… i nie mogłeś przewidzieć, że zamieni się w to… co się zamieniło… — wsparła się trochę mocniej na jego ramieniu, właściwie samej nie wiedząc dlaczego poczuła lekkie gorąco na policzkach…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  61. Victor nie był wylewnym typem, a tym bardziej nie lubił opowiadać o swojej sferze uczuciowej i choć przed przyjacielem nigdy nie tworzył żadnych tajemnic, tak teraz nie pisnął nawet najmniejszym słowem. Nie był głupi, ani tym bardziej nie łudził się, że Alex o niczym się nie dowie. Wiadomy był fakt, że choć mury Hogwartu na pozór ogromne, to nigdy nic wśród szkolnej społeczności nie zostanie w pełni ukryte. Ward sam nie wiedział w jaki sposób mógłby określić relacje łączącą go ze Ślizgonką. Owszem ich układ upierał się jedynie na czystym dotrzymaniu sobie towarzystwa i czerpaniu z tego wielu korzyści, tak teraz chyba oboje byli świadomi faktu, że powoli cała sytuacja wymyka im się spod kontroli. Victor nadal w pełni nie zapomniał o poprzedniej dziewczynie, która chyba już na zawsze pozostanie znaczącym epizodem w jego życiu. Być może bał się przyznać przed samym sobą oraz przed panną Blackwood, że łącząca ich relacja zaczyna pochłaniać go coraz mocniej. Nie wiedział do czego ich, to doprowadzi, a tym bardziej nie chciał, aby na światło dziennie wyszło z kim potajemnie się spotyka. Ward uparcie starał się rozmasować bolącą nogę, która nadal pulsowała nieprzyjemnym bólem. Dosłownie na końcu języka miał wiele złośliwych uwag, którymi odpysknąłby Urquhartowi, jednak w porę się powstrzymał. Miał jedynie nadzieję, że Alex był jedynym, którego zdołał obudzić. W końcu podniósł się z podłogi i z cichym westchnieniem przysiadł na zamkniętej klapie kufra, chcąc zaczekać, aż noga wreszcie da mu spokój i przestanie sprawiać mu dyskomfort.
    — No to jak widzisz jesteś w błędzie — odparł cicho Victor. Nie chciał, aby Ślizgonka czekała na niego zbyt długo, jednak naprawdę chciał najpierw ochłonąć. Wiedział, że momentami jego podły humor przeradzał się po prostu w czystą złośliwość, a tym bardziej nie chciał, aby Geneviev padła główną ofiarą, poza samym Alexem, który chyba doświadczał tego niemalże każdego dnia. Pojawienie się na jego kolanach Sushi, nieco go odprężyło. Przesunął powoli dłonią po miękkim futerku, mając wrażenie, że zwierzak w wyjątkowo trafy sposób wyczuwa zły nastrój swojego pana i swoją obecnością chce mu pomóc.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  62. [Hej!
    Dziękuje za przywitanie. Przybywam po końcu sesji, bo w końcu się odkopałam z sesji. Tak, wtedy dołączyłam do bloga we złym czasie dla siebie, jak się finalnie okazało. Teraz mam nadzieję, że zawitam na dłużej, więc jeśli chciałabyś dać mi kolejną szansę - nie pogardzę. :)]

    Merrin Norwell

    OdpowiedzUsuń
  63. [Żyje! To o czymś świadczy. Została mi tylko matematyka, bo mamy rozliczenie roczne, a nasza pani profesor nie wie, kiedy będzie mogła z nami przeprowadzić zaliczenie, więc jesteśmy w trakcie umawiania się z nią.
    Szczerze mówiąc... Nie pamiętam poprzednich uzgodnień. Mam pustkę w głowie, więc możemy pogłówkować albo możesz mi je przypomnieć. :D]

    Merrin Norwell

    OdpowiedzUsuń
  64. [Cześć! Wybacz, że tak długo zajęło mi odpisanie na twój komentarz! Ja jak najbardziej jestem chętna na wątek i jak najbardziej pokombinowałabym coś z jej wilim urokiem i eliksirami! Jak masz coś konkretnego na myśli, to śmiało dawaj znać, a jak nie to nad czymś pomyślimy!]
    Martine

    OdpowiedzUsuń
  65. [Gwarantuję ci, że Deucent będzie urażony, że on to się w jakichś przypadkowych okolicznościach dowiaduje, że jego przyjaciele się ze sobą spotykają, a on nic o tym nie wie. Toż to bezczelność, no, ujma na faradyne’owym honorze. Jak przecież mógł nie zauważyć takich znaków dymnych na niebie?! Zastanawiałam się, jak to ostatecznie ugryźć w przypadku likantropii u jednego i nabierania pewności co do nieheteronormatywnej orientacji drugiego. Poszłabym w obu w tym kierunku, aby się obaj domyślali przy założeniu, że na tyle dobrze się znają, że takie niuanse przykuwają ich wzajemną uwagę. Nie chcę napisać, że to taka forma niemal braterskiego zainteresowania, ale może coś w ten deseń? O ile ojciec Deucenta domyśla się, że między jego synem a Oliverem coś jest na rzeczy, to czeka aż to wyjdzie ze strony mojego Krukona, a on jednak szybciej przyzna się do tego faktu przed przyjaciółmi (w zasadzie dosłownie wypapla o tym Emerson, także wcale tu nie żartuję! XD) niż przed sławnym ojcem. Na tej linii rodzic-dziecko ma o wiele większe opory i obawy braku akceptacji, choć niesłusznie, to jednak problem Deuce’a do przepracowania i wyjścia z szafy. ;D
    Zdecydowanie, niech się dzieciaki zdążą zmęczyć, zanim ich wszelkie próby wyjścia z zagrożenia obronną ręką spełzną na niczym! Czyli co? Wszystko wskazuje, że wstępnie zaczęłybyśmy od którego wątku? Tego z Viankiem, czy ostatecznie z urażonym Faradyne’em? ;D]

    Faradyne

    OdpowiedzUsuń
  66. To prawda, że Emerson zawsze sporo od siebie wymagała. Ale cóż mogła na to poradzić…? Taka się urodziła… i nieszczególnie jej to przeszkadzało. Może niektórym jej znajomym owszem – szczególnie, gdy zdobywała najwyższe noty z różnych przedmiotów, pozostawiając całą resztę daleko w tyle – ale na pewno nie jej. Dlatego to nieszczęsne spotkanie z boginem we Wrzeszczącej Chacie już ciążyło jej na sercu. Nie rozumiała, jak mogła dać się tak zaskoczyć… Przecież przerabiała ten temat setki razy, ćwiczyła skuteczne przepędzanie upiora na lekcjach OPCM, rozumiała co i jak trzeba zrobić, aby jak najszybciej się go pozbyć… A jednak dzisiaj jej się to nie udało. Szkoda… może gdyby otrząsnęła się szybciej, zareagowała jakoś wcześniej… to Alexander nigdy nie ujrzałby tego wstrętnego bogina…? I całej tej sytuacji można by było uniknąć…
    — Yhym, nie musisz mnie pocieszać… naprawdę… — mruknęła jeszcze cicho, wzdychając lekko w myślach. To nie był odpowiedni moment na zajmowanie się jej urażoną dumą. Wolała słuchać w skupieniu tego, co chciał jej przekazać ciemnowłosy Krukon, powoli zapominając o tym, co niepotrzebne. Zmarszczyła lekko brwi, gdy Alexander wspomniał o czarnej magii, którą wyczuł w powietrzu. Emerson od początku miała wrażenie, że cała ta ruina była nią przesiąknięta… ale też nie zwróciła na to szczególnej uwagi. W końcu wydarzyły się tam rzeczy, o których nikt za bardzo nie lubił opowiadać… Sama obecność Lorda Voldemorta musiała odcisnąć na niej piętno... Wróciła jednak szybko na ziemię. Zerkając na ściągniętą w niezadowoleniu twarz Alexandra, od razu poczuła, że nie spodoba jej się to co zaraz padnie… I miała rację. Nie, nie chciała ignorować jego lęku, nie zamierzała się z nim kłócić… ale coś się w niej buntowało. Nie mogła tak po prostu nic nie powiedzieć…
    — Nie bądź głupi, Urquhart — oznajmiła stanowczo. Cóż, może nie rozegrała tego delikatnie… ale jak mogła być spokojna i subtelna, skoro słyszała co wygadywał…? Zmarszczyła lekko brwi i wbiła w chłopaka przeszywające spojrzenie swoich jasnych oczu. — Sam przed chwilą powiedziałeś, że to była trudna sytuacja… Owszem, była też straszna, nie ukrywam… Ale to tyle. I tylko tyle. To nie była wizja przyszłości, przepowiednia… bo coś takiego nigdy się nie stanie — dodała. Wyczuła, jak jak mocniej zacisnął palce na jej dłoni i instynktownie odwzajemniła ten gest. Co więcej, sięgnęła wolną ręką do kołnierzyka jego koszulki, chwytając za niego zwinnie i ciągnąc tak, aby odwrócić jego twarz bardziej ku sobie. Dopiero wtedy, patrząc mu prosto w oczy kontynuowała… — Nie jestem zagrożona, i nigdy nie byłam… Od początku podchodzisz do tego co cię spotkało rozsądnie i z powagą. Dbasz o to, aby regularnie przyjmować wywar… Dlaczego nagle miałoby się coś zmienić…? — zapytała, mówiąc już trochę łagodniej niż przed chwilą. — Nie ważne, co i gdzie będziemy robić po ukończeniu Hogwartu… jesteś już dorosły, masz licencję i możesz teleportować się w każde dowolne miejsce na ziemi… Możesz żyć w samym centrum mugolskiego Londynu, a w przeddzień pełni zaszyć się w najgłębsze knieje Północnej Szkocji… a później, o poranku po prostu wrócić… tak jak zawsze wracasz… do mnie — dodała, uśmiechając się lekko. Domyślała się, że tej chwili niewiele z tego co teraz powie faktycznie sprawi, że poczuje ulgę… Alexander miał prawo przeżywać spotkanie ze swoim boginem, miał prawo bać się tego, co odzywało się w nim każdej pełni… Ale Emerson wiedziała, że to był tylko strach. Ani przez chwilę nigdy nie pomyślała, że ciemnowłosy Krukon mógłby stracić nad sobą panowanie.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  67. [Po pierwsze bardzo przepraszam za taaak długą zwłokę. Wena mi uciekła na miotle i nie chciała wrócić na tego pana, ale chyba w końcu wraca na odpowiednie tory. :) Nie wiem tylko czy po takim czasie masz jeszcze chęć na wątek, ale... zaryzykuję. ;)
    W zasadzie sama z Casa nie chcę robić kogoś, kto w każdym i wszędzie szuka okazji do pojedynków, bo zupełnie mi to jakoś do niego nie pasuje. Tak myślałam, że tu mogą zadziałać po prostu emocje, bez większych szkód. :D I zdecydowanie nie szłabym w relację nienawiści, nie umiałabym chyba za długo nawet takiego wątku napisać, bo jednak to dość mocne i trudne uczucie, aby przetrwało (przynajmniej u mnie) przez długi czas.
    Jak najbardziej pasowałaby mi wygrana Krukonów, to samo mi nawet po głowie chodziło, bo jak już ktoś ma być porywczy z tej dwójki no to zdecydowanie Cas xD No i po tej wygranej Krukonów może go po prostu nosić, brakowało kilku sekund i bym go złapał, gorszy nastrój i takie tam pierdoły. Wizja wspólnego szlabanu mi się też podoba i w sumie mogliby pójść o krok za daleko, a podczas wykonywania kary jako tako zaczęliby się dogadywać? Dałabym im coś mega nudnego do roboty, aby jedyną ucieczką była wspólna rozmowa. :D]

    Castor

    OdpowiedzUsuń
  68. Dziękuję za miłe przywitanie! Oczywiście, że jest chęć na wspólny wątek, a po przeczytaniu tak pięknie napisanej karty ta chęć tylko wzrosła! Szczerze się kilka rear zaśmiałam podczas czytania jej, zwłaszcza z historii o kilcie... No i nie wiem dlaczego, ale obrażony puchacz też mnie bardzo rozbawił :D szukając pomysłu na wątek stwierdziłam, że w sumie są w jednym domu i w jednej klasie także znają się bardzo długo, oboje też mają swoje sekrety, których nie chcą rozmawiać, a których raczej się domyślają. Mogą być przez to całkiem bliskimi przyjaciółmi. I może akurat Alexandrowi Effy coś więcej zdradzi ;) oczywiście jeśli masz jakiś inny pomysł to ja też się dostosuję :D]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  69. Wszystko mogli jeszcze dopracować – zarówno jeśli chodziło o jego przemiany oraz teleportacje (och, na pewno można było nauczyć się korzystać z tej metody podróży na rozsądnie krótki czas po przemianie…!), jak i miejsca, z których i do będzie się przenosił. Mieli na to sporo czasu… parę miesięcy... To przecież nie tak mało. Choć biorąc pod uwagę natłok wszystkich egzaminów i zaliczeń, jakie już na nich czekały, to wówczas w umyśle Emerson czas rzeczywiście zaczynał odrobinę się kurczyć. W każdym razie nie chciała znów myśleć o testach. Ledwie wczoraj przeszła dwa małe ataki paniki, gdy uświadomiła sobie ile jeszcze musiała się nauczyć, aby zdobyć Wybitne ze wszystkich wybranych przez siebie przedmiotów na Owutemach… Nie zamierzała ponownie przechodzić przez to samo. Przynajmniej nie w tej chwili. Dzięki małej pomocy ze strony ciemnowłosego Krukona udało jej się skupić na czymś o wiele przyjemniejszym. Uderzył w nią zapach jego skóry, specyficzna mieszanka rześkiego, nocnego powietrza, nadciągającej burzy i lasu… To wystarczyło, aby od razu trochę się rozluźniła, wychodząc mu naprzeciw z następnymi pocałunkami. Na parę sekund przymknęła oczy i przeniosła się w zupełnie inne miejsce… a do szkolnej kuchni powróciła dopiero wtedy, gdy w końcu się od siebie odsunęli. Panna Bones uśmiechnęła się nieznacznie, zagryzając lekko usta… ciągle czuła mrowienie...
    — Przy tobie nie da się inaczej… — odpysknęła po chwili, poprawiając parę jasnych kosmyków włosów, które powpadały jej do oczy. Nie była jednak szczególnie zła… i nawet nie zamierzała takiej udawać. Posłała mu jeszcze ostatnie, powłóczyste spojrzenie i zaraz zerknęła na tackę z jedzeniem i napojami przyniesioną przez skrzaty. Właściwie to nie była jakoś specjalnie głodna, ale widok kubka z herbatą wyraźnie ją ucieszył. Samo siedzenie przy jednym z rozgrzanych pieców wystarczyło, aby zrobiło jej się już o wiele cieplej… jednak niepowtarzalny, słodko-kwaśny smak herbaty na języku, przynosił dodatkowe, przyjemne doznania. Gdy Alexander skupił się na skubaniu babeczki, Emerson małymi łyczkami wypiła co najmniej pół kubka. Kątem oka zauważyła, że chyba udało jej się odwrócić jego uwagę od tego, co miało miejsce we Wrzeszczącej Chacie… pytanie tylko, na jak długo? Miała nadzieję, że gdy zechce wrócić do tego wątku, będzie miał do niego już nieco mniej depresyjne podejście. W każdym razie z ulgą przyjęła zmianę tematu… i wcale nie wydawała się tak bardzo zaskoczona, gdy panicz Urquhart, z subtelnością oraz gracją słonia, poruszył kwestię wspólnego zamieszkania...
    — Wiesz do czego służy różdżka, prawda…? — zauważyła z lekką nonszalancją, posyłając mu wymowne spojrzenie. — Jeśli jakimś cudem zapomniałeś, to pozwól że ci przypomnę… Otóż różdżka to taki magiczny, drewniany patyczek, dzięki któremu możesz wyczarować sobie dowolne jedzenie, o dowolnej porze dnia lub nocy… — zakończyła swój wykład, uśmiechając się zaczepnie. Po chwili jednak westchnęła i kontynuowała, zanim sprowokowany Alexander zdążyłby jej odgryźć… — Ale raczej wiem, o co ci chodzi… życie w Oxfordzie to nie to samo, co życie w Londynie. Perspektywa zmiany otoczenia wydaje się kusząca… jednak... — zawiesiła głos, marszcząc nieznacznie brwi… — Tak się składa, że mam chłopaka tłumoka, który wprost uwielbia bawić się w aluzje i nie potrafi normalnie mnie zapytać, czy chciałabym spróbować z nim zamieszkać po skończeniu szkoły… — wbiła w Urquharta świdrujące spojrzenie, przerywając na moment, aby upić kolejny łyk herbaty. Pozwoliła swoim słowom rozbrzmieć i dopiero wówczas podjęła przerwany wątek… — No i co tu zrobić… szukać mieszkania samej… czy może jednak liczyć, że dojrzeje i podejdzie do rozmowy na poważnie…? — przechyliła głowę lekko na bok, przybierając bardziej niż wymowny wyraz twarzy. Choć starała się być przy tym śmiertelnie poważna, obawiała się, że nie do końca potrafiła ukryć błysku rozbawienia czającego się w kącikach jej oczu...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  70. [Jakim cudem ja tu jeszcze nie trafiłam? Na początek, dziękuję za piękny szablon, tak wcześniejszy, jak i obecny i podziwiam za zgranie kolorów jak również upór w przedzieraniu się przez kody. Twoja kp też ślicznie zgrana z szablonem i to w naturalny sposób, który osobiście lubię.
    A przechodząc do treści... Szkocja. Szkockie klany. Klity. Dudy też się znajdą i zawołania klanów? Do tego klan górski, nie z nizin i samo Inverness. Siedziba klanu. Aleksander zostanie nowym lairdem czy ma rodzeństwo jeszcze? Pięknie wykreowana postać, z dbałością o detale, z historią, jakiej dawno nie widziałam. Do tego idziemy w ślady ojca, aurora - Dougal, podoba mi się imię ojca, ale ja mam słabość do szkockich klimatów. Dawno nie pisałam w klimacie HP, więc proszę o wybaczenie, sama moja kp też nie jest zbyt piękna - ciągle sobie obiecuję, że ją poprawię, ale jeśli mimo wszystko się skusisz, zapraszam do siebie wilkołaka, chętnie przygarnę do wątku]

    Nira Sorel

    OdpowiedzUsuń
  71. [ok, czyli się nie przyjaźnią, w porządku :D co do sekretów to chodzi mi po głowie taka myśl, że na zajęciach z opcm - u ćwiczyliby oklumencję i legilimencję, ale przypadkiem Alexander dotarłby do jakichś wyjątkowo bolesnych wspomnień Effy na co ona zareagowała by dość gwałtownie i by po prostu uciekła. Zależałoby mi na tym żeby to był jakiś właśnie wypadek, że zadanie polegało na zdobyciu/ukryciu jakiejś błahej informacji typu: "co jadłeś na śniadanie", ale coś poszło nie tak... No bo w sumie gdyby chodziło o jakieś głębsze i dokładniejsze praktykowanie oklumencji/legilimencji, to podejrzewam, że ani Effy, ani Alexander by się w życiu na to nie zgodzili :p No i Alexander by co prawda nikomu nie powiedzial co zobaczył, ale by chciał Effy odszukać i jakoś to z nią wyjaśnić]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  72. [Nie martw się - ja ostatnio tak się rozleniwiłam, że bardzo trudno mi wrócić do pisania nawet z pomocą minutnika xD
    Cóż. Ten nowy pomysł z sidłami i niezbyt dobrze gojącą się raną brzmi całkiem nieźle i z chęcią, go przygarnę. Paskudne rany i kombinowanie może nie jest naszą specjalnością, ale może wyjść z tego coś ciekawego. Świat magiczny przez lata patrzał na wilkołaki z góry, więc pewnie nadal niewiele wiedzą. ;) Chciałabyś coś jeszcze dodać, czy wrzucamy ich w wir akcji?]

    Merrin Norwell

    OdpowiedzUsuń
  73. Emerson nie mogła się powstrzymać i musiała wywrócić oczami… Czyżby właśnie się przesłyszała? Czyżby panicz Urquhart właśnie przypominał jej o jednym z pięciu wyjątków przewidzianych w Prawie Gampa? Aż miała ochotę westchnąć. I chyba nawet to zrobiła, przy okazji posyłając mu co najmniej pobłażliwe spojrzenie. Komu jak komu, ale akurat jej naprawdę nie musiał o tym przypominać… Prawo Gampa odnosiło się do podstawowych reguł z zakresu transmutacji… Transmutacji! Jej ukochanej dziedziny magii! Oczywiście, że wiedziała niemal wszystko na ten temat…! Postanowiła więc rozsądnie zmilczeć tę rażącą zniewagę, uznając że nie ma mowy, aby zniżyła się do podjęcia dyskusji w tym kierunku… Ograniczyła się jedynie do dumnego wysunięcia podbródka oraz lekkiego zaciśnięcia warg. Miała nadzieję, że ciemnowłosy Krukon odczytał, co w ten sposób chciała mu przekazać. Na szczęście i tak szybko zmienili temat, co pozwoliło pannie Bones odrobię ochłonąć i skupić myśli na czymś innym – a mianowicie, na następnym wyssanym z palca zarzucie, iż ośmieliła się zapomnieć o urodzinach Alexandra…
    Och, tort…? — mruknęła cicho, marszcząc buńczucznie jasne brwi. Chyba jednak naprawdę chciał ją zdenerwować… — Rozumiem, że własnoręcznie stworzona kartka, nowe rękawice z niemal niezniszczalnej, smoczej skóry do gry w quidditcha oraz woreczek pełen najlepszej czekolady z Miodowego Królestwa nie spełniły twoich oczekiwań…? No popatrz… a wtedy wydawało mi się, że byłeś całkiem zadowolony… — burknęła, mrużąc wymownie błyszczące oczy. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że tylko się z nią drażnił… znała tę ich grę, podejmowali ją przecież codziennie... Ale to wcale nie oznaczało, że miała zamiar mu popuścić! Szczególnie, jak wywlekał sprawy sprzed kilku miesięcy, gdy po raz pierwszy w swoim życiu podarowała chłopakowi, na którym jej zależało prezent na urodziny. Ależ był z niego pacan… Miała ochotę go trzasnąć i zapytać, co w takim razie planuje dla niej, skoro jej urodziny będą już na wiosnę… Dorzuciłaby jeszcze, że powinien się postarać, jeśli nie chce, aby była tak samo niezadowolona jak on.
    Uznała jednak, że ta sprawa musiała poczekać, bowiem Alexander wziął sobie do serca to, jak przed chwilą z niego zażartowała i naprawdę postanowił ją spytać o wspólne zamieszkanie… Nie żeby sama już od jakiegoś czasu się nad tym nie zastanawiała... Ale to przecież było zupełnie co innego. Teraz rozmawiali na serio, a przynajmniej tak jej się wydawało, sądząc po jego poważnym spojrzeniu. Zamilkła na dłuższą chwilę, obracając w długich palcach niemal opróżniony już kubek z herbatą. Myśl o dzieleniu mieszkania z Alexandrem napawała ją bardzo skrajnymi emocjami… Z jednej strony z trudem wyobrażała sobie, jak mogłaby znieść jego bałaganiarstwo oraz wrodzoną tendencję do rozsiewania wokół siebie nieposkromionego chaosu, zapewne nawet w zwykłej szafce z herbatami lub w komodzie ze skarpetkami… Emerson uwielbiała ład i porządek, lubiła ciszę i spokój… a przy nim jej życie niemal zawsze wywracało się do góry nogami. Czy będzie umiała wytrzymać z nim pod jednym dachem, bez możliwości trzaśnięcia drzwiami oraz zniknięcia w swoim własnym Dormitorium? Choć patrząc na to z innej perspektywy… czy umiałaby się z nim rozstać? W szkole niemal nieustannie sobie towarzyszyli. I to nie tylko odkąd zostali parą, ale już od w chwili gdy poznali się na początku swojej nauki w Hogwarcie. Przywykła do jego stałej obecności… czuła irracjonalny lęk na wyobrażenie, że gdy odwróci spojrzenie, nigdzie go nie będzie – ani przy stole w Wielkiej Sali, ani na trybunach w czasie meczu quidditcha, ani podczas wylegiwania się na błoniach… Nawet jeśli mieliby się pozabijać, zamknięci całymi dniami na jednej, wspólnej przestrzeni… chyba była to o wiele przyjemniejsza perspektywa, niż długie i samotne wieczory…
    — Tak — odparła więc krótko, chyba samej będąc nieco zaskoczoną własnym opanowaniem i pewnością. Ale… tak właśnie czuła...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  74. [To super, cieszę się bardzo. :) Myślę, że chyba póki co nie ma już za bardzo co do dodania i na bieżąco można wymyślać im kolejne przygody. Na dziś nic sensownego z początkiem nie wymyślę i nic dobrego z mojego pisania po nocach by nie wyszło, ale za to grzecznie do końca tygodnia postaram się przyjść z początkiem. :D]

    Castor

    OdpowiedzUsuń
  75. [Okej, wstęp musi być. Raz - przepraszam, że musiałaś tak długo czekać. Dwa - przepraszam za to, że nie ma to pewnie większego ładu i składu, ale wczuwam się w Callie, kreuję ją w znacznej mierze na bieżąco, dlatego początki mogą być trochę chaotyczne. ;)]

    Ludzie byli ważni — zdążyła się tego nauczyć w swoim kilkunastoletnim życiu. Były chwile, kiedy łaknęła obecności innych, nawet jeżeli miała być niema, wypełniona głuchą ciszą, ale o wiele łatwiej przeżywało się niektóre sytuacje w towarzystwie innych. Były jednak też chwile, kiedy Calliope odganiała się od ludzi rękami i nogami, traktując ich niczym natrętne muszyska, które nie dają człowiekowi spokoju w te upalne, parne, sierpniowe dni. Nie potrafiła stwierdzić, czy bliżej jej do intro- czy ekstrawertyka. Testy z mugolskich czasopism i stron internetowych, do których miała dostęp na wakacjach, nie dawały jednoznacznej odpowiedzi, ale Callie niezłomnie próbowała dotrzeć do tajemnicy swojego charaktery, do sedna, które byłoby w stanie ją określić. Czuła się zagubiona, więc próbowała wszelkich sztuczek na to, aby poznać samą siebie, jednak najłatwiej wychodziło jej ukrywanie się za stertą opasłych tomisk dotyczących historii magii, zaklęć i rodzajów magicznych stworzeń, jakie przyszło jej poznawać w tym magicznym, niewidocznym dla normalnych oczu świecie. O wiele łatwiej było udawać, że nie jest problemu i kreować taką wersję siebie, która na zranienia była podatna najmniej. Dlatego wpierw udawała oziębłą i wyniosłą, zawierając znajomości jedynie z tymi, którzy nie mogli jej zagrozić i nazwać szlamą. Z biegiem lat zaczęła się nazywać tak sama, aby hartować odporność, co przynosiło oczekiwane skutki, bowiem obraźliwe określenie mugolaka skierowane w jej osobę nie robiło na niej żadnego wrażenia. W końcowym, a właściwie w aktualnym etapie podróży przez własną osobowość, otrzymała potężną broń – mogła zabierać punkty. Nie przynosiło jej to radości ani satysfakcji, ale pozwalało na budowanie coraz to mocniejszego i wyższego muru.
    Nie uszło jej uwadze, że ludzie zwyczajnie zaczynali się od niej odsuwać. Nie miała już tej garstki przyjaciółek, którą otaczała się od pierwszego dnia w Hogwarcie. Garstka nadal istniała, ale Callie funkcjonowała jakby obok. Po jednych egzaminach, zawzięła się, żeby kolejne – końcowe – zdać jeszcze lepiej, żeby być tą prymuską, o której miano walczyła już szósty rok. Łatwiej było właśnie tak – bez zobowiązań, bez smutków, radości, uciech i rozczarowań. Czasami zastanawiało ją skąd w niej tyle chłodu, bo przecież potrafiła być radosna. Potrafiła się uśmiechać i żartować, ale momentami odnosiła wrażenie, że mimo wszystko tutaj nie pasuje. Tłumaczyła to hormonami, stresem. Nikomu jednak nie przyznała na głos, że wpływ na jej zachowanie miała sytuacja rodzinna. Nie odczuwała jej bezpośrednio, ponieważ w domu bywała bardzo rzadko, ale…
    Nie była zdziwiona, kiedy na korytarzu dostrzegła znajomą sylwetkę. Pochodnie przy ścianach rzucały ciepłe światło i spora cienia, ale Alexa rozpoznałaby bez trudu w gorszych warunkach. Nie była zdziwiona, bo nie był to pierwszy raz, kiedy przyłapywała go na późnonocnych przechadzkach po części zamku znacznie oddalonej od ich dormitorium. Te kilka razy, kiedy wydawało jej się, że to
    Urqugart szwęda się – w jej mniemaniu – bez celu po korytarzu, uznawała za przywidzenie lub incydentalne, zupełnie wypadkowe zdarzenie, na które przecież mogła nie chcieć mieć wpływu.
    Była na niego zła. Czasami bardziej, czasami nieco mniej, ale… była zła i nie potrafiła przyznać tego na głos. Alexander zawsze budził w niej sympatię, przywiązała się do niego i była w stanie przystać nawet na to, że traktował ją niczym małą, nieznośną siostrę. Prawda była taka, że polubiła być małą, nieznośną siostrą, bo wiedziała, że ma w kim szukać oparcia. Jego zniknięcie zabolało, więc była zła. Była też zła na to, że Krukoni znowu stracili na eliksirach sporo punktów przez swoje nieodpowiednie zachowanie. Była zła, że chłopcy nie potrafili się zachowywać i psocili wszędzie tam, gdzie tylko mogli coś zrujnować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świadoma była narastającej w niej frustracji, dlatego też zacisnęła drobne dłonie w pięści i przyspieszyła kroku, żeby przynajmniej móc zrównać z nim krok, chociaż liczyła na to, że uda jej się go wyprzedzić i zatrzymywać. Zmusić do tego, aby wrócił do ich dormitorium, żeby nie zmuszał jej do podjęcia najgorszych z możliwych decyzji.
      — Urqugart — mruknęła cicho, ale z racji tego, że korytarz był opustoszały, a do tej pory prym wiódł dźwięk kroków Alexa, sporo cięższych i stanowczych niż jej własne, jej słowa nie mogły umknąć jego uwadze. — Już dawno powinieneś być w sypialni. Albo przynajmniej w dormitorium. Nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem, jak to możliwe, że z taką łatwością przychodzi ci łamanie zasad…

      Callie Davies

      Usuń
  76. [ Lepiej późno niż wcale, jak to mówią :D Bardzo dziękuje za ciepłe powitanie.
    Ja zacznę od tego, że wspaniały wyszedł Ci szablon, naprawdę! Aż się czuje trochę zawstydzona, nawet bardzo w sumie, bo mi nawet w tej mojej prostej karcie trzeba było pomagać w kodach xd
    Jeżeli chodzi o kolegę Krukona, to przyznam się bez bicia, że wcześniej już podglądałam, hahah. Podoba mi się jego upór i zawziętość. No a Marina na pewno zarumieniła się na widok zgrabnych łydek.
    Chętnie poprowadzę wątek. Zrozumiem też, jeśli już jesteście z Alexandrem zawaleni. W każdym razie dzięki za miłe słowo :D ]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  77. [Myślę, że w wątku... Przede wszystkim dlatego, że jeszcze muszę doprecyzować co by to miało być XD daj znać czy wolisz żebym zaczęła czy Ty to zrobisz, obie opcje są find buy me :D]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  78. [ Właściwie to mam! Pomyślałam sobie, że Marina mogłaby zobaczyć Alexandra w postaci wilkołaka. Ale nie będzie wiedziała, że to on. Chodzi mi o to, żeby zrobić małe zamieszanie. Ona będzie łazić po lesie, co ostatnio często robi. Może być zdeterminowana, więc pójdzie nocą i dotrze gdzieś, gdzie jej nigdy nie poniosło. Jak tylko zobaczy wilkołaka to zacznie spierdalać gdzie pieprz rośnie. No i na pewno będzie miała straszny moralny dylemat - nie zgłosi tego nauczycielom, bo przecież by wyszło, że była w nocy tam, gdzie jej być nie powinno. Co do Alexandra, to pomyślałam, że mógłby też ją zobaczyć, no i na nim też mogłoby to zrobić wrażenie. I w tym momencie mogłaby się zacząć taka gra w kotka i myszkę, czy jak to inaczej nazwać. On by się bał, że ona coś wie, a ona by się bała, że on wie, że ona łaziła po lesie i może chcieć na nią nakablować, co doprowadziłoby do dziwnego napięcia i stałych obserwacji albo coś.
    Taki początek. Nic zobowiązującego, luźna myśl.
    No i przepraszam, jeśli chaotycznie, pisałam jak leciało :D ]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  79. [ Nie sądzę, że byłaby w stanie rozróżnić w takim razie. W sumie mogłaby podejść bliżej. Skoro nie wygląda jak wilkołak, na pewno by się tak nie bała no i nie chciałaby tak łatwo się poddać i wrócić do zamku, skoro już się wymknęła. Na pewno też nie poznałaby w zwierzęciu Alexandra, więc całkiem ciekawa opcja by była, ona przestraszona, próbuje się uspokoić, może zacząć do siebie gadać, nawet jakoś przekonać wilka do siebie, żeby jej nie mordował, a on się temu wszystkiemu przegląda, w trakcie własnej wewnętrznej walki :D ]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  80. Krukon musiał przyznać, że przez chwilę się zestresował, gdy usłyszał zaspany głos Marchbanksa. Jego oraz Ślizgonki układ nie mógł wyjść na światło dzienne, dlatego Ward miał nadzieję, że chłopaczyna zbyt wiele nie usłyszał, nim zdążył się w pełni obudzić. Victor chyba po raz pierwszy, czuł, że nie wie jak rozmawiać ze swoim przyjacielem i to było przerażające na tyle mocno, że wreszcie zdał sobie z tego sprawę. Pogubił się we własnych doświadczeniach, a odnalezienie odpowiedniej drogi, która wyprowadzi go na prostą, było o wiele trudniejsze, niż Ward sobie wyobrażał. Starał się, choć mogło, to wyglądać zupełnie inaczej. Nie wątpił w fakt, że jeszcze będzie dobrze, ale póki, co nie umiał jeszcze szeroko się uśmiechać i cieszyć się z tego, co nadal mu pozostało, a pozostało mu naprawdę wiele. Spojrzał uważnie w stronę Alexa, który wyraźnie kierował się w stronę Pokoju Wspólnego. Ward miał poważne wątpliwości, czy powinien się tam udać. W końcu jego początkowe plany biegły w zupełnie inną stronę i nie chciał zostawiać Gen samej, bez wyjaśnień. Coś jednak mu podpowiadało, że Ślizgonka w pełni go zrozumie. Ostatecznie chwycił z oparcia łóżka swoją bluzę, którą luźno narzucił na ramiona i trzymając przy sobie blisko swoją kotkę, powoli zszedł po schodach, ostatecznie siadając na kanapie, przy rozpalonym kominku. Miał wrażenie, że nigdy nie gaśnie w nim płomień. Dobry tydzień temu dostał list od matki, o którym nie wspomniał przyjacielowi. Zbyt mocno bał się go otworzyć i odczytać. Miał w głowie zbyt dużo scenariuszy, które z jego szczęściem mogły się ziścić. Doskonale pamiętał ostatni list od rodziców. Ich nakazujący, wręcz rozdzierający ton, zniszczył całą wewnętrzną radość Warda. Krukon westchnął jedynie, gdy Sushi z jego kolan, przeszła na kolana na Urquharta, na których umościła sobie wygodne miejsce i zwinęła się w uroczy kłębuszek, cichutko przy tym mrucząc. Pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają. Zawsze go zdradzała na rzecz jego serdecznego przyjaciela. Krukon wyjął z kieszeni paczkę nieotwartych jeszcze cytrynowych dropsów i wsunął do ust jedną ze słodkości, zaś resztę rzucił w stronę Alexa. Zawsze się nimi dzielił z Krukonem i ta rzecz również pozostała niezmienna.

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  81. [Ahaha, zgoda, zacznę, ale dopiero jakoś na dniach. Ryzykowne, bo ja totalnie wiem, kim zacznę, a akurat tą postacią będę bawić się na samym końcu. W międzyczasie porwał mnie żmudny nurt diagnozowania i wykluczania schorzeń, także już powinnam być, ale jak wypada na rasowego ślimora – będę się rozpędzać zastraszająco. ;D
    Wiesz, od czego wziął się ten pseudonim z Viankiem? Formalnie od jednego zdjęcia, na którym Pedro ma wianek i wykonuje najpopularniejszy, najbardziej wymowny gest z mema o Skłodowskiej-Curie – przez to Pollock jest z tym określeniem, prawie że scalony. XDD]

    teraz to sobie zgaduj

    OdpowiedzUsuń
  82. [W takim razie jestem gotowa na głęboką wodę wątku, skoro możemy do niego przechodzić. Jeszcze jedna, ostatnia już kwestia. Kto zaczyna? Zakręciłam się i zauważyłam, że tego nie ustaliłyśmy.]
    Merrin Norwell

    OdpowiedzUsuń
  83. [W takim razie szacunek i do szanownej Dyrekcji, bo kawał dobrej roboty i ślicznie to spasowane kolorystycznie, a przy tym minimalistycznie, bez przeładowania, czyli tak, jak ujmuje najbardziej. Jeśli element aurorski jest już w użyciu, to szkoda powielać, będziesz miała znów to samo, a tego nie chcemy. A powiedz mi, jak Urquhart sobie radzi z wilkołactwem i jak sobie radzi z tym jego rodzina? Opcjonalnie, czy masz jakiś kierunek, plany co do postaci, jakieś zdarzenia z życia, które chciałabyś rozwinąć?]

    Nira Sorel

    OdpowiedzUsuń
  84. [ok, to ja zacznę, ale tak sobie myślę, że niech te wizje pojawią się dopiero w kolejnym odpisie :D niech się na razie pomęczą i pofrustrują:p]
    Effy Fitzgerald sama do końca nie wiedziała, dlaczego kontynuowała lekcje Obrony Przed Czarną Magią po piątym roku. Dla wszystkich było to zaskoczenie. Ostatecznie nigdy nie miała zbyt dobrych ocen z tego przedmiotu, często opuszczała zajęcia albo po prostu nagle przestawała w nich uczestniczyć udając, że zajmuje się czymś innym. Zdawała też sobie sprawę,że jej Powyżej oczekiwań , które uzyskała na SUM-ach i które w ogóle umożliwiło jej uczęszczanie na lekcje na poziomie OWUTEM-ÓW to w gruncie rzeczy łut szczęścia związany z tym, że na egzaminie w dużym stopniu testowane były zaklęcia obronne. Otrzymana ocena zaskoczyła ją tak bardzo, że na początku szóstego roku pod wpływem impulsu poszła na zajęcia i tak już została. Jednak w kwestii jej ocen, zachowania i podejścia do przedmiotu niewiele się zmieniło.
    - Legilimens czyli zaklęcie umożliwiające, jak sama nazwa wskazuje, legilimencję, czyli czytanie w myślach, to bardzo zaawansowana magia - spokojny głos nauczyciela odbijał się po sali delikatnym echem. - Wymaga doskonałej koncentracji, wyważenia i techniki, nawet jeśli z pozoru wygląda dość banalnie... Nie spodziewam się by któremukolwiek z z Was udało się odczytać myśli partnera za pierwszym...Proszę przestać się pakować, panno Fitzgerald, nie zgadzam się by po raz kolejny opuściła pani zajęcia. Z góry mówię, że nie dam się zwieźć na jakąkolwiek czekoladkę z "Magicznych Dowcipów Weasley ów".
    Effy zamarła i Zacisnęła usta w wąska linię, ale posłusznie wykonała polecenie nauczyciela. Wyprostowała się na krześle i rozejrzała się po sali. Sadząc po minach niektórych, nie była jedyną osobą niechętną temu, by ktoś grzebał mu w myślach. Zerknęła na chłopaka siedzącego obok i musiała się powstrzymać aby nie jęknąć. Alexander Urquhart, no przecież. Z początku siadali obok siebie głównie ze względu na fakt, że byli jedynymi ludźmi, obok których krzesło zwykle stało puste. Później stało się to przyzwyczajeniem, niepisana i nigdy niewspomnianą umową. Nie rozmawiali ze sobą wiele, jednak Effy zauważyła, że ilekroć wchodzi spóźniona na zajęcia, Alexander automatycznie ściąga torbę z krzesła obok. Zauważyła też jak Urquhart wchodząc do sali przebiega wzrokiem po uczniach ewidentnie szukając jej kolorowej fryzury. Nie polepszał bieżącej sytuacji Effy fakt, że Alexander Urquhart był jednym ze zdolniejszych uczniów na roku i najprawdopodobniej jemu jako jednemu z pierwszych uda się poprawnie rzucić zaklęcie. Jednak on też nie wyglądał na zbyt zadowolonego z dzisiejszego tematu zajęć. Effy miała ochotę uderzyć głową w blat.
    - Każdy z was wylosuje jedno zdanie, nie za długie - kontynuował nauczyciel, niezrażony wzburzonymi pomrukami uczniów. - Przeczytajcie je, skupcie na nim swoje myśli, starajcie się nie myśleć o niczym innym. Nawzajem rzucajcie zaklęcie próbując poznać zdanie partnera.
    To mówiąc przeszedł się po sali z kryształową misą pełną pergaminowych ruloników. Effy westchnęła ciężko i zanurzyła rękę w misce by wylosować swoje zdanie. Rozwinęła rulonik i przeczytała:
    Rudolf Czerwononosy to renifer, każdy wie .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomimo całej sytuacji i jej potencjalnych zagrożeń nie mogła się powstrzymać od rozbawionego parsknięcia. Trzeba było przyznać, że mimo wszystko była pod wrażeniem pomysłowości i faktu, że nauczyciel poznał mugolską kulturę na tyle, aby wiedzieć, kim był Rudolf Czerwononosy.
      Odchrząknęła i wzięła głęboki oddech by skupić się na zadaniu.
      - Panie przodem? - spytała odwracając się przodem do Urquharta. Gdy skinął głową wycelowała w niego różdżkę.
      - Legilimens
      Nic się nie wydarzyło. Rozejrzała się po sali. Większość uczniów rzucających zaklęcie miało ten sam zdezorientowany wyraz twarzy. Po siedmiu latach nauki nie byli przyzwyczajeni, że rzucone zaklęcie nie wywołuje żadnych efektów. Zwłaszcza zaklęcie, które polegało jedynie na wycelowaniu różdżki i wypowiedzenia odpowiedniej Inkantacji. Pomimo ostrzeżeń nauczyciela była to sytuacja dość zaskakująca.
      - Eee... Ogórek zielony ma garniturek i czapkę i sandały? - Zaryzykowała i spróbowała zgadnąć, ale sądząc po minie Alexandra nie była nawet blisko. - Ulepimy dziś bałwana? Nie, to już by była przesada. To na pewno nie. Nie mam pojęcia.
      Wypuściła głośno powietrze i zaśmiała się. Przez moment przemknęło jej przez głowę, że może niepotrzebnie się stresowała. Ostatecznie, Sadząc po efektach (a raczej ich braku) i reakcjach pozostałych uczniów, zaklęcie było naprawdę skomplikowane i małe są szanse na to, by Urquhart dowiedział się, że Rudolf jest reniferem i każdy o tym wie.
      - Ty spróbuj - powiedziała do chłopaka i zamknęła oczy, skupiając się na swoim zdaniu..
      Effy

      Usuń
  85. Jeszcze do niedawna pełnie były dla niej stosunkowo obojętne… jednak już od ładnych paru miesięcy nie potrafiła zmrużyć oka, gdy za oknami jej Dormitorium rozlewał się srebrzysty blask idealnie okrągłego księżyca. Wierciła się i nieustannie zmieniała pozycję, raz skopywała z siebie kołdrę, a innym razem przesłaniała nią całą twarz, naiwnie licząc na to, że przyniesie jej to jakąkolwiek ulgę… Ale nic z tego. Jakkolwiek by się nie ułożyła, nie zasłoniła oczu poduszką lub nie odkręciła się plecami do okna, i tak nadal pamiętała o tym przeklętym księżycu… I nie mogła spać. Nie potrafiła się rozluźnić, wiedząc że Alexandra nie ma w swoim łóżku… Zamiast odpoczywać w swojej ciepłej, a przede wszystkim bezpiecznej sypialni, biegał właśnie w najlepsze po Zakazanym Lesie. Naprawdę starała się o tym nie myśleć… I tak nie miała na to żadnego wpływu, a to nie była jego pierwsza przemiana w życiu. Pod postacią rosłego wilka, z ogromnymi pazurami oraz ostrymi jak brzytwy zębami, z pewnością nie groziło mu większe niebezpieczeństwo… A przynajmniej tak sobie powtarzała. W końcu, po paru godzinach przewracania się z boku na bok, zapadała w niespokojny i krótki sen. Budząc się o świcie czuła jeszcze ciężki piasek pod powiekami. Wystarczyło zaledwie parę sekund, aby uprzytomniła sobie, dlaczego jest tak bardzo zmęczona… Musiała wziąć szybki, zimny prysznic aby postawić się na nogi i doprowadzić do porządku przed śniadaniem. Nie sądziła co prawda, aby Alexander się na nim pojawił, ponieważ odkąd wiedziała co się dzieje, nie zdarzyło się to więcej niż raz czy dwa… aczkolwiek na wszelki wypadek wolała nie dać mu się zaskoczyć. Nie chciała tłumaczyć mu się z tych sińców pod oczami. Jej krótkie epizody bezsenności były niczym w porównaniu z przemianą, którą przechodził miesiąc w miesiąc, bez względu na chęci lub okoliczności.
    Akurat tego dnia wszystko musiało stanąć na głowie. Schodząc do Wielkiej Sali, Emerson była już schludnie ubrana, całkiem nieźle rozbudzona oraz porządnie głodna. Nim zajęła swoje stałe miejsce, posłała bystre spojrzenie w stronę długiego stołu Krukonów. Jednak tak jak się spodziewała, panicza Urquharta tam nie było. Musiał nadal odsypiać trudną noc. A to oznaczało, że zapewne spotkają się między drugą a trzecią lekcją, tak ja zawsze. Dziś mieli wspólnie Zielarstwo. Zaczęła więc jeść w pośpiechu swoje grzanki, wyciągając z torby mały, metalowy pojemniczek, do którego wkładała co smaczniejsze kąski ze stołu. Koleżanki myślały, że Emerson szykowała sobie drobne przekąski na później… Ale tak naprawdę, zostawiała dla Alexandra trochę jedzenia ze śniadania, wiedząc że po wstaniu będzie bardzo głodny. W każdym razie, nie rozwiewała podejrzeń swoich roześmianych towarzyszek. Właśnie zastanawiała się, czy zmieści do pojemniczka trzeciego rogalika z dżemem, gdy nagle u jej boku wyrósł nikt inny, jak przyjaciel Alexandra. I to wystarczyło, aby Emerson domyśliła się, że stało się coś złego… Jak tylko usłyszała, że Urquharta nie ma w jego łóżku, ani nigdzie indziej w Pokoju Wspólnym Krukonów, poczuła jak wszystko co do tej pory zjadła na śniadanie zamienia się w kamień. Przez moment siedziała w zupełnym bezruchu, pozwalając myślom płynąć, tym najgorszym również… W końcu jednak pospiesznie wstała i wspólnie z przyjacielem Alexandra udali się tam, dokąd podpowiadała im intuicja – czyli do Skrzydła Szpitalnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym oto sposobem spędzała właśnie co najmniej czterdziestą już minutę siedząc na średnio wygodnym krzesełku przy posłaniu pogrążonego we śnie panicza Urquharta. Torbę rzuciła pod nogi, wyjmując z niej jedynie parę pergaminów z notatkami… Próbowała czytać i skupić się na nauce, ale średnio jej to wychodziło. Cały czas rozmyślała o tym, o czym dowiedziała się od szkolnej pielęgniarki. Magiczne sidła zastawione w Zakazanym Lesie… i Alexander, który spędził kilka długich i bolesnych godzin, uwięziony w tych przeklętych wnykach... Nie wiedziała, czy była bardziej przerażona tym wszystkim, czy też wściekła… Prawdopodobnie towarzyszyły jej obie te emocje. I wiele, wiele innych… ale nim ponownie zanurzyła się w ponurych rozważaniach, zauważyła lekkie poruszenie na posłaniu ciemnowłosego Krukona. Uniosła wzrok i spojrzała na jego blade oblicze… Wybudzał się ze snu, a sądząc po tym, jak marszczył brwi, nie było to zbyt przyjemne doświadczenie. Milczała jednak, czując drapiącą suchość w gardle… Nawet, gdy uchylił powieki, spojrzał na nią i przemówił… musiało upłynąć parę długich sekund, nim w końcu z trudem przełknęła ślinę i odłożyła na bok notatki. Niewiele myśląc zamieniła niewygodne krzesło na krawędź posłania chłopaka, mając w nosie czy pielęgniarka zwróci jej uwagę…
      — Cóż… — szepnęła niezwykle cicho, mając nadzieję, że uśmiech jaki powoli przywołała na usta, mógł uchodzić za przynajmniej odrobinę kąśliwy… Sięgnęła do jego dłoni, obejmując ją delikatnie palcami. — Chyba będziemy musieli porozmawiać o jakiejś wizycie u okulisty, skoro masz problem z dostrzeżeniem wielkich, ciężkich wnyk, i to tuż przed własnym nosem… — dodała, siląc się na lekki sarkazm. Wyszło jednak dość średnio… westchnęła wyraźnie zatroskana. — Alex, ty tłumoku… — wymruczała, nachylając się ku niemu i muskając ustami jego czoło, nos, aż w końcu dotarła do ust…

      Emerson Bones

      Usuń
  86. Blackthorne pół dnia gniewnie wpatrywał się w każdego kto kierował się w jego stronę czy próbował zagadać. Był wściekły, przede wszystkim na siebie, ale i na pałkarza Kurkonów. Podczas meczu wyjątkowo mocno nacisnął mu na odcisk. Był tak blisko, dzieliły go zaledwie milimetry od złapania znicza między swoje palce. Już prawie go musnął palcami, kiedy niespodziewanie w jego stronę poleciał tłuczek, który trafił prosto w wyciągniętą rękę blondyna. Znicz zniknął, a wygrana tym razem była po stronie Ravenclawu. Choć gdzieś tam w środku wiedział, że każdy inny na jego miejscu zrobiłby to samo, to nie chciał się sam przed sobą do tego przyznać. Skłamałby, gdyby powiedział, że z Alexandra jest słaby kracz, jednak aktualnie te słowa nie przeszłyby przez gardło Ślizgona który cały czas się wściekał o przegarną na meczu. Nikogo nie dziwiła napięta atmosfera, która zapanowała już po wszystkim i wyrzucanie z siebie ostrych słów. Nieszczególnie długo to trwało, bo zostali rozdzieleni, ale każdy zdążył od siebie powiedzieć parę słów do przeciwnika. Z ponurymi minami oraz humorami Ślizgoni zwinęli się z boiska, a Castor od razu udał się do skrzydła szpitalnego, które te odwiedzał stanowczo zbyt często i to akurat zawsze był poszkodowany po meczu. Głównie sam sobie był winien, ale tym razem nie widział w tym swojej winy. Im dłużej się nas tym wszystkim zastanawiał, tym jego złość i irytowanie rosło. Nie był tym typem, który ucieka w stronę konfliktów. Zwykle wolał zwyczajnie się trzymać z daleka od różnego rodzaju kłopotów, co było dość śmieszne patrząc na to z kim młody Blackthorne się trzymał i kim byli jego najbliżsi przyjaciele. Może lepiej było powiedzieć, że jeżeli nie był z nimi wolał się trzymać od kłopotów z daleka. Problem jednak był taki, że od czasu tego przeklętego meczu cały czas chodził nabuzowany i z ciągle narastającym gniewem, co nie mogło się dobrze skończyć.
    Zdarzenie z klubu pojedynków miało miejsce dzień później. Zapewne większość osób już dawno by odpuściła, nie przejmowałaby się. Ślizgoni chcieli się przy kolejnym meczu zemścić na Krukonach za ich wczorajszą przegraną, choć data na kolejny mecz jeszcze nawet nie była znana, ale to wcale im nie przeszkadzało w zaczęciu myślenia nad nową, lepszą strategią, aby być jeszcze lepszymi niż byli do tej pory. Właśnie przez rozmowy i obmyślanie jak kolejny mecz ma być rozegrany, Castor wciąż był nabuzowany. Nie przemyślał tylko tego, że z pojedynku, który przecież miał być niegroźny. Jasne, czasem ktoś oberwał podczas tych zajęć i nikogo to nie dziwiło. Zawsze dało się jednak wyczuć, kiedy umyślnie chcieli się skrzywdzić, czy uważali też te zajęcia za odpowiednie miejsce do rozegrania prywatnych porachunków. Castor wyrwał się pierwszy, kiedy opiekun szukał przeciwnika dla Urquharta. Uznał to za świetną okazję do małej zemsty. Nie przewidział tylko tego, że rzucaniem zaklęciami może drobić się szlabanu. W dodatku takiego, który będzie musiał odbębnić w towarzystwie Alexandra, co niby miało być dla nich sposobem na nauczenie się tym, aby razem współpracować, a różnego rodzaju zgrzyty rozwiązywać inaczej niż za pomocą zaklęć.
    Przez swoją zawziętość w tym, aby odegrać się na chłopaku stracił nie tylko punkty domu, ale również sporą część weekendu. Pretensję mógł mieć tylko do siebie, choć łatwiej byłoby ją zrzucić na Alexandra, z którym przecież tutaj utknął. W ramach szlabanu mieli do wyczyszczenia dwie klasy, a głównym zadaniem było skupianie się ławkach, do których – a jakżeby inaczej – przyklejone pod spodem były gumy. Może byłoby łatwiej, gdyby mogli to zrobić za pomocą machnięcia różdżką, ale co to byłaby za kara? Przez pewien czas byli obserwowani, ale w końcu chyba uznano, że dadzą sobie tu radę i raczej się nie pozabijają.
    Przez dłuższy moment słychać było jak szorują skrobaczką po spodzie stolików i może reszta czasu minęłaby im w ciszy, gdyby nie to, że było tu tych stolików cała masa, a przed nimi była grubo ponad połowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadna przyjemność spędzać czas wolny w taki sposób. Pogoda robiła się coraz ładniejsza, choć deszcz jeszcze czasem potrafił zaskakiwać znienacka, a nawet i śnieg, różnie to ostatnio bywało, to o wiele bardziej wolałaby marznąć na zewnątrz niż tkwić w tej klasie. Ucieczka nie wchodziła w grę, wiązałoby się z tym tylko więcej ujemnych punktów, a na to już Castor nie mógł sobie pozwolić. Należało zagryźć zęby i zrobić co trzeba, aby nie zostać z tym do wieczora.
      Blondyn miał swoją część klasy, a Alexander swoją. Nauczyciel, który wymyślił im karę uznał to za sprawiedliwy podział i wychodząc jedynie mruknął coś o tym, że sprawdzi ich później i lepiej, aby większość tych stolików była wyczyszczona, chyba, że chcieli zarobić ujemne punkty za lenistwo. Obaj pewnie mogli się zgodzić, że lepiej będzie się z tym uporać niż męczyć i stracić cały weekend na czyszczeniu stolików, które i tak w przeciągu kilku dni wrócą do swojego poprzedniego stanu.
      Przerwał na moment i potrząsnął ręką, która już czuła dzisiejszy wysiłek. Nie zrobili dużo, ale było to męczące i nudne zdanie, obrzydliwe z lekka również. Ale chyba lepiej tak niż jakby im przydzielone sprzątanie w sowiarni. To dopiero byłby ubaw.
      — Zawsze mogło być gorzej, prawda? — rzucił w stronę Krukona. To była jego wina, że się tutaj znaleźli, teoretycznie sam powinien się w tym grzebać, ale przecież nic z tym już nie zrobią i może warto było na moment odłożyć urażoną ślizgońską dumę na bok, aby siedzenie tutaj przestało być tak niekomfortowe i nieprzyjemne, jak było. Kto wie, może jeszcze uznają, że wcale nie było tak źle i bawili się tu całkiem nieźle?

      [Okeeej, w końcu jestem. :D Wybacz, że to tyle trwało i że ten początek jest dość marny. A jakby Ci coś tutaj nie pasowało to zmieniaj tak, aby było dobrze lub krzycz głośno, a ja poprawię. :D]

      Castor

      Usuń
  87. Nie, nie wiedziała jeszcze zbyt wiele… Zaraz po pojawieniu się w Skrzydle Szpitalnym, Emerson zamierzała rozpytać szkolną pielęgniarkę o wszystkie najważniejsze informacje związane zarówno z samym wypadkiem Alexandra, jak i oczywiście z jego stanem zdrowia. Jednakże w chwili, w której rozejrzała się po wnętrzu, a następnie zauważyła jego ciemną, zmierzwioną czuprynę leżącą bez ruchu na wykrochmalonej, szpitalnej poduszce… Wtedy trochę zapomniała, o co właściwie miała pytać. Zapomniała zresztą również o wszystkim innym. Zalała ją przedziwna mieszanka strachu, co było rzecz jasna naturalne, a także głębokiej ulgi – nie wiedziała nawet co by zrobiła, gdyby okazało się, że Alexandra wcale tu nie ma i nikt nie wie, gdzie się właściwie podziewa… Cóż, szczęście w nieszczęściu, że znalazł się już pod opieką uzdrowicielek. Wszystko inne zeszło na dalszy plan. Łącznie z zajęciami, na których Emerson nie zamierzała się dzisiaj pojawić. Wiedziała, że siedzenie na nich i tak nie miałoby najmniejszego sensu. Zamiast skupić się na nauce oraz wertowaniu grubych, zakurzonych ksiąg, jej myśli nieustannie uciekałyby do rannego, leżącego w łóżku ciemnowłosego Krukona…
    — Przykleiłabym ci je na stałe do nosa… — zauważyła z lekkim, gardłowym pomrukiem. Wyprostowała się nieznacznie i spojrzała z bliska na jego niezdrowo bladą cerę oraz sine cienie pod oczami. Zmarszczyła wymownie brwi, czując nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca. — Albo załatwiłabym ci magiczne szkła kontaktowe… — dodała, lecz tym razem uśmiechnęła się nieznacznie, trochę przewrotnie, ponieważ sam pomysł zmuszenia wilkołaka do noszenia okularów korekcyjnych wydał jej się co najmniej kuriozalny. Porzuciła jednak ten temat w chwili, gdy poczuła jak silne dłonie Alexandra oplatają jej ramiona i talię, ciągnąc ją bliżej ku posłaniu… i ku niemu samemu. Nie zaprotestowała, choć z tyłu głowy wiedziała, że szkolnej pielęgniarce z pewnością by się to nie spodobało… Niemniej jednak, świadomie to zignorowała. Nie miała teraz najmniejszej ochoty przejmować się regulaminem, a nawet zawracać sobie głowy zwykłą przyzwoitością. Chciała się do niego po prostu przytulić, poczuć jego ciepło, uspokajający i równomierny oddech… upewnić się w ten najprostszy sposób, że wszystko jest w porządku. Ułożyła się więc na skrawku wolnej przestrzeni – a nie potrzebowała przecież wiele miejsca – i wtuliła się delikatnie w panicza Urquharta. Uważała jedynie, aby przypadkowo nie trącić jego zabandażowanej nogi… Samo spoglądanie na nią wywoływało w niej trudne do opisania rozgoryczenie. Niestety, słuchanie tego, o czym opowiadał Alexander, też nie było przyjemne.
    — Nie wiem, kto za tym stoi, Alex… Ale Dyrekcja wpadła w furię, gdy się o tym dowiedziała… — szepnęła lekko przytłumionym głosem. — Powiedzieli mi tylko to, co najważniejsze… że miałeś wypadek, że wpadłeś w magiczne sidła… że… — przełknęła z trudem ślinę. — …nie mogłeś się sam wydostać, nie miałeś szans… I że musiałeś poczekać, aż wstanie świt, bo dopiero wtedy… — zacisnęła wymownie usta. Jakby sam proces przemiany nie był wystarczająco bolesny, to przez te przeklęte wnyki, w których spędził kilka godzin, Alexander musiał powrócić do swojej zwykłej, ludzkiej postaci nadal mając nogę zakleszczoną stalowymi zębami… Emerson poczuła, że ponownie zbiera jej się na mdłości. Myślała o tym nieprzerwanie odkąd pojawiła się w Skrzydle Szpitalnym…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jest około dziesiątej — odparła po chwili, gdy nagłe pytanie ciemnowłosego Krukona wyrwało ją ponownie z ponurych rozważań. — I nie, nie powinnam — oznajmiła krótko, posyłając mu stanowcze spojrzenie jasnych oczu. Ani myślała gdziekolwiek się stąd ruszać… a już szczególnie na zajęcia. Zresztą, wyczuła mocniejszy uścisk palców Alexandra na swojej dłoni… odpowiedziała mu tym samym, dodatkowo muskając subtelnie wargami jego żuchwę. Dała mu znać, że nie planuje nigdzie znikać. — Słyszałam, że znalazł cię drugi wilkołak… — zauważyła cicho, spoglądając na niego uważnie. Dzięki Alexandrowi wiedziała, że na terenie Hogwartu żyje jeszcze jeden uczeń z futerkowym problemem. Ale oprócz tego, że była to dziewczyna… nie wiedziała o niej nic więcej.

      Emerson Bones

      Usuń
  88. Smutny był fakt, że wraz z utratą najbliższych, miłości oraz prawdziwej pasji, Victor czuł, że odebrano mu zdolność rozmowy z przyjacielem. Nie było już tak jak dawniej i nie był w stanie tego wytłumaczyć. Niegdyś rozumieli się bez słów, mogli rozmawiać bez końca, a teraz przypominali dwie obce dla siebie osoby. Ward był świadom, że to nie tutaj Alex zawinił, ale on sam. Mimo, że chciał, aby było tak jak dawniej, nie umiał odnaleźć się w świecie, w który popchnął go złośliwy los. Zmieniony scenariusz jego codzienności, zmienił wszystko. Krukon podniósł się z kanapy, czując, że nie ma to sensu. Nim wyszedł z pokoju wspólnego, ułożył dłoń na ramieniu przyjaciela.
    — Wyjaśnię ci wszystko, ale jeszcze nie teraz. Daj mi trochę czasu — powiedział, po czym zabrał dłoń i wyszedł. Nie oczekiwał zrozumienia, tak naprawdę nie oczekiwał niczego. Nie zdziwiłby się jeśli Urquhart miał w końcu dość jego nieustających humorków i kopnął go w zadek, nie chcąc wiecznie go niańczyć, miał do tego pełne prawo, a mimo to jeszcze tego nie zrobił. Victor zdecydowanie był beznadziejnym przyjacielem, ale potrzebującym po prostu pomocy.
    Wraz z upływem czasu, Victor szukał sposobu na odzyskanie radości z życia. Wychodziło mu, to niezwykle pokracznie, ale przynajmniej przestał unikać kontaktów z ludźmi. Pojawiał się na uczniowskich schadzkach najczęściej mających miejsce po wygranych meczach, czy nawet uczestniczył w grupowym przemycie kremowego piwa prosto z Hogsmeade. Daleko było mu do Victora sprzed wypadku, ale przynajmniej zaczął mówić i przebywać wśród ludzi.
    Od czasu wypadku, Victor dosłownie wyparował nie tylko z drużyny, ale i również z poszczególnych pozycji chociażby w klubach. O powrocie do klubu pojedynków, myślał od początku nowego roku, zaś konkretna decyzja nadeszła dopiero wraz z początkiem marca. Kwiecień stał się miesiącem, którym przyniósł Krukonowi jeszcze odważniejsze posunięcie, o którym nie powiedział nawet siostrze. Milczał jak grób, aż do momentu, gdy nastał moment dość ważnego meczu ze Ślizgonami.
    — Pokażcie im kto tutaj rządzi — rzucił Victor, gdy wszedł do krukońskiej szatni, nim zawodnicy wyszli na boisko. Nadal tęsknił, ale gorycz utraty pozycji gracza oraz samego kapitana drużyny stała się łagodniejsza. Łatwiejsza do zniesienia. Wymienił się z przyjacielem znaczącym spojrzeniem i delikatnie skinął głową, a następnie popędził na trybuny, gdzie ku zaskoczeniu wszystkich nie zajął miejsca, jako kibic. Dumnie zasiadł na miejscu komentatora meczu. Czy się stresował? I to jeszcze jak. Jeśli nie mógł już zagrać, to mógł chociaż podziwiać ten piękny i cholernie mocno trzymający w napięciu sport z pozycji osoby, która napędzała całą machinę emocji wśród oglądających. Nie wiedział, czy sobie poradzi, ale z całych sił starał się zdać na swój instynkt.

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  89. Wdech.
    Wydech.
    Wdech.
    Wydech.
    Rudolf Czerwononosy to renifer, każdy wie.

    Najważniejsze to oczyścić umysł. O niczym nie myśleć. Uspokoić się. To tylko ćwiczenie. Nikomu do tej pory się nie udało, dlaczego akurat ona miałaby być pierwszą ofiarą? Skupić się. Zapomnieć o sali. Zapomnieć o wszystkim, łącznie z tym co jadła na śniadanie... Musli z jogurtem. Stop. To nie ma znaczenia. Skupić się.
    Wdech.
    Wydech.
    Rudolf Czerwononosy to renifer, każdy wie.

    Oczywiście, że profesor postanowił wybrać dziecięce rymowanki, zapewne chciał ich rozluźnić. Umniejszyć strach. Wzbudzić dobre skojarzenia. A rymowanki dobrze się kojarzą... Stop. Skupić się.
    Rudolf Czerwononosy to renifer, każdy wie
    Prosty tekst, ale ciężko go sobie powtarzać bez melodii. Zbyt dużo razy słyszała tę piosenkę by tak po prostu o niej zapomnieć... Ale czy to aż bardzo szkodzi? Zdanie to zdanie...
    Rudolf Czerwononosy to renifer, każdy wie.
    Rudolf Czerwononosy to renifer, każdy wie...

    Cały jej umysł rozbłysnął przeraźliwie jasnym światłem, takim który otępia wszelkie zmysły, przeszywa na wylot, wypala, niszczy...
    Rudolf Czerwononosy...
    Zacisnęła powieki i dłonie w pięści próbując walczyć z tą falą światła, która zdawała się ogarniać ją całą, wchodzić w każdą komórkę jej ciała i umysłu.
    Rudolf...
    Krew popłynęła z przygryzionej wargi, plecy wygiely się w łuk. Było zbyt jasno, zbyt głośno...
    Rudolf Czerwononosy to renifer każdy wie,
    I chociaż niepozorny nosem zmienił dziejów bieg
    Lecz inne renifery z jego nosa śmiały się Bawić się z nim nie chciały, dokuczały mu do łez...

    Z tej agonistycznej kakofonii zaczęły wyłaniać się obrazy, wybijać dające się rozróżnić dźwięki, słowa, konwersacje...
    Stajenka w kościele św. Trójcy.
    Plecy Gabrielle, która nie chciała obok niej usiąść.
    Raphael nachylający się nad jej uchem.
    - Ostrożnie z tą wodą święconą, wiedźmo. Nie chcemy zobaczyć, jak się palisz...
    Silna ojcowska dłoń zaciśnięta na jej ramieniu, by przypadkiem niczego nie zepsuła, nie zrobiła, nie pokazała.
    Kolejka do komunii, co której już nie przystąpi.
    Oceniające spojrzenia.
    Wypolerowane czubki butów, w które się wbija wzrok, nie będąc w stanie go podnieść.
    Jezus na krzyżu.
    Jezus w żłobie.
    Dziecięce łóżeczko.
    Duże oczy Davida.
    - Mogę go potrzymać?
    Pełne żalu i wyrzuty oczy matki. Rozgoryczony głos.
    - Niewystarczająco go skrzywdziłaś?
    DOŚĆ!

    Nie zdawała sobie sprawy, że krzyknęła to na głos. Jasność zniknęła, a z nią obrazy i dźwięki. Effy słyszała tylko swój ciężki oddech. Dopiero po chwili zaczęły do niej docierać inne rzeczy. Utkwione w nią zaintrygowane spojrzenia pozostałych uczniów. Zimna podłoga, na którą najwidoczniej musiała się osunąć.
    - Dość - wychrypiała wściekle, podnosząc się z ziemi.
    Nie patrzyła na Alexandra. W zasadzie to starała się nie patrzeć na nikogo. Ignorując zawroty głowy, przerzuciła przez ramię torbę i bez słowa wyszła z sali nie zważając na to, jak głośno trzasnęły za nią drzwi. Nauczyciel pierwszy otrząsnął się z konsternacji.
    - Co tu się wydarzyło, Urquhart? - zażądał wyjaśnienia głosem nieznoszącym sprzeciwu.
    W tej samej chwili jeden ze Ślizgonów nachylił się nad uchem Krukonka i ze szczerym uśmiechem wymamrotał:
    - Dobra robota, Urquhart. Szlama się już tu pewnie nie pokaże...
    Wszyscy uczniowie zaprzestali swoich ćwiczeń i utkwili wzrok w Alexandrze. Spojrzenia te były mieszaniną podziwu, strachu i zadowolenia. Wielu spośród zebranych wielokrotnie już próbowało doprowadzić Effy Fitzgerald do tego typu reakcji, zwykle bezskutecznie. Wydawało się, że nic nie było w stanie zmącić jej brokatowego świata. Effy Fitzgerald robiła i mówiła rzeczy dziwne, niezrozumiałe, ale tak nie zachowała się jeszcze nigdy.
    Effy, którą ktoś gdzieś potem widział, jak zmierza w kierunku wieży astronomicznej

    OdpowiedzUsuń
  90. No, może nie robiła się całkiem zielona, gdy spoglądała na zabandażowaną nogę Alexandra… jednak rozmyślanie o tym, co musiał przejść i jak wiele wycierpieć, aby w końcu trafić do Skrzydła Szpitalnego oraz uzyskać niezbędną mu pomoc… owszem, nie należało do najprzyjemniejszych. Nie chciała jednak po sobie pokazywać, jak bardzo to przeżywa – to i tak niewiele by pomogło, szczególnie leżącemu tu chłopakowi. Nie potrzebował przejmować się tym, jak się czuła. Panna Bones trochę się martwiła, oczywiście… ale kto normalny by się nie martwił? Nawet Dyrekcja wpadła we wściekłość, gdy dowiedziała się o całym tym nieszczęsnym zajściu. Emerson podejrzewała, że jeszcze tego samego dnia część nauczycieli wyruszy na obowiązkowy patrol po Zakazanym Lesie, w poszukiwaniu innych tego typu, paskudnych pułapek. Możliwe również, że Dyrektor wystosuje pismo do Ministerstwa Magii, a konkretnie do Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, aby zgłosić, że w okolicach szkoły prawdopodobnie grasują niebezpieczni kłusownicy. Nie byłby to pierwszy raz, gdy skuszeni łatwym zyskiem czarodzieje próbowali upolować jakieś zwierzę… Szkoda tylko, że na swój nielegalny teren łowiecki musieli wybrać sobie Zakazany Las. I szkoda, że ciemnowłosy Krukon musiał paść ich przypadkową ofiarą. Gdyby tylko Emerson dostała ich w swoje ręce…
    — Ciszę się, że ci pomogła — oznajmiła spokojnie, nie pytając o nic więcej… oraz odpędzając od siebie wszelkie mordercze instynkty, które odezwały się w niej na samą myśl o bandzie czarodziejskich degeneratów kłusujących w lesie nieopodal szkoły. — I oczywiście, że się nie powtórzy… — mruknęła już ciszej, rozluźniając się gdy Alexander objął ją mocniej i pocałował. Na chwilę zapomniała o wilkołakach, wnykach oraz rozszarpanych nogach… później jednak wróciła na ziemię, choć starała się przybrać co najmniej niefrasobliwy uśmieszek.— Zastanawiam się, czy nie wlepić ci jakiegoś szlabanu… Koniec ze swobodnym hasaniem po Zakazanym Lesie… Od następnej pełni będziesz grzecznie siedział we Wrzeszczącej Chacie, co ty na to…? — uniosła pytająco brew, nie spuszczając z niego jasnych, błyszczących oczu. Oczywiście to był żart… No, powiedzmy… właściwie to Emerson nie miałaby nic przeciwko, aby Alexander spędził parę nocy zamknięty w tej zakurzonej ruderze – co prawda wyglądała okropnie, i była zamieszkana przez upiora… Ale przynajmniej nie nadziałby się w niej na żadną, magiczną pułapkę. Westchnęła cicho w myślach… — Nie przejmuj się, naprawdę… — dodała po chwili, gdy wspomniał o chęci poinformowania jej. Zresztą, szybko sobie przypomniała co sama powinna mu była powiedzieć. — Alex, wiem że dyrekcja wysłała list do twoich rodziców… Musieli ich poinformować o tym, co zaszło. To w końcu poważna sprawa, a nie jakaś tam kontuzja po meczu quidditcha… — zmarszczyła lekko brwi, spodziewając się, że Urquharta wcale nie ucieszy ta informacja. — Możliwe, że niedługo się tu pojawią — doprecyzowała. Gdyby była na ich miejscu, i to jej dziecku przytrafiłoby się coś podobnego, to z pewnością jak najszybciej chciałaby go zobaczyć i upewnić się, że wszystko z nim porządku. Przewidywała więc, że już niedługo w Skrzydle Szpitalnym, w asyście Dyrektora, pojawią się zmartwieni rodzice Alexandra. Wiedziała, że wtedy będzie musiała sobie iść, bo nie wypadało, aby tam stała i przysłuchiwała się ich prywatnym, rodzinnym rozmowom. Na razie jednak obejmowała go dalej i nie wyglądało na to, aby dokądkolwiek się szykowała…
    — Chciałbyś coś zjeść…? — zapytała nagle. Przypomniała sobie, że przecież spakowała mu parę rzeczy na śniadanie… W tym całym pośpiechu wrzuciła pudełeczko do torby, która teraz leżała smętnie na podłodze… ale w środku nadal było parę smakowitych przekąsek. Zerknęła na ciemnowłosego Krukona. — Może powinieneś coś zjeść… — dodała ostrożnie. Musiał być osłabiony, nie tylko działaniem eliksirów – przecież tak naprawdę nie jadł nic od wczorajszego wieczora. Po każdej przemianie miał… no cóż, wilczy apetyt...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  91. Oczywiście, że zdawała sobie sprawę z tego, że był głodny. Nawet gdy za oknami nie było pełni księżyca, Alexander cieszył się ogromnym apetytem. Czasami zachodziła w głowę, jakim cudem udawało mu się pochłonąć całą kolację z dokładką i jeszcze znaleźć miejsce na słodki deser… Ale wystarczyło tylko na niego zerknąć, aby uzmysłowić sobie, że chłopak ze wzrostem powyżej metra dziewięćdziesięciu, regularnie grający na pozycji pałkarza w szkolnej drużynie quidditcha, z pewnością nie mógł jadać jak wróbelek. Dlatego panna Bones już dawno przestała się dziwić ilościom pochłanianego przez niego jedzenia… i mając świadomość tego, że po przemianie bywał jeszcze bardziej głodny, pamiętała o zabraniu dla niego solidnego śniadania. Tym razem było tak samo. Metalowe pudełeczko z jedzeniem, potraktowane specjalnym zaklęciem powiększającym leżało wygodnie na dnie jej torby. Przez to wszystko trochę o nim zapomniała, ale przecież wystarczyło tylko po niego sięgnąć, aby po chwili w całym skrzydle szpitalnym uniosły się smakowite zapachy porannych wypieków…
    — Nie powinieneś się jeszcze podnosić — skarciła go pospiesznie, czując jak materac pod nimi lekko zafalował, a Alexander dźwiga się do pozycji siedzącej. Posłała mu co najmniej średnio zadowolone spojrzenie, jednak ostatecznie powstrzymała się przed złapaniem go za koszulę szpitalnej pidżamy i popchnięcia z powrotem na poduszki. Uznała, że po pierwsze, mógłby się na nią obrazić… A po drugie, to nogę miał zranioną, a nie ramiona, tak więc mogłoby się okazać, że i tak niewiele by zdziałała... — Wzięłam po trochę wszystkiego… oprócz sałatki z makrelą i groszkiem — westchnęła z lekkim niesmakiem, układając otwarte pudełeczko na kolanach. — Mam rogaliki z dżemem pomarańczowym, babeczkę z nadzieniem pieczarkowym, zapakowałam też dwie grzanki z topionym serem… mam również jajko na twardo, buteleczkę soku dyniowego… i miodowego gofra — wyliczyła po kolei, posyłając w stronę ciemnowłosego chłopaka lekki uśmieszek. Tak, z pewnością poradzi sobie z taką ilością jedzenia… Oby tylko nie zrobiło mu się niedobrze, gdy zaraz wszystko to pochłonie. Choć jak miało się okazać, plany pokrzyżowała mu szkolna pielęgniarka, która właśnie w tej samej chwili pojawiła się w głównej sali, krocząc ku nim z wyraźną werwą. Emerson zamknęła pospiesznie pudełeczko, domyślając się, że chyba będą musieli przełożyć to śniadanie na nieco później… szczególnie, gdy zrozumiała co się dzieje. Na samą myśl o zmianie opatrunku przeszył ją lekki dreszcz. Wcale nie była wrażliwa na widok krwi… ale wystarczyła sama świadomość tego, skąd wzięło się to paskudne zranienie... No i cóż, od razu czuła bolesny skurcz żołądka. Nic jednak nie mówiąc odłożyła pudełeczko na stojącą obok szafkę nocną i ponownie sięgnęła dłonią do ręki Alexandra. Oczywiście, że nie zamierzała nigdzie wychodzić, skoro pielęgniarka pozwoliła jej zostać. Może uznała, że to pomoże odwrócić jego uwagę, gdy będzie ściągała z pokiereszowanej nogi Urquharta brudny bandaż. A może po prostu miała dobry dzień i obecność panny Bones w ogóle jej nie przeszkadzała. W każdym razie, szybko wzięła się do pracy… A Emerson odkręciła powoli twarz ku siedzącemu obok jej na posłaniu Alexandrowi, przywołując na swojej twarzy niemal lekki, niefrasobliwy wyraz…
    — Odwagi… a może później otrzymasz śliczną naklejkę z hasłem „Jestem dzielnym pacjentem!” — uśmiechnęła się do niego zaczepnie, unosząc wymownie jasne brwi. Być może faktycznie chciała trochę odwrócić jego uwagę… choć domyślała się, że i tak na niewiele się to przyda. Musiał chcieć zobaczyć, w jakim stanie była jego noga, i nie było w tym nic dziwnego. Miała tylko nadzieję, że widok tego, co kryło się pod powoli znikającym bandażem nie przyprawi ich obydwoje o mdłości. — Czytałam ostatnio taką mugolską książkę… Główny bohater poruszał się o lasce, ale i tak całkiem nieźle sobie radził… I było mu z nią wyjątkowo do twarzy… — posłała mu już nieco wredniejszy uśmieszek… jednak nadal trzymała mocno jego dłoń… i nadal gładziła ją kojąco opuszkami palców.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  92. Och, nie chciała go dobijać… wiedziała jednak, że jeśli pozwoli sobie na ukazanie choć odrobiny smutku lub troski, Alexander szybko to dostrzeże i wcale nie poczuje się od tego lepiej. Dlatego od początku starała się być lekko uśmiechnięta… i może odrobinę kąśliwa, taka jak zawsze – inaczej jej obecność przyniosłaby więcej szkody niż pożytku. A tego wolałaby uniknąć. Stan zdrowia ciemnowłosego Krukona pozostawiał jeszcze wiele do życzenia. Choć z pewnością nie wyglądał tak źle jak w chwili, w której parę godzin temu trafił do skrzydła szpitalnego, to jednak nadal nie prezentował się najlepiej. Był osłabiony, obolały i odrobinę potłuczony dzięki wszystkim tym eliksirom uzdrawiającym, którymi raczyła go szkolna pielęgniarka. Emerson skupiła się na ściskaniu jego ręki i cichym modleniu się o to, aby stan jego nogi nie był tak zły, jak się tego obawiała. Z rosnącym napięciem na twarzy przyglądała się zabiegom pochylonej nad obandażowaną łydką Alexandra kobiety… czekała na moment, w którym opatrunek zniknie, a jej oczom ukaże się… Cóż, z pewnością coś okropnego. Nie ważne, czy rana okaże się niewielka. Nie ważne, czy będzie duża. Ważne, że Alexander wycierpiał z jej powodu wiele godzin… a ona nie miała o tym bladego pojęcia. Wiedziała, że to nie była jej wina… skąd mogła przypuszczać, że jakaś parszywa gnida rozstawi w Zakazanym Lesie magiczne sidła? Nigdy nie przyszło jej do głowy, że to w ogóle byłoby możliwe. Uważała szkołę oraz tereny wokół niej za jedne z najbezpieczniejszych na świecie. A jednak nie umiała pozbyć się cichych wyrzutów sumienia… gdy ona spała w ciepłej i miękkiej pościeli, on w tym samym czasie krwawił, szarpał się i wył uwięziony w okrutnej pułapce…
    — Wszystko będzie dobrze — powiedziała spokojnie i z największym przekonaniem, na jakie było ją w tej chwili stać. Ale dla niego naprawdę się postarała. Włożyła w to całe serce i ponownie delikatnie pogładziła kciukiem wierzch jego dłoni. Przez resztę zmiany opatrunku już nic nie mówiła… Obserwowała, jak szkolna pielęgniarka powoli i z rozmysłem odsłania pokaleczoną łydkę Urquharta. To nie były małe skaleczenia… jego skóra była posiniaczona i poszarpana, a ślady po sidłach wyraźne oraz głębokie... Przełknęła ciężko ślinę. Mogło być znacznie gorzej, ale… Ale tak naprawdę w ogóle nie powinno się to zdarzyć. Panna Bones miała szczerą nadzieję, że szkole bądź Ministerstwu Magii uda się ustalić, kto bawił się w łowcę, narażając w ten sposób życie i zdrowie jednego z uczniów Hogwartu. Nagle zorientowała się, że prawie przez cały ten czas wstrzymywała oddech, uświadomiło jej to wymowne pieczenie w przełyku. Odetchnęła głębiej dopiero, gdy pielęgniarka założyła Alexandrowi świeże i czyste opatrunki, pozostawiając na szafce nocnej kolejny eliksir uzdrawiający. O tak, z pewnością zadba o to, aby wypił go do ostatniej kropelki…
    — Powiem, że już i tak masz ich za dużo… — posłała mu blady uśmiech, słysząc jak ciemnowłosy chłopak wspomina o nowej bliźnie do kolekcji. Poczuła się jednak odrobinę raźniej gdy dostrzegła, że widok poharatanej nogi nie wpędził Alexandra w początki depresji. — No dobrze, a teraz czas na śniadanie… — westchnęła, chcąc ponownie sięgnąć po odłożone na bok pudełeczko z jedzeniem. Nie przewidziała jednak, że w tej samej chwili drzwi do skrzydła szpitalnego otworzą się z hukiem, ukazując stojących w progu sali rodziców Alexandra. Poznała ich zaledwie miesiąc temu, gdy podczas trwającej przerwy wiosennej wybrała się na małą wycieczkę do Szkocji… Sama kilkanaście minut temu powiedziała chłopakowi, że już niedługo powinni się tu zjawić… a jednak ich widok odrobinę ją zaskoczył i gdyby nie to, że nadal trzymała Alexandra za rękę, to chyba instynktownie zerwałaby się z posłania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ze wstydu… ale chyba wolałaby odsunąć się na taktowną odległość, gdy pani Urquhart podbiegała do swojego ukochanego syna i sprawdzała, czy wszystko z nim w porządku. Została jednak na miejscu, ani na chwilę nie puszczając palców Alexandra. Jej obecność zaburzała intymność, na jaką zasługiwała zatroskana matka chcąca objąć i wycałować swojego jedynaka. Miała jednak nadzieję, że jakoś jej to wybaczy…
      — Dzień dobry pani Urquhart… — przywitała się cicho, uśmiechając lekko ku rodzicielce Alexandra. Następnie zerknęła na stojącego w nogach łóżka Dougala i skinęła mu uprzejmie głową. — Panie Urquhart… Panie profesorze — zwróciła się także do Dyrektora. Miała nadzieję, że nie każe jej sobie iść… może zdawał sobie sprawę, że i tak nie zaszłaby zbyt daleko i prawdopodobnie spędziłaby następne parę godzin siedząc pod drzwiami skrzydła szpitalnego. Nie potrafiłaby przecież skupić się na niczym innym… im dłużej jednak słuchała wymiany zdań pomiędzy rodzicami a synem, tym mniejszy czuła niepokój. Wyglądało na to, że chwilowo jej obecność nikomu nie przeszkadzała…
      — Proszę się nie martwić, zostanie tu jeszcze jakiś czas — wtrąciła się łagodnie do dyskusji, nie odrywając bystrego spojrzenia od twarzy pani Urquhart. Alexander mógł być zły i mógł marudzić, ale panna Bones zamierzała wybić mu z głowy wszelkie pomysły związane z szybszym wypisaniem się. Nie był na to jeszcze gotowy. Potrzebował solidnej dawki odpoczynku, a szkolna pielęgniarka nie będzie przecież biegała za nim z eliksirami uzdrawiającymi po całej szkole. Wykluczone. — Dopilnuję, aby tak właśnie było — dodała, dopiero wtedy zerkając na ciemnowłosego chłopaka. Trudno, niech się boczy… Ale tak będzie dla niego najlepiej.

      Emerson Bones

      Usuń
  93. Stołek komentatora był odważnym posunięciem. Dla wielu byłaby to łatwa decyzja, ale dla Victora rozgrywała się ona na tle dobrych dwóch miesięcy. Obawiał się, że mimo świetnej znajomości gry, nie poradzi sobie z nową rolą, jednak potrzebował zmian, ucieczki od szarej rzeczywistości. Musiał spróbować, mimo, że liczył się z niepowodzeniem. Ogromna gula w gardle urosła do niebotycznych rozmiarów, gdy wreszcie usiadł na miejscu komentatora, mając jednocześnie wrażenie, że teraz dosłownie wszyscy spoglądają w jego stronę. Wziął głęboki wdech, czując jak ekscytacja pomieszana ze stresem dosłownie rozrywa go od środka. Wraz z coraz mocniej rozkręcającą się rozgrywką, rozkręcał się sam Victor, któremu dobór słów nie przychodził już tak trudno, jak na początku. Z prawdziwą zaciekłością w oczach obserwował zawodników, w duchu kibicując swojej drużynie. Nakręcał buzującą w zawodnikach wolę walki zaś w oglądających spiralę niezliczonej emocji. Nawet nie był świadom, że tak mocno zaciska dłonie w pięści, aż w końcu pobielałe palce odezwały się lekkim bólem. Nie mógł pozwolić, aby zaciekła atmosfera meczu opadła chociażby na chwilę. Wkręcił się na tyle mocno, że nawet nie powstrzymał okrzyku radości, który wydobył się z jego gardła, gdy drużyna Ravenclawu jako pierwsza złapała złoty znicz. Coś niesamowitego. Ward nie spodziewał się, że będzie kosztować go, to aż tyle emocji oraz trudu, ale mógł śmiało powiedzieć, że nie miał zamiaru z tego zrezygnować i szczerze nie mógł się doczekać kolejnego meczu.
    Gdy przekroczył próg szatni Krukonów, od razu mógł usłyszeć okrzyki radości. Z pewnością przypieczętują wygraną kremowym piwem w pokoju wspólnym.
    — Miło było zobaczyć rozczarowanie malujące się w oczach Ślizgonów — odezwał się Ward, czym zwrócił na siebie uwagę. Uśmiechnął się nieznacznie, zaś spojrzeniem odnalazł przyjaciela, jednak nie miał szansy do niego podjeść, gdy dosłownie tuż przed nim stanął obecny kapitan drużyny z wyciągniętą w jego stronę dłonią. Victor nie miał jeszcze okazji mierzyć się z nim twarzą w twarz. Zacisnął usta w wąski paseczek i spokojnie wypuścił powietrze przez nos. Mimo, że kontuzja Warda nie była niczyją winą, to jeszcze jakiś czas temu czuł się, jakby nowa osoba zasiadająca na jego miejscu odebrała mu znaczną cząstkę jego wnętrza. Teraz odbierał, to już zupełnie inaczej.
    — Lojalność twoich zawodników mocno zaskakuje, Ward — odezwał się Krukon, wbijając w byłego kapitana uważne spojrzenie. — Cieszę się, że mogłem objąć nowe stanowisko w drużynie, która ma w sobie więcej miłości do gry, niż cała społeczność uczniowska razem ze sobą wzięta.
    Victor w pierwszej chwili nie uścisnął dłoni chłopaka, a gdy tylko to zrobił, delikatnie się uśmiechnął.
    — To nie moja zasługa… Ja jedynie dbałem o to, aby skopać dupska pozostałym drużynom, tak jak należy — odparł i zaśmiał się cicho. — To co? Impreza w pokoju wspólnym?

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  94. Nie rozumiała napięcia, które pojawiło się gdzieś w okolicy jej żołądka, gdy czekała na jakiś znak ze strony Krukona. Zwykle starała się unikać z nim rozmów o wilkołaczych sprawach i również ta, którą próbowała odbyć z nim teraz, nie budziła w niej żadnej radości czy podekscytowania wspólnym sekretem. Wręcz przeciwnie, we wnętrzu Ślizgonki mimowolnie rodził się bunt wobec tego natrętnego głosu brzęczącego jej w głowie, który nakazywał podjąć temat z Alexandrem. Jeśli Milliesant nienawidziła czegoś najbardziej na świecie, to był to właśnie przymus. Wiedziała jednak aż za dobrze, że sprawa sideł w równym stopniu dotyczyła jej, jak i jego; tylko razem mieli jakiekolwiek szanse na rozwiązanie tej zagadki bez zbędnego narażania się. Na logicznym poziomie rozumiała to bardzo dobrze, więc nie wiązała ściskającego brzuch uczucia ze stresem przed otwartą konfrontacją. Połączenie sił wydawało się najrozsądniejsze w obecnej sytuacji, niezależnie od tego jak bardzo na co dzień Milliesant wzbraniała się przez wpuszczeniem Urquharta do swojego wilczego życia i wymienianiem doświadczeń, które najwyraźniej znacząco się różniły. Być może wspólne przejście przez to małe piekiełko pozwoliłoby im szybciej odnaleźć się w nowej rzeczywistości (jej na pewno), ale żeby to zrobić, Lloyd musiałaby najpierw przyznać przed samą sobą, że lykanotropia jest teraz częścią jej życia i nie ma już drogi powrotu z tej ścieżki. Nawet mimo świadomości nieuleczalności wilkołactwa, Ślizgonka w dalszym ciągu nie potrafiła pogodzić się z tą nową codziennością, a brak wsparcia czy nawet jawna niechęć ze strony najbliższej rodziny, jedynie pogłębiały problem. Uparcie wypierała swoją nową naturę, jak gdyby zaakceptowanie lykanotropii miało przedefiniować całe jej jestestwo i sprawić, że w mgnieniu oka całkowicie przestanie być sobą, a zostanie wyłącznie pozbawioną człowieczeństwa bestią.
    Ściągnęła brwi w konsternacji, gdy usłyszała mrukliwą odpowiedź swojego towarzysza. Nie żeby spodziewała się radosnego świergolenia, brała pod uwagę, że chłopak po prostu będzie spał – ona sama przez pół dnia czuła się wyczerpana, a przecież z ich dwójki to zdecydowanie on miał cięższą noc i potrzebował regeneracji – ale tak lakoniczna uwaga zbiła ją z tropu. Przecież to on od początku dążył do szczerej rozmowy, a teraz, gdy naprawdę mieli poważny temat do przedyskutowania, spuszczał ją na drzewo? Milliesant znów poczuła rodzącą się irytację na Krukona. Nie chciał rozmawiać? Świetnie! Poradzi sobie sama. Zanim jednak zdążyła go o tym poinformować, Urquhart postanowił przemówić ponownie, co szybko zamknęło jej usta. Dłuższą chwilę w milczeniu przetwarzała jego słowa, zaskoczona pewnością, z jaką je wypowiadał.
    ― Nie musiałabym ci pomagać, gdybyś miał odrobinę rozsądku ― rzuciła kąśliwie. ― Ale dzięki twojej głupocie przynajmniej już wiemy, bo tam gdzie sidła, jest też myśliwy ― kącik jej ust drgnął w ciemności. Wcale nie było jej do śmiechu, ale był to jej sposób na powiedzenie nie ma za co. Doceniała jego wdzięczność, po prostu nie potrafiła jej zgrabnie przyjąć, próbując zachować stosowny dystans w ich relacji.
    ― Jak twoja... noga? ― spytała po dłuższej chwili ciszy, usiłując zacząć z nim rozmowę na temat poprzedniej nocy. Zbeształa się w myślach, zła na siebie samą gdy zorientowała się, że na końcu języka miała słowo łapa.

    Milliesant Lloyd i kajający się sierściuch z nadzieją na wybaczenie

    OdpowiedzUsuń
  95. O nie, Emerson wcale nie zamierzała się tu z nikim kłócić… To by było zupełnie bez sensu, ponieważ wiedziała, że miała rację – Alexander nie mógł i z pewnością nie wyjdzie ze skrzydła szpitalnego przed czasem. Panna Bones zamierzała tego dopilnować. I owszem, miała w nosie czy się na nią za to obrazi, czy nie. Wszyscy dookoła zdawali sobie sprawę z tego, że sytuacja w której się znalazł była poważna, i absolutnie nie należało spuszczać go z oka. Wszyscy, oprócz Alexandra, rzecz jasna… ale nie była tym zaskoczona. Cieszyła się, że niezapowiedziana wizyta jego rodziców musiała mu to choć trochę uświadomić. Rozumiała, dlaczego wolałby spędzić tych parę dni we własnym łóżku, ale jej zdaniem było to zbyt ryzykowne – w końcu nie było dokładnie wiadomo, jak jego rana będzie się goiła. A tu miał zapewnioną stałą opiekę pani pielęgniarki oraz szybki dostęp do wszelkich eliksirów i maści… Będzie musiał to jakoś przeżyć, a ona przecież nie zostawi go samego…
    — Nie robię min. W zupełności się z tobą zgadzam — wzruszyła lekko ramionami, wracając szybko myślami na ziemię. Uśmiechnęła się nawet nieznacznie, posyłając w stronę rodziców Alexandra ukontentowane spojrzenie. Czyżby miała się wstydzić poziomu swojej wiedzy? Absolutnie. Zresztą, zawsze uważała, że mogłaby nauczyć się i dowiedzieć jeszcze więcej... — Wykorzystasz tych parę dodatkowych dni nieróbstwa na nadgonienie ostatnich zaległości z Zielarstwa… A ja ci w tym pomogę — zapewniła go wspaniałomyślnie. W jej jasnych oczach błysnęły wymownie. I choć chętnie podyskutowałaby jeszcze o zakresie materiału do powtórzenia, ostatnia uwaga ciemnowłosego Krukona sprawiła, że na moment zapomniała o nauce i egzaminach. Bez zbędnych pytań od razu sięgnęła do metalowego pudełeczka ze śniadaniem, które zamierzała wręcz Alexandrowi niespełna paręnaście minut temu, zanim w skrzydle szpitalnym nie pojawili się jego zmartwieni rodzice. Prawie zapomniała o tym, że zabrała ze sobą trochę jedzenia… Dobrze, że pudełeczko było odpowiednio zaczarowane, i oprócz sztuczki w postaci dodatkowej pojemności, potrafiło również zadbać o to, aby włożone do niego produkty spożywcze nie traciły na swojej świeżości oraz smaku. Wręczyła je Alexandrowi, przyglądając przez chwilę, jak powoli je otwiera, a następnie wybiera co smaczniejsze kąski… a po cichu cieszyła się, że miał normalny apetyt… To oznaczało, że był w całkiem niezłym stanie…
    — Panno Bones, mógłbym prosić na słówko…? — uniosła głowę, spoglądając w stronę stojącego nieopodal Dyrektora. Uśmiechał się do niej życzliwie, aczkolwiek wyraźnie widziała, że oczekiwał aż w końcu wstanie i do niego podejdzie. Najwyraźniej i tak zbyt długo już się zasiedziała…
    — Oczywiście — odparła spokojnie. Zanim jednak podniosła się z posłania uścisnęła jeszcze mocno dłoń pałaszującego rogalika Alexandra. — Postaraj się zjeść wszystko... Wpadnę później — dodała. Sięgnęła po swoją rzuconą na podłogę torbę. Mijając państwa Urquhart posłała im życzliwy uśmiech. Powoli skierowała się ku czekającemu na nią Dyrektorowi, z którym zamieniła parę cichych słów, a następnie wspólnie z nim ruszyła do wyjścia ze skrzydła szpitalnego. Alexander i jego rodzice zasłużyli na parę chwil prywatności… była tego świadoma. Dlatego nie zamierzała dyskutować z Dyrektorem i postanowiła wrócić tu nieco później, gdy już zrobi się nieco spokojniej, a państwo Urquhart omówią z synem wszystko to, co zaszło minionej nocy…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  96. [Cześć cześć :D witam po swoim powrocie, pamiętam, że wiszę Ci odpis. Czy kontynuuję my czy też masz zamiar stworzyc kogoś nowego i mam uderzyć wtedy? ;D ja postanowiłam wrócić na dobre, także nigdzie się nie wybieram i mogę poczekać :p]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  97. [Cześć, dziękuję za miłe słowa i powitanie. <3 Prowadzenie takich postaci jest z pewnością ciekawe, zwłaszcza, że Iris z charakteru jest totalnie ode mnie różna. Ale, co dziwne, mam wrażenie, że właśnie w tego typu charakterach odnajduję się najlepiej, nie wiem, czy umiałabym poprowadzić ciepłą, miłą postać. Byłby to dla mnie wielki eksperyment i niewiadoma, ale może kiedyś spróbuję, kto wie. :D
    Jak pojawisz się z nowym panem to bardzo chętnie coś wspólnie napiszę. <3 Mam nadzieję, że wszystkie sprawy uda się z łatwością uporządkować oraz że wena nie będzie kapryśna, za to pozwoli napisać Ci piękną, nową kartę. ]

    Iris Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  98. [W takim razie czekam z niecierpliwością <3]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  99. [Dziękuję za powitanie. Będę zatem wyczekiwać nowej postaci :D]

    Altair Milligan

    OdpowiedzUsuń
  100. [Oh, nie, nie zgadzam się, żeby mój ulubiony Krukon znikł ;c Z drugiej strony jednak rozumiem, że czasem zmiany są potrzebne i czekam niecierpliwie na Twoją, nową postać ;D]

    OdpowiedzUsuń
  101. [Dziękuję za te ciepłe słowa i bądź pewna, że zgłoszę się po wątek, kiedy już opublikujesz nową postać, będę więc cierpliwie czekać :)]

    Marquand

    OdpowiedzUsuń