I am a wolf, a wild cur

Przyrównać jego upór do oślego stanowiłoby nie lada obrazę – dla nieszczęsnego czworonoga oczywiście. Zaciętość i wytrwałość niewątpliwie mogłyby zostać poczytane jako zalety, gdyby nie niefortunny sposób ich wyrażania, którym charakteryzuje się ten krnąbrny Szkot. Nie dalej jak wczesną wiosną, po przegranym zakładzie, dwa tygodnie paradował po hogwarckich korytarzach w kilcie, nie zdejmując go nawet wtedy, gdy z uwagi na ubiór wysoce naruszający regulamin szkolny zawisła nad nim groźba ujemnych punktów i szlabanów. Zamiast go ściągnąć, wolał przewertować opasłe tomiszcza i wynaleźć kruczek prawny z XVII wieku, wiążący ręce nauczycielom. Honor udało się zachować, a i cała szkoła miała okazję oglądać zgrabne - choć nieco owłosione - dolne kończyny Urquharta. W gruncie rzeczy głowę ma na karku i umiejętności też odmówić mu nie można. Trudno by mu było bez tego zostać aurorem, co przecież z typową dla siebie stanowczością postanowił już dawno temu. Nieomylna Tiara Przydziału i w tym przypadku nie popełniła błędu, choć długo dumała, siedząc na ciemnowłosej czuprynie. Dziś z dumą reprezentuje barwy Krukonów, szczególnie ochoczo dając upust domowemu patriotyzmowi na boisku quidditcha. Powrót do drużyny stanowił ten brakujący element, dzięki któremu znów mógł poczuć się w pełni sobą. Co prawda trochę się zmieniło, ale chyba jednak z pałką bardziej mu do twarzy. Po roku nieobecności potrzebował poczucia powrotu do normalności, nawet jeżeli sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. Znów przemierzać te same korytarze biegnąc na zajęcia, przekonać się, że książki w bibliotece upchnięte są w tych kątach, gdzie je pozostawił, a skrzaty w kuchni wciąż się krzywią na jego widok, gdy wpada pomiędzy posiłkami. Oswoił się ze swoimi comiesięcznymi przypadłościami, zdeterminowany by kiedyś opowiedzieć o nich głośno. Na razie pożytkuje energię na systematyczne łamanie zasad szkolnych; czy to w iście Krukońskim duchu, buszując pod osłoną nocy w Dziale Ksiąg Zakazanych, czy też na eksplorowaniu zamku i okolic. Aktywny członek koła transmutacji i klubu pojedynków, od biedy nawet i korepetytor, gdy ładnie poprosić (ewentualnie przekupić). Zafascynowany mugolskimi pojazdami, ale to najwyraźniej przypadłość rodzinna, zważywszy na popularność Drews Motors na zachodnim wybrzeżu, gdzie zmotoryzowany transport magiczny rośnie w konkurencję wobec tradycyjnych mioteł. Subtelności w nim za grosz, a bycie neutralnym na tyle mu nie wychodziło, że nie zamierza więcej próbować. W obecnej sytuacji chyba nie ma nawet wyboru.
urodzony w Inverness, 7 listopada 2002 roku • dorastał w Castle Craig, siedzibie klanu Urquhart, od wieków chronionej zaklęciami zarówno przed czarodziejami, jak i mugolami, tak by z oddali przypominać ruiny • członek czystokrwistego czarodziejskiego rodu Urquhart • syn utalentowanego aurora, Dougala Urquharta oraz poczytnej autorki bajek dla dzieci Reese Drews-Urquhart • od czwartego roku w domowej drużynie quidditcha - początkowo jako ścigający, a od wznowienia nauki w szóstej klasie jako pałkarz • posługuje się sztywną, dwunastocalową różdżką wykonaną z ostrokrzewu, której rdzeń stanowi pióro feniksa • nie spotkał bogina od feralnej nocy, stąd jedynie domyśla się, co zapewne przedstawia • patronusem ryś • w nocy 16 lipca 2019 roku, podczas wędrówki po Górach Kaledońskich został ugryziony przez wilkołaka • z uwagi na nabytą lykantropię zmuszony do zawieszenia nauki w Hogwarcie po piątym roku — powrócił do szkoły po rocznej przerwie • prawdziwe powody jego absencji są nieznane wśród uczniów • towarzyszem uparty i obrażalski puchacz
code by EMME

200 komentarzy:

  1. [ Ale mam wyczucie czasu, wiem kiedy usiąść przed laptopem... ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. [Kurczę, naprawdę ciekawy ten Alex! Mam nadzieję, że będzie mu teraz łatwiej w szkolnych murach i poradzi sobie ze wszystkim, szczególnie po przerwie od nauki. I również trzymam kciuki za to, żeby powiedział o swojej przypadłości, ba, będąc z niej dumny! :D
    Zapraszam też do Lu, ona nadaje się na słuchaczkę i na towarzyszkę buszowania po bibliotece, o ile Alex ją jakoś w to wciągnie. :D]

    Malu Post

    OdpowiedzUsuń
  4. Niech pogoda będzie przeklęta... I jej pamięć również, tak przy okazji. Gdyby zamiast o zbliżającej się wielkimi krokami wycieczce do Hogsmeade (podczas której planowała zakup nowego kompletu ksiąg o sztuce transmutacji roślin) myślała o tym co tu i teraz, nie musiałaby wychodzić wcześniej z obiadu i biec do namiotu służącego za szatnię dla zawodników quidditcha. Może gdyby to był inny dzień prawdopodobnie nie widziałaby w tym większego problemu – trudno, przecież każdemu od czasu do czasu zdarza się zostawić swoje notatki tam, gdzie najzwyczajniej nie powinien. Ale akurat tego dnia pogoda postanowiła ją za to ukarać. A Emerson naprawdę nie lubiła, gdy nad jej głową kłębiły się ciemne niczym czeluści piekieł chmury, zwiastujące nie tylko rychłą ulewę, ale i prawdopodobnie jedną z największych burz tej wiosny. Czy mogła sobie darować i pójść po te notatki jutro? Nie, nie mogła. Były jej potrzebne już dzisiaj, ponieważ potrzebowała ich do napisania referatu. Bez gotowego referatu na jutrzejsze zajęcia z zaklęć i uroków mogła się pożegnać z dobrą oceną, a każda niższa ocena oznaczała gorsze podsumowanie zbliżającego się ku końcowi roku szkolnego. Ani trochę jej się to nie podobało, więc wyrzucając sobie własne gapiostwo, zerwała się wcześniej z obiadu i tak oto maszerowała raźnie przez opustoszałe błonia, wyglądając w oddali kolorowego namiotu zawodników. Co i rusz słyszała groźne pomrukiwania. Wiatr również był coraz silniejszy – targał jej szatą wywijając ją na lewo i prawo, przy okazji strojąc z jej włosów coś na kształt jaskółczego gniazda. Na Merlina, po co w ogóle zabierała ze sobą te głupie notatki na trening? Jak to po co? Zanim większość zawodników z jej drużyny zdążyła się przebrać, ona mogła jeszcze przeczytać co najmniej dwa dodatkowe pergaminy. Bo po co marnować czas? Lepiej być przygotowanym i zaoszczędzić sobie pracy na później… Cóż, wtedy wydawało jej się to wyjątkowo rozsądne. Teraz miała ochotę palnąć się w głowę. I kto wie, może później jeszcze zdąży to zrobić… ale teraz musiała skupić się na szybszym przebieraniu nogami. Z nieba zaczynały spadać pierwsze krople deszczu. Najpierw było ich tylko kilka, ale niemal z sekundy na sekundę deszcz stawał się coraz większy i większy, aż w końcu urósł do takich rozmiarów, że Mer nie miała wyjścia i musiała zacząć biec. Szczerze mówiąc, ostatnie sto metrów pokonała niemal sprintem, a i tak wpadając do środka pustego namiotu nie miała na sobie ani skrawka suchego ubioru.
    — No jasne, oczywiście… — mruknęła gniewnie pod nosem, łapiąc pośpiesznie oddech. Musiała wyglądać jak zmokła kura – spoglądając w dół zauważyła, że już stała w całkiem sporej kałuży, a przecież ledwo co skryła się w środku. Szata przykleiła jej się do ciała, tak jak i włosy niemal zupełnie przesłoniły jej pole widzenia. I to pewnie dlatego nie spostrzegła, że namiot wcale nie był opustoszały… Powinien być, bo treningi zakończyły się już jakiś czas temu. Emerson nie spodziewała się tutaj nikogo spotkać. A jednak i tu los postanowił spłatać jej figla. Początkowo nie zwracała większej uwagi na otoczenie. Zajęła się poszukiwaniem różdżki, która zaplątała się gdzieś w fałdach jej mokrej szaty. Chciała się nią lekko osuszyć. Ale właśnie wtedy usłyszała coś dziwnego. Zmarszczyła brwi, zamierając w miejscu. Czy to było… parsknięcie? Powoli uniosła głowę do góry, podobnie jak i jedną dłoń, którą odgarnęła z oczu mokre kosmyki włosów. Ach, no i oczywiście… jakby i tak nie miała pecha.
    — Urquhart — oznajmiła chłodno — Po kiego czorta ty tutaj siedzisz…?

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć, witajcie! Rose otwiera oczy ze zdumienia i obserwując Alexandra, chłonie wiedzę na temat łamania szkolnego regulaminu w zupełnie innym stylu niż dotychczas widziała u takiego jednego kuzyna. Chłonie jego bystrość umysłu, jednocześnie czując delikatne ukłucie nadambitnej tendencji do rywalizacji i zdaje sobie sprawę, że znajomy z koła transmutacji i przeciwnik na boisku imponował jej już od drugiej klasy.
    Bawcie się dobrze, rozgośćcie się i, gdybyście nabrali razem ochoty, by się z nami spotkać, to zapukajcie :)]

    I won't tell you how good you are, I'm going to show you I'm God damn better.

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  6. [Uwielbiam, gdy poza świetnym tekstem autor ubiera kartę w tak przyjemną dla oka szatę graficzną :) Jakby, to powiedział mój Gabriel niegrzeczny i cwany z niego berbeć, ale Hogwart mocno potrzebuje takich osób, aby nie było nudno :D Mam nadzieję, ze będziesz się wśród nas dobrze bawić, czego oczywiście Ci serdecznie życzę :) Zostań z nami jak najdłużej!]

    Gabriel/Mathias (jeszcze w szkicach)

    OdpowiedzUsuń
  7. [O tak, praca w parach byłaby w jej przypadku chyba najlepsza, bo to bardziej przymus niż chęć współpracy, więc jestem ciekawa jak sobie z tym poradzi, więc prosimy o dużo cierpliwości. :D I pomysł z biblioteką i poltergeistem też jest świetny, więc myślę że wyjdzie coś fajnego, zabawnego i na pewno Malu nie będzie już taka odcięta od swojego kolegi, także jak najbardziej możemy w to iść.]

    Malu

    OdpowiedzUsuń
  8. [w takim razie poczekaj jeszcze troszkę na Mateuszka, a obiecuję, że podarujemy Ci wąteczek :D]

    Mathias/Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  9. A jeszcze parę chwil temu wydawało jej się, że już gorzej być nie mogło. No to najwyraźniej była w sporym błędzie. Nie dość, że zmokła jak kura, odpuszczając sobie połowę naprawdę smakowitego obiadu (akurat dzisiaj skrzaty zaserwowały przepyszne roladki mięsne z dyniowo-śliwkowym nadzieniem, jej ulubione…) na rzecz bardzo nieprzyjemnego spaceru w deszczu, to teraz jeszcze to… Ten zadowolony z siebie uśmieszek i wlepione w nią, prowokacyjne spojrzenie. Od razu naszła ją przeogromna ochota, aby mu ten uśmiech zetrzeć… Ale przecież nie zniży się do jego poziomu, prawda? Nie, zdecydowanie się nie zniży. Dobrze wiedziała, że ten przeklęty Urquhart tylko na to czekał. Nawet nie pamiętała dlaczego i kiedy dokładnie się to zaczęło. Chyba najzwyczajniej urodzili się pod tak odmiennymi gwiazdami, że żadne z nich nie powinno zbyt długi przebywać w swoim towarzystwie, inaczej narażało się na spore perturbacje oraz nieprzyjemności. Albo przynajmniej Emerson się narażała, bo ten głupek zawsze był wyraźnie zachwycony mogąc pograć jej na nerwach. No dobrze, trzeba zachować spokój... Odetchnęła powoli parę razy, przypominając sobie, że ostatnio i tak miała przecież sporo szczęścia. Urquhart zniknął na ostatni rok – a to oznaczało, że miała cały rok świętego spokoju, bez nieprzyjemnych komentarzy, złośliwych zaczepek lub jakichkolwiek przejawów jego durnego poczucia humoru… Bądź wdzięczna Emerson, bądź wdzięczna... I naprawdę była. Do czasu, aż parę miesięcy temu znów pojawił się w Hogwarcie, i zdaniem panny Bones stał się jeszcze większym utrapieniem niż był poprzednio. W dodatku byli teraz na jednym roku, więc zdarzało im się widywać o wiele częściej niż by sobie tego życzyła. Inna sprawa, że do tej pory nikt właściwie nie wiedział dlaczego w ogóle odpuścił sobie jeden rok nauki… Naturalnie, w miejscu takim jak szkoła, pełna nastoletnich uczniów, zaczęło krążyć wiele ciekawych plotek. Mer, chcąc nie chcąc, słyszała parę z nich… ale wszystkie wydawały jej się wyjątkowo dziwne i tak na dobrą sprawę nie miały większego sensu. Sam zainteresowany milczał. I w sumie to właśnie to napawało ją największą podejrzliwością. Ktoś taki jak Urquhart nie zwykł otaczać się tajemnicami. Prędzej spodziewałaby się po nim, że zaraz po powrocie rozgłosiłby na lewo i prawo czym niezwykłym zajmował się przez ostatni rok, gdy nie chodził do szkoły… A tu nic. Cisza. Dziwne…
    — Nie pochlebiaj sobie, Urquhart — odparła chłodno, taksując jego sylwetkę wysoce obojętnym spojrzeniem. A przynajmniej taką miała nadzieję, gdyż przez lekko zaparowane okulary nie była pewna, czy jej wzrok i postawa prezentują się na tyle ozięble i poważnie, na ile by sobie tego życzyła. Dlatego zanim powiedziała lub zrobiła coś więcej, w końcu wygrzebała z wewnętrznej kieszeni szaty różdżkę, którą w pierwszej kolejności wykorzystała do osuszenia zarówno włosów jak i okularów. Gdy oprawione w złoty drucik szkiełka błysnęły czystością, a włosy ułożyły się ponownie w niedbały kok, w końcu mogła posłać mu nonszalanckie spojrzenie — Przyszłam tu po swoje notatki. Mam w nosie czym się zajmujesz w swoim czasie wolnym, ani dlaczego siedzenie samemu w pustym namiocie w czasie burzy podoba ci się bardziej niż uczestniczenie w obiedzie — mruknęła na odczepnego. Udało jej się zignorować jego bezczelny komentarz i była z siebie dumna. Unosząc w lekko bojowym geście podbródek ponownie machnęła różdżką. Przyklejone do jej ciała szaty wyschły w zaledwie parę sekund, i już samo to sprawiło, że poczuła się o wiele lepiej. Przez to niespodziewane (i nieprzyjemne) spotkanie chyba trochę zapomniała, że było jej zimno. Miała tylko nadzieję, że nie skończy się na żadnym przeziębieniu.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. [Będę wdzięczna za odezwanie się do mnie na hangouts :) lifenotfair2@gmail.com ]

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie zamierzała interesować się prawdziwymi powodami, dla których zrezygnował z nauki. Nie było jej to do niczego potrzebne, a szczególnie teraz, gdy rok szkolny powoli zbliżał się ku końcowi. Emerson miała zbyt wiele na głowie, aby przejmować się plotkami na temat Alexandra. Egzaminy i zaliczenia – tym właśnie żyła. Dlatego przyniosła ze sobą na trening te nieszczęsne notatki. Teraz naturalnie żałowała. Mogła sobie darować. Siedziałaby na obiedzie, zajadając się swoim ulubionym daniem, zamiast narażać się na przeziębienie, porażenie piorunem… oraz towarzystwo jasnowłosego Krukona, który nie wiedzieć czemu wyglądał, jakby był z siebie wyjątkowo zadowolony. Emerson ściągnęła brwi. Po co ona w ogóle traci czas na rozmowy...? Przecież żadne z nich pewnie nigdy nie odpuści. Obydwoje byli niesamowicie uparci.
    — Bycie Krukonem wcale nie zobowiązuje z góry do posiadania błyskotliwego umysłu. Ot, spójrz na siebie — powiedziała, uśmiechając się przy tym z wyraźną drwiną. Ona mogłaby powiedzieć o nim dokładnie to samo. Jakim cudem osobnik taki jak on znalazł się w Domu słynącym z inteligencji? Oto zagadka nad którą powinni pochylić się pracownicy Departamentu Tajemnic... Mer uznała jednak, że na razie oszczędzi mu kolejnych uszczypliwości. Ponownie schowała różdżkę do kieszeni i podeszła do swojej szafki. Owszem, znajdowała się nieopodal Urquharta, ale nie na tyle blisko, aby musiała zawracać sobie głowę jego obecnością. Stuknęła delikatnie trzy razy palcem w zamek, a ten otworzył się bez problemu. Gdy uchyliła drzwiczki, z satysfakcją zauważyła, że zasłoniły one sylwetkę siedzącego po lewej stronie chłopaka. Mogła się więc skupić na przeglądaniu swoich rzeczy – a nie było ich tam zbyt wiele. W szafce schowała tylko kilka ubrań na zmianę, zapasowe buty, w których lubiła latać na miotle, skórzane i przetarte rękawiczki bez palców, spinki do włosów, wyjedzone do połowy opakowanie miętówek… i zero notatek.
    — Ugh… — z całej tej irytacji wyrwało jej się ciche warknięcie. Dopiero teraz trochę się zdenerwowała. Na wszelki wypadek przeszukała szafkę ponownie, niestety nadal nigdzie nie mogła znaleźć swoich notatek. Przecież to niemożliwe… doskonale pamiętała, jak zabierała je ze sobą na trening. Pamięta, że zdążyła je przeczytać, i to co najmniej do połowy, nim wyszli na boisko… Co więc z nimi zrobiła? Do tej pory wydawało jej się, że schowała je do szafki… No bo w jakim innym miejscu miałaby je zostawić? Nie rzuciłaby ich w kąt, nie wyniosła na murawę… Co się z nimi stało? Uderzyła dłonią w drzwiczki od szafki, zamykając je z trzaskiem. Nawet nie spojrzała w stronę Urquharta, gdy wyminąwszy go ruszyła w głąb namiotu. Jeśli notatek nie było w jej szafce, to może jakimś cudem zostawiła je w łazience? Przypomniała sobie, że przed dzisiejszym treningiem czyściła rączkę od miotły, którą pobrudziła trawą. Mogła nie pomyśleć i zostawić notatki na którymś ze zlewów…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. Łazienka dziewcząt pozostawała we względnie stałym nieładzie – ilekroć wchodziła do środka, miała ochotę zrobić w niej gruntowne porządki. Powyrzucać papierki po słodkich batonikach energetycznych, poukładać porozrzucane ręczniki, pochować do szafek kremy, maści i inne zdrowotno-kosmetyczne pierdółki, którymi zasłane były umywalki… Czasami zastanawiała się, czy łazienka chłopców wyglądała podobnie, jednak zawsze dochodziła do wniosku, że chyba jednak wolałaby nie sprawdzać. Tak czy inaczej, nie miała teraz ochoty przejmować się bałaganiarstwem swoich koleżanek. Gorzej, że gdzieś tutaj musiała zostawić swoje notatki… i teraz trzeba je było znaleźć. Przystąpiła więc do systematycznego przeszukiwania łazienki, zaczynając od dodatkowych szafeczek na ubrania, a kończąc na umywalkach i prysznicach. Nie miała pojęcia, ile zajęło jej to czasu, nie zwracała na to większej uwagi… bo i po co? Przecież i tak już jej się nie śpieszyło, a na pewno nie oczekiwała po Alexandrze, aby zechciał na nią zaczekać. Jeśli głupek naprawdę chciał pchać się w sam środek burzy, to proszę bardzo. Ona i tak zamierzała przeczekać tu najgorsze. Nie było sensu biec do szkoły, licząc że po drodze nie przygniecie cię jakiś konar lub nie porazi piorun… Namiotem co prawda targały porywiste podmuchy wiatru, ale był chroniony całkiem silną magią i zaklęciami, właśnie po to, aby nigdzie nie odleciał, gdy na dworze rozszaleje się burza stulecia. Ostatecznie, po przeszukaniu prawie całej łazienki, Emerson była bliska poddania się – ewentualnie chwycenia za różdżkę i rozniesienia tej paskudnej łazienki w drobny mak. Nigdzie nie znalazła swoich notatek. Usiadła zrezygnowana na jednej z drewnianych ławeczek ustawionych pod ścianą, lekko załamując przy tym ręce. Już wyobrażała sobie, że będzie musiała zarwać dzisiejszą noc, aby ponownie skompletować najważniejsze informacje, a dopiero później przystąpić do pisania referatu… Już miała ochotę ponownie zacząć wyrzucać sobie całe te swoje roztrzepanie i zapominalstwo… gdy właśnie w tej samej chwili wydarzyły się dwie rzeczy. Pierwsza z nich wypełniła namiot głośnym hukiem, sprawiając że Emerson musiała zasłonić uszy, a druga wynikła trochę z tej pierwszej, bo gdy panna Bones przy zatykaniu uszu pochyliła się lekko do przodu, wówczas zauważyła, że pod ławeczką, w samym rogu, leżą jej notatki. To sprawiło, że niemal zupełnie zignorowała fakt, że prawdopodobnie przed chwilą jakiś zabłąkany piorun trafił w sam czubek namiotu. Ucieszona jak nigdy sięgnęła po swoją zgubę i przejrzała ją szybko, upewniając się, czy nic jej się nie stało. Na szczęście notatki wyglądały na niemal nienaruszone, były jedynie nieco bardziej pogniecione. Odetchnęła z nieskrywaną ulgą. I nawet burza przestała jej przeszkadzać. Złożyła starannie zapisane pergaminy i schowała je ostrożnie do wewnętrznej kieszonki szaty. Akurat, gdy upewniała się, że są tam bezpieczne, wychodząc z łazienki natknęła się na poddenerwowanego Alexandra.
    — I po co te nerwy? — rzuciła lekkim, niefrasobliwym tonem. Zmierzyła go taksującym spojrzeniem i jak gdyby nigdy nic usiadła na jednej z ławeczek pod szafkami, zakładając nonszalancko nogę na nogę — Nikt cię tu przecież nie trzyma na siłę. Idź Urquhart, ja nie zamierzam wychodzić w taką pogodę. Poczekam, aż się uspokoi — oznajmiła spokojnie, aczkolwiek stanowczy błysk w jej jasnych oczach sugerował, że podjęła decyzje i nie zamierza jej już zmieniać.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  17. [Cześć, kolego z drużyny! Przyznam, że mimo iż rzadko słucham i czytam, o czym jeszcze zapomniała napisać J.K. Rowling, to akurat pomysł z połączeniem Cho Chang z mugolem bardzo mi się spodobał i uznałam, że chyba warto byłoby go wykorzystać!
    Jeśli chodzi o zagwostki językowe to jak najbardziej, "Lay" odmienia się, więc spokojnie, nie popełniłaś żadnego błędu! Chętnie napisalibyśmy taki wątek treningowy, szczególnie, że przydałoby mi się nieco rozruszać Laya. Więc jeśli chęci są z obu stron, to można coś podobnego zacząć!]

    Lay

    OdpowiedzUsuń
  18. [Hej! Tłuczek brzmi świetnie, Riley już dawno nie ucierpiała solidnie na zdrowiu, więc przyda jej się jakiś kop w tyłek! :D Moglibyśmy zacząć może od momentu kiedy zejdą z mioteł. Riley upierałaby się, że wszystko z nią w porządku, ale Alex by nalegał, żeby odprowadzić ją do Skrzydła?]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  19. [Jak tak to ja jestem nawet skłonna wysłać ją na tygodniową drzemkę XD Ominąłby ją mecz ze ślizgonami, który puchoni by przegrali, przez zastępnę Riley, który okazał się kompletnym idiotą, więc Riley na pewno po przebudzeniu i usłyszeniu wieści nieźle by się wkurzyła i obwiniała Alexandra. Mógłby przyjść do skrzydła ją przeprosić, albo ona by go znalazła już po wyjściu i pokazałaby mu co to znaczy wkurwiona puchonka haha]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  20. Victor wcielając się w rolę kapitana drużyny na treningach, czy meczach Qudditcha, znacznie różnił się od tego Victora, który poza boiskiem znacznie bardziej wolał zacisze biblioteki, czy własne dormitorium, gdzie w spokoju pochłaniał kolejne strony referatu. W momencie, gdy dosiadał miotły stawał się krytyczny i surowy względem członków drużyny, przez co niektórzy niekoniecznie mogli darzyć go sympatią. Wielokrotnie słyszał, że podchodzi do swojego stanowiska aż nazbyt poważnie, jednak dla Victora Qudditch był nie tylko zwykłą grą. Kontakt z miotłą niósł ze sobą oderwanie od rzeczywistości, skierowanie myśli na boczne tory, które stanowczo odbiegały od codziennych zmartwień i dylematów. Ward po każdym meczu, niezależnie od tego, czy został on wygrany, czy przegrany, potrzebował chwili dla siebie, podczas której, gdy tylko jego stopy dotknęły twardego podłoża, niemalże całe ciało stawało się niczym z waty pod wpływem nadmiaru emocji. Dziś Ward był wyjątkowo mocno niepocieszony nagłym przerwaniem gry z powodu pogarszających się warunków atmosferycznych. Wziął głęboki wdech i zacisnął usta w wąski paseczek, gdy jego rozgniewane spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Alexandra. Victor nie był w stanie wskazać, w którym momencie ich znajomości Urquhart stał się kimś w rodzaju szczerego i w pełni zaufanego brata. Jednak w każdej rozmowie, która poruszała temat jego przyjaciela, podkreślał lojalność młodzieńca. Myśl, że niezależnie od pory dnia, czy nocy, miał możliwość stanąć w progu domostwa Alexa, prosząc kolejny raz o pomoc bez cienia strachu przed ewentualnym odrzuceniem, była cholernie pokrzepiająca i pod wieloma względami również budująca. W końcu ruszył się z miejsca, gdy poczuł na swojej twarzy pierwsze krople deszczu.
    — Mam nadzieję, że innym razem skopiemy dupska puchońskim gałganom — odezwał się Ward, gdy zrównał się z przyjacielem ramieniem, podczas chowania szat do szafki, w której zwykle zostawiał swoją różdżkę wraz z resztą drobiazgów, które, na co dzień ze sobą nosił. — Cholera — bąknął w pewnym momencie, zaś jego ruchy stały się znacznie bardziej nerwowe. W przypływie paniki, wyrzucił wszystko z szafki, robiąc przy tym niemały bałagan. — Przecież go tu odkładałem — cały czas mamrotał do siebie, jednak nie zdawał sobie sprawy, że robi, to na tyle głośno, że reszta nie ma problemu z tym, aby to usłyszeć. Zadarł głowę do góry i wlepił w przyjaciela niemalże przerażone spojrzenie. — Nie ma mojego zegarka, tego od dziadka… Na Merlina! — wyjaśnił i powrócił do grzebania w leżących na ziemi rzeczach. Doskonale pamiętał, że przed meczem odłożył zegarek do szafki. Dla niektórych mogła być, to tylko zwykła kupa złomu, który na dodatek nie działał, jednak dla Victora była, to pamiątka po dziadku, którego kochał ponad wszystko i był on jedyną, zaufaną osobą dla Warda w całej rodzinie. — Ktoś go zabrał! Z pewnością ktoś ukradł mój zegarek! — rzucił Ward, gdy po kolejnym sprawdzeniu swojej torby oraz szafki, po zegarku nie było ani śladu. Wplątał palce w swoje kosmyki włosów, za które mocno pociągnął, mając nadzieję, ze, to jakoś przywoła go do porządku, jednak targające nim emocje były zbyt duże.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  21. Chociaż pogoda była paskudna, a towarzystwo nie najlepsza, humor Emerson znacznie się poprawił. Już prawie zapomniała o niedokończonym obiedzie (może jedna z przyjaciółek przeszmugluje jej coś do dormitorium…?) i przestała zawracać sobie głowę głupimi odzywkami Alexandra. Najważniejsze, że udało jej się zdobyć to, po co przyszła tu w pierwszej kolejności – czyli swoje notatki. Dla wielu uczniów nie byłyby one tak cenne jak dla niej, jednak Emerson poświęciła im naprawdę mnóstwo czasu, zapisując na nich informacje niemal z dwudziestu różnych ksiąg, o których istnieniu zapewne nie wiedziało co najmniej trzy-czwarte klasy. Dzięki temu mogła mieć pewność, że jej referat będzie się wyróżniał. A to oczywiście zwiększało szanse na lepszą ocenę – w końcu nauczyciele uwielbiali pilnych uczniów. Zerknęła pośpiesznie na łopoczące na wietrze poły wejścia do namiotu. Wyglądały tak, jakby za chwilę miały odfrunąć, przy okazji hałasując w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. Dlatego ponownie wyciągnęła różdżkę. Machnęła nią bez słowa… była ciekawa, czy uda jej się rzucić niewerbalne zaklęcie. I ku swojemu zadowoleniu wyszło jej to całkiem zgrabnie. Z haczyka obok wejścia zerwała się gruba lina, która pod wpływem niewidzialnej siły przeciągnęła się pomiędzy metalowymi kółeczkami wszytymi w poły wejścia do namiotu. Później lina naciągnęła się do granic możliwości, walcząc odrobinę z wiatrem, jednak ostatecznie udało jej się ścisnąć drzwi i zablokować dostęp z zewnątrz. W namiocie zrobiło się znacznie ciszej i przyjemniej, gdy porywisty wiatr przestał wtłaczać do środka chłód i wilgoć. Emerson uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie prawym kącikiem ust, ponownie chowając swoją różdżkę.
    — Nie, nie mam. Poszukaj w szafkach swoich kolegów, na pewno trzymają tam mnóstwo niezdrowego jedzenia — odparła spokojnie, nawet na niego nie zerkając. Zrobiła to dopiero wtedy, gdy wspomniał o jej notatkach. W czułym, niemal opiekuńczym geście uniosła wówczas dłoń i ułożyła ją na wysokości serca – dokładnie tam, gdzie była wszyta jedna z wewnętrznych kieszonek jej ciemnej szaty. Poczuła irracjonalny lęk, że może znów je gdzieś zgubiła… dlatego na wszelki wypadek postanowiła ponownie wyciągnąć je na wierzch i sprawdzić. Na szczęście okazało się, że nadal były bezpieczne — To nie na koło — odparła ponuro, wygładzając zagięte rogi pergaminów — Mam do napisania referat z Zaklęć i uroków — oznajmiła krótko — Są mi do tego potrzebne, po prostu — wzruszyła lekko ramionami. Skoro i tak musiała tu chwilkę posiedzieć, równie dobrze mogła sobie przypomnieć co tam zapisała. Więc nie minęło parę chwil, a zaczęła je ponownie czytać, ignorując niemal całe otoczenie – i burzę, i pioruny… i Urquharta.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  22. [Cześć! Bardzo dziękuję za takie miłe słowa na temat Molly i samej karty. Od samego początku bałam się, że nie zostanie odebrana przychylnie, a tu proszę, zaskoczyłam się!
    Wydaje mi się, że Molly przede wszystkim by mu zazdrościła. W końcu nie dość, że należy do domu, do którego ona zawsze chciała należeć, to jeszcze gra w Quidditcha! I on — ten, który ma tak wiele z tego, czego ona sama pragnie — tak po prostu to lekceważy? Oczywiście Molly nieświadoma prawdziwych powodów jego nieobecności, zakładałaby pewnie, że olał obowiązek szkolny albo coś podobnego. Myślę, że gdybyś chciała wykorzystać Weasley do jakiegoś wątku, byłby to pewien zalążek do aktualnego stanu ich relacji. Nie wiem tylko, czy celowałybyśmy w coś pozytywnego, czy może jednak na przeciwległy biegun. Daj znać, jak się na to zapatrujesz! ;)
    I przepraszam za tak chaotyczny komentarz, ale mało dzisiaj spałam.]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  23. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  24. Alexander chyba nie potrafił siedzieć w milczeniu. Mogła się tego spodziewać, choć wcześniej nigdy nie znaleźli się w tak nieprzyjemnej sytuacji, pozostawieni sami sobie bez możliwości ucieczki. Jasne, uczęszczali na zajęcia dodatkowe z transmutacji i spotykali się w trakcie meczów quidditcha… ale nie szukali swojego towarzystwa. A przynajmniej ona nie szukała jego. Dlatego naturalnym było, że wybrała czytanie notatek zamiast rozmowę z nim. Nawet nie wiedziała o czym mieliby plotkować… niemal wszystko co mówił sprawiało (albo sposób, w jaki mówił), że miała ochotę wyczarować sobie magiczne zatyczki i wetknąć je sobie w uszy. Co w sumie nie było głupim pomysłem… ale może zostawi to sobie na później. Skupiona na notatkach starała się nie myśleć o sytuacji, w której się znaleźli. Do czasu, aż nie zauważyła, że usiadł obok niej, szeleszcząc papierkiem od batonika, który ukradł swojemu koledze z szafki.
    — Może być — wzruszyła lekko ramionami, nie przerywając czytania. Rozejm czy nie, miała co robić. Jak dla niej mógł sobie iść spać. Znała parę dobrych zaklęć wygłuszających, więc jeśli zacząłby chrapać, pewnie umiałaby sobie z tym poradzić. Szkoda, że Urquhart naprawdę nie potrafił przestać gadać… — Zależy dla kogo — skomentowała względnie spokojnie, nadal na niego nie patrząc — Paplanie bez sensu jest przereklamowane — dodała już nieco złośliwie, nie potrafiąc się powstrzymać. Wtedy uniosła na moment wzrok, marszcząc lekko brwi i posyłając mu chmurne spojrzenie. Zaraz jednak znów wróciła do czytania, przekładając na spód kolejną kartkę pergaminu… ale o dziwo nie zamilkła tak zupełnie — A ty wdałeś się w bójkę z jakimś kotem, że masz tyle szram na ciele…? — zapytała, siląc się na lekki i niemal obojętny ton głosu. Patrzyła na niego z bliska tylko przez parę sekund, ale właśnie tyle wystarczyło, aby zauważyła na jego dłoniach parę długich i całkiem głębokich zadrapań, których musiał się nabawić całkiem niedawno. W dodatku spostrzegła również jedną, podłużną kreskę ciągnącą się od jego żuchwy przez całą szyję, niknącą dalej pod materiałem bluzy. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze wściekłym kotem lub jakimś innym magicznym zwierzęciem podczas zajęć z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Raczej nie nabawił się tych szram w czasie treningu… musiałby wpaść rozpędzoną miotłą prosto w drzewo albo ciernisty żywopłot, a przecież ani jednego, ani drugiego nie było w pobliżu boiska.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  25. Victor dobrze wiedział, że emocje w niczym mu nie pomogą, jednak cholernie ciężko było mu się uspokoić. Ścisnął nasadę swego nosa i wziął kilka głębokich wdechów przez lekko rozchylone usta. Musiał myśleć racjonalnie, musiał odzyskać swój zegarek. Nerwowo przeczesał palcami swoje kosmyki włosów, a następnie podniósł się z ziemi, wcześniej wrzucając do szafki wszystkie wywalone z niej rzeczy.
    — Jestem pewien, odkładałem go do szafki… dobrze pamiętam — powiedział, trzymając dłoń na swojej piersi w miejscu, w którym zawsze chował się pod materiałem szafy drogocenny zegarek. Ward był pewny, że ktoś przyczynił się do kradzieży rodzinnej pamiątki. Doskonale pamiętał moment przed meczem, w którym ściskał w dłoni zegarek, prosząc w myślach zmarłego dziadka o powodzenie rozgrywki. — Nie, Alex, miałem go ze sobą cały czas… Cholera. Nigdy, nigdzie się z nim nie rozstaje, zawsze go noszę przy sobie. Nie zdejmuję go nawet podczas snu — dodał, po czym raz jeszcze zabrał się za grzebanie w swojej torbie. Powoli na miejsce złości, wkraczał niebywały smutek i zawód. Victor wielokrotnie opowiadał o zegarku swoim rówieśnikom, którzy byli ciekawi, co takiego nosi pod szatą. Może ktoś w ten sposób chciał się na nim zemścić, wiedząc, jak cholernie zegarek jest dla Warda ważny? Jednak z drugiej strony Krukon nie przypominał sobie, aby nadepnął komukolwiek na odcisk przez ostatni miesiąc. Z ciężkim westchnieniem na ustach, przetarł dłońmi twarz. Obiecał sobie, że jeśli odnajdzie osobę odpowiedzialną za kradzież jego zegarka, a z pewnością, to zrobi, to owy delikwent będzie w poważnych tarapatach. W końcu chwycił swoją torbę, w której panował kompletny bałagan i spojrzał w stronę przyjaciela. Chyba nic tu po nich, skoro zegarek dosłownie zapadł się pod ziemie, a sam Ward nie miał pomysłu, gdzie mógłby go szukać, co zrobić, aby go odnaleźć, skoro cały czas był w pełni przekonany, że zostawił pamiątkę po dziadku w szafce, tuż przed rozpoczęciem się meczu. Dla niektórych był to czysty złom, który na dodatek nie działał, jednak dla Victora był to przedmiot znacznie ważniejszy, niż chociażby jego własna różdżka.
    — Nie mógł od tak zniknąć, ktoś musiał maczać w tym palce — powiedział ze zbolałą miną Ward, gdy wychodzili z szatni. Ciężko było mu pozbierać myśli, nie chciał też wyciągać pochopnych wniosków, jednak zegarek sam nie zniknął, ktoś musiał mu w tym pomóc. Victor przeprosił przyjaciela i zaraz po dotarciu do ich dormitorium, dosłownie uciekł pod prysznic, chcąc pozostać na chwilę samemu, co w niczym mu nie pomogło. Wręcz przeciwnie, czuł się jeszcze gorzej, gdy po upływie dwudziestu minut wrócił do dormitorium i usiadł na swoim łóżku. Ta bezradność była cholernie irytująca. — Nie widziałeś niczego podejrzanego? Ktoś wyjątkowo się kręcił przy szatni? Cokolwiek? — zapytał, odwracając głowę w stronę przyjaciela z nadzieję, że chociaż on mu jakoś pomoże.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  26. Może i nie zwracała na niego uwagi, ale miała uszy – i to całkiem sprawne. Nie pominęły chwili ciszy pełnej zaskoczenia, gdy panna Bones zadała mu pytanie o zadrapania na jego ciele… i w mig wychwyciły niepewną nutkę w tonie jego głosu, gdy w końcu zdecydował odpowiedzieć, siląc się przy tym na sztuczną nonszalancję. Starał się również skierować jej uwagę na inne tory… Podpuszczał ją uwagami o szlabanach. Wszystko to było dla niej jasne jak słońce, ale nie dawała tego po sobie poznać. Nadal nie odrywała oczu od notatek, przesuwając powoli palcem po starannie zapisanym tekście. Podejrzewała, że po prostu kłamał. Nie bardzo rozumiała jakiego psa miałby spotkać na swojej drodze podczas nielegalnej wycieczki do Zakazanego Lasu. Najwyraźniej nie chciał się przyznać, co zmalował lub komu podpadł. No i trudno… nie będzie go przecież ciągnęła za język, prawda? To co robił w swoim czasie wolnym to była jego sprawa.
    — Tak. Po prostu nie łamać regulaminu, jeśli nie umie się tego robić porządnie — odparła spokojnie, zaczesując za ucho kosmyk jasnych włosów, który ponownie wymsknął jej się z niedbale ułożonego koka. Emerson nie była święta, to prawda… ale jeśli sądził, że zaraz mu opowie co robiła, w jaki sposób i z kim… To chyba musiała go uprzejmie wyprowadzić z błędu. — Siedzisz za blisko — w końcu uniosła wzrok znad notatek i wbiła w niego chłodne spojrzenie. — Gdybyś siedział tam gdzie siedziałeś, prawdopodobnie nie zauważyłabym tych blizn i nie spytałabym cię o nie. To twój podstawowy błąd. Jeśli już chcesz coś ukrywać... a tak swoją drogą zaczynasz mówić szybciej i mniej składnie gdy starasz się kogoś okłamać… — dodała, po chwili wracając do sedna wypowiedzi. — To nie podawaj mu na tacy tego, czego nie chcesz aby zobaczył. Oto moja drobna rada i lepiej, abyś zapamiętał ją na przyszłość, bo naprawdę marny z ciebie kłamca. Zbywanie i dowcipkowanie jest w twoim wypadku aż boleśnie oczywiste… — zakończyła, nie zająknąwszy się ani przez moment… i ponownie, jak gdyby nigdy nic, zaczęła studiować swoje notatki. Zapadła cisza, która wypełniła wnętrze namiotu szumem deszczu oraz nerwowym szelestem namiotu, targanego przez wichurę. Sam ją o to zapytał, prawda…? Teraz nie powinien mieć do niej pretensji, że odpowiedziała mu na jego pytanie w sposób szczery i dosłowny. Znali się nie od dziś i doskonale wiedział, że akurat ona nie bawiła się w półśrodki. Chciał odpowiedź, to ją dostał.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  27. Riley nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby kogoś zawiodła bez walki. Dlatego właśnie podczas meczów quidditcha dawała z siebie wszystko co może i starała się ignorować ból, kiedy dostawała tłuczkiem co chwilę. Znosiła to dosyć dobrze, bo jak na osobę, która w życiu złamała już ponad sześć kości, to jej próg był niezwykle wysoki. Dlatego kiedy krukoni zaproponowali małą rozgrzewkę przed ich meczem ze ślizgonami, od razu się zgodziła. Wszyscy chcieli, żeby Slytherin przegrał i jeśli inni chcieli w tym w pewnym sensie pomóc, to czemu nie. Mieli jedną zasadę. Graj jakbyś sam był ślizgonem. RIley nieźle się zdziwiła, kiedy zobaczyła jak krukoni potrafią grać agresywnie. Nie znała ich pod tym względem, chociaż z drugiej strony, większości z nich z pewnością dobrze by zrobił taki mecz raz na jakiś czas, kiedy mogą wyzbyć się wszelkich ludzkich emocji.
    Mimo że była to tylko rozgrzewka, to Riley dawała z siebie wszystko. Wymijała tłuczki lecące w jej stronę, broniła obręczy jak tylko mogła i pociła się jak nigdy wcześniej. Była skupiona tak, jakby grała przeciwko ślizgonom, co uwarzała za ścieżkę do sukcesu. Tuż przed tym kiedy miała złapać kafel lecący w stronę jednej z obręczy zobaczyła tłuczka lecącego tuż na nią. Kątem oka zdążyła zauważyła Alexa, pałkarza krukonów, który go posłał w jej stronę. Tylko że było już za późno. Riley nie miała zbyt kocich refleksów i głównie bazowała na obrywaniu wszystkim co w jej stronę leciało. Tylko że tym razem oberwała trochę gorzej. Trochę, bo zamiast chwilę po zderzeniu się z tłuczkiem zacząć dalej grać, straciła przytomność i tylko z zeznań swoich znajomych z drużyny dowiedziała się, że zleciała kilkanaście dobrych metrów na murawę boiska.
    Obudziła się ponad tydzień później. Obolała, z rozciętą wargą, złamanym obojczykiem i ręką, którą najwyraźniej próbowała się obronić. A jej pierwsze pytanie? Czy będzie mogła grać w nadchodzącym za kilka dni meczu. Oczywiście pielęgniarka, raczej z troski o nią niż jej fizyczny stan (a przynajmniej tak domniemała), zakazała jej jakichkolwiek rozgrywek na kilka tygodni. Tak, w to wliczały się również treningi. Tak właśnie wyglądało piekło. Piekło Riley. Zawiodła całą swoją drużynę i teraz jakiś jełop będzie musiał ją zastąpić w najważniejszym meczu tego semestru. A tak bardzo chciała powalić na nogi ślizgonów i pokazać im, że puchoni też mają szansę w pucharu quidditcha! Winiła głównie siebie, ale jeszcze bardziej winiła Alexa. W końcu to on posłał tego nieszczęsnego tłuczka! Może gdyby nie odbił go tak mocno, to złamałaby tylko kilka kości, które zdążyłaby doleczyć do meczu…
    Była po prostu wkurzona. Wkurzona, bo zawiodła swoją drużynę i tak naprawdę resztę Hogwartu, która czekała na porażkę ślizgonów. Chciała znaleźć Alexa jak najszybciej i dać mu do zrozumienia, że daleko jej było od bycia „w porządku”. Ponoć o nią pytał i się martwił, ale to jej nie obchodziło. Chciała mu pokazać jak wygląda wkurwiona Riley, którą mało kto widział.
    Tego dnia wychodziła w końcu ze szpitala, na własne życzenie. Wciąż z zawiązaną chustą dookoła szyi i ręką w gipsie. Wracała powoli do dormitorium, kiedy go zobaczyła.
    - Ooh, nawet nie wiesz jak bardzo chciałam cię zobaczyć! – powiedziała do Alexa, który zbliżał się w jej stronę. Zaczęła się do niego zbliżać i kiedy w końcu do niego podeszła, pierwsze co zrobiła to łokciem uderzyła go pod żebra. I tak, to była ta złamana ręką, więc od razu sama zaczęła się skręcać z bólu. – Dziękuję ci bardzo za tego tłuczka! Już nigdy go nie zapomnę!

    OdpowiedzUsuń
  28. [Trochę późne, ale cześć! Witaj na blogu z tym upartym młodym człowiekiem! Strzelam, że najprawdopodobniej jest wielkim utrapieniem Narcissy, dla której zasady to rzecz święta (nawet jeżeli ma swoje własne, czasami niepokrywające się z tymi panującymi w szkole). Mam nadzieję, że kiedyś Alex zdobędzie odwagę na przyznanie się światu (chociaż chyba już ją w sobie pielęgnuje). Baw się dobrze, zapraszam pod swoje karty, jeżeli najdzie Cię chęć! Bywaj!]

    Narcissa oraz Roza

    OdpowiedzUsuń
  29. To nie była powierzchowna ocenia. Znała Alexandra od wielu lat, od dnia w którym pojawiła się w Hogwarcie. Zawsze się wyróżniał i zawsze ją irytował – a powodów było mnóstwo. Uważała, że był strasznie pewny swego, że zadzierał nosa, że zachowywał się zbyt głośno, nieodpowiedzialnie, traktował wszystko jak zabawę… i na domiar złego, zwykle wystarczyło, aby się uśmiechnął lub zażartował, a wszystko uchodziło mu na sucho. Jaka w tym sprawiedliwość? Na szczęście kiepski był z niego kłamca. Przynajmniej ona już dawno rozgryzła, kiedy starał się oszukiwać. Robił się wtedy jeszcze bardziej denerwujący niż normalnie. Albo może tylko jej się tak wydawało… tak czy inaczej, znała już jego sztuczki i nie wyglądało na to, aby miała się dać na nie nabrać. Zupełnie tak jak teraz, gdy próbował ją zbywać…
    — Wiesz co…? Masz rację z tą przestrzenią. Odsuń się — oznajmiła po krótkiej chwili namysłu, przerzucając kolejną kartkę pergaminu. Skoro był już tak łaskawy, aby o tym wspomnieć… Aż żal byłoby nie skorzystać. — Słuchaj, powiedziałam ci co chciałeś wiedzieć… A teraz wolałabym się skupić na swoich notatkach. Idź spać, czy coś — westchnęła nieco znużonym tonem głosu. Uniosła wzrok, ale tym razem spojrzała w drugą stronę, ku wejściu do namiotu. Przez moment wydawało jej się, że burza straciła na sile… jednak właśnie w tej samej chwili niebo na zewnątrz przecięła kolejna błyskawica… i jak na złość, ponownie trafiła ona w sam czubek namiotu, wywołując głośny huk oraz (dla dodatkowego urozmaicenia) gasząc rozpalone w namiocie lampiony. Emerson zamrugała oczami, ale przez chwilę widziała tylko ciemność. Szybko dotarło do niej co się stało – prawdopodobnie zaklęcie chroniące namiot niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi musiało się odrobinę przegrzać. Dwa uderzenia pioruna to nie żarty. Zapewne już wcześniej zaklęcie zostało nieco nadwyrężone, więc pozostała, drobniejsza magia (która na co dzień rozpalała w namiocie światła, dbała o to, aby było w nim ciepło, itp.) padła pierwszą ofiarą tego nadwątlenia siły. Emerson nadal nie sądziła, aby coś im groziło, natomiast wewnątrz namiotu przestało już być tak przytulnie i swojsko jak zwykle. Że też takie rzeczy zawsze przytrafiały się akurat jej...
    — No i wspaniale, teraz jeszcze… Auć! — syknęła, gdy poczuła ostry ból rozchodzący się od jej czoła, po oczodół i aż do szczęki. Właśnie gdy odwracała się ku chłopakowi, on musiał zrobić dokładnie to samo i w ten sposób rąbnęli się w ciemnościach głowami… a właściwie to ona rąbnęła się głową o jego ramię. Przynajmniej tak jej się wydawało — Galopujące gorgony…! Urquhart, uważaj trochę! — warknęła, masując się po czole.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  30. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  31. Była cała nabuzowana agresją. Może gdyby nie wykluczyli jej z rozgrywek, to szybko wybaczyłaby Alexandrowi i tylko zażądała postawienia sobie kremowego piwa w Hogsmeade. Tylko na przekór wszystkiemu tak się nie stało. Było jej najzwyczajniej głupio i smutno. W końcu nie po to trenowała każdego dnia i wystawiała swoje ciało na totalne ekstremum wytrzymałości. Sypiała gorzej, bo nawet po zamknięciu oczu widziała kafle i tłuczki lecące w jej stronę. Sama nie wiedziała czego teraz chciała od krukona. Wiadomo, skopałaby mu tyłek, gdyby nie jej pulsująca z bólu ręka, którą tak nieumyślnie użyła do pokazania mu, że drobne puchonki też umieją się bić.
    - O nie, nie, nie… Ten tłuczek już na zawsze zostanie w mojej pamięci. Teraz przez ciebie ktoś będzie musiał mnie zastąpić, a nasi rezerwowi to cholerne chucherka, które po najmniejszym zadrapaniu chcą schodzić z miotły! – Była wściekła, zmęczona i rozżalona. Już dużo czasu minęło, odkąd tak się czuła.
    Tylko że Alexander utrudniał jej bycie wściekłą na niego. W końcu wszyscy jej powiedzieli, że chłopak próbował ją złapać. Przychodził do szpitala i wypytywał się o jej stan, co sprawiło, że Riley nie wiedziała czy jej agresja w jego stronę ma jakiekolwiek znaczenie. Chłopak czuł się źle z tym co zrobił i z tego co mogła wywnioskować, właśnie zmierzał ku szpitalowi, żeby pewnie znowu sprawdzić, czy już się wybudziła. Jej plan był taki, żeby odgryźć się na nim i skierować wszystkie negatywne emocje na niego, ale z każdą sekundą mijającą na korytarzu, było to coraz trudniejsze.
    - Przez ciebie nawet do ubrania się potrzebuję drugiej osoby! Już nawet nie mówiąc o zaległościach, których na pewno mam pełno. – dalej trzymała swoją obolałe ramię, jednocześnie nie spuszczając z wzroku Urquharta. – Po prostu chcę, żebyś wiedział, że jest mi strasznie przykro. To tyle.
    Miała wciąż ochotę mu przyłożyć. Może nawet wysłać go na tygodniowy urlop do skrzydła szpitalnego. Tylko, że jej dobra dusza odmawiała jej tego. Może gdyby chłopak nie wydawał się taki miły i uczynny, to byłoby jej prościej. Tylko że nie był. Miał w sobie coś, czego Riley rzadko kiedy widziała u facetów.
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  32. [Cześć! Bardzo się cieszę, że podoba ci się moja wersja Dominique, zwłaszcza że żywisz ciepłe uczucia względem tej części rodu Weasley'ów, akceptacja starszej siostry jest dla Minnie bardzo ważna, nawet jeśli to była starsza siostra ;) Ja też mam nadzieję, że eksperyment się powiedzie i mam dobre uczucia, bo w ostatnim czasie te eksperymenty naprawdę dobrze mi się prowadzi!
    Ja sama nie mogłam się powstrzymać od szczerzenia zębów, gdy przeczytałam o kilcie i tym kruczku prawnym z XVII wieku, bo to tak idealnie pasuje do zawziętego Krukona! Od nas Alexander dostaje +100 punktów dla Ravenclaw za postawienie na swoim (ale ciii, nie mówcie nikomu, bo wyjdzie, że działamy na szkodę Puchonom w Pucharze Domów). Oczywiście wątku nie przepuścimy i jeśli matematyka mnie nie oszukuje to Minnie oraz Alex byli na jednym roku, dopóki chłopak nie był zmuszony do roku przerwy w nauce, dlatego możemy pomyśleć nad jakimś głębszym powiązaniem. Myślę, że możemy postawić na pozytywne relacje między nimi - może Alex byłby jednym z niewielu bliskich przyjaciół Minnie? Mogłaby go do siebie dopuścić, trochę się otworzyć, czuć się swobodnie w jego towarzystwie, co nie zdarza się zbyt często, a tutaj nagle jej przyjaciel znika bez słowa. Wysyłałaby listy, zamartwiając się, lecz nigdy nie dostałaby odpowiedzi. Teraz nagle Urquhart powraca do szkoły, ale jest inny niż wcześniej, w stosunku do Minnie może być chłodny, zdystansowany... Kto wie, może specjalnie ją od siebie odpycha? Bo nie chce jej skrzywdzić, nie chce się przyznać do likantropii, a wie, że prędzej czy później Minnie by to z niego wyciągnęła, bo nie potrafi jej niczego odmówić? Taki drobny pomysł mi przyszedł do głowy, daj znać, co o tym sądzisz :D]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  33. [Na wstępie ogroooomnie dziękuję za cudowne powitanie! Wszyscy są tutaj tacy mili, że od razu świat wydaje się lepszy <3
    Urquhart nierozerwalnie kojarzy mi się z książkowym pierwowzorem Franka Underwooda, nic już z tym nie zrobię, chociaż Twój pan niewiele ma z nim wspólnego :D W sercu jestem Puchonką, ale to do Krukonów mam od zawsze słabość - nie ma to jak faceci emanujący inteligencją!
    Bardzo bym chciała wątek, ale niestety, moja kreatywność się w tym momencie wyłączyła i nie przychodzi mi do głowy nic, co nie urwałoby nam się po kilku odpisach. Ale będę myśleć, a jeśli Ty masz jakąś koncepcję/wymarzony wątek/relację, które Ci dla Alexandra brakuje, to jesteśmy ze Stellą otwarte!]

    Stella

    OdpowiedzUsuń
  34. Victor im dłużej myślał o incydencie z kradzionym zegarkiem, tym bardziej absurdalne mu się to wydawało. W końcu zegarek nie posiadał żadnej wartości poza tą cholernie sentymentalną. Dla wielu był jedynie kawałkiem popsutego złomu, którego Ward już dawno powinien się pozbyć. Przysiadł nieco wygodniej na łóżku, wlepiając uważne spojrzenie w przyjaciela. Sam również nie zauważył niczego szczególnego, co wyjątkowo mogłoby zwrócić ich uwagę, dlatego wizja kradzionego zegarka przez jedną z Gryfonek była niezwykle abstrakcyjna. Jakie miałyby w tym cel, skoro Victor nigdy z żadną z nich nie zadarł nawet w ten najmniejszy sposób? Chyba, że działały na zlecenie konkretnej osoby. Ward z ciężkim westchnieniem na ustach, przetarł dłońmi twarz. Z powodu nagromadzonych myśli oraz prawdziwego huraganu emocji, coraz bardziej zaczynała boleć go głowa, co również mu w niczym nie pomagało. Pragnął z całych sił odzyskać ukochany zegarek, jednak z sekundy na sekundę zdawał sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji przyszło mu się znaleźć.
    — Gryfonki? Przecież to bez sensu, cholera wszystko jest bez sensu… Nic nie trzyma się kupy — powiedział Victor, krzyżując przy tym ramiona na piersi w coraz bardziej nerwowym geście. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie było mu tak przykro, jak właśnie w tej chwili. No może poza rodzinnymi awanturami, gdy słyszał od własnych rodzicieli, jak cholernie był niewdzięczny i po prostu głupi. — Na początku roku szkolnego wypomniano mi pozycje mojego ojca… zarzucono otwartą furtkę do bezproblemowego zdania owutemów, ale to jakieś totalne brednie. Przywykłem do tego, że mierzą mnie miarą mojego ojca, ale cholera, to było tak dawno, a jestem pewien, że wtedy nie odezwałem się słowem do panny Tremblay z czwartego roku w gronie Gryfonów — dodał i wstał z łóżka. Przeprosił na moment przyjaciela, zaś ze swojego kufra wyjął paczkę cytrynowych dropsów, z którymi nigdy się nie rozstawał i tak niepozorny słodycz był w stanie poprawić mu, chociaż w niewielkim stopniu humor, niezależnie od sytuacji. Poczęstował Alexandra słodkim ulubieńcem, po czym wrócił na łóżko, a na jego twarzy zamajaczył się delikatny uśmiech, gdy półroczna Sushi wskoczyła na kolana jego towarzysza, domagając się odrobiny czułości.
    — Może Lydia coś będzie wiedziała. W końcu potrafi być wszędzie. Zawsze wszystko wie z wyprzedzeniem — westchnął Victor. Z pewnością zaczepi swoją dziewczynę podczas kolacji, aby podzielić się z nią przykrą sytuacją, która go spotkała. Naprawdę nie chciał być w skórze osoby, która dopuściła się, tak cholernie perfidnego czynu. Ward nie miał zamiaru odpuścić, nawet w minimalnym stopniu.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  35. Burza robiła z nimi co chciała – albo raczej z namiotem, a z nimi tylko przy okazji, skoro akurat w nim siedzieli. Emerson uważała, że zaklęcia ochronne powinny wytrzymać. Po prostu nie będą już marnowały energii na rozświetlanie tego miejsca i ogrzewanie go… i tak o tej porze powinien stać już pusty. Pech chciał, że jednak nie był. Ich pech, naturalnie. Namiot miał ich w nosie. W pierwszy odruchu, zaraz po tym jak trzasnęła głową w bliżej nieokreśloną część ciała Alexandra (która pechowo była równie twarda jak jej czoło), zaczęła rozmasowywać bolące miejsce. Zaraz jednak zorientowała się, że nadal trzyma w dłoni swoje notatki, które niemal ponownie jej się wymsknęły. Zacisnęła więc na nich mocno palce, aby za wszelką cenę ich nie zgubić, a w tym samym czasie siedzący obok niej Urquhart zaczął się ciskać w poszukiwaniu różdżki, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Choć możliwe, że to lekki szum w uszach (spowodowany nagłym uderzeniem) utrudniał Emerson poprawne zrozumienie go. Tak czy siak, zanim w końcu znalazł swój magiczny patyk zdążył ją jeszcze dźgnąć palcami w udo. Warknęła pod nosem kolejne przekleństwo, czując że jeszcze chwila a sama mu przyłoży… Na szczęście dla samego siebie zdążył wstać i odsunąć się od niej na bezpieczną odległość. Rozświetlił ciemności panujące w namiocie na tyle, aby Emerson zauważyła, że znów wygniotła swoje notatki.
    — Super… — mruknęła rozzłoszczona, ciskając z oczu gromy. Tyle zachodu o te notatki, a zaraz sama je zniszczy. Zacisnęła lekko usta i w końcu uniosła rozgniewane spojrzenie wprost na stojącego nieopodal Alexandra. Chętnie by się na nim jakoś wyżyła… ale to chyba nie był najlepszy pomysł. Wiedziała, że to złośliwość pogody wywołała to ogólne zamieszanie. Dlatego odetchnęła trzy razy, odzyskując jako taki spokój, nim w końcu ponownie się odezwała… — Boisz się przeziębienia, Urquhart…? — spytała, a po jej twarzy przemknął lekki, złośliwy grymas. Zaraz jednak przywołała się do porządku i zaczęła myśleć. Na dwór nie wyjdą, nie ma szans. Burza nadal szalała. W środku zaraz się wychłodzi… a ona nie podejmie się próby odnawiania zaklęć, którymi obłożono namiot. Brak jej doświadczenia. Została więc ostatnia, najbezpieczniejsza opcja. Światło różdżki Alexandra wystarczyło na tyle, aby ujrzała pod jedną z ławek pustą, szklaną butelkę po soku dyniowym. Sięgnęła po nią, a później wstała i bez słowa wepchnęła ją w drugą, wolą dłoń chłopaka — Trzymaj ją prosto — poinstruowała go jedynie, po chwili chowając notatki do wewnętrznej kieszeni szaty i zastępując je własną różdżką. Odchrząknęła, mrucząc pod nosem ciche słowa zaklęcia… i w tej samej chwili z końca jej różdżki wystrzelił niewielki, niebieski płomień, który idealnie wylądował w samym środku szklanej butelki — To nas trochę ogrzeje… ale jeden nie wystarczy. Rusz się i znajdź inne puste butelki albo jakieś szklane słoiki. Napełnię je niebieskim płomieniem i zrobimy coś na kształt ogniska… No, na co się tak patrzysz? Raz, raz…! — pogoniła go z zapałem, wcześnie zabieraj mu jeszcze buteleczkę z płomieniem. Postawiła ją bezpiecznie na ławce, aby ustrzec ją przed rozbiciem. Gdy znajdą więcej szklanych pojemniczków i zgromadzą w nich błękitne płomyki, to chłód nie powinien im już więcej dokuczać.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  36. [Ach, ale zrządzenie losu! Jeżeli tylko masz jakieś inne pomysły to bardzo chętnie wysłucham, jestem otwarta na wszystkie opcje i możemy pokombinować z innym powiązaniem :D]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  37. Nauczyła się tego zaklęcia jeszcze w dzieciństwie, dzięki swojemu ojcu, który bardzo lubił chadzać na spacery. Zawsze powtarzał, że relaksowały go po długim i ciężkim dniu pracy w Ministerstwie. Czasami zabierał na nie Emerson i jej młodszą siostrę, a że mieszkali nieopodal pięknego lasu, to mieli dla siebie wiele kilometrów leśnych ścieżek do pokonania. Zazwyczaj była wtedy ładna pogoda, jednak od czasu do czasu zdarzał się deszcz, śnieg lub mroźniejszy wieczór… Właśnie wtedy tata nauczył je tej małej sztuczki, z niebieskim płomykiem zamkniętym w maleńkim, szklanym słoiczku. Każda z nich miała jeden w dłoni i pilnowały w nim płomyka, który ogrzewał ich dłonie i nosy. Przebywając w szkole nie korzystała z niego tak często jak dawniej, ale jak widać nadal się przydawał, a jego błękitne światło napełniało ją nie tylko ciepłem, ale i również lekką nostalgią. Oczywiście nie dała tego po sobie poznać… no bo to nie był czas na takie rzeczy. Ale później zamierzała wspomnieć ojcu w liście, że niebieski płomień znów jej się przydał… Tak czy inaczej, Alexander spełnił powierzone mu zadanie, podsyłając jej kolejne puste buteleczki i słoiki. Każdy szklany przedmiot napełniała małym, błękitnym płomykiem i ustawiała na ziemi. Wkrótce utworzyła całkiem spore koło, które wypełniło sam środek namiotu przyjemnym ciepłem oraz niebieską poświatą. Nie musiała już nawet korzystać z zaklęcia lumos. Ostatnie buteleczki z płomieniem ustawiła na ławce. Tam zamierzała usiąść, jak najbliżej magicznego ogniska, zapewniając sobie parę dodatkowych źródeł światła oraz ciepła. I wszystko szło gładko, jak po maśle… dopóki nie usłyszała, jak Alexander przeklina. I to w bardzo mugolskim stylu. Aż zmarszczyła lekko nos, spoglądając na niego z groźnym błyskiem w jasnych oczach. Miała zamiar zwrócić mu uwagę… ale zmieniła zdanie, widząc co się stało.
    — Yhym… — mruknęła więc tylko, obserwując jak Urquhart przytrzymuje skaleczoną dłoń i znika za jedną z płacht namiotu, prawdopodobnie kierując się do męskiej ubikacji. Gdy została sama, zerknęła na wyszczerbiony słoiczek, przez który rozciął sobie skórę. Lepiej nie ryzykować, że mogło się to powtórzyć. Machnęła lekko różdżką i słoiczek pofrunął prosto do kosza na śmieci, stojącego po drugiej stronie namiotu. Wówczas Emerson odetchnęła i z zadowoleniem usiadła na ławce. Wyciągnęła dłonie do błękitnego ogniska, ogrzewając je z prawdziwą przyjemnością. Na zewnątrz nadal szalała burza… co i rusz widziała zza płachty namiotu rozbłyski piorunów. Mijała minuta za minutą, nic się nie zmieniało… a Alexander nadal nie wracał. Zaczęła się już powoli zastanawiać, czy po drodze nie poślizgnął się o coś, nie upadł i nie rozbił sobie tego durnego łba… Nie żeby sobie na to nie zasłużył, po tym jak przed chwilą próbował ją obmacywać… Bo oczywiście, że próbował, już ona wiedziała swoje... Odchrząknęła, zerknęła jeszcze parę razy tam, gdzie widziała go po raz ostatni… W końcu z ciężkim westchnieniem wstała z ławki, ponownie rozpaliła różdżkę i pomaszerowała w stronę męskiej toalety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Urquhart, zabłądziłeś tam czy nie możesz przestać gapić się na swoje odbicie w lustrze…? — bardziej burknęła niż zawołała, wchodząc powoli na zakazany teren, czyli do ubikacji chłopców. Różdżka nie dawała zbyt wiele światła, ale i tak zauważyła, że panowie mieli tu znacznie gorszy bałagan niż one. Pokrzepiająca myśl, choć w tej chwili mało pomocna. — Co jest…? Odciąłeś sobie palec…? — uśmiechnęła się perfidnie, zbliżając do sylwetki Alexandra. Przestało jej być do śmiechu, gdy zauważyła zakrwawiony zlew, jego rękę i przy okazji bluzę. Nie miała pojęcia jak to zrobił… Zamilkła na parę chwil, przyglądając się temu wszystkiemu z mieszanką zaskoczenia i dziwnego niepokoju… aż w końcu wyciągnęła wolą dłoń i złapała nią delikatnie drżący nadgarstek chłopaka. Następnie uniosła wzrok i posłała mu pytające spojrzenie… — Dobrze się czujesz…?

      Emerson Bones

      Usuń
  38. Nie skomentowała nawet tego co Alexander powiedział o jej chłopaku. Fred nie był najlepszym partnerem na świecie i nie była pewna czy byłby taki skory do pomocy przy niektórych aktywnościach. Kiedy jednak zaproponował użyczyć jej swoich notatek ucieszyła się wiedząc, że co jak co, ale lepszej osoby o notatki z zajęć nie mogłaby poprosić.
    Jej serce miękło z każdymi jego przeprosinami, a uraza powoli odchodziła w niepamięć. I wtedy ją zaskoczył. Jej serce zabiło szybciej, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Mógł postawić ją na nogi. Mógł przecież od razu tak powiedzieć i wtedy Riley nie miałaby już żadnych powodów do nienawiści. Zignorowała jego powątpiewanie czy mikstura w ogóle istnieje, bo tak naprawdę była gotowa spróbować czegokolwiek, byle znowu stanąć na murawie boiska. Była gotowa zrobić wszystko, byle jak najszybciej być w pełni sprawną. Miała ochotę skakać ze szczęścia, jednak nie chciała robić kolejnej sceny na środku korytarza.
    - Naprawdę? – zapytała z uśmiechem na twarzy. – Merlinie, gdybyś od razu tak powiedział, to zamiast przyłożyć tobie, rzuciłabym ci się w ramiona ze szczęścia!
    Chciała wierzyć w istnienie eliksiru. Gdyby udało im się go uwarzyć na czas, mogłaby wciąż wziąć udział w najbliższym meczu i potencjalnie go wygrać. Nie obchodziło jej to czy zażycie jego będzie przyjemne czy nie. Po prostu nie chciała zawieść swojej drużyny i tych którzy mieli nadzieję na porażkę ślizgonów.
    - Myślę, że rzadko kiedy eliksiry są przyjemne, jeśli chodzi o ich spożywanie. Nawet Eliksir Błogości ma dosyć dziwny posmak! Uwierz mi, przyjemność to ostatnia rzecz, na której mi teraz zależy. – Uśmiechnęła się do Alexandra i podeszła trochę bliżej, podnosząc obie jej ręce, dając mu do zrozumienia, że nie ma zamiaru mu przyłożyć po raz kolejny. – To kiedy to robimy? Wiadomo, musimy zacząć od znalezienia księgi. Dostanie się do Działu Ksiąg Zakazanych nie będzie takie trudne, bo tuż przed emm… wypadkiem, dostałam pozwolenie na sprawdzenie kilku książek potrzebnych mi na zajęcia. Trudniejsze będzie jej wyniesienie… Będziemy potrzebowali jakiegoś rozproszenia… Może łajnobomby? Sama nie wiem. Myślę, że ryzykowalibyśmy tutaj przyłapaniem… - Riley była podekscytowana i chciała wszystko ustalić tu i teraz, kompletnie nie myśląc o tym, że opracowywanie planu na środku korytarza jest najlepszym pomysłem. Kiedy minęła ich grupa trzecioklasistów, Riley zrozumiała swoją głupotę. – Może chodźmy gdzieś indziej wszystko omówić. Oczywiście jeśli masz teraz na to czas. – Puchonka była kompletnie zakręcona i nawet na chwilę nie pomyślała, że Alexander może nie mieć teraz czasu na to wszystko.

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  39. Victor prawie zakrztusił się cytrynowym dropsem, w momencie, gdy usłyszał o wygranym pojedynku z bratem panienki Tremblay. Czemu on wcześniej o tym nie pomyślał?! Poklepał się odruchowo po piersi i wziął głęboki wdech. Przed jego oczami w sekundzie pojawiła się scena, w której z pomocą dosłownie kilku podstawowych zaklęć pokonał Arthura, którego opóźniony refleks nie pozwolił mu nawet na jakąkolwiek obronę. Arthur czuł się upokorzony i obiecywał Victorowi zemstę, jednak Ward nigdy się tym nie przejął, aż do dziś. Odwrócił się na łóżku w stronę przyjaciela, siadając po turecku.
    — Wiele osób słyszało po zakończeniu spotkania z klubu, że tak łatwo mi tego nie opuści i jeszcze się odegra… Sm to pewnie słyszałeś — zagadnął z uniesioną brwią ku górze Victor. Arthur miał pieprzony motyw, aby nacisnąć Wardowi na odcisk. — Był również przy rozmowie na temat zegarka mojego dziadka… Co za gnida… — dodał brunet. Miał ogromną ochotę zerwać się z łóżka i czym prędzej odnaleźć Gryfona, który mógł być odpowiedzialny za kradzież jego własności. Nie mógł jednak działać w sposób gwałtowny i chaotyczny. Jeśli jednak okaże się, że Arthur zabrał jego zegarek, to naprawdę marny będzie jego los. — Ale przecież klub pojedynków nie ma na celu nikogo upokorzyć… nie rozumiem oburzenia niektórych, gdy stają po stronie przegranej. W końcu zawsze ktoś musi przegrać, zawsze będzie ten lepszy i z pojedynku na pojedynek nabywamy nowych umiejętności. Czyż nie? — zagadnął w stronę przyjaciela, poszukując w nim potwierdzenia względem wypowiedzianych słów. Westchnął ciężko, zaś dłońmi przetarł twarz, po czym spojrzał w stronę obszernego zegara. Gdy Victor zdał sobie sprawę, która dokładnie była godzina jego żołądek odezwał się, domagając się porządnego posiłku. Od czasów śniadania, poza kilkoma cukierkami kompletnie nie miał nic w ustach.
    — Chodźmy, należy nam się coś dobrego do jedzenia, zwłaszcza po nieudanym meczu — powiedział Ward i zsunął się powoli z łóżka, przeciągając przy tym porządnie swoje kości. — Tym razem nie dam ci tak łatwo pochłonąć większości złocistych udek kurczaka — dodał już znacznie bardziej rozchmurzony, po czym sprzedał przyjacielowi dwa zaczepne kuksańce w bok. Drogę do Wielkiej Sali pokonał niemalże biegiem, chcąc wreszcie dorwać się do swojego talerza. Nienawidził uczucia głodu, które zawsze wybitnie mocno go dekoncentrowało.
    — Widzisz gdzieś Tremblaya, albo jego siostrę? — zapytał Ward, gdy oboje zasiedli przy obszernym stole i sam zaczął uważnie rozglądać się po znajomych twarzach reszty uczniów, poszukując tego jednego, konkretnego gagatka.

    [Oj mam tendencję do szybkiej zmiany zdjęć w karcie, więc bądź na to gotowa, haha :D]

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  40. Gdyby jeszcze godzinę temu ktoś powiedział jej, że z powodu burzy zostanie uwięziona w namiocie w towarzystwie krwawiącego jak zarzynane prosię Alexandra Urquharta, to chyba by go wyśmiała… Właściwie to nie chyba, tylko na pewno. Ale co z tego, skoro stała teraz skołowana w łazience, obserwując jak z poszarpanej rany na dłoni chłopaka cieknie krew, barwiąc białą niegdyś umywalkę w szkarłatne plamy… Szczerze mówiąc odrobinę ją zatkało. Nie była przygotowana na taki widok. Wiedziała, że rozciął sobie dłoń, jednak nie spodziewała się że zrobił to tak głęboko. A może zanim jeszcze tu przyszła zdążył przy niej trochę nagmerać i tylko pogorszył sprawę? Całkiem możliwe… w końcu znała go nie od dziś i wiedziała, że był uparty jak osioł. Na pewno nie poprosiłby jej o pomoc, domyślając się, że nie dałaby mu o tym zbyt prędko zapomnieć. I w sumie miał rację… ale jakoś teraz nie miała ochoty na żarty. Ściskała palcami jego nadgarstek nie odrywając wzroku od rozcięcia. Usłyszała, że coś do niej mówił… w końcu zorientowała się co. Nic jednak nie odpowiedziała, przynajmniej nie od razu. Najpierw nabrała więcej tchu, aby uporządkować natłok myśli… Te, które nie były w tej chwili istotne, powędrowały gdzieś na bok. Wróci do nich później... Teraz należało zająć się raną. W końcu skinęła lekko głową i podciągnęła nieznacznie zabrudzony rękaw jego bluzy. W ten sposób miała łatwiejszy dostęp. Przysunęła różdżkę i zamarła… Nie była uzdrowicielką, choć znała odpowiednie zaklęcie… a przynajmniej tak jej się zdawało. Co więc miała robić…?. No trudno, chyba nie było innego wyjścia. Nie chciała, aby mu się pogorszyło, a nie mogli iść do Skrzydła Szpitalnego. Musiała zaufać własnym umiejętnościom, nawet jeśli nie zajmowała się na co dzień leczeniem ran. Może słowo czytane wystarczy...
    — Nie ruszaj się i poświeć trochę bliżej… — poprosiła spokojnie. Kolejny wdech i kolejny wydech, a razem z nim po raz pierwszy słowa zaklęcia… — Vulnera Sanentur — wypowiedziała powoli i wyraźnie, pilnując brzmienia każdej, pojedynczej literki. Zmarszczyła brwi… krew była wszędzie, ale chyba zadziałało, bo przestała ona przynajmniej wypływać z otwartej rany Alexandra. Dobrze, tak jak powinno…Vulnera Sanentur — powtórzyła cicho drugi raz, starając się jak najdelikatniej dotknąć czubkiem różdżki rozciętej skóry chłopaka. Przez moment nic się nie działo… ale w końcu można było zauważyć, jak rana zaczyna się powoli zmniejszać… — Vulnera Sanentur — powtórzyła trzeci i ostatni raz, oddychając już nieco swobodniej. Właśnie zorientowała się, że chyba wstrzymywała trochę oddech… w każdym razie rana goiła się na ich oczach, aby na końcu wreszcie się zasklepić. Pozostała po niej tylko cienka, blada linia… no i oczywiście mnóstwo krwi. W łazience zapadła dziwna cisza. Emerson czuła się osobliwie. Z jednej strony była zadowolona, że udało jej się zastosować zaklęcie uzdrawiające, o którym jedynie czytała… z drugiej, była tym faktem odrobinę oszołomiona. Nie sądziła, że będzie do tego zmuszona… Może stąd to szybsze bicie serca, lekkie drżenie ramion?
    — Sprawdź, czy wszystko działa… zegnij palce — poleciła chłopakowi, choć już nie tak kategorycznym tonem głosu jak przed chwilą, gdy kazała mu wyszukać wszystkie szklane naczynia w namiocie. Oderwała w końcu oczy od jego dłoni, unosząc je ku twarzy. Puściła również jego nadgarstek, cofając swoją dłoń… ona też była we krwi.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  41. Emerson naszło wiele wątpliwości… i to już w chwili, w której ujrzała bladego Alexandra z rozkrwawioną ręką. Jednak nim mogła się nad tymi wątpliwościami porządnie zastanowić, wiedziała że to nie był na to czas i miejsce. Przede wszystkim najpierw należało upewnić się, czy Urquhart przypadkiem nie przeciął sobie jakieś ważnej tętnicy, a później jakoś go poskładać. Co prawda nigdy nie widziała prawdziwej tętnicy na żywo, ale gdy ujrzała to paskudne rozcięcie, uznała że jednak udało mu się ją ominąć. Dopiero teraz czuła, jak powoli schodzi z niej ciśnienie. Wcześniej tego nie zarejestrowała, ale niemal od razu uderzyła w nią całkiem spora dawka adrenaliny. Przed nim się nie przyzna, ale przed samą sobą mogła być odrobinę bardziej szczera – widok tak dużej ilości krwi lekko ją zmroził. Podobnie jak stan, w jakim ujrzała Alexandra. Pewnie dlatego, że nigdy wcześniej go takim nie widziała. Światło było słabe, a warunki raczej kiepskie, jednak zanim rzuciła zaklęcie, zdążyła jeszcze zerknąć na jego niemal przezroczystą twarz i niezdrowo lśniące oczy. W dodatku gdy chwyciła go za nadgarstek, wyraźnie wyczuła jak szybki i nierównomierny miał puls. Sama nie do końca wiedziała jak powinna to interpretować. Jasne, stracił całkiem sporo krwi, a poza tym sytuacja musiała być bardzo mocno stresująca… ale czy na pewno chodziło tylko o to…? Nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś innego również było na rzeczy. Niestety nie potrafiła odgadnąć co… i trochę ją to dręczyło, szczególnie im dłużej wpatrywała się w jego nienaturalnie bladą twarz. W końcu jednak i dla niej milczenie stało się wyraźnie kłopotliwe. Spojrzała więc na swoją ubrudzoną rękę i bez słowa włożyła ją pod strumień ciepłej wody, gdy chłopak odkręcił kran. Obserwowała rozpływający się szkarłat… Krew Alexandra tonęła w odmętach wody, podobnie jak jej dziwne odrętwienie.
    — Na prawdę nie mam pojęcia, jak zdołałeś to zrobić… Straszna z ciebie sierota — odchrząknęła, odzyskując w końcu utracony rezon. Poczuła się trochę lepiej, gdy znów zmusiła się do zmarszczenia brwi i posłania mu chmurnego spojrzenia. — Dlaczego od razu mnie nie zawołałeś? Próbowałeś sam sobie poradzić, prawda? Inaczej nie byłoby tyle krwi… cóż za genialny przykład głupoty, Urquhart! — fuknęła z lekką złością. Dlaczego była zła? O co znów chodziło? Na Merlina, sama już za sobą nie nadążała… Wyciągnęła dłoń spod wody i wytarła ją pośpiesznie o skrawek ciemnej szaty. — Miłego sprzątania — burknęła jeszcze na odchodne, zanim nie odwróciła się na pięcie, wychodząc z męskiej ubikacji. Teoretycznie powinna mu chyba pomóc…? Ale nagle nie miała ochoty znów na niego patrzeć. Na pewno sam sobie poradzi. O ile tym razem pomyśli nim użyje jakiegoś niewłaściwego zaklęcia. Emerson pomaszerowała prosto do ławeczki, przy której zostawiła niebieskie płomienie. Nawet nie fatygowała się, aby zapalać sobie światło. Usiadła ciężko na ławce, mrucząc coś jeszcze pod nosem… Tak bardzo chciała, aby ta burza już wreszcie się skończyła. Chciała wrócić do Pokoju wspólnego i zająć się czymś tak przyziemnym, jak pisaniem referatu… chciała wymazać z pamięci widok wspierającego się ciężko o zlew chłopaka i morza jego krwi...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  42. [Alex jest super! Wiem, że z ust Louisa pewnie nie wybrzmiałyby podobne słowa, bo ten skurczybyk raczej nie ma w zwyczaju doceniać uczniów tej samej płci, ale ja nie mogłam się powstrzymać. Nie żebym tylko wizualnie go doceniała, bo karta też jest napisania totalnie w moim guście, na dodatek te kilka pozornie poważanych, ale w gruncie rzeczy zabawnych wzmianek, tylko spotęgowało mojego ostatecznie bardzo pozytywne wrażenie. I na fali tego zachwytu, oczywiście z chęcią coś, bym z Tobą napisała, a że nie umiem przychodzić z pustymi rękoma, to nawet w międzyczasie wpadłam na pewien trop. W karcie napomykasz o jego łamaniu zasad, Louis również nie jest szczególnie niewinny i lubi bywać w miejscach, w których o określonym czasie wcale nie powinien się znajdować. Co Ty na to, by rzeczywiście nocą natknęli się na siebie w bibliotece albo na jakimkolwiek korytarzu? Rzecz jasna, na pierwszy rzut oka „spotkanie” mogłoby się zdawać całkowicie przypadkowe, ale właściwie ani trochę by takie nie było, za sprawą plotek, jakie dosłyszałby Weasley, jakoby jego uroczą siostrę nader często widywano w towarzystwie Urquharta. A że nieco narwany z Louisa chłopak, nie w głowie byłoby mu ich weryfikowanie, znacznie bardziej pożądałby bezpośredniej konfrontacji z samym zainteresowanym. Jak myślisz, da się coś z tego stworzyć? :)
    P.s. Bardzo się cieszę, że karta Louisa przypadała Tobie do gustu. Bałam się, iż w czyichś oczach całość może prezentować się sucho, ale jeśli da się to czytać i z zażenowania nie zakrywać oczu, to kamień z serca. :D]

    Louis Weasley

    OdpowiedzUsuń
  43. [Dziękuję za powitanie i tyle miłych słów. Sama cieszę się, że się znowu spotykamy, szczególnie że niesamowicie podoba mi się postać Alexandra, który z jednej strony nie jest może stereotypowym Krukonem, ale z drugiej doskonale wiadomo, dlaczego Tiara zadecydowała jak zadecydowała. Na wątek rzecz jasna jestem chętna i w sumie chętnie zostawiła podobną relację do tej, którą kiedyś ustaliłyśmy — w sensie znajomych, którzy generalnie nieźle się dogadują, gdy trzeba, ale z drugiej strony nigdy do jakiejś bardziej przyjacielskiej relacji nie doszło, szczególnie że panowie byli mimo wszystko na innym roku. Natomiast w kwestii samego wątku mam jakieś bardzo luźne pomysły. Pierwszy to w zasadzie trochę zmieniona wersja tego wątku, który miałyśmy ostatnio zaplanowany. Galen majstrowałby coś przy jakimś różdżkarskim projekcie albo swoim dzienniku (w końcu całkiem fajnie byłoby nie musieć ograniczać się do pewnej ilości kartek a mieć ich ile tylko potrzeba w tak samo małej przestrzeni…), tyle tylko że ten eksperyment nieco wyrwał się spod kontroli (możemy założyć, że kot współlokatora dormitorium narozrabiał), a Ollivander był zmuszony szukać pomocy i trafiło na Aleksandra. Drugi z opcjami a i b jest taki, że skoro Urquhart jest członkiem Klubu Pojedynków — i to jest ta wersja a — to w trakcie którychś zajęć, nawet po wygraniu pojedynku, mogły wystąpić jakieś mniejsze czy wiesze problemy z jego różdżką. W innej wersji można różdżkę zamienić na miotłę a klub pojedynków na quidditch. Wiem, że w sumie mało tutaj szczegółów, ale nie wiem, w którą stronę wolałabyś pójść, choć rzecz jasna możemy wymyślić coś zupełnie innego, bo ja nie twierdzę, że te pomysły są jakieś świetne.
    Przy okazji przepraszam, że tyle zeszło mi z odpisywaniem, ale miałam sporo do zrobienia na studia, a wysłanie każdemu odpowiedzi i podrzucenie kilku pomysłów trochę zajmuje. ]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  44. Naprawdę ciężko było utrzymać Victorowi nerwy na wodzy, zwłaszcza, że chodziło o jego ukochaną rzecz. Złość jednak na moment przyćmiło silne uczucie głodu, a za tym szła również chęć pałaszowania ulubionego kurczaka, którym kończył oraz zaczynał niemalże każdy dzień. Uśmiechnął się krzywo, gdy Alexander wspomniał o trzymaniu temperamentu na wodzy. Niestety tutaj akurat jego przyjaciel miał sporo racji. Victor należał do dość niewychylających się poza własny, ściśle określony krąg znajomych osób, jednak gdy tylko ktoś porządnie działał mu na nerwy, to zazwyczaj kończył ze złamanym nosem. Krukon był w trakcie nakładania marchewkowej sałatki, gdy kątem oka wyłapał znaczące spojrzenie przyjaciela. Odłożył łyżkę na miejsce, aby nie pobrudzić siebie, a tym bardziej kogoś, po czym jak najdyskretniej tylko się dało, odwrócił się w stronę obszernych drzwi Wielkiej Sali. Zmrużył uczy, doszukując się w sylwetce Arthura czegoś, co mogłoby go utwierdzić w przekonaniu, iż to on stał za kradzieżą zegarka. Niestety nic takiego nie wyłapał, jednak to nie oznaczało, iż Victor odpuści sobie z nim rozmowę. Powrócił do nakładania sałatki, a wyraz jego twarzy ponownie stał się zacięty, zaś mięśnie na całym ciele mocno się napięły. Jadł w kompletnym milczeniu, będąc totalnie zamyślonym. Próbował odnaleźć w swojej pamięci znacznie głębszy motyw działania Arthura, który mógł doprowadzić do chęci zemsty. W końcu przegrana podczas spotkania klubu pojedynków, wydawała się być mu po prostu śmiesznym powodem, dla którego Gryfon próbowałby odegrać się na Krukonie.
    — Na Merlina! — rzucił Victor, gdy przegrał walkę o ostatnie udko kurczaka, które było podane na srebrnej tacy. Z wyraźnym rozbawieniem w oczach, spojrzał na przyjaciela. — A żeby ci Sushi ucho odgryzła — mruknął, oczywiście w żartach i chociaż starał się być naburmuszony, to nie potrafił. Chwycił, więc za maślanego rogalika ze śliwkowym nadzieniem oraz kolejną dolewkę soku dyniowego. Zdecydowanie tego najbardziej potrzebował. Pełen żołądek podarował mu uczucie zmęczenia i senności, dlatego najchętniej zakopałby się w pieleszach swojego łóżka. Wiedział, jednak, że ma na swojej głowie zbyt wiele, aby tracić czas na sen. Trzy referaty same się nie napiszą.
    — Co powiesz na butelkę kremowego piwa? — zagadnął nieco konspiracyjne ściszonym głosem w stronę przyjaciela. Uśmiechnął się zachęcająco. — Mam kilka przemyconych sztuk w kufrze — dodał, domyślając się, że raczej dwa razy Alexa prosić musiał nie będzie. Poklepał przyjaciela po ramieniu i otarł serwetką kąciki ust, nim podniósł się na dobre od obszernego stołu. Poczekał cierpliwie na Krukona i gdy tylko zrównali się ramieniem, ruszył powoli w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Na korytarzu zrobiło się nieco tłoczno, jednak uwagę Victora przykuła mieszana grupka uczniów z różnych domów, na czele której stał nie kto inny, jak właśnie Arthur, który zawzięcie coś opowiadał, gwałtownie gestykulując przy tym rękoma. Victor spojrzał przelotnie w stronę przyjaciela, jednak szybko powrócił wzrokiem w stronę sylwetki Tremblaya, akurat natrafiając spojrzeniem w mieniący się w jego dłoni złoty zegarek. Jakakolwiek namiastka zdrowego rozsądku opuściła w tym momencie ciało oraz umysł Victora, który był skoncentrowany jedynie na chęci odebrania swojej własności. Ruszył gwałtownie w stronę Krukona z łatwością powalając go na ziemię.
    — Sądzisz, że ujdzie ci to na sucho, cholerny idioto?! — krzyknął Ward, skupiając tym na sobie uwagę wszystkich zgromadzonych na korytarzu. Różdżka Victora niemalże wbiła się w gardło Gryfona.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  45. Chyba nie minęło dużo czasu odkąd wróciła z łazienki… może jakieś dziesięć minut, mniej lub więcej. Jednak przez ten czas miała okazję porządnie się zastanowić. Nad czym? Nad wszystkim, co niedawno się wydarzyło. Szczególnie kondycja Alexandra wydała jej się… podejrzana? Trochę głupio się czuła, gdy tak o tym myślała. Niemniej jednak nie potrafiła otrząsnąć się z wrażenia, że chłopak nie tylko zachowywał się inaczej niż zwykle, ale stan w jakim się znajdował był daleki od tego, jakiego normalnie by się po nim spodziewała. Urquhart zawsze tryskał zdrowiem i energią. Był taki odkąd pamiętała. Nawet jeśli w trakcie meczu spadał z miotły, to nie mijała chwila jak wskakiwał na nią ponownie. Czasami utyskiwała sobie w myślach, że był nie do zdarcia… ani się szybko nie męczył, ani nie okazywał prawie żadnych oznak słabości… To chyba dlatego zareagowała tak wielkim zaskoczeniem, gdy ujrzała go wtedy w łazience. Dopiero teraz porządkowała sobie w głowie wszystkie obrazy i spostrzeżenia, które wcześniej zignorowała, bo nie były jej wtedy do niczego potrzebne. Im dłużej siedziała i wpatrywała się w niebieskie płomienie, tym wyraźniej przypominała sobie jego zgarbioną sylwetkę… palce, które zaciskały się kurczowo na pobrudzonej krwią umywalce… drżącą rękę dzierżącą różdżkę, tak niezdecydowaną… I to spojrzenie. Wyblakłe… zmęczone… lekko skołowane. Poczuła dziwny chłód. Miała wrażenie, że coś jej umyka, a bardzo nie lubiła, gdy nie potrafiła połączyć ze sobą rozsypywanych części układanki… Wtedy nie miała jeszcze pojęcia, jak skomplikowana to była układanka. Wróciła myślami na ziemię, gdy usłyszała ciche szuranie. Alexander wyłonił się z ciemności i zbliżył do ławeczki. Od razu rzuciła mu czujne spojrzenie, jednak jakimś cudem wyglądał już nieco lepiej niż kwadrans temu. Najwyraźniej udało mu się doprowadzić się do częściowego porządku… Skrzywiła się jednak lekko, gdy dostrzegła z bliska plamy krwi na jego bluzie. Nie, nie brzydziła się krwią… nie o to jej chodziło. Po prostu od razu przypomniała sobie skąd się tam wzięły…
    — Cóż, gratuluję… — odrzekła po chwili, znów przenosząc spojrzenie na błękitne ognisko. — Cieszę się, że zdołałeś przeżyć korzystając z zaklęć czyszczących… — dodała już nieco bardziej złośliwie. Trudno jej się było powstrzymać… Ale i tak zamilkła na dłużej, co z jednej strony można było uznać za częściowy sukces. Bo z drugiej strony, gdy zapadła między nimi cisza, Emerson również poczuła to samo co wcześniej Alexander. Po prostu zrobiło jej się dziwnie... Poruszyła się nieznacznie, starając skupić się na cieple płynącym z ognia. Dopiero gdy Urquhart odezwał się ponownie, zaszczyciła go krótkim spojrzeniem i lekkim wzruszeniem ramion. — Jeśli będzie mi to akurat na rękę, to owszem. Ale nie bój się, nie rozpowiem całej szkole jaki z ciebie bęcwał… — zawyrokowała wspaniałomyślnie, zadzierając przy tym lekko podbródek. Szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałaby jak powinna to przedstawić. Najlepiej więc zrobi, jak po prostu o tym zapomni… a przynajmniej się postara.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  46. [Tym lepiej dla wątku, iż Alex jedynie zaogni sytuację – może być ciekawie. Mi to jak najbardziej pasuje, zatem czekam niecierpliwie na rozpoczęcie. :)]

    Louis Weasley

    OdpowiedzUsuń
  47. [Nie wiem, czy jeszcze masz ochotę na pisanie ze mną (za tak późną odpowiedź bardzo, ale to bardzo przepraszam!), ale wydaje mi się, że bardzo ładnie opisałaś to, co chciałam przekazać. Myślę, że Molly byłaby bardzo zdeterminowana, aby dowiedzieć się, co się wydarzyło i nie przebierałaby w środkach, mówiąc mu, że albo jej powie, albo koniec z ich znajomością. W związku z tym chodzi teraz wielce obrażona i go ignoruje, choć tak naprawdę wciąż się o niego martwi. Zastanawiam się tylko, jak mogłybyśmy zmusić ich do tego spotkania. Chodzą na te same zajęcia dodatkowe, więc może jakaś wspólna praca w czasie Koła Transmutacji? Zdaję sobie sprawę z tego, że to trochę oklepane, ale myślę, że na nasze potrzeby wystarczające. Chyba że wcześniej wpadł ci jakiś pomysł do głowy! ;)]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  48. Victor był mocno zaślepiony chęcią zemsty. Jego umysł był w pełni skoncentrowany na tym, aby Arthur raz na zawsze zapamiętał sobie, iż igranie z Wardem jest bardzo głupim posunięciem. Nie zastanawiał się nad możliwymi konsekwencjami swoich czynów, ani tym bardziej nie rozmyślał nad tym, iż w przypływie potężnego zdenerwowania mógł zrobić Gryfonowi ogromną krzywdę. Z pewnością żałowałby tego do końca życia. Silne ramiona przyjaciela odciągnęły go dosłownie w tym samym momencie, co umysł Victora podrzucił mu kilka niezbyt przyjemnych zaklęć.
    — Alex do cholery! — krzyknął Ward, siłując się z niezwykle silnymi ramionami przyjaciela, które nie dały za wygraną. Niestety, to, co miało miejsce później, podziałało na Krukona niczym czerwona płachta na byka.
    — Ty pieprzona gnido! — ryknął Victor, zabierając dłonie z ramion starszego chłopaka, które położył na nim odruchowo, gdy ten oberwał zaklęciem prosto w klatkę piersiową. — Expelliarmus! — krzyknął Ward, wytrącając z dłoni Arthura jego różdżkę, po czym z łatwością przygwoździł go do zimnej, kamiennej ściany. Większość zgromadzonych nie była świadoma tego, iż niedługo na miejsce przybędą zaalarmowani nauczyciele, a cała sprawa będzie miała dalszy ciąg w jeszcze gorszych warunkach, jakimi był dyrektorski gabinet.
    — Sądziłeś, że ujdzie ci to płazem, co Tremblay!? — zapytał Victor, wbijając w Gryfona nienawistne spojrzenie, gdy ten zupełnie nagle odpłacił się Krukonowi mocnym kopnięciem w brzuch oraz ciosem w szczękę, co spowodowało, iż Ward opadł na kolana, krzywiąc się z bólu, zaś w ustach czuł posmak krwi ze zbyt mocno przygryzionej, dolnej wargi.
    — Incendio! — rzucił Arthur, kierując odzyskaną różdżkę w stronę zegarka Victora, który leżał na podłodze, wytrącony z dłoni właściciela podczas, coraz mocniej rozwijającej się bójki. Krukon nadal nie myślał w sposób w jaki myśleć powinien, jego umysł był daleki od zdrowego rozsądku, przez co w przypływie paniki przed utratą przedmiotu, chwycił rozgrzany metal w dłonie, co przyniosło mu dość nieprzyjemne skutki w postaci poparzonych palców. Syknął z bólu upuszczając zegarek na ziemię, zaś chwilę później szala przegranej w pełni przeważyła się na stronę Gryfona, który z pomocą finie incantatem dotkliwie zniszczył ukochany zegarek Victora. Ward poderwał się z ziemi, rzucając się niemalże z pięściami w stronę Arthura, który odepchnął Krukona zaklęciem, zaś sylwetka bruneta uderzyła prosto w Alexandra, powalając ich obojgu na ziemię.
    — I co, Ward? Kto tu teraz jest pieprzoną gnidą? Ty i ten twój przydupas zasługujecie na znacznie większy łomot! — warknął Arthur, gdy stanął obok leżącego na ziemi Victora, którego klatkę piersiową boleśnie przydepnął butem z szyderczym uśmieszkiem na twarzy.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  49. Emerson niemal zapomniała, że nadal miała przy sobie swoje notatki (po które zjawiła się tu przecież w pierwszej kolejności). Mogła je spokojnie wyjąć i ponownie zacząć się z nich uczyć, wybierając najważniejsze informacje, które umieści w swoim referacie… niemniej jednak postanowiła na razie tego nie robić. Nie miała teraz głowy, aby myśleć o zaliczeniu. Tak właściwie, to poczuła się bardzo zmęczona… najchętniej wróciłaby już do swojego dormitorium i tam położyła się spać. Podejrzewała, że to co się przed chwilą stało, naprawdę musiało ją nieźle wytrącić z równowagi. Po latach gry w quidditcha wiedziała już, że po nagłym skoku adrenaliny dość szybko następował silny spadek energii – była prawie pewna, że właśnie przeżywała coś podobnego, tylko okoliczności były nieco inne. Starała się nie patrzeć na Alexandra i jego zakrwawioną bluzę (ani nie wyobrażać sobie tego co by się stało, gdyby nagle do namiotu wpadł jakiś nauczyciel i ujrzał Urquharta w takim opłakanym stanie…). Nadal trochę uparcie obserwowała niebieskie płomyki tańczące w szklanych butelkach. Przynajmniej one zdawały się równie żywotne, co na samym początku… a dzięki temu nie groziło im wychłodzenie. Pierwszą odzywkę Alexandra pozostawiła bez komentarza. Jeszcze czego… zapłakałaby się bez niego? Co za bufon. Drugą też postanowiła przemilczeć… ale aż zaświerzbił ją język, aby odszczeknąć, że powinien być wdzięczny za jej wyrozumiałą postawę, i że nie planowała obsmarować go na forum całej szkoły, opowiadając wszystkim jaka to z niego sierota, która nie dość, że nie umie porządnie złapać za szklany słoik to jeszcze używa złych zaklęć i zalewa krwią ubikację chłopców w szatni. Ale już trzeciego komentarza nie potrafiła sobie odpuścić. Przybrała dość wojowniczy wyraz twarzy i w końcu posłała mu pełne wyższości spojrzenie, które zmroziłoby każdego...
    — Chyba w twoich snach, Urquhart — prychnęła, znów marszcząc charakterystycznie brwi. — Nie potrzebuję twojej pomocy, a już szczególnie poradzę sobie bez niej na boisku. W przeciwieństwie do ciebie potrafię funkcjonować w sposób, który nie zagraża mojemu własnemu życiu! — zauważyła kąśliwie, szybko odwracając od niego błyszczące w zdenerwowaniu spojrzenie. Po co się znów unosiła? Na co jej to było… To pewnie przez to zmęczenie… Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego znów zrobiła się taka zła. Samo wspomnienie tego incydentu przyprawiło ją o nieprzyjemne ciarki. Chyba nawet lekko się wzdrygnęła, choć miała nadzieję, że Alexander tego nie zauważył… Znów zapadła cisza. Emerson postanowiła jej nie przerywać. Dopóki nie uniosła spojrzenia na wejście do namiotu… — Wygląda na to, że zaczyna się uspokajać… — mruknęła cicho. Zaświtała w niej nadzieja...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  50. Starała się dotrzymać kroku Urquhartowi, który stanowczo oznajmił, że sam uda się do Działu Ksiąg Zakazanych. Riley miała zamiar zacząć się sprzeciwiać, jednak rzeczywiście miał rację. Powinna trochę odpocząć, bo z większą ilością kontuzji na pewno sobie nie pomoże. Kiedy chłopak udał się na spotkanie swojego koła, skierowała się do swojego dormitorium, gdzie czekało już na nią kilku znajomych, którzy ze szczęściem powitali ją z powrotem. Cały wieczór spędziła nadrabiając zaległe dramaty życiowe swoich przyjaciół, jednak dosyć prędko zrobiła się senna, tak jakby nie była w śpiączce przez ostatnich kilka dni…
    Następnego dnia rano udała się do Wielkiej Sali, pod pachą trzymając zaległe wydanie „Twojego gwiazdozbioru”, który miała zamiar przeczytać, czekając na Alexandra. Nie przeszkadzało jej to, że chłopak się spóźniał, w końcu miała trochę więcej czasu na swoją lekturę. Kiedy uzupełniała magiczny quiz, chłopak przysiadł się do niej i podsunął jej skrawek papieru z zapisanym przepisem. Nie wyglądał na zbyt skomplikowany, jednak składniki rzeczywiście nie należały do tych ogólnodostępnych. Nie była nawet do końca pewna czy składzik profesora eliksirów będzie miał wszystkie pozycje, jednak postanowiła nie dzielić się tą informacją z krukonem. W końcu mogła się mylić, a nawet jeśli to była pewna, że nauczyciel oprócz swojej spiżarni, mógł mieć niektóre, bardziej wartościowe składniki, schowane gdzieś w swoim gabinecie.
    - Nie wygląda to na skomplikowany eliksir. Będzie się warzył dosyć długo, no i nie sądzę, że zmrużę oko dzisiaj w nocy, bo trzeba będzie go pilnować… Dobrze, że ostatnio przespałam cały tydzień! Widzisz, w końcu ta kontuzja się do czegoś przydała! – zażartowała, pomijając fakt, że kontuzja była powodem, dla którego ten eliksir musiał w ogóle zostać uwarzony. – Wydaje mi się, że dzisiaj Mistrz Eliksirów ma spotkanie Klubu Ślimaka, więc nie powinno być problemu z tym, żeby włamać się do jego spiżarni. Woźny może być problemem, chociaż myślę, że o ile w miarę szybko znajdziemy się w środku, to wszystko powinno pójść dobrze. – Miejsca w składziku nie było zbyt wiele, jednak ich dwójka powinno była się tam zmieścić. – Masz czas dzisiaj wieczorem? Możemy spróbować około 21. Wtedy większość osób już skończy kolację i nie będzie zbędnych świadków na korytarzach.
    Riley tylko raz w życiu ośmieliła się pożyczyć kilka składników od profesora, co skończyło się tygodniowym szlabanem. Nigdy więcej nie próbowała, bo i po co miałaby narażać się po raz kolejny? Większość z tych, które używała do swoich eliksirów starała się kupować na Pokątnej, a kiedy zapasy się jej kończyły, udawała się do Hogsmeade, gdzie znała kilka osób, które mogły zdobyć dla niej składniki za drobną opłatą. Tym razem jednak nie mieli tyle czasu i musieli działać dosyć szybko.
    [Nie ma sprawy! :)]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  51. [Dziękuję za powitanie, wilczku :)
    Jeśli kojarzysz Cesare to prawdopodobnie sprzed 9 laty, bo on szerzył zamęt na Hogwarcie 2022. Taka stara jestem...
    Pan Urquhart jest barwną postacią a najbardziej spodobał mi się ten moment z kiltem. Złoto :)
    No niestety mam problemy z wątkami między panami, chyba że masz taki pomysł, któremu nie mogę powiedzieć nie :)]

    Cesare Caito

    OdpowiedzUsuń
  52. Emerson nie mogła wiedzieć, że jej słowa dotknęły Alexandra do żywego… nie mogła, bo nie znała prawdziwych powodów, dla których panicz Urquhart opuścił ostatni rok nauki w Hogwarcie. Wtedy jeszcze nie przypuszczała co za tym stało. Nawet sobie tego nie wyobrażała… Cóż więc mogła na to poradzić? Jak zwykle się zdenerwowała, zapewne zupełnie niepotrzebnie. Była jednak zmęczona, i odczuwała to coraz bardziej… co gorsza, nie spodziewała się po sobie podobnych reakcji, nie sądziła aby jedna rozcięta dłoń kosztowała ją tyle nerwów. W końcu od zawsze była zdania, że to co działo się z Alexandrem nie znajdowało się w kręgu jej zainteresowań… dziś niestety okazało się, że było to stwierdzenie wysoce na wyrost. Choć pocieszała się myślą, że przecież pomogłaby każdemu, kto znalazłby się w podobnej sytuacji, bez względu na to, czy go lubiła czy nie. Było to dla niej zupełnie jasne i ta myśl pozwalała jej się trochę uspokoić. Tylko ten nieznośny, cichy głosik rozbrzmiewający gdzieś z tyłu głowy nieustannie doprowadzał ją do szału… Mógłby już przestać… nie chciała słuchać o tym, jak dzisiejsze zajście z Alexandrem różniło się od innych, czy tego chciała czy nie… Zdenerwowała się, to wszystko. Nic więcej się za tym nie kryło, koniec kropka.
    — Doskonale. A zatem możemy zacząć sprzątać — oświadczyła, zrywając się energicznie z ławeczki i od razu sięgając pod swoją szatę, aby znów chwycić za różdżkę. Podobnie jak Alexander nie mogła się już doczekać, aż ten dzień się skończy. Burza wyraźnie straciła na sile. Wiatr nie szarpał tak namiotem, jak jeszcze kwadrans temu, deszcz również osłabł… nawet groźne pomrukiwania trochę ucichły, wreszcie oddalając się w stronę Zakazanego Lasu. Emerson tylko na to czekała. Jednym ruchem ręki sprawiła, że niebieskie ogniki zgasły, a w namiocie zapanowała ciemność – rozpraszały ją jedynie rozświetlone różdżki jej i Alexandra. Następny zgięcie nadgarstka sprawiło, że wszystkie szklane buteleczki i słoiczki poderwały się do góry, frunąc jeden za drugim w kierunku kosza na śmieci. Chwilę to potrwało, nim wszystkie wylądowały w nim z charakterystycznym brzękiem. Gdy Emerson uznała, że namiot był już posprzątany (i nigdzie nie zostawiła żadnego płonącego ognika), była gotowa na powrót do szkoły. Zbliżyła się do Alexandra, który stał przy wejściu. Wyjrzawszy na zewnątrz uznała, że mieli teraz idealną okazję, aby się stąd wydostać. Pogoda uspokoiła się na tyle, że nie powinno im nic zagrażać.
    — Lepiej się pośpieszyć… — mruknęła tylko cicho pod nosem, nie spoglądając nawet na chłopaka. Zamiast tego upewniła się tylko, czy na pewno miała przy sobie te nieszczęsne notatki (i miała, owszem), a następnie wyciągnęła różdżkę przed siebie… i wyszła z namiotu. Nim deszcz zdążył ją zmoczyć, uniosła różdżkę lekko do góry, tak jak mugole unosili parasol… A wówczas jej różdżka sama zamieniła się w niewidzialny parasol, chroniąc Emerson przed zimnymi kroplami wody. Otuliwszy się mocniej szatą ruszyła raźno przed siebie.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  53. Ona też była zmęczona… i ona też chciała, aby ten dzień dobiegł już końca. Obydwoje spędzili w tym przeklętym namiocie zdecydowanie zbyt dużo czasu. To, co miało być zwykłą wyprawą po notatki, nagle zamieniło się w przygodę z dreszczykiem, połączoną z uwięzieniem oraz rozlewem krwi. Emerson w ogóle się na to nie pisała. Maszerowała raźnie przed siebie, ignorując nie tylko wiatr i zimne krople deszczu, które zacinały jej prosto w twarz, ale również błocko pod butami. Wiedziała, że jej szata nie będzie się nadawała do niczego oprócz prania… ale to nie było teraz najważniejsze. Chciała tylko dostać się do zamku i zająć pisaniem referatu. Może przy okazji zajrzy do kuchni i zrobi sobie trochę ciepłej herbaty… to by na pewno podniosło jej morale. Zamek był już coraz bliżej, dlatego pozwoliła sobie nawet na subtelny uśmiech pełen ulgi. Alexander cały czas szedł parę metrów za nią – słyszała go, ale nie widziała. Nie odwróciła się, aby sprawdzić czy za nią nadąża… Tak naprawdę to z łatwością mógłby ją wyprzedzić, w końcu miał o wiele dłuższe nogi od niej. Wolał jednak trzymać się z tyłu, a Emerson nie zamierzała protestować. Tak w sumie było wygodniej… Cała wędrówka nie zajęła im dłużej niż dziesięciu minut. Gdyby nie padało i nie wiało, pewnie byliby w zamku znacznie szybciej, jednak kiepskie warunki atmosferyczne znacząco spowalniały ich spacer. Emerson poczuła się znacznie lepiej, gdy w końcu znalazła się w sieni zamku. Dopiero wtedy opuściła różdżkę, chowając ją bezpiecznie do kieszonki szaty… a ta, tak jak się tego spodziewała, była do połowy mokra i okropnie brudna. No trudno... Właśnie obtupywała buty (również całkowicie przemoczone, tak przy okazji wspominając…), gdy w sieni w końcu pojawił się Alexander. Zaszczyciła go krótkim spojrzeniem, po chwili znów zajmując się oczyszczaniem podeszwy buta. Podejrzewała, że jeśli jakiś woźny przyłapie ich na roznoszeniu brudu po szkole, mogliby mieć z tego tytułu małe nieprzyjemności... a po co to komu?
    — Lepiej posmaruj tą dłoń maścią rozgrzewającą — rzuciła dość niespodziewanie, nadal nawet na niego nie patrząc. Właśnie zgarniała jasne włosy z twarzy, aby pozbyć się ich z oczu i czoła. — To, że rana została zaleczona nie oznacza, że ręka nie będzie ci trochę dokuczała. Posmaruj ją więc czymś rozgrzewającym, może przeciwbólowym, zawiń w bandaż i nie nadwyrężaj jej do rana… — wydawanie poleceń naprawdę wychodziło jej bardzo naturalnie. W końcu odwróciła się do niego przodem i posłała poważne spojrzenie. — A gdyby działo się coś złego, to wtedy natychmiast idź do Skrzydła Szpitalnego. Nie chcę cię później mieć na sumieniu, jeśli rzucone przeze mnie zaklęcie sprawi, że odpadnie ci ręka — zakończyła wyjątkowo optymistycznie, marszcząc złowrogo brwi.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  54. Dobrze, że Alexander postanowił zachować swoje głupie żarty dla siebie. Szczerze mówiąc, chyba nawet nie wiedziałaby jak mogłaby zareagować, gdyby dureń postanowił się z nią nimi podzielić… Och, i nie chodziło tu o zażenowanie (oficjalnie). Bardziej obawiała się, że mogłaby mu zrobić krzywdę – nie była tylko pewna, czy uczyniłaby mu większą czy tylko odrobinę mniejszą od większej krzywdę… w każdym razie na pewno by mu przyłożyła. Na szczęście obyło się bez rękoczynów. Obydwoje byli już za bardzo znużeni, aby dalej uprzykrzać sobie życie wzajemnym dogryzaniem. Emerson spodziewała się, że następnego dnia będą zachowywali się tak, jakby o wszystkim zapomnieli… Wrócą do swoich starych i doskonale znanych nawyków, nadal będą się wzajemnie irytować, a już na pewno ignorować… Tak, to ją zdecydowanie trochę pocieszało...
    — I co, może mam cię tam zaprowadzić…? — uniosła lekko jedną brew, mierząc go przeszywającym spojrzeniem. Niech go diabli… ani myślała spędzać w jego towarzystwie choćby minuty dłużej! Miała dzisiaj jakiegoś wyjątkowego pecha. Całe szczęście, że jednak zawsze mogła liczyć na swój szybki refleks… — Zanim wrócę do swojego pokoju, idę jeszcze do biblioteki. Potrzebuję paru książek do dzisiejszej pracy… tak więc nie musisz się obawiać moich oskarżeń, masz wolną drogę do kuchni — podsumowała, posyłając mu prawie nie złośliwy uśmiech. Po chwili jednak spoważniała, znów poprawiając mokrą szatę. W drodze do zamku planowała odpuścić sobie wizytę w bibliotece, ponieważ czuła, że i tak straciła już zbyt wiele czasu, a nie chciała zarywać nocy na pisaniu tego referatu… ale najwyraźniej los miał inne plany. Na samą myśl o tym, że miałaby schodzić wspólnie z Alexandrem do piwnicy, poczuła się bardzo niewyraźnie. — To to cześć — mruknęła w końcu. Odwróciła się na pięcie i nie czekając na jego odpowiedź szybko skierowała się na prawo, ku schodom prowadzącym na górę. Jak tylko wspięła się na pierwsze stopnie, odetchnęła z wyraźną ulgą… Ten dzień był tak pokręcony, tak nierzeczywisty, że naprawdę wolałaby o nim szybko zapomnieć. Bała się jednak, że to nie będzie takie proste… I najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie wiedziała skąd się u niej brały te absurdalne przeczucia. Najprościej byłoby zrzucić winę na złu humor lub zmęczenie… i oby jakimś cudem udało jej się to zrobić.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń

  55. RIley była prawie pewna, że od ostatniego razu Mistrz Eliksirów bardziej zaczął dbać o to jak ochrania swoją spiżarnię, przed niechcianymi włamaniami. Nie wiedziała jeszcze z czym będą musieli się zmierzyć na miejscu, ale co dwie głowy to nie jedna, więc nawet jeśli zajęłoby im to chwilę czasu, to na pewno uda im się dostać do środka.
    – Tak, pokój wspólny jest perfekcyjny. Wymówka z kuchnią na pewno zadziała! Nie wiem jeszcze co nas czeka, jeśli chodzi o włamanie się do spiżarni, ale myślę, że nie będzie to wielkim problemem. Większość składników z listy wiem nawet gdzie będą, ale kilka pozycji może zająć nam chwilę czasu na znalezienie. Mistrz Eliksirów nie jest zwolennikiem wiosennego sprzątania, więc niektóre fiolki mogą być wymieszane… Ale o to będziemy się martwić już w środku. O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, to zacznę warzyć eliksir już dzisiaj a powinien być gotowy na dwa dni przed meczem. Najtrudniejsze będzie utrzymanie tej samej temperatury przez cztery godziny, ale z tym już poradzę sobie sama. No i to chyba byłoby na tyle obecnie. Widzimy się o 21, tak?
    Riley trudno było się zamknąć, kiedy była czymś zafascynowana, ale w końcu dała odpowiedzieć cokolwiek Alexandrowi, który zajadł się bekonem. Kiedy tylko potwierdził wszystko, odszedł od stołu, zabierając swój talerz i udał się w stronę stołu krukonów. Puchonka jeszcze raz spojrzała na listę, potakując przy każdym kolejnym punkcie warzenia eliksiru. Próbowała chociaż trochę zapamiętać część instrukcji, po czym wróciła do swojej lektury i talerza pełnego słodkimi bułeczkami i dżemem. Po pobycie w szpitalu włączył jej się wilczy apetyt i praktycznie nie przestawała jeść.
    Reszta dnia mijała bardzo powoli. Każda kolejna godzina dłużyła się Riley, która myślami już włamywała się do spiżarni. Tuż przed 21 udała się do salonu puchonów, gdzie zajęła kanapę, z której doskonale mogła widzieć zegar. Co chwilę zerkała w jego stronę, mając nadzieję, że już czas na spotkanie z Alexandrem. W końcu zegar wybił pełną godzinę, więc wyszła na korytarz, gdzie czekał na nią już Urquhart.
    – Gotowy? – zapytała z uśmiechem na twarzy. Ruszyli w stronę spiżarni, która znajdowała się tuż obok klasy eliksirów. Przed wejściem RIley odłożyła swoją torbę na ziemię i mając nadzieję, że spiżarnia jakimś cudem jest otwarta, złapała za klamkę. – Warto było spróbować – odparła, kiedy drzwi nie ustąpiły. ¬– Ostatnio wystarczyło mi proste zaklęcie do dostania się do środka… Staniesz na czatach? – Riley wyjęła zdrową ręką różdżkę z kieszeni i skierowała ją w stronę drzwi – Alohomora! – Znowu nic. – No dobra jeśli to też nie działa to może… Annihilare! – W końcu coś kliknęło w zamku, więc puchonka znowu złapała za klamkę. Drzwi dalej były zamknięte. – Agh… Użył kilku zaklęć… Może ty masz jakiś pomysł? – zwróciła się do gryfona, który stał za nią zwrócony w stronę wejścia do korytarza.
    [Tak w sumie próbowałam sprawdzić, gdzie znajdował się ten magazyn i jest on na pierwszym piętrze, ale na razie zostawmy, że to jednak lochy, bo chyba bardziej będzie pasować do wątku :)]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  56. Victor wiedział, że przegrał walkę i to w dość podły sposób, tracąc również ukochany zegarek. Arthur był górą, a zbyt obolałe ciało Warda nie miało wystarczającej ilości sił, aby pozbyć się z klatki piersiowej buta Tremblaya, który dociskał tors Krukona do chłodnego podłoża z szyderczym uśmiechem na twarzy. Victorowi było wstyd, jednak przez poczucie wstydu znacznie mocniej przedzierał się ogromny, wręcz miażdżący żal, względem utraconej pamiątki po dziadku. Pragnął porządnie rozkwasić buźkę Arthura, tylko po to, aby pozbyć się z jego twarzy uśmiechu, który budził w Krukonie wszystkie najbardziej negatywne emocje, dlatego gdy tylko Alexander wybawił go z chwilowej opresji, niemalże w sekundzie poderwał się z ziemi ignorując zawroty głowy i chwyciwszy swoją różdżkę, chciał dokończyć, to, co zacząć przeważając tym szalę zwycięstwa definitywnie na swoją oraz Alexa stronę. Niestety mocny ucisk na nadgarstku nie pozwolił mu na żaden ruch. Victor stał twarzą w twarz profesorem Hoferem, którego mina wskazywała na ogromne niezadowolenie.
    — Wystarczy — rzekł rzeczowo mężczyzna i puściwszy nadgarstek ucznia, posłał zgromadzonym uczniom spojrzenie, które jasno mówiło, że przedstawienie dobiegło końca i nie potrzebując już żadnych gapiów.
    Ward schował różdżkę do szaty, zas plecami ciężko oparł się o chłodną ścianę zamku. Przymknął powieki, starając się wyrównać przyśpieszony oddech wraz z szaleńczym biciem serca. Zarówno on, jak i Alexander będą mieli przechlapane, choć bardziej przejmował się przyjacielem niżeli samym sobą. W końcu dość wybuchowy temperament Warda wciągnął Alexandra w to gówno. Z pewnością czeka na nich sroga kara.
    — Zacznijmy od początku… Czy możecie nam wyjaśnić do czego tutaj doszło? Tylko pojedynczo, wysłuchamy każdego — zapytał Gabriel z uniesioną brwią ku górze, po czym, na moment przeniósł wzrok w stronę Alexa, a następnie w stronę pozostałości po starym zegarku.
    Victor wyprostował się nieco i nabrawszy sporej ilości powietrza do płuc, wbił nienawistne spojrzenie w Arthura.
    — Po przerwanym meczu w szatni zorientowałem się, że zginął mój zegarek, pamiątka rodzinna, która znaczyła dla mnie naprawdę wiele. Arthur go ukradł chcąc się zemścić, za przegrany pojedynek podczas jednego ze starć w klubie pojedynków, dlatego go zabrał… Chciałem go odzyskać, w końcu to moja własność, którą bezczelnie skradziono. Arthur finalnie go zniszczył… zniszczył mój zegarek, gdy podczas bójki chciałem mu go odebrać — powiedział Victor, czując jak rosną w nim kolejne pokłady złości. Nawet jeśli teraz stracił szansę zemsty na Arthurze, to nie będzie, to jedyna okazja, aby utrzeć temu dupkowi nosa.
    — Panie Urquhart? Ma pan coś do powiedzenia w tej sprawie? — zagadnął Hofer po wysłuchiwaniu wersji Victora, chcąc najwyraźniej poznać stanowisko drugiego Krukona.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  57. Nie potrafiłaby przepuścić takiej okazji – co jak co, ale na pracę dodatkową z Eliksirów musiała się zapisać. Inaczej długo żałowałaby, że nie wykorzystała szansy na zdobycie lepszej oceny. Osobiście bardzo lubiła zajęcia z Eliksirów i gdyby miała trochę więcej wolnego czasu, z przyjemnością zapisałaby się na zajęcia pozalekcyjne z tego przedmiotu. Niestety, nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, aby podarować jej zmieniacz czasu. Może gdy pewnego pięknego dnia otrzyma go na gwiazdkę (pomarzyć zawsze można, prawda…?), to wtedy zapisze się nie tylko na zajęcia dodatkowe z eliksirów, ale zastanowi się również nad zaklęciami oraz obroną przed czarną magią… Na razie musiał jej wystarczyć projekt zaproponowany przez profesora. Podczas zapisywania się na listę nie zwróciła większej uwagi na to, kto również był zainteresowany. Rzuciły jej się w oczy może z dwa lub trzy znajome nazwiska, głównie Puchońskie, a pozostałych prawie w ogóle nie kojarzyła. Oczywiście, gdyby wcześniej zauważyła, że wśród chętnych wpisanych na listę znalazł się nie kto inny jak Urquhart, wówczas zastanowiłaby się dwa razy, czy opłaca jej się tak ryzykować… Niestety, czy to z powodu lekkiego roztargnienia, czy też ze zwykłej nieuwagi, nie przejrzała nazwisk. Dlatego, gdy okazało się że jednak wylądowała z nim w grupie, mogła mieć pretensje tylko i wyłącznie do samej siebie. Nazwiska drugiego chłopaka nic jej nie mówiło. Zresztą, to nie na nim skupiły się jej ponure myśli… Od zajścia w namiocie ona i Alexander prawie zupełnie nie rozmawiali. Owszem, widywali się na wspólnych lekcjach czy też przy innych różnych okazjach, jednak wyrobili w sobie całkiem przyjemny nawyk wzajemnego ignorowania się. Ona nie zwracała uwagi na niego, a on na nią, i obydwoje byli szczęśliwi. A teraz znów będą musieli ze sobą rozmawiać… Nie wyobrażała sobie, aby wykonali ten projekt nie wymieniając między sobą ani jednego słowa. Bo gdyby to było możliwe... Ale nie, nie będzie się wygłupiała. Zrobią co mają do zrobienia i wrócą do tego, co udało im się tak miło wypracować. Poza tym, w ich grupie był też drugi chłopak, który w niczym nie zawinił i nie powinien obrywać za to, że się nie lubili… Co prawda, w ogóle go nie znała… ale zaraz po zajęciach postanowiła to szybko naprawić. Wywarł na niej całkiem pozytywne wrażenie – od razu przeszedł do konkretów, dzięki czemu szybko ustalili czas i miejsce spotkania. Miała więc cały dzień na przygotowanie się do tej burzy mózgów… i pogodzenia z tym, że Alexander będzie w niej uczestniczył. W nocy trochę kiepsko jej się spało, ale po śniadaniu poczuła się już znacznie lepiej. Przyszła do biblioteki trochę za wcześnie, jednak uznała że po prostu zacznie już szukać książek, które mogłyby im pomóc w wykonaniu ich wspólnego projektu. Ku swojemu zaskoczeniu, wpadła tam na jasnowłosego Krukona, który również zjawił się w bibliotece przed czasem. Cóż, nie było więc co marudzić, od razu zabrali się do przeszukiwania regałów, wymieniając między sobą pierwsze pomysły i wnioski… Dobrze im się rozmawiało, Emerson zauważyła że Marchbanks był bystry i nieźle zorientowany w temacie. To na pewno im pomoże… Nawet nie zorientowała się kiedy minęło te półgodziny. Siedzieli właśnie na kanapie, obłożeni mnóstwem książek, które wspólnie tutaj naznosili, dyskutując o możliwości wykorzystania średniowiecznego przepisu na Eliksir Słodkiego Snu, gdy w końcu pojawił się panicz Urquhart. Wystarczyło jej jedno spojrzenie aby stwierdzić, że chyba musiał dzisiaj wstać lewą nogą… Albo może wczorajszy trening nie poszedł mu tak, jak tego chciał i stąd ta kwaśna mina…
    — No, no, wreszcie…! Zaczęliśmy bez ciebie, ale przyda nam się para dodatkowych rąk do pomocy w przeglądaniu tych wszystkich tomiszczy — Marchbanks powitał kolegę wesołym uśmiechem, zaraz wskazując palcem na leżącą na stoliku obok kupę starych, zakurzonych ksiąg. — Wybierz sobie jedną i siadaj, ja i Mer mamy już parę pomysłów...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  58. [Cześć! W ogóle zacznę od tego, że cudowna zmiana zdjęcia <3 Przeczytałam kartę Alexa jeszcze raz, zastanawiając się nad rozwinięciem punktu zaczepienia i chyba wiem, dlaczego nagle mogliby zacząć spędzać o wiele więcej czasu razem, wyglądając na papużki nierozłączki, co przyczyniłoby się do plotek! Urquhart ma w sobie mnóstwo zaciętości, więc myślę, że ktoś mógłby mu rzucić jakieś magiczne wyzwanie, które wydaje się nie do wykonania (trzeba będzie dogadać szczegóły, ale coś o trudności oswojenia dementora i zamienienia go w swoje domowe, pluszowe zwierzątko). Alex odpuścić nie może, ale zadanie jest absurdalne i właściwie niewykonalne. Może siedzieć w bibliotece, poszukując rozwiązania od kilku dni, cały będzie aż wibrował z frustracji, więc Minnie w końcu do niego podejdzie zapytać, co się dzieje. Alex może jej zdradzić szczegóły, a ona mu podsunie pomysł (no wiesz, trochę jak Harry i skrzeloziele w Czarze Ognia), do tego przedsięwzięcia będzie mu dalej potrzebna pomoc Dominique, więc przez kolejne może dwa tygodnie będą ciągle widywani razem.
    Ogólnie Minnie żyje w błogiej nieświadomości, że a) ma adoratorów, b) jej brat tych adoratorów skutecznie odstrasza za jej plecami, korzystając z chwytów poniżej pasa xD Dlatego gdyby dotarły do niej podobne wieści, byłaby w szoku, ale na pewno byłaby też wściekła. Chciałaby pokazać, że jest przecież dorosła (i starsza w rodzeństwie), więc nie potrzebuje opiekuna i z tego powodu mogłaby specjalnie zajmować miejsce koło Alexa na zajęciach, które Hufflepuff ma z Ravenclaw, przysiadać się do niego w Wielkiej Sali, bibliotece czy na korytarzu… Oczywiście w granicach rozsądku, żeby jeszcze Alex nie pomyślał, że dorobił się prześladowczyni, choć może sam będzie nieco rozbawiony obrotem sytuacji, że cicha Minnie Weasley też wie, jak się postawić i drażnić ze swoim bratem? Więc może nawet da się wciągnąć w tę grę :D]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  59. Skąd mogła wiedzieć, że Urquhart postanowi wszystko zepsuć? Choć nie, zaraz… powinna to wiedzieć, bo przecież znała go już od dłuższego czasu. Nie przewidziała tylko, że stawi się na to spotkanie (na które, warto wspomnieć, zapisał się całkowicie dobrowolnie…) w złym humorze, a ten zły humor zaraz udzieli się również i jej. Dopóki siedziała z Charliem sam na sam, wszystko układało się wyjątkowo zgrabnie i szło jak po maśle. Znaleźli książki, znaleźli wygodne miejsce do ich przeglądania, znaleźli wspólny język, choć właściwie w ogóle się nie znali… Wspólny projekt wydał jej się więc prościzną. Dopóki nie pojawił się Alexander, przypominając jej że ona i Marchbanks będą mieli towarzystwo. Na początku chciała go zignorować, tak jak nakazywała jej intuicja… i zdrowy rozsądek. Jednak zaraz przypomniała sobie, że nie byli sami, a Charlie niczym nie zasłużył, aby zostać wplątanym w ich małą wojnę. Dlatego zmusiła się nawet do lekkiego uśmiechu, gdy Alexander w końcu się odezwał i raczył usiąść na fotelu. Czemu od razu pojawiło się u niej wrażenie, że ton w jakim odpowiadał swojemu koledze był ździebko… sarkastyczny? A może podsuwały jej to własne uprzedzenia? Sama nie wiedziała… do czasu, aż Urquhart zwrócił się bezpośrednio do niej. O tak, wtedy już była pewna, że się nie przesłyszała. I oczywiście od razu miała ochotę mu odwarknąć, że dla niego była Emerson, a nie Mer, jednak jakimś cudem zdążyła w porę ugryźć się w język. Tak właściwie to nie przeszkadzało jej, gdy ktoś zwracał się do niej tym zdrobnieniem. Na szczęście nie było ono infantylne i dlatego nie wywoływało u niej wewnętrznego sprzeciwu. Aczkolwiek w ustach Alexandra zabrzmiało ono jak jawnie rzucone wyzwanie… a dla niej zadziałało na zasadzie czerwonej płachty dla byka. Pogrywał sobie z nią, to jasne. Pewnie obraził się, że zaczęli bez niego… ale to nie ich wina. Żadne z nich tego nie planowało, po prostu się tu spotkali. Jeśli z tak błahego powodu wolał stroić fochy zamiast skupić się na pracy to jego sprawa. Emerson postara się zignorować go na tyle, na ile będzie mogła.
    — Oczywiście, z przyjemnością Alex… — odezwała się w końcu, a na jej ustach wykwitł słodki uśmiech. Matka byłaby z niej dumna. Zawsze powtarzała, że mogłaby się częściej uśmiechać. No, to teraz nadrabiała za wszystkie czasy! — Razem z Charliem przejrzeliśmy już parę podstawowych podręczników z zakresu Eliksirów. Zaczęliśmy od Magicznych wzorów i napojów Arseniusa Jiggera, wydania z 1467 roku… — zamknęła książkę, którą akurat trzymała na kolanach i rzuciła ją do Alexandra, przy okazji uderzając nią o jego go brzuch. Oczywiście całkowicie przypadkowo… — Och, wybacz… — i kolejny uroczy uśmiech… — Tam znaleźliśmy ciekawy przepis na Eliksir Słodkiego Snu, o którym wspominał już Charlie… Zajrzeliśmy również do Potion Opuscule, żeby sprawdzić czy Jigger umieścił tam inne interesujące przepisy, jednak nie wpadło nam tam nic w oko… Dalej oczywiście sięgnęliśmy po Księgę Eliksirów autorstwa Zygmunta Budge'a. Zaznaczyliśmy rozdział o Eliksirze powodującym kurczenie się. Temat do zastanowienia i przedyskutowania… No a teraz ponownie przeglądamy Eliksiry dla zaawansowanych Libacjusza Borage'a, poszukując inspiracji w naszym starym, sprawdzonym podręczniku… — zakończyła, zaraz nabierając powietrza, ponieważ wyrecytowała to wszystko niemal na jednym tchu. Posłała Urquhartowi kolejny, przymilny uśmieszek, poprawiając materiał spódniczki. A żeby się skichał od nadmiaru tych informacji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No, tak jak mówiłem, trochę już tego przejrzeliśmy… ale mamy jeszcze sporo innych książek — Charlie włączył się do rozmowy, zerkając na ciemnowłosego kolegę. — Mi osobiście podoba się pomysł z Eliksirem Słodkiego Snu, ale przypadkiem podsłuchałem, że grupa Maxa zamierza spróbować uwarzyć ten eliksir, a nie chciałbym się powtarzać… więc szukamy dalej. A ty masz jakieś pomysły…? — zapytał na końcu, przekrzywiając lekko głowę. Emerson powtórzyła jego gest (zamierzenie) i teraz również wpatrywała się z uprzejmym wyczekiwaniem w siedzącego naprzeciwko Alexandra.

      Emerson Bones

      Usuń
  60. Najsilniejsze Eliksiry Bourne'a…? — szepnęła cicho pod nosem, gdy panicz Urquhart raczył ich potokiem informacji, wymieszanych z jego własnymi przemyśleniami oraz spostrzeżeniami. Ale zaraz, zaraz… czy tylko ona zauważyła, że księga Bourne'a, o której wspomniał tak lekkim, niemal niefrasobliwym tonem, znajdowała się w Dziale Ksiąg Zakazanych? Była tego stuprocentowo pewna, ponieważ sama… a zresztą, mniejsza o to. Zacisnęła usta w wąską linię i posłała siedzącemu obok niej Charliemu pytające spojrzenie. Nie była pewna, czy zwrócił uwagę na to samo co ona… ale tak czy inaczej, pozwalał Alexandrowi mówić, a więc i ona postanowiła mu nie przerywać. Na razie. Przynajmniej dopóki nie poruszył kwestii dostępności składników, potrzebnych do otworzenia Eliksiru Słodkiego Snu na podstawie średniowiecznego przepisu Jiggera. Poczuła się lekko urażona… Czy on myślał, że sami na to nie wpadli…? Za kogo on się uważał…?
    — Owszem, przejrzeliśmy listę składników… — oznajmiła lekko wyniosłym tonem, wskazując podbródkiem na księgę, którą przed chwilą mu rzuciła. — Wydaje nam się, że większość z nich nadal jest dostępna. Jeśli nie w składziku u profesora, to chociażby w Hogsmeade… ale to nie jest nasze największe zmartwienie…
    — No nie, bo tak jak już mówiłem, inna grupa planuje zrobić coś podobnego… — przyznał Charlie, drapiąc się po głowie. — I to prawda, Max nie jest najmądrzejszy… Ale nawet jeśli uwarzylibyśmy ten eliksir o wiele lepiej, niż jego grupa, to nadal będzie on bardzo zbliżony do ich oryginalnego pomysłu… — przyznał. Emerson skinęła głową, zgadzając się z Charliem. Ona również nie chciała kopiować projektu innej grupy. Skoro profesor oczekiwał od nich pomysłowości i zaangażowania, to musieli wybrać inny przepis… A Alexander chyba miał już parę własnych pomysłów...
    — Szkoda tylko, że nie mamy swobodnego i nieograniczonego dostępu do tego przepisu, Alex… — westchnęła z doskonale udawanym żalem, nawiązując do jego pomysłu z uwarzeniem Eliksiru wielosokowego na podstawie Najsilniejszych Eliksirów Bourge'a. — Żaden profesor nie wyda nam zezwolenia na wypożyczenie zakazanej księgi Bourge'a na okres jednego miesiąca… — zauważyła. — A jeśli chcemy uwarzyć go tak jak należy, to nie podejmę się tego na podstawie innych przepisów lub notatek.
    — Racja… to może być zbyt skomplikowane… — przyznał Charlie, zerkając szybko na kolegę. — Poza tym, profesor mógłby stwierdzić, że nie potrzebujemy księgi Bourge'a, skoro sprawdzony przepis na Eliksir wielosokowy mamy praktycznie pod samym nosem… — i na dowód tego pomachał lekko wysłużonym podręcznikiem Eliksirów dla zaawansowanych, w którym znajdował się wcześniej wspomniany przepis. — Ale podoba mi się pomysł z Veritaserum… Co myślisz, Mer…? — zwrócił się w stronę Emerson.
    — Myślę… — zastanowiła się przez chwilę, starannie dobierając słowa. — …że to interesująca propozycja. Możemy wpisać ją na listę… — sięgnęła po leżący na stoliku pergamin, na którym zapisała już Eliksir powodujący kurczenie się, a teraz dodała jeszcze Veritaserum. Zerknęła jednak uważnie na obydwu chłopców i zmarszczyła lekko brwi, bawiąc się swoim gęsim piórem... — Ale chciałabym poszukać czegoś jeszcze. Czegoś nie tak oczywistego, jak te dwa eliksiry… Myślę, że nasza ocena znacząco wzrośnie, jeśli zaprezentujemy profesorowi coś, czego nawet on się nie spodziewał — zauważyła. Charlie pokiwał głową, mrucząc coś cicho pod nosem, a Emerson posłała Alexandrowi kolejny uśmieszek… Dobra, może nie był tak głupi za jakiego go uważała… ale na razie nie zaproponował nic nadzwyczajnego. Poza tym, dopiero co zaczęli. Nie powinni zadowalać się podstawowymi przepisami z najpopularniejszych książek. Panna Bones miała przeczucie, że jeśli włożą w to trochę więcej pracy, to uda im się wpaść na coś naprawdę interesującego…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  61. [Bardzo dziękuję za zrozumienie! Niestety nie zawsze ma się tyle czasu na blogowanie, ile by się chciało. Myślę, że możemy zacząć od biblioteki i z racji tego, że nakreśliłaś nam taki piękny pomysł, bardzo chętnie zacznę. ;) Co prawda przez najbliższe dwa lub trzy dni będę musiała zająć się sprawami związanymi z uczelnią, ale po tym czasie powinnam wrzucić komentarz pod twoją kartą. Mam nadzieję, że takie rozwiązanie ci odpowiada!]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  62. To nie tak, że Emrson zawsze musiała mieć rację. Owszem, lubiła ją mieć… ale nie bardziej, niż każdy inny czarodziej. Jedynie w przypadku Urquharta robiło się to trochę bardziej skomplikowane… Jemu akurat zawsze miała ochotę utrzeć nosa, szczególnie że należał do Krukonów, a oni często zachowywali się tak, jakby pozjadali wszystkie rozumy i nie potrzebowali niczyjej pomocy. Na szczęście Charlie wydawał się znacznie rozsądniejszy, i zamiast rzucać pomysłami na lewo i prawo, rozważał każdą myśl i spokojnie dyskutował. Gdyby nie jego obecność, to zapewne połowa z tych książek skończyłaby już dawno na głowie Alexandra. A więc powinien być mu wdzięczny…! Gdyby tylko o tym wiedział, rzecz jasna… Ale na pewno nie dawał się nabrać na jej uprzejme uśmieszki i słodkie słówka. Zachowywała się tak specjalnie, podobnie jak i on, gdy zwracał się do niej zdrobnieniem, będąc przy tym wyjątkowo miłym… na swój własny sposób, oczywiście...
    — O, Amortencja! — Charlie pstryknął z ożywieniem palcami, tym samym wyrywając pannę Bones z jej rozmyślań. Zaraz zerknęła na niego z lekkim niepokojem wymalowanym w oczach, przygryzając dolną wargę. Tylko nie Amortencja, litości... — Podoba mi się ten pomysł. Eliksir jest trudny do uwarzenia, wyjątkowo podstępny i nawet niebezpieczny… nic dziwnego, że tak często dochodzi do wypadków — zaśmiał się swobodnie, nawiązując do krótkiego wspomnienia Alexandra o poszkodowanym Ślizgonie. Emerson w ogóle się to nie spodobało, ani trochę. Charlie w końcu zerkną w jej stronę i zapytał z uśmiechem… — Zapiszemy Amortencję na naszej liście, co? Zapunktowalibyśmy u profesora za ambicje, nie uważasz…?
    — Hm, taaak… — odparła w końcu, łaskocząc się delikatnie końcówką gęsiego pióra po brodzie. — Jasne, wpiszę… Ale Amortencja to też taki oczywisty pomysł… — zauważyła cicho, skrobiąc niechętnie po pergaminie. — Już chyba wolałabym ten Wywar Żywej Śmierci… — dodała mrukliwie, rzucając Alexandrowi złowrogie spojrzenie. Jak to możliwe, że musiał zaproponować akurat jeden jedyny eliksir, którego tak okropnie nie znosiła? Albo miał cholerne szczęście, albo nauczył się czytać w myślach… Tak czy inaczej, Emerson nie zamierzała robić żadnejAmortencji. Po pierwsze, nigdy jej nie wychodziła, nie ważne jak bardzo się starała… I po drugie, nienawidziła samej myśli o eliksirze miłosnym. Kompletna durnota i strata czasu dla tak poważnej czarownicy, za jaką się uważała. — Przejrzyjmy jeszcze inne książki… — westchnęła cicho, nim odłożyła pergamin i pióro z powrotem na stolik. Nic już więcej nie mówiła… słyszała jeszcze, jak Alexander wspomina o pełni księżyca, a Charlie skrzętnie się z nim zgadza… chłopcy wdali się w kolejną dyskusję, a Emerson sięgnęła po jedną ze znalezionych wcześniej książek, zabierając się za jej przeglądanie. W końcu zarówno Charlie jak i Alexander zajęli się tym samym. Przez następne trzy godziny żadne z nich za wiele nie mówiło. Wymieniali się jedynie krótkimi pomysłami i spostrzeżeniami, te najciekawsze panna Bones zapisywała na pergaminie… a później znów wracali do książek. Emerson nawet nie zauważyła, gdy piękne słońce dnia przesłoniły ciemne, deszczowe chmury. W bibliotece nieopodal nich zapłonął kominek… wtedy dotarło do niej, że zrobiła się nieco senna i zmęczona. Oczy szczypały ją od kurzu latającego w powietrzu, ramiona zdrętwiały od przerzucania kolejnych ksiąg, z których żadna nie podsunęła jej upragnionego pomysłu na projekt… Kwadrans po drugiej zaczęło jej już burczeć w brzuchu.
    — A może coś na porost paznokci…? — Charlie, który siedział już na podłodze oparty o stolik, rzucił pomysł w powietrze, nawet nie odrywając wzroku od pożółkłych stronic książki.
    — Daj spokój… — mruknęła tylko cicho w odpowiedzi. — Stać nas na więcej…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  63. [Spoko, jest super! Ja natomiast mam ostatnio problemy z weną, więc nie wiem, czy to u dołu do końca jest spójne, ale poprawię się, obiecuję. :)]

    W gruncie rzeczy Louis nie wtrącał się w sprawy, bezpośrednio go nie dotyczące. Pozostawał z boku, gdy przestrzeń pokoju wspólnego Gryfonów rozrywał harmider podniesionych głosów, wzajemnie oskarżających się o udział w podprowadzeniu planszy do gry w gargulki. Nie mieszał się w spory, pojawiające się na lekcjach eliksirów, ilekroć kilku przypadkowych uczniów obrywało nagle gęstą mazią, prędko wżerającą się w materiał szat. Często uparcie milczał także podczas meczów quidditcha, nie biorąc udziału w zbiorowym pokrzykiwaniu w odpowiedzi na prowokację przedstawiciela innego domu, w tym czasie skupiając się na nerwowym wymachiwaniu pięścią oraz złorzeczeniu w kierunku wyjątkowo niedouczonego fachu sędziego. Brudzenie sobie rąk konsekwencjami bezmyślnych, podjętych pod wpływem impulsu czynów wydawało mu się nadzwyczaj nieefektywne.
    Szlag trafiał natomiast jego bierność, kiedy jedną ze stron zamieszania okazywała się być bliska mu osoba. Wówczas nierzadko nie potrafił trzymać się z daleka, ignorować docierających do niego pogłosek oraz pozwolić losowi na bezkarną zabawę wydarzeniami, ściśle dotykającymi kogoś, na kim blondynowi zależało. Być może przesadzał, niejednokrotnie przekroczywszy granicę przyzwoitości, lecz narwany charakter z trudem umożliwiał rezygnację z raz podjętej decyzji, znacznie komplikując już i tak pogmatwaną, nastoletnią egzystencję. Bo o ile wagę problemów z wciąż powracającym trądzikiem oraz burzą rozszalałych hormonów, władczo panoszących się w chłopięcym ciele, dało się nieco umniejszyć odpowiednimi specyfikami znalezionymi w skrzydle szpitalnym, to uciszenie wyrzutów sumienia, nieprzyjemnie kłujących duszę, urastało do rangi niemałego wyzwania. Weasley niełatwo przyzwyczaił się zatem do tej niedogodności, z rozczarowaniem odkrywając, iż pozbycie się wstrętnego głosiku z wszelkimi towarzyszącymi mu doznaniami wiązało się z wyjawieniem prawdy. Zasadniczo nie byłoby to trudne, ponieważ Gryfon nie należał do typu obsesyjnych kłamców, a barwieniem rzeczywistości parał się wyłącznie ze względu na ochronę swoich najbliższych przed jego własnymi poczynaniami. Jednak kłopot tkwił w tym, że często obie płaszczyzny wzajemnie się przenikały, przez co Louis grzązł we własnej intrydze, ukrywając się za mgłą niedomówień. Jeśli choć przez chwilę czuł się tym zmęczony, nie dawał tego po sobie poznać, wręcz przeciwnie, brnął dalej w szemrane spiski, stopniowo naznaczając niegroźnymi, magicznymi klątwami podpadających mu uczniów. Ostatecznie dotarł już do takiego momentu, iż zliczenie jego ofiar zdawało się niemożliwe.
    I to wszystko dla Dominique, jego starszej siostry, nie mającej o niczym pojęcia. Dla niej traktował zaklęciem galaretowatych nóg zbyt uczynnych kolegów, nadgorliwie biegających z jej stosem książek do wielkiej sali, za której progiem panna Weasley sekundy wcześniej zniknęła. Z myślą o niej częstował Puchonów o nader zamglonym spojrzeniu smacznie wyglądającymi czekoladkami, nasączonymi eliksirem wywołującym trzydniowe wymioty, równocześnie niegrzecznie szturchając ich boleśnie ramionami z wybitnie skruszonym grymasem wykrzywiającym wargi. Był cieniem Minnie; patrzył na otoczenie jej oczami oraz wsłuchiwał się w plotki jej uszami, przekonany o słuszności swojego wyboru, w sposób nieco pokrętny realizując prośbę rodziców, mimochodem wspominających o potrzebie nauki. Wrodzona beztroska Louisa nie podpowiedziała mu, iż przytyk skierowano głównie do niego, toteż Gryfon daleki od reputacji szkolnego prymusa zamiast pisać karne wypracowanie na eliksiry lub ćwiczyć wymowę zaklęć, przepędzał natrętnych adoratorów siostry, traktując zadanie niebywale poważnie. Na tyle, że nawet niewinna historyjka, wzbudzała jego podejrzenie, nakazując weryfikację. W związku z tym posłyszana kilka razy plotka nasilała już tylko furię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw ukształtował się maleńki jej zalążek, kiedy współlokator Louisa z dormitorium doniósł mu o tym, że jego krukoński brat widział Dominique w objęciach Urquharta przy gobelinie Barnabasza Bzika na siódmym piętrze. Następnie wykluwająca się emocja przyłapała Weasley’a przy pisaniu pracy na transmutację, przez co środek pergaminu pokrył wielki kleks, a blondyn ze złości aż się zaczerwienił, dowiedziawszy się o bibliotecznych schadzkach siostry oraz pałkarza Ravenclawu. Gdyby tego było mało, niedługo potem sam stał się świadkiem ich rozmowy i mimo że nie podsłuchał ani słowa, w głębi przeczuwał, iż wcale nie była okazjonalna. Merlin wie, ile czasu stracił w pogoni za niewartymi uwagi typkami, podczas gdy Minnie z wolna wpadała w sidła tego Krukona. Cholera, cholera, cholera…
      Prawdopodobnie, nie będąc tak wściekłym rozprzestrzeniającymi się domysłami wśród swoich przyjaciół, zauważyłby, że spostrzeżona rozmowa Alexandra z Puchonką nie sprawiała wrażenia bardziej zażyłej niż jego konwersacje z upierdliwymi fankami. Co więcej, wówczas najpewniej nie starałby się podejść chłopaka i nie odkryłby wieści o jego tajemnych, nocnych odwiedzinach w bibliotece. Aczkolwiek bogatszy o tę informację, nie był w stanie o niej zapomnieć. Jak mógłby przegapić okazję do spuszczenia łomotu temu pożal się Merlinie amantowi od siedmiu boleści?
      Cóż, faktem jest, iż pragnienie łomotu rozpłynęło się w zakurzonej przestrzeni biblioteki, z chwilą przymknięcia skrzypiących drzwi i ujrzenia naprzeciw Krukona. Plan Louis nie zakładał natknięcia się na bruneta tak szybko, w zamyśle miał go spotkać dopiero w dziale ksiąg zakazanych, a drogę tam poświęcić na wybranie odpowiedniej formuły, którą przeklnie Urquharta. Obawiał się, że drętwota może być zbyt mało spektakularne, natomiast cruciatus, nie poparte odpowiednimi umiejętnościami magicznymi, nie spełnić pożądanego efektu, nie wytrącając w dodatku przeciwnika z równowagi. Weasley myślał, robiąc krok ku przodowi i kolejny, pogrążony w zadumie, tak zajmującej, że tylko dzięki łutowi szczęścia dostrzegł krótkie skinięcie. On skinął w jego kierunku. S k i n ą ł jakby oboje bez zbędnego bagażu emocjonalnego zwyczajnie mijali się na korytarzu. To chyba ostatecznie rozsierdziło Louisa, który trzema dużymi susami doskoczył do Alexandra i lekceważąc jego wzrost oraz trzymaną w dłoni różdżkę, gwałtownie wbił palce w materiał bluzy Krukona, niedelikatnie za nią szarpiąc.
      — Zadarłeś z niewłaściwą osobą, Urquhart — warknął, mierząc go bacznym spojrzeniem. — Mamy do pogadania i lepiej żebyś miał dobry powód zawracania głowy mojej siostrze, bo inaczej nogi ci z tyłka powyrywam.

      Louis Weasley

      Usuń
  64. Normalnie uznałaby, że nie potrzebuje żadnej przeryw – w końcu im szybciej coś wybiorą, tym prędzej będą mogli przystąpić do gromadzenia odpowiednich składników oraz zacząć przygotowywać się do warzenia eliksiru. Niemniej jednak, jej burczący brzuch w połączeniu ze szczypiącymi oczami i ignorowaną od jakiegoś czasu potrzebą skorzystania z łazienki, szybko przekonały ją, aby odpuściła sobie z tą nadgorliwością. Charlie miał rację, potrzebowali przerwy. Chwila oddechu pozwoli im zebrać myśli, wracając do biblioteki z nowymi siłami… i może wtedy wreszcie uda im się zdecydować, czym chcieliby się zająć. Emerson zgodziła się więc, aby spotkali się w tym samym miejscu po obiedzie, około szesnastej. Wstając z kanapy musiała mocno wyprostować plecy i rozmasować obolałe ramię, które zdrętwiało jej już od jednoczesnego leżenia oraz przeglądania nieporęcznych ksiąg. Zanim jednak wyszła z biblioteki, zrobiła jako taki porządek, ogarniając stolik z porozrzucanymi na nim książkami. Gdyby pani bibliotekarka zobaczyła, jak zostawiają po sobie bałagan, zapewne więcej by ich tu nie wpuściła.
    — No to do zobaczenia o szesnastej — rzuciła krótko, gdy w końcu znaleźli się na korytarzu. Zamiast udać się jednak z chłopakami na dół, do Wielkiej Sali, najpierw poszła do łazienki. Przy okazji przemyła sobie wodą zmęczone oczy i od razu poczuła się trochę lepiej. Niepodziewanie po drodze na obiad spotkała koleżankę z domu, która śpieszyła się do Hogsmeade. Wepchnęła Emerson trzy książki, które od niej pożyczyła, prosząc ją, aby przy okazji wizyty w bibliotece, zwróciła je w jej imieniu. Panna Bones nawet nie zdążyła zaprotestować, bo ledwo mrugnęła, a już jej nie było. Mrucząc coś cicho pod nosem, wepchnęła książki do torby i ruszyła do Wielkiej Sali. Zapach potraw, który uderzył w nią zaraz przy wejściu, sprawił że niemal pociekła jej ślinka. Nie traciła już więcej czasu, od razu zajmując swoje ulubione miejsce przy stole Puchonów i zaczynając sobie nakładać pyszne maślane purée, parujące udka kurczaka oblane sosem żurawinowym oraz rozpływające się w ustach dyniowe paszteciki. Cały obiad pochłonęła w niespełna kwadrans. Miała jeszcze trochę czasu, więc wybrała sobie deser, składający się z musu czekoladowego i porcji toffi. Tak objedzona znów zrobiła się nieco senna… Miała jednak nadzieję, że tyle ile zjadła wystarczy jej na kilka następnych godzin ślęczenia nad książkami. Cięższa co najmniej o dwa kilogramy, wstała od stołu i ruszyła z powrotem na pierwszej piętro. Pojawiła się w bibliotece akurat za pięć szesnasta. Zanim jednak ruszyła do zajmowanego przez nich wcześniej kącika, podeszła do stanowiska pani bibliotekarki, wyciągając z torby książki, które wcisnęła jej koleżanka. Właśnie je zwracała, gdy niespodziewanie rzucił jej się w oczy tytuł jednej z nich… I wtedy ją olśniło. Zamarła na chwilę z ręką wyciągniętą ku pani bibliotekarce… Kobieta rzuciła jej zmartwione spojrzenie, pytając czy wszystko z nią w porządku… Emerson uśmiechnęła się po kilku sekundach, odpowiadając, że w jak najlepszym… i że odda tylko dwie książki, tą jedną sobie zachowa. Bibliotekarka o nic nie pytała, obserwując tylko jak panna Bones rusza żwawym krokiem w głąb czytelni. A Emerson nie mogła się już doczekać, aż podzieli się z Charliem i Alexandrem swoim pomysłem. Na szczęście zastała ich już na miejscu. Lekko zmachana (i z uroczymi wypiekami podekscytowania na policzkach, z których jeszcze nie zdawała sobie sprawy...), odchrząknęła głośno, szybko zwracając na siebie ich uwagę…
    — Wiem już, jaki eliksir uwarzymy — zakomunikowała radośnie i zanim którykolwiek zdążył coś powiedzieć, wyciągnęła przed siebie egzemplarz Włochatego pyska, lecz duszy ludzkiej, którym pomacha triumfalnie niemal przed ich nosami — Wywar tojadowy!

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  65. Wiedziała, że wpadła na świetny pomysł! Właśnie na to czekała, na olśnienie… na tę chwilę, w której pojmie, że wreszcie znalazła to, czego tak długo szukała…! Zresztą nie tylko ona, ale Charlie i Alexander również. Nagle zupełnie zapomniała o tych trzech męczących godzinach spędzonych nad księgami. Jakim cudem wcześniej żadne z nich nie pomyślało o Wywarze tojadowym? Teraz wydawało jej się to takie oczywiste… Tyle się już nasłuchała, że wywar ten był niezwykle trudny do uwarzenia, że wymagał wieloletnich praktyk oraz doskonałej znajomości dodawanych do niego składników… Czekało ich niezwykle trudne zadanie, jednak Emerson już nie mogła się doczekać, aż wezmą się do pracy! Jeśli uda im się wykonać ten wywar, profesor na pewno będzie pod ogromnym wrażeniem, i zapewne wypisze każdemu z nich najwyższą możliwą ocenę! Charlie wydawał się najlepiej to rozumieć, bo pierwszy wyraził radość i doskoczył do niej, sięgając po wyświechtany egzemplarz książki, który natchnął Emerson. Swoją drogą, panna Bones będzie musiała podziękować swojej koleżance, bez której zapewne jeszcze długo siedzieliby nad książkami, zanim wpadliby na ten sam pomysł… albo może w ogóle by o tym nie pomyśleli? W każdym razie, dziewczyna zasłużyła sobie na jakąś nagrodę - na przykład torbę pełną słodyczy!
    — Och, Charlie, pomyśl tylko…! — Emerson zupełnie zapomniała o robieniu poważnej miny, pozwalając sobie na odrobinę szaleństwa i ekscytacji — Przecież powinniśmy wpaść na to o wiele wcześniej! Ten wywar to świetne wyzwanie, jestem przekonana, że profesor w ogóle się tego nie spodziewa…! — mówiła jak najęta, stając z jasnowłosym Krukonem ramię w ramię, przerzucając się wzajemnie potokiem słów...
    — Masz rację, od razu powinniśmy zabrać się za poszukiwanie najlepszego przepisu…! — wtórował jej Charlie. On też zarumienił się z podekscytowania, zerkając to na Emerson, to na trzymaną w rękach książkę. Zarówno on jak i Emerson byli tak przejęci, że żadne z nich nie zauważyło dziwacznej reakcji stojącego nieopodal Alexandra… Dopiero po dłuższej chwili usłyszeli, jak w końcu się odzywa… i pannie Bones od razu nie spodobał się sposób, w jaki sformułował swoją wypowiedź… ani jej ton… ani to, jak krytycznie podszedł do ich wspaniałego pomysłu.
    — O co ci chodzi…? — burknęła mało uprzejmie, od razu marszcząc brwi w bojowy sposób. Zaledwie sekundę temu miała jeszcze świetny humor… ale jeśli Urquhart zamierzał się z nimi kłócić, to była na to przygotowana. — Skąd wiesz, że profesor nie zechce udostępnić nam składników na eliksir? O ile dobrze pamiętam, ostatnio wręcz zachęcał nas do korzystania z jego zapasów… — zauważyła, posyłając Alexandrowi złowrogie spojrzenie.
    — Wiesz Alex, może i masz rację… choć sam osobiście nigdy nie słyszałem, aby składniki na ten wywar były aż tak drogie… — Charlie spojrzał lekko zdumiony na kolegę. Po chwili jednak przywołał na twarzy wesoły uśmiech, stukając palcem w książkę, którą pokazała im Emerson. — Jenak uważam, że warto spróbować. Bardzo podoba mi się ten pomysł… Jutro możemy zapytać profesora o dostępność składników… a dziś zdążylibyśmy jeszcze wyszukać parę książek, które przybliżą nam proces przygotowania wywaru… Co ty na to, Mer? — zerknął pytająco w jej stronę.
    — Jasne, nie ma co tracić czasu — przytaknęła od razu. Chwilę później zarówno ona jak i Charlie rozbiegli się po bibliotece, zaczynając wyszukiwać książek, które mogłyby im pomóc w przygotowaniu Wywaru tojadowego. Nim jeszcze zniknęła za jednym z wysokich regałów z książkami, wyminęła Alexandra, posyłając mu co najmniej obrażone spojrzenie… Poczuła się osobiście dotknięta jego dziwaczną reakcją. Sądziła, że udało im się odnaleźć jakąś równowagę, pomiędzy pracą nad projektem a ich osobistymi niesnaskami… Ale najwyraźniej była w błędzie.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  66. Ruszyła biegiem do pierwszej alejki, nie oglądając się za siebie. Nie musiała, bo wiedziała że Alexander został tam, gdzie go razem z Charliem zostawili i najwyraźniej nie zamierzał im pomóc. Tym bardziej nie miała czasu na rozmyślanie o jego dziecinnych fochach. Nie, nie rozumiała czemu tak się zachowywał – powinien być zadowolony, że w końcu do czegoś doszli… natomiast on miał minę, jakby nagle cały świat postanowił sprzysiąc się przeciwko niemu. Cóż, gdyby tylko znała prawdę... Wtedy potraktowałaby to zupełnie inaczej. Ale przecież nie była jasnowidzem, nie miała pojęcia co spotkało Alexandra oraz z czym musi się mierzyć przy okazji każdej pełni księżyca… Może nie specjalnie za sobą przepadali, jednak nie życzyłaby podobnego losu żadnemu ze swoich wrogów. Choć teraz musiał o niej myśleć naprawdę okropne rzeczy… o niej i o Charliem, który podobnie jak Emerson okropnie zapalił się do tego pomysłu. Szkoda… Panna Bones nie dążyła za wszelką cenę do zgnębienia panicza Urquharta. Nie znając prawdziwych powodów jego dziwnego zachowania, uznała po prostu, że dał upust swojemu niezadowoleniu. Pewnie był zazdrosny, że to jej pomysł na eliksir postanowili zrealizować. Oczywiście uznała to za niezwykle niedojrzałe z jego strony… Ale trudno. Skupiła się na poszukiwaniu potrzebnych im książek. Humorki Alexandra postanowiła zostawić sobie na później… o ile same mu nie przejdą. Być może jednak Urquhart doszedł dno wniosku, że jego zachowanie pozostawało wiele do życzenia, ponieważ chwilę później pojawił się przy tym samym regale z książkami co Emerson. A więc w końcu się ruszył... Panna Bones zerknęła na niego kątem oka, jednak również postanowiła milczeć. Chyba wolała ugryźć się w język, niż ryzykować zaognieniem całej tej kuriozalnej sytuacji… Wróciła do książek, odrzucając na bok stosy zakurzonych publikacji Gilderoya Lockharta, w tym kilka egzemplarzy Włóczęg z Wilkołakami - w sumie dziwiła się, że nadal można było je tu znaleźć. Szczególnie po tym, gdy lata temu okazało się, że Gilderoy Lockhart był jedynie godnym pożałowania oszustem, a wszystkie przygody, które tak barwnie opisywał w swoich książkach podwędził innym czarodziejom. Oczywiście Emerson zignorowała wypociny Lockharta i przeszła do sąsiedniej alejki, w której znalazła całkiem nowe wydanie Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć autorstwa Newta Scamandera. Panna Bones posiadała swój własny egzemplarz tej wspaniałej książki… niestety zostawiła ją w swoim dormitorium, nie spodziewając się, że mogła jej się dzisiaj przydać. Dlatego dorzuciła do już zebranego przez siebie stosiku biblioteczne wydanie Scamandera, uznając że może warto byłoby go teraz przejrzeć… Gdy wróciła na ich miejsce, niosąc ze sobą pokaźną kupkę literatury, Charlie i Alexander już tam byli. Usiadła wygodnie na kanapie, odsuwając na bok wszystkie książki, których już nie potrzebowali, i robiąc miejsce na nowe. W tym samum czasie przysłuchiwała się rozmowie pomiędzy dwójką Krukonów…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O, szukałem tego podręcznika…! — Charlie spojrzał z podnieceniem na Alexandra, który właśnie pokazał im mały egzemplarz książki Damoklesa Belby'ego. Emerson chyba nigdy nie czytała żadnej z jego publikacji… w każdym razie Charlie wyciągnął rękę do kolegi, jakby oczekiwał że ten z przyjemnością odda mu swoje znalezisko. Jednak Urquhart albo tego nie dostrzegł… albo nie chciał dostrzec. A wówczas panna Bones westchnęła cicho w myślach, niespodziewanie podnosząc się z kanapy. Minęła wyciągniętą dłoń Charliego i podeszła do fotela, który zajmował Alexander. Nadal była na niego lekko cięta… ale i tak chciała zobaczyć tę książkę…
      — Pokaż — poprosiła (choć dość stanowczym tonem głosu jak na standardowe proszenie przystało…). I zanim Alexander zdążyłby zaprotestować, Emerson capnęła trzymaną przez niego książkę i jak gdyby nigdy nic usiadła tuż obok niego, na szerokim oparciu fotela. Zarzuciwszy sobie wygodnie nogę na nogę, otworzyła książkę i zaczęła ją pobieżnie kartkować, mrucząc przy tym cicho pod nosem… — Tak, cóż… wydaje się, że może nam się przydać. Gdyby nie pomysłowość Belby'ego, to w ogóle nie mielibyśmy teraz co robić, a więc… — zerknęła krótko z góry na ciemnowłosego Krukona, marszcząc przy tym lekko brwi. — Mogę wziąć tę książkę i jutro pokazać ją profesorowi. Od razu powiem mu czego i ile potrzebujemy do przyrządzenia Wywaru tojadowego. Oczywiście sam na pewno wszystko wie… ale lepiej być przygotowaną — podsumowała krótko.

      Emerson Bones

      Usuń
  67. — Uważaj, Urquhart… — Charlie posłał swojemu koledze wyjątkowo złośliwy uśmieszek, którego Emerson trochę się po nim nie spodziewała. — Podobno chcesz zostać Aurorem, a nie Magizoologiem… Właściwie, to skąd ty tyle wiesz o składnikach Wywaru tojadowego i o samych wilkołakach…? Sam próbujesz wyhodować sobie ogon…? — zaśmiał się cicho, choć jego oczy pozostały wyjątkowo poważne. Wpatrywały się w Alexandra z wyraźnym wyczekiwaniem… i nawet panna Bones musiała przyznać, że zerknęła na siedzącego w fotelu chłopaka z lekkim błyskiem zainteresowania w jasnych ślepiach. Charlie zadał całkiem ciekawe pytanie... Do tej pory myślała, że zainteresowania panicza Urquharta ograniczały się do zagadnień związanych z Zaklęciami i urokami oraz Obroną Przed Czarną Magią… no, a quidditch pojawiał się tam jako miły dodatek. Ale gdy Charlie poruszył kwestię składników i całej reszty… to rzeczywiście, musiała przyznać, że Alexander całkiem sporo na ten temat wiedział. Cóż, zawsze mogło to wynikać z jego zainteresowania eliksirami… ale Emerson znała go nie od dziś i nigdy nie widziała go specjalnie zafascynowanego tym tematem. Zresztą, Alexander nie wyglądał na specjalnie zadowolonego, gdy usłyszał słowa Charliego. Pierwszy raz zapadła między nimi kłopotliwa i dziwna cisza… Dlaczego dziwna? Bo Emerson wyczuła w powietrzu wyraźne napięcie… Nie spodobało jej się to…
    — Wiecie co, chyba jednak jestem już zmęczona… — oznajmiła dość niespodziewanie, zmuszając zarówno jednego jak i drugiego, aby na nią spojrzeli. Odgarnęła sobie z czoła parę kosmyków jasnych włosów i powoli wskazała podbródkiem na porozrzucane dookoła nich książki. — Spędziliśmy tu większość z naszego wolnego dnia, wdychając kurz i stęchliznę zamiast siedzieć na błoniach. Uważam, że powinniśmy zrobić już sobie przerwę, bo chyba do niczego więcej nie dojdziemy. Najważniejsze, że udało nam się wybrać przepis… Zajmę się spytaniem profesora co i jak. Możemy się tu spotkać jutro w południe, to przekażę wam czego się dowiedziałam — zaproponowała spokojnie.
    — Świetny plan, Mer — uśmiechnął się Charlie, zatrzaskując jedną z książek, które akurat leżały blisko niego. — Właściwie to chętnie ci jutro potowarzyszę. Jestem strasznie ciekawy reakcji profesora, gdy usłyszy na co wpadliśmy… — klasnął w dłonie jak małe, uradowane dziecko. Emerson, jako że nie miała powodu mu odmawiać, skinęła tylko głową. — Mogę zaczekać na ciebie przy wejściu do waszego pokoju wspólnego… powiedzmy o… jedenastej? Chyba godzina nam wystarczy… — zamyślił się na chwilę, a później roześmiał swobodnie. — A nawet jak nie, to Alex się pewnie nie pogniewa… przynajmniej nie będziesz się martwił, że znów się spóźnisz…
    Emerson westchnęła cicho w myślach. Tak właściwie, to sama nie wiedziała o co jej chodzi… nagle poczuła lekką irytację. Jeszcze parę chwil temu uważała, że Charlie to fajny, rozgarnięty chłopak, idealny w roli partnera przy skomplikowanym projekcie… Ale gdy zaczął sobie żartować z Alexandra, pannie Bones w ogóle się to nie spodobało. Jasne, gdy ona mu dokuczała, to wszystko było w porządku. Ale gdy ktoś inny to robił… to już nie? Poruszyła się nerwowo na oparciu, przybierając dość skonsternowany wyraz twarz… Pechowo źle wymierzyła odległość, i nagle zsunęła się lekko w bok, akurat na wstającego z fotela Alexandra. Urquhart znów był zmuszony usiąść, skoro dość niezręcznie i z zaskoczenia wylądowała mu na kolanach. Charlie trajkotał coś o projekcie, a Mer nagle zaschło w ustach, gdy zerknęła w bok, widząc praktycznie zaraz obok siebie twarz Urquharta…
    — Wybacz… — mruknęła w końcu, podrywając się pośpiesznie do góry.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  68. Całe szczęście, że Charlie był zajęty paplaniem o ich wspólnym projekcie oraz o tym, jak z pewnością zabłysnął na tle pozostałych… Chyba tylko dzięki temu nie zwrócił większej uwagi na posykiwanie wściekłego Alexandra i dziwnie rozkojarzą minę Emerson. Właściwie nie wiedziała, co ją tak wybiło z rytmu. Na początku było śmiesznie, gdy mogła mu dogryzać… a później po prostu przestało, kiedy zaczął to robić ktoś inny. Och, Alexander nie potrzebował jej pomocy, to na pewno. I właśnie dlatego wolała się wcześniej odezwać, żeby uniknąć niepotrzebnej awantury… A teraz sama miała problem. Wylądowanie na jego kolanach było jedną z najgorszych wpadek, jakie mogły jej się przytrafić. Naprawdę tego nie planowała. Wystarczyła chwila nieuwagi, jeden zły ruch… i znalazła się tam gdzie znalazła. Cóż, przynajmniej dość szybko okazało się, że i jego tym zaskoczyła. Ale sama z pewnością nie spodziewała się, że przytrzyma jej plecy… a później jego ręka powędruje bardziej w bok… Natychmiast poczuła się tak, jakby ktoś ochlapał ją w tym miejscu gorącym woskiem. Dobrze, że udało jej się szybo wstać. Charlie akurat zbierał książki z podłogi, i nawet na nich nie patrzył… Więc mogła rzucić Alexandrowi szybkie i groźne spojrzenie, słysząc jak bezczelnie skomentował całą tą nieszczęsną sytuację…
    — A mi nie, tłumoku…! — syknęła cicho, ciskając pioruny z oczu… i szybko odwróciła się do niego plecami, pomagając Charliemu w porządkowaniu książek. Poczuła podejrzany gorąc rozlewający jej się na policzkach i karku, przez co wolała nie ryzykować… Już dość, że szczerzył się jak ostatni debil… Panna Bones miała ochotę walnąć głową w parapet, wyklinając własną nieuwagę. No trudno, stało się…
    — Mer, może partyjka szachów czarodziejów na rozluźnienie…? — Charlie posłał jej wesoły uśmiech, gdy akurat zbierali książki z kanapy, jednak Emerson tylko pokręciła lekko głową, zmuszając się do niewyraźnego uniesienia kącika ust…
    — Nie dziś, Charlie. Naprawdę jestem zmęczona. Chyba od tego kurzu zaczyna mnie boleć głowa… — odmówiła grzecznie. Udało jej się zebrać pokaźny stosik książek, więc chwyciła je w dłonie i ruszyła do jednej z alejek, skąd przyniosła większość z nich. Po drodze minęła Alexandra, jednak nie zaszczyciła go nawet krótkim spojrzeniem. I jeszcze chwilę temu wydawało jej się, że żarty Charliego są nie na miejscu…? Dobre sobie. Teraz, gdyby znów zaczął się z niego nabijać, nie kiwnęłaby nawet palcem! Zniknęła w ciemnej alejce, czując jak powoli schodzi z niej ciśnienie. W końcu była sama i mogła się trochę uspokoić. Ten ćwok strasznie ją zdenerwował, zresztą jak zwykle… Potrafił sobie kpić ze wszystkiego! Najpierw zachowywał się jak obrażona księżniczka, a teraz znów wrócił do bycia dawnym sobą, czyli do odgrywania roli idioty. Urquhart miewał takie huśtawki nastroju, jakby co miesiąc przytrafiała mu się doskonale wszystkim znana, kobieca przypadłość. Zresztą, wtedy w namiocie było podobnie… najpierw żartował, później na moment spoważniał (akurat gdy rozciął sobie dłoń i upuścił sporo krwi), a na końcu znów zebrało mu się na błaznowanie. Miała już tego serdecznie dosyć. Wpychała na półki jedną książkę za drugą, marząc o tym, aby zaszyć się już w swoim dormitorium, gdzie będzie mogła w końcu trochę odpocząć.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  69. Po wyjściu z biblioteki w wreszcie miała wolne. Nie sądziła, że ten dzień tak ją zmęczy… ale schodząc do piwnicy, niemal wlekła za sobą torbę, w którą poupychała parę książek oscylujących wokół Wywaru tojadowego oraz wilkołactwa. Postanowiła, że przeczyta je na spokojnie w łóżku, bez obecności dwóch rozgadanych i równie irytujących Krukonów. Wreszcie będzie mogła odetchnąć i trochę się skupić. Zanim jednak ułożyła się wygodnie do lektury, odrobiła zadania z Transmutacji i najadła się babek cytrynowych ze swoimi koleżankami. Nasłuchała się przy okazji paru śmiesznych plotek, co pozwoliło jej oderwać myśli od nieprzyjemnego zajścia w bibliotece… Następnego dnia wstała dość wcześnie i od razu zabrała się za sporządzanie notatek. Chciała być dobrze przygotowana do spotkania z profesorem, więc spisała sobie wszystko co powinna wiedzieć o warzeniu Wywaru tojadowego. Lepiej, żeby nauczyciel nie zaskoczył ją jakimś dziwnym pytaniem. Co prawda, miał być z nią Charlie, a Charlie jako Krukon powinien móc powiedzieć coś mądrego… jednak i tak wolała polegać na sobie samej. Około jedenastej była już przygotowana do spotkania. Charlie czekał na nią tak jak zapowiedział. Emerson obdarzyła go na powitanie oszczędnym uśmiechem i ruszyli prosto do gabinetu profesora. Zastali go przy jego biurku, sprawdzającym wyprasowania pierwszorocznych. Z przyjemnością odłożył je na bok i poświęcił im trochę swojego czasu… Szkoda tylko, że niewiele im to pomogło. Wychodząc od profesora i idąc do biblioteki, panna Bones była w średnim nastroju. Charlie też nie był już tak rozmowny jak zawsze. Obydwoje pojawili się na miejscu spotkania lekko spóźnieni… Alexander już na nich czekał. Najwyraźniej wziął sobie do serca wczorajsze uwagi Charliego… Emerson obdarzyła go chłodnym spojrzeniem i lekkim wzruszeniem ramion, gdy zadał pytanie.
    — Nijak — odparła z lekkim zrezygnowaniem. Zdjęła torbę i rzuciła ją na ziemie, siadając na kanapie. Charlie, pogrążony we własnych myślach, usiadł obok niej. — Byliśmy u profesora, wyjaśniliśmy mu co chcielibyśmy zrobić… Najpierw wyglądał na zaskoczonego, co było miłe… później pochwalił nas za zaangażowanie i ambicje… a na końcu powiedział, że jednak będziemy musieli poszukać sobie innego eliksiru — streściła bardzo oględnie.
    — Powiedział, że pomysł jest super, ale niestety nie posiada wystarczającej ilości Akonitu, aby przekazać nam go do naszego eliksiru… — Charlie podrapał się po brodzie, wyjawiając Alexandrowi najważniejszy wniosek z całego tego spotkania. Wyglądał na równie zrezygnowanego co panna Bones, mierzwiąc sobie z roztargnieniem swoje jasne włosy.
    — Innymi słowy, brawo za pomysłowość, ale i tak musicie zacząć od początku — dodała jeszcze gorzko, zaciskając usta w wąską linię. Naprawdę była zła… zła i zawiedziona. Dla niej od początku był to wspaniały pomysł. Czytała o tym całą noc, przygotowywała się przed spotkaniem… i wszystko na nic, bo profesor nie miał dla nich ani trochę zapasowego Akonitu. Reszta składników? Nie ma problemu! Ale nie Akonit. Gdy Emerson próbowała dowiedzieć się czegoś więcej, ciągle ją zbywał i zmieniał temat. To ją tylko bardziej zirytowało. Wyglądało na to, że Alexander miał rację, gdy mówił im wczoraj jak cennym składnikiem był Akonit. Co również wcale a wcale jej nie pocieszało, bo wyszło na jego.
    — To co robimy…? — spytał Charlie, zerkając na Emerson i Alexandra. — Próbujemy pytać kogoś innego… czy…? — w sumie chyba sam nie wiedział, co chciał zaproponować. Znów zamilkł i wszyscy pogrążyli się na moment w bardzo nieprzyjemnej ciszy.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  70. Owszem, Emerson była w kiepskim nastroju na żarty… dobrze więc, że Alexander postanowił sobie odpuścić triumfowanie, bo z dużą dozą prawdopodobieństwa, mogłaby wstać i mu przyłożyć. Znów poczuła się osobiście dotknięta brakiem pomocy ze strony nauczyciela – tak, wiedziała że to głupie, bo przecież rozumiała powody, dla których usłyszeli odpowiedź odmowną… Ale i tak czuła się parszywie. Ten pomysł okropnie jej się podobał, i Charliemu chyba też, bo nie wyglądał teraz lepiej od niej. Najgorsze w tym wszystkim było to, jak mało możliwości mieli… Zapasy ich nauczyciela były właściwie jedyną, sensowną opcją na zdobycie Akonitu. Do kogo innego mogliby się zwrócić? Rozmawiali już o tym z Charliem w drodze do biblioteki. Dlatego jasnowłosy Krukon zapytał, czy spróbują porozmawiać z kimś innym… Niestety problem polegał na tym, że nie mieli z kim. Nawet jeśli część nauczycieli posiadała swoje własne zbiory, to nie były one tak duże i różnorodne, jak ich profesora od eliksirów. Emerson wiedziała, że w Hogsmeade też nie kupią Akonitu. Po pierwsze, nigdy go tam wcześniej nie widziała, a po drugie, skoro Alexander mówił, że był tak drogi, to i tak nie będzie ich na niego stać… Ech, gdy panna Bones zerknęła na regały pełne książek, jedyne na co miała ochotę, to rozłożyć się na kanapie i zasnąć. Po prostu wiedziała, że znalezienie zastępstwa dla Wywaru tojadowego będzie bardzo trudnym zadaniem…
    — Kupowanie nie ma sensu. Ani nas na to nie stać, ani nie mamy czasu bawić się w sowią pocztę… — stwierdziła ponuro, zerkając na Urquharta. Czemu nie szczerzył się jak głupi do sera? Przecież miał rację, powinien się cieszyć… — Nie wiem… jestem strasznie wkurzona. Nie chciał nam nawet powiedzieć, ile ma tego Akonitu… mówił tylko, że i tak jest go zbyt mało… Ale na co? Przecież nie robi go z uczniami na zajęciach — mruknęła ze zdenerwowaniem. — A nawet jeśli, to mógłby nam o tym normalnie powiedzieć, zamiast się wykręcać…
    — Może szkoda mu było uszczuplać własne zapasy…? — zauważył Charlie.
    — Nie wiem, ale… ugh — burknęła tylko w odpowiedzi, zapadając się mocniej w kanapę.
    Łypała na Alexandra, słuchając jego kolejnych przemyśleń i propozycji. Skinęła głową, gdy wspomniał o dodawaniu świeżo zerwanego Akonitu. Pewnie parę dni by mu nie zaszkodziło… ale tak czy siak, dostawa pocztą nie wchodziła w grę. Emerson nie zamierzała wydawać na to wszystkich swoich oszczędności… z ponurych rozważań wyrwały ją dopiero ostatnie słowa Urquharta. Charliego chyba też, bo nagle wyprostował się na kanapie i posłał swojemu koledze bardzo, bardzo zdumione spojrzenie. Wzrok Emerson pozostawał spokojny… choć nagle zapłonęły w nim dziwne iskierki. Czyżby ten dureń sugerował to, czego mogła się po nim spodziewać…?
    — Urquhart, oszalałeś?! — nagle Charlie podniósł głos, sprawiając, że panna Bones aż lekko podskoczyła. — Na Merlina, chyba nie sugerujesz, abyśmy łamali szkolny regulamin śmiertelnie niebezpieczną wycieczką do Zaka… — i w tym momencie Emerson musiała mu przerwać. Nie dlatego, że ją wkurzył… choć to też. Ale głównie dlatego, że nagle na horyzoncie pojawiła się pani bibliotekarka, rzucając im karcące spojrzenie. Piski Charliego musiały szybko ją tu zwabić, więc żeby nie usłyszała nic więcej, panna Bones machnęła nogą i kopnęła Charliego w kostkę. Zniósł to średnio dzielnie, przybierając wyraźnie zbolałą minę. Jednak Emerson nie zwracała na niego uwagi.
    — Mówisz poważnie…? — szepnęła, spoglądając na ciemnowłosego Krukona niemal płonącym wzrokiem… chciała dodać coś więcej, jednak znów ujrzała bibliotekarkę, tym razem jeszcze bliżej niż poprzednio… Więc nagle gwałtownie wstała i łapiąc za torbę, posłała chłopakom stanowcze spojrzenie — Chodźcie — padło krótko, i ruszyła żwawo przed siebie, do wyjścia z biblioteki. Znała pewne miejsce, w którym będą mogli bezpiecznie o tym pogadać...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  71. Parę niespokojnych myśli kotłowało jej się już po głowie… jednak uznała, że zastanowi się nad nimi na spokojnie trochę później. Przede wszystkim musieli opuścić bibliotekę, bo to nie było odpowiednie miejsce na kontynuowanie ich rozmowy. Nie dość, że pani bibliotekarka, zwabiona hałaśliwym postękiwaniem Charliego, zaczęła im się baczniej przyglądać, to jeszcze wokół kręciło się paru innych uczniów – Emerson żadnemu z nich nie ufała na tyle, aby ryzykować swobodną rozmową o potencjalnej wycieczce do Zakazanego Lasu. Tak właściwie, to nawet we własnym dormitorium stanowiłoby to lekkie wyzwanie… Ale na szczęście znała miejsce, do którego prawie nikt nigdy nie zaglądał. A to zabawne, bo swojego czasu niemal regularnie odbywały się tam wycieczki ciekawskich oraz miłośników historii Hogwartu… Niemniej jednak, szybko sobie odpuszczono. Lokatorka tegoż zacnego miejsca nie życzyła sobie tłumów zwiedzających. Co było całkiem zrozumiałe – gdyby Emerson przyszło kiedyś straszyć w jakimś zamku, to na pewno wolałaby aby nikt się wokół niej nie kręcił. Słuchając jednym uchem wymiany zdań, pomiędzy Alexandrem a Charliem, prowadziła ich niezmiennie w wybranym przez siebie kierunku. Niemal biegiem pokonali opustoszały korytarz na pierwszym piętrze. Minęli kilka rozgadanych portretów, salę od Obrony Przed Czarną Magią, aż w końcu dotarli do ukrytej za kwiecistym gobelinem wąskiej klatki schodowej. Nie oglądając się za siebie, wskoczyła na pierwsze kamienne stopnie i pognała pośpiesznie na samą górę. Jej towarzysze będą mieli utrudnione zadanie, bo jednak byli roślejsi od niej, a klatka schodowa nie porażała swoją przestronnością… ale co tam, na pewno sobie poradzą. Po chwili wystawiała już głowę na korytarzu na drugim piętrze zamku. Tu również było pusto… większość uczniów korzystała z ładnej pogody i opalała się na błoniach. Po upewnieniu się, że teren był czysty (a wlekący się za nią chłopcy w końcu ją dogonili), wyszła na korytarz i poprowadziła ich jeszcze kilkanaście metrów w prawo… aż zatrzymała się przed niepozornie wyglądającymi, drewnianymi drzwiami…
    — Zapraszam — chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi do łazienki Jęczącej Marty. Musieli być chyba w lekkim szoku, bo żaden z nich nawet nie drgnął, na co panna Bones zareagowała cichym prychnięciem. — Och, serio…? Wstydzicie się wejść do damskiej toalety? A może to chodzi o Martę…? Nie będzie nam przeszkadzać. Tylko się na nią za bardzo nie gapcie… i w ogóle starajcie się do niej nie odzywać. Jest bardzo… wrażliwa — podsumowała niemal wesołym tonem głosu, wchodząc jako pierwsza. Sądząc po odgłosie szurania butami, dwaj Krukoni w końcu zdecydowali się pójść za nią. Emerson oparła się w tym czasie o wielki, kamienny zlew przypominający kształtem rzymską, choć nieco pękatą kolumnę. Poczekała, aż Alexander i Charlie podejdą bliżej, bo nie chciała krzyczeć… Wokół było przyjemnie cicho… tylko lekkie dudnienie i postękiwanie w rurach podpowiadało jej, że Marta była obecna. Może jednak uzna, że woli płakać w odpływie, niż ich podsłuchiwać.
    — No, mów — zwróciła się do ciemnowłosego Krukona, splatając ramiona na klatce piersiowej. — Jeżeli dobrze cię zrozumiałam, to chciałeś nam zaproponować wycieczkę do Zakazanego Lasu… wytłumacz się — dodała ciszej, unosząc wymownie jedną brew. Jasne, ktoś niezorientowany mógłby pomyśleć, że Emerson wyglądała tak, jakby miała zamiar go zaraz skarcić… ale w jej oczach błyskały ogniki zupełnie innego rodzaju...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  72. — Widzisz, po dwóch dniach spędzonych w mało rozgarniętym towarzystwie, obecność płaczącego ducha wydaje się niemal wybawieniem, szczególnie intelektualnym… — odcięła się natychmiast. Tak, w sumie właśnie oznajmiła, że Jęcząca Marta miała wyższy iloraz inteligencji niż oni dwaj razem wzięci. I nawet nie spojrzała na Charliego i jego lekko oburzoną minę, którego chyba tym nagłym oświadczeniem wyraźnie zaskoczyła. A może zdziwił go jad, tak wyraźnie wyczuwalny w tonie jej głosu…? Do tej pory nie odzywała się przy nim w ten sposób. Alexander to co innego. Nie zależało jej na tym, aby został jej wielkim fanem, a więc traktowała go równie uprzejmie, jak on traktował ją. I generalnie nie miałaby nic przeciwko, aby dopiec mu jeszcze troszkę… ale nie po to tutaj przyszli.
    — Najpierw rzucasz takim pomysłem, a teraz udajesz że w sumie nie wiesz o co ci chodzi…? — prychnęła lekko poirytowana, posyłając Alexandrowi ponure spojrzenie. — Nie odgrywaj durnia, Urquhart. A przynajmniej nie większego, niż na co dzień jesteś. Tak jak ja doskonale wiesz, że Akonit rośnie w Zakazanym Lesie. To nie jest tajemnica. Informacje o tym można znaleźć w większości książek oraz podręczników zielarskich…
    — Zaraz, zaraz… moment! — Charlie w końcu nabrał tchu, zerkając z niedowierzaniem raz na jedno, raz na drugie. — O czym my w ogóle rozmawiamy? Przecież to niedorzeczne pchać się do Zakazanego Lasu, nawet w środku dnia! Po pierwsze, nadal jest tam niebezpiecznie. Jeśli nie natkniemy się na groźne zwierzęta, to równie dobrze może nas zabić trujący bluszcz, którego odmiana wygląda jak niewinna stokrotka! — wysapał z poirytowaniem. — A po drugie, to niby kiedy planujecie wybrać się na tę wycieczkę krajoznawczą? W tygodniu mamy za dużo zajęć, żeby ot tak po prostu pomaszerować sobie do Zakazanego Lasu. A w weekend po błoniach kręci się za dużo osób… ktoś na pewno zauważyłby trójkę idiotów wchodzących do Lasu i zaraz poleciałby na skargę do Dyrektora… a wtedy… wtedy byłoby już po nas! — panna Bones musiała aż lekko zmrużyć oczy, bo ostatnie słowa Charliego podkreślone zostały tym samym, wysokim piskiem, jakiego doświadczyła jeszcze w bibliotece, i który zwrócił na nich uwagę pani bibliotekarki. Dopiero gdy chłopak oparł się zmęczony o jeden ze zlewów, najwyraźniej dochodząc do siebie po tym, co też właśnie im wykrzyczał, Emerson posłała Alexandrowi lekko wyzywające spojrzenie, uśmiechając się złośliwie…
    — Nie martw się Charlie… twój kolega tylko tak żartował. Alexander orientuje się w topografii Zakazanego Lasu lepiej niż nasz gajowy… — rzuciła lekko, nie mając bladego pojęcia, że ta niewinna uwaga zabrzmiała tak, jakby jakimś cudem poznała jego najmroczniejszy sekret. — W końcu musiał tam być już parę razy… nie dostaje się tylu szlabanów jedynie za przeszkadzanie na lekcji. A to oznacza, że jest całkiem spora szansa, że wie, gdzie znajdziemy trochę Akonitu. Inaczej chyba ugryzłby się w język, zanim zaproponował tam to rozwiązanie…? — zamilkła, tym razem spoglądając na niego z wyraźnym pytaniem wymalowanym w oczach. Charlie też uniósł głowę znad zlewu i zerknął na Urquharta, marszcząc lekko brwi… Emerson miała bardzo silne przeczucie, że Alexander był już w Zakazanym Lesie. I to na pewno nie raz i nie dwa. Dlaczego przyszłoby mu do głowy, aby się tam udać, jeśli wcześniej nie miał na tym polu żadnego doświadczenia? O nie, na pewno coś tu było na rzeczy...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  73. Ha, wiedziała... Po prostu wiedziała, że był już w Zakazanym Lesie! Bo jak mógłby nie być… ktoś taki jak Urquhart? Chyba byłaby w ciężkim szoku, gdyby się pomyliła. Na szczęście jak zwykle miała rację. Nie mogła się powstrzymać przed posłaniem mu niemal triumfującego uśmieszku… Skubany od początku wiedział, gdzie mogli znaleźć Akonit… Nagle perspektywa uwarzenia Wywaru tojadowego znów rozbłysła przed nią jasnym światłem. Nadal nie wymyślili, co powiedzą profesorowi, gdy spyta ich o to, skąd wzięli Akonit, jeśli on im go nie dał… Ale w głowie Emerson już kiełkował pewien zamysł… Na razie jednak zerknęła na bladego Charliego i z największą, puchońską uprzejmością na jaką było ją stać, poklepała go lekko po ramieniu.
    — No widzisz…? Mówiłam, że Alex wszystko wie… — zamruczała pokrzepiająco, znów spoglądając na ciemnowłosego Krukona. Jej nie oszuka… ale gdyby trochę głębiej się nad tym zastanowić, to w sumie nie wiedziała czemu odczytywanie go wychodziło jej z taką łatwością… Po prostu zawsze wiedziała, kiedy kłamał… zawsze potrafiła przejrzeć jego sztuczki i wykręty. Tak samo, jak do tej pory nie wierzyła w jego wyjaśnienia, dlaczego postanowił odpuścić sobie ostatni rok szkolny… Podejrzewała, że kryło się za tym coś o wiele poważniejszego, niż jakaś tam szalona wycieczka do dziadków mieszkających w Stanach Zjednoczonych. Kto o zdrowych zmysłach pozwala swojemu dziecku zrealizować tak ekscentryczny pomysł? Przecież nauka w Hogwarcie była najważniejsza! Ale cóż… jeszcze odgadnie, co się za tym kryło. Była o to dziwnie spokojna. W swoim czasie dowie się prawdy. Teraz jednak musiała ponownie skupić się na Zakazanym Lesie…
    — Jak głęboko w Lesie widziałeś ten niby Akonit? — spytała z bardzo poważną miną, na chwilę zapominając o dalszym droczeniu się. Jeśli chcieli zrealizować ten szalony zamysł, to musieli dokładnie wiedzieć, na co się decydują… — To wyprawa na kwadrans, półgodziny, godzinę…? Będziemy musieli zaopatrzyć się w coś więcej niż nasze różdżki…? Powinniśmy zdobyć ten Akonit możliwie jak najszybciej… a najlepiej, jeszcze przed pełnią księżyca… — dodała z namysłem, nagle przypinając to, o czym Alexander mówił im wczoraj w bibliotece. — Jeśli pełnia wypada za pięć dni, to nie możemy tracić czasu. Pakowanie się do Zakazanego Lasu w czasie pełni, lub gdy jest już do niej blisko, to dopiero durny pomysł… — zauważyła, a Charlie ochoczo pokiwał jasną czupryną.
    — Nadal nie wiem jak wy to sobie wyobrażacie… — stęknął — Ale jeśli naprawdę jesteście zdecydowani… i jeśli naprawdę wiesz, gdzie rośnie ten Akonit… to może… może możemy… — zająknął się na końcu. Najwyraźniej niektóre słowa nadal nie mogły mu przejść przez gardło.
    — Pójdziemy po ten Akonit, jeśli wiesz jak nas do niego zaprowadzić — dokończyła myśl Charliego, choć gdy chłopak ją usłyszał, zrobił się jeszcze bledszy niż dotychczas. — I nawet nie myśl, że wybierzesz się tam sam. To nasz wspólny projekt, omawiamy, planujemy wszystko razem… i do Lasu po składniki też pójdziemy razem. To nie podlega żadnej dyskusji — oświadczyła hardo, nie spuszczając oczu z twarzy panicza Urquharta.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  74. Victor nerwowo kołysał się na boki z zaciętym wyrazem wpatrując się w Gryfona, który z każdym kolejnym słowem prosił o znacznie większy łomot. Ward walczył ze sobą, aby się nie wtrącić w wypowiedź Arthura, co mogłoby mu jeszcze bardziej zaszkodzić. Ta gryfońska szuja kłamała w żywe oczy. Krukon już otwierał usta, aby obrzucić rywala całym stosem zarzutów, które on przedstawił jako nieprawdziwe, gdy to jednak profesor Hofer był znacznie szybszy.
    — Na drodze do zamku z boiska — powiedział Gabriel i na moment zacisnął usta w wąski paseczek. — Victor mówił o zegarku skradzionym z jego szafki w szatni Krukonów, a tak się składa panie Tremblay, że widziałem pana wychodzącego z szatni Krukonów, kilka minut po rozpoczęciu meczu. Jeśli rzeczywiście znalazłeś zegarek na boisku, zatem, co robiłeś w szatni? — zapytał profesor z uniesioną brwią ku górze, co wskazywało na to, iż nie chce mu się wierzyć w wersję o zagubionej rzeczy odnalezionej na szkolnym boisku. Arthur wyglądał na zmieszanego, zaś jego zarumieniona twarz przybrała w ciągu kilku sekund niemalże purpurowy odcień.
    — Tak właśnie myślałem — westchnął Hofer, uznając słowa gryfona za wyssane z palca brednie, co potwierdziło, iż Tremblay słusznie nosił miano złodzieja. Niestety nie było, to jednak żadne usprawiedliwienie względem ich czynów. Złamali regulamin Hogwartu, za co należała im się kara. — Panie Urquhart, odprowadź proszę Victora do Skrzydła Szpitalnego, aby jedna z pielęgniarek obejrzała jego dłonie… Nakładam również na Krukonów karę w postaci minus trzydziestu punktów za wszczęcie bójki, zaś Gryfoni otrzymują minus czterdzieści punktów również za wszczęcie bójki w tym minus dziesięć za kłamstwo, panie Tremblay. Mam nadzieję, że następnym razem wykażecie się odrobiną oleju w głowie, a w tym myślę, że pomoże wam jutrzejsze sprzątanie sowiarnii po skończonych zajęciach bez użycia różdżek, zaś ty Arthurze osobiście udasz się do gajowego, który z pewnością znajdzie dla ciebie jakieś zadanie — dodał profesor mierząc Victora oraz Alexandra uważnym spojrzeniem, by chwilę później przenieść je prosto na sylwetkę Gryfona.
    Żaden z uczniów, tak naprawdę nie miał szansy na jakiekolwiek negocjacje w kwestii złagodzenia kary. Hofer szybkim krokiem ruszył przed siebie, by chwilę później zniknąć za rogiem długiego korytarza. Wyjaśnił się dość jasno i niestety nie pozostało im nic innego, jak pogodzić się z gorzkim smakiem porażki. Ward milczał, jednak jego ciało niespokojnie drżało. Żal i gorycz, która weszła na miejsce ogromnej wściekłości, sprawiała, iż miał ochotę pobyć sam. Spojrzał na twarz przyjaciela, a ciche westchnienie wyrwało się z jego ust. Utracił swój mały, cholernie wartościowy skarb, a jego przyjaciel oberwał przez jego głupotę. Czy mogło być gorzej? Miał nadzieję, że nic ich już dziś nie spotka. Wraz ze stopniowym opadaniem emocji, ból poparzonych dłoni stale się zwiększał. Alexander dostał wyraźne polecenie, zaprowadzenia Victora do Skrzydła, przed czym Krukon wolał się nie opierać. W końcu Hofer był dość twardym i surowym nauczycielem, a narażenie mu się w jakikolwiek sposób nie wróżyło niczego dobrego.
    — Nie odpuszczę mu, Alex. Dostanie za swoje, pieprzony gnojek — odezwał się wreszcie Victor, gdy siedząc na jednym z łóżek w Skrzydle, oboje czekali na przyjście pielęgniarki.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  75. Mógł udawać, że nic go nie rusza, ale Emerson i tak wiedziała swoje… próbował ich spławić, a teraz znów ją drażnił. W ten sposób chciał odciągnąć ją od drążenia tematu… ale jego niedoczekanie. Nie wyobrażała sobie nie iść do Zakazanego Lasu. Nawet perspektywa spotkania na swej drodze paru większych pajączków nie wywarło na niej specjalnego wrażenia – w przeciwieństwie do Charliego, który jak tylko usłyszał o Akromantulach, znów wsparł się bezwiednie o umywalkę przybierając niemal zielony odcień twarzy. Cóż, nie każdy był stworzony do łamania szkolnego regulaminu… no i oczywiście pchania się do Zakazanego Lasu. Ale panna Bones trochę spodziewała się, że Charlie wymięknie… a mimo wszystko nadal tu był, nie uciekł z krzykiem i nie poleciał donieść na nich opiekunom ich Domów. I choćby za to należała mu się odrobina uprzejmości. Co prawda nie była w stanie przewidzieć jak będzie się zachowywał w Lesie… jednak miała nadzieję, że ostatecznie się przełamie i jakimś cudem opanuje swój strach. Kto wie, może ta wycieczka przyniesie jakieś pozytywne skutki…?
    — Nie możemy iść jutro. Mam zajęcia dodatkowe — oznajmiła z lekką niechęcią w tonie głosu.
    — Ja też nie… — bąknął Charlie, z głową nadal zawieszoną nad umywalką.
    — Więc pozostaje nam wtorek — Emerson posłała ciemnowłosemu Krukonowi zdecydowane spojrzenie (na wypadek, gdyby przyszło mu do głowy kłócić się z nią lub marudzić), marszcząc przy tym lekko brwi. — To nawet dobrze się składa. Będziemy mieli jeden dzień na przygotowanie się… a we wtorek, zaraz po kolacji… Jeśli się pośpieszymy, to zdążymy wrócić do zamku jeszcze przed zmierzchem — podsumowała. Nikt nie powinien zauważyć ich zniknięcia. Emerson zawsze mogła powiedzieć, że idzie się pouczyć do biblioteki. Często tam chadzała, szczególnie wieczorami, a więc żaden z jej znajomych nie powinien się połapać. A co do Alexandra i Charliego… cóż, oni też na pewno coś wymyślą. Jej jedyną obawą pozostawał jasnowłosy Krukon… miała nadzieję, że nikomu się nie wygada, i że nikt nie rozpozna po nim, że zamierza zrobić coś bardzo głupiego. Ale tą kwestią powinien się zająć Alexander – to w końcu był jego kolega z Domu, więc to jemu będzie najłatwiej go przypilnować.
    — A co z profesorem…? — ciche pytanie Charliego sprowadziło ją ponownie na ziemię. — Co mu powiemy, gdy spyta nas o to, skąd wzięliśmy Akonit…?
    — Nie martwcie się, mam pomysł — panna Bones zaczesała za ucho kosmyk jasnych włosów i spojrzała z powagą na obydwu chłopców. — Moja mama zajmuje się produkowaniem eliksirów uzdrawiających. Jej pracownia mieści się na terenie naszego domu. Ma tam również własną szklarnię, mieszkamy nieopodal miasta, jednak zdecydowanie bliżej nam jest do lasów, pastwisk i rzek, niż do miejskiego gwaru… — wyjaśniła powoli. — Chcę przez to powiedzieć, że tam gdzie mieszkam z dużym prawdopodobieństwem można natknąć się na Akonit… i moja mama na pewno posiada jego mały zapas, który wykorzystuje do warzenia własnych eliksirów. Możemy wyjaśnić profesorowi, że napisałam do niej i spytałam się, czy może nam przesłać odpowiednią porcję Akonitu, potrzebnego do eliksiru… — zakończyła, unosząc porozumiewawczo brwi. Ten plan pojawił jej się w głowie dość nagle… jednak zdążyła przemyśleć go z dwa razy, a teraz podzieliła się nim z dwójką Krukonów. Wydawało jej się, że brzmiał dość sensownie. Szczególnie, że jej mama naprawdę mogła posiadać Akonit, zważywszy na to, czym zajmowała się na co dzień… Mogła, ale nie musiała… a nie mieli czasu naprawdę tego sprawdzać...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  76. To nawet nie chodziło o to, że Akonit sporo kosztował. Pieniądze nie odgrywały tu znaczącej roli. Emerson po prostu nie była pewna, czy jej matka naprawdę go miała. Pani Bones trzymała w swych prywatnych zapasach wiele różnorodnych roślin, zarówno tych magicznych jak i zupełnie standardowych. Możliwe, że znajdował się wśród nich również i Akonit… jednak Emerson nie potrafiła przypomnieć sobie żadnego z eliksirów, wykonywanych przez jej matkę, do których potrzebowała akurat tego jednego składnika. A to oznaczało, że choć były szanse… to jednak niewielkie. Nie mieli czasu pisać listu do jej matki, tłumaczyć po co im Akonit i dlaczego jest to dla nich aż takie ważne, a później czekać, na jego odnalezienie, zapakowanie i wysłanie… Nie, to nie miało sensu. Poza tym, Alexander sam powiedział, że do Wywaru tojadowego potrzebny był im świeżo zerwany kwiat…
    — Po kolacji będziemy mieli jeszcze sporo czasu… a skoro znasz drogę, to może uda nam się go jeszcze trochę zaoszczędzić — oznajmiła spokojnie. Nie będzie się z nim kłóciła. Przecież nie awanturowała się tylko dla samej przyjemności awanturowania się. Jeśli panicz Urquhart naprawdę wiedział, gdzie znajduje się Akonit, to Emerson nie zamierzała się wtrącać. Niech robi co chce, byle udało im się zdobyć to, czego potrzebowali. — Umówmy się w głównej sieni, około dwudziestu minut po rozpoczęciu kolacji… Na pewno musimy mieć przy sobie różdżki i porządne buty… Zabiorę ze sobą torbę i parę lnianych woreczków, żebyśmy mieli gdzie schować Akonit, jeśli uda nam się go znaleźć… — posłała Alexandrowi wymowne spojrzenie, jednak nic już więcej nie dodała.
    — Dobra… niech wam będzie... — mruknął Charlie. W końcu znów się wyprostował, spoglądając na pozostałą dwójkę ze zrozumiałą mieszanką strachu i wątpliwości. Gdyby nie musiał, to na pewno nie szedłby do Zakazanego Lasu… ale chyba nie chciał wyjść na tchórza. Albo zależało mu na tym, aby naprawdę zaangażować się w wykonanie projektu. Tak czy inaczej, wyglądało na to, że na tę wycieczkę krajoznawczą pójdą wszyscy troje.
    — Okej, to skoro już wszystko jasne, przynajmniej wstępnie… to proponuję się ewakuować. Chyba słyszę coraz głośniejsze bulgotanie… — panna Bones obejrzała się za siebie, bo z umywalki za jej plecami zaczęły wydobywać się bardzo dziwne odgłosy… to zapewne Marta skończyła się już nad sobą użalać. Lepiej uniknąć jej dąsów, gdy wypłynie na powierzchnię i zobaczy intruzów w swojej łazience. Emerson poprawiła torbę przewieszoną przez ramię i znów jako pierwsza ruszyła do wyjścia z toalety. Już obmyślała jakie książki powinna przeczytać, nim nadejdzie wtorek… Chciała być dobrze przygotowana do tej wyprawy, przecież wiedziała że to nie były żarty.
    — No to co…? Powinnyśmy ustalić coś jeszcze, czy możemy już się rozejść…? — na korytarzu Charlie posłał im niemal proszące spojrzenie, bawiąc się nerwowo skrawkiem swojego lekko przekrzywionego krawata. Chyba już bardzo chciał wrócić do swojego Pokoju wspólnego… za dużo stresu naraz. Emerson pokręciła tylko lekko głową w odpowiedzi. To co najważniejsze już padło… ale spojrzała jeszcze na Alexandra, na wypadek gdyby to on miał coś jeszcze do powiedzenia…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  77. [ Oj jaka z niego cudna istota (zdecydowanie mam słabość do zawodników haha ). Dziękuję za przywitanie i oczywiście przybywam zachęcona wizją wątku z tym szarmanckim panem! ]

    Panna Greengrass

    OdpowiedzUsuń
  78. [Pięknie dziękuję za przemiły komentarz pod moją notką! <3 Bardzo się cieszę, że między Lucy i Gail faktycznie widać tę chemię (bałam się, że G. wyjdzie mi jako napastliwa koleżanka, psującą grzeczną Lu); osobiście uwielbiam ten typ relacji, wbrew modzie, która od dłuższego czasu panuje na blogach. :D Mogę zdradzić tyle, że mam pewne plany i co do panny Rivers, i co do kolejnych części, choć nie wiem, kiedy i czy w ogóle ostatecznie do tego dojdzie. Jeśli czas pozwoli.. :D
    A kolor włosów Lucy to jedno z moich największych marzeń!
    Dziękuję raz jeszcze!]

    Lucy Weasley

    OdpowiedzUsuń
  79. [Cześć. Dziękuje ciepło za przywitanie :) Praca w Hogwarcie na pewno będzie dla niej wymagająca, biorąc pod uwagę, że będzie miała do czynienia przynajmniej z jednym wilkołakiem, ale... da radę. Wierzę w nią :) A ja z chęcią bym z Tobą popisała, oczywiście jeśli masz chęci.
    Może Sorcha zostałaby poinformowana przez dyrektora, że jednym z jej pacjentów może być wilkołak i po jakimś meczu, Alexander trafiłby do niej na kozetkę? Taki luźny pomysł, chybachyba że masz jakiś, który chodzi Ci po głowie :)]

    Sorcha Ellem

    OdpowiedzUsuń
  80. [Hej! Przepraszam, że dopiero odpisuję, ale Minnie na dźwięk słowa konfrontacja wzięła nogi za pas i uciekła :D Nie przysiadała się do Alexandra w złej wierze, a okaże się, że nawet próba zrobienia bratu na złość i jednocześnie zaprzyjaźnienia się z Alexem będzie z góry skazana na porażkę :( Chociaż podejrzewam, że panna Weasley będzie bardzo ciekawa, dlaczego Alexander tak bardzo nie chce być postrzegany jako randkujący, co zresztą może doprowadzić do dużego nieporozumienia, bo mojej pannie brakuje pewności siebie i dojdzie do wniosku, że Urquhart wstydzi się gdziekolwiek pokazywać z taką cichą dziwaczką. Ale myślę, że to już się ładnie wszystko rozwinie w wątku <3 Myślę, że w takiej sytuacji najlepiej byłoby zacząć właśnie od konfrontacji, chyba że masz w głowie jakiś inny plan ;)]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  81. [ Od początku tegorocznego roku szkolnego — nowy narybek dyrektora Longbottoma. ;) Możemy założyć, że została poinformowana zdawkowo przed przybyciem, ze względu na powód swojej rezygnacji z pracy w Świętym Mungu, a tożsamość ucznia poznała po przyjeździe. No i oczywiście trzyma buzię na kłódkę — powierzona jej tajemnica jest również ogromną odpowiedzialnością za dobre samopoczucie i de facto byt ucznia. Uważam, że wątek może być ciekawy i z wielką chęcią rzucę ją w niego. ;D]

    Sorcha Ellem

    OdpowiedzUsuń
  82. I dla niej te półtora dnia zleciało niezwykle szybko. Już po powrocie do Pokoju wspólnego przejrzała wszystkie swoje książki, w których mogła znaleźć najważniejsze informacje przydatne przy okazji wycieczki do Zakazanego Lasu. Wśród tych książek znalazły się Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć Newta Scamandera… choć po jej przejrzeniu, Emerson uznała, że prędzej powinna sięgnąć po podręcznik, którego tytuł brzmiałby mniej więcej jak Fantastycznie groźne zwierzęta i jak ich uniknąć. Część opisanych przez Scamandera zwierząt z pewnością występowała w Zakazanym Lesie, i to ją trochę martwiło… Jedyne co mogła zrobić, aby poczuć się pewniej i lepiej przygotowaną, to nauczenie się ich i zapamiętanie, jak w razie spotkania powinno się z nimi obchodzić. Później sięgnęła po dwa podręczniki zielarstwa, przeglądając rozdziały o najbardziej śmiercionośnych roślinach… Gdy w końcu ułożyła się do snu, uznała że po przeczytaniu tych wszystkich lektur z pewnością przyśnią jej się jakieś koszmary. Na szczęście nie miała racji. Poniedziałek upłynął jej spokojnie, podobnie jak wtorkowe popołudnie… Dopiero przed kolacją przyszykowała sobie wszystko co niezbędne do wyprawy. A nie było tego jakoś specjalnie dużo. Chyba nie powinni taszczyć do Zakazanego Lasu wszystkiego, co nawinie im się pod rękę…? Tak więc ograniczyła się do zbędnego minimum. Pamiętała, aby ubrać cieplejsze i porządniejsze ubrania, które ukryła pod długą, szkolną szatą, gdy szła na posiłek. Nawet nie była specjalnie głodna (z nerwów, z podekscytowania, z obu razem wziętych…?), ale ostatecznie wmusiła w siebie pośpiesznie dwie kanapki i trochę herbaty. Na więcej nie miała już siły. Jedząc zauważyła bladego jak ściana Charliego i siedzącego nieopodal niego Alexandra. Urquhart był jednak w zdecydowanie lepszym nastroju niż jego jasnowłosy kolega. Nie przyglądała im się jednak długo, szybko wracając do swojego skromnego posiłku. Gdy wstawała rzuciła swoim koleżankom, że wybiera się do biblioteki i trochę jej tam zejdzie, bo chciałaby porządnie przygotować się do nadciągającego wielkimi krokami egzaminu z transmutacji. Żadna z nich nie uznała w tym stwierdzeniu nic podejrzanego. Pomachały jej wesoło i natychmiast wróciły do rozprawiania o nowej modzie na spiczaste pantofelki. Nie musząc się specjalnie śpieszyć, Emerson wyszła z Wielkiej Sali i powędrowała do sieni. Na miejscu ich spotkania był już Alexander. Charlie pojawił się dosłownie sekundę po niej, gdy zeszła po schodach na dół.
    — Wszyscy gotowi…? — spytała jeszcze, poprawiając pasek od swojej torby, którą dla wygody przepasała sobie przez ramię. — Jeśli tak, to ruszajmy. Szkoda marnować czasu. Alexander przybliży nam plan w drodze do Zakazanego Lasu — oznajmiła. Charlie, który na razie milczał jak zaklęty, skinął tylko głową… Emerson uznała to za zgodę i w końcu wyszli z sieni, kierując się opustoszałymi błoniami w stronę ciemnego Lasu… Z daleka nie wydawał się jeszcze taki groźny… jednak wiedziała, że gdy stanął na jego skraju, ta złudna perspektywa szybko ulegnie zmianie.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  83. Miała ochotę prychnąć… jednak jakimś cudem zdołała się powstrzymać. Zaledwie chwilę temu sama przecież powiedziała, że przed wejściem do Zakazanego Lasu, Alexander wyjaśni im swój plan… Teraz trochę tego żałowała, ponieważ najpierw zmierzył ją protekcjonalnym spojrzeniem (oczywiście, że to zauważyła…), a następnie przekonała się, że trzy-czwarte informacji, którymi się z nimi podzielił, wyczytała z własnych podręczników zaledwie paręnaście godzin temu. Nie musiał im opowiadać o tym, jak wyglądał Zakazany Las, ani dlaczego jest taki niebezpieczny. O tym wiedzieli wszyscy, nawet niezorientowani pierwszoroczni. Emerson zależało wyłącznie na znajomości trasy, którą mieli do pokonania – chciała poznać jej wszystkie szczegóły… Wzięła głęboki oddech. Zamiast doprowadzać do niepotrzebnej kłótni, uznała że i tym razem ugryzie się w język. Nie zamierzała denerwować ani siebie, ani tym bardziej Charliego, który i tak wyglądał dosyć niemrawo… Jeśli zobaczyłby, że ona i Alex sprzeczają się ze sobą, to raczej na pewno nie sprawiłoby, że poczułby się lepiej.
    — Skup się na pilnowaniu naszej trasy… o resztę się nie martw — oznajmiła z największym spokojem, na jaki było ją w tej chwili stać, nie odrywając wzroku od ciemnej ściany Lasu. Nie miała zielonego pojęcia, co ich tam spotka – nawet pomimo solidnego (jak na ich obecne możliwości) przygotowania, mogli wpaść w poważne tarapaty. Najlepiej będzie, jeśli na chwilę zapomną o wzajemnych niesnaskach, po prostu skupią się na swoim zadaniu… i wzajemnym przetrwaniu również, tak przy okazji. Zanim zbliżyli się powoli do skraju pierwszych drzew, Emerson zerknęła jeszcze za siebie. W oddali, na tle pięknego słońca, górował Hogwart… miała szczerą nadzieję, że nikt ich teraz nie widział. Wolałaby nie wpaść przez to w kłopoty… zwłaszcza, że nie wybierała się tam dla zabawy, a jedynie w celach naukowych… Choć wielkim trollom czy też krwiożerczym wilkołakom to i tak bez różnicy. Nauczycielom również, jeśli którykolwiek ich przyłapie. No cóż, zaszli już za daleko, aby teraz się wycofać. Emerson podążyła bez słowa za Alexandrem, słysząc ja Charlie głośno przełyka ślinę… przez chwilę pomyślała, że jasnowłosy Krukon ostatecznie zawróci… Nie miałaby do niego o to pretensji. Ale nie, poprawił tylko swój plecak i ruszył za nią. Od razu po przekroczeniu pierwszej linii drzew Emerson poczuła dziwny uścisk w żołądku… domyślała się, że to naturalne poddenerwowanie będzie towarzyszyło jej przez całą drogę oraz podróż powrotną. Nie była jednak zła, ani wytrącona z równowagi. Dzięki temu była bardziej wyczulona, a w takim miejscu jak to z pewnością należało mieć oczy dookoła głowy. Różdżkę trzymała wetkniętą w pasek, zaraz pod ręką...
    — Hmm… Alex…? — przeszli ledwo kilkanaście metrów, gdy Charlie nagle odzyskał głos. Nieco drżący, i może troszeczkę piskliwy… ale jednak! — Tak właściwie… to jak dobrze znasz tę trasę…? W sumie nigdy opowiadałeś, po co tyle razy chodziłeś do Zakazanego Lasu… — mruknął niepewnie, wbijając wzrok w czubek głowy swojego kolegi, który prowadził ich mały pochód. Emerson, choć nigdy by się do tego nie przyznała, zastrzygła lekko uszami...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  84. Prawie nie parsknęła śmiechem, usłyszawszy zdawkową odpowiedź Urquharta. To prawda, że żadne z nich nie spowiadało się sobie nawzajem z tego, co robiło w swoim wolnym czasie… Jednak gdy Alexander zaklasyfikował wycieczkę do Zakazanego Lasu jako sposób spędzania wolnego czasu, Emerson ledwo powstrzymała się od śmiechu. Zresztą Charlie też zrobił głupią minę. Panna Bones obejrzała się za siebie, będąc ciekawa jego reakcji. Chyba pomyśleli o tym samym, bo posłali sobie wymowne spojrzenia… żadne jednak nic nie powiedziało. Przynajmniej przez pierwszych parę chwil.
    — Już dobrze, dobrze… — wreszcie Charlie westchnął cicho pod nosem, rozglądając się trwożnie dookoła. — Nie bądź taki drażliwy. To tylko zwykłe pytanie… — wzruszył lekko ramionami. Cóż, ani on, ani Emerson nie mieli bladego pojęcia o futerkowej przypadłości Alexandra. Panna Bones pomyślała tylko, że panicz Urquhart po prostu lubi szukać kłopotów. Siedzenie na tyłku w bibliotece, byłoby dla niego zbyt nudnym zajęciem, zbyt zwyczajnym… To pewnie dlatego ciągnęło go do Zakazanego Lasu.
    — Jeśli tak bardzo nie podobał ci się pomysł z warzeniem Wywaru tojadowego, to trzeba było wypisać się z grupy. Nikt nie zatrzymywałby cię na siłę… — musiała dodać coś od siebie, gdy Alexander znów zaczął marudzić na wybór ich eliksiru. Strasznie ją to denerwowało. Zmarszczyła groźnie brwi i wbiła chłodne spojrzenie w jego plecy.— Poza tym, o ile pamięć mnie nie myli, to ty jako pierwszy zaproponowałeś to rozwiązanie… — przypomniała mu uprzejmie, nawiązując do ich rozmowy w łazience na drugim piętrze. Ani ona, ani Charlie nie wpadli na pomysł pójścia do Zakazanego Lasu, aby znaleźć tam potrzebny im Akonit. Owszem, Emerson bardzo szybko go podchwyciła… jednak to nie był jej pomysł. Nie żeby to miało teraz jakąkolwiek różnicę. I tak zdecydowali się już złamać szkolny regulamin i narazić swoje życie idąc do Zakazanego Lasu. Pewnie dlatego odpuściła sobie dalsze dogryzanie. Nie mogła zapominać, że to nie był ani czas, ani miejsce na tego typu zachowanie. Skupiła się na oglądaniu drzew i krzewów, które coraz mocniej zarastały ścieżkę… a odezwała się znów dopiero wtedy, gdy Urquhart wspomniał o możliwym rozdzieleniu się. Na Merlina… miała się nie denerwować… ale przy nim to było niemożliwe…!
    — Serio? — sarknęła z wyraźną irytacją, mrużąc przy tym lekko oczy. — Zostawiłbyś w Zakazanym Lesie któreś z nas, nie mając pojęcia, czy nie potrzebujemy pomocy…? Dobrze wiedzieć, Urquhart… — zaśmiała się ponuro. W sumie… czego ona się spodziewała? Nie lubiła Alexandra, ale nie uważała go do zdolnego do takiej decyzji… najwyraźniej była w błędzie… i nie sądziła, że usłyszenie tego z jego ust tak mocno nią wstrząśnie. — Charlie, lepiej trzymaj się blisko… wystarczy, że się zagapisz, a z pewnością Urquhart cię tu zostawi… — mruknęła w stronę jasnowłosego Krukona. Nie, nie starała się przy tym zachować dyskrecji...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  85. Oczywiście, że trochę przesadziła. Niestety uzmysłowiła sobie to zdecydowanie za późno, gdy już nie mogła cofnąć wypowiedzianych słów. Nie chciała go obrażać… Zresztą, wcale nie sądziła, aby Alexander był zdolny do pozostawienia któregokolwiek z nich na pastwę potworów zamieszkujących Zakazany Las. Mogła za nim nie przepadać, mógł ją strasznie irytować i doprowadzać do szału… ale z pewnością nie zasłużył sobie na podobne traktowanie. Poczuła nieprzyjemne pieczenie w przełyku. Spróbowała przełknąć ślinę, jednak niewiele to pomogło. Najwyraźniej niesmak pozostał… i chyba nie zamierzał szybko zniknąć. Charlie milczał, a przynajmniej choć raz mógłby coś powiedzieć! Mógłby stanąć w obronie swojego kolegi… ale chyba był zbyt zajęty trzęsieniem portkami, aby zwrócić większą uwagę na to, jak pozostała dwójka skakała sobie do gardeł. Cudownie… nie powinna tak się zachowywać. Czy to możliwe, że po wejściu do Zakazanego Lasu nie umiała już tak dobrze panować nad swoimi emocjami? Jasne, denerwowała się… ale do tej pory nie sądziła, że tak mocno. I nie spodziewała się, że to zdenerwowanie uderzy w Alexandra, a później i w nią, rykoszetem… Chyba pierwszy raz od dwóch dni poczuła, że przychodzenie tu było głupim pomysłem. Ale nie mogli już zawrócić. Nie po to zmarnowali tyle czasu i nerwów, aby zrezygnować teraz z całego planu, wracając do zamku z podkulonym ogonem… Musiała odetchnąć, uporządkować myśli… I musiała wziąć się w garść. Przecież coś sobie obiecała…
    — Słuchaj, nikt nikogo nie zostawi… — mruknęła ciszej, znacznie spokojniej niż dotychczas. Gdy Alexander zerkną za siebie ich spojrzenia na chwilę się spotkały… zaraz jednak znów wpatrywała się w jego plecy. — Weszliśmy tu we trójkę i wyjdziemy również we trójkę. Nie będziemy się rozdzielać… po prostu musimy się pilnować, to wszystko. Jak na razie nieźle nam to wychodzi… — zauważyła, i chyba zamierzała powiedzieć coś więcej, gdy nagle idący przed nią Urquhart gwałtownie się zatrzymał. Zrozumiała dlaczego dopiero po upływie sekundy, może dwóch. On też usłyszał ten trzask z prawej... Emerson od razu zamilkła. Wyhamowała tuż za Alexandrem… ale Charliemu nie udało się wyhamować za nią. Poczuła silny wstrząs połączony z nieprzyjemnym uderzeniem w okolicy lewego barku… no i na dodatek straciła lekko równowagę, lądując na plecach stojącego przed nią Urquharta. Charlie z kolei wylądował na jej plecach, przez co panna Bones, niemal dosłownie, znalazła się między młotem a kowadłem – czyli zgnieciona pomiędzy Alexandrem a Charliem. Generalnie nie było jej najwygodniej…
    — Och, przepraszam…! — usłyszała nerwowy jęk jasnowłosego Krukona. — Nie wiedziałem, że staje…
    — Ciiii…! — odepchnęła go lekko łokciem, aby znowu móc normalnie oddychać. Przy okazji przyłożyła palec do ust, aby dać mu znać, żeby się uciszył. Jak on mógł tego nie usłyszeć? W krzakach obok nich mogła właśnie siedzieć jakaś krwiożercza bestia, a on hałasuje jak gdyby nigdy nic! W końcu musiało to do niego dotrzeć… chyba zrozumiał, że działo się coś niedobrego. Zbladł jeszcze mocniej, ale już nic więcej nie powiedział. Razem z pozostałą dwójką wpatrywał się z napięciem w zarośla po prawej stronie wąskiej ścieżki. Nagle, Emerson z zaskoczeniem zauważyła, że zrobiło jej się dziwnie chłodno… i że dość niespodziewanie zacisnęła palce na krawędzi kurtki Alexandra. To był odruch, zupełnie niekontrolowany... Powinna puścić… ale tego nie zrobiła… jeszcze.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  86. Miała cichą nadzieję, że to co kryło się w krzakach zaraz sobie pójdzie… albo okaże się, że był to jedynie mały, niegroźny króliczek. Przecież w Zakazanym Lesie też musiały występować króliczki, prawda? Nie chciała wyobrażać sobie nic więcej, poza puszystym ogonkiem oraz słodkimi wąsikami… Ale serce i tak na chwilę jej stanęło. Instynktownie przesunęła prawą dłoń w stronę wetkniętej za pasek różdżki. Mogła być jej potrzebna… Nie widziała, co robił w tym czasie Charlie, jednak wydawało jej się, że usłyszała, jak zaczął szczękać zębami ze strachu. Na szczęście okazało się, że to nie był głodny troll. Choć widok pary dużych, błyszczących oczu, które nagle wyjrzały zza krzaka, sprawił że znów zacisnęła palce na skrawku kurtki Alexandra. Nie musieli długo czekać, w końcu na ich ścieżce stanął wilk… a właściwie to szczenię wilka, bo było ono zdecydowanie za małe na dorosłego osobnika... W pierwszej chwili Emerson poczuła przypływ ulgi. Dopiero po paru sekundach uzmysłowiła sobie, że młody wiek tego wilczura wcale nie musi oznaczać, że nie będzie chciał ich pożreć. Ale gdy znów miała ochotę sięgnąć po różdżkę, usłyszała jak Urquhart każe im sobie darować… i jeszcze im grozi pourywaniem głów, jeśli tylko spróbują! Szczerze mówiąc, panna Bones straciła na chwilę wątek. Spojrzała na niego z nieskrywanym zdumieniem, choć wiedziała przecież, że jej nie widzi, bo nadal stała za jego plecami.
    — To tylko wilk, Charlie… Zwykły wilk… — wymruczała w końcu, słysząc za sobą lamentowanie jasnowłosego Krukona. Odetchnęła głęboko nim zrobiła krok w prawi i odsunęła się trochę na bok, aby móc lepiej przyjrzeć się ciekawskiemu zwierzęciu. Wyglądało wyjątkowo… niewinnie. Oczywiście jak na wilka. Miało ładne, gładkie futro i szczenięco zarysowany pysk… ale to jego spojrzenie było najciekawsze – Emerson miała wrażenie, że on doskonale wiedział, kim byli… niesforna grupka uczniów znów łamała szkolny regulamin i plątała się po Zakazanym Lesie... — Hmm… Urquhart…? — odchrząknęła cicho, zerkając na stojącego obok niej chłopaka. Miał jakąś dziwną minę, jednak Emerson nie potrafiła dokładnie określić dlaczego… — Powinniśmy już iść. Wilki to zwierzęta stadne, więc… może lepiej nie ryzykować, że po nim pojawią się następne…? Co prawda to nie jest wilkołak, jednak mała wataha też potrafiłaby nas pożreć… — zauważyła w miarę spokojnie. Liczyła na to, że w tonie jej głosu nie było słychać niepotrzebnej nerwowości. Wolała jednak ruszyć już dalej, mając szczerą nadzieję, że ten wilk nie podąży ich śladami. Musieli pilnować czasu, aby ich mała wycieczka nie skończyła się na błądzeniu po ciemku. Charlie zdawał się mieć podobne zdanie…
    — Alex, rusz się… — szepnął prosząco. Ku zdumieniu Emerson, jasnowłosy Krukon nagle wyminął zarówno ją jak i Urquharta. Co prawda oglądał się nerwowo na wilka, ale nadal parł do przodu, chyba chcąc oddalić się z tego miejsca jak najprędzej. Tym razem Emerson musiała przyznać mu rację, nie mogli tu sterczeć. Dlatego tym razem chwyciła Alexandra za skrawek rękawa jego kurtki i pociągnęła delikatnie za sobą. Miała wrażenie, że trochę się opierał, gdy próbowała odciągnąć go od wilka…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  87. Szczerze mówiąc, to nie zastanawiała się jeszcze, którego dokładnie dnia zaczną przygotowywać swój eliksir. Ostatnio była tak skupiona na myśleniu o wyprawie do Zakazanego Lasu, że właściwie nie myślała o innych sprawach… Teraz musiała się trochę zastanowić. Jeśli będą mieli szczęście i uda im się znaleźć Akonit, to po powrocie do zamku będą mieli parę dni, aby go wykorzystać. Panna Bones nie pamiętała już dokładnie ile… ale możliwe, że jakieś pięć, sześć dni. Więcej chyba sama wolałaby nie ryzykować, aby cała ta wycieczka nie poszła na marne wraz z chwilą, w której okazałoby się, że ich drogocenny Tojad po prostu usechł.
    — Moim zdaniem powinniśmy odczekać jakiś czas, nim zgłosimy się z naszymi składnikami do profesora… — zaczęła cicho, spoglądając jeszcze szybko za siebie, aby upewnić się, że ciekawskie szczenię nie podążyło ich śladem. Nigdzie go jednak nie było… — Najpierw będziemy musieli wyjaśnić mu, skąd w ogóle wzięliśmy Akonit… Na pewno będzie nas o to wypytywał. A żeby nasza historyjka miała ręce i nogi, nie możemy pojawić się u niego zbyt wcześnie… Moja mama powinna mieć czas na otrzymanie listu, przeszukanie swoich zbiorów, zapakowanie Akonitu oraz odesłanie go z powrotem do szkoły. Biorąc pod uwagę wszystkie te kwestie, wydaje mi się… że najwcześniej moglibyśmy do niego pójść w piątek, po zajęciach… — zawyrokowała. Utkwiła zamyślone spojrzenie w zarośniętej mchem ścieżce, przez chwilę nie zwracając uwagi na żadnego z chłopców. Rozważała w głowie wszystkie za i przeciw tego planu. Dopiero po paru sekundach poderwała głowę do góry, zerkając na idącego obok niej Alexandra. Teraz i ona zauważyła, że szli bardzo blisko siebie…
    — O ile nic nas dzisiaj nie zje, to najbliższy piątek wydaje się rozsądnym terminem… — usłyszała w oddali lekko nadąsany ton Charliego. Nie zwróciła jednak na niego większej uwagi, bo właśnie przyśpieszała kroku, aby wyprzedzić Alexandra i znów iść pośrodku. Poczuła się trochę pewniej, gdy zostawiła Urquharta za swoimi plecami… — Jeśli profesor nie odkryje skąd wzięliśmy Akonit, nie wlepi nam za to nagany lub szlabanu do końca roku szkolnego, albo nie doniesie na nas do Dyrektora… to w sobotę powinniśmy dostać salę i pozwolenie na rozpoczęcie projektu — podsumował równie ponuro, choć przynajmniej powstrzymał się od dalszych komentarzy. Zapadła przyjemna cisza… Emerson mogła odetchnąć i pozbierać myśli. Jeśli rozpoczną warzenie Wywaru tojadowego w przyszły weekend, to wszystko powinno się udać. Akonit będzie na tyle świeży, że na pewno nie zepsuje receptury. A reszta będzie zależała już tylko od nich… Gdy ze zdobytym Akonitem wrócą już do zamku, panna Bones postara się przeczytać wszystkie sprawdzone sposoby na warzenie Wywary tojadowego, aby odpowiednio się do tego przygotować. Miała nadzieję, że Charlie i Alexander podejdą do tego zadania równie poważnie co ona…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  88. [Przepraszam, że tyle zajmuje mi to odpisywanie. O ile jeszcze nie straciłaś ochoty na ten wątek, to już tłumaczę, co Galen mógł wyczyniać w dormitorium. Zasadniczo o ile Garrick znalazł te trzy idealne rdzenie i się ich trzymał, uważając że zabawa z innymi nie jest specjalnie warta trudu, to jego syn (czyli dziadek Galena) zgadza się z tym, że te trzy konkretne (jednorożec, smok i feniks) są najlepsze do zaadaptowania do różdżek, ale wyszedł z założenia, że trochę szkoda się ograniczać. Więc o ile Ollivanderowie wciąż nie przyjmują np. zamówień na różdżki, o tyle pozwalają sobie na trochę większą swobodę z eksperymentowaniem, nawet jeśli wiele z tych eksperymentów nigdy nie znajdzie się na półkach sklepu. No i Galen też swoje robi, choć rzadziej niż by chciał i na pewno na mniejszą skalę. A pomysł jest taki, że na alchemii albo eliksirach bez różnicy, Ollivanderowi nie do końca wyszła praca, którą mieli wykonać, ale nic straconego, bo zamiast tego uzyskał substancję o dosyć ciekawych właściwościach, to jest nadającą się do okiełznania jakiegoś typu rdzenia, który nie został wykorzystany ani przez jego dziadka ani ojca, bo obaj doszli do wniosku, że się do niczego nie nadaje. Galen, który bardzo chce się czymś na tym polu popisać, stworzył jakąś względnie działającą różdżkę, którą rzecz jasna potrzebował sprawdzić, a że nikogo nie było w dormitorium (powiedzmy, że to sobota i wszyscy mają coś innego do roboty niż przesiadywać w pokoju) to wydawało mu się, że sprawdzenie kilku prostych zaklęć nie powinno być problemem. Skończyło się na tym, że wspomniany kot, pozostawiony przez kogoś w dormitorium, kręcąc się po pokoju rozlał na wspomniany prototyp różdżki inny specyfik, który Galen wyciągnął z torby i swoim zwyczajem odstawił byle gdzie. W związku z czym różdżka trochę zdziczała, zaklęcia zadziałały zupełnie opacznie w związku z czym w ich pokoju część przedmiotów nagle ożyło, część postanowiło się w niekontrolowany sposób rozmnożyć itd. Generalnie zapanował jeden wielki chaos, nad którym trudno zapanować, bo wspomniany eksperyment różdżkarski nadal działa i samo Finite Incantatem nie wystarczy. W związku z czym Galen potrzebowałby kogoś, kto pomoże mu jakoś wszystko to opanować i zyskać na tyle czasu by jakoś sobie poradzić z problemem. A w pokoju wspólnym natknąłby się na Alexandra. Mam nadzieję, że to wszystko ma jakiś sens, jeśli nie to przepraszam, zawsze mogę sama zacząć i może wtedy to wszystko będzie jakieś jaśniejsze. O ile rzecz jasna nadal chcesz to ze mną napisać.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  89. Rzeczywiście mogło być gorzej i to w bardzo dużym stopniu i gdyby nie fakt, że Victorowi cały czas towarzyszył przyjaciel, to Ward prawdopodobnie zaraz po odejściu profesora, ponownie rzuciłby się na parszywego Arthura. Krukon nieco wrócił na ziemię w momencie, gdy dłoń Alexa ułożona na jego ramieniu, zmusiła go do ruszenia się z miejsca. Serce w jego piersi nadal biło w nienaturalnie szybkim rytmie, zaś rysy twarzy wyostrzało zdenerwowanie. Żałował, cholernie żałował, że pozwolił na to, aby zegarek został zniszczony. Tremblay nie był świadomy tego, że podpisał na siebie okrutny wyrok zemsty, która nadejdzie w najbardziej niespodziewanym dla niego momencie.
    — Dziabnąć? Rozszarpać na strzępy pieprzonego drania — mruknął Victor, wiedząc, że potrzebuje chwili, aby ochłonąć i na spokojnie pozbierać myśli. — Nawet nie wie, co go będzie czekać — dodał Ward mocno nienawistnym tonem głosu i z ciężkim westchnieniem na ustach, klapnął tyłkiem na jedno z łóżek w Skrzydle Szpitalnym. Ward był porywczy, jednak miało to miejsce jedynie w momentach, w których coś wyjątkowo mocno go dotykało. Zwykle trzymał się na uboczu, uznając milczenie i nie zagłębianie się w bagno szkolnych plotek, za naprawdę cenny skarb. Krukon nieco się wyprostował, gdy usłyszał głos pielęgniarki, która miała naprawdę względem ich dwójki anielską cierpliwość. Victor ze skwaszoną miną, wyciągnął ku kobiecie dłonie, aby pokazać jej powstałe poparzenia, które z każdą chwilą doskwierały mu coraz mocniej. Dostrzegł politowanie na twarzy kobiety, która bez zbędnych pytań zabrała się za doprowadzenie dłoni nicponia do porządku. Nie było to nic przyjemnego, jednak poniekąd towarzyszący Wardowi ból, pozwolił mu na ostudzenie całej masy emocji.
    — Jutro rano nie będzie śladu, kochanieńki — powiedziała z uśmiechem pielęgniarka, gdy dłonie Victora, przyozdobił miękka faktura białego bandaża, pod którym kryła się dziwna maść w dość nieciekawym kolorze. Ward uśmiechnął się wdzięcznie i zsunął się z twardego łóżka. Najchętniej poszedłby spać, jednak wizja jutrzejszego sprzątania sowiarnii, skutecznie odbierała mu chęć na jakikolwiek odpoczynek, poza tym miał jeszcze sporo na głowie w kwestii nauki. W momencie, gdy opuścili Skrzydło, Victor miał wrażenie, że cały zamek dosłownie zasnął. Mogli usłyszeć jedynie własne kroki, przyśpieszony oddech, czy cichy szum wiatru.
    — Chyba jeszcze nie śpieszy ci się do dormitorium? — zapytał Victor, gdy przystanął przy schodach prowadzących na wieżę astronomiczną, gdzie Ward miał często okazje siedzieć po kolacji. Może i ryzykował kolejnymi, ujemnymi punktami, jednak obecnie czuł w sobie niebywałą obojętność względem możliwych konsekwencji. W końcu i tak już nic gorszego od kolejnego szlabanu ich spotkać nie może.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  90. I dla niej sobota wydawała się najlepszym możliwym terminem. Uważała, że będą potrzebowali mnóstwa czasu, aby stworzyć naprawdę dobry eliksir. W weekend będą mogli się skupić i nigdzie nie będzie im się śpieszyło. Szkoda tylko, że żadne z nich nie wiedziało, iż panicz Urquhart będzie miał za sobą wyjątkowo ciężką noc… Mogliby to wtedy przełożyć, choćby na niedzielę… Akonit wytrzymałby jeszcze dzień lub dwa. No ale trudno, decyzja już zapadła, a Emerson po prostu ją zaakceptowała. Bardziej martwiła się reakcją profesora, gdy pokażą mu znaleziony w Zakazanym Lesie Akonit, niż terminem ich potencjalnego spotkania… Jeśli im nie uwierzy, to będą mieli poważne problemy. Może powinna napisać do matki i ją uprzedzić…? Nie, nie… nie będzie jej zawracała głowy. Pan profesor też nie, na pewno. Na razie i tak nie mieli przy sobie ani jednego Akonitu, więc nawet nie powinna się nad tym teraz głowić. Postanowiła skupić się na drodze, którą mieli jeszcze do pokonania. Dlatego nic już więcej nie mówiła. Alexander ponownie wysunął się na prowadzenie, przez co Charlie wylądował w środku, a ona na końcu pochodu. Nie przeszkadzało jej to. Miała przy sobie różdżkę i nie odczuwała strachu… zbyt dużego, oczywiście. Dopóki świeciło słońce, czuła się w miarę pewnie. Wkrótce trasa zaczęła się robić coraz trudniejsza… Urquhart ostrzegał ich przed tym. Pokonywanie wielkich konarów i ślizganie się po grząskim gruncie nie należało do najprzyjemniejszych, na szczęście każde z nich zaopatrzyło się w dobre buty. Okazało się, że Charlie miał całkiem niezłą kondycję. Nadążał za Alexandrem i bez większych problemów pokonywał te same przeszkody co on. Jedyny problem, jaki miała panna Bones był taki, że niestety nie urodziła się z tak długimi nogami jak obaj jej towarzysze, a więc przełażenie przez wystające korzenie wielkich drzew lub przeskakiwanie podejrzanie wyglądających rozpadlin wymagało od niej więcej wysiłku. Dobrze, że regularne treningi i latanie na miotle pomogło jej się trochę zahartować. Im głębiej wchodzili do Lasu, tym mniej docierało do nich światła… szli już od dobrych czterdziestu minut, mniej więcej, a zatem musieli być już blisko. Nie robili żadnych przystanków, na razie nie spotkali na swej drodze żadnych innych zwierząt. Tylko parę razy Emerson wydawało się, że zauważyła jakichś ruch w krzewach nieopodal… ale nic więcej się nie działo. W końcu dotarli do miejsca, w którym ich wąska ścieżka dzieliła się na trzy, jeszcze węższe części… Gdy przystanęli na rozdrożu, zarówno Emerson jak i Charlie wykorzystali okazję i usiedli na lekko spróchniałym pniu, aby złapać nieco oddech…
    — Mam nadzieję, że pamiętasz dokąd teraz… — zauważył jasnowłosy Krukon, wyciągając z plecaka butelkę z wodą. Napił się trochę i podał ją pannie Bones, która również była spragniona i przyjęła z wdzięcznością butelkę Charliego. — Chyba powinniśmy już zbliżać się do tego jeziora, prawda…? — zauważył, wpatrując się z napięciem w plecy swojego kolegi. Emerson zajęła się piciem wody. Dopiero gdy skończyła i oddała ją Charliemu, rozejrzała się dookoła, patrząc na każdą z trzech możliwych dróg. Do pewnego momentu ich trasa była prosta… później jednak bardzo się skomplikowała, i właściwie nie byłaby pewna, czy sama potrafiłaby odnaleźć drogę powrotną do zamku… Oby przynajmniej Alexander wiedział gdzie są.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  91. [ Starcie w ramach klubu pojedynków brzmi bardzo zachęcająco, także jak najbardziej moglibyśmy coś z tym kręcić ]

    Wybacz za zwłokę z odpowiedzią, studia mnie pożerają haha.

    Casilda

    OdpowiedzUsuń
  92. Siedząc w wygodnym fotelu w pokoju wspólnym Slytherinu zerkał niecierpliwie na zegarek założony na lewej dłoni. Nerwowo podrygiwał nogami tak, że ruszał delikatnie stołem, wylewając tym samym eliksir tojadowy. Popijał go od tygodnia w celu utrzymania świadomości podczas pełni. Pierwsze miesiące w Hogwarcie wolał nie ryzykować biegania po zakazanym lesie bez zabezpieczenia.
    -Co Ci jest, uspokój się, wylewasz swoją herbatę. - burknął jego kolega siedzący naprzeciwko wraz ze swoją dziewczyną. Starał ukrywać swoją przypadłość tak długo ile będzie w stanie. Niedawno wrócił do szkoły po rocznej przerwie mającej na celu naukę życia z likantropią. Wykorzystywał ten czas również na poszukiwania zaginionej przyjaciółki, która uciekła, kiedy ugryzła Jonathana prawie doprowadzając również do jego śmierci. Chwycił szklankę i wypił duszkiem eliksir nie krzywiąc się ani przez chwilę, mimo że smak napoju był naprawdę okropny. Rękawem starł wylany trunek na stoliku i wstał bez słowa ruszając do swojego dormitorium, gdzie spokojnie leżał jego kot. Wiele osób uważało, że rasa sfinksów jest okropna, co jeszcze bardziej utwierdziło Jonathana przy decyzji zakupu. Faraon podniósł głowę, kiedy Jace wszedł do pokoju.
    -Już czas, wychodzę. - rzucił bezmyślnie do zwierzęcia. Rozmawiał z kotem od kiedy pojawił się w jego życiu. Koledzy mieszkający z nim w dormitorium przyzwyczaili się do tego, chociaż początkowo wyśmiewali blondyna. Jego zmyślona historia o tym, że kot jest animagiem i w każdej chwili może się zmienić w jego wujka czarnoksiężnika zamknęło im gęby. Był pewien, że niektórzy nadal w to wierzyli obserwując ich niepewne spojrzenia rzucane w stronę zwierzęcia. - Idziesz ze mną? - Faraon podróżował z nim cały rok i w trakcie każdej pełni obserwował jego przemiany.Można powiedzieć, że na swój sposób i w miarę możliwości pilnował Jace’a, żeby nie zrobił żadnej głupoty. Ubrał ciemny płaszcz, zarzucił na głowę kaptur i wyszedł nie rozmawiając z nikim. Faraon pobiegł jego śladami prychając na pierwszoroczniaka, który przeszedł obok nich z zaciekawieniem obserwując wymykającego się Jace’a. Wiedział którymi korytarzami się poruszać, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo złapania. Starał się nie oglądać na boki, żeby nie wyglądać podejrzanie, jednak cichy szmer w korytarzu z prawej strony zmusił go do tego. Schował się za filarem nasłuchując w ukryciu. Zerknął na zegarek. Zostało mu niewiele czasu. Faraon spacerował spokojnie po korytarzu, co z pewnością oznaczało, że ktokolwiek znajdował się poza swoją sypialnią już zniknął. Ruszył szybkim tempem, niemal biegnąc w stronę wyjścia. Był już bardzo blisko. Odwrócił się jeden, ostatni raz do tyłu mając paranoję, że ktoś go śledzi i wpadł na coś. Zaklął pod nosem ze zrezygnowaniem i podniósł wzrok na tajemniczą osobę. W duchu zaklinał, żeby nie był to żaden z nauczycieli. Faraon prychnął inaczej niż zwykle i usiadł obok swojego pana. Jace zdziwił się widząc odmienną reakcję kota. Kojarzył chłopaka z niektórych zajęć, wiedział że jest Krukonem. Zaciął się po raz pierwszy. Wahał się nad jakąkolwiek odpowiedzią. W głowie uderzył się w policzek w celu uspokojenia się i włączenia trybu gry w kłamstwo. Czas go gonił, a zdenerwowanie nie pomagało.
    -Wybacz, zapatrzyłem się. Codziennie wieczorem muszę wyprowadzać Faraona na błonia. - wskazał na kota, który przyglądał się Krukonowi z zaciekawieniem w oczach. -Jest bardzo kapryśny, jak bagatelizuję jego rytuał. Raz ugryzł mnie tak boleśnie w ucho, że trafiłem na noc do Skrzydła Szpitalnego. - zaśmiał się. Mówił szybko, ale naturalnie i zdecydowanie. Bez chwili zawahania. Niepewność odstawił na bok. W końcu nie tylko on łamał w tym momencie regulamin. Uśmiechnął się do niego miło mając nadzieję, że to wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Stwierdziłam, że po prostu zacznę i popłyniemy. Nie możemy odpuścić zapoznania ze sobą dwóch wilkołaków przecież! W ogóle zauważyłam, że w tym samym czasie mieli przerwę w nauce. Może w ciągu tego roku Alexander przez zbieg okoliczności poznał przyjaciółkę Jonathana, która ugryzła Jace'a i uciekła? Może mu pomagała chcąc odkupić winy? Byłby świetny punkt zaczepienia i rozwinięcie historii. ]

      Jonathan Brew

      Usuń
    2. [ A i cofnęłam się z wątkiem do początku roku, jeśli nie masz nic przeciwko. ]

      Usuń
  93. Emerson naprawdę nie narzekała na kondycję. Dzięki regularnym treningom quidditcha niemal zawsze była w formie. Wyrobiła w sobie nawyk wczesnego wstawania, zdrowego odżywiania się – powiedzmy – i dbałości o odpowiednią ilość codziennego ruchu, czy to biegając po całym zamku, czy też spacerując po błoniach… Gdy jednak przyszło co do czego i tego pięknego popołudnia znalazła się w Zakazanym Lesie, wędrując po nim już od niespełna godziny… Cóż, musiała przyznać, że jednak złapała lekką zadyszkę. Nie tak mocną jak Charlie, wzdychający i sapiący gdzieś na końcu pochodu, jednak i ona zaczynała odczuwać już lekkie zmęczenie. Szczególnie dokuczały jej nogi, łydki i kolana, ale wiedziała dlaczego. Podczas niedawnego treningu miała drobny wypadek – nieprzyjemne zderzenie z twardą murawą. Żeby uchronić nogi przed złamaniem wylądowała w dość oryginalny sposób i lekko naciągnęła sobie dwa mięśnie. Tak, jeden właśnie w łydce, a drugi gdzieś nad kolanem. Oczywiście wypiła parę eliksirów wzmacniających, a matka była na tyle uprzejma, że jak tylko dowiedziała się od niej o tym jej niefortunnym lądowaniu, następnego dnia przesłała jej pięć maści regenerujących własnej roboty. Ale magiczne sztuczki swoją drogą, a organizm swoją. Jej mięśnie potrzebowały odrobinę czasu, aby wrócić do pełni sprawności, i tyle. Niestety dzisiejsza wycieczka do Zakazanego Lasu raczej im się nie przysłuży. Jednak pomartwi się tym trochę później. Dotarcie do celu ich wyczerpującej wędrówki chwilowo wynagrodziło jej cały ten trud i wszelką niewygodę. Gdy stanęła na szczycie niewielkiego wzniesienia wreszcie poczuła jak wypełnia ją fala nowej energii. Zewsząd roztaczał się przecudowny widok na drobne, fioletowe kwiaty… Ich święty Graal…
    — Dlaczego to ja mam stać na czatach…? — piękną chwilę przerwało dziecinne marudzenie Charliego. — Chcesz się mną posłużyć jak przynętą… — fuknął wyraźnie obrażony. Panna Bones zignorowała jednak jego biadolenie. Już wyciągnęła z torby swoje ulubione, skórzane rękawiczki – lekkie, z ciemnej wężowej skórki, które tylko na jej dłoniach wyglądały niepozornie. Tak naprawdę trzeba byłoby porządnie się natrudzić, aby w jakikolwiek sposób je uszkodzić. Kolejny, bardzo przydatny prezent od jej matki. Będzie musiała jej za nie ponownie podziękować…
    — Nie zajmie nam to wiele czasu, Charlie. Bądź tak miły, stul dziób, i pilnuj naszej pozycji — oznajmiła spokojnym, jednakże nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu, nawet nie patrząc w kierunku jasnowłosego Krukona. Zgrabnie ześlizgnęła się w dół zniesienia, przeskakując większe przeszkody w postaci ostrych kamieni oraz wystających korzeni. Nie mogła uwierzyć, że niemal tuż pod ich nosem (no, zaledwie godzinę drogi od Hogwartu…) znajdowało się niemal cała polana porośnięta Akonitem. Okazało się, że Urquhart jednak wiedział dokąd ich prowadzi… bo przez ostatnie półgodziny zaczynała już mieć spore wątpliwości…
    — Wezmę kilkanaście sztuk… może góra dwadzieścia, żebyśmy mieli bezpieczny zapas — zerknęła na Alexandra i nic już więcej nie mówiąc, zabrała się do pracy. Nie powinni tracić czasu, mieli przed sobą jeszcze drogę powrotną do zamku, a słońce opadało już ku zachodowi.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  94. Dominique spłoszona uniosła głowę znad grubego tomu opisującego XIII-wieczny traktat zawarty przez brytyjskich czarodziei, patrząc na siedzącego w pobliskim fotelu Krukona. Wiedziała, że Alexander był błyskotliwy i wcześniej czy później zorientuje się w jej zamiarach, a jednak nie była przygotowana na tak otwarcie zadane pytanie, dlatego ukryła twarz za unoszącym się w powietrzu podręcznikiem, który był zbyt ciężki, by Minnie mogła utrzymać go samodzielnie swoimi wątłymi ramionami. Biblioteka była jej drugim domem, a jednak czuła się tutaj dziwnie nie na miejscu, może dlatego, że był to kącik należący do Urquharta. Jej ulubiony stolik był ustawiony przy ogromnym oknie pomiędzy dwoma regałami zapełnionymi książkami o historii magii w latach 1243-1568. Mało osób doceniało fascynujące zagadnienia związane z Międzynarodową Konferencją Magów z 1289 roku czy średniowiecznym stowarzyszeniu czarodziejskich magów, dlatego Dominique nie musiała się obawiać, że ktoś jej tam przeszkodzi, w ostatnich tygodniach przysiadała się jednak do Alexandra, porzucając swoją kryjówkę w imię cichej wojny prowadzonej z Louisem. Co prawda zależało jej tylko na momencie, w którym jej brat musiał obserwować, jak ramię w ramię opuszczają Wielką Salę, kierując się ku bibliotece, później mogłaby spróbować znaleźć wymówkę, by zniknąć z oczu Krukona, ale… wtedy czułaby się jeszcze bardziej paskudnie, dlatego uciszała swoje wyrzuty sumienia, spędzając wypełnione przyjemną ciszą godziny na nauce.
    — Ja wcale nie… To nie tak… Dlaczego myślisz, że… — jąkała się Minnie, kiedy stało się jasne, że nie uda jej się umknąć przed pytaniami Alexa w świat średniowiecznych magów. Nie chciała o tym myśleć jak o wykorzystywaniu, w końcu ich współpraca układała się całkiem dobrze, a to, że przy okazji mogła zrobić Louisowi na złość… Dominique westchnęła ciężko, uświadamiając sobie, że to nie była do końca prawda, bo nie znalazłaby się tutaj w czwartkowy wieczór, gdyby jej głównym celem nie było utarcie nosa młodszemu bratu. Podręcznik zamknął się z cichym szelestem i łagodnie opadł na stolik pokryty licznymi woluminami, kiedy przerwała zaklęcie i przeniosła błękitne spojrzenie na twarz chłopaka. — Tak bardzo widać moje intencje? — spytała cicho, zakładając zbłąkany kosmyk jasnych włosów za ucho, wyraźnie zakłopotana. — Przepraszam. Nie chciałam… Ja naprawdę lubię twoje towarzystwo, przysięgam… Tylko pomyślałam, że może będę mogła dać mu nauczkę. Nie wykorzystywałam ciebie, bardziej sytuację, ale jeśli poczułeś się zraniony… Na gacie Merlina, to brzmi bardzo źle, prawda? — Jej policzki pokryły się różowymi plamami, ukazując jej zażenowanie; naprawdę było jej wstyd, że sięgnęła do takich środków, lecz nie wiedziała, jak miałaby inaczej zareagować na rewelacje o Louisie, który od wielu miesięcy działał za kulisami, traktując potencjalnych zalotników siostry nieprzyjemnymi zaklęciami czy eliksirami o paskudnych efektach ubocznych. Wciąż ciężko było jej w to uwierzyć, Louie był jej kochanym petit frère, a to, że dzieliła ich w gruncie rzeczy niewielka różnica wieku i jej brat ze słodkiego brzdąca z uroczymi dołeczkami w policzkach przeistoczył się w nastolatka, który w przebiegły sposób odwdzięczał się za wyrządzone mu krzywdy, zdawało jej się umykać. Bo to był Louie, który jako jedyny potrafił bezbłędnie wskazać aktualną kryjówkę Dominique znikającą z oczu dorosłym, gdy nadmierny chaos stawał się dla niej nie do zniesienia; który zakradał się do jej łóżka z czekoladowymi ciasteczkami, kiedy pędząca gonitwa myśli nie pozwalała jej zasnąć; który bronił ją przed lokalnymi łobuzami wyśmiewającymi nadmierną wrażliwość Minnie oraz jej drobne dziwactwa. Kiedy nikt nie chciał się z nią bawić, Louis stał się wiernym towarzyszem jej wyimaginowanych przygód, choć musiało go denerwować to, że nie mógł dołączyć do własnych kolegów wzywających go do skakania po drzewach czy szukania złośliwych gnomów w wysokich trawach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziała w nim swojego jedynego sojusznika, a jednocześnie młodszego braciszka, którym powinna się opiekować, bo z ich dwójki to ona była tą bardziej odpowiedzialną i rozsądną. Czasami był nieznośnym dzieciakiem i nawet Dominique z nieskończoną ilością anielskiej cierpliwości miała ochotę go rozszarpać, ale urok Louisa zdawał się działać również na nią, a może właśnie szczególnie na nią, bo niezależnie od tego, co przeskrobał, wybaczała mu szybko i bez stawiania warunków, jednocześnie broniąc go przed ewentualnym gniewem ich opiekunów. Tym razem jednak nie potrafiła tak łatwo zaakceptować jego wybryków, dlatego wybrała jedyny, dostępny dla siebie sposób walki bez konieczności bardziej dosadnego wyrażenia swojego gniewu.
      — Nie mów tak — poprosiła cicho, ale stanowczo. — Jestem pewna, że Louie miał swoje powody… Tylko że to były trochę głupie powody, więc staram się mu to uzmysłowić. Nie potrafię inaczej. Nie wiem, jak miałabym powiedzieć mu wprost... — umilkła, po czym wzięła głębszy wdech. Nawet ona wiedziała, że brzmi jak ostatnia naiwniaczka.

      Dominique
      [Dziękuję ślicznie za zaczęcie, jest idealne <3]

      Usuń
  95. Zrywanie Akonitu szło im wyjątkowo sprawnie. Charlie został na górze (pomimo początkowych jęków, stęków i protestów), a ona raz z Alexandrem zabrali się do pracy. Obydwoje nie tracili czasu na czcze pogaduszki. Każde z nich miało swoje rękawice ochronne i swoje małe terytorium, na którym zrywało kwiaty. Panna Bones starała się wybierać te najładniejsze, najbardziej wyrośnięte okazy, o płatkach w głębokim odcieniu purpury… Czytała, że właśnie te najlepiej nadają się do Wywaru tojadowego. Podobno łatwiej również współpracowały przy samym procesie jego warzenia, ponieważ nie wpływały negatywnie na jego smak i konsystencję… Chociaż akurat o smak nie powinna się tak martwić – i tak nikt tego nie wypije. Zależało jej jedynie na dobrej ocenie oraz uznaniu ze strony profesora. Humor jej dopisywał, bo cała ta wyprawa okazała się bardziej szczęśliwa, niż początkowo myślała. Przecież Alexander mógł wcale nie wiedzieć, gdzie powinni szukać Akonitu… albo już dawno mogło ich coś zjeść. A jednak się udało. Gdy pakowała tojad do lnianych, podwójnych woreczków, pozwoliła sobie nawet na lekki uśmiech. Już wyobrażała sobie jak cudownie będzie wziąć się do pracy, przygotowując pieczołowicie poszczególne składniki wywaru… I nawet zaczepne komentarze ciemnowłosego Krukona nie wyprowadziły jej z równowagi, a zapewne właśnie na to liczył, gdy tak śmiało je wygłaszał…
    — Jestem wdzięczna — stwierdziła zaskakująco szczerze i spokojnie, na chwilę przerywając pakowanie ostatniego Akonitu do woreczka, aby móc posłać Alexandrowi uważne spojrzenie. — Dziękuję, że powiedziałeś nam o tym miejscu, i nas do niego zaprowadziłeś — dodała. Cóż, gdyby się nie znali, zapewne mogliby to uznać za zwykłą grzeczność, ot normalną wymianę zdań… Jednak łączące ich relacje odbiegały od wszelkiej normalności. A mimo to panna Bones potrafiła zapomnieć o wzajemnych niesnaskach i wyrazić swoją wdzięczność. Co by nie mówić, bez Urquharta nigdy nie odnaleźliby całego pola Akonitu. Może gdyby jeszcze trochę mniej się przy tym puszył, nie uważałaby go za tak dużego ćwoka… ale o tym nie miała się już szansy przekonać. Właśnie gdy zamykała swoją torbę, pełną drogocennego tojadu, usłyszała nawoływanie Charliego. Szybko uniosła spojrzenie… zdążyła zobaczyć, jak jasnowłosy Krukon chowa się za drzewem, a już po chwili usłyszała dziwne, przyprawiające o ciarki rzężenie… Wszystko stało się tak szybko... Alexander chwycił ją za łokieć i pociągnął w stronę stojącego nieopodal głazu. Schowali się za nim prawie w ostatniej chwili, bo zaledwie kilka sekund później na łące pojawił się najprawdziwszy troll. Emerson serce podeszło do gardła… Nie znała się na trollach, ale nawet kompletna niedorajda wiedziała, że z trollami nie należało zadzierać, nawet jeśli nie były to najmądrzejsze stworzenia na świecie. Spotkanie twarzą w twarz z jednym z nich zazwyczaj kończyło się bolesną i wyjątkowo żałosną śmiercią.
    — Alex… — jęknęła niemal szeptem. W jednej chwili zapomniała, że teoretycznie go nie lubiła, i że zwracała się do niego jego zdrobnieniem tylko po to, aby mu dokuczyć. Co za ironia losu… — Chyba nas nie widział…? — I oby trzęsącego się wyżej za drzewem Charliego też nie… Znaleźli się w niezłym bagnie.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  96. Pal licho z Charliem i jego mierną spostrzegawczością – w tej chwili to nie było już ważne. Mieli o wiele większy problem na głowie, i to dosłownie. Ogromny, leśny troll właśnie stoczył się w dół zniesienia, człapiąc w stronę niewielkiego strumyka. Emerson nie potrafiła się powstrzymać i wyściubiła nos zza głazu, zerkając na to przebrzydłe stworzenie. Musiało mieć ponad trzy metry wzrostu… na szczęście zamiast na nich, skupiło się na piciu wody, przy okazji zalewając wszystko dookoła oraz samego siebie. To dawało im trochę czasu do zastanowienia. Tak naprawdę nie mieli zbyt wiele opcji do wyboru. Nie mogli tu siedzieć i czekać, bo tracili czas. Nie mogli również z nim walczyć, bo to z pewnością źle by się to dla nich skończyło. Nie każdy może mieć tyle szczęścia co jedenastoletni Harry Potter… Dlatego według Emerson od razu powinni pomyśleć o najlepszym sposobie na ucieczkę. Pomimo ograniczonych możliwości ciągle mieli przy sobie swoje różdżki, a to zawsze spory plus…
    — Szkoda tracić czas na zaklęcie kameleona… w dodatku może nie zadziałaś tak jak powinno, a troll i tak nas zobaczy — oznajmiła cicho, chowając się z powrotem za głaz i zerkając na Alexandra. Jej oczy połyskiwały niezdrowym blaskiem. — Odciągnijmy jego uwagę… jeśli obydwoje użyjemy Wingardium Leviosa i uniesiemy tamten kamień… — wskazała palcem na całkiem sporą skałę, leżącą nie dalej niż dwadzieścia metrów od nich — …to możemy cisnąć go na drugą stronę strumienia, w gęstwinę. Troll pomyśli, że coś się tam chowa… i jeśli będziemy mieli szczęście, to pójdzie sprawdzić co. A wtedy będziemy mieli drogę wolną — dodała, spoglądając na porośnięte Akonitem wzniesienie. Gdzieś tam na górze, za jednym z drzew, siedział Charlie. Mógłby im pomóc, choćby obserwując trolla i dając im znaki, czy już jest bezpiecznie… ale z drugiej strony, może i lepiej że się nie pokazywał i niepotrzebnie nie hałasował. Na pewno był mocno zdenerwowany, a to mogłoby się źle dla nich skończyć. Po chwili, po minie Urquharta odgadła, że chyba się z nią zgadzał… Wyciągnęła więc swoją różdżkę wetkniętą za paskiem i przesunęła bliżej jednego z brzegów głazu, za którym się chowali. Ostatni raz zerknęła w stronę ciemnowłosego chłopaka, upewniając się czy jest gotowy, a później odczekała chwilę nim troll ponownie zajął się piciem wody ze strumienia (zamiast wyrywaniem pobliskiego drzewa). Gdy tylko to przebrzydłe stworzenie znów zanurzyło łeb w wodzie, Emerson dała sygnał Urquhartwi i szepnęła stanowczo pod nosem słowa zaklęcia. Bała się, że może im się nie udać, że to będzie zbyt trudne, szczególnie dla nich… ale ku jej zaskoczeniu okazało się, że głaz najpierw drgnął, a następnie zaczął się powoli unosić… Jakimś cudem udało im się ze sobą zgrać, co właściwie nigdy im się nie zdarzało. Teraz jednak nie mogła się nad tym zastanawiać, bo kontrolowanie kamienia było o wiele ważniejsze niż jej wewnętrzne rozterki. Udało im się podnieść go do góry co najmniej na kilka dobrych metrów… a następnie zaczęli przesuwać go coraz bliżej strumienia… aż w końcu mogli wziąć większy zamach, ciskając głazem na drugą stronę, wprost w leśną gęstwinę. Panna Bones zacisnęła mocniej palce na różdżce, modląc się, aby troll zareagował tak, jak powinien… czyli z korzyścią dla nich.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  97. Victor czuł, że potrzebuje czegoś, co pozwoli mu ochłonąć, wyzbyć się z wnętrza ciała oraz umysłu napięcia i ogromnego poczucia żalu. Świeże powietrze wydawało się być najrozsądniejszym posunięciem z możliwych. Ward wiedział, że negatywne emocje spowodowane utratą zegarka, pozostaną z nim na dłużej, jednak z każdym dniem będą one coraz bardziej zanikać.
    — Zemsta tego przydupasa nie ominie, jednak na obecną chwilę bliżej mojemu umysłowi do totalnego chaosu niż do sprawnego i logicznego planu działania, który przybliży mnie do zemsty — odparł Victor, gdy tylko pokonał pierwsze kamienne schodki prowadzące na sam szczyt wieży. Żałował, że dał się sprowokować, a cała sytuacja potoczyła się w tak żałosny i krzywdzący dla nich sposób. Niestety nie mógł nic z tym fantem zrobić, a porażka, którą ponieśli po prostu sprawi, że przy kolejnej próbie utarcia nosa Gryfonowi, rozsądek znajdzie się na znacznie wyższym poziomie, zaś porywczość oddali się na dalszy plan. Z ust Victora wyrwało się ciche westchnienie, gdy wreszcie wylądował tyłkiem na chłodnym murku wieży, zaś wiatr delikatnie rozwiał jego ciemne kosmyki włosów. Błonia były skąpane w totalnym mroku nocy, a widok rozgwieżdżonego nieba pozwolił Victorowi nieco się odprężyć. Rzeczywiście przydałaby im się teraz butelka ognistej, czy chociażby kremowego piwa, co bez wątpienia nadrobią innym razem.
    — Przez to wszystko, kompletnie zapomniałem o liście od matki — rzucił nagle Ward, zaś z kieszeni swojej szaty wyjął dość mocno pogiętą kopertę. Rzadko, kiedy otrzymywał listy od swojej rodzicielki, dlatego czuł niemałą obawę przed tym, co może zawierać pismo. Spojrzał w stronę przyjaciela z wyraźnym zawahaniem w oczach, jednak w końcu rozdarł kopertę, aby wyciągnąć z niej pergamin ze starannym, nieco pochyłym pismem. Victor milczał dość długo, uważnie czytając list dwukrotnie. Mieszane emocje uderzyły w niego znacznie mocniej, niż w momencie, gdy dostrzegł w dłoni Tremblaya swój ukochany zegarek. Zacisnął usta w wąski paseczek i powoli wypuścił przez nos nagromadzone w płucach powietrze.
    — Będzie nas więcej… znowu. Matka jest w ciąży — powiedział, bez większego entuzjazmu. Wiedział, ze prawdopodobnie, gdy do rodziny dołączy nowy członek, on sam wyfrunie z gniazda, nie myśląc o jakimkolwiek powrocie i utrzymaniu kontaktu z bliskimi. — Moje dwunastoletnie siostry ze mną nie rozmawiają, a dwójka starszego rodzeństwa stale próbuje sobie podporządkować, zachowując się w stu procentach, tak jak ojciec tego chce… to chore. Jedynie babcia stanowi jakiś głos rozsądku, jednak wielokrotnie oberwało się jej za to, że stara się mnie zrozumieć i bronić, dlatego przestałem powierzać jej swoje troski — dodał i w wyraźnym zakłopotaniu przetarł dłońmi twarz. — Dlaczego wiecznie musi być coś nie tak? Dlaczego, to ja wiecznie stoję w świetle wszystkiego, co najgorsze? Chce jedynie osiągnąć coś sam, spełniać marzenia, bez pomocy mojego ojca.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  98. Opryskliwość chłopaka, na którego cudownym łutem szczęścia musiał wpaść tłumaczył wadliwością własnego systemu operacyjnego. Od jakiegoś czasu czuł się bardzo przytłoczony obecnością tylu zagrażających mu zwyczajnych osób dookoła siebie. Przecież zwyczajność nie powinna kojarzyć się z czymś złym a dla Jonathana właśnie ona była przerażająca. Bał się, że kiedyś ktoś postanowi go przejrzeć. Ten ktoś nie zrozumie. Nie będzie potrafił zrozumieć. On sam nie rozumiał.
    Widząc, że Krukon odchodzi od niego i powoli znika z pola widzenia zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze odsuwając od siebie myśli, że znów kłamstwo mu nie wyszło. Znów dał się przejrzeć. Kolejny powód, aby unikać wszystkich. Faraon zaczął miauczeć ze zdenerwowaniem prawdopodobnie mając na celu ponaglenie. Czas się kończył.
    — Tak, wiem. — mruknął podnosząc głowę do góry szukając tak długo wyczekiwanego księżyca i ruszył biegiem w stronę lasu. Przemiana zaczęła się tuż przed pierwszymi drzewami. Zaklął głośno czując jak jego ciało się rozrywa a kości łamią. Faraon skrył się w ciemności, która pochłaniała Zakazany Las. Jace przewrócił się ostatkami sił skrywając swoje nagie, na wpół wilkołacze ciało w cieniu drzew. Błonia zostały oświetlone przez wyłaniający się, piękny księżyc. Jace leżał jeszcze w takiej pozycji przez chwilę wpatrując się w niebo. Czuł się sobą, chociaż ograniczanym dzięki działaniu eliksiru tojadowego. Wstał wciągając głośno powietrze wyczuwając nieznany zapach. Przykucnął na skraju lasu przyglądając się najbliższemu otoczeniu ze wzmożoną koncentracją. Coś było nie w porządku. Faraon wyszedł prawdopodobnie wyczuwając, że tym razem jego właściciel potrafi nad sobą zapanować i nie będzie starał się wyrwać mu wnętrzności swoimi ogromnymi zębiskami. Ruszył przed siebie nie rozpędzając się do granic możliwości, jak to miewał w zwyczaju. Tym razem wyczuwał kompana zbrodni. Jeśli likantropię można uznać za przestępstwo. Będąc coraz bliżej nieznanego zapachu przyszła mu myśl, że przecież go nie zna. Widział jednego wilkołaka podczas swojej podróży. Obydwoje nie wyszli z tego bez szwanku. Jace parę ładnych tygodni dochodził do siebie po niezapowiedzianej walce z nowo poznanym kolegą. Po chwili zastanowienia wyczuł kolejny zapach w okolicy. Centaur, całkiem mały, niezbyt szkodliwy. Warknął cicho i ruszył za zwierzęciem. Nie miał na celu zabicia pół konia, ale sama pogoń była dla niego frajdą. Rozpędził się w przeciągu kilku sekund i rozpoczął polowanie. Kolega po fachu może zaczekać.

    [O Jonathanie w szkole nie wie póki co nikt. W wilkołaka został przemieniony tylko i wyłącznie z własnego wyboru; sam do tego doprowadził. W bardzo młodym wieku został zmuszony do pomocy swojej przyjaciółce przy zrozumieniu likantropii, dlatego szybko nauczył się przyrządzać eliksir tojadowy. Odnośnie jego przyjaciółki nie zakładałam gdzie ona mogłaby się udać, także Stany wchodzą w grę jak najbardziej. Mogliby się poznać w jakikolwiek sposób. Nie musiał szukać kontaktu z wilkołakami, może poznałby ją we wcieleniu człowieka, ew później by wyszła cała historia, tu już mogę zostawić dla Ciebie rozwinięcie tego wątku jeśli by Ci to odpowiadało. Mogę mailowo wyjaśnić Ci całą tą przeszłość, żeby rozjaśnić sytuację. ]
    Jonathan Brew

    OdpowiedzUsuń
  99. Emerson wstrzymała oddech… po ciśnięciu głazem w leśne gęstwiny już nic nie zależało od nich. Razem z ciemnowłosym Krukonem czekali w napięciu na reakcję trzymetrowego trolla… i – a jakże – doczekali się jej, niezwykle głośnej oraz gwałtownej. W pierwszej chwili panna Bones podskoczyła lekko. Ryki trolla przyprawiły ją o małą palpitację serca. Na szczęście po paru sekundach okazało się, że ich plan się powiódł. Chcąc nie chcąc, wyjrzała zza głazu, aby upewnić się, że wszystko poszło tak, jak tego chcieli… Ujrzała tylko, jak ogromne, sapiące monstrum rzuca się z furią przez strumień, wprost w drzewa i krzewy… a potem poczuła mocny uścisk. Urquhart złapał ją za łokieć i pociągnął, dając znak, że już najwyższa pora, aby stąd uciekali. Emerson nie zamierzała protestować, tym razem zgadzając się z ciemnowłosym chłopakiem w całej swojej rozciągłości… Ruszyła biegiem za Urquhartem, zaciskając mocno dłonie na pasku od torby, którą przewiesiła sobie dla wygody przez ramię. Jeśli z winy tego trolla stracą lub uszkodzą zebrany z tak wielkim trudem oraz poświęceniem Akonit… to wtedy panna Bones będzie bardziej niż tylko zła. Choć teoretycznie wiedziała, że w tej chwili najważniejsze było, aby nikomu nic się nie stało… Może tym małym marudzeniem starała się zatuszować własne zdenerwowanie? Na pewno skłamałaby, gdyby powiedziała, że w ogóle się nie bała. Z leśnymi trollami nie było żartów. Całe szczęście, że droga na szczyt porośniętego tojadem wzniesienia nie zajęła im zbyt wiele czasu. Oboje z Alexandrem musieli podziękować swoim regularnym treningom quidditcha, bo chyba tylko dzięki temu udało im się ustanowić nowy rekord w biegu pod górkę. Będąc już prawie na samym szczycie, Emerson zaczęła rozglądać się za Charliem… nie mógł przecież uciec, ponieważ nie miał zielonego pojęcia w którą stronę biec, aby wydostać się z Zakazanego Lasu. Musiał się gdzieś schować… tylko pytanie gdzie? Akurat gdy mijała Alexandra, wyraźnie zmachana i z potarganymi lekko włosami, usłyszała za swoimi plecami coś, czego miała nadzieję już więcej nie usłyszeć. Instynktownie zamarła, od razu odwracając się za siebie… w dole, nadal po drugiej stronie strumienia, stał ten sam, okropny troll. Jednak tym razem dzierżył w dłoni wyrwaną z korzeniami sosnę… i patrzył się prosto na nich. Emerson jęknęła w duchu. Nie minęła chwila, jak to okropne stworzenie rzuciło się w ich stronę, wbiegając w strumień… A już myśleli, że prawie im się udało. Najwyraźniej nie mieli tyle szczęścia, ile myślała…
    — Charlie! — krzyknęła głośno, znów ruszając pod górę, pokonując ostatnie metry na sam szczyt wzniesienia. Nie musiała być już cicho, troll i tak wiedział gdzie są… — Charlie, wyłaź! Musimy uciekać, już…! — dodała z lekką paniką w tonie głosu. Bała się, że jasnowłosy Krukon był tak przerażony, że nie będzie w stanie wychylić nosa ze swojej prowizorycznej kryjówki. Bała się, że go nie znajdą… Bała się podejmować decyzję, że skoro go nie ma, to muszą uciekać bez niego… Bo absolutnie nie chciała tego robić. A wiedziała, że w bezpośrednim starciu z trollem na pewno źle skończą… — Charlie…! — wrzasnęła jeszcze raz, rozglądając się energicznie dookoła.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  100. Dobrze, że Charlie jednak postanowił się pokazać… Emerson naprawdę nie wiedziała, co by zrobili, gdyby nadal siedział w swojej kryjówce, zupełnie głuchy na ich krzyki i nawoływania. Na szczęście jasnowłosy Krukon miał jeszcze na tyle odwagi, aby w końcu wyjść… i zaraz puścić się biegiem wprost przed siebie, przez największe gęstwiny. Choć wrzaski Urquharta mogły mu w tym nieco pomóc. I panna Bones również nie zamierzała tracić czasu. Obejrzała się jeszcze na Alexandra, upewniając że i on jest gotów do dalszej ucieczki… a później wszyscy troje skupili się na tym, co w tej chwili było dla nich najważniejsze – czyli na jak najszybszym przebieraniu nogami. Nawet nie czuła zmęczenia, gdy raz po raz przeskakiwała przez rozrzucone po zarośniętej ścieżce kamienie, konary oraz wystające korzenie. Uważała tylko, aby się nie potknąć, ponieważ wywinięcie orła w takiej chwili prawdopodobnie oznaczałoby koniec… Charlie biegł tuż obok niej, zdołała go dogonić. Alexander lekko ich wyprzedzał, co zresztą było zrozumiałe, bo tylko on znał drogę powrotną do zamku. Starała się nie myśleć o tym, jak ziemia dosłownie trzęsła im się pod stopami… i że ten stwór, zamiast się oddalać, chyba nadal był zdecydowanie zbyt blisko. Jeden, zaskakujący ruch Urquharta niemal nie sprawił, że zatrzymała się na nim. Wyminęła go w ostatniej chwili, posyłając mu co najmniej zdezorientowane spojrzenie… Wyhamowała dopiero po kilkunastu metrach, opierając się zdyszana o uschnięty pień drzewa. Charlie również się zatrzymał. A wszystko to dlatego, że Alexander postanowił zrobić coś bardzo głupiego… Huk zaklęcia wypełnił cały Las, zanim zdążyła zapytać się, co on wyprawia. Emerson aż lekko podskoczyła, podobnie jak i Charlie. Strzał Urquharta trafił prosto w drzewo, a te z kolei, z jeszcze większym hałasem, runęło na ścigającego ich trolla. Co prawda nie mogli tego zobaczyć, bo zostawili wzniesienie jakiś kawałek dalej… jednak wściekłe wrzaski monstrum było wystarczającym dowodem na to, że Alexander dopiął swego. I nagle, zupełnie niespodziewanie… zaległa cisza. Zbolałe i gniewne wycie ustało, ziemia już się nie trzęsła… zrobiło się spokojnie, prawie normalnie. Coś tu nie grało... Tak naprawdę słyszeli jedynie własne przyśpieszone oddechy oraz szaleńcze łomotanie serc w piersiach.
    —Za...zabiłeś go…? — Charlie, spocony i blady jak papier, ledwo cokolwiek wychrypiał, wodząc wielkimi oczami od ściany lasu do stojącego nieopodal Alexandra, i tak w kółko. Może gdyby Emerson była większą optymistką, uznałaby, że zabicie trolla wcale nie było takie trudne… ale prawda była taka, że podskórnie przeczuwała jeszcze większe kłopoty. I cóż, niestety miała rację. Zanim którekolwiek z nich zdołało odpowiedzieć Charliemu, lub w ogóle cokolwiek skomentować, powietrze przeciął głuchy świst… i nagle, zupełnie jak głowa diabła wyskakującego z pudełka, zza okalających ich drzew wyleciało inne drzewo… takie duże i świeżo wyrwane z korzeniami. Szybowało jak pocisk, zapewne dzięki uprzejmości oraz sile goniącego ich trolla, który najwyraźniej wcale nie zginął… i tylko mocniej się wkurzył. A to biedne drzewo, które teraz zamieniło się w kulę armatnią, mknęło akurat wprost na nią…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  101. Jeżeli rzucenie zaklęcia było głupotą, to jak nazwać to, co zrobił zaledwie parę sekund temu…? Emerson kompletnie się tego nie spodziewała – ani lecącego w jej kierunku drzewa, ani tym bardziej doskakującego do niej Alexandra… Właściwie, to wszystko potoczyło się tak, jak w jakimś mugolskim filmie akcji. Wie, bo oglądała parę z ciekawości. Zanim zdążyła porządnie zrozumieć co się dzieje, i w jak wielkim niebezpieczeństwie właśnie się znalazła, Urquhart był już obok. Bardziej poczuła jego obecność, niż ją ujrzała… bo w jednej chwili patrzyła na zbliżające się ku niej drzewo, które niechybnie zmiotłoby ją z ziemi lub też do niej przytwierdziło, i to na amen… a zaledwie uderzenie serca później świat zatrząsł się i zawirował. Poczuła silny uścisk, mocne szarpnięcie… straciła równowagę. Poleciała gdzieś w bok. Kątem oka dostrzegła jeszcze Charliego z różdżką w dłoni… chyba wykrzykiwał jakieś zaklęcie. Ale nie usłyszała jakie, bo zaraz wylądowała na ziemi, turlając się kilka metrów w głąb lasu. Dopiero leżąc na wilgotnym mchu zdała sobie sprawę z tego, co się stało. Skupiła jasne spojrzenie na twarzy wiszącego nad nią Alexandra… właśnie uratował jej życie…. Cholera…. Nawet nie czuła, że przygniatał ją do ściółki leśnej. Nadal wirowało jej w głowie, nadal dochodziła do tego, co się właściwie stało… Potrzebowała tych paru cennych sekund, aby choć odrobinę się ogarnąć. Na szczęście jako tako jej się to udało… Choć szczerze mówiąc, była w kropce. Nie wiedziała jak powinna zareagować. Urquhart był zbyt blisko… i zbyt wyraźnie, namacalnie obecny… Właśnie teraz doskonale widziała całą jego twarz, jego wpatrzone w nią oczy. Źle, że nie zdołała zmusić się, aby go kopnąć i jakoś to przerwać. Bo wcale nie podobało jej się to, jak kompletnie zastygła. Na Merlina, na sekundę lub dwie zapomniała nawet o tym przeklętym trollu! Ale, tak jak zawsze w takich chwilach, mogła liczyć na Charliego. Właśnie gdy zbierała się, aby coś powiedzieć, cokolwiek, jasnowłosy Krukon ześlizgnął się z małej górki, po mchu, wprost na nich. Nie dał rady wyhamować (a może nawet i się nie starał), więc trzasnął w Alexandra jak rozpędzona kula w kręgle. Dzięki temu, że obaj panowie wyłożyli się jak dłudzy na ziemi, Emerson odzyskała swobodę ruchu. Natychmiast usiadła, rozglądając się nerwowo dookoła, z kilkoma listkami wplecionymi w rozwichrzone, jasne włosy.
    — Szybko, szybko… on znów tu biegnie…! — usłyszała tylko spanikowany syk Charliego i już wiedziała, czemu na nich wpadł i przy okazji wywalił Alexandra. Śpieszyło mu się, żeby znów uciekać. I miał rację. Stracili mnóstwo cennego czasu. Emerson więc pośpiesznie się podniosła… i, o zgrozo, jęknęła cicho, zaraz znów siadając na ziemi. Spojrzała z niedowierzaniem na swoją prawą nogę… to był chyba jakiś koszmar... Kiedy i jakim cudem zdążyła rozciąć sobie tak głęboko łydkę…?!

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  102. Naprawdę nie miała zielonego pojęcia, jakim cudem zdołała rozciąć sobie łydkę. Przecież nawet nic nie poczuła! Dopiero, gdy spróbowała wstać, okazało się, że jest to niemożliwe… i że cholernie boli ją noga. Siadając z powrotem na wyścieloną mchem oraz liśćmi ziemię, miała ochotę roześmiać się, rozpłakać… i chyba sobie pogratulować – swojego niebywałego szczęścia, oczywiście. Już i tak znajdowali się w paskudnie trudnym położeniu, a teraz jeszcze to…! Znała odpowiednie zaklęcia, które pozwoliłyby jej zaleczyć to okropne rozcięcie (ledwo parę tygodni temu korzystała z jednego z nich, aby pomóc Urquhartowi). Ale do ich wykonania potrzebowała ciszy, skupienia… i czasu. A tego akurat w ogóle nie mieli. Powoli zaczęła zastanawiać się, czy nie lepiej będzie, jeśli wczołga się pod jakieś krzaki i trochę sobie tak przeczeka… Alexander i Charlie mogli przecież uciekać, a troll chyba w końcu by się znudził tą bezcelową pogonią, prawda? Nie spodziewała się tylko, że dwaj Krukoni wpadną na inne rozwiązanie. Nim zdążyła coś powiedzieć, Urquhart już wydawał polecenia swojemu jasnowłosemu koledze… I zaraz zmaterializował się tuż obok niej, jak gdyby nigdy nic biorąc ją na ręce. Panna Bones poczuła naturalny strach, ponieważ niekontrolowane zwisanie nad ziemią było dla niej co najmniej nowym doświadczeniem… a w dodatku znalazła się na łasce (i niełasce) Alexandra. Wolała nie myśleć o tym, że to akurat on był tym, który pierwszy raz w życiu wziął ją na ręce… i że w jego ramionach było jej znacznie wygodniej i cieplej niż na wilgotnym mchu. Szybko jednak wyrzuciła z głowy te nonsensowne skojarzenia. Przełknęła ciężko ślinę, i aby mieć pewność, że zaraz mu się nie wyślizgnie, posłusznie objęła go za kark. Jego twarz znajdowała się teraz zdecydowanie zbyt blisko, więc odwróciła się jeszcze na chwilę w stronę mamroczącego zaklęcia Charliego. Jego zachowanie też wprawiało ją w lekkie zdumienie… jakim cudem zdołał się tak szybko ogarnąć? Przecież jeszcze przed chwilą chował się po zaroślach i uciekał tak szybko, że aż się za nim kurzyło...
    — To głupie, Urquhart… — mruknęła w końcu cicho, zaciskając mocniej palce na jego szyi, gdy ten brał ostrzejszy zakręt w prawo. — Poradziłabym sobie… mogłabym się gdzieś ukryć, wiesz że znam zaklęcia… — dodała. Najwyraźniej czuła wewnętrzną potrzebę uświadomienia mu, że wcale a wcale nie potrzebowała jego pomocy i opieki. Że to, co teraz dla niej robił, było zupełnie niepotrzebne, że się narażał… i że wyjątkowo dobrze pachniał. Zaraz, co…? Jęknęła cicho w myślach. Chyba podczas upadku musiała uderzyć się również w głowę. Aby się jakoś rozproszyć, zerknęła na swoją torbę. Miała nadzieję, że ostatnie szalone kilka minut nie zniszczyło jej zawartości… Bo jeśli Akonit nie był już zdatny do użytku, to cała ta cholerna misja pójdzie na marne. Po co narażali się na szlabany oraz bolesną śmierć z rąk niezliczonych stworów mieszkających w Zakazanym Lesie, jeśli ostatecznie nic na tym nie zyskają? Jak tylko gdzieś ją posadzi, zaraz sprawdzi, czy Akonit był cały…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  103. No proszę, wydawanie poleceń wchodziło mu w nawyk… oby tylko zaraz nie przegiął, bo Emerson nie była w najlepszym nastroju na sprzeczki. Nadal była na siebie zła, że udało jej się tak pokomplikować sobie życie. Ale z drugiej strony, skąd mogła wiedzieć, że tak się to skończy? Nie powinni byli tu wchodzić, Zakazany Las nie był miejscem dla grupki głupich uczniów… Szkoda, że dopiero teraz w pełni sobie to uświadomiła. No trudno, nie ważne… nie cofnął już czasu. Starając się nie posyłać Alexandrowi zbyt morderczych spojrzeń, zrobiła tak jak jej powiedział, i zaraz po wylądowaniu na ziemi szybko sięgnęła do swojej torby. Przez chwilę nie zwracała uwagi na poczynania ciemnowłosego chłopaka, zajęta nerwowym odpinaniem sprzążek. Gdy tylko zajrzała do wnętrza torby, poczuła lekki skurcz żołądka. Wstrzymała oddech… na szczęście, po kilku chwilach, wypuściła powoli powietrze.
    — Są całe… przynajmniej w większości, tak mi się zdaje… — westchnęła z nieskrywaną ulgą. Dobrze, że od razu po zerwaniu kwiatów Emerson postarała się o ostrożne zapakowanie ich w odpowiednie woreczki. Gdyby wrzuciła je luzem do torby, pewnie teraz niewiele by z nich zostało. A tak mogli mieć nadzieję, że wszystko było z nimi w porządku… w przeciwieństwie do jej rany. — Auć! Uważaj trochę…! — syknęła karcąco. Akurat gdy zamykała ponownie torbę, odpowiednio ją zabezpieczając, Alexander rozdzierał materiał jej nogawki. Chyba nie miał zbyt dużego doświadczenia z obchodzeniem się z ranami, więc oczywiście zrobił to odrobinę zbyt gwałtownie. Panna Bones od razu poczuła przeszywający ból. Musiała się lekko skrzywić, i oczywiście posłała mu groźne spojrzenie. — Jeśli to ma być twoje przećwiczenie to chyba wolę zrobić to sama… — burknęła w odpowiedzi. Nie ruszyła się jednak z miejsca i nie sięgnęła po swoją różdżkę. Pozwoliła mu dalej działać, bo wydawał się pewny w tym co robił. Być może faktycznie nadgonił trochę zaległości i już teraz znał się na odpowiednich zaklęciach. Tamtego wieczoru, parę tygodni temu, wyglądało to zupełnie inaczej… No, ale nie zamierzała sobie o tym przypominać. Nie lubiła wracać do wspomnień, w których widziała jego bladą jak kreda twarz oraz skąpaną w krwi umywalkę. Skupiła się na obserwowaniu swojej rany… Alexandrowi udało się ją zasklepić. Co prawda czuła jeszcze odrobinę bólu (który na pewno tak szybko nie zniknie), ale chyba da radę dalej uciekać. Jak już oczywiście będą mieli ku temu okazję. Bo jak się szybko okazało, magiczne dywersje Charliego nie wystarczyły na długo. Jasnowłosy Krukon schował się w krzakach nieopodal akurat w chwili, gdy powietrze przeciął wściekły ryk trolla. Emerson z przerażeniem zauważyła, jak wyłania się spośród drzew i niewiele myśląc, chwyciła Urquharta za ramię i bezceremonialnie pociągnęła go w dół, na ziemię. Sama również na nią padła, bo tylko w ten sposób obydwoje zakrywały gęste krzaki, tym samym chroniąc ich przed gniewnym wzrokiem trolla. Minus tej kryjówki był taki, że niestety była ona dość ciasna… a w dodatku padli tak, że leżeli twarzą do siebie, znów zdecydowanie zbyt blisko. Niestety, nawet jeśli chciałaby się odsunąć, nie mogła tego zrobić, ponieważ troll stanął właśnie tuż obok nich…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  104. Wcale nie miała o nim najgorszego zdania… po prostu trochę jej podpadł, to wszystko. Nie uważała go za złego czarodzieja, ani tym bardziej złego gracza. To jego charakter oraz nonszalanckie podejście do wielu spraw momentami przyprawiały ją o ból głowy. Czasami nie rozumiała, jak można było się tak wydurniać, jak niektóre żarty wydawały mu się zabawne, ani czemu ciągle musi ją denerwować – bo przecież wiedziała, że robił to specjalnie. W większości przypadków udawało jej się zachować spokój, jednak momentami nawet ona traciła opanowanie i odwarkiwała mu w równie uprzejmy sposób. I nic nie mogła na to poradzić. Ich wzajemne relacje wyglądały tak od dawien dawna, właściwie odkąd tylko pamiętała. Przez ostatni rok miała święty spokój, bo Urquhart po prostu zniknął, i do tej pory nikt tak naprawdę nie wiedział dlaczego… Teraz, gdy znów wrócił, chyba zabrali się za odrabianie całego tego straconego czasu, gdy nie mogli sobie dogryzać. A każda okazja była ku temu dobra. Jak chociażby szlajanie się po Zakazanym Lesie oraz ucieczka przed wściekłym trollem. Tak czy siak, musiała przyznać, że dobrze sobie poradził z zasklepieniem tego rozcięcia. Podobnie jak i Charlie wykazał się niezwykłym hartem ducha podczas odwracania uwagi tego monstrum… Skoro udało im się dotrwać aż do tego momentu, to może jednak ujdą dzisiaj z życiem? Choć i tym razem los postanowił sobie z niej zażartować. Nie dość, że nie przewidziała że spotkają na swej drodze prawdziwego trolla, to jeszcze zupełnie nie spodziewała się tego, co stało się zaledwie parę chwil po tym, jak ona i Alexander padli na ziemię, skryci w gęstych zaroślach. Tak, faktycznie leżeli zbyt blisko siebie… czuła, jak ich ciała się ze sobą stykają… czuła jego przyśpieszony, gorący oddech na swojej twarzy. Miała wrażenie, że słyszała nawet jak szybko bije mu serce, bo przecież wystarczyłoby wyciągnąć odrobinę dłoń, aby ułożyć ją na jego piersi. Ta myśl zmroziła ją i poraziła do tego stopnia, że chyba trochę się rozproszyła. To był ogromny błąd... Wszystko potoczyło się tak szybko… tak nagle… Nim się zorientowała, ziemia pod nimi znów zadrżała, gdzieś nad ich głowami usłyszała huk… a ramiona Alexandra oplotły ją ciasno. Zabrakło jej tchu, serce zamarło… ale to dlatego, że usta ciemnowłosego chłopaka odnalazły jej lekko rozchylone wargi… i stało się. Smak jego pocałunku, jego ust, był równie oszałamiający jak samo to, co się w tej chwili działo. Umysł Emerson chyba nie potrafił sobie z tym poradzić, i w odpowiedzi na to wszystko doznał lekkiego zwarcia, na moment po prostu się wyłączając. Ale to nie mogło trwać więcej niż parę sekund… chyba. Troll zdążył się oddalić, pomrukując groźnie pod nosem… a Charlie jako pierwszy wystawił czubek głowy ze swojej kryjówki, rozglądając się w poszukiwaniu swoich towarzyszy…
    — Hej… chyba sobie poszedł…! — szepnął uradowany. — Jesteście…? — zapytał niepewnie, szeleszcząc lekko liśćmi. Akurat wtedy zdrowy rozsądek sprowadził Pannę Bones ponownie na ziemię. Zgięła prawe ramię i walnęła łokciem między żebra Urquharta – na tyle skutecznie, że w końcu się od niej odsunął, a Emerson mogła złapać oddech, czując jak jej cała twarz niemal płonie żywym ogniem…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  105. To się nie działo naprawdę. Nie mogło. Tyle lat niechęci… tak wiele zgryźliwości, uprzedzeń oraz wzajemnego szydzenia… a teraz to. Emerson była bardziej niż zaskoczona. Była po prostu w szoku. Jak mogli do tego dopuścić? Jak ona mogła sobie na to pozwolić…?! Wiedziała, że Urquhart był niespełna rozumu, ale ona…?! Jakim cudem… po co, dlaczego? Ledwo złapała oddech, ledwo dotarło do niej co się przed chwilą stało, i znów miała przeogromną ochotę go zdzielić – ale tym razem prosto w twarz, i najlepiej za pomocą zaciśniętej pięści. Powstrzymała się przed tym tylko dlatego, że usłyszała jak kilka metrów dalej Charlie powoli gramoli się z krzaków. Nie umiałaby mu wyjaśnić, dlaczego zamiast cieszyć się z przechytrzenia trolla, wolała okładać i drzeć się na Urquharta. O nie, musieli się stąd jak najszybciej wynieść… a ona nie powinna się już do niego zbliżać. Całe szczęście, że nie postanowił jej już więcej pomagać, bo prawdopodobnie źle by się to dla niego skończyło. Podniosła się więc sama, zaskakująco lekko i zwinnie (biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze zaledwie parę minut temu miała sporą dziurę w nodze…). Od razu odwróciła się tyłem zarówno do Charliego jak i do Alexandra, strzepując sobie z włosów różnokolorowe listki. Miała nadzieję, że nie była tak czerwona, jak jej się zdawało… Jednak gdy znów stanęła przodem do dwójki Krukonów, Charlie zmarszczył lekko brwi, przyglądając jej się z dziwną mieszanką troski i poddenerwowania…
    — Wszystko w porządku…? Coś nie tak z nogą…? — zapytał, zerkając wymownie to na rozciętą nogawkę spodni, to na jej wyraźne wypieki. Emerson jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie pragnęła zapaść się pod ziemię. Co od razu sprawiło, że ogarnął ją spory gniew.
    — W porządku — odparła chyba trochę zbyt gwałtownie, bo Charlie aż zamrugał lekko oczami. Musiała krótko odetchnąć, nim zmusiła się do lekkiego, niefrasobliwego uśmiechu, poprawiając przewieszoną przez ramię torbę. — Moja noga ma się świetnie… a ty Charlie, uratowałeś nam skórę. To było niesamowite — pochwaliła go pośpiesznie, aby zatrzeć złe wrażenie i jakiekolwiek potencjalne podejrzenia. Na szczęście garść komplementów w zupełności wystarczyła, aby jasnowłosy Krukon wypiął nieco pierś i urósł o co najmniej dwa centymetry.
    — Tak, no cóż… sam się trochę dziwię… ale te zaklęcia były niezłe, prawda…? — uśmiechnął się entuzjastycznie, szybko wymijając Alexandra i podchodząc do niej bliżej. — A widziałaś tamto ostatnie? Nigdy nie sądziłem, że uda mi się wykorzystać zaklęcie bombardujące! To było naprawdę ekscytujące…! Chyba mam talent…! — mówił coraz więcej i więcej… a Emerson bardzo to odpowiadało. Przynajmniej w tamtej chwili, bo nie musiała zwracać uwagi na Urquharta. Zamiast tego poświęciła całą swoją uwagę paplającemu Charliemu, ruszając z nim przed siebie, aby jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce. I tak stracili już wiele cennego czasu… Jeśli teraz się nie pośpieszą, to będą wracali do zamku po ciemku. A poza tym, ten troll mógł jeszcze wrócić. Lepiej byłoby go już więcej nie spotkać. Najfajniej w ogóle byłoby zapomnieć o tym całym, nieszczęsnym dniu...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  106. No cóż, nie tylko jemu humor się popsuł. Emerson już prawie zapomniała jak zadowolona była, gdy zaledwie półgodziny temu znaleźli łąkę w całości porośniętą Akonitem. Już dawno nie czuła się tak szczęśliwa jak wtedy… miała świadomość, że ich szalony plan okazał się być warty tego całego zachodu. Ale teraz… no, już nie bardzo. Nie po tym, jak spotkali trolla… a już tym bardziej nie po tym, co wydarzyło się pomiędzy nią a Alexandrem. Nadal nie umiała tego pojąć, choć szybki marsz pomógł jej się nieco uspokoić. Rumieńce w końcu lekko zbladły, a całą swą uwagę poświęciła paplającemu Charliemu. Nie dlatego, żeby jakoś specjalnie fascynowało ją to, co jej opowiadał (jego koneksje oraz wpływy rodzinne były średnio interesujące…), jednak im dłużej słuchała tych nonsensownych informacji, tym mniej rozmyślała o pocałunku… Niestety nadal miała wrażenie, że jej wargi nieustannie lekko drżały, oraz że cały czas czuje na nich smak Alexandra… stanowczą, słodko-gorzką pieszczotę… Och nie, nie ma mowy… musi zapomnieć. Wpatrywała się uparcie w swoje stopy, bo gdyby spoglądała przed siebie, musiałaby patrzeć wprost na jego plecy i ciemne, rozwichrzone włosy. A to nie byłby dobry pomysł. Tak więc udało im się pokonać całkiem ładny kawałek drogi, nim Urquhart nagle nie zwrócił im uwagi. Pewnie miał rację – Charlie nie powinien był tak głośno mówić, nie wiadomo co jeszcze mogło ich spotkać… ale że była na niego okropnie zła, od razu naszła ją ochota, aby odwarknąć mu coś równie miłego. Dobrze, że jakimś cudem się od tego powstrzymała… gorzej jednak, że Charlie postanowił się za nią wstawić. Zupełnie tego nie potrzebowała, bo czuła się dobrze. Noga jej nie doskwierała (przynajmniej nie jakoś strasznie). To zupełnie coś innego, niż jej rana, zaprzątało jej myśli. Musiała jednak w końcu się odezwać… i to w dodatku do spoglądającego na nią Urquharta.
    — Nie, nie potrzebuję — oznajmiła krótko. O dziwo, udało jej się zachować przy tym w miarę neutralny ton głosu. Wydawało jej się, że jeśli tylko będzie musiała mu odpowiedzieć, to najprawdopodobniej zionie ogniem… ale obyło się bez zbędnych oparzeń. — Idźmy dalej, nie chcę zostawać w Zakazanym Lesie po zmroku — dodała, mówiąc to zarówno do jednego jak i do drugiego. Abstrahując od tego durnego zajścia w zaroślach, naprawdę nie miała ochoty ryzykować życiem, spacerując po tym miejscu w kompletnych ciemnościach. Domyślała się niestety, że nie zdążą wrócić do zamku nim zrobi się ciemno… z dalszych ponurych rozważań wyrwał ją głupkowaty komentarz Charliego.
    — Jeśli będziesz potrzebowała, to mogę cię wziąć na barana — zaoferował, szczerząc się z wyraźnym zadowoleniem, jaki to jest troskliwy i silny. — Znam odpowiednie zaklęcie, żebym dał radę cię ponieść. Zresztą, sama pewnie się domyślasz, po tym jak oszukałem dzisiaj trolla… — dodał, niby to mimochodem, odgarniając z twarzy jasne włosy. Emerson zatkało… a później musiała powstrzymać się przed obnażeniem kłów…
    — Eem… dzięki… — odparła po chwili wyraźnej konsternacji (i wewnętrznej walki). Najwyraźniej nie tylko jej i Alexandrowi pomieszało się w głowach, skoro taki ktoś jak Charlie starał się pozować na bohatera…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  107. Nie zastanawiała się, co Charlie dokładnie sugerował. Właściwie, to w ogóle ją to nie interesowało. Marchbanks był lekko irytującym towarzyszem, choć Emerson nie mogła powiedzieć, aby go nie lubiła… Na swój sposób. Oczywiście, jasnowłosy Krukon mógłby trochę mniej się puszyć… i nie trząść portkami, gdy na horyzoncie pojawiały się jakieś kłopoty. Ale był przecież inteligentny… no i jednak nie uciekł, gdy potrzebowali jego pomocy. A to chyba najlepiej pokazywało, że nie był taki zły… To ona po prostu nie była w jego typie. Na pewno pasowałby do jakiejś miłej i równie mądrej pani prefekt, może o rok młodszej, aby jeszcze mocniej imponowały jej uzdolnienia oraz koneksje Charliego. Bo na Emerson nie wywierały one specjalnego wrażenia. Była jednak na tyle rozsądna, aby pozwolić mu się wygadać i zwyczajnie nie komentować. Cała ta wyprawa naprawdę dała jej już w kość… jedyne o czym marzyła, to znaleźć się w swoim własnym łóżku, bezpiecznie zakopaną pod kołdrą i stertą poduszek. Sen. Właśnie tego najbardziej potrzebowała. I zapomnienia… Charlie zdawał się być w świetnym nastroju – jako świeżo upieczony pogromca trolli – dlatego ani skąpa reakcja Emerson, ani wymowne parskanie idącego przed nimi Alexandra, nie wpłynęło na jego humor. Szli dalej, nawet gdy zrobiło się już prawie ciemno, a każde z nich pogrążone było we własnych myślach. Panna Bones skupiona była na rozmyślaniu o czekającym ich, kolejnym zadaniu. Jeśli zdobyty przez nich Akonit naprawdę się nada, to będą mogli uwarzyć Wywar tojadowy. Umówili się już na konkretny dzień i godzinę, a więc do tego czasu musiała przeczytać wszystkie dostępne książki poświęcone wytwarzaniu tej konkretnej mikstury... oraz przygotować się psychicznie na towarzystwo Urquharta. W tej chwili cieszyła się z tego, że on mieszkał gdzieś na wieży, a ona w piwnicach zamku, bo to oznaczało, że mogliby się całkiem nieźle unikać. Gorzej, że zdobycie Akonitu nie kończyło ich wspólnego projektu. Tak czy inaczej, bez względu na wszystko, nie pozwoli aby ten durny wyskok wpłynął na jej ocenę. Jak tylko wróci do swojego dormitorium, na pewno poczuje się lepiej… i wymyśli co dalej. Minuty mijały, jedna za drugą. W końcu i ona i Charlie, idąc w ślad za Alexandrem, wyciągnęli swoje różdżki aby oświetlić ścieżkę pod swoimi stopami. Chyba mogli uznać, że los trochę się do nich uśmiechnął… ostatnia część trasy była wyjątkowo spokojna. Co prawda, zrobiło się już całkiem ciemno, więc nie udało im się wywiązać ze swojego planu… jednak wyszli z tej szalonej wyprawy suchą nogą. Oto przed nimi rysowały się już błonia, które wyglądały zza ostatnich drzew. Na ten widok panna Bones niemal nie podskoczyła ze szczęścia… W końcu w domu.
    — Nareszcie…! — westchnął Charlie. Jak tylko przekroczyli granicę Lasu, Charlie odetchnął pełną piersią i zapatrzył się z uśmiechem na rozświetlony tysiącem świateł Hogwart. — To dopiero była przygoda! — zawołał wesoło. I pomyśleć, że jeszcze parę godzin temu, na widok Zakazanego Lasu, wyglądał tak jakby zaraz miał zwymiotować.
    — Chodź Charlie, lepiej ruszajmy już do zamku… nie chcemy, aby ktoś nas tu zauważył — Emerson musiała zachować resztki zdrowego rozsądku, choć i ona odetchnęła z wyraźną ulgą, jak tylko zostawiła ciemny Las za swoimi plecami. Wolała nie patrzeć w stronę Alexandra...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  108. Nie tylko Alexander zaliczył parę bezsennych nocy… właściwie, to odkąd wrócili z wycieczki do Zakazanego Lasu, panna Bones nie przespała porządnie więcej niż kilku godzin. Na szczęście, od czego była znajomość kilku sprytnych zaklęć pobudzająco-regenerujących…? Tylko dzięki nim nie wyglądała jak chodząca mumia, strasząc swoje koleżanki chorobliwie podkrążonymi oczami lub bladą jak papier cerą. Starała się zapomnieć o tym, co się tam wydarzyło… jednak w ogóle jej to nie wychodziło. Jeszcze za dnia, gdy miała zajęcia, naukę i mnóstwo prac domowych do odrobienia, udawało jej się nie rozmyślać o ciemnowłosym Krukonie. Niestety, wieczorami ponosiła sromotną klęskę w starciu ze wszystkimi wspomnieniami, które zalewały ją jak ogromna fala… Nawet, gdy jakimś cudem zmrużyła oczy, po przebudzeniu od razu wiedziała, co jej się śniło. Niektóre sny były dziwne, inne po prostu śmieszne… ale z dwa czy trzy okazały się prawdziwymi koszmarami. Na samą myśl o ciemnych gęstwinach Zakazanego Lasu oraz złowrogim wyciu czuła nieprzyjemne dreszcze. Domyślała się jednak, o co mogło chodzić… W końcu mieli warzyć Wywar tojadowy. A każdy, nawet nierozgarnięty pierwszoklasista, wiedział komu był on najbardziej potrzebny. W każdym razie, gdy w końcu nadeszła sobota, Emerson była w całkiem znośnym nastroju. Już jakiś czas temu uzgodniła sama ze sobą, jak zamierza się zachowywać i zwracać do panicza Urquharta. Otóż planowała traktować go tak, jak zawsze, uznając że to co wydarzyło się w Zakazanym Lesie, już na zawsze pozostanie w Zakazanym Lesie. Uważała to za najrozsądniejszą strategię, biorąc pod uwagę, że będą musieli jeszcze jakoś się znosić, aby dokończyć wspólny projekt… a poza tym, nadal spotykaliby się na korytarzach szkoły lub na meczach quidditcha. W ciągu minionych dni, wybrana przez nią taktyka sprawdzała się całkiem nieźle. Ale wtedy nie mieli ze sobą zbyt dużego kontaktu… No cóż, dziś sama się przekona. Wzięła ze sobą trzy najpotrzebniejsze książki, przerzuciła przez ramię torbę z drogocennym Akonitem i ruszyła na umówione spotkanie. Jak zwykle pojawiła się przed czasem… a Charlie już na nią czekał. Jego torba wypchana była różnorodnymi przyrządami oraz resztą potrzebnych im składników do uwarzenia eliksiru. Jasnowłosy Krukon nadal był w świetnym nastroju, który utrzymywał mu się od wtorku, odkąd przechytrzył leśnego trolla. Emerson nie zamierzała mu go psuć, ale wolała skupić się na czekającym ich zadaniu, zamiast po raz kolejny wysłuchiwać tej samej historii, którą przecież sama doskonale znała, bo w niej uczestniczyła. Weszli więc do pustej sali nie czekając na Urquharta. Charlie wspomniał, że gdy próbował go budzić, to ten potraktował go wyjątkowo nieuprzejmie… A więc może w ogóle się nie pojawi…? Ta myśl trochę ją ucieszyła… jednak szybko wyrzuciła ją z głowy. Pewnie tylko się spóźni, jak zawsze. I cóż, okazało się że znów miała rację – ledwo rozstawili sprzęt i pogrupowali składniki, drzwi do sali otworzyły się, a w progu stanął nie kto inny jak Alexander…
    — O, witaj Śpiąca Królewno! — Charlie postanowił powitać go w swoim standardowym, lekko irytującym stylu, posyłając mu długi, rozbawiony uśmiech. — Następnym razem nie imprezuj tak do późna…! — dodał jeszcze ze śmiechem. Panna Bones w tym czasie posłała mu krótkie spojrzenie… i bez zbędnych komentarzy, sięgnęła po książki, aby odszukać w nich przepisy oraz notatki dotyczące Wywaru tojadowego. Wolała zabrać się do pracy, bo widok ciemnowłosego Krukona poruszył w niej parę strun, o których istnieniu nie chciała myśleć…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  109. Ależ nabrała ochoty, aby palnąć Charliego w łeb… Od kiedy zaczął się tak rządzić? Do tej pory każdy swój pomysł konsultował właśnie z nią, szukając oczywistego poparcia. A teraz to nagle on rozdawał karty? Emerson miała ochotę prychnąć, i to wyjątkowo głośno, aby uświadomić jasnowłosemu Krukonowi co też myśli o tym niedopuszczalnym zachowaniu. Jednak po chwili wewnętrznej walki z samą sobą, doszła do wniosku, że chyba jest lekko przewrażliwiona… wiadomo dlaczego i przez kogo. I nie był to wcale Marchbansk. Uznała, że nie może dać się sprowokować i nie może zapomnieć o swojej strategii. Nie po to ją wymyślała, aby teraz ot tak po prostu cisnąć ją do kosza. Policzyła więc powoli do dziesięciu i skinęła lekko głową, zgadzając się z Charliem. Przynajmniej sama będzie mogła dopilnować porcjowania Akonitu… gdyby przez przypadek któryś z nich coś namieszał i zmarnował cały zapas ich tak ciężko zdobytego tojadu, to z pewnością zapomniałaby o spokoju i najzwyczajniej w świecie pourywałaby im głowy. Tak czy inaczej, odsunęła się o krok w bok, aby zrobić Alexandrowi nieco więcej miejsca, jednocześnie układając na ławce wszystkie trzy książki, otwarte już na prawidłowych stronach. Każda z nich przedstawiała ten sam przepis na Wywar tojadowy, aczkolwiek zawierały różne notatki oraz podpowiedzi na temat jego prawidłowego przyrządzania. Emerson wolała być przygotowana na każdą możliwość. Akurat gdy Charlie zajął się obsługą kociołka, a ona sięgnęła po ostry nożyk do krojenia, obok niej pojawił się rozczochrany Urquhart. Umyślnie zignorowała dreszcz, który przebiegł jej po plecach.
    — Od powiedzenia ci, że wyglądasz okropnie — odparła uprzejmie na jego pierwsze pytanie. Mogłaby odwrócić już wzrok, a jednak marszcząc wymownie brwi skorzystała z okazji i otaksowała jasnym spojrzeniem nie tylko jego chorobliwie przezroczystą twarz, ale również wyjątkowo paskudne cienie pod oczami, nastroszone w nieładzie włosy, a także nietypowo zgarbioną sylwetkę, jakby dopiero co dźwignął się z łóżka po ciężkiej chorobie… a propo choroby... — Źle się czujesz? Bo w sumie właśnie tak wyglądasz — skwitowała spokojnie, zupełnie tak jakby mówiła o pogodzie. — Jeśli nie jesteś w stanie pomóc nam w uwarzeniu eliksiru, możesz wrócić do siebie i odpocząć. Jakoś sobie poradzimy, a wolałabym żebyś nam nigdzie nie zemdlał… — zasugerowała, tym razem już odrywając od niego wzrok. Co za dużo, to niezdrowo... Sięgnęła do swojej torby, gdzie trzymała Akonit, powoli ją otwierając oraz wyjmując zapakowane w woreczkach kwiaty. Gdy na niego nie patrzyła, było jej jakoś łatwiej… Choć z drugiej strony, nie mogła pokazać, że nie chce mu patrzeć w oczy. To by oznaczało, że nie radzi sobie z tym, co… no. Poza tym, musiała się jakoś przemóc. Dość tych nonsensów...
    — W sumie racja… — po chwili usłyszała z drugiej strony sali zamyślony głos Charliego. — Jeśli się przeziębiłeś, to lepiej idź do Skrzydła Szpitalnego i poproś panią pielęgniarkę o odrobinę Eliksiru pieprzowego. Szybko stawia na nogi, wiem co mówię — dodał, posyłając swojemu koledze kolejny wesoły uśmiech.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  110. Może i nie była doświadczonym uzdrowicielem, jednak posiadała całkiem niezły wzrok, a wrodzona intuicja podpowiadała jej, że za kiepską kondycją Alexandra skrywało się coś o wiele poważniejszego niż zwykłe zmęczenie… Charlie miał trochę racji. Chyba powinien był sobie odpuścić. Ciemnowłosy Krukon wyglądał tak, jakby potrzebował porządnej dawki snu, trochę świętego spokoju oraz sporej porcji rozgrzewającej herbaty z miodem i cytryną. Emerson zerknęła na niego kątem oka, zastanawiając się jakim cudem zdołał się tak mocno rozchorować, skoro jeszcze dwa dni temu wyglądał w miarę znośnie…? Co prawda widziała go jedynie przelotnie, na zamkowych błoniach… ale na pewno nie wyglądał tak strasznie, jak teraz. Po chwili przypomniała jej się ta okropna, namiotowa scena, gdy Alexander rozciął sobie dłoń potłuczonym słoikiem… Wtedy po raz pierwszy widziała go w tak złym stanie. Wyczuwała, że coś tu nie grało… Ale o nic nie pytała. Nie drążyła tematu, bo po pierwsze, przecież i tak nic by jej nie powiedział, a po drugie, nie zamierzała być wścibska. A jeszcze teraz, po tym co wydarzyło się w Zakazanym Lesie… o nie, na pewno nie.Zabrała się za ostrożne oddzielanie kwiatów od korzonków, wcześniej zakładając na dłonie ochronne rękawice. Przyszli tu, aby wykonać swój projekt, i właśnie na tym powinni się skupić. W żaden sposób nie odniosła się do komentarza Urquharta… bo pewnie musiałaby mu przyznać rację – chętnie by się go pozbyła. Ale czuła się trochę usprawiedliwiona, bo wiedziała, że i on chętnie pomachałby jej na do widzenia…
    — Charlie, wydaje mi się, czy woda w kociołku zaczyna bulgotać…? To nie jest dobry znak — zauważyła, przerywając w połowie wynurzenia jasnowłosego Krukona. Podejrzewała, że inaczej Marchbanks mógłby jeszcze długo opowiadać o swoich spostrzeżeniach odnośnie stanu zdrowia Alexandra. W ten sposób Charlie ponownie skupił się na swoim zadaniu, i każde z nich pracowało przez chwilę w ciszy i skupieniu… Przynajmniej do czasu, aż Urquhart znów jej nie zaczepił. Najpierw westchnęła cicho w myślach, ale po paru sekundach sięgnęła po to, o co prosił i mu to podała. Uznała, że im mniej będą rozmawiali, tym lepiej, więc uparcie milczała. Niestety, w przeciwieństwie do Charliego…
    — Mer, profesor na pewno nie dopytywał o żadne szczegóły…? — zagaił, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy, jeszcze gdy spotkali się na korytarzu, wchodząc do sali. — Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo to kupił…
    — A jednak — wzruszyła lekko ramionami, nadal nie odrywając wzroku od kwiatów i ich korzonków. Jak przez niego źle je porozdziela, to dopiero się wścieknie… — Nie pytał o wiele szczegółów. Wyjaśniłam mu skąd mamy Akonit… Wie, czym zajmuje się moja mama i chyba uznał to za bardzo prawdopodobne, że to właśnie ona wysłała nam brakujące składniki… W każdym razie powiedział, że z przyjemnością zapozna się z efektami naszej pracy… — uniosła wzrok, aby posłać Charliemu znaczące spojrzenie (sugerujące, aby w końcu skupił się na pilnowaniu odpowiedniej temperatury wody, zamiast paplać), jednak po drodze zerknęła krótko na Alexandra… i od razu tego pożałowała. Zauważyła bowiem, jak ciemne kosmyki włosów wchodzą mu do oczu… Poczuła lekkie pieczenie w przełyku, bo wiedziała co miałaby ochotę zrobić, aby jakoś temu zaradzić. Zachmurzyła się więc jeszcze mocniej i z gwałtowną precyzją sięgnęła po nóż, rozpoczynając żmudny proces siekania korzonków.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  111. Na razie nie martwiła się profesorem. Co prawda, nie rozmawiali jakoś długo, jednak Emerson zdążyła odnieść wrażenie, że ich nauczyciel niczego nie podejrzewał… Wytłumaczyła mu wszystko, i to całkiem dokładnie (biorąc pod uwagę fakt, że wymyśliła tę historię na poczekaniu). Przypomniała, czym zajmuje się jej matka (o czym pan profesor doskonale wiedział, jako że Dolores Bones była całkiem znaną oraz bardzo cenioną twórczynią eliksirów), a następnie streściła mu ich rzekomą korespondencję. Na początku trochę milczał, trochę marszczył nos, wyglądał jakby nad czymś dumał… ale pod sam koniec musiał się zgodzić, że cała ta historia miała zarówno ręce jak i nogi. Pani Bones mogła być w posiadaniu Akonitu i mogła go przesłać swojej córce, jeśli ta potrzebowała go do wykonania szkolnego projektu. Emerson miała bardzo dobra opinię wśród nauczycieli, którzy wiedzieli, że nie prosiłaby swojej matki o przesłanie trującej rośliny jedynie dla jej własnej zabawy… Dlatego, ostatecznie całą tę sytuację udało się spokojnie wyjaśnić, a pan profesor udostępnił im resztę składników oraz życzył powodzenia. W sumie wydawał się nawet wyraźnie zaciekawiony tym, co im z tego wyjdzie… Ale jak na razie nie było czym się chwalić. Nadal rozdzielali i przygotowywali składniki, natomiast krążąca nad ich głowami atmosfera skutecznie utrudniała im pracę. Nie dość, że Charlie nie mógł przestać paplać o jakiś kompletnych głupotach, to jeszcze Alexander okropnie ją irytował… Wiadomo dlaczego. Już samo to, że stał obok niej przyprawiało ją o lekkie skurcze żołądka. Pamiętała, że miała nie zwracać na niego uwagi… ale z trudem hamowała się przed tym, aby zwyczajnie go od siebie nie odepchnąć… a później solidnie na niego nawrzeszczeć, w końcu wygarniając mu wszystko to, co siedziało w niej od dnia tej nieszczęsnej wycieczki do Zakazanego Lasu. Zagryzła jednak zęby i dalej siekała korzonki kwiatów. Nie przerwała pracy nawet wtedy, gdy Charlie wybiegł z klasy, zostawiając ją samą z Urquhartem. Beznadziejny z niego partner... Nieważne, w końcu będzie musiał wrócić – na pewno nie daruje sobie uczestnictwa we wspólnym projekcie naukowym. Tak czy inaczej, nadal zamierzała trzymać się swojego wcześniejszego planu. Udało jej się nawet powstrzymać przed posłaniem ciemnowłosemu Krukonowi morderczego spojrzenia, gdy ten przypadkiem trącił ją dłonią… choć to wcale nie było takie proste. Emerson uparcie milczała, bo to było najrozsądniejszą ze wszystkich opcji. Już i tak dość namieszali, a robienie awantury na pewno w niczym nie pomoże. Chciała skończyć ten projekt, nie interesowały ją rozdmuchane personalne dramaty… nawet, jeśli odnosiły się one do niej samej. Spojrzała na Alexandra tylko raz, akurat wtedy gdy i on patrzył na nią… ale posłała mu tylko chłodne, niemal obojętne spojrzenie, zaraz ponownie skupiając się na pracy.
    — Yhym — odparła po prostu, trochę niedbale, nabierając garstkę posiekanych korzonków i wsypując je ostrożnie do szklanego naczynka. Zaczęła zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie pokroiła ich zbyt drobno… w niektórych podręcznikach napisane było, żeby zwrócić na to szczególną uwagę. Ale im dłużej im się przyglądała, tym bardziej uważała, że pociachała je perfekcyjnie. Pozostałą część musiała posiekać w podobny sposób. Przynajmniej zajmie czymś ręce i umysł, ignorując upierdliwą obecność panicza Urquharta.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  112. Zawsze musiał paplać. Już dawno temu zauważyła, że Alexander nie potrafił się zamknąć – zwłaszcza wtedy, gdy sytuacja robiła się co najmniej napięta lub bardzo nieciekawa. I teraz też działał wbrew temu, co założyła sobie panna Bones… Ale nie zamierzała dać mu się sprowokować. W ogóle nie chciała z nim rozmawiać… Chyba naprawdę musiał być ślepy, jeśli jeszcze do tej pory tego nie zauważył. Charlie też nic nie widział – był zbyt zajęty swoim gadaniem, aby zwrócić uwagę na to, jak zachowują się Emerson i Alexander. A nawet jeśli, to przecież i tak nie była jego sprawa. Panna Bones nie będzie mu się spowiadała, ciemnowłosy Krukon powinien wziąć z niej przykład. Miała przeogromną ochotę odwarknąć mu, aby dał jej święty spokój i skupił się na pracy, bo im szybciej skończą, tym szybciej każde z nich pójdzie w swoją stronę. Odetchnęła jednak dwa razy i powstrzymała się przed niepotrzebnym wybuchem. Znów musiała przypomnieć sobie o swojej strategii…
    — Nie wiem o co ci chodzi — odparła w końcu, wzruszając przy tym lekko ramionami. Nie uniosła spojrzenia znad siekanych korzonków, więc nie widziała jego twarzy i reakcji… Może spodziewał się po niej innego zachowania? Ale na pewno nie da mu tej satysfakcji. Już przecież postanowiła, że to co wydarzyło się w Zakazanym Lesie było kompletną pomyłką i nie będą do tego wracali. — Pilnuj ognia, temperatura wody nie może być za wysoka — dodała po chwili. Przejechała palcem po ostrym nożyku, zsuwając z niego poprzyklejane korzonki Akonitu. Skoro były już one posiekane, mogła więc zabrać się za następny składnik, a mianowicie za suszone figi. Leżały tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Chwyciła jedną z nich i nadal nie odrywając wzroku od deski do krojenia, zaczęła starannie siekać pomarszczoną figę. Miała nadzieję, że przynajmniej Wywar tojadowy okaże się sukcesem… inaczej cała ta wycieczka do Zakazanego Lasu, cały ich pot i trud pójdą na marne. A Emerson chyba by się z tym nie pogodziła. Liczyła na bardzo dobrą ocenę, więc nie zadowoli się byle pochwałą. Charlie musiał myśleć podobnie, natomiast Alexandre… cóż, niech sobie myśli jak chce. Zrobią ten eliksir z nim lub bez niego. Nie zdziwiłaby się, gdyby nagle padł jak długi, bo jednak nagle wyszłoby na jaw, że jest całkiem poważne chory. Emerson nie była specjalistką (choć interesowała się odrobinę tematyką magii leczniczej i uzdrawiania…), ale jej zdaniem w ogóle nie powinien był się tu pokazywać – zamiast sterczeć nad kociołkiem warto byłoby zainteresować się własnym zdrowiem. Już od jakiegoś czasu zachowywał się dość dziwnie… właściwie, to odkąd wrócił po tej swojej rocznej przerwie. Nadal nie wiedziała co za tym stało, bo nie wierzyła w plotki zasłyszane na korytarzach. No ale przecież i tak ją to nie obchodziło, prawda…? Mógł sobie robić co chciał, nie musiał się jej spowiadać.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  113. Zatrzymał się parę metrów przed centaurem, który stanął i zaczął rozglądać się na boki. Jace wolnym truchtem formował koła dookoła zwierzęcia, tak żeby go zmylić i nie pozwolić uciec. Wyczuwał strach pół konia. W duchu poczuł przypływ adrenaliny, który napawał go nieodpartym wrażeniem szczęścia. Dziwne było utożsamiać dobre emocje z wprowadzaniem w strach inne stworzenia. Czasami ta myśl przewijała mu się przez umysł, ale starał się je szybko usuwać, żeby nie kontemplować nad sensem swojego życia. Lepiej było unikać tego tematu i żyć beztrosko. Jego okręgi wokół centaura zmniejszały się a sam Jace już się nie ukrywał. Patrzył mu prosto w oczy napawając się jego przerażeniem. Pół koń zaczął parskać i tupać kopytami próbując go odstraszyć. Jace jedynie pokiwał głową, jak gdyby zrobił to machinalnie. Czuł, że w jego oczach widać zadowolenie, co jeszcze bardziej wpływało na niskie poczucie bezpieczeństwa ze strony pół konia. Zbliżał się do niego coraz bliżej i w ostatniej chwili poczuł niechciany zapach. Odwrócił uwagę od centraura spoglądając w stronę, z której wydobywał się odór drugiego wilkołaka. Warknął i zaparł się mocniej nogami szykując się do starcia. Centaur zamarł widząc w swoim najbliższym otoczeniu dwa potwory i chyba nie potrafił ruszyć się z miejsca. Jace stracił już nim zainteresowanie widząc coraz szybciej zbliżającego się „kolegę po fachu”. Spotkania dwóch dzieci czarnej magii nigdy nie wróżyło nic dobrego. Księżyc oświetlał pole, na którym stał. Można było przyrównać to do pola bitwy, która prawdopodobnie miała za chwilę się odbyć. Jace poczuł skok emocji i nie mógł się już doczekać rozwoju sytuacji. Zaczął przyglądać się drugiemu wilkołakowi mrużąc czarne ślepia. Wyczuwał znajomą osobę już z odległości, ale nie potrafił umiejscowić zapachu, co nieco go zaniepokoiło. Cieszył się jedynie tym, że tym razem kolega z jego gatunku nie jest większy. Mieli wyrównane szanse, jeśli któryś z nich chciałby rzucić się na drugiego. Ostatnim razem niestety nie mógł tego powiedzieć i dostał solidne manto.

    Jace

    OdpowiedzUsuń
  114. Jeszcze chwila, a pomyślałaby, że się na nią obraził… Bo chyba w końcu załapał, że nie miała ochoty z nim rozmawiać. Co prawda zajęło mu to trochę czasu, jednak ostatecznie zauważył jej wrogie nastawienie i poszedł po rozum do głowy. A jeżeli z tego powodu zamierzał stroić fochy, to bardzo proszę. Emerson i tak nie będzie zwracała na niego uwagi. Zerkając kątem oka na zegarek, a następnie w stronę lekko uchylonych drzwi od klasy, zaczęła się zastanawiać gdzie do najświętszych gaci Merlina podziewa się ten Charlie…?! Nie dość, że musiała znosić towarzystwo Urquharta, to jeszcze Marchbanks po prostu ją tu zostawił. Samą! Oczywiście, poradzi sobie bez niego… ale nie o to tu chodziło. Z każdą sekundą narastała w niej upierdliwa irytacja, a w głowie zaświtała myśl, że wszyscy chłopcy są beznadziejni i na żadnym nie można polegać, nawet na tych z grubsza mądrych i poukładanych. Miała ochotę machnąć księgą i uderzyć nią o stolik, aby rozładować swoje niezadowolenie… ale akurat w tej samej chwili Alexander postanowił jeszcze mocniej ją zdenerwować, korzystając z magii i zabierając jej podręcznik sprzed nosa. Tylko dzięki swojej silnej woli nie odmachnęła mu się pięścią prosto w nos. Bo kto twierdził, że zrobienie komuś krzywdy było zabawne jedynie wtedy, gdy korzystało się z pomocy magii i różdżki…?
    — Tak, im szybciej tym lepiej — skwitowała w końcu, gdy już policzyła do dziesięciu i wzięła kilka głębokich oddechów. Też chciała mieć to już za sobą. Im dłużej tu stali, w dodatku sami, bez rozładowującej napięcie obecności Charliego, tym trudniej było jej nad sobą panować. Pamiętała o swoim planie, i chyba tylko dlatego nie sięgnęła jeszcze po różdżkę i nie wbiła mu jej w oko… W każdym razie, w chwili gdy Alexander zajrzał do kociołka, Emerson skorzystała z okazji i dosłownie wepchnęła się na jego miejsce, odtrącając go ramieniem na bok. Teoretycznie była od niego o wiele słabsza… aczkolwiek element zaskoczenia oraz całkiem słuszna sprawność fizyczna (będąca efektem wieloletnich treningów quidditcha) sprawiły, że Urquhart musiał jej ustąpić, lądując dwa kroki obok. Chyba nie do końca udało jej się powstrzymać przed lekkim, niemal zadowolonym uśmieszkiem, który przemknął po jej twarzy. Może nie przyłożyła mu w nos pięścią, ale przynajmniej trzasnęła go ramieniem między żebra… i to nieco poprawiło jej nastrój. — Ja się tym zajmę. A ty mi nie przeszkadzaj — oświadczyła krótko, podwijając z gracją długie rękawy swetra. To chyba oczywiste, że skoro nie było Charliego, to ona zamierzała odwalić całą robotę…? Najprawdopodobniej dostałaby szału, gdyby Urquhart porozwalał dookoła jej cenne składniki, a następnie powrzucał je byle jak do kociołka swoimi wielkimi, niezgrabnymi łapskami… Nie miał za grosz wyczucia… Co udowodnił nie tylko na boisku, podczas niezliczonych meczy, ale również w Zakazanym Lesie… w wiadomej chwili. Zacisnęła lekko zęby. Dupek. Zabawne… Jak tak sobie pomyślała, to zrobiło jej się ciut lżej. Szybko związała jasne włosy w niedbały kok, i nawet nie patrząc w stronę Alexandra, sięgnęła po najbliższe składniki, miarkując je z rozwagą…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  115. Takiego ruchu się po nim nie spodziewała. Oczywiście, znała go już nie od dzisiaj… wiedziała, że Alexander potrafił robić wiele dziwnych, często nieprzemyślanych rzeczy. Obserwowała jego zachowanie zarówno w czasie wspólnych zajęć, jak i najczęściej przy okazji meczów quidditcha. Bywał nieprzewidywalny... A ona bardzo tego nie lubiła. Emerson wolała mieć wszystko poukładane, dobrze przemyślane i zaplanowane. A on… no cóż, on niemal zawsze działał pod wpływem chwili. Tak było wtedy, tych parę dni temu w Zakazanym Lesie, i tak było teraz. Skupiona na wrzucaniu do bulgoczącego kociołka posiekanych korzonków Akonitu, nie zwracała większej uwagi na poczynania panicza Urquharta. Wydawało jej się, że widziała go po swojej prawej stronie, tylko kątem oka… ale przecież nie przyszła tu po to, aby mu się przyglądać, prawda? Mieli zadanie do wykonania, o którym on najwyraźniej zapomniał. Nie sądziła, że po tym co się stało, będzie próbował znów się do niej zbliżyć… ale najwyraźniej była w błędzie. Poczuła jak jej żołądek ściska się nieprzyjemnie, gdy z lekkim opóźnieniem uświadomiła sobie, że Alexander zmienił miejsce i teraz stoi dosłownie kilka centymetrów za jej plecami. Na parę chwil dosłownie ją zmroziło… Jednak tłumiona od kilku dni wściekłość w końcu dała o sobie znać. Zacisnęła mocno palce na rączkach cynowego kociołka, powoli przymykając oczy… czuła, że aż cała wibruje.
    — Nie wiem co ty masz w głowie, jeśli sądzisz że takim zachowaniem coś wskórasz… — wycedziła powoli przez zaciśnięte zęby — Najprawdopodobniej nic, co wcale mnie nie dziwi. Zaskakuje mnie natomiast to, na co sobie pozwalasz… Kto dał ci prawo do traktowania mnie w ten sposób? — warknęła już wyraźniej, napinając mięśnie pleców i ramion, zupełnie tak, jakby szykowała się do przyłożenia mu w dziób, wykorzystując przy tym całą swoją siłę — Uważasz, że to zabawne? Myślisz, że mi się to podoba…? — uniosła głos przepełniony wściekłością, w końcu odwracając się za siebie i posyłając mu spojrzenie, które nie było ani mordercze, ani zimne… było natomiast pełne wyrzutu oraz wyraźnej niechęci — Ustalmy coś sobie, skoro tak bardzo ci na tym zależy. To co zrobiłeś w Zakazanym Lesie było zwykłą głupotą, rozumiesz? Nie obchodzi mnie co sobie wtedy myślałeś. Nie mam zamiaru do tego wracać, i tobie radzę to samo. Nie jestem jakąś pierwszą lepszą zabawką i nie będę grała w twoje durne gierki, jakiekolwiek by one nie były! Wyrażam się jasno…?! — wykrzywiła zaskakująco blade oblicze w brzydkim grymasie, a następnie szybkim i zdecydowanym ruchem odepchnęła go od siebie, zmuszając do odsunięcia się na parę kroków. W klasie zapadła cisza… jednak tylko z pozoru, ponieważ Emerson doskonale słyszała jak mocno wali jej serce. W uszach szumiała krew, ale nie była w stanie powiedzieć nic więcej, bo czuła jak jej gardło boleśnie się zaciska. I może tak było lepiej… już i tak padło wiele gniewnych słów… A czas jaki mieli tylko dla siebie właśnie dobiegł końca.
    — Hej, wszystko w porządku…? — Charlie wrócił do klasy tak samo niespodziewanie, jak wcześniej z niej zniknął. Stał teraz w wejściu, trochę niezdecydowany, trochę zaskoczony… Emerson nie miała pojęcia jak wiele usłyszał, a tym bardziej jak wiele z tego zrozumiał. Ale szczerze mówiąc, miała to gdzieś. Rzuciła mu jedynie krótkie spojrzenie i zaraz znów stała przy bulgoczącym kociołku, mieszając w nim zawzięcie chochlą.
    — Owszem, w porządku. Weź się lepiej do pracy, ten wywar sam się nie zrobi, a jak na razie chyba tylko mi zależy, abyśmy dostali dobrą ocenę — odparła surowo. W tej chwili jej złość udzieliła się również na Marchbanksa.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  116. To niesamowite... jak bardzo był bezczelny! Myślała, że w końcu coś do niego dotarło… że jej zdecydowana reakcja była dla niego jak kubeł zimnej wody – otrzeźwiła go i postawiła do pionu. Ale nie. Wytknęła mu to, co leżało jej na sercu, a on nadal milczał! Nie odezwał się ani jednym słowem! Wpatrywał się w nią bez wyrazu, oparty o kant ławki, i zamiast wreszcie coś wykrztusić, zebrać się na przeprosiny, pokajać, wytłumaczyć… Ugh! Obiecała sobie, że będzie spokojna, że nie da ponieść się emocjom. Mieli wspólny projekt do wykonania, liczyła na dobrą ocenę… To co stało się w Zakazanym Lesie, już na zawsze powinno pozostać w Zakazanym Lesie... Nie chce o tym myśleć, nie chce się nad tym zastanawiać… bała się tego, co mogłaby odkryć, gdyby pozwoliła sobie choć na chwilę słabości. Tak jak on, wtedy… Na Merlina! Miała zamiar znów go zignorować, skupić się na pracy i opieprzaniu Bogu ducha winnego Charliego. Ręce trochę jej drżały, ale to nic… poradzi sobie. No cóż, poradziłaby sobie, gdyby nie on. Znów. Nie przejmując się obecnością jasnowłosego Krukona, posłała Urquhartowi kolejne, oburzone spojrzenie. Nie rozumiała po co wyrzucał stąd Charliego, i to w dodatku pod tam kiepskim pretekstem… ale nie odezwała się ani słowem. Zacisnęła zęby, ściągając groźnie brwi. W tym samym czasie, biedny Charlie szybciutko zawrócił i niemal w podskokach ponownie wybiegł z klasy. Może i mogło to by być całkiem zabawne, gdyby panna Bones nie miała ochoty rzucić się Alexandrowi do gardła… Nie wiedziała co mu strzeliło do głowy, ale na pewno nie zamierzała mu niczego ułatwiać. Tak jak już mu to powiedziała, dla niej sprawa była skończona… I to definitywnie…!
    — Ciągle mnie zaskakujesz, Urquhart… — syknęła złowieszczo, zaledwie parę chwil po tym, jak Marchbanks wypadł z sali, zatrzaskując za sobą ciężkie, drewniane drzwi. — Z każdą kolejną chwilą coraz bardziej udowadniasz, że Tira Przydziału jednak mogła i popełniła swój życiowy błąd, umieszczając cię w Domu Kruka! — uniosła głos, jednocześnie odrzucając bezwiednie niewielka chochlę, którą mieszała składniki w kociołku. Odwróciła się do niego przodem, gotowa na kolejną konfrontację… w jej mniemaniu, ostateczną. — Nie rozumiesz, że nie mamy już więcej o czym rozmawiać? Że kompletnie nie interesuje mnie to, co masz mi do powiedzenia…?! Chyba wyraziłam się jasno? To co zrobiłeś… nie wiem, co ci wtedy strzeliło do głowy! — żachnęła się, starając zignorować lekkie gorąco, jaki poczuła na swojej twarzy, w okolicach policzków. — Pewnie pomyślałeś, że to będzie szalenie zabawne, prawda? Albo stwierdziłeś, że skoro i tak najprawdopodobniej zginiemy, to czemu nie… Cóż za hipokryzja! — wyrzuciła energicznie ręce przed siebie, krzywiąc się przy tym ironicznie. — Świat nie kręci się tylko wokół ciebie, wiesz…? Inni też mają jakieś emocje, uczucia…! — dodała z nutką goryczy w tonie głosu. Szybko jednak tego pożałowała. Przecież nie zamierzała się tu przed nim odsłaniać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz co? Odkąd wróciłeś z tej swojej wielkiej wyprawy do Ameryki, prawie zupełnie cię nie poznaję… — oznajmiła, mrużąc lekko jasne oczy. Wbiła w niego przenikliwe spojrzenie, znów zapominając o jakiejkolwiek wstrzemięźliwości i samokontroli. — Myślałam, że cię znam… nawet jeśli nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, to… A zresztą! Zmieniłeś się… Coś jest z tobą nie tak… Inni wokół ciebie chyba dają się nabrać, ale dla mnie to oczywiste… — przeklęty głos… musiał zadrżeć jej akurat teraz…? — Nie wiem o co chodzi, ale ty… to nie ty. Jesteś jeszcze bardziej impulsywny, czasami działasz wręcz bezmyślnie… Częste niedyspozycje, tak jak dzisiaj, i kilka tygodni temu! i te twoje zmienne nastroje! I… i twój wygląd… twoja postawa! Spojrzenie… — dodała ciszej, zasysając lekko powietrze. Poczuła nieprzyjemny ucisk w dołku połączony z lekkim mrowieniem karku. To był znak, że miała już coś na końcu języka… Niewyraźna myśl zamajaczyła jej dosłownie przed oczami… jednak w pierwszej chwili wydała jej się tak nieprawdopodobna, tak nierealna, że aż lekko zbladła, zaciskając kurczowo dłonie na szacie… Bo to przecież… niemożliwe… Prawda?

      Emerson Bones

      Usuń
  117. Kilkadziesiąt chaotycznych myśli przeleciało jej przez głowę z prędkością Błyskawicy. Chciałaby móc je zatrzymać, przewinąć, zweryfikować a później jak najszybciej usunąć… jednak już wiedziała, że to niemożliwe. To, o czym właśnie pomyślała, wprawiło ją w dziwny stan odrętwienia – przed chwilą była jeszcze zła, wyładowywała negatywne emocje na ciemnowłosym Krukonie i czuła, że miała mu jeszcze wiele do powiedzenia. Teraz natomiast to wszystko wydało jej się takie… miałkie? Nieistotne? Czasami już tak miała, że gdy nagle spływało na nią olśnienie, to co działo się do tej pory po prostu traciło na znaczeniu. Tym razem było trochę inaczej, ponieważ to rzekome olśnienie nie wywołało w niej poczucia tryumfu. Wręcz przeciwnie… nagle zrobiło jej się niesłychanie zimno, a w koniuszkach palców u rąk poczuła dziwne mrowienie. Zupełnie tak, jakby instynktownie zapragnęła chwycić za różdżkę… Tylko po co? Wzdrygnęła się lekko. To na pewno zwykłe zmęczenie lub niewyspanie… dlatego nie myślała już trzeźwo. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. A poza tym, chyba musiała mieć całkiem bujną wyobraźnię. Stojąc i spoglądając w milczeniu na panicza Urquharta zastanawiała się, czy to w ogóle możliwe…? I dlaczego tak nagle zaniemówił, gdy wygarnęła mu to, jak bardzo się zmienił…? Przecież jego przyjaciele musieli mu już o tym mówić. Znali go najlepiej, na pewno zauważyli to jako pierwsi. A jeśli nie…? Panna Bones z trudem przełknęła ślinę. Nagle otulająca ich cisza zrobiła się okropnie nienaturalna… wręcz złowroga. Byli tu sami… mogłaby go po prostu zapytać, wtedy raz na zawsze dowiedziałaby się, czy jej absurdalna teoria ma jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości. I właściwie już nawet otwierała usta, tknięta nagłą odwagą, a może i wręcz lekką arogancją… Ale zrezygnowała. Przecież to głupie… i niemożliwe… Cóż, tak czy inaczej, w jednej chwili straciła jakąkolwiek ochotę na dalszą dyskusję. Obydwoje wyrzucili to, co leżało im na sercu i teraz w końcu mogli zająć się tym, co należało zrobić. A przynajmniej taką miała nadzieję… dość już wracania do tego co było. Ona wiedziała swoje, a on swoje. I chyba nigdy się nie dogadają. W każdym razie, przypomniała sobie, że planowała skończyć to jak najszybciej. Teraz tym bardziej nie miała ochoty tu z nim siedzieć. Zaczesała więc za ucho kosmyk jasnych włosów i posłała Alexandrowi chłodne, wyważone spojrzenie…
    — Świetnie… jesteśmy kwita — oznajmiła cicho. — Proponuję w końcu wrócić do projektu. Później każde pójdzie w swoją stronę — dodała, i nie czekając na jego odpowiedź, ponownie odwróciła się do niego plecami, spoglądając na bulgoczącą w kociołku wodę. Szybko uzmysłowiła sobie, że tych parę minut, które poświęcili na kłótnie, mogło ich kosztować dobrą ocenę… Na szczęście, po sprawdzeniu temperatury, okazało się, że wywar nie był jeszcze stracony. Zamieszała go małą chochlą, wbijając zamyślone spojrzenie w unoszący się znad kociołka dym. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na podobny wybuch emocji, gdyby wiedziała czym on się skończy… A teraz było już za późno, i ledwo powstrzymywała się przed tym, aby nie rzucić tego wszystkiego w cholerę, zaszywając się w swoim dormitorium. Tam było cicho i bezpiecznie… Alexander musiałby tu zostać, a ona może znalazłaby chwilę świętego spokoju, aby uporządkować sobie swoje dziwne przemyślenia...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  118. [Hej! Dziękuję za przemiłe powitanie i wyrazy uznania. Bardzo miło mi coś takiego przeczytać o mojej postaci, bo ze względu na niezbyt fajne doświadczenia z Discorda nie byłem pewien, czy Lavon nie jest trochę hm, przesadzony. Cieszę się, że wyszedł przekonująco.
    Alex wydaje się ciekawą postacią, więc bardzo chętnie napiszę jakiś wątek :) Dzisiaj mam jakiś mało lotny umysł, jeśli chodzi o pomysły, ale przyszło mi do głowy, że skoro Alexander bywa w Dziale Ksiąg Zakazanych, za którymś razem mógłby się tam natknąć na Lavona i, cóż. Żaden z nich nie powinien tam być, więc mogłaby się nawiązać dość intrygująca rozmowa. Jednocześnie, mam poczucie, że to trochę za mało, jak na wątek - bardziej materiał na jedną scenę, może na początek, dlatego fajnie byłoby dodać do tego jakieś powiązanie. Jakie - nie wiem. Jeszcze luźno mi się kołacze to zainteresowanie samochodami u Alexa, że może coś na tym gruncie - ale obstawiałbym, że to mogłoby wyjść jakoś później. ]

    Lavon Carrow

    OdpowiedzUsuń
  119. Cieszyła się, że Alexander postanowił sobie odpuścić – nie miała pojęcia jakby się to dalej potoczyło, gdyby nadal na nią naciskał, dążąc do nieuniknionej konfrontacji… I tak czuła się już fatalnie. Ta wcześniejsza wymiana zdań spowodowała, że uleciała z niej cała energia. Nie chciała zagłębiać się we własne myśli i rozważania, ponieważ wynik tych zabiegów mógłby jeszcze mocniej ją porazić. Dlatego resztą sił skupiła się na wywarze bulgoczącym w kociołku. Przecież przyszli tu tylko po to, aby wykonać wspólny projekt. Im szybciej go skończą, tym lepiej. Nie miała pojęcia jakim cudem ich mikstura nadal wygląda na zdatną (skoro przez ostatnie kilkanaście minut zajmowali się wzajemnymi sprzeczkami…), ale możliwe, że jeszcze uda im się uzyskać dobrą ocenę. I właśnie o tym starała się myśleć, wyrzucając z głowy wszelkie rozważania na temat panicza Urquharta, jego rocznej nieobecności oraz dziwacznym zachowaniu. Wkrótce do sali wrócił Charlie. Przyniósł ze sobą podręcznik, po który wysłał go Alexander, nie mając zielonego pojęcia, że nabiegał się zupełnie bez sensu. Nie zamierzała mu jednak o tym mówić. Już dość miała tych sporów i pretensji… a co więcej, ciemnowłosy Krukon odesłał swojego rozemocjonowanego kolegę prosto do niej, a ten od razu zaczął nawijać o warzonym przez nich eliksirze. Emerson pozwoliła mu mówić… przynajmniej wypełniał ciszę, która zapadła pomiędzy nią a Alexandrem. Żadne z nich nie chciało na siebie patrzeć, nie chciało się do siebie odzywać. Obydwoje przerzucili swoją uwagę na miksturę… z jakim skutkiem? Po trzech godzinach ciężkiej pracy, niezliczonych poprawkach, niedopowiedzianych zagwozdek oraz kilku wybuchach frustracji… chyba skończyli. Panna Bones nie wiedziała jak im się to udało, szczególnie że podczas całego tego procesu myślami była zupełnie w innym miejscu. Udawała jednak, że wszystko jest w porządku i nawet uśmiechnęła się zmęczona, gdy wszyscy troje uznali, że ich Wywar tojadowy jest już gotowy do zaprezentowania przed panem profesorem. Tak bardzo chciała mieć to już z głowy… i pewnie nie tylko ona. W każdym razie, po krótkiej naradzie zdecydowali iść po nauczyciela i pokazać mu ich dzieło. Nie musieli go długo szukać – kręcił się w pobliżu swojej klasy, a więc przybył do pracowni w mniej niż w kwadrans. Emerson oparła się lekko poddenerwowana o kant najbliższej ławki, przyglądając się w napięciu jak profesor zagląda do kociołka i mruczy coś cicho pod nosem. Dopiero teraz poczuła lekkie zdenerwowanie… Przecież tyle się namęczyli, żeby zrobić ten paskudny eliksir… Nie dość, że narażali własne życia, aby zdobyć jeden z najważniejszych składników, to jeszcze to, co stało się pomiędzy nią a Urquhartem… ugh. Skrzywiła się lekko, marszcząc groźnie brwi. Zanim jednak znów pozwoliła sobie na psioczenie, ich nauczyciel skończył oceniać eliksir i wyprostował się nad parującym kociołkiem, posyłając im zagadkowe spojrzenia…
    — Muszę przyznać, że jak na razie jestem mile zaskoczony… — oświadczył dość oszczędnie, po chwili jednak znów kontynuował. — Pozwolą jednak państwo, że ostateczną oceną podzielę się przy okazji naszego następnego spotkania, podczas wtorkowych zajęć. Chciałbym poobserwować jeszcze ten wywar aby zobaczyć, jak będzie się zachowywał za kilka godzin i dni. Wówczas będę mógł wystawić państwu końcową ocenę — wyjaśnił z lekkim uśmiechem. Wymienił z nimi jeszcze parę uwag, kilka pochwał… i zostawił ich samych. A Emerson tylko na to czekała. Nim jeszcze przyswoiła to, co powiedział im profesor, już chwytała za swoją torbę, wrzucając do niej pośpiesznie wszystkie swoje podręczniki i notatki.
    — A więc dowiemy się wszystkiego we wtorek… mamy czas, żeby trochę odpocząć — powiedziała nonszalancko, ale nawet na nich nie spojrzała. Dopiero, gdy przewiesiła sobie torbę przez ramię i poprawiła jasne włosy, odwróciła się i posłała dwóm Krukonom krótkie spojrzenie. — Mam jeszcze dwie prace domowe do odrobienia, więc… do zobaczenia niedługo — skinęła pośpiesznie głową i nim którykolwiek zdążyłby coś powiedzieć, już jej nie było.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  120. Lekki, przewiewny strój do gry, ulubione rękawice z cienkiej acz bardzo wytrzymałej, wężowej skórki, włosy spięte w kok, zamocowane na samym czubku głowy… Była gotowa. Szykowała się do tego meczu od paru ładnych tygodni. Miała zamiar dać z siebie wszystko, bo w głębi duszy wierzyła, że ich drużyna mogła wygrać i wbrew opiniom wielu niedowiarków miała na to spore szanse. Treningi odbywały się co najmniej trzy razy w tygodniu. Emerson wykorzystywała każdą wolną chwilę, aby wsiąść na miotłę i potrenować celność rzutów – co wcale nie było takie łatwe, ponieważ końcówka roku szkolnego jak zwykle obfitowała w rozmaite egzaminy oraz zaliczenia. A więc nauka przeplatała się z intensywnymi przygotowaniami do meczu wieńczącego cały sezon rozgrywek… Oczywiście, że czuła się zmęczona. Jednak nie dawała tego po sobie poznać. Od samego rana działa na najwyższych obrotach. Wstała prawie najwcześniej ze wszystkich, wzięła orzeźwiający prysznic, a następnie wmusiła w siebie bardzo pożywne śniadanie, tłumacząc sobie, że musi mieć siły do gry. Zupełnie jakby była małym dzieckiem, bo jak na złość, wcale nie odczuwała głodu. Później zebrała swój sprzęt (który czyściła co najmniej trzy godziny poprzedniego wieczoru) i wraz zresztą drużyny pognała do szatni. Kapitan uraczył ich jednym ze swoich standardowych przemówień, dodając, że jeśli dziś wszystko zawalą, to równie dobrze mogą się już nie pojawiać na następnych treningach, a ich nazwiska na zawsze okryje wstyd i hańba. Panna Bones wiedziała jednak, że odrobinę przesadzał, bo był równie poddenerwowany jak cała reszta. Tak czy inaczej, w oczach swoich kolegów i koleżanek, oprócz naturalnej tremy, widziała również sporo determinacji – wszyscy byli gotowi zagrać najlepiej jak potrafili i zgotować Krukonom naprawdę ciężką przeprawę. Gdy nadszedł czas wychodzili z szatni z wysoko uniesionymi głowami oraz dumnie wypiętymi piersiami, na których dumnie połyskiwały żółte emblematy ich domu. Emerson od razu poczuła się znacznie pewniej, gdy dosiadła swojej ukochanej miotły i wzbiła się w powietrze. Słońce prażyło ją w czubek głowy, ale na szczęście lekki, orzeźwiający wiaterek sprawiał, że warunki do gry były całkiem znośne. Jeszcze na kilka chwil przed rozpoczęciem meczu powtarzała sobie w myślach całą strategię, od początku do końca… tylko w jednym momencie popełniła błąd. Skierowała spojrzenie na zawodników przeciwnej drużyny i wśród nich dostrzegła jedną, bardzo konkretną twarz… Oczywiście, że wiedziała że tu będzie, ale do tej pory starała się o tym nie myśleć. Tak właściwie, to już od dłuższego czasu robiła bardzo wiele, aby osoba panicza Urquharta nie zaprzątała jej głowy. Choć i tu musiała wytknąć sobie samej pewną nieścisłość – przez swój wrodzony upór, a także niezdrową, wręcz paskudną ciekawość, zaczęła grzebać w rzeczach, o których w ogólnym rozrachunku wolałaby zwyczajnie nie wiedzieć… Niemniej jednak, odkąd pokłócili się miesiąc temu, panna Bones nie mogła przestać rozmyślać o tym, o czym wówczas pomyślała. Na początku wydawało jej się to po prostu śmieszne, a później niemożliwe… ale coś nie pozwalało jej o tym zapomnieć. Może to było jakieś głupie przeczucie, może instynkt… w każdym razie to, czego zdołała się przez ten czas dowiedzieć, nie napawało jej ani poczuciem triumfu, ani zadowoleniem. Wręcz przeciwnie… Dlatego szybko odwróciła wzrok, przywołując się do porządku. Nie będzie o tym teraz myślała. A już na pewno nie w chwili, w której sędzia dmuchnęła głośno w gwizdek, wyrzucając w górę czerwonego kafla. Emerson pochyliła się mocno do przodu, wzbijając w górę z ogromną prędkością i pozostawiając daleko w tyle wszelkie zmartwienia. Teoretycznie...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  121. [Pierwszy raz w życiu podjęłam się stworzenia Ślizgonki, zazwyczaj prowadziłam nieco milsze postaci, no ale kto nie lubi wyzwań ;)
    Dziękuję za miłe słowa względem Geneviev, nie chciałam od razu pokazywać jaka jest na prawdę, dopiero chcę jej charakter rozwinąć w wątkach i notkach. Gdyby coś, zapraszamy do nas gorąco!]

    Geneviev

    OdpowiedzUsuń
  122. [Spokojnie, każdemu się zdarza złapać zastój, naprawdę rozumiem i nie mam za złe. Fajnie, że się odzywasz :)
    I cieszę się, że Twoim zdaniem postać jest okej. W ogóle, spotkałem się tutaj z tak miłym przyjęciem, że aż przyjemnie było zostać.

    Spokojnie, nie przedłużasz, zwłaszcza, że ja nie mam jakiegoś wielkiego parcia na zaczynanie „już, natychmiast”, czasami z ustaleń powstają naprawdę ciekawe powiązania, więc – na spokojnie.
    Jeśli chodzi o Dział Ksiąg Zakazanych – z Lavonem jest tak, że jako nauczyciel może tam być – teoretycznie. W praktyce cały czas jest na cenzurowanym u Neville’a, dyrektor patrzy mu na ręce i cóż, zaufaniem nie darzy, więc Lavon zdaje sobie sprawę, że bardzo łatwo może wylecieć z roboty. Żeby było barwniej, niedawno w Proproku Codziennym ukazał się dość wredny artykuł o tym, że w ktoś z Ministerstwa Magii zrobił rewizję w domu Carrowów i znalazł sporo czarno magicznych przedmiotów, co zapoczątkowało ogólną aferę, podkreślanie, jakim to „dzieckiem śmierciożerców” jest Lavon, i jak nieodpowiedzialny jest Neville, że kogoś takiego zatrudnił. (wszystko to się dzieje w moim wątku z dyrektorem) W każdym razie, gdyby się rozniosło, że Lavon czytał coś z Działu Ksiąg Zakazanych, miałby solidnie przechlapane. I tutaj kwestia szlabanu robi się interesująca, bo, cóż – oczywiście może go uczniowi wlepić, ale raczej będzie kwestią jawną, za co był ten szlaban. Irytek w tym kontekście to złoto, chcę usłyszeć jego teksty, serio!
    I wybacz przekręcenie odnośnie zainteresowań Alexa.]

    ~ Lavon Carrow

    OdpowiedzUsuń
  123. Zdobycie kolejnych punktów wywołało u Emerson wyraźne zadowolenie. Szczególnie, iż trwająca od przeszło godziny rozgrywka z Krukonami należała do wyjątkowo zaciętych – ani jedni, ani drudzy nie zamierzali sobie odpuścić, a wiwatujący z wypełnionych po brzegi trybun kibice bez przerwy zagrzewali ich do walki. Panna Bones, co prawda, czuła już lekkie zmęczenie… szczególnie uciążliwy był kujący ból oraz uporczywa sztywność w lewym nadgarstku, który przeciążyła sobie podczas ostatnich, intensywnych przygotowań do dzisiejszego spotkania. Sprawne dłonie były jej bardzo potrzebne, bo to przecież dzięki nim manewrowała swoją miotłą, przechwytywała w locie kafla a później celowała nimi do jednej z trzech obręczy. Innymi słowy, nadwyrężony nadgarstek był ostatnim, czego mogłaby sobie teraz życzyć. Jednak mecz trwał dalej i na razie nic nie zapowiadało, aby zbliżał się ku zakończeniu. Emerson musiała zagryźć zęby i jakoś wytrzymać, bo z pewnością nie planowała zgłaszać jakiejkolwiek niedyspozycji lub prosić o przerwę. Jeszcze kapitan uznałby ją za niezdolną do gry i kazał zejść z boiska… O nie, na pewno nie… Przecież da sobie radę. Zresztą, ich szukająca była bardzo zręczną zawodniczką. Może już niebawem pochwyci złoty znicz i tym samym przyczyni się do zwycięstwa Hufflepuffu. Emerson bardzo na to liczyła… W tym roku szkolnym mieli już zapewniony Puchar Domów. Dołączenie do niego Pucharu Quidditcha byłoby nie lada wyczynem… No, ale zanim znów zacznie o tym rozmyślać, to przecież mecz nadal trwał i powinna ponownie się na nim skupić. Ignorując ból w nadgarstku rzuciła się w wir wyścigów po kafla, jego przechwytów oraz podań. Starała się uważać na latające wokół niej tłuczki, jednak miała spore zaufanie do obydwu pałkarzy ze swojej drużyny. Ci nie raz i nie dwa udowodnili już, że potrafili chronić własnych zawodników. Co do pałkarzy drużyny przeciwnej… cóż, nigdy nic nie wiadomo, aczkolwiek nie byli oni Ślizgonami, a to oznaczało, że z dużym prawdopodobieństwem nie będą próbowali nikogo skrzywdzić. Emerson zapomniała tylko o jednym, a mianowicie o nieszczęśliwych wypadkach. Albo o zwyczajnym pechu. Zajęta grą niestety nie spostrzegła zbliżającego się zagrożenia. Właśnie przechwyciła kafla, który wymsknął się z rąk jednego ze ścigających Krukonów. Miała sporą szansę, aby zdobyć kolejne dziesięć punktów i tym samym zwiększyć przewagę Hufflepuffu nad Ravenclawem. Wszystko wydawało się świetne układać – miała przed sobą niemal czyste pole, osiągnęła dobrą prędkość… Idealne warunki do rzutu. Gdyby tylko miała okazję się zamachnąć… Niestety, nie zdążyła. Usłyszała z boku huk. W pierwszej chwili nie skojarzyła, co on mógł oznaczał. Ale za to zaraz poczuła to bardzo wyraźnie. Oderwała wzrok od obręczy, przekonana że to jeden z zawodników musiał wpaść na drugiego… Chyba zamierzała upewnić się, czy nic się stało. I właśnie w tym samym momencie rozpędzony tłuczek uderzył ją wprost w prawe ramię. Ból, który prawie zupełnie ją poraził, był nie do opisania… Zanim kompletnie oszołomiona puściła rączkę miotły, dotarło do niej, że ten złowieszczy trzask był dźwiękiem jej własnych, łamanych kości. Później… później właściwie niewiele już widziała i rozumiała. Wszystkie dźwięki, odczucia oraz przemykające przed oczami obrazy zlały się w jedną całość z potwornym bólem. Oczywiście nie miała szans, aby jakkolwiek utrzymać równowagę. Zresztą sama siła uderzenia niemal zmiotła ją z miotły. Puszczenie rączki nastąpiło zupełnie bezwładnie, a to doprowadziło już tylko do jednego – runęła w dół jak kłoda.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  124. Panna Bones miała cichą nadzieję, że przynajmniej ten jeden mecz uda zakończyć się jej bez żadnej znaczącej kontuzji na koncie… Niestety, teraz wiedziała, że mogła pożegnać się już z tym marzeniem. Gdy później o tym rozmyślała, samą chwilę zderzenia z tłuczkiem pamiętała bardzo słabo… W głowie utkwiło jej głównie wspomnienie okropnego trzasku jej własnej, łamanej kości, a później ten oślepiający ból… Nie potrafiła stwierdzić, jak szybko puściła rączkę miotły, ani z jak dużej wysokości spadła – wiedziała tylko (dzięki uprzejmości swoich kolegów z drużyny, którzy za zgodą pielęgniarki odwiedzili ją następnego dnia), że cała ta sytuacja wyglądała bardzo, ale to bardzo nieciekawie… I że powinna się cieszyć, iż straciła jasność umysłu nim uderzyła o ziemię. Bo tego momentu też nie pamiętała… Ale chyba faktycznie nie miała czego żałować. Ponoć zrobiła się okropna wrzawa, większość nauczycieli, którzy obserwowali mecz, od razu rzuciła się jej na pomoc, a grę wznowiono dopiero po następnym kwadransie. Emerson nie lubiła robić wokół siebie takiego zamieszania, aczkolwiek nie miała wtedy na to większego wpływu. Utrata przytomności na dobre odebrała jej prawo głosu. Ocknęła się dopiero po paru godzinach od wypadku. Z trudem uchyliła ociężałe powieki… i właściwie zaraz znów miała ochotę je zamknąć. Nie dość, że nawet najdelikatniejsze światło świec strasznie ją drażniło, to jeszcze w końcu poczuła cały ten ból, który przedtem odgradzał od niej wielkim murem głęboki i nieświadomy sen. Znów zapragnęła odlecieć… Minęło kilka następnych minut, nim ponownie otworzyła oczy i tym razem nie była już sama. Obok jej łóżka stała pielęgniarka wraz z opiekunem jej domu. Spoglądali na nią tak, jakby naprawdę obawiali się, że już więcej nigdy nic nie powie i nie wstanie z posłania… Dostrzegła na ich twarzach cień ulgi, gdy w końcu skrzywiła się lekko i ledwie dosłyszalnym głosem zapytała, kto wygrał spotkanie… Wiadomość o tym, że w ostatnich kilkunastu minutach meczu Puchoni dosłownie roznieśli przeciwnika, trochę poprawiła jej humor. Niestety na krótko, bo później musiała wysłuchać wszystkiego, co się z nią stało oraz pogodzić się z faktem, że jeszcze co najmniej przez parę dni będzie uziemiona w Skrzydle Szpitalnym. Uderzenie tłuczka, a następnie upadek z miotły mocno ją pogruchotały. Emerson połamała sobie co najmniej kilka znaczących kości i doznała poważnego urazu głowy. Na szczęście, żadna z tych rzeczy jakimś cudem jej nie zabiła. Opiekun domu oświadczył, że miała ogromne szczęście… i że już poinformował jej rodziców o tym, co się stało. Dlatego następnego dnia, z samego rana, panna Bones musiała jakoś przetrwać odwiedziny zatroskanego ojca oraz roztrzęsionej matki, która nie bardzo potrafiła się zdecydować, czy bardziej była zmartwiona wypadkiem córki, czy też wściekła… oczywiście na Emerson. Dolores nigdy nie była wielbicielką quidditcha, uważała że był to bardzo niebezpieczny sport, szczególnie dla kobiet. Wolałaby, aby w zamian jej córka przyjęła odznakę prefekta, o czym zawsze uprzejmie jej przypominała, przy każdej nadarzającej się ku temu okazji… podobnie było i teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatecznie wizyta państwa Bones zakończyła się w miarę pokojowych nastrojach. Ambrose zadbał o to, aby jego żona oraz córka – które mistrzyniami wyrażania głęboko skrywanych emocji nigdy nie były – nie pozabijały się wzajemnie. Rodzice opuścili Skrzydło Szpitalne krótko po południu, gdy już upewnili się, że nic jej nie grozi… a po godzinie Emerson miała na głowie wszystkich swoich kolegów z drużyny, którzy obsiedli wolne posłania dookoła i ochoczo zrelacjonowali jej to, jak okropnie wyglądał jej wypadek… oraz to, jak później udało im się wygrać cały mecz. To był chyba najprzyjemniejszy punkt tego dnia. Dopiero w okolicach kolacji pielęgniarka przegoniła sporą grupkę Puchonów, którzy jej zdaniem nie pozwalali Emerson porządnie wypocząć. Tym razem panna Bones musiała przyznać jej rację… po kolejnej dawce eliksirów była mocno zmęczona, a oczy same jej się kleiły. Znajomi obiecali, że wpadną jutro, zostawili jej trochę ulubionych słodyczy, a następnie wyszli z łoskotem. W Skrzydle Szpitalnym w końcu zapanowała przyjemna cisza. Za oknami robiło się już ciemno… Panna Bones szybko zasnęła, korzystając z upragnionej chwili spokoju. Nawet pani pielęgniarka zniknęła w swoim gabinecie, zajęta wypełnianiem jakichś ważnych papierków… wyglądało na to, że teraz Emerson wreszcie będzie miała okazję trochę odpocząć…

      Emerson Bones

      Usuń
  125. Śniło jej się coś dziwnego... Mecz quidditcha, który rozgrywała na pozycji obrońcy – choć przecież od lat była ścigającą – i musiała odbijać od obręczy lecące w ich kierunku kości… Jednak nie zawsze jej się to udawało, a gdy jakiś gnat przeleciał jej tuż pod nosem, gdzieś z pustych trybun dobiegało ją ponure wycie… Nie miała pojęcia co się dzieje, wokół nie było przecież ani jednej żywej duszy. Im bardziej się starała, tym gorszy wynik osiągała, aż w końcu miotła przestała jej słuchać i pognała w dół na łeb, na szyję… Zamiast jednak wylądować na boisku, tak jak wczoraj, tym razem roztrzaskała się w Zakazanym Lesie. Nagle z dnia zrobił się sam środek nocy, a na niebie pojawił się księżyc w pełni. Nie musiała długo czekać, aż zdezorientowana i obolała ponownie usłyszała to samo, wymowne wycie… Mogła nie wiedzieć co tu się wyprawia, jednak ten dźwięk kojarzyła aż nazbyt dobrze. W ostatnich tygodniach, niemal każdą wolną chwilę spędzała na wertowaniu ksiąg, które mogłyby jej dać jednoznaczną odpowiedź na nurtujące ją od równie dawna pytanie… Paradoksalnie, im więcej informacji zbierała i im więcej się dowiadywała, tym gorzej się czuła. Za każdym razem miała ochotę odrzucić wszystkie książki na bok, rezygnując z tych beznadziejnych poszukiwań… jednak wystarczyło zaledwie parę godzin przerwy, aby znów do nich powracała, przerzucając pośpiesznie jedną stronę za drugą… Wkrótce wiedziała już niemal wszystko, co najważniejsze. Nie odczuwała przy tym ani odrobiny wewnętrznej satysfakcji – a teoretycznie powinna, bo wystarczyło zaledwie parę niejasnych przesłanek, aby ostatecznie sama domyśliła się niezwykle delikatnej kwestii, która dotyczyła nikogo innego, jak panicza Urquharta. Męczyło ją to okropnie… za każdym razem, gdy spotykała go na korytarzu lub widziała na zajęciach, czuła że coś przewraca jej się w żołądku. Nie, wcale nie z obrzydzenia, ani nawet nie ze strachu… Te dziwne uczucia miały zupełnie inne podłoże, zupełnie inny wydźwięk. I już samo to dokładało jej dodatkowych zmartwień. Chodziła rozkojarzona, wyraźnie rozdrażniona, nocami źle sypiała, a gdy parę dni temu była pełnia, prawie w ogóle nie zmrużyła oka… Leżała na posłaniu, nieruchoma jak kłoda, wpatrując się w baldachim i nasłuchując… no właśnie, czego? W trakcie tego feralnego meczu również go unikała. Miała ułatwione zadanie, bo mogła skupić się na grze, zapominając o obecności Alexandra. Ale wszystko się posypało i w efekcie wylądowała tu gdzie teraz. Nałykała się mnóstwo paskudnych eliksirów, a i tak dręczyły ją durne sny, które nie pozwalały jej zapomnieć. Nic dziwnego, że w końcu musiała się ocknąć… Akurat w chwili, gdy drzewa w Zakazanym Lesie ugięły się od gwałtownego podmuchu wiatru, a gdzieś za jej plecami usłyszała złowrogi warkot… Właśnie wtedy otworzyła oczy… i niemal od razu nie krzyknęła. Czyżby nadal śniła? Albo to sen zlał się z rzeczywistością…
    — Alex…? — wyszeptała z wahaniem, trochę nie dowierzając, że naprawdę tu był… a co więcej, właśnie dotykał jej włosów i twarzy. Zamrugała pośpiesznie, jednak obraz ciemnowłosego Krukona nadal był tak samo wyraźny, jak sprzed chwili. A to oznaczało, że wcale sobie tego nie wyobraziła… — Co… ty tu robisz…? — dodała cicho, wpatrując się w niego intensywnie. Naprawdę był ostatnią osobą, którą spodziewała się tu ujrzeć. Po tym, jak ostatnio się pokłócili… i po tym, co stało się w Zakazanym Lesie… Od dawna ze sobą nie rozmawiali, nieustannie schodzili sobie z drogi. Tak było łatwiej. A teraz, gdy nie zdążyła jeszcze otrząsnąć się po tym niepokojącym śnie, właśnie on siedział na jej posłaniu.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  126. Nawet nie przyszłoby jej do głowy, że się tu pojawi… Naturalnie, koledzy i koleżanki, którzy odwiedzili ją dziś po południu zdążyli jej już opowiedzieć co zaszło i jakim cudem dostała rozpędzonym tłuczkiem prosto w bark, jednakże i tak obecność panicza Urquharta była dla niej niemałym zaskoczeniem. Nikt nie próbował wmawiać jej, że to z jego winy wylądowała w Skrzydle Szpitalnym, ponieważ wszyscy widzieli jak dwa tłuczki przypadkowo się ze sobą zderzają, a następnie same odskakują w dwóch różnych kierunkach… Pech chciał, że jeden z nich powędrował wprost na nią. Niemniej jednak, przyglądając się niewyraźnej minie Alexandra, Emerson odniosła wrażenie, że chyba on, jako jedyny, miał zupełnie odmienne zdanie na ten temat. Prawdopodobnie powinna była wyprowadzić go z błędu… ale przez pierwszych parę chwil nie potrafiła ułożyć w głowie żadnego dłuższego, sensownego zdania. Leżała więc i przypatrywała mu się w milczeniu, a zamiast nieszczęsnego meczu miała w głowie swój niedawny sen… Nie zdążyła jeszcze otrząsnąć się z wrażenia, że za jej plecami, skryte w cieniu, czaiło się coś, czego wolałaby nigdy nie oglądać… Chwilę później przebudziła się i Alexander siedział tuż obok niej. Jeśli to nie było zrządzeniem losu, to już sama nie wiedziała... Nie mogła jednak zachowywać się jak niema w nieskończoność. W końcu zepchnęła na bok marę senną, przywołując się do jako takiego porządku. Zapewne i tak prezentowała się dość kiepsko, więc raczej nie powinien się w niczym zorientować…
    — Przestań… — wymruczała w końcu, z trudem przełykając ślinę. Zauważyła, że trochę zaschło jej w gardle, dlatego jej głos musiał przywoływać na myśl chrzęst gruzu bądź papier ścierny. Żeby zyskać na czasie, sięgnęła po kubek stojący na szafce nocnej i upiła z niego kilka łyków wody. Poczuła się znacznie lepiej… a może nawet nieco pewniej…? — Wiem, że to był zwykły wypadek, opowiedzieli mi już jak to wyglądało. W końcu to quidditch, takie rzeczy mogą zdarzać się codziennie, każdemu… — dodała już bardziej przekonywująco, odstawiając na bok do połowy opróżniony kubek z wodą. Do tej pory nie zastanawiała się jak musiała wyglądać, jednak jak tylko o tym pomyślała zaraz poczuła nieprzyjemne mrowienie na policzkach, zdając sobie sprawę, że raczej na pewno fatalnie. A to z pewnością nie dodawało jej słowom wiarygodności… Tak, w sumie tylko o tą wiarygodność jej chodziło... — Poza tym, to nie jest moja pierwsza w życiu, poważna kontuzja… I podobno wyjdę już za parę dni… — dorzuciła jeszcze cicho, trochę jakby na pocieszenie. Czyżby jakimś cudem zrobiło jej się żal tego półgłówka…? Nie, na pewno nie... Powiedziała to tylko dlatego, aby przestał wyglądać i zachowywać się jak zbity pies… Bo co innego mógł tu robić? Zapewne przestraszył się, że stała jej się krzywda… i że to on był za to odpowiedzialny. Prawdopodobnie ruszyło go sumienie… Może gdyby miała więcej sił lub z natury była okropnie wredną wiedźmą, mającą ochotę się na nim wyżyć, to już dawno obrzuciłaby go stekiem wyzwisk i przyznałaby mu rację – tak, to on za tym stoi, to jego wina! Ale jakoś… nie chciała tego robić. Właściwie czemu miałoby to służyć…? Nawet jeśli dałoby jej to jakąś dziwną satysfakcję, to prawdopodobnie krótkotrwałą…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  127. Może to było głupie, ale czuła się poddenerwowana… i właściwie nie wiedziała dlaczego. Czy to obecność Alexandra tak na nią działała? Albo to ten głupi sen, który przyśnił jej się dosłownie parę chwil temu… Istniała jeszcze trzecia opcja – połączenie obydwu tych rzeczy, czyli niezapowiedzianych odwiedzin Urquharta oraz snu. Ewentualnie to te paskudne eliksiry… w końcu nałykała się ich całkiem sporo. Z tego wszystkiego poczuła lekkie pulsowanie w skroniach… domyślała się, że zwiastowało to rychły ból głowy, więc aby temu jakoś zapobiec, wbiła wzrok w okno za plecami Alexandra, przyglądając się wielkim kroplom deszczu, które raz po raz rozbijały się na grubym szkle. Słuchała tego, co do niej mówił… to nie tak, że go ignorowała. Jednak miała wrażenie, że po tym, czego się o nim dowiedziała (zupełnie nieoficjalnie...), przebywanie w jego towarzystwie nabrało zupełnie innego charakteru. Chyba po prostu nie wiedziała, jak powinna się zachowywać… i to ją trochę martwiło. Co to dla niej oznaczało? Dlaczego się tym przejmowała? Nie była uprzedzona, nie bała się… a więc o co jej chodziło…?
    — Dzięki, myślę że dam sobie radę. To tylko kilka dni zaległości… większość egzaminów i zaliczeń i tak mam już za sobą — odezwała się w końcu, nadal nie odrywając wzroku od ulewy za oknami. Właściwie, to kiedy zdążyło się tak zachmurzyć i rozpadać? Wcześniej w ogóle nie zwróciła na to uwagi… Musiała przyznać, że zachowanie ciemnowłosego Krukona było miłe – przynajmniej próbował zachować się po koleżeńsku, nawet jeśli już zdążyła mu powiedzieć, że nie żywi do niego żadnej urazy. Miał jednak rację, myśląc że znajomi Emerson nie pozwolą jej się nudzić i codziennie po zajęciach będą dostarczali jej wszystkie notatki oraz prace domowe. Nagle przypomniało jej się, jak kilka miesięcy temu spotkali się w namiocie, który służył za szatnię dla zawodników. Tego dnia też tak okropnie padało… Wówczas pierwszy raz zobaczyła zmianę, która w nim zaszła. Nie mogła wiedzieć, co tak naprawdę za nią stało… Pogrążona we własnych myślach drgnęła dopiero wtedy, gdy z ust Alexandra padły niespodziewane przeprosiny. Powoli przeniosła spojrzenie z okna na twarz panicza Urquharta. Mogłaby mu teraz odpowiedzieć na tysiące różnych sposobów… kiedyś bardzo chciała na niego nakrzyczeć. Marzyła też o tym, aby mu przywalić, albo nawet posłać w niego jakieś wyjątkowo paskudne zaklęcie, po którym chodziłby po szkole ze szczurzymi wąsami i ogonem… Później w ogóle nie chciała z nim rozmawiać… a w tej chwili już sama nie wiedziała jak powinna zareagować. Ten wypadek był tylko zasłoną dymną… obydwoje dobrze wiedzieli, że tak naprawdę chodziło o to, co stało się w Zakazanym Lesie. Wisiało to nad nimi od tygodni… i najwyraźniej żadne z nich jeszcze się z tym nie uporało. Jednak Emerson nie czuła się na siłach, aby znów się denerwować… Przecież to i tak nie miało większego sensu. Żadne z nich nie cofnie czasu i nie zapobiegnie temu, co się wówczas wydarzyło… Pewnie dlatego jej jedyną reakcją na przeprosiny chłopaka było lekkie wzruszenie ramion… Co innego mogłaby zrobić?
    — W porządku… — odparła tylko cicho, znów przenosząc wzrok na ulewę za oknem.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  128. Wakacje – tak jak zwykle – upłynęły jej za szybko. Działo się tak każdego roku, i zresztą podobnie jak każdego roku musiała wybrać się na zakupy na Pokątną, aby zaopatrzyć się we wszystko, czego będzie potrzebowała w zbliżającym się, nowym roku szkolnym. Jednak teraz było trochę inaczej niż zawsze. Po pierwsze, wyprawa na Pokątną w celu zrobienia zakupów do Hogwartu miała być dla Emerson ostatnią tego typu, ponieważ rozpoczynała już siódmy rok nauki w szkole – i nie umiała jeszcze zdecydować, czy bardziej się z tego powodu cieszyła, czy też smuciła… Po drugie, jej rodzice byli bardzo zajęci (w Ministerstwie Magii było urwanie głowy, a kilka partii nowych eliksirów uzdrawiających musiało zostać pośpiesznie podmienione), a więc nie mogli towarzyszyć ani Emerson, ani Annabelle w wyprawie na Pokątną. W zamian poprosili pannę Bones, aby miała oko na swoją młodszą siostrę, wierząc że dziewczynki są już na tyle dorosłe i odpowiedzialne (a przynajmniej starsza z nich), aby poradziły sobie same. Dla Emerson, wyprawa bez rodziców do Londynu nie była niczym niezwykłym, jednak Annabelle, z różnych znanych tylko sobie powodów, nie mogła się jej już doczekać. Co też od razu na wstępie Emerson wydało się wyjątkowo podejrzane… Tak czy inaczej, długo odkładany dzień zakupów w końcu nadszedł. Dziewczęta, zaopatrzone w wygodne plecaki, nieprzemakalne buty oraz długie peleryny (bo jak na złość, na zewnątrz było akurat ponuro i dżdżysto) wylądowały na Pokątnej wczesnym przedpołudniem. Tak jak się można było tego spodziewać, pomimo złej pogody, cała ulica była wypełniona po brzegi. Na niespełna dwa tygodnie przed końcem wakacji, wszyscy młodzi czarodzieje ruszyli na poszukiwania nowych piór, cynowych kociołków oraz eleganckich szat… wśród nich znajdowały się również Emerson i Annabelle. Starsza panna Bones od razu oświadczyła jak wyglądał plan zakupów, na co młodsza panna Bones odpowiedziała typowym dla siebie marudzeniem i stękaniem. Na szczęście Emerson miała w nosie fochy Annabelle i już wkrótce obie przystąpiły do realizowania wspomnianego wcześniej planu. Zaczęły od zamówienia nowych mundurków szkolnych u Madame Malkin, następnie przeszły do Artykułów piśmienniczych Scribbulsa, zahaczyły o sklep z markowym sprzętem do quidditcha (bo Emerson potrzebowała nowego zestawu do czyszczenia miotły) oraz Centrum Handlowe Eeylopa (bo Annabelle zażyczyła sobie nowej karmy dla swojego puchacza). Na koniec zostawiły sobie Księgarnię Esy i Floresy, gdzie napierający ze wszystkich stron tłum czarodziejów przyprawił Emerson o potężny ból głowy. Gdy w końcu zdobyły wszystkie potrzebne im książki, były już nieźle wymęczone. Po kilku godzinach wytężonych zakupów uznały, że czas wracać do domu… Uznały jednak, że obiad w Dziurawym Kotle byłby miłym zwieńczeniem dnia i postanowiły się tam wybrać. Po drodze Emerson przypomniało się, że chciała jeszcze wstąpić na chwilę do Ollivandera – miała zamiar zapytać o magiczny środek konserwujący drewno różdżki. Annabelle uznała jednak, że w sklepie jest za dużo ludzi i woli poczekać na siostrę na zewnątrz… a starsza panna Bones szybko na to przystała. Zbyt szybko. Mogła się przecież spodziewać, że nie skończy się to dobrze… ale sądziła, że zajmie jej to tylko dwie minuty (zajęło niespełna pięć!) i w tym czasie nic złego się nie stanie. Niestety, po raz kolejny nie doceniła niefrasobliwości swojej młodszej siostry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy Emerson wyszła ze sklepu, Annabelle nigdzie nie było. Z początku tylko się zirytowała, szukając siostry przed pobliskimi wystawami sklepowymi. Jednak im dłużej nie mogła jej znaleźć, tym większy czuła niepokój, aż w końcu przebiegła całą Pokątną wzdłuż i wszerz, dwukrotnie. Ale Annabelle rozpłynęła się w powietrzu. Emerson była tak zła i tak zmartwiona jednocześnie, jak to tylko starsza siostra potrafiła być. Oczywiście czuła się też winna, bo obiecała rodzicom że się nią zajmie… a teraz nie wiedziała nawet gdzie była! Postanowiła przejść Pokątną jeszcze raz, zaglądając do miejsc, gdzie Annabelle mogłaby chcieć wejść… olśniło ją dopiero w połowie drogi, gdy roztargniona zerknęła na jedną z bocznych, spowitą w cieniu alejek… Czyżby Annabelle była tak nieodpowiedzialna…? Emerson obawiała się, że tak… w szkole często powtarzała, że któregoś dnia chciałaby wybrać się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Uważała, że były tam o wiele ciekawsze sklepy niż te na Pokątnej. Nigdy jednak nie miała okazji tego zrobić, bo ciągła obecność rodziców wszystko komplikowała. Ale dziś, gdy była tylko ze starszą siostrą… Emerson zagryzła mocno zęby. Przeklęta smarkula... Wykorzystała okazję i zwiała… ale jeśli myślała, że Emerson za nią nie pójdzie, to grubo się myliła. Musiała ją znaleźć i stamtąd wyciągnąć, nim Annabelle wpakuje się w jakieś kłopoty, które zawsze przyciągała do siebie jak magnes. Upewniwszy się jedynie, że jej różdżka znajduje się pod peleryną na wyciągnięcie ręki, Emerson skręciła w boczną alejkę, zanurzając się w złowrogich oparach Nokturnu…

      Emerson Bones

      Usuń
  129. Kaptur ciemnej, satynowej peleryny wylądował jej niemal na samych oczach – nim zatopiła się w wąskie, ciemne uliczki Śmiertelnego Nokturnu zadbała o to, aby jak najmniej rzucać się w oczy. Wiedziała wszakże, że po prostu tu nie pasowała. Miała zbyt starannie dobrany strój, zbyt czystą twarz oraz nadal cieszyła się pełnym uzębieniem, a w dodatku jej cery nie pokrywały niezliczone zmarszczki, czyraki bądź wypryski, tak jak większości snujących się po alejach wiedźm bądź czarnoksiężników. Dlatego starała się naciągnąć kaptur niemal po sam nos, ciesząc się że siąpił deszcz i w związku z tym nie wyglądało to wyjątkowo dziwacznie. Na razie nikt nie zwracał na nią większej uwagi. Mogła więc rozglądać się spokojnie dookoła, szukając swojej siostry… Problem polegał na tym, że niestety nie miała bladego pojęcia, gdzie też mogła pójść, dlatego musiała zajrzeć niemal w każdą, przysłowiową dziurę, aby upewnić się, że akurat tam jej nie ma. Na Śmiertelnym Nokturnie była tylko raz w życiu – jeden, jedyny raz, w towarzystwie ojca, który podczas zakupów na Pokątnej musiał pilnie załatwić pewną służbową sprawę w Borginie & Burkesie. To było niespełna trzy lata temu. Wtedy na własne oczy zobaczyła te szemrane towarzystwo oraz ponure sklepiki poupychane w najciemniejsze kąty ceglanych kamienic… Więcej nie chciała tu zaglądać. A jednak… teraz nie miała większego wyboru. Zaglądała więc po kolei do każdego z tych odstręczających przybytków, poczynając od dziwacznej Apteki pana Mulpeppera, gdzie dwie czarownice wykłócały się z właścicielem o zawyżoną cenę wątroby nietoperza. Później weszła na chwilę do Nieścieralnych tatuaży Markusa Scarra i Białego Wiwerna. Po drodze zaliczyła jeszcze parę innych sklepów, jednak w żadnym nie znalazła swojej młodszej siostry. Zła i coraz mocniej zdenerwowana miała ochotę tłuc pięścią w mur. Właśnie wtedy, gdy zirytowana rozglądała się dookoła, zsunął jej się z głowy kaptur, odsłaniając na chwilę jasne, czyste włosy… co prawda szybko go poprawiła, jednak i tak zdążyła wpaść w tarapaty, o których uświadomiła sobie dopiero w chwili, gdy niemal dosłownie na nie wpadła. Skręcając w kolejną alejkę – jedną z ostatnich, które zostały jej do sprawdzenia – napotkała na swej drodze wysokiego, chudego czarodzieja, który wyglądał ni mniej, ni więcej jak szczur z ludzką twarzą. Nie zwróciła na niego większej uwagi, dopóki ten nie zasłonił jej przejścia…
    — Zgubiłaś się, ptaszyno…? — zaskrzeczał, a na jego porowatej gębie pojawił się grymas, który prawdopodobnie miał imitować słodki uśmiech. Emerson od razu zmarszczyła brwi i nos, uderzona jego cuchnącym zapachem.
    — A ty? Bo jeśli tak, to szkoda… nie mam czasu — odparła na odczepnego. Może powinna była ugryźć się w język, ale to, że od niemal godziny szukała Annabelle, w dodatku w takim miejscu jak to, nie pomagało jej w poskromieniu złości. Poza tym, co ten człowiek sobie wyobrażał…? Albo myślał, że była wyjątkowo naiwna sądząc, że zechce poprosić go o jakąkolwiek pomoc… albo miał nadzieję ją przestraszyć, na co na pewno mu nie pozwoli. Podejrzany, czy nie, jeśli zrobi coś głupiego, wepchnie mu własną różdżkę prosto do gardła…
    — Może go jednak znajdziesz… oprowadziłbym cię… — wyszczerzył zęby, na których widok pannę Bones lekko cofnęło. Na Merlina, co za parszywe szczęście...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zejdź mi z drogi… — warknęła. Nie zamierzała się z nim dłużej bawić. Właśnie miała sięgnąć po swoją różdżkę, aby pomóc mu się przesunąć, skoro sam nie chciał… ale wtedy poczuła silne uderzenie w plecy. Kompletnie zaskoczona poleciała na wybrukowaną ścianę kamienicy, wpadając na nią z łoskotem. To nie było żadne zaklęcie… ktoś ją po prostu popchnął... Wystarczyła sekunda lub dwie, i już się odwracała, gdy wtem jakieś wielkie łapsko chwyciło jej prawe ramię, nie dość że blokując przed sięgnięciem po różdżkę, to jeszcze niemal miażdżąc w żelaznym uścisku. Tym razem walnęła plecami o tę samą ścianę co przed chwilą, ale gdy uniosła spojrzenie miała przed sobą nie tylko tego parszywego szczura… Najwyraźniej jego kumpel od samego początku czaił się w ciemnościach i czekał na dogodny moment, aby zaatakować. A ona, jak ta ostatnia idiotka dała się tak zaskoczyć...
      — No popatrz… chyba jednak znalazłaś trochę czasu… — chudzielec zachichotał, a klockowaty przygłup, który wyglądał jakby coś przejechało mu po twarzy, zacharczał radośnie — To co… mam już pomysł, które miejsce chciałbym ci najbardziej pokazać… tam nikt nam nie będzie przeszkadzał… — dodał, zniżając głos niemal do szeptu. Dopiero w tym momencie Emerson zrozumiała, że wpadła w poważne kłopoty… i poczuła strużkę zimnego potu spływającą jej po plecach…

      Emerson Bones

      Usuń
  130. No dobrze, jej plan trochę nie wypalił… ale chyba nie było jeszcze tak źle, prawda? Mogła sobie poradzić… potrafiła sobie poradzić. Musiała tylko zebrać myśli i szybko zdecydować co dalej. Tych dwoje nie wyglądało na wyjątkowo rozgarniętych – choć jakimś cudem udało im się ją zaskoczyć i pozbawić możliwości ruchu. Emerson doszła jednak do wniosku, że chyba musieli mieć w tym wprawę, skoro tak zręcznie im to poszło. Jeden z nich zagadywał, a drugi zachodził ofiarę od tyłu… Jakże straszliwie prosty, a zarazem skuteczny plan! Powinna była być bardziej ostrożna, to pewne… Przecież nie znajdowała się już na Pokątnej. W dodatku nikt nie wiedział, że postanowiła wybrać się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu, więc nie mogła liczyć na to, że ktoś przybędzie jej na pomoc… Cóż, przynajmniej do czasu. Właśnie kombinowała jak się z tego wyplątać – groźbą lub prośbą – jednocześnie próbując uwolnić już lekko zdrętwiałe ramię z żelaznego uścisku trzymającego ją olbrzyma… I wtem wąską alejkę wypełniło jaskrawe, czerwone światło. W mgnieniu oka odzyskała upragnioną wolność, gdy ten sam parszywiec, przyciskający ją jeszcze sekundę temu do ściany, odfrunął paręnaście metrów w bok, lądując z głośnym trzaskiem na mokrym bruku. Panna Bones zamrugała zdumiona, podobnie jak i chudy, szczurowaty kompan rozpłaszczonego w kałuży przygłupa. Po chwili, zarówno ona jak i on odwrócili głowę w bok, ku ciemnej uliczce… I wtedy Emerson przeżyła coś, co można byłoby określić mianem małego szoku. Ni stąd, ni zowąd, ujrzała znajomą sylwetkę pewnego ciemnowłosego Krukona, o którym starała się nie myśleć przez całe wakacje… A teraz, trochę jak na złość, pojawił się on tuż przed jej nosem. Alexander niewiele się zmienił przez te półtora miesiąca… może jedynie urósł o dodatkowe dwa centymetry, jakby i tak nie był już wystarczająco wysoki… W każdym razie nie zareagowała w żaden sposób, nim Urquhart dopadł zaskoczonego chudzielca, uderzając go prosto w już i tak nie wyjściową twarz. Nawet nie zdążył sięgnąć po różdżkę... Zaraz wylądował na ziemi, a Emerson z lekkim niedowierzaniem patrzyła na to, jak Alexander z największym zapałem przykłada się do tego, aby już za szybko z niej nie wstał. Dopiero jakieś trzy ciosy prosto w nos później, ciemnowłosy Krukon wyprostował się i spojrzał prosto na nią. Poczuła mocny i stanowczy uścisk jego palców na swojej dłoni… z zaskoczeniem zauważyła, że były mokre... Dała mu się jednak pociągnąć, nie próbując nawet protestować. Chyba jeszcze nie do końca rozumiała, co tak naprawdę się stało… Musiało minąć jeszcze kilkanaście sekund, nim jego oczywiste pytanie w połączeniu z rozeźlonym tonem głosu w końcu do niej dotarły. Jednak nawet wtedy nie zareagowała tak, jak powinna, zbywając go lub strofując za narobienie niepotrzebnego zamieszania…
    — Stój… — wykrztusiła w końcu, próbując go jakoś zatrzymać — Twoja ręka… krwawisz… — dodała już zdecydowanie wyraźniej. Nie czekała na jego odpowiedź, domyślała się że wzruszyłby jedynie ramionami, bagatelizując całą tę sytuację. Dlatego tym razem to ona pociągnęła go za rękę, zmuszając aby się zatrzymał… z naprzeciwka nadciągała właśnie kilkuosobowa grupa wiedźm, więc Emerson wskoczyła w boczny zaułek, zmuszając Alexandra, aby zrobił to samo. Skryci za częściowo rozebranym murkiem, w miejscu które musiało służyć za zwykły śmietnik, panna Bones w końcu stanęła z nim twarzą w twarz, posyłając mu pytające spojrzenie… być może kryło się w nim coś więcej, niż tylko niemy wyraz niedowierzania…
    — Ja… — odezwała się cicho, przypominając sobie, że zaledwie parę chwilę temu z jego ust padło pytanie, które teraz ona chciała mu zadać. — Co ty tutaj robisz…? — odbiła piłeczkę. Cały czas trzymała jego dłoń. Zdążyła ona skrwawić jej własne palce…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  131. Chyba obydwoje musieli trochę ochłonąć… bo jak na razie silne emocje nie pozwalały im się skupić. Alexander jak zwykle się wściekał – choć tym razem wyglądał znacznie... groźniej. Emerson już wiele razy widziała jak ogarniała go złość, na przykład podczas meczy quidditcha, gdy jego drużyna traciła punkty lub nieprecyzyjne uderzenie w tłuczka posyłało piłkę nie tam, gdzie chciał… Jednak nigdy nie miała okazji oglądać go tak… rozjuszonego. Stojąc i przypatrując mu się w milczeniu miała wrażenie, że obserwuje dzikie zwierzę zamknięte w klatce, które rzucało się dookoła oraz obijało o kratki, nie mogąc poradzić sobie z rozsadzającym go zdenerwowaniem. I gdyby nie to, że już od dawna domyślała się jaką skrywał tajemnicę, pomyślałaby że to skojarzenie nie ma najmniejszego sensu... Wróciła jednak szybko na ziemię – nie mogła się teraz znów rozpraszać, to nie było ani dobre miejsce, ani dobry czas… Mało nieprzespanych nocy przeleżała w łóżku, rozmyślając o tym, czego nigdy nie powinna była się dowiedzieć…? Podskoczyła gwałtownie, gdy ni stąd, ni zowąd pięść Alexandra wylądowała z impetem na pobliskim murku. Nie, nie chciała sobie nawet tego wyobrażać, co by się wydarzyło, gdyby nie udało jej się wykaraskać z kłopotów… I gdyby Alexander jej nie pomógł… Tym bardziej z trudem znosiła jego zdenerwowanie, doskonale wiedząc, że zachowywał się tak tylko i wyłącznie z jej winy. Owszem, plątanie się samotnie po Śmiertelnym Nokturnie było okropnie głupim pomysłem. Jednak ciemnowłosy Krukon nadal nie miał pojęcia, dlaczego się na to zdecydowała, i że to wcale nie była zwykła zachcianka… Chyba w końcu musiała mu o tym opowiedzieć, inaczej żadne z nich nigdy się nie uspokoi.
    — Szukam siostry — wypaliła wreszcie, unosząc na niego jasne, zaniepokojone spojrzenie. W tej chwili nie liczyło się to, w jakich stosunkach się rozstali… a niestety nie były one najlepsze, pełne niedomówień i śmiesznych, dziecinnych uprzedzeń... Okłamywanie go nie miało najmniejszego sensu. Zaczerpnęła więc tchu i już spokojniej powtórzyła… — Szukam mojej młodszej siostry, Annabelle… Byłyśmy razem na zakupach, na Pokątnej… spuściłam ją z oczu tylko na chwilę, miała na mnie poczekać… Ale gdy wyszłam ze sklepu nigdzie jej nie było. I… nie znasz jej tak dobrze jak ja… Wiem, że wykorzystała tę okazję, aby wybrać się tutaj, na Nokturn. Zawsze chciała to zrobić… — zakończyła z wyraźną irytacją w głosie, przypominając sobie jak bardzo jest na nią zła. Jednak trwało to tylko przez parę sekund. Zaraz znów pomyślała o tym, co stało się przed chwilą… i ogarnął ją strach… — Muszę ją znaleźć, zanim wpadnie w kłopoty… tak jak ja — przełknęła z trudem ślinę, posyłając Alexandrowi zdeterminowane spojrzenie. Nie ruszyła się jednak z miejsca… zamiast tego zrobiła coś, co powinna była uczynić już na samym początku tej nerwowej wymiany zdań. — Dziękuję… — dodała ciszej. — Niech ci będzie, głupku… uratowałeś mi tyłek — posłała mu nawet nikły uśmiech. Następnie sięgnęła wolną ręką po różdżkę, którą wykorzystała do rzucenia odpowiedniego zaklęcia przyśpieszającego gojenie małych, niegroźnych ran. Była mu to winna… Na szczęście jego ręka nie była w tak złym stanie, na jaką wskazywała ilość krwi spływającej po jego palcach wprost na jej własną dłoń. Zresztą, to również szybko naprawiła, machnąwszy lekko różdżką, aby wyczyścić ich skórę oraz lekko przybrudzone szaty ze śladów krwi. Nadal nie puściła jednak jego ręki… I w sumie nie wiedziała dlaczego... Może ponieważ on też nadal ją trzymał…?

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  132. Chyba teoretycznie powinna zaprotestować – skoro do tej pory wszystkie pomysły ciemnowłosego Krukona wzbudzały w niej naturalny sprzeciw wymieszany z poirytowaniem – jednak na samą myśl o tym, że mieliby się rozstać, co oznaczałoby dla Emerson samotne poszukiwania siostry na Nokturnie, zrobiło jej się trochę niewyraźnie. A przecież nie była strachliwa… ale z drugiej strony, nie była też głupia. Przed chwilą prawie źle skończyła i gdyby nie niespodziewane pojawienie się Alexandra, zapewne nie stałaby tu gdzie teraz, zastanawiając się nad dalszymi poszukiwaniami Annabelle. Musiała przyznać sama przed sobą, że obecność Urquharta działała na jej korzyść. Nie tylko chroniła ją przed następnymi tego typu atrakcjami – bądź co bądź, Alex smarkaczem już nie był, i na pewno wzbudzał większy respekt niż pierwsza lepsza zagubiona panienka – ale mógł jej również pomóc w samych poszukiwaniach. Co dwie głowy, to nie jedna, prawda? Nadal nie powiedział jej co tu robił… Chyba udawał, że nie usłyszał, gdy go o to pytała. Ale spokojnie… nie zamierzała tak tego zostawić. Na razie jednak odpuściła sobie dalszą inwigilację, bo nie mieli na to czasu. Nie wiadomo, gdzie Annabelle była i w jakim towarzystwie się znajdowała. Choć gdy Emerson w końcu ją dorwie (a na pewno tak się stanie), wówczas ciemne uliczki Śmiertelnego Nokturnu będą wydawały jej się niemal rajem… Znów jednak przez chwilę straciła wątek. Zapomniała na moment o swojej nieznośnej siostrze, odsunęła na bok wizje bolesnych tortur jakich się na niej dopuści, jak tylko ją znajdzie… Skupiła się na ciemnowłosym Krukonie, który niemal tak nagle jak wybuchł, teraz niespodziewanie złagodniał, wpatrując się w nią już zdecydowanie spokojniejszym spojrzeniem. Nie poruszyła się, gdy sięgnął dłonią do jej twarzy. Poczuła tylko jak chwyta ją za kosmyk włosów, zaczesując go do tyłu, za ucho… a następnie, delikatnie sunie palcem po jej policzku, aż do linii żuchwy. Nie wiedzieć czemu nie potrafiła się ruszyć i na niego huknąć. Stała trochę jak wrośnięta w ziemię, zachodząc w głowę, co się z nią na Merlina dzieje... Jeszcze niedawno potrafiłaby mu złoić skórę oraz porządnie nagadać, każąc mu się ogarnąć i nie wyobrażać sobie niewiadomo czego. Teraz miała z tym wyraźny problem…
    — Wiem… — odparła w końcu cicho. Oczywiście chodziło jej o Annabelle, że z pewnością musiała się tu gdzieś kręcić… bo przecież wcale nie o to, że sama zachowuje się jakoś tak podejrzanie. Pozwoliła Alexandrowi naciągnąć sobie na głowę ciemny kaptur. Tym razem będzie pilnowała, aby jej się nie zsunął. Schowała różdżkę w wewnętrzną kieszonkę peleryny i już rozluźniała palce drugiej dłoni… gdy nagle poczuła, że Alexander robić coś zupełnie odwrotnego. Jego ręka tylko mocniej zacisnęła się na jej, a Emerson posłała mu zaskoczone spojrzenie. O dziwo (znów…) nie powiedziała na ten temat ani słowa. Naprawdę działo się z nią coś niepokojącego... Poszła za nim bez zbędnych ceregieli, powtarzając w myślach, że nie mają na to czasu… a zresztą, już pogodziła się z myślą, że tak będzie bezpieczniej… mieć go tak blisko siebie. Wyszli więc z zaułka trzymając się za ręce, co w zupełnie normalnych okolicznościach sprawiłoby, że panna Bones prawdopodobnie padłaby na zawał.
    — Przeszłam już prawie całą ulicę — odpowiedziała na pytanie Alexandra, rozglądając się po posępnych zakamarkach Nokturnu. Zupełnie jakby miała nadzieję, że w jednym z nich dostrzeże twarz młodszej siostry. — Byłam u Mulpeppera, Markusa Scarra i w Wiwernie. Zaglądałam też w parę innych miejsc… ale nigdzie jej nie znalazłam — dodała ponuro. — Zanim natknęłam się na tamtych dwóch, chciałam jeszcze iść do sklepiku, gdzie sprzedają skurczone głowy... oraz do Borgina & Burkesa. Wydaje mi się, że to właśnie tam mogłaby najbardziej chcieć zajrzeć… W szkole nasłuchała się różnych głupich opowiadań o tym miejscu — posłała Urquhartowi wymowne spojrzenie, przeklinając w myślach głupotę nastolatek…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  133. Jeśli sądził, że Emerson nie zauważy jak dobrze orientował się co gdzie jest na Nokturnie, to był w sporym błędzie. Ona sama była tu raz, w dodatku w towarzystwie ojca, trzy lata temu… i szczerze mówiąc nie zapamiętała zbyt wielu szczegółów – gdyby teraz ktoś kazał jej tu znaleźć jakiś konkretny sklep, to bez mapy miałaby mały problem. Natomiast ciemnowłosy Krukon prowadził ją pewnym krokiem, rozprawiając o tym miejscu z taką swobodą w głosie, jakby zaglądał tu niemal co najmniej parę razy w miesiącu. Wydawało jej się to bardzo podejrzane… ale jak na razie postanowiła milczeć. Nadal uważała, że to nie był najlepszy czas na tego typu rozmowy. Obydwoje zbyt łatwo wpadali w złość, denerwując się na siebie nawzajem… a przecież musieli skupić się na odnalezieniu Annabelle, zanim stanie jej się krzywda. Z każdym kolejnym krokiem panna Bones odczuwała coraz większy niepokój… zaczęła wyobrażać sobie naprawdę okropne rzeczy i z jeszcze większym zdenerwowaniem rozglądała się po pobliskich sklepach, modląc się w duchu, aby w którymś z nich dostrzec charakterystyczną, jasnowłosą czuprynę młodszej siostry… Jak na złość nigdzie nie mogła jej wypatrzeć. A była przekonana, że nie została na Pokątnej. Znała ją od tylu lat i doskonale wiedziała jak durne pomysły przychodziły jej do głowy, gdy zostawiało się ją samopas. Annabelle nie miała za grosz instynktu samozachowawczego – podejmowała kolejne głupie decyzje, jakby była święcie przekonana, że jest nieśmiertelna i nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Wyprawa na ulicę Śmiertelnego Nokturnu zapewne traktowała jak zwykły, popołudniowy spacer… Emerson doprowadzało to do szału. Nie mogła jednak dać się zdekoncentrować. Miała nadzieję, że już za chwilę dotrą do Borgina & Burkesa, ponieważ to właśnie tam spodziewała się odnaleźć swoją młodszą siostrę. Z tych wszystkich parszywych miejsc, właśnie to jedno wydawało się jej najciekawsze – nie tylko ze względu na swój tajemniczy, czarnomagiczny asortyment, ale również i mroczną historię z nim związaną…
    — Jeśli nie będzie jej u Borgina & Burkesa, to naprawdę nie wiem… — zaczęła z roztargnieniem, ale w tej samej chwili usłyszała jak ciemnowłosy Krukon wciąga gwałtownie powietrze, tym samym sygnalizując jej, że dzieje się coś złego. Zamarła, jednak tylko na parę sekund… bowiem zaraz poczuła, jak Alexander mocniej chwyta jej dłoń i ciągnie w stronę najbliższego sklepu. Nie zaprotestowała. Dała wepchnąć się do środka, przy okazji niemal nie potykając się o skrawek własnej peleryny. Dopiero w ciasnym i cuchnącym woskiem wnętrzu zorientowała się gdzie trafili… Jednakże słowa Alexandra sprawiły, że na chwilę zupełnie o tym zapomniała.
    — Wspaniale… — westchnęła poirytowana, wyglądając ostrożnie przez zatłuszczoną witrynę sklepową. Nie sądziła, aby z tej odległości mogli ich tu dostrzec, jednak na wszelki wypadek zaraz odsunęła się od brudnego okna, posyłając Alexandrowi chmurne spojrzenie. — Nie mamy czasu siedzieć tu i czekać, aż sobie pójdą. Muszę znaleźć siostrę… zanim tacy sami jak tamci dwaj znajdą ją pierwsi — dodała niemal szeptem, a na jej bladym obliczu od razu pojawił się paskudny grymas. Nawet nie chciała sobie tego wyobrażać. Rozejrzała się więc po mrocznym wnętrzu, rozświetlonym jedynie blaskiem setki przeróżnych świec… Jedne były małe i zupełnie niepozorne, a inne wyglądały jak wielkie puchary, były pokryte czarnymi runami bądź paliły się na fioletowo. Emerson dostrzegła sprzedawczynię, starą i pokurczoną wiedźmę, która od samego początku nawet nie spojrzała w ich kierunku – zajęta mamrotaniem przekleństw pod nosem, stękając rozkładała nowe świece na jednym z regałów. Wtedy w głowie Emerson zaświtał pewien pomysł… — Chodź… — mruknęła w stronę Urquharta, chwytając go za skrawek rękawa oraz ciągnąc w stronę sklepowej lady, za którą majaczyły niewyraźnie stare, drewniane drzwi. Jeśli panna Bones miała rację, to musiały one prowadzić na zaplecze… i tylne wyjście.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  134. Ponowne pojawienie się na peronie, spowodowało, że Victor odruchowo zacisnął mocniej palce na uchwycie swojego kufra. Czuł, jak ilość wspomnień uderza w niego z niesamowitym impetem, powodując wiele mieszanych uczuć. Spoglądał na mijających go uczniów, mając wrażenie, że znajduje się w zupełnie innej rzeczywistości, mimo, że w pełni świadomie podjął decyzję o ponownym rozpoczęciu nauki na ostatnim roku w Hogwarcie. Wypadek, brak możliwości podejścia do egzaminów, wakacje spędzone w Mungu, trwała kontuzja nogi. Wszystko, to było nietrafionym, kompletnie popieprzonym scenariuszem, które napisało życie. To samo życie, które w wyjątkowo perfidny sposób drwiło sobie z niego poprzez szereg nieprzyjemnych drobiazgów, które spotykały go na co dzień. Ward uparcie, jednak trzymał się myśli, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a wydarzenia, które go dotknęły mają go czegoś nauczyć, zas na jego drodze jeszcze pojawi się coś dobrego. Momentami jednak gorycz porażki była zbyt ciężka do uniesienia i Victor czuł się szczerze przytłoczony teoretycznie dorosłym życiem.
    Ward drgnął niespokojnie, gdy w tłumie pchających się do wagonów uczniów, dostrzegł znajomą twarz. Od naprawdę długiego czasu nie czuł tego, co czuł właśnie teraz, a czuł rozpierającą jego wnętrze radość.
    — Alex — rzucił. W głosie Victora wyraźnie zabrzmiała ulga, gdy dane mu było porządnie uścisnąć przyjaciela. Potrzebował tego. Potrzebował męskiego kompana, który był dla niego niczym najprawdziwszy brat. — Oboje narzekaliśmy, że musimy się rozdzielić, a jednak życie potrafi zaskakiwać — powiedział brunet, gdy tylko odsunął się od przyjaciela dosłownie na wyciągnięcie ramion. — Cholernie dobrze cię widzieć — dodał. Na twarzy Warda pojawił się szerzy uśmiech, który nieco rozświetlił jego posmutniałą i nieco poszarzałą twarz. Skinął głową w stronę pociągu, aby dłużej nie tracili czasu. Victor wyraźnie utykał na prawą nogę, która wieczorami jeszcze doskwierała mu bólem, który na szczęście był całkiem znośny. Odnalezienie wolnego przedziału ku ich szczęściu nie było problemem i mogli spokojnie usadowić się na siedzeniach i odetchnąć. Victor wyjął na kolana swoją kotkę, która zdążyła naprawdę wyrosnąć i nie przypominała już tej małej, słodko mruczącej kotki, która domagała się pieszczot.
    — Widzę, że nie tylko mi było tęskno — powiedział Ward, gdy Sushi sprawnie przeszła na kolana Alexa, zaczynając głośno mruczeć. Uwielbiała Urquharta bez dwóch zdań, co pewnie miało swe podłoże w fakcie, że zaraz po Victorze od momentu, gdy kotka była jeszcze maleńka, spędzał z nią najwięcej czasu. Ward zerknął za okno, gdy pociąg wreszcie ruszył. Poczuł ten sam ucisk w brzuchu, który czuł za każdym razem, gdy siedział w pociągu gnającym do Hogwartu. Nie wiedział, czy był to stres, czy może ekscytacja. Nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, bo uczucie ginęło dość szybko.

    Victor, wreszcie.

    OdpowiedzUsuń
  135. Sprzedawczyni była zbyt zajęta marudzeniem pod nosem, aby zwrócić na nich uwagę. Poza tym, wykładanie przeklętego towaru było znacznie bardziej interesujące niż obserwowanie dwójki smarkaczów, którzy wpadli tu przez kompletną pomyłkę i nieszczęśliwy zbieg okoliczności w jednym. Panna Bones i tak nie zaszczyciła pomarszczonej kobiety dłuższym spojrzeniem, ponieważ wszystkie myśli zaprzątała jej Annabelle oraz to, gdzie obecnie mogła się znajdować. Zastanawiała się również co jej zrobi, gdy ją w końcu dopadnie… ale jak na razie postanowiła się tym nie rozpraszać. Przecież najpierw musiała ją znaleźć. Na szczęście drzwi, którymi po chwili wypadli na ciemny dziedziniec ostatecznie nie zaprowadziły ich w jeszcze gorsze miejsce… Emerson odetchnęła więc z niejaką ulgą, ciesząc się że przynajmniej na tę chwilę uciekli przed tamtą parszywą dwójką. Nie miała pojęcia jak długo będą ich jeszcze szukali, jednak po cichu liczyła na to, że ta zabawa w kotka i myszkę szybko im się znudzi i wymyślą sobie jakieś inne zajęcie. W każdym razie, nie tracąc więcej czasu, od razu ruszyła za ciemnowłosym Krukonem, który swoimi szybkimi decyzjami po raz kolejny udowodnił jej, że zna ulice i uliczki Śmiertelnego Nokturnu lepiej, niż mogłaby się tego po nim spodziewać. Owszem, było to zastanawiające… i niepokojące również. Nie zapomniała przecież, że nie odpowiedział jej na wcześniejsze pytanie, co on tu właściwie robił... Nadal jednak uważała, że to nie było odpowiednie miejsce na przepytywanie go. Gdy już znajdą jej siostrę i wrócą na Pokątną… no właśnie, to co wtedy…? Zacznie mu wiercić dziurę w brzuchu? Przecież to właściwie nie była jej sprawa. Odkąd ostatni raz rozmawiali minęły prawie dwa miesiące. A i wcześniej ich relacje były dalekie od wzorowych… Gdyby nie ta nieszczęsna wyprawa do Zakazanego Lasu być może nic by się nie zmieniło… Być może nadal żyłaby w błogiej nieświadomości... Szybko otrząsnęła się z tych głupich myśli. Na razie musiała skupić się na odnalezieniu swojej młodszej siostry, to właśnie to było teraz najważniejsze.
    — I tak, i nie… — odpowiedziała cicho na jego pytanie. Właśnie wyszli z bocznego dziedzińca, kierując się kolejną wąską i ciemną alejką przed siebie. Miała nadzieję, że Alexander naprawdę wiedział dokąd zmierzają, bo Emerson nie potrafiłaby rozpoznać miejsca, w którym obecnie się znajdowali… — Na Nokturnie byłam tylko raz i dość krótko, z ojcem, parę lat temu… Jednak przechodziliśmy tylko przez główną ulicę, i nie zaglądaliśmy do żadnego ze sklepów… oprócz Borgina & Burkesa — przyznała, naciągając sobie mocniej kaptur na włosy. Właśnie mijali dwóch wyjątkowo bladych czarodziei, którzy posłali w ich stronę średnio przyjazne spojrzenia. — Ojciec wspomniał o tym kiedyś przy kolacji i od tamtej pory Ann zadręczała go prośbami, aby i ją tam zabrał. Oczywiście jej odmówił… powiedział, że może kiedyś, gdy będzie starsza… Ale Annabelle bywa okropnie uparta. I miewa równie okropne pomysły… — mruknęła. Nie żeby bycie upartym nie stanowiło jednej z głównych cech jej rodu… niemniej jednak wolałaby, aby Annabelle trochę częściej myślała zanim zacznie coś robić. Wyglądało na to, że za chwilę sama będzie mogła jej o tym powiedzieć – gdy wyszli z wąskiej alejki ponownie znaleźli się na jednej z główniejszych ulic. Emerson rozpoznawała to miejsce… Szybko zerknęła w lewo i niemal od razu poczuła przypływ adrenaliny. — To tu… — oznajmiła z nieskrywanym zapałem, spoglądając na ponury szyld Borgina & Burkesa. Wokół było stosunkowo pusto… mogli więc bez większych przeszkód wejść do sklepu i przekonać się na własne oczy, czy Annabelle naprawdę znajdowała się w środku. Emerson nie chciała sobie nawet wyobrażać co zrobią później, jeśli jednak jej tam nie znajdą… Była przekonana, że musi tam być. Tak podpowiadała jej siostrzana intuicja…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  136. Pamiętała, że ojciec Urquharta był aurorem. Alexander wspominał o tym raz, czy dwa… a może nawet kilkanaście razy? Może Emerson miała zbyt dobra pamięć, albo ciemnowłosy Krukon po prostu nie potrafił trzymać języka za zębami – tak czy inaczej wiedziała, że jego ojciec pracował w Ministerstwie Magii. Podobnie zresztą jak jej, w dodatku w tym samym miejscu, w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Całkiem prawdopodobne, że Ambrose Bones oraz Dougal Urquhart musieli się znać lub przynajmniej kojarzyć… jednak dla Emerson było to co najmniej... nierzeczywiste. Czy ich ojcowie jedynie mijali się na korytarzach Ministerstwa, wymieniając lakoniczne pozdrowienia…? A może znali się całkiem dobrze, ponieważ od lat współpracowali i wspólnie spędzali przerwy na lunch? Choć mogli się również nie lubić, podobnie jak ich dzieci… Ale nie, jej ojciec nie był tak porywczy jak ona… Potrafił znaleźć wspólny język z każdym, był opanowany, rzetelny oraz merytoryczny – Emerson nie wyobrażała sobie, aby tracił czas na wewnętrzne spory. Co innego ona i Alexander… cóż. Przynajmniej dzisiaj jakoś ze sobą współpracowali i jeszcze się nie pozabijali, prawda? Może dłuższa przerwa dobrze im zrobiła…? Choć w sumie był to idiotyczny pomysł. Przecież nadal nie przepracowali tego, co się między nimi wydarzyło. Ani tego, o czym obydwoje mieli świadomość, ale żadne z nich nie chciało powiedzieć na głos…
    — Nie, to nie jest dobry moment — przyznała z wyraźnie wyczuwalnym napięciem w głosie. Po części dlatego, że znów pozwoliła się sobie rozproszyć, wracając myślami do wyjątkowo problematycznych kwestii… a po części również dlatego, że właśnie zmierzali do głównego wejścia do sklepu i zaraz miało się okazać, czy jej wcześniejsze przewidywania okażą się trafne. Miała szczerą nadzieje, że tak będzie… bo inaczej chyba stanie na środku sklepu, zacznie krzyczeć i wyrywać sobie włosy z głowy. Jeśli zaraz nie znajdzie swojej młodszej siostry, będzie musiała skontaktować się z rodzicami… I dopiero wtedy zrobi się nieciekawie. Wolała nie wyobrażać sobie co się stanie, gdy jej matka dowie się o niedopilnowaniu Annabelle, i że ta prawdopodobnie pląsa sobie w najlepsze po Śmiertelnym Nokturnie… Zrobiło jej się niedobrze, gdy w końcu przekroczyła próg Borgina & Burkes'a. Wiedziała, że Alexander wszedł tuż za nią, jednak skupiona na gorączkowym przeczesywaniu ciemnego i zagraconego pomieszczenia, nie zwróciła na niego większej uwagi. Wpierw zalała ją fala strachu i rozgoryczenia – nigdzie nie dostrzegła wątłej sylwetki swojej siostry… Wydawało się, że w pomieszczeniu znajdowali się tylko ona i Alexander… no i jeden, łysy czarodziej z nosem utkwionym w jakiejś starej księdze. Zagryzła dolną wargę, niemal czując jak z nerwów przebija ją zębami… Ale wtedy wydarzył się cud. Gdzieś z głębi sklepu dotarł do niej znajomy głos… Od razu się wyprostowała i nie czekając na ciemnowłosego Krukona, ruszyła przed siebie zamaszystym krokiem. Gdy wypadła zza od razy regału poczuła, jak zalewa ją niesamowita mieszanka ulgi oraz wściekłości…
    — Ann…! — warknęła rozjuszona, zgrzytnąwszy złowieszczo zębami. Na reakcję siostry nie musiała długo czekać. Zarówno ona jak i negocjujący z nią cenę właściciel sklepu odwrócili się w jej stronę, posyłając ku niej lekko zdumione spojrzenia. Po chwili twarz Annabelle rozjaśniła się przelotnie…
    — O, jesteś wreszcie! — rzuciła w jej stronę nonszalanckie spojrzenie, wskazując palcem na stojącego za kontuarem Borgina. — On próbuje mnie naciągnąć. Sądzi, że nie wiem ile kosztuje przeklęty medalik z XVI wieku… Otóż wiem, doskonale wiem…! Na pewno nie osiem galeonów! — i wbiła oskarżycielski wzrok w lekko urażone oblicze mężczyzny. Ale Emerson miała w nosie właściciela sklepu. W zaledwie dwóch susach dopadła do Ann i chwyciwszy ją za ramiona, potrząsnęła nią z wyraźnym poirytowaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czyś ty do reszty postradała rozum…?! — wydarła się na nią, już dłużej nie mogąc wytrzymać. — Co ci wpadło do tej pustej głowy, żeby uciekać i plątać się samotnie po Nokturnie…?! Chciałaś doprowadzić mnie na skraj zawału…?! Kompletnie ci odbiło! — …ale na Ann jej złość nie zrobiła większego wrażenia. Skrzywiła się tylko lekko, czując jak palce Emerson boleśnie wbijają jej się w ciało. Borgine wykorzystał całe to zamieszanie i szybko się ulotnił, najwyraźniej uznając, że jego obecność była już niepotrzebna.
      — Och, daj spokój… przecież nic mi nie jest, prawda…? — Ann wywróciła oczami, na co w Emerson znów się zagotowało. Już miała chwycić ją za te blond kudły… gdy nagle jej młodsza siostra przeniosła znudzone spojrzenie z niej na stojącego nieopodal Alexandra, uśmiechając się kpiąco… — A on co tu robi? Przecież mówiłaś, że to palant… — oznajmiła niewinnie. W tej chwili Emerson uznała, że nie ma już wyjścia… musiała ją udusić.

      Emerson Bones

      Usuń
  137. Victor nadal w głębi siebie nie odetchnął po wypadku. Widocznie potrzebował więcej czasu, aby oswoić się z myślą, że nie wróci już do gry, nie nazwie się kapitanem drużyny i nie poczuje elektryzującej adrenaliny podczas meczu. Qudditch był dla niego jedną z niewielu form, które dawały mu naprawdę ogromną radość i pozwalały oderwać się od rzeczywistości. Niestety i to zostało mu odebrane, a Victor musiał nauczyć się żyć w zupełnie zmienionym przez życie scenariuszu. Z głębszych rozmyślań wyrwał go głos przyjaciela. Parsknął śmiechem, po czym rzeczywiście pogrzebał w kieszeniach swojej szaty i rzucił na siedzenie obok Alexa nieodpakowaną paczuszkę cukierków o smaku toffi, kwaśne żelki oraz lodowe patki śniegu.
    — Więcej dostaniesz w Hogwarcie — powiedział Victor, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. — Zadbałem o porządny zapas czekoladowych różdżek — dodał i wyciągnął dłoń w stronę Susuhi, która w najlepsze mościła sobie miejsce na kolanach Alexa, szukając przy tym wygodnej pozycji do spania. Ward uniósł znacząco brew ku górze, gdy Krukon zapytał, czy nikt do nich nie dołączy. Brunet idealnie zrozumiał aluzje przyjaciela, a jego kąciki ust drgnęły delikatnie ku górze. Nie był dobry w rozmowie o uczuciach, związkach, czy po prostu wszystkim, co zahaczało o głębsze zaangażowanie uczuciowe.
    — Muszę cię mój drogi zmartwić, ale między mną, a Josie do niczego nie doszło — zaśmiał się, patrząc na przyjaciela z delikatnym przekąsem na twarzy. Kilka miesięcy temu został zostawiony przez Lydię, która nadal po części nadal siedziała w jego sercu oraz umyśle. Oczywiście Josie była piękna, mądra oraz posiadała ogromne poczucie humoru, ale Victor nie sądził, aby w jej oczach był kimś z kim mogłaby stworzyć coś więcej. Czas spędzony u niej w domu po wyjściu ze szpitala, był czasem, którego Ward z pewnością nie zapomni. Obdarzony naprawdę szeroką dozą zrozumienia, opieki, a co najważniejsze spokoju, mógł dalej wracać do zdrowia, bez zamartwiania się rzeczami, które tak naprawdę nie miały sensu. Victor z delikatnym grymasem na twarzy przesunął dłonią wzdłuż uda, zaciskając nieco palce na kolanie. Niesprawna w pełni noga oraz towarzyszący mu ból, stanowiło, chyba jedyną pamiątkę z wypadku, która najskuteczniej przypominała Victorowi o felernym meczu.
    — Jeśli coś zmieni się w temacie sercowych spraw, to zapewniam cię, że będziesz pierwszą osobą, która się w tym temacie o wszystkim dowie — powiedział, po czym wpakował sobie do ust kwaśnego żelka. — Póki co, nic nie wskazuje na to, że cokolwiek ma się w tym aspekcie zmienić — dodał, wzruszając przy tym delikatnie ramionami. Nikogo nie szukał, a tym bardziej, że tak czy siak życie swoje zrobi.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  138. [Witam kolegę z domu!
    Gdybym miała wskazać część, w której Alexander mnie urzekł, to było już jego imię. Po przeczytaniu karty postaci wszystko przebił kitel. Z pewnością moja panna Monroe będzie go wspierać podczas meczów quidditcha... ^^ Nie zdziwiłoby mnie, gdyby spotkali się jakiegoś zwykłego dnia w bibliotece.]

    Ingrid | Alister w roboczych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [AAaaa merci!
      Bardzo chciałam mieć tu wąziutkie karteluszki postaci, najlepiej z dodatkową opcją zawarcia wszelkich istotnych informacji + dopasowane stylistycznie do bloga, który ma szatę twojego autorstwa (więc tutaj cylindry z głów, tak) ^^

      Och, właśnie sobie uświadomiłam, że tego jest więcej, a przez reputację Ingrid to nigdy nie zostało w pełni wykorzystane. No tak, przecież to młodziutka pani prefekt, co może punkty odejmować (have mercy for those kids, girl). Metamorfomagię można tak śmiesznie wykorzystać, że nie mogę się doczekać, aż ktoś ją w coś wpakuje c:

      Możemy to zmienić, bo oficjalnie panna Monroe nie gryzie, jest naprawdę bardzo miła - nawet jeśli nie do końca orientuje się w relacjach międzyludzkich. Stąd pytanie - chcesz mnie zaskoczyć i gdzieś zacząć, czy ja mam zacząć i zaskoczyć? Być może wolisz dłuższe snucie intryg na gmailu? Jestem otwrta na propozycję, pamiętaj!]

      Ingrid | Alister

      Usuń
  139. Bycie starszą siostrą wcale nie było takie straszne – a przynajmniej Emerson potrafiła dostrzec w tym parę istotnych zalet. Przede wszystkim, dzięki odpowiedniej różnicy wieku (a co za tym idzie, także różnicy doświadczeń) mogła spoglądać na młodszą siostrę odrobinę z góry. Mogła ją także pouczać, przywoływać do porządku a nawet kazać jej coś zrobić. Co prawda z tym ostatnim było najwięcej problemów… niemniej jednak, Emerson przywykła do matkowania Annabelle, szczególnie że przez dziesięć miesięcy w roku były pozostawione same sobie, poza domem, pozbawione bezpośredniej opieki rodziców. Z każdym nowym rokiem szkolnym ojciec zawsze prosił ją, aby miała na nią oko… a panna Bones brała sobie tę prośbę głęboko do serca. Nie chciała go zawieść… i tak naprawdę, nie chciała aby Annabelle stała się jakaś krzywda. Co by nie mówić, była do niej przywiązana i zależało jej na niej… Choć Ann miała brzydki nawyk robienia wszystkiego co w swojej mocy, aby doprowadzić ją do szału – a najgorsze, że wcale nie robiła tego specjalnie. Po prostu taka była. Lekkomyślna, okropnie ciekawska, zapominalska… Ignorowała zasady równie sprawnie jak Emerson latała na miotle. Dlatego czasami trudno jej było się na nią gniewać, wiedząc że jej zachowanie nie wynika z bycia rozpuszczoną i rozwydrzoną małolatą. Ona po prostu taka była… Lubiła kłopoty, a kłopoty lubiły ją. Jednak nie zamierzała jej w tej chwili bronić, o nie – była na nią okropnie zła i Annabelle musiała to zrozumieć. Choć szczerze mówiąc, nie spodziewała się, aby Alexander postanowił wtrącić do toczącej się dyskusji swojej pięć groszy…
    O wow… — usłyszała zblazowane cmoknięcie Ann, gdy lekko zdumiona posyłała szybkie spojrzenie w stronę ciemnowłosego Krukona. — Miałaś rację. To rzeczywiście palant — skwitowała krótko, wzruszając przy tym lekko ramionami. Emerson westchnęła w myślach. Nie, nie będzie się z nią teraz handryczyła…
    — Dość już tego, wracamy na Pokątną — oświadczyła stanowczo. W końcu puściła ramiona młodszej siostry, ale z kolei zaraz złapała ją za rękę, zaciskając na niej mocno palce. — I nawet nie myśl, że ujdzie ci to na sucho…! — zagroziła złowieszczo.
    — Powiesz rodzicom…? — Ann uśmiechnęła się szczerze rozbawiona. Zarówno ona jak i Emerson doskonale zdawały sobie sprawę z tego, w jaką złość wpadną, gdy o wszystkim się dowiedzą… No, a szczególnie ich matka. Ojciec zapewne będzie szczerze zmartwiony… Ale mama, oj… Prawdopodobnie źle by się to dla nich skończyło. Dla nich obu, oczywiście. Emerson z pewnością usłyszałaby, że nie potrafiła dopilnować Annabelle i przez to o mały włos, a mogła jej się stać krzywda. I nie ważne jak Emerson by się broniła. Ostatecznie obie panny Bones skończyłby z jakimś paskudnym szlabanem do końca wakacji… A żadna z nich tego nie potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Coś wymyślę, nie bój się — odparła krótko, ucinając całą dyskusję. Wzięła głębszy wdech i ponowie spojrzała na stojącego obok Alexandra. — Chodźmy stąd, mam już po dziurki w nosie tego parszywego miejsca… — poprosiła nieco spokojniej, zagryzając lekko dolną wargę. Nagle, nie wiedzieć czemu, patrzenie ciemnowłosemu chłopakowi w oczy stało się dla niej niezwykle trudne… na pewno po tym, co przypadkiem chlapnęła jej siostra. Nagle nie chciała, aby pomyślał, że ona tak na serio… Przecież nie opowiadała wszystkim na lewo i prawo, że Alexander… ekchem. A nawet jeśli kiedyś coś jej się wymsknęło, to przecież obydwoje doskonale wiedzieli, że ich relacje były dalekie od idealnych, prawda? — Alex, mógłbyś… Dałbyś radę nas wszystkich teleportować? — zapytała po chwili. Posłała mu uważne spojrzenie, choć w jej jasnych oczach skrywała się odrobina niepokoju. Miała licencję na teleportację, była już pełnoletnia… Zdawała egzamin niespełna trzy miesiące temu. Oczywiście otrzymała najwyższe noty… jednak teraz obawiała się, czy da sobie radę. Teleportację łączną ćwiczyła jedynie w trakcie odbywania kursu. Do tej pory nie miała okazji z tej umiejętności skorzystać. Bała się, że w tych całych emocjach coś pomyli… a przecież z teleportacją nie było żartów.

      Emerson Bones

      Usuń
  140. [Co za zmiana zdjęcia! A już zdążyłam się przyzwyczaić do tamtego czarno-białego panicza ^^ Zaczynasz kusić w całkiem inny sposób teraz tym Alexandrem, nawet nie wiesz jak!

    Wybacz mi, że nie uwzględniłam twojego wieku od początku! Powinno być teraz czytelniejsze. W razie dalszych problemów, wiesz, gdzie się zgłosić c:

    Tak skromnie określać robotę z kolorystyką i fontami może tylko bieglejszy znawca szabloniarstwa.

    Poza tym wszystkim gorąco dziękuję za powitanie Alistera i jak tylko Alex będzie potrzebował powtórzyć przed egzaminem końcowym najważniejsze przepisy, to Ingrid zaprowadzić będzie mogła osobiście do specjalisty :D (tak, bardzo lubię dawać w różnych wątkach wszystkie swoje dostępne postacie jako NPC, bo w końcu są moje i MOGĘ!).

    Opisywanie krok po kroku jest nudne. Jeżeli chodzi o zarys, to zaproponowałabym na dobry początek zmasowany atak sów (duet jego i jej sowiego łotra), co by wilkołakowi pokazać, jak głęboko w poważaniu mają tą całą jego pocztę. Dziwnym trafem na dziedzińcu akurat wędrowała Ingrid, jaka niespełna kwadrans temu wysłała list do rodziców... A tu bitwa na śmierć i życie. Oczywiście, że by biedakowi pomogła uspokoić ptasi zapęd do sprawiedliwości na tym świecie, po czym opatrzyła z tych większych zadrapań. No i nagle by się okazało, iż do tej pory wredna pani prefekt z V klasy potrafi nie tylko krytykować czy odejmować punkty (a powinna, bo zrobił niemałe zamieszanie), ale też okazać nieco tego skamieniałego serca. Co do dalszych ich kroków, to szczerze nie wiem, tak tylko rzucam sugestią wyjętą z kapelusza. Jeśli wybitnie przypadnie do gustu, to zrealizujemy - w przeciwnym wypadku wyciągnę kolejne.

    Ostatnio słynę z tego, że mam nieskończenie wiele weny, a ludzie zaczęli się licytować, żeby nieco zdobyć. Myślę nad innymi postaciami tutaj, ale nie chcę wystawiać jeszcze cierpliwości administracji szanownej na próbę... No i nie zdążyłam się na dobre zaaklimatyzować.]

    Ingrid | Alister

    OdpowiedzUsuń
  141. [Bardzo cię przepraszam, że wcześniej ci nie odpisałem i że moje milczenie trwało tak długo. Przygniotły mnie zaległości w wątkach i realne życie, ale już, powoli, zaczynam się wyrabiać. Z początkiem wszystko okej, wyszedł naprawdę fajnie :) ]

    Wyprawę do Działu Ksiąg Zakazanych planował od wielu dni i za każdym razem odkładał to na później, jakby ta jedna eskapada w wieku uczniowskim obrzydziła mu te zakazane regały już na zawsze. Wtedy nie był pewien, czego się spodziewać – dał się podpuścić, poszedł razem z innymi, bo kiedy już zasmakował przynależności do grupy, zrobiłby naprawdę wiele, by nie zostać z niej wykluczonym. Wtedy po raz pierwszy złamał słowo dane sobie samemu: odkąd usłyszał, że taki dział istnieje, zarzekał się, że nigdy do niego nie zajrzy, choć przecież bywało, że spędzał w bibliotece całe godziny, traktując ją jako bezpieczną przestrzeń. Nie pamiętał już nawet, czego wówczas szukali, pamięć podsuwała mu losy Insygniów Śmierci, ale to nie było wówczas kluczowe. Wtedy, ten jeden raz, chciał być po prostu równie fajny jak oni, a fajność oznaczała przecież łamanie zasad. Oczywiście ich wtedy złapali i Lavon bardzo dokładnie zapamiętał, że choć wszyscy dostali wówczas szlaban, tylko on otrzymał dodatkowo spojrzenie tak bardzo przepełnione zawodem. Miał tego pecha, że kiedy już znaleźli się między regałami, on naprawdę czytał, a nie jedynie przeglądał i napawał się atmosferą zakazanego uczynku. I może gdyby nie poczuł wtedy ciekawości, gdyby nie popchnęło go to później do uważniejszego przyglądania się przedmiotom w rodzinnym domu, nie wziąłby tamtego spojrzenia tak do siebie. Wtedy, już któryś raz w życiu, przyszło mu do głowy, że może naprawdę jakiś pierwiastek zła przenosi się we krwi. Że może to w nim po prostu tkwi i rację mają ci, którzy traktują go z wyczuwalną rezerwą. Może to, że nie chce być taki sam to jeszcze nie wszystko. Chyba właśnie wtedy zaczął się pilnować. Przestrzegać reguł, bardziej, niż inni. I może nawet zdołałby ponownie uwierzyć, że jest naprawdę czysty, gdyby nie ta ciekawość: zaszczepiona raz, kłuła w świadomości, szeptała. Bo przecież jeśli dowie się, jakie możliwości ma ten czarnomagiczny przedmiot, to jeszcze nie znaczy, że go użyje, prawda? Łudził się, zaprzeczał i poszukiwał, aż do jednej kłótni, która zmieniła wszystko i tak naprawdę, o ironio losu, wystarczyły jedne, jedyne słowa usłyszane w dzieciństwie. Jeden widok. Musisz naprawdę tego chcieć. I przeraziło go, jak bardzo chciał. Złamał granicę tak bardzo, że nie był pewien, czy istnieje dla niego jakikolwiek powrót. I chyba właśnie ta myśl, i jeszcze obserwacja, jak wiele rzeczy na świecie – a właściwie, w obu światach, tym czarodziejskim, i tym mugolskim, zamykała się w kręgi, pojawił się pomysł, by rozwiązania szukać właśnie w czarnej magii. Od niej przecież wszystko się zaczęło i może to ona odpowiadała za tą blokadę, której z jednej strony nienawidził, a z drugiej czuł, że może to jedyny sposób, by w przyszłości nie został mordercą.
    Chciał tylko wiedzieć, więc wrócił tam, gdzie wszystko się zaczęło, a wyniosłe regały powitały go znaną dobrze ciszą.
    Wybór dzisiejszego dnia, wbrew wcześniejszym planom, był podyktowany impulsem. Kolejna bezsenna noc, uczucie chłodu dotkliwsze, niż zwykle. I może gdyby nie wiedział, że dyrektor – ten, który go ciągle kontrolował, ale który w jakiś sposób przecież mu zaufał, zatrudniając go tutaj – jest aktualnie w delegacji, znowu odłożyłby to na później. Zbieg okoliczności, świadomość, kto kiedy ma dyżur, bo przecież był przy ustalaniu grafiku. Był nauczycielem, nie musiał nocą tkwić w swojej sypialni. Teoretycznie mógł nawet czytać księgi z zakazanego działu. Insza sprawa, że gdyby zrobił to jawnie, mógłby odliczać godziny do otrzymania wypowiedzenia. Niektórzy przecież tylko na to czekali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szedł więc ostrożnie, osłaniając mdłe światło lampki dłonią. Mimowolnie pomyślał, że przydałaby mu się ręka glorii, która latami kurzyła się w jego rodzinnym domu. Wyczulony na najcichsze dźwięki, przesuwał czubkami palców po etykietach, pilnując, by nie musnąć grzbietów ksiąg, usiłował znaleźć tę właściwą kategorię. Był już blisko, przy odpowiedniej półce, pewien, że tom, którego szukał, musiał stać właśnie tam…
      …i właśnie wtedy, usłyszał czyjeś kroki. Poczuł nieprzyjemny dreszcz na karku, zupełnie tak, jakby wciąż był jedynie uczniem wchodzącym na zakazany teren, choć tym razem nie przyszedł z dodającymi pewności siebie kolegami, a tamten wybryk uznawał za głupi. Zacisnął zęby i wsłuchał się w zapadłą nagle ciszę. Próbował usłyszeć jakikolwiek dźwięk, określić, kto i gdzie dokładnie może się znajdować. Przypuszczał, że to nauczyciel i chciał go po prostu ominąć, po cichu, niezauważenie. Kiedy usłyszał kroki raz jeszcze, zdecydowanie przybliżały się w jego stronę, a rząd, w którym szukał, kończył się ślepo. Ktokolwiek tędy szedł, zauważy go, nie było innej opcji. Jedyne, co dodawało mu otuchy, to że intruzem musiał być ktoś, kto również nie chciał zostać zauważonym. Poruszał się zbyt cicho, jak na profesora. Poza tym, czy ktoś inny przyszedłby tu w środku nocy..?
      Z całej gamy złych rozwiązań, najmniej złe wydało mu się wyjście na główny korytarz. Nawet, jeśli trafi na kogoś zdającego sobie sprawę z plotek... Przynajmniej nie będzie wiedział, czego konkretnie szukał. Z takiej sytuacji da się jeszcze wybrnąć. Wymyślić coś mniej… obciążającego.
      Wyszedł więc tak, jakby nie robił zupełnie nic podejrzanego, a nawet zatrzymał się, jakby był całkowicie zdumiony widokiem drugiej sylwetki. Udawane zdziwienie szybko przeszło w prawdziwe, bo uczeń, którego przyłapał, obrał wyraźnie podobną metodę. Próbował go rozpoznać, był pewien, że gdzieś widział jego twarz, ale takich sytuacji mogło być dziesiątki. Uczta w Wielkiej Sali? Przypadkowe minięcie się na korytarzu? Mecz Quidditcha? Pewność miał jedynie co do tego, że nigdy go nie uczył.
      - Dobry wieczór - zaakcentował z nutą ironii, w pełni rozumiał niechęć uczniów do zakazu wychodzenia w nocy, ale nie mógł nie zwrócić na to uwagi. – Nie uwierzę w pomyłkę, tylko ten dział jest zamykany - stwierdził cicho, uważnie obserwując stojącego naprzeciwko chłopaka. Chciał narzucić taki przebieg rozmowy, by to uczeń musiał zacząć od tłumaczeń. W rozpraszanej dwoma źródłami światła ciemności ledwo widział barwy Ravenclawu. Głód wiedzy…? Czy faktycznie jakiś niecny zamiar?

      ~ Lavon Carrow

      Usuń
  142. Victor nie lubił naruszania sfer miłosnych i sam starał się tego nie robić. Nigdy nie był kimś wylewnym, kimś kto otwarcie lubi rozmawiać o zmianach, które zaszły w jego życiu, ale Alex znał go zbyt dobrze. Ward wiedział, że nie musiał używać słów, aby przyjaciel dodał dwa do dwóch i wyciągnął trafne wnioski. Sam trzymał się na dystans względem spraw uczuciowych Krukona. To nie tak, że go to nie obchodziło. Wolał, aby to Alex jako pierwszy mu o wszystkim powiedział, odważył się to zrobić i wybrać na to odpowiednią chwilę. Nie od dziś było wiadomo, że Urquhart również może pochwalić się smaczkami z życia na tle sercowym, jednak Ward zbyt mocno cenił sobie własną przestrzeń, pewnego rodzaju również intymność, co sprawiało, że nie miał chęci wchodzić z buciorami w prywatną sferę przyjaciela.
    — Zbyt dobrze cię znam, dobrze wiem, co dokładnie masz na myśli — odparł Victor, kręcąc przy tym głową na boki. Uniósł brew ku górze, gdy Alex wspomniał o organizacji posiadówki z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Była, to cholernie kusząca wizja, nawet mimo tego, że zwykle podczas jakichkolwiek hogwarckich imprez, Victor z własnego wyboru wolał pozostawać w cieniu innych.
    — Znam dość dobrze jednego skrzata — zagadnął Vic. — Myślę, że bez problemu, by nam pomógł, ale oczywiście pewnie będzie chciał coś w zamian — dodał, wzruszając przy tym lekko ramionami. Przekupienie kilkoma galeonami zawsze przynosiło pożądane efekty. Tym razem nie mogło być inaczej. Ward zerknął przez oszklone drzwi na korytarz, gdy usłyszał dobrze znajomy damski głos, a chwile później w ich przedziale stanęła urocza brunetka, w oczach której malowały się łzy.
    — Co się stało Maggie? — zapytał Victor i wyciągnął dłoń w stronę młodszej siostry, która dopiero zaczynała swoją naukę w Hogwarcie. Dziewczyna przytuliła się do brata, potrzebując chwili, aby się uspokoić. Victor spojrzał na Alexa, będąc kompletnie zbitym z tropu. Maggie była jedyną z rodzeństwa, która zawsze murem stała za starszym bratem, ale za każdym razem była uciszana przez ojca, przez co nie miała możliwości, aby w jakkolwiek sposób przemówić rodzicom do rozsądku.
    — Tremblay — wymamrotała i w zasadzie tyle Victorowi wystarczyło, aby porządnie się zezłościć. To konkretne nazwisko działało na niego niczym płachta na byka. Nie musiała mówić nic więcej, czy wyjaśniać, co takiego między nimi zaszło.
    — W którym przedziale siedzi? — zapytał brunet i powoli odsunął od siebie siostrę na wyciągnięcie ramion. Otarł jej zarumienione policzki z łez i cicho westchnął. Nie podaruje mu za żadne skarby. Posadził Maggie obok Alexa i wyjrzał kontrolnie na korytarz pociągu.
    — Mogę? — zagadnęła Maggie w stronę Urquharta i wyciągnęła powoli dłoń w stronę śpiącej na kolanach Krukona Sushi. Brunetka szybko się rozchmurzyła i już po kilku minutach dzierżyła w dłoni karty. — Zagramy? — zapytała, spoglądając na Alexa, na co Victor parsknął śmiechem.
    — Nie radzę. Oskubie cię, tak jak oskubała wszystkich u mnie w domu, łącznie ojcem — mruknął Vic, rezygnując ostatecznie z zemsty w pociągu. W zamku zrobi to lepiej i znacznie dobitniej.

    [Już nowiutkie zdjęcie Sushi zalinkowane :D Dziękuję za info!]

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  143. [Ojej, zostałam przez przypadek muzą ^^ chciałam napisać, że to dla mnie zaszczyt.

    Tak, zdecydowanie mogłaby wkopać kolegę z własnego domu, wszakże została wychowana w taki sposób, że świat pozbawiony zasad jest tym niestabilnym, niegodnym i dążącym za wszelką cenę do autodestrukcji. Stąd nie miała dla niej znaczenia solidarność krukońska czy zwykłe koleżeństwo, skoro jasno oraz wyraźnie Alexander chciał urządzić sobie coś tak niskiego lotów, jak i m p r e z a. Pytanie brzmi jak daleko udało się jej posunąć z celem pokrzyżowania mu planów? Nie chcę czegoś zepsuć, opisując rzeczy, które ostatecznie by się nie wydarzyły.
    Co do zmiany mojego pomysłu na sowiarnię - nie szkodzi, myślę nawet, że tak byłoby najlepiej i nawet bardziej naturalnie, skoro sówka twojego pana jest tylko szorstka, nadal pozostając mu jednak lojalną ^^]

    Ingrid | Alister

    OdpowiedzUsuń
  144. [Cześć!
    Przeczytałam Twoją kartę i w sumie nasze postaci muszą mieć ze sobą jakieś interakcje, skoro
    - są w jednym domu
    - są na jednym roku (teraz)
    - oboje należą do tych samych klubów
    - Fawleyowie też są Szkotami :)
    Nie wiem tylko, dlaczego odniosłaś wrażenie, że Ianthe jest pozytywna :D Jest głośna i ekstrawertyczna, fakt, no ale... pozytywna? I promyk?! Pewnie by ją zamurowało, gdyby usłyszała coś w tym tonie.
    Ogólnie bardzo przyjemnie czytało mi się o Twoim bohaterze, masz taki lekki styl.
    Jestem przekonana, że patriotycznego ekscesu z kiltem Ianthe na pewno nigdy nie zapomni, no i na pewno musieli kiedyś stoczyć pojedynek!]

    Ianthe (to jest jak IAN plus THE - łatwo!)

    OdpowiedzUsuń
  145. [Ojciec Ianthe jest szefem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, co oznacza, że z całą pewnością musiał mieć styczność z ojcem Twojej postaci! Także niewykluczone, że sama Ianthe i Urquhart mogli się widzieć na jakimś bankiecie czy coś w tym guście już abstrahując od realiów szkolnych.
    Nie no, spokojnie, ja tylko zauważyłam! :D Ianthe to nie jest ktoś w stylu: "ojej, jestem taka mroczna i niebezpieczna, lepiej zejdź mi z drogi", ale też nie jest jakąś skończoną dziwaczką-fajtłapą.
    Nie czytałam Twoich innych wątków tutaj, ale pewnie masz już jakiś związany z jego wilczą przypadłością, co?
    Ej, a co myślisz o czymś takim: generalnie oni się znają - to już wiemy, powiedzmy nawet, że się lubią, chociaż nie są to jakieś zażyłe relacje. No wiesz, tu sobie pomogą w pracy domowej, tu jakieś zaczepki (oboje mają dość konfrontacyjny charakter), ale nic poza tym. Aż do momentu, w którym... no nie wiem, coś się wydarza. Chciałabym po prostu dać im wspólnego wroga, żeby mogli razem skrzyżować wiązki i dokonać... zemsty? :D Tylko chciałabym, żeby ten ktoś... no, to było coś poważnego, a nie transmutowanie podręczników Ianthe w akromantule, czy inna pierdoła]

    Ianthe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Jej ojciec jest zastępcą szefa! Szefem jest przecież Potter :D]

      Ianthe

      Usuń
  146. Gdy dopiero zaczynała swoją przygodę z Hogwartem, to nie mogła się doczekać lekcji teleportacji. Na długo nim otrzymała list ze szkoły interesowała się zagadnieniem deportacji i aportacji – już od dziecka chętnie obserwowała tajemnicze zniknięcia swoich rodziców, a szczególnie ojca, który miał w zwyczaju wracać z Ministerstwa do domu zawsze o tej samej porze i zawsze pojawiał się znienacka w tym samym miejscu, na ich żwirowanym dziedzińcu. Emerson siedziała z nosem przyklejonym do szyby i zastanawiała się, czy to całe skakanie było tak proste, jak wyglądało? Oczywiście, że nie było. Przekonała się o tym na własnej skórze, gdy wreszcie osiągnęła pełnoletniość i tym samym mogła przystąpić do oficjalnego szkolenia, a następnie egzaminu. Zdobycie licencji wydawanej przez Komisję Kwalifikacyjną Teleportacji nie przysporzyło jej wiele trudności, jednakże… no cóż, posiadała ją dopiero od półtora miesiąca. Zdobyła ją pod koniec szóstego roku i przez całe wakacje chętnie z niej korzystała. Przy okazji doszkalała się na własną rękę. Lubiła mieć pewność, że naprawdę coś umie – szczególnie, że źle wykonana teleportacja mogła mieć tragiczne skutki. I właśnie dlatego postanowiła poprosić o pomoc Alexandra. Tak, generalnie wolałaby tego nie robić, z różnych dziwnych i zapewne bardzo dziecinnych względów, niemniej jednak nie chciała ryzykować zdrowiem młodszej siostry. Dopiero co udało jej się ją odnaleźć. No i jakim cudem wytłumaczyłaby się rodzicom z jej rozszczepienia…?
    — Jasne, damy radę — rzuciła tylko krótko, gdy ciemnowłosy Krukon wspomniał o ślepej uliczce obok Dziurawego Kotła. Na wszelki wypadek ścisnęła mocniej dłoń Annabelle, która w odpowiedzi wykrzywiła się lekko i posłała jej naburmuszone spojrzenie. Najpewniej dobrze wiedziała, że Emerson była na nią wściekła i tylko dlatego postanowiła się już więcej nie odzywać. Natomiast starsza panna Bones stanęła przed innym dylematem – sama miała chwycić Alexandra za rękę, czy właściwie…? Na Merlina, jakie to idiotyczne, przemknęło jej przez myśl. Jakby zaledwie półgodziny temu nie biegali po Nokturnie trzymając się za ręce. Może wtedy to było co innego, ale tak czy inaczej… W końcu panicz Urquhart sam zadecydował, chwytając mocno jej dłoń. Emerson zerknęła na niego przelotnie, nim świat wokół nich zupełnie się nie rozmazał a ona poczuła charakterystyczne szarpnięcie w okolicach żołądka. Po chwili wylądowali dokładnie tam, gdzie mieli wylądować. Annabelle, nadal lekko skwaszona, Emerson ciągle lekko zdenerwowana, no i Alexander, chyba nieustannie lekko spięty, jakby spodziewał się, że nawet tu, na Pokątnej, zaraz wpadną w jakieś nowe tarapaty. Panna Bones odetchnęła głębiej i posłała w jego stronę bystre spojrzenie.
    — Dzięki… — mruknęła. Rozluźniła uchwyt w tej samej chwili, w której Alexander puścił jej dłoń. Czując wymowne mrowienie w palcach, szybko schowała rękę do kieszeni ciemnej szaty, przesuwając się nieco dalej, aby nie blokować innym czarodziejom miejsca potencjalnego lądowania. Ostatnie czego teraz potrzebowała to zderzenia z innymi teleportującymi się.
    — Jestem głodna, miałyśmy zjeść obiad — Ann, jak zwykle skupiona głównie na sobie i swoim własnym świecie, pociągnęła Emerson za drugą rękę, wskazując brodą szyld Dziurawego Kotła. — Idziemy, prawda? Mam ochotę na gulasz… i może paszteciki dyniowe… i kremowe piwo… — wyliczała, spoglądając na Emerson wyczekująco. A ona, choć również odczuwała lekki głód (ponieważ adrenalina już wyraźnie opadła), zastanawiała się właśnie jak jej odszczeknąć... gdy nagle młodsza siostra znów sprawiła, że nabrała ochoty, aby spłonąć ze wstydu i zapaść się pod ziemię równocześnie. — Twój chłopak też może z nami iść, niech stracę… — Ann uśmiechnęła się niewinnie i niemal w pląsach ruszyła do Dziurawego Kotła, zostawiając za sobą zesztywniałą starszą siostrę i jej nieodrodnego kompana.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  147. Emerson już nie raz, i nie dwa była bliska zamordowaniu własnej siostry. Niestety, Annabelle urodziła się wyjątkowo krnąbrnym oraz drażniącym stworzeniem, a na domiar złego – niekiedy z czystej złośliwości, innym razem zupełnie bezmyślnie – uwielbiała dzielić się ze światem przeróżnymi spostrzeżeniami, zapominając aby najpierw się nad nimi zastanowić nim pozwoli im wybrzmieć. Tak było i teraz, gdy z zupełną swobodą wbiła starszej siostrze przysłowiowy nóż prosto w plecy. Oczywiście Ann nie była w pełni świadoma wszystkich tych dziwacznych i bardzo skomplikowanych relacji, jakie łączyły Emerson oraz Alexandra… niemniej jednak, każda myśląca dziewczyna zawsze zastanowiłaby się dwa razy, nim pozwoliłaby sobie na rzucenie podobnego komentarza. Emerson stała przez chwilę w bezruchu, lekko otępiała i okropnie… och, no po prostu przeraźliwie zażenowana. Już wcześniej miała ochotę walnąć Ann, gdy jeszcze w sklepie na Nokturnie zdradziła Alexandrowi, że zdarzało jej się mówić o nim, jak o palancie. Ale teraz… no cóż, teraz zrobiło się po prostu paskudnie krępująco. Szczególnie, że i jej przed oczami stanęło tamto popołudnie w Zakazanym Lesie… Od razu poczuła wymowne mrowienie na twarzy, a po kilku następnych sekundach również i gorąco. Dobrze, że stała do Alexandra odwrócona bokiem, przez co mogła mieć nadzieję, że nie zauważy na jej twarzy żadnych podejrzanych czerwonych plam. Tak czy inaczej, musieli jakoś przerwać tę okropną ciszę… Nie mogli tak stać w nieskończoność. Ucieszyła się więc w duchu, że Alexander w końcu się odezwał i tym samym zwolnił ją z odpowiedzialności wygłoszenia jakiejkolwiek uwagi na temat tego, co padło z ust jej młodszej siostry…
    — Tak, chodźmy — odparła krótko i nie oglądając się, nie czekając na jego odpowiedź lub jakikolwiek ruch, prędko poszła przodem, w ślad za swoją młodszą siostrą. Zaaferowana jak najszybszym dotarciem do Dziurawego Kotła prawie nie usłyszała pytania ciemnowłosego Krukona. Na chwilę znów zapomniała, że była głodna i najchętniej pochłonęłaby coś bardzo porządnego. Szczególnie, że stres, którego tak obficie się najadła podczas szaleńczych poszukiwań Annabelle na Nokturnie, właśnie zaczął odbijać jej się czkawką. — Sama nie wiem… słyszałam, że ostatnio serwują tu smaczne placki z mięsem i śliwkami — odpowiedziała w końcu, akurat gdy obydwoje dotarli już do wejścia do pubu. Po przekroczeniu progu okazało się, że Dziurawy Kocioł był zapełniony niemal po samo sklepienie. Emerson od razu poczuła, jak znów wzrasta jej ciśnienie, bo przez parę szaleńczych uderzeń serca nie potrafiła zlokalizować młodszej siostry… Na szczęście w końcu wypatrzyła ją blisko baru, gdzie z namysłem studiowała rozpisane na czarnej tablicy menu. Wówczas odetchnęła lekko i pierwszy raz (od usłyszenia tej głupiej uwagi) odważyła się spojrzeć na stojącego obok Alexandra… akurat w chwili, gdy jakiś wychodzący pośpiesznie czarodziej potrącił ją ramieniem sprawiając, że zachwiała się lekko i chcąc nie chcąc wpadła na ciemnowłosego Krukona. A myślała, że już gorzej być nie może… cóż za naiwność.
    — Może być ten placek… i duży kufel kremowego piwa… bardzo duży — żachnęła się lekko, szybko odsuwając oraz tuszując mocnym ściągnięciem brwi jakiekolwiek oznaki ponownego zmieszania — Wezmę Ann i znajdziemy jakiś stolik — dodała również prędko. Posłała chłopakowi niewiele mówiące spojrzenie i ruszyła w stronę młodszej siostry. Jak nic, po całym tym paskudnym dniu będzie mieć okropne koszmary…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  148. Mimo całego tego zamieszania, Emerson i Annabelle udało się znaleźć całkiem przyzwoity, wolny stolik. Zanim jednak do niego dotarły, starsza panna Bones musiała niemal siłą zmusić swoją młodszą siostrę, aby w końcu odkleiła się od studiowana menu. Po drodze nie obyło się bez wymiany paru kąśliwych uwag – zresztą jak zawsze, gdy jedna coś chciała, a druga niekoniecznie – jednak ostatecznie udało im się nie pokłócić i nareszcie usiąść. Emerson dopiero wtedy odczuła jak bardzo jest zmęczona. Całe szczęście, że ich niewielkie torby zostały magicznie przystosowane do pomieszczenia naprawdę pokaźnych zakupów, inaczej żadna z nich nie miałaby siły dźwigać tych wszystkich książek, szat oraz przyborów. Dziurawy Kocioł był niezwykle zatłoczony, ale na szczęście atmosfera wydawała się miła i w miarę spokojna. Annabelle skupiła się na nieszkodliwym paplaniu (rozwijając temat przeklętego naszyjnika, którego poskąpił jej pazerny właściciel sklepu), a Emerson, udając że słucha, zapatrzyła się w pobliskie okno, pogrążając się we własnych myślach... Jakim cudem cały ten dzień skończył się w taki sposób? Nie dość, że musiała szukać Annabelle na Śmiertelnym Nokturnie, to jeszcze po drodze, zupełnie niespodziewanie, spotkała tam Alexandra. Przez wakacje udawało jej się niemal zupełnie ignorować jego istnienie, podobnie jak to, co na jego temat odkryła – lub przynajmniej z dużym prawdopodobieństwem wydawało jej się, że odkryła. I akurat dziś wszystko ponownie musiało się pokomplikować. Gdyby nie ten nieodpowiedzialny i głupi wyskok ze strony Annabelle, to Emerson miałaby jeszcze co najmniej dwa tygodnie świętego spokoju… A tak? Co jej pozostało? Nadal powinna udawać, że nic się nie zmieniło i wszystko jest w porządku…?
    — Ja siecią Fiuu, a Mer zapewne skorzysta ze swojej wspaniałej licencji na teleportację — dopiero lekko sarkastyczny ton głosu Annabelle sprowadził Emerson na ziemię. Szybko oderwała wzrok od nieubłaganie zapadającego za oknem zmierzchu, zauważywszy że Alexander wrócił już do stolika i nawet zdążył zadać jakieś pytanie, na które z przyjemnością odpowiedziała jej wszędobylska siostra. — Odkąd ją ma, właściwie zapomniała jak normalnie zejść po schodach z pokoju do kuchni. Strasznie to irytujące, szczególnie gdy słyszy się to trzaskanie od rana do wieczora… — Emerson zmarszczyła mocno brwi i posłała zadowolonej Ann podminowane spojrzenie.
    — Ale za to ja i rodzice z przyjemnością wysłuchujemy jak godzinami paplasz przez kominek ze swoimi przyjaciółkami ze szkoły, prawda…? — odparła z wyraźną ironią, choć wiedziała, że nie powinna sobie na to pozwalać. Nie chciała, aby Alexander wysłuchiwał ich siostrzanych sprzeczek. Sama uważała je za niezwykle nużące, a co dopiero ktoś zupełnie postronny? Czasami jednak trudno jej się było powstrzymać. A już zwłaszcza dziś, gdy Annabelle doprowadziła ją niemal na skraj furii.
    — Mniejsza o to — Ann machnęła lekceważąco ręką, skupiając się przez chwilę na swoim kuflu z kremowym piwem. Tacka przyleciała niezwykle szybko, za co Emerson była jej ogromnie wdzięczna. Lubiła pić kremowe piwo, od czasu do czasu… ale po dzisiejszych przeżyciach czuła, że potrzebowała tego bardziej niż zwykle. Szkoda tylko, że Annabelle nie zamierzała]dać jej odetchnąć… i Alexandrowi przy okazji również. — A ty? Właściwie co tam robiłeś? — wypaliła bez ogródek, posyłając ciemnowłosemu Krukonowi bystre a zarazem ciekawskie spojrzenie. — Mam na myśli Nokturn, oczywiście — doprecyzowała uprzejmie, stukając palcami w swój wypełniony po brzegi kufel. Emerson akurat zamierzała sama się napić, ale gdy usłyszała pytanie Ann, zamarła z naczyniem uniesionym w połowie drogi do ust. Powinna była skarcić siostrę za wścibskość, jednak… słowa jakoś dziwnie stanęły jej w gardle. Pewnie dlatego, że chcąc nie chcąc, sama zastanawiała się nad odpowiedzią na to pytanie.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  149. [Dobrze, zatem możemy już właściwie zaczynać. Wolałabym, żebyś mnie wprowadziła krótką retrospekcją z przeszłości dotyczącą tej kłótni po ujrzeniu mojej panny Monore i powrotem do teraźniejszości :> W ten sposób myślę będzie nam obu najwygodniej.]

    Ingrid | Alister

    OdpowiedzUsuń
  150. No cóż, Annabelle potrafiła być irytująco wścibska… jednak tak się śmiesznie składało, że Emerson również nie miałaby nic przeciwko, aby usłyszeć odpowiedź na to jedno, konkretne pytanie. Tak czy inaczej, nie spodziewała się, że Alexander opowie co naprawdę robił na Śmiertelnym Nokturnie. Przecież sama spytała go o to zaraz po tym, gdy pomógł jej w uporaniu się z tamtymi dwoma typkami spod ciemnej gwiazdy… i też nie pisnął ani słówka. W ogóle zignorował jej pytanie, a to z kolei mówiło samo za siebie. Z pewnością nie chciał się tym dzielić. Ostatecznie, Emerson nie zamierzała na niego naciskać. Wiedziała jednak, że sama szybko o tym nie zapomni. Nawet, jeśli ciemnowłosy Krukon miał nadzieję, że jego milczenie ostatecznie zamknie niewygodny dla niego temat. Tymczasem Annabelle wydęła lekko wargi, słysząc kąśliwą odpowiedź Alexandra – chyba jednak trochę liczyła na to, że znów uda jej się go zawstydzić, ale tym razem plan nie wypalił. Ostatecznie wzruszyła od niechcenia ramionami i skupiła się na swoim kremowym piwie. Emerson natomiast posłała w stronę Urquharta krótkie spojrzenie, po chwili sięgając po skrawek rękawa swojej szaty, bawiąc się nim w zamyśleniu…
    — Tak, udane — odparła w końcu spokojnie, urywając jedną, ciemną nitkę, która musiała jej się lekko odpruć. Może stało się to nawet dzisiaj, podczas całego tego zamieszania w ponurych uliczkach Nokturnu…? — A twoje wakacje? Odwiedziłeś dziadków w Ameryce…? — odwdzięczyła się pytaniem w podobnym tonie, wiedząc że było ono nie tyle co grzeczne, ile trochę neutralne i przewidywalne. Przecież domyślała się, że Urquhart wykorzystał ten czas, aby wyrwać się z Wielkiej Brytanii i ponownie porozbijać się po Stanach. Słyszała, że jego dziadek miał tam jakąś firmę… chyba motoryzacyjną? Nie była pewna. Ale zapamiętała, jak Alexander od czasu do czasu opowiadał na przerwach o jakichś motorach i silnikach. Kompletnie się na tym nie znała i chyba zupełnie jej to nie interesowało. W każdym razie rozmowa o podróżach i uszczelkach była o wiele bezpieczniejsza, niż poruszanie innych, zdecydowanie niewygodnych dla nich tematów.
    — O, nareszcie…! — Annabelle aż podskoczyła w miejscu, gdy korpulentna kelnerka przyniosła im dwie tacki zastawione gorącymi, parującymi jeszcze daniami. Emerson nawet nie spostrzegła, jak czas, który przeznaczyli na lekką i niezobowiązującą pogawędkę, po prostu minął. A może to kucharze z Dziurawego Kotła trochę szybciej uporali się z wszystkimi zamówieniami? Tak czy inaczej, każde z nich wreszcie otrzymało swój upragniony, późny obiad. Annabelle od razu zabrała się za pałaszowanie wyczekiwanego gulaszu – przy okazji przypomniało jej się, jak widziała coś obrzydliwego, oślizłego i strasznie interesującego w jednym ze sklepów na Nokturnie, o czym koniecznie musiała im teraz opowiedzieć, mając w nosie posiłek, który spożywali. Jednak tym razem Emerson nie zamierzała zwracać jej uwagi. Uznała, że niewinne paplanie Ann idealnie wypełni ciszę, dając im (czyli jej i Alexandrowi) dodatkową możliwość nie poruszania pewnych tematów. Sama również skupiła się na swoim placku, który pachniał wprost nieziemsko. Możliwe, że tak naprawdę był najzwyklejszym plackiem z mięsem na świecie, jednak panna Bones ostatni raz jadła o godzinie dziewiątej, a więc głód brał górę nad wysublimowanymi wymaganiami kubków smakowych.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  151. Placek z mięsem i śliwkami był naprawdę bardzo dobry. Emerson najadła się nim już w połowie, jednak postanowiła być dzielna i zjeść go do końca, wiedząc że w najbliższej przyszłości nie będzie miała wielu okazji, aby ponownie zajrzeć do Dziurawego Kotła, zamawiając sobie to samo, pyszne danie. A poza tym, po powrocie do domu planowała już inne czynności i nie chciała tracić czasu na myślenie o następnej kolacji. O nie, wiedziała że to, czego tak naprawdę potrzebowała to długa i gorąca kąpiel – pragnęła się zrelaksować i spróbować zapomnieć o wszystkim tym, co miało dzisiaj miejsce. Oczywiście, najchętniej opowiedziałaby rodzicom o wybryku Annabelle. Jednak obawiała się, że konsekwencje jej nieodpowiedzialnego wyskoku spadłyby również i na nią. W końcu obiecała, że będzie miała na nią oko… Emerson wiedziała, że gdyby coś jej się stało, to sama czułaby się okropnie winna. Tak, oczywiście, Annabelle uciekła na własną rękę, niemniej jednak to Emerson była tą starszą i powinna była się nią opiekować. Po skończonym posiłku odsunęła prawie pusty talerz, sięgając po swój kufel z kremowym piwem. Zrobił się już trochę ciepły, jednak nie miało to dla niej większego znaczenia – uważała, że i tak był równie dobry jak zwykle. A poza tym, naprawdę potrzebowała się napić, mniejsza o temperaturę...
    — Mamy pełną sakiewkę… — ocknęła się z zamyślenia, zerkając na siedzącego naprzeciwko ciemnowłosego Krukona. Jeszcze chwilę temu opowiadał coś o jakimś nowym, motoryzacyjnym modelu – o którym Emerson nie miała bladego pojęcia – a teraz okazało się, że i on również już skończył, i spoglądał na nią pytająco. Panna Bones musiała przyznać, że znów poczuła się trochę dziwnie, gdy uzmysłowiła sobie, że ona i Alexander utrzymywali kontakt wzrokowy dłużej niż przez sekundę… Aby trochę się rozproszyć dopiła resztkę piwa i wyciągnęła z torby portmonetkę, odliczając odpowiednią kwotę sykli oraz knutów za przepyszny obiad w pubie.
    — A co, znudziła ci się teleportacja? — Ann jak zwykle nie potrafiła powstrzymać się od zadawania zbędnych pytań, w dodatku posyłając Alexandrowi coś w rodzaju nonszalanckiego uśmieszku. — Właściwie, to daleko musisz się przenosić? O, czekaj… — uzmysłowiła sobie coś nagle, parskając cicho pod nosem. — Przecież ty jesteś Szkotem, no tak… Urquhart, prawda? To w sumie całkiem daleko… — podsumowała, ciesząc się, że udało jej się samej sobie odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie. Emerson wywróciła wymownie oczami, układając błyszczące momenty na krawędzi stolika. Nie zapomniała o odpowiednim napiwku na kelnerki.
    — Ann, przestań wreszcie. To nie twoja sprawa — skarciła ją stanowczo, nie reagując na teatralne wzdychanie młodszej siostry. Ugh, co za nieznośna smarkula... — Lepiej sama szykuj się do drogi, musimy się już zbierać — dodała po chwili, pakując portfel ponownie do torebki. Zanim ją ponownie zamknęła, wyjęła z niej wcześniej wspomnianą sakiewkę wypełnioną proszkiem Fiuu. Przed dzisiejszą wycieczką na Pokątną, Emerson pamiętała, aby zapewnić im wystarczający zapas proszku – tak na wszelki wypadek, gdyby po całym dniu zakupów nie chciało jej się skupiać na teleportacji. Pomyślała jednak, że teraz mogłaby spróbować – stres związany z poszukiwaniami Annabelle opadł, najadła się oraz napiła… a więc czuła się na siłach, aby wrócić do domu na własną rękę. Poza tym, z Londynu do Oksfordu nie było przecież tak daleko…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  152. Rzeczywiście, placek był przepyszny, a atmosfera Dziurawego Kotła bardzo przyjemna… jednak Emerson czuła, że była już mocno zmęczona. Wydarzenia sprzed paru godzin sprawiły, że jedyne, na co miała teraz ochotę, po zaspokojeniu głodu, był powrót do przytulnego i bezpiecznego domu. Z przyjemnością zapomniałaby o tym całym koszmarze, który zafundowała jej młodsza siostra. Chyba już nigdy więcej nie zgodzi się na wspólną wyprawę na Pokątną – nieustannie bałaby się, że Annabelle znów jej gdzieś ucieknie. Zamierzała porozmawiać z nią jeszcze na ten temat w domu, na osobności. Alexander już dość się nasłuchał… Widziała jego wymowne spojrzenia, i owszem, domyślała się, że trochę jej współczuł. Cóż, Ann już taka była, dla niej nie stanowiło to żadnej nowości. Może gdy trochę podrośnie przybędzie jej odrobinę więcej rozumu… ale to okaże się dopiero za parę lat. Tymczasem to Emerson była za nią odpowiedzialna i musiała uświadomić jej jak wielkiej głupoty się dziś dopuściła. Co na pewno nie będzie ani przyjemnym, ani łatwym zadaniem… Niemniej jednak panna Bones zajmie się tym na spokojnie w domu, w czasie rozmowy w cztery oczy. Najpierw należało zadbać o to, aby Annabelle w końcu trafiła tam trafiła... Po zostawieniu na stoliku odpowiedniej kwoty pieniędzy, Emerson dyskretnie odprowadziła młodszą siostrę w stronę wielkiego, wyraźnie osmalonego kominka. Ann co i rusz rzucała Alexandrowi drwiące uśmieszki, nic sobie nie robiąc z jego kąśliwych odpowiedzi. Najwyraźniej irytowanie ciemnowłosego Krukona stanowiło dla niej nową, bardzo przyjemną rozrywkę. Na szczęście Emerson nie zamierzała pozwalać jej na wymyślanie dalszych głupot, wciskając jej do ręki porządną garść proszku Fiuu...
    — Wchodzisz pierwsza… i nawet nie próbuj kombinować — Starsza panna Bones posłała w stronę młodszej kategoryczne spojrzenie, jednocześnie popychając ją lekko w stronę ogromnego kominka. — Przysięgam, że jeśli zrobisz coś głupiego, to od razu zawiadomię rodziców. I w nosie mam konsekwencje — podkreśliła jeszcze twardo, na co Annabelle jedynie wywróciła wymownie oczami. Co prawda Emerson nie podejrzewała, aby Ann miała ochotę ponownie narozrabiać, jednak mimo wszystko wolała dmuchać na zimne. W międzyczasie posłała Alexandrowi lekko naburmuszone spojrzenie, słysząc jego ciche komentarze zaraz za swoimi plecami. To, że miała młodszą siostrę, która ją irytowała wcale nie oznaczało, że równie dobrze on nie mógł robić tego samego…! Tylko w trochę innej atmosferze, w i zupełnie innym kontekście relacyjnym… Nie, nie będzie teraz tego roztrząsać...
    — Złość piękności szkodzi, siostrzyczko... — Annabelle uniosła rozbawiona brwi, a następnie, nie czekając na odpowiedź ze strony Emerson, wyprostowała się i rzuciła pod nogi proszek Fiuu, wcześniej wypowiadając głośno i wyraźnie adres ich zamieszkania. W mgnieniu oka zniknęła w kłębach zielonego ognia i popiołu. Dopiero wtedy Emerson poczuła, jak z serca spadają jej resztki głazu, którego obecność czuła tam od chwili, w której spostrzegła, że jej siostra postanowiła wybrać się na spacer po Nokturnie. Po kilku sekundach zorientowała się, że za jej plecami nadal stał Alexander. Oderwała więc wzrok od pustego już kominka i odwróciła się do niego przodem, zawiązując ostrożnie welurową sakiewkę z magicznym proszkiem. Z lekkim zmieszaniem zauważyła, że nie bardzo wie, co powinna teraz powiedzieć… Wcześniej jakoś nie pomyślała, że po odprawieniu młodszej siostry, zostanie z ciemnowłosym Krukonem sam na sam. Wywoływało w niej to bardzo dziwne uczucia… i lekkie acz uporczywe mrowienie w koniuszkach palców. Wcisnęła więc głęboko dłonie do kieszeni ciemnej szaty, spoglądając na chłopaka z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
    — Porozmawiam z nią jeszcze w domu… i wymyślę coś, żeby trochę uprzykrzyć jej życie — odezwała się w końcu. — Należy jej się jakaś nauczka, za to wszystko… No i jeszcze raz dziękuję, że mi pomogłeś… — dodała już nieco ciszej, na chwilę spoglądając gdzieś w okolice swoich butów, jakby chciała się upewnić, czy wszystko z nimi w porządku i czy przypadkiem ich nie pobrudziła.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  153. Z początku trochę nie zrozumiała pytania ciemnowłosego Krukona. Dlaczego miałoby nie być w porządku…? Właśnie wysłała swoją nieznośną, rozkapryszoną siostrę prosto do domu – ponadto, Annabelle miała wyjątkowe szczęście i podczas samotnego spaceru po Nokturnie nie stała jej się żadna krzywda… Tym samym, ich mała tajemnica nadal mogła pozostać małą tajemnicą, a ich ukochani rodzice nigdy nie musieli się o niczym dowiedzieć. Emerson była całkiem zadowolona z tego obrotu sprawy. Dopiero, gdy lekko zaskoczona uniosła ponownie wzrok na twarz Alexandra, zauważyła w jego oczach coś, czego raczej nie spodziewała się w nich ujrzeć… niepewność, troskę…? Przez chwilę po prostu milczała wpatrując się w niego z wyraźną konsternacją wymalowaną na obliczu. Potrzebowała paru kolejnych chwil, aby zrozumieć, do czego nawiązywał…
    — Nic się nie stało, do niczego poważnego nie doszło… — odparła w końcu, ważąc ostrożnie każde słowo. Nie miała ochoty do tego wracać. I wcale nie dlatego, że czuła jakiś niewyobrażalny strach lub obrzydzenie. O nie…. Ona po prostu dała się zaskoczyć, i chyba właśnie to bolało ją najbardziej. Prawdopodobne otarcia i siniaki w okolicach ramion szybko się zagoją, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Niestety, wspomnienia pozostaną z nią na dłużej. Miała nadzieję, że jeśli jeszcze kiedykolwiek przyjdzie jej się znaleźć w podobnej sytuacji, to nie pozwoli sobie ponownie dać się tak przechytrzyć. Straciła wtedy czujność, przejęta poszukiwaniami młodszej siostry, zła i zdenerwowana… zdawała sobie sprawę, że mogła za to sporo zapłacić. Tamtych było dwóch, w dodatku wyglądało na to, że byli nieźle przygotowani i wiedzieli co zrobić, aby ją podejść i zaskoczyć. Nawet nie zauważyła, kiedy po jednym obleśnym typie pojawił się drugi… Na szczęście dla niej samej właśnie wtedy, jak spod ziemi wyrósł nie kto inny, jak Alexander… No właśnie, tylko skąd on się tam wziął…? Nie mogła przestać o tym myśleć. Coś jej tu nie pasowało. Gdyby podobna sytuacja miała miejsce w Hogsmeade albo nawet na Pokątnej, to nie miałaby się do czego przyczepić. Jednak przypadkowe spotkanie na Nokturnie to już zupełnie inna sprawa...
    — Co ty tam właściwie robiłeś, Alex…? — wypaliła nagle, właściwie sama zaskoczona tym, że pozwoliła temu pytaniu ujrzeć światło dzienne. Przecież już raz próbowała się dowiedzieć, dlaczego Urquhart spędzał wolne popołudnie chodząc po ciemnych i obskurnych uliczkach Nokturnu. Tak, wiedziała że nie powinna wściubiać nosa w czyjeś życie, jednak… no cóż, musiało ją to mocno nurtować. Szczególnie, że nie zauważyła u niego żadnych podejrzanych pakunków… Albo nie zdążył jeszcze kupić niczego wartościowego – bo chyba po to idzie się na Nokturn, aby zrobić jakieś zakupy – albo schował to na tyle dobrze i starannie, aby teraz nie mogła tego dostrzec. Ale czego tam szukał? Czego potrzebował…? Wiedziała, że w przeszłości ciemnowłosy Krukon miewał różne dziwne i nieodpowiedzialne pomysły, jednakże jakoś nie wyobrażała sobie, aby sam z siebie chciał przebywać w tak ponurym miejscu. Chyba, że próbował... Od razu poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach. Wróciła myślami do rzeczy, o których wolałaby po prostu zapomnieć… Czasami wydawało jej się, że tylko to zmyśliła – że za jej sekretną teorią nie stały żadne logiczne przesłanki, i że nie miała żadnych dowodów… A jednak, to nieszczęsne spotkanie na Nokturnie…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  154. [Też mam negatywny stosunek do tych wszystkich rzeczy, które wydarzyły się później.
    Pomyślałam sobie, że ona ma... kuguchara. To nie jest jakiś miły kotek, który śpi z nią w dormitorium - chociaż czasem mu się zdarza, tylko raczej dzikie zwierzę, które więcej czasu spędza na szkolnych błoniach, w Zakazanym Lesie albo Hogsmeade. Mniejsza. Myślisz o tym, żeby ktoś im zaatakował te zwierzęta?

    Ianthe

    OdpowiedzUsuń
  155. [Nie, nie mam żadnej zgody. Kuguchar to prawie kot i chciałam, żeby to było zwierzę z gatunku tych, którego Ianthe nie przywiozła do szkoły jako pupila, tylko takie, które kiedyś spotkała na błoniach i nie wiem, rzuciła mu smakołyk, a on się z nią zaprzyjaźnił. Nie bierze go do domu na wakacje, ani nic z tych rzeczy, co nie przeszkadza jej uważać tego kuguchara za swojego. Wiesz, coś na zasadzie... o, jak ludzie z ogródków działkowych dokarmiają koty. Tak więc tak serio ona oficjalnie nie ma żadnego zwierzaka, co nie zmienia faktu, że do tamtego jest przywiązana.
    W sumie, nie musi być tego motywu zemsty, może być cokolwiek innego. Wszystko mi jedno, tak szczerze, chciałabym tylko w końcu rozpocząć tutaj jakąś miłą przygodę :D ]

    Ianthe

    OdpowiedzUsuń
  156. Naprawdę, sama wolałaby nie wiedzieć... Podejrzenia, które napływały jej do głowy już od przeszło paru miesięcy, męczyły ją okropnie… i nie dawały porządnie się wyspać. Nie, niestety nie miała pojęcia dlaczego… a przynajmniej nie chciała się nad tym głębiej zastanawiać. Bała się do jakich wniosków mogłaby dojść, gdyby w końcu zaczęłaby być ze sobą szczera. Przez wakacje odpuściła sobie nieco… zajęła się innymi sprawami, cieszyła z czasu wolnego, planowała co będzie robiła, gdy już skończy naukę… Starała się nie myśleć o Alexandrze, ani o tym jak dziwnie im ze sobą było odkąd wrócił z tej durnej, rocznej przerwy. A już tym bardziej unikała rozmyślania o powodach, dla których w ogóle zniknął. Wiedziała, że to nie była jej sprawa, podobnie jak i to, dlaczego postanowił wybrać się na wycieczkę po Nokturnie. Pożałowała swojej wścibskości już w chwili, gdy wbiła w niego wzrok i zauważyła, jak powoli cały sztywnieje… Nie musiała być ekspertką od mowy ludzkiego ciała, aby domyślić się, że nie chciał z nią o tym rozmawiać. Dlatego w pierwszym odruchu miała ochotę palnąć się w głowę i po prostu zniknąć, przenosząc się w mgnieniu oka z Dziurawego Kotła na próg swojego domu w Oksfordzie. Nie zdążyła jednak tego zrobić, bo nagle musieli odsunąć się na bok, przepuszczając jakiegoś czarodzieja w pobliże kominka. Ciemny i odosobniony kąt pubu, w którym się znaleźli i gdzie ani jedno ani drugie nie miało dla siebie zbyt wiele miejsca, wcale nie nie okazał się szczególnie pomocny. Emerson ściągnęła mocno brwi, czując jak nieprzyjemne ciarki powoli rozlewają jej się po karku, docierając aż po koniuszki palców u rąk…
    Nowy eliksir…? — powtórzyła za nim powoli, splatając ramiona na piersi. Przez ostatnie dwa miesiące spędziła niemal każdy dzień w pracowni swojej matki, rozmawiając z nią o najnowszych badaniach oraz odkryciach w dziedzinie warzenia mikstur… ale za żadne skarby świata nie mogła przywołać w pamięci wzmianki o powstaniu nowego eliksiru, którym mógłby się interesować taki chłopak jak panicz Urquhart. Chyba, że dodać do tego jego obecność na Nokturnie… a także to, z czym zgodnie z jej podejrzeniami, musiał się mierzyć już od dwóch lat. Nie mogła jednak tego powiedzieć na głos. Dlatego długo milczała, starając się nie spoglądać na niego w sposób, który jasno sugerował, że domyślała się co kombinował… — No cóż, w takim razie… miałam szczęście, prawda? — odezwała się w końcu, mówiąc niemal równie cicho jak ciemnowłosy Krukon. — Powinnam się cieszyć, że akurat dzisiaj postanowiłeś pójść do Jadów i trucizn Shyverwretcha — dodała w ramach wyjaśnienia, zaczesując za ucho niesforny, jasny kosmyk, który opadł jej na czoło. Nie zapyta go ponownie... Wiedziała, że niezdrowy upór zaprowadził ją za daleko… podobnie jak i czuła, że przedłużające się między nimi milczenie stanowiło jasny sygnał, że powinni się już pożegnać. — Muszę się zbierać, upewnić czy Ann nie uciekła w las i trafiła do domu… — oznajmiła ze względnym spokojem, przybierając na twarzy coś, co można by było określić mianem bladego uśmiechu. Posłała przy tym ciemnowłosemu chłopakowi krótkie spojrzenie, po chwili sięgając do swojej torby. Szukała w niej sakiewki z proszkiem Fiuu, ponieważ przypomniała sobie, że Alexander o niego pytał…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  157. [W porządku, mnie się podoba, jak coś, to ja zacznę. Mam nadzieję, że wkrótce poczujesz się lepiej i że będzie nam się dobrze pisało.]

    Ianthe

    OdpowiedzUsuń
  158. Sobotnie popołudnie okazało się być tak słoneczne i ciepłe, że Ianthe zaproponowała Alexandrowi, by dokończyli projekt na błoniach ciesząc się z być może ostatniego w tym roku dnia z ładną pogodą. Wyszli więc na zewnątrz, mrużąc oczy przed słońcem i lekkim wiatrem, który uginał żółknącą już trawę na szkolnych terenach. Obydwoje nieśli przygotowane wcześniej książki i notatki z zakresu zaawansowanej transmutacji i sposobów na cofnięcie nieumiejętnie rzuconych zaklęć. Temat był o tyle ciekawy, co absorbujący i według Ianthe był też świetną wprawką dla przyszłych uzdrowicieli - trochę więc nie rozumiała, dlaczego przypadł właśnie im, ale jak zwykle dołożyła wszelkich starań, by wszystko zostalo przygotowane jak najlepiej się da.
    - Pomyślałam sobie, że jak już przedstawimy zagadnienie, to transmutujemy coś komuś z grupy. Gdzieś w połowie w mojej części jest o tym, jak sobie z tym radzić, więc jak będą nas słuchać, to sobie z tym świetnie poradzą. Potem możemy pokazać coś bardziej skomplikowanego na sobie. - powiedziała do Alexandra, choć spojrzenie miała utkwione w grupie drugoroczniaków, którzy biegali podekscytowani wokół Jeziora, bo właśnie przed chwilą z wody wynurzyła się olbrzymia macka - Co uważasz?

    Z Alexandrem nie znali się jakoś wybitnie dobrze, mimo, że pochodzili z jednego domu, ale jednocześnie mieli na tyle dobry kontakt, że Ianthe nazywała go swoim kolegą, a nie tylko znajomym. Oprócz wspólnego domu łączyła ich jeszcze przynależność do Koła Transmutacji i Koła Pojedynków - w tym ostatnim mieli okazję się zmierzyć jakieś dwa razy i na całe szczęście obydwa starcia nie skończyły się remisem. Na całe szczęście - bo Ianthe wolała przegrywać, niż nie wiedzieć, kto w końcu okazał się lepszy. Chociaż prawdę mówiąc, za pierwszym razem to Alexander ją pokonał, a za drugim razem ona jego, sytuacja więc znów nie była jasna. Poza tym, teraz nawet byli na jednym roku, więc dystans jeszcze odrobinkę się skrócił przez wzajemne podrzucane sobie pomocy naukowych i inne drobiazgi nieodłącznie towarzyszące przebywaniu na wspólnym etapie edukacyjnym. Co więcej, Ianthe nigdy nie opuszczała żadnego meczu quidditcha będąc wierną kibicką swojej drużyny. Co prawda, ten sport ani ją grzał, ani ziębił, ale uważała się za krukońską patriotkę, więc zawsze dopingowała niebieskich, w tym Alexandra - nawet jeśli przed rokiem, tuż po jego powrocie do szkoły, niechcący zdzielił ją w głowę pałką. No cóż, częściowo to była jej wina, bo po meczu wpadła do szatni, żeby pogratulować zwycięstwa swojej ówczesnej fascynacji, Loganowi Sullivanowi, który opuścił już mury Hogwartu. Nie przewidziała, że Alexander Urquhart wciąż będzie podniecony swoim widowiskowym odbiciem tłuczka w stronę szukającego drużyny Ślizgonów (czym sprawił, że ostatecznie to krukoński szukający złapał znicz), i zechce jeszcze raz zademonstrować, jak mu się to udało - akurat w tym momencie, w którym Ianthe wtargnie do pomieszczenia. Po interwencji szkolnej pielęgniarki Fawley szybko doszła jednak do siebie i równie szybko mu wybaczyła.

    Ianthe

    OdpowiedzUsuń
  159. [Nie lubię *zbyt* wiele ujawniać w karcie, więc chyba Twój komentarz wskazuje na właściwą ilość informacji ;) Katherine za swoimi podopiecznymi zdecydowanie się wstawia, chociaż może to być niewidoczne, jeżeli czyjś kontakt z nią ogranicza się do lekcji astronomii. Zakładam jednak, że z uwagi na *przypadłość* Alexa ten kontakt pozalekcyjny być musi. K. może mieć na przykład prosty system zbierania materiałów z zajęć, które Urquhart comiesięcznie opuszcza, a po pełni odbiera od niej plik zadań do zrealizowania. Może też nalegać na odsyłanie Krukonów z przydzielonymi szlabanami bezpośrednio do niej ;) Jest też opcja, że z jakiegoś powodu A. widzi te niewidoczne zdjęcia w jej gabinecie - chociaż nie wiem, jaka byłaby reakcja Jennings, gdyby w jakikolwiek sposób je skomentował/zapytał o coś z nimi związanego (choćby obcojęzyczne podpisy).]

    Kati

    OdpowiedzUsuń
  160. [Jasne, rozumiem. To wszystko luźne sugestie są :) W opisaną stronę jak najbardziej możemy pójść. Jeśli mi podrzucisz listę przedmiotów Alexa i ewentualnie jakieś oczekiwania co do nauczyciela, który miałby z nim mieć problem, to nawet stworzę jakiś początek. Ze swojej strony chciałabym tylko, żeby to był ktoś, kto załapał się już przynajmniej na ostatnie lata Katherine w roli uczennicy (czyli uczący nie później niż od 2005 czy 2006).]

    Kati

    OdpowiedzUsuń
  161. [Zielarstwo w którymś momencie prowadził obecny dyrektor, więc tu też bym nie mieszała, starożytne runy nie do końca mi pasują do koncepcji, czyli chyba stanie na OPCM. Do jutra powinnam coś stworzyć ;)]

    Kati

    OdpowiedzUsuń
  162. Emerson nadal trochę nie wierzyła, że rozpoczynała właśnie swój ostatni rok nauki w Hogwarcie – myślenie o tym, że następnego września zostanie w domu, spędzając ten czas z rodziną lub nowymi znajomymi z pracy, było dla niej niezwykle abstrakcyjnym zajęciem… a jednak nie potrafiła się powstrzymać i ostatnio dość często popadała w głęboką zadumę – czy też w czasie wolnym, czy nawet w trakcie trwania lekcji – jak potoczą się jej dalsze losy… no i jaką decyzję w końcu podejmie, jeśli chodzi o jej przyszłość. Bo nie, niestety nadal nie zdecydowała, w którym kierunku pójdzie… Miała zbyt wiele opcji i każda z nich wydawała jej się niemal tak samo fascynująca. Może dlatego, na wszelki wypadek, podjęła starania, aby wieńczące jej naukę w szkole Owutemy zdać jak najlepiej tylko potrafiła, dzięki czemu będzie miała większą swobodę przy wyborze swojej przyszłej kariery zawodowej. To oznaczało jednak, że musiała wziąć się mocno do pracy – nie chwaląc się, bo nie o to tu chodziło, zawsze była wzorową uczennicą, aczkolwiek uważała, że nawet ona powinna poświęcić nauce znacznie więcej czasu, jeśli chciała mieć pewność, że ukończy Hogwart jako jedna z najlepszych. Ambicji nigdy jej nie brakowało, zresztą podobnie jak samozaparcia… tak więc odkąd tylko powróciła do szkoły, niemal każdą wolną chwilę spędzała na nauce, sumiennym odrabianiu wszystkich prac domowych oraz doszkalaniu swoich umiejętności magicznych. Tak naprawdę jedynymi wolnymi chwilami od nauki były treningi quidditcha. Dzięki lataniu na miotle mogła się odprężyć i zapomnieć o wszelkich zobowiązaniach… Ach, no i również wtedy nie myślała tak często o tym przeklętym Urquharcie. Niestety, wraz z powrotem do szkoły, nie mogła nadal udawać, że ktoś taki jak Alexander w ogóle nie istnieje. Już po tym nieszczęsnym zajściu na Nokturnie i tak było to trudne… a wpadanie na niego na korytarzu lub podczas wspólnych zajęć niczego jej nie ułatwiało. Miała wrażenie, że jemu też, ale nigdy nie obserwowała go wystarczająco długo, aby mieć pewność, czy unika jej równie skwapliwie jak ona jego. W każdym razie, nie zamierzała się wychylać. Już jakiś czas temu uznała, że nie miała prawa wtrącać się do jego życia, nawet jeśli zupełnym przypadkiem udało jej się domyślić, jaki był prawdziwy powód jego zniknięcia sprzed roku… Tak czy inaczej, dojrzale ignorując wszelkie wewnętrzne rozterki oraz spychając na bok wszystkie podejrzane i niepasujące jej emocje, skupiła się na nauce. Dzięki dodatkowym zajęciom w Kole Transmutacji wypełniła sobie środowe wieczory – tym razem pani profesor pozwoliła im na ćwiczenia praktyczne, co pannę Bones bardzo ucieszyło. Od zawsze uwielbiała Transmutację, pasjonowała się jej zagadnieniami… w przyszłości pragnęła zgłębić tajemnice Animagii… Natomiast teraz musiała poświęcić się utrwalaniu umiejętności zaczarowywania oraz odczarowywania istot żywych w przedmioty podstawowego użytku. Jedna z sal na pierwszym piętrze stała pusta od przeszło dwóch godzin. Emerson postanowiła to wykorzystać. Przegapiła kolację, aby móc poćwiczyć dłużej od pozostałych… jednak wcale się tym nie przejmowała. Jako Puchonka miała niemal nieograniczony dostęp do szkolnej kuchni – przynajmniej tak lubiła myśleć – a więc w drodze do Pokoju Wspólnego zawsze mogła wstąpić po jakieś wieczorne resztki od znajomych skrzatów. Czas upływał jej bardzo szybko. Nawet nie zauważyła, gdy za oknami zaczynało robić się już ciemno a nad szkołę nadciągnęła jedna z pierwszych w tym sezonie, jesiennych burz, tak charakterystycznych dla tego miejsca. Właśnie chyba po raz setny uniosła swoją różdżkę, aby przemienić żółtego, rozśpiewanego kanarka w małe puzderko na biżuterię… gdy usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi. Roztargniona i trochę zła, że ktoś postanowił jej poprzeskadzać, szybko odwróciła się za siebie… i w tej samej chwili mina nieco jej zrzedła. No tak, w końcu on też należał do tego samego Koła… a już prawie o tym zapomniała... Zmarszczyła lekko jasne brwi, zagryzając dolną wargę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Właśnie kończyłam — skłamała gładko, bez zająknięcia. Co prawda chętnie posiedziałaby tu jeszcze z godzinę, może półtorej (nawet pomimo lekko zesztywniałego nadgarstka), jednak szybko uznała, że powinna zebrać swoje rzeczy i wyjść. Przebywanie z nim sam na sam, w zamkniętym pomieszczeniu, byłoby proszeniem się o kłopoty.

      Emerson Bones

      Usuń
  163. Niespodziewane pojawienie się w klasie ciemnowłosego Krukona z pewnością nie wywołało u niej niekontrolowanego wybuchu radości… niemniej jednak, wbrew przypuszczeniom Alexandra, wcale nie miała ochoty wdawać się z nim w dyskusje lub tracić czas na kolejne, nic nie wnoszące kłótnie. Owszem, dawniej bardzo często się sprzeczali. Dawniej wystarczyłoby jedno, krzywe spojrzenie lub niewybredny komentarz, a panna Bones z przyjemnością odpowiedziałaby mu w podobnym tonie, korzystając z każdej możliwej okazji, aby utrzeć mu nosa. Ale to było dawniej... W przeciągu ostatniego roku między nimi wydarzyło się wiele różnych rzeczy, które zmieniły jej podejście do panicza Urquharta. Straciła ochotę na sprzeczanie się z nim… może też odrobinę dojrzała, wyrosła z dziecinnego tupania nogą? Bo przecież do niczego ich to nie zaprowadzi, a już i tak atmosfera między nimi była, delikatnie mówiąc, lekko napięta… Wolała uznać, że unikanie go będzie najrozsądniejszą opcją. W ogólnym rozrachunku to nie miało większego znaczenia, że chciał skorzystać z tej samej klasy co ona – i tak umiała już wszystkie zaklęcia. Mogła skończyć na dziś i wreszcie trochę odpocząć. W sumie była już nawet trochę głodna, a więc po drodze mogłaby jeszcze wstąpić do kuchni, aby przekąsić jakąś późną kolację. Pozwoliła więc Alexandrowi, aby powiedział co chciał, posyłając mu tylko jedno lub dwa spojrzenia, a w międzyczasie schowała swoją różdżkę do wewnętrznej kieszeni szaty i sięgnęła do rozłożonych na pobliskim stoliku książek. Zanim zaczęła ćwiczyć rzucanie zaklęć, przeglądała jeszcze wszystkie swoje notatki i wskazówki zawarte w podręcznikach.
    — To nie jest żadna taryfa ulgowa, ani tym bardziej przejaw wdzięczności, Urquhart — odparła spokojnie, zamykając wszystkie książki, aby następnie zacząć powoli pakować je do swojej torby, przewieszonej przez oparcie jednego z krzeseł. — Po prostu skończyłam na dziś, ćwiczę już od dwóch godzin — dodała, wzruszając przy tym obojętnie ramionami. Nie patrzyła na niego, gdy zwijała zapisane drobnym pismem pergaminy, wkładając je do kieszonek torby. Oczywiście nie omieszkał przypomnieć jej o tym nieprzyjemnym zajściu na Nokturnie… Postanowiła jednak tego nie komentować. Wystarczająco się wtedy nadenerwowała. Wolała również ponownie nie rozmyślać o tym, jak wówczas nie starczyło mu odwagi, aby wyznać jej prawdę i powiedzieć, co tak naprawdę tam robił… Ale dlaczego ją to właściwie obchodziło? Nie miał takiego obowiązku, nie był jej nic winien. Westchnęła cicho w myślach, zapinając starannie szlufki. Rozejrzała się dookoła, upewniając czy aby na pewno niczego nie zostawiła, a następnie przewiesiła sobie pasek torby przez ramię, w końcu zaszczycając Alexandra co najwyżej beznamiętnym spojrzeniem.
    — Nie zapomnij tylko odwrócić zaklęcia, gdy będziesz już kończył — oznajmiła, ruszając powoli do wyjścia. Jakoś nie wyobrażała sobie pozostawienia rozśpiewanego kanarka w formie pudełka od zapałek… ale tak czy inaczej, nie przejęła się stojącym w przejściu, ciemnowłosym chłopakiem. Była wystarczająco szczupła, aby spokojnie prześlizgnąć się pod jego ramieniem, co też zrobiła bez mrugnięcia okiem, wychodząc na ciemny i opustoszały korytarz.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  164. Obiecała sobie, że nie będzie się już niepotrzebnie irytowała… Tylko jak to miała zrobić, skoro Alexander tak skutecznie jej to utrudniał? Przecież nie była dla niego nieprzyjemna… nie podniosła głosu, nie odpowiedziała mu w żaden paskudny sposób…! A jednak z łatwością dostrzegła jak jego spojrzenie momentalnie pociemniało oraz te wymowne spięcie mięśni karku, gdy wymijała go w drzwiach sali. Miała nadzieję, że szybko sobie odpuści… Ale najwyraźniej ciemnowłosy Krukon miał inne plany. Wtedy poczuła, że znów skacze jej ciśnienie. Tak jak kiedyś, jeszcze w tamtym roku szkolnym, gdy trafili do jednego zespołu, wpadli na idiotyczny pomysł wybrania się po składnik do Zakazanego Lasu, zaatakował ich troll, a później… no, wiadomo co później Nie chciała do tego wracać, nie podobało jej się to co czuła, gdy przypadkiem przypominała sobie tamto zajście. Najbezpieczniej było udawać, że to w ogóle nie miało miejsca. Podobnie jak wydarzenia z Nokturnu, gdy pośpieszył jej na pomoc, a później pomagał w poszukiwaniach młodszej siostry… nie puszczając jej dłoni…
    O co mi chodzi…? — powtórzyła bezwiednie, gdy panicz Urquhart, wykorzystując swoje długie nogi, dogonił ją w zaledwie parę sekund, ponownie stając jej na drodze. Musiała przystanąć, mimowolnie zaciskając jedną rękę na skórzanym pasku torby. Drugą natomiast wcisnęła głęboko w kieszeń szaty, aby nie dostrzegł, jak jak formuje smukłe palce w drżącą pięść… — Uważasz, że nasze małe spotkanie na Nokturnie było zaplanowane? Że specjalnie cię tam szukałam i prosiłam o pomoc, jak gdyby nigdy nic…? — żachnęła się nieco gwałtowniej, jednak już po chwili dotarło do niej, że to naprawdę nie ma sensu. Odetchnęła głębiej i powoli rozluźniła uścisk palców na pasku od torby. Nie miała wyjścia i musiała na niego spojrzeć, unosząc głowę do góry. Nie była pewna, ile zdradzało jej jasne spojrzenie… w sumie nie miała nawet ochoty się nad tym zastanawiać. — To, co stało się na Nokturnie nigdy nie powinno mieć miejsca… I nie mówię tu o naszej współpracy, tylko o zachowaniu mojej siostry. Wiesz, że jestem ci wdzięczna, że mi wtedy pomogłeś… — zaczęła cicho i powoli, z dużym rozmysłem planując to, co i jak zamierzała mu powiedzieć. — Ale chyba nie jesteś na tyle… Nie uważasz chyba, że od tamtej chwili łączy nas dozgonna przyjaźń, wymazaliśmy całą naszą przeszłość? — zmarszczyła lekko brwi. Musiała poprawić jasny kosmyk włosów, który wymknął jej się z luźnego koka, opadając na czoło. — Chcę przez to powiedzieć, że między nami nigdy nie było normalnie. I trudno powiedzieć, aby cokolwiek się polepszyło po naszej idiotycznej wyprawie do Zakazanego Lasu rok temu… i tak, mam na myśli ten pocałunek, może w końcu trzeba powiedzieć o tym na głos — odważyła się spojrzeć prawdzie prosto w oczy, choć oczywiście poczuła lekkie gorąco na policzkach gdy przywołała wspomnienie tamtej chwili. Nie zamierzała się jednak wycofywać, za daleko już zabrnęła. Skoro powiedziała A, to należało powiedzieć również i B…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Skoro nie potrafiliśmy się z tym uporać i to wyjaśnić, to wybacz… ale nie będę udawała, że jest mi komfortowo w twoim towarzystwie. Że wiem, jak powinnam cię traktować, jak mogę się do ciebie odnosić… Bo ty też nie wiesz i też nie umiesz mi powiedzieć… — zamilkła, wpatrując się w niego z wyraźnym błyskiem w oczach. Tak, była wzburzona, ale jednak nie krzyczała i zachowywała resztki opanowania. Nawet nie chciała robić awantury, nie miała na to siły… Jedyne o czym teraz marzyła, to znaleźć się w kuchni, wziąć sobie coś do jedzenia i zaszyć się w swoim Dormitorium… przynajmniej tam go nie spotka… — Daj mi spokój, Alex… — dodała cicho, czując jak powoli ulatuje z niej powietrze. Może to był błąd, że w końcu powiedziała to, co obydwoje wiedzieli już od dawna…? Narosło między nimi zbyt wiele niedopowiedzeń. Ramiona lekko jej opadły, z twarzy powoli zaczynały ustępować rumieńce… posłała mu ostatnie, lekko zrezygnowane spojrzenie i ponownie go wyminęła.

      Emerson Bones

      Usuń
  165. Wcale nie zamierzała oskarżać go o złą wolę. Nie chciała odwoływać się do zdarzeń na Nokturnie… ale przecież on sam poruszył ten temat, prawda? A później nie widziała już sensu w dalszym powstrzymywaniu się… Miała wrażenie, że to co przed chwilą mu powiedziała, musiało w końcu paść – jasno i klarownie. Inaczej z dużym prawdopodobieństwem będą na siebie warczeli do samego końca roku, i żadne z nich nie pokwapi się z wyjaśnieniami, o co im właściwie chodziło. No więc Emerson postanowiła wreszcie się przełamać i zachować jak dorosła. Choć z tych emocji zrobiło jej się gorąco, to jednak była z siebie zadowolona, że ostatecznie zdecydowała się nazwać rzeczy po imieniu. Poczuła nawet lekką ulgę… do czasu, aż znów go wyminęła… i wtedy stało się coś, czego nie do końca się spodziewała. Właściwie, to nie liczyła na to, że on będzie chciał poważnie rozmawiać… Znała go już całkiem dobrze. Ciemnowłosy Krukon mógł to wszystko obrócić w żart albo trochę na nią popsioczyć. W każdym razie nie zamierzała stać tam i czekać, aż w końcu zdecyduje się, czy uraczyć ją jakimś głupim komentarzem czy też ponownie zacznie się na nią wściekać. Na pewno nie spodziewała się tego, że znów ją pocałuje. Dlatego nawet nie zdążyła zareagować, gdy Alexander chwycił ją za nadgarstek i stanowczo do siebie przyciągnął. Zupełnie oszołomiona pozwoliła mu zrobić to co chciał… i wbrew wszelkiej logice, poczuła jak lekko uginają się pod nią kolana. Jednak nie zapomniała jak smakowały jego usta... Tylko co z tego? Minęło parę sekund, gdy była kompletnie oderwana od rzeczywistości. Zapomniała jak się tu znalazła i dokąd miała iść. Ale na szczęście w końcu odzyskała rozum… na tyle, na ile to było możliwe w tak groteskowej sytuacji. No i oczywiście wcześniejszy spokój ducha oraz opanowanie szlag trafił. Nie miała żadnych skrupułów przed wbiciem mu pięty w stopę, i to pod wyjątkowo bolesnym kątem, korzystając z kanciastego obcasa swojego pantofla. Ten niespodziewany atak sprawił, że w końcu ją puścił, a ona mogła dodatkowo go od siebie odepchnąć, nie omieszkawszy walnąć go przy tym w żebra i ramię. Wyraźnie zła i roztrzęsiona odsunęła się od niego na co najmniej kilka metrów, odgarniając z twarzy jasne kosmyki włosów i ciskając gromy wzburzonym spojrzeniem…
    — Nie zbliżaj się do mnie, nie dotykaj…! — krzyknęła, znów mając ochotę mu przyłożyć, aczkolwiek teraz pięścią prosto w twarz. — Znów to robisz…! Działasz, zanim pomyślisz…! Co… czy ty w ogóle wiesz, co wyprawiasz…?! — nie potrafiła przestać się trząść, wbijając w niego niemal mordercze spojrzenie. — To ma być twoja odpowiedź na to, co ci przed chwilą powiedziałam…?! Na Merlina, Urquhart! Właśnie przed sekundą usłyszałeś, że nie umiemy się ze sobą odnaleźć, po tym co zaszło między nami w Zakazanym Lesie, a teraz nów do cholery robisz to samo! — wyrzuciła wściekła. Za kogo on ją miał? Dlaczego w takich chwilach musiał zachowywać się tak… samolubnie? — I ty się dziwisz, że cię unikam…? — dodała już ciszej. Niech to wszystko… poczuła lekkie pieczenie w oczach. Nie, do cholery… nie. Odwróciła się do niego tyłem, gwałtownie sięgając po swoją leżącą na podłodze torbę. A to podobno ona nie umiała mówić o tym, co ją dręczyło… a tu proszę, ona mówi, a on zachowuje się dalej tak samo... Czy on w ogóle traktuje ją poważnie…? Czy chodzi mu tylko o to, aby się na nią rzucić…? Aż zacisnęła powieki. Dobra, dość… miała już dość. Nic nie mówiąc ruszyła szybkim krokiem przed siebie, zostawiając go w tyle...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  166. O nie, absolutnie nie zamierzała płakać… a już na pewno nie przez niego! Nie zasłużył sobie na to zaszczytne wyróżnienie… pfff, jakby jakikolwiek facet był tego wart! Nadal jednak czuła złość, czuła prawdziwą wściekłość, kłębiącą się w całym jej ciele… i czuła, że ta wściekłość szukała sobie jakiegoś ujścia. Najprostszą drogą ku wolności były oczywiście łzy, ale Emerson wiedziała, że prędzej sama dźgnie się własną różdżką w oko, niż pozwoli sobie na choćby jeden maleńki, żałosny szloch. Lepiej jeśli wróci do swojego Dormitorium i tam… jakoś się wyżyje. Czy to drąc się w poduszkę czy też waląc pięścią na oślep w łóżko. Generalnie musiała coś ze sobą zrobić, bo zachowanie Alexandra doprowadziło ją na skraj wytrzymałości psychicznej… Przez parę chwil myślała nawet, że da jej już spokój, że naprawdę uda jej się uciec do Pokoju wspólnego, zostawiając go daleko w tyle. Niestety, ciemnowłosy Krukon najwyraźniej nie wiedział, kiedy powinien sobie odpuścić. Nie zaszła zbyt daleko – ledwo zniknęła za zakrętem, docierając do schodów prowadzących na parter, gdy usłyszała jego nawoływania… parę sekund później śmignął tuż obok niej, zeskakując po kilka stopni w dół… i ponownie zagrodził jej drogę. Oczywiście, że na ten widok zalała ją krew. I oczywiście, że pierwsze co miała ochotę zrobić, to wyszarpać różdżkę z kieszeni szaty i potraktować go jednym z trzech zaklęć niewybaczalnych… Pal licho jakąkolwiek odpowiedzialność. Nie spodziewała się przecież, że zachowa się jak na dojrzałego mężczyznę przystało i podejmie z nią dyskusję, której obydwoje tak rozpaczliwie potrzebowali… Nie spodziewała się… a jednak okazało się, że tym razem ją zaskoczył. Choć absolutnie nie planowała spuszczać z tonu – nadal stała sztywno u szczytu schodów, spoglądając na niego z góry chłodnym spojrzeniem jasnych, błyszczących oczu. Zacisnęła mocno usta, jednak nie powiedziała ani jednego słowa… Pozwoliła mu mówić. Choć robił to niezwykle chaotycznie, właściwie na jednym wydechu… ale jednak mówił. Wreszcie wykrztusił to, co siedziało w nim od samego początku. Nie było to idealne, nie było za bardzo sensowne… ale tak się właśnie czuł, i nawet ona mogła to dostrzec, ani przez chwilę nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia. Trwała tak, dopóki nie uświadomiła sobie, że słyszała u niego te same wątpliwości i rozterki, które sama żywiła… a drgnęła w momencie, w którym znów nawiązał do Nokturnu… i jak gdyby nigdy nic, przyznał czego dokładnie tam szukał. Przemiana... Myślała, że będzie mówił tylko o tym, co się między nimi stało… nie chciała go zmuszać do przyznania na głos tego, kim się stał. Jak więc powinna zareagować…? Udawać zdumienie? Nie, to by było głupie… przecież domyślała się prawdy od tak dawna… Ale czy Alexander o tym wiedział…?
    — Powinieneś wiedzieć, że to czego szukałeś… nie istnieje… — odezwała się w końcu, nieco cicho, może lekko obcym głosem… jednak już nie krzyczała. Poczuła napięcie w plecach. Znów zacisnęła palce na pasku od torby. — Tylko wywar tojadowy… on jest najskuteczniejszy przy przemianie — dodała jeszcze. Nie miała pojęcia, jakiej spodziewał się po niej reakcji, gdy w końcu przyzna się, że był wilkołakiem… jej zachowanie nie zmieniło się jednak ani trochę… a być może rysy jej twarzy nieznacznie złagodniały. Jakby nagle mur, który ich dzielił, zaczął powoli się kruszyć… kłamstwa i niedopowiedzenia opadały jedno po drugim…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  167. Wiedziała, że taki eliksir nie istnieje, bo gdyby jakimś cudem powstał, to prawdopodobnie jej matka nie mówiłaby o niczym innym, i to co najmniej już od paru miesięcy – jako twórczyni mikstur, w dodatku tych leczniczych, doskonale orientowała się co w trawie piszczy u wszelkiej konkurencji. Dlatego Emerson była pewna, że cokolwiek i od kogokolwiek usłyszał Alexander, nie mogło być prawdą. Nic prócz Wywaru tojadowego nie pomagało wilkołakom w łagodniejszym przechodzeniu przez comiesięczną przemianę. Trochę również o tym poczytała, gdy zaczęła się wszystkiego domyślać… i dlatego nie dziwiła się, że ciemnowłosy Krukon postanowił zaryzykować i udać się na Nokturn w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby uśmierzyć ból towarzyszący przemianom… Gdyby była na jego miejscu prawdopodobnie postąpiłaby podobnie. Jednak widziała po jego minie, że to nie był ani czas ani miejsce na rozwlekanie tego tematu. Chyba ogólnie trochę go zaskoczyła… jednak panicz Urquhart dość szybko pogodził się z myślą, że musiała już wcześniej wiedzieć o jego małym, futerkowym problemie. I to od dłuższego czasu… W każdym razie postanowiła nic już więcej nie mówić. Nie znaleźli się tu dlatego, że był wilkołakiem – mieli znacznie poważniejsze sprawy do wspólnego przedyskutowania…
    — Nie, nie możemy — odparła krótko, marszcząc przy tym jasne brwi. To, że nadal tu stała i jeszcze nie uciekła wcale nie oznaczało, że miała ochotę gdziekolwiek z nim iść. I nie, wcale się go nie bała… nie to to tu chodziło. Po prostu nadal była na niego zła. Nie ufała mu zresztą, że będzie potrafił się zachować… — Jestem zmęczona… I skoro już tak szczerze sobie rozmawiamy, to wiedz, że również jestem na ciebie wściekła, Urquhart — dodała hardo. — Mam także ochotę wydrapać ci oczy i połamać parę kości. I nie chcę cię mieć w pobliżu, dopóki sam nie ochłoniesz i nie nauczysz się trzymać łap przy sobie… — warknęła jeszcze. Poza tym… jak miałaby z nim teraz rozmawiać, i to jeszcze na spokojnie, ciągle pamiętając o tym, że znów ją pocałował? W tej chwili uważała to za okropną zbrodnię, szczególnie że sam pocałunek sprawił, że zapomniała jak się nazywa… co tylko dodatkowo ją irytowało. O nie, była zbyt rozemocjonowana, aby teraz siedzieć i słuchać. Nie dziś. Poprawiła torbę i ruszyła powoli schodami w dół. W pewnym momencie musiała go minąć… i dopiero wtedy w końcu przerwała tę napiętą ciszę, która zapadła między nimi po jej ostatnich słowach… — Zapytaj mnie jutro — oznajmiła oszczędnie, posyłając mu krótkie acz bardzo wymowne spojrzenie. Nic więcej nie dodała. Zeszła w dół i dopiero na ostatnim stopniu poczuła, jak schodzi z niej powietrze, które zapomniała wypuścić ustami… Nie obejrzała się za siebie. Szybko zniknęła za kolejnym z zakrętów, kierując się do następnej klatki schodowej. Po niespełna kilku minutach była już w swoim Pokoju wspólnym… Zupełnie zapomniała, że jeszcze chwilę temu była głodna i myślała o kolacji. Zamiast do kuchni udała się wprost do swojego Dormitorium, a tam szybko padła na posłanie. Nie miała już siły, aby myśleć o nauce… Rozebrała się tylko z mundurka i zaraz wskoczyła pod kołdrę. Choć czuła ogólne zmęczenie wiedziała też, że i tak szybko nie zaśnie. Nie po tym, co się stało. Musiała wykorzystać ten czas, aby przynajmniej postarać się sobie wszystko poukładać… aby się uspokoić. Wiedziała, że Alexander miał rację – nie powinni tego zostawiać, nie mogli pozwolić sobie na kolejne niedomówienia. Jednak rozmowa musiała trochę poczekać… przynajmniej do następnego popołudnia, gdy Emerson nie będzie już pałała rządzą zemsty… teoretycznie.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  168. Spokój chłopaka mu zaimponował, zwłaszcza, kiedy przyznał, że nie zamierza nawet sugerować pomyłki. Spodziewał się raczej, że spróbuje odwracać kota ogonem, jak większość uczniów. Pracował zaledwie od kilku miesięcy, a słyszał już tyle wymówek, że mógłby ich użyć do napisania całkiem obszernego poradnika dla młodocianych krętaczy. Od beznadziejnie głupich, przez te zabawne na tyle, że czasami dzielił się nimi z innymi nauczycielami w ramach żartu, po przemyślane w taki sposób, że choć podejrzewał kłamstwo, nie za bardzo miał się do czego przyczepić i jak je udowodnić. Poza tym, mimo tytułu profesora, Lavon pozostawał po prostu człowiekiem, ze wszystkimi swoimi dawnymi słabościami. Postawa Krukona zaciekawiła go do tego stopnia, że na razie zrezygnował ze standardowej formułki o tym, jak bardzo nagannie postąpił i ile punktów właśnie traci za to Ravenclaw. Wychodził z założenia, że kara jest mniej istotna od zrozumienia, w dodatku, wymierzyć ją zawsze zdąży. W przeciwieństwie, do wysłuchania winowajcy.
    Przekrzywił lekko głowę, w myślach szybko analizując sytuację. Oczywiście, że o poważnych wykroczeniach należało informować Opiekunów Domów natychmiast. Pytaniem otwartym pozostawało, co który nauczyciel uzna za na tyle istotne, by nie mogło zaczekać kilku godzin.
    Jeśli pójdą do Opiekunki Ravenclawu teraz, razem, Katherine zapewne będzie wściekła. Czy Alexander wspomni, gdzie dokładnie został przyłapany? Lavon nie miał pewności, jak odniesie się do tego Jennings. Ich krótkie rozmowy dotyczyły dotąd wyłącznie spraw zawodowych, ale wiedza o tym, że to córka uznanego aurora, nie napawał go optymizmem. Zdecydowanie wolałby, żeby nie wiedziała jaki rodzaj książek czytał. Jedne kłopoty z Ministerstwem Magii mu wystarczały w zupełności.
    Ale, z drugiej strony, uczeń musiał ponieść konsekwencje za złamanie zasad. Nie było mowy, żeby po prostu się minąć i uznać, że zupełnie nic się nie wydarzyło. Nie wiadomo, czego tam szukał ani w jakim celu, Lavon co prawda nie posądzał go o przynależność do kategorii potencjalnie problematycznych, kiedy tylko ukończą szkołę, jak grono pedagogiczne zwykło myśleć choćby o młodym Lestrange’u, ale…
    ¬¬¬— Tego nie powiedziałem — stwierdził cicho, nie spuszczając bacznego spojrzenia z Krukona. — Skoro i tak nie wrócisz między regały, myślę, że kilka godzin nie zrobi różnicy. Wrócisz po cichu do dormitorium, odprowadzę cię, żebyś drugi raz się na kogoś nie natknął. A z profesor Jennings porozmawiam rano. Ale kara cię nie minie. Może uda mi się wynegocjować nieco mniej uciążliwą, jeśli podzielisz się tym, co cię tak zainteresowało. — Nie było sensu ukrywać, że sam też coś czytał. Jedyne, w co mógł „grać”, to trzymać się oficjalnego stanu rzeczy, faktu, że mógł. I rozegrać to tak, by Jennings usłyszała jedynie taką wersję, jaka nie zaszkodzi mu, nawet gdyby później doszła do uszu dyrektora.
    — Więc, co to było? — zapytał, robiąc przy okazji gest sugerujący, że zaprasza go na zewnątrz.

    ~ Lavon Carrow

    [Wiem, że to trwało wieki. Przepraszam i postaram się ogarnąć.]

    OdpowiedzUsuń
  169. Ostatnie dwa tygodnie były… trudne. Od ostatniego spotkania z Alexandrem nie mogła do końca znaleźć sobie miejsca – wydawało jej się, że wszystko ją denerwuje, nawet dodatkowe zajęcia z Transmutacji, które przecież tak bardzo uwielbiała… Domyślała się, że to zasługa tego, co się między nimi stało… Nikt oczywiście o tym nie wiedział – Emerson nie była plotkarą i nie dzieliła się swoimi zmartwieniami na lewo i prawo – ale nawet niektórzy nauczyciele zwrócili uwagę, że panna Bones błądziła gdzieś daleko myślami, zamiast skupiać się na zajęciach. No cóż, miała o czym myśleć, to na pewno… Oprócz tego ciągle czuła złość. Wiadomo na kogo, i wiadomo za co. Chciałaby móc się jej jakoś pozbyć, jednak za każdym razem gdy dostrzegała gdzieś w pobliżu ciemnowłosego Krukona, miała wrażenie, że jej ciśnienie niebezpiecznie wzrasta. Musiała odczekać… bo inaczej rozmowa z nim nie miała sensu. Nie zamierzała udawać, że nic się nie stało, jednak z pewnością potrzebowała trochę więcej czasu, aby porządnie ochłonąć. To dlatego za każdym razem, gdy Alexander prosił ją o rozmowę, odpowiadała krótko i stanowczo: nie teraz. Wiedziała, że tylko mocniej go tym denerwowała, jednak wcale nie robiła mu specjalnie na złość… no, może tylko odrobinę, ale to tak zupełnie przy okazji. Zależało jej na tym, aby być gotową na zmierzenie się z prawdą, a jeśli nadal będzie czuła na niego złość, to nic z tego nie wyjdzie i prawdopodobnie znów tylko się pokłócą. A miała już serdecznie dość kłótni. W końcu nadszedł październik, wietrzny i chłodny… Za zamkowymi oknami błonia mieniły się oszałamiającą mieszanką czerwieni, pomarańczy oraz żółci. Tak niezwykła aura sprzyjała nie tylko treningom ale również i siedzeniu do późna pod kocem, z dobrą książką w jednej ręce i z kubkiem gorącej herbaty w drugiej. Tak właśnie wyglądały wieczory panny Bones… a wczoraj, gdy już szykowała się do snu, ujrzała za oknem piękny księżyc w pełni. Ten widok wywołał u niej niespodziewane dreszcze… wiedziała, że dla Alexandra oznaczał on o wiele więcej, niż dla niej samej... Oczywiście resztę nocy miała nieprzespaną. Nie mogła powstrzymać się od rozmyślania nad tym, co też właśnie robił… Zasnęła dopiero nad ranem, gdy zaczynało się już robić szaro. Reszta dnia minęła jej zaskakująco wolno, wręcz dziwnie ociężale. Mogła udawać, że to z powodu niewyspania, jednak gdzieś w głębi duszy, wiedziała że to nie o to tu chodziło. Alexander nie pojawił się na ich wspólnych zajęciach z Eliksirów… jego miejsce było puste. Podobnie jak podczas obiadu. Domyślała się, że musiał jeszcze odpoczywać po przemianie. Oznaczało to, że prawdopodobnie dziś już się nie zobaczą… i sama nie wiedziała czy była z tego faktu zadowolona, czy nie. W końcu uznała jednak, że powinna zająć się czymś konkretnym, zamiast znów błądzić myślami, dlatego ten wieczór postanowiła spędzić w Bibliotece, a nie tak jak zwykle, na kanapie w Pokoju wspólnym. Miała parę rozdziałów do ponadrabiania w podręcznikach od Zaklęć… Na szczęście udało jej się usiąść w swoim ulubionym miejscu – najbardziej odosobnionym, z dużym wygodnym fotelem ustawionym przy wysokim oknie, nieopodal płonącego wesoło kominka… Nie miała pojęcia ile czasu upłynęło, odkąd usiadła tam z książką i zapomniała o otaczającym ją świecie. Dopiero niespodziewany ruch naprzeciwko niej wytrącił ją z zamyślenia, zmuszając do uniesienia wzroku znad pożółkłych stronic… Cóż, nagłe pojawienie się panicza Urquharta trochę ją zaskoczyło… ale nie na tyle, aby stracić cały swój rezon.
    — Poważnie pytasz mnie o mój nastrój przed weekendem, Urquhart…? — odezwała się w końcu cicho, unosząc lekko jedną, jasną brew. Normalnie chyba nawet lekko by się roześmiała, gdyby nie to dziwne napięcie, które powoli rozlało się po całym jej ciele, sprawiając że ani na moment nie spuściła dziwnie błyszczących oczu z bladego oblicza chłopaka…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  170. Tak się składało, że ostatnio nie tylko Alexander walczył z bezsennością. Choć panna Bones przynajmniej nie musiała spędzać jednej nocy w miesiącu na hasaniu po Zakazanym Lesie z wilczym ogonem, a to już zawsze coś, prawda? Widziała po nim, że miał za sobą trudny czas… Prawdopodobnie nawet ślepy byłby w stanie to zobaczyć – a przynajmniej bliscy przyjaciele panicza Urquharta, który przecież na co dzień nigdy nie był tak blady i osłabiony. Wręcz przeciwnie, zawsze tryskał niesamowitą energią, nawet po kilkugodzinnych treningach quidditcha. Emerson znała go od samego początku, więc wiedziała o czym mówi… Nie mógłby jej oszukać. A teraz nawet nie starał się udawać, że wszystko było w porządku. I słusznie, bo panna Bones i tak wiedziała, co kryło się za jego tajemniczym zmęczeniem. Dlatego nawet nie spytała o jego samopoczucie – domyślała się, jaką usłyszałaby odpowiedź. Zamiast tego skupiła się na tym, na czym obydwoje od pewnego czasu tracili mnóstwo nerwów… Jakiś cichy głosik z tyłu jej głowy nieustannie podpowiadał, aby ponownie odesłała go z kwitkiem. To dlatego, że nadal – wbrew zdrowemu rozsądkowi – obawiała zmierzyć się z własnymi uczuciami. Nigdy nie była zbyt dobra w te klocki… Ale nie, musiała wreszcie uciszyć ten okropny głosik, zachowując się jak na osobę dojrzałą przystało. Żadnemu z nich nie służyło przekładanie tej rozmowy w nieskończoność… Choć Emerson musiała przyznać, że ten dodatkowy czas, który sobie wywalczyła (a jemu narzuciła) trochę jej pomógł. Złość, którą odczuwała, znacząco się ulotniła. Na pewno nie miała już ochoty wyciągnąć różdżki i wbić mu ją prosto w oko… a jeszcze parę dni temu, gdy mijała go na korytarzu, ręka odrobinę ją świerzbiła…
    — Powiedzmy, że mój nastrój znajduje się na poziomie znośnym… przynajmniej dla ciebie — odparła, po chwili uprzejmie uściślając swoją odpowiedź. Dodała również lekki, odrobinę sardoniczny uśmieszek, powoli zamykając leżący jej na kolanach podręcznik, który jeszcze przed chwilą tak pilnie studiowała. Teraz już i tak nie miała do tego głowy… — Rozumiem, że chciałbyś mi coś powiedzieć, prawda…? — uniosła pytająco jasne brwi, nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia. — A właściwie to parę rzeczy… polecam zacząć od przeprosin, za to jak niewiele myślisz zanim coś zrobisz… Później możesz wyjaśnić mi… jakim cudem obydwoje znaleźliśmy się w tej przedziwnej sytuacji… Bo nie każde zachowanie i nie każdą decyzję możesz zwalić na swój mały, futerkowy problem… — zniżyła odrobinę głos, choć tak naprawdę nie musiała tego robić. Wokół nich nie było ani jednej żywej duszy. Większość uczniów wolała spędzać piątkowy wieczór w towarzystwie kolegów i koleżanek, najlepiej podczas różnych zabaw w Pokojach wspólnych. Biblioteka nie była więc specjalnie zatłoczona, a i miejsce w którym siedzieli było niemal idealnie odosobnione. Emerson nie spodziewała się, aby ktoś im przeszkadzał. Tak czy inaczej, wolała nie obnosić się ze swoją wiedzą, aby nie wpędzić Alexandra w dodatkowe kłopoty… Nigdy nie wiadomo, kto się tu przyplącze i co może usłyszeć.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  171. Czy spodziewała się, że od początku będzie z nią tak szczery? Choć przecież właśnie tego od niego odczekiwała... Ale nie, nie spodziewała się… Myślała, że znów będzie kluczył. Znów będzie się denerwował lub zbywał ją głupimi docinkami. A jednak ciemnowłosy Krukon zdobył się na odwagę, mówiąc jasno i wyraźnie jak wyglądała ich obecna sytuacja – przynajmniej z jego perspektywy. Panna Bones natomiast wpierw poczuła dość spore zaskoczenie (bo naprawdę przygotowywała się na ciężką przeprawę...), a następnie lekko się zmieszała. I cholernie jej się to nie spodobało, bo niemal od razu na jej policzkach rozlały się wymowne rumieńce. Ni to z zaskoczenia, ni z emocji… Musiała przełknąć ślinę i utkwić wzrok w stosie książek leżących przed nią na niskim, drewnianym stoliczku. Teraz sama potrzebowała chwili przerwy, aby znów móc się skupić i uporządkować to, co sama chciała i powinna mu powiedzieć. Owszem, zastanawiała się w jaki sposób potoczy się ich rozmowa. Przerobiła w głowie dwa lub trzy najprawdopodobniejsze scenariusze… Ale chyba żaden z nich nie zakładał, że tak szybko straci wątek. Nie wzięła pod uwagi tego, że samo wspomnienie tamtych dwóch nieszczęsnych pocałunków znów zbije ją z tropu. Mogłaby się uczyć na własnych błędach, ale najwyraźniej lubiła komplikować sobie życie.
    — Dobrze, przyjmuję twoje przeprosiny — odezwała się w końcu. Czuła, że skoro on zdobył się na okazanie skruchy, to ona powinna ją jasno zaakceptować, aby raz a dobrze zakończyć jedną sprawę… i móc gładko przejść do następnej. Odetchnęła cicho w myślach i powoli uniosła na niego spojrzenie. Nieświadomie przesunęła palcami po krawędzi książki, w lekko niezdecydowanym i ostrożnym geście. Jak się to dalej potoczy…? — Nigdy się specjalnie nie dogadywaliśmy… Dlatego to, co ostatnio się między nami dzieje… To nie jest dla mnie łatwe, Alex. Chodzi mi o to, że trochę trudno to ogarnąć — zaczęła powoli. Musiała to w końcu z siebie wyrzucić. Skoro on potrafił jakoś to powiedzieć, to ona też mogła to zrobić. Raczej nie powinno im to zaszkodzić, a jeśli już, to może nawet okaże się pomocne. — Szczególnie, że odkąd wróciłeś… Tak, właściwie od razu miałam wrażenie, że coś się zmieniło. Nie kupowałam twojej bajeczki o rocznym zawieszeniu nauki tylko po to, aby spędzić ten czas w Ameryce u dziadków. Przyznaję, że na początku nie umiałam określić co konkretnie mi się nie zgadza… Ale z czasem… Nie byłeś już taki jak dawniej — zmarszczyła lekko brwi, wpatrując się w niego z wyraźnym zamyśleniem. — Od paru miesięcy wiem już dlaczego. I teraz to wszystko ma sens… No, prawie wszystko — uśmiechnęła się dość blado, bez przekonania. — Ile z tego jaki teraz jesteś to zasługa twojej drugiej natury… i czy to nie ona skłania cię do podejmowania niektórych decyzji… Nie wywołuje fałszywego wrażenia, że… na czymś ci zależy, że czegoś chcesz… — dodała ciszej. Zamilkła na dłużej, czując nieprzyjemne drżenie w okolicach ramion. Musiała oprzeć się wygodniej o miękkie oparcie fotela, przy okazji odwracając wzrok ku oknu, za którym panowały niemal kompletne ciemności. Cóż, miała rację. Powiedzenie tego na głos nie było przyjemne… ale jednak poczuła pewną ulgę. Zbyt długo tłamsiła w sobie różne wątpliwości… a skoro od dziś mieli być ze sobą szczerzy, nie było lepszej okazji, aby w końcu się z nim tym podzielić. Nie była jednak pewna, czy jego ewentualna odpowiedź nie okaże się dla niej… nieprzyjemna.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  172. Mówienie o swoich emocjach nigdy nie należało do jej najmocniejszych stron – tak właściwie, to starała się tego unikać, choć wiedziała, że nie było to najrozsądniejszą decyzją. Zamiast zmierzyć się z problemem, Emerson wolała go unikać, zamiatając pod dywan i udając, że nie istnieje. A teraz, jak na złość… No trudno. Jak na razie chyba i tak nieźle sobie radziła, prawda…? Nadal rozmawiali spokojnie. Żadne nie krzyczało i się niepotrzebnie nie obrażało… a mimo naturalnych oporów, panna Bones potrafiła w miarę sensownie wyartykułować wszystko to, co od dłuższego czasu leżało jej na sercu. Choć czuła lekki dyskomfort na myśl o tym, co za chwilę odpowie jej ciemnowłosy Krukon. Tak, owszem… musiała przyznać, że to ją trochę dręczyło. W końcu odkąd domyśliła się wszystkiego, to nie była pewna, jak naprawdę rysowała się sytuacja Alexandra… Czy jego zmiana nie ograniczyła się jedynie do samej fizyczności… Z książek (które przeczytała w ilości kilkunastu) jasno wynikało, że zarówno fizyczność jak i psychika osoby przemienionej w wilkołaka ulegała znaczącej zmianie. Ta osoba musiała znieść przemianę całego swojego organizmu, a ponadto zmierzyć się ze wszystkimi obciążeniami natury duchowej – jedno mogło wpływać na drugie. A ona wcale nie była wybitną specjalistką w dziedzinie wilkołactwa, aby móc domyślić się, jak przedstawiał się przypadek Alexandra. Najłatwiej byłoby go o to zapytać, ale przecież nie mogła tak po prostu przyznać się, że wie o jego najmroczniejszym sekrecie. Gdyby chciał, to sam mógłby jej powiedzieć… ale rozumiała również, dlaczego tego nie zrobił. Choć owszem, to by nieco ułatwiło…
    — W porządku, brzmi sensownie… — spojrzała na ciemnowłosego Krukona, mrużąc lekko jasne oczy. Zauważyła, jak nerwowo przeczesuje długie i wyraźnie potargane kosmyki… uderzyła w nią myśl, że jeszcze parę dni temu wydawały się… krótsze? Ale czy to powinno ją dziwić, skoro zaledwie wczoraj jego całe ciało pokryło się gęstym futrem? W sumie nie… ale i tak poczuła dziwny skurcz w żołądku, gdy spróbowała to sobie wyobrazić. Przecież to musiało cholernie boleć… cała ta przemiana... — Jak to się stało…? — spytała cicho, nim zdążyła ugryźć się w język. Szybko uzmysłowiła sobie, że po pierwsze: mimo obietnic składanych samej sobie, nadal nie umiała oprzeć się niezdrowej ciekawości oraz chęci poznania całej tej nieszczęsnej historii, stojącej za wilkołactwem Alexandra… no i po drugie: rozmowa o futrze wydawała się mniej obciążająca niż rozmowa o pocałunkach. Na samo wspomnienie tego ostatniego znów poczuła uderzenie gorąca. Chyba najlepiej było na moment o tym nie myśleć… — Przepraszam, właściwie nie powinnam pytać — dodała po chwili, ponownie odwracając wzrok. Nie chciała być wścibska i nie chciała przywoływać u niego złych wspomnień… To prawda, że nie była zbyt delikatna w takich sprawach, ale przecież nie brakowało jej zdrowego rozsądku i odrobiny wyczucia. Zresztą, nie musiała znać szczegółów, aby domyślić się, że cała ta nieszczęsna sytuacja musiała być okropnym wypadkiem… że Alexander sam z siebie na pewno nie podsunąłby się bestii pod nos. O ile wilkołak nie pił przed przemianą Wywaru tojadowego, to tym bardziej był śmiertelnie niebezpieczny. Ciemnowłosy Krukon musiał mieć trochę szczęścia w tym całym nieszczęściu, jeśli w ogóle przeżył to spotkanie…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  173. Nie chciała sobie wcześniej wyobrażać, jak mogło to wyglądać… co nie znaczy, że czasami – szczególnie ostatnio – wbrew samej sobie się nad tym nie zastanawiała. Zazwyczaj jednak szybko się reflektowała i zaraz skupiała na czymś innym. Rozmyślanie o drastycznych szczegółach przemiany Alexandra na pewno nie było najprzyjemniejszym zajęciem. Dlatego wolała odsuwać od siebie ten temat, najdłużej jak potrafiła… Teraz jednak trudno by było tak po prostu go ominąć. Ponadto, nadal niewiele wiedziała o tym, co sprawiło, że panicz Urquhart powrócił do Hogwartu wyraźnie odmieniony. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, co było główną przyczyną… jednak problem wilkołactwa był o wiele bardziej złożony. Przeczytała o tym sporo książek. Starała się zdobyć odpowiednią wiedzę, odpowiedzieć sobie na parę nurtujących ją pytań oraz wątpliwości. Trochę jej to pomogło… aczkolwiek książki nie odkryły przed nią historii tamtej feralnej nocy… Zrobił to ciemnowłosy Krukon.
    — Żałuję, że tak to się skończyło — odparła powoli, gdy panicz Urquhart podsumował swoją opowieść. W sumie niewiele więcej mogła powiedzieć. Wiadomo, że było jej przykro i ogromnie mu współczuła – nawet jeśli do niedawna udawała, że w ogóle go nie lubiła. Choć przynajmniej wyglądało na to, że ciemnowłosy Krukon zdążył się z tym jako tako pogodzić. Niemniej jednak, to jaki był oraz czym się stał, zostanie już z nim na zawsze… Emerson ponownie wbiła zamyślone spojrzenie w okno. — Nie, nie mam już więcej pytań… wydaje mi się, że całą resztę potrafię sobie wyobrazić… — dodała spokojnie, nie patrząc w jego stronę. Z pewnością Hogwart dołożył wszelkich starań, aby mały futerkowy problem Alexandra nie zniweczył jego dalszej kariery jako ucznia. Umożliwili mu roczną przerwę, przyjęli z powrotem… Musiał być również odpowiednio usprawiedliwiany raz w miesiącu, gdy nadchodziła pełnia… Ostatni rok nauki nie powinien przysporzyć mu większych trudności. Ale jak potoczy się to dalej…? W zależności od tego, co będzie chciał robić po ukończeniu szkoły… Albo uda mu się wszystko sobie poukładać, albo zderzy się z ogromnymi trudnościami, które zniweczą nawet najprostsze plany. Panna Bones miała nadzieję, że do najgorszego nigdy nie dojdzie… Nikt nie zasługiwał na bycie wykluczonym ze społeczeństwa, tylko dlatego, że w młodości został zaatakowany i ugryziony przez wilkołaka. Szkoda tylko, że niektórzy czarodzieje bywali staroświeccy i wyjątkowo uparci…
    — Wtedy nie wiedziałam jeszcze o tym, co ci się stało — odezwała się nagle, zupełnie znienacka. W końcu oderwała wzrok od ciemnych szyb, spoglądając uważnie na siedzącego naprzeciwko niej chłopaka. Zmarszczyła lekko jasne brwi, wzdychając bezgłośnie w myślach. To musiało paść na głos. — Mówię o tym przeklętym projekcie… i o pomyśle na eliksir. Nie zrobiłam tego specjalnie. Dopiero później, jak już było po wszystkim, zaczęłam mieć pewne podejrzenia… — wyjaśniła, zawieszając lekko ton głosu. Alexander nie zdążył jej jeszcze zapytać, od jak dawna znała jego ponurą tajemnicę. Uznała jednak, że sama powinna była mu o tym powiedzieć. Nie była tak podła, aby wiedząc o jego sekrecie zmuszać go do beztroskiego warzenia Wywaru tojadowego. Owszem, może czasami załaziła mu za skórę i bywała paskudna… jednak nigdy nie posunęłaby się do tak okropnej zagrywki. Charlie chyba nie połapał się co wtedy zaszło – Emerson była przekonana, że nie rozgryzł Alexandra. Prawdopodobnie nadal żył w błogiej nieświadomości, że ten straszny wilkołak, którego spotkania w Zakazanym Lesie tak bardzo się obawiał, spał w jego dormitorium, zaledwie parę łóżek dalej… Zobaczenie jego miny, gdy w końcu by to sobie uświadomił, musiałoby być bezcenne.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  174. Uczył zbyt krótko, by znać sposób bycia większości uczniów. O części z tych, z którymi nie miał bezpośrednio kontaktu, słyszał pogłoski, najczęściej w ciągu rozmów z innymi nauczycielami. Nie było żadną tajemnicą, że wymieniali się uwagami na temat uczniów na niemal każdej radzie pedagogicznej. Czasem ktoś potrzebował poznać opinię szerszego grona, zanim zdecydował o ocenie, innym razem dyskutowano zasadność dodania lub odjęcia punktów, kiedy w grę wchodziła większa suma, niż standardowe kilka do kilkunastu. Niektórzy spośród opiekunów domów głośno bronili swoich wychowanków. Opiekun Ravenclawu miała jednak opinię osoby na tyle racjonalnej w swoich decyzjach, że zwykle wystarczało proste zdanie z jej strony, by posłuchano jej osądu. Chyba dlatego Lavon o Krukonach wiedział najmniej. Kontakt z uczniami tego domu utrudniała mu też zupełnie inna mentalność, która, miał wrażenie, że dawała o sobie znać nawet teraz. Jego charakterowi obce było to dogłębne opanowanie, które podświadomie kojarzył z Ravenclawem. Zwracał baczną uwagę na reakcje Alexandra, łatwo wychwycił ulgę w odniesieniu na brak konieczności natychmiastowego powiadomienia pani opiekun, ale nie czuł się wystarczająco pewnie, by przewidywać następne reakcje. Improwizował więc, choć, jako nauczyciel, być może nie powinien.
    To czujne spojrzenie… Alexander zastanawiał się nad odpowiedzią, czy raczej zaczął podejrzewać, jak bardzo nie na rękę było to spotkanie…? Lavon poczuł niepokój, na razie niewielki, jedynie drążący gdzieś dyskretnie od spodu przez grubą warstwę opanowania. Uspokoiła go odpowiedź chłopaka. Brzmiał tak, jakby rzeczywiście chciał się dogadać, a biorąc pod uwagę swoją obecną sytuację, Lavon był skłonny pójść na pewne ustępstwa względem regulaminu szkolnego. Wewnętrznie czuł, że to nieodpowiednie. Że, być może, narusza tym samym zasadność szansy jaką dostał od dyrektora, ale był świadom, że etyczny dyskomfort to niewielka cena za uniknięcie kolejnego skandalu. Po tych przeklętych przedmiotach, do których jakiś dupek z Ministerstwa dokopał się w jego domu….
    … zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić na kolejną aferę.
    Zmarszczył lekko brwi. Chciał zapytać, co to za zaklęcia, że nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią nie napisał mu pozwolenia na przeczytanie odpowiedniej książki. Wystawiali przecież takie upoważnienia, dwa tygodnie temu, zanim rozpętała się ta cała afera o czarnomagiczne przedmioty, sam podpisał jednej z Gryfonek pozwolenie na pracę z tomiszczem dotyczącym doktryny Grindenwalda w kontekście mugolskiej wojny, o której pisała esej.
    Oczywiście, nie mógł podważyć prawdziwości tej odpowiedzi, ale był niemal pewien, że to zaledwie półprawda. Nie zdążył jednak o nic dopytać. Drgnął, słysząc przytłaczający wręcz hałas. Huk spadających książek mógłby obudzić umarłego. Irytek.
    Odruchowo uchylił się przed lecącą w ich stronę książką. Nie mógł korzystać z magii przez na tyle długi czas, że wreszcie wyzbył się nawyku sięgania po różdżkę w pierwszej kolejności. Zwyciężały mugolskie wręcz odruchy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kątem oka zauważył tytuł książki. Poczuł na karku chłodny dreszcz. Jeśli upadnie na ziemię i, nie daj Merlinie, się otworzy, całą bibliotekę wypełni wrzask upiorniejszy od krzyku mandragory. Cały zamek zostanie postawiony na nogi.
      - Odlewituj ją – szepnął na tyle cicho, by uszło to uwadze Irytka. – Tylko bardzo, bardzo ostrożnie – podkreślił. Z tą konkretną książką trzeba się było obnosić uważniej, niż ze smoczym jajem tuż przed wylęgiem.
      - Irytku, wynoś się stąd, albo wezwę Krwawego Barona. – Wiedział, że to jedyny sposób, żeby jakkolwiek wpłynąć na złośliwego ducha. Irytek miał w poważaniu wszystkich, od uczniów po nauczycieli. Gorzej, że poltegreist upatrzył go sobie za cel, odkąd zauważył, że Lavon nie używa magii. Od tamtego czasu lubował się w prześmiewczych rymowankach o domniemanym charłactwie lub dziedziczeniu antyinteligencji (czy ktoś jeszcze nie wiedział, że jego matka nigdy nie umiała sama rozwiązać zagadki otwierającej drzwi do pokoju Ravenclawu? Jeśli tak, to Irytek skrupulatnie dbał, by każdy poznał kontekst) oraz wprowadzaniu chaosu w jego gabinecie.


      [Przepraszam, że to tyle trwało – najpierw nazbierało mi się wątków i dopiero zacząłem wychodzić naproszą, a potem zauważyłem, że nie wpisujesz się na listę i nie wiedziałem, czy jest sens odpisywać.
      W ogóle, tak sobie myślę, że może chciałabyś w którymś momencie wątku jakoś mocniej zagrać motywem wilkołactwa Alexa? Mogłoby to zawiązać o tyle ciekawe powiązanie, że Lavon jest bardzo uprzedzony względem wilkołaków – kojarzy je przede wszystkim z Greybackiem, którego miał wątpliwą przyjemność zobaczyć jako dziecko, z racji „koneksji” swojej rodziny. Poza tym, wychował się w takim środowisku, że ma „wdrukowany” podział na lepszych i gorszych – i jak zwalczył to kontekście osób z mugolskich rodzin i półkrwi, tak zwłaszcza przy wilkołakach to pełne uprzedzeń podejście by z niego wyszło. Ale nie wiem, czy chciałabyś wchodzić w takie zawiłości + na razie nie mam pomysłu, jak taki motyw wprowadzić].

      Lavon Carrow

      Usuń
  175. Jeśli ostatnio miała jakieś wątpliwości na temat tego, czy jest zupełnie normalna, w chwili w której ciemnowłosy Krukon wspomniał o ich nie do końca udanej próbie uwarzenia Wywaru tojadowego, panna Bones drgnęła nieznacznie, czując nieprzyjemne pieczenie w przełyku. Jak to coś spieprzyli…? Nagle na parę chwil zupełnie zapomniała po co tu była i z kim rozmawiała. Jak na prawie największą kujonkę w Hogwarcie przystało – z lekko przekrzywioną ambicją, przysłaniającą czasami zdrowy rozsądek – od razu wróciła wspomnieniami do dnia, w którym razem z Alexander i Charliem pracowali nad wytworzeniem idealnego eliksiru. Przypomniała sobie każdy ich krok, w kilka sekund przekartkowała w głowie niemal cały podręcznik… i ostatecznie doszła do wniosku, że to przecież niemożliwe. Już miała wspomnieć, że profesor ich pochwalił i pogratulował im wspaniałej pracy… już chciała się kłócić, że Urquhart jest złośliwą karykaturą i mówi to tylko po to, aby jej dopiec… Ale ostatecznie ugryzła się w język. Choć usta już otwierała, gotowa stoczyć ciężką i zapewne niezwykle krwawą batalię w obronie swojego domniemanie podeptanego honoru… Skrawkiem nieco uśpionej świadomości uzmysłowiła sobie, że to przecież nie ona co miesiąc musiała to pić… nie ona znała smak, zapach oraz konsystencje tego eliksiru na pamięć. I tylko dlatego powstrzymała się od użycia siły. Odetchnęła parę razy głębiej, uznając że tej bitwy niestety nie wygra…
    — Skoro tak mówisz… — mruknęła w końcu z widoczny trudem. Choć i tak rzuciła mu szybkie i wyraźnie urażone spojrzenie. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że gdyby nie ta dziwna sytuacja, w której tkwili niemal od paru miesięcy, Alexander zaraz zacząłby się z niej naśmiewać i wytykać, że jest przewrażliwiona… No cóż, może w takim razie dobrze się stało, że akurat dzisiaj mieli inne, zdecydowanie poważniejsze tematy do rozmowy, niż jej urażona ambicja. Myśli o niewypale związanym z Wywarem tojadowym uleciały w okamgnieniu, gdy panicz Urquhart ponownie wspomniał o ich mało odpowiedzialnej wyprawie do Zakazanego Lasu. Ale przecież nie miał na myśli spotkania z rozsierdzonym trollem… O nie, jemu chodziło o tamten pocałunek. Inaczej nie patrzyłby na nią tak jak teraz… a ona, pod wpływem tego spojrzenia, nie czułaby lekkiego gorąca, które to właśnie zaczęło się rozlewać po całym jej ciele. Nadal nie rozumiała, jak to było możliwe. Wcześniej nigdy jej się to nie zdarzało. Rozproszyło ją to na tyle, że nie zaprotestowała, gdy ciemnowłosy Krukon wstał i zupełnie nieproszony przysiadł się tuż obok niej, na jednym z miękkich podłokietników fotela. Od razu uderzył w nią zapach jego skóry…
    — Skoro nie potrafisz uczyć się na własnych błędach, to coś czarno to widzę, Urquhart… — odparła dość złowieszczo, a przynajmniej miała nadzieję, że zabrzmiało to na tyle groźnie, na ile liczyła. Uniosła wzrok do góry, mierząc go jasnym, nieprzeniknionym spojrzeniem. Oczywiście wiedziała, że powinna była od razu wstać i przy okazji trącić go ramieniem, aby stracił równowagę oraz zleciał na ziemię… Zasłużyłby sobie na małego guza, lub ze dwa siniaki… — Co z twoją obietnicą…? — zauważyła nonszalancko, pozwalając sobie na lekki, może tylko odrobinę zaczepny uśmiech. Ona też potrafiła grać w takim sam sposób jak on… Co wcale nie oznaczało, że prowokując się nawzajem robić coś mądrego. Choć z drugiej strony… ileż to już tygodni miotali się to w jedną, to drugą stronę? Ile razy potrafili się kłócić, a po chwili atmosfera gęstniała między nimi jak za sprawą magicznego zaklęcia? Jeden krok do przodu, dwa do tyłu. I tak nieustannie, aż do znużenia… Była już tym zmęczona, nieuporządkowane emocje drażniły ją do żywego… to balansowanie na krawędzi tego, co w jej mniemaniu dozwolone, a tego co nie, już zupełnie wyssało z niej wszystkie siły… Może ten jeden raz zaufać instynktowi? Może zaufać jemu…?

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  176. Hmm… tak otwarte postawienie sprawy, w tak krótkim czasie, trochę ją zaskoczyło. Uniosła jednak lekko jasne brwi, wpatrując się w ciemnowłosego Krukona… i myślała. Myślała nad tym, co przed chwilą padło, a o czym obydwoje zdawali sobie sprawę chyba już od bardzo dawna. Jakkolwiek by tego nie nazwać, zarówno on jak i ona coś do siebie czuli – i tym razem nie chodziło tu latami starannie pielęgnowaną o wrogość, pobłażliwość lub dziecinną niechęć… Może ten rok przerwy zmienił więcej, niż chcieli przyznać. Może sami po prostu dorośli, dojrzeli w jakiś bardzo dziwny i bardzo zaskakujący sposób… Nigdy nie spodziewała się, że kiedykolwiek przyjdzie jej się znaleźć w takiej sytuacji, jak ta teraz. A przynajmniej nie z nim, nie z Urquhartem… No, ale właśnie dlatego tak bardzo nie lubiła skupiać się na uczuciach i emocjach. Nie można było przewidzieć, do czego doprowadzą. Przeszli bardzo długą oraz wyboistą drogę, aż w końcu znaleźli się tu, gdzie teraz byli… zaskakująco szczerzy i bezpośredni. Musiała przyznać, że po tym, jak Alexander w końcu dowiedział się, że ona wie, zrobiło jej się o wiele lżej na sercu. Jakby zrzuciła z niego ogromny ciężar. Ta tajemnica już żadnemu z nich nie mogła służyć jako wymówka. Miała tak wiele czasu, aby oswoić się z myślą o jego małym, futerkowym problemie, że po rozmowie z nim nie czuła się ani przytłoczona, ani oszołomiona. Przeczytała na ten temat niezliczoną ilość ksiąg, przejrzała kilkanaście publikacji… Zdecydowanie rozwinęła swoją wiedzę o wilkołactwie. A teraz musiała zrobić to samo ze swoimi uczuciami. Tylko tym razem książki niewiele jej pomogą. W tej sytuacji pozostało jej jedynie rzucenie się na głęboką wodę z nadzieją, że nie pójdzie na dno jak głaz… że on mimo wszystko na to nie pozwoli. Choć ze sposobu w jaki mówił oraz na nią patrzył, mogła nieśmiało wnioskować, że chyba jakimś cudem utrzyma ją na powierzchni… Tracenie kontroli napawało ją lękiem...
    — No zobacz… nabrałeś sporo odwagi od czasu naszej ostatniej rozmowy… — nie umiała powstrzymać się od posłania mu małego przytyku, aczkolwiek na jej twarzy nie odmalowała się żadna typowa oznaka złośliwości. Była dziwnie spokojna… a jednocześnie czuła, jak od środka wszystko w niej wiruje, miesza się i przestawia. Żołądek miała gdzieś w okolicy gardła, a serce kołatało od jednej strony klatki piersiowej, do drugiej. Raczej nie mógł tego zauważyć… choć po jej spojrzeniu raczej nie wiele dało się ukryć. Przez chwilę słyszała jedynie szum wiatru za oknami oraz ciche trzaskanie ognia w kominku nieopodal… gdzieś za sąsiednim regałem komuś spadła książka. Odetchnęła głębiej. — Wydaje mi się, że teraz chyba nie ma sensu się wycofywać, prawda…? I zanim coś chlapniesz, głąbie… Zanim postanowisz prychnąć, uznając że ta odpowiedź cię nie satysfakcjonuje... — ostrzegła go prędko, już czując jak na jej policzkach rozlewa się wymowne ciepło. — Tak, to oznacza, że nie chcę wracać do tego co było… Chcę spróbować pójść dalej... — doprecyzowała już nieco ciszej, nie odrywając od niego błyszczącego spojrzenia. Na długą i siwą brodę Merlina… jeśli teraz postanowi sobie z niej zażartować albo przyczepić się, że chce usłyszeć więcej… No to tak, wtedy będzie musiała go walnąć. Miała jednak nadzieję, że wyraziła się dość jasno – ona też uważała, że zwykła przyjaźń donikąd ich nie zaprowadzi. Już dawno minęli ten próg ostrzegawczy… Mogli ustalić raz a dobrze, że od dziś się nie znają, albo spróbować przezwyciężyć strach i zacietrzewienie… oraz wspólnie odkryć, co to tak naprawdę będzie dla nich oznaczało.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  177. Zareagowała trochę instynktownie… gdy po przedłużającej się – według niej w nieskończoność – ciszy, padły między nimi te krótkie, acz dosadne słowa, które wzbierały w nich od miesięcy… gdy nareszcie wznieśli się na wyżyny dojrzałości, jakiej można było oczekiwać od dwójki niezwykle upartych, momentami okropnie małostkowych oraz temperamentnych nastolatków… widząc jak Alexander swobodnie się uśmiecha, wówczas i ona uniosła delikatnie kąciki ust. Wtedy poczuła też, jak z jej serca spada kolejny ciężar… Wiedziała, trochę podświadomie, że właśnie tego potrzebowali – podjęcia konkretnej decyzji, takiej która wynagrodzi im te wszystkie zawirowania, z którymi na własną prośbę musieli się tak długo mierzyć. Poczuła lekkość, poczuła słodką ulgę… zrobiła się nieco spokojniejsza, i nawet jej ściśnięty od kilku minut żołądek opadł z powrotem na swoje miejsce. Kto by pomyślał, że jedna rozmowa może załagodzić całą tą złość… zabrać tę niepewność. Choć… na pewno trochę jej zostało. A to dlatego, że Emerson nigdy dotąd nie otworzyła się na nikogo tak jak na ciemnowłosego Krukona. Nigdy nikomu nie pozwoliła zbliżyć się do siebie, tak jak jemu. I to, co było przed nimi, stanowiło dla niej pewną niewiadomą. Skąd mogła wiedzieć, jak to się dalej potoczy…? Czy dobrze zrobiła ulegając tym wszystkim emocjom…? To dopiero miało się okazać, z czasem. Ale w tej chwili… cóż, cieszyła się że ten jeden rozdział chyba jakimś cudem udało im się zamknąć. Odetchnęła więc głębiej, pozwalając sobie rozluźnić spięte do tej pory ramiona. Akurat, gdy opierała się wygodniej o miękkie oparcie fotela, Alexander nachylił się nad nią i poczuła, jak muska ustami jej jasne włosy. Zastygła na moment, po części zaskoczona, a po części… wcale nie. Przecież tak dobrze go znała… Chciałoby się powiedzieć, że obiecanki cacanki... A jednak milczała. Pozwoliła sobie jedynie na nikły uśmiech, i może ciut wymownego błysku w oczach… przynajmniej do czasu, aż dłoń Alexandra nie znalazła się na jej podbródku, ciągnąc go delikatnie w górę. Nie miała wyjścia (w sumie to miała, ale chyba zabrakło jej refleksu oraz odrobiny silnej woli…) i musiała spojrzeć mu z bliska w oczy. Domyślała się, co zamierzał. W tej sytuacji wydawało się to zupełnie naturalne… a jednak jakimś cudem udało mu się powstrzymać – choć jej zdaniem to na niewiele się zdało, skoro i tak znalazł się tak blisko niej, że bez trudno mogła poczuć jego gorący oddech na swojej twarzy. Zacisnęła lekko palce na sąsiednim podłokietniku, gdy jego nos zetknął się z jej nosem. Tak jak wtedy, przypadkowo, gdy leżeli ukryci w zaroślach... Wówczas nie pomyślał, wolał działać. Sądziła, że i teraz tak się stanie… więc może wyglądała na lekko, troszeczkę zdumioną, gdy usłyszała jego cichą prośbę. Ha, może jakimś cudem faktycznie się czegoś nauczył! Może mogłaby sobie nawet z tego odrobinę zażartować? Niestety pech chciał, że tak dobra okazja do paru złośliwych przytyków raczej przejdzie jej koło nosa. Choćby z całych sił próbowała wpaść na coś sensownego, to jak na złość nic takiego nie przychodziło jej do głowy. I wiedziała, że to była jego wina… serce ponownie zaczęło walić jej w piersi, ale tym razem nie czuła powątpiewania. Była raczej… zelektryzowana… i trochę rozemocjonowana. Może dlatego pozwoliła sobie na kolejny uśmiech, tym razem o wiele szerszy, swobodniejszy, jakby miała ochotę się roześmiać… W oczach zalśniły jej skoczne iskierki… może zdążył je dojrzeć, nim przymknęła powieki…? Może domyślał się, co mogłaby mu teraz powiedzieć…?

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  178. Miała słuszność podejrzewając, że Alexander bez większego trudu poradzi sobie z odczytaniem wysyłanych przez nią sygnałów. Wydawały jej się wyjątkowo oczywiste, aczkolwiek była trochę ciekawa, czy ciemnowłosy Krukon ostatecznie odważy się zaryzykować. Intuicja podpowiadała jej, że oczywiście, ale przecież nigdy nic nie wiadomo, prawda? Szczególnie po tym, jak kończyły się jego poprzednie, śmiałe próby… Niemniej jednak, Alex nie byłby do końca sobą, gdyby akurat teraz postanowił się wycofać. Za co Emerson była mu bardzo wdzięczna – chcąc nie chcąc musiała przyznać (głównie przed samą sobą), że smak pocałunków Urquharta chodził za nią już od bardzo, bardzo dawna… Nie mogła ich z niczym porównać, Alex był pierwszym chłopakiem, którego tak blisko do siebie dopuściła… jednak i tak miała dziwne wrażenie, że jego pozycja, z kimkolwiek wcześniej przyszłoby się jej spotykać, nie byłaby ani trochę zagrożona. Pozostałe dziwne skojarzenia szybko się ulotniły, ponieważ bliskość ciemnowłosego Krukona dość skutecznie wyparły je z jej głowy. Poddała się chwili… i jak na razie nie wyglądało na to, aby miała tego żałować. Zapomniała gdzie jest, co wcześniej robiła i po co tu właściwie przyszła. Znalazła się w wyjątkowo osobliwej bańce, w której oprócz Alexandra nie było zupełnie nic i nikogo. Cała jej uwaga skierowała się na niego… każde muśnięcie jego ciepłych warg wywoływało w niej lekkie dreszcze. Na pewno dostała gęsiej skórki, szczególnie w chwili, gdy Urquhart dotknął jej szyi i zsunął się z podłokietnika na fotel, zmuszając ją do zrobienia dla siebie odrobiny więcej miejsca. A że tego miejsca już i tak było mało, to nawet jej instynktowne przesunięcie się na niewiele się zdało. Ale czy to źle? Nie, oczywiście że nie... W ten sposób wsparła się na nim o wiele wygodniej niż na oparciu. Poczuła ciepło jego ciała, uderzył w nią zapach jego skóry, o wiele wyraźniejszy niż do tej pory. Westchnęła cicho, może odrobinę zaskoczona, gdy dłoń Alexandra objęła ją w tali… w ten sposób skutecznie ograniczył jej wszelkie pole manewru. Udało jej się jedynie obrócić odrobinę bardziej w jego stronę i dzięki temu już ostatecznie niemal się na nim ułożyła, opierając jedną z dłoni na jego torsie… druga, zupełnie bezwiednie, zsunęła się nieco bardziej w dół, w okolice jego brzucha. Zacisnęła palce na białej, pogniecionej już koszuli. Zdecydowanie nie wyglądało to ani dobrze, ani przyzwoicie. Chyba miała tego świadomość, ale gdzieś daleko… zbyt daleko, aby jakoś się tym przejąć. Obydwoje musieli stracić poczucie czasu. O tym, jak długo już siedzieli na tym nieszczęsnym fotelu uzmysłowić ich mogły jedynie lekko spierzchnięte usta… no i zdecydowane braki w ilości tlenu. To właśnie wtedy, gdy poczuła wymowne ćmienie w okolicach klatki piersiowej, odepchnęła się lekko od ciemnowłosego Krukona, w końcu przerywając niemal niekończącą się serię pocałunków. Nabrała tchu… aż lekko zakręciło jej się w głowie.
    Na brodę Merlina... — zanim zdążyła się pozbierać, zanim choćby pomyślała o tym, co mogłaby teraz powiedzieć, ktoś postanowił im przeszkodzić… i to nie byle jaki ktoś. Panna Bones, odrobinę zaskoczona (a odrobinę wcale nie), w końcu oderwała wzrok od oblicza ciemnowłosego Krukona, odchylając głowę lekko w bok. Tak jak się tego spodziewała, parę metrów od nich ujrzała stojącą z założonymi rękami, wyraźnie niezadowoloną i mierzącą ich złym spojrzeniem starą bibliotekarkę. No cóż… sami się o to prosili. — Co wy wyprawiacie…?! — fuknęła w ich stronę. — To jest biblioteka, na galopujące gorgony! Wynoście się stąd, zanim poinformuję o wszystkim waszych opiekunów! Co za bezczelność i brak jakiegokolwiek poszanowania podstawowych zasad porządku oraz przyzwoitości…! — sapała coraz głośniej, niemal opryskując ich własną śliną. Emerson uznała, że chyba naprawdę się zasiedzieli… i czas najwyższy, żeby szybko stąd spadali.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  179. [Na wstępie pragnę podziękować za ciepłe, pokrzepiające słowa na sam początek przygody z Matuśką. Przyznaję, że Twojego Alexandra przestudiowałam już sporo wcześniej i od początku mnie zachwycał. Wciąż wyrażam ten sam zachwyt, a i coraz bardziej interesują mnie niektóre zdania. Mam nadzieję, że uda nam się wymyślić coś, co połączy drogi naszej dwójki młodych ludzi. :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  180. [Jestem jak najbardziej za. :) Mają takie charaktery, które chyba niezbyt zechcą się ze sobą połączyć. Może warto wykorzystać obustronne powiązanie z klubem pojedynków? Pojedynek, który w klubie nie znalazł rozstrzygnięcia i chęć małego rewanżu, który przerodzi się we wzajemną niechęć do siebie? :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń