I start to wonder if I'm slipping under



emerson s. bones
only the gentle are ever truly strong

HUFFLEPUFF • VII ROK • ŚCIGAJĄCA • KOŁO TRANSMUTACJI I ZIELARSTWA
Podobno szwankują u niej podstawowe umiejętności komunikacji. Zdaniem samej zainteresowanej nie można im nic zarzucić, jednak trudno nie spostrzec jak niektóre jej uprzejme komentarze potrafią wywoływać u rozmówców stany porównywalne do ataku apopleksji. Czyżby powodem była wrodzona złośliwość? Bzdury. Emerson nie lubi kłamać, a o jakimkolwiek przymilaniu się to już w ogóle można zapomnieć, nawet jeśli miałoby to komuś sprawić chwilową przyjemność. Płynie z tego oczywisty wniosek – jeśli liczysz na prostotę i szczerość, prawdopodobnie powinieneś poszukać jej u panny Bones. O ile jesteś w stanie znieść potencjalnie bolesną prawdę zaserwowaną pod ostrzałem przenikliwych, jasnych oczu.
Prawdopodobnie powinna zaprzestać charakterystycznego ściągania brwi za każdym razem, gdy bywa niechcianym świadkiem ludzkiej głupoty. Chyba nic nie drażni ją bardziej niż wrodzona ignorancja. Może z wyjątkiem pajęczyn w najwyższych zakamarkach pomieszczenia, zajęć wróżbiarstwa lub zbytniego natężenia koloru różowego. Ukochana rodzina powtarza jej, że nie zawsze musi być t a k a poważna, a lekkie uniesienie kącików ust w pogodnym uśmiechu nie wywoła u niej nieodwracalnego paraliżu mięśni twarzy. Niektórzy do dziś drapią się po głowie zastanawiając, jakim cudem została przydzielona do domu słynącego z życzliwości, uczynności oraz tolerancyjności. A może to jedna z tych zagadek, na którą nie ma prostej odpowiedzi? Naturalnie, że gdzieś tam głęboko pod wierzchnią warstwą ochronną zbudowaną z odpowiedzialności i realizmu, żyje sobie empatyczniejsza, swobodniejsza Emerson – taka, która skrycie szaleje za gorącą czekoladą z mnóstwem niezdrowych pianek, uwielbia klasyczne, mugolskie powieści jak Przeminęło z wiatrem lub Dziwne losy Jane Eyre, a gdy miewa gorszy dzień potrafi stłuc parę fiolek z eliksirami albo przez przypadek wpaść w wielką kałużę błota na szkolnym dziedzińcu. Bądź co bądź jest tylko i człowiekiem, a w dodatku nastolatką, której nie zawsze udaje pogodzić się ze sobą wszystkie tkwiące w niej, śmieszne sprzeczności. Ale jedno jest pewne. Emerson cechuje wyjątkowy upór i nie można jej odmówić ambicji. Co zabawne, kilkukrotnie oferowano jej nawet posadę prefekta, jednak za każdym razem grzecznie odmawiała. Wybrała miotłę zamiast błyszczącej odznaki. Owszem, lubi się uczyć, a po szkolnej bibliotece mogłaby spacerować z zamkniętymi oczami... jednak co za dużo, to nie zdrowo. Poza tym, chyba nie ma nic bardziej ożywczego i odprężającego równocześnie jak porywiste podmuchy wiatru muskające twarz oraz tańczące we włosach.
Można by przypuszczać, że ktoś tak dobrze zorganizowany jak Emerson ma już przemyślany plan na przyszłość, natomiast im bliżej ukończenia szkoły, tym więcej możliwości pojawia się na horyzoncie. Ciepła posadka w Ministerstwie Magii? Wizengamot? A może kariera naukowa...? Tak wiele opcji, a tak mało czasu. Na razie skupia się na zgłębianiu tajemnic swojej ukochanej transmutacji, rozważając różne pomysły. Czasami, gdy ktoś potrzebuje pomocy z nauką, wówczas może udzielić paru dodatkowych lekcji... może nawet wesprze na duchu i pocieszy w najczarniejszej godzinie? Kto wie, świat jest pełen niespodzianek, a już szczególnie ten magiczny! Należy jedynie pamiętać, dla własnego dobra, aby nie nadwyrężać jej złotego serca i nie czerpać zbyt zachłannie z ograniczonych zasobów anielskiej cierpliwości. Pora uwierzyć, że nawet Puchoni mają swoje granice.


168 komentarzy:

  1. Zaciskając palce na trzonku swojej miotły, Victor toczył porządną wojnę z samym sobą. Nie było go na boisku od momentu wypadku. Nie przyszedł nawet na rozpoczynający nowy sezon rozgrywek mecz. Nie dopingował własnej drużyny, z którą wielokrotnie doszedł do zwycięstwa. Nikt jednak nie miał mu tego za złe. Potrzebował czasu, aby oswoić się z utratą roli kapitana oraz utratą jednej z życiowych pasji, co było w pełni naturalne. Nie wiedział, czy przemawia przez niego tęsknota, ciekawość, czy poniekąd też złość na samego siebie. Może gdyby zachował więcej ostrożności podczas felernego meczu, nie musiałby mierzyć się obecnie z trwałą kontuzją i brakiem możliwości powrotu do gry. Wszedł jednak na to pieprzone boisko, zadarł głowę do góry i wziął głęboki wdech. Czuł mrowienie na całym ciele, a rytm jego serca znacznie przyśpieszył. Pogoda niezbyt dopisywała, ale Victor na przekór samemu sobie chciał poczuć ponownie, to niesamowicie przyjemne uczucie, gdy dosiadał miotły. Przesunął dłonią po trzonku miotły, a następnie wszedł na drewnianą balustradę, którą zaczynały pokrywać krople delikatnego deszczu. Nie był świadom tego, że nie jest tutaj sam. Był zdecydowanie zbyt mocno pogrążony w stosie myśli oraz wspomnień prosto z murawy. Przeszedł się po długiej, nieco wąskiej belce, na końcu której przysiadł. Coś go zaczęło powstrzymywać, a jego determinacja spadła, za każdym razem, gdy spoglądał w dół. Nie było wysoko, aczkolwiek i tak łatwo było zrobić sobie krzywdę. Nie pamiętał momentu wypadku, tłumu wokół siebie, zmartwionych wyrazów twarzy nauczycieli. Nie pamiętał niczego, poza chwilą, gdy wreszcie po długim czasie obudził się w Mungu. Niepotrzebnie tutaj przychodził. Z ciężkim westchnieniem na ustach, podniósł się z zajmowanego miejsca. Nie zwrócił uwagę na to, że w momencie, gdy łapał pion, przydepnął szatę, przez co zachwiał się niebezpiecznie. Deszcz, który coraz mocniej pokrywał przemokniętą belkę, sprawił, że dłonie Victora, które ostatecznie miały uchronić go przed upadkiem, ześlizgnęły się, a sam Ward runął na ziemię wraz ze swoją miotłą.
    — Ward, ty pieprzony idioto. Zawsze musisz coś spieprzyć? — wymamrotał sam do siebie, krzywiąc się z bólu. Wziął kilka głębokich wdechów, a następnie przekręcił się na bok. Kręciło mu się w głowie, a dyskomfort w klatce piersiowej nie chciał, tak łatwo ustąpić. Mokry piasek przykleił się do jego dłoni oraz szaty. Spróbował się podnieść, jednak ból kontuzjowanej nogi był zbyt silny. Krukon przesunął dłonią wzdłuż uda, aż do łydki, chcąc nieco rozmasować chore miejsce w nadziei, że to cokolwiek pomoże. Nie sądził, że los tak mocno zacznie sobie z niego kpić. Czy kiedykolwiek jeszcze będzie dobrze?

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dobrze, w takim razie dam nam obojgu nieco więcej czasu na przemyślenia i zaczekam na twoje pomysły. Odpocznij sobie tylko w weekend!]

    Ingrid | Alister

    OdpowiedzUsuń
  3. [Fakt, Józia ma trochę niełatwo, ale daje radę, chyba że ktoś wyzywa ją od stukniętych wariatek, wtedy naprawdę się wkurza. :D
    Też mam nadzieję, że Josie się ładnie przyjmie i nie będzie za bardzo straszyć swoimi wróżbami, ale może komuś wywróży jakieś zwycięstwo!]

    Josefine Trelawney

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba najlepiej będzie zamilknąć, pozwalając by obie panny Bones wzajemnie sobie dogryzały bez jego czynnego udziału. Zdecydowanie za bardzo korciło go by wyrzucić małolacie jak mierny los mógł spotkać Emerson gdy biegała po Śmiertelnym Nokturnie w poszukiwaniu nieodpowiedzialnej młodszej siostry. Intuicja podpowiadała mu jednak, by trzymał język za zębami, nie narażając się dodatkowo Mer. Jeżeli będzie chciała spróbować uświadomić to Annabelle, mogła równie dobrze sama to zrobić. A on już i tak wyrwał się niepotrzebnie przed chwilą, poirytowany beztroską młodszej z Puchonek. Ale to przecież nic dziwnego, że czuł tak ogromną złość na samo wspomnienie zajścia w alejce, prawda? Dlatego też grzecznie wbił wzrok nad głowami dziewcząt, wypatrując dwóch dobrze znanych sylwetek, które mogły krążyć tu w pobliżu. Wolał nie znaleźć się w sytuacji, gdy ledwo wyjdą ze sklepu Borgina & Burkesa natrafią wprost na dwóch oprychów, z którymi mieli okazję zetknąć się już wcześniej. Czuł nieprzyjemne napięcie na myśl, że gdzieś tu się kręcili cały czas – nawet jeżeli porzucili myśl o odnalezieniu jego i Emerson, to przecież cały czas czyhali na inne potencjalne ofiary. Odpłynął na moment myślami, zastanawiając się czy powinien powiedzieć o tym ojcu. Był w stanie obu opisać całkiem nieźle, może nawet dopuścić do wspomnień, dzięki czemu miałby dokładny obraz ich działania… Problem w tym, że wówczas musiałby się przyznać do dzisiejszej wycieczki, a wcale nie był taki pewny czy miał ochotę to robić, bo szczerość wymagałaby sporej ilości tłumaczeń… Cały czas wpatrzony w to, co się działo na ulicy, ledwo rejestrował wymianę zdań między siostrami Bones. Dopiero gdy na moment zapadła cisza, oderwał spojrzenie od przeszklonej witryny, za którą widział Śmiertelny Nokturn, orientując się, że były wreszcie gotowe do wyjścia. A przynajmniej Emerson była, a Annabelle nie miała w tej kwestii nic do powiedzenia. Skinął lekko głową, wychodząc na zewnątrz. Nie mieli pewności, czy w sklepie nie było uniemożliwione teleportowanie się, a wolał nie próbować, skoro mogli to uczynić zaraz za progiem.
    Trochę zdziwiła go prośba Emerson, ale zaraz sobie przypomniał, że przecież dzieliła ich znaczna różnica wieku. I tak jak jemu niedługo miną pełne dwa lata od pomyślnie zdanego egzaminu na teleportację, panna Bones była dopiero świeżynką na tym polu. Teoretycznie mógłby jej to kiedyś wypomnieć, ale ostatnimi czasy w tak wielu różnych sytuacjach sobie pomagali, że nawet podobna złośliwość nie przebiegła mu przez myśl. Najbezpieczniej byłoby gdyby Emerson sama się teleportowała, a on wziął Annabelle, bo przenoszenie dwóch osób zawsze było bardziej niebezpieczne… Ale szybko porzucił tę myśl. Wolał nie ryzykować, że się rozdzielą (a on utknie z tą pyskatą małolatą).
    — Obok wejścia na Pokątną przez Dziurawy Kocioł jest taka ślepa alejka, może kojarzycie. To idealne miejsce do teleportacji, tam będziemy lądować. Najlepiej gdybyście nie zakłócały, ale jeżeli już musicie, to celujcie myślami tam — powiedział spokojnie, zatrzaskując za nimi drzwi prowadzące do Borgina & Burkesa. Nie powinno być żadnych problemów, bo to jego inicjatywa przy teleportacji się liczyła, ale wolał dmuchać na zimne. Rzucił okiem na dziewczęta, dostrzegając, że Emerson cały czas mocno trzyma dłoń młodszej siostry, więc nie musiał chwytać ich obu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stanął po lewej stronie starszej z panien Bones, wyciągając rękę. Dziwne, wcześniej, gdy krążyli po Nokturnie, przychodziło mu to z zaskakującą łatwością. Teraz jednak, gdy widział jak Mer ucieka wzrokiem, nie chcąc zbyt długo spoglądać w jego stronę, poczuł lekkie skrępowanie. Nie pozwolił jednak by go to rozproszyło, pewnie ściskając dłoń jasnowłosej Puchonki. Odliczył w myślach do trzech i już po chwili rozległ się głośny trzask, a oni zmaterializowali się w opuszczonym zaułku, słysząc za swoimi plecami wesołe odgłosy dobiegające z tętniącej życiem, kolorowej Pokątnej. Zachwiał się nieco, szybko jednak łapiąc równowagę. Nim jednak to uczynił, posłał pełne obaw spojrzenie w kierunku dwóch towarzyszek podróży. Annabelle miała nadal skwaszoną minę, ale to raczej z powodu opuszczenia Nokturnu niż ewentualnego rozszczepienia, a Emerson… Cóż, przyglądając się z bardzo bliska, również wydawało się, że teleportowała się pomyślnie…
      — Nie zajmujmy może miejsca, żeby ktoś nam się na głowy nie teleportował — odchrząknął cicho i puścił dłoń Emerson, wskazując brodą wyjście z alejki. Tuż za rogiem był Dziurawy Kocioł. Sądząc po nastrojach, panny Bones nie miały w planach dalszych zakupów, ale nie wiedział czy wracają proszkiem Fiuu czy Błędnym Rycerzem.

      Urquhart

      Usuń
  5. Miał nadzieję, że nie zdarzy mu się potknięcie dokładnie w momencie, w którym Emerson postanowiła mu zaufać i pozwolić by to on wykonał skomplikowany manewr teleportacji. Dzięki dzielącej ich różnicy wieku miał znacznie większe doświadczenie w stosowaniu najbardziej popisowego magicznego środka przemieszczania się, a i to nie w nim (przynajmniej teraz) buzowały emocje. Przy trzech osobach zawsze jednak było większe ryzyko niż gdy chodziło tylko przemieszczenie samego siebie. Dlatego też na moment zupełnie zignorował niemrawe miny Annabelle i to dziwne napięcie między nim, a Emerson, całą uwagę skupiając na tej konkretnej ślepej alejce, w której zamierzał wylądować. Sam proces transmutacji nie był zbytnio przyjemny – gdzieżby zestawiać ten charakterystyczny uścisk w żołądku z wiatrem we włosach podczas lotu czy rykiem silnika – ale tak było zdecydowanie najszybciej. I faktycznie, wystarczyła sekunda, a zameldowali się na ulicy Pokątnej. Cóż, po krótkim i bardzo uważnym upewnieniu się, że w niczym przypadku nie doszło do mało przyjemnego rozszczepienia, tak właściwie to miał wolne, bo wykonał powierzone mu zadanie. Pierwszą myślą był powrót do domu, choć pewnie za chwilę, bo jednak zameldowanie się w Szkocji to znacznie większy wysiłek dla organizmu niż przeskoczenie z jednej ulicy na drugą w centrum Londynu. Niekoniecznie uśmiechało mu się wałęsać bez celu po Pokątnej, choć w sumie odwiedziny w sklepie z markowym sprzętem do Quidditcha zawsze stanowiły umilenie popołudnia…
    Skinął jedynie lekko głową, bo przecież nie zrobił nic poza zwykłą przyzwoitość, której przecież mogła oczekiwać, nawet pomimo ich burzliwej relacji. Co prawda wyjątkowo nie spodziewał się, że jego wizyta na Nokturnie przebiegnie w ten konkretny sposób i skończy biegając w poszukiwaniu krnąbrnej Puchonki, ale dobrze, że udało się odnaleźć Annabelle, która… Cóż, sprawiała, że naprawdę ciężko było nie wyklinać w duchu. Wymowny grymas przebiegł przez jego twarz gdy Ann zaczęła wymieniać na co ma ochotę w Dziurawym Kotle (choć i jemu w ten sposób uświadomiła, że żołądek nie pogardziłby czymś sytym i ciepłym), ale w żaden sposób nie przygotowało go to na kolejny wyskok młodziutkiej panny Bones. Trzeba było jej oddać, że miała wyjątkową intuicję gdzie uderzyć, by wprowadzić niemały zamęt.
    Zaczerpnął gwałtownie powietrza wmurowany nonszalancko rzuconą wzmianką o nim, jako o chłopaku Emerson. I oczywiście od razu przed oczami stanął mu ten moment z Zakazanego Lasu… To się nie działo, nie ma mowy… Ale i tak nic nie mógł poradzić na wymowne gorąco, jakie uderzyło w jego policzki, ani mimowolne napięcie całego ciała, zupełnie niezależne od jego chęci. Zapadła cisza, która może i trwała zaledwie sekundę czy dwie, ale wydawała się niemalże wiecznością. Czuł, że gdyby przesunął się o krok w bok napotkałby ramię Emerson, a jedno zerknięcie w jej kierunku zdradziłoby mu jaką właśnie miała minę. A jednak nie potrafił zmusić się do zignorowania uwagi Annabelle i spojrzenia na Puchonkę. Całe szczęście, że dziewczyna pobiegła przodem do Dziurawego Kotła, bo gdyby ją dorwał w swoje ręce… Jakim cudem Mer jeszcze nie udusiła jej we śnie?
    — Chodźmy może za nią, bo jeszcze i stamtąd zwieje — rzucił wreszcie, a nawet dla niego jego własny głos brzmiał dziwnie odlegle i obco. Przeklął w myślach, świadom, że panna Bones na pewno dostrzeże jego skrępowanie (i jeżeli dobrze odczytywał pieczenie policzków, również cholerny rumieniec, którego należało się pozbyć jak najszybciej) i przejrzy dokąd zawędrowały jego myśli. Odchrząknął cicho, wbijając spojrzenie w brukowaną uliczkę i sztywno ruszając przed siebie. — Zajmijcie może stolik, a ja zamówię… Na co masz ochotę? — spytał, decydując że najrozsądniej będzie nie dyskutować o tym co przed chwilą padło. Po cichu jednak liczył, że Emerson przemówi do rozsądku siostrze, gdy on będzie stał w kolejce do zamówienia. Bo nie wie jak zachowa kamienną twarz gdyby przez cały posiłek leciały w ich kierunku podobne insynuacje…

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  6. Unikanie tematu wydawało mu się w tej chwili najrozsądniejszą – choć niekoniecznie zarazem najbardziej dojrzałą – opcją. Nie wyobrażał sobie, że mogliby wymienić choć parę słów w których przytakiwali sobie, że co też ta jej niemądra siostra insynuuje… O nie, wolałby wrócić na Śmiertelny Nokturn niż odbyć podobną rozmowę, nawet gdyby wyśmiewali ten pomysł. Zdecydowanie lepiej było udać, że te słowa nie padły i o nich nie myśleć… Pierwsze wyjątkowo trudne do zrealizowania, a drugie niemalże niemożliwe. Specjalnie nie zrównał się krokiem z Emerson, pozostając te pół metra z tyłu, by uniknąć przypadkowego skrzyżowania spojrzeń. Wciąż nie potrafił zapanować nad własnymi myślami, co rusz łapiąc się na powracającym wspomnieniu z Zakazanego Lasu… I tym jak słodko smakowały jej usta… Samo przywoływanie w pamięci tego konkretnego momentu wywoływało u niego mieszaninę emocji, a wśród wielu innych była również irytacja na samego siebie. Przez ostatnie półtora miesiąca tak dobrze udawało mu się unikać rozmyślania o Emerson, a wystarczyła jedna wycieczka do Londynu i oto znalazł się w takiej sytuacji. Teoretycznie mógł chwilę wcześniej wykręcić się od obiadu z pannami Bones, pozostawiając Mer samą z nieusłuchaną siostrą, ale takie ulotnienie się z jakiegoś powodu wcale nie wydawało się właściwe…
    Stanął obok jasnowłosej Puchonki dopiero gdy znaleźli się w przytulnym, zatłoczonym wnętrzu Dziurawego Kotła, również upewniając się najpierw, że Annabelle nie dała nogi, a następnie kierując spojrzenie do dużej tablicy na której podane były serwowane przysmaki. Ojciec mówił, że odkąd właścicielką została Hanna Abbott, zdecydowanie częściej w ruch wprawiane były magiczne miotełki, utrzymujące wnętrze w czystości. No i podobno kuchnia, choć już wcześniej całkiem niezła, jeszcze zyskała. Ale niepotrzebnie pozwolił by rozproszyła go myśl o smakowitym obiedzie, bo również nie dostrzegł śpieszącego się czarodzieja, który już po chwili popchnął Emerson. Odruchowo uniósł rękę, nie zdążywszy nawet pomyśleć o tym co robi. A potem nie miał na to najmniejszej szansy, bo znów poczuł zapach jej włosów i poczuł pod palcami szczupłą talię dziewczyny, którą intuicyjnie chwycił, próbując zapewnić im obojgu równowagę. Odskoczyli od siebie w tej samej chwili, a jedyne co mógł uczynić, nieco potłuczony kolejnymi mącącymi w głowie doznaniami to pokiwać na znak, że rozumie.
    Stojąc w kilkuosobowej kolejce mógł powyklinać w głowie sprawczynię tego całego zamieszania, rozważając czy będzie bardzo niewłaściwe jeżeli dodatkowo zamówiłby dla Annabelle eksplodującą lemoniadę. Ostatecznie jednak skończyło się na złorzeczeniu w myślach, a gdy przyszła kolej jego na składanie zamówienia, wziął dla siebie i Emerson to samo, a dla Ann poprosił o wszystko to, co z takim entuzjazmem wymieniła jeszcze w zaułku. Otrzymał potwierdzenie zamówienia i wyciągając nieco głowę, znalazł dwie jasnowłose panny siedzące przy niewielkim stole pod oknem dla trzech osób.
    — Czas oczekiwania to jakiś kwadrans, nie wyrabiają się z zamówieniami — rzucił informująco, nie chcąc by na dzień dobry zapadła krępująca cisza. Wydawało mu się, że przez duży ruch spowodowany końcem wakacji, w środku było jakby więcej stolików, przez co lawirowanie między nimi zmuszało do odrobiny przeciskania się. Stolik przy którym siedziały dziewczęta był jednym bokiem dosunięty do ściany i nad nim było okno, wpuszczające choć odrobinę światła dziennego. Emerson i Ann zajęły już swoje miejsca, więc przynajmniej nie musiał wybierać gdzie usiąść. — Jak wracacie do domu? — spytał, zakładając, że po dzisiejszych emocjach nie planowały już dalszych zakupów. Ku jego zadowoleniu, ledwo zajął miejsce, podleciała taca, na której stały trzy kufle kremowego piwa (w tym dwa podwójne) i mogli odebrać swoje trunki.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  7. Te kilka minut odstanych w kolejce, gdy nie słyszał paplania Annabelle ani nie rozpraszała go bliskość Emerson pozwoliły mu na poukładanie sobie trochę dzisiejszego dnia. Bardzo nie przebiegł według pierwotnego planu, co oznaczało konieczność ponownego podjęcia próby… A pełnia była tuż za rogiem, bo w sierpniu wypadała dwudziestego drugiego. Zdążył już przecież zaobserwować, że im bliżej przemiany, tym bardziej gwałtowne były jego reakcje, a chyba wolał nie pchać się na Nokturn na krótko przed tym czasem w miesiącu… No i jeszcze napotkanie Emerson dodatkowo komplikowało ustalony porządek, który udało mu się wypracować. Kiedy ostatnio byli sami, rozmowa zakończyła się bardzo szybko, a potem żadne z nich nie szukało swojego towarzystwa, zaraz też rozjeżdżając się do domów. Teraz z kolei znów z zaskoczeniem odkrył, że w sytuacji kryzysowej dobrze mu się z nią współpracowało, a niechęć jaką z góry zakładał w ich przypadku, gdzieś znikała…
    Na szczęście obie panny miały wyjątkowo zbliżone charakterki i cięte języki, przez co mógł przez moment grać rolę biernego obserwatora w ich drobnych siostrzanych sprzeczkach. Co prawda Emerson miała rację teleportując się kiedy tylko nadarzyła się okazja – wszak każdy trening zaraz po uzyskaniu licencji dawał ważne dla utrwalenia umiejętności doświadczenie – ale ani myślał znów wtrącać swoje trzy grosze. I chyba to był błąd, bo może gdyby to uczynił, dyskusja nadal by się toczyła i nie doszłoby do tej nieszczęsnej sytuacji gdy znów usłyszał to pytanie, tym razem z ust ciekawskiej Ann. I jak tu nie przeklinać w duchu?
    — Chyba nikt nie ma wątpliwości co miałaś na myśli — prychnął, rzucając Annabelle nieco dłuższe spojrzenie spod wymownie uniesionych brwi. Młodsza z panien Bones nie cechowała się specjalną subtelnością (o czym zdążył się przekonać już nie pierwszy raz dzisiaj), choć akurat łatwiej mu było zbywać jej wścibskość niż radzić sobie jakoś z aluzyjnymi uwagami na temat relacji łączącej go z Mer. Oczywistym było, że nie zamierzał się jej tłumaczyć z czegokolwiek, więc nie było żadnych szans na to, że usłyszy jakąkolwiek sensowną odpowiedź na to konkretne pytanie. — By urozmaicić sobie wakacje regularnie przechadzam się tam z nadzieją, że jakaś kolejna nieusłuchana małolata urwie się opiekunom i trzeba będzie jej szukać. Takie dodatkowe ćwiczenia z namierzania zaginionych przed rozpoczęciem kursu aurorskiego — odparł spokojnie, nie zająknąwszy się nawet przez sekundę, a tylko w kącikach jego ust majaczył się lekki, rozbawiony uśmiech. Już i tak uważała go za palanta (co skrzętnie odnotował w pamięci, jak również fakt od kogo to usłyszała po raz pierwszy), więc co mu szkodziło rzucić coś mniej oklepanego niż nie twoja sprawa. Jak gdyby nigdy nic uniósł ciężki, wypełniony po brzegi kufel z piwem kremowym, upijając solidny łyk. Brakowało mu tego smaku, niezmiennie kojarzącego się z wypadami do Hogsmeade w trakcie roku szkolnego. Spodziewał się spróbować go dopiero za kilka tygodni… Ale nie tylko Emerson potrzebowała dziś odrobiny rozluźnienia dzięki trunkowi.
    — Poza kłótniami o kominek i teleportację, wakacje udane? — spytał, kierując dla odmiany spojrzenie na Emerson. O nie, nie zamierzał dalej ciągnąć tematu wyprawy na Nokturn, a już zwłaszcza nie w Dziurawym Kotle, gdzie w każdym kącie czaiły się ciekawskie uszy, gotowe pochwycić każdy sekret, a Alex nie bez powodu nie dzielił się swoją małą tajemnicą, z którą ściśle była związana jego dzisiejsza wizyta w tej części Londynu.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  8. Prawdziwe powody jego wizyty na Nokturnie zamierzał zachować dla siebie, nie dzieląc się nimi z nikim – a tym bardziej z wtykającą nos w nie swoje sprawy Annabelle, która oczywiście musiała uchwycić się tego tematu. Zresztą, na tym etapie nie było o czym opowiadać, bo przecież nie doszło do tego kluczowego aspektu, na którym mu najbardziej zależało; zaraz na początku swojej wizyty podążył za Emerson, porzucając tym samym wcześniejszy plan tego dnia. I tak oto skończył w Dziurawym Kotle, w towarzystwie którego się najmniej spodziewał… Raz jeszcze z mieszaniną myśli i emocji, które zapewne tak szybko nie znikną, przyprawiając go o niemały ból głowy…
    — Tak, cały lipiec tam byłem — odparł, sunąc palcami po schłodzonym, lekko wilgotnym kuflu kremowego piwa. Nie powinien być zaskoczony, że Emerson kojarzyła skąd pochodzili jego dziadkowie, bo przecież oficjalna wersja (tak właściwie to przecież zgodna z prawdą) jego nieobecności w Hogwarcie głosiła, że cały rok szkolny, który ominął, przesiedział po drugiej stronie Atlantyku. Teraz dodatkowo zdradzała go lekka opalenizna, sugerująca że dopadły go ostre kalifornijskie promienie słońca… — Było trochę zamieszania, bo wychodzi nowy model i za bardzo nie mieliśmy czasu na odpoczynek, ale… — zaczął, nieświadomie mocniej zaciskając dłonie na rączce kufla i pochylając się odrobinę do przodu. Gdy temat schodził na to, co działo się tego roku w wakacje w Stanach, od razu odczuwał narastające podekscytowanie. Szczególnie matula miała dość wysłuchiwania z wszystkimi szczegółami co i jak (powtarzała, że nie po to wybyła na drugi koniec świata by nie słuchać paplania ojca i brata o motoryzacji, żeby teraz robił to jej własny syn), a właśnie był o krok od zarzucenia tymi informacjami panny Bones… Na szczęście jednak przerwało mu pojawienie się korpulentnej kelnerki niosącej ich zamówienie. Potrawy pachniały naprawdę smacznie i wyglądały przy tym imponująco – kucharze Dziurawego Kotła zdecydowanie nie podawali drobnych porcji. Coś mu jednak podpowiadało, że po tak pełnym emocji dniu żadne z nich nie będzie miało problemu z wpałaszowaniem całości.
    Zignorował paplanie Ann, wcale nie aż tak uciążliwe, gdy jego cała uwaga skupiała się na pysznym placku z mięsem, który znikał w zastraszającym tempie. Raz dwa cała porcja niemalże magicznie wyparowała, a on z zadowoloną miną oparł się wygodniej na krześle, skuszony jeszcze jednym z pasztecików dyniowych, idealnych na mały deser. Dziewczęta jeszcze jadły, więc powiódł wzrokiem po zatłoczonym pomieszczeniu. Zatrzymał na moment spojrzenie na kominku, do którego co chwila wskakiwali kolejni czarodzieje i znikali w płomieniach. Naprawdę nie uśmiechała mu się perspektywa pokonania dzięki teleportacji prawie sześciuset mil, jakie dzieliły Londyn i jego dom rodzinny. Im dalsza wyprawa, tym wymagała większych umiejętności i skupienia, a teraz powoli docierało do niego, jak bardzo męczący był to dzień… Najrozsądniej byłoby rozłożyć podróż na co najmniej trzy, jeżeli nie cztery przystanki, by uniknąć ryzyka rozszczepienia.
    — Macie może trochę więcej proszku Fiuu? — spytał, kierując oczywiście spojrzenie ku bardziej odpowiedzialnej (i będącej osobą decyzyjną) Emerson. Skoro w taki sposób Annabelle miała wracać do domu, na pewno miały trochę przy sobie. Jeżeli nie to oczywiście zawsze mógł kupić, w końcu na Pokątnej bez problemu znajdzie sklep, który mu sprzeda za dwa sykle całą szufelkę.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekaw był jak odmienna była Pokątna w trakcie roku szkolnego, gdy uczniowie przesiadują grzecznie w ławach Hogwartu… Wspomnienia sprzed rozpoczęcia szkoły były dość mgliste i nie pamiętał tych sporadycznych wypraw z matką, gdy rozsądnie wolała mieć go na oku niż pozwolić by samotnie wałęsał się po wrzosowiskach – wszak nawet przed jedenastym rokiem życia zdarzało mu się popełniać mniejsze lub większe głupotki… Obiecywał sobie jednak, że gdy zakończy edukację w Hogwarcie i rozpocznie szkolenie aurorskie, będzie tu wpadał znacznie częściej. Na samą myśl o tym placku w jesienny, deszczowy wieczór i do tego kuflu grzanego kremowego piwa nabierał ochoty domówić jeszcze malutką porcję czegoś… Co było wysoce nierozsądne, patrząc na to, jak sycący posiłek dopiero co miał za sobą. Sądząc po błogich wyrazach na twarzach jego towarzyszek, je również usatysfakcjonowała wizyta w Dziurawym Kotle.
    Nie mógł powstrzymać się od wymownego wywrócenia oczami gdy padło kolejne już pytanie z ust Annabelle. Czy ta dziewczyna kiedykolwiek była cicho? Co jeszcze dziwniejsze, zupełnie odruchowo jego spojrzenie powędrowało ku Emerson, posyłając jej nieco współczujący uśmiech. I pomyśleć, że musiała sobie z tym radzić na co dzień…
    — Spostrzegawczość na najwyższym poziomie, skoro nawet akcent cię nie naprowadził— mruknął, doskonale wiedząc, że aktualnie był on nieco mniej wyczuwalny (zawsze po wizycie w Kalifornii trochę trwało nim zaczynał brzmieć jak prawdziwy góral), ale wciąż jak najbardziej obecny. Dopił swoje kremowe piwo, sięgając do sakiewki i dokładając swoją część do pieniędzy dla kelnerki, również pamiętając o napiwku. Wbrew temu co mówiono o Szkotach, wcale nie wpasowywał się w stereotyp dusigrosza.
    Z cichym westchnieniem podniósł się, czekając aż panny Bones zrobią to samo. Fartownie do kominka nie było akurat kolejki, więc mogli sprawnie przenieść się do domu. Ani jednak myślał być pierwszym, który się pożegna, posyłając stanowcze spojrzenie Annabelle. Jeszcze chwila, a wczuwanie się w rolę starszego rodzeństwa zacznie mu wychodzić coraz lepiej. Strach się bać jakim wrzodem na tyłku byłby gdyby faktycznie trafiła mu się równie krnąbrna siostra.
    — Przodem. Nie będę ryzykował, że znów coś głupiego ci strzeli do głowy — prychnął. Co prawda nie sądził by młodsza z panien Bones miała jeszcze w głowie jakieś szalone pomysły, ale kto ją wie, czy pod jasną czupryną nie krył się jakiś niecny plan sprawienia kolejnego psikusa Emerson. A skoro już i tak spędzili całe to popołudnie wspólnie, najpierw szukając jej siostry, a potem pilnując by siedziała grzecznie na tyłku, to równie dobrze mógł doprowadzić sprawę do końca. Zgodnie z jego przewidywaniami Puchonka nie wydawała się tym zachwycona wydawaniem jej kolejnych poleceń, ale stanął za nią, uniemożliwiając ewentualny protest i odsunięcie od kominka.
    — Jakim cudem to ja cię najbardziej irytuję gdy masz ją pod tym samym dachem? — rzucił cicho i posłał Mer nieco zaczepne spojrzenie. Może to kwestia solidnego posiłku, który poprawił mu humor, a może z niewiadomych powodów zaczynał się czuć w towarzystwie panny Bones coraz swobodniej… — Chyba powinienem czuć się urażony… — mruknął, marszcząc nieco teatralnie ciemne, mocno zarysowane brwi.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie sądził by cokolwiek, co jej powie Emerson na osobności mogło zmienić zdanie Annabelle co do wizyty na Nokturnie. Przecież z jej perspektywy była to świetna zabawa, nieco zakłócona jedynie tym, że nie udało się jej kupić żadnej podejrzanej pamiątki. Ann miała wyjątkowe szczęście zapuszczając się w tamte okolice, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy. Tyle mogło pójść nie tak, a zamiast tego młodsza panna Bones bez większych zakłóceń (a przynajmniej na to wyglądało) wylądowała u Borgina & Burkesa, przechadzając się po sklepie i mogąc poznawać jego zakamarki… W tym czasie Emerson biegała po Nokturnie i wpadła w niemałe kłopoty, których Ann była nieświadoma… Z własnego doświadczenia Alex wiedział, że tylko nauczka na własnej skórze w takich okolicznościach by cokolwiek dała. Przecież obecnie z perspektywy Annabelle, Śmiertelny Nokturn wcale nie był taki groźny i niebezpieczny jak wszyscy opowiadali. W tej sytuacji nie było więc powodu by nie wybrać się tam ponownie przy pierwszej nadarzającej się okazji…
    Dlatego też z satysfakcją obserwował jak Emerson rozprawia się z młodszą siostrą, wysyłając ją do domu. Oczywiście nie obyło się bez uszczypliwych uwag i odrobiny gróźb, bo jak zdążył zauważyć tego szalonego popołudnia, obie panienki najwyraźniej preferowały taki typ siostrzanej miłości. Tym razem jednak dla odmiany Annabelle nie zamierzała wyciąć żadnego numeru i koniec końców wypowiedziała dobry adres, znikając w zielonych płomieniach. I nagle zapadła dziwna cisza… Która ograniczała się tylko do ich dwójki, bo przecież wciąż przebywali w głośnym i zatłoczonym Dziurawym Kotle. Alexander jednak szybko zorientował się, że bez paplającej bez przerwy Ann, znów byli skazani na swoje towarzystwo i konieczność radzenia sobie z wyjątkowo specyficzną atmosferą…
    Sądząc po minie Emerson, ogarnęło ją skrępowanie podobne do tego, które i on odczuwał. W ciągu tego szalonego pościgu mieli taki rollercoaster różnych reakcji, że nie miał pojęcia co jest właściwe, a co nie. Przecież niespełna godzinę temu biegali po Nokturnie trzymając się za ręce, a jej dotyk i bliskość były dla niego czymś oczywistym… Teraz jednak, zupełnie jak po nieszczęsnej uwadze Ann o chłopaku, nie do końca wiedział gdzie podziać spojrzenie. To, jak reagował na Emerson było coraz bardziej skomplikowane i niejasne dla niego samego, a emocje tego dnia raczej nie pomogą mu w uporządkowaniu ich.
    — Nie wątpię… — mruknął cicho, mając nadzieję, że faktycznie zamierzała sięgnąć do wszelkich zasobów kreatywności jak odpłacić się siostrzyczce za stres, jaki jej dzisiaj zafundowała. Dopiero po chwili zebrał się w sobie i powoli przesunął spojrzeniem, odnajdując wzrokiem twarzyczkę Emerson, na której wyraźnie widział zmieszanie… I może powinien po prostu rzucić coś banalnego, mówiąc, że żaden problem i czym prędzej się ulotnić, biorąc trochę proszku Fiuu… Ale najwyraźniej znów dał się ponieść emocjom. Oj, zdecydowanie dało się wyczuć, że pełnia się zbliżała i wpływała na jego zachowanie. — Mer, wszystko w porządku? Nie miałem okazji wcześniej spytać… — A później nie będzie na to szans dopowiedział w myślach, spoglądając już nieco pewniej na stojącą tuż obok jasnowłosą dziewczynę. — Wtedy w alejce mocno cię sponiewierali, nic ci nie jest? — Przesunął wzrokiem po jej ramionach, zupełnie jakby magicznie miał dostrzec ewentualne siniaki rysujące się pod materiałem szaty. Właściwie dopiero teraz w pełni z obojga schodziło napięcie, więc mógł uświadomić sobie podobne oczywistości. Jego dłoń nadal była lekko obolała i nadwyrężona od uderzeń, choć skaleczenia dzięki jej pomocy szybko się zagoiły i nie było już ani śladu po bójce. Co prawda wystarczyło wspomnienie tamtego zajścia by na nowo czuł wzbierającą złość, ale dla odmiany całkiem nieźle poradził sobie z opanowaniem emocji.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  11. Na szczęście w tamtym newralgicznym momencie pojawił się szybko, reagując w porę na zajście z ciemnej uliczki na Śmiertelnym Nokturnie. Niestety, nie dość prędko by panna Bones uniknęła bolesnego gruchnięcia o ścianę, trzymana w żelaznym uścisku kryjącego się wcześniej w mroku osiłka. Wcześniej było tyle emocji i zamieszania, że skoro nie utyskiwała na jakiś ból, nie miał nawet głowy zapytać. Co prawda nie chodziło tylko o obrażenia fizyczne, bo taki atak mógł ją mocno wystraszyć… Nawet gdy spotkał kogoś tak silnego jak charakterna Puchonka. Alex pozwolił by troska wobec jasnowłosej dziewczyny rozproszyła go na moment, prowokując doskonałą sytuację do zaskoczenia go po raz kolejny.
    Mógł pożegnać się ze złudzeniami, że Emerson zapomni o dziwnych (i podejrzanych) okolicznościach ich spotkania na Nokturnie. Nie ucieknie od pytania co tam robił, było to więcej niż pewne. Pierwsze dwa razy udało mu się dość sprawnie wymigać od odpowiedzi, czy to zbywając milczeniem jeszcze ganiając po Nokturnie, czy też racząc ironiczną uwagą gdy ciekawską pytającą była Annabelle. Na pewno znalazłby też bez problemu i kolejną wymówkę, zwłaszcza, że pierwszą z brzegu był fakt, iż to niczyja sprawa… A jednak na moment zacisnął usta, wpatrując się w pannę Bones w napięciu.
    — To naprawdę nie jest dobre miejsce do rozmowy o tym — odparł w końcu powoli i cicho, równie ostrożnie dobierając każde kolejne słowo. Nie musiał wskazywać nawet brodą na zatłoczone wnętrze Dziurawego Kotła, bo jak na zawołanie właśnie przecisnął się do nich niski czarodziej, pytając czy zajmują kolejkę do kominka. Szybkie, nieco zbyt nerwowe zaprzeczenie i odsunięcie się kawałek w bok, by pozwolić innym korzystać z magicznej sieci transportowej, wciskając w pusty kąt, gdzie akurat nie stały stoliki. Nie sądził jednak by gdziekolwiek na Pokątnej znajdował się wystarczająco opustoszały zaułek, w którym mógłby wprost powiedzieć o co chodziło z jego wizytą na Nokturnie. Oczywiście, przy założeniu, że w ogóle by to zrobił, bo przecież samo wyjawienie jego powodu automatycznie rzucało światło na inną, znacznie poważniejszą tajemnicę… Alexander nie miał pojęcia, że Emerson podejrzewa jaki był prawdziwy powód jego rocznej nieobecności w szkole i tak naprawdę jego wyznanie prawdy byłoby jedynie potwierdzeniem przypuszczeń. Choć obiecywał sobie, że nie będzie się ukrywał z futerkowym problemem, nadal znajdował powody by nie ogłaszać wszem wobec co go spotkało. Westchnął cicho, odruchowo sięgając dłonią do ciemnych zwichrzonych włosów i przeczesał je palcami, milcząc jeszcze przez chwilę. To było dziwne, ale nie chciał pozostawiać jej bez jakiejkolwiek odpowiedzi, po prostu milknąć. Jakiś natrętny głosik w jego głowie uporczywie podpowiadał, że popełniłby wtedy błąd… Choć sam nie wiedział dlaczego. Uniósł wreszcie spojrzenie i odnalazł jasne oczy Emerson.
    — Próbowałem dotrzeć do pewnego czarodzieja, zdobyć do niego kontakt. Słyszałem, że opracowuje nowy eliksir, który mnie interesuje i chciałem się dowiedzieć czy te plotki są prawdziwe — wyjaśnił w końcu, choć tak naprawdę nie wynikało nic konkretnego z tego, co powiedział. Nie mógł zdradzić kogo ani po co dokładnie, ale ten poziom szczerości i tak zaskoczył jego samego. — Byłem w Jadach i truciznach Shyverwretcha gdy mignęłaś mi na ulicy i poszedłem za tobą — dodał, odrywając wzrok od twarzy stojącej obok Puchonki, przesuwając nim nieco niespokojnie dokoła, jakby chciał się upewnić, że nikt nie podsłuchuje tych wypowiadanych niemal szeptem słów. Cała jego postawa – spięta sylwetka, sztywno wyprostowane barki, ściągnięte brwi zdradzały, że nie była to najbardziej komfortowa sytuacji. A przecież nawet nie wiedział, że właśnie podsuwał Emerson solidne potwierdzenie, że wszystko o co go podejrzewała było prawdą.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  12. Dlaczego w ich przypadku zawsze musiało być tak trudno? Nie potrafili zakończyć tego szalonego popołudnia miłym posiłkiem w Dziurawym Kotle i rozejść się w dobrych humorach, bo to chyba byłoby zbyt nieskomplikowane jak na nich. Zabawne, że gdy przychodziło im współpracować w sytuacjach stresowych, radzili sobie świetnie. Dzisiejsze bieganie po Nokturnie czy walka z trollem w Zakazanym Lesie (oczywiście do momentu gdy popisowo pokomplikował wszystko pamiętnym pocałunkiem) były najlepszym dowodem na to, że kiedy nie mieli czasu na zbytnie rozmyślanie o charakterze ich relacji, wychodziło im to lepiej niż nieźle… Problem pojawiał się gdy, tak jak chociażby teraz, intuicyjnie potrafili znaleźć takie obszary, by wbić szpilę temu drugiemu…
    To nie tak, że Alexander nie chciał rozmawiać o swojej dzisiejszej wizycie na Nokturnie z Emerson. On po prostu nie miał najmniejszej ochoty poruszać tego tematu z kimkolwiek. Raz, że wiązało się to z tajemnicą, której pilnie strzegł przed światem – i na razie nie zamierzał tego zmieniać, bo ani myślał dodatkowo sobie utrudniać ostatni rok w Hogwarcie. A dwa – po prostu nie lubił użalać się nad sobą i rozpowiadać o tym jak mu trudno i źle, to zupełnie nie ten typ. Miał w planach poradzić sobie z tym co go uwierało i nie potrzebował dzielić się tym faktem z całym światem… Zwłaszcza w Dziurawym Kotle, gdzie nie brakowało gumowych uszu, łapiących z zainteresowaniem każde słówko. Uważał jednak, że zasługiwała na choć krótkie wyjaśnienie okoliczności ich spotkania i przynajmniej tyle mógł zaoferować w tych niesprzyjających warunkach.
    Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na minę panny Bones by uświadomił sobie, że wzmianką o eliksirze tylko dodatkowo się wkopał. No tak, już przy okazji szukania wymówek do tego skąd oficjalnie wezmą tojad, Emerson zdradziła że jej matka zajmowała się na co dzień magicznymi miksturami… Miał ochotę przekląć szpetnie, przekonany, że nie zajmie jej długo nim podpyta matkę o nowinki w eliksirach. Choć wątpił by pani Bones miała wieści na temat nienadzorowanych przez Ministerstwo prób stworzenia mikstur ułatwiających życie wilkołakom, to i tak mało optymistyczna perspektywa. Tym bardziej nie spodziewał się nagłej zmiany frontu ze strony Emerson.
    — Jasne… Postaraj się nie biegać po Nokturnie sama… — mruknął, posyłając pannie Bones równie niemrawy uśmiech. Oj, miał nieprzyjemne wrażenie, że nieprędko zapomni o wydarzeniach tego dnia. O ile przez wakacje udawało mu się skutecznie odpędzać myśli o jasnowłosej Puchonce, tak wystarczyło jedno spotkanie by poprzewracać do góry nogami cały wypracowany z trudem ład. Z tego wszystkiego aż zapomniał o tym, że pytał ją wcześniej o proszek Fiuu i w pierwszej chwili zdziwił się widząc, jak dziewczyna sięga do sakiewki. — Ach, no tak. Dzięki. — Sięgnął po garść, znów zaskoczony tym jak nienaturalnie reagował w jej obecności. Nie miał pojęcia co się z nim działo gdy była blisko, ale z całą pewnością nie miało to logicznego wyjaśnienia… — To do zobaczenia w szkole — rzucił już nieco swobodniejszym tonem, spoglądając raz jeszcze, choć może odrobinę zbyt długo, w kierunku Emerson, nim na dziwnie sztywnych nogach ruszył w kierunku kominka, by po chwili zniknąć w płomieniach.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  13. Końcowe dni wakacji zleciały jak z bicza strzelił i nim się obejrzał, siedział w pociągu do Hogwartu, ostatni raz (oby, bowiem nie planował w tym roku żadnych ekscesów, które znów przesunęłyby jego ukończenie szkoły) patrząc na znikający w oddali peron 9 i 3/4. Siódmy rok zapowiadał się wyjątkowo specyficznie, w znacznie pomniejszonym gronie znajomych, bo przecież ci, z którymi zaczynał swoją przygodę w szkole, pożegnali mury Hogwartu w czerwcu tego roku. Podczas gdy przed nim wciąż była perspektywa nauki i odrobiny szkolnej beztroski, większość jego kolegów i koleżanek wkraczała coraz śmielej w dorosłość. Odrobinę żałował, choć powrót w dobrze znane mury szkockiego zamczyska przywitał z utęsknieniem, wyczekując pierwszych morderczych treningów, wybuchających w twarz kociołków, a także wałęsania się w trakcie pełni po Zakazanym Lesie. Musiał przyznać, że okoliczne knieje i bezdroża, zarówno te za oceanem, jak i nieopodal jego rodzinnego domu, nie zapewniały takich atrakcji jak gęstwiny otulające Hogwart, gdzie na każdym kroku czaiły się magiczne zwierzęta urozmaicające przemiany.
    Był też jeszcze jeden powód, dla którego już chciał wrócić, nie mogąc dla siebie znaleźć miejsca w domu. Powód, do którego jednak ani myślał przyznać przed samym sobą, choć dał o sobie znać już na peronie. Dokładnie w momencie gdy wśród grupki witających się po wakacjach Puchonów dojrzał pewne jasne, związane w niedbały kok włosy, należące do doskonale mu znanej osóbki. To wystarczyło by poczuł jak jego serce gwałtownie przyśpiesza, a nawet on nie potrafił wynaleźć logicznego wytłumaczenia tak silnej reakcji. Chciał czy nie chciał, coraz częściej przyłapywał się na tym, że jego myśli uciekały do panny Bones i to niekoniecznie w sposób, w jaki by sobie życzył. A gdy na krótko przed sierpniową pełnią obudził się zlany potem po śnie mocno inspirowanym wydarzeniami z Śmiertelnego Nokturnu, z niemałą irytacją stwierdził, że to już ostra przesada.
    Pech chciał, że non stop na siebie wpadali – a może to po prostu jemu się tak wydawało, odkąd stał się szczególnie wyczulony. Bo przecież tak właściwie normą było, że Krukoni często z Puchonami mieli wspólnie układane lekcje. A fakt, że w ciągu pierwszych dwóch tygodni września, obie drużyny wymieniały się obecnościami na boisku szkolnym, zmieniając w szatni, nie było niczym dziwnym, jedynie tak przypadało rozplanowanie grafiku. Wszystko to jednak ani trochę nie ułatwiało wytrwaniu w postanowieniu, by skupić się na nauce i porzucić wszelkie czynniki wpływające negatywnie na jego koncentrację. W końcu w tym roku przed nimi Owutemy, które zadecydują o przyszłości młodych czarodziejów. Zamierzał więc poświęcić więcej czasu na przesiadywaniu w bibliotece i trenowaniu umiejętności praktycznych podczas uczestnictwa w kołach. Tak jak chociażby na Kole Transmutacji, gdzie profesor opiekująca się kołem zapowiedziała swoim uczniom będącym na ostatnim roku, że porządnie dopilnuje by nie przynieśli jej wstydu na egzaminach.
    Tego wieczora nie miał najmniejszej ochoty na kolejne posiedzenie w bibliotece, woląc wprawić w ruch różdżkę. Na szczęście, na ostatnim spotkaniu koła prowadząca zajęcia wyznaczyła im zadanie – w udostępnionej sali czekały klatki z świergoczącymi ptaszkami, a oni mieli opanować na następne zajęcia skomplikowany czar przemiany. Po wpałaszowaniu sytej kolacji stwierdził, że ulewa za oknem i tak nie zachęca do wyjścia na błonia, mógł niewiele myśląc skierował więc swoje kroki na parter, gdzie śmiałym pchnięciem otworzył drzwi prowadzące do przestronnej klasy. Nie spodziewał się ujrzeć o tej porze nikogo (grupka uczęszczająca na zajęcia nie była wszakże duża), więc na moment zgubił rytm, gdy przy jednym ze stolików ujrzał smukłą postać jasnowłosej dziewczyny. No pięknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O, hej… — rzucił niemalże odruchowo, przystając przy drzwiach. Nie wypadało się odwrócić na pięcie i odmaszerować, nawet on to wiedział ze swoim całkowitym brakiem wyczucia na niuanse i subtelności. Cóż, może to i lepiej? Ćwiczenia w warunkach, gdy koncentracja jest utrudniona, były podwójnie korzystne… Zawsze mógł to sobie tak tłumaczyć. — Nie będę ci przeszkadzał? — spytał, opierając dłoń o framugę. Widział, że panna Bones jeszcze nie skończyła, a w końcu była tu pierwsza.

      Urquhart

      Usuń
  14. Rozsądnie by było się wycofać, kontynuując obraną przez nich od jakiegoś czasu strategię udawania, że wcale raz po raz ich ścieżki się nie splatają. Problem w tym, że w obecności jasnowłosej Puchonki jego racjonalna i chłodno myśląca strona (bo owszem, nawet on takową posiadał) zupełnie gdzieś znikała. Zamiast tego skazany był na radzenie sobie z niekoniecznie podobającą mu się plątaniną myśli oraz emocji. Bo jak inaczej wyjaśnić to, że w ogóle nierozsądnie zadał pytanie, dopuszczając opcję w której oboje mogliby spędzić wieczór zamknięci w jednej klasie, nie ważne jak przestronnej? Wbił czujne spojrzenie w stojącą zaledwie parę metrów dalej dziewczynę, z łatwością obserwując wymowne spięcie jakie pojawiło się ledwo dostrzegła kto taki wszedł do sali od transmutacji…
    Ponownie miał dobre wyjście z tej nieszczęsnej sytuacji. Gdyby tylko bez zająknięcia przyjął słowa Emerson, która całkiem przekonująco zapewniła go, że i tak właśnie zamierzała sobie pójść. Wystarczyło odepchnąć się od framugi drzwi, w których wciąż stał, tym samym robiąc jej przejście i poczekać aż panna Bones pozbiera wszystkie swoje rzeczy i w pośpiechu opuści pomieszczenie, zostawiając go samego. Problem tylko w tym, że Alexander jakby na złość samemu sobie nie skorzystał z tej opcji, choć przecież powinien, oszczędzając im obojgu w ten sposób niemałych kłopotów. Może po prostu to wzajemne unikanie się trwało już odrobinę zbyt długo, zwłaszcza jak na fakt, że w przeszłości dość regularnie dawali wyraz swoich emocji, wzajemnie sobie bez skrępowania dogryzając. Och, jasne, że to on przodował w prowokowaniu jej, bo Puchonka w przeciwieństwie do Urquharta wykazywała się znacznie większym opanowaniem. Teraz jednak czuł, że od dłuższego czasu atmosfera między nimi niebezpiecznie gęstniała, zwiastując iż w pewnym momencie dojdzie do niechybnego załamania. I być może właśnie ten moment się pojawił.
    — Emerson, od kiedy masz problemy z powiedzeniem mi, bym spadał? — wypalił bez zastanowienia, wciąż czujnie wpatrując się w jasnowłosą dziewczynę. Cały czas wsparty o framugę, niejako barykadował swoim ciałem drzwi, uniemożliwiając jej sprawne wyjście. I najwyraźniej na razie ani myślał się stamtąd ruszyć, na co jasno wskazywała jego postawa i harde spojrzenie. — Nie wierzę, że ta taryfa ulgowa to jakiś przejaw odwdzięczenia się za Nokturn, bo chyba już sobie tamto wyjaśniliśmy — dodał zaskakująco spokojnie i pewnie, nie odwracając nawet na moment spojrzenia. Natrętny głosik w jego głowie, który skutecznie zagłuszał, protestował przeciwko prowokowaniu niepotrzebnego starcia, ale było już za późno. Wolał gdy na siebie warczeli niż to dziwne unikanie… Być może dlatego, że doskonale wiedział skąd ono wynikało, przynajmniej z jego perspektywy… I to wkurzało go jeszcze bardziej. — Myślisz, że nie było widać gdy wszedłem, że ani myślisz się stąd zbierać w najbliższym czasie? — prychnął, marszcząc przy tym ciemne, mocno zarysowane brwi. Nie od dziś znał pannę Bones i zdążył się przekonać, iż była perfekcjonistką. Zapewne miała już na tym etapie świetnie opanowane zaklęcie zadane w ramach koła, ale nie byłaby sobą gdyby nie upewniła się co najmniej kilkadziesiąt razy, że nie przydarzy się nawet najmniejsza wpadka. I miał przeczucie – całkiem słuszne – że gdyby nie jego nagłe najście, nie rozważałaby odpuszczenia sobie dalszych ćwiczeń tak szybko.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  15. Ugh, ta uparta mała wiedźma w końcu doprowadzi go do szału. Irytujące jak bez najmniejszego trudu potrafiła znaleźć ten właściwy sposób, który tylko podkręci jego frustrację. To chyba jakiś dodatkowy zmysł, wyjątkowo paskudny i zabójczo skuteczny. W tamtej konkretnej chwili liczył na to, że to cholerne napięcie rozsadzające go od środka znajdzie ujście. Zrobił co mógł, by sprowokować Emerson do odpowiedzenia paroma równie zirytowanymi słowami, a stamtąd już prosta droga do małej sprzeczki, do której ewidentnie dążył. Jednak jak na złość panna Bones nie zamierzała postąpić w sposób, w jaki by sobie życzył. Bo w sumie dlaczego by miała… Z narastającą irytacją obserwował jak jasnowłosa dziewczyna spokojnie porządkuje rozłożone na biurku pergaminy, przygotowując się najwyraźniej do opuszczenia sali.
    W przeciwieństwie do Emerson nie traktował sytuacji na Śmiertelnym Nokturnie jako zaprzepaszczonej okazji do wyjawienia paru sekretów. Gdy już po odnalezieniu Annabelle padło pytanie co właściwie porabiał w tamtych okolicach (oczywiście to zadane przez starszą z panien Bones) znajdowali się w zatłoczonym Dziurawym Kotle, gdzie nie wiadomo ile ciekawskich uszu podsłuchiwało ich wymianę zdań. I tak powiedział wtedy całkiem dużo, choć to przecież nie tak, że powinien się z czegokolwiek tłumaczyć. Nawet mimo faktu, że dostrzegał już jak niebezpiecznie blisko znajdowali się wyjawienia jego tajemnicy, to nie tak, że ukrywał tak istotny fakt przed swoją dziewczyną bądź przyjaciółką. Patrząc na oschłą reakcję jasnowłosej Puchonki, nawet miano koleżanki było aktualnie mocno wątpliwe. Dlaczego więc miałby postrzegać tamten moment jako przejaw własnego tchórzostwa?
    Przeklął cicho pod nosem wysłuchując kolejnych słów, które tylko podnosiły mu ciśnienie. A wcale nie było tak blisko pełni by swój wybuchowy charakter mógł próbować tłumaczyć w ten sposób! O nie, jego reakcja wynikał tylko i wyłącznie z niemal znudzonego tonu panny Bones oraz jej równie beznamiętnego spojrzenia.
    — Bones, do cholery jasnej, o co ci chodzi? — warknął, momentalnie odwracając się gdy dziewczyna przesmyknęła się pod jego ramieniem i jak gdyby nigdy nic ruszyła przed siebie ciemnym korytarzem. Pieprzyć kanarka i cholerne ćwiczenia na zbliżające się koło. W nastroju, jaki aktualnie miał, za duże ryzyko, że biednemu ptaszysku stałaby się przypadkiem krzywda gdyby skierował w jego stronę różdżkę. Pociągnął ze złością za drzwi prowadzące do klasy, ruszając szybkim krokiem za nią. Gdzieś za swoimi plecami usłyszał nieco spóźniony huk zatrzaskiwanych drzwi, które aż zadrżały w framudze, ale nie zwrócił na to najmniejszej okazji. Bez problemu dogonił ją, nadrabiając dzielącą ich odległość paroma sporymi susami. — W wakacje rozmawiasz ze mną normalnie, a teraz znów wracamy do wersji z Skrzydła Szpitalnego, gdzie ja cię przepraszam, a ty wpatrujesz się znudzona w okno — rzucił, wyraźnie zirytowany. Pomyśleć, że wtedy gdy biegali po Śmiertelnym Nokturnie miał naiwną myśl, że może wreszcie zakopią ten odwiecznie wiszący nad nimi topór wojenny.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  16. Ewidentnie nie wychodziło im dogadywanie się… Bo jak inaczej określić to, że z zaledwie wspomnienia o Śmiertelnym Nokturnie nagle pojawiła się teoria spiskowa, według której posądzał ją o zaplanowanie całej niefortunnej sytuacji tylko po to by mógł jej pomóc. Zamrugał szybko, odrobinę zdezorientowany słowami jasnowłosej dziewczyny, co na moment skutecznie wybiło go z rytmu, bo inaczej dawno by jej przerwał, rzucając coś równie wkurzonym tonem co przed chwilą. Przystanął więc, wpatrując się w nią z wzburzeniem w ślepiach, pozwalając by wreszcie wyrzuciła z siebie wszystko to, co w niej siedziało.
    — Dobrze wiesz, że cię o to nie posądzałem — odparł gwałtownie, gdy tylko miał ku temu dogodną okazję. Samowolna wycieczka Annabelle na Śmiertelny Nokturn to jedno, tak samo jak jej nieodpowiedzialne zachowanie i narażanie zarówno siebie, jak i Emerson. Ugh, niepotrzebnie wywołał w pamięci wspomnienie z tamtej ślepej uliczki, niechcący dodatkowo dając sobie powody do zirytowania. Naprawdę nie rozumiała, że miał na myśli fakt, iż dziwnym trafem wtedy potrafili współpracować i wychodziło im to całkiem nieźle? Ba, potem w Dziurawym Kotle nawet rozmawiali, nawet jeżeli wychodziło im to odrobinę pokracznie…
    Nie miał jednak możliwości dodać nic więcej, bo oto Emerson wyciągnęła to, czego dotychczas nie nazywali wprost. Tkwiło w jego głowie, powracając raz za razem, również w snach, ale nie odważył się wypowiedzieć na głos co między nimi zaszło w Zakazanym Lesie, gdy emocje sięgnęły zenitu, a rozjuszony troll nad ich głowami dewastował kolejne drzewa. To było głupie, nieprzemyślane… I zarazem tak cholernie przyjemne, że nie potrafił pozbyć się tego wspomnienia, które właśnie w tej chwili wypłynęło na wierzch.
    I właśnie wtedy, gdy przywołała ich pocałunek, wreszcie spojrzenia skrzyżowały się, a on dostrzegł wykwitające na policzkach panny Bones rumieńce. Drgnął lekko, zupełnie jakby zahipnotyzowany. Tak była wściekła gdy potem w sali od eliksirów naruszył jej przestrzeń osobistą, że odsunął od siebie myśl, że i jej mogłoby się to podobać. Teraz jednak, gdy dostrzegł również blask jasnych oczu Puchonki, poczuł dreszcz przeszywający jego kark. Czyżby wreszcie znalazł odpowiedź dlaczego nie mogli wrócić do relacji sprzed? Ledwo usłyszał kolejne słowa, jednak z pewnym opóźnieniem je zarejestrował. Ale nie, nie zamierzał dać jej spokoju. A przynajmniej nie tak łatwo.
    Zdążyła go wyminąć, gdy szybko obrócił się i sięgnął dłonią do jej ręki, chwytając palcami za szczupły nadgarstek dziewczyny. Nie był delikatny gdy pociągnął ją ku sobie… Od razu wyczuł, że zupełnie nie spodziewała się tak pewnego i silnego ruchu, bo nie stawiła oporu… On jednak był zaskakująco zdecydowany, nie zwracając uwagi na to, jak jej torba uderzyła w jego bok, gdy przyciągnął ją do siebie i oplótł ciasno w talii. Zrobił coś, za co zapewne już za moment zarobi w zęby, ale nawet przez moment nie wątpił, że było warto. Nachylił się i odnalazł ustami jej słodkie wargi, składając na nich pewny pocałunek. Znów poczuł jak gorąco rozlewa się po jego ciele, tym silniejsze bo oto trzymał ją w objęciach, ciasno przyciskając do swojego torsu. Zdołał zachować tylko tyle trzeźwości umysłu by odsunąć się odrobinę zaledwie po paru sekundach, wciąż nie wypuszczając jej z swoich ramion.
    — Nie… Nawet przez moment nie liczyłem na przyjaźń — szepnął wprost w jej rozchylone usta, nim raz jeszcze odnalazł je swoimi i nie czekając na odpowiedź złożył na nich kolejny pocałunek. Może i faktycznie miała rację, że nie potrafił powiedzieć jak powinna wyglądać ich relacja, ale właśnie zdradzał się z dotychczas tłumionymi pragnieniami. Ciaśniej oplótł szczupłą talię Emerson, przesuwając dłońmi po jej plecach i przylgnął do niej jeszcze mocniej, tym razem mogąc choć przez moment rozkoszować się smakiem jej ust w słodkim, czułym pocałunku…

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  17. Może i był samolubny, gwałtowny i zdecydowanie impulsywny, ale ostatnie czego pragnął, to ją skrzywdzić. Nie pomyślał nawet o tym nim przyciągnął ją do siebie i pocałował, szukając ujścia wszelkich emocji dla których nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Nie wiedział wtedy, że popełnia dokładnie ten sam błąd, który zaledwie chwilę temu wypomniała mu, wskazując na źródło problemu ich zagmatwanych relacji. Wydawało mu się, że w ten konkretny sposób wyjawi choć część z tego, co kołatało się pod jego rozwichrzoną ciemną czupryną. A jednak w dokładnie ten sposób, raz jeszcze postępując bez wcześniejszego namysłu, tylko pogorszył ich sytuację. Poczuł ostry ból w stopie, a potem cios najpierw w żebra i ramię. Skrzywił się, ale na jego twarzy głównie malowało się zdumienie, choć przecież powinien spodziewać się pełnego wkurzenia ciosu. To jednak nic w porównaniu z nieprzyjemnym ściskiem w żołądku, gdy usłyszał jej słowa. Potok rozżalonych, pełnych złości słów, z których każde trafiało dokładnie tam, gdzie bolało najbardziej. Nie tego chciał… Najgorsze przyszło na koniec, gdy w słabym świetle świec wiszących na ścianach korytarza dostrzegł zaszklone oczy, a żelazna pięść w jego wnętrzu zacisnęła się jeszcze mocniej. Co on do cholery wyprawiał? Na zaledwie parę sekund zamarł, zupełnie odrętwiały, nagle nie rozpraszany mrowieniem ust po pocałunku… Docierało do niego jak bardzo spieprzył, akurat w momencie gdy wreszcie usłyszał od niej to, czego chciał się dowiedzieć. I gdy była okazja wyjaśnić sobie pewne kwestie za pomocą słów, on zachował się jak skończony dupek.
    — Mer, poczekaj! — zawołał, widząc jak smukła sylwetka dziewczyny znika za rogiem, nawet nie zwalniając tempa na jego słowa. Nie mógł pozwolić by zniknęła, zaszywając się w Pokoju Wspólnym Puchonów, do którego nigdy się nie dostanie, nie ważne jak bardzo by próbował. Na szczęście nie ważne jak szybko szła, miał wciąż szansę dogonić ją, rzucając się w pościg. I nie zwlekając ani sekundy, biegł śladem panny Bones, doganiając ją w porę, gdy już zbliżała się do zejścia na piętro niżej. Zatrzymał się przed nią, kawałek przed schodami, zagradzając drogę.
    — Nie zrobię nic, przysięgam — powiedział, wyciągając pojednawczo dłonie przed siebie w wymownym geście, chcąc zapewnić, że nie planuje niczego niecnego. O nie, dostał wystarczająco dobrą nauczkę, by tym razem pilnować się i nie działać impulsywnie, jak to zrobił dopiero co przed chwilą. Stał pośrodku wąskiego korytarza, nie zamierzając pozwolić jej przejść, dopóki nie wykrztusi z siebie przynajmniej paru słów, które rzucą nieco więcej światła na zaistniałą sytuację. Nie wątpił przy tym, że jeżeli będzie bardzo zawzięta w postanowieniu by nie oglądać go więcej tego wieczoru to nie zawaha się użyć różdżki by go usunąć ze swojej drogi… Licząc się z taką ewentualnością, musiał więc działać szybko. I koniec z analizowaniem co mogło paść, a co nie, skoro zrobił już pierwszy krok całując ją, pora stawić czoło własnym pragnieniom i uczuciom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pomimo tego co się stało chwilę temu, też chcę porozmawiać. Do cholery, staram się jakoś to zrobić od Zakazanego Lasu, choć wiem, że mi nie wychodzi. Myślisz, że mi jest łatwo? Łatwo to było w momencie gdy byłaś tylko irytującą zołzą z roku niżej i to wszystko. Od tamtego pocałunku mam mętlik w głowie i nie ważne jak się staram, to nie znika, bo ilekroć jesteś blisko, zdrowy rozsądek idzie się pieprzyć i potem robię takie głupoty — wyrzucił z siebie niemalże na jednym tchu. O dziwo wypowiedzenie tych wszystkich słów było łatwiejsze niż dopuszczanie do siebie myśli, że kiedykolwiek mógłby to zrobić. Poczuł wręcz lekką ulgę, że wreszcie padło to na głos, nawet jeżeli wciąż nieskładne i nieco chaotyczne. A jeszcze nie skończył. — Gdy już naiwnie wydaje mi się, że jakoś sobie z tym radzę, zawsze coś się dzieje co mąci jeszcze bardziej. Jak wtedy, na cholernym Nokturnie. Nadal krew mnie zalewa gdy myślę co wtedy mogło się stać — dodał, jak na zawołanie czując wzrastającą złość, którą z trudem, ale udało mu się poskromić. Zacisnął na moment pięści, ale zaraz skierował nieco spokojniejsze spojrzenie na stojącą przed nim pannę Bones. Odetchnął powoli, uspokajając oddech. Rozluźnił palce i powoli sięgnął do ciemnej czupryny, przeczesując włosy. Jak już mówił, no to… Cóż, jeżeli faktycznie chciał potraktować tę rozmowę na serio i mieć nadzieję, że i ona tak uczyni, wciąż nie powiedział najważniejszego. — Chciałaś wiedzieć co tam robiłem nim cię zobaczyłem. Zbliżała się pełnia i próbowałem się przekonać czy plotki o tym, że dzięki nowemu eliksirowi mógłbym ułatwić sobie przemianę są prawdziwe.

      Urquhart

      Usuń
  18. Sam nie wiedział czego się spodziewać po tym gdy wyrzucił z siebie te wszystkie słowa. Wciąż istniała całkiem realna opcja, że zaraz zostanie ugodzony jakąś paskudną klątwą, na którą sobie tak naprawdę zasłużył. Absolutnie nie mógł kierować się tym, że wydawało mu się, że oblicze Emerson odrobinę złagodniało gdy skończył. Już raz tego wieczora już sobie ubzdurał, że coś widzi i przekonał się jak tragicznie się to skończyło. Zatem nie zamierzał podejmować pochopnych decyzji, pozwalając jasnowłosej Puchonce przetrawić co powiedział. Było sporo punktów zapalnych, doskonale o tym wiedział. Zwłaszcza, że na koniec spuścił prawdziwą bombę, która mogła dodatkowo namieszać… Alex aż za dobrze wiedział z jaką niechęcią społeczeństwo czarodziejów traktowało wilkołaków. Nasłuchał się o tym i wyczytał wiele przekazów, boleśnie świadom że przez to jego droga do zasilenia szeregów aurorów bardzo się pokomplikowała i być może stała zupełnie nieosiągalna. Nic na to nie mógł poradzić poza zdobyciem jak najlepszych ocen, ale nie to go w tamtej chwili martwiło. Nie podejrzewał Emerson o to, że mogłaby wzdrygnąć się z obrzydzeniem na wieść o tym, jaki był jego sekret, ale ten lęk gdzieś się czaił, na przekór rozsądkowi i świadomości, że panna Bones na pewno nie była jedną z tych uprzedzonych. W pierwszej chwili nie zrozumiał jej odpowiedzi, zaskoczony wiedzą na temat specyfików przyjmowanych przez wilkołaki. Wywar tojadowy, to oczywiste. Ale skąd miała taką pewność co do eliksiru, którego poszukiwał? Trybiki zaskoczyły dość szybko na swoje miejsce i pojął, że musiała wiedzieć od dłuższego czasu i najwyraźniej ten temat całkiem ją zainteresował, skoro wypowiadała się z taką pewnością.
    — No tak, to ma sens… — mruknął cicho pod nosem, absolutnie nie mając tu na myśli rewelacji na temat wywaru… Całkiem oczywiste, że najwyraźniej wiadomość o jego przypadłości nie zrobiła na pannie Bones najmniejszego wrażenia. Ze wszystkich osób, kto jak nie ona miał się domyślić powodu jego rocznej nieobecności i potem dziwnego zachowania co miesiąc w okolicy pełni… Emerson była niezwykle inteligentną i przenikliwą czarownicą, a jeżeli miał być szczery, to sam po drodze podrzucił jej parę dobrych wskazówek prowadzących do odkrycia prawdy. Choć jeżeli zorientowała się przed wyprawą do Zakazanego Lasu to był pod wrażeniem… I jednocześnie odrobinę się wkurzy, gdyby okazało się, że wiedząc o jego awersji do wywaru tojadowego specjalnie uparła się na ten konkretny eliksir. No ale na ten moment to naprawdę było dość nieistotne. Skoro nie była zaskoczona i nie musieli ciągnąć tego tematu, to równie dobrze być może potem będzie miał okazję dowiedzieć się od jak dawna wiedziała. Teraz co innego tkwiło mu w głowie. — Możemy iść gdzieś usiąść i na spokojnie porozmawiać? — zaproponował, spoglądając wymownie na schody, na których się znajdowali. Kolacja dobiegła już końca i niewielu uczniów zapewne będzie się szwendać po korytarzach, ale wolał nie przerywać co chwila bo jacyś trzecioklasiści się napatoczą, chętni pochwycić każde słówko. — Będę się zachowywał, obiecuję — mruknął jeszcze nieco ponuro, bo oczywiście, że chciałby więcej… Ale dobitnie przekonał się, że nie powinien robić zbyt wiele zbyt szybko dopóki nie wyjaśnią pomiędzy sobą pewnych kwestii. Nie miał więc w planach niczego impulsywnego. — Nie chcę tego zostawiać w zawieszeniu, by jeszcze bardziej się pokomplikowało — wyjaśnił, spoglądając nieco pewniej w kierunku Emerson.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  19. Pierwszy raz odkąd sięgał pamięcią z ulgą przyjął poranek po przemianie. Zesztywnienie mięśni, lekkie pulsowanie w głowie i to potworne zmęczenie – po prawdzie czuł się paskudnie, gorzej nawet niż zwykle, ale przynajmniej udało mu się nieco spuścić pary urządzając sobie małe polowanie w gęstwinach Zakazanego Lasu. Po ostatnich dwóch tygodniach, kiedy panna Bones nieprzerwanie i bezlitośnie doprowadzała go na skraj wytrzymałości, zdecydowanie musiał się wyżyć. Dzień za dniem sytuacja nie tylko w żaden sposób się nie zmieniała i cały czas tkwił w tym samym zawieszeniu, wciąż nie wiedząc co dalej z ich pokomplikowaną relacją, a – jako iż niezbyt cierpliwy był z niego człowiek – ledwie powściągał emocje ilekroć Emeron odsyłała go z kwitkiem. Na parę dni przed pełnią na wszelki wypadek omijał Puchonkę szerokim łukiem, dobrze wiedząc, że balansował na granicy małego wybuchu. Zdążył już zaobserwować, że na parę dni przed przemianą był bardziej podatny na uleganie emocjom, wykazując się znacznie większą zawziętością podczas dyskusji i agresją podczas treningów. Wszystko mijało po pełni, gdy był zbyt zmęczony i obolały na podobne ekscesy. Tak więc chłodnego jesiennego poranka skierował najpierw swoje kroki do Skrzydła Szpitalnego, łapiąc dawkę eliksiru wzmacniającego, a potem, nie zważając na to, że cała szkoła grzecznie już zasiada w szkolnych ławkach, pomaszerował do dormitorium, gdzie padł na łóżku, momentalnie zasypiając. I to było pewną ulgą… Ostatnie nocki nie należały do łatwych, gdy sfrustrowany rzucał się z boku na bok, odtwarzając w pamięci przebieg tamtego spotkania z Emerson… A gdy już wreszcie zasypiał, śniły mu się pocałunki, których jeszcze długo nie będzie mu dane znów doświadczyć, jak wyraźnie zostało zasugerowane. Mocny, twardy sen nieprzerwany żadnymi rozpraszającymi snami był więc miłą odmianą, przez co nim się zorientował, była już pora obiadowa. Szybki prysznic, dzięki czemu zdążył na końcówkę obiadu i nawet udało mu się zajść na dwie lekcje, unikając w ten sposób dodatkowego odrabiania przegapionych zajęć.
    Wieczór nadszedł zaskakująco szybko, jak w sumie można się było spodziewać w momencie, gdy wstał chwilę przed czternastą. Wciąż nieco zesztywniały i odczuwający skutki bolesnej przemiany, nie chciał przesiadywać w głośnym i pełnym młodszych roczników Pokoju Wspólnym. Po głowie chodziło mu tylko jedno miejsce, w którym spodziewał się też spotkać pewną szczególną osóbkę… Nawet jeżeli tylko na moment, nim zostanie stanowczym spojrzeniem przepędzony na drugi koniec zamku. Przerzucił sobie przez ramię torbę i już po paru chwilach zameldował się w bibliotece, przy okazji oddając kilka opasłych tomiszczy z dziedziny obrony przed czarną magią. Ignorując fakt, że jego ulubiony kąt stał pusty i zachęcał do wstąpienia choć na moment, szedł dalej, aż do miejsca, które dotychczas omijał szerokim łukiem, nie raz i nie dwa dostrzegając tam Emerson. Dziś znów spodziewał się ujrzeć tam dobrze sobie znaną jasną czuprynę… I się nie zawiódł, zastając dokładnie ten widok. Puchonka siedziała w wygodnym fotelu nieopodal okna, z kilkoma książkami rozłożonymi na stoliku, a jedną ułożoną na kolanach, która najwyraźniej wciągnęła ją do tego stopnia, że chyba nie dostrzegła poruszenia przy wejściu między regały… Przez moment tkwił w miejscu, przesuwając wzrokiem po jej profilu i zatrzymując spojrzenie na dłoniach w których dzierżyła ciężką książkę… A potem spokojnie ruszył przed siebie i jak gdyby nigdy nic zajął wolny fotel naprzeciwko Emerson, odkładając na szeroki parapet swoją torbę.
    — Jak tam nastrój przed weekendem? — rzucił niewinnie, mając w głowie co najmniej kilka innych sposobów na zadanie tego pytania, ale każdy wpędziłby go w kłopoty…

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  20. Mimowolnie starał się ocenić, dokąd wędruje jej spojrzenie. Zaniepokoiło go, jak długo spoczywało na kominku, do tego stopnia, że sam mimowolnie zerknął w jego stronę, jakby chciał się upewnić, czy na pewno ogień znów nie przybrał zielonkawej barwy. Na samą myśl, że, teoretycznie, mogłoby się tak stać przy niej, poczuł przechodzące po karku zimne ciarki. Jakaś zachowująca trzeźwość część umysłu uspokajała go wprawdzie, że Greyback musiał wiele zaryzykować, by dostać się do miejsca z kominkiem podłączonym do sieci Fiuu, i że z pewnością nie będzie mógł sobie szybko pozwolić na powtórzenie „wizyty”. Szeptała też, że wilkołak wyglądał jeszcze gorzej, niż na tych paru zdjęciach, które swego czasu widział w jakiejś niszowej, alternatywnej wobec Proroka Codziennego, gazecie. Niezależnie od tego, czy trawiła go starość, czy oprócz tego choroba, Lavon gdzieś głęboko w duchu miał nadzieję, że to kwestia niedługiego czasu, aż problem rozwiąże się sam. Mimo to, nie potrafił uznać, że nic się nie wydarzyło. Kiedy kończył Hogwart, rozmowy z ludźmi, którzy niegdyś popierali Sam-Wiesz-Kogo, przytrafiały mu się co najmniej kilkukrotnie. O niektórych wiedział, że byli Śmierciożercami i choć się ich obawiał i unikał, to wciąż byli… ludzie. Żaden z nich nie budził w nim tego rodzaju przerażenia zmieszanego z obrzydzeniem, co Greyback. Wystarczyła zaledwie wzmianka, by czuł zimny dreszcz strachu, którego nigdy, począwszy tamtą wizytę, kiedy patrzył na wilkołaka oczami dziecka, nie wyzbył się do końca. Teraz, na samo raczej irracjonalne przypuszczenie, że znów mógłby użyć Fiuu, by go nachodzić, Lavon zaczął rozważać skierowanie prośby do Ministerstwa, by odłączono jego kominek od sieci. Pytanie tylko, jak miałby to uzasadnić, skoro kilka miesięcy wcześniej upierał się – prawdopodobnie znowu dodając sobie punkty podejrzeń u dyrektora – że musi mieć tego rodzaju łączność ze światem. Czy tego chciał, czy nie, pozostawał dziedzicem rodu, który choć utracił przywileje i obecnie kojarzył się przede wszystkim z dwojgiem zbrodniarzy, wciąż w pewnych, najbardziej konserwatywnych kręgach, zachował jakieś resztki wpływów.
    Wcześniejsze niepokoje sprawiły, że kiedy spojrzenie Emerson zatrzymało się na księgozbiorze, odruchowo pomyślał, że szuka czegoś podejrzanego. Mimowolnie przypomniał sobie tytuły, które zgromadził. Czy można było je interpretować jakoś….
    …wszystko można było tłumaczyć tak, by kogoś oczernić. Dosłownie wszystko, więc powinien po prostu wziąć się w garść i opanować, zanim naprawdę zrobi coś głupiego, pograżając się o reszty.
    „Przykro mi”. Zacisnął wargi, bo to proste stwierdzenie wydawało się szczere. Nie spodziewał się go, poza tym wciąż nie potrafił adekwatnie reagować na współczucie, choćby w tak małej dawce. Był jej wdzięczny, że nie pytała. Zwłaszcza dzisiaj.
    Wzruszył lekko ramionami w odpowiedzi na jej zdziwienie. To nie była rzecz, którą się chwalił, a pozycja obrońcy nie należała do tych najbardziej eksponowanych, które zapewniały jakieś bardziej zauważalne ślady, niż drobna wzmianka w gablocie poświeconej graczom w Izbie Pamięci.
    Słysząc żart, w normalnych okolicznościach prawdopodobnie cicho by się roześmiał. Teraz, zbyt zestresowany, jedynie wygiął wargi w taki sposób, że mimo lekkiego pochylenia głowy, widać było, że kąciki ust mu zadrżały.
    Merlinie, jak chciałby znowu grać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że nie odwróciła wzroku, wzbudziło jego szacunek. Wyobrażał sobie, że z jej perspektywy sytuacja musi być równie… trudna. Cokolwiek sobie o nim teraz myśli, nawet jeśli jeszcze nie uznała go za potwora w ludzkiej skórze, została przyłapana na czymś nagannym.
      Westchnął, słysząc, że jednak zamierza nadal udawać, że nic się nie wydarzyło. Jak on nie znosił takiego kluczenia… Założył ręce, nawet nie próbując ukryć irytacji.
      — Jest pani całkowicie pewna, o czym mówię — stwierdził ostrzej, niż mówił wcześniej, choć wciąż nie było w tym chłodu, nie podniósł też głosu, choć patrzył na uczennicę bardzo uważnym, naglącym wręcz wzrokiem.
      Pokręcił głową.
      — Liczyłem, że możemy rozmawiać szczerze. Dla jasności, nie zamierzam pani w żaden sposób ukarać niezależnie od tego, co pani powie.

      [Dzięki za zrozumienie. Dążę do jakiejś regularności w odpisywaniu, ale, póki co, niestety efektów brak. Insza sprawa, że najpierw chorowałem, a potem sytuacja polityczna wytrąciła mnie psychicznie z równowagi.
      I, przy okazji – mam spory problem z tym, jak nauczyciel powinien się zwracać do uczennicy w tych realiach. O ile mnie pamięć nie myli, i w książce, i w filmach było na pan/pani/panno, więc starałem się to zachować w wątku. W grupowym zrobiłem po prostu jako „wy”, „ty”, bo zupełnie nie umiałem przewidzieć, jak się rozwinie relacja ani z Emerson, ani z Alexandrem, a obawiałem się sztuczności, gdybym wybrał formę „państwo”. Mam nadzieję, że to nie razi.]

      ~ Lavon Carrow

      Usuń
  21. Nie tylko po pannie Bones było widać, że coś jest na rzeczy. Alexander od dwóch tygodni z lepszym lub gorszym efektem próbował radzić sobie z wzburzonymi emocjami, wciąż przyłapując się na zerkaniu w kierunku jasnowłosej Puchonki. Nie miał pojęcia czy ktokolwiek dostrzegł jego rozkojarzenie, a w szczególności jego powód, ale chyba zdążył przez ostatni rok przyzwyczaić swoje otoczenie do nieco zmiennych humorków. Dopóki trwało to dziwne, przeciągające się zawieszenie, kiedy żadne z nich nie wiedziało co dalej z ich poplątaną relacją, zapewne będzie tylko gorzej. Tak jak ostatnio, gdy po zajęciach Koła Transmutacji, dostrzegł, że Emerson wymienia uwagi z jednym z Gryfonów… A jego zirytowanie tylko wzrosło i ledwo powstrzymał się przed zrobieniem czegoś wyjątkowo durnego. Na szczęście pełnia minęła, co mocno utemperowało jego charakterek…
    — Mniej więcej… — odparł powoli, przechylając lekko głowę w bok w zamyśleniu. Fakt, gdy przemyśleć co padło, nie brzmiało to zbyt mądrze… Choć gdyby bardzo się uparł, dałby radę wybrnąć, wskazując, że jeśli na przykład szykował się jej trudny egzamin na początku przyszłego tygodnia, to perspektywa pracowitego weekendu wcale nie musiałby nastrajać optymistycznie. Nie miał jednak sił na bezsensowne przepychanki słowne tylko po to by koniecznie wyszło na jego. Zamiast tego wzruszył tylko nieznacznie ramionami, zapadając się wygodniej w miękkim fotelu. Pochwycił spojrzenie Emerson, równie śmiało i nieskrępowanie wpatrując się w jej oblicze. Leciutkie zmarszczenie brwi na twarzy dziewczyny podpowiadało mu, że dostrzegała po nim trudy dopiero co przebytej pełni i nieprzespanej nocy, których na szczęście nie musiał ukrywać. Emerson wiedziała co porabiał w trakcie pełni (choć bez wdawania się w niezbyt przyjemne szczegóły), dzięki czemu unikał kluczenia i zbywania niewygodnego tematu. Co jednak zastanawiające, wydawało mu się, że dostrzega leciutkie cienie pod przejrzystymi oczami… A może to wyobraźnia podpowiadała mu, że najwyraźniej również panna Bones z lekką nerwowością przeszła przez tę nockę?
    — W sumie mogę wprost, skoro wolisz… Jak twój nastrój na moje towarzystwo? — spytał, wciąż nieprzerwanie wpatrując się w oblicze jasnowłosej dziewczyny; siedzieli blisko, ale na szczęście mały drewniany stolik, na którym poukładane były piętrzące się książki wystarczająco oddzielał ich od siebie, nie pozwalając by jakieś głupie myśli zaczęły zaprzątać mu głowę… Nie miał pewności jak udawałoby mu się im opierać, a przecież Emerson jasno postawiła granicę – żadnych porywczych zrywów podobnych do tych sprzed dwóch tygodni. Może gdyby wówczas zareagował rozsądniej, mniej gwałtownie, nie spędziliby ostatnich dni na zabawie w kotka i myszkę. Bo naiwnie powtarzał sobie, że panna Bones wcale nie zbywa go dla zabawy, faktycznie potrzebując czasu by nieco ochłonąć… Nie było to łatwe, ale gdyby tak po prostu założył, że się z nim specjalnie droczy, te całe podchody nie miałyby najmniejszego sensu. Zacisnął mimowolnie palce na welurowym, nieco poprzecieranym materiale, spoglądając wyczekująco na Puchonkę… Znów usłyszy nie teraz?

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  22. Zazwyczaj krótko po pełni wykrzesywał z siebie dodatkowe siły by jak najlepiej udawać, że wszystko jest w porządku i nie ma żadnego problemu, który mógłby zaalarmować jego kolegów z domu czy drużyny. Tylko dzięki tym wysiłkom by kryć się ze swoim stanem udawało mu się dotychczas utrzymywać futerkowy problem w tajemnicy. Przy Emerson nie musiał jednak udawać, bo panna Bones sama jakiś czas temu (zdecydowanie będzie musiał wyciągnąć z niej informację co do konkretnej daty) odkryła powód jego rocznej nieobecności i późniejszych comiesięcznych problemów zdrowotnych. Mógł rozsiąść się więc wygodniej, nieco zapadając w miękkim fotelu i nie zmuszać do sztucznych uśmiechów i tryskania energią, której na ten moment zwyczajnie nie miał. Niezależnie od paru przespanych przed południem godzin i solidnej dawki mikstur wzmacniających, wciąż czuł się paskudnie zmęczony, w pełni świadom, że tej nocy padnie jak zabity… Oczywiście, zakładając że pewna jasnowłosa Puchonka swoim zachowaniem nie przyprawi go o kolejną bezsenną noc. A patrząc na to z jaką łatwością go dotychczas prowokowała, istniało spore ryzyko, że i tym razem się jej to uda.
    — Masz rację, tamto zachowanie było niewłaściwe. Nie powinienem był cię całować wtedy na korytarzu — odparł, doskonale wiedząc, że to jego gwałtowny gest wywołał u niej tak wielka złość, która spowodowała odkładanie tej rozmowy w czasie o całe dwa tygodnie… Znając jednak Emerson, doczepiłaby się do tego, że nie padło jedno, bardzo konkretne słowo, które chciała usłyszeć. Odetchnął więc cicho i dodał: — Przepraszam. Powiedziałem ci wtedy, że będę trzymał ręce przy sobie i mam zamiar to robić. — Nie wspomniał jednak na głos, że było to cholernie trudne, a wzrok i tak na moment zjechał mu odrobinę w dół, zerkając na jej usta… Grzecznie jednak pozostał tam, gdzie siedział, pogodzony z faktem, że niestety, ale wszelkie rozmowy na temat tego, co wówczas się wydarzyło będą przywoływały bardzo konkretne wspomnienia. Odrobinę utrudniało to rozmowę, więc na moment wbił spojrzenie w szarugę za oknem, dostrzegając w oddali poruszenie koron drzew nad Zakazanym Lasem. Oj tak, noce robiły się coraz chłodniejsze, mógł to potwierdzić. Parę wdechów i znów mógł spojrzeć w kierunku jasnowłosej dziewczyny. — Nie będę udawać, że to łatwe, i nie mam tu na myśli tylko faktu, że pewien czas w miesiącu dodatkowo wpływa na podobne zachowania. — Korciło go by powtórzyć za nią o futerkowym problemie, co wyjątkowo ładnie opisywało jego wilkołactwo, zwłaszcza kiedy znajdowali się w miejscu publicznym. Jednakże nie o tym mieli rozmawiać… — Nie wiem jak do tego doszło. Zastanawiam się nad tym już od tygodni… A właściwie miesięcy. I nie mam pojęcia jak to się zaczęło ani kiedy. Nie planowałem całować cię w Zakazanym Lesie. Po prawdzie byłem na ciebie wtedy głównie wkurzony, przynajmniej do spotkania trolla — wyjaśnił, powoli stukając palcami w podłokietniki fotela na którym siedział. Mówił spokojnie, roztropnie dobierając słowa. — Jedyne czego jestem pewien to, że od tamtego czasu nie potrafię wyrzucić tego wspomnienia z głowy ani znów patrzeć na ciebie tak, jak kiedyś.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  23. Te rumieńce nie ułatwiały mu siedzenia sztywno w fotelu i powstrzymywania się od zrobienia czegoś skrajnie głupiego, ale przy tym cholernie przyjemnego… Nie ważne jak bardzo był zmęczony przebytą przemianą i nieprzespaną nocką. I tak pąsowiejące policzki Emerson sprawiły, że bardzo mocno musiał walczyć sam ze sobą by nie dać jej kolejnych powodów do rumienienia się… I przy okazji też wbicia mu różdżki w oko. Głównie ta druga myśl pomogła mu usiedzieć na miejscu i poczekać grzecznie aż panna Bones przetrawi co właśnie padło i zdecyduje się odpowiedzieć. Alexander obiecywał trzymać łapy przy sobie… Ale nie zamierzał ukrywać, że stanowiło to dla niego wyzwanie, bo przynajmniej jemu cały czas chodziło po głowie to coś więcej, a reakcja Puchonki podpowiadała, że i dla niej najwyraźniej nie jest to aż tak abstrakcyjna myśl. Zaraz jednak odgonił rozpraszające go wspomnienia, bo Emerson zdecydowała się po chwili milczenia odpowiedzieć na jego słowa.
    — Tak precyzując, to bajeczka o przesiadywaniu w Ameryce była prawdziwa. Faktycznie spędziłem ten rok tam, choć powody były oczywiście inne niż te podawane — wyjaśnił. Co prawda nie planował zahaczać znów o wilkołactwo, ale najwyraźniej nie byli w stanie uniknąć tego konkretnego tematu… Zwłaszcza, że był on nierozerwalnie powiązany z wątpliwościami panny Bones, którymi zdecydowała się właśnie z nim podzielić. Słuchał w milczeniu, nie przerywając jej nawet na moment, trawiąc każde kolejne słowo… Nie spodziewał się takiej reakcji, choć faktycznie jego gwałtowność dawała jej dobre podstawy do zastanawiania się na ile się zmieniło odkąd został ugryziony.
    — Mój humor się kręci wokół pełni, to prawda. I temperament w sumie również. Przedwczoraj trudniej byłoby mi nad sobą panować w twojej obecności niż dziś. — Mówił ściszonym głosem, pamiętając, że wciąż znajdowali się w bibliotece i choć zazwyczaj trudno było spotkać tu żywą duszę, wolał nie ryzykować, że ktoś zbłądzi akurat w te zakamarki, gdzie oni siedzieli. — Ale przemiany nie wpływają na to, czego chcę, co najwyżej na sposób w jaki to się wyraża… Nie wywołują wrażenia, które odbiegałoby od rzeczywistości. — dodał powoli, wpatrując się w nią uważnie. — Postaram się to wyjaśnić możliwie najwierniej, więc się nie wkurzaj — zastrzegł jeszcze, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie. Dobrze wiedział, że mógł użyć innego przykładu, ale zważywszy na to, na jaki temat rozmawiali… Ten był zdecydowanie najwłaściwszy. — Sama kwestia pocałunku. To nie przez wilkołactwo chcę to robić. Ta druga natura o której mówisz, wpływa na to jak, a nie że w ogóle. Zauważyłem, że przed pełnią znacznie bardziej mnie nosi, dlatego ostatnimi dniami bardziej cię unikałem. — Zamilkł na moment i uniósł dłoń by przeczesać ciemne, rozwichrzone włosy, które dzisiaj chyba zapomniał z tego wszystkiego potraktować grzebieniem. — Nie będę mówił, że nic się nie zmieniło, bo sama widzisz, że jednak jakiś wpływ jest. Większa gwałtowność, trochę też agresja. Staram się nad tym pracować, na razie z różnym efektem. Mi też nie jest łatwo zrozumieć jak do tego doszło, bo nawet odkąd się wszystko skomplikowało, i tak kłótni ciąg dalszy. Prawda jest taka, że od ugryzienia ten aspekt mnie w ogóle nie interesował, a potem niespodziewanie pojawiło się to — zakończył z lekkim uśmiechem, kręcąc ciemną łepetyną. Oboje wybrali sobie najbardziej pokręconą z możliwych opcji.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  24. [Hej, dzięki za zrozumienie!
    T przede wszystkim mam pytanie, czy ciągniemy wspólne pisanie dalej (wtedy mógłbym z swoim odpisie zawrzeć już jakiś przeskok) czy wolisz po prostu ustalić dalsze relacje, ale skończyć pisać? Ja bym chętnie dalej popisał, i tu przychodzą mi do głowy dwie rzeczy. Albo i trzy, może dałoby się zbudować na którymś z pomysłów coś ciekawego, ewentualnie połączyć je ze sobą.
    1) Kwestia Quidditcha, o którą zahaczyliśmy w wątku. Emerson miała wypadek, pewnie przez jakiś czas nie trenowała. Może dodatkowo teraz któraś z przeciwnych drużyn chamsko zajmuje im boisko, żeby nie mogli ćwiczyć? Coś jak w którejś z pierwszych książek zrobili Ślizgoni Gryfonom, pamiętam, że wtedy interweniowała McGonagall. Może i tu jakieś nauczycielskie wsparcie, trening, cokolwiek.
    2) Jakaś zła wiadomość, którą dostałaby Emerson – może jakieś przykre wieści z domu? Na pewno poważna sprawa, którą albo przekazałby Lavon, albo po prostu zainteresował się sytuacją, o ile po Emerson byłoby jakkolwiek widać, że coś nie gra?
    3) Może jakaś mniej oficjalna sytuacja – Hogwart w trakcie przerwy świątecznej? Jakieś niekoniecznie oczekiwane spotkanie w wakacje? ]

    ~ Lavon Carrow

    OdpowiedzUsuń
  25. Na razie udawało się im nie zrobić nic, co prowadziłoby do gwałtownego i emocjonalnego zakończenia rozmowy… Co już samo w sobie należało uznać za niemały sukces patrząc na ich dotychczasowa historię. Zapewne była w tym ogromna zasługa jego dopiero co odbytej przemiany, która skutecznie osłabiła go na tyle, by nie miał sił na głupie wyskoki. Bo owszem, Emerson miała rację podejrzewając, że samo doświadczenie – bardzo oględnie mówiąc – nie należało do przyjemnych. Wobec samej przemiany, inne konsekwencje wilkołactwa nie były aż tak straszne. Choć zdecydowanie za chwilę włosy znów osiągną ten niebezpieczny moment w którym zacznie się dostrzegać irytujące lokowanie…
    — Nie, dlaczego? — spytał, posyłając jej krótkie spojrzenie spod nieco zmarszczonych ciemnych brwi, trochę zaskoczony tak szybkim porzuceniem zadanego pytania. Patrząc na to jaki kierunek obrała ostatnimi czasy ich relacja… I tak by się prędzej czy później dowiedziała o wydarzeniach tamtej feralnej nocy. Alex zapewne sam by jej opowiedział, gdyby nie fakt, że głównym tematem tej konkretnej rozmowy nie była jego likantropia, a wszystko to, co działo się między nimi. Nie miał jednak oporów wyjaśnić jaki był przebieg tamtej nocy. — Byliśmy wtedy na wzgórzach Torridon, z zamiarem zdobycia Liathach — zaczął powoli, pochylając się nieco do przodu i opierając łokcie na kolanach. Dopiero gdy padły pierwsze słowa, uświadomił sobie, że przecież w przypadku panny Bones najprawdopodobniej musiał nieco bardziej zadbać o szczegóły. W końcu przez tyle lat się nie lubili, że raczej nie miała pojęcia o tym co w ogóle tam robił w pierwszej kolejności. — Co roku z ojcem pakujemy się w plecaki, bierzemy namiot i przez co najmniej tydzień szwendamy się po górach w Szkocji, odhaczając kolejne szczyty — wyjaśnił, a w kącikach jego ust pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech, zdradzający jak bardzo lubił te ich męskie wypady… Zaczęli gdy Alex był jeszcze małym chłopcem i ani myślał odpuścić akurat tę wakacyjną tradycję. —Właściwie, ta historia nie jest zbyt skomplikowana… Wtedy akurat padło na Góry Kaledońskie. Byliśmy na półmetku wyprawy, namiot rozłożyliśmy na wzniesieniach, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Następnego dnia właśnie mieliśmy podchodzić pod Liathach, więc położyliśmy się wcześniej. Tyle, że w nocy wyszedłem na chwilę, no i to wystarczyło — kontynuował, a jego głos stawał się coraz cichszy z każdym zdaniem; widoczne jeszcze chwilę temu pozytywne emocje zupełnie zniknęły, zastąpione przez wymowną sztywność ruchów. Opowiadanie o wydarzeniach tej feralnej nocy faktycznie nie było przyjemne, ale i tak oszczędzał Emerson niepotrzebnych szczegółów. Wielokrotnie zastanawiał się czy gdyby nie wyszedł wtedy, to by coś zmieniło. Może wilkołak i tak zaatakowałby ich gdy spali…? Do dziś ojciec nie miał pewności czy tamtego wieczoru pamiętał od nałożeniu standardowych zaklęć ochronnych; zazwyczaj to robił z przezorności, choć niejednokrotnie po wyczerpujących wędrówkach obaj panowie padali jak zabici, nie mając do tego zupełnie głowy. Odetchnął cicho, spoglądając na siedzącą tuż Emerson.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie miałem przy sobie różdżki, to było wyjście tylko na parę minut, nie oddalałem się zbytnio. Na szczęście ojciec usłyszał hałas, zbudziły go krzyki. On sobie poradził z wilkołakiem i przetransportował mnie do szpitala. Potem tylko pamiętam biel płytek i rumor biegnących do nas uzdrowicieli. Gdy się obudziłem rany były już opatrzone, a postawiona diagnoza dość oczywista… — zakończył. Momentalnie w jego głowie pojawiły się obrazy z tamtej nocy, ale nieco przytłumione i nie tak intensywne jak jeszcze parę miesięcy temu. Teraz, choć wspomnienia niosły ze sobą głównie szkarłat lejącej się wszędzie krwi i przeszywający ból z ran szarpanych, lepiej radził sobie z panowaniem nad własnymi emocjami. Choć nie padło to wprost, z jego słów jasno wynikało, że Emerson miała rację – wyjątkowo poszczęściło mu się, że jego ojciec zareagował tak szybko, będąc na posterunku. W innym przypadku najprawdopodobniej nie siedziałby tu teraz. I choć może było to nieco absurdalne, nie chciał się przy niej użalać nad tym co się wtedy stało…
      — Jeżeli chcesz coś wiedzieć to pytaj, nie mam nic przeciwko — dodał. Nie chodziło mu tylko o jego konkretną historię, ale samo wilkołactwo. Najlepiej się przekonał, że książki często nijak miały się do rzeczywistości, a przecież Emerson miała dodatkowo obawy o to, jak likantropia wpłynęła na jego zachowanie. Znał pannę Bones na tyle długo by móc mieć nadzieję, że i w tym przypadku będzie równie bezpośrednia co zazwyczaj, a to im wiele ułatwi.

      Urquhart

      Usuń
  26. [Mniejsza częstotliwość odpisów mi zupełnie nie przeszkadza, bo sam niestety zamulam.
    Jeśli chodzi o święta, to jestem zdecydowanie za, raz, że akurat ich klimat w Hogwarcie też mi pasuje, a dwa, że trochę „egzotyka” jako że sam świat nie obchodzę. I trzy, wiodące, że świąteczne „wyludnienie” szkoły pozwoli nam nieco obejść dystans między uczennicą a nauczycielem. Natomiast jako, że zupełnie nie umiem pisać luźnych wątków bez jakiejś większej draki w tle, mam propozycję, żeby wzbogacić wątek o bardziej wartką akcję – może zahaczającą lekko o kryminał?
    Początek przerwy świątecznej, większość uczniów i nauczycieli wyjeżdża na święta. Lavon także wraca do domu, Emerson – to już jak wolisz, jednak oboje z jakiegoś powodu opuszczają szkołę później, niż pozostali opuszczający Hogwart. Ich drogi krzyżuj się w Hogsmeade, a raczej na drodze ku niemu – i tam wydarza się COŚ.
    Coś może być atakiem ze strony jakichś osób, którym podpadł Lavon – może jemu i Emerson przyjdzie wspólnie walczyć bądź skryć się przed zagrożeniem?
    „Coś” może oznaczać też znalezienie kogoś dziwnego – może jakaś dziwna osoba bliska zamarznięcia, skoro to zima, które tożsamość będą musieli ustalić?
    A może „coś” będzie przekazaną w Hogsmeade informacją – ostrzeżeniem dla jednego z nich? Może ktoś dopiero planuje coś niecnego i dlatego jedno z nich ma nie wracać do domu – i oczywiście zrobi odwrotnie?
    Te pomysły są bardzo niedokończone, ale może udałoby się je jakoś rozwinąć / zaimprowizować tak, by wyszło coś ciekawego?]

    ~ Lavon Carrow

    OdpowiedzUsuń
  27. Po tamtym dniu zmieniło się niemalże wszystko w jego życiu… I najgorsze, że nie mógł nic poradzić na te zmienne, które teraz decydowały o jego losie. Nie ważne jak starałby się opierać – nie uniknie bolesnej przemiany następnej pełni. Tak samo jak nie miał najmniejszego wpływu czy Ministerstwo nie pokaże mu środkowego palca gdy spróbuje aplikować na szkolenie aurorskie… A przynajmniej na razie w żadnej tej kwestii nie mógł nic uczynić, dopóki tkwił w szkole. Dlatego starał się hardo patrzeć z uniesioną głową i nie dostawać drgawek z wściekłości gdy słyszał takie bzdury jak te powtarzane przez Charliego. Chociażby jak panikował przed wejściem do Zakazanego Lasu, bo przed pełnią, w ciągu dnia, mogliby tam spotkać wilkołaka. I potem się dziwić, że czarodziejskie społeczeństwo było tak nieznośnie zacofane w swoich poglądach. Aż się lekko skrzywił na wspomnienie tamtej wyprawy po tojad, z której jedyne, co mu się podobało, to wspomnienie tamtego pocałunku… O tak, tylko to by powtórzył.
    — Taaaak… — mruknął przeciągle, wywracając przy tym nieco ślepiami. Pamiętał doskonale jak się uparła na warzenie wywaru tojadowego. I nic, żadne logiczne argumenty nie były jej w stanie odwieść od tego pomysłu, bo upatrzyła sobie bardzo konkretny eliksir i nic nie mogło stanąć między nią, a zrealizowaniem go. Wkurzyła go niemiłosiernie, z tym swoim oślim uporem i zawziętością. Co prawda sam postąpił wówczas bardzo nierozsądnie, sugerując, że mogliby znaleźć brakujący składnik w gęstwinach Zakazanego Lasu, co doprowadziło do ich małej wycieczki… Pewnie gdyby w porę ugryzł się w język, oszczędziłby im niemałego strachu. — Coś spieprzyliśmy w trakcie warzenia, wiesz? — spytał, niespodziewanie nieco odbiegając od tematu. Nie chciał się rozwodzić nad tym jak bardzo był wtedy zirytowany, czując nieustannie podchodzący do gardła żołądek w trakcie przygotowywania eliksiru. Było, minęło, inaczej by pewnie reagował gdyby nie był po tygodniu picia tego świństwa i bolesnej przemianie poprzedniej nocy. Zwłaszcza, że w jego przypadku ciekawość zwyciężyła z rozsądkiem. Nie zrobiłby tego oczywiście przed pełnią, ale dzień po… Co się niby mogło stać? — Wiem, że profesor chwalił, że świetna próba i w ogóle… Ale niebieski dym w naszym był inny. No i w smaku też trochę miał odbiegający posmak. Jakby… Mniej ohydny? Chyba nie umiem inaczej tego określić — wyjaśnił, odruchowo sięgając ręką raz jeszcze do ciemnych kosmyków, jakby nie dość były zmierzwione. Parę miesięcy temu, uważając by nikt nie przyjrzał, zaufał ich umiejętnościom i spróbował odrobiny kiedy Emerson z Charliem przygotowywali flakon. Z jego perspektywy, była to całkiem przydatna lekcja, nawet jeżeli doszedł do wniosku, że do ideału nieco brakowało. Musiał się nauczyć warzyć ten eliksir, po prostu. Nawet jeżeli to nie była jego najmocniejsza strona, nie mógł liczyć na to, że uda mu się w nieskończoność załatwiać dawki to w ramach nauki w Hogwarcie, czy też dzięki znajomościom rodziny. Nie wiedział kiedy nadejdzie moment, gdy będzie zdany tylko na swoje umiejętności w tym zakresie.
    — Nieważne — rzucił cicho pod nosem, bardziej do siebie niż do siedzącej naprzeciwko dziewczyny. Odbiegali coraz bardziej od tego, o czym tak naprawdę powinni porozmawiać. Zamiast tego uparcie krążyli wokół wciąż obawiając się nazwać pewne kwestie. Uniósł spojrzenie, kierując je na oblicze Emerson. To wystarczyło by uśmiechnął się lekko i palnął nieprzemyślanie: — To nie tak, że nie mam z tamtej wyprawy pewnych miłych wspomnień…
    Na tym jednak nie koniec jego spontanicznych decyzji. W jednej chwili siedział na fotelu, pochylony nieco do przodu… A zaledwie chwilę później płynnie podniósł się i przysiadł na podłokietniku fotela zajmowanego przez Emerson. Poczuł ramię dziewczyny niemalże ocierające się o niego, ale nie pozwolił się tym rozproszyć. Patrząc na nią z góry zapytał wprost, choć jego głos był zaskakująco łagodny i cichy:
    — Co dalej, Mer…? Myślisz, że uda nam się nie pozabijać?

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  28. Panna Bones zdecydowanie nie była normalną czarownicą. Choć był w tym pewien urok, który go kręcił… Ale owszem, zapewne w innych okolicznościach bez wahania by jej to wytknął, wskazując na pewne zafiksowanie na punkcie dążenia do perfekcji. Nikt nie mówił, że nie wykonała świetnej pracy. Przecież z wiarą w jej umiejętności (bo to przecież ona nadzorowała każdy drobny etap przygotowywania mikstury, dyrygując nim i Charliem) napił się wywaru bazującego na wyjątkowo trującym tojadzie. Profesor potwierdził, że poszło im świetnie… A i tak miał nieodparte wrażenie, graniczące właściwie z pewnością, że lada moment naskoczy na niego, gotowa bronić swojego eliksiru i jego idealnego wykonania. Zafascynowany przyglądał się jak otwiera usta… I trochę żałował, że w ostatniej chwili przypomniała sobie, że akurat tej konkretnej walki nie jest w stanie wygrać. Nie z nim, gdy dyskusja miała dotyczyć jedynego znanego czarodziejom sposobu na łagodzenie przemiany w wilkołaka. Bo owszem, z ich dwojga to przecież on co miesiąc aplikował sobie siedem dawek tego ohydztwa. Choć gdy i jemu wrócił rozsądek (ewidentnie oboje aż nadto lubili się ze sobą sprzeczać), doszedł do szybkiego wniosku, że dobrze się stało. Gdyby jeszcze Emerson musiała uznać jego rację, cała rozmowa natychmiast dobiegłaby końca. A tak, przynajmniej wreszcie zmierzali do tego, o czym naprawdę powinni pomówić. Nawet jeżeli odbyło się to dzięki odrobinie jego bezczelnego zachowania…
    — Przecież tylko siedzę obok i nawet cię nie dotykam. Nie ma tu żadnego łamania obietnicy — prychnął cicho, wymownie przewracając ślepiami. Jasne, że wolałby nie musieć się tak restrykcyjnie kontrolować, ale skoro zapowiedział, że będzie się zachowywał, to nie spieprzy sytuacji pozwalając by znów go poniosło… Nie ważne jak bardzo trudno było mu się kontrolować w towarzystwie jasnowłosej dziewczyny. Zwłaszcza, gdy wystarczyło przesunąć się odrobinę i już by ją musnął dłonią… Nie zamierzał wracać do sytuacji sprzed paru tygodni. — Emerson, nie zamierzam ukrywać, że mi się podobasz. Ani też nie będę udawać, że nie myślę o tym, co w tej chwili moglibyśmy robić… Ale wiem, że musimy poukładać kilka spraw — powiedział spokojnie. I tylko spojrzenie zdradzało go, jak bardzo odpływał myślami w kierunku tego, na co miałby ochotę… Kilka głębokich wdechów (co było średnio rozsądne, bo tylko pozwolił sobie jeszcze mocniej zaczerpnąć zapachu jej ciała) i mógł kontynuować. — Dlatego może przestańmy kluczyć i ustalmy to, od czego trzeba w ogóle zacząć… Chcę czegoś więcej i nie przemawiają przeze mnie teraz żadne wilcze instynkty. Pytanie czy też chcesz zaryzykować.
    To, co właśnie sugerował było rzuceniem się na głęboką wodę. Historia ich relacji była wyjątkowo burzliwa, a nawet to określenie nie oddawało w pełni jak miotali się na przestrzeni ostatnich tygodni. Była wkurzona gdy to wtedy powiedział, ale naprawdę nie interesowała go przyjaźń. Nie sądził też by w ogóle miała rację bytu przy tym, jak bardzo go do niej ciągnęło. Jeszcze o tym nie mówił – bo zapewne tylko zagęściłby atmosferę – ale choć złożył obietnicę, nie zamierzał za każdym razem, gdy będzie chciał być blisko, pytać o zgodę czy może ją objąć czy pocałować. I jakkolwiek panna Bones lubiła kontrolować wszystko, czego był świadom po tylu latach… To jednak musiała się liczyć z faktem, że jeżeli będzie jej chłopakiem, to nie zamierzał chodzić grzecznie na smyczy.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  29. Wypowiedzenie na głos tego, co czuł wobec jasnowłosej Puchonki nie mogło być łatwe – nie po tylu latach kłótni i wzajemnych złośliwości – a jednak o dziwo poczuł ulgę mogąc wreszcie przestać kryć to w sobie. Zbyt długo wypierał prawdę, nie chcąc przyznać się przed samym sobą, że gdzieś na przestrzeni ostatnich miesięcy ich relacja przybrała zupełnie nieoczekiwany obrót, całkowicie odmienny od tego, czego mógłby się spodziewać. A jednak to dopiero przy Emerson, tej nieznośnej i złośliwej małej wiedźmie, zdecydował się wyjawić swój największy sekret. Wszystko po to, by mogli znaleźć się w tym konkretnym miejscu, gdzie bez tajemnic wprost nazywają swoje pragnienia. Nie miał dłużej ani siły, ani ochoty na lawirowanie wokół tematu, starannie przy tym unikając tego, co najistotniejsze. Może przez to, że ostatniej nocy wyżył się w gęstwinach Zakazanego Lasu, nie zostawiając w sobie ani trochę energii na zastanawianie się, co wydarzy się gdy wreszcie powie wprost, że chciał z nią być. Jakkolwiek szalenie to brzmiało, to właśnie Emerson od miesięcy nie potrafił wyrzucić w głowie, odkrywając coraz mocniej, że mu na niej zależało.
    To jednak nie znaczy, że go nie wkurzała. Bo chociażby w tej chwili miał ochotę głośno i wymownie prychnąć słysząc jej uprzejmą uwagę o nabieraniu odwagi. Tak jakby to nie on od jakiegoś czasu był tym, który inicjował rozmowy dotyczące ich potencjalnego związku. A raczej już wcale nie tak potencjalnego, skoro i ona z niemałym trudem wydukała co sądzi na temat gwałtownego ocieplenia ich relacji… Drgnął lekko, powstrzymując chęć zrobienia dokładnie tego, czego mu właśnie zakazała… Ale to nie był dobry moment na droczenie się. Nie, gdy docierało do niego, że choć usłyszał to, co miał nadzieję usłyszeć, to i tak był w lekkim szoku, że to się właśnie wydarzyło.
    Wpatrywali się w siebie w milczeniu i jedyne co słyszał to serce łopoczące mu szaleńczo w piersi, aż wreszcie powoli jego usta rozciągnęły się w uśmiechu… Pełnym ulgi, ale też nieskrępowanej radości. Bo w tym szaleństwie, na przekór dotychczasowym sporom, zdecydowali się na bardzo szalony krok. I choć też gdzieś w głębi obawiał się tego, jak uda im się nie skakać sobie do gardeł, to nie chciał próbować z nikim innym, tylko z nią. Pierwszy raz otwierał się przed drugą osobą, ale oboje byli w tym wszystkim tak samo nieporadni i niedoświadczeni… Być może właśnie to pomoże im wspólnie uporać się ze wszystkim, co dopiero ich czekało. W tamtej chwili jednak o tym nie myślał. Jego ciało zalewała niemalże euforia, która musiała znaleźć ujście… I szybko znalazła, choć resztkami rozsądku powstrzymał się przed czymś bardzo gwałtownym.
    Nachylił się, muskając ustami jasne włosy na czubku głowy Emerson, by zaraz później chwycić palcami jej podbródek i zadrzeć śliczną buźkę do góry, wprost ku niemu. Nauczony jednak poprzednimi doświadczeniami zatrzymał się w porę, zamierając zaledwie centymetry od jej twarzy… I tylko ich nosy stykały się niemalże ze sobą… Co zaraz i tak zmienił, przysuwając nieco bliżej i potarł nosem o jej nos, owiewając gorącym oddechem twarzyczkę jasnowłosej panny Bones.
    Mer…. Zwolnij mnie z obietnicy… — szepnął wprost w jej usta.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  30. Powinni porozmawiać, wyjaśnić sobie tak wiele rzeczy, które wciąż stanowiły wielką niewiadomą. Powinni zachować resztki zdrowego rozsądku, przejąć się tym jak znajdą dla siebie czas wobec natłoku obowiązków na ostatnim roku nauki w Hogwarcie. Powinni też… A w nosie to miał. Nie obchodziło go to, co należało jeszcze powiedzieć. Dość byli rozsądni i dojrzali jak na jedno popołudnie. Wyjdzie w praniu, to co najważniejsze już padło. Najwyżej posprzeczają się trochę w trakcie, ale akurat ten sposób komunikowania się był im doskonale znany i powinni sobie dać radę. Zwłaszcza gdy mieli w perspektywie miłe sposoby godzenia się, które już mu niecnie chodziły po głowie… Bliskość Emerson, kiedy wreszcie mógł w pełni się nią rozkoszować bez obawy o mocny cios pod żebra za tak bezczelne przymilanie się, dosłownie go oszałamiała. Nie sądził, że obecność drugiej osoby może tak przysłaniać wszystko to, co działo się wokół. Gdzieś w tle niby słyszał przytłumione śmiechy parę alejek dalej, ale zupełnie nie zwracał na to uwagi… W bibliotece mogłyby książki zacząć walić się z regałów i też ledwie by to dostrzegł. Bo właśnie w tej chwili spoglądała na niego z bliska i czuł jej gorący, płytki oddech na swojej twarzy. Balansował na skraju wytrzymałości, zarazem rozkoszując się tym momentem zawieszenia i nerwowego oczekiwania, jak i wreszcie chcąc więcej. Nie doczekał się tych konkretnych słów, ale jej spojrzenie powiedziało mu wszystko, co chciał usłyszeć. Koniec z zachowywaniem się…
    Usta Emerson były jeszcze słodsze i bardziej zniewalające niż je zapamiętał, a sądził, że nie mogło być nic cudowniejszego ponad to, co każdej nocy przywoływał w swoich wspomnieniach. Poczuł miękkość jej warg na swoich i przysunął się jeszcze bliżej, pierwszy raz mogąc w pełni cieszyć się tą pieszczotą. Dotychczas sama myśl o jej pocałunkach była zakazanym owocem, a teraz… Rozkoszował się każdym delikatnym muśnięciem słodkiego i zaskakująco czułego pocałunku. Nie byłby jednak sobą gdyby z taką lekkością poprzestał na niewinnych całusach. Wystarczyło więc parę chwil, aż bezceremonialnie, nie przerywając nawet na moment pocałunków, zsunął się na siedzisko fotela. Nawet choć fotele w bibliotece były wyjątkowo wygodne i szerokie, zdecydowanie nie zostały zaprojektowane z myślą by pomieścić dwie osoby, więc nic dziwnego, że nagle zrobiło się nieco ciasno… Ani trochę mu to jednak nie przeszkodziło w zsunięciu dłoni niżej z jej podbródka na szyję. Drugą rękę uniósł i oplótł jej szczupłą talię, przyciągając nieco zaborczym gestem jeszcze bliżej… Zupełnie jakby był od krok od wciągnięcia jej sobie na kolana i zignorowania tego, że lada moment może ich ktoś nakryć… Czuł ciepło jej ciała i gorący oddech na twarzy, a to wystarczyło by poczuł wymowne pobudzenie i niepohamowaną chęć przesunięcia odrobinę granic… Nie ważne jak bardzo zmęczony był po pełni i że tak właściwie to nawet rozsądniej by było się wycofać nim znów się zapomni… Przy niej tracił resztki zdrowego rozsądku i jedyne o czym mógł myśleć to jej bliskość, dotyk i pocałunki. A tych wciąż mu było mało… Powolutku przesunął koniuszkiem języka po jej dolnej wardze i korzystając z odrobiny zapomnienia, pogłębił pocałunek…

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  31. [Bardzo dziękuję za ciepłe powitanie i zaproszenie do siebie! Twoja panna jest bardzo przejrzyście napisana, czytając, potrafiłam wejśc w perspektywę Emerson, co jest niesamowite i gratuluję! Mam nadzieję, że uda nam się stworzyć coś niepowtarzalnego, a Matyśka nie będzie taka straszna dla Mer. :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  32. [Hmmm... to bardzo interesująca propozycja, poniekąd nasze duszyczki musiałyby wtedy znaleźć wspólny język, co może sprawiać dziewczynom małe wyzwanie. Mój mózg dzisiaj nie wykazuje się kreatywnością, ale perspektywa współpracy niesamowicie mi się podoba... a może... a może nauczycielka transmutacji połączy Matyśkę i pannę Mer? :) Mathilde ma wyjątkowo pod górkę z tym przedmiotem, więc mogłaby mieć załatwione przez profesorkę korepetycje. Co Ty na to? :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  33. Nie wiedział ile czasu minęło… Ale kogo by to obchodziło? Dla niego w tamtej konkretnej chwili nie istniało nic poza Emerson. Jej słodkimi ustami, równie śmiało oddającymi zachłanne pocałunki. Tymi paluszkami gniotącymi jego koszulę na brzuchu, wywołując zarazem kolejne uderzenia gorąca. Z każdą upływającą sekundą zatracał się coraz bardziej, tracąc kontakt z otaczającym światem. Wydawało mu się wcześniej, że zna smak jej ust i to, co wspominał w długie, bezsenne noce było niedoścignioną przyjemnością. Po raz pierwszy jednak przekonywał się jak cudownie mu było gdy odwzajemniała pieszczoty, lgnąc do niego z równie wielką ochotą… A to, czego doświadczał w tamtej chwili, wybiegało daleko ponad wszelkie jego wyobrażenia, nawet te najśmielsze… Niemalże mruczał z przyjemności, napinając mięśnie ilekroć Emerson choćby nieznacznie poruszała się na nim, korzystając z uroków tego ciasnego, ale zarazem jakże wygodnego fotela. Jakim cudem uda mu się oderwać od jej pocałunków i skupić na czymkolwiek innym…? Zdecydowanie zbyt szybko zabrakło im powietrza, zmuszając do odsunięcia od siebie przynajmniej na chwilę. Nie miał przy tym najmniejszego zamiaru wypuszczać jej z swoich ciasnych objęć. Nie wtedy, gdy wciąż czuł na twarzy jej gorący, płytki oddech i widział jak rumieńce pojawiają się na obliczu Emerson… Tak bardzo widziała w jego błyszczących oczach, że zaraz znów ją do siebie przyciągnie… A przynajmniej taki był plan, dopóki pewien ktoś im bezceremonialnie przerwał.
    — Przepraszamy — bąknął jakby odruchowo, pośpiesznie odsuwając się od Puchonki na tyle, na ile było to możliwe. Cofnął dłonie, pozwalając by dziewczyna wysmyknęła się z jego ramion i wcisnęła w drugi kąt fotela. Co prawda wciąż stykali się ze sobą bardzo wyraźnie, ale przynajmniej powściągnęli zapędy do dalszego lepienia się do siebie. Nie żeby przeszkodziło jej to w głośnym komentowaniu ich skandalicznego zachowania. Tak naprawdę bibliotekarka nie musiałaby ich przyłapać na gorącym uczynku, by nie mieć najmniejszych wątpliwości co do tego, co właśnie robili. Jasne włosy Emerson były w nieładzie, a koszula Alexandra zdradzała gdzie dopiero co przed chwilą zaciskała się pewna dłoń… A to nie wspominając nawet o zarumienionych obliczach i tych wymownie szklistych spojrzeniach dwójki spuszczonych z smyczy nastolatków. — To się więcej nie powtórzy — wypalił bez zastanowienia, tak jakby w ogóle brał pod uwagę, że już nigdy nie zaszyją się w zapomnianych alejkach biblioteki, oddając się temu przyjemnemu zajęciu… O nie, to w ogóle nie wchodziło w grę. Następnym razem (bo oczywiście, że będzie następny raz, i to najprawdopodobniej bardzo szybko) zapamięta by rzucić odpowiednie zaklęcia alarmujące kiedy ktoś niebezpiecznie zbliży się do kąta, w którym się skryją przed ciekawskimi spojrzeniami. Ale ten niecny plan wprowadzi w życie za jakiś czas, bo teraz, jeżeli nie chcieli skończyć z szlabanem, naprawdę powinni uciekać. Bibliotekarka, w ogóle nieporuszona jego rzuconymi nieco na odczepne przeprosinami, dalej burzyła się jak można tak bezcześcić szkolną bibliotekę, ewidentnie coraz bardziej histeryczna i oburzona. Nie zwlekając więc ani chwili, zerwał się na równe nogi, gotów do pośpiesznej ewakuacji. Upewnił się tylko, że Emerson w pośpiechu wepchnęła wszystkie swoje rzeczy do torby i zaraz chwycił ją za rękę; mocno ściskając dłoń panny Bones, pociągnął ją do wyjścia. Szybko zniknęli bibliotekarce z oczu, ale już po paru chwilach, dało się słyszeć cichy, zadowolony śmiech… Taki, który sugerował, że po prostu znajdą sobie bardziej ustronny kąt…

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  34. [ Hej, cześć ponownie, jak miło Cię widzieć! Wątek miałyśmy, ale faktycznie nie pisałam wówczas Ethanem a Prefektem Naczelnym Edgarem, jeśli kojarzysz. :D
    Co byś powiedziała na jakiś wątek okołoquidditchowy? Hogwartczycy mawiają, że Rosenblum pomylił dyscypliny - quidditch z baletem, ha, lata jak artysta, ale okazje na gola marnuje już jak zwykły fajtłapa*. Tak to jest, kiedy się przedkłada efektowność nad efektywność. Pewnie Emerson by się z tego srogo nabijała? :D

    * dlatego też, ze względu na jego podejście do gry, nie dawałabym go do drużyny na blogu grupowym. Ale korzystam z tej okoliczności, że jest nas tutaj malutko, więc nikomu bardziej zasługującemu na miejsce w zespole nie odbieram szansy na grę!]

    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  35. [Świetny, ale to świetny pomysł! Ja nigdy nie miałam głowy do wymyślania początków, a co gorsza, akcji, która miałaby się rozegrać. Bardzo podoba mi się perspektywa złości u Mathilde - mogłabym trochę bardziej rozbudować postać, może udałoby się ją lepiej przedstawić. :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  36. [Takk, jak najbardziej możesz liczyć na opowiadanie rozpoczynające wątek. Potrzebuję około jednego dnia (może dwóch), ponieważ mam małe zamieszanie związane ze wstrętną uczelnią. Szkic wstępny już jest, także kwestia czasu, aż do tego porządnie przysiądę. :)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  37. Fakt, że Alexander spędzi święta Bożego Narodzenia w Hogwarcie był przesądzony nim jeszcze w ogóle we wrześniu zameldował się w murach szkoły. Latem poinformował rodziców, że – o ile nie wydarzy się nic niespodziewanego, co odmieni na jego decyzję – nie miał zamiaru wracać do domu do kolejnych wakacji. Korzystając z tej zdecydowanej deklaracji, matka w trymiga zarządziła, że wobec tego oni tego roku w grudniu odwiedzą jej rodzinę, nie zwracając uwagi na skrzywioną minę męża, który wyglądał jakby przegryzł wyjątkowo soczystą cytrynę ilekroć uświadamiał sobie, że to dla niego oznacza Boże Narodzenie w blisko dwudziestu stopniach. Ostatecznie Alex zdania nie zmienił, tym bardziej, że jak się okazało, panna Bones podzielała jego plany i dzięki temu zyskali dwa tygodnie tylko dla siebie, niezmącone ciągnącymi się w nieskończoność lekcjami czy wyczerpującymi treningami quidditcha.
    Coś, co mogło z boku wydawać się szalonym eksperymentem, w praktyce okazało się wyjątkowo udanym związkiem. Oczywiście, żadne z nich nie straciło ani trochę zaciętości i uporu, przez co zdecydowanie nie przypominali cukierkowej pary… Choć nie ulega wątpliwości, że akurat kwestie godzenia się mieli opanowane doskonale. Przerwa świąteczna minęła im wyjątkowo przyjemnie i ciemnowłosy Krukon podejrzewał, że powrót do normalnego, szkolnego rytmu może stanowić niemałe wyzwanie. Na razie jednak starał się nie wybiegać myślami tak daleko i zamierzał w pełni cieszyć się wspólnym wypadem do Hogsmeade. Już wcześniej ustalili, że mieli do odwiedzenia parę sklepów, więc jeżeli chcieli zdążyć ze sprawunkami i mieć przynajmniej trochę czasu na cieszenie się atrakcjami Magicznej Wioski, musieli wyruszyć od samego rana. Kolejne punkty odhaczali dość sprawnie, o dziwo najwięcej czasu tracąc w Sklepie odzieżowym Gladraga. Była to głównie jego wina, bo mógł wziąć po prostu nowy krawat i na tym zakończyć zakupy, ale coś go podkusiło by przymierzyć jeszcze dwie rzeczy… A potem przekonał się, że panna Bones ma bardzo konkretne zdanie na temat kołnierzyków przy męskich koszulach i niektóre są bardzo nie takie, jak powinny. Jak przystało na rozsądnego faceta, zrobił jedyną logiczną rzecz w takich okolicznościach i kupił dodatkowo trzy koszule, które zostały zaakceptowane jako takie, które mają właściwy kołnierzyk. Obładowani zakupami wylądowali w Trzech Miotłach, z łatwością znajdując wolny stolik. Alex zadowolił się kremowym piwem na ciepło w zimowym wydaniu, z dodatkiem korzennych przypraw i gulaszem z warzywami… Nie przepuścił też okazji by skubnąć trochę tego, co zamówiła dla siebie Emerson. Ale takie podjadanie jest jednym z elementów każdego związku, prawda? Nie ważne, że złowieszczo polowała na jego dłoń własnym widelcem ilekroć próbował…
    Objedzeni i obkupieni wracali w świetnych humorach do zamku. Szybko się jednak okazało, że Puchonkę aż świerzbiły ręce by sięgnąć po dopiero co nabytą książkę. Jako, iż nie miał nawet co liczyć na ujęcie jej dłoni (nie kiedy miała możliwość dzierżyć w łapkach opasłe tomiszcze, wtedy automatycznie przegrywał), otoczył ją ramieniem w talii, pilnując by nie wywinęła popisowego orła wchodząc wprost w jakąś zaspę śnieżną – a tych przecież nie brakowało na ścieżce. Zresztą, wolał by zajęła się książką teraz, a nie wieczorem, na kiedy to miał już zupełnie inne plany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie, Mer, nie wiedziałem. Ale nie wątpię, że o takich kwestiach będziesz mnie informować — odparł nieco zaczepnie, wywracając przy tym oczami. Wciąż wpatrywała się w literki, więc mała szansa że zauważy ten jego karygodny gest. Wychodzili właśnie z Hogsmeade i przed nimi (a raczej przed nim, skoro to tylko on pilnował ścieżki) rozciągały się rozległe ośnieżone tereny. Gdyby życie było mu niemiłe, mógłby ją z łatwością wepchnąć w jedną z tych wielkich zasp śniegu, ale zamiast tego szedł spokojnym, nieśpiesznym tempem, mogąc błądzić spojrzeniem dokoła. I właśnie tak gdy jego wzrok nieco bezwiednie przesuwał się po pięknym zimowym krajobrazie mroźnej Szkocji, zatrzymał się przy jednym bardzo charakterystycznym punkcie rysującym się w oddali. Było już coraz bardziej szaro, ale żaden uczeń nie miałby wątpliwości co to za budynek. Po ich prawej stronie majaczyła się Wrzeszcząca Chata, opuszczona i ponura… Być może więcej nie będą mieli okazji… Dlatego też, niewiele myśląc, nagle pociągnął Emerson w bok, wchodząc niemalże po kostki w śnieg.

      Urquhart

      Usuń
  38. [Dzień dobry, dobrze widzieć znajome twarze. ♥ Ciebie zachwyciła Millie (dziękuję ślicznie za te miłe słowa!), a ja się zakochałam w Emerson – całkowicie urzekła mnie ta jej nastoletniość, próba połączenia w sobie czasem sprzecznych cech, tak charakterystyczne dla młodych ludzi, którzy wciąż szukają siebie i swojej własnej drogi. Bardzo to jest ludzkie i realne, czuję się oczarowana. Także absolutnie nie licz na to, że Ci się upiecze i wywiniesz się od wspólnego wątku. ;D Co prawda nie mam jeszcze żadnego konkretnego pomysłu, jak je połączyć, ale zaraz coś wymyślimy!
    Zawieje trochę sztampą, ale kreatywność dziś mi średnio sprzyja, wybacz. Dziewczyny są w zasadzie w jednym wieku i gdyby nie przerwa Milliesant, pewnie chodziłyby teraz na jedne zajęcia, możemy więc wmanewrować je w jakąś znajomość z pierwszych dni w Hogwarcie, która rozeszła im się w mniej lub bardziej pokojowych okolicznościach. Rozłam mógł się zacząć jeszcze przed zniknięciem Lloyd w piątej klasie, kiedy ślizgońskie towarzystwo zaczęło wywierać na niej mocniejszą presję, a dokonać się już po powrocie Millie w mury szkoły z ogonkiem wyrastającym jej raz w miesiącu, kiedy dziewczyna wciąż była mocno zagubiona i nie do końca potrafiła się odnaleźć w nowej rzeczywistości, więc zupełnie odruchowo zaczęła odsuwać od siebie część ludzi. A może wcale nic się między nimi nie zepsuło i na złość światu utrzymują sobie tę przyjaźń?
    Drugą opcją jest połączenie naszych panien poprzez młodsze rodzeństwo – Milliesant ma brata, który jak najbardziej może być w wieku Annabelle, różniłby ich tylko dom, bo Zachariah jest oczywiście w Slytherinie. ^^ A jeśli nie to, to mamy piękną furtkę w postaci koła zielarskiego, które też możemy wykorzystać. Już mi chodzi wstrętny pomysł po głowie, żeby miały za zadanie znaleźć jakiś kwiatek, który kwitnie tylko w czasie pełni, co z miejsca zdyskwalifikowałoby Lloyd do realizacji tego zadania. :D

    PS. Też jestem straszną kociarą, więc nie mogę nie docenić dumnego Merlina. *.*]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  39. Roślinki jakoś nigdy nie napawały go specjalnym entuzjazmem. O ile potrafił jeszcze zrozumieć zafascynowanie eliksirami (choć też nie był największym zapaleńcem w tej dziedzinie), tak grzebanie w ziemi wywoływało u niego raczej niepohamowaną chęć ziewnięcia niż dreszczyk podekscytowania. Uczęszczał na Zielarstwo z uwagi na konieczność uzyskania co najmniej pięciu OWUTEMów by w ogóle być branym przy rekrutacji na szkolenie aurorskie i z tego powodu musiał nieustannie poszerzać swoją wiedzę. To nie tak, że nie doceniał istoty posiadania wiedzy na temat magicznych (a także tych zupełnie najzwyklejszych) roślin, ale dziwnym trafem dotychczas nie zdarzyło mu się tak ucieszyć na widok przecenionego egzemplarza Encyklopedii Muchomorów… Faktycznie od razu skierował kroki do działu sportowego, dochodząc do wniosku, że najrozsądniej będzie nie przeszkadzać Emerson w poszukiwaniach świeżutkich wydań podręczników.
    — Chętnie… — mruknął tylko pod nosem (ale i tak chyba nie zauważyła, że udało mu się wtrącić to jedno słowo), starając się nie krzywić tak na temat wypomnianej konieczności nauki. Z dwojga złego wolał by faktycznie zaznaczyła mu co powinien nadrobić, bo przynajmniej oszczędzi sobie wertowania tych opasłych tomiszczy. Co prawda istniało ryzyko, że przy wskazówkach panny Bones będzie miał do uczenia się zdecydowanie więcej niż to, co sam by dla siebie wybrał, ale nie miał nic przeciwko temu by zaryzykować.
    To jest do momentu gdy w jego głowie pojawił się plan. Wielokrotnie w przeszłości chciał odwiedzić Wrzeszczącą Chatę, która nadal – pomimo ujawnienia, że to Lupin tak hałasował za czasów szkolnych – stanowiła atrakcję w okolicy i niektórym nie dało się wytłumaczyć, że wcale nie jest nawiedzona. Jego tym bardziej interesowała właśnie ze względu na ten wilkołaczy pierwiastek. Miał przy tym w głowie świadomość dalsze tragiczne wydarzenia, które rozegrały się w czterech ścianach tego słynnego domostwa. A skoro spędzili dość leniwy i spokojny dzień, to co stało na przeszkodzie by nieco go urozmaicili, zwiedzając zakamarki Wrzeszczącej Chaty?
    — Oj, nie dramatyzuj już tak… — rzucił lekko, posyłając pannie Bones szelmowski uśmiech. Dotychczas w jej towarzystwie zachowywał się bardzo grzecznie i starał się nie łamać szkolnego regulaminu… Ale pokusa zboczenia na chwilę z utartej ścieżki prowadzącej do Hogwartu była zbyt wielka. I tak oto skończyli zmierzając do opuszczonego domu pomimo protestów Puchonki. — Zajrzymy tylko i szybko wrócimy, zobaczysz — zapewnił, zaciskając mocniej dłoń na jej talii. Wszelki opór ze strony jasnowłosej dziewczyny był daremny i stanowił zaledwie lekkie utrudnienie, ale zdecydowanie nie przeszkodę. Zresztą, nawet gdyby musiał ją tam zanieść, to nie byłoby dla niego wielkim problemem przerzucić ją sobie przez ramię i dalej uparcie brnąć w śniegu. Wrzeszcząca Chata stawała się coraz większa, a oni z każdym kolejnym krokiem oddalali się od drogi… Byłoby znacznie szybciej gdyby nie musiał jej ciągnąć jak upartego szczeniaka, ale miał dość rozsądku w tej całej sytuacji, by nie rzucać na głos podobnym komentarzem.
    — Byłaś tu kiedyś? — spytał, spodziewając się odpowiedzi przeczącej. Dlatego też, nie czekając na jej replikę, przystanął na moment, i omiótł sylwetkę panny Bones zdecydowanym spojrzeniem. — Wpakuj może książkę do torby żeby się nie pobrudziła — Zasugerował zaskakująco łagodnym tonem, spoglądając na przyciśnięte do jej piersi opasłe tomiszcze. Już miał w głowie te wyrzuty pod swoim adresem, jeżeli coś by się stało z jej nowiutkim nabytkiem z powodu jego durnego pomysłu… Niestety dla Emerson, nie wydawało się by zamierzał się wycofać na tym etapie.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  40. Nadal nie miał zielonego pojęcia, co go podkusiło, aby wejść na tą pieprzoną belkę. Czego się spodziewał? Do cholery czego? Że może cudem wróci mu pełna sprawność i z dnia na dzień wróci do gry w Qudditcha? Głupiec, skończony głupiec. Nie umiał pogodzić się goryczą porażki, mimo, że od wypadku minęło, tak wiele czasu. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie swoje życie, które w obecnej chwili miało zmierzać ku owocnej realizacji zamierzonych celów. Leżąc po środku pustego i ponurego Skrzydła Szpitalnego, owa gorycz była jeszcze bardziej ostrzejsza. Serce szybko obijało się o jego klatkę piersiową, zaś poczucie porażki, wycisnęło z jego oczu kilka łez, które smętnie spłynęły po jego policzkach. Nie radził sobie ze swoją codziennością, o czym wiedział nie od dziś. Ciągle potykał się o kolejne kłody, które pod nogi podrzucał mu wyjątkowo złośliwy los. Być może miał dzięki temu nauczyć się pokory, wytrwałości oraz siły, jednak póki co, każdy dzień stawał się coraz cięższy do zrealizowania. Obarczał się wieloma obowiązkami, w większości tymi, które dotyczyły przygotowań do egzaminów, nie chcąc pozwolić, aby bezproduktywność sprawiła, że w jego umyśle nagromadzi się, tak wiele skrajnych emocji oraz wspomnień, tak jak działo się to w tej chwili. Zirytowany i jednocześnie wściekły, otarł dłońmi policzki, hamując resztę napływających łez. Nie chciał nikogo teraz widzieć, dlatego miał nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy, aby go odwiedzić, choć domyślał się, że właśnie został uczniowskim łamagą, a plota o jego ponownej wizycie w Skrzydle rozniosła się w tempie ekspresowym. Nie pierwszy i z pewnością nie ostatni raz zrobił z siebie idiotę, ale dlaczego akurat musiał wygłupić się przed Emerson? Może i nie znali się najlepiej, ale wiedział, że nie była kimś zwykłym. Była ważna dla jego najlepszego przyjaciela, co już na wstępie budziło w Krukonie obowiązek wywarcia na niej dobrego wrażenia i zadbania o to, aby sam Alex nie musiał się niczego wstydzić, a już nie z pewnością Victora. Wyszło niestety inaczej.
    Ward z delikatnym grymasem na twarzy, przekręcił się na bok, przykrywając się przy tym niemalże po sam czubek głowy ciepłą pościelą. Znacznie bardziej wolał otoczenie znajomego dormitorium, niż dobijające Skrzydło Szpitalne. Nie miał jednak żadnego wyboru. Wsłuchiwał się w panującą dookoła ciszę, przymykając przy tym powieki z nadzieją, że uda mu się zasnąć. Skoro był zmuszony leżeć w łóżku, chciał większość czasu przespać, niestety nawet i sen przychodził mu z trudem. W końcu powrócił do siadu i chwyciwszy w dłoń butelkę z sokiem dyniowym, upił z niej naprawdę spory łyk. Drgnął niespokojnie, gdy usłyszał głośne skrzypnięcie ciężkich drzwi. Kogo do cholery niosło?

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  41. [Hej, trochę głupio mi to pisać, ale minęło sporo czasu od naszych ustaleń i wątku, przez co teraz już dość mocno nie czuję tego klimatu i przez to wolałbym nie zaczynać pisania tej fabuły. Widziałem Twój komentarz pod kartą Nili – może jednak jakiś wątek z nią, dla odświeżenia głów? A jeśli wolisz nie, to może później wpadniemy na jakieś zupełnie nowe pomysły.]

    ~ Lavon / Nila

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie mógł powstrzymać się przed ciekawością, do czego był zdolny wilkołak w sytuacji, gdy wywar tojadowy nie hamował jego dzikich zapędów. Oczywiście nigdy nie chciałby przekonać się na własnej skórze, niemal obsesyjnie pilnując prawidłowego spożywania magicznej mikstury ilekroć zbliżała się pełnia. Ale jednak ten element zaintrygowania gdzieś się tlił, irytująco brzęcząc mu w tle głowy. Wszak nie pamiętał zbyt wiele z tamtej feralnej nocy, niemalże od razu zmroczony koszmarnym bólem; obraz ojca radzącego sobie z krwiożerczym wilkołakiem był jak za czerwoną mgłą, niewyraźny i pourywany. Choć minęło prawie pół wieku odkąd Remus Lupin co miesiąc rezydował w Wrzeszczącej Chacie, będąc powodem plotek o nawiedzeniu tego miejsca przez hałaśliwe i nieposkromione duchy, to na pewno pozostały jakieś ślady. Głupio byłoby mu przyznać jednak, że był ciekaw śladów pazurów na drewnianych ścianach czy meblach, świadczących o szukającej ujścia nieposkromionej wściekłości…
    Na moment jednak rozproszył się, skupiając swoją uwagę na niezadowolonej pannie Bones. Tak jak się spodziewał, pomysł nie przypadł jej do gustu i miała całkiem słuszne argumenty by się tam nie pchać… Może tylko poza tym, że ktoś mógłby ich zauważyć. Odruchowo zerknął w kierunku ścieżki łączącej Hogsmeade z Hogwartem i nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby ich dostrzec. Jeżeli by weszli właściwie od razu, unikną przyłapania. Zaraz jednak znów spoglądał na Emerson, wyraźnie zaskoczony tym prawie, choć spodziewał się bardzo hardego nie… Wystarczyło jednak rozwinięcie by skrzywił się bardzo wymownie. Nie powinien chyba być zaskoczony, że kolejny raz Mer pchała się tam, gdzie nie powinna tylko z powodu głupich wyskoków jej irytującej młodszej siostry. Nadal pamiętał jakiego stracha napędziła im na Śmiertelnym Nokturnie i czuł złość na myśl o kłopotach w które o mało wpakowała się starsza z Puchonek.
    — Nie będziemy mieli kolejnej okazji. A nie chcę potem żałować, że nie spróbowałem — wyjaśnił spokojnie. Nie musiał tłumaczyć, że następna wycieczka do Magicznej Wioski będzie już znacznie bardziej tłumna, przez co również nieporównywalnie łatwiej o przyłapanie; gdy uczniowie wrócą z przerwy świątecznej, nauczyciele mając pod sobie więcej niepokornych nastolatków będą uważniej przyglądać się co niecnego ich wychowankowie knują… Zmieszał się lekko gdy padły kolejne słowa. To faktycznie z boku mogło wyglądać głupio, to jego zainteresowanie wejściem do środka. Prawda była jednak taka, że właśnie o Lupina mu chodziło… O to, że gdyby nie wywar tojadowy, właśnie tak wyglądałyby jego comiesięczne przemiany. Był świadom tragedii jaka rozegrała się w tych murach, słyszał przecież o śmierci Severusa Snape’a z rąk Lorda Voldemorta. Być może zaledwie kilkanaście metrów od miejsca w którym stali teraz, niegdyś znajdowało się ciało? To też było interesujące, ta kulminacja ciemnej mocy… A może po prostu był nieco skrzywiony przez własne wilkołactwo i chęć tropienia w przyszłości takich złoczyńców. Niemniej jednak, tkwiąc tu na mrozie, po kostki w śniegu, nie miał najmniejszej ochoty wyjaśniać tego tak rozlegle i szczegółowo jak pewnie należało. Usprawiedliwi swój głupi pomysł nieco później, gdy będą przy kominku popijać gorącą czekoladę.
    — Dobrze, zrobimy tak. Wracaj do zamku, zajmij się swoją świeżutką książką… A ja rozejrzę się trochę i zobaczymy się wieczorem na kolacji — zaproponował, posyłając jej lekki uśmiech i nachylił się by ucałować ją przelotnie w zaróżowiony od mrozu (a może od irytacji na jego głupie pomysły?) policzek. To, ze nie zamierzał jej na siłę ciągać do środka wcale nie oznaczało przecież, że zrezygnuje z zakradnięcia się do Wrzeszczącej Chaty, choćby miał to robić w pojedynkę.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  43. Victor od nadmiaru targających nim emocji, nie miał ochoty na jedzenie. Mimo wszystko, kąciki jego ust drgnęły delikatnie ku górze, gdy panna Bones wyjaśniła dlaczego postanowiła złożyć mu wizytę. Już dawno w zasadzie nikt nic dla niego nie zrobił, dlatego przyniesiona kolacja specjalnie dla niego, była miłą odmianą w szarej rzeczywistości.
    — Dziękuję, ale chyba nie dam rady nic dziś przełknąć. Zjem z pewnością rano, gdy może mój żołądek przestanie się buntować — odpowiedział, starając się nie brzmieć w sposób obojętny, tak jak zwykle, to miało miejsce. Uniósł brew, gdy zapytała, czy wszystko jest w porządku.
    — A czy wyglądam jakby było wszystko w porządku? Szczerze, to wątpię, więc dziwię się, że ktoś jeszcze zadaje takie pytania — zagadnął z zaskakującą lekkością w głosie, która zaskoczyła jego samego. — Nie licząc faktu, że moja dziewczyna zerwała ze mną dla innego z dnia na dzień bez wcześniejszych rozmów czy czegokolwiek innego, straciłem pozycje w drużynie, nie mogę robić tego, co tak cholernie kocham, własna rodzina się mnie wyparła, na korytarzach zamku mijają mnie z obojętną miną, nie chcą zamienić ze mną najmniejszego słowa, poza Maggie, która dopiero, co zaczęła swoją przygodę z Hogwartem i musze powtarzać rok, to wszystko jest dobrze, zajebiście dobrze — powiedział, będąc w pełni poważnym, choć wraz z końcowymi słowami, miał ogromną ochotę się roześmiać. Sam momentami nie dowierzał temu jak mocno zmieniło się jego życie. Miał wiele planów, był wpatrzony i zakochany po uszy w swojej dziewczynie, nie miał problemów z nauką i wszystko naprawdę zmierzało ku lepszemu, pomijając fakt skomplikowanych relacji z rodziną. Z dnia na dzień jego życie uległo ogromnej zmianie. Wypadek zaprzepaścił wszystko, co dotychczas zyskał. Był świadom, że wszystko, co każdego spotyka, dzieje się po coś, jednak w jego przypadku, czuł miażdżącą niesprawiedliwość. Dlaczego odebrano mu tak wiele? Przecież tak bardzo się starał…
    Ward z cichym westchnieniem, chwycił w dłoń butelkę z sokiem dyniowym i upił kilka łyków, gdy na jego kolana wskoczyła Sushi. Urocza kotka, prawie nigdy nie odstępowała swojego właściciela na krok, choć gdy tylko w jej zasięgu pojawiał się nie kto inny jak Urquhart, zapominała o swoim panu, znacznie bardziej woląc pieszczoty ze strony starszego Krukona. Zwinęła się w maleńki kłębuszek, by spokojnie iść spać. Victor pokręcił głową, po czym przesunął dłonią po jej miękkim futerku, na co kotka zareagowała głośnym mruczeniem.

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  44. Skłamałby zapierając się, że nie przyszło mu do głowy, że panna Bones w całym swym rozsądku i racjonalności nie pozwoli mu popełniać głupot w pojedynkę. W żadnym razie nie próbował jednak wymusić na niej podobnej decyzji i podstępem skłonić do eksplorowania wspólnie zakamarków Wrzeszczącej Chaty. Wiedział, że mają z Emerson nieco inne podejście do łamania reguł. On i tak odkąd byli razem znacznie się uspokoił i nie popełniał już tylu głupotek (jednak perspektywa tłumaczenia się przed nią była bardziej odstraszająca niż widmo szlabanu wlepionego przez nauczyciela) co wcześniej. Niemniej jednak z ich dwójki to ona była niezaprzeczalnie tą porządniejszą, mniej skorą do ignorowania szkolnego regulaminu. A tu proszę, najwyraźniej ani myślała odpuścić w momencie gdy chciał przekonać się na własnych oczach jakie zniszczenia zachowały się nawet kilkadziesiąt lat po tym, gdy zamknięty był tu rozwścieczony wilkołak…
    — Nie wiem, co jeszcze głupszego miałoby mi przyjść do głowy — parsknął śmiechem, ale jego dłoń powędrowała ku jej ręce i splótł ich palce, a spojrzenie jakie jej posłał pełne było mieszanki czułości i rozbawienia… Ten słodki moment nie miał jednak prawa trwać więcej niż parę sekund, bo ryzykowali przyłapaniem – lada moment ktoś mógłby pojawić się na ścieżce i pechowo skierować wzrok akurat w kierunku Wrzeszczącej Chaty. Puchonka miała rację poganiając go by ruszył się i zaczął robić to, po co właściwie tutaj przyszli. Dlatego też, nie zamierzając próbować dostać się do środka od frontu, pociągnął Emerson za sobą, na tyły domu. Tam również na pierwszy rzut oka nie było jak wejść. Miał świadomość, że pozabijane drzwi i okna to jedynie przykrywka, mająca pozornie zatrzymać ewentualnych intruzów. Budynek na pewno został otoczony magią uniemożliwiającą wtargnięcie. Sięgnął wolną dłonią za pazuchę i wyciągnął różdżkę.
    — Z tobą mam przynajmniej większe szanse powodzenia — mruknął pod nosem, posyłając jej szybkie spojrzenie. Nie były to fałszywe pochlebstwa, byle tylko udobruchać Emerson. Jasnowłosa dziewczyna może i nie miała zacięcia do nielegalnych eskapad, ale zawsze wiedział, że była wyjątkowo utalentowaną czarownicą; musiał uznawać jej umiejętności magiczne jeszcze gdy oficjalnie się bardzo nie lubili, choć wolał nie wypowiadać wówczas tego na głos. W sytuacji gdy mieli wspólnie działać nad włamaniem się do Wrzeszczącej Chaty, powinno pójść znacznie sprawniej niż gdyby się za to zabrał osobiście. Odchrząknął cicho i wymruczał pod nosem zaklęcie, obierając sobie za cel jedno z zabitych dechami okien. Jednak tak jak się spodziewał, podstawowe czary nie przyniosły absolutnie żadnego postępu.
    — Spróbujmy razem, może uda się wtedy złamać czary ochronne na tym oknie — wymruczał, podchodząc bliżej. Puścił dłoń panny Bones i przesunął palcami po nierównej fakturze drewna, czując pod palcami, że kryła się w tym pewna magia… Musieli tylko przełamać zaklęcia nałożone na to konkretne miejsce i zapewne uda się im pozbyć fizycznej przeszkody w postaci grubych jesionowych desek. — Celuję w miejsca przybicia, sądzę że tam to wszystko jest najmocniej skumulowane. Gotowa? — spytał, upewniając się, że w tym samym momencie uniesie różdżkę. Kiedy to uczyniła, skinął lekko głową i po cichu zaczął odliczanie trzy, dwa, jeden…. Z obu różdżek powędrowało w tej samej chwili światło i uderzyło w drewno, a zaledwie sekundę później dało się słyszeć donośny trzask…

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  45. Dochodziła północ. Milliesant ślęczała w pokoju wspólnym Ślizgonów nad rolką pergaminu, w skupieniu produkując esej na temat historii wojen trolli. Nie uczęszczała już na historię magii, ale nie gardziła żadną monetą. Za odpowiednią opłatą mogła podjąć się każdego tematu (zdarzyło jej się nawet raz czy dwa napisać wypracowanie z mugoloznawstwa!). Nie bała się pochylić nad starymi księgami w hogwarckiej bibliotece – większość z nich w końcu nie gryzła, a nawet jeśli, na każdą przecież był jakiś sposób – i wolała odpłatnie poświęcić swój czas wolny na zgłębianie danego tematu niż po raz kolejny przyglądać się grupie kolegów z domu znęcającej się nad którymś pierwszoroczniakiem. Lloyd nie widziała w tym żadnej rozrywki. Znacznie bardziej wolała mierzyć się z przeciwnikiem o zbliżonym poziomie zaawansowania niż z dzieciakiem, który po raz pierwszy w życiu chwycił w dłoń różdżkę. A jeszcze wyżej niż bezsensowne przepychanki ceniła sobie czas, poświęcony na zdobywanie srebrnych i złotych monet. Odkąd stała się tym, czym się stała, rodzice jeszcze mocniej przykręcili jej kurek, a choć od zawsze na wszystko musiała zapracować (głównie zachowując się odpowiednio, zgodnie z oczekiwaniami rodziców) i nigdy nie dostawała tego, czego chciała na tupnięcie nóżką, teraz sytuacja była jeszcze trudniejsza. Milliesant była jednak zbyt dumna, by prosić rodziców o pieniądze, więc znalazła własny sposób na zdobycie tego, czego potrzebowała. Co bardziej leniwi hogwartczycy chętnie płacili za wyręczenie ich w pisaniu długich, nudnych esejów, a Lloyd skwapliwie z tego korzystała.
    Ziewnęła, stawiając kropkę na końcu ostatniego zdania. Uniosła zmęczony wzrok znad pergaminu. Oczy piekły ją już od migotliwego blasku świec – nie było to najlepsze światło to pisania. Przesunęła spojrzeniem po pomieszczeniu, w kącie pokoju dostrzegając grupę kolegów z roku jej młodszego brata. Coś jej jednak nie pasowało w tym obrazku. Zmarszczyła brwi, przyglądając się rozwichrzonym czuprynom, zaczęła je liczyć i nagle zrozumiała – Zachariaha nie było wśród nich. Było to o tyle dziwne, że rzadko kiedy widywała ich osobno. A już szczególnie o tej porze.
    ― Dante, gdzie się podział Zackie? ― spytała, podchodząc do grupki chłopców. Wywołany czternastolatek podniósł na nią twarz. Milliesant zauważyła, że oczy już same zamykały mu się ze zmęczenia, ale domyślała się, że nie zaproponuje kolegom powrotu do dormitorium jako pierwszy. Sądząc po trzymanych przez niego kartach, miał znacznie więcej do stracenia niż tylko swój honor.
    ― Nie wiem ― odparł Dante, wzruszając ramionami. ― Chwilę przed ciszą nocną wyszedł do biblioteki i jeszcze nie wrócił.
    Lloyd zmarszczyła brwi, uważnie lustrując twarz chłopca. Próbowała wyczytać z jego miny, czy mówił prawdę. Nie wierzyła, że jej brat tuż przed godziną policyjną zaszył się w szkolnej bibliotece – zwykle to ona pisała mu zaległe referaty, Zack nigdy nie był szczególnie pilnym uczniem. Dante ewidentnie kłamał. Pytanie brzmiało, czy robił to świadomie.
    ― Mów prawdę, Dante. Inaczej nigdy więcej nie napiszę za ciebie już żadnego wypracowania. Szczególnie z zielarstwa ― zagroziła, doskonale wiedząc, że chłopak nie radził sobie z tym przedmiotem kompletnie.
    ― Kiedy ja nie kłamię! ― zaprotestował. Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że Milliesant mu uwierzyła. Nie napawało jej to optymizmem, bo jeśli Zachariah naprawdę okłamał swojego najlepszego kumpla i nie pisnął nawet słowem o swojej nocnej eskapadzie starszej siostrze, ewidentnie miał coś do ukrycia. A jeśli miał coś do ukrycia, to mogło oznaczać tylko jedno. Kłopoty.
    Milliesant westchnęła ciężko. Wróciła do stolika, przy którym pisała esej. Machnęła różdżką, cicho wypowiadając zaklęcie, dzięki któremu atrament wysechł momentalnie i zwinęła pergamin, chowając go wraz zresztą przyborów do torby. Zaklęciem odesłała ją do pokoju, a sama ruszyła na poszukiwania młodszego brata. Ten dzieciak miał zbyt duży talent do ładowania się w tarapaty, żeby tak po prostu mogła teraz zasnąć. Musiała go znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W coś ty się wpakował tym razem, mały głupku?, zastanawiała się, najciszej jak potrafiła stąpając ciemnymi korytarzami lochów. Starała się osłaniać słabe światło padające z różdżki tak, aby nie obudzić drzemiących w obrazach postaci. Nie potrzebowała, żeby któryś z życzliwych malunków doniósł uczynnie dyrektorowi, że jakaś uczennica wałęsa się nocą po Hogwarcie. Nie miała jednak zielonego pojęcia, gdzie mógł zaszyć się jej młodszy brat, a to znaczyło, że czeka ją najprawdopodobniej dość długi spacer tej nocy.
      Nie spodziewała się, że ktoś poza nią był dziś na tyle szalony, by szwendać się po ciszy nocnej szkolnymi korytarzami. Nim jednak zorientowała się, że tuż za zakrętem, do którego się zbliżała, ktoś również skrada się w jej kierunku, wpadła na drobną sylwetkę. Impet uderzenia nie był duży, ale Lloyd rażona niespodziewanym dotykiem jak prądem odskoczyła gwałtownie, wpadając na stojącą w zagłębieniu korytarza zbroję. Zaklęła pod nosem, bo hałas, jakiego narobił uderzający o posadzkę metal, słyszał pewnie sam dyrektor Hogwartu. Uniosła różdżkę. Skoro i tak nie uniknie już zdemaskowania, może się przynajmniej dowiedzieć, kto dziś będzie jej katem. A nuż uda się go urobić i za jakieś gratisowe wypracowanie nie zgłosi jej nocnej wycieczki opiekunowi domu?
      ― Emerson? ― mruknęła zaskoczona, gdy w bladym świetle różdżki rozpoznała blond czuprynę. Nie znały się dobrze, ale chodziły razem na kółko zielarskie, a przez prawie pięć lat były na jednym roku i miewały już wcześniej wspólne zajęcia. Milliesant kojarzyła więc dziewczynę całkiem dobrze, również z jej braku skłonności do łamania zasad. Stąd widok Krukonki wywołał w niej jeszcze większe zdziwienie, zakrawające wręcz o niepokój. Co mogło ją wywlec z dormitorium o tej porze?

      [Twój pomysł z nastoletnią miłostką spodobał mi się tak bardzo, że nie przedłużając postanowiłam nam od razu zacząć wątek. Nie gniewaj się, a gdyby coś było nie tak, to krzycz. Muszę trochę odrdzewieć. ^^]

      Milliesant Lloyd

      Usuń
  46. [Wybacz, że tak długo nie pojawia się rozpoczęcie naszego wątku, ale mam jakąś blokadę. Za każdym razem, gdy przysiadam do laptopa mam w głowie całkiem niezły pomysł, który jednak okazuje się w wykonaniu beznadziejny, przez co wszystko kasuje i zaczynam od nowa. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła i masz jeszcze troszkę cierpliwości do mnie. <3]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  47. Zdecydowanie wolałby nie zostać przyłapany na łamaniu regulaminu szkolnego, gdy robił to w towarzystwie Emerson. Jego rodzice byli już przyzwyczajeni do regularnie nadsyłanych notek informacyjnych o kolejnym wybryku ich jedynego syna… Dlatego też nie sądził by zdziwiła ich wieść o wałęsaniu się po Wrzeszczącej Chacie. Nawet jeżeli ostatnimi czasy nieco się uspokoił, to przecież wiadomo, że prędzej czy później coś głupiego wpadnie mu do głowy. Co innego państwo Bones… Począwszy od faktu, że jasnowłosa Puchonka stanowiła przykład prymuski zarówno gdy mowa o ocenach, jak i o nienagannym zachowaniu. Nie spodziewał się by kiedykolwiek sowa poleciała do rodziców Emerson z informacją o jej jakimkolwiek niestosownym zachowaniu. Należało też nadmienić, że Alexander nie miał okazji ich dotychczas poznać i wolałby nie zrobić pierwszego wrażenia jako ten, przez którego Mer wylądowała na szlabanie i dostała reprymendę. Dlatego też, wcale nie z obawy o ewentualny szlaban, ale o podpadnięcie teściom, ani myślał dać się przyłapać… Na szczęście szybko przeszli na tyły budynku, gdzie nie powinno ich sięgać żadne ciekawskie spojrzenie. Mogli więc działać w skupieniu, nie oglądając się co chwila przez ramię. Domyślał się zresztą, że musieli skupić się na próbach dostania, bo to zadanie nie należało do najłatwiejszych… Odrobina współpracy i zmysł Emerson, a deski blokujące im wejście do środka zniknęły.
    — Bones, to wszystko tylko świadczy o twoim guście… — mruknął z rozbawieniem, posyłając Emerson zadziorny uśmiech w odpowiedzi na uwagę o zwierzętach. Jakby było mało jego bezczelności, to w momencie gdy mijał dziewczynę, klepnął ją zaczepnie w pośladek. Sadząc po sile z jaką to zrobił (i fakcie, że na dwie sekundy zacisnął palce nim się wycofał) i zadowolonym śmiechu, nie można było mówić o choćby najmniejszym przypadku. Zaraz jednak zameldował się pod oknem, machając różdżką by otworzyło się na oścież. Tym razem poszło bez większych problemów, więc chwycił się dłońmi i bez wahania podciągnął lekko w górę, z łatwością wdrapując na parapet, by potem zeskoczyć na podłogę.
    Nieco spróchniałe deski zaskrzypiały złowieszczo pod jego stopami, nieprzyzwyczajone do znoszenia takiego ciężaru. Musiał wytężyć wzrok, próbując dostrzec coś w półmroku jaki panował wewnątrz. Fakt, że dotychczasowa gruba warstwa kurzu wzbiła się w powietrze ledwo do środka wdarł się podmuch mroźnego, zimowego powietrza, niczego mu nie ułatwiał. Zrobił jednak parę kroków przed siebie, zostawiając za swoimi plecami miejsce dla Emerson, która lada moment miała się również zameldował w środku. Przez moment rozważał zaoferowanie jej pomocy, ale rozsądnie doszedł do wniosku, że ofukałaby go za sam pomysł, że mogłaby tego potrzebować. Dlatego też, choć wąski snop światła zza jego sylwetki trochę oświetlał wnętrze, wymruczał ciche zaklęcie i dodatkowo oświetlił duże pomieszczenie.
    — Wygląda na to, że nikogo od dawna tu nie było — powiedział cicho, przesuwając spojrzeniem powoli po całym pokoju. Było tak jak się spodziewał… Pełno porozrzucanych mebli połamanych na mniejsze lub większe części. I ta ciężka, niemalże mroczna atmosfera, którą przesiąkła cała Wrzeszcząca Chata. Jego wzrok spoczął na przewróconym stole, zaledwie dwa metry na lewo. I zastygł na sekundę lub dwie, nim bez słowa podszedł bliżej, kucając. Bezwiednie przesunął palcami po wgłębieniach w drewnie. Ślady pazurów ciągnęły się przez niemalże przez całą szerokość, głębokie i wyraźne jakby zostały zrobione poprzedniej nocy…

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  48. — Na Merlina… — westchnął Ward, gdy w pełni zdał sobie sprawę, że odezwał się zupełnie niepotrzebnie. Nawet nie wiedział, co dokładnie popchnęło go do tego, aby stać się tak wylewnym. Zagryzł dolną wargę, zaś palcami nerwowo pomasował skronie. W głowie miał zbyt dużo myśli, aby teraz zebrać je w całość i wyciągnąć chociażby najmniejsze wnioski.
    — Nieciekawie — kiwnął głową w potwierdzeniu na słowa panny Bones, po czym przekręcił głowę w jej stronę, aby ponownie na nią spojrzeć. — Ale sądzę, że nic gorszego wydarzyć się już nie może — zaśmiał się nerwowo. Nie był pewien, czy chce dalej brnąć w rozmowę, jednak jeśli już wykazał się względem Puchonki, taką otwartością, to nie miał nic więcej do stracenia, a przynajmniej już bardziej zbłaźnić się nie mógł. — Jeśli mam być szczery, to chce po prostu zdać te pieprzone egzaminy, zdobyć tytuł łamacza zaklęć i pokazać rodzicom, że nie potrzebuję ich łaski, aby sobie poradzić i naprawdę coś osiągnąć… Na miotłę i tak już nie wsiądę, więc staram się przekserować swoje plany w nieco inną, równie efektywną stronę, ale nie ukrywam, że w ostatnim czasie wszystkiego zebrało się zbyt wiele.
    Ward poprawił koc, który szczelnie okrywał jej ciało, po czym pozwolił sobie na ciche westchnienie, będące oznaką poczucia bezsilności względem losu. Pokracznie wychodziło mu od dobrych kilku miesięcy okazywanie emocji oraz radzenie sobie z nimi. Stracił poczucie humoru, nie tryskał optymizmem, wycofał się jeszcze mocniej z życia towarzyskiego. Chyba po prostu potrzebował przestrzeni wokół siebie, pewnego rodzaju osamotnienia, nawet jeśli momentami dawał do zrozumienia o tym, nieco zbyt agresywnie. Bliźniacze rodzeństwo wraz z resztą, poza niemalże najmłodszą Maggie, nie obdarzyli go najmniejszym spojrzeniem od początku roku. Nie wiedział, co zrobił źle. Zawsze stał za nimi murem, troszcząc się o nich z największą uwagą, Widocznie wpływ ojca był tak silny, że nie znaleźli w sobie na tyle siły, aby się przeciwstawić.
    — Chyba straciłem też kontrolę nad własną i nad samym sobą — skwitował i odruchowo spojrzał w stronę drzwi od Skrzydła, gdy odniósł wrażenie, że ktoś tutaj się zbliża. Na szczęście jedynie mu się wydawało. Nie chciał, aby Emerson oberwała po uszach, za przesiadywanie w skrzydle. W końcu, to on niepotrzebnie zaczął kłapać jadaczką, wykazując się nagłą szczerością. Prawdopodobnie od dawna tego potrzebował, tylko uparcie nie chciał się do tego przyznać. Z panną Bones nie łączyła go tak naprawdę żadna bliższa relacja, być może dlatego, z taką łatwością wszystko z siebie wyrzucił.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  49. Koniecznie musiał podpytać pannę Bones o wskazówki jak psocić, by nie dawać się na tym przyłapać. Co prawda miał już swoje sprawdzone metody (bo przecież oczywiste, że nie za każdym razem zdarzały mu się wpadki, a wręcz z czasem już bardzo sporadycznie), ale nadal można by było co nieco ulepszyć. Zwłaszcza, że Emerson najwyraźniej posiadała umiejętności, które bardzo by mu się przydały… Nawet jeżeli nie teraz, to może za jakiś czas, na konkretnych szkoleniach. Oj, zdecydowanie wrócą jeszcze do tego tematu, choć może niekoniecznie teraz. Zwłaszcza, że właśnie dostali się do wnętrza Wrzeszczącej Chaty i Alex wreszcie mógł zaspokoić swoją ciekawość. Nie miał pojęcia jak zareaguje na widok tego, co zastaną… Ale gdzieś z tyłu głowy chyba spodziewał się tego dziwnego mrowienia, które mu właśnie towarzyszyło…
    — Między innymi — odparł powoli, jednocześnie wymownie przesuwając wzrokiem dokoła, jakby chciał zasygnalizować Mer to, co sam dostrzegał. Zmasakrowany, połamany stół nie był jedynym dowodem na niepohamowaną wściekłość zamykanego tu wilkołaka; ściany i podłogi również nosiły ślady pazurów, tak że w miejscu, które kiedyś było jadalnią, nie ostał się nawet jeden nienaruszony mebel. Pod stopami przy każdym najmniejszym ruchu chrupała potrzaskana porcelana… Bezwiednie sięgnął palcami w dół, zahaczając o fragmenty talerzyka leżącego na podłodze. Czy za każdym razem wbijałby się w jego łapy, kalecząc poduszki, aż podłogę znaczyły ślady krwi…? Skrzywił się lekko na samą myśl. Nawet mając przed sobą te wszystkie dowody na straszny los, jaki co miesiąc przechodził Lupin, nie potrafił wyobrazić sobie ogromu jego cierpienia. Przemiany były okropne, ale łatwiej było mu czekać na pełnię ze świadomością, że wywar tojadowy powstrzymuje go przed ranieniem innych. Zatrzaśnięty w pułapce wilkołak, nie mogąc polować, wyładowywał wściekłość na samym sobie… Poruszył się nieznacznie i gdy wstawał, mimowolnie przesunął dłonią po swoim lewym boku. To nie tak, że blizny, które nosił pod koszulką go zaswędziały, ale chyba intuicyjnie potarł je lekko przedramieniem, doskonale pamiętając, że tam są. Uniósł spojrzenie i dostrzegł, że Emerson widziała jego gest, zapewne świadoma tego, co właśnie zrobił. Jasnowłosa dziewczyna miała w końcu już okazję zobaczyć ślady zębów na jego skórze; Alex przez cały ten czas miał możliwość pozbyć się blizn dzięki zaklęciom uzdrawiającym, ale odmówił gdy medycy w Mungu mu to zasugerowali. Może to głupie i w jakiś sposób naiwne z jego strony, ale pozbycie się ich tylko by zamaskowało problem, który przecież nigdy nie zniknie. A tak, choć początkowo czuł wściekłość za każdym razem gdy po prysznicu stawał przed lustrem nad umywalką, udało mu się oswoić z tym widokiem i sądził, że dzięki temu łatwiej i szybciej zaakceptował to, co się mu stało. — Chodźmy może na górę… — zaproponował, ruszając do wyjścia z pokoju. Oczywiście o ile schody zupełnie nie spróchniały i uda się im utrzymać ich ciężar, co wcale nie było takie wykluczone. Zatrzymał się tylko na moment, gdy mijał Emerson; w prawej dłoni wciąż dzierżył różdżkę, którą oświetlał wnętrze, ale drugą miał wolną. I bardzo dobrze, bo mógł ująć jej rękę i spleść ich palce, prowadząc ją powoli w głąb budynku.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  50. [Dziękuję bardzo za powitanie! <3 I bardzo dobrze, niech wyprzedzają, Puchoni na to zasługują. Cieszę się, że teraz jest nas trójka, bo jak zobaczyłam taką samotną (choć wspaniałą) reprezentacją Hufflepuffu, to aż mi się smutno zrobiło...
    Również życzę ogromu weny! <3]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  51. [Cześć! Pięknie dziękuję za powitanie. :) No i, oczywiście, miło jest być pamiętanym!
    Również życzę tego samego, no i w razie chęci zapraszam do nas, oczywiście. :)]

    Gail Rivers

    OdpowiedzUsuń
  52. Victor brał na siebie naprawdę wiele, może też zbyt wiele, aby nie myśleć o tym, co zrzuciły na jego barki ostatnie miesiące. Los, jednak był na tyle złośliwy, że przypominał mu o rodzinnych problemach chociażby na hogwarckich korytarzach, gdy mijał swoje rodzeństwo, które w sekundzie na jego widok milkło i kierowało wzrok w zupełnie inną stronę. Sprawy sercowe również stąpały po bardzo cienkim podłożu. Bardzo pragnął odciąć się od przeszłości, ale ilość bodźców, które uderzały w niego z otoczenia, była zbyt duża, aby umiał sobie z tym poradzić.
    — Nowe hobby — zaśmiał się, kręcąc przy tym w wyraźnym rozbawieniu głową. Nie była, to głupia myśl, aczkolwiek nic więcej nie było na tyle ważne, aby Victor poświęcił temu, tak wiele uwagi, jak chociażby grze w Qudditcha. — W zasadzie mam wiele zainteresowań, ale nie chce ich wyciągać na światło dzienne. Zdecydowanie wole, aby pozostały tylko i wyłącznie dla mnie — dodał, mając nadzieję, że Emerson zrozumie, co dokładnie Krukon miał na myśli. — Na początku przygody w Hogwarcie, uparcie rysowałem, ale ostatni rysunek zrobiłem w końcówce drugiej klasy. Jakieś pokraczne szkice walają się jeszcze po moim kufrze. Nie było, to nic porywającego… Od początku przygody w Hogwarcie stworzyłem nawet własną księgę zaklęć, ale żadne z nich nie zostało opatentowane, poza Alexem nikt więcej tego nie widział.
    Ward był naprawdę ambitnym młodzieńcem, jednak tak wiele wydarzeń w jego w życiu, w krótkich odstępach czasu, widocznie podcięło mu skrzydła. Powoli odzyskiwał siły zarówno te fizyczne, jak i psychiczne, ale nie wątpił w to, że w końcu odnajdzie się w zupełnie innym świecie i dostosuje się do zmian, do których zmusił go los.
    — Kiedyś nawet chciałem zostać animagiem, a jeśli wszystko dobrze pójdzie, to już za dwa tygodnie wrócę do klubu pojedynków, ale zostaw, to jak najbardziej możliwie dla siebie. Wiem, że byłem obiektem sporych plotek na temat wypadku i nie tylko, chce znowu sobie tego oszczędzić.
    Victor posłał pannie Bones delikatny uśmiech, po czym chwycił w dłoń butelkę z sokiem dyniowym, aby upić spory łyk. Był mocno uzależniony od tego soku, a tym bardziej, że dość często zasychało mu w ustach. Nie wyobrażał sobie dnia bez ów pysznego specyfiku. Posiadał nawet dość imponujący zapas soku dyniowego pod swoim łóżkiem, czym nie dzielił się z nikim poza młodszą siostrą Maggie oraz najlepszym przyjacielem.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  53. [Dobry wieczór! Bardzo dziękuję za tyle miłych słów. Zależało mi, aby nie wyszedł z niego taki typowy Ślizgon, bo takich pewnie już przewinęła się cała masa i jak chodzi o tej dom - to jest mój debiut, a ilość pozytywnych komentarzy uznaję za plus i chyba coś tam mi wyszło. :) Oh, nie mogłam się oprzeć. Zwłaszcza, że Nawiedzony Dwór... zrobił na mnie ogromne wrażenie i idealnie mi pasował do miejsca, w którym Castor mógł się wychowywać. ♥ Oh, na taką relację piszę się bez dwóch zdań! Takie powiązania są najlepsze, a sama póki co załapałam tylko szkolne znajomości. Aktualnie trochę oczy już mi się kleją i mogę nie trafiać w odpowiednie klawisze, ale jutro od razu po zajęciach wpadnę, aby obgadać wątek ewentualnie może zgadamy się na mejlu i tam ustalimy co, jak kiedy i gdzie?:)
    I dziękuję, mam ogromną nadzieję, że ten pobyt jest już moim ostatnim!:) Od siebie jeszcze muszę dodać, że Twoja pani jest przecudowna i kupiła mnie w pełni! :D]

    Castor Blackthorne

    OdpowiedzUsuń
  54. [Niewykluczone, że ścieżki Twojej pani z ambicjami na smokologię i mojego Nico kiedyś się przecięły, bo on tak jakby z recyklingu jest. ;D Emerson za to jest Puchonką, Nico to wystarczy, żeby robić do niej maślane oczęta na zielarstwie, nieważne, czy już ma chłopaka, czy nie, w mordę zawsze może oberwać. Z przyjemnością zaproszeni z jeszcze większą przyjemnością wpadamy i zgłaszamy swoją gotowość: napiszmy coś, co skończy się draką. ;D]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  55. [Nico lubi siać zamęt, więc oberwać w mordę mógłby nawet dla własnej rozrywki. Naprawdę, on jest absolutnie niereformowalny. A tak bardziej serio - własna hodowla Mandragor i tajemnica, to coś, w czym się na pewno odnajdziemy. Nico jak tylko zobaczy kawałek dziwnego cienia przy szklarniach, zaraz wyjmie różdżkę i poleci sprawdzać, co to może być, nieważne, czy go to pod Bijącą Wierzbę, czy do Zakazanego Lasu doprowadzi. Ale sam się będzie cykał, więc Emerson przypadkiem pociągnie za rączkę. Może to ona będzie tym głosem rozsądku, który tak mu rozbrzmiewa w głowie, haha?
    W razie czego to zawsze szukamy wszelkich znajomych, kolegów i koleżanek, których Nico w imieniu rodziców regularnie zaprasza na wakacje ze smokami w Rumunii. Ale to tylko taka nasza sugestia, pomysł z zielarstwem bardzo nam się podoba!]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  56. [Nico niby też unika przemocy, ale jednak jest męskim mężczyzną w wieku lat osiemnastu i myśli, że skoro panuje nad smokami, to może sobie pozwolić na więcej. Dobrze, to mamusie się przyjaźniły, wakacje ze smokami i Emerson mamy ustalone. Powiedzmy, że Mer wie, jaki Nico jest narwany, mogła być nawet świadkiem, jak sobie połaskotał rogogona i zarobił swoją zrąbistą bliznę, czemu by nie, skoro to przyjaźń rodzinna i pokoleniowa. Teraz będzie jego głosem rozsądku. Nico, nie idź tam, bo coś cię zeżre.]

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  57. [To chyba dobrze, że po moim wybyciu na fora parę lat temu da się go poznać, haha! Chociaż jestem zdania, że przynajmniej z takiego głąba co uważał się za jedyne słuszne słoneczko w panteonie greckim to mnie kojarzyć powinnaś, bo ta postać wyżebrała od twojej zapłacenie za jedzenie (jak taki typowy prostak). :’) Słuchaj, zawsze możemy pomyśleć nad wątkiem, jak będę miała na blogu już dwie postacie i wtedy zdecydujesz sobie, kto pasowałby ci bardziej i urządzimy sobie burzę mózgów. Deuce wpadnie jakoś bliżej weekendu, następne dwa dni będę mieć dość zabiegane. A chęci to tam nie podlegają wątpliwościom, jakby co – zawsze chętnie popiszę. Cóż, teraz pozostaje mi liczyć, że zastępca szefa tego departamentu nie był tak oblegany jak szef i nie będę musiała kombinować, bo nie jestem jeszcze na tyle zorientowana! ;D]

    Vane Pollock

    OdpowiedzUsuń
  58. [Hejo!
    Tylko trochę się inspirowałam Winx, które obejrzałam w ciągu jednego dnia :D, a widząc zdjęcie Abbey z niebieskimi kwiatkami, nie mogłam tego motywu ze Shreka nie wykorzystać, który jest przecież tak genialny! :D
    Ale ja nie o tym.
    Jeeejuuu! Jakie cudowne zdjęcie! <3 Minęła dłuższa chwila nim udało mi się oderwać i przewinąć dalej. Karta również jest cudowna, a sama Emerson wydaje się takim cudownym promyczkiem. Na wątek bardzo chętnie się piszę! Mogą nie tylko prowadzić handel mugolskimi książkami, ale mogą też mieć dwuosobwy Klub Książki :D Tessa na początku też miała być wielką fanką Dziwnych losów Jane Eyre, ale ostatecznie Mała Księżniczka mi bardziej do niej pasowała :D
    Chodzi Ci może jakiś konkretny pomysł po głowie, czy robimy burzę mózgów? :)]

    Tesaya Fairchild

    OdpowiedzUsuń
  59. [Jeśli bardzo nie chcesz rozpoczynać, mogę wziąć to na siebie. ;)]

    OdpowiedzUsuń
  60. [To poczekajcie na nas troszeczkę, postaramy się szybko podesłać. ;**]

    OdpowiedzUsuń
  61. [ Szczerze mówiąc aż do tej pory nie zauważyłam, że zdjęcie faktycznie pasuje kolorystycznie do barw domu - urzekło mnie po prostu.
    Dziękujemy ogromnie za powitanie i obiecujemy, że nie puścimy z dymem tej szkoły i postaramy się aby wszyscy dotrwali do końca roku ze wszystkimi kończynami!]

    Grace McCoy

    OdpowiedzUsuń
  62. [ Hej! Dziękuje za miłe powitanie! Szczerze mówiąc nie wiem jeszcze jaką drogą pójdzie Loreta, bo to wszystko się u niej ciągle zmienia :D Ja Emerson też pamiętam, ciężko byłoby zapomnieć takiej buźki. Życzę Ci dużo veny <3 ]

    Loreta Gellert

    OdpowiedzUsuń
  63. [Cześć! Ale tutaj pięknie! I zdjęcie, i kod, i tekst! Po przeczytaniu stwierdzam, że jest w sumie zupełnym przeciwieństwem Noelle, ale mam wrażenie, że się dogadają! Pewnie Westlet byłaby tym wstrętnym dzieciakiem, który bez przerwy zagaduje i się śmieje. Moja Puchonka ma potrzebę, by lubili ją wszyscy, więc dla wszystkich jest miła. Dodatkowo obie powinny podłapać temat transmutacji, bo Noelle w starszej formie, którą pisałam była nauczycielką transmutacji.
    Kurczę, teraz trochę mi szkoda, że jednak nie wzięłam ścigającej, bo miałabym całkiem fajny pomysł. Dam radę i bez tego!
    Powiedzmy, że moja panna w końcu dołączyła do drużyny na pozycję szukającego rok temu i dopiero teraz udaje jej się przełamać barierę Emerson. Może zacznie postrzegać Noelle jako mniej denerwującą niż dotychczas, ale zrobi coś, co znowu sprawi, że Emerson będzie miała jej dość? :D Noelle będzie się tam składać i rozkładać, by starsza koleżanka w końcu ją polubiła.]

    Noelle

    OdpowiedzUsuń
  64. [Cały czas dąży do prawdy, ale tak – niewykluczone, że przyniesie ona więcej złego, niż dobrego. Może kiedyś uda mi się zawrzeć kawałek jego historii w notce, choć wszystko będzie zależne od czasu, którego na wszystko niestety brakuje. Lubię szczere i autentyczne osobowości, a Emerson jest ich doskonałym przykładem, a ponieważ jej plany są jeszcze niesprecyzowane, jestem szalenie ciekawa, dokąd zaprowadzi ja przyszłość :) Dziękuję serdecznie za ciepłe powitanie i tyle dobrych słów!]

    Callan R. Rosier

    OdpowiedzUsuń
  65. [Razem z Nicholasem baaaardzo dziękujemy za powitanie i przesyłamy moc wirtualnych przytulasów oraz życzymy, aby wena była mniejszą paskudą ode mnie <3]

    You know who

    OdpowiedzUsuń
  66. Poczuł przyjemne ciepło gdy chłodna dłoń Emerson spoczęła w jego dłoni i mógł spleść ich palce. Jej obecność, nawet gdy nic nie mówiła, działała na niego uspokajająco. Nadal nie chciał ujawniać przed całym Hogwartem swojej drugiej natury, ale nie wyobrażał sobie, że mógłby trzymać to przed nią w tajemnicy – i wcale nie chodziło o fakt, że przecież Puchonka była zbyt inteligentna by przeoczyć jego comiesięczne przemiany. Ściskał mocno jej rękę, gdy wspinali się po schodach na piętro, nie spodziewając się tego, że ich milczenie za chwilę zostanie przerwane tak niepoważną propozycją.
    Syknął cicho z niezadowoleniem, w jednej chwili odwracając się w kierunku jasnowłosej dziewczyny. Niestety, wciąż zbyt wolno, bo zdążył tylko zacząć wypowiadać jej imię, z zamiarem natychmiastowego zaprotestowania przeciwko pomysłowi rozdzielenia się, a panna Bones już maszerowała na prawo, zostawiając go za swoimi plecami. Domyślał się, że chciała w ten sposób przyśpieszyć ich zwiedzanie i mieć argument, że przecież wszystko obeszli i żadne z nich nie natknęło się na nic wyjątkowo fascynującego, więc mogą się już zbierać do zamku. Mógł co prawda zignorować jej próby i pójść jej śladem, ale domyślał się, że obrzuci go tylko paroma prychnięciami i znajdzie inny sposób by czym prędzej opuścić Wrzeszczącą Chatę. Poirytowany – choć przecież nie miał ku temu racjonalnych powodów – ruszył na lewo, przechodząc wąskim korytarzem w kierunku skąpanych w mroku drzwi.
    Drzwi zaskrzypiały cicho i z szurnięciem przesunęły się po podłodze, aż musiał pchnąć mocniej by je otworzyć pomimo obwieszenia. W środku było zaskakująco jasno, przynajmniej w porównaniu z pomieszczeniami, w których był dotychczas. Okna również zabito deskami, ale na tyle niechlujnie i nierówno, że z każdego z nich dobiegały snopy światła. Szybko też zrozumiał, że to właśnie stąd ciągnął ziąb, bo okna były albo potłuczone, albo w ogóle pozbawione szyb, przez co ciągnął mróz. Wydawało się, że i tutaj nie znajdzie nic poza typowym chaosem po rozszalałym wilkołaku szukającym ujścia swojej wściekłości. Rozejrzał się jednak z zainteresowaniem, dokładnie studiując każdy zniszczony mebel i ślady pazurów nawet na ścianach… Cały czas gdy tu był, nieprzyjemny dreszcz raz po raz przebiegał przez jego kręgosłup, a cichy głos w głowie szeptał, że to byłby jego los, gdyby nie genialny wynalazek Belby’ego…
    Zamyślony wycofał się i nieco bezwiednie pchnął drzwi znajdujące się tuż obok, które prowadziły do zrujnowanej łazienki. Zmarszczył nos na widok potłuczonej ceramiki, od razu dochodząc do rozsądnego wniosku, że nie chce sprawdzać czy tu zachowały się jakieś ślady po czyjejkolwiek obecności. Na tym piętrze zostało mu więc tylko jedno pomieszczenie, skoro resztę przetrząsała Emerson, a potem już tylko kolejny poziom i to wszystko. Sam nie wiedział jakie miał odczucia względem tej wizyty… Kłębowisko myśli nie pozwalało mu na jasne zdefiniowanie tego, co tak właściwie sądził na temat wnętrza Wrzeszczącej Chaty. Pchnął drzwi i tym razem również, podobnie jak w łazience, musiał pomóc sobie różdżką… Snop światła przesunął się powoli po wnętrzu, dawnej sypialni. Baldachim leżał roztrzaskany na połamanym łóżku, choć głównie elementy zsunęły się na ziemię. Spojrzał niżej i w pierwszej chwili nie zrozumiał co to za ciemne plamy na drewnianej podłodze. Zmarszczył brwi, podchodząc bliżej i kucnął; sięgnął dłonią i poczuł pod palcami mokrą fakturę błota… W jednej chwili zerwał się na równe nogi i wypadł z pokoju.
    — Emerson!

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  67. [No to idealnie, bo Noelle ma niezdrowy nawyk spóźniania się niemalże wszędzie. Jak coś ją mocno zajmie, to potrafi zapomnieć o całym świecie. To słuchaj, co Ty na to, by Noelle zupełnie zapomniała o treningu, na którym to nawet się nie pojawiła. Dajmy, że wciągnęła się w jakąś książkę, chociaż dla mnie, to mogła po prostu ten trening przespać. Połączymy to z transmutacją, bo na koło moją Puchonkę mogę zapisać w każdej chwili, a możemy przyjąć, że zajęcia dodatkowe odbywają się zaraz po treningu. Oczywiście Noelle się spóźni, usiądzie z przyzwyczajenia obok Emerson, która ewidentnie będzie niezadowolona i pewnie chwilę Westley zajmie, zanim się zorientuje, o co chodzi. Może Bones dałaby się namówić na dodatkowy trening, by pomęczyć Noelle? Co Ty na to?]

    Noelle

    OdpowiedzUsuń
  68. — Brzmi ciekawie, ale czy się do czegoś nadaje? — zagadnął Victor z delikatnym uśmiechem. Poświecił naprawdę ogrom czasu, aby skompletować naprawdę obszerną kolekcję swoich zaklęć, jednak nie miał odwagi się z nikim nimi podzielić. Chował księgę na dnie swojego kufra, uważając ją za naprawdę coś cennego, w końcu włożył w nią wiele wysiłku. Uniósł brew ku górze, gdy temat umiejętności zmieniania się w animaga miał swą kontynuację. — To naprawdę świetnie, że z tego nie rezygnujesz. Ja niestety muszę to porzucić…. No wiesz, nadal nie wróciłem do pełni sił, a próba przemiany może mnie kosztować wiele. Nie ukrywam, że trzymam za ciebie kciuki.
    Na twarzy Warda zamajaczył się swobodny, nieco szerszy uśmiech, którego zdecydowanie od kilku miesięcy na jego twarzy brakowało. Pogodził się z myślą, że wiele jego planów być może nigdy nie zostanie zrealizowanych, jednak zdanie śpiewająco egzaminów oraz rozpoczęcie drogi jako przyszły łamacz zaklęć stało na piedestale jego ambicji i nic nie było go w stanie złamać, nawet pieprzona, uporczywa kontuzja. Krukon drgnął niespokojnie, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi Skrzydła Szpitalnego, by chwilę później usłyszeć zbliżające się w ich stronę kroki.
    — Maggie — rzucił Victor, by chwilę później objąć ramionami sylwetkę wyraźnie zmartwionej, jedenastoletniej siostry. — Nie powinno cię tu być — powiedział, spoglądając karcąco na zarumienioną buźkę Krukonki.
    — Ciebie tutaj też nie powinno być, a tymczasem ciągle w twoim rozumie więcej głupoty niż rozsądku — odbiła pałeczkę, patrząc na starszego brata z wyraźnym wyrzutem w oczach. — Myślisz, że jesteś niezniszczalny? — dodała, krzyżując ramiona na wysokości piersi. Jak na tak małą osóbkę, Maggie posiadała wiele temperamentu, który często było ciężko zdusić w zarodku.
    — Umm… — zająknął się Ward i spojrzał w stronę Emerson. — No tak, poznaj moją młodszą siostrę, Maggie — powiedział, wskazując na jedenastolatkę, która uważnie przyjrzała się Puchonce, niemalże lustrując ją wzrokiem od góry do dołu.
    — Maggie — wyciągnęła w stronę panny Bones swoją dłoń i wymusiła na twarzy delikatny uśmiech. — Skądś cię kojarzę… nieważne, jeszcze sobie przypomnę — zagadnęła, nie odrywając wzroku od blondynki, przez co Victor posłał towarzyszce przepraszające spojrzenie. Maggie była cholernie bezpośrednia, a przy tym było jej wszędzie pełno. Zawsze kojarzyła wszystkie twarze, była we wszystkim jako pierwsza poinformowana, a tym bardziej żyła w świecie hogwarckich plotek.
    — Nic mi nie jest Maggie, wracaj do dormitorium — powiedział Ward, na co Krukona wyraźnie się oburzyła, przybierając obronną postawę.
    — Nic ci nie jest? Wmawiasz sobie, że możesz wszystko, testując swoją wytrzymałość. Pomyślałeś o osobach, którym na tobie zależy? Ja, Alex i kilka innych osób się o ciebie martwi, idioto, więc choć raz postaraj się zadbać o swój egoistyczny tyłek.
    Victor uniósł jedynie dłonie do góry w geście totalnej kapitulacji. Nigdy nie miał szans, aby przegadać własną siostrę, a miała przecież zaledwie jedenaście lat.

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  69. Od roślin Nico zdecydowanie wolał zwierzęta, a wśród zwierząt szczególnie upodobał sobie smoki, jednak rodzice stawiali warunki, a Nico słuchał, bo nie miał innego wyjścia. To znaczy miał, ale wtedy zostałby odesłany z Rumunii na całe wakacje i tyle widziałby rezerwat oraz znajdujące się w nim smoki. Teraz, na ostatnim roku nauki, kiedy właściwie był i czuł się całkiem dorosły metoda rodziców, którzy terroryzmem wymuszali na nim zainteresowanie czymś innym poza opieką nad magicznymi stworzeniami oraz dbanie o przyzwoite oceny, no, ta metoda odrobinę przestawała działać. Już nie mogli zagrozić, że spędzi lato w Walii, jeśli zarobi zbyt wiele nędznych albo okropnych.
    Tym sposobem Nico odkrył więc w sobie jeszcze pasję do zielarstwa i teraz mógł ją postawić prawie w tym samym rzędzie, co pasje do smoków i Puchonek. Prawie robiło jednak w jego przypadku całkiem dużą różnicę, wciąż więc większość wolnego czasu spędzał na uganianiu się za dziewczynami albo opowiadaniu wszystkim chętnym (i tym zupełnie niechętnym też) o smokach, Rumunii, wszystkim, co kochał.
    Wracając jednak do zielarstwa — w towarzystwie Emerson Bones uderzało ono Nico po prostu jakoś inaczej. Odnosił szczere wrażenie, że uwielbiałby działać jej na nerwy niezależnie od tego, czy byłaby Puchonką, czy nie, aczkolwiek od czasu do czasu wzdychał żałośnie, wspominając, jak to został skrzywdzony lata temu przez Tiarę Przydziału, bo mogliby siać zamęt w tym samym pokoju wspólnym, a tak to oddzielały ich przeciwne strony zamku. Przeżywał jakoś ten fakt, ale z trudem, ogromnym trudem. Bo uwielbiał Emerson zaczepiać. Wkurzać. Dręczyć swoją obecnością. Rozśmieszać. Nic dziwnego, że kiedy nauczycielka zielarstwa wspomniała o grupowym projekcie na lepszą ocenę, w sekundę pokonał długość całej szklarni, porwał Emerson za rękę, podniósł w swojej i donośnym głosem oznajmiał, że się zgłaszają. Wiedział, że chciała z nim spędzać więcej czasu. Widział to w jej spojrzeniu, które mówiło w tamtej chwili Nico, pajacu, uduszę cię. No to chociaż lepszą ocenę dostanie.
    Mandragory nie były im obce, jednak zawsze tak samo wkurzające. Te, którym robili dobrze przesadzając je wieczorami do większych doniczek, darły się wybitnie głośno, a wszystko to dlatego, że ktoś był tak bezczelny, by zaproponować im więcej miejsca do rozrastania swoich pomarszczonych korzeni. Oburzające, no skandal po prostu.
    Za szybami szklarni było już ciemno, wieczory przychodziły teraz szybko, ale wewnątrz panowało przyjemne ciepło, chwilami nawet zbyt przyjemne, nie było nawet mowy, żeby wytrzymać w pełnym rynsztunku, dlatego Nico dawno pozbył się rękawic na przykład i radził sobie bez. I tak miał poznaczone bliznami, szorstkie ręce, smoki nie wybaczały, jeśli pchało się łapy tam, gdzie sobie ich nie życzyły, więc co mu tam szkodziło.
    — Emerson! — zawołał nagle, gdy wyciągnął z przymałej doniczki wyjątkowo rozrośniętą, głośną i wierzgającą mandragorę. — Em! Mer! — wołał, ściągnąwszy z uszu grube nauszniki. — Patrz! — kontynuował, kiedy wolną ręką trącił w ramię zajętą własną pracą dziewczynę. — Pomyślałem, że ma twoje oczy — zażartował niezbyt grzecznie, porównując małe ślepia rozdartej mandragory do pięknych i błyszczących oczu Emerson, ale wiedziała przecież, że to tylko żarty. Za dobrze go znała, a oni oboje znali swoje granice i wiedzieli, jak daleko mogą posunąć się z przytykami, zanim zajdą jednak za daleko.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  70. [To żebyś nie musiała pisać o niczym, to nam zacznę na dniach jakoś!]

    Noelle

    OdpowiedzUsuń
  71. [Ja też jestem amebą w kody i błogosławię osoby z American Godsów, co umieją w kodziki i się nimi dzielą, bo to jest ratunek, to jest złoto, to jest wybawienie.
    Dziękuję Ci bardzo za takie miłe powitanie :D Cieszę się, że Raven przypadł Ci do gustu, a skoro już tak się stało, to bardzo bym chciała porwać Mer na jakieś pisanie!
    Skoro jej ojciec pracuje w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów, to w sumie daleko do sekcji aurorów nie ma, a i czasem mogło się zdarzyć, że jakaś niemiła sprawa łączyła oba te wydziały. Raven mógłby się znać, albo i całkiem nieźle przyjaźnić z Panem Bones, a stąd już całkiem niedaleko do znajomości z samą Mer, którą widywałby głównie dlatego, że często bywa w Hogwarcie ze względu na żonę. Nie wiem tylko w czym mógłby jej pomóc, albo co mogliby razem porobić, chyba, że Mer byłaby zainteresowana rozmowami o pracy xD]

    Raven

    OdpowiedzUsuń
  72. [Ojej, jak miło, że ją ktoś rozpoznał :) Też lubię jej buźkę, a ponieważ wybór wizerunku postaci to dla mnie najtrudniejsza rzecz na świecie, poszłam na łatwiznę, padło na Bunt Lykanów, zgadza się. Naprawdę lubiłam Underworld, zwłaszcza początkowe filmy. Chociaż, akurat imię brata, Lucien, jest trochę hołdem dla starej postaci zabójcy z bloga fantastycznego, bardzo go lubiłam i zwykle w swoich różnych wcieleniach bywał prawdziwym lodowcem jeśli chodziło o okazywanie uczuć. Imię... rany, to chyba były jeszcze czasy blogów onetowych, naprawdę nie pamiętam, czemu go wtedy takim uraczyłam, ale się przyjęło.
    Ona właśnie bardzo chce odmiany i ma dosyć aurorów, wojny, czarnej magii, także bardzo potrzebowała odmiany. Określenie magiczny weterynarz mega mi się podoba xD
    Gratuluję swobody pisania, lekkości klawiatury i ciętego, lekko ironicznego humorku, który osobiście kocham. Karta napisana cudownie, przeczytałam na jednym oddechu i aż żałuję, że więcej tekstu nie ma. Dopiero teraz widzę, jak bardzo się cofnęłam w pisaniu ;p Już wiem, co miałam powiedzieć: bardzo podobają mi się wstawki na temat ulubionych powieści. Urzekły mnie i cóż. Po prostu kocham.
    Jestem na etapie wgryzania się w bloga, ale gdybyś chciała coś pokombinować z pisaniem, to zapraszam i obiecuję poszukać czegoś, co mogłoby być punktem zaczepienia.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zapomniałam, że nick nie równa się podpis.
      Nira Sorel

      Usuń
  73. [Pięknie dziękuję za powitanie! Cieszę się, że wraz z Tristanem mogliśmy dołączyć do tak pięknego grona Puchonek! Emerson nie ma się czego bać, to dobry chłopak, nawet jeśli nieco zakręcony. I nie sądzę, by istniała rzeczywistość, by tych kilka nocy zakuwania na nic się Emerson nie zdały, więc na tym polu też nie ma się czego obawiać. :D
    Ja z kolei muszę powiedzieć, że jestem zachwycona kreacją Emerson. Twój styl pisania jest bardzo przyjemny w odbiorze, a sama panna Bones niezwykle ciekawa i taka autentyczna. Podoba mi się, jak subtelnie łamie te puchońskie schematy, a jednocześnie tak doskonale pasuje do tego domu. A ta jej ambicja i niezliczona ilość planów na przyszłość to w ogóle wisieńka na torcie!
    Muszę przyznać, że mam wielką ochotę napisać coś z Tobą i Twoją piękną panią. Czy byłabyś zainteresowana? Tristan i Emerson są na tym samym roku i w tym samym domu, nie ma opcji, żeby przez te wszystkie lata nie mieli ze sobą kontaktu. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że Tristan na pewno podziwia tę jej ambicję i pracowitość, może nawet kiedyś skorzystał z jej pomocy, kiedy miał gorszy czas i ominął zajęcia? Odwdzięczyłby się mnóstwem gorących czekolad z najlepszymi piankami na świecie!
    Jeszcze raz dziękuję za powitanie! <3]

    TRISTAN s.

    OdpowiedzUsuń
  74. [Ojej, pochłonęłam kartę w całości i stwierdzam, że Emerson jest cudowna, począwszy od wizerunku, kończąc na jej charakterze! Poza widywaniem się na boisku Qudditcha czy błoniach nasze panie nie mają ze sobą raczej dużo wspólnego w Hogwarcie, ale Quidditch to już zawsze coś, a pani Raven również wyznaje filozofię, że nie ma nic lepszego niż ten podmuch wiatru we włosach, więc ostatecznie łączy je wspólna pasja i skłonności do wyrażania swojej opinii prosto z mostu. Dodatkowo zauważyłam, że kombinujecie coś w kierunku wątku z panem mężem, więc pomyślałam sobie, że gdybyś była chętna i cierpiała kiedyś na niedosyt wątków, to zawsze można by wprowadzić jakiś epizodyczny wątek właśnie w temacie Quidditcha czy spotkania z Ravenem, w zależności na co ostatecznie się zdecydujecie. Co Ty na to? =)
    I tak, masz rację, kiedyś pojawiłam się tutaj z inną panią i teraz wracam z Evelyn. No i oczywiście – dziękuję bardzo za takie miłe powitanie! <3]

    Evelyn Raven

    OdpowiedzUsuń
  75. [Mam właśnie podobną wizję na urzędników i samych aurorów, więc piąteczka xD Choć czasem tych aurorów to można by podpiąć pod jakąś jednostkę antyterrorystyczną, albo coś. Zwłaszcza w takich czasach, kiedy szalał sobie Voldemort, ale na szczęście, to już za nami.
    Tak, Raven w istocie mógł czasem wdepnąć do ich lokum pod Oksfordem, bo kiedy zapali się do jakiejś sprawy, albo nie daj boże złapie trop, to koniec, z pracy nie wyjdzie póki delikwenta nie złapie i nie doprowadzi przed oblicze Wizengamotu, więc jak najbardziej jestem za tym by panowie się znali dobrze i lubili.
    A pomysł z czarnomagicznym artefaktem brzmi super, naprawdę. Można to urozmaicić jeszcze o parę innych smaczków, chociażby o to, że jeśli już raz coś za Mer polazło, to Raven ot tak jej już nie puści z obawy przed tym, że może się coś stać. W końcu jak był jeden nieprzyjemniaczek, to mogą być i kolejni, jeszcze gorsi. Z kolei fakt, że Mer nie chciała martwić ojca mocno ograniczałby pan aurorowi możliwości reagowania, no bo jak tu przenieść się do Biura Aurorów z Mer ze sobą i jednocześnie uniknąć pytań i tego, po co mu kurde uczennica z Hogwartu xD]

    Raven

    OdpowiedzUsuń
  76. [Skoro jej ojciec to taki typowy pan prokurator to z kolei Raven to typowy glina, który wlezie wszędzie, weźmie nadgodziny, a czasem nawet trochę za bardzo nagnie obowiązujące prawo byleby tylko zrobić to, co co trzeba. Przy tym wszystkim towarzyszy mu też lekka paranoja, czasem bezpodstawnie wietrzy spisek, lub sądzi, że ktoś czyha na Evelyn (a wrażenie to znacznie urosło w siłę po jej wypadku) ale generalnie nie jest to zaburzające jego osąd, ani nie burzy zbytnio jego kariery zawodowej. Przynajmniej na razie, bo potem to kto wie xD
    Dobry plan, wszystko ładnie się zaczyna składać w całość. A jak Mer powie Ravenowi, że jej siostra kupiła to w Hogsmeade, tuż pod jego nosem, to naprawdę mu zabije ćwieka i biedny będzie się gimnastykował ze sprawą, aż w końcu jednak padnie decyzja o przeniesieniu się do Ministerstwa... A tam to już się zobaczy, ale podejrzewam, że zostanie wszczęte odpowiednie śledztwo żeby gościa od naszyjnika złapać, bo to wielce niepokojące żeby takie przedmioty sprzedawano w bezpośrednim sąsiedztwie Hogwartu. I jednocześnie trzeba będzie naprawdę użyć mózgu żeby to wszystko ukryć przed Panem Bonesem by oszczędzić siostrom ewentualnego suszenia głowy... xD]

    Raven

    OdpowiedzUsuń
  77. Nico wiedział, że Emerson lubiła się uczyć i to go bardzo niepokoiło. Wśród różnorakich uczuć, które w nim budziła, na prowadzenie wysuwała się ciekawość połączona z przemożną, właściwie niemożliwą do zignorowania chęcią wchodzenia jej w drogę. Ale nie takiego skrajnie upierdliwego i chamskiego, tylko lekko uciążliwego. Ot, na tyle, żeby między stosami książek i pergaminów oraz napisanych na najwyższą ocenę esejów nie zapomniała, że zawsze miał ochotę kręcić się przy niej taki Nico, z całą swoją słabością do Puchonek i wszystkiego, co z Puchonkami związane.
    Uwielbiał Puchonki. I Emerson też. Przywiązanie brało się też z tego, że pozwoliła mu się wyryczeć na własnym ramieniu, kiedy rany po poparzeniu smocznym ogniem otworzyły się do żywego mięcha, ale o tym przy ludziach nie rozmawiali. Tak więc… tak. Nico by się od Mer nie odkleił, nawet gdyby obrzuciła go tuzinem zaklęć. A że siał spustoszenie… Cóż, przecież właśnie w tym tkwił cały jego urok. Nie mogła odmówić mu uroku.
    — Zmyślasz, misiu kolorowy — odpowiedział dziarsko na przytyk o tym, jakoby to niby miał dzielić rozum z mandragorą. On się nie darł, kiedy wyciągano go z łóżka, którym dla takiej mandragory była jej doniczka. Tylko obijał nieziemsko zaspany o każdy mebel w dormitorium, a potem dosypiał przy śniadaniu na stole z pasztecikiem dyniowym w ręce. Sypiał dobrze tylko wtedy, kiedy śniły mu się smoki.
    Wyzwanie jednak podjął (bo to niewątpliwie było właśnie wyzwanie, nie pomylił prośby Emerson z niczym innym) i pomaszerował po ogromny wór ziemi, a gdy spróbował go podnieść, coś chrupnęło mu w plecach. O korzystaniu z zaklęć nawet nie pomyślał — musiał się przecież popisać, jaki to był silny i wysportowany, w końcu nie po to przez całe wakacje przewalał smocze łajno, żeby teraz nie szpanować mięśniami. Nie zraził się, że worek był zbyt ciężki, by mógł go podnieść. Złapał go w połowie i zaczął ciągnąć w stronę Emerson. Byle kto by nie uciągnął. — Proszę — oznajmił, cały dumny i czerwony na twarzy z wysiłku. Stracił formę po świętach, stracił ją okrutnie. Musiał wziąć się za siebie, bo zepsuje sobie opinię wśród Puchonek. — Ale chyba nie powiesz, że tylko na to ci się przydaję? — zasugerował z uprzejmym uśmieszkiem.
    Złapał za kłaki kolejną mandragorę i wytarmosił ją ze zbyt małej doniczki, jak zwykle delikatny i ostrożny niczym słoń w składzie porcelany. Zakładał, że tak czy tak będzie darła tę małą mordę, więc równie dobrze mógł to zrobić szybko, niż wolniej. Rzucił jeszcze ostatnie przebiegłe spojrzenie w stronę niewzruszonej Mer, ale nagle przesunął wzrok z niej na ścianę szklarni i, wciąż trzymając wrzeszczącą mandragorę w dłoni, obrócił się gwałtownie.
    — Widziałaś to? — zapytał dziwnie poruszony, odwracając się na powrót w stronę Emerson.
    Oczy podejrzanie mu błyszczały.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  78. [Trochę jednak mi zeszło dłużej niż w ogóle brałam to pod uwagę. Cóż… choroba przytwierdziła mnie do łóżka, już jestem, co prawda z lagiem umysłu, ale jest jak jest. ;D
    Dobra – do brzegu – mam parę pomysłów, jak ugryźć tę krukońsko-puchońską znajomość, ale może najpierw jeszcze zostawię tę przestrzeń, abyś dała mi znać, czy coś udało ci się wymyślić i powinnam się z tym zapoznać, czy może nie. Chyba że zmieniłaś zdanie co do Vane’a i do niego też mam coś wymyślać. ;>]

    Deucent

    OdpowiedzUsuń
  79. W co oni się na brodę Merlina wpakowali? A raczej… W co on ich wpakował? Plątanina myśli chaotycznie rozbijała się wewnątrz jego ciemnej łepetyny, a każda sekund która dzieliła go od dotarcia do Emerson podsuwała kolejne scenariusze. Nie zwykł tracić głowy w stresowych momentach, ale tym razem, gdy panna Bones zniknęła mu z oczu i nie wiedział co czyha się w cieniu, czuł jak narasta przeszywający strach. To z jego inicjatywy w ogóle znaleźli się we Wrzeszczącej Chacie, nieskrępowanie rozglądając po opustoszałym wnętrzu… Tylko właśnie, okazało się, że wcale nie było to tak niezamieszkałe miejsce, jak mógłby podejrzewać na pierwszy rzut oka. Pomimo wszystkich przyprawiających o ciarki opowieści, które krążyły o tym szczególnym domostwie, raczej nie spodziewał się by ktoś faktycznie tu przebywał, czając w ciemnościach. W poprzednich dniach napadała spora warstwa śniegu, ale ich kroki były jedynymi, które dostrzegł wokół chaty; to zaledwie pierwszy z powodów dla których nie spodziewał się napotkać tu innej żywej duszy. Wnętrze cuchnęło stęchlizną, a pozabijane okna dodatkowo sugerowały, że ich włamanie było pierwszym od bardzo dawna. Kto tak dobrze ukryłby swoją obecność, chowając przed ciekawskimi intruzami? Tego lada moment miał się dowiedzieć, bo w szaleńczym tempie wypadł z pokoju i ruszył na drugi koniec korytarza, cały czas mocno zaciskając palce na różdżce. Od początku podobał mu się pomysł rozdzielenia, bo każdy zakamarek Wrzeszczącej Chaty wręcz śmierdział słabą wonią czarnej magii. Nawet choć racjonalnie zakładał, że są tu sami, to wciąż istniało sporo paskudnych wypadków, które mogłyby się im przydarzyć. Teraz jednak, widząc ślady na zabrudzonej posadzce, wyklinał jak łatwo jej uległ i poszedł w innym kierunku.
    Usłyszał zduszony trzask, który zapewne byłby znacznie donośniejszy gdyby nie odległość i oddzielające go od źródła dźwięku zamknięte drzwi. Spodziewał się, że właśnie tam znajdzie Emerson w wciąż nieznanym mu towarzystwie. Zdecydowanym ruchem wpadł do środka, nieprzejęty żałosnym skrzypieniem drzwi. Od razu dostrzegł stojącą zaledwie parę metrów od niego pannę Bones, która jednak uparcie wpatrywała się w jeden punkt. Sekundę później już widział to, co tak zszokowało ją… Wysoka postać odziana na czarno kryła się w cieniu, ale maska, pod którą chował oblicze, wyraźnie odbijała się na tle mroku w świetle ich rozpalonych różdżek. Dreszcz przebiegł mu po plecach, bo bez problemu rozpoznał w bogato zdobionej, srebrnej masce odzienie Śmierciożercy. Tak jak Emerson znał ją jedynie z historycznych zmianek, ale nigdy nie widział nikogo, kto by ją nosił, ujawniając swoją wierność Czarnemu Panu. Śmierciożerca powoli obrócił spojrzenie ku niemu, ale Alex nie dostrzegł wibrujących oczu, a jedynie zionącą chłodem pustkę, gdy… Zniknął.
    Zatoczył się do tyłu, bezwiednie szukając oparcia w zabrudzonej ścianie, o którą na moment oparł dłoń. To, co widział, nie mogło być prawdziwe… I choć doskonale wiedział już, że nie było, i tak poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. Na zabrudzonej zakurzonej podłodze leżała dziewczyna, której śliczne jasne włosy rozrzucone były wokół głowy. Z trudem jednak można było dostrzec urzekający blond; zakrzepnięta krew sięgnęła nie tylko jej kosmyków, ale oznaczyła białe jak ściana oblicze i zbrudziła materiał ubrań. Rzeczy, które nosiła było poszarpane, gdzieniegdzie wręcz w strzępach, co odsłaniało liczne rany na jej ciele. Bez wahania potrafił rozpoznać, w których miejscach dosięgły ją ostre zęby, a gdzie w miękką, delikatną skórę wryły się bezwzględne pazury. Bladą twarz miała obróconą ku niemu i przez parę uderzeń serca patrzył w martwe oczy Emerson.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bogin… Nie miał już wątpliwości na co mieli pecha natknąć się we Wrzeszczącej Chacie. Kątem oka widział pannę Bones – tą prawdziwą, żywą i ciepłą – więc nawet na moment nie dał się nabrać na igranie z jego strachem. I pomimo, że po paru sekundach przypomniał sobie jak się oddycha, wciąż jednak nie miał najmniejszego pomysłu jak pozbyć się upiora. Na bogina działał śmiech i to jedyne, co mogło go przepędzić. Już dawno obmyślił (co wtedy wydawało mu się rozsądnym pomysłem) jak pozbyłby się złego ducha, przewidując jaką w jego obecności przyjąłby postać. A jednak się pomylił co do najważniejszego… I teraz nie miał pojęcia czy w ogóle był sposób na zamienienie tej krwawej sceny w coś zabawnego. Na szczęście byli we dwójkę… I tylko dzięki temu po chwili oblicze martwej dziewczyny zasłoniła maska Śmierciożercy, kryjąc jej tożsamość. Otrząsnął się, wykorzystując ten moment i machnął różdżką, a bogin poleciał w górę jak szmaciana lalka i zaczął wirować na żyrandolu.

      Urquhart

      Usuń
  80. — Przepraszam, Tommy! — krzyknęła Noelle, z chwilą, gdy przeskakiwała przez kanapę w Pokoju Wspólnym Puchonów, niechcący przy tym uderzając siedzącego na niej ucznia. Dziewczyna jednak nawet się nie obejrzała, żeby sprawdzić, czy nie naroiła większych szkód w pomieszczeniu. Jednak Puchon, który to zazwyczaj przesiadywał dokładnie w tym samym miejscu, zdawał już przyzwyczaić się do nagłego pojawienia się Noelle, która jak wiatr, przemieszczała się w pośpiechu do wyjścia. Zawsze jej to wybaczał. Gorzej było już z nauczycielem od transmutacji, który to zawsze patrzył na nią karcącym wzrokiem, gdy ona próbując wejść do Sali po angielsku, zupełnie niezauważona, nagle wykrzykiwał minusowe punkty dla Hufflepuffu. Chyba że miał dobry dzień, wtedy po prostu na chwilę przerywał i wracał do omawiania zaklęć.
    Drobna blondynka biegła więc w górę schodów, by dostać się na odpowiednie piętro, gdzie odbywały się zajęcia z koła transmutacji, na które zapisała się ku uciesze matki. Tata również ją w tym wspierał, ale dla Leanne Westley była to malutka nadzieja, że córka zrezygnuje jednak z kariery na boisku na rzecz o wiele roztropniejszego wyboru, jak zostanie aurorem lub nauczycielem. Noelle, wiedziała w środku, czemu chce oddać swoje czarodziejskie serce i były to porzucone marzenia taty o zostaniu ścigającym, które to wypełni w końcu jego córka. Jakże wtedy jeszcze mało o sobie wiedziała.
    Dobiegając do właściwych drzwi, dziewczyna przystopowała na chwilę. Poprawiła lekko potargane przez pęd włosy, wyprostowała szatę, którą włożyła w dormitorium na szybko, bez większego przypatrywania się, a także poklepała kieszeń na różdżkę, upewniając się, że znajduje się we właściwym miejscu. Gdy poczuła ukryty tam kawałek drewna, odetchnęła, a następnie złapała za klamkę, by dostać się do pomieszczenia.
    Drzwi do sali jak zawsze potwornie zaskrzypiały, przerywając początkowy monolog nauczyciela, który standardowo wyczekiwał w drzwiach skruszonej Puchonki, na której twarzy wykwitał uśmiech z cichymi przeprosinami. Niemalże cała klasa spojrzała na nią, ale Noelle nie przejmowała się tym zbyt bardzo, zamykając za sobą drzwi, a następnie szybki krokiem dochodząc do stolika, przy którym to zawsze siedziała. Nauczyciel milczał, a Westley miała nadzieję, że to jest ten szczęśliwy dzień, gdy nie usłyszy tego donośnego głosu, odejmującego jej domowi kolejnych dziesięciu punktów, które i tak odrobi w najbliższym czasie. Mężczyzna zaczął jednak mówić dalej, a na twarzy Puchonki wykwitł szczery uśmiech, sięgający niemalże od ucha do ucha.
    Dopiero teraz spojrzała na siedzącą obok dziewczynę, do której to zawsze się dosiadywała, odkąd to poznały się na boisku. Emerson uparcie słuchała nauczyciela, nie zwracając większej uwagi na młodszą koleżankę, przez co Noelle poruszyła się niespokojnie na krześle i zmarszczyła brwi. Spojrzała kontrolnie na wyjaśniającego coś starszego mężczyznę, a następnie nachyliła się w stronę Puchonki.
    — Cześć Bones — zaczepiła blondynkę, czekając, aż ta wyrwie się z zadumy, spojrzy na nią i uśmiechnie jak zawsze. Noelle jednak miała wrażenie, że Emerson była strasznie spięta.

    Noelle

    OdpowiedzUsuń
  81. Minęło już kilka lat odkąd na zajęciach z Obrony przed Czarną Magią miał okazję ujrzeć swojego bogina. I choć od tego czasu, podobnie jak Emerson, nie natknął się na upiora, nie miał wątpliwości, że zmienił on swoją postać. Wydarzenia tamtej feralnej nocy musiały odcisnąć swoje piętno… Wszak, nie bez powodu co jakiś czas nawiedzał go ten sam powracający koszmar. Choć szybko wtedy odpłynął, zmroczony bólem i gwałtowną utratą krwi, wciąż miał przed oczami sylwetkę wilkołaka. Łudząco podobny do wilka, ale z tą niepohamowaną furią w oczach i chęcią mordu, której nie dało się zapomnieć, nie ważne jak bardzo by się starał. Słyszał niski, chrapliwy warkot wydobywający gdzieś za swoimi plecami i odwracał się w ostatniej chwili, by ujrzeć błysk długich i ostrych zębów. Pamiętał jeszcze jak kły wilkołaka spływały jego krwią, gdy zamierzał się do ponownego ugryzienia… Kiedyś zasłyszał plotkę, że gdy Lupin był profesorem w Hogwarcie i przedstawiał bogina swoim uczniom, na moment przyjął on formę księżyca w pełni. Alex jednak nawet przez moment nie łudził się, że tak by to wyglądało u niego… O nie, zdecydowanie zbyt wyraźnie pamiętał wilkołaka, który go zaatakował… I jednocześnie miał bolesną świadomość, że tylko wywar tojadowy powstrzymywał go przed takim samym szaleństwem każdego miesiąca.
    Widok zagryzionej panny Bones był jednak po stokroć gorszy, a przez parę chwil cały świat skurczył się do tej makabrycznej sceny. Upiór się nie mylił, odgadując to, do czego sam nie chciał się przed sobą przyznać. A teraz myśl, której nawet nie dopuścił nigdy do siebie, zmaterializowała się na jego oczach. Nie miał pojęcia czy zmusiłby się do drgnięcia i zrobienia czegokolwiek, gdyby przypadkiem bogin sam mu nie pomógł, chowając puste oczy jasnowłosej dziewczyny za maską Śmierciożercy. Dopiero wtedy zdobył się do tego wysiłku, by jakimś cudem odegnać zjawę, posyłając z powrotem do wnętrza szafy, z której wypełzł. A potem zapadła cisza, przerywana tylko ich szybkimi, urywanymi oddechami…
    Dostrzegł Emerson, wciąż tkwiącą przy komodzie na zakurzonej podłodze i kolejny nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez jego ciało. Rozumiał dlaczego jej bogin przybrał postać Śmierciożercy – losy rodziny Bones w trakcie wojny czarodziejów były tragiczne i ogólnie znane w magicznym świecie. Nie pamiętał wszystkich imion i nazwisk, ale miał świadomość, że Lord Voldemort i ich poplecznicy zdziesiątkowali bliskich Mer, okrutnie karząc za odmowę przyłączenia się. Ten strach był czymś naturalnym, w pełni zrozumiałym. Jednak dopiero kiedy upiór skupił się na nim i przepoczwarzył, wszystkie sekrety zostały wyjawione. Na lekko drętwych nogach ruszył ku niej, łapiąc się myśli, że musiała się podnieść z tej brudnej posadzki.
    — Wracajmy do zamku — poprosił cicho, wyciągając ku niej dłoń. Naprawdę potrzebował w tej chwili poczuć bijące od niej ciepło i opiekuńczo zacisnąć mocno palce, ani myśląc wypuścić ją choć na moment. Obawiał się zamknąć oczy, bo być może znów ujrzy to, co przed chwilą udało się odgonić… — Ściemnia się, powinniśmy się pośpieszyć — dodał, choć przecież panna Bones na pewno nie potrzebowała zachęty by jak najszybciej zostawić daleko za plecami to przeklęte miejsce. Zerknął niepewnie na blade oblicze dziewczyny, obawiając się tego, co ujrzy w jej spojrzeniu po tym, gdy poznała prawdę o jego boginie.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  82. [To przechodzimy do rzeczy, bo nie ma czasu na rozczulanie się, ahaha! :’) Moje pomysły są takie luźne, więc da się nimi swobodnie pomanewrować. Kusi mnie danie im znajomości jeszcze od dzieciaka i zabawa z miotłami czy chochlikami, chociażby w posiadłości ojca Deucenta pod bacznym okiem jego wuja, żeby się nie połamali czasem. Jak znam życie to pewnie Ed przeklinałby łobuziackie zapędy Deuce’a, ale to wpisane już jest w jego wujkowe życie. Skoro byli na jednym roku, to i pewnie młody Faradyne czułby się w obowiązku mieć na nią oko przy wyprawie do Hogwartu. Tiara Podziału rozdzieliłaby ich do innego domu i tak też jakoś zupełnie naturalnie kontakt im się stopniowo rozluźniał. Quidditch mógłby podziałać za to spajająco, mimo bycia w dwóch przeciwnych drużynach i ten kontakt mógłby się odnowić do takiego stopnia, że Deuce od czasu do czasu uchroniłby ją przed nieumyślnym zrobieniem ze swojej szaty błotnej zjeżdżalni i nie miałby oporu przez żebraniem od niej napisania za niego wypracowania, bo dlaczego by nie być tak bezczelnym z natury. Poza tym widzę Emerson jako taką osobę, której Deucent ufa na tyle, by mógł dzielić się jakimiś swoimi sercowymi rozterkami, chociaż on ma jeden problem, który notabene sam tworzy w swojej relacji ze swoim chłopakiem-nie-chłopakiem, ale to już można zmilczeć z litości. Puchonka pewnie w swojej szczerości pociągnęłaby Krukonowi, uderzając w jego wirujące ego i utrzymując go twardo na ziemi. :’)]

    Deucent Faradyne

    OdpowiedzUsuń
  83. [Prawie rok temu byłam tutaj z Roley, która była kompletnym przeciwieństwem Lor haha Dziękuję ci serdecznie, a jeśli masz jeszcze gdzieś miejsce na wątek to dawaj znać, coś wymyślimy :)]
    Lor

    OdpowiedzUsuń
  84. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Emerson, Em, Mer. Nie mogę się doczekać, aż znowu będziemy razem przesadzać mandragory w gorrrrrącej szklarni.

    ~V jak let me be your Valentine

    OdpowiedzUsuń
  85. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Złośnico… Nie obiecam Ci spacerów przy pełni księżyca, ani że już nigdy nie oberwiesz ode mnie tłuczkiem... Ale nie tylko tego wyjątkowego dnia jesteś dla mnie najważniejsza.

    ~🐾

    OdpowiedzUsuń
  86. ❤ Poczta Walentynkowa ❤

    Lubię patrzeć na Twoje oczy, kiedy się skupisz. Jest w nich coś niezwykle pięknego, błyszczą się niczym gwiazdy rozsiane na nocnym niebie. Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak fascynująca się stajesz, kiedy świat przestaje dla Ciebie istnieć. Nawet nie wiesz, jak inspirujące i motywujące jest Twoje spojrzenie.
    Dziękuję za pomoc. Jesteś aniołem, Emerson.

    OdpowiedzUsuń
  87. [W sumie to może bym nawet miała jakiś pomysł... Lorren ma sowę a Em ma kota. Mogłybyśmy założyć, że kot Emerson z jakiegoś powodu upatrzył sobie małą sówkę Lor jako główne danie. Mniej więcej tak jak Krzywołap upatrzył sobie Parszywka. Wiadomo przez to Lor by non stop się wkurzała na pupila Em i ich relacja byłaby raczej chłodna. A z samym wątkiem, to myślę, że coś z kołem zielarskim byłoby ciekawe. Możemy założyć, że całe koło pojechało na sobotnią wycieczkę gdzieś za Hogsmeade w celu poznania trochę innej flory i zebrania roślin na zajęcia. Dziewczyny mogłyby zostać przydzielone ze sobą ku ich rozczarowaniu i oczywiście kłócić, bo oczywiście Merlin znowu zapolował na Boo. Przy tym wszystkim mogłyby się oddalić na tyle od reszty grupy, że by się po prostu zgubiły i musiały jakoś wspólnymi siłami wrócić do miejsca zbiórki. Możemy nawet założyć, że grupa już wróciła do Hogwartu zapominając o nich i ich wycieczka wydłużyłaby się znacznie. I myślę, że szłabym bardziej w stronę ocieplenia ich stosunków do siebie, kto wie może nawet skoczyłyby na szybkie piwo kremowe w Hogsmeade :) Co ty na to? Jak masz jeszcze jakieś inne pomysły to dawaj znać!]
    Lor

    OdpowiedzUsuń
  88. Drgnął nieznacznie, obserwując z góry jak Emerson spogląda na jego dłoń, zamiast bez wahania wesprzeć się na niej i wstać z brudnej, zimnej podłogi. Trwało to zaledwie chwilę, ale jemu wydawało się ciągnąć niemalże w nieskończoność. Tkwili tak w milczeniu, z ponurą świadomością, że bogin wciąż czai się za ich plecami, głęboko skryty w ciemnościach szafy. Nie chciał przekonać się jak długo upiorowi zajmie zebranie sił przed próbą kolejnego ataku i ukazaniem im raz jeszcze, czego się najbardziej boją. Nie to jednak najbardziej go martwiło…. Powątpiewanie panny Bones – bo właśnie tak odebrał ten moment zawieszenia – podsunęło mu kilka niezbyt przyjemnych myśli, których jednak nie zamierzał roztrząsać. A przynajmniej nie tu, i nie teraz. Zaraz jednak poczuł drobną, ciepłą dłoń w swojej dłoni i pociągnął jasnowłosą dziewczynę w górę, nie odsuwając się ani trochę, gdy poczuł jak drugą ręką sięga jego ramienia, wspierając się na nim. Odruchowo objął jej plecy, czując pod palcami kurz i pajęczyny (które zapewne znalazły się tam po tym gdy osunęła się na ziemię), ale nie zwrócił na to większej uwagi, pilnując by nie zachwiała się nawet na moment. Wobec narastającego, niewypowiedzianego napięcia, zerknął przez ramię, odnajdując spojrzeniem wysoką szafę w kącie, w której skrył się bogin. Dopiero cichy głos Emerson zmusił go by znów na nią spojrzał. Grymas nie zniknął z jego ponurego oblicza, ale nie odezwał się ani słowem, gdy Mer próbowała nieskładnie skomentować to, co przed chwilą się im ukazało.
    Bo właściwie, co miał jej powiedzieć? Dla niego to też była nowość, dotychczas bez wahania obstawiał rozszalałego wilkołaka zatraconego w morderczych instynktach. Oczywiście wiedział, że panna Bones była dla niego niezwykle ważna, ale dotychczas, pomimo bliskości, jaka się między nimi nawiązała, pewne słowa wciąż pozostawały niewypowiedziane. Czy właśnie w tej chwili, kiedy ukazał się jej jego największy lęk, ujawnione zostało coś więcej…?
    — Wiem, że nie — odparł spokojnym, choć zaskakująco pewnym głosem. Myśl o utracie kontroli nad swoim wilczym alter ego spędzała mu sen z powiek. Obsesyjnie pilnował skrupulatnego przyjmowania dawek wywaru tojadowego, który jako jedyny powstrzymywał go przed zamianą w krwiożerczą bestię. Przemiany nie były przyjemne – o ile mógł tak mówić o procesie, w którym kości w jego ciele się łamały za każdym razem gdy przepoczwarzał się w wilkołaka i z powrotem – ale nie zamierzał narzekać, dopóki nie stanowił dla nikogo zagrożenia. Zastanawiał się jednak jak to będzie wyglądało za kilka miesięcy… Niedługo ukończą Hogwart i wkroczą w dorosłość razem. Nie będzie Zakazanego Lasu, gdzie co miesiąc biegał na czterech łapach, ani profesora eliksirów, podsuwającego gotowe flakoniki. Oczywiście wiedział, że dzięki rodzinie nadal będzie miał dostęp do wywaru tojadowego, ale i tak, sytuacja się nieco skomplikuje… A chciał myśleć, że po opuszczeniu murów szkoły, będą wspólnie planować przyszłość.
    — Przepraszam, że musiałaś to widzieć — dodał już ciszej, czując, że te słowa powinny paść. Nie zamierzał jednak tkwić w nieskończoność w tym przeklętym pokoju. Na szczęście miał więcej siły, a panna Bones wydawała się być wciąż oszołomiona wydarzeniami sprzed chwili. Dlatego bez większego problemu pokierował ją do wyjścia, napierając dłonią na jej plecy i zmuszając do zrobienia kilku kroków. Przesunął się odrobinę za nią, jakby chciał dopilnować, że bogin na pewno nie zaatakuje… W tej chwili tak strasznie żałował, że dał się ponieść głupiemu pomysłowi i wciągnął ich tutaj, prowokując ten nieszczęsny splot wydarzeń. Powinni byli iść prosto do Hogwartu, zaszyć się w Pokoju Wspólnym Krukonów z górą zakupionych w Miodowym Królestwie słodyczy. A teraz… Szczerze wątpił by Emerson w ogóle dopuszczała do siebie perspektywę takiego wieczoru.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  89. Walentynki, które znowu miał spędzić w biurze. Walentynki, które miały ograniczyć się do tego, że wyśle swojej Evelyn bukiet kwiatów, które doradzą mu koleżanki. Ewentualnie dokupi czekoladową żabę, albo coś w tym stylu. Nie znał się w sumie, nie orientował się, choć przecież to wcale nie był pierwszy ani drugi rok, kiedy był w stałym i bardzo poważnym związku. Nie znaczyło to także, że o żonę nie dbał, tylko… no jakoś to tak zwykle wychodziło. Starał się za to w innych aspektach; robił śniadanie (o ile akurat nie mieli ze sobą kosy), karmił sierściucha (o ile ten raczył się pojawić w domu, bo mieli kosę) i grzecznie słuchał o tym jacy Ślizgoni są kreatywni jeśli chodzi o doprowadzenie Evelyn Raven do szewskiej pasji. Służył ramieniem, grał rolę poduszki i przenośnego grzejnika i uważał, że te małe potknięcia jak słaba pamięć co do rocznic, czy średnie zaangażowanie w Walentynki są jak najbardziej do przejścia i do zaakceptowania. Szkoda jednak, że jego żona raczej nie podzielała tej opinii, a może nie podzielała jej w tym akurat momencie, bo został oddelegowany z kwitkiem. A specjalnie zerwał się z tego cholernego Biura. Specjalnie sam wybrał kwiatki i ogólnie zrobił wszystko dokładnie na opak licząc, że ją zaskoczy. Jednak nigdy nie zrozumie kobiet, a już tym bardziej swojej własnej żony, która zamiast skorzystać z tego, że akurat miał parę dni wolnego, wolała dąsać się sama w Hogwarcie. No i dobra. No i on też może sobie sam być, wcale jej nie potrzebuje, ponudzi się solo w domu. Wcale, a wcale nie zerkając czasem w stronę ukrytego w oddali zamku, wcale nie zastanawiając się czy może jednak by się tam nie przejść.
    Szanowny pan auror snuje się więc po Hogsmeade w poszukiwaniu nie wiadomo czego, bo na pewno nie szanownej, choć obecnie śmiertelnie obrażonej, małżonki. Gdyby nie to, że w każdym momencie mógł dostać informację o sprawie, to kupiłby sobie butelkę czegoś mocniejszego i zaszyłby się na kanapie w domu by spędzić resztę dnia we własnym towarzystwie. Napić się jednak nie może, pójść do Evelyn także nie. Zostaje mu więc jedynie prozdrowotny spacer i okazjonalne wypalenie mugolskiego papierosa na poprawę parszywego humoru. Błądzi sobie więc po ulicach, mija znajomych czarodziejów i czarownice, czasem odmruknie dzień dobry, choć dla niego dzisiejszy dzień wcale nie jest dobry, nie jest nawet przyzwoity, ani chociażby znośny. Jest chujowy, ale i na to nie skarży się auror, decydując, że w sumie to on nie będzie po raz kolejny kulił ogona i niech się dzieje wola nieba, ale on nie wykona pierwszego kroku w walce o rozejm i przywrócenie normalnego statusu w ich małżeństwie, w którym to raczej się kochają, a nie rzucają rzeczami podczas kłótni.
    Mniej lub bardziej wesołe rozmyślania Jamesa Ravena przerywa coś, czego nie spodziewał się wyczuć na terenie Hogsmeade, które przecież leżało tak blisko samego Hogwartu, który obłożony był całą masą magii, zaklęć i Merlin wie czym jeszcze. Intrygująca aurora siła ma mroczne zabarwienie, wzywa i ciągnie ku sobie. Wie jak z tym walczyć, wie jak się zachować, ale niepokoi go to, że czarnomagiczne coś znajduje się właśnie tutaj. Mimo upadku Voldemorta wciąż żyli wyznawcy jego idei, absolutnie wierni i absolutnie zakochani w pomyśle by być może spróbować wskrzesić kult czystej krwi. Mimo upadku Voldemorta, czasem, raz na jakiś czas, ktoś próbował większych lub mniejszych sztuczek w Ministerstwie Magii, czy czasami nawet w Hogwarcie. O ile Ministerstwo nie było jego prywatnym podwórkiem, tak samo jak zresztą Hogwart, tak Hogsmeade już owszem. I auror czuł się osobiście odpowiedzialny za spokój w swoim miasteczku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szybkim krokiem pokonał całą główną uliczkę, przy okazji potrącając ramieniem jakąś czarownicę, ale nie miał czasu by się zatrzymać i zabawić panią pogawędką, ani żeby przeprosić. Dla niego istniał w danym momencie jedynie cel, który był coraz bliżej i bliżej, jakby osoba będąca w posiadaniu czarnomagicznej rzeczy sama się do niego wybierała, co Ravenowi wydawało się mocno nieprawdopodobne, ale wciąż możliwe. W swojej aurorskiej głowie dokonywał na bieżąco przeglądu prowadzonych spraw usiłując dopasować którąkolwiek z nich do wyczuwanej aury. Czy ktoś coś zgłaszał? Jakieś podejrzane przeczy w pobliżu szkoły? Jacyś podejrzani ludzie? Odpowiedź nadeszła zdecydowanie szybciej niż się tego spodziewał, bo kiedy dotarł praktycznie na sam skraj wioski, jego oczom ukazała się znajoma osoba uczennicy Hogwartu w postaci Emerson Bones. I w każdym innym przypadku by się w sumie ucieszył, bo ją całkiem lubił i uważał, że ma dziewczyna zadatki na to, żeby osiągnąć wiele w świecie magii, ale teraz; w tej konkretnej konfiguracji gwiazd, planet i całego otoczenia, nie czuł niczego poza niepokojem, bo to od jej osoby czuł dziwną, złowrogą aurę. To ona była jej źródłem.
      - Emerson… - mruknął na dzień dobry nie skrywając nawet niepokoju, tak w głosie jak i w błękitnym spojrzeniu – Co się dzieje? Czuję, że coś jest nie halo – z względu na bliską współpracę z jej ojcem, często bawił w ich rodzinnym domu. A to bo trzeba coś skonsultować, a to żeby poprosić Ambrose’a o pomoc we wszczęciu właściwej procedury, czy w poszukiwaniu dodatkowej pary oczu jeśli chodziło o wynajdowanie tropu w papierach. Z tego wszystkiego równie często zostawał też i na kolacji i choć z samą panną Bones nie miał aż tak dużo do czynienia, to wciąż czuł się zobowiązany by czasem zajrzeć do Hogwartu i przekonać się, czy aby na pewno wszystko z nią w porządku. W tym momencie Raven czuł, że na pewno nie wszystko jest w porządku, a jego skłonny do snucia paranoicznych przemyśleń umysł już zaczynał tkać myśl w której ktoś wyrządził krzywdę Mer z jego powodu. A tego by nie darował.

      [Niewiele się to posunęło naprzód, ale nie chciałam ingerować w to jak zachowa się Mer i co właściwie mu powie. Wybacz takie długie milczenie, ale trochę mnie życie zeżarło :c ]

      Raven

      Usuń
  90. [Na wstępie przepraszam bardzo, że tyle mi zajęła odpowiedź, ostatnio mam zdecydowanie za mało czasu niż chciałabym mieć i w połączeniu z moim wewnętrznym nieogarem później kończy się właśnie tak, że wydaje mi się, że już odpisałam, a tu niespodzianka, bo wcale nie...
    Tak tak, właśnie między innymi sędziowanie meczów miałam na myśli stwierdzając, że nasze panie pewnie najczęściej widują się na boisku.
    No właśnie, co do pana męża... ostatecznie wydaje mi się, że raczej nie ma sensu mieszać Evelyn do akcji z błyskotką i przekazaniem jej w ręce James'a, bo jeśli już pani Raven miałaby w tym wszystkim uczestniczyć od początku, to wątpię, że puściłaby Mer na spotkanie z panem aurorem samą. Więc tutaj wchodzić wam w paradę raczej nie będę, bo chyba więcej by z tego zamieszania było, a z resztą widzę, że i tak już wątek zaczęłyście z Iskrą. :D
    Ewentualnie można by wrzucić Evelyn w związku z jakimiś późniejszymi problemami Emerson z powodu tej nieszczęsnej błyskotki, ale nie wiem, czy to nie byłoby za bardzo naciągane. A innych pomysłów na tę chwilę za bardzo nie mam... :/
    No ale! Jeśli teraz nic nie wymyślimy, to może jeszcze w przyszłości uda się nam na coś ciekawego wpaść?]

    Evelyn Raven

    OdpowiedzUsuń
  91. [Nie ma sprawy, ja też miałam ciężki tydzień :) No to wychodzi, że mamy wątek gotowy do zaczęcia! Nie wiem kto lepiej, żeby zaczął, więc to ostatnia kwestia do dogadania :)]
    Lorren

    OdpowiedzUsuń
  92. Maggie naprawdę potrafiła nagadać człowiekowi po uszy, a w przypadku Victora czuła się dwukrotnie mocniej zobowiązana do tego, aby sprowadzić starszego brata na ziemię. Ward jedynie przytakiwał pozwalając siostrze się wygadać, w międzyczasie żegnając się również z panną Bones. Nie mógł jej zatrzymywać, a tym bardziej, że i tak zmarnował jej wystarczająco dużo czasu. Miał z tego powodu wyrzuty sumienia, ale rozmowa z Emerson zdecydowanie przegoniła burzowe chmury zbierające się nad głową Krukona. Nazajutrz czuł się zdecydowanie lepiej, a ból nogi niemalże popadł w zapomnienie dzięki eliksirom uzdrowicielki. Wypuszczony ze Skrzydła Szpitalnego od razu pognał do łaźni, gdzie porządnie się odświeżył. Nie miał zamiaru tracić czasu na dalsze odpoczywanie, gdy reszta uczniów z pewnością już skończyła już swoje zajęcia. Z wnętrza swojego kufra wyjął paczkę czekoladowych ciasteczek, które wraz z czekoladowymi kociołkami, towarzyszyły mu podczas spaceru do biblioteki. Uśmiechnął się, gdy przy jednym ze stolików dostrzegł osobę, której dokładnie szukał.
    — Cześć i przepraszam, że ci przeszkadzam — przywitał się, kładąc na stoliku słodkości. — Chciałem podziękować… W końcu równie dobrze mogłaś przejść obojętnie, a mimo, to tego nie zrobiłaś — wyjaśnił, pozwalając sobie dosiąść. Z pewnością nie zajmie Puchonce dużo czasu. Musiał nadrobić zaległości, które powstały podczas jednego dnia nieobecności. — Dodatkowo padłaś ofiarą mojego podłego humoru, tym bardziej jest mi z tego powodu przykro, ale mam nadzieję, że odrobina słodkości ci to wynagrodzi. Mam też nadzieję, że Maggie nie zdołała cię zirytować swoją bezpośredniością. Ta mała istota ma to do siebie, że nigdy nie przebiera w słowach… cóż zupełnie jak mój ojciec, ale przynajmniej jako jedyna, poza mną samym jest bardzo odporna na jego wpływy.
    Ward uśmiechnął się w stronę Emerson. Nie chciał wyjść na natrętnego i z pewnością nie zajmie jej dużo czasu, ale też nie chciał zostawiać całej tej sytuacji bez wyjaśnienia. Wiedział, że się wygłupił i nie miał zamiaru się wypierać. Chciał dobrze dla samego siebie, jednak jego upór wyrządził więcej szkód niż korzyści.
    — Znowu niepotrzebnie się rozgadałem, ale dziękuję, naprawdę raz jeszcze dziękuje — podsumował krzyżując ręce na piersi, które następnie wsunął w boczne kieszenie swojej szaty i rozejrzał się po bibliotece. Nie było tu zbyt dużo uczniów. Możliwe, że większość cieszyła się chwilą odpoczynku w swoich dormitoriach, ewentualnie wybrali się na krótki spacer po błoniach. Sam też uda się na spacer, dla orzeźwienia umysłu, nim zatonie w stosie nowych ksiąg, ślęcząc nad nimi najpewniej już do późnej nocy.

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  93. [Napiszę krótko i bez przeciągania, że wszystko mi pasuje i nie mam w sumie nic do dodania? Zacznę w takim razie, tylko musisz mieć do mnie cierpliwość - trochę mi się zardzewiało. ;D]

    Deucent Faradyne

    OdpowiedzUsuń
  94. [Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa pod kartą, cieszę się, że Elias zapadł w pamięć :) Widzę, że na brak wątków z pewnością nie narzekasz, ale może dasz się skusić na jeszcze jeden? Już widzę, jak przyparty do muru Elias chodzi za nią krok w krok z prośbą o pomoc w nauce, a ona ma go serdecznie dość i tylko czeka, aż ten się w końcu podda i da jej spokój, zwłaszcza że ma okropną reputację i ludzie wolą się trzymać od niego z daleka :D Życzę dużo dalszej dobrej zabawy i chodź do nas haha ♡]

    Elias Collins

    OdpowiedzUsuń
  95. - Panie Raven… właśnie się do pana wybierałam.
    Nie skomentował tego w żaden sposób, oczekując rozwoju wypowiedzi. Widział, że Emerson nie prezentowała się najlepiej, jakby jej droga do Hogsmeade nie trwała dwudziestu minut, a całe tygodnie, które przy okazji spędziła bezsennie. Zazwyczaj bystre spojrzenie było jakieś przygaszone, tak obce i niepodobne do panny Bones jaką do tej pory znał. Prócz nieciekawej aury jaką wokół siebie roztaczała, widział też drobnostki w wyglądzie fizycznym, które go po prostu niepokoiły. Błękitne spojrzenie aurora podnosi się nieco do góry, ponad twarz młodej czarownicy i wypatruje czegoś w drodze, którą miała za sobą. Niby była pusta, niby nie działo się nic specjalnie niepokojącego, ale… Czuł, że to nie koniec niespodzianek, a spotkanie uczennicy w drodze (podobno) do niego to jedynie początek czegoś na co w tym dniu nie miał ani ochoty, ani chęci, ani tym bardziej głowy. To miał być dzień spędzony na marudzeniu i może nieco na użalaniu się nad samym sobą i własną nieudolnością w związku, a zamiast tego wyglądało na to, że spędzi parę godzin na rozwiązywaniu jakiegoś uczelnianego sekretu, który zdecydowanie zbyt mocno (jak na jego aurorski nos) pachniał czarną magią.
    - Mam… ja chciałam…
    - Co chciałaś? – postanowił w końcu pociągnąć ją nieco za język w nadziei na to, że pomoże jej to w końcu sformułować zdanie, ale wyglądało na to, że jednak nic z tego. Zirytował się lekko, ale nie z powodu stanu panny Bones i jej niemożności wyrażenia myśli, a bardziej tej rozpraszającej, ciemnej aury i tego, że naprawdę było tutaj coś nie tak. Pan Raven dyskretnie sięgnął po różdżkę by w razie czego być w pełnym stanie gotowości, choć naprawdę, naprawdę wolałby, by tym razem jego przeczucia podbarwione lekką paranoją się nie sprawdziły. Gdyby był tu sam to proszę bardzo, mogą go napadać nawet i w dziesięciu, ale nie kiedy miał przy sobie osobę bez wątpienia niewinną. Raven nie wybaczyłby sobie gdyby jakimś niefortunnym przypadkiem ugodziło ją zaklęcie przeznaczone dla niego, bądź gdyby poszukiwacze tej ciemnej siły porwali ją dla ułatwienia sobie zadania. Nawet nie chciał myśleć, co mogliby jej zrobić po odzyskaniu czarnomagicznego przedmiotu, bo przecież Ambrose był w środowiskach przestępczych bardzo dobrze znany i kojarzony i to na pewno nie w sposób pozytywny. Gdyby w łapy jakichś bandytów wpadła jedna z jego córek… Raven wolał nawet nie myśleć co mogłoby się wtedy stać.
    - Muszę z panem porozmawiać, to bardzo ważne…
    - Dobrze, bardzo chętnie porozmawiam – złapał ją pod ramię, być może mało delikatnie, ale chęci miał jak najlepsze i po prostu ruszył z powrotem w stronę domu. Dom był bezpiecznym miejscem, poza tym, zagłębiliby się w ruchliwe uliczki. O ile śledzący Emerson nie dysponowali jakimś przepotężnym zasobem zaklęć to nie powinni mieć na tyle odwagi by wejść między innych czarodziejów i czarownice. Oczywiście mogli mieć też po prostu nie po kolei w głowie i pójść na żywioł, ale ta opcja wydawała mu się zdecydowanie zbyt nieprawdopodobna. W tłumie panna Bones była bezpieczniejsza niż gdyby była tylko z nim. Może jednak nie powinien jej prowadzić do jego, stojącego nieco na uboczu, domostwa? A może jednak powinien, bo dom na uboczu miał swoją jedną, potężną zaletę jaką było to, że wokół nie było dokładnie niczego, co mogłoby posłużyć wrogom za osłonę. Był dom i stojący przy nim cis, nic poza tym. Jeśli narzuci dobre tempo to powinien ich zgubić. Jeśli narzuci dobre tempo to znajdą się w domu, a stamtąd będzie mógł obserwować sytuację na drodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Domyślam się, że nie chodzi o pomoc w eliksirach, albo niezobowiązującą, miłą pogawędkę – zaczął mówić, kiedy spostrzegł, że z Mer raczej jest coraz gorzej niż lepiej. Wydawało mu się, że dziewczyna powoli traci świadomość, choć nie był tego pewien – Zostań ze mną Emerson, nie odpuszczaj – mówiąc obejrzał się przez ramię, wypatrując tych, którzy siedzieli im na ogonie, ale tym razem przeczucie zniknęło, a on nie dostrzegał nikogo szczególnie podejrzanego. Mimo to, wcale nie poczuł ulgi. Skoro ich nie widział, to mogło oznaczać, że wróg jest o krok przed nim. Albo za nim, zależy jakim jest się optymistą.


      [Jeśli chcesz im narobić jeszcze więcej problemów, to śledzący mogą się teraz ujawnić i próbować przejąć Mer lub jej artefakt. Raven rzecz jasna będzie uczennicy bohatersko bronił xD]

      Raven

      Usuń
  96. [Nie ma sprawy! Postaram się zacząć na dniach :)]
    Lorren

    OdpowiedzUsuń
  97. [Serwus, dziękuję za powitanie! Osobiście mam słabość do Puchonów, także nie mogłam odpuścić i nie stworzyć jednego. <3 Po przeczytaniu karty Emerson, niezwykle ją polubiłam. Cieszę się, że Octavian ma z nią styczność zarówno w Pokoju Wspólnym czy na boisku, bo przyda mu się taka osóbka w pobliżu, zwłaszcza teraz.
    Dziękuję za życzenia i również potrzymam kciuki za wielki zapas weny dla Ciebie! <3 Na razie o wątek nie będę Cię prosić, bo już i tak przekroczyłam swój limit, ale może jak z czasem wszystko się u mnie uspokoi, to się do Ciebie odezwę! :]

    OCTAVIAN PRICE

    OdpowiedzUsuń
  98. [O, Krwawa Mary! Jakże miło Cię widzieć. ;) Dziękuję za powitanie, mam nadzieję, że uda mi się z Callie zagościć tutaj na dłużej, chociaż czuję, że pisanie nastolatką może być sporym wyzwaniem.

    I muszę przyznać, że jestem zachwycona kartą Emerson, wpierw kierując się jedynie imieniem spodziewałam się zobaczyć chłopca, a tu taka niespodzianka! Bardzo miła zresztą, bo myślę, że jeśli tylko znajdziecie miejsce na wątek z Callie, to bez problemu znalazłybyśmy sporo wspólnych punktów zaczepienia na jakiś wątek/relację dla tych pań. ;)]

    Callie Davies

    OdpowiedzUsuń
  99. [Nie mam pojęcia, czy jesteś sławna... Pewnie odrobinę tak, ale jeśli Cię z kimś nie pomyliłam (mam szczerą nadzieję, że nie), to znamy się z Amsterdam College, gdzie przez jakiś czas prowadziłaś postać Daniela W., który był dość istotną postacią dla mojej Evy. Niemniej, może wtedy działałam jeszcze pod innym nickiem, ale... latka lecą, więc możnaby nawet stwierdzić, że było to bardzo, bardzo dawno temu, za górami, za lasami. I nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że starość nie radość. Jednak jeśli Cię nie pomyliłam, to po prostu moje stwierdzenie miało tyczyć tego, że miło jest spotkać w blogosferze znajome twarze. ;)

    I doskonale rozumiem, co masz na myśli z brakiem czasu, bo jednak dorosłe życie pochłania jego ogromne ilości, ale z pisania/blogowania trudno jest zrezygnować. ;)

    Przechodząc jednak do wątku i powiązania - fakt, dziewczyny na pewno kojarzą się z boiska, bo w moich założeniach Cal grała na pozycji ścigającej przez dwa lata i zrezygnowała dopiero w tym roku szkolnym, więc nieunionym było ich spotkanie podczas rozgrywek. Możemy uznać, że traktowały się jak największe rywalki, bo widziały w sobie największe meczowe zagrożenie. Można też dołożyć postać wspólnej koleżanki/przyjaciółki, która próbowałaby sprawić, aby Callie i Emerson obdarzyły się sympatią, ale te mogłyby w swoim towarzystwie zachowywać się absrudalnie niedojrzale i udawać, że lepiej jest się nie znać.

    A jeśli chodzi o aktualny wątek... Callie nadal uwielbia latać na miotle. Możemy więc uznać, że dziewczyny spotkają się samotnie na boisku, ewentualnie w towarzystwie niewielkiej liczby osób, właśnie w ramach swobodnego treningu. Davies, aby wyładować złość, która w niej drzemie, złapałaby za pałkę i zaczęłaby odganiać się od namolnego tłuczka. Nieszczęśliwie odbity tłuczek uderzyłby w latającą/spacerującą po boisku/będącą na trybunach Emerson. Może to wydarzenie je zbliży, może oddali.

    Wybacz, jeśli to nie ma większego sensu i jest chaotyczne, ale mam nadzieję, że cokolwiek z tego da się wyciągnąć. ;)]

    Callie Davies

    OdpowiedzUsuń
  100. Mógł mieć pretensje tylko do siebie i do własnej zapalczywości. Nie pierwszy raz przekonywał się, że wyszliby na tym zdecydowanie lepiej gdyby posłuchał panny Bones… Ale choć był w naprawdę paskudnym humorze po tym co zaszło w efekcie podążania za jego nierozsądnym planem, wciąż nie było z nim aż tak źle by przyznał to na głos. W milczeniu pokonywali kolejne stopnie, niemalże zbiegając na dół w akompaniamencie cichych jęków schodów. Na szczęście skrzypnięcia nie były na tyle niepokojące, by jeszcze w tym wszystkim musieli obawiać się zarwania stopnia, co skutecznie wydłużyłoby ich wydostanie się na zewnątrz. Mocno ściskał dłoń Emerson, gdy zbliżali się do okna, którym weszli do środka. Miał chwilę na podjęcie decyzji; z jednej strony wolałby, by to jasnowłosa Puchonka jak najszybciej wyszła, niezbyt zachwycony perspektywą pozostawienia jej tutaj samej choć na parę sekund, ale z drugiej, wolał nie ryzykować tym, że skręci kostkę przy zeskoku na śliski, zdradliwy śnieg. Kolejna rzecz, której rozsądnie by nie powiedział na głos, wiedząc, że nie spodobałaby jej się sama taka insynuacja. Zaraz jednak sam był na dole i wyciągał dłonie do Emerson, tak by bezpiecznie zsunęła się wprost w jego rozpostarte ramiona.
    Wykorzystał ten króciutki moment by na zaledwie sekundę przycisnąć ją mocno do siebie, zamykając w swoich objęciach. Poczuł ciepło bijące od jej ciała, słodki zapach włosów… I choć na tę chwilę rozluźnił się, pozwalając by stres opadł przynajmniej odrobinkę. Niestety, nie mogli tak trwać – szczególnie nie tutaj, i nie w tej pogodzie. Niechętnie wypuścił ją z objęć i zabrali się wspólnie za zacieranie śladów swojej obecności. Nie obawiał się ewentualnego szlabanu, gdyby odkryto ich małą wycieczkę, ale raczej perspektywy, że ktoś skorzystałby z wyłamanego przez nich wejścia. Chwila, a deski znów blokowały okno, a dzięki temu, że zaczął padać śnieg, nie musieli kłopotać się zacieraniem śladów butów.
    — Poczekaj chwilę — poprosił, sięgając do swojej kurtki. Co prawda niestety nie miał pod spodem bluzy, którą mógłby ściągnąć i jej dać do narzucenia na ramiona, ale na szczęście znalazło się coś jeszcze. — Chyba przeżyjesz krukońskie barwy? — mruknął cicho, zmuszając się przy tym do bladego uśmiechu. Z wnętrza kurtki wyciągnął szalik, wcześniej mu zupełnie niepotrzebny w tak ładny dzień, ale przynajmniej ogrzany ciepłem jego ciała. Nie czekając na odpowiedź Emerson, owinął niebieski szalik wokół jej szyi, zasłaniając przy tym troszku jej buźki, ale przynajmniej powinno być jej odrobinę cieplej. Dopiero wtedy znów chwycił znów jej dłoń i ruszyli do ścieżki prowadzącej z powrotem do Hogwartu.
    Wiatr przybierał na sile, a wirujące w powietrzu płatki śniegu nie uprzyjemniały spaceru, ale i tak, nie zważając na niesprzyjające warunki pogodowe, szybkim krokiem przemierzali kolejne fragmenty, wpatrzeni w rosnący z każdą chwilą zarys zamku. Pomimo narzuconego tempa było już szaro gdy wchodzili do środka, czując jak ciepło uderza w ich zmarznięte, nieco zesztywniałe ciała.
    — Chcesz iść do kuchni po coś ciepłego, czy wolisz się ugrzać u siebie? — spytał, spoglądając z góry na stojącą obok jasnowłosą dziewczynę. Widział jak płatki śniegu w jej włosach topnieją pod wpływem temperatury w holu, ale policzki i nos wciąż miała zaróżowione od chłodu, co pewnie tak szybko nie minie. Nie miał tylko pojęcia czy po tym, co się rozegrało, Emerson nie wolała skryć się w Pokoju Wspólnym Puchonów i przemyśleć na spokojnie to, co widziała… W sumie nie miałby o to pretensji, przez co nieprzypadkowo pozostawił jej wybór co dalej.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  101. [Ech, Amsterdam to lata wspomnień, zarówno w tej pierwotnej - koledżowej odsłonie, jak i tej kolejnej - miastowej, której stery potem oddałam komu innemu. Pamiętam doskonale, że akurat ten blog potrafił pochłaniać mnie bez reszty, a wszystko zaczęło się właśnie od Evy i Daniela.
    Cóż, mimo wszystko cieszę się, że jednak pozostałać w tej blogosferze, bo miło jest spotkać starych wyjadaczy i poczuć magię tamtych lat, kiedy człowiek nieco bardziej beztrosko marnotrawił czas na takie przyjemności. ;)

    Hah! No to trafiłam z tym pomysłem... Wyglada na to, że Ems (o ile tak można też skracać jej imię) ma niesamowitą siłę przyciągania tłuczków, ale skoro tak, to może faktycznie zdecyduję się dać jej spokój w tej kwestii.
    Hah, skoro obie dążą do bycia najlepszą, to uważania się wzajemnie za irytujące jest raczej naturalnym następstwem, więc myślę, że może nam wyjść z tego duetu mieszanka wybuchowa. :D Natomiast Twój pomysł co do imprezy i potyczki ze Ślizgonem brzmi świetnie! Myślę, że tylko można byłoby to zmodyfikować to w ten sposób, że obie oprowadzałyby jakiegoś mocno rozluźnionego Gryfona pod portret Grubej Damy i na własne nieszczęście musiałyby wracać w swoim towarzystwie do Pokoju Wspólnego Krukonów, a wtedy dopadłby je wredny Ślizgon (a właściwie jedną z nich, tą, która miałaby z nim bardziej na pieńku w danej chwili)? Myślę, że bez zbędnej widowni będzie łatwiej im się z nim rozprawić i łatwiej posprzątać bałagan.
    A reszta myślę, że wyjdzie w praniu. To jesteśmy gotowe do startu? :D]

    Callie Davies

    OdpowiedzUsuń
  102. Być może byłoby trochę łatwiej, gdyby miał więcej doświadczenia na tym polu i to pomogłoby mu unikać popełniania podobnych głupotek. Emerson była jednak jego pierwszą dziewczyną i w dodatku od razu tak bardzo mu zależało na tej relacji, że gdy za wszelką cenę starał się niczego nie sknocić, osiągał zupełnie odwrotny efekt.
    — Pomyślałby ktoś, że to właśnie ten wstęp, który mogliśmy bez oporów pominąć — mruknął, nie mogąc powstrzymać się – nawet w takich okolicznościach – od wymownego wywrócenia oczami, gdy usłyszał jakże typowe wytknięcie, że to z jego winy znaleźli się w tamtej sytuacji. Cóż, ewidentnie musiałoby się zdarzyć coś znacznie gorszego by Emerson odpuściła sobie okazję do rzucenia mu w twarz a nie mówiłam?, kiedy tylko była ku temu idealna okazja. Choć instynkt jej nie zawodził i dobrze odczytała, że wycofywał się w obawie, że właśnie tego potrzebowała, takiej chwili odpoczynku od jego obecności po tym, co oboje zobaczyli we Wrzeszczącej Chacie. Wiedział, że znosiła wiele i nie była roztkliwiającą się nad sobą osóbką, jednakże koszmar zmaterializowany przez bogina był na tyle makabryczny, że przecież oboje mieli prawo do odrobiny rozchwiania. Westchnął jednak cicho w duchu, szybko uświadamiając sobie, że najwyraźniej popełnił znów ten sam błąd. Na szczęście, tym razem ich relacja była nieco inna, i miał szansę naprawić to, co sknocił.
    — Nie. Masz rację — westchnął cicho, spoglądając w zaróżowione od mrozu oblicze panny Bones. Teraz, gdy rozplątała jego szalik, który wcześniej otulał jej buźkę, mógł dostrzec całą jej twarzyczkę. Nieco instynktownie sięgnął do jej chłodnej dłoni i pochwycił, unosząc do ust. Poczuł pod wargami jej zmarznięte palce, więc owiał je gorącym oddechem, dopiero po chwili znów splatając ich dłonie. — Ale nie tkwijmy tutaj. W kuchni znajdzie się jakiś stolik z boku — zasugerował. Nie musiał omiatać spojrzeniem obszernego holu wejściowego, by zasugerować, że to miejsce średnio nadawało się na prowadzenie poważnych rozmów. Skrzaty za to zawsze były na tyle zajęte krzątaniem się, że o ile usiądą gdzieś w kąciku, nie przeszkadzając im w przygotowaniu kolacji, to ledwo dostaną coś ciepłego do picia, te małe magiczne istoty szybko o nich zapomną, zbyt zaaferowane swoimi obowiązkami. Sytuacja idealna. Dlatego też delikatnie pociągnął ich do podziemi, gdzie bezpośrednio pod Wielką Salą mieściła się kuchnia. Cały czas ściskając dłoń Emerson, połaskotał gruszkę na obrazie, a gdy się zmieniła w klamkę, wprowadził ich do środka.
    Zaraz poczuli cudowną mieszankę zapachów i ciepło bijące od wielkiego paleniska. Nie wiedział czy skrzaty przyzwyczaiły się do jego wizyt, czy to dzięki obecności Emerson, od razu obskoczyły ich i dopytywały się co takiego mogą im dobrego zaserwować. Dopiero po poproszeniu o dwa kubki gorącej herbaty z malinami i cytryną, a także talerzykiem dyniowych babeczek (najwyraźniej skrzaty nie były usatysfakcjonowane gdy zamówienie obejmowało tylko napoje), mogli w spokoju usiąść w najspokojniejszym kąciku. Alex zajął miejsce obok Emerson, a nie naprzeciwko, nie chcąc by dzielił ich szeroki stół. Oboje zdjęli zimowe płaszcze, odkładając je na bok, ale zaraz znów odruchowo sięgnął do jej dłoni i gładził palcami jej skórę.
    — Myślałem, że mój bogin będzie wyglądał inaczej — przyznał w końcu, spoglądając z ukosa na jasnowłosą dziewczynę. — Nie widziałem go po ugryzieniu i sądziłem, że to będzie tamten wilkołak, albo jakaś inna forma, ale w tym stylu — wyjaśnił. Nie zdążył dodać nic więcej, bo oto na stole przed nimi wylądowały dwa półlitrowe kubki herbaty, a wraz za nimi, także talerz pełen apetycznie wyglądających babeczek, na które pomimo zmęczenia w ogóle nie miał ochoty, choć pewnie wciśnie je w siebie z uprzejmości wobec skrzatów.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  103. [Dzień dobry, posłałam sówkę na maila <3]

    Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  104. Victor może i nie był duszą towarzystwa, ale zdecydowanie umiał mocno się rozgadać, gdy tylko jego nastrój był lepszy. I prawdą był fakt, że mimo pobytu w Skrzydle oraz całej masy niepowodzeń, od naprawdę długiego czasu, dziś czuł się po prostu lepiej. Miał nadzieję, że jego nastrój utrzyma się dłużej niż tylko przez chwilę. Mimo, że Emerson zapewniła go, że nie musiał jej dziękować, to wewnętrznie czuł, że właśnie powinien to zrobić, a słodkości wydawały się być najbardziej optymalne, zwłaszcza, że mogła podzielić się nimi z Alexem, który jako jedyny mógł bez skrępowania częstować się zapasami słodyczy Warda.
    — Zdecydowanie lepiej — przyznał się z delikatnym uśmiechem, kiwając również głową. — Po wyjściu ze Skrzydła miałem wrażenie, że eliksirach, które wpakowała we mnie pielęgniarka było coś więcej, ale mniejsza o większość, czuje się po prostu dobrze — dodał ze śmiechem, jednak tak naprawdę nie miał zamiaru doszukiwać się powodu, dla którego miał dobry humor. Zamierzał się z tego szczerze cieszyć. Uniósł brew ku górze, gdy Ems wspomniała, że skończyła pisać referat. Cóż, co jak co, ale sam był ogromnym miłośnikiem pisemnych prac, przez co w oczach innych mógł uchodzić za dziwaka. Bo jak można było cieszyć się z prac domowych?
    — Można wiedzieć na jaki temat? — zapytał z wyraźnym błyskiem w oku, po czym również wstał ze swojego krzesełka. — Jeśli naprawdę nie masz nic przeciwko, to chętnie się przejdę. Odrobina świeżego powietrza nie zaszkodzi, mimo dość słabej pogody. Mam jedynie nadzieję, że nie złapie nas po drodze porządna ulewa, choć kto wie. Ostatnio pogoda jest strasznie zmienna.
    Krukon wsunął krzesełko i przepuszczając w drzwiach pannę Bones, podążył za nią. Rzeczywiście, gdy tylko opuścili mury zamku, chłodne powietrze przedarło się przez materiał ubioru Krukona, nieprzyjemnie drażniąc jego skórę. Mógł wziąć grubszy sweter. Skrzyżował na piersi ramiona, chcąc tym nieco ochronić się przed większymi powiewami wiatru. Szczerze nie mógł się doczekać, aż przyjdzie wiosna, pojawi się słońce i przerwy między zajęciami będzie można spędzać na błoniach, leżąc na zielonej trawce, ciesząc się z przyjemnych promieni słońca. Ward uważał, gdzie stawia nogi, gdyż rozmoczona, nieco błotnista powierzchnia mogła ich kosztować bolesnym upadkiem, a tych zdecydowanie miał w swoim życiu zbyt wiele.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  105. W kuchni przyjemne zapachy szykowanych dań mieszały się z ciepłem od rozpalonego paleniska. W innych okolicznościach pierwszy zerkałby co dobrego skrzaty przyszykowały na fruwających wokół nich półmiskach, ale teraz wciąż miał żołądek zwinięty w supeł i ostatnie o czym myślał, to jedzenie. Zapewne powinni zrobić łyk herbaty, rozgrzać się trochę… Chociażby po to, by skrzaty widziały, że doceniają ich starania. Ale to za chwilkę, bo nadal mieli przed sobą znacznie ważniejsze sprawy niż to, jak bardzo byli zmarznięci. Zresztą, już sama obecność tu wystarczyła by nabrali trochę więcej kolorów.
    —Ej, nie zadręczaj się… — mruknął cicho, przysuwając się trochę bliżej i ściskając w dłoniach palce Emerson. Najlepiej wiedział jak potrafiła być wymagająca wobec siebie samej, wymagając perfekcji nawet w tak trudnych sytuacjach. — Upiory przecież na tym bazują. Nic dziwnego, że cię to na moment wytrąciło z równowagi. To nie to samo co na lekcji, gdy wiesz, że zaraz spotkasz bogina i jesteś na to przygotowana. — Nie wiedział czy cokolwiek z tego, co powiedział, w jakikolwiek sposób uspokoi wyrzuty panny Bones. Był przekonany, że gdyby wtedy nie wpadł do pokoju, sama szybciutko by się pozbierała i uporała z boginem. Zaraz jednak znów głównym tematem był makabryczny obraz jaki pojawił się przed ich oczami po tym, gdy on wparował przed oblicze upiora. Uśmiechnął się krzywo, pokrzepiony jednak tą odrobiną rozbawienia dziewczyny. Skoro ona dawała radę rozmawiać o tym bez grobowej miny, to on tym bardziej musiał.
    — Wiem, Mer… I zarazem nie jestem tego pewny — westchnął. Nie chciał użalać się nad sobą czy robić wielce otoczki cierpiętnika, który znosi konsekwencje swojej głupoty… Ale choć racjonalnie potrafił sobie wyjaśnić, że nie mógł się spodziewać tego, co tam zastaną, ta mniej racjonalna strona nie do końca się zgadzała. — Gdy tam weszliśmy, czułem czarną magię wibrującą w powietrzu. Słabą, bardzo ulotną, jakby jej wspomnienie… Myślałem, że nawet po latach to pokłosie morderstwa, obecności Czarnego Pana w tamtych murach — snuł przyciszonym głosem, nie chcąc straszyć krzątających się wokół skrzatów. Nie musiał wymawiać nazwiska Snape’a, by Emerson bez problemu wiedziała o jakim okresie niechlubnej historii Wrzeszczącej Chaty mówił. Ale to był tylko jeden z elementów jego, co chciał jej powiedzieć. — Teraz, gdy o tym myślę, to ma sens. To, co zobaczyliśmy. — Uciekł na moment spojrzeniem, zbierając myśli, które nieskładnie plątały mu się pod ciemną łepetyną. Dopiero po paru chwilach milczenia kontynuował. — Mówiłem ci, że nie pamiętam dużo z tamtej nocy, ale wiem, że nie miałem szans po tym, gdy pierwszy raz wbił zęby. Myśl o tym, że mógłbym zrobić to komuś z mojej rodziny albo tobie… — Przymknął na moment oczy, uspokajając oddech. Gdyby nie pomoc ojca, która nadeszła w porę, nie przeżyłby swojego starcia z wilkołakiem. Najlepiej wiedział, że tragedia była zaledwie na wyciągnięcie ręki, a obarczenie likantropią było najmniej dotkliwą z możliwych konsekwencji. Instynktownie raz jeszcze ścisnął mocniej dłoń Emerson, chcąc poczuć jej bliskość. Kiedy znów na nią spojrzał, w jego spojrzeniu widać było zarówno determinację, jak i troskę. Nieprzypadkowo to jej sylwetkę wybrał bogin, a Alex wymienił ją bez wahania wśród najbliższych sobie osób. Nawet jeżeli na początku wszyscy wokół nich pukali się w głowy, widząc jak ta wieloletnia niechęć przemieniła się w związek, teraz chyba już nie było wątpliwości jak bliscy są sobie. — Teraz jest Zakazany Las, więc to wygodne. Po Hogwarcie będę musiał pomyśleć jak to rozwiązać, byś jak najmniej była zagrożona.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  106. Powinien był przewidzieć taką reakcję Emerson, ale i tak zaskoczyła go stanowczością z jaką chwyciła go za kołnierzyk i zmusiła do spoglądania prosto na nią, nie pozwalając by nawet na moment uciekł wzrokiem. Wiedział, że miała rację co do każdego słowa – dbał o przyjmowanie wywaru tojadowego i mógł na wiele sposobów zadbać by uniknąć nieproszonego towarzystwa w trakcie pełni. Nic nie miało prawa się stać, nie ważne jak bardzo nakręcał się w spirali nerwowości po tym, co ukazał mu bogin. Zmarszczył jednak brwi, wsłuchując się w każde kolejne słowo, nie przerywając ani razu. Dopiero gdy wyrzuciła z siebie wszystko co chciała mu powiedzieć i wciąż wbijając w niego jasne oczęta nawet się uśmiechnęła… Bez wahania nachylił się ku niej i śmiało odnalazł ustami jej usta, składając na nich bezwstydnie zapalczywy pocałunek. Cały czas ściskał jej dłoń w swojej, ale drugą rękę uniósł ku górze, by najpierw musnąć palcami jej szyję, a następnie zahaczyć o jasne włosy Emerson. Niemalże na pamięć znał smak jej słodkich warg, przywołując je we wspomnieniach każdej nocy, ale i tak ilekroć doświadczał jej bliskości – a był na tyle bezczelny by dopraszać się tego niezwykle często – zapominał o całym świecie i liczyła się tylko ona…
    — Jak ty mnie kręcisz, gdy jesteś taka nieustępliwa, Bones. Nawet nie masz pojęcia… — wymruczał wprost w jej usta, walcząc z przemożną ochotą kontynuowania przyjemnych pieszczot… Na szczęście w porę przypomniał sobie gdzie byli, więc posłał jej tylko zawadiacki uśmiech i sięgnął wreszcie po kubek z ciepłą herbatą. Tak długo rozmawiali o tym, co zaszło we Wrzeszczącej Chacie, że napoje zdążyły nieco ostygnąć, ale dzięki temu jednym haustem upił prawie pół kubka. Wciąż nie był tak zupełnie rozluźniony, ale wystarczająco humor mu się polepszył (w czym tylko i wyłącznie zasługa jasnowłosej dziewczyny), że nawet sięgnął po dyniową babeczkę. Mięciutkie i puszyste ciasto było najlepszym dowodem wybitnych zdolności cukierniczych skrzatów, a pałaszowanie słodkości dało mu parę sekund na przenalizowanie tego, co właśnie padło. Co prawda w rozumowaniu Puchonki była jedna mała luka, o której nie mogła wiedzieć bo zazwyczaj widywali się po tym jak już odespał, ale Alex zaraz po pełni był tak zmarnowany, że ledwo doczołgiwał się do swojego łóżka. Będąc w takim stanie, wymęczony dwoma przemianami, nigdy nie podjąłby próby teleportacji choćby o metr, a co dopiero przez pół kraju. To akurat typowe techniczne kwestie, które na pewno da się jakoś sensownie rozwiązać, gdy dojdzie co do czego… Coś innego przykuło za to jego uwagę, zatrzymując na dłużej myśli.
    — Wydaje mi się, że dla odmiany wolałbym spróbować mieszkania w mieście. Gwar, nocne życie… Mugolskie jedzenie z dostawą do drzwi o trzeciej nad ranem — snuł, nieco zamyślony. Jego dom znajdował się kilkanaście kilometrów od Inverness, którego i tak nie można było tętniącą życiem metropolią. Ostatnie kilka lat za to na stałe w Hogwarcie, a nawet wycieczki za ocean nie zaspokajały tej ciekawości, bo również rodzina z tamtej strony preferowała urokliwe odludzia. A kiedy korzystać z wszelkich dóbr oferowanych przez chociażby Londyn, jeżeli nie teraz, gdy byli młodzi? Zerknął w bok, uśmiechając się lekko i wymownie przysunął się nieco bliżej, aż mógł się leciutko otrzeć o nią. — Choć to zależy… Głównie od tego, czy zamierzałabyś tylko odwiedzać, czy ciebie też kusi sprawdzenie czy nie pozabijamy się przebywając na stałe w tych samych czterech ścianach… — zasugerował niewinnie, trącając ją niby przypadkiem łokciem. Całkiem prawdopodobne, że pomysł wspólnego gniazdka w tak młodym wieku (przynajmniej jeżeli o nią chodzi, aczkolwiek z niego był przecież mentalnie gówniarz) był rzucaniem się na głęboką wodę, ale im bliżej było do zakończenia edukacji w Hogwarcie i wkroczenia w dorosłe życie, tym częściej podobne myśli zaprzątały mu rozczochraną łepetynę…

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  107. Już od kilku dobrych dni pogoda zostawiała wiele do życzenia.
    Deszcz uparcie lał niemal od rana do nocy. Treningi do zbliżającego się meczu z Puchonami odbywały się w nieprzyjemnych warunkach pogodowych, ale nikt nie miał ochoty na to, aby narzekać. Castor nie był też jednym z tych, którym drobne niewygody bardzo przeszkadzały. Po każdym treningu wszyscy szli rozgrzać się kubkiem gorącej herbaty i posiłkiem, nie można było szczególnie narzekać. Castor starał się myśleć raczej o tym, jaka czeka ich nagroda za dobre przygotowanie się do meczu i tego się trzymał. Żadne z nich z cukru nie było i raczej nie powinni martwić się tym, że odrobina wody lejącej się z nieba ich rozpuści. Na całe szczęście z każdym dniem pogoda robiła się coraz przyjemniejsza. Na niebie przez cały czas w zasadzie unosiły się deszczowe, szare chmury i w każdej chwili mógł lunąć deszcz, ale chyba wszyscy mieli już coraz lepsze przeczucia co do tego, jak pogoda będzie prezentować się w dniu meczu. Castor nawet słyszał, jak jakaś dziewczyna się przechwalała swoimi umiejętnościami przewidywania pogody i zapowiadała słoneczne niebo na ten właśnie dzień. Chyba wolałby już chmury niż rażące w oczy słońce, przy którym trudno było wypatrzeć znicz. Podchodził do wróżenia z przymrużeniem oka, nie dlatego, że w to nie wierzył, ale przyszłość była bardzo krucha i mogła zmienić się w każdej chwili. Wszystko w końcu zależało od tego, jakie podejmowało się decyzje, czyż nie?
    Kimkolwiek była dziewczyna, która zarzekała się, że będzie słonecznie – racji nie miała. Z samego rana jeszcze zanim wybiła dziewiąta rano świeciło słońce, ale te dość szybko schowało się za szarawymi chmurami.
    W zasadzie, jakby nie patrzeć Castor w każdym domu kogoś znał. I w przeciwieństwie do niektórych osób z domu węża nie był uprzedzony do nikogo, zupełnie nie robiło mu to różnicy skąd kto pochodził i jakiej był krwi, a jednak z czasem do swojego towarzystwa dostosować się musiał. Spędzał sporo czasu w pokoju wspólnym Ślizgonów, jadł przy stole Ślizgonów i nawet największe przyjaźnie, które miał z czasem się rozchodziły. Mer oczywiście, że pamiętał. Mijali się czasem przecież na korytarzach, teraz mieli grać razem mecz, a raczej przeciwko sobie, ale to nie był ani pierwszy, ani ostatni raz, jak stawali naprzeciwko siebie. Może nie dosłownie, ale wiadomo o co chodzi. Wchodząc na boisko nie liczyły się żadne znajomości i przyjaźnie, choć trudno nazwać ich przyjaciółmi, skoro drogi rozeszły im się dawno temu i jedynie od czasu do czasu mówili sobie cześć. Wsiadając na miotłę myślał już tylko o tym, aby między palcami poczuć złoty znicz, trochę przyspieszyć, złapać go w garść i zakończyć grę wygraną.
    Początek gry był dość spokojny, jeśli można było tak powiedzieć. Castor krążył szukając tego małego znicza, który dziś był wyjątkowo trudny do zlokalizowana. Parę razy przeleciał mu tuż przed nosem, prawie musnął go palcami, ale zaraz z boku pojawił się szukający Puchonów, który całkiem zbił go z tropu i odepchnął od siebie. Lubił to uczucie rywalizacji, które pojawiało się, gdy znajdował się na miotle i wiedział, że jeśli on się nie pospieszy to ktoś zrobi to za niego i wtedy będzie swoich wolnych ruchów żałował. Lecąc za małą piłeczką wzbił się wyżej w powietrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wtedy go zobaczył.
      Widział, że ona go nie widzi. Znajdował się za daleko, aby krzyknąć i ostrzec, gdzieś tam z tyłu głowy miał myśl, że nie powinien nic mówić, bo to w końcu nie był jego obowiązek, aby pomagać przeciwnej drużynie. Może, gdyby rozpędzony tłuczek leciał w stronę zupełnie obcej mu osoby zareagowałby inaczej. Może wtedy potrafiłby go zignorować i dalej lecieć szukać znicza, być może. Teraz zignorować go tak po prostu nie potrafił. Ostatnie co zarejestrował było kierowanie się w stronę nieświadomej Emerson i uderzenie. Po części liczył, że może uda mu się zmylić lecący tłuczek i oboje z tego wyjdą, ale nie do końca tak było.
      Oszałamiający ból w głowie pojawił się później. Zupełnie nie pomyślał też o odległości, która dzieliła go (jeszcze przez zaledwie parę sekund) do ziemi i jakie konsekwencje mógł mieć upadek. Teraz już nie chodziło o samo uderzenie, które było dość częstym urazem graczy przecież i pielęgniarki były już przyzwyczajone do urazów głowy, ręki czy innych części ciała po meczach, ale ile razy ktoś spadał i to w zasadzie celowo podkładając się tłuczkowi? Nie do końca wiedział czy przytomność stracił od razu w momencie, gdy uderzył go tłuczek czy dopiero później. To była zresztą też rzeczą, która miała najmniejsze znaczenie.

      Jeszcze nie otworzył oczu, a wiedział, że znajduje się w skrzydle szpitalnym.
      Tego niewygodnego materaca nie dało się pomylić z żadnym innym. W powietrzu unosił się również specyficzny zapach. Castor nie był tu częstym gościem, ale zdarzało mu się odwiedzać znajomych, którzy mieli mniejszy czy większy uraz. Nie licząc biblioteki było to również chyba jedno z najcichszych miejsc w całym Hogwarcie. Chyba poza nim było tu jeszcze paru uczniów, ale nie dałby sobie ręki uciąć i nie chciał stawiać tego za pewnik. Lekko udało mu się uchylić powieki, ale pulsujący, kujący wręcz ból zmusił go do tego, aby znów je przymknął. Odkrył, że z zamkniętymi oczami ból jest znacznie mniejszy i póki co, chyba zamierzał wykorzystać to, że po prostu może poleżeć w ciszy oraz spokoju.

      [Chciałam jeszcze napisać, że baaaardzo przepraszam za tę zwłokę z początkiem. :< Wena mi dosłownie uleciała i nie mogłam się zabrać za odpisy na Hogwarcie, ale chyba będzie już lepiej, a odpisy będą regularne. 😊 ]

      Castor

      Usuń
  108. [Dziękuję bardzo za piękne przywitanie, naprawdę zrobiło mi się bardzo miło na serduszku... Bardzo podoba mi się Twoja karta, a Emerson jest po prostu cudowna, podoba mi się, że w gruncie rzeczy jest normalną , pełna wewnętrznych konfliktów Nastolatka, która nadal do końca nie wie "kim ma zostać jak dorośnie" (w sumie to kto to tak naprawdę wie?;)). Szukając pomysłu na wątek rzuciło mi się w oczy, że Emerson jest uważana za poważną i nie lubi różu, za to Effy wręcz przeciwnie :p mam wobec tego taką wizję, w której obie dziewczyny łączy coś na kształt dziwnej przyjaźni. W sensie Effy z nieznanych nikomu przyczyn pewnego dnia się po prostu "przyczepiła" do Puchonki zapełniając jej przestrzeń osobistą i Emerson nie miała innego wyboru jak się do obecności Effy (i do okazjonalnego bólu głowy wywoływane o tą obecnością) przyzwyczaić i zaakceptować. Może też powoli próbować wyciągać z Effy jakieś bardziej szczegółowe informacje na jej temat i dowiedzieć się co się kryje za tym całym różem i brokatem, ale to już troszkę później i głębiej w relację...:) i ja też uwielbiam rude włosy, ale to już mogę powiedzieć, że Effy niestety takich nie ma :(]
    Effy Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  109. [ok, już coś mi się wyklarowało...pozwolę sobie zacząć i zobaczymy co będzie dalej]
    - Nie było cię dziś na kółku - oznajmiła Effy rzucając na stół Puchonów swoją sporych rozmiarów skórzaną torbę, czym wywołała grymasy niezadowolenia wśród siedzących w pobliżu osób. Niezrażona tą reakcją, jak gdyby nigdy nic wcisnęła się na miejsce obok Emerson przepraszając siedzącego obok nachmurzonego Puchona za kopnięcie go stopą odzianą w złoty trampek. Usadowiwszy się westchnęła z wyraźnym zadowoleniem i sięgnęła do swojej torby.
    - Niczym się nie martw, zrobiłam Ci notatki - powiedziała z dumą i rzuciła na stolik plik kolorowych kartek. Wzięła je do ręki i zdmuchnęła z nich nadmiar brokatu. - Proszę uprzejmie, różową ramką zaznaczyłam co trzeba będzie mieć opanowane na przyszłe zajęcia...
    Uśmiechnęła się szeroko do Puchonki i przesunęła w jej stronę swoje dzieło. Zerknęła na talerz Emerson i na jej twarzy odmalował się wyraz absolutnego zachwytu.
    - Naleśniki! - zawołała radośnie. - Lubisz naleśniki, Trevor?
    - Do reszty jej odbiło... - mruknął Puchon będący ofiarą złotego trampka Fitzgerald. Nic dziwnego, w końcu przy stole nie siedział nikt o tym imieniu, także nie trudno było wywnioskować, że być może Effy Fitzgerald postanowiła wymyślić sobie Niewidzialnego Przyjaciela.
    - Pewnie, że lubisz... Kto nie lubi... - kontynuowała Krukonka zupełnie niezrażona reakcją otaczających ją ludzi i obojętna na nieodgadniony wzrok Emerson. Sięgnęła znów do torby, zaczęła w niej grzebać, co jakiś czas mrucząc coś w stylu: "Och, przepraszam!" albo "Przesuń się, Trevor", po czym z triumfalnym uśmiechem wyciągnęła z niej dwa szklane słoiczki pełne kolorowych posypek do ciast. Przysunęła sobie pierwszy z brzegu wolny talerz (może niekoniecznie wolny, bo zapewne do kogoś już wcześniej należał), nałożyła sobie naleśnika, przyozdobiła go trzema wykonanymi łyżką "zawijasami" bitej śmietany i sowicie obsypała zawartością wyciągniętych z torby słoiczków. Przyjrzała się swojemu daniu, które w chwili obecnej raczej wyglądało jak kolacja dla jednorożca i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
    - Jak to mówią, przez żołądek do serca! - Zawołała radośnie, po czym nagle ściągnęła brwi w konsternacji. - Chociaż teraz to już sama nie wiem, Trevor... Może wolałbyś żebym poszła nad jezioro nazbierać ci robaków? Nigdy nie rozmawialiśmy o Twoich preferencjach... A przecież trzeba rozmawiać, Trevor, to podstawa każdej relacji, prawda Mer?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwróciła się w stronę koleżanki szukając poparcia.
      - Mówiłam Trevorowi, że... - urwała i wciągnęła powietrze, jakby dopiero co ją coś olśniło. - Trevor! Gdzie twoje maniery... Nie przywitałeś się w ogóle! Jeśli ma nam się udać, to musisz się odpowiednie zachowywać wobec moich przyjaciół... No już, hop, hop powiedz ładnie "Dzień dobry!"
      To mówiąc sięgnęła znowu do torby i ostrożnie wyciągnęła z niej całkiem sporych rozmiarów ropuchę, którą delikatnie położyła na stole, wywołując tym samym pisk i wrzawę otaczających je Puchonek (i Puchonów też), które natychmiastowo odskoczyły (i odskoczyli) od stołu przekrzykując się jedna przez drugą (i jeden przez drugiego).
      - CO TO JEST?!
      - ZABIERZ TO!!!!
      - TU SIĘ JE!!!
      - NA MERLINA!!!
      - POJEBAŁO CIĘ?!
      - JESTEŚ OBRZYDLIWA!!!
      - CO JEST KUURWA..?!
      - WEŹ STĄD TEGO POTWORA!!!

      Effy tylko wzruszyła ramionami i obrzuciła wzburzonych uczniów nieco urażonym spojrzeniem.
      - To niemiłe - powiedziała krótko i wykonała nad ropuchą dziwny gest dłońmi, trochę wyglądający jakby chciała zasłonić zwierzęciu uszy - Nieładnie jest nazywać kogoś potworem. Poza tym wydaje mi się, że Bulstrode akurat wygląda onieśmielająco jak nigdy.
      To powiedziawszy nachyliła się nad ropuchą i szepnęła czule, na tyle głośno, że wszyscy ją usłyszeli:
      - Nie przejmuj się skarbie, w tej fryzurze jest ci bardzo do twarzy...
      Po chwili zmarszczyła brwi w konsternacji i odwróciła się z powrotem do Emerson.
      - Czy nazywanie ropuchy żabcią nie jest trochę uwłaczające? - Spytała jak gdyby nigdy nic, ignorując tłum oniemiałych Puchonów. - Ostatnio bardzo dobrze dogadujemy się z Trevorem, nie chciałabym aby poczuł się niemęsko, rozumiesz. To może sprowadzić ciche dni.
      Trevor.
      Bulstroe.
      Trevor Bulstrode.

      Który jeszcze kilka godzin temu był sporych rozmiarów Ślizgonem .
      Effy Fitzgerald

      Usuń
  110. [Dzień dobry, cześć! Przepraszam, że przychodzę z takim opóźnieniem, jednak praca w tym tygodniu mnie pożarła w całości, no i oczywiście bardzo dziękuję za wszystkie miłe słówka pod kartą Dominique, od razu na serduchu zrobiło się cieplej <3
    Emerson kupiła i mnie, i Dominique swoją szczerością - wspaniała cecha! Dlatego też na wątek piszemy się jak najbardziej, jednak przyznam się szczerze, że w tym momencie mój umysł to jedna wielka czarna dziura. Jutro będzie lepiej! Ale może Ty masz jakiś pomysł? :)]

    Dominique W.

    OdpowiedzUsuń
  111. Wieczór zaczynał nabierać coraz przyjemniejszych barw. Powinien być wdzięczny Emerson, że nie pozwoliła mu na popełnienie głupoty, jaką było rozejście się w holu wejściowym i pójście każdy w swoją stronę. Wtedy bez wątpienia skończyłby zadręczając się przez resztę dnia i zapewne spory kawałek nocy, dręczony wspomnieniami z Wrzeszczącej Chaty, kręcąc się z boku na bok i rozdmuchując to w swojej głowie do monstrualnych rozmiarów. A teraz… Choć wciąż gdzieś z tyłu głowy tliło się to makabryczne zdarzenie, bliskość Puchonki pozwalała mu skupić się na przyjemnościach i powoli już zastanawiać się, gdzie się udadzą po opuszczeniu kuchni. Drobnymi kroczkami przedzierali się przez posępny nastrój, w typowym dla siebie stylu (i przy pomocy pyszności podsuniętych przez nieocenione skrzaty) co rusz ściągając swoją uwagę na zupełnie to inne kwestie. A trzeba Mer przyznać, że wyjątkowo potrafiła wyczuć kiedy uraczyć go zołzowatą uwagą, prowokującą do podjęcia małego droczenia…
    Och, nie ma mowy, żeby odpuścił w takim momencie, gdy panna Bones rozmyślnie pozwoliła sobie na podobną złośliwość. I nieważne, że zaledwie chwilę temu jej słodkie pocałunki skutecznie go rozpraszały, przez co nawet teraz nie do końca mógł w pełni się skupić, łapiąc się co rusz na myślach uciekających w znacznie przyjemniejsze regiony. Emerson szybko przeskoczyła na kolejny temat, ale Urquhart był zbyt uparty by puścić w niepamięć jej zaczepki. Tym bardziej, że doskonale wiedział, iż na jego miejscu zrobiłaby dokładnie to samo…
    — Wiem też, czym jest pierwszy wyjątek od Prawa Gampa — odparł tylko pozornie niewinnie, posyłając jej przy tym równie zaczepny uśmiech. Był oczywiście świadom, że tak elementarną wiedzę dziewczyna miała w małym paluszku, ale aż prosiło się o podobny komentarz. Nie ważne, że wiedział o co jej chodziło, i tak nie do końca mógł się zgodzić. Tym bardziej, że choć sam potrafił wyczarować jedzenie, to jednak nijak nie miało ono smakowo do tego, co chociażby ta babeczka zaserwowana przez domowe skrzaty. Zwłaszcza gdyby wziął się za zabawy z magią o drugiej nad ranem po alkoholu. — Ale skoro to takie łatwe, oczywiście pamiętając o wszystkich ograniczeniach, nie rozumiem co to był za problem w listopadzie byś zjawiła się z wielkim tortem… — rzucił jeszcze odrobinę naburmuszonym głosem, nim doszedł (jakże rozsądnie) do wniosku, że choć obojgu takie przepychanki słowne sprawiają przyjemność i mogliby tak ciągnąć jeszcze długo, to na tapecie był znacznie ciekawszy wątek.
    Spoważniał nieco, obracając w dłoniach babeczkę. Nijak się miało to jednak do ponurego zasępienia, jakie towarzyszyło mu jeszcze chwilę temu. O nie, tym razem czuł lekkie zelektryzowanie w całym ciele i podekscytowanie, bo rzucając się na głęboką wodę, zahaczyli o bardzo interesującą go wizję niedalekiej przyszłości.
    — Chciałabyś zamieszkać razem? Wynająć coś wspólnie, pewnie po wakacjach, bliżej jesieni, gdy będziemy już wiedzieć jak z planami po szkole? — spytał wprost, powtarzając niejako to, co przed chwilą padło zarówno z jego, jak i jej ust, tylko w mniej bezpośredni sposób. Wbił w nią spojrzenie, dostrzegając rozbawione iskierki w jasnych oczach i miał podejrzenie jak mogła brzmieć odpowiedź? Nie byli razem wcale aż tak długo, pomimo tego że znali się od lat. W momencie ewentualnej przeprowadzki nie mieliby nawet rocznego stażu, a przecież oboje jeszcze przed dwudziestką. To musiało być szalone i podyktowane ich młodością, ale… Czuł tak wielką ekscytację na samą myśl, że mogliby spróbować.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  112. [ Hej! Dziękuję ślicznie za powitanie i miłe słowa :)
    Szukając wizerunku wpadłam na to zdjęcie, piękne i do twojej pani pasuje idealnie. Wydaje się taka prawdziwa i ludzka. Fajnie, że postaci trafiają na pierwszy rzut oka do nieoczywistego dla nich domu, w końcu Tiara wie najlepiej ;) ]

    Rosalind

    OdpowiedzUsuń
  113. Sam chciałby wiedzieć co mu strzeliło do głowy, aby rzucić się prosto pod rozpędzony tłuczek.
    Nie był typem bohatera, który się poświęca za innych przecież. Nie, aby żyli w czasach, kiedy trzeba odwracać się co krok, aby mieć pewność, że nie jest się śledzonym, ale zawsze lepiej, aby to ktoś inny oberwał niż on. Najwyraźniej ta zasada nie miała żadnego znaczenia, gdy znalazł się na boisku. Zapytany, dlaczego to zrobił nie umiałby znaleźć sensownej odpowiedzi. Istniała jakaś w ogóle? Po prostu to zrobił, nie chciał, aby to Emerson oberwała, aby to ona tutaj leżała i się męczyła z potwornym bólem, który nie tylko znajdował się w głowie, ale migrował po całym ciele. I mimo porządnej pomocy, którą tu dostał nie dało się jego bólu przecież całkiem pozbyć. Skoro boli, to znaczy, że się goi. Usłyszy to zdanie jeszcze raz i dostanie chyba szału.
    Z samą panną Bones nie łączyło go już przecież nic. Na przestrzeni lat ich drogi się rozeszły. Każde z nich poszło swoją stronę, mieli nowych przyjaciół, towarzystwo, które nie przepadało szczególnie mocno za sobą nawzajem. I tak mijały lata, a ich drogi przecierały się już tylko na szkolnych korytarzach i na boisku. Z jakiegoś jednak powodu chciał ją przed tłuczkiem uchronić. Nie chciał, aby oberwała. Czy dręczyłyby go wyrzuty sumienia? Będąc zupełnie ze sobą szczerym. Castor nie wiedział, ale bardzo możliwe, że tak właśnie by był. Nie przejmował się szczególnie wieloma rzeczami. Raczej pozwalał na to, aby wydarzenia z jego życia, zwłaszcza te negatywne, spływały po niego jak po kaczce. Nie było sensu się przejmować rzeczami, na które nie miało się wpływu, ale na to miał. Mógł zrobić coś dobrego, komuś pomóc. W dość pokręcony i typowy dla siebie sposób chciał pomóc. Był z pewnością łatwiejszy i mniej bolesny sposób na to, aby poinformować ją o lecącym tłuczku, ale Castor musiał zrobić wszystko po swojemu. Teraz miał za swoje i cierpiał w skrzydle szpitalnym, odpoczywając. Miał już pary gości, głównie najbliższych przyjaciół z domu, którzy sami nie do końca rozumieli co mu właściwie strzeliło do głowy. Narażał się na Puchonki i to jeszcze dla takiej, z którą kontaktu nie miał przecież od wielu lat. I po co w ogóle to robił? Mógł spokojnie dalej szukać znicza, a może akurat udałoby mu się go znaleźć, mogliby wygrać. Przecież Ślizgoni lubili wygrywać. Choć nie powiedziałby, że to była cecha przeznaczona tylko i wyłącznie dla nich. Każdy miał w sobie chęć wygranej przecież, nie tylko uczniowie z domu węża.
    Nikogo więcej już się nie spotykał. Jego grono i tak było ograniczone, więc czemu miałby ktoś nagle inny się pojawić? Przewijali się tu przyjaciele leżących innych uczniów, ale tych akurat Castor ignorował i ze wzajemnością. W całej Sali słychać było jedynie ciche oddechy, było w tym dźwięku coś uspokajającego oraz usypiającego. Castor już czuł, że niewiele mu trzeba, by zasnąć. I gdyby nie to, że usłyszał tuż przy swoim łóżku znajomy głos, zapewne zapadłby w sen. Przez chwilę nie był pewien czy powinien się poruszyć, odezwać. Należało zrobić cokolwiek. Zazwyczaj odpowiedź miał gotową na każde pytanie, a teraz zupełnie nie umiał wytłumaczyć swojego zachowania. Dlaczego nikt nie mógł się zadowolić prostą odpowiedzią bo chciałem, Byłoby mu znacznie łatwiej.
    Leżenie w ciszy i udawanie, że dziewczyny tutaj nie ma, wcale nie było dobrą opcją. Nieźle się wpakował, a wcale przecież nie chciał narobić wokół swojej osoby szumu. Był strasznie naiwny, jeżeli liczył na to, że jego występek przejdzie bez większego echa wokół uczniów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Może zależało mi, aby zaimponować takiej jednej dziewczynie — odpowiedział żartem, że też akurat teraz zebrało mu się na żarty i otworzył w końcu też oczy. Jak wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania? Próbował sięgnąć pamięcią, ale musiało to być jeszcze na początku pierwszego roku w Hogwarcie, kiedy jako dzieci myśleli, że dwa tak różne domy są wstanie się ze sobą przyjaźnić. A po marzeniach nadeszła rzeczywistość.
      Nie chcąc leżeć niczym kłoda uniósł się na łokciach i podciągnął, aby usiąść. Ten materac przy każdym ruchu robił się jeszcze nie wygodniejszy. Żałował, że nie dostał przepustki, aby wrócić do dormitorium. Tam materac znał jak własną kieszeń. Każde wgniecenie było mu dobrze znane. Wiedział, jak ułożyć tyłek, aby było wygodnie i nie wstawać rano z bólem pleców. Tutaj było zupełnie inaczej, ale materac był jego akurat najmniejszym zmartwieniem.
      — A co ty tutaj robisz? — spytał, a jego wzrok spoczął na dziewczynie. Raczej nie było tutaj nikogo z kim się trzymała, ale co on mógł wiedzieć? Sam jej nie znał. Już nie.

      Castor

      Usuń
  114. [Bardzo mnie to cieszy :D <3]

    - Zbieg okoliczności?! - powtórzyła Effy i zrobiła naburmuszoną minę. - Jaki zbieg okoliczności? Emerson, to przeznaczenie .
    Przysunęła sobie jeden z głębokich talerzy i nalała do niego wody.
    Twoje zdrowie, Trevor - powiedziała i Przysunęła talerz bliżej ropuchy. - Następnym razem pozwolę Ci za siebie zapłacić.
    Nie zważając na pełen konsternacji wzrok panny Bones jak i niezbyt przychylne spojrzenia, sięgnęła po sztućce i wpakowała sobie kawałek swojego pstrokatego naleśnika do ust. Przez moment mogłoby się wydawać, że nie zamierza podać żadnych wyjaśnień (co nie byłoby czymś zbyt niecodziennym), w końcu jednak uległa pytającemu spojrzeniu Puchonki.
    - Cóż ja takiego zrobiłam... - powtórzyła pytanie i zaczęła stukać usta widelcem udając, że się zastanawia. - Ach tak! Jak dobrze, że zrobiłam notatki!
    Uśmiechnęła się z zadowoleniem i popukała palcem w leżący na stole plik kolorowych kartek. Wzięła je do ręki i zaczęła czytać:
    Koło transmutacji, 21 marca 202. Temat: Z ropuchy w muchomora. Tu masz Inkantację... Ruch nadgarstka i kąt odchylenia różdżki...wskazówki do rzucania zaklęcia... Historia...., sobie później przeczytasz... O! Tu będzie! - Zawoła triumfalnie wyciągając na wierzch jedną z kartek. Notatki i komentarze z ćwiczeń !
    Chwyciła pozostawioną przez któregoś Puchona czarę i wypiła z niej resztę soku dyniowego. Widząc, że jej towarzyszka nadal wpatruje się w nią nieco osłupiałym wzrokiem, przewróciła oczami i sama zaczęła beznamiętnym tonem odczytywać treść kartki:
    - Blaaa Blaaa Blaaa... możliwe efekty uboczne Blaaa.... Blaaa... O! Obserwacje : na na na na naaaaaa... Constance Earhart po 23 minutach udało się przetransmutować ropuchę w obślizgłą pieczarkę, która jednak zeskoczyła ze stołu i pognała w stronę biurka nauczycielskiego... Po bezowocnych 32 minutach, Trevor Bulstrode zaczyna dźgać swoją ropuchę różdżką. Po 37 minutach porzuca zainteresowanie zwierzęciem i przysiada się do Felixa Fawleya, któremu ropucha uciekła już w 11 minucie zajęć. Felix Fawley zaczyna opowiadać udawanie przyciszonym głosem co zrobiłby z poszczególnymi dziewczynami z roku, gdyby znalazł się z nimi sam na sam w schowku na miotły. Odnotowano: Felix Fawley posiada niepokojącą obsesję na punkcie wsadzania przedmiotów w odbyt. Trevor Bulstrode rekomenduje spędzenie nocy z "tą brudną szmatą Fitzgerald, tanią kurwą". Szmata Fitzgerald pyta, czy była aż tak dobra, bo on najwyraźniej niespecjalnie, skoro go nie pamięta..." Och, wybacz, Trevor, wspólnie rozwiążemy twoje problemy, rozmiar się nie liczy, pamiętaj... Trevor Bulstrode czerwieni się, ale postanawia zignorować komentarz i kontynuować poprzedni temat mówiąc, że "chętnie rozgrzałby zimną sukę Bones". Odnotowano: Bones nie brała udziału w zajęciach. Czterdziesta dziewiąta minuta zajęć: Trevor Bulstrode obrywa niecelnym zaklęciem z różdżki (jesion, 10 i ćwierć cala, pióro pegaza) Effy Fitzgerald, zanim ktokolwiek inny jest w stanie zareagować lub jakkolwiek inaczej odpowiedzieć na komentarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krukonka przerwała czytanie i odłożyła kartkę z powrotem do sterty. Wsadziła sobie do ust kolejny kawałek naleśnika i zaczęła go powoli żuć, wzrok utkwiwszy gdzieś na przeciwległej ścianie. Po chwili jednak odchrząknęła i uśmiechnęła się niewinnie.
      - Och znasz mnie... Jestem taka niezdarna... No i przecież tak średnio mi idzie na tych wszystkich zajęciach... Taki wypadek, widzisz...
      Westchnęła teatralnie i pokiwała głową. Odsunęła talerz i nachyliła się nad ropuchą, wyraźnie ją analizując.
      - Dostałam ujemne punkty, ale bez szlabanu... Profesor nie chciała odczarować Trevora, powiedziała, że zaklęcie powinno przestać działać, a jak nie to jest to mój problem. Mniemam, że słyszała jego komentarze i nie chciała mu pomóc. Wiesz, w przeszłości Trevor nie był zbyt miły... Ale teraz poznaliśmy się i wiesz, ludzie... hm.. ludzie? stworzenia się zmieniają... Jak widzisz.
      Pogłaskała ropuchę po łebku po czym przysunęła sobie pustą, czystą czarę i zaczęła napełniać ją wodą. Dorzuciła łyżkę miodu i wycisnęła do czary sok z cytryny, po czym sięgnęła do torby i wyjęła z niego imbir (bo przecież wszyscy noszą w torbie imbir...). Ukroiła kilka plasterków, wrzuciła do czary i stuknęła w nią różdżką, by podgrzać napój, po czym przysunęła czarę w stronę koleżanki.
      - Wypij, Mer - powiedziała, wciąż unikając wzroku dziewczyny. - Cudowna mugolska receptura.... Nie bój się, nie otruję Cię. Każdy idiota umie podgrzać napój przy użyciu różdżki, nie byłam w stanie tego zepsuć.
      Wzruszyła ramionami i wróciła do egzaminowania swojej ropuchy (ekhm... Trevora ), pogrążając się w swoich myślach.
      Effy

      Usuń
  115. [Koło zielarskie brzmi całkiem sensownie! Zwłaszcza, że Dominique cierpi od dłuższego czasu na bezsenność, na którą nic a nic nie pomaga, więc może wspólnie próbowałyby uwarzyć jakieś specyfiki, które pomogłyby jej pozbyć się lub chociaż zminimalizować intensywność tej przypadłości? Z użyciem ziół, oczywiście, z których niektóre mogłyby jednak być nie do końca dozwolone, więc musiałyby spróbować je wykraść? Albo mogły rosnąć w jakiejś odległej części zakazanego lasu i koniecznie musiały zostać zerwane o północy podczas trzeciej pełni księżyca w roku — wymagania randomowe, tak akurat wpadły mi do głowy :D — bo inaczej traciły swoje właściwości? Zawsze można zaserwować im szeroki zakres komplikacji podczas podobnej wyprawy :D
    Daj znać, co myślisz! Jeśli byłoby Ci łatwiej to zapraszam na hangouts albo mail, tam możemy ustalić coś konkretniej :)]

    Dominique W.

    OdpowiedzUsuń
  116. [ Hej! Dziękuje bardzo za powitanie! Zapomniałam o tej Marinie z Sindbada, a też bardzo lubię tę bajkę. Sama wzorowałam się na tytułowej bohaterce Zafona.
    Piękna karta no i piękna Pani! Chociaż, jak wspominałaś sama w tekście, zupełnie nie pasuje mi na Puchonkę. Tyle że Rowling jakoś tak ich po macoszemu w sumie potraktowała, więc nie za bardzo chyba wiem, jak powinien taki klasyczny Puchon wyglądać.
    Bardzo mi się podoba ten złoty, a właściwie miodowy kolor.
    Jeszcze raz dzięki za powitanie :D ]

    Marina Groom

    OdpowiedzUsuń
  117. Pomyślałby ktoś, że dawał Emerson dość powodów do złoszczenia się na niego, ale najwyraźniej musiała jeszcze dodatkowo wyobrazić sobie coś, czego wcale nie miał na myśli i właśnie tego się uchwycić z typową dla siebie zawziętoścsią. Westchnął cicho w duchu, żałując, że nie ugryzł się w porę w język – choć przecież akurat to wyjątkowo rzadko mu się zdarzało. Chodziło przecież tylko o wytknięcie, że wcale nie tak łatwo pichcić za pomocą różdżki, jak próbowała mu wmawiać… A jakimś cudem, w efekcie tej małej dyskusji, wyszedł na niewdzięcznego buca, który zarzucał jej jakoby mogła się bardziej postarać w jego urodziny… Rzecz jasna, w wyobrażeniu Emerson, która najwyraźniej przejawiała drobną skłonność do dramatyzowania. I oczywiście, najprawdopodobniej mu to wypomni przy okazji swoich urodzin, więc tym bardziej powinien solidnie przygotować się na ten zbliżający wielkimi krokami dzień. Na szczęście miał już pewien pomysł i zadba o to, by panna Bones nie miała najmniejszego powodu by móc mu cokolwiek zarzucić... Będzie miał jednak sporo czasu na późniejsze dogrywanie szczegółów, bo teraz dziwnym trafem zupełnie skupił się na dość specyficznym sposobie, w jaki ustalili, że razem zamieszkają po zakończeniu Hogwartu.
    Zaledwie od paru miesięcy byli razem, ale już teraz czuł irytację, gdy sztywne szkolne zasady zmuszały ich do rozstawania znacznie wcześniej, niż by chciał. Niejednokrotnie, nie zważając na to co mogliby powiedzieć inni Krukoni, brał ją pod rękę i śmiało wprowadzał do Pokoju Wspólnego, gdzie mieli swój ulubiony fotel, stojący nieco z boku, blisko kominka. Siadali tam bezwstydnie ściśnięci i rozmawiali przyciszonymi głosami, zupełnie obojętni na to co działo się wokół nich. Ale za każdym razem nadchodził ten nieunikniony moment, gdy odprowadzał Emerson do wyjścia, pozwalając jej wrócić do siebie… Myśl o zamieszkaniu razem może i była świeża, ale odkąd zakiełkowała w jego umyśle, nie wyobrażał sobie, że nie spróbowaliby… Och, to więcej niż pewne, że co najmniej kilka razy w ciągu dowolnego tygodnia będą bliscy pomordowania się; nawet uczucia, jakimi się darzyli, nie zaślepiały ich na tyle by byli nieświadomi dzielących ich różnic. Po stokroć wolał jednak trzaskanie drzwiami i warczenie na siebie przy porannej kawie, niż decydowanie się na wkroczenie w dorosłość w pojedynkę, nie mając jej u swego boku. Zwłaszcza, że przecież co jak co, ale godzenie się wychodziło im wyjątkowo dobrze…
    — No to ustalone… — odparł równie spokojnym i pewnym głosem. Pochwycił spojrzenie jej jasnych oczu i uśmiechnął się swobodnie, a już po chwili kradł jej kolejny słodki i ulotny pocałunek. Mogła być zadzierającą nosa zołzą z skłonnością do prawienia mądrości na każdym kroku, ale nie wyobrażał sobie dalszego życia bez niej. Nie uwierzyłby gdyby ktoś rok temu zasugerował, że znajdą się w takiej sytuacji, wyśmiewając absurdalnie wybujałą wyobraźnię podsuwającego taką wizję… Teraz jednak potrzebował jej bliskości jak tlenu, każdego dnia coraz mocniej łaknąc obecności niegdyś doprowadzającej go do szewskiej pasji Puchonki. — Chodźmy, już dość zestresowaliśmy biedne skrzaty — zaśmiał się, zerkając wymownie na jedną z niewysokich sylwetek przebiegającą koło nich; pomimo uwijania się jak w ukropie, ilekroć któryś ze skrzatów znajdował się w ich pobliżu, rzucał im pośpieszne spojrzenie, jakby upewniał się, że niczego im nie brakuje. Podziękował raz jeszcze, wstając z zajmowanego przez siebie miejsca i bez wahania wyciągnął dłoń do Emerson. Nie wiedział jeszcze dokąd się udadzą, ale jedno było pewne – ani myślał się jeszcze z nią rozstawać,

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  118. Przewróciła oczami widząc jak Emerson spogląda pytającym wzrokiem na plik kolorowych kartek.
    - Nie było Cię na kółku - powtórzyła ze zniecierpliwieniem, jakby to co robiła i mówiła było oczywiste. - Wszystko dla Ciebie zanotowałam. Oczywiście, że świetnie poradziłabyś sobie bez nich. Oczywiście, że nie potrzebujesz mojej pomocy. Ale to nie znaczy, że nie możesz od czasu do czasu jej przyjąć. Zanotowałam wszystko żebyś nic nie straciła...
    Wsadziła sobie do ust kolejny kawałek pstrokatego naleśnika i popiła go sokiem jak gdyby nigdy nic.
    - Wiesz kto jeszcze zyskał wiele na tych zajęciach? - spytała po chwili i zaraz dodała, nie czekając nawet na odpowiedź: - Trevor. W tej postaci lubię go o wiele bardziej.
    Chwyciła ropuchę w obie dłonie, położyła ją sobie na kolanach i zaczęła czule drapać po łebku.
    "Nie musiałaś tego robić, Effy" . Na te słowa podniosła głowę i spojrzała dziewczynie prosto w oczy. Z jej twarzy zniknął standardowy, pogodny uśmiech, a oczy zdawały się ściemnieć pod wpływem złości i rozgoryczenia jednocześnie. Effy, która na co dzień tak bardzo kojarzyła się z tęcza, teraz, przez ten jeden krótki moment bardziej przywoływała obraz nieba zasnutego ciemnymi, burzowymi chmurami.
    - Wiem, że nie musiałam. Chciałam.- odparła poważnym tonem. Wiele osób nie traktowało poważanie Effy Fitzgerald. Kolorowa idiotka , to tylko jedno z określeń, którymi ją obdarzano. Łatwo było widzieć w niej różową dziewczynę kochającą brokat i jednorożce. Kogoś komu na niczym nie zależało, kto żyje w swoim świecie, którego nie sposób było zmącić. Łatwo było zlekceważyć Effy Fitzgerald. Łatwo było tym samym popełnić poważny błąd.
    Po chwili jednak na jej twarzy znów pojawił się standardowy, pogodny wyraz. Tęcza powróciła.
    - Poza tym przecież to był wypadek... - powiedziała uśmiechając się niewinnie. - Chociaż bardziej nazwałabym to szczęśliwym zrządzeniem losu . Jak ja miałabym czegoś takiego dokonać? Jestem przecież plugawą szlamą a moja obecność w Hogwarcie to jedna wielka pomyłka .
    Podniosła ropuchę do poziomu swoich oczu i zaczęła się jej dokładnie przyglądać z każdej strony.
    - Odczarować? - powtórzyła rozczarowanym tonem i skrzywiła się. - Jesteś pewna? Mi się wydaje, że Trevor jest teraz dużo bardziej czarujący...
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  119. [W takim razie jak najbardziej możemy pozostać przy włamaniu :) Ogólnie do stworzenia eliksiru Słodkiego Snu nie są wymagane jakieś wybitnie trudnodostępne składniki, więc ewentualne konsekwencje podczas przyłapania pewnie nie musiałyby być jakieś ogromne. Chyba, że podkradłyby coś jeszcze? Albo namieszały w składnikach - jakimś cudem podpisy na fiolkach były pomylone, wzięły nie to co powinny i zaszła jakaś niechciana reakcja podczas przygotowywania? Albo po spożyciu?]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  120. Nie znosił tego momentu po pełni, gdy włócząc nogami stawał w holu wejściowym i zrezygnowanym spojrzeniem mierzył niekończącą się plątaninę schodów, które miał do pokonania. Parokrotnie zdarzało mu się nawet podejmowanie absurdalnych prób policzenia wszystkich stopni, ale najdalej dotarł do piątego piętra, nim zmęczenie w końcu wygrywało. A jednak co miesiąc zagryzał zęby i wspinał się, krok po kroku, wprost do wieży Ravenclawu, gdzie już czekało jego łóżko. Och, naturalnie szkoła zapewniała możliwość spędzenia tego czasu w Skrzydle Szpitalnym. Jeszcze przed powrotem dowiedział się, że co miesiąc mógł dochodzić do siebie po bolesnej przemianie pod czujnym spojrzeniem szkolnej pielęgniarki. I choć zapewne było to najrozsądniejsze rozwiązanie, które oszczędzało mu dodatkowego, zupełnie niepotrzebnego wysiłku, to był tylko jeden problem… Alexander naprawdę nie znosił szpitali, a ta niechęć tylko wzrosła po tym, gdy na wiele dni był uwiązany do łóżka w Św. Mungu po ugryzieniu przez wilkołaka.
    Tego ranka jednak odpływał, zmroczony silnymi naparami przeciwbólowymi, patrząc w wysoki biały sufit Skrzydła Szpitalnego. Pulsowanie w lewej nodze wciąż dawało o sobie znać, a obrazy z poprzedniej nocy przesuwały się w jego wspomnieniach, choć z każdą chwilą coraz mniej wyraźne. Pamiętał, że wieczór zaczął się bardzo typowo do tego konkretnego czasu w miesiącu, gdy maszerował w kierunku Zakazanego Lasu, wciąż czując jeszcze w ustach ohydny smak wywaru tojadowego. Przemiana była bolesna – ale to akurat żadna nowość. Zaledwie kilka minut po tym, gdy przekroczył linię wysokich, wiekowych drzew, już stał w wilczej formie, czując pod łapami grząską, wilgotną ziemię i uderzającą w niego mieszankę zapachów, niemożliwą dla wychwycenia przez ludzki nos. Gdzieś kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów dalej wyczuwał drugiego wilkołaka, jednakże zazwyczaj spędzali pełnię buszując w różnych częściach lasu i nie spodziewał się by tym razem miało się to zmienić. Wbił więc pazury w ziemię i odbił się od podłoża, gnając bez zastanowienia w głębiny. Dobrze wiedział dokąd chciał dotrzeć – już dwie pełnie z rzędu poznawał tę część Zakazanego Lasu, która znajdowała się od strony Magicznej Wioski, znacznie dalej w głąb niż wtedy, gdy z Emerson i Charliem wybrali się na zbieranie tojadu. Miał jednak całą noc, a na czterech łapach przemieszczał się szybciej, teraz będąc częścią niezwykłych zwierząt żyjących w puszczy… Nie mógł przewidzieć, że gdy już prawie dotrze do celu, biegnąc wśród drzew, jego wycie rozedrze nawet najciemniejsze odmęty Zakazanego Lasu. Ostrza wbijały się w jego tylną łapę, a na metalowe sidła powoli spływała ciemnoczerwona krew. Wiedział co należy zrobić, jak one działają i – gdy wreszcie oswoił się z przeszywającym bólem – próbował jakoś je rozchylić, ale zakleszczony w pułapce, mając do dyspozycji łapy i zęby zamiast sprawnych dłoni czy magii, niewiele mógł zdziałać. Nie wiedział ile czasu minęło, nim zaalarmowana jego pełnym bólu wyciem Millie pojawiła się na horyzoncie, najpierw ostrożnie z oddali badając sytuację, by potem już we dwójkę próbowali równie bezskutecznie uwolnić go z sideł. Alex musiał się oswoić z myślą, że gdy nadejdzie świt, będzie musiał przemienić się z metalowymi zębami głęboko wbijającymi się w jego skórę…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero wówczas mieli szansę coś zdziałać… Gdy on z trudem łapał dech, półprzytomny z bólu, już po oswobodzeniu się z pułapki i założeniu bardzo prowizorycznych opatrunków, jego wilcza znajoma wzywała na pomoc nauczycieli, świadoma że w tym stanie, tak daleko od błoni, nie mieli szans dotrzeć do zamku. Czekanie wydawało się być wiecznością, choć w praktyce nie minęło więcej niż pół godziny nim wylądował na noszach i przetransportowano go do Skrzydła Szpitalnego. Dalej wszystko potoczyło się szybko, choć pamiętał te zmarszczone brwi szkolnej pielęgniarki, gdy rana opierała się standardowym metodom leczniczym, zmuszając do sięgnięcia po bardziej skomplikowane metody. Początkowo chciał dać znać Emerson i Victorowi, sądząc, że w okamgnieniu uda się załatwić wszystko uleczalną magią, ale nim jego lewa noga skończyła zabezpieczona w leczniczych bandażach, zaczynały się już pierwsze lekcje, a jemu głowa kiwała się tak bardzo, że nie miał siły posyłać informujących wiadomości.
      Nie wiedział ile czasu spał, ale po tych paru, bliżej nieokreślonych godzinach, wybudziło go nieprzyjemne pulsowanie bólu w lewej nodze, przypominając o tym, co zaszło w nocy. Z trudem rozchylił powieki, a jeszcze parę sekund minęło nim w miarę przytomnym spojrzeniem przesunął po otoczeniu… I zatrzymał wzrok dopiero wówczas, gdy na niewygodnym krześle ustawionym koło swojego łóżka dostrzegł dobrze znaną sylwetkę… Absurdalne, że pierwszym co do niego dotarło, to że ten pergamin na jej kolanach to zapewne notatki z dzisiejszych zajęć z transmutacji, które najwyraźniej właśnie miały być skopiowane… Ale tym, co naprawdę przykuło jego uwagę i sprawiło, że poczuł pełen wyrzutów sumienia ścisk w żołądku było spojrzenie jasnych, zatroskanych oczu…
      ― Hej… ― odezwał się ochrypniętym głosem, ale szklanką wody zainteresuje się dopiero za chwilę. ― Wiem, że narozrabiałem…

      Urquhart

      Usuń
  121. — Czy robiłem coś ciekawego? Zdecydowanie tak — Victor uniósł brew ku górze, popadając w porządne zamyślenie. — Dla niektórych napisanie kilku prac i przeczytanie czterech książek na temat zaklęć niewybaczalnych może być wyjątkowo marnym zajęciem, ale ja bawiłem się wyjątkowo dobrze — powiedział z uśmiechem, po czym odruchowo mocniej skrzyżował ramiona na piersi, chcąc uchronić się przed towarzyszącym im chłodem. — Przede mną jeszcze około pięciu książek i ciągle odkrywam nowe. Gdyby istniała taka możliwość, to moje dormitorium byłoby właśnie między regałami w bibliotece, a ja dzierżyłbym w dłoniach kartę stałego bywalca. Odkryłem naprawdę fajnego autora wielu magicznych ksiąg. Ubolewam nad tym, że jego książek jest tak mało w Hogwarcie. Mam nadzieję, że uda mi się zdobyć tego więcej, bo facet naprawdę ma wiedzę i to ogromną nie tylko z jednego zakresu danej dziedziny magii. Zajmuje się transmutacją, zielarstwem, życiem mugoli oraz magicznych zwierząt, klątwami, a nawet opisuje w księgach własne śledztwa, w których w niewyjaśnionych okolicznościach ginęli mugole bogatych rodzin, a ich majątki zapadały się pod ziemię. Jego dzieci również spisują swoje przygody, ale do ich książek nie miałem okazji jeszcze dotrzeć. Ogólnie egzemplarze są trudnodostępne i nawet nie łudzę się, że uda mi się jakikolwiek zdobyć. Jeśli chcesz, to chętnie podrzucę ci jakąś jego książkę z zakresu tych, które są w Hogwarcie. Wiesz ile ciekawych rzeczy się dowiedziałem? Sama byłabyś w szoku… Z pewnością mogłabyś podzielić się czymś ciekawym, czymś, co nie zawiera podręcznik podczas zajęć koła zielarstwa.
    Ward nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w tak dobrym humorze i znowu złapał się na tym, że aż zbyt mocno się rozgadał, co było chyba dobrą oznaką (Prawda?). Nie chciał go tracić, bo wreszcie otoczenie przestało go drażnić. Przestał denerwować się z powodu najdrobniejszych szczegółów, które towarzyszyły mu w życiu codziennym. Dopisywał mu apetyt, a jego cera nie była już, tak szara jak zwykle. Może nawet wybierze się na samotny spacer nad jeziorko? Tylko najpierw musiał zadbać o porządny ubiór, bo póki co wręcz prosił się o jakieś choróbsko.
    — Poczekam tutaj — powiedział, gdy stanęli wreszcie przed gabinetem pani profesor i ponownie delikatnie się uśmiechnął. Przestąpił z nogi na nogę, cierpliwie czekając na powrót Emerson. Zadarł głowę do góry, gdy poczuł na swoim nosie pierwsze krople deszczu. — Musimy się pośpieszyć jeśli nie chcemy wrócić przemoknięci — zauważył słusznie, gdy panna Bones ponownie pojawiła się w zasięgu jego wzroku.

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  122. [Tak, oddałam Amsterdam Gosi, ale jeszcze za moich czasów był przenoszony na adres miastowy. Doskonale pamiętam, jak chciałam wtedy zabłysnąć i zrobić holenderski adres i zamiast VRIJE AMSTERDAM, pojawił się VIRJE AMSTERDAM. Ale nieistotne, bardzo się cieszę, że są jeszcze osoby, które ciepło wspominają tego bloga. ♥
    Skoro dla Ciebie jest jako Mer, dla mnie będzie jako Ems, bo myślę, że skoro jest takie mniej dojrzałe, to Callie bardzo chętnie to wykorzysta. :D
    Ty przepraszałaś za opóźnienia w odpisach… Ja przepraszam za opóźnienie w ogóle. Mam nadzieję, że więcej taka obsuwa mi się nie przydarzy…]

    Mecze quidditcha zawsze budziły ogrom emocji wśród uczniów, nauczycieli i pozostałych pracowników Hogwartu. Mecze pucharowe tym bardziej. Każdy zdobyty przez dany dom punkt był na wagę złota, o czym młodzi adepci magii przekonywali się na koniec każdego roku szkolnego. Callie przez dwa lata dzielnie reprezentowała swój dom w drużynie, przysługując się wielu wygranym, ale doprowadzając też solidarnie do kilku porażek. Nie bała się tego przyznać. Nie była najlepszą ścigającą na świecie, ale na pewno jedną z lepszych w Hogwarcie, dlatego z żalem opuszczała drużynę na rzecz większej ilości nauki, wzmożonych przygotowań do owutemów, które teraz stały się niemal istotą jej egzystencji.
    Dzisiejszy wieczór był jednak tym wieczorem, podczas którego Calliope Davies oficjalnie odkładała podręczniki w bezpieczny kąt. Zdecydowała się zejść do krukońskiego pokoju wspólnego, aby razem ze swoimi i z większością starszych uczniów z pozostałych domów świętować zwycięstwo Ravenclawu w dzisiejszym meczu. Nie budziło wątpliwości, że perfekcyjnie rozgromili Slytherin, dlatego każdy wiedział, że ma dzisiaj powód do celebrowania. Callie nie chciała aż tak bardzo odstawać od reszty. Chciała choć przez chwilę poczuć się częścią tej zgranej ekipy przeróżnych osobowości. Pojawiła się w Pokoju Wspólnym nieco później, więc spora część Krukonów i ich gości była już w stanie wskazującym, ba, przejawiali niesamowite rozluźnienie. Śpiewom, tańcom i grom nie było końca. Tam się zakładali, tam siłowali na rękę, tam machali bezsensownie różdżkami, a tam pojedynkowali się na czary zupełnie nieszkodliwe. Rictusempra rozbrzmiała gdzieś nieopodal jej ucha, ale wolała czym prędzej czmychnąć z pola walki. Davies uśmiechnęła się pod nosem i sięgnęła po butelkę kremowego piwa, którego zapasy magicznie pojawiły się w wieży. I choć trunek ten nie posiadał zbyt wysokiego stężenia alkoholu, Callie wystarczał on do tego, aby poczuć się fajnie.
    Przysiadła do grupki dziewcząt, zupełnie ignorując jedną z nich – Emerson Bones. Calliope nawet nie była pewna dlaczego tak nie trawi Puchonki, ale też dlatego nie próbowała dopuścić do siebie myśli, że obie trochę przesadzają w tej całej niechęci. Mimo tego, że Davies łypała momentami nieprzychylnie w kierunku blondynki, rozmowa toczyła się całkiem przyjemnie, ba, Callie na krótki moment zapomniała nawet o obecności rywalki i pozwoliła sobie na totalne rozluźnienie, próbując nawet eliksiru z probówki, który był wytworem jednego z Gryfonów z siódmego roku. Każda z nich zrobiła łyk i czekała na efekt. Prawdopodobnie eliksir co niektórych rozluźnił za bardzo, bo zamiast oczekiwanego efektu bycia na haju, niektórzy mieli tak rozluźnione mięśnie, że ich kończyny pozostawały bezwładne. Na szczęście zgromadzonych w wieży – stan ten nie trwał zbyt długo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pewnym czasie, jedna z dziewcząt, Gryfonka z piątego roku, senna i rozchichotana jednocześnie domagała się powrotu do swojego dormitorium, jednak nikt nie zamierzał puścić jej samej, ale też nikt ze zgromadzonych na dwóch wygodnych kanapach nie wyrywał się na ochotnika, żeby Penny odprowadzić. Callie nie była pewna, czy ona i Emerson wstały z kanapy jednocześnie, ale jeżeli tak – zignorowała to i złapała Gryfonkę pod jedno ramię, próbując dźwignąć ją z zapadającego się pod ciężarem ciała mebla.
      — Chodź, Penny, zaprowadzę cię… — mruknęła i stęknęła, nadal siłując się z niemal bezwładnym ciałem Gryfonki, która choć młodsza, była wyższa od Davies i zdecydowanie mocniejszej budowy. Gryfonka zachichotała.
      — Mer… — Penny czknęła, co Davies przywiodło na myśl wakacje spędzane w towarzystwie Mugoli, którzy zachowywali się tak po wypiciu zbyt dużej ilości wyskokowych napojów. — Oć zmną… — Zaśmiała się i podniosła się z kanapy, ale kiedy jej łydki dotknęły mebla, wylądowała na nim z powrotem.

      Callie Davies

      Usuń
  123. Pulsowanie w nodze nie ustępowało i zapewne rozsądnym byłoby zaalarmować szkolną pielęgniarkę (nawet jeżeli akurat w tym momencie nie było jej nigdzie widać na horyzoncie), dopytując o prognozy gojenia się tego paskudztwa. Rankiem, gdy wylądował na szpitalnym łóżku i zajęto się jego raną, próbował słuchać jakie uwagi wymieniają nad nim nauczyciele i uzdrowicielka, ale zmęczenie i ból ogłupiły go na tyle, że niewiele pamiętał z tego, co wówczas padło. Na razie jednak mogło to poczekać, bo zdecydowanie wolał się skupić na obecności Emerson. Żałował, że nie zdołał rano jej dać znać, że wydarzył się mały wypadek, ale jeden rzut oka wystarczył mu, by się upewnić, że siedziała tu już dość długo… Nie mógł też się nie uśmiechnąć, słysząc jak usilnie próbowała uraczyć go małą dawką sarkazmu nawet w tak paskudnych okolicznościach.
    — Ciekawe jak byś mi wsadziła te okulary na pysk — mruknął z rozbawieniem, posyłając pannie Bones ciepłe spojrzenie. Ani myślał jednak cokolwiek dodawać, bo właśnie w tej chwili pochyliła się nad nim i poczuł słodkie usta na czole, nosie, aż wreszcie również na ustach… Ścisnął jej dłoń, nie chcąc by odsunęła się tak szybko… Ale już ten słodki i ulotny pocałunek sprawił, że na moment zapomniał o bólu. Uśmiechnął się, pocierając nosem jej nos… Mógł być osłabiony i wciąż odrobinę naćpany naparami znieczulającymi, ale wciąż pozostawał sobą. Skorzystał więc z faktu, że Emerson chwilę temu sama przesiadła się z niewygodnego krzesełka na skraj jego łóżka i pociągnął ją lekko, zachęcając by ułożyła się obok niego. Przesunął się przy tym nieco w bok, robiąc jej więcej miejsca (tak żeby skutecznie pozbyć się argumentu jakoby mogła przypadkiem trącić jego nogę) i teraz to on ucałował czubek jej głowy.
    — Nie było ich widać — odezwał się cicho, jakby nadąsany samym faktem, że przeoczył sidła na swojej drodze. — Nie wiem ile zdążyłaś się już dowiedzieć… Ale cholerstwo było zaczarowane. Zupełnie niewidzialne do momentu, gdy się zacisnęły. A potem, pomimo prób wyswobodzenia się – a na Merlina, wiem jak to ustrojstwo się rozbraja – nic nie działało — opowiadał wciąż przyciszonym głosem. Wciąż czuł lekkie rwanie w nodze, co tylko dodawało zjadliwości każdemu kolejnemu słowu. W nocy miał dość dużo czasu by zastanawiać się z jakiego powodu ktoś rozłożył wnyki. Pomijając oczywistość w postaci: ten ktoś był psycholem kłusującym w Zakazanym Lesie na rzadkich magicznych stworzeniach. Czy pojawiły się tam specjalnie przed pełnią, a celem były wilkołaki? Rozmiar by na to mógł wskazywać, ale… W gęstwinach kryły się znacznie bardziej niezwykłe stworzenia, których sierść, włosy czy krew była wykorzystywana na najróżniejsze sposoby. Nie miał więc pewności czy to on był celem, czy może stał się przypadkową ofiarą. Jak przez mgłę kojarzył komentarz o jakimś zielsku, którego esencją chyba je nasączono… Nie mógł sobie jednak przypomnieć co to miało być. Westchnął cicho, obracając głowę ku wejściu. Wydawało mu się, że normalnie wisiał tam zegar, ale ściana nad drzwiami świeciła pustkami.
    — Która w ogóle jest godzina? — spytał, w pierwszej chwili zastanawiając się w ogóle jak długo spał. Zazwyczaj po pełni budził się w okolicach południa, choć zależało to od pory roku i długości nocy. Dopiero potem dotarła do niego druga myśl, przez którą zmarszczył mocno ciemne brwi i wbił uważne spojrzenie w Emerson. — Nie powinnaś być na zajęciach? — Na przekór własnemu pytaniu, tylko mocniej ścisnął jej dłoń, nie chcąc by szła, nawet jeżeli rozsądek podpowiadał, że nie powinna dla niego urywać się z lekcji.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  124. Będąc dzieckiem bardzo mała garstka przejmowała się tym, co będzie kiedyś. Dzieciom najwięcej frajdy sprawiały wspólne zabawy, niecierpliwie czekało się na kolejny dzień, aby razem się bawić. Wyczekiwało się lata, aby móc bawić się na dworze do momentu, aż zajdzie słońce. I choć słyszało się przecież opowieści o szkole i o tym, jak często domy między sobą rywalizowały, a uczniowie trzymali się z osobami, z którymi dzieliło się dom, niekoniecznie się w to wierzyło. Castor na samym początku uważał, że to nie będzie miało większego znaczenia. Z dziecięcą naiwnością jechał do Hogwartu razem z Emerson, aby następnie boleśnie się przekonać, że jego przekonanie było błędne. Być może, gdyby wtedy wiedział więcej to przez życie wciąż kroczyliby wspólnie. Być może. Mógł się tylko zastanawiać, bo przeszłości przecież nie zmieni, a teraźniejszość ciężko zmieniać i czasem zwyczajnie nie chce się jej naruszać w obawie przed tym, co może się wydarzyć. Lubił proste i nieskomplikowane rzeczy, chyba jak wszyscy. Łatwiej było też poddać się wpływowi innych niż stanąć przed całą grupą i się im postawić. A przecież nie chciał, aby jego koledzy się od niego odwrócili. Z nimi miał spędzić kilka lat w jednym miejscu. Lepiej było żyć w zgodzie z najbliższymi. Nie bez powodu przecież mało kto przepadał z Ślizgonami, którzy na swoją reputację sami sobie przecież zasłużyli.
    Koledzy opuścili go już jakiś czas temu i nikogo więcej miało tutaj już nie być. Tymczasem wpatrywał się w bardzo znajomą sobie twarz, której zupełnie się tu nie spodziewał. Co należało powiedzieć? Przepraszam, że cię ignorowałem przez ostatnie siedem lat? Miał się zamiar jakoś wytłumaczyć, może rzucić jakimś komentarzem, który powinien ją rozbawić, ale zamiast tego słuchał jej i zupełnie nie spodziewał się takiego wybuchu, który może i trwał zaledwie przez chwilę, ale był zaskakujący. Przez dłuższą chwilę Blackthorne nawet nie był pewien, jak powinien na to zareagować. Wciąż nie umiał jej na to odpowiedzieć w zasadzie.
    Faktycznie zachował się jak pacan, bo co on sobie myślał w zasadzie? Narobił tylko sporego zamieszania, pewnie jeszcze będzie musiał się wytłumaczyć przed opiekunką domu, ale tym mógł się przejmować później, gdy już stąd wyjdzie. I może obejdzie się bez punktów ujemnych tym razem.
    — Zawsze mogłem się nie ruszyć z miotłą i patrzeć, jak to ty lecisz w dół — mruknął, a tego widoku wolał sobie zdecydowanie oszczędzić. — Jeżeli cię to jakkolwiek pocieszy, to sam nie do końca wiem, dlaczego to zrobiłem, Em. Uznaj to za chwilę słabości czy coś.
    Sam sobie zadawał to pytanie i bardzo chciałby wiedzieć albo chociaż być w stanie powiedzieć jej coś więcej niż te marne parę zdań, które nie zadowoliłyby nikogo. I coś tak czuł, że panna Bones wcale nie będzie zachwycona tym, co jej właśnie powiedział. Faktycznie nigdy wcześniej o nic go nie prosiła, w zasadzie nigdy o nic się nie prosili i było dobrze, a tak się przynajmniej wydawało, że było.
    — Ale jeżeli znasz jakiś dobry sposób, aby cofnąć czas to możemy spróbować i zamienić się miejscami to ja bardzo chętnie — powiedział — te łóżka są naprawdę niewygodne i kiepskie.

    Cas

    OdpowiedzUsuń
  125. Przez moment nie odezwała się ani słowem, wpatrując się w pannę Bones nieodgadnionym wzrokiem, jakby analizując jej słowa.
    - Kłopoty? - powtórzyła głucho i roześmiała się. Nie był to jednak radosny śmiech. Raczej zimny i pełny rezygnacji, niesięgający oczu. Uśmiech osoby, która była tak bardzo świadoma swojej sytuacji, że nie pozostało jej już nic jak tylko się śmiać.
    - Mer, jestem mugolaczką, którą pół świata uważa za lesbijkę - skomentowała kręcąc głową i zaczęła wyliczać na palcach, a w jej oczach błysnęło coś ciemnego, mieszanina goryczy i determinacji. - Szlamą, skazą, zarazą, plugastwem, wynaturzeniem... Mogę mieć kłopoty jeśli będę za głośno oddychać. Nie jestem w stanie tego zmienić. Nawet wielki Harry Potter nie był w stanie zmienić setek lat uprzedzeń. Nie jestem w stanie zmienić tego kim jestem. Nie mam wpływu na to, co robią inni ludzie. Mogę jedynie zmienić to, jak na to wszystko reaguję.
    Urwała uświadamiając sobie, że zabrnęła na terytorium, na temat którego niekoniecznie chciała dyskutować. Na jej twarzy z powrotem pojawił się pogodny uśmiech, zupełnie jakby z powrotem przybierała maskę oderwanej od rzeczywistości Effy Fitzgerald. Twarz, którą głównie pokazywała światu.
    - Co oczywiście nie oznacza, że to moja sprawka... oczywiście - dodała niewinnie.
    Uśmiechnęła się szerzej widząc jak Emerson nachyla się nad ropuchą, a w jej oczach błysnęło coś na kształt czułej aprobaty.
    - Jęczącej Marty?! - zawołała udając oburzenie. - O nie nie nie, nie będę pchać Trevora w objęcia innej kobiety! To by było bardzo głupie z mojej strony, choć dość niepokojąco obnaża nasze problemy z zaufaniem, w tym naszym związku. Ale nic się nie martw, Trevor, wszystko da się przepracować na odpowiedniej terapii.
    Odsunęła od siebie talerz z naleśnikiem i nachyliła się z powrotem nad ropuchą, analizując ją dokładnie.
    - Odczarować powiadasz... - powtórzyła jakby rozważając opcje. - Jak? Pocałunkiem? Są udokumentowane przypadki, gdzie coś takiego zadziałało. Aczkolwiek z nie do końca wiarygodnych źródeł... Poza tym nie jestem też pewna, czy Trevor jest... no wiesz...typem zwolennika Public Display of Affection .
    Uniosła brew, a kąciki ust drgnęły jej w rozbawieniu.
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  126. [A co z tym Władcą Pierścieni, bo ja znam tyle, ile mnie brat zmuszał do obejrzenia jak leciało w telewizji, czyli niewiele, haha. Nie, na luzie, wpiszę sobie w Google później.
    No, człowiek się zmienia przez te 7 lat w Hogwarcie, a już na pewno na ostatnim roku jest inny niż był na pierwszym, kiedy Tiara rozdzielała po domach. Duma w nim siedzi, czysta krew płynie w żyłach, a jak Burke, to pewnie i jakieś niebezpieczne zainteresowanie czarną magią i czarnomagicznymi przedmiotami by się znalazło. W każdym razie: Tiara się aż tak nie myli, a intensywności nastoletniego buntu przewidzieć chyba raczej nie jest w stanie. Dziękujemy za powitanie, a gdyby Emerson chciała posiać trochę zamętu z nami, to zapraszamy. Bo szczerze przyznam, że Emerson i Eamon brzmi dla mnie tak samo dobrze jak Bonnie i Clyde, haha. ;D]

    Burke

    OdpowiedzUsuń
  127. Zabawne jak bliskość Emerson działała na niego zarazem kojąco, jak i pobudzająco… Zaczerpnął tchu, łapczywie pragnąć poczuć zapach jej włosów, gdy tuliła się do jego boku. Dostrzegł, że była ostrożna w swoich ruchach, nawet jeżeli on śmiało przyciągał ją do siebie i obejmował, chcąc czuć jej dotyk całym sobą. Przy tym zupełnie nie przejmował się co powie pielęgniarka, jeżeli ich tu nakryje w tak łamiącej regulamin pozycji. Zamiast tego zaśmiał się cicho słysząc jak kontynuują absurdalne przekomarzania o okularach na wilczym nosie, choć na moment zapominając o nieprzyjemnym szarpaniu w nodze. Pomimo osłabienia, pozwalał by instynkty i to, jak na nią reagował, przyćmiewały ból i zmęczenie. Niestety, mogli pozwolić sobie wyłącznie na moment takiego rozproszenia, nim zawisła nad nimi znów powaga zajścia.
    — Potrzebne były ludzkie ręce, musiałem czekać do przemiany — przytaknął, samemu lekko krzywiąc się na wspomnienie tamtej chwili. Już i tak pełnia okupiona była sporą dawką bólu przy transformacji zarówno w wilka, jak i potem z powrotem do ludzkiej postaci, ale gdy jego noga tkwiła w metalowych wnykach i ostrza wbijały się głęboko ciało… Bywało gorzej, choć niekoniecznie było to coś, co mógłby powiedzieć by jakkolwiek pocieszyć leżąca u jego boku blondynkę.
    Westchnął cicho słysząc odpowiedź Emerson. Aż pożałował, że w ogóle chciał się dowiedzieć… Nic dziwnego, że czuł się podle, skoro spał zaledwie trzy godziny, podczas gdy normalnie nie wyłaniał się z dormitorium przed południem. Domyślał się, że musiała to być cudowna mieszanka niewygodnego szpitalnego łóżka, promieni słońca wpadających przez wysokie okna, no i szarpiącego uczucia w lewej nodze. W innych okolicznościach raczej złamałby się i zawołał pielęgniarkę by naszprycowała go kolejnymi przeciwbólowymi, co pozwoliłoby na dalszy sen… Ale zdecydowanie wolał jej obecność. I nawet nie miał szansy wyrzucać sobie, że przez jego nieostrożność teraz opuszczała zajęcia, bo doskonale wiedział, że gdyby to jej coś się stało, też trwałby w Skrzydle Szpitalnym, nie dając się wyrzucić.
    Zerknął w kierunku jednego z łóżek naprzeciwko, pamiętając, że jeszcze gdy zasypiał, leżała tam Ślizgonka, odpoczywając po przemianie. Dla obojga była to ciężka noc… Teraz wąskie szpitalne łóżko było puste, pościel zasłana i nic nie wskazywało, że ktoś tam tego ranka był… Choć nie krył przed blondynką informacji, że nie był aktualnie jedynym uczniem w murach szkoły z drobnym, futerkowym problemem, to jednak uważał by nie wyjawić przypadkiem zbyt wiele o tej osobie. To nie był jego sekret, tak samo jak on nie chciałby zostać ujawnionym na nie swoich zasadach, niezależnie od pewności, że Mer nie wyjawiłaby jej tożsamości.
    — Tak… Po tym jak się zakleszczyłem, zaalarmowało ją wycie — odparł powoli, rzucając przy tym Emerson ukradkiem uważne spojrzenie. Nie chodziło o to, że poprzednio, po tym jak przypadkiem mu się wymsknęła informacja o tym, że była to koleżanka, panna Bones miała lekko nadąsaną minę (bo wątpił by akurat w takim momencie rozważała boczenie się z takiego powodu), ale zdążył już zauważyć, że robiła się lekko zielona, gdy wspominał o przebiegu tej nocy. Wolał więc się upewnić czy powinien przemilczeć co bardziej drastyczne szczegóły, jednocześnie nie ukrywając przy tym co się wydarzyło. — Zorientowała się, że coś jest nie tak i przeczesała teren wokół, upewniając się, że nie ma żadnego intruza, a potem próbowaliśmy wspólnie jakoś to ściągnąć — wyjaśnił, sunąc dłonią powoli po ramieniu Emerson. Musiała domyślać się jak to przebiegało i dlaczego byli skazani na porażkę… Zęby i pazury niewiele zdziałały, niezależnie od tego, że dzięki wywarowi tojadowemu zachowali ludzką świadomość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mer, kochanie… To się nie powtórzy. Niezależnie od tego, czy dyrekcja coś znajdzie czy nie — szepnął, pieczętując tę obietnicę słodkim, czułym pocałunkiem. Zakazany Las był ogromny i nie sądził by grono pedagogiczne dało radę znaleźć winnego, choć myśl o gwałtownej reakcji dyrekcji była pokrzepiająca. Musiał jeszcze tylko wyjaśnić jedną dręczącą go kwestię… — Chciałem dać ci znać co się stało w nocy, gdy uzdrowicielki skończą, ale nawet nie wiem kiedy mnie ścięło. Przepraszam — wymruczał cicho, spoglądając ze skruchą na Emerson.

      Urquhart

      Usuń
  128. [Ojej, dziękuję, jest mi bardzo miło! :) Twoja pani ma przepiękne imię, które od razu mnie urzekło, no i cała karta jest tak ładna, że nie sposób się nie zakochać.
    Clementine na pewno się czegoś w końcu dowie... Czy się jej to spodoba, czy nie, to się dopiero okaże, jeszcze sama tego tak do końca nie wiem. :D
    Dziękuję raz jeszcze i wzajemnie, oczywiście!]

    Clementine Have

    OdpowiedzUsuń
  129. - Może i tak - odparła bez większego przekonania i Wzruszyła ramionami. - Każdy ma jakieś kłopoty, nie twierdzę, że nie. Aczkolwiek od takich jak Bulstrode nikt nigdy nie wymagał przeprosin za to, że oddycha... A może powinien. Trevor przed tym jak wypiękniał nie słynął ze świeżego oddechu.
    Powiodła wzrokiem za wstająca dziewczyną i uniosła brew ku górze.
    - Jesteś chora... - powiedziała zupełnie jakby chciała o tym fakcie przypomnieć. - Jesteś pewna, że łażenie po błoniach w takim stanie to dobry pomysł? Mi zawsze mówiono, że należy leżeć w łóżku.
    Emerson wydawała się jednak być raczej zdecydowana. Effy pokręciła głową z rezygnacją, wsadziła sobie do ust spory kawałek naleśnika i popiła go sokiem, żując i przełykając w pośpiechu.
    - Zaczekaj..! - Zawołała nieco zachrypniętym głosem.
    Sięgnęła do swojej torby i wyjęła z niej ciepły, wełniany szalik w pastelowych, tęczowych kolorach i pasująca do tego czapkę z fantazyjnym pomponem w kolorze fuksji. Chwyciła ropuchę pod pachę i podbiegła do Puchonki.
    - Nie możesz wyjść bez szalika... - powiedziała stanowczym głosem, po czym zręcznym ruchem owinęła szalik dookoła szyi Mer. Było to o tyle imponujące, że użyła do tego jednej ręki, ponieważ w drugiej nadal ściskała nieszczęsnego Trevora.
    - ....I czapki - dodała wciskając ów część garderoby na głowę dziewczyny.
    Effy zrobiła krok w tył i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
    - Nie możesz tego zdjąć - poinformowała ją. - Sama to wydziergałam, zranisz moje uczucia, a ja będę się obwiniać o Twoje zapalenie płuc i nie będę mogła spać w nocy.
    Narzuciła na ramiona szkolną pelerynę, za dużą, poprzecieraną, pozszywaną kolorowymi nićmi w różnych miejscach. Wszystkie części garderoby.będące elementami stroju czarodzieja, które posiadała Effy, wyglądały właśnie w ten sposób. Stanowiły dziwny kontrast w zestawieniu z jej niezliczoną kolekcją błyszczących butów. Ostatecznie jednak tym właśnie była. Dziwnym kontrastem. .
    Dojście na błonia nie zajęły im dużo czasu. Po wyjściu z zamku zostały powitane chłodnym wiatrem i szarym niebem, czyli typową pogodą dla tego pogranicza zimy i wiosny. Effy schowała Trevora do torby, uprzednie bardzo ochoczo zapewniając go, że po prostu nie chciała go wyziębić, po czym skrzyżowała ręce na piersi.
    - Masz jakiś pomysł jak to zrobić? - spytała przekrzykując świszczący wiatr. - Ja chciałabym tylko zasugerować, żebyśmy się nie bawili za blisko jeziora.
    Jedną z wielu rzeczy, których Effy zwykle nie ujawniała był fakt, że nie potrafiła pływać. W ciągu 18 lat swojego życia na mugolskim basenie była 3 razy. Mary Fitzgerald była przekonana, że na basenie roi się od zboczeńców i pływajacych w wodzie plemników. Chroniąc więc cnotę swoich córek, nigdy nie posłała ich na żadne lekcje. Wobec tego, gdyby jednak udało im się Odczarować Trevora, niezbyt rozsądnym byłoby ryzykować wepchnięcie do wody przez rozwścieczonego Ślizgona.
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  130. Ledwo padła sugestia spędzenia najbliższej pełni we Wrzeszczącej Chacie, w czarującym towarzystwie pewnego upiora, posłał Emerson odrobinę nadąsane spojrzenie. Niekoniecznie chciał się przekonywać czy bogin wyczuje jego lęki także w wilczej postaci, raz jeszcze podsuwając tamte makabryczne obrazy. Prychnął więc tylko cicho, mrucząc coś pod nosem o jej wyjątkowo zjadliwym poczuciu humoru… Nie spodziewał się tylko, że ta rozmowa może pójść w jeszcze mniej przyjemnym kierunku. Już i tak świadomość, że dyrekcja była zobligowana do postawienia na równe nogi Ministerstwo, angażując w przeszukiwanie Zakazanego Lasu (choć tu akurat wątpił by cokolwiek udało się im znaleźć) nie była zbyt przyjemna. A wystarczyła chwila, by zupełnie mina mu zrzedła…
    — No cudnie, właśnie tego było mi trzeba — jęknął, wtulając twarz w szyję panny Bones. Być może była to jedna z ostatnich chwil sam na sam, nim jego rodzice z impetem wparują do Skrzydła Szpitalnego. Powinien był się domyślić, że szkoła ich zaalarmuje, informując o nieszczęsnych wydarzeniach poprzedniej nocy. Faktycznie tym razem kaliber obrażeń, które zmusiły go do wizyty w Skrzydle Szpitalnym był nieco większy niż typowe kontuzje odniesione w meczu quidditcha. Tyle, że nie chciał ich dodatkowo martwić, świadom jak wielki ból głowy mieli już teraz z powodu jego comiesięcznych przemian. Dołożyć do tego perspektywę wplątania się w magiczne sidła w miejscu, gdzie teoretycznie był najbezpieczniejszy… Można by się wręcz dziwić, że jeszcze ich tu nie było, ale podejrzewał, że powodem opóźnienia była praca ojca. Najprawdopodobniej Urquhart senior był w terenie gdy wieści nadeszły, więc konieczne było czekanie aż będzie mógł się urwać, nie szkodząc przy tym wykonywanym obowiązkom. Choć tyle, że Emerson miała szansę go ostrzec o ich planowanym przybyciu.
    — W sumie pewnie i bym zjadł. Ale wtedy się odsuniesz — wymruczał, nadąsany. Kiedy jak kiedy, ale uważał, że w tej konkretnej chwili miał pełne prawo do naciągania nieco sytuacji na swoją korzyść… I akurat, jak na złość, ledwo padło o zjedzeniu czegoś, jego żołądek odezwał się głośno. Co prawda mógł spędzać pełnie leżąc sobie w jakimś przytulnym miejscu, przesypiając większą część nocy… Ale zdecydowanie wolał gonić za przygodą kryjącą się w gęstwinach Zakazanego Lasu, korzystając z swoich czterech łap. Takie harce sprawiały, że nie tylko był solidnie zmęczony, ale również głodny. Nim zeszli się z Emerson czasem wykradał się do kuchni, przekonując skrzaty by poratowały go czymś pomiędzy zajęciami… Ale nie mogło się to równać z tym, jak troszczyła się o niego i przemycała ze śniadania smakowite kąski. Świadom, że przed chwilą sam się zdradził i teraz nijak nie obroni się przed jej racjonalnymi argumentami, z cichym westchnieniem podniósł się do pozycji siedzącej. — Co masz dobrego…? — Noga zaprotestowała, ale skrzywił się na tyle nieznacznie, że być może Mer nie dostrzegła. Jasnowłosa Puchonka też już na szczęście siedziała, gdy z gabinetu wyszła szkolna pielęgniarka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Już się pan wybudził? — zwolniła kroku, zaskoczona. No tak, Alex pewnie powinien pospać jeszcze co najmniej godzinę, naszprycowany magicznymi miksturami, które zarówno pomagały w leczeniu rany, jak i uśmierzaniu bólu. Miał nadzieję, że z tym pierwszym radziły sobie lepiej niż z drugim. Jakby czytała mu w myślach, uzdrowicielka najwyraźniej też zapragnęła wykorzystać jego przebudzenie i dowiedzieć się więcej o tym, co kryło się aktualnie pod bandażami. — No to, zobaczmy jak to się goi — zarządziła zdecydowanym tonem, a Alex, nie mogąc się powstrzymać, skwitował cicho pod nosem oby jak na psie. — Panno Bones — uzdrowicielka skierowała stanowcze spojrzenie Emerson; nie musiała wyjaśniać o co chodziło, wymownie dając znać, że to był moment w którym zapewne wolałaby się odwrócić. Krukon sam nie wiedział czego spodziewać się pod bandażami, choć mgliste spojrzenia z tego ranka podpowiadały, że to nie będzie ładny widok. Chyba powinni być wdzięczni, że pielęgniarka była na tyle wyrozumiała, by tylko obrzuciła spojrzeniem ich splecione dłonie i nie zdecydowała się jej wyprosić z sali.

      Urquhart

      Usuń
  131. [Hej, cześć! Brzydko umilkłam na dłuższy czas, bardzo przepraszam! Z tej przyczyny chciałam zapytać, czy wciąż mogę odpisać Ci na wątek, który prowadziłyśmy i czy tak długa przerwa Ci nie przeszkadza? Oczywiście zrozumiem, jeżeli nie będziesz już chciała ze mną pisać. Mogę nam też wymyślić coś innego, gdyby z tym wątkiem było już coś nie tak :) ]

    Noelle

    OdpowiedzUsuń
  132. [Dziękuję za powitanie i witam się również! Outlandera niestety nie znam, ale po przejrzeniu takiej ilości zdjęć pani Balfe chyba wiem, o jaki serial chodzi. Mam nadzieję, że uda mi się rozwinąć tę postać lepiej niż ostatnim razem, dlatego zachłannie zgarniam życzenia od Ciebie i życzę Ci tego samego!]

    bailey

    OdpowiedzUsuń
  133. [ Hejo!
    Tak zakochałam się w jego postaci i nie mogłam oprzeć się tym pieknym zdjęciom. Poza tym idealnie pasuje mi on na hogwarckiego wykładowcę :D
    Mamy zamiar zabawić tu jak najdłużej choć nieukrywam, że z czasem u mnie kiepsko...
    Ależ ja w towjej Pani widzę swojego Dorcasa :D Tym chętniej pisze się na wspólny wątek z ulubienicą psorka. Aczkowliek niech się Emerson nie nastawia na wiele komplementów xD Dorcas prędzej uśmiechnie się nieznacznie pod nosem niż kogoś pochwali w prost :D
    Czy masz jakiś plan jakby tu zacząć wątek ? Nie chciałabym popsuć jakichś planów skoro tyle czekałaś na ulubionego nauczyciela. ]

    Dorcas

    OdpowiedzUsuń
  134. [ Ja właśnie zamówiłam książki i jestem ich bardzo ciekawa, jak wypadną na tle serialu ;)
    Jak najbardziej możemy zacząć od czegoś takiego. Przynajmniej będę miała szansę się nieco rozpisać bo dawno tego nie robiłam. A kłopoty i niespodziewane wypadki to my lubimy :D A co do nawiązania do jego zmiany zawodu to raczej bardziej spostrzegawczy uczniowe będę mogli dostrzec cień zadumy na jego twarzy niż szczerze opowie im tą historię ;)
    Kto zaczyna ? ^^ ]

    Dorcas

    OdpowiedzUsuń
  135. Teraz, gdy perspektywa spóźnionego śniadania wydawała mu się coraz bardziej kusząca, jak na złość plany się pozmieniały. Słodkie rogaliki i chrupiące tosty musiały poczekać aż skończą… O ile w ogóle będzie miał wtedy jeszcze ochotę cokolwiek przełknąć. Nie miał pojęcia czego się spodziewać po odwinięciu bandażu. Rano nie wyglądało to zbyt ładnie, aczkolwiek wtedy krew uniemożliwiała mu dostrzeżenie jak bardzo się poharatał. Tym, co martwiło najbardziej, było zdenerwowanie pielęgniarki, która długo walczyła z jego raną, nim w końcu udało się coś poradzić by zainicjować mozolne magiczne uzdrawianie. Dlatego wiedział, że coś było nie tak… Słyszał podenerwowaną wymianę zdań, gdy nad nim (wówczas już właściwie półprzytomnym) spekulowano czy sidła nie zostały nasączone jakąś paskudną trucizną, która miała osłabić organizm i uniemożliwić proces leczenia. Teraz, kilka godzin później, bolało już znacznie mniej, ale i tak przy każdym, nawet najmniejszym poruszeniu, czuł to szarpanie. Dlatego też w napięciu czekał, czując jak żołądek podchodzi mu do gardła gdy pielęgniarka pochyliła się nad bandażem. Chyba jednak dobrze, że nie zdążył nic pochłonąć… Zamrugał szybko, na moment odrywając wzrok i kierując pełne napięcia spojrzenie na Emerson. Doceniał jej próby podniesienia go na duchu i odwrócenia uwagi, ale w tamtej chwili nie dawał się na to łatwo złapać.
    — Jeszcze laski by mi było trzeba — mruknął cicho; w tym nastroju nie miał najmniejszej ochoty droczyć się czy to jakieś romansidło tak zaczytywała tak namiętnie, obracając całą uwagę w przepychanki słowne. Ściągnięte brwi i sztywno wyprostowane plecy aż zbyt ewidentnie zdradzały jego spięcie… Zaraz też poczuł jak pielęgniarka delikatnie unosi jego nogę, by móc odwiązać bandaż, więc jego spojrzenie od razu powędrowało w tamtym kierunku. Wstrzymał oddech, czekając aż będzie mógł się przekonać jak to aktualnie się prezentuje. Kilkanaście sekund później i poczuł jakby ktoś mu ścisnął mocno wnętrzności. Dolna część lewej łydki dalej była bardzo nieelegancko poharatana; rozszarpana skóra nie odstawała już na szczęście i nie ciekła krew, ale jednak widać było wyraźnie ślady po wnykach.
    — Wygląda to już znacznie lepiej — zawyrokowała pielęgniarka, przyglądając się dokładnie zranieniu. Alexander powstrzymał komentarz, że to chyba dobrze, iż nie pamięta jak dokładnie było rano… Zamiast tego ścisnął lekko dłoń Emerson, pozwalając by przepłynęła przez niego choć odrobina ulgi. — Jeżeli nie zakłóci się procesu leczenia, to nie powinna zostać brzydka blizna — dodała, spoglądając na niego wymownie. No tak, czyli mógł zapomnieć o tym, że wypuści do z Skrzydła Szpitalnego wieczorem, pozwalając przejść ten kawałek do swojego dormitorium. Skinął niechętnie głową na znak, że rozumie, a potem dalej w milczeniu obserwował jak uzdrowicielka cofa się do gabinetu i wraca po chwili z czystym bandażem w jednej ręce i pudełeczkiem oraz flakonikiem w drugiej. Szybko przekonali się, że w środku pudełka była paskudnie wyglądająca, pachnąca intensywnie ziołowo maść, która po zaaplikowaniu bezpośrednio na ranę wywołała nieprzyjemne szczypanie, które ustąpiło uczuciu chłodu ledwo jego noga znów znalazła się w bandażu. — Proszę dopilnować by wypił cały napar po tym jak coś zje. — Tym razem pielęgniarka zwróciła się bezpośrednio do jasnowłosej Puchonki, słusznie uznając, że ona będzie najodpowiedniejszą osobą do tego zadania. Postawiła na stoliczku flakonik z podejrzanie wyglądającą miksturą i zniknęła ponownie w gabinecie, zostawiając ich samych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co powiesz na kolejne blizny? — spytał, odzyskując przynajmniej odrobinę rezonu po tym, jak upewnił się, że nie straci kończyny, ani też (najprawdopodobniej) nie będzie potrzebował żadnej przeklętej laski… Już miał dodać kolejny komentarz, gdy drzwi prowadzące do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z impetem i w progu pojawiły się trzy sylwetki. Jedną z nich był dyrektor, a pozostałe dwie… Alex jęknął, bardzo w tej chwili żałując, że nie da rady udawać, że smacznie śpi. Za późno, już go dostrzegli, akurat w momencie gdy słyszał jak profesor Longbottom tłumaczy jeszcze coś o najlepszej opiece i tym, że Zakazany Las jest właśnie przeczesywany przez nauczycieli i czekają na posiłki z Ministerstwa… Nie zdążyłby schować głowy pod kołdrę i bez wyrzutów sumienia skazać Emerson na wytłumaczenie im, że nie czuł się wcale aż tak źle…
      — Alex! — filigranowa ciemnowłosa kobieta zostawiła daleko za sobą dwóch panów, przemierzając szybkim krokiem niemal całą długość Skrzydła Szpitalnego. Obeszła łóżko, stając po drugiej stronie co Emerson i bez wahania sięgnęła do zmierzwionych kosmyków chłopaka, gładząc je w czułym geście. Chwilę temu myślał, że mu nieprzyjemnie podczas aplikowania maści… Jednak dopiero widząc to strapione, pełne troski spojrzenie, poczucie winy uderzyło w niego ze zdwojoną siłą i poczuł się naprawdę źle. Właśnie tego wolałby uniknąć… — Jak się czujesz…?
      — Nie ma to jak przegapić wielkie sidła, co? — Akurat gdy miał coś odpowiedzieć o tym, że to tylko brzmiało tak strasznie i właściwie już mu prawie nic nie jest, gdzieś w nogach łóżka rozległ się męski głos, przyprawiony odrobiną zjadliwego poczucia humoru…
      — Dougal! — oburzony okrzyk matki zbiegł się idealnie z cichym, rozbawionym prychnięciem młodszego z panów Urquhart.
      — Macie z Emerson bardzo podobne teksty — rzucił swobodnie, ściskając przy tym dłoń panny Bones. W sumie, powinien się tego spodziewać — Czuję się dobrze, przed chwilą był zmieniany opatrunek i pielęgniarka stwierdziła, że jest sytuacja pod kontrolą. Może uda się już dziś stąd wyjść — zrelacjonował, przyjmując przynajmniej w tym ostatnim fragmencie bardzo optymistyczne założenie.
      — O nie, nie ma mowy. Jeszcze gdyby Emerson cię mogła mieć na oku to bym się zgodziła byś przekonywał pielęgniarkę, ale samopas nigdzie się stąd nie wybierasz. — Jak na złość, jego matka dawno się zorientowała, które z tej dwójki było tym bardziej odpowiedzialnym (nietrudno to dostrzec) i niestety pamiętała, że nie należeli do tych samych domów, przez co kontrola była nieco utrudniona. A wcześniejsze wybryki ojca, do którego Alex był nieznośnie podobny, sprawiały że na wylot wiedziała kiedy bagatelizował swój stan i w których momentach należało być stanowczą.

      Urquhart

      Usuń
  136. — Grać już nie mogę, ale może jednak masz ochotę trochę powymieniać się kaflem na neutralny, gruncie? Oczywiście, gdy tylko znajdziesz odrobinę wolnego czasu — zapytał nagle Krukon, będąc w pełni poważnym, czym kompletnie zmienił temat ich rozmowy. — Noga nie pozwoli mi się utrzymać stabilnie na miotle przy dużej prędkości lawirując między zawodnikami na dużej wysokości, ale lekka i swobodna gra chyba nie powinna stanowić problemu. Poza tym, jeśli się nie uda i nie pogramy zbyt długo, to przynajmniej będę miał satysfakcję, że spróbowałem i z pewnością nie będę startował ze śliskiej belki tylko ze stabilnego podłoża.
    Ward uśmiechnął się nieśmiało, mając maleńką nadzieję, że panna Bones znajdzie dla niego chwilę. Mógł o to poprosić Alexa, ale Emerson wzbudzała w Krukonie coraz większą sympatię, dlatego chciał poznać ją nieco lepiej. Poza tym tęsknił za jakimkolwiek kontaktem z grą. Chciał na chwilę zapomnieć o kontuzji, a jego ostatnia próba cóż, nie skończyła się zbyt dobrze, a tym bardziej nie była ona trafnie przemyślana.
    — Chyba nam się poszczęściło — zaśmiał się, gdy tylko weszli do wnętrza zamku, zaś z nieba dosłownie sekundę później lunął pokaźny deszcz. Victor westchnął cicho. Wyjątkowo mocno tęsknił za słonecznymi dniami, które umożliwiały czytanie książek oraz podręczników na błoniach, kąpiąc się w przyjemnie ciepłych promieniach słońca, które muskały skórę lekką opalenizną.
    — To jak? Nadal masz ochotę zerknąć w bibliotece na te książki, czy może jednak wolisz uciec do swoich obowiązków? — zapytał z uniesioną brwią ku górze. Oczywiście, że zrozumiałby gdyby Emerson wolałaby teraz zostać sama. W końcu zrobiła się z niego wyjątkowa gaduła, co mogło być na dłuższą metę po prostu męczące, a nawet irytujące. Choć w przypadku Victora powinna być, to oznaka, że Krukon powracał na odpowiednie tory, a zza burzowych chmur wiszących nad jego głową wreszcie wychodziło słońce.
    — Poza tym nie wiem, czy słyszałaś, ale ruszył nowy klub miłośników literatury. Profesor Zachariew organizuje spotkania w sobotnie popołudnia, czasem wieczory. Każdy ma szanse wtedy podzielić się swoją papierową zdobyczą. Gdybyś miała ochotę, to wpadnij w tym tygodniu. Sam mam zamiar się tam wybrać, aby sprawdzić, jak to rzeczywiście wygląda.
    Victor nie miał zbyt dużo wolnego czasu. Obarczał się ogromem nauki, a mimo, to nie mógł przejść obojętnie obok klubu, który poza Qudditchem najbardziej odzwierciedlał jego zainteresowania. Chyba nic się nie stanie jeśli weźmie na swe barki kolejny obowiązek w postaci członkostwa w świeżo założonym klubie.

    Ward

    OdpowiedzUsuń
  137. Po szkolnych korytarzach zazwyczaj przemieszczał się w formie czarnego kocura. Jego drobne miekkie łapy poruszały się bezszelestnie, więc mógł przemknąc z jednego kąta w drugi niemal niezauważony. Hogwart był pełen najrozmaitrzych zwierząt należących zarówno do uczniów jak i nauczycieli, nikt więc nie zwracał uwagi na jednego z wielu kotów. Dzięki temu nikt niepotrzebnie nie zawracał mu głowy, ponad to o wiele więcej rzeczy mógł usłyszeć z ust uczniów. Zdobywanie wszelakich informacji, nawet tych najmniej istotnych było odruchem, którego nie mógł się pozbyć mimo, iż minęło już trochę czasu odkąd przestał pracować w ministerstwie. Poza tym chętnie dowiadywał się co podopieczni sądzą na jego temat.
    Zbliżała się godzina kolejnych zajęć, tym razem z ostatnim rocznikiem. Zbliżały się egzaminy, więc starał się jeszcze bardziej przycisnąc uczniów. Wiedział, że mają na głowie nie tylko jego przedmiot, ale on dla niego był naistotniejszy. Transmutacja mogła wydać się mniej istotną lekcją, ale tak na prawdę była niezwykle przydatna. Odpowiednio zastosowana mogła uratować skórę, bądź stać się mocnym punktem, który dawał przewagę nad przeciwnikiem. On sam jako osoba, skryta bardzo często używał tej sztuki to krycia swoich sekretów. Od zawsze przychodziło mu to bardzo łatwo, przemianę miał we krwi.
    Przed salą zmienił się na powrót w swoją ludzką postać. Włosy miał dokładnie zaczesane do tyłu, a minę jak zwykle poważną i nieprzeniknioną. Prosta sylwetka odziana w czarny długi płaszcz, energicznie i w ciszy przeszła przez salę. Stanął koło swojego biurka, przesunął spojrzeniem po zebranych uczniach. Jego ciemne spojrzenie zatrzymało się na przed ostatniej ławce gdzie dwójka chłopców chichotała do siebie.
    W oka mgnieniu wyciągnął różdżkę spod płaszcza i wykonał nią delikatny gest.
    - Silencio – mruknął posyłając zaklęcię w kierunku dwójki. Na jego zajęciach zawsze panowała bezwzględna cisza, nie tolerował braku skupienia, głupoty. Jeśli ktoś nie miał ochoty brać udziału w jego zajęciach, mógł nie przychodzić. A leniwi najlepiej jakby opuścili mury tej szkoły.
    - Dziś zapraszam Was do luster – kolejnym ruchem różdżki zrzucił białe płutna z dużych luster ustawionych pod jedną ze ścian – Transmutacja wszystkim kojarzy się z zamianą jednego przedmiotu w drugi, z zamianą królika w kapelusz. Dziś przećwiczymy jedno z zaklęć niewerbalnych, zaklęcie kameleona. Prawdopodobnie każdy z nas choć raz w życiu miał ochotę... zniknąć – kierując się w stronę uczniów wykonał gest różdżką, nie wypowiadając żadnych słów. Jego ciało po chwili stopiło się z tłem za nim. – Zaklęcie to może wam przydać się w wielu sytuacjach, możecie oszukać przeciwnika, dać sobie fory, czas na pomyślunek. – odwrócił zaklęcie stając koło jednej z uczennic. Emerson, była jedną z pilniejszych dziewcząt. Mogła zajść daleko w tym kierunku z takim zapałem.
    - Stańcie na przeciw luster. Pamiętajcie to zaklęcie rodzi się w waszej głowie, to tam najpierw powstaje wizja otoczenia bez was. Dodajecie lekki gest różdżką, musi być płynny i precyzyjny. Musicie zaufać swojej różdżce, że wypowie czar za was. – uniółs dłoń wyżej by wszyscy mogli go dostrzec i zademonstrował gest przypominjący ósemkę. – Chcijcie zniknąć – dodał krzyżując dłonie na plecach, a jego spojrzenie na krótką chwilę zamgliło się. Niewidzialność była przydatna, ale on chętnie zniknął by całkowicie.

    Dorcas
    [ Mam nadzieję, że jakoś to wyszło, dalej postaramy się bardziej ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
  138. Milliesant, zdumiona tym niecodziennym spotkaniem, przez chwilę gapiła się na Puchonkę niczym cielę w malowane wrota, jednak jej bezczelne pytanie szybko pomogło odzyskać Ślizgonce rezon. Uniosła brwi. Uwaga była kompletnie nie na miejscu, zważając na fakt, że blondynki tak samo nie powinno być teraz w lochach. Gdyby nie fakt, że jej myśli wciąż w dużej mierze kręciły się wokół niesfornego brata i rabanu, którego przed chwilą narobiła, mogłaby poczuć się niemal urażona tym niemym zarzutem, który wybrzmiał najprawdopodobniej jedynie w jej głowie.
    ― Mogłabym zapytać cię o to samo... ― mruknęła, opuszczając własną różdżkę i kierując jej światło w podłogę, bo obrazy wokół nich zaczynały już posapywać niezadowolone. Miały szczęście w nieszczęściu, że trafiły akurat na siebie, ale Milliesant wiedziała, że każda dobra passa kiedyś się kończy i nie należało kusić losu bardziej niż to było konieczne.
    Zmrużyła oczy, nieufnie przyglądając się stojącej przed nią Emerson. Było oczywiste, że nie chciała się spowiadać ze swojej nocnej eskapady, a już na pewno nie miała powodów, by robić to przed nią. Intuicja jednak podpowiadała jej, że panna Bones też nie jest tu przypadkiem. A intuicję Lloyd miała dość dobrą. Nim jednak zdążyła rozważyć, czy powinna pójść za tym przeczuciem i odsłonić się przed Puchonką, z korytarza ledwie kilka metrów dalej rozległy się pospieszne kroki. Niewiele myśląc, Milliesant zgasiła różdżkę, chwyciła nadgarstek Emerson i pociągnęła ją za sobą. Sunąc wolną dłonią po porażająco zimnej, nieprzyjemnej ścianie, doprowadziła ją do najbliższego zakrętu, a później do kolejnego, tuż za którym odnalazła właściwe drzwi. Bez ceregieli wepchnęła dziewczynę do prawie pustego pomieszczenia, depcząc jej po piętach. Zamknęła za nimi drzwi, starając się zrobić to jak najciszej i przylgnęła do nich uchem, próbując zorientować się, co dzieje się na zewnątrz i kto omal ich nie nakrył. Machnęła na Emerson, by się do niej przyłączyła.
    ― Kto tu się wałęsa po nocy!? ― zza drzwi słychać było stłumiony głos. Milliesant nie potrafiła zidentyfikować, czy mógł należeć do któregoś z prefektów czy jednak miały mniej szczęścia i to jakiś profesor deptał im po piętach, popatrzyła więc pytająco na swoją towarzyszkę. W duchu gorliwie modliła się do wszystkich znanych bóstw, bogów i bożków, żeby była to prefekt VI roku z Gryffindoru, dla której notorycznie pisała wypracowania z astronomii, ale chyba sama nie wierzyła, że ich limit fartu na jeden wieczór nie został jeszcze wyczerpany. A zwątpiła szczególnie mocno, gdy kroki powoli zaczęły zbliżać się w ich stronę. ― Tam w lewo, Marty? Ktoś tu dostanie dzisiaj solidny szlaban!
    Milliesant zaklęła pod nosem. Przeklęte postaci z obrazów ewidentnie miały im za złe, że zostały obudzone, a ktokolwiek był po drugiej stronie drzwi, ewidentnie podążał za ich wskazówkami. Odsunęła się dwa kroki, zatrzymując na środku sali. Rozejrzała się w poszukiwaniu ewentualnej drogi ucieczki, ale poza drzwiami, którymi tu weszły, w kącie pokoju stała jedynie stara, zakurzona szafa, wysoka na jakieś dwa metry i misternie zdobiona. Lloyd popatrzyła niepewnie na Emerson, ruszając w stronę mebla. Jaką miały alternatywę?
    ― Jaka jest szansa na to, że w środku są drzwi do jakiegoś innego wymiaru? ― spytała retorycznie. Była wściekła na młodszego brata, że przez niego wpakowała się w to całe szambo. Przysięgła sobie w duchu, że jak tylko go znajdzie, dzieciak gorzko tego pożałuje. W głowie już zaczęła układać listę obelg, którymi go obrzuci i zaklęć, które na nim wypróbuje, jak już go spotka, choć doskonale wiedziała, że najgorszą karą dla Zacka byłoby, gdyby po prostu przestała się do niego odzywać.

    Milliesant Lloyd i skruszony sierściuch

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Po pierwsze: przepraszam! Gdy wreszcie uświadomiłam sobie, że naprawdę nie było mnie tu od stycznia, zechciałam zapaść się pod ziemię. Jest mi tak potwornie wstyd, że przez chwilę miałam myśl, że w ogóle nie powinnam brać się za te odpisy, tylko schować głowę w piach i zniknąć nawet dla samej siebie. Jeśli nie masz ochoty kontynuować wątku, oczywiście zrozumiem i będę miała cichą nadzieję, że nie znielubiłaś mnie na zawsze i kiedyś mi wybaczysz. Ale jeśli jest choć cień, nawet taki malutki, maluteńki, że zechcesz dać nam jeszcze jedną szansę, to może... nie chciałaś nigdy odwiedzić Narnii? ;D]

      Usuń
  139. W tej konkretnej chwili bardzo się cieszył, że już jakiś czas temu z Emerson poznali swoich rodziców. Nawet przez moment nie miał wątpliwości, że zaskarbi sympatię jego bliskich, choć i tak lepiej, że odbyło się to w trakcie wiosennej przerwy, przy miłym obiedzie i potem długim spacerze po malowniczej okolicy, niż nad łóżkiem szpitalnym w takich okolicznościach. Zgodnie z jego przewidywaniami, panna Bones okazała się być wymarzoną synową i bez najmniejszego problemu oczarowała jego rodziców. Aktualnie, gdy dostawał jakiś list z domu, zawsze znajdowała się choć króciutka wzmianka o tym by pozdrowił Emerson. Był ciekaw jak to wypadło w drugą stronę i czy jej rodzice coś komentowali na jego temat po pierwszym obiadku zapoznawczym, bo oczywiście i on zawitał pod Oksfordem, cały zestresowany tym konkretnym etapem znajomości. Jasnowłosa panna nie omieszkała się przecież mu potem na osobności wytknąć, że był wyjątkowo milutki i grzeczniusi, nie chcąc popełnić żadnej gafy swoim nieco zbyt zjadliwe poczucie humoru.
    — Dziękuję, Emerson — odparła z wdzięcznością matka Alexandra, wciąż nie odsuwając się nawet na krok; raz za razem przesuwała dłonią po jego ciemnych, zmierzwionych kosmykach, najwyraźniej świadoma, że zareagowałby niezadowolonym mruczeniem gdyby faktycznie chciała go wyściskać i wycałować. Nie zamierzał jednak protestować przeciwko temu subtelnemu, nieco uspokajającemu gestowi, choć trudno było mieć w takich okolicznościach nadąsaną minę. Bo oczywiście, że zamierzał się boczyć! Zmówiły się przeciw niemu, zamiast pomóc znaleźć sposób na przekonanie pielęgniarki, że wcale nie jest z nim tak źle i przecież noga też się będzie goić w innych częściach zamku, jeżeli tylko nie będzie jej obciążał. Rozbawione spojrzenie jego ojca podsunęło mu jednak rozsądnie by się nie wykłócał, bo nie miał najmniejszych szans wygrać, a tylko dodatkowo obie panie by mu solidnie nagadały do słuchu.
    — Kilka dni więcej na posiedzenie z nosem w książkach — wtrącił ojciec, nie omieszkując przypomnieć o tym, że zbliżał się ten jakże ważny czas pod koniec siódmego roku. Alex skrzywił się nieco na myśl o nadchodzących wielkimi krokami egzaminach, choć dzięki temu, że Mer zadbała o zagnanie go do nauki z odpowiednim wyprzedzeniem, teraz nie palił mu się grunt pod nogami. — Jak poziom stresu? — spytał znacznie weselej, kierując spojrzenie to na Emerson, to na Alexandra. Dyrektor w tym czasie skierował kroki do gabinetu pielęgniarki, najwyraźniej chcąc skorzystać z okazji by zamienić parę słów na osobności co do podejrzeń względem dziwnej substancji, która pokrywała wnyki. Krukon spodziewał się, że Dougal wkrótce do nich dołączy, nie potrafiąc powstrzymać się przed małym śledztwem…
    — Mer aktualnie wie już więcej niż jest w podręcznikach — parsknął ciemnowłosy chłopak, ściskając nieco mocniej dłoń dziewczyny. Nie krępował się obecnością rodziców (choć zgoła inaczej sytuacja by się miała gdyby to byli jej rodzice), śmiało domagając się tej bliskości. Poza tym, był zraniony, to nikt nie mógł mieć do niego pretensji. — Więc już teraz może być pewna samych Wybitnych. I nie rób takich min, oboje o tym wiemy — dodał, rzucając jej pewne spojrzenie. Dobrze wiedział, że do ostatniej chwili będzie pogłębiała wiedzę, ale sam się przekonał, ilekroć próbował ją zagiąć jakimś pytaniem, że wszystko miała w małym paluszku.
    — W sumie, jeżeli wam to nie przeszkadza, to jednak bym coś zjadł — mruknął, kierując spojrzenie w bok, gdzie Emerson chowała swoje śniadaniowe zdobycze. Emocje nieco opadły, czuł się pewniej i coraz mocniej odczuwał przypominające o sobie burczenie w brzuchu…

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  140. [Hej! Tak, chyba na SoW żeśmy się ostatnio widziały, choć głowy nie dam sobie uciąć, bo podobnie jak u Ciebie - moja pamięć może zawodzić. Dziękuję pięknie za powitanie i obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby te opowiadania kiedyś skleić i nie pozostawić czytelników z pustą "kartą". Sama też uzbroję się w cierpliwość w oczekiwaniu na nową KP :) Trzymaj się i owocnej weny!]

    Finn Halvorsen

    OdpowiedzUsuń
  141. [Hej, dziękuję za ciepłe przyjęcie na blogu i pierwsze powitanie! :D Bardzo miło czytać mi takie słowa, cieszę się, że karta Nathana okazała się przystępna! I ja tak chyba mam, że zawsze napsuję coś w życiu moich postaci, w moich opowiadaniach dzieją się dziwne rzeczy, wierz mi. xD Ale też mam nadzieję, że chłopak jeszcze zyska determinację i wiarę w lepsze dni, zobaczymy co się zadzieje w wątkach.
    I rozumiem jak najbardziej. Życzę Ci w takim razie ogromnych zapasów weny! Będę sobie czekał na Twoją nową postać i wtedy może uda nam się coś razem napisać. :D]

    Nathan

    OdpowiedzUsuń
  142. [Dzień dobry moja piękna Puchonko <3 wiszę Ci odpis ;) kontynuujemy czy masz zamiar stworzyc kogoś nowego i mam wtedy uderzyć tam? Ja po moim powrocie zamierzam już zostać na stałe także nigdzie się nie wybieram i mogę poczekać <3]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  143. [Cześć, dziękuję za powitanie. <3 Masz rację dla Iris jest to wszystko bardzo trudne i mimo, że swoją złością wszystkim próbuje pokazać, że wcale tak nie jest, to w rzeczywistości jest złamaną dziewczynką. :( A jej przyszłość pozostawiam wątkom, zobaczymy jak się w nich ta diablica rozwinie. <3 Jasne, chętnie napiszę wątek z Twoją nową postacią. Mam nadzieję, że wena Ci dopisze! <3]

    Iris Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  144. [W takim razie czekam z niecierpliwością <3]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  145. [Dzięki za powitanie! Cieszę się, że nie tylko ja myślę podobnie na temat Puchonów :D
    W takim razie wpadnę z propozycją wątku jak wrócisz z nową postacią ^^]

    Altair Milligan

    OdpowiedzUsuń
  146. [Dla Ciebie miejsce zawsze zaklepane, więc czekam niecierpliwie <3]

    OdpowiedzUsuń
  147. [Oh, szkoda że odchodzisz z Emerson, bo jakoś po przeczytaniu karty, postać wydaje mi się niezwykle bliska; jakoś tak w niektórych aspektach przypomina mi samą siebie. I oczywiście strasznie podoba mi się, że zerwałaś z tym głupim stereotypem Puchona, będącego typową sierotą. Pozostaje mi więc tylko czekać na kolejną postać z niecierpliwością i mam nadzieję , że wtedy uda nam się coś stworzyć :)]

    Marquand

    OdpowiedzUsuń