i told u i will hate u 'till forever


     B E A T R I X  M A C N A I R

16 ––– czysta krew ––– Slytherin ––– VI ––– Zielarstwo, Eliksiry, Zaklęcia, Starożytne Runy ––– pałkarka w drużynie Ślizgonów ––– dwanaście cali, akcja i włókno że smoczego serca, dosyć gruba i sztywna ––– obiekt plotek 

Ma trzynaście, prawie czternaście lat i cała drży z podekscytowania, gdy najprzystojniejszy Ślizgon z siódmej klasy zaprasza ją na randkę, podczas nastepnego weekendowego wypadu do Hogsmade. Jest mała i chuda, nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych dziewcząt, no może poza ilością piegów i zamiłowaniem do przesiadywania w bibliotece. Tym bardziej zadziera nosa, a koleżanki z dormitorium patrzą na nią z zazdrością, gdy z zapałem czesze swoje długie czarne włosy, zaklęciem prasuje szatę, a w sobotni poranek przypina do płaszcza ze skóry żmijoptaka srebrną broszkę z kosem.
Ma prawie czternaście lat, a Earl Walker przyciska ją do zimnej ściany na wieży astronomicznej, zaciskając mocno palce na jej chudych nadgarstkach. Beatrix oddycha ciężko, starając się uspokoić. Jest zimno, ciemno, Earl dyszy jej w szyję i mimo słabych protestów, podciąga jej szatę do góry. Jego kojący, głęboki głos nie jest już wcale przyjemny tylko wwierca się jej w mózg, dłonie ma suche i pełne odcisków, a w świetle księżyca wpadajacego przez okno nie jest już tak przystojny, jak wydawał sie kilka tygodni temu w Trzech Miotłach.  Beatrix ma ochote zniknąć, wtopić sie w chropowatą ścianę za jej plecami, byle tylko zniknąć. Zawsze była dziecinnie nawina.
Następnego ranka przy śniadaniu Beatrix nic nie je, z napięciem przyglądając się Earlowi siedzącemu przy stole w otoczeniu kolegów, raz po raz wybuchajacymi śmiechem. W pewnym momencie mówi coś, a wszyscy jak jeden mąż odwracają się w jej strone. Dziewczynka spuszcza wzrok na swoją owsiankę, czując jak pieką ją policzki. Słyszy gromki wybuch śmiechu z przeciwległego końca stołu. Zaciska dłonie w pięści, pochyla głowę tak nisko, że czarna kurtyna włosów chociaż na moment odgradza ją od paskudnego świata. Do owsianki zaczynają skapywać łzy.
Od czwartej klasy gra na pozycji pałkarza w domowej drużynie Quidditcha bo ma świetnego cela i może bezkranie przyłożyć każdemu, kto jej sie nawinie. Oprócz własnej drużny, chociaż Salazar jej świadkiem, że czasem też wolalaby komuś przywalić, zamiast bronić ich przed złośliwą piłeczką.
Ma niecały metr szescdziesiat w kapeluszu, cięty język i wiecznie niezadowolony grymas na twarzy. Gdy się denerwuje na jej policzkach pojawiają się brzydkie czerwone plamy. Zwykle krąży po zamku sama, z zamyśloną miną i zacieśniętymi ustami. Czarna szata podkreśla cienie pod jej oczami, bo rzadko kiedy się wysypia, zazwyczaj tylko leży nieruchomo w ciemności, wgapiając się w sufit w dormitorium dziewcząt. 
Torbę zwisającą z ramienia ma wypchaną po brzegi książkami, bo czytanie to coś, co pozwala jej chociaż na chwile odciąć się od niesprawiedliwego świata. Pochłania wszystko co wpadnie jej w ręce. Lubi przesiadywać w cieplarni, grzebiąc w ziemi z Atlasem Tysiąca Ziół i Grzybów rozłożonym na ziemi oraz fartuchem uwalanym nawozem ze smoczego łajna. Eliksiry są w porządku, Transmutacja ją nudzi, Zaklęcia są łatwe, ale ciekawe przestały być po czwartej klasie. Nie radzi sobie z Obroną Przed Czarną Magią, a ideę wgapiania się  w gwiazdy uważa za idiotyczną. Jak oddalone o tysiące kilometrów skały mogą mieć jakikolwiek wpływ na jej życie. A może to po prostu uraz do wieży astronomicznej…
Ojciec jej nie zauważa, nie umie z nią rozmawiać, a nawet nigdy tak na prawdę nie próbował zbyt zajęty liczeniem galeonów i zbyt zdystansowany, aby dostrzec małą, ciemnowłosą dziewczynkę tak do niego pod pewnymi względami podobną. Od śmierci matki straciła jakąkolwiek osobę, która przejmowałab się jej  obecnością we dworku w Wiltshire.  
Matka była dobrą kobietą, dobrą żoną i synową. Nosiła długie atłasowe szaty, sznur pereł na szyi i potrafiła wyczarować najpiękniejsze kolorowanki z hipogryfami. Teraz Beatrix bardzo trudno przypomnieć sobie kolor jej oczu, jej uśmiech i zapach bo gdy patrzy w lustro widzi tylko chłodne spojrzenie, ciemne włosy, piegi i szpiczasty podbródek ojca. 
Dziadek więcej milczy niż rozmawia, chociaż ojciec mówi że to nie jego wina, że to zaklęcia pomieszały mu w głowie. Beatrix wie, jakie  to były zaklęcia. Te same, które on rzucał w Bitwie o Hogwart. Wie, bo na wychudzonym nadgarstku dziadek ma mroczny znak, a nazwisko Macnair często pojawia się na kartach ksiąg o historii przemian magicznego społeczeństwa sprzed dwudziestu pięciu lat. Sama nie wie co o tym myśli, czy ma to dla niej jakiekolwiek znaczenie i tylko przesiaduje z dziadkiem w jego pokoju, wertując opasłe tomiszcza klasyfikacji zmiennokształtnych, gdy on sam patrzy się w ten sam punkt za oknem, któremu przypatruje się od lat. 
Jest obojętna, jest chłodna i niezbyt miła. Zbudowała sobie swoistą skorupę, w której czuje się bezpiecznie. Skorupę z książek, promieni słonecznych wpadających do cieplarni i desperackich myśli, co zrobi gdy w końcu wyrwie się  z tego zamku. Nie czuje przywiązania do Hogwartu, już nie. Trudno się z nią rozmawia, a jeszcze trudniej nadążyć za potokiem jej słów, gdy w końcu się rozkręci.
Czasami je czekoladę z Miodowego Królestwa, tę o smaku tofii.  
Czasmi się uśmiecha.
Czasami nuci pod nosem nad grządka w cieplarni numer dziesięć.
Czasami chciałaby cofnąć czas.
Czasami chciałaby być lubiana.
Czasami…





Emily Bador na fc, w tytule Forever - Chvrches Dawno mnie tu nie było obawiam się z e trochę wyszłam z wprawy w pisaniu kart, ale Hogwart kocham. Nie umiem pisać krótko, a Beatrix to moje pierwsze podejście do damskiej postaci (może ktoś kojarzy moją męską ciepłą kluche z Gryffindoru) ale chyba powoli zaczynamy się lubić. Ja jestem bardzo elastyczna na wszelkie wątki i powiązania, Bea trochę mniej ale kogo obchodzi jej zdanie. 
Mail: cathylambre@gmail.com 

17 komentarzy:

  1. [Podglądałam w roboczych i czekałam, aż się opublikujesz, żeby zrobić to: ♥. A przekładając na język artykułowany: trudno uwierzyć, że wypadłaś z wprawy, bo karta jest przyjemna w odbiorze, mimo mniej przyjemnych, fabularnych aspektów, które w sobie łączy.

    A z czystej ciekawości: jaką kluchę prowadziłaś?]

    Scorpius H. Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  2. [ No hej :) Mam już dla Ciebie wątek ]

    OdpowiedzUsuń
  3. Zadawał sobie to samo pytanie bez końca. Drążyło mu dziurę w brzuchu tak mocno i dosłownie, że aż chwilę później przysporzyło o mdłości. Lecz na nic były te nerwy. Kurtyna właśnie zapadła, a czarujące przedstawienie zapowiedział trzeci tego dnia dzwon, drżąc starymi murami Hogwartu. Sygnał informował o zaczęciu się lekcji, nieszczęsnych run, przestarzałych, bezsensownie starożytnych run, z których nigdy więcej w życiu nie zamierzał korzystać. Pytanie to odbiło się echem w jego głowie po raz kolejny.
    Dlaczego ty sobie to robisz? - jęknął sam do siebie, zasznurowując czarnego buta w pośpiechu. Dzwon już przestał bić, kiedy spóźniony chłopak wciąż szykował się do zajęć w Gryfońskiej sypialni.
    Chwilę później modląc się w duchu o przychylność profesora, biegł poprzez puste już korytarze zamku. Prawdopodobnie nie zależałoby mu aż tak na punktualności, lecz podczas poprzedniej lekcji również przybył spóźniony. Ten fakt również nie stanowił by żadnej przeszkody do dalszego folgowania, gdyby nie wprowadzenie przez nauczyciela nowej taktyki wychowawczej. Od zeszłego tygodnia nastała nowa reguła i wszyscy spóźnialscy mieli odbębnić swoje przewinienie dwukrotnie dłuższym czasem spędzonym w sali. Tym razem nie mógł do tego dopuścić, bo zbliżał się ważny dla niego mecz Quidditcha ze Ślizgonami i on, jako najważniejsza część drużyny, musiał pojawić się na popołudniowym treningu.
    Na ostatniej prostej ledwo już chwytał dech w piersiach, bo gruba księga, którą gardził z całych sił, ciążyła mu pod pachą.
    Do sali usiłował wtargnąć niepostrzeżenie. Ostrożnie uchylił drzwi i zakradając się od tyłu, na lekkim przykucu, zakradł się do najbliższego, wolnego miejsca. Było to krzesło z tyłu, obok innej czarnowłosej uczennicy. Nie dostrzegł jeszcze wtedy, że zasiada obok jednej z najmniej lubianych Ślizgonek.
    Wszytko poszło, ale raczej poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie but, którego w pośpiechu tak niechlujnie związał. Przydeptawszy przypadkiem sznur, omal nie wywinął orła na drugą stronę stolika.
    Szczęśliwym trafem, w ostatnim momencie pochwycił skraj biurka i zatrzymał tragedię, nie mniej jednak ciężkie jak pięć cegieł tomisko trafiło w krzesło dziewczyny i narobiło rabanu.
    - Dlaczego ja? - chłopak jęknął pod nosem, w idealnym momencie zwracając na siebie atencję profesora.
    - Wspaniale. Proszę więc, by pan Wood przeczytał nam swoją pracę pozalekcyjną.
    Skołowany Olaf odpowiedział nauczycieli jedynie bezrozumnym spojrzeniem. Nie miał zielonego pojęcia, że cokolwiek było mu zadane do domu. Pal licho, że pewnie i tak by się za to nie zabrał, ale zdecydowanie został postawiony w zaskakującej, podwójnie niesprawiedliwej (według niego) sytuacji.
    Pośpiesznie zajął miejsce i zaczął wariacko wertować strony książki. Nie zamierzał się tak szybko poddać. Do momentu, w którym nie podejrzał paginy u siedzącej obok Beatrix, nie wiedział nawet na której stronie znajduje się omawiany materiał. Ku jego oczom ukazała się ilustracja składająca się z, jak on to zwał, “patyczaków”. Trwało to pewien moment, nim wydedukował logicznie, iż profesor oczekuje od niego przetłumaczenia danego tekstu.
    W głowie miał kompletną pustkę.
    - No więc… - odchrząknął, dając sobie kilka cennych sekund więcej. - Tu jest napisane, że… - Stojący przy tablicy profesor uniósł ze zniecierpliwieniem lewą brew. - “Ra-wo-ść” “ro-mi”- tu nastała dłuższa chwila milczenia - “rodzi”... Przepraszam, yyy “Radość rodzi”...N-n-n...
    I zanim zdążył się chłopak na dobre rozkręcić, przeczytawszy zaledwie dwa słowa z pięciu linijek, profesor odgadł w punkt co się święci. Machnął lekceważąco w stronę Gryfona gestem, który wyraźnie oznaczał, by się dłużej nie ośmieszał.
    - Zostań po lekcji, Wood. I ty, może ty też, panno Macnair.

    OdpowiedzUsuń
  4. [A zgadza się ktoś kojarzy tę kluskę owszem.]

    Nevell Milsent

    OdpowiedzUsuń
  5. [Dzień dobry!
    Ja tę śliczną pannę zasłoniłam, więc się witam bardzo serdecznie. Historia nieciekawa, i naprawdę wzięłabym tego chłopaka i wyrzuciła przez okno, a potem jeszcze po nim poskakała, że tak potraktował Beatrix, Wynn go by jeszcze kopnęła tam gdzie powinna, ot co.
    Chętnie wyrwałabym Trixie (uwielbiam to zdrobnienie, ale jak coś to mogę przestać. xD) na wątek i dała się poznać bliżej Wynn. Wynn ją polubi, Wynn da czekoladę!]

    WYNN

    OdpowiedzUsuń
  6. [Czemu miałam w głowie walkę na smocze łajno? Serio, Wynn byłaby do tego zdolna, a potem stwierdziła, że w sumie fajnie i że można to powtórzyć. xD Myślę, że Wynn mogłaby wpaść do tej cieplarni, bo kogoś szukała, obojętnie już kogoś i właśnie tak poznałaby Trixie? Oczywiście by do niej zagadała, bo jakże!
    I spokojnie, dokopiemy się do jej warstw, ale oczy to znaczy że Trix ma warstwy jak ogry? xD Uwielbiam ją!]

    wcale nie planująca bitwy na smocze łajno WYNN

    OdpowiedzUsuń
  7. [Okej, nie oceniaj, ale mam słabość do Bador. A poza tym Twoja pani strasznie mnie ciekawi i z wielką chęcią pisałabym się na jakiś wąteczek, co Ty na to?
    Odezwij się może na maila, bo mam kilka tropów w głowie, ale wolałabym je na spokojnie przegadać, nie śmiecąc zanadto pod kartą ;) ]

    Zabini

    OdpowiedzUsuń
  8. [Dziękuję, Nev to moja personalna słabość, tym bardziej cieszę się, że przypadł do gustu. Myślę, że od czasu do czasu hobbystycznie pojawia się na zajęciach z Zielarstwa, dzieląc się wskazówkami z uczniami, a może czasem sam je prowadzi w ramach przerwy od bycia dyrektorem. Zapewne też może prowadzić swoje prywatne, tajne kółko dla najlepszych studentów, bo może, o.]

    Neville Longbottom

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzisiejszy dzień był dla niej jakiś dziwny. Obudziła się dzisiaj dwie minuty po szóstej i zdecydowanie była zła, bo nigdy jej się to nie zdarzyło. Ale to pewnie wszystko przez piwo kremowe! Dlatego czuła się jakoś inaczej i chyba nie miała za bardzo ochoty wdawać się w jakieś dyskusje, czy inne pierdoły. Po prostu żuła gumę i robiła wielkie balony. Czasem te balony pękały i brudziły całą jej twarz, ale to był nieważny szczegół. Wynn lubiła gumy do żucia.
    Cieplarnie zawsze kojarzyły jej się z jakimś spokojem, choć czasem myślała, że w Hogwarcie takie słowo jak S P O K Ó J nie istnieje. Za dużo już tutaj nawywijała, żeby teraz uważać szkołę za jakąś oazę spokoju, ale były cieplarnie, więc Wynn się tutaj zaszywała, bawiąc się w ziemi i przekładając roślinki, co niewiele jej przyjaciół rozumiało, ale może po prostu nie doceniali piękna babrania się w ziemi? Kto to wie.
    Przeszła więc przez próg i zrobiła kolejny balon z różowej gumy do żucia, rozglądając po wokół. Uniosła wysoko brwi, dostrzegając jakąś sylwetkę przy grządkach. Kto normalny siedział o tej godzinie w szklarni? Pomijając, oczywiście, Wynn.
    — Co Ty tu robisz? — spytała, nie przedstawiając się ani nie witając, ani nic, co zrobiłby normalny człowiek, gdyby przyszło mu spotkać kogoś obcego, mogła też po prostu się zamknąć, ale zamknięcie się w sobie sprawiłoby pewnie, że głowa Wynn eksplodowałaby niczym konfetti.
    — Świetnie… — mruknęła bardziej do siebie niż do nieznajomej. Uśmiechnęła się szeroko, oblizała wargę i podeszła bliżej. Popatrzyła po dziewczynie uważnie, jakby zaraz miała ją ocenić i wystawić tabliczkę z 7/10. No, może 9/10, gdyby nie ta ziemia wokół.
    — Wydajesz się jakaś znajoma — dodała, przechylając głowę w bok. — Skądś Cię kojarzę… tylko za cholerę nie wiem, skąd, ale pieprzyć to w sumie. — Wzruszyła lekceważąco ramieniem. — Jestem Wynn, a Ty?

    WYNN
    [Uznałam, że Wynn coś tam słyszała o Trixie, skoro dziewczyna jest obiektem plotek, mam nadzieję że nie będziesz mi miała tego za złe.]

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Na brodę Merlina, ale żeś go wpakowała po same łokcie! Biedny Olaf, ja nie wiem jak on się teraz z tego wykręci :D ]

    OdpowiedzUsuń
  11. Wynn parsknęła głośnym śmiechem. Tak głośnym, że odbił się głucho wokół. Wynn Burkes i schadzka z jakimkolwiek chłopakiem? Musiałoby coś zamarznąć, żeby tak się stało. Ona z nikim się nie spotykała, do nikogo nie wzdychała (obecnie nie), nikim nie była zainteresowana i nikt nie był zainteresowany nią jako dziewczyną. Wynn Burkes w oczach większości była po prostu Wynn Burkes.
    — Jesteś naprawdę zabawna — stwierdziła, przedzierając kciukiem powiekę. — Ale ja nie mam żadnych schadzek. Co się w ogóle na nich robi? — Pokazała dziewczynie swoją pełną zainteresowania minę i stanęła bliżej.
    — Rozmawiacie sobie o tym, jak bardzo się kochacie, czy coś? — spytała. — A może wcale się nie rozmawia?
    Właściwie miała to gdzieś, bo tak czy inaczej do takowych schadzek w ogóle nie dojdzie, wiec temat był jej mocno obojętny. Machnęła lekceważąco ręką i popatrzyła po sadzonkach.
    — Pomóc Ci? — Przechyliła głowę w bok. — Też lubię się bawić w ziemi o szóstej rano. Wiesz, to lepsze niż te schadzki, o których wspomniałaś, no i, możemy sobie porozmawiać, Trixie.
    Wynn nigdy nie dbała o jakieś zasady. Zawsze mówiła to, co chciała, więc jej nowa koleżanka była teraz skazana, żeby tutaj z nią siedzieć. Chyba że ucieknie z cieplarni z krzykiem, a wtedy Wynn naprawdę zacznie się martwić o swój urok osobisty. Podobno jakiś miała, podobno w połowie była wilą — ale to gówno dla niej znaczyło, bo jakoś nie uśmiechało jej się nikogo uwodzić, czy cokolwiek innego.
    Stanęła przy doniczce i wepchnęła ręce w ziemie.
    — Chyba wiem skąd Cię kojarzę — odezwała się nagle. — Jesteś pałkarką w drużynie Ślizgonów!
    Wlepiła w dziewczynę swoje wesołe, trochę zbyt porywcze spojrzenie i uniosła wysoko brwi, czekając aż Beatrix jej chociaż przytaknie, choć Wynn widziała, że nowa koleżanka nie jest raczej zbyt towarzyska i najpewniej marzy o tym, żeby Burkes sobie poszła i nigdy nie wracała, ale Wynn bywała złośliwa, więc uśmiechała się do niej przyjaźnie, czekając aż jej odpowie.

    obierająca cebulę WYNN

    OdpowiedzUsuń
  12. Czuł ten chłodny powiew ze strony sąsiadki z ławki. Gdyby tylko miał szczęście przysiąść obok któregoś ze swoich Gryfońskich kolegów, na pewno mógłby liczyć na jakąś drobną pomoc z ich strony i wyigrał się z beznadziejnej. Może faktycznie zmyślanie, nie było najlepszym posunięciem, ale działania podejmowane w stresie ciężko logicznie tłumaczyć.
    - I patrz co narobiłeś - usłyszał złowrogie syknięcie - Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny. Na Merlina, te tłumaczenia są banalne. Przerabialiśmy to w trzeciej klasie. Sylabariusz Spellamana masz? To zacznij go używać. O mózg nie pytam, bo nie ma o co.
    I to ostatnie to wyprowadziło go z równowagi. Jak śmiała go obrażać. W jednym zdaniu podsumowany jako totalny kretyn bez wyobraźni. Stąpał jednak ostrożnie po tym bagiennym gruncie, by nie wpakować się jeszcze głębiej. Zagryzł w złości wargi i przemilczał tę obelgę, jedynie w duchu posyłając anty-sympatyczną wiązkę w stronę Ślizgonki.
    Wszystko to, co zrobił, było nieudolną próbą ratowania tyłka z tego tonącego okrętu, tą swoją mizerną łajbą wciąż forsował niespodziewane sztormy na zajęciach ze Starożytnych Run.
    Kiedy składał swoje podanie o przydzielenie do rozszerzonych przedmiotów, było to jeszcze w poprzednim roku i prowadzącym ten przedmiot był starszy, lekko przygłuchy profesor, który czasem mamrotał bez sensu pod nosem i, szczerze mówiąc, nie przykładał wielkiej uwagi do progresu uczniów. Tak przynajmniej zasłyszał wówczas w plotkach. Gdyby tylko pieczy nad zajęciami nie dzierżył Andy Stanley, ten bezwzględny oprawca, już dawno temu wybłagał o przeniesienie na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Tak, marnując na tłumaczeniu starożytnych run wieczne godziny, marzył o karmieniu butelką małych buchorożców.
    - Panie Wood, panno Macnair obydwoje zapoczątkujecie nowy projekt współpracy międzydomowej...
    Kontynuacja monologu wygłoszonego przez profesora Stanleya powolutku, kawałek po kawałku, odrywała chłopakowi piórka jego długich skrzydeł wolności. Poczuł jak opada coraz niżej i niżej, dłońmi umysłu łapczywie próbując łapać się każdej iskry nadziei. Na próżno. Był jak feniks przetransmutowany w małego karalucha, a teraz jeszcze lakierowane czarne bucisko Andiego zamierza go swą podeszwą rozgnieść w drobny mak.
    - Miłego dnia.
    Miłego dnia? Słowa zadzwoniły w uszach jak wielki wybuch. Szczęka Gryfona sięgała już podłogi. Zdecydowanie na taki bieg zdarzeń nie zasługiwał. Miał przecież prywatne życie, swoje własne plany i problemy. Czy nikt na tym świecie się z tym nie liczył. A Quidditch? No właśnie…
    - Panie profesorze, przecież niedługo jest mecz, przeciwko Ślizgonom, mam dużo treningów - i zanim skończył, żałował, że nie poszedł śladem sąsiadki z ławki w ogóle otworzył gębę. Przecież Andy Stanley był absolwentem domu Slytherina, domu, z którym wkrótce miały odbyć się zawody. Ta sytuacja nie mogła być improwizowana, nie wyciągnąłby tej klepsydry jak asa z rękawa, w ostatnim momencie. Wszystko śmierdziało podstępem. Olaf był naprawdę dobrym ścigającym i wyraźnie zagrażał Ślizgońskiej pozycji w tegorocznych mistrzostwach domów. Tak mu się bynajmniej wydawało.
    - To faktycznie masz dużo pracy… - podsumował, przytknął z drwiącym uśmiechem i bezpiecznie oddalił się do swojej kanciapy, by dalszej, bezsensownej z Gryfonem dyskusji nie rozpoczynać.
    Zagubił się ten biedny Wood w swoich własnych myślach i zapomniał, że gdyby profesor zamierzał ukarać jedynie drużynę Gryfonów, to nie wyznaczyłby do tych korepetycji uczennicy, która była także członkiem drużyny Quidditcha.
    Zirytowany do szpiku kości, nerwowym krokiem opuścił znienawidzone miejsce. Gdyby to było mało, wpadł od razu na rozwścieczoną długowłosą i zebrał kolejne bęcki. Klepsydra omal nie rozbiła się o ziemię, gdy bez uprzedzenia poleciała w jego stronę. W ostatniej chwili pochwycił podstawkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo całej irytacji, było mu w jakimś stopniu głupio i przykro, że za jego sprawą niewinna dziewczyna ucierpiała, będąc skazana na kilkugodzinne tłumaczenie mu tematu. Jednak duma i wrodzona chęć przekory nie pozwalała takim ulec groźbom.
      - Tak, tak, no świetnie! - krzyknął, bynajmniej niej będąc zachwyconym. - Skoro tak lubisz te bzdury - machnął jej książką przed nosem - to powinnaś się cieszyć, że możesz dłużej sobie na nie popatrzeć.
      Cały ten cyrk zmierzał już do końca (albo może dopiero miał się zacząć), bo chłopak wepchnął klepsydrę w kieszeń i odwrócił w swoją stronę. Jęknął na odchodnym coś w stylu ignoranckiego elo i podążył dalej korytarzem, wracając do kwatery swojego domu.
      Uparcie nie planował ani wcześniej jutro wstawać, ani spędzać z nią czasu w bibliotece. Był już umówiony z kolegą, że po spóźnionym śniadaniu, w wielkiej sali zamierzają razem rozpracować tajemnicze karty, które w zeszłe wakacje nabył w Borginie&Burkesie. Klepsydrę za to zamierzał jeszcze dziś wieczorem rozpracować z Fredem Weasleyem, by jak najszybciej skonfundować to ustrojstwo.

      Usuń
  13. [ Witam i przepraszam za spóźnienie, życie przytłacza w najmniej odpowiednich momentach. Dziękuję za miłe powitanie i upraszam, aby Oli ego nie podbijać jeszcze bardziej, bo niedługo się przebije przez dach w wieży astronomicznej (niech Beatrix wybaczy za niedyskretne porównanie). Bea jest silna i piękna, a jak będzie ciągle zapominać, to Oli jej dopiero pokaże! Bawcie się dobrze i trzymajcie się ciepło! ]

    Olympe Gael

    OdpowiedzUsuń
  14. Motto “don’t hurry be happy” bardzo silnie było związane z jego potrzebą długiego odprężenia się w łóżku także. Nienawidził wcześnie wstawać, a gdy już naprawdę musiał, to zawsze gramolił się kilkanaście minut niż każdy normalny uczeń. Najpierw mył ząbki i brał ciepły prysznic w specjalnych, pachnących bąbelkach zakupionych w sklepie Weasleya. Odświeżony i rozbudzony jednak nie zawsze wybierał się bezpośrednio na zajęcia lub śniadanie. Poranny rytuał dnia był dla niego ważny, zwłaszcza ten. Po porannej toalecie wracał z powrotem do niezaścielonego łóżka i przeglądał w tygodniku Czarownika, codziennie aktualizowany “horoskop na dziś”.
    Odpocznij od zwykłych obowiązków i przeznacz więcej czasu na relaks i przyjemności. - o to, to ja rozumiem - pomyślał, a na twarzy zagościł mu szeroki uśmiech, który niestety bardzo szybko zrzedł, gdy dotarł do kolejnej linijki. - Nie zawiedź czarodziei, z którymi jesteś umówiony. Od tego zależy Twoje szczęście i przyszłość. Nie duś w sobie złości, obudź nadzieję i spojrzyj na świat przez pryzmat osoby, która zawadza Ci najbardziej.
    Tej drugiej części nie do końca zrozumiał, dopóki nie przypomniał sobie, że przecież był umówiony! Ciskając gazetą gdzieś w kąt, zerwał się jak oblany zimną wodą.
    . - Na brodę merlina - rzucił niby to do siebie, ale jego przebudzający się współlokator zlustrował go pytającym spojrzeniem. - Miałem pokazać karty Alfredowi - odparł do swego zdziwionego kumpla, chwycił za plecak i wybiegł z pokoju. Szkoda, że korepetycjami tak sobie głowy nie zaprzątał.

    Po uroczym przedstawieniu jego nowej talii, miał właśnie w planach wykonanie pierwszej części swojego horoskopu i wybierał się właśnie wprost z wielkiej sali na Hogwarckie błonia, by zrelaksować umysł i ciało nad brzegiem jeziora. Niestety, wywołujący go zza pleców głos zamierzał pokrzyżować jego plany.
    Kompletnie zdezorientowany tą sytuacją, odwrócił się na pięcie i dostrzegł wtedy tą krzykatą, obruszoną Ślizgonkę. Od razu zwróćił uwagę na księgę, którą dzierżyła w dłoniach, ale w szczególności zadziwiający fakt, że dziewczyna wydawała się przy niej taka drobna. Na okładce zarysowany był znak runiczny. Zupełnie automatycznie jego ręka pacnęła własne czoło. Ona naprawde zamierzała mnie uczyć. Pomyślał i miał zamiar to z siebie wykrztusić, lecz gdy tylko rozchylił wargi, Beatrix wtrąciła kolejne trzy grosze.
    Stał jak słup i zerkał na nią zawstydzonymi, błyszczącymi spomiędzy palców oczami. Towarzyszący mu kumpel parsknął śmiechem. Kiedy dziewczyna nakazała mu za sobą podążać, strzelił koledze na szybko kuksańca w ramię i podreptał jak na palcach, dorównując jej kroku.
    - Nie no, daj spokój. Przecież z tobą idę - odparł na groźbę zaskarżenia jego zachowania profesorowi.
    Mimo niewielkiej odległości między nimi, wciąż zapanowała niezręczna cisza. Ślizgonka po raz kolejny w jego obecności wyglądała, jakby miała wykipieć ze złości. Wtedy, w tym cichym zamyśleniu podczas wędrówki, przypomniała mu się poranna wróżba. Nagle poczuł łaskoczące tył jego głowy olśnienie. Pod nosem zaczął recytować zapamiętane fragmenty.
    - Nie zawiedź czarodzieja, z którymi jesteś umówiony... - Tą kwestię jedynie wymruczał szeptem, analizując powoli każde słowo. Horoskop wcale nie odnosił się to do jego porannego spotkania z kolegami. Ich plany nie były konkretnie sprecyzowane, tak jak umawiane z dziewczyną spotkanie. Choć dnia wczorajszego nie odpowiedział jej konkretnie potwierdzająco, klątwa klepsydry musiała sama wpisać ten plan w jego życie. - Nie duś w sobie złości, obudź nadzieję i spojrzyj na świat przez pryzmat osoby, która zawadza Ci najbardziej - te słowa wypowiedział już nieco głośniej.
    Czasem Olaf rozmawiał sam ze sobą, zwłaszcza, gdy potrzebował sobie pewną myśl przybliżyć i przeanalizować jej głębsze znaczenie. Prawdopodobnie rzucone bez pretekstu zdanie zupełnie zabrzmiało kompletnie niedorzecznie, jakby kierowane w jej stronę. Zagryzł wargi i miał nadzieję, że Ślizgonka puści to mimo uszy, zważywszy, że zbliżali się już do biblioteki.


    Olaf Wood

    OdpowiedzUsuń
  15. — A czy ja Ci wyglądam na kogoś, kto chodzi na schadzki? — spytała, marszcząc nos, w ogóle nie rozumiejąc tego wielkiego zdziwienia. — No raczej nie.
    Posłała Beatrix wymowne spojrzenie i przewróciła oczami. Przecież Wynn wcale nie miała zamiaru chodzić na jakieś tam schadzki, ale podpytać zawsze można, tym bardziej że jej nowa koleżanka chyba wiedziała trochę więcej.
    — Więc? Co się dokładnie robi? — dopytała. — Słyszałam, że to zazwyczaj jakieś obmacywanki…
    Wzruszyła obojętnie ramieniem. W sumie nagle straciła tym zainteresowanie, więc machnęła lekceważąco ręką. Po co było jej to wiedzieć? Właściwie nie było to dla Wynn jakoś bardzo ważne.
    — Ja nie gram — odparła. — Jakoś nigdy nie lubiłam, no i, nie lubię za bardzo swojej miotły. Ona mnie też nie, więc po prostu żyjemy w porozumieniu, ale nic poza tym.
    Wynn nigdy nie przejawiała talentu do tego typu rzeczy. Najpewniej czuła się dotykając stopami ziemi, nie musząc się przejmować tym, że zaraz spadnie i rozbije się o ziemię. Uniosła brew, słysząc zaniepokojenie w głosie Beatrix.
    — Lubię Zielarstwo. Jest przydatne — stwierdziła. — Więc spokojnie, nie musisz się martwić o to, że coś zepsuję… zapewne ukręciłabyś mi wtedy głowę, co? — Posłała dziewczynie swój firmowy uśmiech łobuza i wzruszyła ramieniem. — Ja Cię nie oceniam, Trixie. Ale chyba obie jesteśmy pieprzonymi przegrywami będąc teraz tutaj a nie gdzieś indziej… a może to inni nimi są?
    Zaśmiała się krótko i zaczęła spryskiwać sadzonki, poświęcając się temu. Wynn nigdy nie chwaliła się nigdy jakoś tym, że lubi zielarstwo i transmutację, że jest całkiem niezła w obronie przed czarną magią i nikt nie wiedział, że umiała robić porządne eliksiry. No, nie licząc jej przyjaciół. Raczej była znana ze swoich głupich pomysłów i rudej czupryny.

    I don't judge you, onion

    OdpowiedzUsuń
  16. [Cześć! Narcissa, jak i Roza rozprawiłyby się z każdym takim Earlem Walkerem, a każda na swój własny sposób. Przykro, że tak potoczyła się jej historia i brak jej osób do rozmów, oby znalazła kogoś, komu może się spokojnie zwierzyć! Wpadnij do mnie, może akurat coś się wymyśli! Bywaj!]

    Narcissa oraz Roza

    OdpowiedzUsuń