Jest nieprzeczytaną książką, która najczęściej sama zgadza się na to, żeby oceniano ją po okładce. Do tego stopnia, że sama w tę okładkę uwierzyła. Chowa się przed światem i ludźmi za każdym nieprzyjemnym słowem skierowanym w jej stronę i chociaż czasem bardzo by chciała, to równie ciężko jest jej się otworzyć. Zamknięta na klucz już w dzieciństwie pod wpływem oceniających wzroków kuzynów i rówieśników z podstawówki, bo nigdy nie była po prostu, a zawsze gdzieś pomiędzy dwoma światami oraz pod grubą przykrywką rodzicielskiej miłości, którzy zawsze lepiej niż ona wiedzieli, do czego się nadaje i co powinna. Krząta się pomiędzy bibliotecznymi regałami nie okazując po sobie wcale tej miażdżącej serca, a jednocześnie tajemniczo przyjemnej świadomości, że pomimo takiego nacisku nigdy nie spełni ich ambicji; ani matki, której marzeniem od zawsze było, że Christine zostanie w przyszłości znakomitą mugolską panią doktor, a dzisiaj zadowoliłaby się chociaż karierą uzdrowicielki; ani ojca, mocno wierzącego, że jego jedyna córka nigdy nie zmarnuje swojego potencjału tak jak niegdyś on, kiedy głupi zakochał się w mugolskiej kobiecie. A ona nie chciała nigdy leczyć ludzi, nie chciała nigdy zostać wielką czarownicą i w sumie nigdy to nie zdążyła się sama przekonać kim chciałaby być. Dlatego po prostu zajęła się tym, co od zawsze wychodziło jej najlepiej. Siedzeniem w bibliotece i nie wychylaniem nosa spoza niej.
Godzina punkt siódma, kiedy otwiera drzwi biblioteki; godzina punkt dwunasta, kiedy siada przy swoim perfekcyjnie czystym biurku, bo czas na drugą, południową kawę; punkt dziewiętnasta, kiedy wybiera się na swój rutynowy przegląd biblioteki. Chodzący zegarek. Głowa pełna wiedzy o medycynie mugolskiej, którą matka szprycowała ją za dzieciaka. Głowa generalnie pełna różnorakiej wiedzy, którą już bardziej dobrowolnie przyswajała do swojej głowy, bo tylko takim sposobem jej dziecięcy umysł był w stanie poradzić sobie z dźwiękami kłótni rodziców, które dzień w dzień z kuchni docierały do jej malutkiego pokoju. A później uczenie się już po prostu weszło jej w błogi nawyk. Chodząca po świecie czysta teoria.
Postura do przesady wyprostowana, serdeczny uśmiech i miłe słówka za każdym razem, kiedy na swojej drodze napotka jakiegoś mniej lub bardziej zabłąkanego ucznia. Postura szczupła, prawie wychudzona, słaba jakaś i niewysportowana; tylko nie wiadomo skąd nabierająca siły wtedy, kiedy trzeba przenieść z jednego końca biblioteki kilka ciężkich woluminów na raz. W sercu jakaś taka coraz większa pustka, kiedy z każdym dniem zdaje sobie sprawę, że samotność nie jest już taka przyjemna jak wydawało się jej to za czasów szkolnych; że takie pasywne działanie sprowadza ją do przykrego poczucia, że w ogóle nie jest zadowolona z tego, jaka jest. Cicha, taktowna i kulturalna; tylko w razie wyjątku upominająco skarci Cię wzrokiem, kiedy naruszysz harmonię tego wspaniałego miejsca, który jest jej jedynym prawdziwym domem. Pomoże, doradzi, wesprze. Dotrzyma tajemnicy. Bo taka właśnie jest. Cicha, spokojna, godna zaufania. Typowa pani z biblioteki, może jedynie troszkę łagodniejsza w obyciu niż jej poprzedniczka. Tylko w głębi chce więcej, chce mocniej, chce bardziej. I wierzyć tylko, że kiedyś się otworzy i przypomni każdemu po kolei, a zwłaszcza sobie samej, że książek nigdy nie należy oceniać po okładce.
CHRISTINE BUXTON
❌ urodzona trzeciego lipca 1990r. w jakimś małym miasteczku w Wielkiej Brytanii ❌ z pochodzenia półkrwi ❌ ojciec czarodziej, matka mugolka ❌ była wychowanka domu Roweny Ravenclaw ❌ niedoszła uzdrowicielka, obecnie bibliotekarka ❌ patronusem sowa ❌ różdżka z drzewa różanego, ½ cala, włos z głowy wili, niezbyt giętka ❌
Witajcie kochani!
Trochę czasu minęło od mojego ostatniego blogowania. Trzeba nadrobić zaległości! Christine to troszkę taka nudna, milutka pani z biblioteki, ale w przyszłości planujemy odkryć jej drugą stronę, dlatego dla naszej cichej panny poszukujemy wątków, które pozwolą odkryć tę drugą naturę. Zapraszamy!
Buźka: Margot Robbie
Kontakt: lady,ariana4455@gmail.com
Kontakt: lady,ariana4455@gmail.com
[Wizualnie karta wygląda bardzo ładnie według mnie, a treść ją uzupełnia:) Gdyby nie list z Hogwartu, Chris byłaby może znaną lekarką, ale uczniowie dużo by stracili bez takiej bibliotekarki^^ Noel sporo śpi w bibliotece, udając, że się uczy, więc nie jest pewnie jej ulubieńcem. Życzę dobrej zabawy! ;)]
OdpowiedzUsuńNoel
[Cześć!
OdpowiedzUsuńJa też nie umiem w te wizualne czary-mary, ale jestem blogową tradycjonalistką i właściwie nie robią na mnie większego wrażenia (a czasem czynią karty mniej czytelnymi).
Powiedz mi, jak długo Christine jest bibliotekarką w Hogwarcie? Bo może będę mogła Ci coś zaproponować. Nic szczególnego, co prawda, ale zawsze to jakiś początek.]
N. Baskerville
[Jak ja jej współczuję! To zawieszenie i wieczna niepewność musiała być straszna! Musiała się czuć jak piłeczka pingpongowa, odbijana od jednej do drugiej strony, straszne...
OdpowiedzUsuńPowiedziałabym, że Zabini służy ramieniem, ale lepiej, żeby nie wchodziła z nim w układy, bo to pacan skończony. Szybciej ze Skajką, chociaż ona z kolei to istne tornado.
Weny, wątków, czasu i morza pomysłów!]
Scarlett Bell i Zabini
[Wybaczam bałagan!
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, że Christine została bibliotekarką, kiedy Leon był jeszcze uczniem Hogwartu. Cudownie. Otóż on już za czasów szkolnych zaczął interesować się czarną magią – wtedy po prostu z ciekawości, bez żadnych planów czy ambicji. Na pewno zakradał się do działu ksiąg zakazanych i tu widzę dwie drogi: albo Christine go na tym notorycznie przyłapywała i przez to było między nimi jakieś spięcie, albo mu na to pozwalała, ktoś się w końcu o tym dowiedział i oboje mieli przez to problemy.
Daj znać, która wersja do Ciebie bardziej przemawia i jak ewentualnie widzisz ich obecną relację, wziąwszy pod uwagę wydarzenia z przeszłości, a ja wtedy podzielę się swoją wizją.]
N. Baskerville
[Dziękuję za powitanie :)
OdpowiedzUsuńJuż za sam wizerunek masz u mnie plusów pod sufit, bo uwielbiam Margot Robbie <3
Powiem szczerze, że Cesare mógłby tutaj stracić głowę dla panny Buxton, bo kręcą go takie poukładane kobiety u których chętnie poznałby tą zwariowaną stronę ;)
Jestem jak najbardziej za, by Caito nauczył paru chuliganów co to jest dostać kijem od mopa z prędkością światła :P]
Cesare Caito
[Wiesz, to mogło wyglądać tak, że Leon wykorzystał swój urok osobisty i celowo zakręcił się koło niej, żeby zdobyć jej przychylność; pytanie tylko, czy Christine byłaby w stanie spojrzeć w taki sposób na gówniarza, którym wtedy był. Potem oboje mieliby przez tę sytuację problemy i siłą rzeczy ich relacja by umarła.
OdpowiedzUsuńJeśli jednak uznasz, że taka opcja całkowicie odpada i Christine nie pozwalała mu bezkarnie szlajać się w miejscach, do których nie miał wstępu, teraz z pewnością cały czas będzie tam siedział, żeby jej ostentacyjnie pokazać, że może.
Generalnie uważam, że z biegiem czasu on mógłby ją trochę... rozruszać, haha.]
N. Baskerville
[Dzień dobry, dziękujemy za powitanie i oczywiście zgłaszamy się po wąteczek.
OdpowiedzUsuńJa to widzę jakoś tak, że Claire mogłaby jej uprzykrzać życie za swoich szkolnych czasów, bo to takie żywe srebro, a zdobycie działu ksiąg zakazanych musiało być na jej liście rzeczy do zrobienia. Więc może jakaś delikatnie wroga relacja z nadzieją na zmianę kierunku, bo przecież teraz są po tej samej stronie? A Claire nie odmówiłaby przyjaciółki, z którą czasami można odwiedzić kuchnię i nażreć się ciastek :D]
Claire
[Coś wykminimy. Nie obiecuję, że rozpoczęcie pojawi się dzisiaj, ale do jutrzejszego wieczoru powinnam się wyrobić, więc czekajcie na nas cierpliwie i nie zjadajcie wszystkich ciastek!]
OdpowiedzUsuńciastkowa kumpela
[Nie, nie przekombinowałaś! Dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to mogło być tak, że on z jednej strony chciał wykorzystać jej przychylność, żeby się dostać do odpowiedniego działu, a z drugiej sam trochę się w niej bujał – tak naiwnie, po nastoletniemu – więc gdy sprawa trafiła do dyrekcji i przestali ze sobą rozmawiać tak po koleżeńsku, strasznie go to zabolało. Dlatego miałby dodatkowy powód, żeby jej teraz podokuczać.
Pytanie: chcesz, abyśmy zaczęły od jakichś niewinnych przekomarzanek i poszły na żywioł czy wolisz rozpoczęcie z grubej rury? Zawsze marzył mi się wątek, w którym Leon przez przypadek robi sobie krzywdę podczas swoich eksperymentów i potem ranny na kogoś wpada; nawet dwa razy go zaczęłam, ale nie doczekałam się rozwinięcia wątku, bo współautorzy mi uciekli.]
N. Baskerville
[Cudownie! Chwilowo trochę krucho u mnie z czasem, ale postaram się zacząć jutro/pojutrze.]
OdpowiedzUsuńN. Baskerville
[Dzień dobry! Słyszałam, że w bibliotece można znaleźć ciasteczka, a Narcissa jest uzależniona od cukru! Dodatkowo są z tego samego roku, więc powinny kojarzyć się ze swojego roku :) ]
OdpowiedzUsuńNarcissa Mountbatten
[Jeszcze raz przepraszam, że tyle to trwało, i dodatkowo za to, że wyszły takie flaki z olejem. Zaczęcia to moja pięta achillesowa.]
OdpowiedzUsuńKiedy jako uczeń Hogwartu z dumą i ekscytacją błądził między regałami, które uginały się pod ciężkością zakazanych i niekiedy przeklętych tytułów, nie sądził, że kiedykolwiek faktycznie zacznie praktykować czarną magię. To była tylko gówniarska fascynacja tym, co zabronione, jego mała mroczna tajemnica, która sprawiała, że postrzegał siebie samego jako lepszego i bardziej oświeconego od swoich nudnych rówieśników, i w pewnym sensie także przygoda, dzięki której w korowodzie szarych dni mógł poczuć dreszcz na plecach. Poza tym był jeszcze jeden czynnik, który miał wpływ na to nagłe i nieprzyzwoite zainteresowanie akurat tą dziedziną magii: bibliotekarka, do której wzdychali chyba wszyscy jego koledzy, choć ze względu na status jej krwi nie wszyscy się do tego przyznawali.
Los okazał się jednak przewrotny i to, co wtedy wydawało mu się jedynie jakąś niewinną grą i sposobem na zabicie czasu, z biegiem lat stało się jego największą pasją. Na skutek życiowych niepowodzeń znowu znalazł się w Hogwarcie, lecz teraz próżno było doszukiwać się czegoś ekscytującego w wielogodzinnym studiowaniu lektur z działu ksiąg zakazanych. Właściwie przypominało to raczej ciężką pracę aniżeli hobby, a mimo to oddawał się temu bez reszty, czasem zaniedbując swoje obowiązki stażysty. Tylko jedna rzecz się nie zmieniła: obecność panny Buxton wciąż go bawiła, choć z powodów innych niż kiedyś. Czuł do niej żal o to, że wtedy, kiedy najbardziej potrzebował czyjegoś wsparcia, zaczęła go traktować obojętnie, wręcz z rezerwą, i przekuł to wstrętne uczucie w złośliwą manierę; w drobnych uszczypliwościach wobec niej odnajdywał przyjemność.
Jego praca po godzinach nie ograniczała się jednak do zdobywania książkowej wiedzy. Nie każdy zdawał sobie sprawę z tego, ile niezagospodarowanych, opuszczonych na lata pomieszczeń znajdowało się w Hogwarcie, i właśnie w jednej z takich komnat Napoleon prowadził eksperymenty – a przynajmniej ich pierwszą fazę. Królikami doświadczalnymi były głównie myszy i szczury, które kręciły się po lochach; gdy okazywało się, że dane zaklęcie działa, następnego dnia udawał się do Zakazanego Lasu, by przekonać się, czy jest wystarczająco silne, aby odnieść ten sam efekt w przypadku większego organizmu.
Tego wieczoru planował połamać kości tłustemu gryzoniowi, który pomimo tuszy okazał się tak ruchliwy, że zniecierpliwiony Napoleon lekkomyślnie złapał go w dłoń, aby go unieruchomić. Okazało się to tragiczne w skutkach: poczuł ugryzienie i mimowolnie wypuścił zwierzę, a wycelowane w nie zaklęcie trafiło w jego własną rękę; oślepiony purpurowym światłem syknął, gdy elektryczny impuls ugodził go w śródręcze i przeszył całe przedramię.
Panika galopem przebiegła mu przez umysł. O dziwo, jeszcze nie czuł bólu – silne emocje i adrenalina robiły swoje – jedynie zamęt w głowie. Mimo to nie miał wątpliwości co do tego, że ani kość promieniowa, ani łokciowa nie była połamana, bowiem jako pałkarz w drużynie Ślizgonów wielokrotnie kończył z połamanymi kośćmi i złamania tak nie wyglądały. Było znacznie gorzej. Przynajmniej jedna z kości była roztrzaskana.
Opuścił komnatę i oszołomiony błądził po korytarzach, gorączkowo zastanawiając się, czy w skrzydle szpitalnym uwierzą mu, że za tak rozległe i specyficzne uszkodzenie kości mógł odpowiadać upadek ze schodów; w końcu doszedł do wniosku, że nie warto ryzykować i lepiej będzie, jeśli sam spróbuje je poskładać. Jako że nie znał się na zaawansowanych zaklęciach uzdrawiających – do tej pory w swoim zarozumialstwie nie widział potrzeby ich znajomości – musiał skorzystać z pomocy odpowiedniej książki. Co prawda, było już tak późno, że biblioteka została dawno zamknięta – a przynajmniej powinna – ale właściwie było mu to na rękę. Czym mniej osób go widziało, tym lepiej.
Znalazłszy się na miejscu, sięgał po różdżkę, by otworzyć drzwi, lecz nim wypowiedział zaklęcie, nieoczekiwanie otworzyły się same i prosto w jego ramiona wpadła panna Buxton. Christine Buxton. Bibliotekarka, do której jako nastolatek robił maślane oczy.
Usuń— Przepraszam — rzucił odruchowo i zaraz przeklął w myślach to nieszczęśliwe zrządzenie losu.
Adrenalina nie łagodziła już bólu tak skutecznie jak wcześniej, więc pogruchotane kości coraz bardziej dawały o sobie znać; przygryzł wargę, by stłumić jęk, i cofnął się o krok, łudząc się, że Christine nie dostrzeże jego bezwładnej ręki.
Nagle zrobiło mu się głupio – nie dlatego, że przez ostatnich kilka tygodni zdarzało mu się jej dokuczać, a nawet być wobec niej złośliwym, bo w swoim mniemaniu miał do tego pełne prawo, lecz dlatego, że nie chciał, aby widziała go w takim stanie. Wstydził się wszelakich słabości i choć w głębi duszy pragnął, by ktoś je dostrzegł i zaakceptował, jak ognia unikał pokazywania ich cudzym oczom.
— Nic mi nie jest — uprzedził pytanie, napotkawszy jej pytający wzrok – przysiągłby, że przez sekundę widział w nim troskę, co było przecież niemożliwe, bo nikt nie był w stanie się o niego martwić – lecz własne ciało postanowiło go zdradzić. Poczuł łaskotanie w nozdrzach i nagle z nosa popłynęła mu krew; w ostatniej chwili udało mu się nachylić, by nie ubrudzić koszuli. Intensywnie czerwone plamy na posadzce przypominały robaki.
To nie był pierwszy raz, kiedy dostał krwotoku; poza tym zdarzało mu się mieć mdłości, kasłać krwią i tracić czucie w palcach. Był pewien, że to efekty uboczne używania czarnej magii – dolegliwości pojawiały się tylko wtedy, kiedy się nią posługiwał – i choć niepokoiła go tak ostra reakcja własnego organizmu, a w pamięci wciąż miał podręcznikowe opisy zniekształconych twarzy czarnoksiężników, był gotów zapłacić każdą cenę, byleby zostać zapamiętanym na wieki. Nie zniechęcał go fakt, że prawdopodobnie nie zostanie uznany za genialnego wynalazcę zaklęć, tylko postawiony na równi z innymi czarodziejami, którzy obrali niewłaściwą ścieżkę. To nie miało znaczenia. Liczyła się sława – za życia i pośmiertna.
Odetchnął głęboko i unikając spojrzenia Christine, powtórzył:
— Nic mi nie jest.
Niedbale otarł krew z twarzy rękawem – czerwona smuga zdobiła teraz jego policzek – i sięgnął po różdżkę, by użyć zaklęcia czyszczącego i pozbyć się krwawych cętek z podłogi oraz butów panny Buxton. Mimowolnie pokierował wzrok na jej nogi i zrobiło mu się gorąco.
— Wiem, że już późno, ale potrzebuję jednej książki — oznajmił, tym razem znajdując w sobie wystarczająco dużo odwagi, by spojrzeć jej w oczy, lecz w jego głosie zabrakło charakterystycznego rezonu.
N. Baskerville
— Christinie, mamy problem — przywitał kobietę, wkraczając niespodziewanie do biblioteki zamaszystym krokiem.
OdpowiedzUsuńBlondynka mogła się tego spodziewać; Rufus nachodził ją dość intensywnie, zawsze z tym samym powodem. Nie rozmawiali oczywiście tylko o tym, ich relacja nie skupiała się jedynie na jego sprawach. Trzeba było jednak przyznać, że jeśli chodziło o Narcissę Mountbatten, ten temat pojawiał się najczęściej.
— Co ja sobie w ogóle myślałem... — mamrotał pod nosem niczym opętany. — Debil z ciebie, Skeeter. Skończony debil i pomyleniec. Na Merlina!
Chodząc w kółko, trzymał się kurczowo za głowę. Przypominał postać z kreskówki, która w momencie kryzysu wydeptuje dziurę w dywanie.
— Powinienem sobie strzelić w ten pusty łeb, zanim kolejny taki świetny pomysł do niego wpadnie — syknął, łapiąc jeden koniec wąsa między kciuk i palec wskazujący. — Żałosne! Ż a ł o s n e! — powtórzył nieco głośniej.
Po jakiś pięciu minutach kręcenia się w tę i we w tę zatrzymał się nagle. Spojrzał na zbitą z tropu przyjaciółkę, siedzącą za biurkiem i westchnął ciężko. Pomogła mu nie raz, ale nie był pewny czy teraz będzie podobnie. Miał wrażenie, że wszystko zepsuł. A jeśli nie... to zrobi to w najbliższym czasie.
— Zaprosiłem ją na herbatę. Odwiedziła mnie w środku nocy, coś było nie tak z Carbo. Pomogłem, wiadomo. I kiedy już miała wyjść, musiałem się, cholibka, odezwać — wyjaśnił poddenerwowany. — A wiesz, co jest w tym najgorsze? Że się zgodziła! I co teraz? Przecież kompletnie nie umiem w takie romantyczne pierdolety. Halo, Christine! Co robić?!
Rufus
[Hej! Przychodzę jednak trochę wcześniej niż to zapowiadałam na szałcie. ;D Wiesz co? Tak sobie myślę, że poszłabym w coś spontanicznego, po prostu, bo nie widzę, by z którymkolwiek z moich chłopców Christine wcześniej zawarła jakąś konkretną znajomość. Co o nich sądzi, bo kojarzyć może, w końcu obu biblioteka nie jest obca, zdecydujesz już sama w trakcie wątku.
OdpowiedzUsuńTak że zaczęłabym coś bez większych ustaleń, bo czemu nie. Raczej Ethanem, chyba że koniecznie wolałabyś Edgara – po prostu Ethan to większy repertuar emocji (przede wszystkim dlatego że Edgar jest uprzejmy i zdystansowany ;D). Więc mógłby jakoś pozawracać głowę bibliotekarce. Tylko ostrzegam, że wątek mógłby być takim zwyklaczkiem, nic wymyślnego – mnie takie odpowiadają, a i można coś dosztukować w trakcie. Jeśli jednak na takie nie reflektujesz, to krzycz. Jeśli Ci to pasuje, daj znać, to postaram się w najbliższych dniach zacząć. ;)]
Edgar & Ethan
[Mamy pecha i nie udało nam się zgrać w czasie, ja od połowy marca do końca kwietnia siedziałam na zwolnieniu, więc mogłam pisać i pisać, a teraz praca nie dość, że zabiera mi czas, to jeszcze zabija moje chęci do pisania. :(
OdpowiedzUsuńI nie, nie jest źle, zapewniam! ♥]
Nie spodziewał się problemów ze strony panny Buxton; był przekonany, że pozwoli mu wejść do środka i zajmie się swoimi sprawami, a on pod osłoną nocy doprowadzi swoje ramię do stanu używalności i nikt nigdy nie dowie się, co sobie zrobił. Pomylił się i z trudem przełknął gorycz tej pomyłki, gdyż zainteresowanie kobiety było mu w tej sytuacji nie na rękę. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego w ogóle się nim przejęła. Przecież był jej zupełnie obojętny.
— Nie mam pięciu lat, sam trafiłbym do skrzydła szpitalnego, gdybym chciał — warknął. — Rzecz w tym, że nie mogę tam pójść — dodał już spokojniej i niezgrabnie poruszył barkiem, a ból momentalnie przeszył jego pogruchotane przedramię, przez co Napoleon został zmuszony jeszcze raz zagryźć wargę. — Ale to nie czas na wyjaśnienia.
Czuł się tak, jakby żywy ogień trawił jego tkanki, i robiło mu się słabo z bólu. Wydawało mu się, że dostrzegł na twarzy bibliotekarki rumieńce, lecz nie umiał ocenić, czy faktycznie się zaczerwieniła, czy to jego zmęczony umysł płatał mu figle.
— Chrissy, proszę cię — jęknął błagalnie, sprawną dłonią łapiąc ją za rękę.
Już kiedyś raz to zrobił – dużo subtelniej, niemal nieśmiało. Spędzał wtedy popołudnie w bibliotece, bez pośpiechu kartkując książki w poszukiwaniu informacji do referatu, którego tematu teraz nawet nie pamiętał; siedział przy biurku, które było fortecą panny Buxton, na co pozwalała chyba tylko jemu, i rzucał jej ukradkowe spojrzenia, których zdawała się nie zauważać, pochłonięta lekturą. Byli całkiem sami, gdyż większość uczniów właśnie oglądała mecz quidditcha – Napoleon został z niego wykluczony przez swoje zachowanie podczas poprzedniej rozgrywki. Nikt poza bibliotekarką nie chciał mu uwierzyć, że nie złamał nosa nadpobudliwej Puchonce celowo, więc uniósł się dumą i zaszył się w czytelni, gdzie – przynajmniej w opinii swoich kolegów – i tak przebywał zbyt często.
Przez to, że byli tylko we dwoje, wokół nie było słychać żadnych szmerów, jedynie ich spokojne oddechy. Znudzony treścią kartkowanych woluminów przez chwilę obserwował, jak pierś panny Buxton miarowo unosiła się i opadała; cisza, która do tej pory wydawała mu się przyjemna, nagle stała się pełna napięcia. Usłyszał mocne uderzenia własnego serca i szumienie pulsu w skroniach, a na twarzy poczuł nieznośne ciepło. Oficjalnie miał dziewczynę, a potajemnie do niedawna również chłopaka, lecz ani ona, ani on nigdy nie wzbudzali w nim uczuć tak dziwnie obcych i ekscytujących.
Pod wpływem impulsu wyciągnął rękę w stronę spoczywającej na blacie dłoni panny Buxton i musnął ją palcami. Bibliotekarka spojrzała na niego i ujrzał w jej oczach coś, czego oszołomiony nie potrafił zinterpretować, jakąś mieszaninę zaskoczenia, zakłopotania i reprymendy, może nieco wymuszonej. Dopiero wtedy jak grom z jasnego nieba spadła na niego bolesna świadomość, że był dla niej tylko uczniem i nic nie mogło ich łączyć.
A potem ktoś odkrył ich sekret i Napoleon nie dostał drugiej szansy, aby dotknąć jej dłoni.
Choć teraz nie był już uczniem – właściwie w szkolnej hierarchii stał wyżej od panny Buxton – czuł, że wciąż widziała w nim tamtego nieznośnego dzieciaka, przez którego miała kłopoty.
Puścił jej dłoń niczym oparzony i posłał jej przepraszające spojrzenie; słowo „przepraszam” nie było w stanie przejść mu przez gardło drugi raz tego samego dnia.
— Sam sobie poradzę — zapewnił ją z przesadną gorliwością. W gruncie rzeczy nie miał pewności, że opanowanie odpowiedniego zaklęcia uzdrawiającego przyjdzie mu z taką łatwością jak opracowywanie własnych uroków, jednak nie widział innej opcji. Musiał spróbować. — Potrzebuję tylko książki o zaawansowanych zaklęciach uzdrawiających, ale sam będę jej szukał wieki... Mogłabyś mi pomóc?
Czuł się okropnie, zadając jej to pytanie, lecz nie miał wyboru. Potrzebował jej pomocy.
Leon
Zapachniało powiewem lata, kiedy świetliste promienie figlarnie wskoczyły przez szyby na ściany biblioteki. Ethan za pomocą stalówki odbijał je i tworzył słoneczne zające, które przesmykiwały po posadzkach, półkach i sylwetkach nielicznych obecnych. Aż jedna Puchonka, od świtu nad czymś pracująca, syknęła gniewnie i posłała pełne dezaprobaty spojrzenie. Działo się to w godzinach porannych, kiedy to uczniowie albo zmóżdżali się na zajęciach z transmutacji czy innych eliksirów i od wysiłku aż para im się ulatniała uszami, albo jeszcze nie odkleili głów od poduszek – dlatego czytelnia świeciła się nie tylko światłem poranku, lecz i pustkami. Niektórzy też z pewnością zdecydowali się czas spędzić na błoniach albo w Wielkiej Sali, napełniając brzuchy tłustym śniadaniem.
OdpowiedzUsuńEthan nawiedził ją w pierwszym możliwym momencie, punkt siódma, godzina otwarcia, i na początku z zapałem wertował grubawe tomiszcze, z prędkością notując ważne informacje w podniszczonym zeszycie. Później werwa nieco uleciał i podparłszy się na łokciu, leniwie to przerzucał strony książki, to zerkał na innych, którzy zdecydowali się na podobne rozpoczęcie dnia. Wyciągnął w końcu szachy i zadumał się nad którąś konfiguracją – tylko wzrok wciąż uciekał w obszary, w których zniknęła bibliotekarka, być może w potrzebie porządkowania tak cennych woluminów.
Niektórzy, jak przypuszczał, przez lata nauki zdążyli wejść w nieco bliższe relacje ze szkolną bibliotekarką; na pewno bliższe niż przywitania i okazyjne rozmowy o pogodzie oraz pewnych książkach, do czego ograniczał się Ethan. Może czas było zacząć żałować zmarnowanych lat, bo Dział Ksiąg Zakazanych coraz bardziej kusił, a nauczyciele – coraz bardziej niechętnie wydawali pozwolenia na dostęp do niego. Wcześniej to aż tak nie przeszkadzało, bo i tak decydował się na podejrzane twory z innych źródeł, do których mógł sięgnąć; jednak chętnie przeszukałby także hogwarckie zbiory.
Teraz tego, jak sądził, nie nadrobi, ale przynajmniej mógł wdać się w – miłą bądź mniej miłą, zależy od chęci drugiej osoby – pogawędkę. Skoro i tak chwilowo utracił siły twórcze, to cóż szkodziło oderwać się od stolika. Dźwignął tyłek i szachy, i udał się w kierunku odpowiedniego działu. Zamiast jednak do niego wejść, wkroczył do sąsiedniego i przez chwilę przez szparę między książkami na półce podglądał znajomą postać krzątającą się nieopodal.
W kilku ruchach, z małpią zręcznością, wdrapał się na regał i zasiadł na jego szczycie, skąd zawołał:
– Dzień dobry!
Przełożywszy nogi przez półkę, zeskoczył i wylądował tuż obok pani Buxton, do której uśmiechnął się szeroko na powitanie. A potem otworzył pudełko, trzymane do tej pory pod pachą, z szachami i wskazał na nie brodą – piony i figury trzymały się powierzchni.
– Jak pani sądzi, w tym ustawieniu lepiej zdecydować się na ryzyko: przesunąć konia, którego się straci, ale dzięki temu stworzy się szansę na szybszy mat? Czy jednak lepsza bezpieczna opcja, która na tę chwilę nie prowadzi do żadnego konkretu.
Ethan Rosenblum
[To zaczęłam! ;D]
[Hej, chętnie napisze jakiś wąteczek, zwłaszcza, że u Gabriela z wątkami krucho, więc przygarnę wszystko :D]
OdpowiedzUsuńGabriel
Już wcześniej miał pogodny wyraz twarzy, ale usłyszawszy pierwsze słowa pani Buxton, mógł tylko uśmiechnąć się bardziej. Chyba trzeba dziękować – niebiosom, Merlinowi, wszystkim bogom o nieznanych imionach! – że Hogwartowi trafiła się sympatyczna pracowniczka. Wciąż jeszcze niektórzy opowiadali o opryskliwej pani Pince, poprzedniczce, i Ethanowi pozostawało się tylko cieszyć, że w swojej kadencji na nią nie natrafił. Chociaż nie utrzymywał większych kontaktów z aktualną bibliotekarką, to zawsze milej było zamienić dwa słowa przy wypożyczaniu książki i nie drżeć ze strachu przed odpowiedzią, gdy pytało się, w którym dziale najlepiej poszukać danej pozycji.
OdpowiedzUsuńMina mu trochę zrzedła, gdy dotarł do niego sens następnych zdań i jakby w obawie o stan regałów, obrócił głowę, by spojrzeć, czy nic im się nie stało. Wyglądały równie dobrze – bądź równie źle – jak przed skokiem, więc najwidoczniej nie miał on na nie żadnego wpływu. Kiedy Ethan był chudym jedenastolatkiem, czyli kilka lat i kilkadziesiąt kilogramów temu, mógł bezszelestnie i z małpią zręcznością chadzać po półkach. Teraz trochę się zmieniło i choć był przecież szczupłym chłopakiem, to nie chudziutkim i filigranowym, więc w pewnych okolicznościach mógłby pewnie coś naderwać. W drewnie raczej niż we własnych mięśniach, bo na swoją sprawność fizyczną nie narzekał. (Choć mogłoby być lepiej – zawsze mogło).
– Dobrze – odpowiedział lekko i z błyskiem w oczach. – Już nigdy pani tego nie zobaczy, przysięgam. Nie chcę przecież narazić pani zdrowia.
Nie skłamał, ale też nie obiecał w końcu, że zaprzestanie dotychczasowych praktyk.
W szachy nauczył grać się w domu, dość wcześnie, właściwie odkąd pamiętał, był zaznajomiony z zasadami. Ojciec był wytrawnym graczem, który ponoć w latach szkolnych stanowił trzon Klubu Szachowego. Ethan nawet się do niego nie zapisał, ale grał nie najgorzej – tylko nie wiedział, czy jest to kwestia zdolności czy jednak tylko lat wytrenowania. Lubił czasem zaczepiać uczniów i uczennice, by zaprosić na interesującą partyjkę, ale gdyby miał robić to codziennie i w większym natężeniu, prędko byłby się znudził.
Był szachistą nieusystematyzowanym, trochę niecierpliwym. Potrafił wygrać naprawdę skomplikowane partie, w których uciekał spod topora, ale także w kilku ruchach przegrać w najgłupszy z możliwych matów pojedynek z wcale nie najlepszym przeciwnikiem. Dlatego w przedstawionym przed chwilą problemie zdecydowałby się na opcję ryzykowną; co miałoby się stać w razie niepowodzenia? Porażka, o ile było mu wiadomo, by go jednak nie zabiła.
– To ciekawe – mruknął. – Czyli jednak trochę zachowawczo…
To było w szachach może nawet bardziej interesujące od samych w sobie rozgrywek – tak jak zresztą przy wielu grach planszowych. Obserwowanie taktyk ludzi, ich zachowania i reakcji – i jak one współgrają z decyzjami podejmowanymi w życiu. Czasem, wydawało się, nie bardzo, bo nagle ktoś na co dzień sprawiedliwy i uczciwy w karciankach ucieka się do drobnych szachrajstw, a osoba zazwyczaj bardzo spokojna szybko denerwuje się na losowe niepowodzenia.
Inna sprawa, jak powtarzał ojciec, że analizowanie ludzi tylko na takiej podstawie może dać bardzo złudne, bardzo niewłaściwe wyniki.
– Oczywiście, jeśli tylko ma pani ochotę – powiedział, ale w zaprzeczeniu własnych słów zamknął planszę. Pionki i tak utrzymały się w tej samej konfiguracji na szachownicy, w końcu były magiczne, a oni raczej nie mieli grać między regałami, na stojąco. – Ale najpierw… może w czymś pani pomóc?
Ethan Rosenblum
[Ethan podszedł całkiem niewinnie i bezinteresownie, więc nie chce niczego uzyskać… Póki co – nie wiadomo, w którą stronę potem nam wątek pójdzie. ;D I przepraszam za opóźnienie, zaczęłam odpisywać wtedy, kiedy pisałam o tym na szałcie, ale jednak ten tydzień był… dość dziwny.]
[Gabriel jest z krwi i kości Ślizgonem z tą różnicą jednak, że on ma w głębokim poważaniu status krwi, co śmiem sądzić w gronie Slytherinu jest rzadkością. Hofer to typ, który interesuje się wyłącznie sobą i nie wychodzi poza granice, które jego samego nie dotyczą. Po prostu zajmuje się sobą i nie wpycha nosa w cudze sprawy. Może Christine da radę powiązać z byłą żoną Gabriela, z którą rozwiódł się bardzo niedawno. Sam Gabriel jest dobrym materiałem na przyjaciela/zwykłego słuchacza/posiadacza silnego ramienia do wsparcia i wylewania morza łez. Jest dość specyficzny i tego nie da się ukryć, ale nie zamykam drogi do konkretnych relacji, bo lubię wychodzić poza ramy kanonu moich postaci :)]
OdpowiedzUsuńGabriel
[Cześć!
OdpowiedzUsuńKłopoty znajdują nas czy tego chcemy, czy też nie, a skoro potrzebujesz bodźca, który sprawi, że Christine wydobędzie z siebie inne cechy charakteru, oferuję Ala z całym pakietem jego destrukcyjnych skłonności! ;>
Wyobraź sobie taką sytuacje.
Środek dnia. Panna Buxton korzysta z okazji, że dzieciarnia jest nalekcjach. W końcu więc otwiera puszką Pandory, jaką niewątpliwie jest dział z literaturą zakazaną, by tam posprzątać, uporządkować bałagan gromadzący się tam przez kilkanaście lat. Jej wzrok przykuwa wyjątkowo zdezelowany tomiszcz, który wymaga nowej oprawy, lekkiej renowacji. Postanawia przywrócić mu dawną świetnością, ale nie wie oczywiście, że książka jest zaklęta. Zetknięcie dłoni wywołują halucynacje bądź inne objawy.
Jak zapatrujesz się na coś w takim stylu? ;>]
A. Winrose
[Gabriel jako mąż był naprawdę przykładny i oddany żonie, jednak to Olympia okazała się być niewartą wszystkiego, co Gabriel jej podarował. Od początku małżeństwa było nakierowana na chęć wyzysku Hofera, któremu dobrze szło w Ministerstwie. Niestety, gdy się potknął i wylądował w Hogwarcie tracąc posadę doradcy Ministra Magii, jako szary nauczyciel, stosunek Olympii do męża się zmienił. Stała się opryskliwa i bardzo krytyczna, co spowodowało, ze sam Gabriel rzeczywiście zaczął doszukiwać się w sobie błędu. Postawa małżonki postępowała z każdym dniem, aż doszło do rozwodu, gdyż w oczach Olympii Gabriel stał się życiowym nieudacznikiem, a jego hogwarcka posada była wręcz dla niej uwłaczająca.
OdpowiedzUsuńGabriel nie jest typem osoby, która chętnie dzieli się swoimi problemami z innymi, jednak mimo jego zamiłowania do samowystarczalności, to każdy potrzebuje kogoś, kto doda mu skrzydeł i pomoże się podnieść :)]
Gabriel
[Christine po prostu poczuła się zbyt pewnie w otoczeniu książek i takie tego konsekwencje. ;> Otóż to! :D
OdpowiedzUsuńZaczynaj. Czekam (nie)cierpliwie. ;>]
A. Winrose
Nie tak miał wyglądać ten wieczór, lecz nagle wydało się to Napoleonowi zupełnie nieistotne, bowiem na barki nieoczekiwanie spadła mu przykra i boleśnie ciężka świadomość, że nie tak miało wyglądać całe jego życie. Nigdy nie myślał o karierze nauczyciela i zdawał sobie sprawę z tego, że w ogóle nie nadawał się do tej roli; wziąwszy pod uwagę jego narwany charakter, właściwie mógłby posłużyć za swoisty antyprzykład. Sam uważał, że został stworzony do rzeczy wielkich, nawet jeśli całe życie wmawiano mu co innego, i najchętniej z pogardą splunąłby na Hogwart, gdzie poza zdobyciem standardowej edukacji nauczył się też nienawiści do ludzi, jednak los nie pozostawił mu wyboru.
OdpowiedzUsuńPierwszym powodem, dla którego ponownie znalazł się w Hogwarcie, byli jego ojczym i matka, którym nie podobało się, że nie ukończywszy szkolenia na aurora, wrócił do domu rodzinnego i nie zajął się niczym produktywnym – oczywiście była to tylko ich opinia, gdyż we własnym mniemaniu Napoleon robił rzeczy ważniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Drugim były zakazane księgozbiory szkoły, niegdyś jedynie ekscytujące, a teraz niezbędne do jego dalszych badań.
Gdy na ostatnim roku dyrekcja dowiedziała się o jego nielegalnych włóczęgach po bibliotece, na które przymykała oko panna Buxton, dostał solidny ochrzan od ojczyma i matki – kto by nie dostał? – lecz wydał mu się on wymuszony, jakby jedynie na pokaz, z rodzicielskiej powinności. To właśnie wtedy pierwszy i ostatni raz dostrzegł w oczach ojczyma coś na kształt dumy i poczuł namiastkę aprobaty z jego strony, jakiś cichy poklask dla tego, że udało mu się owinąć sobie bibliotekarkę wokół palca, i ciche przyzwolenie na zainteresowanie czarną magią. Od tamtego momentu to niepokojące wrażenie, że tylko dzięki tej dziedzinie magii może stać się kimś, towarzyszyło mu już nieustannie.
Choć nadal był niezadowolony z faktu, że wpadł na pannę Buxton i nie udało mu się zachować w tajemnicy tego, co się stało, doszedł do wniosku, że sytuacja wcale nie wyglądała tragicznie – wbrew temu, co początkowo myślał. Właściwie miał szczęście, że trafił akurat na nią. Czegokolwiek by o niej nie sądził, wciąż żywiąc do niej urazę, nie mógł zaprzeczyć, że była godna zaufania, lojalna i dyskretna; poza tym sprawiała wrażenie osoby, która nie wsadza nosa w nieswoje sprawy.
— Wypadek przy pracy — mruknął tylko, jakby to cokolwiek wyjaśniało; miał nadzieję, że załapie aluzję i przestanie drążyć temat.
Z cichym syknięciem posłusznie zajął miejsce przy biurku – choć wcale nie dlatego, że go o to poprosiła, po prostu ból stał się nie do zniesienia – a wtedy brutalnie targnęło nim jakieś nostalgiczne, słodko-gorzkie uczucie; było tak natarczywe, że niemal obezwładniające. Jako uczeń spędził tutaj niezliczone popołudnia i wieczory, chciwie i z rozkoszą chłonąc wiedzę i mieszaninę dwóch zapachów: zatęchłej, ale mimo to przyjemnej woni starego papieru i prażonych migdałów w miodzie, jak sam określał woń panny Buxton. Teraz też ją czuł, intensywną i kuszącą, aż kręciło mu się w głowie, za co równie dobrze mogły odpowiadać kolejne fale bólu. Coraz bardziej oszołomiony nie potrafił ocenić, skąd tak naprawdę brało się to wrażenie wirowania.
Kiedy niespodziewanie to ona złapała go za rękę, w pierwszym momencie potraktował to jako mało śmieszny żart otępiałego z bólu umysłu, co już po chwili okazało się błędnym założeniem. Odruchowo spróbował cofnąć dłoń, jakby delikatny dotyk jej palców, o którym niegdyś tyle rozmyślał, teraz go oparzył.
— W porządku — zgodził się z wyraźną niechęcią i niezadowoleniem. — Ale sam bym sobie poradził — podkreślił dobitnie.
Wolałby nie mieć u niej długu wdzięczności, jednak po krótkim namyśle uznał, że było warto: jeśli mu pomoże, niejako stanie się jego współtowarzyszką zbrodni, co zapewne skutecznie zamknie jej usta. Co prawda, ufał jej, ale ostrożności nigdy za wiele.
Poza tym jego pogarszający się stan z pewnością utrudniłby mu prawidłowe rzucenie zaklęcia.
Oddychał coraz ciężej i czuł, jak krew gęstniała mu w naczyniach krwionośnych; mimo to był dziwnie spokojnie, jakby było mu już wszystko jedno, czego nie mógł powiedzieć o panie Buxton. Widział, jak bardzo zestresowana i przejęta była. Gardził ludźmi, który tak otwarcie okazywali brak wiary w samych siebie; jednocześnie otaczał się nimi, bowiem na ogół byli bezkonfliktowi i skłonni do uległości, a on nie lubił tracić czasu na bezsensowne szarpaniny.
Usuń— Niepotrzebnie się obawiasz — zapewnił ją łagodnym głosem, nerwowo poruszając palcami. Mogłoby to mieć pokrzepiający wydźwięk, gdyby nie jego kolejne słowa, tak ciężkie, że niemal miażdżące: — Cokolwiek się stanie, na pewno nie skrzywdzisz mnie bardziej niż kiedyś.
Utkwił w niej rozeźlone spojrzenie; zimny błękit oczu przepełniały nigdy niewypowiedziane na głos pretensje i żal, który nie minął pomimo upływu czasu. Choć palący ból w przedramieniu wciąż się nasilał, w umyśle Napoleona stawał się coraz odleglejszy, jakby w porównaniu do zadry w jego sercu był ledwie ukłuciem igły.
Jednocześnie czuł, że nie miał prawa się na nią gniewać. Została postawiona przez dyrekcję pod ścianą; musiała zredukować ich znajomość do absolutnego minimum i zamienić wcześniejszą poufałość na bolesną dla nich obu formalność. Poza tym nie była mu nic winna, bowiem nigdy niczego mu nie obiecała. Przez cały ten czas, kiedy wspólnie spędzali wieczory i dzielili tajemnicę, była dla niego jedynie bibliotekarką, a on dla niej – niesfornym uczniem, który pragnął czyjejś uwagi.
— Tęskniłaś za mną? — zapytał nagle i zaraz rozpaczliwie jęknął z bólu, zaciskając zdrową dłoń w pięść.
To nie był odpowiedni moment na zadanie tego pytania; Napoleon był pewien, że zakłóci ono i tak wątpliwy spokój panny Buxton, a on chciał odzyskać sprawność w ręce, jednak mimo to nie potrafił się powstrzymać. To pytanie zbyt długo zalegało mu we wnętrznościach, coraz mocniej drapało go w gardło i szczypało w język. Ilekroć wkraczał do biblioteki i atakował ją złośliwościami, pragnął zadać jej właśnie to pytanie. I choć łudził się, że usłyszy odpowiedź twierdzącą, był gotów przełknąć gorycz zaprzeczenia.
Pan obrażalski
Mecze qudditcha nie wywoływały u niego podobnych emocji, jak dawniej, a te na szczeblu szkolnym nie mogły się równać z międzynarodowymi czy ligowymi rozgrywkami. Winrose odmówił sobie zatem przyjemności śledzenia szkolnych rozgrywek, zamiast tego udał się na Wieżę Zachodnią, ulokowaną w pobliżu zajmowanego przez niego gabinetu, gdzie mieściła się również sowiarnia. W oddali majaczył widok na stadion. Widział kilkanaście sylwetek unoszących się w powietrzu na miotłach, ale nie skupił na nich spojrzenia. Przemieścił go na bliżej niesprecyzowany punkt na horyzoncie, wsuwając do ust papierosa. Zapalił go skrajem różdżki bez wypowiedzenia zaklęcia i zaciągnął się z lubością, czując przyjemne mrowienie najpierw w przełyku, a potem w płucach, gdzie dym osiadał się na kilka nadprogramowych chwil. Po wypuszczeniu tytoniowych oparów, zadrżał, chowając się w głąb wyposażonego w wysokie okiennice pomieszczenia. Wiało. Na niebo unosił się parawan deszczowych chmur. To tylko kwestia czasu, kiedy z nich lunie. Do tego czasu któryś z szukających zdąży zacisnąć zmarznięte palce na złotym zniczu? Wraz z tą myślą, strzepał popiół na posadzkę, dostarczającej woźnemu dodatkowej fatygi, a dłonią sięgnął do podbródka. W odruchu bezwarunkowym potarł o niego opuszkami, a zarost okalający szczękę zaszeleścił pod tym naporem.
OdpowiedzUsuńMimo iż grafiki Winrose'a nie był szczególnie napięty i miał sporo wolnego czasu, wyczekiwał weekendu, by oddalić się od chłodnych, zamkowych murów; zgodnie z jego prośbą dyrektor Longbottom nie przydzielił mu żadnego nocnego dyżuru, zatem mógł z czystym sumieniem przenocować dwie noce poza hogwarckim gmachem, przenosząc się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Chociaż nie tęsknił za ponurością owego magicznego zakątku Londynu, miał tam kilka spraw do załatwienia. Borgin wystosował do niego list z prośbą o zdjęcie klątwy z przedmiotu, którego nabył, zapewne w nielegalnym przemycie. W między czasie rozmyślał o swojej podróży do Egiptu, którą zaplanował na zbliżające się wakacje. Tęsknił za suchym klimatem, duchotą cisnącą się do dróg oddechowy i pozagrobowymi tajemnicami dawnych faraonów, ich zaklętych sarkofagów i wszelkich ukrytych tam przedmiotów.
Dopaliwszy papierosa, rzucił peta na podłogę i przygniótł go podeszwą buta. Porzucając cień złośliwości, wyjął z kieszeni różdżką i wykonał charakterystyczny manewr nadgarstkiem, który umożliwił mu posprzątanie pozostawionego po sobie bałaganu. Biblioteka. Chciał skorzystać z jej dobrodziejstw, póki uczniowie byli zabsorbowani trwającym meczem. W dalszym ciągu, nawet pomimo tych dwóch lat spędzony w Hogwarcie, trudno było mu się oswoić z gwarem na korytarzach; przywykł do ciszy i spokoju, której tak bardzo mu brakowało. Namiastka takowej dostarczało mu głównie przebywanie w zarekwirowanej przez siebie pustej klasie, a szkolna biblioteka mogła być miłą odskocznią. Przezornie skorzystał z jednego z tajnych przejść, aby ominąć wątpliwą przyjemność korzystania z ruchomych schodów, dzięki czemu w krótkim czasie znalazł się na właściwym piętrze. W akompaniamencie własnych odbijających się echem od ścian i wysokiego sklepienia kroków pokonał dystans dzielący go od tej dawnej oazy spokoju, w której niegdyś spędzał niemal każdą wolną chwilę.
Biblioteka na pierwszy rzut oka, poza obecnością jednego z lewitujących nad podłogę duchów, wydawała się pusta. Ciekawy czy bibliotekarka w łaskawości swojej pozwoli skorzystać mu z działu ksiąg zakazanych, wszedł głębiej. Chyba warto było podjąć te ryzyko. Przeszedł wzdłuż regałów w poszukiwaniu jej sylwetki, ale jego wzrok nie napotkał kobiecej postaci, zetknął się natomiast z dwoma uczniami pochylonymi nad opasłymi tomiszczami. Kwiat dzisiejszej młodzieży. W jednym z nich rozpoznał Puchona, który uczęszczał na jego lekcje. Nie przerwał im kontemplacji, przeszedł dalej sprężystym, pewnym krokiem, ze spojrzeniem wbitym w przestrzeń przed sobą. Przejście do zakazanego działu było otwarte. Zaintrygowany tym faktem, zajrzał tam.
Usuń— W końcu panią znalazłem — odezwał się, podchodząc bliżej, ale usłyszawszy gwałtowne "nie, nie, proszę..." zatrzymał się raptownie, dopiero teraz dostrzegając emocje, które zamarły na obliczu biblioteki. — Wszystko w porządku, pani Buxton? — zapytał ostrożnie, cedząc te słowa przez zęby. Wiedział, że jego prezentacja wizualna nie była najlepsza, ale żeby od razu taka reakcja… Nie spodziewał się, że kobieta była taka strachliwa.
[Przepraszam za ewentualne błędy. Nie jestem wybitnym literatem. ;>]
A. Winrose
[Olympia, to bardzo dobra aktorka, dlatego z łatwością przyciąga do siebie ludzi i nigdy nie brakowało jej nikogo przy duszy w tym właśnie Gabriela :) Olympia uczyła się w Akademii Magii Beauxbatons, pierwsze dwa lata, resztę magicznej edukacji spędziła w Hogwarcie. Wtedy myślę, że jeszcze nie była, aż tak bardzo nakierunkowana na jakikolwiek wyzysk, co przyszło dopiero z biegiem lat, dlatego Christine i Olympia mogły mieć dobre kontakty, a sama Olympia mogła tylko momentami pokazywać swoje humorki. Była małżonka Hofera jest uzdrowicielka, która dopiero od tego roku zaczęła pracę w Hogwarcie, wcześniej pracując w Mungu. Nie obrażając oczywiście nikogo, sama nie zajmowała żadnego, wybitnego stanowiska, czego wręcz wymagała od swojego męża. Lekka hipokryzja, jednak ludzka podłość nie zna granic. Wraz z rozwodem przyszła również kolejna zmiana pracy, jednak tutaj nie wskaże niczego konkretnego, bo nie jest to istotne. Istotny jest fakt, że Olympii nie ma już w zamku. Gabriel nie jest zbytnio lubianym nauczycielem, jednak mimo braku stu procentowej satysfakcji z bycia kimś, kto przekazuje szeroką wiedzę znacznie młodszym od siebie, to chce, aby to co przekaże było wartościowe i niosło ze sobą efekty. Myślę, że utratę obrączki, statusu małżonka i ogólnie kobiety, którą szczerze kochał, popchnie go do chwilowej przerwy od nauczycielskich obowiązków, oczywiście za zgodą dyrekcji. Czyli, to daje Christine i Gabrielowi znacznie bardziej klarowne pole do wspólnego spędzenia czasu. Hofer nie jest typem osoby wylewnej, dlatego, aby w ogóle w jakikolwiek sposób zdołała się otworzyć, to musi mieć z Chris nieco bardziej zakorzenioną relacje. Coś w stylu nie musimy rozmawiać codziennie, ale wiemy, że możemy na siebie liczyć niezależnie od pory dnia, czy nocy :)]
OdpowiedzUsuńGabriel H.
[Cześć. Wybacz, że odpisuję dopiero teraz. Podzielam Twoje zdanie - myślę, że na pewno nie raz mijali się czy to na szkolnych korytarzach, czy w pokoju wspólnym albo mieli ze sobą styczność przy okazji innych okoliczności. Być może nawet mieli niegdyś okazje wymienić ze sobą kilka słów. Oficjalność Winrose'a może wynikać z prostej przyczyny - próbuje się zdystansować i jakby odciąć od tego, co było kiedyś, stąd też taki formalny zwrot do Christine. Być może zbiegiem czasu jego stosunek do kobiety ulegnie ociepleniu. ;>
OdpowiedzUsuńMój email - fabryka.fancy@gmail.com. Tam na pewno szybciej zauważę Twoją wiadomość niż na blogu. Gdybyś chciała jeszcze coś omówić, pisz śmiało. ;)]
Winrose
{ Hej! Piszę z pytaniem, czy masz może ochotę na jakiś dramatyczny wątek? :) }
OdpowiedzUsuńLazarus Nott
[ Posłałam Ci maila :) ]
OdpowiedzUsuńLazarus
Lazarus poszukiwał odpowiedniej lektury, która w prosty sposób pomogłaby mu okiełznać towarzyszące ostatnimi dniami koszmary senne. Zaczęły go nawiedzać zupełnie, jak nagły powrót brzydkiej pogody za oknem. Był rozdrażniony i wciąż zmęczony, dlatego też niestety zamiast nieco zelżeć w swej pracowitości i dać sobie odpocząć od stresów, bezmyślnie zaczął szukać rozwiązania w niekonwencjonalnych sposobach wyniesionych z domu.
OdpowiedzUsuńSzeregi książek prezentowały swe brzegi ponurymi kolorami okładek, gdy pomiędzy wysokimi półkami biblioteki szkolnej podążał wąskimi i wysokimi korytarzami, był zajęty wodzeniem wzrokiem za upragnionym tytułem. Dopiero teraz dopiero, gdy już w dłoniach dzierżył poszukiwany tytuł Automagiczne użycie talizmanów i zmierzał do wyjścia, jego oczom zamajaczył znajomy odcień jasnych włosów i tak też odnalazł pośród regałów swoją znajomą. W gruncie rzeczy ciężko osobom trzecim byłoby nazwać ich relację, gdyż starali się utrzymać ją dotychczas w ścisłej tajemnicy.
W kilka minut rozmowa pomiędzy owym uczniem Slytherinu i Puchonką obrała niespodziewane tory a ich podniesione, nerwowe głosy zaczęły wytracać ze spokoju to ciche, jakim była biblioteka. Kilkoro uczniów wychyliło ciekawskie nosy znad opasłych tomisk, przyglądając się niecodziennej scenie kłótni. Dziewczyna, z którą rozmawiał Larry wyglądała na poważnie zmartwioną i zlękioną, unikała jego wzroku, oddalała się od niego. W pewnym momencie Lazarus przyspieszając kroku chwycił jej dłoń i tak siłą powstrzymał od dalszej ucieczki, jedna dziewczyna siedząca przy stolikach czytelnianych westchnęła poruszona. Nie wróżyło to nic dobrego, kiedy nachalny Ślizgon podążał za skuloną dziewczyną, stąd sytuacja wywołała tyle emocji.
Kilka głośniejszych zdań i cichy szmer pomiędzy uczniami prędko zachwiał cierpliwością kobiety nadzorującej archiwum ksiąg. Pomieszczenie służące przede wszystkim do nauki zamienione zostało przez nich na pole słownej bitwy, a oskarżenia rzucane przez Weasley były rzeczowe i zdecydowanie nieprzychylne Notta. Łamiącym się głosem krzycząc trzymaj się ode mnie z daleka wymagające natychmiastowej reakcji. Gdy tylko pani Buxton zauważyła to szalejące napięcie, zastąpiła Nottowi drogę, stając murem pomiędzy nim a dziewczyną.
- My tylko rozmawiamy - zwrócił się do bibliotekarki, lecz gdy Larry spojrzał w stronę Dominique z którą sobie gawędził, lecz ta z łatwością oddawała w emocjach atmosferę tej schadzki. W jej oczach zaczęły połyskiwać kropelki łez i Lazarus już wiedział, że ta wymówka była najgorszą z możliwych, jaką mógł w tym momencie zaserwować.
Bibliotekarka odchrząknęła porozumiewawczo i na ten dźwięk Lazarus przysłonił w pokorze swą twarz dłonią, pokiwał ze zrozumieniem głową. Nic więcej nie mógł teraz zrobić, więc pomaszerował w swoją stronę.
Pozornie sytuacja wyglądała, jakby całkowicie odpuścił i zostawił bezbronną dziewczynę w spokoju, jednakże tym zachowaniem Nott jedynie zwiódł bibliotekarkę, by ugasić jej oczywiście zrozumiałą podejrzliwość. Pośpiesznym krokiem wykonał rundę wśród regałów, unikając widocznych dla oczu miejsc i koniec końców i tak dostał się samodzielnie do wyjścia, zupełnie zapominając o spisaniu indeksu książki, którą z punktu widzenia regulaminu czytelni, zwyczajnie ukradł.
UsuńNikt najprawdopodobniej nie zgadłby tak niespodziewanego zakończenia tej historii. Zaledwie kilka zakrętów dalej miało miejsce niespotykane zamieszanie. Tuż przy łuku wejściowym zwracała na siebie uwagę leżąca na podłodze książka z ilustracją magicznego naszyjnika na okładce. Podążając wzrokiem dalej można było dostrzec podłużną, czarną różdżkę, a dopiero na samym końcu jej właściciela. Chłopak, który wcześniej jednogłośnie mógłby zostać posądzony mianem stręczyciela, leżał teraz nieprzytomnie na kamiennym bruku pod ścianą. Jego włosy posklejały się od sączącej się z uderzeniowej rany krwi, prawdopodobnie siła odrzutu złamała mu także jakieś żebro, co mogło usprawiedliwić jego płytki oddech. Prócz miarowego ruchu klatki piersiowej, nie wyrażał innego śladu życia. Zaklęcie, którym został ugodzony najwyraźniej wciąż paraliżowało jego ciało i utrzymywało utratę przytomności. Nie było to przejście często odwiedzane i ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy miniony czas w jego głowie dłużył się z powodu utraty kontaktu ze światem i minuty przeobraziły się w godziny.
Lazarus
Gdy Lazarus leżał nieprzytomny, otaczająca go rzeczywistość zastąpiona została sennymi historiami, powstającymi jedynie w jego głowie. Wyśnił on sobie wówczas, że oprawczyni zmienia zupełnie swe podejście i z zatroskaną miną podnosi go z podłogi, nerwowo próbuje ocucić pokonanego w pojedynku chłopaka. Jego wizja nie wydawała się odstępować od rzeczywistej tak bardzo, jak mu w głowie majaczyło. Jedynym mankamentem była dość istotna kwestia, gdy poprzez opadające powieki dostrzegł jasne pukle włosów, pomylił bibliotekarkę z dziewczyną, za którą wcześniej tak natarczywie podążał.
OdpowiedzUsuńJęknął żałośnie, gdy na powrót życie powitało gwałtownym uciskiem bólu, rozszedł się się on w kilku miejscach na jego ciele. Bowiem nim Nott upadł cały zdruzgotany, siłą rażenia przywalił w ścianę i to w tamtym miejscu rozbił sobie głowę i prawdopodobnie złamał kilka żeber. Raczej nie było to niewinne skaleczenie któremu można by zaradzić machnięciem różdżki. Lazarus nigdy wcześniej nie doznał tak poważnych uszkodzeń, żeby wylądować na długo w szpitalu, lecz w końcu i jemu najpewniej przyjdzie poleżakować w towarzystwie obrzydliwych eliksirów leczniczych.
Palce jego dłoni drgnęły rytmicznie, powieki uchyliły fragment białek jego nieprzytomnych oczu.
Nieźle go załatwiła ta pozornie rozpaczająca wcześniej dziewczyna. Pozostaje tylko pytanie, czym sobie ten zły Ślizgon zasłużył na takie traktowanie przez poprawną wizerunkowo Puchonkę. Dominique była częstym gościem biblioteki. Nigdy nie łamała przepisów, była cichą, niewidzialną dla innych osobą. Nie miała w swoim zachowaniu zupełnie nic do zarzucenia.
Jednakże jedynie Nott mógłby potwierdzić prawdziwy scenariusz, w którym to ona dokonała rozboju. Równie dobrze jako winowajcę można sklasyfikować innego ucznia, powiedzmy zazdrosnego chłopaka, który próbował ją ochronić przez napastliwym siódmoklasistą.
Z lekko rozchylonych ust Lazarusa wydobyło się niezbyt entuzjastyczne mruknięcie. Jego zmęczona, kołysząca się dłoń niepewnie poszybowała do góry. Długimi palcami wyczuwając obecność Christine, powoli przesunął wzdłuż jej ramienia aż do obojczyka. Bardzo powoli, po omacku, odnalazł jej ciepły policzek.
- Ja nie… - próbował zebrać się na słowa, jednak gdy tylko płuca nabrały powietrza, klatka piersiowa nabrzmiała od bólu, jęknął po raz kolejny. - To nie byłem ja.
Wypowiedziane przez niego kwestie czy zachowanie niezbyt trzymało się kupy, zważywszy, że prócz kilku konwersacji podczas wypożyczania książek, to tak naprawde łączyło go z bibliotekarką. Najwyraźniej tak mocno uderzył się w głowę, że jego rozum dedukował sytuację we własny, pokręcony sposób.
Prawdopodobnie, gdyby zdał sobie sprawę, że wsuwa właśnie swe palce we włosy pani Buxton, powstrzymałby się natychmiast, coby nie narobić sobie kłopotu. Jednakże jego otwieranie oczu ograniczało się do kilkusekundowych, mglistych refleksów otoczenia, wpadających z opóźnieniem do jego umysłu.
Lazarus był raczej dobrym uczniem i z pewnością pani Buxton znała tego oczytanego chłopaka. Sięgał bowiem po ciekawe tytuły, przykładał się do zajęć i starannie pracował nad swoim wizerunkiem. Do tej pory nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się tak niefortunne uchylenie, by zachować się grubiańsko w miejscu publicznym, jak to miało miejsce trochę wcześniej na oczach pozostałych uczniów. Owszem, miał te osiemnaście lat i czasem porywały go emocje, lecz nigdy nie doprowadzał do sytuacji, by móc zostać o coś złego posądzonym.
Dużym piętnem na jego zachowaniu odcisnęły się wydarzenia sprzed ostatnich miesięcy. Głośnym echem odbiła się informacja o pojmaniu jego ojca, a Prorok codzienny nie omieszkał czerpać na poklasku tej sensacji. W okresie międzyświątecznym pojawiła się seria ekscytujących aktykułów na temat czarnomagicznych zainteresowań jego ojca, Teodora Notta.
Gdy Lazarus zeznawał w tej sprawie, również jego twarz pojawiła się gnieniegdzie i te kolejne domniemania o zaangażowaniu młodego chłopaka w sprawę szybko rozniosły się plotkami po Hogwarcie. To go zupełnie zmieniło i oddaliło od znajomych i otaczającego świata. Przez ten czas odwiedzał bibliotekę z większą częstotliwością, lecz zaszywał się w najmroczniejszym kącie i najczęściej gubił myśli w tajemniczych lekturach.
UsuńLazarus
Nie przewidział takiego obrotu wypadków. Był przekonany, że panna Buxton jak zwykle ustąpi, bo taka była jej natura, i potulnie przeprosi go za to, jak go potraktowała, kiedy ich sekret ujrzał światło dzienne, czym nareszcie uśmierzy dręczący go od lat ból, lecz zamiast tego znienacka zadała mu następy cios, oszałamiający i tylko odrobinę mniej bolesny niż dawne rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńWłaściwie mógłby odpowiedzieć twierdząco i wcale przy tym nie skłamać; co prawda, ani razu nie zastanowił się głębiej nad tym, co mogła wtedy czuć, jednak poddał to pobieżnej analizie, w efekcie której założył, że była na niego zła i śmiertelnie obrażona, choć sytuacja dotknęła ją mniej niż jego. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie musiało to być prawdą. W końcu nigdy nie dowiedział się, jakie konkretnie konsekwencje poniosła za pozwolenie mu na szperanie wśród czarnomagicznych woluminów.
— Nie wiem, co wtedy przeżywałaś — odparł, celowo nie odpowiadając wprost na zadane mu pytanie. — Ale nic nie dawało ci prawa traktować mnie tak, jakbyś nie chciała mnie już więcej widzieć. Przypominam ci, że nie robiliśmy nic złego.
Czuł do niej głównie żal. Pomimo upływu czasu nie potrafił pogodzić się z tym, że jedyna osoba, która nigdy go nie oceniała, z dnia na dzień przestała uśmiechać się na jego widok i w tej ponurej aurze odsunęła się od niego tak daleko, że zaczęła ich dzielić przepaść, której jako nastolatek – choć bezczelny i charyzmatyczny – nie potrafił przeskoczyć. Poza tym faktycznie nie do końca rozumiał całą tę awanturę, której był powodem; owszem, panna Buxton nie powinna pozwalać mu na jego włóczęgi wśród zakazanych księgozbiorów, ale przecież nic się nie stało. Nie wykorzystał zdobytej wiedzy – przynajmniej wtedy – w żadnym konkretnym celu. Po prostu zaspokoił swoją ciekawość. Oboje niesłusznie ponieśli za to karę i gdyby tylko wiedział, kto był tym uprzejmym donosicielem, który ich poróżnił, bez wahania skręciłby mu kark przy pomocy stworzonego przez siebie zaklęcia.
Nie liczył na to, że usłyszy odpowiedź twierdzącą na swoje pytanie – przed laty był dla panny Buxton jedynie uczniem, który ściągnął na nią kłopoty, więc nie miała powodów, by za nim tęsknić – lecz ona znowu go zaskoczyła i pierwszy raz przyszło mu w ogóle do głowy, że się pomylił i tak naprawdę nigdy nie przestało jej zależeć na znajomości z nim. Skonsternowany wpatrywał się w jej twarz, w oczy przypominające wzburzone morze i w poczerwieniałe z emocji policzki, a kiedy po jednym z nich niespodziewanie potoczyła się łza, nagle uświadomił sobie, że sam wręcz usychał z tęsknoty za nią.
— Ja też — szepnął, nie panując nad drżeniem ramion. —Tęskniłem — doprecyzował jeszcze ciszej.
Zanim do jego świadomości zdążyło dotrzeć, jak żałosne było to, co właśnie powiedział, i że oboje tracili czas na zbędne pogaduszki, zalała go kolejna fala bólu. Choć mógł się jej spodziewać, była tak silna w swojej gwałtowności, że momentalnie zrobiło mu się słabo i na chwilę stracił panowanie nad własnym ciałem. Runął w stronę panny Buxton i dosłownie w ostatniej sekundzie złapał równowagę, na oślep oparłszy sprawną dłoń tuż pod jej obojczykiem. Odetchnął głęboko, wciąż zamroczony, i spojrzał na nią wzrokiem zupełnie do siebie niepodobnym: błagalnym i podszytym strachem.
Mimo że nieprzyjemne wirowanie w głowie nie ustawało, w przypływie głupiej odwagi cofnął rękę i wciągnął w płuca jeszcze jeden potężny haust powietrza. Jego żałosne ciało niemal natychmiast znowu się zbuntowało; w panice odruchowo chwycił się ramienia panny Buxton i zacisnął na nim palce tak mocno, że zapewne zostawił na nim ślady w postaci sińców, gdyż kobieta sprawiała wrażenie aż tak kruchej. Było coś urzekającego i niemalże poetyckiego w jej filigranowości; cała jej postać była jak utkana ze światła, jasna i eteryczna, a patrzenie na nią uspokajało go, choć złość wciąż kotłowała się w jego sercu.
— Chyba będziemy musieli porozmawiać innym razem — wykrztusił z trudem i zmusił się do uśmiechu, za którym nieudolnie próbował ukryć własne cierpienie, niepewnie luzując ucisk na jej drobnym ramieniu.
Leon
Szpitalne skrzydło, o ile nie spoczywał tam żaden jęczący i obolały uczeń, było chyba najcichszym i najspokojniejszym miejscem w Hogwarcie, w rankingu tym wyprzedzając nawet bibliotekę. Także w tych przyjemnych okolicznościach Lazarus wypoczywał, wybudziwszy się z amoku już następnego dnia. Choć odczuwał gdzieniegdzie ucisk zranionego ciała, lekarstwa podawane przez pielęgniarkę skutecznie i szybko doprowadziły go do należytego, przytomnego stanu.
OdpowiedzUsuńZdołał zachować w pamięci zaistniałe w niedalekiej przeszłości wydarzenia, wiedział dokładnie jak to wszystko się zaczęło, jak skończyło i kto pomógł mu dotrzeć do skrzydła szpitalnego. Mimo wszystko, gdy po wybudzeniu odwiedził do w ramach dochodzenia dyrektor Longbottom, zeznał fałszywie, usprawiedliwiając swoje ciężkie kontuzje, jak on to ujął niefortunnym wypadkiem. Jednym słowem, próbował wcisnąć niezły kit, że poślizgnął się na podłodze i tak też rozbił głowę oraz złamał cztery żebra. Niezbyt wiarygodna była ta jego historyjka, dlatego z pewnością dyrektor zwrócił się z tymi samymi pytaniami do bibliotekarki. Jednakże nie była ona bezpośrednim świadkiem tego zajścia, nie mogła ani potwierdzić, ani zaprzeczyć jego zeznaniom, lecz kto ją tam wie. Podczas jej rozmowy z Nevillem, Nott był unieruchomiony na następne kilka dni w łóżku i mógł tylko mieć nadzieję, że Christine Buxton nie zrobi nikomu, ani jemu, ani pannie Weasley niepotrzebnego kłopotu. Wolał, żeby ich osobiste spory, zarówno jak i skomplikowana relacja nie wyszła na światło dzienne.
Choć rano odwiedzili go koledzy, nie mogli przy nim na długo zostać, gdyż lekcje toczyły się dalej według planu. Od śniadania nudził się przeokropnie i oddałby wszystko za jakąś ciekawą lekturę, która zabiłaby spędzony w ciszy czas. Bowiem to powszechne milczenie doprowadzało go do szału, zostawiając osamotnionego z własnymi, mrocznymi myślami. Zastanawiał się on nad pryncypiami bytu zbyt intensywnie i ten ciąg nawracających wspomnień atakował go bez liku, wprowadzając w nerwowy stan, zupełnie niesprzyjający przy kuracji.
Gdy w zbliżającej się twarzy dostrzegł panią Buxton, zaniepokoił się przez chwilę. Zdał sobie sprawę, że mogła przybyć, by poinformować go donosie na jego zachowanie w bibliotece. Pamiętał także, że to ona wyciągnęła go opresji, choć obraz ten był w jego głowie niewyraźny. Niezależnie, co powiedziała naczelnemu nauczycielowi, winien był jej podziękowania.
- Dzień dobry - przywitał się z uprzejmym uśmiechem.
Nim zbliżyła się do jego łóżka, wywinął ramiona w przeciwną stronę i cicho pojękując z nagłego bólu, zwrócił się do swojej szafki, na której widniał niewielki bukiecik kwiatów. Prawdopodobnie podarowała mu go jakaś tajemnicza adoratorka. Niestety darczyni ów prezentu musiała go odwiedzić, gdy spoczywał jeszcze nieprzytomny, więc nie wiązał z ów roślinami szczególnej więzi, ponadto z natury niezbyt przejmował się takimi ckliwymi gestami. Wyjął ów bukiecik z wazonu, krople z łodyżek zmoczyły nieznacznie jego kołdrę. Gdy Christine znalazła się obok niego, skierował kolorową, pachnącą kompozycję ku jej twarzy.
- To dla Cie… dla Pani - rozpromienił się nieznacznie, choć twarz wciąż miał bladą i zapadniętą. - Za uratowanie mi życia. - A tu puścił do niej zawadiacko oko, traktując ostatnie słowa jako pół-żart. W końcu chyba nie był aż tak poszkodowany, by zemrzeć tam na bruku, a tak przynajmniej mu się wydawało. Z perspektywy osoby ratującej, ta kałuża krwi mogła wyglądać naprawdę groźnie.
Może gdyby była dwadzieścia lat starszą dziewczyną nie odważyłby się na tak hojny gest, czy frywolne mruganie, lecz Lazarus będąc na siódmym roku, miał już dziewiętnaście lat, a Christine nie wyglądała na wiele od niego starszą. To traktowanie z wyższością przychodziło mu z trudem, choć etykieta obligowała wszystkich do formalnych zwrotów, zwłaszcza, gdy zajmowali oni pracownicze stanowiska w szkole. Także nigdy nie odważył się jeszcze zwrócić do bibliotekarki na ty. Zdawało mu się nawet, że pamiętał ją z czasów, gdy także była uczennicą.
UsuńLarry
Lazarus zupełnie nie spodziewał się, że otrzyma od Christine swoją zgubę. Wręcz czytała w jego myślach, gdyż cały dzień modlił się jakieś sensowne zajęcie. Szczery i szeroki uśmiech wykwitł na jego twarzy, kiedy dokonali oni ten przemiłej wymiany i w jego dłoniach spoczywał poszukiwany wcześniej tytuł. Był on wskazany przede wszystkim dla początkujących czarodziei zainteresowanych wymienioną na okładce dziedziną magii. Dzierżąc książkę, podniósł się odrobinę do góry, by oprzeć wygodniej na poduszce. Chwilowy grymas zagościł na jego twarzy.
OdpowiedzUsuńChcąc Chris wprowadzić w temat, skąd wzięło się w nim zainteresowanie amuletami, wyciągnął spod koszulki jeden z wcześniej przygotowanych przez siebie talizmanów. w jego dłoni, zawieszony na srebrzystym łańcuszku, mienił się czarny kamień owinięty cieniutkim drucikiem. Gdy chłopak potarł jego powierzchnię, w ów dotkniętych przez niego miejscach ukazał on swoje prawdziwe oblicze, połyskująco zdradzając pomarańczowy odcień niczym bursztyn.
- Ten zrobiłem jakiś czas temu i miał mnie chronić przed niebezpieczeństwami - zaśmiał się, upuszczając swój naszyjnik na klatkę piersiową. - Książka na pewno się przyda, bo jak widać coś poszło nie tak - zażartował zerknął ponownie na okładkę.
Konstruowanie medalionów czy talizmanów nie było zbyt popularną wśród czarodziei dziedziną magii. Wiele się słyszało o czarnomagicznych zastosowaniach takich przedmiotów, łatwo było je zarazić złymi zamiarami. Sam Lazarus jako dziecko miał do czynienia z podobnymi eksperymentami jego ojca, lecz w murach Hogwartu sam nie odważyłby się emanować z takimi skłonnościami. Obecne jego próby mieściły się w regulaminie szkoły.
Chwilę jednak zadumał się nad jej słowami, bo choć nie miał zamiaru prosić jej o kolejne usługi, nie miał w zwyczaju korzystać z cudzej pomocy, to uznał, że tą propozycje warto wykorzystać w innym celu. Pragnął zapytać ją o to zajście, wybadać teraz i w jakiś sposób dowiedzieć się, czy w związku z wypadkiem czekają na niego jakieś konsekwencje. Równie dobrze mógłby zostać posądzony o atak na Puchonkę, która w ramach samoobrony skrzywdziła napastliwego Ślizgona. Musiał wybadać swoją niepewną sytuację.
- Właściwie to - odchrząknął, zmieniając ton na łagodniejszy - chciałem się wytłumaczyć. Ta cała sytuacja w bibliotece, to nie było tak, jak to wyglądało. Ja wcale nie zamierzałem zrobić nic złego, to po prostu… wynikło między nami nieporozumienie - spokojnym, stoickim głosem starał się wyjaśnić i usprawiedliwić swoją sytuację, jednocześnie próbował nie oddawać emocji, które mimowolnie gromadziły się w jego oczach. Nie sądził, że poruszenie tego tematu może spłatać figle jego nerwom. Na moment odwrócił wzrok, gdy przypomniał sobie, jak Dominique cisnęła w nim ofensywnymi zaklęciami. Szybko jednak wrócił ze spojrzeniem i sztucznym uśmiechem do towarzyszącej mu blondynki. - To na korytarzu, to był wypadek. Poślizgnąłem się - skłamał z przekonaniem, acz zdawał sobie sprawę, że wymyślona wcześniej wymówka, pod wpływem chwili, brzmiała jak wyssana w palca. Trzeba byłoby mieć naprawdę ogromnego pecha, by z gapiostwa tak mocno poturbować sobie głowę jak Lazarus.
Pół-leżał on bowiem na łóżku z głową owiniętą bandażem. Jego kręcone włosy wystawały nastroszone gdzieniegdzie spomiędzy białego materiału.
Lazarus
Życie w małżeństwie, które okazało się być czystym kłamstwem oraz perfidną chęcią wyzysku, dość boleśnie sprowadziło Gabriela na ziemię. Choć już od dłuższego czasu jego oraz Olympii codzienność, przypominała niezbyt przykładne małżeństwo, to Hofer kochał ją stale tak samo. Rozwód przyszedł gwałtownie, niczym niszczycielski huragan, który na swej drodze nie oszczędzał nikogo ani niczego. Choć pozbycie się obrączki z palca w pewnym stopniu sprawiło, że Gabriel poczuł się lżej, to codzienne czynności stały się wybrakowane. Nawet ulubiona kawa, czy maślane rogaliki nie smakowały już tak dobrze. Nie mógł odnaleźć się w codzienności pozbawionej żony, mimo, iż nie chciał w swoim życiu osoby, która żyła nie dla niego, nie z miłości do niego, a z chęci czystego czerpania dóbr materialnych. Czuł się oszukany, poniekąd też zdradzony. Decyzja o dłuższej przerwie od nauczycielskich obowiązków, tak naprawdę wywodziła się od samego zastępcy dyrektora Hogwartu. Gabriel jedynie podjął słuszne kroki, aby rzeczywiście tak się stało. Potrafił nie wychylać nosa z łóżka przez cały dzień, zaś nocami spacerował po zamku oraz błoniach, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wiedział, że musi żyć dalej, a jego całe życie nie może ograniczać się tylko i wyłącznie do jednej osoby. Ale, czy było coś złego w fakcie, że Olympie, tak bardzo kochał? Z pewnością nie pozbędzie się kobiety ze swojego umysłu oraz serca z dnia na dzień, jednak z czasem ból minie, a jedynie co z nim pozostanie, to niesmak i ostrożność w podejmowaniu związkowych decyzji. Mężczyzna próbował różnych sposobów na to, aby odciąć swój umysł od nieprzyjemnych wydarzeń. Udało mu się zakupić w Hogsmeade dość pokaźną kolekcję książek, które pochłaniał w całości ignorując zmęczenie oraz późną porę. Tak było i teraz, gdy ponownie nie pojawił się w Wielkiej Sali na kolacji, znacznie bardziej woląc zjeść posiłek w zaciszu swojej komnaty wśród papierowej krainy mugolskich opowieści. Chyba po raz pierwszy przysnął podczas czytania, z czego zdał sobie sprawę, gdy usłyszał nagłe pukanie do drzwi. Odłożył książkę wraz z niedojedzonym kawałkiem sernika na biurko, zas dłońmi przetarł wyraźnie poszarzałą twarz. Jego prawa noga odezwała się niemałym bólem, przypominając mu o starciu z akromantulą w zakazanym lesie podczas poszukiwań pierwszoroczniaka, który w ramach zakładu zapuścił się w głąb niebezpiecznych terenów. Uzdrowiciele cudem uratowali jego kończynę, czego pamiątkę Gabriel w postaci bólu oraz faszerowania się ziołowymi eliksirami będzie nosił już do końca życia, a od samego wydarzenia minęły już ponad trzy miesiące. Nie miał ochoty na rozmowy, tak naprawdę jedyne na co miał ochotę, to sen. Jednak jego dłoń pochwyciła zgrabną i elegancko wykonaną różdżkę, z pomocą której obszerne drzwi nieco się uchyliły, pozwalając kobiecie wejść do środka.
OdpowiedzUsuń— Nie mam ochoty na rozmowy, Christine — powiedział zgodnie z prawdą Hofer, co było dość marnym przywitaniem, jednak mężczyzna zawsze był szczery .
Gabriel
[Cześć, dziękuję za ciepłe przyjęcie. <3 Christine ma w takim razie duże szczęście (a może wręcz przeciwnie) to tych skomplikowanych Leonów, mój Sterling pewnie też poprzestawia nieco poukładane życie pani bibliotekarki.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się karta Christine, a z nią samą czuję niejakie połączenie dusz, już zyskała moją sympatię, dlatego jakże mogłabym odmówić wspólnego wątku! Po głowie krąży mi już parę pomysłów, nie wiem czy którykolwiek będzie się do czegoś nadawał, ale postaram się je zgrabnie Ci przedstawić.
- Leon prócz książek dotyczących transmutacji, z pewnością będzie zaczytywał się w tych poruszających temat legilimencji/kontroli umysłów/zaklęcia Imperius/wszelkich innych uroków mieszających w umyśle - Christine mogłaby zwrócić na to uwagę. Leon rzadko kiedy prosi o pomoc, ale możemy założyć, że tym razem się ugiął i zapytałby się jej, gdzie mógłby znaleźć jakąś książkę. Albo bardzo usilnie próbowałby przekonać ją, by udostępniła mu dział zakazany.
- Sterling wciąż próbuje swoich sił w legilimencji, co wychodzi mu w większym bądź mniejszym stopniu. Jako, że udałoby mu się kilka razy wejść w umysł uczniów, tym razem jako cel postawiłby sobie kogoś, kogo uważałby za trudniejszy obiekt eksperymentalny – czyli Christine. Tyle, że by mu się to nie udało – głogowa różdżka Leona ma to do siebie, że nieumiejętnie rzucone zaklęcia odbija rykoszetem we właściciela, dodatkowo potęguje to niepokój czarodzieja, bałagan myśli. Wszystko obróciłoby się przeciwko niemu i to Christine zobaczyłaby nieco wspomnień chłopaka, niekoniecznie miłych: znęcanie się nad młodszym bratem, jego powieszone ciało, może dopieranie koszulki z krwi, a może coś jeszcze innego, co Buxton ładnie ujmując mogłoby porządnie zaniepokoić. Mogłoby to zedrzeć na moment maskę z twarzy chłopaka, ale jakby uświadomiłby sobie co właśnie zaszło, jego nastawienie do Christine diametralnie by się zmieniło – może nawet sięgnąłby po szantaż, jakąś groźbę, by ta nic nikomu nie powiedziała.
- Leon do biblioteki przychodził już od dzieciaka, więc Christine mogłaby zauważyć zmianę w jego zachowaniu. A dokładniej, od śmierci brata, stał się jeszcze zimniejszy i odpychający w obyciu, zaczął też sięgać po Xanax (choć aktualnie raczej się to nie zdarza), regularnie połyka dawki Modafinilu (bezsenność potęgowana lekiem zdecydowanie odbija się na jego zdrowiu) - wszystko to z pewnością nie uszłoby uwadze Buxton. Możliwe, że próbowałaby dojść co się stało, ale spotkałaby się z dość mocno postawioną barierą. Albo, wręcz przeciwnie, może w akcie słabości chłopak by się jej zwierzył, przez co teraz mogłoby być pomiędzy nimi nieco niezręcznie.
- Przyszło mi jeszcze do głowy, że skoro rodzice Christine mieszkają w jakimś małym miasteczku, niedaleko ich domu mogłaby znajdować się stadnina koni. Leon z bratem by tam przyjeżdżali i Christine, która np. odwiedzała rodziców, byłaby świadkiem dość napiętej sytuacji pomiędzy chłopakami – może Leon groziłby różdżką Oliverowi, może działoby się jeszcze coś innego, co Christine zapadłoby w pamięć, przez co później w Hogwarcie inaczej patrzyłaby na tego cichego chłopaka z biblioteki.
To w sumie takie luźne punkty zaczepienia, nie wiem, czy cokolwiek z tego Ci się spodobało. Jestem otwarta na wszelkie kombinacje i burzę mózgów! :D]
Leon Sterling
Dobry wieczór, w związku z dalszą deklaracją uczestnictwa w życiu bloga pozostawioną pod ostatnią listą obecności, bardzo prosimy o zwiększenie swojej autorskiej aktywności. Zachęcamy do odnowienia rozpoczętych już wątków oraz witania nowych autorów. W razie potrzeby zgłoszenia urlopu prosimy odezwać się pod zakładką Administracji. Dziękujemy i życzymy dalszej (aktywnej) zabawy!
OdpowiedzUsuńTato,
OdpowiedzUsuńOdkąd pamiętam, wpajałeś mi, że rodzina, to ostatnia instancja, ludzie, na których można liczyć nawet wtedy, gdy wszyscy inni nas opuszczą. Nauczyłeś mnie być lojalnym mimo różnic.
Pamiętam twój wzrok, kiedy podczas ostatnich odwiedzin, powiedziałem Ci, czego uczę w Hogwarcie. Naiwnie liczyłem, że mogę zamknąć przeszłość. Nie wiem, czy naprawdę mnie wtedy słuchałeś. Chcę wierzyć, że tak, że w Twojej głowie jest choć kawałek miejsca dla mnie. Możliwe, że nigdy tego nie przeczytasz, ale chciałem tylko Ci powiedzieć, że chociaż chcę żyć inaczej, nadal o Tobie pamiętam. Nie wiem jedynie, czy przychodzenie do Ciebie, kiedy wciąż myślisz o niej, o ile myślisz, ma sens. Wiedz, że, oczywiście, przyjdę, ale potrzebuję znaku, że w tym wszystkim, kiedykolwiek, istniałem inaczej, niż jako sposób, by moje odwiedziny były czymś więcej, niż lojalnością.
Ten jeden list przesyłam do Ciebie, zamiast do pani Pierce, skoro i tak nie reagujesz, gdy cokolwiek Ci czyta. Ta biedna kobieta codziennie wraca do piątki dzieci, którymi nikt oprócz niej się nie zajmie. Mógłbyś choć raz połknąć te tabletki, które Ci daje, bo wszyscy troje wiemy, że wcale nie potrzebujesz aplikowania Ci leków przez kroplówkę.
Lavon
Ostatni raz prześledził wzrokiem tekst. Zawahał się, nieco mocniej zaciskając dłoń na brzegu kartki. Palce pozostawiły kilka drobnych zagnieceń. Lavon zacisnął wargi, wyrwany tym dysonansem z chwilowego odrętwienia. Machinalnie rozprostował papier, nim złożył go na idealnie równe dwie połówki i zwinął w rulonik na tyle mały, by przywiązać go do nóżki sowy. Ta, którą wybrał dzisiaj, była wyjątkowo cierpliwa: inna, musząc tyle czekać na wieńczący przywiązywanie listu smakołyk, zdążyłaby go już co najmniej raz dziobnąć. Umocował przesyłkę i delikatnie podsunął puchaczowi zapłatę.
Sowiarnię odwiedzał sporadycznie: zazwyczaj wtedy, gdy potrzebował czegoś z mugolskiego świata (wówczas starał się wysyłać najbardziej spokojne i nierzucające się w oczy ptaki; wiedział, jak działa niemagiczna poczta, ale wątpił w jej niezawodność) lub kiedy musiał skontaktować się z rodzicami któregoś z uczniów, za czym nie przepadał. Nie pamiętał już, kiedy wysyłał coś niezwiązanego z pracą. Odkładał to na później od ponad tygodnia, a kiedy ostatecznie uznał, że nie ma nic do stracenia, do sowiarni udał się nocą, w czasie, gdy, według zasad, uczniowie dawno powinni już być w swoich dormitoriach. Nocą czuł się swobodniej, pewniej, jakby wraz z ograniczoną możliwością widzenia, opuszczała go część wrażenia obcości wszędzie tam, gdzie tylko się pojawił. Pamiętał, że dawno temu, jeszcze jako uczeń, znalazł w jednej z książek wzmiankę o potomkach zwolenników Grindenwalda. Autor nazwał ich Dziećmi Mroku, a Lavon, mając w pamięci widmo Mrocznego Znaku z lat późniejszych, z jego własnej historii, uznał za na swój sposób ładne, że ktoś ich w jakiś sposób nazwał. Stopniowo przestawał bać się nocy. Oswajał ją, z pełną nastoletniego idealizmu nadzieją, że razem z nią oswoi swoją przeszłość.
Dziś uważał to za naiwność i mimowolnie popadał w zadumę nad tym, jak wiele się zmieniło i jak mało przypominał tamtego chłopaka. Wystarczył jeden dzień.
Zacisnął wargi. Przeszłość. Cień, którego trudniej się wyzbyć, niż magii.
Wyprostował się, słysząc, że ktoś uchyla drzwi sowiarni. Nie zwracając większej uwagi na przybysza, odprowadził wzrokiem wylatującego przez okno puchacza. Dopiero, gdy sowa zniknęła w mroku, odwrócił się w kierunku wyjścia.
Twarz osoby, która stała w drzwiach, poznałby wszędzie, choć ostatni raz widział ją na zdjęciu, na którym musiała mieć co najmniej pięć lat mniej. Przesunął zaskoczonym spojrzeniem po jej policzkach i końcówkach włosów, odbijających słabe światło kinkietów. Zmieniła się. Była piękniejsza od tej dziewczyny, do której pisał z trzepotem serca. Doroślejsza, bardziej zdystansowana. Chciał coś powiedzieć, ale wszelkie słowa uwiązły mu w gardle. Wiedział, że Christine tutaj pracuje i przypuszczał, że musiała wiedzieć o nim. Był pewien, że kilka, kilkanaście razy mijali się w bibliotece. Zawsze na odległość, zawsze tak, że niknęła między regałami, jeszcze zanim on zza nich wyszedł. Seria przypadków, stanowiąca bardzo wyraźny komunikat.
Usuń- Dlaczego? – zapytał tylko. To było jedyne, o co miał do niej żal: że zniknęła bez słowa. Że któregoś razu po prostu nie odpisała.
[Przepraszam, że to tyle trwało. Najpierw remontowałem komuś mieszkanie, potem ogarniałem wyjazd w góry i złożyło się tak, że dopiero teraz, w pociągu, miałem czas, żeby na spokojnie napisać odpowiedź.]
OdpowiedzUsuńZobaczenie jej było jak rozgrzebanie wszystkiego, co razem przeżyli. Jej głos, poważniejszy, bardziej kobiecy, ale przecież wciąż tak podobny do tego, który znał. Jej spojrzenie: równie uważne, ale to właśnie w nim, w tych oczach, w które dawniej wpatrywał się jak w obraz, widząc w nich więcej ciepła i uwagi, niż kiedykolwiek sądził, że na to zasłuży, właśnie tutaj tkwiła największa różnica. Dawno temu cieszyła się na jego widok. W spojrzeniu kryła się śmiałość, tak, że wcale nie był już pewien, które z nich sprawiło, że ich znajomość wykroczyła poza rozmowy. A teraz? Teraz widział ją, ale miał wrażenie, że stoi przed nim obca osoba. Nie znał tego rodzaju wahania w jej oczach. Nie rozumiał. Przez te wszystkie lata, w trakcie których milczała, uważał, że musiało stać się coś ważnego, że coś nie pozwoliło jej odpowiedzieć, albo że sam zrobił coś, co nakłoniło ją do zerwania znajomości. Ale to wciąż kłóciło się z obrazem, jaki miał w pamięci, w jaki chciał wierzyć. Bo przecież ile razy zapewniali się, że będą na zawsze, ile razy go pocieszała, gdy widziała, jak smutniał, ilekroć myślał o tym, że lada miesiąc ona skończy szkołę..? Ich „na zawsze” dla niego znaczyło wtedy: nawet, gdy nie będziemy się razem uczyć. Dopiero, kiedy zaczęli wymieniać listy, zrozumiał, że nawet wówczas, w głębi ducha liczył na autentyczne „zawsze”. Wtedy naprawdę wierzył, że jest zakochany.
I choć tamto uczucie przeminęło, choć teraz rozumiał już, że więcej w nim było wspólnego zrozumienia i reakcji na to, że ktoś, w końcu, wsparł go właśnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebował, nadal próbował ją jakoś tłumaczyć z tej wieloletniej ciszy.
Słuchał więc, przygotowany właściwie na wszystko, włącznie z najgorszymi wyrzutami. Chciał wiedzieć, co się wtedy stało, móc wreszcie domknąć to, co jątrzyło się przez tyle czasu. Był cierpliwy, ale kiedy skończyła na „przepraszam” po prostu go zamurowało. Poczuł się, jakby właśnie dostał w twarz. Naprawdę, tylko tyle? „Przepraszam”, jakby właśnie niechcący zalała mu podręcznik atramentem albo potrąciła na korytarzu? Uchylił usta, chcąc coś powiedzieć, i natychmiast je zamknął, bo na złość, która się w nim obudziła, nie znajdował słów. Czuł się upokorzony, bezsilny, odrzucony jeszcze bardziej, niż przez tamten brak odpowiedzi. Wydawało mu się, że zasłużył na więcej. Że te kilka lat dla niej znaczyło tyle samo, co dla niego, a teraz… Teraz nie miał już nawet pewności, czy ona się nim wtedy po prostu nie bawiła. Była starsza, i, jak przystało na wychowankę domu Roweny Ravenclaw, zapewne mądrzejsza. Pamiętał, że czasami zastanawiał się, co ona w nim zobaczyła. Przypominał sobie żarty ojca, kiedy mu o niej wspomniał. Dla niej musiał być wtedy zupełnym gówniarzem i gdyby tylko nie zwierzali się sobie, gdyby nie ta szczerość – nie wierzył, by niektóre zdania mogły nie być szczere – uznałby, że mogła się z niego śmiać, kiedy nie słyszał. Teraz tamte wątpliwości odżyły, ale wciąż – i to bolało najbardziej – chciał wierzyć, że jej wtedy naprawdę zależało.
I znów go zatkało. Nie będzie mu już przeszkadzać?
Otrzeźwiło go dopiero jej spojrzenie, ześlizgujące się po jego twarzy tak, że jasnym było, że zamierza odejść. Zrozumiał, że jeśli teraz pozwoli jej wyjść, nie porozmawiają już nigdy – ona nie podejdzie, gdyby chciała, zrobiłaby to przez minione tygodnie, a on nie zdobędzie się na żebranie o wyjaśnienia. Zbyt wiele razy tracił jakąkolwiek godność, by nie próbować chronić ostatnich jej okruchów.
Usuń- Nie, zaczekaj – chciał to powiedzieć głośno i wyraźnie, brzmieć tak, jak powinien od dawna, jak czasem udawało mu się brzmieć na lekcjach. Nie udało mu się. Zabrzmiał bardziej jak tamten zalękniony, zdesperowany dzieciak, który lata temu szukał azylu w bibliotece.
Kiedy się odwróciła, zrobił krok w jej stronę – jeden, jedyny, bo na kolejne nie pozwoliła duma. Już ten jeden dał mu poczucie przegranej, bo przecież wszem i wobec pokazał, że mu zależało, nie mając żadnej gwarancji, że nie był w tym sam.
Widział, jak się potyka, ale był zbyt daleko, żeby zdążyć ją przytrzymać. Kiedy podbiegł, odruchowo, tak, jak podchodzi się do każdego, komu przytrafił się wypadek, Christine była już na ziemi.
- Nic ci nie jest? – Nie był pewien, czy powinien wyciągnąć rękę i pomóc jej wstać, czy nie narzucać się i poczekać, aż podniesie się sama, skoro upadek nie wyglądał na niebezpieczny. – Nie musisz przede mną uciekać. Mogę sobie stąd iść, tylko… - spojrzał na nią spod lekko przymrużonych powiek - … tylko miej mi odwagę to powiedzieć – dokończył cicho, z nutą chłodu.
~Lavon Carrow
Dawniej, kiedy był zaledwie uczniem i codziennie posługiwał się magią, dziwiło go, ilekroć ktoś przewracał się albo ulegał innemu prozaicznemu, zupełnie mugolskiemu wypadkowi i nawet nie próbował ratować sytuacji magią. Wtedy widział, że to bardzo częste u osób z niemagicznych albo częściowo magicznych rodzin. Traktował to jako osobliwy fenomen, ale zrozumiał dopiero wówczas, gdy sam przestał rzucać zaklęcia, dlatego tym razem na jego twarzy odmalowała się ulga, że nic jej nie jest, ale już bez tego dawnego zaskoczenia faktem, że w ogóle można sobie w ten sposób zrobić krzywdę. Trwało to zaledwie okamgnienie. Kiedy usłyszał jej pytanie, najpierw zerknął na nią jeszcze raz, uważnie, jakby potrzebował potwierdzenia, choć przecież wiedział, że się nie przesłyszał. Zacisnął wargi, powstrzymując cisnący się na usta grymas i słowa. Christine mówiła tak, jakby nie było między nimi nic do wyjaśnienia, a przynajmniej jakby ona nie widziała takiej potrzeby. Zabolało go to o wiele mocniej, niż się spodziewał. Wydawało mu się, że jest już znieczulony na zrywanie kontaktu, na przykre słowa, nawet na obojętność. Tylko że tym razem chodziło o Christine i, już któryś raz w jego życiu, o złudzenia. Te złudzenia, które właśnie stracił. Miał ochotę powiedzieć jej, że już nic. Po tym, co usłyszał, naprawdę, nie trzeba mu było więcej. Miał ochotę stąd wyjść, a jeszcze lepiej: zniknąć. Może przed tym jedynie trzasnąć jakimiś drzwiami, wylać wściekłość na jakiś martwy przedmiot, bo tego było zbyt dużo, by umiał wciąż trzymać emocje w sobie.
OdpowiedzUsuńZerknął za jej dłonią, na ten założony za ucho kosmyk. Znał ten gest, pamiętał, choć wtedy jej włosy wydawały się jakoś bardziej ułożone. Skrzywił się i tym razem nawet nie próbował tego ukryć. Odsunął się, wewnętrznie rozdarty: część niego krzyczała, by odejść, wyjść, nie dać kolejnej szansy. Druga część trzymała go w miejscu, choć nie potrafił już znaleźć żadnego argumentu, dlaczego miałby zostać.
Napotykając jej spojrzenie, zacisnął zęby. Nie chciał widoku tych oczu, ani smutku w nich. Zależało mu jedynie na uczciwości, na zwykłym wyjaśnieniu. Czy to aż tak wiele..?
Kiedy wypowiedziała na głos stwierdzenie tak bliskie jego myślom, zamiast się uspokoić, poczuł irytację. Miał dosyć okrążania tematu. Nie zniesie kolejnych złudzeń, chciał je rozbić, tu i teraz, do końca, tak, by mógł przynajmniej spróbować zapomnieć o tym, jak ważna była kiedyś dla niego Christine.
- Więc dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Ten miesiąc, rok, trzy lata później? Dlaczego teraz, kiedy razem pracujemy, nie mogłaś ani razu podejść, albo chociaż wysłać sowy, jeśli aż tak bardzo nie chcesz mnie oglądać? Twój ojciec… - wziął głębszy wdech. – Rozumiem. Nie powiedziałaś mu, kim jestem, rozumiem, pewnie co druga normalna rodzina nie życzyłaby sobie kontaktu z kimś takim, jak ja, ale dlaczego tak po prostu się na to zgodziłaś? Aż tak… aż tak bardzo nikim dla ciebie byłem?
~ Lavon