Louis Weasley
GRYFFINDOR, VI ROK — CZYSTA
KREW, Z DOMIESZKĄ GENU WILI — NAJMŁODSZE DZIECKO BILLA I FLEUR WEASLEYÓW —
BRAT VICTOIRE I DOMINIQUE — JEDENASTOCALOWA, ODPOWIEDNIO GIĘTKA,
WIERZBOWA RÓŻDŻKA Z WŁOSEM Z GŁOWY WILI — BOGINEM DRUZGOTEK — PATRONUSEM ORZEŁ
— KLUB ELIKSIRÓW — KOŁO ASTRONOMICZNE — WŁAŚCICIEL SZAREGO KOCURA, POPIOŁKA
Nie jest wystarczająco inteligentny, by przed laty przydzielono go do Krukonów, choć w głębi duszy lubi o sobie myśleć w kategoriach osoby o nieprzeciętnej mądrości. Być może dlatego, poddawszy się lekkomyślnemu pragnieniu udowodnienia czegokolwiek członkom swojej rodziny, zapisał się do klubu eliksirów. Co zdecydowanie nie było najbardziej fortunną decyzją w jego życiu. Po pierwsze bowiem, już dwukrotnie padł ofiarą swojej niezdarności i przypalił końcówki włosów, których późniejszy, nieprzyjemny swąd na dobre odstraszył jego krukońską towarzyszkę, a wraz z nią także źródło jakiejkolwiek pomocy. Po drugie i właściwie najważniejsze, odkrył, iż wszechogarniająca wilgoć lochów, doświadczana częściej niż to konieczne, nie tylko przejmuje go przeszywającym dreszczem, lecz także najwyraźniej źle wpływa na jego cerę.
Ostatecznie zatem wyszedł całkiem dobrze na tym, że los poskąpił mu typowo ślizgońskiej przebiegłości, ponieważ przynależność do domu węża oraz wiążące się z nią okoliczności niewątpliwie odebrałyby mu większość przymiotów, potęgujących nieodparty urok. Ten, mimo że towarzyszył mu od dziecka za sprawą wyjątkowo korzystnych genów, dopiero niedawno, świadomie wykorzystywany, stał się nieodzownym atrybutem osiągania celu, ułatwiając egzystencję Louisa w sposób pozornie trwały i niepokomplikowany. Nagle pojedyncze życzenie, beztrosko rzucone w przestrzeń, urzeczywistniało się szybciej, niż on byłby w stanie wyrecytować imiona swojego kuzynostwa. Toteż jego wewnętrzny łasuch tkwił w radosnym upojeniu, ilekroć w poniedziałki przed śniadaniem znajdował na swoim zwyczajowym miejscu w pokoju wspólnym porcję jeszcze gorących i obłędnie pachnących dyniowych pasztecików, których był prawdopodobnie największym fanem w okolicy, o czym zresztą nie omieszkał nierzadko napomykać. Jednocześnie był niemalże pewny, iż za słodkimi niespodziankami kryła się jego koleżanka z roku o imieniu stale umykającym mu z pamięci. Ta sama, której najlepsza przyjaciółka, irytująco często chichocząca na jego widok, we wtorki niby od niechcenia podsuwała mu najnowsze wydanie Proroka Codziennego, na jakiego kartach tak fanatycznie śledził wyniki regionalnych lig quidditcha. Z kolei w środy…
Na gacie Merlina, w porządku! Może ma w sobie więcej z wyrachowanego Ślizgona niż byłby skłonny przyznać, jednak przecież nieprzypadkowo ten stary, przemądrzały strzępek materiału, zwany ochoczo Tiarą Przydziału, tak długo zastanawiał się nad przydzieleniem go do Hufflepuffu. W pewnym stopniu wcale się nie dziwił temu chwilowemu zanikowi trzeźwości u nakrycia głowy, bo sam poddawszy się własnemu wyobrażeniu w puchońskiej żółci na moment tracił rezon. Byłoby mu w niej zdecydowanie to twarzy! Ponadto wychowywano go w oparciu o wartości, zbiorczo składające się na obraz idealnego Puchona. Problem w tym, iż on zwyczajnie nie chciał nim być. Wówczas, w wieku jedenastu lat, pragnął jedynie stać się miniaturową kopią swojego ojca, dlatego tak uporczywie gnębił myślami tiarę, próbując wymóc na niej spełnienie oczekiwanego żądania. Najwidoczniej już wtedy ciężko było mu odmówić, bo nawet magiczny przedmiot nie zdołał wyperswadować mu powrotu z raz obranej drogi, czyniąc go dumnym wychowankiem Gryffindoru.
No dobra, na tę dumę w gruncie rzeczy solennie pracował, wykształcając w sobie tę słynną odwagę, która odbijała mu się czkawką, gdy wspomnieniem powracał do francuskich odwiedzin u babki i niezłomnego pożerania żabich udek z uśmiechem na twarzy oraz wizją zielonkawych płazów, wesoło rechoczących w krzakach za rodzinnym domem. Potem rozwijając męstwo, które przyprawiło go o kilka siniaków i potężną dozę zażenowania, odczuwanego co gorsza na długo po nieszczęsnej próbie dostania się do gryfońskiej drużyny quidditcha, na dodatek na pozycję obrońcy. Do tamtej pory nie zdawał sobie sprawy, że po otrzymaniu tylu ciosów kaflem, można nadal w miarę godnie utrzymywać się na miotle. Jakby już sam fakt siedzenia na niej, nie był wystarczająco niekomfortowy! Natomiast prawości nie poświęcił ani chwili, w końcu był typowym Weasleyem. Drobne występki oraz niegroźne bagatelizowanie regulaminu miał we krwi, a niebywale ciężko oszukać pochodzenie, o czym nieco rozczarowany przekonał się, zostając pominiętym podczas wyborów prefekta. Cholera, a tak marzył o dostępie do tej sławnej, wypasionej łazienki.
No cóż… mówi się trudno i czaruje dalej!
______________________________________________________________________________
Hejka! Nie umiem w karty, więc nie wiem, czy to coś powyżej ma jakiekolwiek sens. W każdym razie, w zamyśle Louis jest fajnym gościem, dajcie mu szansę! W tytule Rowling, na zdjęciu Max Barczak.
[Braciszeeeeeek! Czy raczej le petit frère, skoro płynie w nas też francuska krew :D Rany, nawet nie wiesz, jak się cieszę, zwłaszcza że lepszego Louisa chyba nie mogłabym sobie wyobrazić, jestem zachwycona i jako przykładna starsza siostra porywam was na wątek <3]
OdpowiedzUsuńDominique
[ Ależ się ubawiłam czytając kartę! Świetnie napisana, cudownie przedstawia Louisa, którego po prostu nie da się nie darzyć sympatią. Mam wyjątkową słabość tego fragmentu rodziny Weasley'ów, więc tym bardziej się cieszę widząc tak udaną kreację. No i muszę dodać, że nie wierzę jakoby jego urok osobisty nie zadbał o to, by oczarowane panie prefekt regularnie podrzucały mu hasło do wypasionej łazienki... Życzę wam wielu owocnych wątków, a jeżeli tylko jest chęć, zapraszam do siebie na wspólne kombinowanie :) ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Gen wili musi ułatwiać sprawę, ale że i w różdżce włos wili? Mamy nadzieję, że żadna wila przy tym nie ucierpiała. xD
OdpowiedzUsuńCo do samej postaci, jest naprawdę dobrze napisana! Louis wydaje się być sympatyczny i chyba radzi sobie z tym całym urokiem, a dostęp do tej sławnej, wypasionej łazienki nie powinien być aż tak trudny! :D
Chętnie sobie z Wynn porozmawiamy z kimś kto ma ten sam "problem", choć Wynn nie radzi sobie z tym najlepiej... cóż, no i, ten sam rok i dom!]
WYNN BURKES
[Dlaczego tak kłamiesz, nie rozumiem!, dlaczego tak kłamiesz, że nie umiesz w karty. ;D W dopisku odautorskim wspominasz, że Louis jest fajny i właśnie takie poczucia miałam, czytając cały tekst, lekki i zabawny. Tylko mógłby pamiętać imiona koleżanek, takie zapominanie nie jest zbyt miłe.
OdpowiedzUsuńCześć, cudownie widzieć takiego Louisa na blogu!]
Edgar Fawley & Ethan Rosenblum
[To chyba najciekawsza i najbardziej pogodna odsłona Louisa, z jaką miałam do czynienia. No i muszę przyznać, że uwielbiam tę wersję! Wyszedł fantastyczny, więc mam nadzieję, że rozgościcie się tu na jak najdłużej! Weny, czasu i szalonych wątków!
OdpowiedzUsuńMiłej zabawy i w razie czego zapraszam do siebie ;) ]
Scarlett Bell i Zabini
[Wyrastają Weasleyowie jak grzyby po deszczu na tym blogu, a ja muszę przyznać, że co kolejny to lepszy. Oczywiście moje beznadziejnie gryfońskie serce raduje się z kolejnego nabytku w Domu Lwa, zwłaszcza takiego fajnego. Nieodparty urok osobisty jak widzę działa niezawodnie, nie wiem tylko czy to do końca sprawa domieszki genu wili, bo mam wrażenie, że i bez niego Louie świetnie by sobie radził. Miło było czytać kartę powyżej, jeszcze milej powitać postać na blogu i życzyć udanych rozgrywek!]
OdpowiedzUsuńUlysses Stansell & Neville Longbottom
[Ja tam dostrzegam w Louisie idealnego Puchona - w końcu już na pierwszy rzut oka widać, że do twarzy mu w żółtym i w szatach o odpowiednim kolorze robiłby jeszcze większą furorę wśród koleżanek! Chociaż jeśli kiedykolwiek zapomni imię Addison to moje dziewczę urządzi mu taką zemstę, że wreszcie się nauczy odpowiednich nazwisk :D Cześć, bardzo miło was tu widzieć, zwłaszcza że karta jest tak świetnie napisana, nie mogłam przestać się uśmiechać! Najbardziej rozbawił mnie chyba ten fragment z Quidditchem i miotłą, parsknęłam śmiechem, bo to było tak idealne! Louis jest zawadiacko przeuroczy i z Addie bardzo chcemy go zaprosić do wątku, jestem ciekawa, co powstanie z tej niezwykłej mieszanki! Bawcie się dobrze i życzę mnóstwa ciekawych przygód Louisowi w Hogwarcie, choć z jego charakterem na pewno ich nie zabraknie!]
OdpowiedzUsuńAddison
[ To już jakaś chyba blogowa tradycja, albo wszechogarniająca skromność, by po świetnie napisanej karcie dodać, że się nie umie tego robić XD
OdpowiedzUsuńFantastyczny dobór zdjęcia, ten model jest piękną wizualizacją potomka Fleur i Charliego. Fajny gość z Louisa wyszedł nie tylko w twoim zamyśle, bo kartę czyta się z nieopisaną przyjemnością i perfekcyjnie oddaje charakter tegoż Gryfona. W tak przemyślanym doborze słów, wręcz pojawia się on przed oczami w całej swojej okazałości.
Tekst zdecydowanie zasługuje na niejedną pochwałę.
Pozdrawiam Ciebie i tego fajnego gościa, życzę więcej wiary w swoje możliwości pisarskie <3 i miłego wątkowania tutaj, zapraszam też do poznania Notta ]
Lazarus Nott
[Zapraszamy na wątek, miejsca starczy dla każdego, a ja może znajdę sposób, by wydłużyć swoją dobę, kiedy skończy się kwarantanna. Póki co, bawmy się. Ulysses jest kapitanem od dwóch lat, czy miał okazję podziwiać występy Louisa, to już sama musisz mi powiedzieć, ale dla potencjalnego wątku taki smaczek byłby wskazany, a jakże. W dodatku Stansell jako ścigający mógłby osobiście być odpowiedzialny za te kilka ciosów kaflem, a wręcz na ochotnika zapisujemy się na powyższe stanowisko. Także wątek jak najbardziej, a na starą dobrą burzę mózgów zapraszam na stronę (czyt. maila), bo tam idzie to zawsze sprawniej.]
OdpowiedzUsuńUlysses Stansell
[Hehe, rozumiem tę niechęć doskonale. Wybrałam zdjęcie, które kiedyś polubiłam na tumblrze, i tak strasznie przypasowało mi do Ethana – i dopiero niedługo przed publikacją stwierdziłam, że sprawdzę, kto na nim jest. Tego aktora nigdy nie widziałam w akcji, ale wiem, jak Netflix potrafi być nachalny – a tak poza tym to pod względem całości do postaci mi nie za bardzo pasuje, ale na tym jednym konkretnym ujęciu tak, więc nie mogłam się uwolnić.
OdpowiedzUsuńTa wzmianka o zapominaniu imion była ode mnie, tak odautorsko, Edgar może by nie strofował, ale jako uprzejmy i kulturalny człowiek na pewno tak lekceważącego zachowania nie pochwala. Wydaje mi się, że on i Louis nie są kompatybilni – dlatego wątek mógłby być właśnie ciekawy! ;D Tylko gorzej z wymyśleniem czegoś takiego. Nie mam na myśli wrogiej relacji, bo Edgar do takich się nie nadaje – oczywiście może kogoś nie darzyć sympatią, ale raczej nie angażowałby się w długotrwałe wojny, bo szkoda na to czasu. Coś mi się wydaje, że akurat w tym Louis może mieć podobne podejście, ale mogę się mylić.
Tak sobie myślę, że na pewno jakaś zauroczona prefektka albo kapitanka zdradziłaby Louisowi passy do Łazienki Prefektów. Mogło być tak, że Edgar kilka dni z rzędu obserwował, jak z łaźni wychodzi Louie w szlafroczku, aż by się zaczaił i poczekał, by zapytać, skąd ten dostęp. Hehe, ciekawe swoją drogą, czy urok wili działa tylko na płeć przeciwną; byłoby zabawnie, gdyby nie.
Wpadło mi też głowy coś innego, ale jest chyba dość, hm, specyficzne – to byłby taki „sąd” nad Louisem. W pewnym momencie wędrowanie po Hogwarcie stało się dla Edgara męką, bo wiele portretów – głównie portretów pięknych młodych dam – zaczęło go coraz natarczywiej zaczepiać, aby wylać skargi i lamenty na pewnego pięknego Gryfona, który jakoby miał im przyobiecać cudne sprawy i szeptać jeszcze śliczniejsze słówka, a potem okazało się, że nie dość, że się ulotnił, to jeszcze te same hasła wygłaszał każdej z nich.
W końcu Edgar by się zniecierpliwił nieco, przydybał Louisa i zaczął go ciągać po wszystkich tych obrazach i negocjować z kobietami na nich przedstawionymi. Które – być może – dawałyby chłopcom jakieś zadania do wypełnienia.
Wiem, że te damy zachowywałyby się jak rozkapryszone głupiutkie panienki ;D, ale to chyba kanon. Większość portretów nie grzeszyła inteligencją i głębią, cóż, to tylko odcisk osoby albo kompletne zmyślenia, magia, a nie prawda.
Nie wiem, czy cokolwiek się nadaje, ale może przynajmniej coś natchnie.]
Edgar Fawley
[Haha czytasz mi w myślach, bo właśnie po przeczytaniu karty od razu pomyślałam, że mimo różnicy wieku Louis będzie zachowywał się bardziej jak nadopiekuńczy starszy brat i za plecami Dominique będzie się upewniał, że cała męska część Hogwartu rozumie przekaz nie zbliżajcie się do Minnie :D Skoro podrzuciłaś pomysł to postanowiłam nam zacząć i mam nadzieję, że wszystko jest w porządku! <3]
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że twój eliksir znowu omal nie doprowadził do katastrofy. Spotkajmy się o 17 w bibliotece. Minnie.
P. S. Przyniosę dyniowe paszteciki, jeszcze cieplutkie, prosto z pieca.
Dominique z uśmiechem skończyła pisać i przekazała zwitek pergaminu szóstorocznej Gryfonce, która obiecała przekazać wiadomość Louisowi. Tak naprawdę nie planowała uczyć brata Eliksirów, choć zdecydowanie potrzebował korepetycji również w tym zakresie; był to jedynie pretekst, aby ściągnąć go do biblioteki i zmusić do zapoznania się z tajnikami skomplikowanej, francuskiej gramatyki oraz odpowiedniej wymowy słówek, nie mogła jednak przyznać się do prawidłowego powodu wizyty, bo wtedy młody Weasley zarzuciłby ją milionem powodów, dla których nie uda mu się dotrzeć na miejsce spotkania i nawet łapówka w postaci pachnących, świeżutkich łakoci nie byłaby w stanie go skusić do walki z ojczystym językiem rodziny Delacour. Niechęć Louisa do języka francuskiego łamała serce ich matce, ciotce i babce, a to z kolei negatywnie odbijało się na Minnie, która chciała, żeby wszyscy w jej otoczeniu byli szczęśliwi, dlatego posuwała się do różnych podstępów, aby przekonać Louisa do przyswajania kolejnych zagadnień. W tym wszystkim ukryte było jednak jeszcze głębsze dno, o którym wiedziała jedynie sama Dominique. Nauka francuskiego była ważna, lecz w rzeczywistości była zaledwie pretekstem do spotkań; podczas gdy w trakcie wakacji czy świąt Dominique widywała swojego petit frère nieustannie i choć czasami męczył ją swoją nieskończoną energią, pustka wywoływana jego nieobecnością po powrocie do Hogwartu była bardziej bolesna. Była na siódmym roku i większość czasu spędzała w bibliotece lub dormitorium, przygotowując się do zbliżających się wielkimi krokami owutemów, a choć nikt nie próbował nakładać na nią presji, robiła to sobie sama; Minnie nigdy nie rywalizowała z rodzeństwem, lecz obudziła się w niej potrzeba zdania egzaminów lepiej od Victoire, jakby w ten sposób wreszcie mogła udowodnić swoją wartość, nawet jeśli nikt w rodzinie jej z tej wartości nie odzierał. Z puchońskiego stołu w Wielkiej Sali obserwowała, jak Louie wcina jedzenie z taką prędkością, jakby się paliło, a później uciekał gdzieś z kolegami, pewnie planując kolejną przygodę. Z ciepłym, ale smutnym uśmiechem przystawała przed portretem Grubej Damy, prosząc ją, by zaopiekowała się jej bratem, nie odważyła się jednak nigdy poprosić o Louisa, nie chcąc mu przeszkadzać, bo niesiony żywiołem młody Weasley zawsze miał pełno spraw do załatwienia i wiele dziewcząt do oczarowania. Odkąd pamiętała, Dominique nie zwierzała się otwarcie ze swoich potrzeb czy bólu, głęboko w sercu zatrzymując własne pragnienia i marzenia, które nigdy nie wydostawały się na światło dzienne. Wykorzystywała więc wymówkę w postaci lekcji francuskiego, by ściągnąć brata do biblioteki, czule poczochrać jego jasną czuprynę i upewnić się, że nikt w Hogwarcie go nie krzywdzi (choć prędzej to Louie krzywdził biedne, zakochane w nim niewiasty, łamiąc im serca, ale tego Minnie zdawała się już nie dostrzegać; zresztą nie było w tym nic dziwnego, skoro sama nie dostrzegała rzucanych w jej kierunku, przeciągłych spojrzeń na korytarzach, a liściki z zaproszeniami do wspólnego wyjścia do Hogsmeade, szczególnie do Herbaciarni u pani Puddifoot, traktowała jak przyjacielskie zabawy, żyjąc we frustrującej dla jej adoratorów niewiedzy).
Na szczęście ich zwyczajowy stolik ustawiony przy ogromnym oknie pomiędzy dwoma regałami zapełnionymi książkami o historii magii w latach 1243-1568 był pusty. Mało osób doceniało fascynujące zagadnienia związane z Międzynarodową Konferencją Magów z 1289 roku czy średniowiecznym stowarzyszeniu czarodziejskich magów, dlatego Dominique nie musiała się obawiać, że ktoś im przeszkodzi. Zdążyła położyć skórzaną torbę na jednym z krzeseł i się przeciągnąć, kiedy ktoś dotknął jej ramienia. Puchonka wzdrygnęła się, a spomiędzy jej warg wydobył się krótki okrzyk; szybko cofnęła się, przerywając kontakt fizyczny z, jak się okazało, Justinem Rowley’em – jej kolegą z roku, z którym najczęściej była w parze w trakcie zajęć z Zielarstwa.
Usuń— Nie chciałem cię wystraszyć — odezwał się chłopak, pokojowo unosząc dłonie, jakby chciał pokazać, że więcej jej nie dotknie. — Cieszę się, że udało mi się złapać cię na osobności. Zastanawiałem się… Co robisz w ten weekend? Miałabyś ochotę wyskoczyć ze mną na piwo kremowe?
Dominique rozejrzała się dookoła spłoszona, jakby chciała się upewnić, że Justin naprawdę zwraca się do niej.
— Ja… To miłe, naprawdę… Ale ja… To znaczy… — jąkała się Minnie, kuląc się speszona, a na jej policzkach pojawiły się różowe plamy. Nie potrafiła wydukać z siebie odpowiedzi, ale jednocześnie chciała jak najszybciej pozbyć się chłopaka; z jakiegoś nieznanego jej powodu Louis zawsze wrogo odnosił się do jej kolegów i wiedziała, że nie będzie zadowolony, gdy usłyszy propozycję Justina.
urocza starsza siostra
[Cóż, poszukiwana otwarte, bo nie znalazł się żaden odważny! :D
OdpowiedzUsuńCo do pomysłu: jestem jak najbardziej za, żeby to w ten sposób rozegrać. Będzie śmieszniej!
Pomyślałam więc, że może Louis kazał komuś podać karteczkę z tym zaproszeniem na randkę, ale ten ktoś może źle usłyszał/zrobił to złośliwe (to już obojętnie w sumie) i w ten sposób Wynn dowiaduje się o tym spotkaniu i tak dalej. Oczywiście panna będzie podejrzliwa, ale przyjdzie, bo nikt przecież nie będzie sobie z niej robić jaj i co to za głupie pomysły żeby jej dopiec. XD]
WYNN
[Jaki on jest przecudowny! <3 Uśmiechałam się cały czas podczas czytania karty, no po prostu przesympatyczny pan. Bardzo podobał mi się fragment o tym, że wcale nie ma w sobie przebiegłości Ślizgona, no w ogóle. XD
OdpowiedzUsuńŻyczę Tobie i temu słodziakowi świetnej zabawy na blogu, a w razie chęci — oczywiście zapraszam do siebie! <3]
Caireann Byrne
[ Hah, spadasz mi jak z nieba z tym pomysłem na wątek, bo właśnie zastanawiam się nad tym, co zaproponować Dominique. A na pewno to, że jej braciszek okazał się zaczepny w kwestii rzekomego romansowania, którego nie było, stanowi dobry punkt zaczepienia :) Bo cóż, muszę na wstępie przyznać, że Alex to menda. I ledwo wyczuje o co Louis miał do niego pretensje, nie będzie próbował go uspokoić, a wręcz przeciwnie. Tak z czystej złośliwości zamieszałby, absolutnie się nie wypierając (i zarazem nie potwierdzając niczego), by jeszcze mocniej zaognić sytuację i podjudzić Weasley’a. Nie żeby miał coś przeciwko niemu, raczej po prostu, kwestia parszywego charakteru :) Jeżeli wszystko gra, postaram się jak najszybciej zacząć. ]
OdpowiedzUsuńUrquhart
[W pełni się zgodzę, że Louis, to fajny gość, dlatego bez zbędnego gadania zaproszę na wątek :) Razem coś wymyślimy jeśli masz ochotę :)]
OdpowiedzUsuńVictor/Gabriel
[ Słusznie, z tą skromnością. A zanim udało mi się stworzyć tą kartę, to cztery dni nad tym główkowałam, nie prosta była to sprawa, ale dzięki :)
OdpowiedzUsuńZdradzę Ci w sekrecie, że Larry ma chrapkę na siostrę Louisa, ale póki co wychodzi z tego jedynie nieudolne napastowanie, więc gdybyś kiedyś miała niedosyt wątków, to u mnie zawsze znajdzie się jakiś pretekst. ]
Lazarus
[ Postać widzę powitana już przez szerokie grono, no i kolejny Wesley! Klub Eliksirów też całkiem duże branie ma, więc ja tylko wpadnę skomentować wizerunek bo niemiłosiernie przypomina mi Jessiego Eisenberga, ale na pewno trafiony do tej postaci :> ]
OdpowiedzUsuńAmelia & Nath
[ Och, no to faktycznie nie ma co. Niech go Louise spierze w takim razie :) ]
OdpowiedzUsuńLazarus
Wynn się nie umawiała, tym bardziej jeśli chodziło o coś takiego jak randki. Nie była w tym zbyt dobra. Być może dlatego, że różniła się od swoich ładnych koleżanek? Nie nosiła sukienek, spódniczek ani innych tego typu łachmanów, wciskając się w przetarte jeansy i za duży sweter. To jej wystarczało.
OdpowiedzUsuńWięc kiedy dostała jakiś liścik, uniosła brwi, westchnęła pod nosem i przeczytała go z grymasem, jakby właśnie ktoś podłożył pod jej nos zgniłe jajko. Nie wierzyła w to, żeby akurat to do niej ktoś posłał to pożal-się-Merlinie zaproszenie, gdzie spotkanie, randka, czy co to w ogóle miało być, sugerowało, że cichy wielbiciel nie-Wynn-a-jakieś-innej-dziewczyny będzie czekać w najwyższej wieży w Hogwarcie.
Uznając to wszystko za pomyłkę — cóż, nie mogła być zła, ale kiedy o tym dłużej pomyślała, miała ochotę dorwać tego gnojka, który myślał, że ujdzie mu to płazem. Nienawidziła takich żartów i najchętniej wsadziłaby temu komuś różdżkę do gardła.
Ubrała swój najgorszy sweter, który już przeżył trzy lata, stracił swój czerwony kolor dawno, dawno temu, był przetarty i wisiał po Wynn aż do jej małych kolan. Potargała swoje włosy i zrobiła z nich falę. Najpierw chciała wcisnąć się w jakąś sukienkę i pokazać śmieszkowi, że ona również potrafiła być ładna, kiedy się postara, ale to wymagałoby jakiegoś zaangażowania, a Wynn szła tam jedynie dlatego, żeby złapać gagatka za kołnierz i nim mocno potrząsnąć.
— Ja pierdolę… — mruknęła do siebie pod nosem, widząc przy barierce nikogo innego jak Weasleya.
Mogła się tego spodziewać, w końcu chłopak był kimś w stylu podrywacza, a przynajmniej tak o nim słyszała. Z drugiej strony mało ją to obchodziło i do tej pory zamieniła z Gryfonem może z pięć słów.
— Ta, jasne. Jakby mnie to obchodziło z kim się spotykasz, Weasley — odparła, słysząc jak Louis próbuje się jej pozbyć. Sięgnęła w kieszeń po liścik i rzuciła w niego, a papier odbił się o czoło chłopaka.
— I następnym razem pilnuj swoich miłosnych spotkań, bo jak jeszcze raz dostanę takie coś, to nie będę tak miła jak teraz — dodała. — Nie żartuję. Nie mam zamiaru czytać takich głupot, więc albo dobieraj lepiej swoich posłańców albo zaproś kogoś osobiście, przegrywie.
Spojrzała krótko po jego twarzy i sięgnęła mimowolnie po różdżkę. Tak w razie gdyby Louis Weasley miał zamiar bronić się przed nazwaniem go przegrywem.
STARY, to znaczny Wynn
[*to znaczy Wynn! Ogólnie bardzo mnie rozbawiła ta reakcja: STARY. XD
UsuńJest bardzo dobrze, a nawet lepiej. :D Także nie mam o co krzyczeć! A Louis niech się nie przejmuje wkurwionym goblinem, ona tak ma!]
[Pewnie! Jeśli tylko chcesz mieć Louisa w szlafroczku... Wyobrażam sobie, wedle zdjęcia z karty, jak wychodzi taki czyściutki i pachnący Louie, złote pukle mięciutkie po myciu, jeszcze trochę wilgotne... No, wzór z Sevres młodzieńca, damessy z portretów by padły. :D Za zaczęcie byłabym bardzo wdzięczna!]
OdpowiedzUsuńEdgar Fawley
[Louis jest świetną osobą, aby zasilić grono zaufanych osób mojego Warda! :D Może być zarówno najlepszym przyjacielem, dalekim kuzynem, czy chociażby kimś kto chętnie oferuje korki z różnych przedmiotów, ewentualnie dostarcza potrzebne notatki z ubiegłych lat :D Także jestem w stanie sprezentować Ci wszystko, czego tylko potrzebujesz, poza negatywną aurą znajomości, ponieważ mój Victor już wystarczająco zła doświadcza ze strony członków rodziny i na obecną chwilę nie chce jeszcze tego pogłębiać :) Pomysł z małym spanikowaniem Louisa brzmi naprawdę dobrze. Victor uwielbia Qudditcha i z pewnością skorzystałby z weekendowego dnia wolnego od zajęć, aby nieco poćwiczyć, a jak wiadomo wypadki lubią chodzić po ludziach :D]
OdpowiedzUsuńVictor W.
[Nie wiem, dlaczego narzekasz, odpis jest cudowny! <3 Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci wspominanie o dzieciństwie, jak coś to krzycz!]
OdpowiedzUsuńDominique chyba nigdy równie mocno nie cieszyła się na widok brata, Justin nie wydawał się jednak być równie uradowany jego widokiem; wręcz przeciwnie, skrzywił się, jakby zjadł coś kwaśnego. Wcześniej Minnie poważnie rozważała ukrycie się pod stolikiem (paskudne przyzwyczajenie wyniesione z czasów dzieciństwa), ale teraz mogła odetchnąć z ulgą. W pierwszym odruchu chciała podejść do Louisa i schować się za jego plecami przed natarczywym wzrokiem Puchona, ale brat nie podszedł do niej, ramieniem obejmując Justina. No chodź tu, Louie. Nie zostawiaj mnie samej. zaklinała go w myślach. Louis może był zdolnym czarodziejem, lecz legilimencji jeszcze nie opanował (a przynajmniej ona o tym nie wiedziała), więc wciąż stał na swoim miejscu, ściskając ramię Puchona.
— Och, tak. Jasne, że możemy wybrać się we trójkę… Tylko teraz sobie przypomniałem, że profesor Macmillan zadał nam strasznie ciężkie wypracowanie z Transmutacji i nie dam rady w ten weekend… Ale myślę, że możemy się zgadać w przyszłości. Na pewno jeszcze się odezwę i wtedy dogadamy szczegóły, ale teraz muszę już lecieć. Przed biblioteką czekają na mnie koledzy. Tak, na pewno czekają. Fajnie było cię zobaczyć, eeee… Louis, tak? Do zobaczenia, Minnie. — I już go nie było. Dominique patrzyła w ślad za chłopakiem z pobłażaniem i nie odważyła się go uświadomić, że biedaczek w stresie pomylił przedmioty, Macmillan był w końcu nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią, nie Transmutacji. Nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu, kiedy Justin znikał pomiędzy półkami, kilka razy zerkając przez ramię, jego wzrok nie był jednak utkwiony w Puchonce, a w jej młodszym bracie, jakby chciał skontrolować, czy Louie przypadkiem za nim nie podąża. Nie spodziewała się, że ktoś może tak łatwo speszyć się w towarzystwie Louisa, w końcu był jej kochanym petit frère, a to, że dzieliła ich w gruncie rzeczy niewielka różnica wieku i jej brat ze słodkiego brzdąca z uroczymi dołeczkami w policzkach przeistoczył się w nastolatka o niezwykle intensywnym spojrzeniu, który w przebiegły sposób odwdzięczał się za wyrządzone mu krzywdy, zdawało jej się umykać. Bo to był Louie, który jako jedyny potrafił bezbłędnie wskazać aktualną kryjówkę Dominique znikającą z oczu dorosłym, gdy nadmierny chaos stawał się dla niej nie do zniesienia i potrzebowała znaleźć dla siebie azyl, w którym mogłaby uspokoić szybko bijące serce i łzy cisnące się do oczu; który zakradał się do jej łóżka z czekoladowymi ciasteczkami, kiedy pędząca gonitwa myśli nie pozwalała jej zasnąć; który bronił ją przed lokalnymi łobuzami wyśmiewającymi nadmierną wrażliwość Minnie oraz jej drobne dziwactwa. Kiedy nikt nie chciał się z nią bawić, Louis stał się wiernym towarzyszem jej wyimaginowanych przygód, choć musiało go denerwować to, że nie mógł dołączyć do własnych kolegów wzywających go do skakania po drzewach czy szukania złośliwych gnomów w wysokich trawach. Widziała w nim swojego jedynego sojusznika, a jednocześnie młodszego braciszka, którym powinna się opiekować, bo z ich dwójki to ona była tą bardziej odpowiedzialną i rozsądną. Czasami był nieznośnym dzieciakiem i nawet Dominique z nieskończoną ilością anielskiej cierpliwości miała ochotę go rozszarpać, ale urok Louisa zdawał się działać również na nią, a może właśnie szczególnie na nią, bo niezależnie od tego, co przeskrobał, wybaczała mu szybko i bez stawiania warunków, jednocześnie broniąc go przed ewentualnym gniewem ich opiekunów. Zdawało się, że to co w ruletce genetycznej z racji weasleyowskiego pochodzenia powinno równo rozłożyć się na trójkę rodzeństwa, przypadło głównie Louisowi, delacourowskie opanowanie oraz godność zostały przekazane Victoire, a Dominique była niepasującym elementem tej układanki, jakby ktoś złośliwie przerzucił puzzel z innego pudełka.
Ich rodzice zawsze w równy sposób dzielili się z trójką swoich dzieci miłością, lecz nietrudno było zauważyć, że ich zmartwione spojrzenia najczęściej kierowały się w stronę Minnie, jakby nie do końca wiedzieli, co powinni z nią zrobić. Czasami czuła się jak skaza na idealnym obrazie rodziny, ale wtedy przypominała sobie bajkę o brzydkim kaczątku, z której czerpała ogromną pociechę.
Usuń— Gdybym wiedziała, że wystarczy obecność Justina, aby wyciągnąć cię do Hogsmeade, już dawno zgodziłabym się gdzieś z nim wyjść — stwierdziła z lekkim rozbawieniem Dominique. Typowa Minnie, która nie dostrzegała, że kolega z klasy chciał pobyć z nią sam na sam, zamiast bliżej zapoznawać się z jej młodszym bratem. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, wpatrując się podejrzliwie w Gryfona. — Powinnam o czymś wiedzieć, Louie? Dlaczego tak się wystraszył? Uciekał przed tobą, jakbyś był ponurakiem.
Nie mogła sobie wyobrazić nikogo, kto mniej od Louisa przypominałby omen śmierci, ale wyraz zakłopotania i przerażenia na twarzy Justina dawał jej do myślenia. Czasami miała wrażenie, jakby ktoś otoczył wokół niej bańkę ochronną; często chłopcy, którzy wcześniej czekali na nią pod drzwiami sali, aby ponieść jej podręczniki albo oferowali jej łakocie, gdy zatopiona w nauce w bibliotece nie znalazła czasu na spożycie obiadu, nagle zaczynali ją ignorować, a widząc ją na korytarzu, zawracali lub przechodzili na drugą stronę, starannie omijając ją wzrokiem.
Minnie podeszła do stolika i wyciągnęła z torby pojemnik owinięty folią aluminiową, dzięki którym zatrzymywał ciepło dyniowych pasztecików.
— Twoje łakocie. Czyż nie jestem najlepszą starszą siostrą na świecie? — spytała, przysiadając na jednym z krzeseł. A później niby niewinnie dodała: — Nie dostałeś ostatnio jakiegoś listu od mamy?
najlepsza (i zupełnie nieświadoma) siostra
[Hmm, a gdyby tak spróbować wpakowania ich w jakiś szlaban? ;) Caireann lubi łazić po Hogwarcie w godzinach już mocno po ciszy nocnej, a Louis to chyba taki mały chochlik, więc może natknęliby się na siebie przypadkiem, akurat wtedy ktoś by ich zastał i kazał, nie wiem, porządkować jakieś papiery. Co sądzisz? ;)]
OdpowiedzUsuńCaireann Byrne
[Groźba nie była zawoalowana, a w pełni intencjonalna i nie była rzucana na wiatr, więc pamiętajcie, że sami się o to prosiliście! :D Wpakowałam nas już w szlaban, ale wymierzenie kary zostawię tobie <3 Mam nadzieję, że wybaczysz mi to trochę lanie wody, zaczęcia nie są moją mocną stroną :/]
OdpowiedzUsuńAddison uważała, że w gruncie rzeczy była niewinna; tym razem wcale nie szukała kłopotów, to kłopoty jak zawsze odnalazły ją w najmniej odpowiednim momencie, sprawiając, że zamiast cieszyć się piątkowym wieczorem w doborowym towarzystwie, najlepiej przy szklaneczce Ognistej Whisky wykradzionej z prywatnych zapasów woźnego, została zmuszona do zgłoszenia się do jednego z profesorów w celu odbycia szlabanu z Louisem Weasley’em. Osobiście uważała, że wybuch, do którego doszło w lochach w wyniku pechowego połączenia Dowcipnego Kociołka, Kieszonkowego Bagna i gumy balonowej, a który przyczynił się do oblepienia wszystkich uczniów, szafek, delikatnych fiolek, a nawet sufitu śmierdzącą, lepką mazią w kolorze jaskrawego różu, był zbiegiem nieszczęśliwych wypadków, z którym nie miała absolutnie nic wspólnego. A to, że jeden z nadmiernie uczynnych Gryfonów, który miał zdecydowanie zbyt długi jęzor widział ją kilka minut przez rozpoczęciem katastrofalnych zajęć przy stoisku, które normalnie zajmował Weasley, było zwykłym zbiegiem okoliczności. Na szczęście nauczycielowi nie udało się ostatecznie określić, kto był prawdziwym winowajcą, ponieważ zarówno Addie, jak i Louis mieli swoje za uszami, na odpowiednie reputacje pracując latami, dlatego w ostatecznym rozrachunku wylądowali na szlabanie razem. Gdyby to był jakikolwiek inny uczeń, Puchonka zapewne przyznałaby się do swojego udziału w efektownym przedstawieniu, po części po to, by zgarnąć dla siebie całą chwałę za ten wyjątkowo interesujący eksperyment, który sprawił, że szóstoroczni przedstawiciele domu Gryffindoru i Hufflepuffu spędzili długie godziny pod gorącymi prysznicami, szorując skórę do czerwoności, by pozbyć się pozostałości cuchnącego bagna, a po części po to, by niewinny uczeń nie cierpiał niesprawiedliwie z jej powodu. Miała jednak do czynienia z Louisem Weasley’em, który w przeciągu ostatniego miesiąca zdążył złamać serca tylu jej koleżankom, że Addison nie mogła po prostu stać z boku i się przyglądać. Sama właściwie nie rozumiała, co takiego miał w sobie Gryfon, że na jego widok żeńska część Hogwartu (a także kilku przedstawicieli płci męskiej) zaczynała wzdychać, wachlować się dłońmi, oblewać rumieńcami i omdlewać, choć niekoniecznie w tej właśnie kolejności; wiedziała jedynie, że Pokój Wspólny Hufflepuffu z przytulnego, pełnego śmiechu i radości miejsca przemienił się w fort zbudowany z mokrych, wysmarkanych chusteczek i litrowych pudełek lodów czekoladowych, ponieważ ona tyle dla niego zrobiła, a on nawet nie pamiętał jej imienia! Kiedy po raz kolejny spotkała grzejącą się przy kominku dziewczynę z młodszego rocznika, zawodzącą z powodu niejakiego Louisa Weasley’a, Addison postanowiła wziąć sprawy we własne ręce. Chaos lubił za nią podążać, jednak nikt nie był w stanie go powstrzymać, nawet matka Addie, która zdawała sobie w pełni sprawę z jej destrukcyjnych skłonności i nie spuszczała z niej oczu podczas rodzinnych wypadków, jednak także pani Hallaway nie potrafiła opanować daru córki do tworzenia wokół siebie zamieszania. Wystarczyło przypomnieć obie ostatni zjazd rodzinnego, podczas którego podkuszona przez kibicującego jej z boku starszego brata, stała się gwiazdą wieczoru, tańcząc na stole przy wtórze głośno dudniącego, najnowszego hitu zespołu o wdzięcznej nazwie Onyksowe Gargulce, z którego frontmanem zresztą obściskiwała się za kulisami po ich ostatnim koncercie. Jej cudowny występ skończył się jednak na przewróceniu zabytkowych świeczników, przez co ogniem zajął się bezcenny obrus wykonany z włosów demimoza, płaszcze kilku krewnych i sztuczna peruka ciotki Hildy.
Udało jej się wywołać taki zamęt, że zanim udało się ugasić pożar, wszystkie przygotowane przez skrzaty domowe potrawy były zwęglone i niezdatne do spożycia, peruka doszczętnie spłonęła, ukazując brzydką łysinę, przez którą i tak wszystkim odechciałoby się jeść, a jej matka tak zapowietrzyła się z wściekłości, że aż wylądowała w Szpitalu Świętego Munga i kolejny tydzień spędziła w czarodziejskim spa Madame Moreau, bo podobno dzięki wybrykom swojej córki postarzała się o co najmniej dziesięć lat. W zasadzie Kieszonkowe Bagno w kolorze różowej gumy balonowej wypadało dość niewinnie na tym tle.
UsuńW gabinecie pojawiła się oczywiście spóźniona, nigdy nigdzie nie była na czas i według matki na swój pogrzeb również się spóźni, z czym trudno było samej Addie polemizować.
— Przepraszam, psorze. Zatrzymały mnie sprawy niecierpiące zwłoki. — Ponieważ cytrynowy sernik prosto z pieca bez wątpienia był sprawą niecierpiącą zwłoki, o czym świadczył cukier puder widoczny w kąciku jej warg.
— W to nie wątpię, Hallaway — rzucił ironicznie mężczyzna z krzywym uśmiechem, bujając się na dwóch nogach od krzesła. — Przydzieliłem polecenia Weasley’owi, on cię o wszystkim poinformuje. Zmykajcie, zajmie się wami jeden z prefektów.
Addison niechętnie spojrzała na Louisa. Spędzenie kolejnych godzin w jego towarzystwie nie napawało ją pozytywnymi uczuciami.
Addie
[Cześć! Bardzo podoba mi się ten twój Louis. Szczerze rozbawiło mnie ostatnie zdanie w karcie i myślę, że to właśnie ono przypieczętowało moją sympatię do twojego Weasleya. Wszystkie znaki na niebie wskazują na to, że Molly i Dominique od dziecka utrzymywały bliskie stosunki, dlatego zastanawiam się, czy może z Louisem nie było podobnie. Co prawda różnią się pod względem charakterów i wieku, ale myślę, że mimo to Molly byłaby skłonna go polubić. Ewentualnie zdrowy rozsądek przesłania mi fakt, że zazdroszczę Louisowi bycia synem Billa, którego osobiście bardzo lubię. :/// Niezależnie od twojego poglądu na naszą dwójkę, życzę ci dobrej zabawy na blogu i samych ciekawych wątków!]
OdpowiedzUsuńMolly Weasley
[ No to bez zbędnego przedłużania :) Wykorzystałam tu akurat informacje z innego wątku, ale nie sądzę by jakkolwiek to psuło dynamikę u nas. Tylko informacyjnie podaję. ]
OdpowiedzUsuńMożna by powiedzieć, że Alexander buszował w Dziale Ksiąg Zakazanych z równie dużą częstotliwością co w pozostałych zakamarkach szkolnej biblioteki. Lata wprawy i regularnego łamania zasad szkolnych sprawiły, że zakradał się tam bez większych obaw nakrycia, doskonale znając sztuczki i sposoby, które pozwalałyby mu na uniknięcie przyłapania. Było równo dwadzieścia siedem minut po północy, gdy lawirował między regałami zawierającymi przepisy na niebezpieczne mikstury, o który nie będą się nigdy uczyli na zajęciach, teoretycznie nic nie powinno pokrzyżować mu planów. Prefekci smacznie spali – niezależnie od tego jak bardzo zrzucano na nich obowiązek trzymania porządku w szkole, nikt nie zmuszał nastolatków do patrolowania korytarzy w godzinach nocnych. Tak więc jedno zagrożenie z głowy. Jeżeli natomiast chodzi o nauczycieli, to już jakiś czas temu zorientował się, że funkcjonuje grafik pełnionych dyżurów. Wystarcczyło wyciągnąć informacje z obrazów i od Irytka, a także odrobina własnych obserwacji, by rozpisać w jakich porach który nauczyciel krążył, a także jaka była jego standardowa trasa. Nic specjalnie wyszukanego, potrzeba tylko odrobinę umiejętności logicznego łączenia faktów… Poza tym był jeszcze woźny. On urozmaicał sobie ścieżki, niekoniecznie trzymając się jednej, charakterystycznej. Ale tym, co było niezmienne, był jego nawyk zaglądania do kuchni mniej więcej o wpół do pierwszej w nocy na podjadanie. Jako, że szkolna kuchnia mieściła się poniżej Wielkiej Sali, a biblioteka rozciągała na trzecim i czwartym piętrze… Urquhart mógł być pewny, że zdąży zajść do odpowiedniego regału, zabrać interesującą go książkę i nikt go nie przyłapie. Zawsze były jednak okoliczności co do zasady nieprzewidywalne, z którymi należało się liczyć i mieć na ich wypadek przygotowany plan ucieczki… I jedną z takich komplikacji było przeoczenie, że akurat fragment jego rozmowy z panną Harlow, kiedy to deklarował, że jeszcze tej samej nocy wybierze się do Działu Ksiąg Zakazanych, został podsłuchany przez pewnego ktosia. Ktosia, który – czego Alexander był błogo nieświadomy – miał ochotę uciąć sobie z nim pogawędkę. Na razie jednak, przekonany, że wszystko idzie po jego myśli, skierował swoje kroki do opuszczonej alejki; pilnował by na pewno jego różdżka nie oświetlała zbyt mocno spowitego w mroku pomieszczenia, dając jedynie taką poświatę, która pozwalała na odczytanie nazw na grzbietach. Odszukanie tego, po co tu przyszedł, nie zajęło mu więcej niż kwadrans. Usiadł na podłodze i po odnalezieniu odpowiedniej receptury, skopiował jego treść; nie zamierzał ryzykować, że ktoś go nakryje z książką poza biblioteką. Poskładana karteczka wylądowała w jego kieszeni, w ogóle nie zwracając na siebie uwagi. W ten sposób, jeżeli nawet zostanie przyłapany, nikt nie udowodni mu, gdzie był i co nielegalnego porabiał. Nie chcąc tracić ani chwili dłużej, ruszył do wyjścia z biblioteki. I wtedy właśnie sprawy się nieco skomplikowały.
Był już przy drzwiach, na otwartej przestrzeni, gdy dojrzał męską sylwetkę, idącą w jego kierunku. Zwolnił kroku, doskonale wiedząc, że się nie schowa, bo już został przyłapany. Wytężył jednak wzrok, a z każdym krokiem obaj młodzieńcy zbliżali się do siebie. Gdy łuna z różdżki Alexandra oświetliła twarz drugiego z uczniów, mógł odetchnąć z ulgą. Żaden nadgorliwy prefekt, ani nie mogący spać po nocach nauczyciel. Przypatrując się bardziej, rozpoznał w nim Weasley’a. Ale na Merlina, za nic nie potrafił stwierdzić którego dokładnie. Było ich w tej szkole tak wielu, że wrzucał ich zazwyczaj do jednego worka, nie przejmując się rozpoznawaniem kto jest czyim bratem, a kto czyją kuzynką. Nie miał jednak zamiaru przeszkadzać Gryfonowi. Wyznawał zasadę, że nie chce by ktoś wściubiał nos w jego poczynania i postępował dokładnie tak samo wobec innych. Dlatego też skinął jedynie lekko głową, nie odzywając się ani słowem i nie przerywając ciszy nawet krótkim pozdrowieniem.
UsuńUrquhart
[ Och, chodź zostań moim pierwszym Weasleyem, z którym porwę się na wątek. Energia naszych panów to istna mieszanka wybuchowa, aż chce mi się wymyślić im jakąś skomplikowaną historię. No chooodź, nie będziemy się nudzić :D A tak na poważnie, gdybyś miała chęci coś razem skrobnąć, odezwij się pod kartą, bo Twojemu Panu udało się skraść moje serduszko.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo czasu na pisanie, masy weny i samych cudownych powiązań! Baw się dobrze! ]
Freddie Weasley
Wynn go kompletnie nie rozumiała. Dlaczego był aż tak zdziwiony tym wszystkim? Przecież dobrze wiedziała, że miał w sobie to coś; że dziewczyny chętnie się za nim obracały i chichotały. I akurat to mogła jeszcze zrozumieć. Urok i te sprawy. Czasem jednak, ale tylko czasem, zastanawiała się nad tym, czy Weasley naprawdę to sobie cenił. Był przecież postrzegany przez większość za swoją buzię i skąd mógł być pewien, że któraś z jego fanek naprawdę szczerze go lubiła?
OdpowiedzUsuńBurkes miała z tym problem od niemal zawsze. Bycie pół-wilą i zrozumienie tego, że jest się trochę — delikatnie mówiąc — inną od zawiłych schematów, gdzie to owe istoty hipnotyzowały mężczyzn swą urodą i wdziękiem (bo noszenie za dużych ubrań było czymś, co zabijało owy urok i wdzięk. Kto w ogóle kiedykolwiek widział jej kolana?!). Wynn zdecydowanie więc uciekła od tych stereotypów i chyba robiła to dość specjalnie, obawiając się jedynie, że żaden chłopak nie będzie lubił jej za to, jaka właściwie była, a za to, kim była, a Burkes nie zniosłaby tej żałosnej iluzji uwielbienia.
Ale zdawało się jednak, że godziła się z tym w swoim własnym tempie. Miała przecież okazję do tego, żeby uwarzyć eliksir, który podobno miał nieco uciszyć tę naturę i byłoby po sprawie, ale Wynn zrozumiała, że to tchórzostwo, a przecież wiadomo było, że Wynn nigdy nie uciekała, gdy robiło się gorąco, więc bycie pół-wilą zmierzała potraktować tak samo.
— Louis, słonko — podjęła, nie rozumiejąc po cholerę się tak do niej zwracał, ale najwidoczniej to było silniejsze od niego — pomyślałeś kiedyś o tym, że te dziewczyny lubią Cię tylko przez Twoją twarz? Więc biorąc pod uwagę to, że jesteś jedynie ładnym kawałkiem mięsa to tak, jesteś przegrywem — dodała, uśmiechając się do niego złośliwe. — A moje koleżanki najwidoczniej mają coś nie tak z oczami, chyba za dużo siedziały nad kociołkiem.
Nie mogła się powstrzymać. Pewność siebie Weasleya była tak wielka, że niemal przytłaczała i Wynn naprawdę nie wiedziała, skąd on ją brał. To przez te wszystkie złamane dziewczęce serce? Zmierzyła go spojrzeniem, jakby doszukiwała się czegoś wyjątkowego, a kiedy wspomniał coś o gorących snach, parsknęła śmiechem, ale zamilkła, gdy Louis dał jej kuksańca między żebra, a zaraz potem uciekł. Zmrużyła oczy.
— Jedyne sny jakie mogłabym z Tobą doświadczać, Weasley — zaczęła — to takie, gdzie zostawiam Cię w Zakazanym Lesie. Musisz z tym przestać, naprawdę… Nie zachwycam się Twoją twarzą ani lewym profilem, bo zaraz pewnie powiesz, żebym spojrzała jeszcze raz, bo ten masz lepszy. Jesteś po prostu Louisem Weasleyem.
Schowała wolno różdżkę. Najwidoczniej nie miał zamiaru się odgrywać za to, co powiedziała, więc w tym momencie byli jedynie dwójką dzieciaków rozmawiających ze sobą w miejscu, gdzie jedno z nich czekało aż przyjdzie jego randka. Cóż, Wynn nie czuła żadnych wyrzutów.
— Nie wiem, czy powinnam ufać komuś, kto zakłada, że mam z nim gorące sny — mruknęła i przewróciła krótko oczami.
Nie wiedziała, co właściwie miałaby teraz zrobić. Pójść sobie i zapomnieć o całej sprawie? A może zostać, chociaż nie wiedziała, czemu miałaby tutaj siedzieć. Gdyby chociaż Weasley sobie stąd poszedł, mogłaby po prostu tutaj zostać. To był jej pierwszy raz, kiedy tak późno wspięła się aż do Wieży Astronomicznej. Zadarła głowę w górę i zerknęła po gwiazdach, nie rozumiejąc, dlaczego nigdy wcześniej nie zdecydowała się tutaj przyjść i nagle ją olśniło, dlaczego Louis wybrał to miejsce: gwiazdy miały być tłem do tych wszystkich mniej lub bardziej romantycznych rzeczy!
Wynn, zdecydowanie zołza, Burkes
[W sumie tak, myślę, że Carrie bez problemu mogłaby "znaleźć" sobie wrogów. Raczej przypadkiem, niż celowo, ale zawsze — a ona jest na tyle pasywna i nieśmiała, że nawet by z tym nie walczyła, co pewnie zachęcałoby potencjalnych rywali do wymyślania podobnych żartów.
OdpowiedzUsuńPomysł na wątek bardzo mi się podoba! ;) Chcesz zacząć czy może ja mam to zrobić?]
Caireann Byrne
Addison wolałaby, żeby to profesor dokładnie wytłumaczył jej przydzielone zadanie, bo nie zdziwiłaby się, gdyby Weasley postanowił ją okłamać i wysłać w sam środek Zakazanego Lasu, aby pożarły ją akromantule lub inne, równie przyjemne stworzonka mieszkające wśród drzew, które wypełzały dopiero po zmroku i z chęcią pokusiłyby się na kawałek żywego, jędrnego mięska. Nie miała jednak nawet jak się spierać, bo drzwi od gabinetu zamknęły się za nimi gwałtownie, a Louis wykorzystał tę okazję, by przyszpilić ją do drewna, choć łatwo mogła się wydostać z tej pułapki; wystarczyło kopnąć Gryfona w krocze, z czym nie miałaby najmniejszego problemu.
OdpowiedzUsuń— Nie wiem, o czym mówisz, Weasley. To nie ty skorzystałeś z Dowcipnego Kociołka, Kieszonkowego Bagna i gumy balonowej, aby stworzyć ten spektakularny wybuch w lochach? — spytała niewinnie Addison, ale jej zuchwały uśmiech i zdradzenie sposobu na stworzenie lepiącej, trudnej do usunięcia mazi w kolorze rażącego różu jasno wskazywały na to, kto był pomysłodawcą i wykonawcą tego niesamowitego przedsięwzięcia. Nauczycielom bowiem nie udało się ustalić składu tak trwałej i klejącej substancji wymagającej długich godzin rzucania czarów, by usunąć jej pozostałości z sali do Eliksirów, tylko osoba stojąca za całą akcją znała szczegóły mieszanki, którą teraz intencjonalnie zdradziła Gryfonowi. Niech wie, kto go wrobił. Być może inni obawialiby się zemsty z strony Louisa, więc na jej miejscu chowaliby się w cieniu, do utraty tchu zaprzeczając, że mieli cokolwiek wspólnego z incydentem, który wśród zranionych przez Weasley’a Puchonek już przybrał adekwatne określenie Różowej Zemsty. Addie otwarcie prowokowała chłopaka, czując nawet drobny dreszczyk ekscytacji na myśl, że Louie spróbuje się na niej odegrać za odbywanie niesłusznego szlabanu i za godziny, jakie musiał poświęcić pod prysznicem, aby zmyć z siebie cuchnącą maź. Uwielbiała wyzwania i nie wątpiła, że okaże się on być dla niej godnym przeciwnikiem. Zamiast wyrazić jakąkolwiek skuchę, otwarcie kusiła go do przystąpienia do ich małej gry, która toczyła się już kolejny rok. Ich relacja ukształtowała się w ten sposób wiele lat temu, a choć z reguły jej przeciwnicy szybko stawali się przewidywalni i traciła początkową ekscytację, nikt nie stanowił dla niej tak ekscytującego wyzwania jak Louis Weasley. Z drobnymi przerwami w postaci chwilowego zawieszenia broni w Hogwarcie, kiedy olbrzymi nakład nauki odbierał im czas i energię na toczenie walki czy paktu zawieranego na czas wakacji, kiedy to Addison spędzała dwa miesiące pod dachem George’a i Angeliny, co nieuchronnie wiązało się z natknięciem się na Louisa przy okazji rodzinnych odwiedzin, od sześciu lat niezmiennie igrali sobie na nerwach. — Trochę szkoda. Liczyłam na to, że bagno tak oblepi ci włosy, że będziesz musiał ściąć całą swoją czuprynę. No i było ci całkiem do twarzy w różu. Wiesz, że pralnia jest blisko Pokoju Wspólnego Hufflepuffu? Możliwe, że następnym razem twoje szaty wrócą do pokoju w nieco innym kolorze. — Addie wzruszyła ramionami, pozornie niewzruszona tym, że chłopak blokował jej drogę i przebywał stanowczo zbyt blisko. No cóż, jeśli liczył na to, że ciepło jego ciała wywoła u niej rumieńce i omdlewanie to stanowczo się przeliczył.
Może tylko trochę zmiękły jej kolana, a jej serce nieznacznie przyspieszyło, kiedy kciukiem musnął kącik jej warg. Ale tylko trochę!
— A co, miałeś już jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Planowałeś złamać serce kolejnej biednej dziewczynie? — prychnęła Addie, mrużąc gniewnie oczy i był to jedyny znak tlącej się w jej wnętrzu złości oraz niechęci względem chłopaka. Dość otwarcie okazywała swoje antypatie, lecz zamiast pozwalać, by gniew przejął nad nią kontrolę, wolała pokonać Gryfona jego własną bronią. Nie miała zamiaru pozostać mu dłużna. Z czarującym uśmiechem oparła dłonie na jego barkach, a później niezwykle powoli przesunęła nimi po jego torsie, w dół brzucha, w ostatniej chwili skręcając i opierając je na wąskich biodrach Weasley’a.
— Serce łomocze mi z furii i obrzydzenia, bo pewien koszmarny dupek narusza moją przestrzeń osobistą — odparła Addison, ale choć jej słowa były ostre, jej głos pozostawał słodki niczym miód, kiedy delikatnie odepchnęła się od drzwi za swoimi plecami, jeszcze bardziej niwelując między nimi odległość. Wspięła się na palce u stóp, dzięki czemu ich twarze znalazły się na jednym poziomie, oddzielone o kilka centymetrów. — Zdradzić ci sekret, Weasley? — spytała cicho, kusząco przegryzając wargę. Ostrożnie przechyliła głowę, a jej usta muskały płatek jego ucha podczas mówienia: — Muszę cię rozczarować, nie jesteś w moim typie. Nie umawiam się z dziewczynkami. — Odsunęła się z cichym parsknięciem, mrugając figlarnie do Louisa. Jeśli oczekiwał, że tak niewiele wystarczy, by ją oczarować i wcielić ją do grona swojego oficjalnego fanklubu to grubo się pomylił. Prędzej Longbottom przestanie dorzucać Gryfonom niesprawiedliwie punkty, a dementorzy staną się symbolem niewinności i szczęścia niż ona zakocha się w takim idiocie jak Louie Weasley, choć nie sądziła, by jego przerośnięte do granic możliwości ego było w stanie znieść podobny cios. Do jego mózgu chyba nie docierało, że były osoby, które mogłyby nie darzyć go zbyt gorącą sympatią. Nie odpowiedziała na jego prowokację, kiedy zwrócił się do niej błędnym imieniem, choć musiała z całej siły się powstrzymać przed trzepnięciem go w tył głowy; wiedziała jednak, że specjalnie próbował ją tym wytrącić z równowagi, dlatego jedynie wywróciła oczami. Chodzili ze sobą na zajęcia od sześciu lat, a on nie był na tyle głupi, by nie zapamiętać jej imienia, zwłaszcza że często widywał ją także u dziadków Weasley. Wiele negatywnych słów przychodziło jej na myśl, kiedy była mowa o tym właśnie konkretnym Gryfonie, lecz głupi nie było jednym z nich. Louie był cholernie błyskotliwy i inteligentny, choć nie wszyscy dostrzegali w nim te cechy na pierwszy rzut oka. Addison wiedziała jednak, że nie można było lekceważyć jego sprytu.
Usuń— Boisz się iść przede mną? Jakie to słodkie — wymruczała Addison, opuszkami palców muskając jego policzek, kiedy go mijała i ze śmiechem ruszyła w kierunku cieplarni. Bez trudu rozczytała w zamiarze galanteryjny gest Louisa i poczuła, jak jej własna duma została mile połechtana. Splotła dłonie za plecami, nucąc pod nosem bliżej nieokreśloną melodię. Trochę kusiło ją, by specjalnie stawiać kroki wolniej, skoro chłopakowi tak bardzo spieszyło się na szlaban, ale stwierdziła, że woli mieć to już za sobą; im szybciej będzie mogła się pozbyć Louisa ze swojego otoczenia, tym lepiej dla niej.
— Ja pójdę po doniczki, a ty przynieś worki z nawozem — rzuciła Addison, znikając z oczu Gryfona, zanim zdążył zaprotestować. Niech się trochę pomęczy i pobrudzi.
kochana Addie
[Już ich uwielbiam<3]
[Co ten Louis? Niepoważny? Od razu do Zakazanego lasku chce się pchać? Matko Victor pewnie będzie go dręczył swoimi moralizatorskimi wykładami na temat zdrowego rozsądku, haha :D Oczywiście, że wraz z Victorem w kwestii samego pomysłu jestem na tak, zwłaszcza, że Zakazany Las niby takie oklepane pole wątkowe, a jednak można wyciągnąć, coś z tego coś znacznie więcej :D A przyjaźni naszych panów mniej więcej ile, by już trwała? Jak bardzo byłaby, to zażyła relacja? :D]
OdpowiedzUsuńWard
Często ludzie nie doceniali Minnie przez jej nieśmiałość, ale w gruncie rzeczy była najbardziej spostrzegawczą z rodzeństwa, tylko jej intelekt pozostawał ukryty przed rówieśnikami, podczas gdy Victoire robiła wszystko, by otoczenie dostrzegało jej błyskotliwość. Dominique wiedziała, że Louis starannie unika odpowiedzenia na jej pytania, próbując odwrócić jej uwagę, jednak nie zamierzała naciskać. Wychodziła z założenia, że gdyby to było coś ważnego, sam w końcu zdobyłby się na to, by jej wszystko opowiedzieć, a tak nie drążyła tematu, zrzucając dziwne zachowanie na karb jakiejś tajnej umowy pomiędzy chłopcami.
OdpowiedzUsuń— Tak, znamy się o szesnaście lat za dużo — podsumowała Minnie, dając chłopakowi lekkiego pstryczka w nos. Mało kto mógł ją oglądać z tej strony: zabawnej, radosnej dziewczyny, która również potrafiła się droczyć. Musiała komuś naprawdę ufać, by otworzyć się w ten sposób, a takie osoby mogła policzyć na palcach jednej dłoni. Przechyliła głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby uważnie studiowała twarz Louisa, po czym pokiwała z powagą głową, dochodząc do jedynej słusznej konkluzji: — Wiesz co, z prawego profilu wyglądasz jak ponurak, a z lewego jak wilkołak. Nie mam pojęcia, o jakiej idealnej twarzy mówisz — podsumowała, unosząc lekko brwi do góry. Wiedziała jednak, że jej nieszkodliwe przytyki nawet w najmniejszym stopniu nie wpłynął na pewność siebie jej młodszego brata, który chyba urodził się z przekonaniem, że jest najlepszy na świecie. Zazdrościła mu tego poczucia własnej wartości.
— Skoro ja jestem najlepszą siostrą na świecie to gdzie w tym wszystkim stoi Victoire? — spytała z lekkim rozbawieniem Minnie, opierając dłoń na podbródku. Paszteciki zniknęły w zawrotnym tempie; wystarczyło, że mrugnęła, a ciasta już nie było. Pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć w apetyt swojego brata, ale kiedy Louie był zadowolony, ona również była szczęśliwa i to jej wystarczało. Zwłaszcza kiedy prawił jej takie komplementy, od których w jej wnętrzu rozlewało się ciepło, wiedziała bowiem, z jaką niechęcią najmłodszy z rodzeństwa Weasley’ów opowiadał o własnych uczuciach, nie czując potrzeby uzewnętrzniania swoich myśli względem rodziny. Nie dało się jednak ukryć, że Dominique i Louis już dawno zawiązali koalicję przeciwko starszej siostrze.
— Mnie nie trzeba kontrolować — odparła z nutką wyższości Dominique, unosząc dumnie podbródek do góry i w tej chwili upodobniła się do Victoire chyba bardziej niż przez całe swoje życie, ale zaraz jej poza rozpłynęła się, kiedy zgarbiła ramiona i pochyliła głowę, wzdychając ciężko. Większość listów skierowanych do Louisa zawierała upomnienia i kolejne zakazy, stanowiąc nieskuteczne przypomnienie dla najmłodszego z rodzeństwa, że zamiast na kolejnych podbojach miłosnych (Fleur w tajemnicy zdradziła Minnie, że dostała sowę od pani Wadsworth, w której zaniepokojona matka opisywała, jak jej córka Romualda przestała jeść i spać, całe dnie wypłakując oczy w poduszkę, ponieważ Louie zgodził się z nią zobaczyć po zajęciach, ale nigdy nie pojawił się na miejscu spotkania, za to Romualda dostrzegała go przechadzającego się po Błoniach pod rękę z niejaką Ashton Salinger, jej koleżanką z dormitorium, co doprowadziło do rozłamu w ich przyjaźni) oraz planowaniu nieodpowiedzialnych psikusów powinien skupić się na nauce, bo zanim się obejrzy, znajdzie się na siódmym roku i będą czekały na niego egzaminy. Natomiast wiadomości skierowane do Dominique były przepełnione zupełnie innym rodzajem troski; miała siedemnaście lat, a jej rodzice wciąż pytali, czy miała bliskich przyjaciół, czy nikt nie próbował jej dokuczać, czy Louis często się z nią spotykał i namawiali ją na weekendowe wypady do Hogsmeade ze znajomymi, zamiast utrzymywać, że powinna się teraz w zupełności poświęcić intensywnemu studiowaniu zaklęć oraz eliksirów.
Wiadomości do każdego z rodzeństwa były przepełnione czułością, która zdawała się wręcz promieniować z pergaminu otoczonego wonią różanych perfum maman, ale Minnie najchętniej zamieniłaby się osobowościami z Louisem choćby na jeden dzień, by zamiast na pytania o swoje nieistniejące życie towarzyskie tłumaczyć się z podrzucenia łajnobomby do męskiej toalety na czwartym piętrze.
UsuńDominique omal nie zachichotała, zacierając rączki. Louie właśnie wpadł w pułapkę, jednak biedaczek chyba jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Pokiwała głową z pełną zrozumienia miną, jakby problem chłopaka był naprawdę ciężki i męczący.
— Widzisz, Louis, to mój ostatni rok w Hogwarcie. W przyszłym roku będziesz tutaj zupełnie sam i kto będzie wtedy dla ciebie rozszyfrowywał francuskie słówka? Dlatego musisz skorzystać z okazji, aby podciągnąć się z języka, zanim zostaniesz z tym zupełnie sam! A co jeśli mama zacznie ci wysyłać listy w całości po francusku i nie będziesz potrafił jej odpisać? Wiesz, jak bardzo będzie smutna, jeśli kontakt się urwie. Nie możemy do tego dopuścić, prawda? — No dobrze, być może nie powinna wpędzać swojego młodszego braciszka w poczucie winy, jednak zmuszenie Louisa do zrobienia czegoś, czego nie chciał, wymagało odpowiedniego podejścia i środków. Z Victoire porozumiewał się za pomocą krzyków i trzaskania drzwiami, rodzice załamywali ręce i kręcili głowami, wiedząc, że z uporem najmłodszej pociechy ciężko wygrać, ale Dominique… No cóż, miała swoje sposoby. Może nie była z nich szczególnie dumna, jednak należało dobrze znać swojego przeciwnika, aby zastosować odpowiednią taktykę, a ona znała Louisa. Może nie wiedziała, która dziewczyna obecnie siedziała mu w głowie, dlaczego upierał się przy Kole Eliksirów, choć wybitnie nie miał do tej dziedziny magii talentu i skąd wzięło się w nim zamiłowanie do bestii zwanej Popiołkiem, ale znała osobę kryjącą się pod tymi powierzchownymi warstwami. Poza tym była w końcu najlepszą siostrą na świecie, więc Louie nie mógł jej odmówić, prawda?
zaskakująco przebiegła siostrzyczka
Nie miał nic przeciwko ponoszeniu konsekwencji swoich czynów. Średnio to przyjemne, mało wyczekiwane, ale w pewien sposób sprawiedliwe i niosło swoisty ciężar, odstręczający przynajmniej w nikłym stopniu od popełniania kolejnych głupotek. Problem pojawiał się w momencie w którym przychodziło mu płacić za coś, co nie splamiło jego sumienia. Jak chociażby ta dwudziestopięciominutowa reprymenda od babci Drews, jakiej musiał wysłuchać jako sześciolatek, po tym gdy jego durny kuzyn wyjadł wielką dziurze w torcie czekoladowym z okazji urodzin dziadka i zrzucił winę na niewinnego Alexa. Miał od tego czasu swoisty uraz i wielkie poczucie niesprawiedliwości ilekroć próbowano go obarczyć czymś, czego nie zrobił. Bo bądźmy szczerzy – miał tyle za uszami, że naprawdę nie było trzeba dodatkowo wymyślać mu grzeszków. A dorobienie historii o jego rzekomych zażyłych relacjach z Dominique Weasley stanowiło raczej niezbyt udaną plotkę, w którą nikt o zdrowych zmysłach by nie uwierzył. Owszem, w ostatnich trzech tygodniach spędzili ze sobą zaskakująco dużo czasu i może faktycznie raz zdarzyło się, że nawet pożegnali się krótkim uściskiem, ale to tylko ze względu na ogromną wdzięczność Urquharta. Choć przez pięć lat jakie spędzili w jednej klasie nie zdarzyło im się nawiązać bliższej znajomości, to właśnie nie kto inny, jak Minnie przyszła mu z pomocą przy rozwiązywaniu drobnego problemu. Tyle, że każdy kto miał oczy i odrobinę obiektywizmy – czyli najwyraźniej grupa do której nie należeli co do zasady zazdrośni bracia – widział, iż ich relacja jest czysto koleżeńską, bez żadnych romantycznych podtekstów. Dlatego ostatnie czego się spodziewał, to że Louis Weasley (bo wreszcie rozpoznał który to był ze sławnej, zdecydowanie zbyt licznej rodzinki) będzie miał do niego o coś pretensje. Już prawie się mijali i każde z nich miało pójść w swoją stronę, gdy nagle jasnowłosy chłopak doskoczył do niego i chwycił go za bluzę, szarpiąc gwałtownie.
OdpowiedzUsuńDał mu mniej więcej trzy sekundy, zamierając niemalże w bezruchu. Tyle powinno w zupełności wystarczyć by Gryfon zrozumiał swój błąd i cofnął pośpiesznie rękę. Spojrzenie Alexandra nagle stało się twarde i wyraźnie zdradzające wkurzenie; dość by zasugerować, że Weasley igrał z ogniem i mógł się boleśnie sparzyć. Bo tak właściwie to nie bez powodu Urquhart na początku szóstego roku zrezygnował z grania na pozycji ścigającego i zdecydował się wybrać pałkę. Było coś cholernie relaksującego w sposobie w jaki pałka z impetem uderzała w tłuczek. Czuć drżenie zmęczonych ramion po tym, gdy w ciągu jednego treningu kilkadziesiąt razy brał solidny zamach i całą siłę przekazywał w odbicie… Uwielbiał to. Korzyścią o której niewiele osób wiedziało było ukojenie narastającej frustracji, jaką czuł odkąd przeszedł pierwszą przemianę. Och, Alexander zawsze był temperamentny, jednakże odnosił wrażenie, że wilcza natura lubowała się w odrobinie agresji… Ale trzy sekundy minęły, a Louis nie zrobił tego, co należało. Jeden szybki ruch ręką i wyprowadził krótki cios, uderzając lewym łokciem pod żebrami chłopaka. Nie na tyle mocno by zrobić faktyczną krzywdę, ale wystarczająco by to odczuł i puścił materiał bluzy. Urquhart wykorzystał tę chwilę i pośpiesznie wycofał się o kilka kroków, zaciskając mocniej dłonie na różdżce.
— Zaczniemy tą rozmowę od nowa… — odparł chłodno, nie spuszczając wzroku z prostującego się jasnowłosego chłopaka. Nie zamierzał postępować tak, jak by sobie życzył bezczelny Gryfon. Zamiast tego Alex szybko przeanalizował słowa Louisa i dodał dwa do dwóch. Kojarzył, że siostrami jego rozmówcy były Victoire i Dominique, a z oczywistych względów nie mogło chodzić o tę pierwszą. Z drugą z kolei faktycznie ostatnio spędzał sporo czasu, choć głównie w bibliotece. Gdyby pytanie zostało zadane w inny sposób, Krukon zaraz by uspokoił zdenerwowanego Weasley’a, tłumacząc, że nie dochodzi tu do żadnych niecnych zamierzeń i nie ma powodów do niepokoju. Może należało faktycznie tak postąpić, odłożyć emocje na bok i przypomnieć sobie, gdzie (i o jakiej porze) się właśnie znajdowali. To jednak nie wchodziło w grę przy jego przewrotnym charakterze. Leniwy, złośliwy uśmieszek wykrzywił jego usta, a oczy błysnęły zadziornie. — Może najpierw powiedz mi, która tak właściwie to twoja siostra, bo prawdę mówiąc potrzebuję większego doprecyzowania.
UsuńUrquhart
Zmierzyła go spojrzeniem i uśmiechnęła się pod nosem, próbując nie okazywać rozbawienia, gdy Louis dłonią potarł lewą stronę klatki piersiowej. To było dość zastanawiające, bo Wynn do tej pory myślała, że chłopak jest jedynie wypchaną powietrzem kukłą; a co za tym idzie, wcale nie umie być zabawny. Jakby jedyne, czym był, a raczej kim był, to bycie ładnym chłopcem, ale Wynn tak naprawdę mało to wszystko obchodziło. Dla niej Weasley mógł być nawet górskim trollem w różowej spódniczce.
OdpowiedzUsuń— Też nie wiem, czy powinnam Ci wierzyć, wiesz, że masz jakieś serce — stwierdziła, uśmiechając się do niego złośliwie, choć tym razem bardziej jak wredny skrzat. — Inteligencja, wrodzona charyzma i błyskotliwość? Jakoś do tej pory tego nie zauważyłam, a teraz jest mi chyba nawet głupio… a nie, jednak nie jest mi głupio, bo jeszcze nigdy nie byłam świadkiem ani Twojej inteligencji, charyzmy ani błyskotliwości, ale myślę, że zdecydowanie częściej używasz tylko swojej twarzy.
Wzruszyła delikatnie ramieniem, jakby miało to znaczyć, że tym razem nie jest stuprocentową zołzą. No, była nią może w osiemdziesięciu procentach, ale to te pozostałe dwadzieścia trzymały Wynn w miejscu, sugerując, że jednak nie warto wbijać różdżki w oko czarodzieja, bo co, jeśli różdżka wejdzie za mocno, a Wynn nie będzie mogła jej wydostać? Nie zostawiłaby przecież swojej różdżki w oku tego podłego, rudego podrywacza, więc skrzyżowała ramiona, a za duży sweter zmarszczył się brzydko.
— Ja i odurzanie Cię urokiem? — Pokręciła głową i znowu przewróciła oczami, tym razem bardziej sugestywnie, jakby jedynie się droczyła, ale zaraz potem dodała: — To niemożliwe, więc nie musisz się czuć… no nie wiem, zagrożony? Nie będę Ci kazać skoczyć z wieży. W najgorszym przypadku poproszę Cię ładnie, żebyś zgarnął za mnie szlaban.
Wynn nie wierzyła w to, że mogłaby kogoś w ten sposób zauroczyć. Przynajmniej nie aż tak. Do tej pory udało jej się to tylko raz (a może dwa?), kiedy potrzebowała od jednego chłopca informacji, ale nie była z siebie wtedy zbyt dumna, i to wcale nie chodziło o to, że Burkes nagle zaczęły podgryzać jakieś wyrzuty — o nie, po prostu wolałaby to zrobić przy użyciu pięści czy zaklęć, bo użycie uroku wili wydawało jej się naprawdę popieprzone i wcale nie podobał jej się maślany wzrok.
Jednak oddanie szlabanu Weasleyowi było naprawdę kuszące. Wynn już nie pamiętała, ile razy rzucano jej w twarz szlabanem, choć gdyby pomyśleć, ile razy jej się upiekło, wcale nie było tego aż tak dużo. Burkes zazwyczaj wychodziła z dziwnych, napiętych i naprawdę popieprzonych sytuacji cało, jak kot, który zawsze spadł po czterech łapach.
— Pięknie — przyznała. — Choć wątpię, żeby robiło to na Tobie jakieś wielkie wrażenie. Pewnie bywasz tutaj codziennie, zaciągając tutaj te biedne, naiwne dziewczyny. Co im wtedy mówisz? Że są wyjątkowe i od razu wpadły Ci w oko? — Przesunęła spojrzeniem jeszcze raz po nocnym niebie, nie mogąc nawet uwierzyć w to, jak ktokolwiek mógł brać poważnie słowa tego dupka.
Zaraz potem wbiła jednak wzrok w twarz Weasleya, uważnie lustrując jego policzki, czoło i kręcone włosy. Była ciekawa, czy przez to, że tak wiele razy używał Wieży Astronomicznej dla własnych celów, wykorzystując gwiazdy i nocne niebo, był już ślepy i nie doceniał tego, co naprawdę było tutaj piękne. Wynn nie należała do grona dziewczyn zachwycających się tym, czym się otaczało, ale nawet Burkes nie mogła oderwać spojrzenia od srebrnych punktów.
Kiedy wspomniał o pocałunku, zmarszczyła się mimowolnie. To zdecydowanie nie byłyby jej pierwszy pocałunek, choć uświadamiając sobie to w tym momencie, nie wiedziała, czy tego nie żałować. Pierwszy pocałunek z Olafem był po prostu czymś, co chciała już mieć za sobą i nie przeżywała tego jakoś szczególnie, a szczerze mówiąc, nie przejęła się tym w ogóle, stwierdzając, że lepiej mieć to już za sobą niż martwić się czymś tak idiotycznym jak pierwszy pocałunek. No i, Olaf był jej przyjacielem, nie łączyło ich nic wielkiego. Ale czy żałowała? Może trochę. Choć z drugiej strony Wynn nie zaprzątała sobie głowy takimi sprawami, będąc cały czas jak wiatr, który zapowiadał burzę.
Usuń— Nigdy nie będę się z Tobą całować. Żadnych pierwszych pocałunków czy co tam robisz ze swoimi dziewczynami — odparła twardo. — Poza tym nie doniosę na Ciebie Longbottomowi, myślisz, że byłabym do tego zdolna? Prędzej zrzuciłabym Cię z wieży niż w ogóle zaczęła truć o tym dyrektorowi. No i, nie uważasz, że gówno go obchodzi to, że jakiś Louis Weasley urządza sobie tutaj swoje schadzki? To musi być naprawdę interesujące, Weasley. Ty i Twoje miłosne podboje. Nawet gdy o tym pomyślę… robi mi się niedobrze.
Popatrzyła po chłopaku, nie wyobrażając sobie nawet, co faktycznie mogło się tutaj dziać, kiedy spotykał się ze swoją wybraną ukochaną. No, ukochaną akurat w ten wieczór, bo Wynn w ogóle wątpiła w to, żeby Weasley był w stanie się w jakimś poważnie zakochać. Wydawał się być oderwany od poważniejszych uczuć i chyba dobrze się bawił.
— Co do klątwy… to masz rację — stwierdziła. — Zastanawiam się nad tym, co najbardziej uprzykrzyłoby Ci życie, ale dochodzę do wniosku, że i tak zrobiłbyś z tego coś, co zachwyciłoby Twoje fanki, więc po prostu dam Ci żyć, może to one jakoś Cię wykończą.
Spojrzała w pustkę, naprowadzona przez chłopaka, nie spodziewając się zupełnie tego, że będzie podtrzymywać ich rozmowę. Liczyła, że po prostu sobie pójdzie, żałując swojej randki — i nagle Wynn olśniło. Podeszła do chłopaka i zacisnęła dłoń w pięść, podnosząc ją do twarzy najpiękniejszego chłopca w Hogwarcie.
— Jak komukolwiek powiesz o tym, że spędziłam tutaj z Tobą choć pięć sekund, naprawdę coś Ci zrobię — szepnęła zimno w jego stronę. Musiała stanąć po palcach, żeby dosięgnąć jego twarzy i wyrzucić szereg słów prosto w jego nos. Odsunęła się gwałtownie, zabrała pięść i stanęła obok, ale co najmniej dwa metry dalej od niego.
— Dziesięć pytań? — Uniosła brew i uśmiechnęła się mimowolnie, gdy wiatr rozwiał jej krótkie włosy i sprawił, że kosmyki załaskotały ją w powieki. Próbowała zebrać je za uszy, ale wiatr dalej bawił się wokół. — To miła odmiana — odparła. — Zazwyczaj to ja jestem mrówką… jakbyś nie zauważył, to nie jestem zbyt wysoka, więc zawsze muszę zadzierać głowę, żeby spojrzeć komuś w twarz.
W końcu wiatr się uspokoił, a Wynn od razu zaczesała włosy w tył.
— Dlatego chyba polubię tutaj przychodzić. Tak naprawdę jestem tutaj pierwszy raz o tej godzinie i nawet nie wiedziałam, że może być tutaj tak ładnie, choć myśl o tym, że wykorzystujesz to miejsce do obmacywanek, sprawia, że nie czuję się zbyt komfortowo — oznajmiła, posyłając chłopakowi znaczące spojrzenie. — To teraz moja kolej: naprawdę lubisz być w centrum zainteresowania tych wszystkich dziewczyn? Nie męczy Cię to?
Wynn, myśląca o tym, jak nie wbić komuś różdżki w oko
Był uprzejmy i byłby takim nawet wtedy, gdyby z natury nie leżało to w jego charakterze – spod jarzma wychowania w duchu savoir-vivre’u niełatwo się wyrwać. Był chłodny, lecz bardziej niż pod względem wyniosłego i pogardliwego separowania się od reszty to w stylu utrzymywania neutralnego dystansu społecznego i emocjonalnego. Był wreszcie wyprostowany, wiecznie, napięty jak struna i nie schylał karku nawet wówczas, gdy czuł, że powinien. Do buntu miał daleko, nikt normalny nie uznałby go za buńczuczną osobę, a mimo to koncept pokory znał tylko na papierze. Pokory w stanie czystym i w stanie wyższym, nie tej rozumianej jedynie jako zaprzeczenie głupkowatej pyszałkowatości i wywyższania się ponad innych – to akurat sobie przyswoił. Jednak w pełni świadome zaakceptowanie własnych braków i ograniczeń, pogodzenie się z tym, że czasem można tylko bezwolnie poddać się przemianom dziejów i drżeniu świata, przychodziło mu z trudem. A właściwie: nie przychodziło w ogóle.
OdpowiedzUsuńDlatego też ciężko by przechodził doświadczenie zawiedzenia się na sobie samym i oczekiwaniach – los szczęśliwie mu tego poskąpił; przynajmniej jeśli chodzi o kwestię bycia prefektem. To była naturalna kolej rzeczy, tak przynajmniej mu się wydawało: odpowiedzialny młody człowiek, w pewnych sprawach dojrzalszy od rówieśników, dobry uczeń, pomocny kolega, pracowity Puchon. W kim można było znaleźć lepszego kandydata? W wakacje przed piątą klasą próbował studzić własne nastroje i ojca, który napinał pierś z dumą zanim jeszcze sowa przyniosła list – ale wbrew swoim staraniom był przekonany, że otrzyma odznakę.
Otrzymał. Gdyby nie – silnie przeżywałby poczucie skrzywdzenia i tak jawnej, w swoim mniemaniu przynajmniej, niesprawiedliwości. Chyba odrobinę łagodniej stałoby się z niezostaniem prefektem naczelnym, bo przecież znał wysokie kwalifikacje kolegów z roku, z którymi miałby rywalizować. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że odznaki nie oczekiwał i że w razie jej niedostania coś w piersi by nie zakłuło. Z dobrym skutkiem dla ego i kondycji psychicznej – ponownie fortuna go oszczędziła.
Funkcja prefekta nie była zwieńczeniem jego starań – bo żadnemu z działań, których się podejmował, nie przyświecała li jedynie myśl o zostaniu prefektem. Niezależnie od tego: dla siebie byłby wymagający, dla innych uczynnych. Mimo wszystko chciał jej, doceniał i traktował odpowiedzialnie. Przywileje stały się tylko miłym dodatkiem, a łakomy kąsek pod postacią łazienki prefektów nic nieznaczącym…
Nie, to akurat nieprawda – akurat łazienkę cenił i pozwalał sobie na luksus długich kąpieli. Raz, że dawały ulgę ciału i napiętym przez cały dzień mięśniom, dwa, że zapewniały większą prywatność niż te brane w ogólnodostępnych łaźniach. Trudno było się dziwić, że ci, którym niedane było zaznawać takich wygód, tęsknie spoglądali w stronę wejścia, a co poniektórzy próbowali nawet wykrzykiwać losowe hasła. Zasady to jednak zasady, więc nie zdarzyło się, by Edgar Fawley komukolwiek udzielił dostępu.
Tyle że nie on jeden był w jego posiadaniu, więc od czasu do czasu ktoś musiał zdradzić hasło osobom niepowołanym. Na przykład Louisowi Weasleyowi, którego Edgar pewnego wieczoru przyuważył przy łazience prefektów – Gryfon najwyraźniej wypluskał się za wszystkie czasy, bo właśnie wychodził w puchatym szlafroczku, promieniejąc zadowoleniem. Sytuacja powtórzyła się kilkukrotnie i Edgar byłby machnął na nią ręką – zasady to zasady, to prawda, ale tutaj nikomu krzywda się nie działa – gdyby nie to, że chłopak z innych powodów poirytował Fawleya.
Wędrowanie po Hogwarcie ostatnimi czasy stało się istną gehenną – jeszcze niedawno nie uwierzyłby, gdyby ktoś próbował go przekonać, jakie drażniące głosy potrafią wydobyć z siebie hogwarckie portrety. Dzięki temu był co prawda bogatszy w wiedzę, ale również: bogatszy w bóle głowy. Dama z niuchaczem, z obrazu zawieszonego koło wejścia do biblioteki, posyłała załzawione spojrzenia i tuliła do siebie stworzenie tak mocno, że biedaczyna próbował czmychnąć z jej objęć i czasami mu się to udawało, a wtedy biegał po wszystkich płótnach.
Czarownice z Portretu zawodzących kobiet, zwykle pogrążone w żałobie, typowej dla bliskowschodnich rytuałów, nagle zaczęły szlochać w sposób mniej obyczajny – jak za niewiernym kochankiem. Wendelina Dziwnożna wyła wniebogłosy, na przemian złorzecząc i wyrzucając z siebie słowa pełne tęsknoty, i opowiadała, że żałuje, iż oplatające ją płomienie nie są w stanie strawić jej ciała. Greta Catchlove natomiast przeskakiwała z obrazu na obraz, wypatrując wśród uczniów ukochanej czupryny… A to był tylko początek listy.
UsuńWspólny mianownik był łatwy do odkrycia: wszystkie damy – bo z jakiegoś powodu były to jedynie kobiety – opowiadały o przesłodkim uczniu, który miał spędzać z nimi czas, prawić komplementy i mamić bajaniami (czyli, z perspektywy Edgara, obiecywać samosterowalne śliwki na Wierzbie Bijącej), prześlicznym Gryfonie, któremu doradzały, z którym dzieliły się wiedzą i któremu odrabiały prace domowe (niekoniecznie o tym wiedząc), przeuroczym blondynie, który wbrew swym słowom pewnego dnia zniknął. Imię jego: Louis Weasley.
Edgar oczywiście go kojarzył, choć żadnej relacji nigdy nie zadzierzgnęli. Urodą Louis cieszył się taką, że – jak można było podejrzewać – niejedną uczennicę nawiedził w marzeniach sennych. Edgar oczywiście nie był w grupie ryzyka, więc sny miał wolne od Weasleya; do czasu, tyle że kiedy pewnej nocy zawitał do jego umysłu, nie było to miłe przeżycie a koszmar przemieszany ze spazmami namalowanych dam.
Tak dłużej nie mogło być – trzeba było Louisa zmusić do konfrontacji z portretami. Okazja nadarzyła się niedługo później. Kiedy Edgar zobaczył, jak Louis znika za rogiem, podążył za chłopakiem i ujrzał, jak ten wchodzi do łazienki prefektów. Fawley znalazł wygodne miejsce, w którym przycupnął i rozpoczął cierpliwe czekanie na niesfornego Weasleya.
Jak się okazało – jakiś czas później ten sam go wywołał.
– Louisie. – Edgar kiwnął głową na przywitanie. – Dobry wieczór. Nie ukrywam się przed tobą, wręcz przeciwnie, czekałem. Bo doszły mnie słuchy, że ty z kolei się ukrywasz… przed kilkoma uroczymi damami, które się za tobą stęskniły.
Edgar Fawley
[Dziękuję za śliczne zaczęcie i przepraszam, że kazałam tak długo czekać na odpis! I wybacz, jeśli napisałam o kontaktach Louisa z portretami coś, co nie pasuje Ci do wizji – poprawiaj według woli oczywiście, Twoja postać! ;D]