Oh, you're a queen but I'm crowned

Fred Weasley II
17 kwietnia | VI rok | Gryffindor
Ścigający | Koło Transmutacji | Klub Pojedynków
dereń, włos z ogona testrala, 12 ½ cala, odpowiednio giętka
Duch czekający na niego w domu
Chory na optymizm magnes na ludzi. Pułapka na czarownice z wmontowaną opcją 'umiem tańczyć i gotować, jak bardzo mnie już kochasz?'. Najlepszy towar na półkach Dowcipów Weasleyów. Uwaga! Promocja! W pakiecie dorzucamy wiecznie nieułożone włosy i czarujący uśmiech. Zniżka na dodatkowe bonusy (takie jak: ogromne ambicje, cieplutka posada ścigającego w domowej drużynie czy też nadmierne troszczenie się o młodszą siostrzyczkę) dotyczy TYLKO I WYŁĄCZNIE uczniów i uczennic Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, którzy posiadają aktualne zaświadczenie o pełnionym przez nich obowiązku kształcenia się [zgodnie z nowo wprowadzoną ustawą - sprawdź sam! Dziennik ustaw nr 54 928]. Nie zwlekaj z zakupem! Zamów w przedsprzedaży już dziś, a otrzymasz od nas aż 23% zniżki na kolejny produkt!

...żartuję. Fred chciał tylko zwrócić na siebie uwagę.
Nie będzie żadnej zniżki.

Mówi się, że jest otwartą księgą. Podobno z jego twarzy można wyczytać wszystko. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie widział przepełnionego ekscytacją uśmiechu na jego twarzy tuż przed rozpoczęciem meczu Quidditcha. Iskry satysfakcji w oczach, kiedy udaje mu się po raz kolejny do perfekcji opanować skomplikowane zaklęcie na zajęciach transmutacji. Albo tej prowokująco uniesionej brwi, gdy ktoś odnajduje w sobie tyle odwagi, by rzucić mu jakieś wyzwanie. Tym właśnie żyje. I lubi myśleć, że w tych paru kwestiach nie ma sobie równych.

Jego mama żartuje, że szybciej nauczył się latać niż chodzić i może dlatego nikt nie miał mu za złe, gdy otwarcie mówił rodzinie o swojej niechęci do prowadzenia Dowcipów Weasleyów oraz marzeniu o dołączeniu do drużyny Strzał z Appleby tuż po ukończeniu szkoły. Zapałał czystą miłością do transmutacji, po tym jak na jednej z imprez zorganizowanych po wygranym meczu, na oczach wszystkich zamienił wodę w wielkiej wazie w najprawdziwszą whisky. Swoją drogą, tą drugą również darzy bezgranicznym uczuciem. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, są tylko trudniejsze do wykonania. Bez mrugnięcia okiem przyjmuje każdy zakład i równie chętnie takowe obstawia.

Bryluje w towarzystwie, urzeka swoim uśmiechem i poczuciem humoru, a na potajemnie organizowanych imprezach przemienia się w króla parkietu (czasami nawet i stołu). Nocami szwenda się po zamku w tylko sobie znanych celach, często wracając do dormitorium o świcie z zawadiackim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ma szerokie grono znajomych, niewiele osób dopuszcza jednak do siebie na tyle blisko, by mogły wdać się z nim w jakieś głębsze relacje. Zwyczajnie nie radzi sobie, kiedy w grę wchodzą prawdziwe emocje, nie potrafi się „domyślić”, nie załapuje aluzji. Woli gonić królika niż faktycznie złapać królika.

Od zawsze był kompletną nogą z zielarstwa, nieustannie się popisuje, a gdyby ktoś spytał go o jego najsłabszy punkt, bez wahania wytknąłby palcem swoją młodszą siostrę. Jest nadopiekuńczy, zbyt pewny siebie i przesadnie energiczny. Gryfon z krwi i kości. Tylko dorobić mu lwi ogon.

Powiedziałem, że Roxanne nie chodzi na randki.

POWIĄZANIA | DODATKOWE
___________
Odautorsko: Freddie w tej wersji wisiał na blogu już ładnych pięć lat (z przerwami, racja), a ja nadal nie nauczyłam się robić porządnych kart postaci! Shame on me!
Mimo wszystko ogromnie się cieszę, że mogę wrócić tu ponownie <3 Jestem ciekawa czy ktoś nas jeszcze pamięta, a jeśli nie, to przypomnę, że jesteśmy super kochani, chociaż mamy dużo roboty na głowie i czasem lubimy zwlekać z odpisami.
Kochamy skomplikowane powiązania i uwielbiamy wymyślać wątki, ale nie przepadamy za ich zaczynaniem. Faworyzujemy.
Dużo miłości możecie słać nam na maila: abyss.of.imagination@gmail.com lub GG: 46650538
Buźki użycza Cameron Dallas.

Wąteczki: Zabini, Addie, Riley, Neville, Roxanne

38 komentarzy:

  1. [No, powiem Ci, że takie ustawy, to ja mogę czytać hehehe
    Kochamy jak zawsze! Chodź, razem zawładnijmy Hogwartem, księżniczko! ❤]

    Zabini

    OdpowiedzUsuń
  2. [Fajny Fred, fajnie że koło transmutacji i kurde... zmienianie wody w wielkiej wazie w najprawdziwszą whisky, cóż, to mnie kupiło najbardziej. Kto nie chciałby się przyjaźnić z kimś kto sobie z wody robi alkoholen? :D Czemu ja o tym wcześniej nie pomyślałam...
    Also, ja napisałam już maila w sumie!]

    WYNN

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ja pamiętam! Ja pamiętam! Wybierz mnie, ja pamiętam! :D
    Dzień dobry! Oj tam, nie umiesz w porządne karty, ta jest bardzo porządna! Nie sposób się nie uśmiechnąć, czytając, jak zawsze fajny wyszedł Ci ten Fred (chociaż Nikola jest oburzony, że dla kolegi, z którym od sześciu lat dzieli dormitorium, nie ma zniżki). Jeżeli szukasz dla niego mniej lub bardziej bliskich znajomych, oferuję Nikolę na jedną z ofiar jego czarującego uśmiechu – pewnie jeszcze w pierwszej klasie nawet był zdecydowany nauczyć się latać na miotle, widząc, jak świetnie radzi sobie Fred (i, o matko, tego nie przewidziałam, ale widzę małego Nikolę wzdychającego po cichu do Freda, bo on taki cudowny, wszyscy go lubią, jest zabawny i tak ładnie się uśmiecha. od teraz Fred jest pierwszym męskim crushem Nikoli, i said what i said). Nikola chętnie się poszwenda po zamku, upije whiskey, a nawet założy o coś (zapewne o to, że jego siostra nie przepuści żadnego kafla podczas najbliższego meczu).
    Baw się z nim dobrze i jeśli masz chęci na coś szalonego, zapraszam!]

    Nikola K.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ja tego nicponia znam z poprzednich edycji bloga, i jak zawsze ujmuje mnie za serce jednakowo mocno. Jak już mówiłam na sb, zapraszamy do dyrektora na wątek, a tak na boku powiem że mam jeszcze kapitana drużyny, gdyby to miało dać szerszy wybór postaci do wątkowania.]

    Stansell & Longbottom

    OdpowiedzUsuń
  5. [Słodki on jest, niezły łobuz. Jak chochlik kornwalijski. Za ten uśmieszek Beatrix z radością pośle w niego tłuczka podczas meczu. Co do samej postaci Freda, zawsze lubiłam jego i Roxanne najabrdziej z młodego pokolenia HP. Taaakie pole do popisu. Twoja Interpretacja jak najbardziej przypadła mi do gustu. Jego opiekuńczość wobec siostry rozbraja mnie, zwłaszcza ostanie zdanie o nie chodzeniu na randki. Dobre zabawy życzę!]

    Beatrix Macnair

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Roxanne zabierze mu tego psa ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Nie ma problemu! Na szczęście pozycję najlepszej przyjaciółki już komuś wepchnęłam, więc nie ma problemu!
    Ah, wiem, co to znaczy, bo sama akurat piszę, wiec łączę się w bólu i powodzenia. <3
    PS. Dla Wynn to tylko rzeczy niedozwolone, więc czytanie w myślach jak najbardziej~]

    WYNN

    OdpowiedzUsuń
  8. [ No cześć, cześć ;) Sądzę, że Freddie musiałby założyć specjalny zeszyt, żeby nie pogubić się w tych wszystkich razach, gdy Mer ściągnęła brwi tylko i wyłącznie z jego powodu! Sama osobiście uwielbiam tak pozytywne i zakręcone postaci jak Twój Fred, a w dodatku jest Weasleyem… moja mała słabość. Tym chętniej pomyślę o jakimś wspólnym powiązaniu i wątku. Jeśli masz jakiś pomysł, to śmiało. Widzę, że nie tylko obydwoje grają w quidditcha, ale także mają niezłego fioła na punkcie transmutacji i uczęszczają na zajęcia dodatkowe z tego przedmiotu – czyli baza już jest, wiadomo że mają sporo okazji do spotkań ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  9. [Na dramy mam zawsze chęci! :D Miło mi, że przypomniałam ci dawny wątek i doskonale rozumiem - ja mam tak samo! Sentyment jest duży! Trzeba pogłówkować jaką dramę, żeby była na tyle duża, że cały Hogwart o niej wiedział! Wolisz tutaj ustalać czy na mailu/gg?]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  10. Poprawił ochraniacze na kolanach, rozglądając się spokojnie po szatni. Widział po kolegach i koleżankach wielki zapał do rywalizacji i pokazania, że to oni są (oczywistość!) najlepszą drużyną. Wspólne treningi teoretycznie nie były rzeczywistą rozgrywką, nie da się jednak ukryć, że przy spotkaniach z Gryfonami, Ślizgonom odpalała się niemal żądza mordu. Widział to po nich wszystkich, te napięte mięśnie, zdeterminowane spojrzenia. Uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że on dzisiaj będzie bawił się w zupełnie co innego – co nie zmieniało faktu, że i tak miał zamiar pokazać, kto tu doskonale potrafi posługiwać się pałką. Chwycił pewnie miotłę, puścił porozumiewawcze oczko do Macnair i ruszył razem z resztą na boisko. Nikt nie wiedział, jakie show miało się zaraz zacząć…
    Wyjątkowo jak na jeszcze dość wczesną wiosnę mieli całkiem ładną pogodę. Kiedy wyszli na boisko, Zabini musiał aż zmrużyć oczy przed słońcem. Zaraz jednak przyzwyczaił się do jasności dnia, tak różniącej się od przytłumionego mroku panującego w szatniach. Szybkim spojrzeniem obrzucił trybuny, na których znajdowała się zaledwie garstka zapaleńców, dzięki pogodzie wyjątkowo duża nawet jak na łączony trening Lwów i Węży. Jego jednak w tej chwili interesowała jedna osoba, którą zresztą bez trudu wypatrzył. Stała sama, oparta o barierkę, ewidentnie oczekując ciekawego treningu. Był niemal pewien, że żaden wychowanek Hogwartu nie spędził w okolicach boiska do quidditcha tyle czasu co ona, nie wsiadając nawet na miotłę. Leniwie zakręcił pałką, posyłając długie spojrzenie dziewczynie. Powstrzymał uśmieszek cisnący mu się na usta, kiedy jego uszom dobiegł przeciągły gwizd. Widownia z całą pewnością czekała na porządne widowisko, a Zabini nie miał zamiaru ich zawieść. Tym bardziej dzisiaj. Cóż, tego dnia był gotowy poszaleć.
    Instynktownie zwrócił spojrzenie na wyjście przeciwnej drużyny – klasycznie wychodzącej na boisko z eleganckim spóźnieniem. Uniósł prawy kącik ust w zawadiackim uśmiechu na dosłownie sekundy krzyżując wzrok ze swoim dzisiejszym najważniejszym przeciwnikiem. Fred Weasley. Zacisnął mocniej dłoń na miotle, ignorując trwającą mgnienie oka zmianę rytmu pracy serca. Miał czas do tego przywyknąć i teraz nawet na moment nie tracił panowania nad najdrobniejszymi mięśniami, utrzymując bez najmniejszego drgnięcia wszelkie noszone przez siebie maski.
    Kątem oka zauważył, że Weasley też przeczesał spojrzeniem trybuny. Dobrze, nie stchórzył. Na jego usta wypłynął pełen zadowolenia uśmiech. To będzie naprawdę ciekawy trening.

    ten ślizgoński głuptas

    OdpowiedzUsuń
  11. Pałkarz powinien mieć doskonałe wyczucie równowagi, być szybki, zwinny, silny i wielozadaniowy. Do tego ostatniego przydatna jest szczypta inteligencji i na tym większość kandydatów zwykle padała. Zabini z kolei uważał się za osobę ponadprzeciętnie uzdolnioną w kwestii wszechstronności i podzielności uwagi, co tego dnia – w jego wyobrażeniu – miało dać mu znaczącą przewagę. I to wyjątkowo nie tylko w kwestii samego treningu, bo tym razem miał znacznie ciekawszy cel.
    Pierwszego tłuczka posłał instynktownie. Pałka przecięła z gracją powietrze, a piłka pomknęła z zawrotną szybkością w stronę jednego z Gryfonów. Celnie jak zawsze. Zabini powolnie wyprostował się na miotle, jakby zrzucił z siebie jakiś ciężar. Pierwsze uderzenie zawsze napawało go zadowoleniem i dawało mu kopa energii, wyzwalając jej niesamowite pokłady. Pierwsze uderzenie zdawało się zwalniać jego wszelkie blokady – nie żeby rzeczywiście miał ich jakoś wiele. Pierwsze uderzenie pozwalało mu pozbyć się wszelkich negatywnych myśli i nerwów. Już wiedział, że wszystko pójdzie jak trzeba.
    Zlustrował wzrokiem boisko i aż parsknął śmiechem, widząc zadowolonego z siebie Weasleya przesiadującego sobie na obręczy. No na to by nie wpadł. Zaraz jednak zacisnął usta, przypominając sobie gwałtownie, co właściwie postawił sobie dzisiaj za cel. I wcale nie było to idealne trafianie w zadki gryfońskich ścigających – a może trochę szkoda. Pokręcił głową z rozbawieniem, prawie współczując pozostałym Gryfonom, że jeden z ich ścigających jest aż takim imbecylem.
    Pochylił się nad trzonkiem miotły, szybko obniżając lot i stale obserwując uważnie sytuację na boisku. Wciąż musiał pamiętać, by nie dać zanadto uszkodzić tłuczkom swojej drużyny. Wiedział, że Macnair – gdyby odpowiednio ją ostrzegł – byłaby w stanie przejąć niemal wszystkie piłki, ale był próżny. Nie chciał rezygnować z możliwości pokazania własnych umiejętności. Leciał tak nisko, że niemal szurał stopami (i pałką) po trawie, stale uważnym spojrzeniem śledząc najgroźniejsze z piłek. Pałkarze Gryfonów wyraźnie mieli gorszy dzień, chociaż Zab byłby skory stwierdzić, że u nich to dzień jak co dzień. Wbił wzrok w jedną z szalonych metalowych piłek, po czym gwałtownie poderwał miotłę ku górze (dzięki Merlinowi najnowszy model Pioruna był rzeczywiście najlepszą pod kątem zwrotności miotłą na świecie, inaczej strąciłby po drodze kilku zawodników – tych w czerwonych szatach, oczywiście). Z wdziękiem zatrzymał miotłę w pionie, niemal na równi z torem tłuczka, by pozornie bez najmniejszego wysiłku posłać piłkę w niebo. Dosłownie. Z zadowoleniem spojrzał w niebo, obserwując przez kilka sekund znikający punkt, po czym zgrabnie odgiął się na miotle, niczym mistrzyni pole dance. Zacisnął mocniej dłoń, oparł na trzonku bok stopy i z zadziwiającą gracją wykonał kilka obrotów wokół miotły, powolnie pikując w dół, w uszach mając świszczący wiatr i wyrazisty pisk Nancy. Nikt nie potrafi wydawać z siebie tak diabelskich odgłosów. Kilka metrów nad ziemią gwałtownie wyhamował, poziomując lot i elegancko dosiadając miotły.
    – Zabini, rusz ten swój szpanerski zadek do roboty! Prawie oberwałem!
    – Ćwicz uniki – odkrzyknął beztrosko, obrzucając szybkim spojrzeniem zirytowaną Krukonkę na trybunach. Zaraz jednak skoncentrował się na boisku na zaledwie kilka sekund łapiąc wzrok Weasleya, by zaraz skupić się na tych cholernych tłuczkach.

    taki performer
    może kiedyś zasłużycie na prywatny występ

    OdpowiedzUsuń
  12. Na początku była zafascynowane związkiem z Freddiem. W końcu nosił nazwisko jednej z najbardziej poważanych rodzin w całej czarodziejskiej społeczności! I od momentu, kiedy postanowili oficjalnie zacząć się spotykać wiedziała, że musi przyzwyczaić się do mierzących ją wzrokiem uczniów. Fred miał w sobie coś, co sprawiało, że trudno było przejść obok niego obojętnie. Nigdy nie uważała go za sławnego, ale na pewno za powszechnie lubianego i świadomość, że jest częścią jego życia, napawała ją stresem, ale też niezwykłą miłością. Mógł wybrać każdą, bo nie chciała uwierzyć, że była pierwszą osobą, z którą Fred zaliczył pierwszą bazę na imprezie.
    Rozmyślając o tamtej nocy, mimo wielu problemów i kłótni, które stanęły im na drodze, na twarzy pojawiał się jej uśmiech. Spontaniczność ich wyborów tego wieczoru sprawiała, że tęskniła za tamtymi czasami, kiedy nie musiała martwić się o drugą osobę. Kochała Freda. Albo przynajmniej pokochała z czasem, bo podstawy ich związku opierały się głównie na tym, że oboje przyjaźnili się z Addie i stwierdzili, że czemu by nie rzucić się z tym wszystkim na głęboką wodę i razem nauczyć się pływać. Tylko, że z czasem ona zaczęła się topić, a Fred nijak nie wiedział, jak jej pomóc. Nie winiła go, bo i jak mogłaby, ale często miała nadzieje, że jednak zauważy, że coś jest nie tak i spróbuje ją wesprzeć, bo tego właśnie potrzebowała od samego początku. Nie przejmowała się, kiedy zerkał ukradkiem na inne dziewczyny, bo myśląc, że Riley nic nie widzi, wydawał się jej niezwykle uroczy.
    Z każdym kolejnym miesiącem nie było lepiej, ale Riley nie chciała zerwać i Freddie z pewnością też nie bo i po co? Kłócili się, ale o błahostki, które nie były tego warte. Wciąż lubili spędzać ze sobą czas no i Addie była szczęśliwa, że jej najlepsi przyjaciele byli parą. No właśnie. Wydawałoby się, że wszyscy dookoła byli szczęśliwi ich związkiem, tylko nie oni. Riley była gotowa poświęcić własne szczęście, mając nadzieję, że to ich deska ratunku.
    Freda często nie było. Treningi do późna nie były problemem, bo sama była w drużynie quidditcha, ale kiedy kilka dni pod rząd mijali się przy posiłkach, bo on leciał już z kumplami na błonia, a ona dopiero zwlekła się z łóżka, bo zarwała nockę na odrobienie zaległych prac, Riley zaczęło być mało. Zbyt mało. Wtedy zaczęła dostawać listy i po raz pierwszy od wielu miesięcy ktoś naprawdę jej zaczął słuchać. Nie wiedziała z kim pisze ani jakie zamiary ma ta osoba, ale wieczorne rozmowy pomagały jej układać myśli przed snem i zastępowały jej nieobecność Freda. Nie chciała mu o tym powiedzieć. Nie chciała kolejnej sprzeczki, a przecież to było nic takiego. Zwykła niewinna korespondencja. A przynajmniej tak myślała. Fred w końcu znalazł jeden z wielu listów i niezwykle go to wtedy rozjuszyło. Riley udało się jakoś wybronić, ale widziała, że nie na długo.
    W końcu udało jej się złapać Freda pomiędzy treningami, żeby razem zjeść lunch. Specjalnie usiedli sami, aby nadrobić straconych kilka dni, kiedy gryfon przygotowywał się do zbliżającego meczu.
    - Dzisiaj też masz trening tak? Myślisz, że uda ci się szybciej wyrwać? Chciałabym w końcu mieć ciebie całego dla siebie i nie dzielić si tym czasem z resztą Wielkiej Sali – odparła, niby żartobliwie, ale z nutką goryczy w głosie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka chwil po tym do Wielkiej Sali zaczęły zlatywać się sowy. Riley nie spodziewała się poczty dzisiaj, ale ku jej zdziwieniu na jej talerz wylądował mały pakunek z załączonym listem. Myślała, że to Fred próbował być romantyczny, więc zaczęła z ekscytacją rozpakowywać prezent. W środku ukazał się magiczny dziennik snów, który upatrzyła sobie jeszcze w wakacje, ale na który nie miała już pieniędzy. Rozwinęła list i zaczęła go czytać z uśmiechem na twarzy, który zrzedł jej jak tylko doszła do podpisu, który nie był Freda. Spojrzała na niego i już wiedziała, że jest w niezłych kłopotach, bo kilka tygodni temu obiecała mu, że przestanie pisać z tajemniczym nadawcą.
      - Fred. Ja naprawdę przyrzekam, że to nic takiego! – zaczęła, kiedy Fred wyjął jej list z ręki i sam zaczął go czytać. Co ona najlepszego narobiła…
      Riley (a ilość słów to dokładnie 666, więc nawet diabeł pomaga przy dramie Hogwartu!)

      Usuń
  13. [Po pierwsze, wow, jaki Fred jest bezkoszulkowy!:) A tak poważnie, to aż się uśmiecham, jak czytam kartę, fajny z niego chłopak. Musiałam przesadzić w swojej karcie, bo Noel wcale nie jest aż taki smutny, na ogół wręcz sobie żartuje z ludzi, a jak mu się chce, to nawet imprezuje i knuje;) Wydaje mi się, że mogą stanowić z Fredem niezły piekielny duet, ale w pozytywnym znaczeniu. Fred może Noela wyciągnąć z łóżka i zmusić do aktywności. Jeśli masz jakiś konkretny pomysł, to wal śmiało, jak nie, to pomyślimy^^]

    Noel

    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedy kilka miesięcy wcześniej nauczyciel Zielarstwa poskarżył się na znikające mandragory, Neville nie wziął sobie zbytnio tej sprawy do swojego gryfońskiego serca. W końcu to nie w jego interesie było teraz dbanie o cieplarnie, nawet jeśli regularnie prowadził tam swoje Koło Zielarskie. Sprawa uległa zmianie, kiedy kilka tygodni temu, zajrzał do cieplarni z postanowieniem doglądnięcia świeżo dojrzewających upraw roślin wszelakich i z przerażeniem odkrył kilkanaście brakujących, jeszcze nie całkiem dojrzałych mandragor, w dodatku wyrwanych ze swoich donic z taką niedbałością, że zakrawało to niemalże na okrucieństwo, a przynajmniej w dyrektorskim, wyczulonym na Zielarswo, mniemaniu. Oporządził wtedy miesce zbrodni, zabezpieczając dodatkowo każdą cieplarnię praktyczne niewykrywalnym dla czarodzieja na poziomie ucznia, cichym czarem namierzającym. Ktokolwiek używał sobie na mandragorach, miał za to odpowiedzieć, nawet jeśli dyrektor Longbottom nie był pierwszym z profesorów do wymierzania kar.
    Na sygnał owego zaklęcia musiał niestety poczekać kilka kolejnych tygodni, więc kiedy w końcu go usłyszał, w pierwszej kolejności nie potrafił zidentyfikować co to takiego, ani po jaką cholerę tak właściwie to założył. Dopiero po kilku sygnałach, wymęczony ministerialną dokumentacją, dyrektorski umysł włączył właściwe trybiki, a on zerwał się zza biurka i wybiegł z gabinetu.
    Kolejny raz przyszło przeklinać mu rozmiary tego przeklętego zamczyska oraz fakt zakazu aportacji na jego terenie, który dotyczył wszystkich bez wyjątku. Musiał wreszcie coś z tym zrobić, zanim straci życie na tych wszystkich schodach.
    Dotarcie w okolice cieplarni zajęło mu dobre dwadzieścia minut, lecz nawet jeśli nie zastanie w żadnej z nich złodziejaszka mandragor, będzie mógł z łatwością namierzyć go za pomocą zaklęcia, które zastawił wcześniej.
    Obchodząc trzecią z kolei cieplarnie, stracił już nadzieję, na złapanie kogoś na gorącym uczynku, jednak łobuza zdradził nieuważny ruch i dźwięk tłukącej się glinianej doniczki. Neville rozświetlił mrok cieplarni szybkim Lumos, mrużąc jednocześnie oczy, przyzwyczajone do zapadającego już zmroku, zanim odzyskał ostrość widzenia.
    To, kogo zobaczył, przerosło jego najśmielsze oczekiwania, chociaż powinien być przygotowany. Weasleyów było w zamku równie pełno, jak Potterów i sprawiali tyle samo problemów, jeśli nie więcej niż ich rodziciele. A ten tutaj, był potomkiem jednego z największych huncwotów, jakich widział Hogwart, zaraz po pierworodnej czwórce.
    – Proszę, proszę. Czego innego mógłbym spodziewać się po synu Georgea, jeśli nie kłopotów. Co ty tu robisz Freddie i dlaczego niszczysz moje mandragory na litość Merlina? – wzrok Nevillea padł na wyjątkowo nieumiejętnie wyrwaną z doniczki sadzonkę mandragory, którą chłopak trzymał w ręce.

    w-sumie-mogłem-się-spodziewać-dyrektor

    OdpowiedzUsuń
  15. Addison niespokojnie rozejrzała się po sali balowej, upewniając się, że nikt z gości nie zwracał na nią uwagi, kiedy doprawiła swój sok dyniowy Ognistą Whisky. Osobiście uważała, że podobne połączenie smakowało paskudnie, ale musiała jakoś zamaskować kolor oraz zapach alkoholu przed matką, która zdawała się krążyć wokół niej niczym przyczajacz i tylko czekała na najmniejszy błąd z jej strony, aby rzucić się w jej stronę i ją pożreć. Addie właściwie nie mogła winić pani Hallaway, skoro podczas ostatniego zjazdu rodzinnego, podkuszona przez kibicującego jej z boku Freda, stała się gwiazdą wieczoru, tańcząc na stole przy wtórze głośno dudniącego, najnowszego hitu zespołu o wdzięcznej nazwie Onyksowe Gargulce, z którego frontmanem zresztą obściskiwała się za kulisami po ich ostatnim koncercie. Jej cudowny występ skończył się jednak na przewróceniu zabytkowych świeczników, przez co ogniem zajął się bezcenny obrus wykonany z włosów demimoza, płaszcze kilku krewnych i sztuczna peruka ciotki Hildy. Udało jej się wywołać taki zamęt, że zanim udało się ugasić pożar, wszystkie przygotowane przez skrzaty domowe potrawy były zwęglone i niezdatne do spożycia, peruka doszczętnie spłonęła, ukazując brzydką łysinę, przez którą i tak wszystkim odechciałoby się jeść, a jej matka tak zapowietrzyła się z wściekłości, że aż wylądowała w Szpitalu Świętego Munga i kolejny tydzień spędziła w czarodziejskim spa Madame Moreau, bo podobno dzięki wybrykom swojej córki postarzała się o co najmniej dziesięć lat. Dlatego tym razem została poddana pięciogodzinnemu praniu mózgu, podczas którego musiała wyrecytować z pamięci jakieś milion zasad, które nałożyła na nią pani Hallaway, licząc, że w ten sposób powstrzyma, a przynajmniej ograniczy szkody, jakie mogła wywołać Addie już samą swoją obecnością na weselu. A trzeba było przyznać, że (piąty? siódmy? Addison zgubiła już rachubę) ślub wuja Adalberta był bliższy wysokiej rangi spotkaniu politycznemu niż zwykłej zabawie. W tłumie mignął jej odpowiednik Ministra Magii z Afryki, rozpoznała też kilka głów departamentów z ich rodzimej organizacji, pojawiło się sporo tajemniczych przedstawicieli wywiadu, którzy mieli zapewnić bezpieczeństwo zgromadzonym gościom, którzy dzierżyli realną władzę w świecie czarodziejów. Oznaczało to jednocześnie, że zapowiadał się nudny weekend, bo zgodnie z jakimś starym zwyczajem, o którym nie miała pojęcia, ślub powinien ciągnąć się przez niemal trzy dni, od zachodu słońca w piątek do wschodu w poniedziałek. Pani Hallaway chyba liczyła na to, że Addison ugrzęźnie w szkole i nie będzie mogła uczestniczyć w weselu, na które zostało zaproszone ponad tysiąc osób do ukrytego na odludziu zamku, ale dostała specjalne pozwolenie od dyrektora, gdy ten usłyszał, że pojawi się także Christel Fraumi będąca współczesnym autorytetem w dziecinie zielarstwa. Chyba liczył na autograf, lecz nie zamierzała mu go dostarczyć, bo wyraźnie faworyzował Gryfonów, niezasłużenie przyznając im punkty! Wolałaby trafić na szlaban do woźnego niż spędzić weekend wśród pompatycznych krewnych zadzierających nosa i była pewna, że pod koniec przypominałaby wrak człowieka, gdyby Fred nie przyszedł jej z pomocą.
    Nawet pierwszoroczniaki wiedziały, że tam gdzie był Freddie Weasley, była też Addison Hallaway. Gdyby mogli, pewnie noce spędzaliby w tym samym łóżku i wspólnie chodzili do toalety; nie było rzeczy, której nie wiedzieliby o sobie i nie istniałaby taka siła, która mogłaby zniszczyć łączącą ich więź. Addie nie wierzyła w przeznaczenie, nie dopóki nie poznała Freda, który ją uzupełnił. Jakiś malutki fragment jej duszy przez całe jej życie pozostawał przy chłopaku i wskoczył na swoje miejsce w momencie, w którym oberwała tą cholerną śnieżką i rzuciła się na niego, by dać mu odpowiednią nauczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś mało spostrzegawczy uznałby ich jedynie za partnerów w zbrodni o podobnym poczuciu humoru i ciągotach do łamania szkolnych zasad, lecz w rzeczywistości Addie i Fred byli czymś więcej. Nikt nie był w stanie zrozumieć, jak głęboka nić porozumienia ich łączyła, jak wiele byli gotowi poświęcić i dla siebie zrobić, by zadbać o dobre samopoczucie i bezpieczeństwo tego drugiego.
      W tym wypadku Fred postanowił uciec z Hogwartu, przelecieć na miotle setki kilometrów w chłodnej, angielskiej pogodzie, odmrażając sobie to i owo oraz włamać się do prawdopodobnie najlepiej strzeżonego obecnie miejsca na świecie. I jak tu go nie kochać?
      — Gdzie się wybierasz? — Usłyszała lodowaty głos matki. Addison zaklęła w myślach, ale nawet nie drgnęła, odwracając się w kierunku rodzicielki z niewinnym uśmiechem. Nie zdradzała się łatwo ze swoimi planami.
      — Do łazienki. Chyba mogę się jeszcze w spokoju wysikać, prawda? Czy poślesz za mną tych dwóch goryli, którzy nie spuszczają ze mnie wzroku od wczorajszego poranka? — spytała z lekko bezczelną nutką w głosie, skinieniem głowy wskazując ochroniarzy, którzy faktycznie pilnowali, by Addison niczego nie przeskrobała. Kobieta nie zaszczyciła jej odpowiedzią, machnięciem dłoni ozdobionej rodowymi pierścieniami pozwalając jej odejść. Addie z trudem powstrzymała diabelski uśmieszek i omal nie pobiegła w podskokach do toalety, nie mogąc się doczekać spotkania z Fredem. Starannie zamknęła za sobą drzwi zaklęciem, jednocześnie na wszelki wypadek podstawiając klamkę znalezionym stojakiem na papier toaletowy, który wyglądał, jakby pochodził z XV wieku. Uchylenie okna nie było trudne, ale musiała cierpliwie wypowiadać zaklęcia, aby wygiąć kraty broniące dostępu do wnętrza. Kiedy w końcu jej się to udało, wychyliła się, próbując dostrzec znajomą sylwetkę w mroku nocy.
      — Fredericku Weasley’u, jesteś tutaj? Bo jeśli znowu się spóźniasz to na Merlina, powyrywam ci nogi z dupy — zagroziła teatralnym szeptem.

      Usuń
  16. [Powinnam była napisać, że różdżki są klikane, ale ostatecznie zapomniałam i tak już zostało. Dziękuję za powitanie i wszystkie miłe słowa. Jeśli miałabyś ochotę na taką relację, to jasne. Rzeczywiście to mogłoby być całkiem ciekawe, jeśli wziąć pod uwagę, jak bardzo się od siebie różnią. Możemy uznać, że znali się przed pójściem do Hogwartu, bo zakładam, że po Pokątnej na ogół (to jest nie przed początkiem roku szkolnego) nie biegają znowu jakieś tłumy dzieci, a coś trzeba ze sobą mimo wszystko zrobić, w czasie gdy inni pracują. Tyle że skoro Twój pan niespecjalnie jest zainteresowany Dowcipami Weasleyów i zakładam (jeśli się mylę, to mnie popraw) niekoniecznie spędza tam tyle czasu, ile Galen spędza w wakacje w sklepie Ollivandera, w Hogwarcie trafili do innych domów, i poza zamiłowaniem do transmutacji (choć chyba z zupełnie różnych powodów) niewiele ich łączy, to od tamtego czasu ich drogi się rozeszły. Co do wątku, przychodzi mi do głowy, że mogliby dostać do wykonania jakieś zadanie, powiedzmy niech będzie już z tej transmutacji, tylko że Galen swoim zwyczajem mógłby wszystko dosyć skomplikować (wyczytałby coś w jakiejś książce i doszedł do wniosku, że tak to jest najlepszy możliwy pomysł), a wraz z komplikacjami doszłoby do dziwnych pomysłów, jak sobie z nimi poradzić i włóczenia się po zamku po nocach.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  17. Życie Riley właśnie zaczęło się walić. Zanosiło się na większą kłótnię i nie wiedziała jak ich związek ją zniesie. Od kiedy Fred odkrył listy, wszystko zaczęło mknąć ku końcowi, na który Riley nie była pewna czy jest gotowa. W końcu nie wiedziała, czy chce zakończyć związek. Jedne co wiedziała, to że z pewnością nie chce go kończyć w Wielkiej Sali, gdzie ludzie gapili się na nich. Większość z nich umilkła, widząc Weasleya wrzeszczącego na puchonkę. Nie chciała się kłócić przy innych, ale innej opcji chyba nie było.
    Fred zawsze ją przerażał, kiedy był wkurzony. Wiedziała, że muchy by nie skrzywdził i nie pozwoliłby, żeby nawet jeden włos spadł z jej głowy. Nawet jeśli byli w połowie sprzeczki. To po prostu nie był ten sam Fred, którego widziała na co dzień. Nie był już czarujący i właśnie w takich momentach tracił swój wdzięk. Z drugiej strony RIley sama nie mogła się pochwalić byciem osobą spokojną. Przechodziła przez fazy.
    Faza Pierwsza
    Jego słowa wciąż odbijały się w jej głowie. Przecież musiał wiedzieć, że nigdy by go nie zdradziła… Tak, odpisała na kilka listów po ostatniej kłótni, jedynie po to, żeby spróbować się pozbyć tajemniczego nadawcy z jej życia, który zaburzył jej harmonię. Prosiła, żeby przestał, jednak listy przychodziły dalej. Nie wiedziała nawet z kim pisze i może w pewnym sensie fascynowało ją to wszystko, ale nie było to warte utraty Freda, szczególnie jako przyjaciela. Wiedziała, że może jej już nie wybaczyć. Nawet jeśli nie zrobiła nic złego. Czuła, jak łzy napływają jej do oczu. Próbowała je powstrzymać, ale w końcu się poddała. Spojrzała na chwilę na płonący list i sama nie wiedziała, jak miałaby to wszystko wytłumaczyć.
    Faza Druga
    Wargi zaczęły jej powoli drżeć. Nie mogła uzbierać myśli. Chciała coś powiedzieć, ale jedyne na co było ją stać to wpatrywanie się w Freda. Jej Freddiego, który jej nienawidził. To moja wina, powtarzała w głowie, ocierając co rusz łzy. Próbowała zebrać się w sobie i w końcu coś odpowiedzieć…
    - Fred… Ja… Ja nie wiem… Przecież wiesz, że nie potrafiłabym ci zrobić czegoś takiego! – wstała od stołu czując, że zaraz wszystkie emocje w niech wybuchną. Przestępowała z nogi na nogę, będąc cała w amoku. – Napisałam mu tylko, że ma przestać do mnie pisać! Ty jesteś dla mnie ważniejszy! – Łzy przestały jej płynąć i zastąpiła je panika, wraz z trudnością z oddychaniem. – Nie wiem kim jest, dobrze? Nie wiem i nigdy się nie dowiem, bo nie chcę! To już przeszłość! I uwierz mi, że żałuję, kiedy po raz pierwszy mu odpisałam. Wtedy… Wszystko byłoby takie jak wcześniej.
    Oddech powoli się normował, ale wciąż miała uczucie wielkiego ciężaru na sercu. Naprawdę nie chciała go stracić. Nawet jeśli nie było perfekcyjnie, to nie chciała go stracić.
    Faza Trzecia
    - Przestań Fred! – Była wściekła! Jak mógł posądzić ją o przespanie się z nim? Przecież wiedział, że Riley taka nie była! – Przestań wymyślać coś co się nigdy nie wydarzyło! Tak chcesz to wszystko rozwiązać? Oznajmiając całej szkole, że jestem cnotką? Może kurwą też!? – Chciała być spokojna, ale nie pozwoli, żeby ktokolwiek nazywał ją cnotką. – Spójrz na siebie. Jesteś zgorzkniały, bo jesteś zazdrosny. O kogo? Jakiegoś lamusa, który boi się własnego cienia i nawet nie podpisze się pod listem? Myślałam, że masz trochę wyższe mniemanie o sobie…
    Chciała, żeby to wszystko się już skończyło. Chciała pójść nad jezioro, podkulić pod siebie nogi i płakać przez kilka godzin. Musiała jakoś odreagować, ale nic nie wskazywało, że ich kłótnia była skończona.
    Wkurwiona Riley to moja ulubiona Riley <3

    OdpowiedzUsuń
  18. Musiał przyznać, że Fred wyglądał niezwykle hipnotyzująco, kiedy zwisał tak głową w dół z miotły. Kątem oka cały czas go obserwował, dla niezbyt uważnego widza sprawiając wrażenie, że jest zupełnie skupiony na grze i śmigających po boisku tłuczkach. Musiał chociaż sprawiać pozory, prawda? Nie bał się, że po jednym zawalonym treningu, Rathmann mogłaby stwierdzić, że się nie nadaje, zdjąć go czy co gorsza wyrzucić z drużyny. Miał ugruntowaną pozycję, a to w końcu nie był mecz, żadna ważna rozgrywka. Luźne spotkanie, więc dopóki nie dopuszczał, by jego drużyna została zbombardowana metalowymi piłkami, mógł sobie pozwolić na nieco szaleństwa. Nieco, które bezpardonowo przekraczał Weasley. Zabiniego niemal kusiło posłać w stronę Gryfona równie celny strzał jak ten Macnair, jednak nie lubił ułatwiać sobie zadań, a gdyby Fred zleciał z miotły – nie ma co ukrywać – zostałby na polu bitwy o wytrącenie z równowagi Nancy Taylor zupełnie sam. A co to za przyjemność z wygranego zakładu, jeśli zwycięstwo przyszłoby walkowerem? Starał się więc – zachowując chociaż resztki zdrowego rozsądku – zdziałać coś niesamowitego na miarę swoich dość ograniczonych pozycją możliwości. I nie stracić zupełnie głowy dla wyginającego się na miotle Weasleya.
    Nagle jednak wszystko się zatrzymało. Kiedy piłka wylądowała w rękach Krukonki, powietrze zawrzało od jęków i westchnień pełnych wyrzutu. Cholerny Gryfon. Zabini jednak w przeciwieństwie do wyjątkowo zgodnych zawodników, miał ochotę jedynie wybuchnąć śmiechem. Fred miał fantazję, nie dało się tego ukryć. Wchodząc z nim w wielokrotnie w pokręcone zakłady zdążył się o tym przekonać, jednak miał wrażenie, że tym razem przechodzi samego siebie. Cóż, tym razem Zabini musiał przyznać, został zdeklasowany, a najlepszym tego dowodem musiała być pełna zażenowania postawa Nancy Taylor, która to bezradnie stała z twarzą równie czerwoną jak trzymana przez nią piłka.
    Kiedy gładko wylądował na trawie, oparł pałkę o ramię i posłał Fredowi pobłażliwe spojrzenie, wyraźnie mówiące, że odegra się w trakcie drugiej połowy. Miał jeszcze parę niewykorzystanych błyskotliwych opcji (czy też fantazji na miotle), a wyjątkowo tego dnia było mu wciąż za mało wyrwanych z piekielnych czeluści krzyków Nancy.
    Zmarszczył lekko brwi, przyglądając się wyraźnie zażartej dyskusji kapitanów toczącej się zaledwie parę metrów dalej. Gdy tylko zauważył wyraźnie napiętą, pełną pretensji sylwetkę Rathmann, już wiedział. Odchylił głowę do tyłu, wydając z siebie pełen niezadowolenia jęk. Był pewien, że jednak tego dnia nie będzie mu już dane pokazać, co jeszcze potrafi wyczyniać z miotłą. „Druga połowa” treningu była odwołana. Pełen pretensji ton Amelii niosący się echem po boisku tylko go w tym utwierdził. Brawo, Weasley.
    ***
    Wyjątkowo szybko zebrał się po tym trwającym zaledwie kilkanaście, może kilkadziesiąt minut treningu. Tym razem nie miał cierpliwości do wysłuchiwania utyskiwania na temat „tych cholernych Gryfonów” i jak najszybciej chciał się wydostać z ciężkiej atmosfery panującej w szatni. Chłodny wiatr owiał jego twarz, działając odświeżająco. Oparł się o mur plecami kilka metrów od wyjścia z szatni, przymknął oczy i czekał na wiecznie niespieszącą się księżniczkę, rozkoszując się świeżym powietrzem i łagodnymi popołudniowymi promieniami lekko łaskoczącymi twarz.
    Na dobrą sprawę całkiem na rękę im było wcześniejsze zakończenie treningu. Zapasy mandragor dla błotoryja wyraźnie zubożały, więc mogli wykorzystać dodatkową chwilę na ich uzupełnienie. Albo bardziej zubożyć zapasy Ognistej ukryte pod siedzeniem forda. A na upartego mogli nawet pokusić się o zrealizowanie obu opcji.
    – Nie bardzo ci się spieszyło, co? – mruknął, leniwie unosząc powieki, kiedy jego spokój zaburzył odgłos kroków. – Ładna gra.

    potworek

    OdpowiedzUsuń
  19. [Cześć, dzięki za powitanie!
    Pomysł z Przysięgą Wieczystą był spontaniczny, ale myślę, że mogłaby ona dotyczyć Pokoju Życzeń, jakiegoś tajnego przejścia albo magicznego przedmiotu, który teoretycznie nie powinien znajdować się w Hogwarcie lub uczniowie nie powinni o nim wiedzieć/mieć do niego dostępu. W grę wchodzi też coś bardziej mrocznego, może podejrzenie o to, że ktoś z personelu para się czarną magią albo planuje coś złego?]

    Theo Garfield

    OdpowiedzUsuń
  20. [Ja to tylko chciałam się przywitać i wysłać pozdrowienia od Avalon! Miło widzieć te postacie i tych samych autorów. Od razu człowiek z przyjemnością wspomina stare lata! :)]

    obecnie Evan

    OdpowiedzUsuń
  21. [Poleciała sowa. Mam nadzieję, że dotarła ;D]

    Kate Avery

    OdpowiedzUsuń
  22. [Merlinie, jaki ten Fred piękny, mój biedny Louis chyba nabawi się kompleksów… Po przeczytaniu Twojej karty, to nie musisz mnie nawet jakoś specjalnie namawiać. Chcę wątek, koniecznie (i nieważne, że czasu wolnego w ciągu doby jest coraz mniej, chcę i koniec)! Nie wiem, czy ta ich nadmierna pewność siebie oraz energia nie rozniosą ostatecznie dormitorium albo i całego pokoju wspólnego, ale… kto by się tym przejmował.
    Kryje się coś konkretnego za tą skomplikowaną historią czy myślimy nad czymś wspólnie? :)]

    Louis Weasley

    OdpowiedzUsuń
  23. – Jeśli to jest sposób wyciągania Mandragor, jakiego uczą cię na Zielarstwie, to chyba powinienem zwolnić profesora, chociaż nie sądzę, żebym zatrudniał aż tak niekompetentnych ludzi – machnięciem różdżki posłał kilka świetlików do tkwiących na ścianach latarenek, a kiedy światło zalało cieplarnię, schował różdżkę, wtykając ją po szczeniacku w tylną kieszeń spodni i podszedł bliżej, z pewnym żalem przyglądając się sadzonce Mandragory. – Przecież ona jest jeszcze niedojrzała! Na litość Merlina, Weasley powinienem odjąć ci za to przynajmniej dziesięć punktów! – był już na tyle blisko, że mówiąc to, stukał swoim długim belfersko-wujkowym palcem w pierś Gryfona. – Ale nie zrobię tego, wiesz dlaczego? – nachylił się do nastolatka, chcąc powiedzieć, że gdyby lwy nie były tak bardzo w tyle za borsukami w Pucharze Domów, z pewnością dzisiaj straciliby swoje punkty, jednak nagle zmarszczył nos, porzucając tę myśl na rzecz innej. – Piłeś.
    Znał zapach i smak Ognistej tak dobrze, że to zdecydowanie nie było pytanie, lecz oczywiste stwierdzenie faktu. Natomiast zupełnie niezrozumiałym było dla niego, dlaczego u licha syn Georga upija się w szkolnej cieplarni, w dodatku niszcząc szkolne uprawy. Wytłumaczenie chłopaka, rzewna i wyjątkowo naciągana historyjka, na którą niedbały się nabrać nawet nie znając młodego Gryfona, również nie przyniosła nawet namiastki odpowiedzi.
    – Fred, nie zapominaj, z kim rozmawiasz. Przeżyłem wszystkie idiotyzmy twojego ojca, więc daruj sobie to wujkowanie i mydlenie mi oczu. Za gest mojej dobrej woli, który wyświadczę ci po starej znajomości, przyjmij, proszę to, że zastanowię się, czy nie powiadomić twoich rodziców o tym, nazwijmy to sobie, wybryku, a ty wyjawisz mi prawdziwy powód, dla którego włóczysz się po nocy po moich cieplarniach i kradniesz moje Mandragory.
    Zadziwiające jak łatwo przyszło mu nazwanie cieplarni i tego, co w nich swoimi, skoro od dawna już nie uczył, a one były własnością szkoły. Stare przywiązania do tego, co uwielbiał, były jednak wciąż żywe, no i nadal prowadził Koło Zielarskie, więc część upraw rzeczywiście wyszła spod jego rąk.
    Nie miał również problemu z tym że co drugi Weasley i każdy Potter nazywał go wujkiem w tych nieco bardziej prywatnych momentach, nie posiadając swoich dzieci, było to właściwie całkiem miłe, o ile nie wykorzystywali tego, by ułagodzić jego gniew, bądź przekabacić go na swoją stronę w sytuacjach, kiedy on rzeczywiście musiał zachować się jak dyrektor.
    Tym razem jednak był środek nocy, byli tutaj sami, a Fred zdecydowanie był jednym z tych dzieci krewnych i znajomych królika, który był w stanie wybłagać na Longbottomie rozgrzeszenie ze wszystkich grzechów, nawet tych najgłupszych.
    – Jak myślisz, co ja tu robię? Jestem dyrektorem tej szkoły, wiem kiedy ktoś coś kombinuje. Dodatkowo pilnuję, żebyś nie napytał sobie biedy, a wierz mi, nie każdy byłby tak wyrozumiały, widząc to – wskazał na butelkę Ognistej, jawny dowód na pogwałcenie wszelkich szkolnych zasad, doprowadzający do natychmiastowego wydalenia, jeśli zostało się przyłapany, rzecz jasna. – Więc? Co masz mi do powiedzenia młody człowieku?

    przybywam tempem ślimaka
    ja i moja osobista słabość do Freda nie pozwala mi go porządnie opieprzyć za chlanie po kątach, ale niech młody nie przegina pały!


    wujek

    OdpowiedzUsuń
  24. Imprezy w Pokoju Wspólnym Gryfonów nie były żadną nowością. Odbywały się całkiem regularnie, jako że Dom Lwa miał w zwyczaju świętowanie każdej najmniejszej okazji, takiej, jak chociażby zdobycie pięćdziesięciu punktów poprzez serię poprawnych odpowiedzi jednej z uczennic na lekcji eliksirów. Prawda była jednak taka, że większość uczniów dumnie noszących kolor czerwony na szatach po prostu lubiła imprezować. Smak Ognistej Whiskey Roxanne poznała już na trzecim roku, kiedy to jej braciszek wlał jej trochę do szklanki z sokiem, by następnie z wielkim uśmiechem przyglądać się krzywiącej się siostrze. Okazało się jednak, że stan upojenia dość szybko się jej spodobał i, choć w trzeciej i czwartej klasie Fred wciąż ją kontrolował, tak teraz pozwalał sobie na picie z nią, które często kończyło się obojgiem Weasleyów wymiotującym do toalety, zlewu, a nawet doniczki z drzewkiem w rogu Pokoju Wspólnego.
    Przezroczysta butelka właściwie sama przyfrunęła do jej lekko rozchylonych ust. To nikt inny, jak Stansell używał właśnie niezdarnie swojej różdżki, by z pomocą zaklęcia Wingardium Leviosa pijacko przekierować Ognistą do przyjaciółki, której większość palącego trunku wlała się do buzi, część jednak chlusnęła w brązowe oko Weasleyówny.
    — Aaaah! — krzyknęła ze śmiechem, krzywiąc się jednocześnie w grymasie spowodowanym zarówno bólem rogówki, jak i paleniem w gardle.
    Otarła oko rękawem swetra, który teraz wydawał się jej za ciepły. Jej wnętrzności gotowały się rozgrzane dobrze znajomą substancją, w większości składającą się z alkoholu podkręconego odrobiną magii i dziwnego eliksiru sprawiającego, że Ognista wchodziła znacznie mocniej niż mugolskie koktajle i szoty. Nie przejmując się zbytnio możliwą utratą wzroku (w końcu od czego mieli uzdrowicieli?), chwyciła za szkło i dopiła resztę Whisky, by następnie otworzyć szeroko usta i wystawić język, jakby chciała wszystkim pokazać, że faktycznie wszystko wylądowało w jej żołądku.
    Nawet nie wiedziała, kiedy została porwana na stół, jednak ktoś pociągnął ją ku górze za rękę, i w kilka sekund znalazła się ponad całym tańczącym tłumem, a obok niej szalenie tańczył jej brat.
    — EEEEEEEEJ! — wrzasnęła, pokazując na Freda palcami, po czym wykonując jedynie sobie znane ruchy taneczne, które, o dziwo, układały się w całkiem niezłą choreografię. — To ja nauczyłam tego kulfona tańca na miotle! — dodała, drąc się w stronę wiwatujących Gryfonów.
    Nawet nie wiedziała, co oni właściwie świętowali. Cały dzień sprzed imprezy umknął jej niczym nudny film. Zamiast tego jej umysł postanowił skupić się na ciekawych zawirowaniach w architekturze Hogwartu, których nigdy wcześniej nie zauważyła. A może były to jedynie wytwory jej wyobraźni? Zaśmiała się głośno, wskakując Fredowi na barana, nie planując jednak tego, że oboje wywalą się prosto w grupkę siódmoklasistów, zdecydowanie niezadowolonymi faktem, iż całe ich piwo wylądowało na podłodze oraz ich ubraniach. Gryfonka posłała im najszerszy uśmiech, jaki potrafiła, niewinnie flirtując z nimi z parteru w celu złagodzenia sytuacji. Była zbyt pijana, żeby przejmować się jakąkolwiek godnością człowieka, która w jej przypadku już dawno postanowiła opuścić pomieszczenie.
    — Dajcie spokój, chłopakiiii — przeciągała głoski, podnosząc się z podłogi i trącając butem ramię jęczącego Freda.
    Spoglądała na niego kątem oka, jakby liczyła, że wyratuje ją z sytuacji. Coś wydawało jej się, że żaden z poszkodowanych nie był nią zainteresowany, gdy nagle jeden z nich musnął jej rękę. Nagle zorientowała się, że wcale jej się to nie podoba, że jego dłoń była za duża, że to nie tę chciała trzymać. Schyliła się pod pretekstem podniesienia brata z dywanu, zbliżając twarz do jego ucha.
    — Fredziu, pomocy — szepnęła, a następnie czknęła mu prosto do przewodu słuchowego, wywołując pożądaną reakcję, bo ten podniósł się powoli, rozmasowując sobie czoło.

    Roxanne, która znowu potrzebuje braciszka na białym koniu

    OdpowiedzUsuń
  25. Addison omal nie dostała zawału, kiedy chłopak gwałtownie wynurzył się z ciemności na wysokości jej twarzy, nadlatując z zupełnie niespodziewanego kierunku. Aż sapnęła przez uchylone wargi, cofając się o krok i tylko dlatego, że szybko zasłoniła wargi dłońmi, udało jej się zdusić krzyk, który bez wątpienia wzbudziłby podejrzliwość stojących na straży przed toaletą, dwóch goryli. Zaraz jednak uśmiechnęła się szeroko; to był odruch bezwarunkowy, na widok twarzy Freddiego po prostu zaczynała się uśmiechać, nawet wtedy, gdy była na niego wściekła.
    Ty jesteś moim księciem na białym koniu? — spytała Addie z niedowierzaniem, ściągając brwi w wyrazie jawnej dezaprobaty. — Na jaja hipogryfa, liczyłam na kogoś przystojnego, błyskotliwego, z doskonałym poczuciem humoru… A dostaję ciebie?! — prychnęła, splatając dłonie na klatce piersiowej i lustrując go niezadowolonym spojrzeniem. No cóż, może była odrobinę bardziej marudna niż zazwyczaj, ale poczuła się urażona faktem, że jego miotła była dla niego w tej sytuacji ważniejsza. Z ociąganiem zrobiła krok do tyłu, dając mu nieco więcej potrzebnej przestrzeni i złagodniała dopiero wtedy, kiedy Freddie przyciągnął ją do siebie, szczelnie zamykając w swoich ramionach, które znała już na pamięć, podobnie jak jego bliznę na podbródku, której dorobił się podczas wakacji po drugim roku, kiedy wyrżnął w drzewo na miotle podczas rodzinnego meczu Quidditcha, bo zapatrzył się na młodą, opaloną czarownicę z nogami aż do nieba przechodzącą akurat przez pobliską łąkę. Jak zawsze Addie pocałowała jego bliznę na szczęście; wciąż pamiętała ten przeszywający duszę strach, bo upadek wyglądał naprawdę poważnie, Fred przez dłuższą chwilę nie odzyskiwał przytomności, a pół jego twarzy było zakrwawione od głębokich zadrapań pozostawionych przez ostre gałęzie. Nigdy nie bała się tak jak wtedy, bo była gotowa oddać wszystko, łącznie ze swoim życiem, ale nie mogła oddać Freda.
    Oparła policzek na jego klatce piersiowej, czując pod skórą miarowe uderzenia serca i zacisnęła palce na jego koszulce, jakby nie chciała go więcej wypuścić. Addie zadrżała, czując jego wargi na swojej skórze i dłoń swobodnie sunącą wzdłuż jej kręgosłupa. Byli najlepszymi przyjaciółmi, bratnimi duszami połączonymi więzami silniejszymi niż krew czy nawet romantyczna miłość, ale bliskość Freda nieuchronnie wywoływała u niej reakcję; był w końcu seksownym, pewnym siebie, charyzmatycznym chłopakiem, więc musiałaby skłamać, gdyby powiedziała, że nie odczuwała dreszczyku ekscytacji za każdym razem, gdy równie swobodnie przełamywali barierę fizyczności.
    Na szczęście Fred był też pełnym ignorancji debilem, który wiele razy udowodnił jej, że nie potrafi zbudować trwałego związku, dlatego zduszenie podobnych odczuć przychodziło jej zaskakująco łatwo. George i Angelina po cichu liczyli, że kiedyś ich syn i Addie uświadomią sobie, że przez te wszystkie lata mylili przyjaźń z głębszym uczuciem (jak to zresztą miało miejsce w ich przypadku, dopóki George nie zdecydował się zaprosić swojej przyszłej żony na Bal Bożonarodzenowy), a sama Puchonka często musiała mierzyć się z zazdrosnymi spojrzeniami byłych, obecnych i przyszłych (chwilowych) drugich połówek młodego Weasley’a, bo ich relacja była trwalsza, bardziej otwarta i zażyła niż większość jego pożal-się-Merlinie-związków. Ile razy słyszała już pytanie, czy między nimi na pewno niczego nie było? Ile razy wywracała oczami, ignorując kolejne uwagi, że kiedy uświadomią sobie, co do siebie czują, będzie dla nich już za późno? Addison zbywała podobne słowa tajemniczym uśmiechem lub chłodnym spojrzeniem, ponieważ nie miała zamiaru przed nikim tłumaczyć się z tego, co ich łączyło. Ludzie i tak by nie zrozumieli. Nigdy nie rozumieli ich więzi. Nie potrafili sobie wyobrazić tego niepokojącego uczucia, które powoli rozrywało ją od środka, jeśli zbyt długo nie widziała Freda; po prostu musiała być przy nim, a on musiał być przy niej, w przeciwnym razie oboje stawali się rozdrażnieni, kapryśni i złośliwi dla otoczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczyło kilka dni przygotowań do wesela, podczas których była odcięta od Freddiego, by to nieprzyjemne uczucie ponownie wpełzło pod jej skórę, wprawiając ją w stan rosnącego napięcia i zdenerwowania. Mogła się rozluźnić dopiero w momencie, w którym wtuliła się w jego tak znajome ciało i odetchnęła jego zapachem, który natychmiast ukoił jej nerwy. Nigdy nie powiedziała tego na głos, ale nie musiała tego robić, Freddie po prostu wiedział: potrzebowała go. On również jej potrzebował i nie miała, co do tego najmniejszych wątpliwości; może był szalony, ale nie przebyłby tak długiej drogi w kiepskich warunkach atmosferycznych dla uganiania się za druhnami. Był tu dla niej.
      — Ja wyglądam bosko, ale ty śmierdzisz — poinformowała go Addison, z niesmakiem marszcząc brwi i odpychając spoconego chłopaka od siebie. Bez słowa przejęła od niego flaszkę, pociągając dwa długie łyki alkoholu, który ostro zapiekł ją w gardle. Z ilością Ognistą Whiskey, jaką wspólnie spożywali, aż dziwne, że żadne z nich nie zamieniło się jeszcze w alkoholika, choć Weasley’owi chyba niewiele już brakowało.
      — Chciałabym — przyznała, wzdychając ciężko, z rozmarzeniem wspominając chwile spędzone w wytatuowanych rękach, które zdecydowanie wiedziały, co z nią zrobić. Oparła się plecami o ścianę łazienki, a złocisty płyn w butelce zachlupotał, kiedy nieświadomie zakręciła nią w powietrzu. — Ale to żadna kapela. Ściągnęli najnowszy znak wyrafinowania i mody, czyli niewidzialną orkiestrę symfoniczną. Jest dosłownie niewidzialna, Fred. Zastanawiałam się, czy to może czarodzieje w pelerynach niewidkach grający na instrumentach, jednak nie natrafiłam na żadne ciało, te instrumenty po prostu unoszą się w powietrzu i same grają. Próbowałam je zaczarować, żeby zaczęły grać prawdziwą muzykę zamiast te nadęte smęty dla staruchów, ale matka mnie przyłapała. Jest jak jakiś ogar piekielny, przez cały czas czuję jej gorący, śmierdzący oddech na karku — jęknęła Addison, bo ten brak wolności uwierał ją przez ostatnie godziny i pewnie będzie ją tak denerwował przez cały weekend. — Dlatego lepiej doceń to, do jakich środków musiałam się posunąć, żeby jej uciec i cię wpuścić. Mógłbyś spędzić cały wieczór, marznąc na dworze — poinformowała go, podchodząc do niego. Wierzchem dłoni dotknęła jego policzka, po czym z troską malującą się w oczach ujęła jego twarz w swoje ręce, próbując nieco ogrzać jego zmarzniętą skórę. — Wciąż jesteś zimny jak lód — mruknęła, przesuwając dłonie na jego barki i sprawnie je masując, aby przywrócić w nich krążenie i szybciej go rozgrzać. Kątem oka spojrzała na koszulę, którą wyciągnął w jej kierunku i aż zazgrzytała zębami ze złości.
      — Merlinie, jaki z ciebie jest szowinista! Dlaczego zakładasz, że skoro jestem dziewczyną, to znam się na zaklęciach domowych?! Spędziłeś tyle czasu u babki Molly i ktoś by pomyślał, że czegoś się wreszcie u niej nauczysz, a ty jesteś wciąż takim samym osłem! — zawołała, prychając pod nosem, w końcu jednak zmiękła. Bo kto mógłby się oprzeć temu słodkiemu uśmiechowi? — Masz szczęście, że udało mi się wykraść moją różdżkę z sejfu. Matka od razu po przyjeździe ją zakonfiskowała, bo, cytuję, „Addison Hallaway, jesteś moją największą porażką i nie mogę pozwolić, żebyś swoimi wybrykami zniszczyła ten ślub! — Jej radosny wyraz twarzy nieco przygasł. Być może pogodziła się z tym, że nigdy nie będzie ukochaną córeczką pani Hallaway, jednak jej słowa… wciąż bolały. Powtarzała sobie, że to nieważne, że miała państwo Weasley i Freda i to oni stanowili jej prawdziwą rodzinę, ponieważ sama ją sobie wybrała, lecz słuchanie, że była największą pomyłką swojej rodzicielki… Cóż, trudno było jej się z tym pogodzić.

      bff <3

      Usuń
  26. Ostatnie dni spędzone bez Freda były dla niej istną torturą, ale wystarczył jeden jego uśmiech i roziskrzone spojrzenie, jedno przytulenie i muśnięcie wargami, by zapomniała o całej tej nagromadzonej tęsknocie. Mogła być szczęśliwa jedynie wtedy, gdy miała przy sobie Freddiego, bez niego wszystko zdawało się tracić sens. Zajadała się wyrafinowanymi pysznościami, ale wszystkie smakowały jak popiół, kiedy nie mogła podzielić się swoją porcją z chłopakiem; nosiła piękne stroje, które wydawały się być spełnieniem marzeń każdej dziewczyny, ale nie podobały jej się, skoro Fred nie mógł jej w nich zobaczyć i zażartować z niedorzecznej ilości warstw materiału tworzących obszerną spódnicę; nawet dyskusja o rozgrywkach Quidditcha nie rozpaliła w niej charakterystycznej iskry. Tylko on to potrafił. Tylko jego potrzebowała.
    — Ostatnio ciągle wspominasz o moim wokaliście. Nie mów mi, że jesteś dalej o niego zazdrosny — prychnęła, choć trudno było jej się skupić, kiedy Fred wtulał policzek w jej dłoń, składając czuły pocałunek na jej nadgarstku. Cholera. O czym ona to..?
    — Już widzę, jakie to będzie dla ciebie wielkie poświęcenie. Wcale nie będziesz czerpał dzikiej przyjemności z odgrywania tej scenki, prawda? — podsunęła ironicznie Addie, wysoko unosząc jasne brwi, co sugerowało, że absolutnie nie uwierzyłaby w podobny obrót wydarzeń. Mieli w końcu swoją słodką tajemnicę, starannie skrywaną przed otaczającymi ich ludźmi. Nie potrafiłaby powiedzieć, kiedy to się zaczęło, kiedy niewinne sesje treningowe przeistoczyły się w płonące wewnątrz nich pragnienie, którego nie potrafili ugasić, dlatego poddawali mu się co jakiś czas, nie zapominając o granicy, którą sobie wyznaczyli. Znała uzależniający smak jego warg, wiedziała, co to za uczucie, gdy jego duże dłonie sunęły po jej delikatnej skórze, z czułością odnajdując najwrażliwsze miejsca i sama wiedziała, jak sprawić, by jedynym dźwiękiem opuszczającym gardło Freda były zadowolone westchnienia i jej imię wypowiadane z największym zachwytem. Poddawali się tym rozkosznym torturom, kiedy alkohol szumiał w ich żyłach, a głód stawał się zbyt silny, by mogli mu się oprzeć; nigdy o tym nie rozmawiali, bo gdyby zaczęli, wtedy ich noce wypełnione przyspieszonymi oddechami i drżącymi ciałami stałyby się zbyt realne, nabrałyby ciężkości i powagi, której nie chcieli, której nie potrzebowali. Pozwalali sobie na popuszczenie hamulców tylko wtedy, gdy oboje byli wolni i pilnowali, by to nigdy nie potoczyło się za daleko, ponieważ wtedy jedno z nich nieuchronnie zostałoby skrzywdzone.
    Addison warknęła wściekle, wyciągając rękę, by szybko zasłonić Fredowi usta, kiedy zaczął irytująco cmokać w powietrzu tuż przed ją twarzą. Oczywiście w ogóle go to nie zniechęciło, bo teraz radośnie ślinił wnętrze jej dłoni, wciąż trzymając ją mocno za biodra i tym samym uniemożliwiając jej jakąkolwiek ucieczkę.
    — Jaki z ciebie dzieciak — mruknęła, wywracając oczami. Dlaczego on zawsze musiał przywoływać tę opowieść w najmniej odpowiednich momentach? Była to jednak kolejny z ich małych sekretów, przeznaczony tylko dla uszu ich dwojga. Mieli zaledwie dwanaście lat i właściwie nie wiedzieli, co robią… Ale już wtedy jego łagodne, nieporadne muśnięcia wywoływały u niej elektryzujący dreszcz. Teraz jego pocałunki nie miały w sobie nic z dawnej niezdarności, były nasyconymi namiętnością dziełami sztuki. Gdyby była dobrą przyjaciółką, nie miałaby o tym pojęcia. Ale nigdy nie była tylko przyjaciółką, dlatego wiedziała. — Poza tym, jeśli dobrze pamiętam, to ty bardziej rwałeś się do tych lekcji, Fred — wytknęła mu cicho, wspinając się na palce, by zębami skubnąć płatek jego ucha i po chwili przenieść się niżej, przywierając miękkimi wargami tuż pod jego żuchwą na szyi, w miejscu, gdzie czuła jego puls przez skórę. Uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją, wyczuwając, jak bicie jego serca przyspiesza i dopiero wtedy się odsunęła. Doskonale pamiętała, jak podekscytowany ciągnął ją za rękę po schodach Nory, kierując się na samo poddasze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W domu wypełnionym taką ilością kuzynów, wujków i cioć Weasley ciężko było znaleźć kąt tylko dla siebie, w którym mogliby spędzić czas jedynie w swoim towarzystwie, a choć oboje uwielbiali znajdować się w centrum uwagi i przewodniczyć zabawom całej zgrai kuzynostwa, potrafili być również wyjątkowo zaborczy względem siebie; nigdy nie lubili na zbyt długo znikać sobie z oczu i dzielić się swoim towarzystwem z innymi. Freddie należał tylko do niej, tak jak ona należała jedynie do niego. Osiągnęli tak głęboki poziom porozumienia, że ich dusze zlały się ze sobą w jedno; nikt nie potrafił odgadnąć, dlaczego Addison w samym środku imprezy przerywała zabawę, łapała pijanego Weasley’a za rękę i odciągała z dala od ciekawskich oczu, ale wystarczyło jej jedno spojrzenie na jego twarz, by wiedziała, że coś było nie tak i Fred potrzebował samotności… nie, nie samotności, potrzebował jej z dala od wszystkich denerwujących bodźców. Nikt nie rozumiał, dlaczego podczas łączonego treningu Quidditcha pomiędzy Gryffindorem a Hufflepuffem nagle chłopak podlatywał niezwykle blisko jej miotły i zmuszał ją do wylądowania na boisku, po czym unosił ją w ramionach nad ziemię, jakby ważyła tyle co piórko i niósł ją do Skrzydła Szpitalnego przy wtórze jej przekleństw i wrzasków, by odstawił ją na podłoże, a on czuł ból promieniujący z poważnej kontuzji, którą starannie ukrywała przed swoim kapitanem i samym Weasley’em. Byli połączeni więzią, której nikt nie mógł zerwać.
      Freddie wiedział też, że jej napięte relacje z matką odbijały się na młodej Hallaway, choć wydawało się, że już dawno porzuciła myśl o tym, że kiedykolwiek dorówna jej wygórowanym oczekiwaniom. Wiedział i łagodził jej poczucie rozczarowania oraz rozpacz, wywołując uśmiech na jej twarzy. Zachichotała, kiedy okręcił ją dookoła, a tkanina sukni zafalowała wokół jej nóg.
      — A szło ci tak dobrze, dopóki nie wspomniałeś o koszuli — wycedziła Addie, mrużąc wściekle oczy i posyłając mu mordercze spojrzenie. Z westchnieniem rezygnacji wymamrotała zaklęcie, sprawiając, że wszystkie wygniecenia wygładziły się, odświeżyła też kolor, który z podejrzanie szaro-żółtego odcienia przybrał barwę śnieżnej bieli. Po chwili wyciągnęła też marynarkę z plecaka i otrzepała ją z kurzu, pozbawiając ją bliżej niezidentyfikowanej plamy na kołnierzyku, która podejrzanie przypominała fuksjową szminkę… Skierowała swój pełen dezaprobaty wzrok na Freddiego, nie próbując się nawet domyślać, która z jego chwilowych partnerek zostawiła po sobie podobny ślad. Przez ostatnie tygodnie przetoczyło się ich zaskakująco (nawet jak na Weasley’a) dużo.
      — Och, nie przejmuj się nimi. To tylko dwójka goryli, których wynajęła moja matka, chyba specjalnie po to, by przez cały wieczór nie spuszczali ze mnie oka. Muszę jej to przyznać, naprawdę się postarała i powzięła sporo środków ostrożności, żeby mnie spacyfikować — przyznała nonszalancko, podchodząc do Freda i pomogła nasunąć mu koszulę na półnagie ciało. — Aż szkoda zakrywać te mięśnie — mruknęła z niezadowoleniem, z diabelskimi ognikami w oczach przesuwając dłonią po jego torsie i nagim brzuchu, docierając niebezpiecznie nisko aż do linii spodni. Kiedy jednak pukanie zaczęło być coraz bardziej natarczywe, przestała zwlekać i pomogła chłopakowi zapiąć kolejne guziki; był przyzwyczajony raczej do tego, że dziewczyny go rozbierały, ale w tej chwili musiał prezentować się nienagannie, by prześlizgnąć się przez ochronę. Podała mu czystą marynarkę, jednocześnie sięgając po butelkę z Ognistą, by pociągnąć z niej pokaźnego łyk. — Mam nadzieję, że prototyp zadziała. Liczyłam na to, że zostaniemy dzisiaj władcami parkietu, ale przy takim nudnym chłamie prędzej zaśniemy niż rozruszamy smętne towarzystwo.
      Addison przeczesała palcami jego czuprynę, starając się chociaż nieco ją ugładzić, ale włosy Freddiego jak zawsze z nią nie współpracowały. Jeszcze przed chwilą były rozwichrzone przez wiatr, jednak teraz wyglądały jak po intensywnej sesji migdalenia się w łazience.

      Usuń
    2. Merlinie, doskonale wiedziała, co wszyscy sobie pomyślą, kiedy wspólnie wyjdą z łazienki, on z takim nieładem na głowie, ona z zarumienionymi policzkami… No cóż, będą mogli zabawić się kosztem nieświadomych gości.
      — Od kiedy to Fred Weasley wybiera ucieczkę? — spytała, wyraźnie rzucając mu wyzwanie. — Wiem, że po tym, jak ojciec Romualdy Pickett przyłapał cię w jej łóżku zostałeś mistrzem w taktycznym odwrocie przez okno, ale chyba nie leciałeś taki szmat drogi, aby teraz się wycofać — wytknęła mu złośliwie. Być może wciąż była zła z powodu tej historii z Romualdą. Fred co prawda lubił jednonocne przygody, ale nigdy nie zasypiał przy swoich chwilowych dziewczynach. Zasypiał z nią, od wielu już lat przemykali się w nocy do swoich pokoi i wiedział, jak bardzo nie znosiła, kiedy przynosił do łóżka zapach swoich zdobyczy. Addison nie potrafiła już bez niego zasnąć; potrzebowała jego zapachu wypełniającego jej nozdrza, silnego ramienia otaczającego ją w talii, ciepła jego ciała przyciśniętego do jej pleców i jego oddechu na karku, gdy wtulał nos w jej włosy, mamrocząc coś cicho przez sen i przyciągając ją jeszcze bliżej, jakby bał się, że dziewczyna zniknie. Była wtedy na niego wściekła, bo choć nie zawsze udawało im się zasnąć razem, Freddie nigdy nie spędził całej nocy w łóżku innej dziewczyny, a spał przy Romualdzie Pickett! Tej pustej lafiryndy, która miała problem z przeliterowaniem zaklęcia Accio! To był jeden z najdłuższych okresów w dziejach ich relacji, kiedy Addison nie odzywała się do Freda i nie przyszła nawet sprawdzić, jak się czuł, choć ojciec Romualdy potraktował go Drętwotą i Weasley spadł z miotły, lądując w przydomowym żywopłocie.
      Rozejrzała się jeszcze po łazience, machnięciem różdżki naprawiając kraty w oknie, by nikt nie zorientował się, że na ślubie pojawił się nieprzewidziany gość, rzuciła też iluzję miotłę Freda, która wtopiła się w tło, przybierając kolor kafelków, a na koniec upchnęła plecak w wąskiej szczelinie pomiędzy kabiną a ścianą.
      — Gotowy? — spytała, ujmując go pod ramię. Odblokowała drzwi akurat w momencie, w którym dwóch jej ochroniarzy wymierzyło różdżkę w wejście. — Panowie wybaczą, ale zatrzymała mnie bardzo intensywna… dyskusja — wyjaśniła z porozumiewawczym mrugnięciem oka, lekko poklepując swojego towarzysza po barku, po czym pociągnęła go za sobą na wypełnioną gośćmi weselnymi salę. Nie udało im się ujść za daleko, kiedy zostali zaczepieni przez wuja… Zygfryda? Nie była pewna.
      — Ach, mała Addison. Kiedy widziałem cię po raz ostatni, sięgałaś mi ledwie do biodra. Wyrosłaś na naprawdę piękną pannicę! — zawołał, a kiedy próbował pocałować ją w oba policzki, szybko schroniła się za plecami Freda. Naprawdę miała dość tych wszystkich uścisków ze strony odległych krewnych, których nie pamiętała. — A kim jest twój towarzysz? — dopytał, przenosząc wzrok na Gryfona. Właśnie wtedy w jej głowie pojawił się szatański pomysł. Na weselu nie pojawiło się zbyt wiele osób, które znałyby jej przyjaciela, matka zawsze starannie tuszowała jej znajomość z Fredem… Dlatego mogli się trochę zabawić kosztem jej nadętej rodziny.
      — Wujku, z przyjemnością mogę ci przedstawić… Fredericka Drugiego! — To zabrzmiało dumnie, prawie jakby przedstawiała księcia. Addie zagryzła wargę, starając się zapanować nad śmiechem wzbierającym jej w piersi. — Widzisz, to niezwykle ważna osobistość w kręgach brytyjskich czarodziejów, wschodząca gwiazda młodego pokolenia. Jest bratankiem samej Minister Magii — dodała ciszej, jakby właśnie zdradzała mężczyźnie wielką tajemnicę.
      — Naprawdę? Nie widziałem kogoś takiego na liście gości — przyznał Zygfryd, drapiąc się po głowie, wyraźnie zdezorientowany.
      — Ach, wujku! Kocham Fredericka całym sercem, ale nasi rodzice są przeciwni temu związkowi! Nawet nie wiesz, jak bardzo rani mnie świadomość, że nie możemy być razem… Nie zabronią nam jednak spędzać czasu na weselu — zawołała dramatycznie Addison. Może powinna zostać aktorką? Mrugnęła do chłopaka, a kąciki jej ust lekko drgnęły. Wiedziała, że Fred bez trudu zrozumie jej intencje i podłapie grę.

      psotnica

      Usuń
  27. Gdyby Fred kiedykolwiek spróbował określić ją mianem przyjaciółki z korzyściami, zarobiłby potężnego prawego sierpowego w twarz i powinien się cieszyć, że straciłby zaledwie kilka zębów, zamiast rozstawać się ze swoją męskością, którą wyrzuciłaby do Zakazanego Lasu w ramach poczęstunku dla krwiożerczych akromantul. Nie wybaczyłaby mu łatwo, gdyby sprowadził to, co się między nimi działo, do czegoś tak prostego i przyziemnego jak cielesna fizyczność; to było coś o wiele bardziej intymnego i przejmującego. Byli od siebie uzależnieni w możliwie najpiękniejszy, a jednocześnie najbardziej destrukcyjny sposób, nawet jeśli oni sami nie dostrzegali tej bardziej mrocznej części ich relacji; nie obchodziło ją, co myśleli inni, Freddie był dla niej niczym powietrze i dusiła się, kiedy zaczynało go brakować w jej życiu. Mógłby ją zranić, potrafił to zrobić, bo znał ją lepiej niż ktokolwiek inny i wiedział, w które miejsca uderzyć, aby najbardziej ją zabolało. Pokładała jednak w nim tak wielkie zaufanie, że zdradzała się ze wszystkimi swoimi myślami, głęboko ukrytymi lękami i wątpliwościami, na chwilę odsłaniając bezbronną, wrażliwą twarz skrytą pod szerokim, zadziornym uśmiechem i diabelskimi ognikami, ponieważ miała świadomość, że Fred wolałby skrzywdzić siebie samego niż pozwolić, by coś złego ją spotkało. Potrafili ze sobą rozmawiać za pomocą dotyku, poprzez subtelne muśnięcia warg i opuszków palców, za pomocą nieregularnych oddechów, roziskrzonych spojrzeń, delikatnych zmian w mimice. Ten sekretny język był dostępny tylko dla nich, a choć na co dzień stanowił jedynie formę porozumiewania się, nadchodziły noce, kiedy przeistaczał się w palącą potrzebę, której nie potrafili się oprzeć. Gdyby zaczęli sobie szukać wymówek, tłumaczyć się z nocy pełnych rozkosznych pieszczot, dotyku wprawiającego w napięcie i drżenie, kiedy dzielili się sobą i przyjemnością w najbardziej troskliwy, przyjemny sposób, poznając niedostępne wcześniej dla nich cząstki swojego jestestwa… Być może wtedy musieliby przyznać, że robili coś złego, a przecież to wydawało się takie właściwe, tak naturalne. Przecież zawsze byli sobie bliżsi niż ktokolwiek mógłby to zrozumieć, dlaczego nie mogli wynieść tego o jeszcze jeden poziom wyżej, o doskonalsze zjednoczenie ich pokrytych gęsią skórką ciał płonących z namiętności? To była tylko zabawa, ale jaka słodka, jaka fascynująca. Addie była świadoma tego, że Fred był jej nałogiem, wszystkim, czego potrzebowała do szczęścia. Doprowadzał ją czasami do szału, a jednak nie potrafiła zbyt długo się na niego gniewać, rozłąka zawsze była bardziej bolesna niż jego najdurniejsze pomysły. Przyszłość, w której zabrakłoby Freda, dla niej nie istniała. Wiedziała, że nie mogli trwać w tym układzie wiecznie, chociaż z drugiej strony… Dlaczego by nie? Nikogo nie krzywdzili odrobiną zabawy po Ognistej Whisky w zaciszu swoich sypialni albo też w mniej oczywistych miejscach (wciąż miała bardzo dobre wspomnienia ze składzika na miotły na trzecim piętrze, a łazienka prefektów… na samo wspomnienie dostawała ciarek). Dbali o to, by ta tajemnica była tylko ich i pilnowali, by granica pozostawała nietknięcia, nawet jeśli za każdym razem świadomie nieco bardziej ją naginali, poddając się podszeptom pożądania.
    Nie pozwalali sobie jednak na równie wielką swobodę, gdy któreś z nich poświęcało się aktualnie związkowi. Nie trudno było jednak sobie wyobrazić, że każda taka relacja była z góry skazana na porażkę, podczas gdy ich przyjaźń zdawała się tylko coraz bardziej zacieśniać wraz z upływającymi latami. Bez wahania żegnała się z każdym chłopakiem, który stawiał przed nią ultimatum on albo Fred, odprowadzała ich pogardliwym wzrokiem, bo ci naiwniacy naprawdę wierzyli, że mieli szansę stanąć pomiędzy nią a Weasley’em. Nie rozumieli, że był jej wszystkim. Przyjacielem, rodziną, bratnią duszą, dopełniającą ją połówką całości. Zawsze wybrałaby Freda. Nigdy nie była zazdrosna o jego kolejne zdobycze, bo podczas gdy one pojawiały się w jego życiu na chwilę, ona zadomowiła się w nim na stałe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kręciła głową z zażenowaniem, gdy zaledwie po trzech dniach tracił zainteresowanie i kilka razy musiała interweniować, kiedy naprawdę paskudnie obchodził się z wciąż zakochanymi w nim dziewczynami, bo przecież powtarzała mu bez przerwy, że powinien wykazać się choćby małą uncją dojrzałości, ale on po prostu się nudził. Trochę im współczuła, kiedy pocieszała jego eks partnerki zalewające się łzami nad kartonami lodów z hogwarckiej kuchni, a trochę była im wdzięczna… Bo dzięki temu wiedziała, że nigdy nie postąpi na tyle głupio, by pozwolić miłości do bratniej duszy przeistoczyć się w miłość romantyczną. Było im dobrze tak, jak było, a podobne uczucia mogłyby zniszczyć ich starannie zbudowany fundament. Nigdy nie naraziłaby ich przyjaźni w ten sposób, wiedząc, że ostatecznie tylko by się zranili i stworzyli rysę na relacji, która zawsze powinna pozostać nietknięta i niezniszczalna.
      Cały Fred. Najpierw poddawał się napięciu, dołączając do coraz odważniejszych igraszek, a później wycofywał się, wspominając chwile spędzone z Romualdą. Najchętniej zaciągnęłaby go teraz do kabiny i wepchnęła jego głowę do brudnej wody z kibla, żeby trochę ostudzić jego gorące myśli, ale na szczęście dla niego, nie mieli na to czasu. Była zaskoczona, kiedy udało im się bez szwanku wyminąć goryli (najwyraźniej nie dostali polecenia dbania o jej cnotę, a Fred musiał prezentować się wystarczająco książęco, by jedynie wzruszyli ramionami na widok niespodziewanego gościa w damskiej toalecie), chociaż podejrzewała, że sam Weasley chętnie wykorzystałby ten dziwny gest, który zrobił palcami w łazience, łącząc swoje dłonie i wyglądając jak podekscytowany dzieciak wysłany z misją pokonania rogogona węgierskiego. Co prawda większość osób uznałaby, że lepiej spróbować wtopić się w tłum, ale nie oni – niezależnie od ich starań i tak zostaliby zauważeni, w końcu oboje byli na tyle atrakcyjni, by ściągnąć na siebie uwagę, więc dlaczego tego nie wykorzystać do własnej korzyści, rozpuszczając jednocześnie plotkę, która zapewniłaby im bezpieczne pozostanie na weselu? Skoro nie mogli uniknąć atencji, lepiej było ją rozdmuchać do pasujących im rozmiarów.
      Addison nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem, słysząc wymuszony, prawie dystyngowany akcent Freddiego. Na szczęście wciąż była nieco skryta za jego szerokimi plecami, dlatego wuj Zygfryd nie mógł dostrzec jej rozbawienia, które starała się zamaskować cichym kaszlem.
      — Widzisz, wujku, zupełnie tego nie rozumiem — podchwyciła, kiedy udało jej się zapanować nad wyrazem twarzy. Czule oparła policzek na ramieniu chłopaka. — Frederick ma przed sobą naprawdę świetlaną przyszłość, posiada ogromne ambicje, które powinny imponować mojej matce, zwłaszcza że podjął już pierwsze znaczące kroki na drodze ku swojej przyszłej kariery. Wydaje mi się, że taki kandydat powinien ją zadowolić, tymczasem ciągle robi wszystko, aby nas poróżnić! — Właściwie ostatnie zdanie nie było kłamstwem, gdyż pani Hallaway już od pierwszego roku próbowała przekonać swoją najmłodszą pociechę, że Weasley’owie byli kanalią, która powinna była zostać zmieniona w proch przez Czarnego Pana i Addison nie powinna zadawać się z ludźmi tego pokroju, którzy nie mogli przysłużyć się do osiągnięcia przez nią sukcesu. Na szczęście już jako jedenastolatka była niepokorna i zupełnie nie przejęła się kazaniami matki, spędzając nawet wakacje w domu George’a i Angeliny, choć ostatecznie skończyło się to katastrofą, gdy pani Hallaway nasłała znajomych z Ministerstwa na państwo Weasley, utrzymując, że porwali jej córkę i przetrzymywali Addie wbrew jej woli. To cud, że przy takich knowaniach wciąż się przyjaźnili, a George i Angelina traktowali ją jak własne dziecko.

      Usuń
    2. — Frederick nigdzie nie może pójść bez ochrony — wyjaśniła Addison zbolałym głosem. — Jego rodzina jest tak wpływowa, że naturalnie wiele złych osób chce go porwać dla okupu. Wujku, widzisz tych dwóch mężczyzn? — spytała ciszej, wskazując na goryli, których do jej pilnowania wynajęła jej matka. — To osobiści ochroniarze Fredericka, upewniają się, że nic złego mu się tutaj nie stanie. A obawiam się, że może do czegoś dojść, jeśli tylko zobaczy go tutaj moja matka…
      Mężczyzna coraz bardziej im wierzył, widziała to po jego spojrzeniu i wyraźnie zmartwionym wyrazie twarzy. Zrobiło jej się go nawet szkoda, bo biedaczek nie wiedział, że padł właśnie ofiarą ich wyrafinowanego żartu… Addie nie zdążyła jednak powiedzieć nic więcej, bo Fred zamknął jej usta pocałunkiem. Puchonka w pierwszej chwili stężała w jego ramionach. Co on, na gacie Merlina, wyprawiał?! Jak mógł całować ją na oczach tylu osób zgromadzonych w sali?! Ich pocałunki były czymś osobistym, czymś intymnym, magią rozgrywającą się przy blasku gwiazd i migotaniu świec, czymś, co należało tylko do nich i nikogo innego. Czuła, jak zbiera w niej sprzeciw i gniew, jej dłonie chwyciły go za poły marynarki, pragnąc go odepchnąć, jej kolano już unosiło się do wymierzenia kopniaka w krocze… Ale jej palce zdradziecko zacisnęły się na materiale, przyciągając go bliżej, a wargi rozchyliły się, przyjmując jego pocałunek. Początkowo muśnięcia były delikatne, subtelne, jednak to nie wystarczało, nigdy im nie wystarczało. Przesunęła dłoń na tył jego głowy, wplątując palce w przydługie kosmyki włosów i przyciągnęła go bliżej, pozwalając, by Fred zakosztował jej gwałtownego ognia i namiętności. Smakował Ognistą Whisky i upajającym szczęściem. Powinna przestać, czuła to, ale brakowało jej kontroli, kiedy całowali się tak, jakby jutra miało nie być, kiedy ich pożądanie rozgrzewało ich od środka, doprowadzając krew do wrzenia… Odsunęli się od siebie (a raczej zostali do tego zmuszeni) dopiero w momencie, w którym popchnął ją skrzat domowy ubrany we frak mamroczący pod nosem znajdźcie sobie pokój, ja tu pracuję. Addison w milczeniu wpatrywała się intensywnie w oczy Freda, zupełnie nie zwracając uwagi na ich otoczenie, cały świat przestał dla niej istnieć. Jej klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała, jej oddech był spłycony, a serce obijało się gwałtownie o żebra, wyrywając się w jego kierunku. Wyciągnęła dłoń, muskając jego policzek, później kącik warg… A wtedy usłyszała irytujący głos matki za plecami.
      — Addison, zechcesz mi powiedzieć, co się tutaj dzieje? Powiedziałam ci jasno, co się stanie, jeśli zobaczę tego impertynenckiego gówniarza na weselu. Nie możesz chociaż przez jeden dzień zachowywać się jak moja córka? Mam cię coraz bardziej dość, przynosisz tylko zniewagę naszemu rodowi — wycedziła chłodno, mierząc Addie lodowatym spojrzeniem. Puchonka zawsze czuła się przy swojej matce krucho, jakby nic nie znaczyła i teraz również jej odruchy dały o sobie znać; skuliła ramiona, wbijając wzrok w ziemię. Jakby chciała zniknąć.
      — Ale Genevieve, nie uważasz, że twoje słowa są zbyt ostre? — zainterweniował wuj Zygfryd, kładąc dłoń na ramieniu Addie. — Zdążyłem już trochę poznać tego młodego człowieka i muszę przyznać, że mi zaimponował, to…
      — Zygfrydzie, chyba sobie żartujesz. Prędzej wydziedziczę moją bezwartościową córkę, niż pozwolę, żeby zadawała się z takim bydłem i kalała nasze nazwisko — zaoponowała, krzywiąc się z niesmakiem. Nie zaszczyciła Freda nawet jednym spojrzeniem, jakby nie był tego wart, ale wyraźnie było widać, o kim mówiła. — Od razu czuć w powietrzu smród prostackiego pospólstwa. Nie wiem, jak się tu dostałeś, ale miejsce dla dzikich kundli jest na zewnątrz.

      teraz dopiero będzie się działo

      Usuń
  28. Najbardziej na świecie nie znosił, kiedy Fred próbował go okłamać. Znał tego chłopaka od małego i doskonale wiedział, kiedy dzieciak to robił. Wystarczająco często przebywał w domu Angeliny i Geogre’a, by widzieć, jak ten mały urwis okręca sobie wszystkich wokół palca, robiąc minę niewiniątka. Neville nigdy nie dawał się na to nabrać, a mimo upływu lat, Weasley wciąż próbował z nim tej starej sztuczki. Był mu jednak wdzięczny za to, że skończył, równie szybko co zaczął, nawet się nie rozkręcając, bo tedy z pewnością irytacja Neville’a wzrosłaby jeszcze bardziej i chłopakowi nie pomogłoby już absolutnie nic, a być może miał jeszcze jakąś szansę na wykaraskanie się z tej sytuacji bez wywoływania burzy.
    – Zaraz stracę cierpliwość, naprawdę sam Merlin ci nie pomoże, gówniarzu – założył ręce na piersi, piorunując chłopaka wzrokiem, co w przypadku Neville’a uchodziło niemal za cud, gdyż on przeważnie nigdy nie pozwalał sobie na podobne rzeczy względem uczniów, delegując do tego opiekunów domów. Jednak Gryfonów darzył specjalnymi względami, więc zarówno Fred, jak i wspomniany wcześniej Ulysses, mieli niejednokrotnie okazję, by widzieć pełną gamę dezaprobaty wymalowaną na twarzy dyrektora. – I nigdy więcej nie próbuj mnie okłamywać w tak żałosny sposób, jesteś Weasley, na Merlina. Fred z pewnością przewraca się w grobie, przeklinając, że nosisz imię na jego cześć – ton głosu był twardy, tak samo, jak spojrzenie, które nieustępliwie wbijał w chłopaka.
    Neville nigdy nie miał i nie planował dzieci. Hannah też nie naciskała i jakoś tak wyszło, a później się rozstali, więc szansa przepadła tak czy siak. Jedynym synem, jakiego posiadał Longbottom, był jego syn chrzestny – Albus Potter. Uwielbiał tego dzieciaka, przepadał za nim wprost potwornie i rozpieszczał jak mógł, kiedy był mały, jednak teraz Potter nabrał dystansu, a on nie wchodził w jego życie z buciorami, będąc po prostu wzorowym wujkiem.
    Za to w życie Freda Weasleya II wchodził z buciorami i to bez pukania, gdyż w innym wypadku, ten chłopak wlazłby mu na głowę, gdyby mógł, a Longbottom musiał dbać o dobre imię szkoły, bez względu na to, jak wielu uczniów nazywało go wujkiem. Prawdę mówiąc, tak otwarcie i bezczelnie robił to tylko jeden z nich, stojący tuż przed nim, który zakaz wujkowania, wziął sobie do serca, teraz zwracając się do niego per pan, jednak chwilę później porzucając tą niepasujący do tej relacji oficjalny ton.
    Neville miał ochotę zapytać, po co Fredowi, do licha ciężkiego, dwie skrzynie, kompletnie niedojrzałych mandragor, jednak w porę ugryzł się w język. Coś mu podpowiadało, że wkrótce miał się o tym naocznie przekonać, dopiero wtedy decydując się podjąć dalsze kroki co do Gryfona, w zależności od tego, jak wielkie przewinienie popełnił tym razem, dodając do tego fakt w połowie opróżnionej butelko Ognistej.
    Gdyby to był ktoś inny, na przykład Macmillan, Fred z pewnością by się nie pozbierał ze szlabanami i ujemnymi punktami i nawet sam dyrektor by mu nie pomógł w obliczu jasnego nakrycia przez innego profesora. Teraz jednak pod osłoną nocy, mógł dać szansę wytłumaczenia się chłopakowi z każdej głupoty, którą właśnie popełniał na jego oczach, a on sam radośnie mu w tym pomagał, biorąc wskazaną skrzynię i wychodząc za nim z cieplarni.
    – Freddie, czy możesz mi, na brodę Merlina, powiedzieć, gdzie tak właściwie idziemy?

    ulubiony i WIELCE wyrozumiały wujek

    OdpowiedzUsuń
  29. [Pokręcone, napięte i nieoczekiwane wątki są jak dla mnie najlepsze, więc miło, że ktoś jeszcze je lubi!
    Cieszę się też, że Ludo Cię kupiła ♥, i dziękuję za komplement dotyczący karty. Aż mi ulżyło, że kogoś ujął ten krótki tekst, chociaż specjalnie nie chciałam zdradzać zbyt dużo, żeby można było poznać Ludo w wątkach. :D
    Chętnie przygarnę jakieś powiązanko, wplątując Ludo w coś nietypowego, choć nie wiem, czy zabawa emocjami nie będzie w tym przypadku dotyczyła i Ludo, i Weasley'a, może być naprawdę interesująco, biorąc pod uwagę nawet to, że ich rodzinki nie pałały do siebie zbytnią sympatią, więc ja jak najbardziej w to wchodzę!
    Szczegóły zawsze możemy dogadać na mailu, a chętnie się dowiem, co Tobie przyszło go głowy.
    PS. Powodzenia z obroną!]

    Ludovica Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  30. [ Fred, Fred - kochany i niezmienny, wiecznie szalony! Przyszłam go otruć fasolkami i wyzwać na pojedynek w piciu whiskey w toalecie jęczącej Marty. Na Maeve zawadiacki uśmiech i perskie oczko nie działa, wręcz lekko wyprowadza ją z równowagi, a że panowanie nad emocjami jest dla niej niemałym wyczynem... To może być z tego bum. W ostateczności przez ogół społeczeństwa może być postrzegana jako jego największa fanka, ale to tylko przez fakt że swoim darciem na meczach stara się go zmobilizować do ruszenia czterech liter i po kazania na co go stać (bo przecież stać go na więcej - leń jeden)]

    Meave

    OdpowiedzUsuń
  31. Dobry wieczór, w związku z dalszą deklaracją uczestnictwa w życiu bloga pozostawioną pod ostatnią listą obecności, bardzo prosimy o zwiększenie swojej autorskiej aktywności. Zachęcamy do odnowienia rozpoczętych już wątków oraz witania nowych autorów. W razie potrzeby zgłoszenia urlopu prosimy odezwać się pod zakładką Administracji. Dziękujemy i życzymy dalszej (aktywnej) zabawy!

    OdpowiedzUsuń