should be higher

Francis Wyatt
Puchon, VII rok, Koło Wróżbiarstwa
różdżka giętka, brzoza, włos z głowy wili, 10 cali
astronomia, numerologia, zaklęcia
Półkrwi?

Czasem patrzy się w niebo z uśmiechem, który niknie szybko, gdy ktoś wyłania się zza rogu. Włosy poprawia nałogowo, w nerwowym tiku, okręca pasemko wokół palca, w jedną stronę, i znowu, i w drugą – i chyba tylko dlatego dalej ma grzywkę. Drapie się po rękach, obgryza skórki, przeciera wewnętrzne kąciki oczu, mało je. Nie lubi kontaktu wzrokowego. Ucieka.
Smutny jest często, a powód ma rzadko; gdy już go poda, często fałszywy, tak jakoś z przyzwyczajenia i wtopionych schematów, nic personalnego. Bo kłamie, historie dorabia i przeinacza, ale ładne są tak, że niespójność umyka, o ile się nie skupisz.
Jego więzi zawsze rozpadają się jakoś tak naturalnie – on i oni rozchodzą się w swoje strony, tak po prostu, normalnie, zdarza się, każdy to zna. Nie jest przecież samotnikiem, zawsze ktoś koło niego bywa, aż znowu nie przestanie. 
Świat go przytłacza, widać to w oczach otoczonych szarością i palcach roztrzęsionych, słychać w oddechach szybkich i czuć w chłodnych dłoniach.
Podobno kiedyś miał inne nazwisko, po matce, i mieszkał gdzie indziej. Niby czarodziej, z domu magicznego, a czasem o mugolach mawiał my, jakby przypadkiem.
Lubi wróżby. W końcu dobry jest w zmyślanie, a i jakiś taki – uduchowiony.


[Cześć. Chciałabym przypomnieć sobie, jak bardzo lubię pisać.]

26 komentarzy:

  1. [Wow. Jestem pod wielkim wrażeniem karty. Cudownie piszesz, a Francis jest tak intrygujący, przeraźliwie smutny, tak... Kocham każde zdanie, i każdy jego nerwowy nawyk tak idealnie pasujący do całości.
    Bastian niestety go nie pocieszy, ale i tak zapraszam do wspólnego wątku. <3
    Baw się z nami dobrze. ^^]

    Bastian Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Hej, ja jeszcze nie na blogu, niedługo wjadę z jedną z Weasleyowych, a tu widzę, że wielę nasze postacie łączy. Te same przedmioty, skłonność do melancholii, mogliby odnaleźć się we wspólnym fantazjowaniu, albo narzekaniu. Napiszę jeszcze raz jak uzyskam już zgodę na publikacje karty :) ]

    OdpowiedzUsuń
  3. [O matulu, kolejna postać, którą mam ochotę mocno przytulić i już nie puścić. Co on takiego uczynił, by zasłużyć na tyle smutku? I czy ja i moja gromadka możemy mu jakoś pomóc?
    Bardzo podoba mi się Twój styl pisania, jest bardzo minimalistyczny, a jednocześnie napakowany emocjami. To coś, co tygryski lubią najbardziej. Życzę Ci wspaniałej zabawy na blogu, mam nadzieję, że Franek znajdzie powód do uśmiechu i ludzi, z którymi relacje się nie rozpadną. <3]

    Nikola K. i już niedługo El Potter

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Hej, cześć, witam kolegę Puchona! Cieszę się, że nasz cudowny dom rośnie w siłę, szczególnie gdy dołączają do niego tak interesujące postacie jak Twoja. Francis kojarzy mi się trochę z powieściami Jane Austen – nie tylko za sprawą wspaniałego imienia, ale i całej jego kreacji, trochę tajemniczej, trochę melancholijnej… trochę współcześnie romantycznej? Chłopak ma po prostu ciekawą aurę, ot co. Gdyby szukał jakiejś koleżanki, która wcale tak szybko nie znikała i nie bała się trzepnąć go po łapkach, gdy zaczynał obgryzać paznokcie, to zapraszam pod kartę mojej Mer ;) Tymczasem życzę Ci udanej zabawy na blogu, mam nadzieję że tutaj przypomnisz sobie jak bardzo lubisz pisać! ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  5. [Włos z głowy wili, co? Mamy nadzieję, że to nie naszej matki, czy coś. xD
    Kurczę, Francis wydaje się taki zmęczony życiem, wszystkim, może i nawet sobą że aż chciałoby się go wyciągnąć i nadać mu trochę barw... Ale naprawdę świetnie oddałaś tę aurę postaci, jej melancholijny, może trochę zamknięty w sobie charakter.
    W razie gdybyście potrzebowali słoneczka i tęczy, zapraszam do Wynn!]

    WYNN BURKES

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Też mam wrażenie, że nasza dwójka mogłaby się ze sobą całkiem nieźle dogadać… Pomysł z imprezą po meczu chyba najbardziej mi się spodobał, ale urozmaiciłabym go jeszcze. Myślę nad wprowadzeniem jakiegoś małego zamieszania… Francis nie wydaje się typem, który lubiłby zbyt długo siedzieć w takim hałasie (a może się mylę?). W każdym razie, gdy impreza trwała w najlepsze, mógłby sobie wyjść po cichutku, np. do pobliskiej kuchni – o tej porze było tam już cicho i spokojnie. Ale długo nie nacieszył się świętym spokojem, bo nagle pojawiłaby się Emerson… która może szukała swojego kota, o. A skoro ona i Francis znali się od lat i dobrze dogadywali, to Francis mógłby chcieć jej pomóc w poszukiwaniach… I dalej możemy poprowadzić to na wiele, wiele sposobów. Zależy, gdzie nasza dwójka by wylądowała – albo trafili aż do lochów, albo powędrowali do wieży… o, może wpadli do sali od Wróżbiarstwa? Mer nie cierpi tego przedmiotu, ale Francis go lubi… tak więc może tu coś pokombinować? Stawianie tarota po ciemku lub wróżenie ze szklanej kuli, której nie powinni dotykać… Jak Ty się na to zapatrujesz? :) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Ależ oczywiście, że nie mam, nie krępuj się <3 ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  8. [Mam pewnego rodzaju słabość do zdjęcia z karty, że ilekroć je widzę, to muszę sprobować z wątkiem! Polubiłam Francisa i jego smutne oblicze. Riley przy ludziach jest kompletnym przeciwieństwem i dopiero kiedy jest sama, uśmiech zastępuje nijaki wyraz twarzy... Jeśli masz ochotę na wątek to zapraszam do siebie - pomyślimy nad czymś ciekawym!]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  9. [Naprawdę nie czuć tej przerwy od pisania, wierz mi, jest wspaniale. <3
    Jest mi bardzo miło, dziękuję. ^^ Wiesz, że masz rację, mimo tych rażących różnic, łączy ich wiele – jestem mega ciekawa jak wyjdzie ich połączenie w wątku.

    Pomysł mi się podoba, myślę, że to może być interesujące starcie. Z tym szaleństwem Bastiana możemy w sumie zdać się na improwizację – chyba, że chcesz doustalać jakieś szczegóły?
    Jeśli chcesz będę mogła zacząć. ^^]

    Bastian Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  10. [Och, oczywiście nie będę opisywała reakcji Francisa. To najgorsze co można zrobić współautorowi!
    To dzisiaj/jutro postaram się podrzuć początek. ^^]

    Bastian

    OdpowiedzUsuń
  11. [W sumie nie jestem pewna czy jest jakieś popularne, ale kiedyś postać z którą miałam wątek miała własnie to zdjęcie :) Wątek o eliksirze błogości jak najbardziej z chęcią! Zakładałabym że znają się dosyć dobrze z Riley, więc może Francis by ją trochę zmartwił dość częstymi zakupami? Próbowałaby go trochę od tego odciąć a konsekwencje tego mogłyby być niezbyt przyejmne... Co ty na to? Może pomagałaby mu przestać spożywać eliksir? Mogłaby się z tego wywiązać jakaś ciekawa konwersacja, w której Francis by wytłumaczył dlaczego go potrzebuje tak bardzo?]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  12. Tym razem mieli sporo szczęścia. Mecz z Gryfonami od samego początku był ciężki. Emerson miała wrażenie, że gra po prostu im się nie klei. To prawda, że przygotowywali się do niej długo i sumiennie, ale w dniu rozgrywki i tak wszystko szło nie po ich myśli. Jeszcze przed samym meczem jedna z zawodniczek wywróciła się na schodach i obiła cztery litery – może w innych okolicznościach byłoby to nawet zabawne, jednak nie wtedy, gdy za trzy godziny miała wsiąść na miotłę. Ktoś inny był przeziębiony już od kilku dni i żaden eliksir nie był w stanie mu pomóc. To znów w szatni okazało się, że wszystkie ich miotły pechowo zamokły podczas ostatniej burzy, bo ktoś nie dopilnował, aby porządnie je schować. Nastroje były co najmniej mało optymistyczne. Ale przecież nie zamierzali oddać meczu walkowerem. Jakkolwiek źle by nie było i tak wyszliby na boisko żeby zagrać. Na początku szło im dość opornie. Nie potrafili się zebrać, ich taktyka w ogóle się nie sprawdzała… ale w drugiej połowie wzięli się za siebie i nadrobili trochę strat. Pod sam koniec meczu los się do nich uśmiechnął. Ich szukający złapał złotego znicza, a nadrobione punkty wystarczyły, aby uzyskali przewagę nad Gryfonami. Radość zwycięstwa była tym większa, iż zupełnie niespodziewana… a jednak w pełni zasłużona. Udało im się przezwyciężyć własne słabości, walczyli do samego końca, i spotkała ich za to nagroda. Gryfoni byli niepocieszeni, ale za to Puchoni… oj, zapowiadało się naprawdę niezłe świętowanie. Ledwo wrócili z szatni do Pokoju wspólnego, a zaczęła się jedna z największych imprez, jakie Emerson widziała – a przecież chodziła do tej szkoły już sześć lat, więc wiedziała o czym mówi. Zazwyczaj nie lubiła brać udziału w takich spędach, jednak dzisiaj naprawdę miała co świętować i chyba dlatego pozwoliła sobie na odrobinę więcej luzu niż zazwyczaj… Przynajmniej do pewnego momentu. Gdy za oknami zrobiło się już prawie ciemno, Emerson zauważyła że od tego nieustającego dudnienia muzyki ma już kwadratową głowę. Najpierw spróbowała schować się do swojego dormitorium… ale tam też trwała impreza. A na domiar złego właśnie wtedy zauważyła, że nigdzie nie ma Merlina. Następne półgodziny spędziła na przetrząsaniu swojej sypialni i Pokoju wspólnego, ale wyglądało na to, że jej kot po prostu wyparował. Emerson podejrzewała, że miał już dosyć tego hałasu i postanowił się wynieść… ale ona nie lubiła, gdy jej znikał. Trochę to głupie, jasne. Przecież koty zawsze chodząc swoimi drogami i rano pojawiają się znów na wycieraczce… Ale tak czy inaczej, Emerson postanowiła wykorzystać ten pretekst i urwać się z imprezy, aby poszukać swojego kota. Pierwszym miejscem do którego zamierzała zajrzeć była kuchnia – zazwyczaj tam siedział Merlin, gdy spuszczała go z oczu. Nic dziwnego, w końcu było tam mnóstwo jedzenia. Z ulgą powitała chłód i ciszę, jaką zastała na korytarzu po wyjściu z Pokoju wspólnego. Nadal słyszała muzykę, jednak była już bardziej przytłumiona. Skierowała się w stronę kuchni. Nie spodziewała się tam nikogo spotkać, bo wydawało jej się, że wszyscy Puchoni bawili się na imprezie… a jednak, ku jej lekkiemu zaskoczeniu, przy jednym ze stolików siedział Francis plotkujący z małą skrzatką.
    — Nie, nie trzeba — odpowiedziała skrzatce, po chwili przenosząc spojrzenie na swojego kolegę — Z sarkazmem ci nie do twarzy, Francis — uśmiechnęła się półgębkiem, splatając ze sobą ramiona. Gwiazda? Ona? O tak, z pewnością pasowała na wielką gwiazdkę… — Nie widziałeś Merlina? — przeszła od razu do sedna, rozglądając się dookoła — Chyba miał już dość tej imprezy i teraz nigdzie nie mogę go znaleźć…

    [ Jest super elegancko, dzięki wielkie ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć! Przychodzę po wątek, bo to kolega Puchon i widać, że wyjątkowo brakuje mu w jego życiu takiej osoby jak Addie, która uczepi się jak rzep psiego ogona i ona nigdy nie przestaje bywać. Nawet jeśli Francis należy do Koła Wróżbiarskiego, a ona największą niechęcią darzy właśnie ten przedmiot i nie wahała się na trzecim roku powiedzieć profesorowi, że uznaje go za szarlatana :D
    Rany, naprawdę chciałabym go ukochać, bo ta karta jest taka smutna, ale jednocześnie tak pięknie napisana... Od Francisa bije taki rodzaj głębokiej samotności, którą ciężko ukoić. Jeśli tylko masz ochotę na wątek to cieplutko zapraszam do Addie, na pewno uda nam się coś wymyślić wspólnymi siłami :)]

    Addison

    OdpowiedzUsuń
  14. [Jasne nie ma sprawy :) Zacznę dzisiaj, lub jutro! :)]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  15. [Powiem Ci, że miałam łudząco podobne reakcje, gdy zapoznawałam się z kartą Francisa. W tyle głowy trzymała się mnie myśl o tym że Francis jest tak enigmatyczną postacią, a przy tym podobną do Darrena, że miałam poczucie straty, nie zagadując Ciebie, a jednocześnie nie miałam żadnego konkretnego pomysłu z racji ich zbieżności charakterowej.

    Trochę teraz zaryzykuję pewnym pomysłem, ale być może byłybyśmy w stanie coś z tego ugrać: Darren w pierwszych trzech latach miewał koszmary, co zresztą konsekwentnie ignorował, mimo że mieszkając w jednym dormitorium z resztą Puchonów, część z nich, ta ulokowana najbliżej niego, na pewno o tym wiedziała. Możemy postawić łóżko Darrena pod ścianą, wtedy jedyną osobą, która mogłaby wiedzieć, byłby Francis. Teraz dochodzimy do sedna: Na VII roku koszmary by wróciły, a Darren, starszy i mądrzejszy (?), w końcu by się przełamał w sobie i częściowo zrzuciłby balast, korzystając z pewnego wieczoru, w którym ewidentnie obudził Francisa.

    To byłby wątek startowy... pisałabyś się na coś takiego?]

    Darren Craft & Scorpius Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  16. [W takim razie zacznę nam w piątek, niestety do piątku muszę jeszcze wykonać moduły szkoleniowe u siebie w pracy, więc na pewno nie wyrobię przed tym terminem z wątkami.]

    Darren Craft & Scorpius H. Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  17. [Jakby ci się chciało to możesz zacząć, ale nie wymagam tego. W obu przypadkach komentarz ode mnie nie pójdzie wcześniej niż w piątek, więc to zależy od tego, czy chcesz czekać na otwarcie wątku czy na odpis :)]

    Darren Craft & Scorpius H. Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  18. Teraz nawet nie pamięta, kiedy zaczęła sprzedawać innym eliksiry. Chyba zaczęło się od niewinnej przysługi dla znajomego, który pilnie potrzebował najlepszej jakości eliksiru, żeby zaimponować nauczycielowi, ale było to tyle lat temu, że równie dobrze mógł to być gajowy, który przestał radzić sobie z gigantycznymi dyniami i potrzebował jej szybko skurczyć w naturalny sposób. I tak naprawdę nie pamięta, dlaczego zaczęła to dalej ciągnąć. Miała pieniądze (a przynajmniej wtedy je miała…), nowych przyjaciół nie potrzebowała, a sprzedawanie eliksirów wydawało jej się niezwykle ryzykowne. W końcu zawsze była przykładną uczennicą, która nigdy nie miała szlabanu i tylko myśl o tym, że jednego dnia któryś z nauczycieli by odkrył jej małe eliksirowe królestwo, przyprawiało ją o dreszcze. Może to była presja społeczeństwa? W końcu wszyscy wiedzieli, że Riley była niezwykle wychwalana przez ich profesora za jakość jej eliksirów. Na początku się stawiała i odmawiała, tym którzy chcieli się z nią handlować, ale po kilku tygodniach się złamała. Adrenalina związana z nielegalną działalnością dodawała jej pewności siebie i przede wszystkim wypełniała jej dzień czymś innym niż nieskończonymi treningami quidditcha.
    Początkowo nużyła ją rutyna. W wolnym czasie siedziała w lochach i warzyła te same eliksiry „na zapas”. Do czasu, aż zrozumiała, że jej umiejętności przewyższają niejednego czarodzieja i zaczęła eksperymentować. Tak właśnie powstał Eliksir Błogości. Nie miała wtedy nikogo, kto chciałby być królikiem laboratoryjnym, więc wszystko testowała na sobie. Niektóre mieszanki wolałaby teraz zdecydowanie zapomnieć, chociaż wciąż, kiedy ktoś naprawdę zasługuje na to, trzyma kilka fiolek w małym kuferku. Tak na wszelki wypadek. Eliksir Błogości jednak był jej wielkim odkryciem, którym pewnie z chęcią podzieliłaby się ze światem, gdyby nie fakt, że tak dobrze się sprzedawał. Wydawało jej się, jak gdyby każdy w Hogwarcie chciał chociaż spróbować jego. Niestety to zdecydowanie przykuło uwagę nauczycieli i samego dyrektora i kilkukrotnie byli zbyt blisko złapania Riley na gorącym uczynku. Od tamtego czasu zaczęła być bardziej uważna i lepiej dobierać swoich klientów. Tych, którym wiedziała, że może ufać, sama obsługiwała, a resztę przekazywała jej kilku małym pomocnikom. Jednym z wyjątków był Francis.
    Francis był Riley stałym klientem, odkąd pamięta i mimo, że nie znała chłopaka za dobrze, to zawsze znalazła czas, żeby przekazać mu nową dostawę eliksirów. Nie miała nigdy żadnych problemów z nim jeśli chodzi o płatności, ani nigdy nie czuła z jego strony presji, że znowu czegoś potrzebuje. Dopiero kilka tygodni temu zaczęła zauważać, że chłopak zaczął robić u niej „zakupy” coraz częściej. Wiadomo, nie znała go, ale wciąż była tą samą, przejmującą się wszystkimi tylko nie sobą, Riley. Próbowała go odciąć na początku, mając nadzieję, że jakoś w ten sposób pomoże, ale najwyraźniej jej starania nie były wystarczające, bo w końcu jednego wieczoru udało mu się ją dorwać na korytarzu, tuż przy wyjściu prowadzącym na błonia.
    - Francis? – Nie wiedziała kompletnie co zrobić, bo jedyna droga ucieczki prowadziła na błonia, gdzie było już ciemno i doskonale wiedziała, że znając ją, przewróciłaby się i wylądowała na ziemi.
    [Wybacz, że robię z niego jakiegoś narkomana, w razie co zignoruj to trochę i lecimy w inną stronę haha!]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  19. Czyli… Merlina nie było w kuchni. Cóż za błyskotliwy wniosek, panno Bones, powinszować. Właściwie sama nie wiedziała, czy śmiać się czy płakać, bo powoli zaczynało do niej docierać, że chyba była już bardziej zmęczona niż przypuszczała. A co za tym szło, proces myślowy stał się o wiele trudniejszy. Tak czy inaczej sama podrapała się po dłoni, rozglądając w ciszy dookoła… Oprócz niej, Francisa i małej skrzatki nie widziała tu nikogo innego. Co prawda koty miały to do siebie, że potrafiły wcisnąć się w najróżniejsze kąty… jednak Merlin od zawsze był okropnie leniwy i dlatego wybierał sobie najwygodniejsze miejsca do spania, po najmniejszej linii oporu. Gdy przychodził do kuchni, zwykle znajdowała go przy jakimś piecyku, gdzie grzał swój ogon. Albo na stole, gdzie usnął po zjedzeniu nie swojego posiłku.
    — To niedobrze — westchnęła w końcu. Nie martwiła się o niego jakoś strasznie… może tylko trochę. Ale to była jej wina, która nazywała się przywiązaniem. Nie oznaczało to, że Merlin miał jakieś kłopoty. Pewnie po prostu poszedł tam, gdzie miał święty spokój i zasnął. Jednak Emerson wolałaby, aby na noc wrócił do dormitorium. Przyzwyczaiła się do jego sierści na twarzy i mruczenia do snu. Sentymentalne, i to jak… ale cóż.
    — A może ty gdzieś widziałaś tłustego kota z trochę obrażonym pyszczkiem? — zapytała skrzatki, zanim jeszcze Francis dostał swojego małego słowotoku. Niestety skrzatka pokręciła tylko głową i szybko uciekła. Emerson westchnęła i podeszła bliżej do Francisa, wysłuchując go z charakterystycznie zmarszczonymi brwiami. — Żaby to i ja bym nie zauważyła, a już na pewno nie w takim tłumie — skwitowała krótko, przekrzywiając lekko głowę. — A tobie już znudziło się imprezowanie? — zapytała, uśmiechając się w lekko zaczepnym tonie. Emerson i tak dziwiła się, że Francis w ogóle wziął udział w tym przyjęciu. Nie kojarzył jej się z tego typu rozrywkami. Ale nie chcąc, żeby się na nią obraził, szybko porzuciła temat — Skoro masz ochotę połazić trochę po szkole, to czemu nie… Myślę, że i tak mamy małe szanse, aby go odnaleźć. Ale tak czy siak, boli mnie już głowa od tego hałasu, więc jeszcze co najmniej przez godzinę czy dwie nie mam czego szukać w Pokoju wspólnym. I ty pewnie też — skwitowała, wzruszając lekko ramionami. — Kojarzysz w ogóle jak wygląda mój kot? — zapytała jeszcze, zdając sobie sprawę z własnej omyłki. — Założyłam z góry, że tak, a przecież możesz nawet nie wiedzieć, który z futrzaków biegających po naszych pokojach to Merlin…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  20.   Targa strachem od długości członków przez głębokość duszy. Zakorzenia się na poczuciu bezradności – tuż obok, tuż przy świadomości – by w najmniej oczekiwanym momencie przygnieść do gleby, jak wprawny napastnik. Z ciężarem opatrzności opadłym na klatkę piersiową, Darren nie ma szans. Ten los, ten wróg, dusi go w ciasnym bloku wspomnień, w ciemności nocnych mar, w wywiniętych korytarzach sennych, skrzywionych podle parabolą koszmaru. Ognisty płomień goni go i dociera doń już w pierwszej sennej sekwencji. Dotyka boleśnie gorejącą macką, zakleszczając ramię w ciasnym splocie bólu, tego mentalnego i fizycznego, gdy przy jednoczesnym cierpieniu własnym, widzi także cudze. Dwa enigmatyczne cienie błąkają się za jaskrawością ognia, krzyczą desperacko, szukają się wzajemnie. Zamknięci w prętach buchów próbują gdzieś – do siebie – koniecznie dotrzeć. I on również czuje tę naglącą potrzebę. Ciągnięty do nich przez więzy krwi wie, że musi i że nie odpuści. Chce wyrwać się do przodu już-teraz-natychmiast, wyciąga ręce... nie może. Maleje. Opada. Leży w kokonie niemowlęcych pieluszek.
      Wtedy za kark chwyta silna dłoń, odciąga go, oddala od niknących w płomieniach sylwetek. A on, odratowany, wcale nie chce. Woła, choć już nie w ciele, a poza nim, desperacko wyrywa z krtani dźwięki rozpaczy i...
      Budzi się, z tym właśnie okrzykiem pozostawionym na ustach.
      — Cholera... — mruczy cicho, pochylając się do przodu, gdy pierwsze poty spływają wzdłuż przygarbionego korpusu, a klatka piersiowa w panice porusza się w nierównym rytmie. Zerka w bok, tylko prowizorycznie, tylko z przyzwyczajania, zaraz jednak już w zdziwieniu, bo ciemne oczy obserwują go w półcieniu nocy. Przeklina w myślach. Tak nie miało być. Miał nikogo nie budzić. Przecież to przetrawił. Przecież dawno mu się nie śniło.
      Ale dzisiaj wszystko idzie na przekór. Oczy duszy zamknięte, oczy cudze utkwione w nim. A motywacja do ukrycia myśli znikoma. Więc nieśmiało, z szeptem na języku, odzywa się pierwszy:
      — Byleś kiedyś w miejscu tak gorącym, że jeden tylko nieprzemyślany ruch oznacza ryzyko zawalenia? A jeśli tego nie zrobisz, spopieli cię do reszty. Spalony przez ogień i czas mógłbyś narodzić się na nowo. Mógłbyś... gdybyś był feniksem. Nie jesteś. Chodzisz po ruinach emocji, których nawet nie pamiętasz, ale wiesz – bo inni Ci mówili – że powinieneś się bać. Więc, kurwa, boisz się. Nieprzerwanie. Wciąż. Nie wiesz czego, ale się kurwa boisz. Czy to ma jakiś sens?

    Darren Craft

    OdpowiedzUsuń
  21. [Haha mam nadzieję, że nie wystraszymy za bardzo Francisa, postaramy się hamować z tym entuzjazmem, żeby biedak nie zszedł na zawał przy Addie :D Myślę, że tak jak mówisz, możemy postawić na wątek bez ustalonej relacji i po prostu zobaczyć, jak nasza dwójka będzie się ze sobą dogadywać. Wykorzystałabym ten pomysł ze szlabanem w Wieży Wróżbiarstwa, tylko może trochę bym go zmodyfikowała. Co powiesz na to, żeby Francis dostrzegł jakiś bardzo zły omen albo miałby jakąś wizję, wygłosiłby przepowiednie, coś w tym stylu? Addison nie wierzy w takie rzeczy, więc pewnie trochę by sobie poironizowała, ale zaraz stłukłaby właśnie tę nieszczęsną kulę, o czym Francis mógł wspomnieć, więc trochę by się wystraszyła, że to, co zobaczył Francis, może się spełnić. To musi być coś strasznego – może czyjaś śmierć, może samej Addie albo Francisa, jakieś kalectwo, atak wilkołaka, jakieś problemy w Hogwarcie, no żeby coś się działo ;D Może nawet postanowią zgłosić to, jednak nikt im nie uwierzy, więc we dwójkę będą próbowali zapobiec wydarzeniom? Co ty o tym sądzisz?]

    Addison

    OdpowiedzUsuń
  22. Cóż… z tym znudziło to wcale się nie zdziwiła – ona też nie przepadała za imprezami. Od czasu do czasu oczywiście, jeśli była okazja i znalazło się dobre towarzystwo, to czemu nie. Ale gdy godzina zamieniała się w pięć, za oknami już powoli zapadała noc, następnego dnia była środka, a ty od rana właściwie nie miałaś czasu żeby usiąść po wyczerpującym meczu quidditcha… to sprawa trochę się komplikowała. Emerson nie zamierzała być psujem. Jeśli inni chcieli się bawić i świętować, to proszę bardzo. Ale wiedziała, że jeśli sama spróbuje się położyć, to rozbawione koleżanki z dormitorium (które chyba jak ostatnio je widziała, to grały akurat w magiczną butelkę…) nie pozwolą jej się wyspać i odpocząć. Po co więc się niepotrzebnie denerwować? Lepiej było spędzić ten czas odrobinę produktywniej i rozejrzeć się za kotem. A kot mógł być wszędzie. Dosłownie. Emerson musiała więc pomyśleć, od czego powinni zacząć.
    — Tak, tłusty… i może nie tyle co obrażony, a lekko zblazowany — doprecyzowała, jakby wyraz pyszczka Merlina był najistotniejszym szczegółem jego wyglądu, bez którego nie mogliby go odnaleźć. W każdym razie westchnęła raz jeszcze… i pacnęła Francisa w ramię, posyłając mu krzywy uśmiech — Daj spokój… trochę sarkazmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Wiem co mówię — dodała, za moment znów lekko poważniejąc. — Nie martw się jego wyglądem. Po prostu patrz pod nogi i szukaj pałętającego się po nimi kota. Z dużym prawdopodobieństwem będzie to Merlin — wyjaśniła. Skoro i tak mieli go szukać razem, to bez różnicy czy Francis go kojarzył, czy nie. Najważniejsze, że Emerson wiedziała jak wygląda jej własny kot. — Zazwyczaj tuła się właśnie po kuchni, bo tu ma jedzenie i ciepło. Ale skoro nikt go tu nie widział… to proponuję zacząć od rozejrzenia się po pobliskich korytarzach… a później sama nie wiem… zobaczymy — skwitowała. — Impreza potrwa jeszcze z godzinę, jak nie dwie… nie musimy się więc śpieszyć — zauważyła jeszcze. Odwróciła się całkiem energicznie i ruszyła do wyjścia z kuchni. Podejrzewała, że Francis ruszył za nią, więc nie oglądając się zapytała swobodnie... — To ciebie widziałam jakąś godzinę temu obściskującego się za kanapą z Rosie Haggard, czy tylko mi się tak wydawało…? — w sumie to nie była pewna… ale tak jej się wydawało i najwyraźniej ciekawość wzięła górę.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  23. Prawie się zaśmiała widząc minę Francisa… prawie. Ale tak czy inaczej, uśmiechnęła się całkiem swobodnie, kiwając przy tym lekko głową. Tak naprawdę wcale nie była pewna, czy to Francis umilał sobie czas obściskując się z Rosie… Nie dość, że w pewnym momencie w Pokoju wspólnym pogasły wszystkie światła (aby zapewnić przyjemniejszą atmosferę setkami drobnych świetlików i świeczek), to jeszcze szum rozmów oraz dudnienie muzyki nie pozwalały się porządnie skupić. Panna Bones znała trochę Francisa, dzięki czemu domyślała się, że to nie mógł być on… ale jednak coś ją podkusiło i wolała się upewnić. W sumie nigdy nic nie wiadomo. To, że zazwyczaj wydawał się cichy i spokojny wcale nie oznaczało, że nie darzył sympatią jakiejś koleżanki z Domu… A Rosie była miła.
    — Dziękuję, bardzo to szarmanckie — zauważyła, gdy Francis wyprzedził ją, aby otworzyć przed nią drzwi. Właściwie nigdy nie zwracała na to większej uwagi, jednak musiała przyznać, że było to eleganckie zachowanie… i przyjemne. — Przepraszam, jeśli cię uraziłam tym pytaniem. Wydawało mi się tylko, że to mogłeś być ty… najwyraźniej masz do kogoś bardzo podobną fryzurę, od tyłu… — uśmiechnęła się znacząco, rozglądając powoli po pustym korytarzu. Nawet tutaj nadal było słychać dźwięki imprezy niosące się z Pokoju wspólnego Puchonów… — Gdybym była kotem, pewnie poszłabym w tamtą stronę — wskazała palcem korytarz na prawo. — Im dalej od hałasu, tym lepiej. Sądzę, że w pewnym momencie i tak ktoś się tu zjawi i każe im wreszcie iść do łóżek — zauważyła. Nie musieli bawić się w czary i rzucanie zaklęć. Robiło się coraz później, a choć kadra pedagogiczna była dla nich wyjątkowo wyrozumiała, pozwalając urządzić małe świętowanie, to jednak regulamin nadal obowiązywał, a wraz z nim cisza nocna. — Założę się, że wyślą tu naszego opiekuna domu… raz dwa rozgoni całe towarzystwo. A nam może uda się znaleźć Merlina, nim ktoś przyłapie nas wałęsających się po korytarzu nocą… — westchnęła, ruszając powoli we wcześniej wskazanym kierunku. Tak naprawdę nie miała konkretnego planu… zamierzała obejść piętro i zobaczyć, cze nie znajdzie po drodze swojego kota. Jeśli nie, to dopiero wtedy będzie się martwiła. Ale obstawiała, że Merlin nie mógł odejść zbyt daleko… po pierwsze był bardzo leniwy, a po drugie, nie lubił się oddalać. Emerson wiedziała, że wolał kręcić się pod jej nogami, zamiast wałęsać się po wieżach.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  24. Przerażone spojrzenie, zachodzące już szklaną powłoką łez, zamglone zwierzęcą chęcią ucieczki. Zaciśnięte usta, niemal śmieszne w swej próbie ukrycia drżących warg i dłonie, których palce boleśnie wbijały się w twardą oprawę książki, którą w obronnym geście przyciskała do swojego drobnego, dziecięcego ciała. Żałosna i mizerna, a jednocześnie wciąż tak irytująco nie znająca swojego miejsca. Krukonka z trzeciego roku – jak gdyby swoimi żyłami przesyconymi brudną, obrzydliwą mazią przesączającą się do mózgu, mogła przynieść swemu domu coś więcej poza ogarniającym poniżeniem.
    Hogwart z każdym rokiem, bardziej i bardziej zapełniał swoje korytarze pozbawionymi wartości pomiotami mugoli, osłabiając się i ośmieszając w oczach prawdziwych, bo czystokrwistych, czarodziejskich rodzin. Bastian wszystkie te przemiany obserwował z narastającym niesmakiem. Krew mieszała się, zabrudzała nawet znane rody, wszędzie osadzając niezmywalną sadzę. Obrzydliwie. Nieodwracalnie, bo nikt nie zauważał potrzeb zmian. Ograniczeni ślepcy.
    Dziewczynkę wypatrzył już w czasie obiadu – siedzącą przy swoim stole, ze śmiechem rozmawiającą o czymś z innym Krukonem, uśmiechając się, dłonią próbując zakryć pojawiający się jej na policzkach rumieniec. Lestrange osaczył ją wzrokiem, namacalnie paląc każdy odsłonięty skrawek skóry, zamiast jedząc, ze skażającym usta grymasem, grzebiąc widelcem w talerzu. Krukonka wyczuła jego wzrok – niemal jak każda osoba, którą obserwował – zaniepokojona unosząc głowę, bezwiednie próbując odnaleźć źródło nagłego dyskomfortu. Lestrange był pewien, że wychodząc z Wielkiej Sali, jej serce spłoszone wybijało niepokojąco rwany rytm, niemal czując jego oddech smagający dłońmi jej plecy, praktycznie uciekając od chcącego ją zagarnąć do siebie cienia.
    Dopadł ją na jednym z korytarzy, zapędzając w ciemny, osaczający ją ścianami róg, drogę ucieczki zagradzając jej opartą o mur dłonią. Bastian był znacznie wyższy od niej, tym samym tylko mocniej potęgując jej strach.
    - Kogo mu tu mamy? Biedna, mała szlama. – Cedził z ust każde słowo, nasączając je swoim obrzydzeniem. - To przykre, naprawdę przykre, że wciąż nie znasz swojego miejsca. To… męczące. – Niemal leniwie przesunął końcówką różdżki po szyi dziewczynki, jakby wyznaczając linię, wedle której z uwielbieniem rozciąłby jej gardło, obserwując rozchodzącą się skórę i tkanki i uchodzące wraz z krwią przebłyski życia. – Może powinienem wytłumaczyć to dosadniej. Ostatnim razem chyba nic nie zapamiętałaś – Bastian przerwał, przenosząc wzrok na przyjaciela Krukonki, który wydusił z siebie cichą groźbę zawiadomienia profesora. Chłopiec cofnął się krok, następny, jak gdyby szykując się do ucieczki.
    - Uciekaj, uciekaj – Lestrange roześmiał się, po czym smagnął powietrze ostrym ruchem różdżki, wydobywając z niej ciemne sznury oplatające się wokół nóg chłopca, przewracając go boleśnie na podłogę – Biegnij po pomoc! – Ponownie skupił uwagę na dziewczynce, w niezdrowym podekscytowaniu obserwując jej reakcje ciała.
    - Oscausi. – Przeszywający chłodem szept, przebłysk szaleństwa w odsłoniętych w ironicznym uśmiechu zębach i oczach śledzących zarastającą usta skórę. Głuchy dźwięk spadającej na podłogę książki, zwierzęce przerażenie zapisane głęboko w źrenicach, niemy wrzask i drżenie dłoni. I jego mocny uścisk palców na jej drobnej, dziecięcej ręce. Był niemal pewien, że pozostaną na niej bolesne, przypominające o nim siniaki. - Może to starczy, byś zapamiętała, że tacy jak ty nie mają tu praw i głosu? A może muszę wyryć to na zawsze? – Różdżka przy skórze, wypalane litery ośmieszającego słowa, określającego takich jak dziewczynka. Łzy, próba wyrwania się, upajająca w swej żałosności ofiara. I wyrywający się z jego gardła śmiech, niemal jak u chłopca, który odnalazł nową zabawkę. – A może zwrócić uwagę na twoją siostrę, mała jest jeszcze taka… Może ona ci pomoże. – Urwał, niemal w pół słowa, marszcząc brwi.

    Bastian Lestrange

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bastian miał wrażenie, że usłyszał coś, cichy dźwięk, głos, może trzask zaklęcia. Niechciana reakcja któregoś z uczniów, a może tylko podszept jego myśli, by znaleźć sobie inną ofiarę, bo reakcje tej poznał już do znudzenia. Wyostrzenie zmysłów, napięcie mięśni i palce lepiej ułożone na różdżce, jakby w oczekiwaniu na coś co być może miało się nie wydarzyć, a co mogło jednak okazać się niezwykle interesujące.

      Bastian Lestrange


      [Wybacz, że posyłam początek dopiero teraz, ale życie trochę mnie przytłoczyło. Teraz postaram się odpisywać częściej. ^^ Mam nadzieję, że nie opisałam całej sytuacji za mało, jednak nie wiedziałam jakich zaklęć użyje Francis, to też nie wspominałam o tym za wiele. :]

      Usuń
  25. Sama nie wiedziała, jak ma podejść do tej całej sprawy. W końcu nie znała Francisa na tyle dobrze, żeby prawić mu kazania o tym co robi ze swoim życiem. Był też jej klientem, który jakby nie patrzeć miał prawo korzystać z jej usług. Wiadomo, mogła bez podania powodu po prostu mu odmówić, ale Riley tak nie potrafiła. Jej miła natura nie pozwalała na to. Mimo, że go w ogóle nie znała, martwiła się o chłopaka. W końcu na początku wyglądał jak bardzo porządny puchon, a teraz? Był uzależniony i doskonale było to widać. Nawet teraz, kiedy stał przed nią, wydawał się dosyć dziwny. Jakby jedyne czego obecnie pragnął to kolejna doza eliksiru.
    – Hej Francis! – Uśmiechnęła się, cały czas myśląc nad wymówką. – Słuchaj z tym eliksirem… Miałam ostatnio dużo na głowie… Wiesz, jak to jest zajęcia, prace domowe no i oczywiście quidditch… - Nie chciała kłamać, ale nie chciała też wychodzić przed szereg i powiedzieć mu to co naprawdę ją nękało przez ostatnich kilka tygodni. – Myślę, że mam jeszcze trochę eliksiru w łazience Jęczącej Marty… Jeśli ze mną pójdziesz to mogę ci go od razu dać. Mam kilka pustych fiolek przy sobie – odparła po chwili namysłu i uśmiechnęła się do puchona. Chwilę później ruszyli w stronę schodów.
    Riley miała plan. Nie znając nawet trochę Francisa nie była wstanie prawić mu co jest dobre a co złe. Eliksir Błogości miała wprawdzie w torbie i mogła mu go dać wtedy na korytarzu, ale stwierdziła, że może uda jej się jakoś z nim porozmawiać o jego coraz częstszych zakupach. Riley miała w sobie to coś, że ludzie lubili jej towarzystwo, i nawet jeśli nie znali jej wystarczająco to szybko zdobywała ich zaufanie. Nie była pewna, czy Francis zaślepiony rządzą spożycia eliksiru będzie wstanie wpaść w jej pułapkę, ale była gotowa spróbować.
    – Nigdy nie pytałam w sumie o twoje zdanie o eliksirze. Ostatnio widzę, że częściej go kupujesz, więc… Co o nim sądzisz? – Nie chciała na niego od razu naskakiwać z pytaniami o to dlaczego potrzebuje aż tyle eliksiru. Nie chciała go przestraszyć.
    Riley

    OdpowiedzUsuń