WYNN NOAH BURKES
Czego się gapisz?16 — 1/2 WILA — VI ROK — GRYFFINDOR — RÓŻDŻKA: giętka, jesion, 12 i 1/4 cala, o rdzeniu z rogu rogatego węża — KUJON — OKRUTNE 1.52 — KOŁO TRANSMUTACJI i ZIELARSKIE — POWIĄZANIA Borgin&Burkes – każdy kiedyś słyszał o sklepie jej rodziny. No, przynajmniej ten, kto interesuje się czarną magią. Znajdziesz tam zakrwawioną talię kart, amulety i czaszki, a nawet sznur wisielca, jeśli o to zapytasz, ale nie pytaj – Wynn nie pamięta, gdzie go ostatnio zgubiła. Pracując w sklepie, spotyka dziwnych ludzi, a przez to ma wrażenie, że ona również dziwaczeje, dlatego po każdym męczącym dniu wśród dziwnych i dziwniejszych wspaniałych, cierpliwych, wcale nie śmierdzących cebulą klientów pisze długi list do swoich przyjaciół, opowiadając o tym, że chciałaby już wrócić do szkoły – jak typowy k u j o n. Nie obcina już włosów, pozwalając im rosnąć, zasłaniać twarz i łaskotać powieki. Nosi wciąż ten sam wygodny sweter, wiszące przy tyłku spodnie, trzyletnie trampki, trochę starte, zdecydowanie znoszone, proszące o jakiś pogrzeb, ale Wynn nie łatwo rozstać się z butami. O jej dość aroganckim, trochę wkurzającym zachowaniu wie już każdy. Zawsze mówi to, co myśli, nie zastanawiając się w ogóle, rzucając słowami jak ślepy strzelec, ale mimo wszystko możesz z nią porozmawiać o wszystkim i o niczym, chętnie pomoże, odzywając się później o przysługę w najmniej oczekiwanym momencie: przysługa za przysługę, przegrywie. Handluje czarnomagicznymi przedmiotami, rozkręcając nielegalny interes w szkole (nie zapominając o dystrybucji równie nielegalnych eliksirów) i poza jej murami, nie gwarantując niczego dobrego. Nie oddaje ołówków ani długopisów, ciągle z tym nieznośnym uśmiechem przy piegowatej twarzy. Uczy się lepiej niż wygląda, nie siedząc wcale aż tak bardzo przy książkach. Dużo przeklina, marszczy nos, gdy się denerwuje, pociera o siebie ręce i ani trochę nie lubi swojej miotły. A poza tym w ogóle nie ogarnia uroku wili, który podobno ma, a który działa, jak sobie chce.
...

182 komentarze:

  1. [Wynn jest super! ;D Coś w karcie jest takiego, co każe mi uważać, że zadziora posprzeczać może się z każdym, ale jednocześnie na pewne kwestie ma tak wywalone, że nie mogłaby się angażować w długie wojenki i animozje. Chociaż dopisek odautorski trochę temu przeczy.
    W każdym razie - fajnie, fajnie, że taka postać przywędrowała w hogwarckie progi. Cześć!]

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Hah, nie mogłam pominąć tak urzekającej karty postaci! Cześć, dobry dzień, Twoja Wynn jest niesamowicie ludzka i nietuzinkowa zarazem. Świetne połączenie, moje ulubione prawdę mówiąc. Nie przyszłoby mi do głowy takie wykorzystanie nazwiska Burkes, ale zupełnie mnie rozbawiło i kupiło. Wynn wydaje się dziewczyną, przy której nie można się nudzić, a człowiek poznaje prawdziwe znaczenie słowa kłopoty. Naprawdę super. I tak się miło składa, że ona i moja Mer uczęszczają na te same zajęcia pozalekcyjne… i też mają tą niebywałą zdolność do mówienia rzeczy, których teoretycznie nie powinny. Coś mi tu pachnie potencjalnym powiązaniem… Gdybyś była zainteresowana to oczywiście zapraszam pod kartę Mer. Mam nadzieję, że będziesz dobrze się bawić na blogu ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  3. [Właśnie, tak nietuzinkowych postaci zdecydowanie tutaj brakuje :D Wynn jest świetna, naprawdę. Z pewnością nie ma miejsca na nudę i cóż szaleństwo ponad wszystko, jednak poważnie, to się w trumnie leży, więc szaleć trzeba aż zabraknie sił :D Życzę udanej zabawy wraz z ogromem porywających wątków. Zostań z nami jak najdłużej! :)]

    Gabriel/Mathias (jeszcze w szkicach)

    OdpowiedzUsuń
  4. (Uwielbiam! Przyznaję, że raz podejrzałam w roboczych i od razu miałam banana na twarzy. Bardzo mi się spodobało połączenie takiej zakręconej, pozytywnej postaci z czarnomagicznym sklepem, który raczej kojarzony jest z czymś ponurym i mrocznym. Przyznaję też, że Sophia Lillis (w tym wydaniu z gifów) to moja słabość, natomiast czuję, że mój Hugo będzie miał za to słabość do żywiołowych Gryfonów. Mój chłopiec dużo majstruje przy eliksirach, więc myślę, że często mógłby przychodzić do Wynn po jakieś składniki, sam też może jej się odwdzięczać trudniejszymi do przygotowania fiolkami w razie potrzeb prywatnych bądź na zajęcia. Widzę ich jako ziomków w zbrodni, dzięki czemu mogłaby wykwitnąć fajna przyjaźń. Jeśli miałabyś więc chęć na zmajstrowanie czegoś ze mną to zapraszam, a tymczasem życzę dużo weny i wątków!)

    Rookwood

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hej, totalnie bezsprzecznie uważam, że Olaf i Wynn muszą być przyjaciółmi, ponieważ:
    A) są z tego samego domu
    B) są w tej samej klasie (nie wiem czy nadal chodzą na te same zajęcia, ale spędzone wspólne lata to na pewno szalone wspólne drogi usłane przygodami i wspólnymi tarapatami)
    C) Olaf to jest cwaniak jakich mało i na pewno sobie z nią pogrywa w żartach, żebrze o spisywanie prac domowych czy zaczepia z nudów.
    D) On też jest trochę łobuziakiem.
    Hej, co ty na to? ]
    Olaf Wood

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Oj taaak… W robieniu groźnej miny Mer nie ma sobie równych… Trzeba dbać o swoją reputację, ot co. Ale ja wiem, i większość z którymi prowadzę lub będę prowadziła wątki, że pod tą wierzchnią skorupką kryje się nieco mniej poważne dziewczę. I tak mi się wydaje, że Wynn miała tą naturalną umiejętność wyzwalania w Mer większej swobody i luzu. Sama mam ogromną słabość do przyjacielskich wątków i powiązań, i też chętnie związałabym w ten sposób te dwie panie. Może z tego wyjść niezła draka :D Chodzi mi po głowie relacja, która nie była już taka nowa… może dziewczyny poznały się lepiej dzięki zajęciom pozalekcyjnym, jakieś dwa lata temu? Np. podczas kółka zielarskiego. Obie mogły na początku baaardzo się nie lubić. A później okazało się, że to było jednak lubienie. Generalnie Mer byłaby dobrym wspólnikiem zbrodni, takim w białych rękawiczkach. Gdzie Wynn ponosiła brawura, tam Mer nadrabiała chłodną kalkulacją… i tym sposobem dałoby się zaplanować nie całkiem legalną wycieczkę do Działu Ksiąg Zakazanych… albo nawet na obrzeża Zakazanego Lasu… Wiesz, co Ci tylko wyobraźnia podpowie, ja zapewne przyklasnę! ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dziękuję za śliczny komentarz, nie ma co przepraszać za zasłonienie tej mojej złośnicy. Wynn jest cudowną postacią, bardzo przypadła mi do gustu. Myślę, że to taki materiał na przyjaciółkę, jakiej Bea potrzebuje. Obie są w tej samej klasie, i Wynn musi lubić Zielarstwo skoro udziela się w kole, może pijsc jakoś w te stronę? Beatrix uwielbia przesiadywać w cieplarni i przesadzać rośliny, a najlepiej rozmawia się po łokcie w nawozie ze smoczego łajna, co nie? Taka luźna myśl. Skrót Trixie jak najbardziej aprobuję, a jakże. Beatrix może najpierw wykręcić, ale potem pewnie zrobi jej się miło. Gdzieś tak w dziesiątej warstwie jej wnętrza. XD]

    Beatrix Macnair

    OdpowiedzUsuń
  8. [ No dobra, argumentów znalazłabym więcej, ale widzę, że sprawa jest jasna jak słońce dla obydwu stron :)
    Na pewno Wood nienawidzi jak mu Wynn przynosi obciachu, ale on w większości sytuacji sam na siebie tego bata ukręca. I na pewno jeszcze nigdy nie miał dziewczyny, to nie jest typ podrywacz. Zdecydowanie jest otwarty i sympatyczny, ale w tych sprawach brak mu doświadczenia i pewności siebie, nie raz się pewnie jakoś ośmieszył i spasował.
    Ale przede wszystkim musisz wiedzieć, że Olaf zakochany jest w mądrej głowie Wynn i która niejednokrotnie wybawiła go ze szkolnej opresji nieodrobionych prac czy zawalonych klasówek w minionych latach. Nie wiem czy Wynn dałaby się tak łatwo przekabacić temu leniowi, ale to uparty osioł i gdy mu na czymś mocno zależy to kładzie na to duży nacisk :)
    To jak, lecimy z tym koksem? :D ]

    Olaf Wood

    OdpowiedzUsuń
  9. [SOPHIA AAA!! <3 Wybacz ekscytację, ale tak mi się raduje serduszko, jak widzę kolejną postać z wizerunkiem z obsady IT, jeju. Widzę mocną inspirację Syd i podoba mi się to! Aż jestem zdziwiona, że nie przyszłaś jeszcze do Jamesa po zakręcone powiązanie, bo ta dwójka nadaje się na kompanów wprost idealnie :D Co prawda ostatnie miejsce limitu trzymam dla siostrzyczki... Ale nie potrafię odmówić tak cudnej postaci, jak Twoja. Oboje są Gryfonami, znają się na dobrej zabawie i Jimbo na pewno nie raz ją upije czy nakłoni do niszczenia czegoś, także jeśli jesteś zainteresowana przyjaźnią z tym moim małym pojebem to drzwi otwarte. <3]

    James Potter

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cześć, czołem! Ja przyszłam się przywitać i powiedzieć, że ją kocham. W ten weekend jeszcze głowę mam zajętą pracą, ale z ogromną przyjemnością zgarnęłabym Wynn dla Rose.]

    C'mon, I need girl power right now. If I spend one more minute with guys, I'm going to die.

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  11. [Jakieś śladowe podobieństwa by się znalazły, chociażby to, że Edgara też nie widzę w długotrwałych relacjach pełnych wrogości; również w pewnym sensie miałby na to wywalone, ale w kompletnie, kompletnie innym stylu. ;D Więc tak, generalnie: przeciwieństwa. Wobec tego wątek to ciekawa sprawa, bo mogą mieć zabawną dla osób postronnych dynamikę.
    Swoją drogą chciałabym, aby Edgar z postury był przeciętniakiem, ale niestety strasznie mi pasuje do niego taka posągowa figura. Długonogi chłopak, szczupły, smukły, ale z dość szerokimi ramionami, bardzo, bardzo wysoki. W takiej sytuacji wizualnie musieliby się z Wynn ładnie prezentować. :D
    Nie ujęłam tego w karcie, ale gdyby E. miał dostać przydomek, byłby nim sprawiedliwy. To niby cnota, ale nie zawsze wzbudzająca pozytywne reakcje, bo E. nie jest po prostu sprawiedliwy, jest bardzo sprawiedliwy, bezwzględnie, aż do przesady, aż to się wydaje nieludzkie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Pewnie czasem się spod tego wymsknie, ale ogólnie powinnam się starać, żeby nie. Ale – dążę do tego, że wyobrażam sobie, iż czasami-czasamiutko odgrywa niemalże salomonową rolę i rozsądza spory uczniów, którzy go o to poproszą. Bo sam z siebie nie miesza się w cudze niesnaski, chyba że wpadnie to w jego kompetencje prefekta. Jeśli Wynn miałaby tego rodzaju kłopot, z jakimś upierdliwym niesprawiedliwcem, mogłaby się do Edgara zgłosić. Albo coś w związku z jej rodzinnym sklepem.
    O, tutaj też można z jeszcze innej strony, jakiś przedmiot z tego sklepu, który sprawiałby niebezpieczeństwo i Edgar zmuszony byłby do konfiskaty. :D]

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  12. Zwinięty w ciepły kocyk chłopak odpoczywał na obitej burgundową, wzorzystą tapicerką kanapie. Ogień w kominku, któremu powierzał umęczone i nieprzytomne spojrzenie, powoli gasł. Z każdą minutą pomieszczenie pokoju wspólnego wypełniał zgiełk przeróżnych głosów, a przez okno wpadały złociste promienie słońca tego dnia, ukazujące kłębiące się gromady kurzu w pomieszczeniu. Zapowiadało się na piękne popołudnie, był to jeden z pierwszych cieplejszych dni tej wiosny.
    Sennie przymykał powieki, odczuwając niedosyt wyspania tej niedzieli. Było za wcześnie na drzemkę, ale też za wcześnie na pobudkę. Dnia wczorajszego bowiem przesadził odrobinę w rywalizacji o wypicie większej liczbie piw niż przeciwnik. Nie wiadomo było, kto wygrał, bo obaj zawodnicy dorobili się głębokiego stanu nietrzeźwości i żaden z nich nie pamiętał ilości. Olaf był mistrzem zakładów, ale nie dlatego, że zwykle je wygrywał, lecz po prostu nie potrafił odpuścić i zgadzał się na większość głupich pomysłów.
    Mimo kuszącej perspektywy przeleżenia tego dnia gdzieś nad brzegiem jeziora, musiał zdeterminować się do podjęcia bardziej radykalnych działań. Pracy na ten tydzień czekało go co niemiara, lecz w pod rozmierzwioną czupryną wciąż toczyła się walka o motywacje. Podsumowując sytuację, wiedział, że nie jest w stanie sam ruszyć palcem, by ten problem rozwiązać. Wiedział, że po raz kolejny czeka go błagalna litania poświęcona Wynn i jej wszechwiedzy, która być może ocali jego niepewną sytuację na zajęciach z Astronomii. Tym razem w obowiązku do napisania miał wypracowanie o wpływie położenia gwiazd na hodowlę roślin. Dla Olafa, który ledwo odróżniał szczaw od liści mandragody, Wynn Burkes była niemalże profesorką zielarstwa.
    Wzdychając ciężko nad swym losem, wypił kolejny kubek magicznej kawki w nadziei na powrót dawnej werwy. Dopiero po kilku minutach bezsensownej kontemplacji podniósł rześkie i na powrót młode ciało. Oporządził się jako tako w dormitorium, spryskał japę specyfikiem niwelującym odór wczorajszego alkoholu i przywdział dumnie bluzę z Gryfońskim godłem. Nim jednak opuścił swój pokój, pod pachę chwycił podstawowy pakiet fajerwerków z linii Wybuchowe Przedsięwzięcia, który w trakcie szkolnej przerwy zakupił na ulicy pokątnej. Ziewając raz jeszcze, wrócił do pokoju wspólnego. Teraz te cztery ściany zostały całkowicie opanowane przez gawędzących uczniów. Wynn robiła dużo hałasu i nawet w tej wrzawie śmiechów łatwo było zlokalizować tego skrzata.
    Olaf postanowił zakraść się niepostrzeżenie od tyłu kanapy, z której wcześniej zapomniał zabrać ulubiony kocyk. Pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy, niezbyt roztropna, kusiła go, by tym oto kocem zaatakować Wynnkę i zemścić się za piątkową partię Gargulków. Tamtego dnia ubzdurał sobie, że jego przegrana nie wynikała z braku umiejętności, lecz, że dziewczyna po prostu sprytnie, zaklęciami, którymi on nie znał, kantowała. Udając obrażonego, nie rozmawiał z nią całą dobę, lecz okoliczności zmuszały go do przebaczenia tego niecnego występku. Także okiełznał ten durny pomysł z kocem, wiedząc, że to od niej zależy jego kariera w Hogwarcie. Oparł się więc spokojnie o brzeg sofy i nachyliwszy nad kilkuosobowym zgromadzeniem, w którym obracała się aktualnie dziewczyna i postawił na starą, sprawdzoną przez niego już zagrywkę.
    - A wiecie, że Wynn jest najlepszą koleżanką na świecie? - uśmiechnął się szeroko w stronę dziewczyny, a błysk w oku i mimika zdradzały miotające nim nadzieje, na zażegnanie minionego sporu (który wszakże jako pierwszy wszczął). Mógłby jednak się zastanowić bardziej, czy przypomnienie o sprzeczce doda żaru do ognia, czy sprytnie pożegna konflikt. Albo chociaż ugryźć w język. - I przede wszystkim nigdy nie oszukuje w Gargulki. - Niestety koniec końców wypalił, a jego spontaniczny temperament podsunął jeszcze jedną, niezbyt roztropną kwestię: - prawie nigdy.

    OdpowiedzUsuń
  13. (Bardzo się cieszę w takim razie! I tak, w stu procentach Ci się udało, a Wynn skradła moje serce na amen. No dobra, to w takim razie planujemy coś konkretnego od czego mogłybyśmy zacząć czy raczej lecimy na jakiś spontan? Może Wynn czegoś potrzebuje, a może ma jakiś kolejny szalony pomysł na jakąś wycieczkę? Może Hugo coś nie wyjdzie z eliksirem i przyjdzie do niej z jakimś uszczerbkiem na zdrowiu, mówiąc, że to jej wina bo mu dała jakiś szajs, haha. Jakby co jestem otwarta na propozycje.)

    Robin Rookwood

    OdpowiedzUsuń
  14. [Tak, tak, o to w tym drugim mi chodziło, tzn. żeby to od Wynn Edgar miał coś skonfiskować. Kurczę, ja na pościgi i wybuchy chętnie, ale muszę brać pod uwagę charakter Edgarka, a nie wiem, czy on aż tak by się w to angażował, ale spróbujmy i zobaczymy, co z tego wyniknie.
    Chciałabyś zacząć, żeby opisać ten przedmiot i ew. niebezpieczeństwo, które z jego używania mogłoby wyniknąć? Edgar musi mieć podstawę do przejęcia rzeczy.]

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  15. [ O masz, tego nie przewidziałam :D Wyobraziłam sobie minę Mer, gdy Wynn zagadała ją o tym, o czym właśnie przed chwilą myślała… To była jedna z tych nielicznych chwil, w których Emerson wyglądała, jakby miała paść… A gdy po kilku sekundach się otrząsnęła, stwierdziłaby z całą powagą, że no to teraz musi zabić Wynn, skoro ona już wie xD Ale jak widać Wynn się jakoś obroniła :D Znajomość czarnej magii też byłaby całkiem pomocna… Emerson ma małego fioła na punkcie transmutacji. Powiedzmy, że w szkole była bardzo stara księga, która ją interesowała… niestety zaliczała się do tych czarnomagicznych i była w Zakazana. Popsuło jej to humor na dobry tydzień, nim Wynn nie rzuciła lekko, że no to się włamią. Mer myślała, myślała… aż w końcu odparła rozsądnie okej :D No i w sumie taki mógłby być ten wąteczek wprowadzający – dziewczyny spotykają się nocą i idą łamać regulamin w Dziale Książ Zakazanych. Po drodze możemy wymyślić jak utrudnić im dodatkowo życie… Co Ty na to? :) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń

  16. Kamień spadł mu z serca, kiedy dowiedział się, że sprawa z Gargulkami została załagodzona i zamknięta. Widząc teraz, jak szybko dziewczyna mu przebaczyła, tym bardziej nie zamierzał zmieniać swojego zdania. Teraz to już był całkowicie pewien, że kantowała po całości, a wybuch gniewu tylko próbował to sprytnie zatuszować. W związku z tym postanowił, że więcej z nią w rzucanie kulkami grać nie zamierza. Amen.
    Powoli ściągnął jej dłoń ze swojej twarzy. Teraz uśmiechał się jeszcze szerzej.
    - Już nie przesadzajmy. Mogę być miły tylko raz dziennie - odparł zadowolony, bo w końcu wiedział, że wciąż ma szanse na wybawienie z jej strony. - Przecież Ci ostatnio mówiłem, że w tej kwarcie księżyca Wenus bardzo mocno wpływa na moje nastroje. Problem, to ja mam cały czas i to nie jeden, całe mnóstwo - rzekł, kiwając przy tym twierdząco głową. Dwie dziewczyny siedzące naprzeciwko zerkały na niego z żywym zainteresowaniem. Być może nie był orłem w nauce, ale autentyczność i otwartość myśli szła w parze z wiarygodnością i potrafił czasem przekonać tych mniej spostrzegawczych znajomych do swojej, nawet absurdalnej racji. - I w związku z tym, Wynn… Wiesz… To dla mnie ciężki czas, bardzo ciężko mi się skupić. Nie mogę nic zrobić, a mam tyle na głowie - westchnął, wznosząc patetycznie spojrzenie do góry. Dłonią oparł swoje czoło, że niby taki zmartwiony on. - A ty tak lubisz zielarstwo, na pewno mi pomożesz, c’nie?- - Pod koniec wypowiedzi sztuczne zmartwienie wyparowało i chłopak znów się cieszył, bo gdzieś w głębi podświadomie czuł, że z każdym wypowiadanym przez siebie słowem, jest coraz bliżej swojego celu. Dlatego też, postanowił rzucić asa na stół.
    - Jeśli dasz mi spisać wypracowanie, to Ci powróżę.
    Swoją drogą od kiedy Olaf zaczął uczyć się wrózbiastra, trochę popadł w serię naciąganych zabobonów, szczególnie gdy naczytał się zbyt wiele horoskopów z tygodnika Czarownica. Była jedna z niewielu rzeczy, którą czytał i czasem, żeby nie ujawniać swoich wstydliwych zainteresowań, podkradał z pokoju wspólnego niektóre wydania. Oczywiście później grzecznie zwracał po przeczytaniu interesujących artykułów. Z wróżbiarstwa korzystał tylko wtedy, gdy było mu to na rękę. Nie przykładał do tego większej uwagi, nie leżało to w jego zainteresowaniach. Prawdą jest również zabawny fakt, że niewielki miał wybór przedmiotów do kontynuowania, ze względu na kiepskie oceny, a wróżbiarstwo jako jeden z rzadziej wybieranych kierunków, zawsze otwiera szeroko swe ramiona wobec nowych studentów. Na tym fakultecie była zaledwie garstka chłopaków, czuł się tam poniekąd wyjątkowy. Inną rzeczą jest też fakt, że doskonale zdawał sobie sprawę, że dziewczyny nie bez powodu sięgają po Czarownicę. Przyszłość to jedna wielka zagadka, wciąż zadajemy sobie te same pytanie, kim jesteśmy. Co, jeśli ten tu siedzący bystry chłopak zna na te pytania odpowiedzi? Według Olafa, tym razem była to propozycja nie do odrzucenia. Musiało się udać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Czy możemy mieć taką fajną historię, że Olaf odwiedził Wynn w wakacje i kupił u niej w sklepie magiczne karty? ]

      Usuń
  17. [Dzień dobry i dziękuję za powitanie!
    Muszę się przyznać, że czaiłam się na Wynn odkąd tylko zobaczyłam kartę, ona jest absolutnie cudowna, czarująca, niesamowita, zakochałam się <3 Przy czytaniu karty nie sposób się nie uśmiechać (mam tylko nadzieję, że ten sznur wisielca się znajdzie, szkoda sznura :D). Może faktycznie Wynn nieco dziwaczeje, ale za to w jaki pozytywny sposób! Z nią na pewno nie da się nudzić, jej przyjaciele to prawdziwi szczęściarze.
    A co do Wynn i Nikoli – skoro Wynn ani trochę nie obchodzi jego ojciec, pewnie Nikola uważa ją za swoją przyjaciółkę i ją uwielbia. :D Są w tym samym domu i na tym samym roku, Nikola pewnie od lat podrzuca jej ubrania, takie w jej rozmiarze i nieco mniej nijakie. Zmiana jej stylu może stać się jego misją życiową, chętnie się na to piszę!
    Ech, czemu mam wrażenie, że te ołówki i długopisy podkrada Nikoli, a on przywozi ze sobą co roku specjalny zapas tylko dla Wynn? :)
    Ale, ale, co do tego pakowania w kłopoty: jestem na tak, niech coś (albo kogoś) razem rozwalą! Nie wiem też, gdzie Wynn zgubiła ten sznur, ale Nikola chętnie pomoże w szukaniu (o ile tylko będzie mógł go potrzymać, jak już znajdą :D). Mam dziwną ochotę wysłać ich do Zakazanego Lasu (może w poszukiwaniu jakiejś rzadkiej rośliny, o której Wynn dowiedziała się na kole zielarskich, albo kwiatu, który Nikola potrzebuje do najnowszego projektu dla Wynn, który na pewno sprawi, że dziewczyna pokocha ubrania w jej rozmiarze?).
    Jeszcze raz dziękuję pięknie za powitanie!]

    Nikola K.

    OdpowiedzUsuń
  18. [Tak, Beatrix ma warstwy zupełnie jak ogry, wydało się. XD Na hacoe Merlina, jej by się włos na głowie zjeżył toż rzucanie łajnem to takie marnotrastwo... Ale pomysł spotkanie się w cieplarni brzmi fajnie, od tego możemy zacząć. Ona przy grządkach z roślinami robi się dużo milsza, jescze jak będzie mogła coś ciekawego o nich opowiedzieć to już w ogóle.]

    Beatrix Macnair

    OdpowiedzUsuń
  19. Choć pozycja, w jakiej znalazł się chłopak była więcej niż zadowalająca, ciężko mu było przywołać słowo kompromis. Nie chadzał do biblioteki, bo było tam zwyczajnie nudno. Nie można było rozmawiać, żartować, zajmować się czymś praktycznym. Jedynie milczenie i wertowanie stron. Energia rozpierała go na wszystkie strony. Ponadto na trzecim roku wszczął bójkę z jednym puchonem, po tym jak sam przywiązał mu sznurówki do stolika. Od tamtej pory Pani bibliotekarka mierzyła go chłodnym spojrzeniem zawsze, gdy się tam pojawiał. Był jak słoń w składzie porcelany. Po prostu tam nie pasował.
    Przytaknięcia wobec słów profesor Wynn poprzedzał westchnieniami zawodu. Zerkał tęskno za okno i powoli próbował pogodzić się z wizją ślęczenia wśród książek, kiedy to…
    ...no właśnie wtedy przypomniał sobie, że w tym celu zabrał ze sobą podstawowy pakiet fajerwerków z linii Wybuchowe Przedsięwzięcia. Od początku planował, że będzie to karta przetargowa i coś w środku mówiło mu, że Wynn może bardzo się ten prezent spodobać. Dlatego uznał, że warto dalej naciągać jej cierpliwość.
    - Mam dużo lepszy pomysł - zaczął i wyciągnął przed jej oblicze pięknie zaprojektowane pudełko ozdobione kolorowymi gwiazdkami. - Teraz pójdziemy spędzić trochę czasu na zewnątrz, wieczorem spiszę od Ciebie wypracowanie a później dam Ci ten fantastyczny prezent. - Chłopak szerzył się dumnie, prezentując jej niewielkie opakowanie. Czekając na odpowiedź, sam zapragnął jednej z fasolek. Schylił się jeszcze pośpiesznie, by sięgnąć po jedną z nich i wtedy tracił kontrolę. Pudełko wyślizgnęło mu się z ręki i potoczyło metr dalej. Kanapa, na której przesiadywała Wynn znajdowała się tuż przy kominku, także wiadomo, gdzie te fajererki wylądowały: w płomieniach.
    Spanikował całkowicie. Wrzasnął w niebogłosy i złapał się za głowę. Mieli zaledwie kilkanaście sekund, zanim tekturowa pokrywa zajmie się ogniem. Mógłby właśnie teraz użyć różdżki (albo mózgu) i tragedii pośpiesznie zapobiec, lecz świat byłby dużo lepszym miejscem, gdyby jego instynkt samozachowawczy nie zawodził tak często. Chłopak prędko rzucił się na oparcie kanapy i obalił ją na drugą stronę. Teraz miejsce siedzące tworzyło swoisty bunkier przed nadchodzącym wybuchem. Wtulił się skulony z tapicerkę, gdy podczas tej szybkiej akcji Wynnka znajdowała się już z nogami w górze.

    OdpowiedzUsuń
  20. [Tak? A kto wkurwił (ups!) mandragory i drą się już od trzech godzin? Ja nie wiem czy przyjmowanie panny Burkes na prowadzone przez dyrektora zajęcia dla chętnych i po godzinach, to był dobry pomysł.* Może chociaż jakaś zniżka w sklepie w tamach zadośćuczynienia, hm?

    *Z nikim tego nie omawiałam, ale może mu wcisnę kółko zielarskie.]

    PROFESOR Longbottom

    OdpowiedzUsuń
  21. [Gryfoni to jednak wrzody na dupie, ciekawe jak McGonagall z nimi wytrzymywała, bo Nev sam nie wie czy ma ochotę ich udusić, czy obsypać punktami za wszystkie hultajskie wybryki w szkole.

    I tak się dowiem, jak będziecie hodować zielsko, przeklęte dzieciaki!]

    Dyro

    OdpowiedzUsuń
  22. [ nosz kurcze miało pójść wszystko w powietrze! plany pokrzyżowane :) ]

    OdpowiedzUsuń


  23. Kiedy usłyszał, jak dziewczyna rzuca zaklęcie, lekko odsłonił swoją zmartwioną twarz schowaną za dłońmi. Szybka akcja i determinacja ocaliły właśnie wspólny pokój Gryfonów, albo chociaż kominek, który ze względu na rozmiary paczki (w końcu był to zestaw podstawowy, nie rozszerzony), mógł bardziej ucierpieć.
    Chwycił dłoń wybawicielki, lecz przy jego wzroście, coś ponad sto siedemdziesiąt, nie mógł zbyt mocno się podeprzeć, bo prawdopodobnie przewróciłby tego skrzata na siebie. Chwilę później jednen Olafowy ruch i kanapa stała już w pionie. Znajdujący się wokół kominka uczniowie powoli otrząsnęli się z szoku.
    - Uff, ale mamy szczęście! - poklepał dziewczynę po plecach, wzdychając z ulgą. Nie raczył jednak jej pogratulować, bo to oznaczałoby, że sam nie wykazał się w tej panicznej sytuacji intelektem. Może odrobinkę szare komórki funkcjonowały z opóźnieniem, ale to tylko przez ilości piwa wyżłopanego wczorajszej wieczerzy.
    Jakąś chwilę później dopiero zorientował się, że część z uczniów szykanuje go spojrzeniami. Być może nie wszystkim spodobała się ta spontaniczna dawka adrenaliny.
    - Dobra Wynnka, ja będę leciał, i jeśli tak bardzo Ci zależy na naszej randce w bibliotece, to widzimy się tam za godzinę. - Całe to zdanie wypowiedział wystarczająco donośnym głosem, by wszem i wobec zakomunikować wymyślony przez niego plan. Miało to na celu odwrócenie uwagi od bajzlu, jaki właśnie narobił. Chciał też uszczypnąć Wynn za to koszmarne, ciągłe straszenie go nauką. Zwłaszcza w tak piękną niedzielę.
    Po pokoju rozległ się cichy szelest szeptów, prawdopodobnie komentarzy. W tym czasie Olaf zdążył się już niepostrzeżenie ulotnić.


    W ciągu godziny oczywiście zdążył uciąć sobie krótką drzemkę. Po przebudzeniu okazało się, że jego kolega James Potter, który właśnie pojawił się z wizytą, napisał tą pracę już rok temu i w zamian za kilka kart czarodziejów był skory mu ją oddać. Do skończenia wypracowania musiał tylko kilka przykładów roślin, by esej nie wzbudzał podejrzeń. Doskonale wiedział, że jego profesor Burkes poradzi sobie z tym najszybciej, dlatego też skoro już był z nią umówiony, to postanowił zebrać czym prędzej tyłek i wybrać do tej nieszczęsnej biblioteki.



    OdpowiedzUsuń
  24. [Okrutne 1.52 może mieć małe kłopoty wdając się w konflikt ze ślizgonami, zas moje 1.82 z chęcią tych frajerów przegoni i w ramach podziękowań przyjmie butelke kremowego piwa, haha :D]

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  25. Usłyszał raczej niż zauważył, że coś kulistego turla się po podłodze, a kiedy odnalazł rzecz wzrokiem, ktoś rzucił się na nią łapczywie, zanim nawet Edgar zdołał się choć lekko schylić. Był dostojnym Puchonem, szklaną kulkę – czy czymkolwiek ona była, coś pozwalało mu myśleć, że przedmiot nie miał wartości byle gargulki – chciał zatrzymać czubkiem buta, a dopiero później sięgnąć po nią dłonią. Wyprzedzono go, ale można się było tego spodziewać. Teoretycznie miał bliżej, tyle że jedynie horyzontalnie, wertykalnie od gruntu dzieliło go sporo więcej od narwanej Gryfonki, która po swoją własność postanowiła zanurkować.
    – Widzę, przecież ci tego nie zjem – uspokoił zaniepokojoną możliwością utraty Wynn.
    O tym, że w grę wchodzi konfiskata, na razie nie wspomniał. Nie wiedział nawet, co konkretnie dziewczyna zaciska w dłoniach, ale miał podejrzenia, że nie było to nic dobrego. Czynnikiem alarmującym stało się dziwne zachowanie Gryfonki; gdyby nie ono, to kto wie, może Edgar podniósłszy oko, niczego specjalnego by w nim nie dostrzegł i oddał młodszej koleżance.
    Słyszał o prefektach, którzy nadużywali władzy i zabierali uczniom własności tylko z powodu kaprysu. Albo też zazdrości. Edgar nigdy nie posunął się do takiego czynu i nawet jeśli akurat ktoś wchodził w posiadanie czegoś, o czym marzył, przez myśl mu nie przemknęło, by pod byle pretekstem, wyszukanym regulaminowym kruczkiem, dokonać przejęcia. Gdyby okazało się, że jego przypuszczenia są słuszne i Wynn bawiła się przedmiotem, który nigdy nie powinien był znaleźć się w Hogwarcie, skonfiskowałby go i w zależności od wagi przewinienia albo oddał go opiekunowi Gryffindoru, albo dorzucił do zamkniętego pomieszczenia z innymi odebranymi uczniom rzeczami, albo wysłał sową do jej rodziców.
    Na razie jednak nie wiedział nic, więc należało sprawę delikatnie wybadać. Nie lubił owijać w bawełnę i daleko mu było od stereotypowej ślizgońskiej przebiegłości, więc najchętniej po prostu porozmawiałby z Wynn, bez uciekania się w podstępy i fortele. Prefektem był jednak już niespełna trzy lata, więc nauczony doświadczeniem wiedział, że w wielu przypadkach jest to strategia skazana na porażkę. Powinno się być trochę ostrożniejszym, nieco przyczajonym, by nie sprokurować podejrzanych do dziwnych zachowań. Po niektórych uczniach zaczynał się spodziewać, że w stresującej sytuacji prędzej by wyskoczyli przez okno najwyższej wieży niż przyznali się do złamania regulaminu.
    – Pytanie, co robisz na korytarzu o tej porze. Pozwolisz, że odprowadzę cię do Pokoju Wspólnego? – zapytał.
    Niech pomyśli, że jest na cenzurowanym, ale z innego powodu niż się obawiała. Edgar miał nadzieję, że to się uda, a po drodze zdoła wybadać, czym jest ta specyficzna kulka, która jeszcze przed chwilą turlała się po posadzce.

    Edgar Fawley
    [Co to za obrażenie prefekta, co, trochę to dziecinne. UWIELBIAM, rób tak dalej. ;D]

    OdpowiedzUsuń
  26. [Tym bardziej się cieszę, bo Nikoli przyda się przyjaciółka! Chętnie przyniesie słodycze dla Gangu Słodziaków (to najsłodsza nazwa, jaką kiedykolwiek słyszałam :D).
    W takim razie do Zakazanego Lasu! Chcesz, żebym nam zaczęła? :) I wolisz, żeby propozycja wyprawy wyszła od Nikoli (rzuciłby w rozmowie, że potrzebuje takiego jednego kwiatu, a Wynn dodałaby, że mogą poszukać sznura), czy od Wynn? :D
    Tak ciężka sytuacja wymaga stanowczego działania – albo Wynn sama założy sukienkę, albo Nik ją zmusi! A bluzy niech kradnie, on się nie obrazi – pewnie tylko pokręci głową i znowu zacznie marudzić, że przecież one są za duże i to nie wygląda dobrze (a w duchu będzie się cieszył, że Wynn podziela jego bluzowy gust).]

    Nikola K.

    OdpowiedzUsuń
  27. Nim jednak oznalazł się w rozległym labiryncie półek, szwędał się w kółko jak natrętna mucha. Zdążył zwrócić na siebie uwagę Pani bibliotekarki, jednak nim cokolwiek do niego powiedziała, dostrzegł czekającą przy jednym ze stołów Wynn.
    Przemilczał dłuższy moment pogadanki, dając jej czas na osobiste żale. Wcale nie przejmował się swoimi głupiutkimi zagrywkami, bo to nie pierwszy i nie ostatni raz ona z niego drwiła. Czasem musiał się przecież jakoś odgryźć, żeby skrzatowi nie dać wejść na głowę. Miał już nawet od parsknąć, że kto by ją tam chciał na randkę zabierać, lecz tym razem szybko ugryzł się w język, bo odbita pałeczka poleciałaby prosto w jego stronę - choć starał się trzymać to w tajemnicy, to w końcu sam w życiu się z nikim nie umawiał.
    Dopiero wzmianka o zakazanym lesie lekko ożywiła jego zainteresowanie.
    Na stół wyłożył niemalże gotowe wypracowanie.
    - Prawie skończyłem. Muszę tylko dopisać kilka przykładów i możemy się stąd zwijać - dumnie zakomunikował, jak gdyby była to jego praca. W górnym roku nazwisko Pottera szybko, by nie wzbudzać podejrzeń, jednym machnięciem różdżki unicestwił i piórem bardzo starannie zapisał Olaf Wood, Gryffindor.
    Przekręcił pergamin w stronę Wynn, zadowolony, że teraz praca na pewno minie sprawnie i przyjemnie. Sięgnął po jedną z zabawnych gum, rozdziawił buzię, ale zamiast zjeść smakołyk, to po prostu… zamarł. W bezruchu. Tak mu zostało. Na dłuższy moment.
    Wiedział jak działają te słodycze i absolutnie nie mógł właśnie w tym momencie, właśnie teraz dopuścić do takiego wygłupu. Gdzieś za plecami Wynn, zza jednej z półek wyłoniła się szczupła, jasnowłosa włosa dziewczyna. Już wcześniej, gdy tak krążył bez sensu po bibliotece zwrócił na nią uwagę. Ze stoickim spokojem wertowała wyraźnie interesujący ją album, delikatnymi dłońmi przesuwała strony, całkowicie zatracona spojrzeniem w treści. Wtedy jednak nie stała tak blisko niego. Teraz dopiero zauważył, jak miała ładne, słoneczne włosy, związane w nierówny kok. Wydawało mu się, że była to Dominique Weasley ze starszej klasy. Była cichą, poukładaną dziewczyną i nie przypominał sobie, by kiedyś razem rozmawiali. Tym bardziej nie wiedział co mu nagle odbiło, żeby powstrzymać się od niewinnego wygłupu. Jeszcze przypadkiem zauważy, jak Olaf wygląda z całą czerwoną japą i wielkimi uszami.
    Mając wciąż rozwarte usta i zahipnotyzowane spojrzenie, odłożył bardzo powoli i ostrożnie gumę do żucia do pudełka. Dopiero po chwili się otrząsnął, zamrugał kilkakrotnie oczami, wrócił obraz rzeczywistości, a jego spojrzenie znów atencją objęło Burkes.
    - Tak, tak - odparł, intuicyjnie przytakując głową, mimo iż na paręnaście sekund całkiem odleciał i nie ma opcji, żeby słuchał, co Wynnka do niego mówiła.

    OdpowiedzUsuń
  28. (Mam już w głowie durny pomysł i chyba więcej sensu będzie jeśli ja zacznę w takim razie. Wynn z pewnością będzie miała ubaw. Jestem trochę zarobiona, więc pewnie rzucę czymś w tygodniu ale mam nadzieję, że czekanie się opłaci, haha.)

    Hugo

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Chyba peleryna niewidka byłaby o wiele przydatniejsza podczas wykonywania tej misji ;) Więc o ile Wynn nie gwizdnęła jej któremuś z Potterów, to dziewczyny będą musiały polegać na swoich umiejętnościach… i na tych czarnych strojach! To co, miałabyś ochotę skrobnąć rozpoczęcie? :) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  30. [Wyszło mi trochę mało przyjaźnie, ale hej! Ona ma warstwy, jak cebula, pamiętaj. XD]

    Beatrix nie spała. Leżała w ciemności, słuchając miarowych oddechów koleżanek. Zegarek na szafce nocnej wskazywał piątą trzydzieści jeden. Nie pamiętała, kiedy ostani raz przespała całą noc, nie budząc się dziesiątki razy czy też zasnęła od razu, nie spędzając bezsennych godzin na rozmyślaniach. Nawet nie o niczym konkretnym tylko po prostu o czymkolwiek, byle tylko szybciej pogrążyć się w śnie. W końcu wygrzebała się z pościeli i poszła do łazienki. Dziesięć minut później, uzbrojona w rękawiczki, szpadel i swoje notatki ruszyła w stronę cieplarni. Po cichu przemierzała korytarze. Skoro i tak nie mogła spać, to zajmie się czymś pożytecznym. Jako fanka Zielarstwa mnóstwo czasu spędzała w cieplarniach, ktors koniec końców stały się jej swoistym azylem. Uwielbiała tam przesiadywać, grzebać w ziemi, doglądać roślin i przesadzać je, gdy tego potrzebowały. I właśnie dziś to miało być jej zajęciem, bo poprzedniego dnia spostrzegła, że pewne rośliny będą wymagały dodatkowej pielęgnacji. Poranek był rześki a Hogwart pogrążony w ciszy i spokojny, jak nigdy. Banda uczniów jeszcze spała, nie hałasując nie dowcipkując, nie zawracając nikomu głowy. Beatrix odetchnęła z ulgą, uśmiechając się lekko gdy tylko przekroczyła próg cieplarni. Cieplarnie, a zwłaszcza cieplarnia numer dziesięć stanowiły jej azyl. Tutaj była sobą, w pełni poświęcając się opiece nad roślinami. Rośliny było prostsze w obsłudze niż ludzie no i z całą pewnością nie tak niewdzięczne. Wystarczyło machnąć różdżką i podlać argentyńskie geranium, a płatki rozchylały się w podzięce, okazując wnętrze kwiatu. Zabrała się do pracy. Przyciągnęła worek z ziemią, rozłożyła notatki na podłodze i klęknęła przy grządce. Pracowała w milczeniu, skupiona i cała zadowolena, gdy nagle ktoś wszedł do cieplarni zamaszyście otwierając drzwi. Zamarła ze szpadlem w dłoni, zerkając na intruza. Wkrótce okazało się, że jeżeli myślała, że cieplarnia numer dziesięć okaże się jej bezpiecznym azylem, to srogo się myliła. Czy, już nikt w tej szkole nie da jej spokoju? Po wczorajszym dniu miała naprawdę dość. Najpierw ten niedorobiony Wood, imitacja mężczyzny i totalny gumochłon, potem te dwie kretynki z Ravenclawu, które akurat musiały wygłosić swoją opinię na temat jej osoby i tego, jak bardzo jest łatwa, a teraz ona. Nie sądziła, że ktokolwiek dobrowolnie wstaje o szóstej rano i szoruje prosto do cieplarni, no na miłość Morgany. Beatrix nawet nie miała pojęcia kto to jest. Zmierzyła dziewczynę od stóp do głów, by ze skrzywioną miną na dźwięk jej słów ponownie spojrzeć nieznajomej w oczy.
    - Beatrix - powiedziała, bo jednak kultura wymagała odpowiedzieć na pytanie. Uwagę o byciu znajomą puściła mimo uszu mając nadzieję, że dziewczyna nie będzie kontynuować tematu. Ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę było odpowiadanie na pytania, dlaczego może się komuś wydawać znajoma, na brodę Merlina.
    Ponownie poświęciła całą swoją uwagę roślinie, która przesadzała. Fruwokwiat pod jej czujnym okiem zaczął się zbyt rozrastać i swoimi długimi wąsami mógł zaszkodzić hodowli fig abisyńskich, także Beatrix planowała go przesadzić tam, gdzie będzie mógł rosnąć dalej bez obawy, że naruszy spokój innych roślin. Miała jeszcze osiem sadzonek, a chciała uwinąć się z tym do śniadania co wcale nie wydawało się być takie łatwe, bo ta dziewczyna, Wynn, jak się przedstawiła, wcale sobie nie poszła. Beatrix, nie unosząc głowy znad sadzonki, odezwała sie:
    - Masz tu coś do roboty? Bo jak widzisz, jestem trochę zajęta. Na waszą schadzkę z chłopakiem wybierzcie sobie inną cieplarnię, bardzo cię proszę. Swoją drogą, dziwna to pora. Nie możecie bez siebie wytrzymać i już od rana musicie się spotykać, gołąbeczki? 

    Beatrix Macnair

    OdpowiedzUsuń
  31. [Hej! ktoś do pomocy przy dysrybucji na pewno się przyda haha! Z pewnością Wynn ma jakiś znajomych kujonów, którzy z chęcią by spróbowali eliksiru błogości! Ja się na to w stu procentach piszę :D Może wątek mógłby się opierać na jakimś nieprzyjemnym wypadku przy dystrybucji? Może jedna z nich sprzedałaby nie ten eliksir co spowodowałoby jakieś skutki ubczone u tej osoby i musiałyby jakoś sobie poradzić w tej sytuacji?]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  32. Przejrzał jeszcze kilka razy pergamin, który tak przyjaciółka mu biegle wypełniła. Przez uszy przeleciała mu jej informacja o spotkaniu w pokoju wspólnym, ale nie do końca rozumiał, czemu akurat tam, skoro wybierali się na podbój do zakazanego lasu. Wtedy jednak przypomniał sobie, że na kanapie został jego ulubiony kocyk i warto było się o niego zatroszczyć, zanim wpadnie w niepowołane ręce.
    - Dzięki, najlepsza koleżanko - zawołał za nią, nim Wynn zniknęła mu z oczu.
    Nie zamierzał ślęczeć samotnie przy stoliku, biblioteka wciąż była dla niego tajemniczym miejscem. Do tego wstydził się jasnowłosej dziewczyny, która wertowała książki coraz bliżej niego. Mimo, że ani razu nie zwróciła na niego uwagi.

    Wizja tajemniczych działań w zakazanym lesie przyprawiała go o dreszcze podniecenia. Nie mógł się doczekać i cały dzień zastanawiał się, co też Burkes takiego ma ważnego albo niecnego w głowie, by wziąć go jako swego towarzysza.
    Popołudnie spędził, jak zamierzał, na świeżym powietrzu. Po obiedzie grał z kolegami w gargulki. Tym razem ostrożnie dobierał przeciwników i udało mu się wygrać dwa razy z rzędu. Później chwilę oglądał zawodników w klubie pojedynków i zapisał się na listę ochotników w następnym tygodniu. Będąc wcześniej umówionym z Potterem, wymienił z nim kilka kart czarodziejów, a poza tym nic szczególnego nie robił, by nie przemęczyć się do wieczora. Mimo to koło godziny siedemnastej ledwo patrzył na oczy.

    Pokój wspólny opustoszał, bo większość uczniów korzystała z pięknej pogody, wtedy znużony Gryfon leżał na kanapie pod swoim ulubionym kocem i przeglądał nowinki ze świata Quidditcha w najnowszym magazynie. Czytanie tej gazetu zaraz po dostarczeniu przez sowią pocztę było najważniejszym rytuałem miesiąca. Przez resztę dni potrafił kilka razy czytać te same artykuły.
    Wertował strona po stronie, dowiedział się o nowych zawodnikach w Zjednoczonych z Puddlemere, drużynie w której jego ojciec był graczem w rezerwowym, potem sprawdził najnowsze modele mioteł, a fotografie zaczęły powoli się zamazywać i znikać pod jego ciężkimi powiekami. Usilnie walczył ze zmęczeniem, co i rusz mrugając i marszcząc brwi w skupieniu.
    Zaledwie minutę później leżał wygodnie, rozwalony od brzegu do brzegu na wskroś kanapy. Ulubione czasopismo opadło bezpiednie na piersiach. Przez lekko uchylone wargi, ze świstem powoli i monotonnie wypuszczał powietrze, a światło płomieni z kominka kreśliło świetliste wzory na jego niewinnej buzi.


    [ Nie przejmuj się, ja takich rzeczy nie zauważam, a jak zauważam to się nie denerwuję przecież ;) Czasem ciężko coś zobaczyć, ja dzisiaj mam zamułę totalną i ledwo zdanie układam, także mam nadzieje, że jakoś mi to wyszło ]

    OdpowiedzUsuń
  33. [Mam pewną wizję, którą chciałabym się z Tobą podzielić, więc będę wdzięczna jeśli cichutko zapukasz do mnie na hangouts :) lifenotfair2@gmail.com ]

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  34. [ Cześć! <3 Wybacz, że odpisuję tak późno, ale mam ostatnio dużo roboty ze studiami :( Bardzo dziękuję za propozycję wątku, niestety pozycja najlepszej przyjaciółki jest już zajęta, a ja troszkę boję się, że się nie wyrobię z wątkami przez wzgląd na deadline oddania pracy licencjackiej :/ Jednak jak się coś zwolni, to postaram się odezwać <3
    Ach, no i słyszałam, że Wynn czyta w myślach! To trochę Freddiego odstrasza, haha :D To jest w ogóle dozwolone? o.O ]

    czarujący i jak zawsze bezpośredni Freddie

    OdpowiedzUsuń
  35. [Super :D To teraz tylko trzeba ustalić kto zaczyna!]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  36. [Hahah, no oby nie był to włos z Waszej rodziny. :D Dziękuję za piękne powitanie. <3]

    Francis Wyatt

    OdpowiedzUsuń
  37. Choć z pewnością nikt o tym nie wiedział, od dziecka popadał w różne obsesje — czasem mniejsze, a czasem rosnące to wyższej rangi, które nie dawały mu spokoju i trzymały się przez długi czas. Ta jedna, na punkcie swojego nazwiska oraz Augusta przyczepiła się, kiedy tylko trafił do Hogwartu i powoli zaczął rozumieć dlaczego od małego nie był w stanie zaznać prawdziwej, matczynej miłości. To co przez jedenaście lat było dla niego czymś normalnym, nagle stało się przepaścią, której nie potrafił przeskoczyć. I tkwił w niej po dzień dzisiejszy, chociaż będąc coraz starszym, zdawał sobie sprawę, że tkwi również przy szczęściu, które objawiało się w postaci niewielkiej garści przyjaciół, będącym dla niego jak rodzina — ta jedyna i prawdziwa.
    Pomysł, który miał za chwilę zrealizować, zakwitł w jego głowie bardzo dawno temu, jednak nigdy nie miał odwagi, aby ostatecznie się za niego zabrać. Od jakiegoś czasu coraz poważniej rozmyślał o odszukaniu ojca, był nawet skóry w końcu powiedzieć o tym Narcissie, jednak wpierw musiał przeprowadzić pewien eksperyment. Na sobie samym.
    Popielate kosmyki, które zawsze rzucały się w oko, odziedziczył po swojej matce, za co ona sama poniekąd była wdzięczna, czasami rzucając w kłótni, że nie zniosłaby widoku ciemnej czupryny, z którą kojarzył jej się jego ojciec. Zresztą — wystarczył ten sam kolor tęczówek u Hugo, aby nie potrafiła spojrzeć mu szczerze w oczy.
    Zapewne gdyby właśnie znajdował się w rodzinnym domu, nie odważyłby się tego zrobić, jednak wcale nie był w swoim ciasnym, zagraconym pokoju, a w łazience dziewczyn na pierwszym piętrze — miejscu idealnym do ważenia po kryjomu eliksirów, chociaż z roku na rok miał wrażenie, że toaleta robiła się coraz bardziej popularna i spotykał w niej coraz więcej dzieciaków, szczególnie z najmłodszych roczników.
    Tym razem nie było nikogo — tylko on i niewielka fiolka, którą trzymał w dłoni, i w którą wgapiał się zdecydowanie za długo, jakby była jakąś podejrzaną trucizną, w rzeczywistości zawierając jeden z najprostszych i najpopularniejszych eliksirów; nie musiał go nawet ważyć po kryjomu, bez problemu zrobił go na Kole Eliksirów, chociaż jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że jednak było to błędem.
    Wyjął z kieszeni stary, pożółkły wycinek z książki, który niegdyś pod wpływem emocji wyrwał, kiedy zorientował się, że jest na nim jego ojciec; nadruk imitujący fotografię jednego z niebezpiecznych śmierciożerców był mocno wytarty i ledwo widoczny; w żadnym przypadku nie przeszkadzało to Hugo, który studiował zdjęcie przez tyle lat, że znał je niemal na pamięć. Ostrożnie rozłożył pergamin i za pomocą różdżki sprawił, że zawisł tuż nad lustrem. Tuż po tym pochylił się nad umywalką i zwilżył włosy wodą — tym sposobem chciał sprawić, aby ich końcówki lekko się zakręciły; zupełnie jak na fotografii. Tak naprawdę plan był banalnie prosty — Rookwood naważył eliksiru zmieniającego kolor włosów po to, aby spróbować z ciekawości upodobnić się do swojego ojca. I chociaż dla kogoś z boku cała ta procedura zmiany kosmyków z blondu na brąz, mogła wydać się nad wyraz banalna, dla niego była czymś wyjątkowym i jednocześnie stresującym. Dobrze, że w pobliżu nie było jego matki.
    W końcu przyłożył fiolkę do ust i za jednym haustem wypił zieloną esencję, krzywiąc się lekko — skład eliksiru niestety nie zapewniał walorów smakowych, chociaż świeże składniki, które dostał od Wynn powinny zminimalizować nieprzyjemny posmak.
    Pochylił się nad umywalką i spojrzał w lustro, i choć intensywnie myślał o kolorze brązowym, nic się nie działo. Do czasu.
    Nagle jego kosmyki zaczęły nasiąkać konkretną barwą; problem tkwił w tym, że nie tą, której pragnął. Z przerażeniem i jednoczesnym niedowierzaniem patrzył jak włosy z niemalże białych przeradzają się we wściekły róż. Zamknął i otworzył oczy — jeden raz, drugi — jednak widok w lustrze był cały czas tak samo przerażający i irracjonalny. Nie przypominał wcale swojego ojca, a pieprzoną wróżkę na balu przebierańców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż podświadomie wiedział, że nic to nie da, nagle pochylił się, niemal uderzając czołem o ceramikę i wcisnął głowę pod kran z bieżącą wodą. Tarł włosy, niemal je wyrywając, a te jak zamieniły się w różowe, takie postanowiły pozostać.
      Wiedząc już, że w tej chwili nic z tym nie zrobi, nie przejmując się kroplami, które zaczęły ściekać po jego szyi oraz karku, narzucił na głowę kaptur. Był pewien, że wszystko odważył idealnie, więc jedynym błędem jaki mógł się wkraść, to jakiś składnik, który wyglądał tak samo, a jednak był innym. Nie miał pojęcia, że tak naprawdę to nie Wynn zrobiła mu psikusa, a cholerny Lestrange.
      Odnalazł dziewczynę z zawrotną prędkością, w bibliotece, i równie szybko ją stamtąd wyciągnął, nie przejmując się ewentualnym zamieszaniem i złowrogimi spojrzeniami tych, którym miał czelność zmącić idealną ciszę. Ciągnął ją za nadgarstek, bez większej siły ale ze stanowczością, cały czas z narzuconym na głowę kapturem i choć wiedział, że w głowie rudowłosej pewnie rodzi się mnóstwo pytań, nic nie mówił, do momentu kiedy nie przekroczyli progu opuszczonej łazienki dziewczyn.
      — Wynn, możesz mi powiedzieć, co to, na Merlina, jest? — jęknął, zdejmując w końcu kaptur i odwrócił się do niej przodem; jego policzki — równie różowe ze wstydu co włosy — okalały mokre, jaskrawe kosmyki, teraz powykręcane w każdą możliwą stronę i tworzące na jego głowie istny armagedon nie tylko przez kolor ale i chaotyczną formę.

      świnka peppa

      (Jednak udało mi się coś wyczarować szybciej, niż myślałam! Wybacz za ścianę tekstu, później powinno być luźniej. :x)

      Usuń
  38. Już był gdzieś głęboko w krainie snów, już witał się z gąską…
    - Co u licha! - jęknął, wybudzając się z krótkiej drzemki.
    Rozejrzał się wokoło, pusty pokój i jedynie Wynn, która udaje, że nic się nie wydarzyło. Stara śpiewka panny Burkes. Intensywny zapach wdarł się w jego nozdrza i trącił dreszczem jego mięśnie. Szybko podniósł z kanapy, przeciągnął i rozpromienił, bo w końcu tego ciężkiego dnia poczuł, że żyje na nowo. Krótka drzemka postawiła go w końcu na nogi.
    _- Wyspałem, tak, dziękuję za troskę - odrzekł, zwijając w kulkę koc i wetknął do torby. Gdyby zrobiło się nagle zimno wieczorem, to miał chociaż w co się zwinąć. Nie miał pojęcia, na jaką sytuację powinien być gotowy, więc wedle własnego uznania wcześniej spakował kilka niezbędnych rzeczy. Gdy zarzucił plecak na ramię, dało się zasłyszeć cichutkie brzdęknięcie szkieł. - Różdżka, plecak, koc - wyliczał pod nosem. - Jestem gotowy.
    Razem opuścili ściany dormitorium, przemierzając teraz głuche korytarze. Niedziela była najlepszym dniem, do tego typu przechadzek, bo choć uczniowie mieli dużo wolnego czasu, to większość pisała się na intensywne zajęcia w soboty, zaś następnego dnia zajmowali się szkołą, albo wylegiwaniem do późna. Po drodze minęli kilka osób wracających już prawdopodobnie z Hogwarckich błoni. Przez okna gdzieniegdzie błyskało pięknie purpurowe niebo, żegnające gdzieś na horyzoncie jeziora złociste słońce. Chmury w pierzastych kształtach przecinały niebo i zaznaczały ciemniejsze kontury drzew. Mimo całej tej sprawie owianej tajemnicą, zapowiadał się urokliwy wieczór.
    _- Najpierw randka, teraz kwiaty… robi się niezręcznie, Burkes - zażartował zgryźliwie. Do tego szczerzył z dumy, jaki to on był dowcipny i elokwentny. - Mam nadzieję, że zdradzisz mi jakieś szczegóły, dokąd dokładnie idziemy, czemu akurat twoje kwiatki rosną w zakazanym lesie, czemu o zachodzie słońca i do czego ja Ci jestem tam potrzeby? Rozumiem, że w razie niebezpieczeństwa po prostu mnie tam zostawisz, a sama zmienisz w swe naturalne oblicze i jako domowy skrzat uciekniesz z powrotem do zamku? - zagadywał do Wynn całą drogę, bo z każdym krokiem w tamtę stronę, narastała w nim ciekawość.


    [ Wychodzi lepiej, bo wszystko sprawdzam i zmieniam 5 razy. No i jeszcze się martwię, że będzie za krótkie i ktoś się obrazi :D ale czasem wolę szybciej dostać krótszy odpis, niż czekać trzy dni na dwie strony worda. Więcej się dzieje! :)
    Ostatnio gdzieś czytałam, lepiej być krytycznym, bo jak się od siebie nie wymaga, to przestaje się człowiek podobno wtedy rozwijać ;) Anegdotka na dziś :D ]

    OdpowiedzUsuń
  39. Emerson nadal trochę nie wierzyła , że to robi… a trochę jednak tak. Cóż mogła poradzić na to, że księga o czarnomagicznej sztuce transmutacji organizmów żywych, którą pragnęła przeczytać już od kilku długich tygodni (jak tylko dowiedziała się o jej istnieniu), znajdowała się akurat w Dziale Ksiąg Zakazanych? Niestety żaden z nauczycieli nie wydawał się chętny, aby udzielić jej stosownego pozwolenia do jej wypożyczenia… Twierdzili, że powinna być pełnoletnia, i że może jeszcze zaczekać rok z kawałkiem… Ależ się wtedy zdenerwowała. Poczuła się jak jakaś smarkula. Co oni sobie wyobrażali? Że weźmie tę księgę i zaraz zacznie zamieniać ludzi w skrzyżowanie krokodyla z dementorem? Bzdury. Po pierwsze, to wcale nie byłoby takie łatwe… a po drugie, nie miała aż tak złych zamiarów. Była po prostu ciekawa. I na szczęście w szkole była przynajmniej jedna osoba, która tą ciekawość rozumiała. Pomysł Wynn, żeby włamać się do Działu Ksiąg Zakazanych był nieodpowiedzialny i niebezpieczny. Dlatego Emerson zastanawiała się nad nim całe dwie minuty, nim najzwyczajniej w świecie się zgodziła. I tym oto sposobem skradała się właśnie ciemnym, opustoszałym korytarzem szkoły na miejsce spotkania, które wcześniej wyznaczyły z Wynn. Chyba podświadomie wyciągnęła z kufra czarne, przetarte dżinsy i zapinaną na suwak bluzę. Może miała wrażenie, że dzięki temu lepiej wtopi się w otoczenie… ale prawda była taka, że wystarczyłby zaledwie jeden nauczyciel z rozświetloną różdżką, i obie miałby niezłe kłopoty. Tak czy inaczej było już za późno, aby się wycofać. I szczerze mówiąc, nawet nie rozważała takiej opcji.
    — Cicho, jestem… — skarciła szeptem Gryfonkę, gdy niemal zderzyły się ze sobą pod posągiem trola z maczugą — Przecież miałyśmy nie zabierać ze sobą niczego poza różdżkami… — dodała po chwili, słysząc że Wynn zabrała ze sobą coś jeszcze. Wyciągnęła jednak rękę i po chwili trzymała w niej chłodny... medalion…? Musiała zmrużyć lekko oczy, aby lepiej mu się przyjrzeć… Wnioski nasunęły się same — To kolejna rzecz, którą ukradłaś ojcu ze sklepu…?— zapytała, nie mogąc się powstrzymać od lekkiego rozbawienia. Spoważniała jednak, gdy usłyszała do czego miał im służyć — Nieźle Burkes, nieźle… Ale peleryny niewidki i tak nie zdołałaś ukraść, co? — posłała jej lekki, zaczepny uśmieszek, szybko zawieszając wisiorek na szyi. Pewnie niedługo zacznie ją od niego boleć głowa albo wyrośnie jej rybi ogon… ale co tam.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  40. [ Chyba czytasz mi w myślach, bo zastanawiałam się wczoraj, czy ostrzeżenie w stylu Panna Burkes pilnie proszona do gabinetu Profesora Stanleya byłoby nowym poziomem stalkerstwa :D Wynn jest absolutnie przecudowna, uwielbiam ją :D Zastanawiam się tylko, w jaki sposób zdobyła lśniący włos najsympatyczniejszego nauczyciela w Hogwarcie? Tak cennego materiału nie rozdają na prawo i lewo, no chyba, że James skrywa gdzieś obsesyjny ołtarzyk w którym trzyma takie rzeczy xDD. ]

    Andy

    OdpowiedzUsuń
  41. Był znudzony, tak strasznie znudzony. Nuda boleśnie rozlewała się po jego ciele, zaszczepiając w umyśle rozdrażnienie i irytację każdym najdrobniejszym, niepasującym do jego wizji świata elementem – zbyt głośnym śmiechem gryfońskich dzieciaków przebiegających korytarzem, nieznającą swojego miejsca szlamą, której najchętniej starłby z twarzy ten odstręczający uśmiech jednym, ostro rozrywającym umysł urokiem. Nudnymi zajęciami, na których nawet nie próbował się skupiać, zamiast słuchać profesorów, przeszkadzając siedzącemu niedaleko chłopakowi, którego zastraszał przez lata a któremu teraz starczyło smagnięcie oddechu na szyi i szyderczy szept Bastiana, by zastygał w przerażonym bezruchu. Przewidywalnie i żałośnie, niemal śmiesznie w tym swoim zwierzęcym strachu. Lestrange potrzebował odmiany – czegoś większego i boleśniejszego, ot tak, dla rozbudzenia zmysłów i utwierdzenia się w przekonaniu o własnej wyższości.
    Na zrealizowanie swojego planu nie musiał czekać zbyt długo, zwłaszcza, gdy Wynn powiedziała mu tym, jaką substancją dysponowała a która przy odpowiednim rozmieszczeniu, mogła zapewnić wiele niezapomnianych przeżyć. Kiedy z iskrami w oczach opowiadał jej o swoim pomyśle, zareagowała równie entuzjastycznie – z resztą jak zawsze, już wielokrotnie towarzysząc mu w akcie zbrodni. Może tylko próbowała odwieść go od dodania do tej oblepiającej, cuchnącej mazi eliksiru parzącego, może zignorował ją nieco bardziej niż zazwyczaj. A może nawet zapomniał jej o tym szczególe wspomnieć.
    Nieistotne, wszystko było nieistotne, najważniejsze, że się udało. Że opierając się o jedną ze ścian, bawiąc się leniwie różdżką i pozwalając sobie na uniesienie warg w złośliwym uśmiechu, wszystko obserwował. Duszący wybuch i obrzydliwa, śmierdząca czarna maź pokrywająca ciała znajdujących się najbliżej osób. I wrzaski, te upojne wrzaski, gdy ci najbardziej poparzeni próbowali pozbyć się ze skóry katującej substancji. Z zafascynowaniem przyglądał się całemu przedstawieniu, niczym dumny stwórca śledząc poruszające się po planszy figury. Chyba się zaśmiał, przerywając jednak gwałtownie, gdy Wynn szturchnęła go łokciem. Mógł, mogli być ostrożniejsi – ukryć się gdzieś, by uniknąć wściekłości nauczyciela mugoloznastwa, w którego akcja była głównie wymierzona. Ale jaki sens miałoby krzywdzenie bez możliwości obserwowania skutków? Z resztą, zarówno Bastian jak i Wynn byli niemal pierwsi na liście podejrzanych. Kolejny szlaban i tak nie sprawiał im różnicy. Zwłaszcza, gdy karał za coś tak satysfakcjonującego. Może tylko myśl, że będzie musiał spędzić długie godziny, porządkując związane z mugolami przedmioty potrzebne do prowadzenia przedmiotu, napawała Lestrange’a wyjątkowym obrzydzeniem.
    Kiedy Bastian, o wyznaczonej godzinie szlabanu, zbliżał się do odpowiedniej sali, młoda Burkes już tam czekała. Lestrange zaszedł ją nieco od tyłu i korzystając ze swojej znacznej przewagi wzrostu, swoim zwyczajem, zwichrzył dłonią krótkie włosy dziewczyny.
    - Gotowa na zabójczy szlaban? Im szybciej skończymy porządkować te plugastwa tym lepiej… Ale nie powiesz że nie było warto. – Odsłonił zęby w uśmiechu.

    Ulubiony psychol

    OdpowiedzUsuń
  42. Victor nie miał zielonego pojęcia, jakim cudem zgubił swój referat, który miał oddać profesorowi OPCM. Przeszukał dosłownie całe dormitorium, korytarze, zaczepił kilku uczniów i jak na złość, praca, której poświęcił ponad trzy dni dosłownie zniknęła. Był zły, cholernie mocno zły. Ilość obowiązków, która na nim ciążyła, nie pozwalała mu cofnąć się do tyłu z materiałem, a poprzez zgubienie jednej z ważniejszych prac, będzie pewnie zmuszony zarwać kolejną noc. Musiał ponownie udać się do biblioteki i odnaleźć książki, z których czerpał wiedzę, na podstawie, której powstał trzystronicowy referat. Nie chcąc tracić ani chwili, zsunął tyłek z łóżka i zabrawszy swoją torbę, z którą chodził na lekcje, niemalże wybiegł ze swojego dormitorium. Do czasu kolacji z pewnością uda mu się napisać chociaż sam wstęp, zaś po sowitym posiłku z pewnością czeka go zarwana noc. W pewnym momencie Ward gwałtownie zwolnił, gdy jego oczom ukazała się drobna, cholernie dobrze znana mu sylwetka w towarzystwie kilku innych dziewcząt. Zbliżał się w ich stronę powoli, niemalże bezszelestnie, coraz lepiej słysząc dość zaciętą wymianę zdań. Parsknął śmiechem, gdy dostrzegł, jak waleczna Wynn rzuca w jedną dziewczyn batonikiem. Cóż za agresywny skrzat.
    — I po co te kłótnie, moje drogie panie? — zagadnął, gdy tylko stanął u boku Wynn. — Proponuję znaleźć sobie zajęcie, które wymaga znacznie wyższego ilorazu inteligencji, czy wymagam od was zbyt wiele sądząc po tak ubogim sposobie wypowiedzi? — zapytał, nie mając wcale zamiaru obierać tej samej strategii, co wyszczekane dziewczęta. Ułożył dłoń na ramieniu przyjaciółki, świetnie wyczuwając pod palcami jej spięte mięśnie. Nie chciał, aby wdawała się w niepotrzebną kłótnie, która ich wszystkich mogła kosztować ujemnymi punktami w razie nadejścia jakiegokolwiek nauczyciela. W jego oczach Wynn była cudowną osobą, która pozwoliła mu na wtargnięcie do jej wesołego i dość zwariowanego świata, dokładanie siedem lat temu. Dziś śmiało mógł stwierdzić, że jego codzienność bez tego małego, uroczego skrzata byłaby cholernie nudna. Często potrafiła przywołać na jego uśmiech i choć może nie była tego świadoma, to nie zamieniłby jej na nikogo innego.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  43. Głos, tak dobrze mu znany (błagam, spędził stanowczo zbyt dużo godzin na jego lekcjach, by nie zapamiętać tej przesiąkniętej bezczelnością barwy) rozległ się tuż za jego plecami. Oderwał się od męczenia swoimi durnymi tekstami jednego z pierwszaków, by spojrzeć na górującego nad nim nauczyciela Starożytnych Run.
    —Szlaban? — powtórzył, udając zaskoczenie. — Och, psorze. Ale za co? — spytał z cwaniackim uśmieszkiem, błąkającym się na ustach.
    Przesunął wzrokiem po sylwetce mężczyzny; nie starał się być dyskretny, to nie było w stylu Jamesa. Przekrzywił delikatnie głowę na bok, przyglądając się przystojnej twarzy profesora. Mógłby robić to godzinami. W tych ubraniach jeszcze go nie widział, szczerze mówiąc, raczej nie był to zestaw, na który Stanley się decydował. Połączenie ciemnych jeansów, zwykłego t-shirtu i flanelowej koszuli z... trampkami? Wyglądało niecodziennie i dziwnie. Postanowił to jednak zignorować.
    —Czyżby się psor stęsknił już za moją osobą? —Przytknął, długi palec do brody. Rozpoczynała się zawiła technika wymyślania konspiracji. — Wiem! Wcale mnie psor nie uważa za najbardziej irytujące stworzenie na tej planecie, jak kiedyś sam psor wyznał. Tak naprawdę uwielbia psor każdą chwilę w moim towarzystwie, ha!
    Och, chciałby, by tak było. Zajebiście mocno chciał. Wlepiał maślane oczęta w Andy'ego Stanleya od czasów trzeciej klasy, kiedy przez przypadek trafił nie do tej klasy, co trzeba. Wystarczyło jedno spojrzenie w te piękne, przywodzące na myśl ocean niebieskie tęczówki, aby James Potter przepadł kompletnie dla tego faceta. Czasami wręcz czuł, jak w nich tonie. Zabawne.
    —Co złego, to nie ja, psorze — dodał jeszcze i uśmiechnął się promienie.
    Oczywiście, że kłamał. Łgał jak pies, prosto w oczy. James Potter II był takim samym gagatkiem, co jego dziadek za czasów szkolnych. A nawet i większym. Nieustannie pakował się w coraz to bardziej pokręcone kłopoty, mając przy tym niezły ubaw po pachy. Zastanowił się szybko, co takiego ostatnio mógł przeskrobać, że nauczyciel wlepiał mu szlaban... Ciągnięcie Rity za kucyk było zbyt słabe na karę. Popalanie fajek po lekcjach w Hogsmeade niezbyt go tyczyło, w końcu robił to poza szkołą. Rozróba w toalecie prefektów też chyba nie... Hm.

    Głupek

    OdpowiedzUsuń
  44. Miała rację, przyjaciół się nie okrada… ale można było od nich coś od czasu do czasu pożyczyć, szczególnie jeśli w ogóle by się o tym nie dowiedzieli, bo np. byli zajęci grzecznym spaniem w swoich łóżkach. Pod tym względem dziewczyny miały przewagę nad chłopcami – oni nie mogli się zakradać do ich dormitoriów, ale w drugą stronę to już nie działało. Nic tylko korzystać. Ale o tym przypomni Wynn innym razem. Na razie skupiła się na obserwowaniu jej poczynań. Gdy zauważyła, że przy podskakiwaniu w ogóle nie hałasuje, to i ona chciała spróbować. Również podskoczyła, najpierw raz, a później drugi, i z niebywałym zadowoleniem musiała przyznać, że cokolwiek było w tych medalionach, nieźle działało.
    — Chciałabym ją dostać w swoje ręce… i skopiować sobie jej treść, aby móc ją w spokoju przestudiować — oznajmiła cicho, zaczesując za ucho jasny kosmyk włosów — Podobno jest w niej parę nie do końca powszechnie znanych tematów dotyczących sztuki transmutacji, ale niekoniecznie przeznaczonych dla młodych czarodziejów. Dlatego żaden nauczyciel nie chciał mi dać zezwolenia na jej wypożyczenie… Nie wiem czego się boją, ale ja jestem po prostu ciekawa. Mam wrażenie, że już kilka lat temu przeczytałam wszystkie możliwe książki o transmutacji… oprócz tych z gorszą renomą, rzecz jasna — posłała jej wymowne spojrzenie. Tak, sugerowała właśnie, że miała na myśli książki oznaczone wielką etykietką czarna magia. Nikt nie musiał mówić Emerson, że czarna magia była niebezpieczna – niemal cała historia jej biednego rodu właśnie na tym się opierała – jednak jeśli interesowała się czymś na poważnie, to zawsze chciała to zgłębić do końca. I jasne, i ciemne strony… — A tobie brakuje przygód, że wpadłaś na ten szalony pomysł z włamaniem do szkolnej biblioteki…? — spytała po chwili, unosząc lekko jeden z kącików ust. Zaraz jednak odrobinę spochmurniała, gdy Wynn wspomniała o szlabanach — Owszem, dostałam. Jeden całkiem niedawno… dzięki uprzejmości Malfoya — odparła, a w jej oczach błysnęły groźne ogniki. Na samo wspomnienie o tym miała ochotę złapać coś i cisnąć… ale że obecne okoliczności były mało sprzyjające, powstrzymała się przed robieniem niepotrzebnego hałasu.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  45. Spodziewał się, że spotka się właśnie z taką, a nie inną reakcją, jednak kiedy łazienka dziewczyn stanęła w melodii dźwięcznego śmiechu Wynn, poczuł, że się kurczy, chociaz przewyższał ją o dobre ponad dwadzieścia centymetrów. Na jego twarzy pojawił się grymas, choć sam zaczął dostrzegać coraz większą absurdalność i komiczność całej tej sytuacji.
    — To nie jest moja wina — obruszył się, krzyżując ręce na torsie. — Ktoś ewidentnie przy tym majstrował, przecież wiesz, że moje eliksiry są idealne. Niby jakbym miał spieprzyć tak prosty przepis?
    Jeszcze nie wpadł na to, że pozostawienie parującego kociołka na dosłownie kilka sekund, podczas zajęć, w towarzystwie Bastiana, było wyjątkowo złym pomysłem. Przez tyle lat, pomimo dość dziwnej relacji, jaką mieli, Ślizgon nigdy nie zrobił podobnego psikusa drugiemu, więc czemu tym razem by miał?
    — Jak mam myśleć pozytywnie kiedy na głowie mam... watę cukrową? — przy ostatnich słowach sam już nie wiedział czy jego ton pogrążony jest w czarnej rozpaczy czy rozbawieniu. Gdyby nie obecność Wynn — którą, mimo zapewnień, nadal podejrzewał — z pewnością o wiele gorzej by to znosił. Nagle wciągnął ze świstem powietrze, a jego oczy znacznie się rozszerzyły.
    — Poczekaj — powiedział, odsuwając się nagle i zniknął w jednej z kabin. Przez chwilę dało się usłyszeć charakterystyczny świst powietrza, a zaraz po tym nastała cisza, bowiem Hugo nie otworzył z powrotem kabiny, a wyszedł przez wolną przestrzeń dołem. Tym razem w postaci lisa, który, niestety, również nie był tym razem biały, a różowy. Wynn była jedną z nielicznych osób, która wiedziała, że jest animagiem.
    Niedowierzając, że kolor futra również przybrał tę obrzydliwą barwę, podbiegł do niej w swojej lisiej postaci i wgryzł się w jedną ze skarpetek dziewczyny, za którą zaczął ciągnąć; być może w złości, być może z frustracji. Był to bardzo krótki i szybki przejaw agresji, bowiem nim dziewczyna zdążyła go dopaść, czmychnął w ostatnim momencie, znów chowając się w kabinie. Zmienił się ponownie i wyszedł z niej z o wiele mniejszą gracją i finezją, a widocznym rozżaleniem.
    — Dobra, powiedzmy, że ci wierzę. A teraz pomóż mi zmyć to paskudztwo. I przy okazji znaleźć tego, kto za tym stoi.

    to wcale nie jest śmieszne!

    OdpowiedzUsuń
  46. [Dzień dobry :) Dziękuję za powitanko, Wynn ujęła mnie za serducho swoją walecznością. Noel jest smutny, ale nie okazuje tego zbyt często, ma wiecznie znudzoną minę i szuka sobie rozrywek, chyba że akurat mu się nic nie chce, to sobie śpi ;) Szlabany dostaje regularnie za swoje akcje, a akurat Wynn sprawia wrażenie osoby o podobnych zainteresowaniach. Mogliby coś razem wykombinować^^ Może zacząć się od przypadkowego wspólnego szlabanu, albo knuliby akurat to samo i na siebie wpadli? Mogę też się znać, jeśli tak wolisz.]

    Noel

    OdpowiedzUsuń


  47. Wynn należała do grona wyjątkowo mocno wybuchowych skrzatów, co mocno imponowało Victorowi. Ten mały chochlik był naprawdę odważny, a przede wszystkim umiał postawić na swoim. Niesamowity był fakt, że w tak drobnym ciałku kryło się tyle werwy. Cóż Krukon dostrzegł, to, iż w ostrej wymianie zdań był kompletnie zbędny, gdyż jego przyjaciółka i tak postawi na swoim. Zakrył dłonią usta, nie mogąc powstrzymać śmiechu, a tym samym w niczym nie powstrzymywał Wynn. Miał jedynie nadzieję, że nie nadejdzie żaden nauczyciel, dlatego w pełni zapobiegawczo wychylił się zza ściany, aby zerknąć, czy reszta korytarza jest w pełni pusta. Póki co, byli w pełni bezpieczni od możliwego szlabanu, czy ujemnych punków.
    — Expelliarmus! — krzyknął w pewnym momencie Victor, gdy jedna z Puchonek odważyła się skierować w stronę Wynn swą różdżkę. Dwie na jednego? Strasznie płytkie i niesprawiedliwe zagranie. Victor nie opuścił swojej różdżki, nadal pozostając w gotowości, aby w razie czego móc ponownie zareagować. — Wynn, odpuść sobie… one nie są warte twojego czasu, ani tym bardziej nerwów — powiedział Victor, choć spodziewał się, że w żaden sposób nie powstrzyma już Wynn przed planowaną zemstą. Nie chciał jednak, aby zrobiła coś naprawdę głupiego, cos czego może żałować. — Znajdziesz inny sposób, aby się na nich zemścić, a ja osobiście ci w tym pomogę. Naprawdę nie są ci potrzebne ujemne punkty, czy szlaban w towarzystwie gajowego w Zakazanym Lesie.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  48. – Wynn, oczywiście, że to wiesz – odparł ze stoickim spokojem, kiedy zaoponowała. – Tyle że znamy się nie od dzisiaj i dlatego chciałbym dopilnować, byś nie zgubiła drogi.
    Wszystko było kwestią definicji – wybrawszy odpowiednią, można byłoby uzasadnić zarówno ich znajomość, jak i jej zaprzeczyć. Właściwie nie łączyła ich żadna relacja i w zwyczajnych okolicznościach byliby dla siebie jednymi z wielu mijanych na korytarzach uczniów, ale tak się złożyło, że w pewnych kwestiach oboje byli nadzwyczajni.
    Edgara znała bodaj cała szkoła, niestety nie można było nazwać tego popularnością. Kojarzono go ze względu na pełnioną funkcję, a nie przymioty ciała i ducha, a choć prawdopodobnie znaleźliby się i tacy, którzy nie rozpoznaliby go na żywo, jego nazwisko musieli usłyszeć przynajmniej raz. Sam starał się zanotować w pamięci każdego ucznia, by w przypadku ewentualnych konfrontacji wynikających z obowiązków prefekta nie musieć jeszcze bardziej pogorszać sytuacji; pan ważny i osoba anonimowa, tak by to wyglądało, co najmniej protekcjonalnie. Po Hogwarcie jednak plątało się tylu ludzi, że nie sposób było wiedzieć coś o każdym z nich. Jednak tak energiczne i lubujące się w kłopotach osoby jak Wynn były, z perspektywy Edgara przynajmniej, niemożliwe do przegapienia.
    – Nie śmiałbym – powiedział poważnie, ale drgnął mu mięsień twarzy, pojawił się cień uśmiechu.
    Nic nie mógł na to poradzić – nie był tym typem człowieka, który lekceważył innych, ale trudno nie było nie dostrzec lekkiego komizmu w tej sprawie. Wynn była niziutka, a choć dzielił ich tylko rok, to delikatna uroda dziewczyny sprawiała, że zdaniem Edgara wyglądała na jeszcze młodszą niż w rzeczywistości. Pogróżki kogoś o takiej prezencji wypadały dość zabawnie, jeśli ich adresatem był ktoś o wiele postawniejszy. Taki przynajmniej był powierzchowny ogląd, a przecież wiadomo, że oceniając książkę po okładce, można się bardzo później zdziwić.
    Poczuł nagle dziwny ból, nie, to nawet nie był ból, po prostu specyficzne uczucie. Dotknął skroni palcami lewej dłoni i rozmasował ją lekko; jakby coś go zaswędziało w umysł. Rozejrzał się wokół, jakby czuł, że coś podejrzanego stało się w pobliżu i liczył na to, że dosięgnie wzrokiem sprawców. Dookoła było jednak spokojnie. Potem będzie się trzeba skupić, pomedytować przed snem, postawić bariery wokół umysłu. Ponoć miał naturalny talent do oklumencji – w przeciwieństwie do legilimencji – tylko ta sztuka, w odróżnieniu od wielu innych, wymagała ciągłego powtarzania i ćwiczeń, by nie wypaść z praktyki.
    – Może jednak zrobimy inaczej. Wrócisz do swojego Pokoju Wspólnego, a ja tylko sprawdzę, czy nie zmienisz zdania. Jest już… – urwał w połowie, kiedy zarejestrował ostatnią informację. – Czekaj, Wynn, oko? Czy ty wykradłaś ingredienty z klasy eliksirów? Musisz natychmiast je zwrócić.
    Kulka, która jak się okazało, miała być okiem, nie była co prawda w płynnej postaci – skoro toczyła się po ziemi – często używanej do wywarów, ale część z nich konserwowało się, by były dłużej zdatne do użytku.

    Edgar Fawley
    [Nie, nie, jest super :D, niech go sobie w taki sposób obraża w myślach czy na głos. Jakbyś chciała, by Edgar reagował jakoś na jej urok wili, to daj znać! Tylko jego sztywny kręgosłup pewnie nie pozwoli być aż takim jak Ron wobec Fleur, haha.]

    OdpowiedzUsuń
  49. [Hahaha, różdżkę ma od rodziny ojca, więc kto wie, tam niezłe szuje są, mogli porwać prababkę Wynn i wyrwać parę kosmyków ;p A co do wątku, to też jestem za tym, żeby się kojarzyli, Wynn jest interesująca, więc mogła przyciągnąć uwagę tej mendy, która by się z niej śmiała. Co do akcji, to Noel może włamać się do magazynku w sali eliksirów, żeby coś zwinąć na prezent dla znienawidzonej siostry. Wynn mogłaby chcieć pomóc, jeśli też jej nie lubi, to Ślizgonka ;)]

    Noel

    OdpowiedzUsuń
  50. [Akurat siostra Noela, Seffora, to straszna menda, więc Wynn miałaby święte prawo jej nie lubić, ale może jej w ogóle nie znać, Seff się nie zadaje z Gryfonami. Twój pomysł jest świetny, jak się ogarnę z rozumem, to zacznę, ok? ;)

    Noel

    OdpowiedzUsuń
  51. - Na... Na schadzkach? - zapytała zdumiona Beatrix, przerywając zszokowana grzebanie w ziemi. Czy ta dziewczyna była poważna? - Ty mówisz poważnie? - zapytała powoli, zerkając na nią dziwnie. Słodka Morgano, co się robi na schadzkach. No zupełnie jakby miala do czynienia z sześciolatkiem. Zlustrowała Wynn od stóp do głów. Niska, drobna prawie jak ona. Mogłaby się założyć, że gdyby stanęły koło siebie Beatrix byłaby tylko odrobinę wyższa od niej. Krótkie zmierzwione włosy, ładne oczy, zgrabny nos. Wyglądała nawet uroczo, chociaż jej intensywna gestykulacja i głośny sposób bycia na pewno nie przypadł Beatrix do gustu. Mogłaby się założyć o dziesięć galeonów, że dziewczyna była Gryfonką. - Skoro nie wiesz to ja Ci nie powiem - warknęła, nieco zarumieniona z powrotem skupiając swoją uwagę na grządce przed nią. Na moment oddała się wspomnieniu swojej ostatniej schadzki, jak to sama ujęła. Irytujący Grufon, z którym obściskiwała się za cieplarnją przez kilka chwil, by zaraz potem uciec stamtąd z mieszanymi uczuciami. Istna katastrofa, ale przecież tłumaczyła my jak komu dobremu, że ma go w nosie. Durni Gryfoni.
    Skrzywiła się nagle, słysząc skrót jej imienia jakim posłużyła się nieznajoma. Już otwierała usta, aby ją zbesztać ale jednak dała za wygraną. Wynn wyglądała na osobę, może to ten jej chohlikowaty wygląd albo figlarne, złośliwe błyski w oczach, która przejęłaby się jej zdaniem. Na pewno robiłaby wszystko na przekór.
    - No jestem - burknęła, grzebiąc w swojej torbie. Nie mogła oszukać samej siebie, bo poczuła się trochę mile połechtana tym, że ta dziewczyna kojarzy ją z czegoś, z czego była dumna. Była cholernie dobrym pałkarzem, czego nie mógł zakwestionować nikt, w kogo celnie posłała tłuczka. I choćby ten durny Zabini miał o sobie nie wiadomo jakie mniemanie, to Beatrix była równie dobra jak on.
    - A ty grasz w Quidditcha? Bo jakoś ja cienie kojarzę. I podlewaj je tym - zakomenderowała, podając dziewczynie fiolkę z aplikatorem, którym miała spryskiwać sadzonki. Skoro już tu przylazła i nie sprawiała wrażenia, jakby miała sobie za chwilę stąd pójść to niech zajmie się czymś pożytecznym. - Trzy psiknięcia maksymalnie. A ty w ogóle lubisz Zielarstwo? - zapytała zaniepokojona tym, czy przypadkiem nie polega na pomocy osoby, która z jej ukochanym przedmiotem nie ma nic wspólnego.

    cebula

    OdpowiedzUsuń
  52. No nie, czarna magia nie była taka zła… Echem. To znaczy była – w rękach kogoś, kto zamierzał ją wykorzystywać do krzywdzenia innych. Ale jako sam aspekt naukowy… trochę ją fascynowała. I nie do końca potrafiła powiedzieć czemu. Może dlatego, że tak trudno było ją zgłębić… może dlatego, że nie była łatwo dostępna, szczególnie dla osób w jej wieku… może dlatego, że wzbudzała lęk i wiele uprzedzeń, a ludzie woleli pozamykać ją w kufrach lub szafkach, zamiast postarać się zrozumieć i oswoić. Każdy miał jakieś ale. A Emerson była po prostu ciekawa… sama chciała zdecydować co jest jedynie poszerzeniem granic wiedzy, a co grubą przesadą. Ufała sobie i swoim osądom. I ufała Wynn, że przynajmniej ona choć trochę ją rozumiała. Przecież trudno było zapomnieć, jak miała na nazwisko i w jakim otoczeniu musiała się wychowywać. Cóż, dzięki temu miała teraz sprawdzoną partnerkę w zbrodni, tak jakby…
    — Wcale mnie to nie dziwi… — mruknęła cicho, nie potrafiąc się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. Wynn na pewno musiała już odwiedzać bibliotekę nocą. Pewnie trzymała pod łóżkiem kopię regulaminu szkolnego, z którego codziennie skreślała po dwa nowe, złamane punkty. Emerson nie miała takich ambicji… ale jak widać też do świętych nie należała. — Zdecydowanie wolę cię mieć u swego boku podczas takiej akcji. Przynajmniej orientujesz się już co i jak — przyznała. No dobra, dość pogaduszek. Wskazała Wynn kierunek, w którym powinny się udać. Dzięki tym medalionom miały teraz przewagę… ale z obawy przed zdemaskowaniem Emerson wolała nie wyciągać różdżki i nie korzystać z lumos, przynajmniej na razie. Dopóki znajdowały się w pobliżu okien i lekko tlących się pochodni, ich wzrok musiał im wystarczyć. — Taaak, Malfoy… — potwierdziła po chwili ciszy, gdy wysunęły się zza posągu i ruszyły opustoszałym korytarzem w stronę biblioteki — Znalazłam się w złym miejscu, i w złym czasie… i dostałam rykoszetem — przyznała niechętnie. To nie tak, że robiła z tego jakąś tajemnicę. Po prostu nadal była trochę zła, że ten tleniony Ślizgon tak ją potraktował. Oczywiście, że nie spodziewała się po nim silnego kręgosłupa moralnego… ale to i tak nie zmieniało faktu, że niezasłużona kara bolała dwukrotnie bardziej. — A ty za co dostałaś ostatni szlaban…? — zapytała szeptem.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  53. .- Dziękuję, sam sobie poradzę - odparł na zaczepkę związaną z jego zainteresowaniem blondynką z biblioteki. Panna Weasley owszem, była atrakcyjną dziewczyną, lecz zupełnie temperamentem do siebie nie pasowali, to raz. Dwa, Olaf był od niej młodszy i to wprawiało go w kompletne onieśmielenie. Powód trzeci był wszystkim wszechobecnie znany, że nie wiedział jak się z dziewczynami obchodzić. Może dlatego też czasem był za bardzo złośliwy dla Wynn, żeby zatuszować swoją niemoc w tej sprawie. Tak działała ta jego bariera ochronna.
    . - Już jestem skupiony - powiedział, w ramach żartu robiąc groźną minę. Ze śmiesznie zmarszczonym czołem i brwiami nachodzącymi na oczy spojrzał w jej stronę i przytaknął.
    Wciąż jednak po głowie chodził mu wątek relacji międzyludzkich, tych bliższych. Ostatnio miał okazję spędzić trochę czasu z dziewczyną, która wprowadzała go w nieznane wcześniej zakłopotanie. Miała ładne piegi i nawet lubił, jak się na niego złościła. Niestety to ostatnie było jednocześnie dla niego ogromnym problemem, bo wręcz kipiała ze nerwów, gdy tylko na niego patrzyła. Jakiekolwiek bliższe poznanie było dla nich niemożliwym.
    Nie rozumiem zupełnie dlaczego Cię do martwi - przeszedł w końcu do sedna tematu. Zaintrygowała go taka niedorzeczna logika rozumowania Wynn. - Przecież jesteś najlepsza taka, jaka jesteś. Dlaczego wolisz się sprowadzić o… model niżej. - O tak, to było iście Olafowskie porównanie, bo zupełnie nie wiedział jak inaczej wyjaśnić Burkes swój punkt widzenia, jak poprzez porównanie jej do mioteł. - Powiedzmy, że masz najlepszy sprzęt, Grzmotomiot (najnowszy model mioteł na rynku) z doczepionym bipotem(to jest miejscem na nogi) i żeby lepiej na niej latać, odpiłowujesz właśnie ten fragment! To jest niedorzeczne Wynn - wygłosił quidditchowo-życiowy wykład, mając głęboką nadzieję, że taka forma wypowiedzi będzie dla niej jasna.
    Czasem może i nawet trafiał w niego ten urok. Zdawał sobie z tego sprawę, kiedy potrząsała głową z niezadowolenia, a wtedy do jego nozdrzy wpadał zapach jej włosów, mącąc delikatnie w głowie.

    OdpowiedzUsuń
  54. Zaczął poważnie zastanawiać się, o co jej chodziło z tą pomocą i dlaczego uważa, że jest po jego stronie. Przez myśl przeszła mu jakaś absurdalna wizja, że może Wynn uczestniczy w jakimś spisku, o którym on nie wie.
    Zdecydowanie uznał, że później ją jeszcze o to wypyta. Ciekawość zżerała go tak mocno, że nie mógł zostawić tego tematu w spokoju.
    Jęknął cicho, kiedy niespodziewanie ugodziła go palcem.
    . -Jak bym się czuł? - zadumał na moment, wpatrując się gdzieś w oddali nieba, po chwili zerknął znów na nią. - Czułbym się zajebiście, że się komuś w ogóle podobam - odparł zupełnie szczerze i beztrosko się przy tym uśmiechał, mimo, że brzmiało to odrobinę żałośnie.
    Olaf nie czuł się brzydko. Miał fajne zalążki mięśni, które urosły dzięki skrupulatnym treningom quidditcha, lubił swoją niedbałą fryzurę. Nie czuł się jednak wcale atrakcyjny, bo wiedział, że dziewczyny nie lubią takich leni jak on. A on był zbyt leniwy, bo to zmieniać. I tak to koło zatoczyło nieskończony krąg, aż czasem, aczkolwiek bardzo rzadko, popadł w jakąś żałość i musiał wtedy się wyszaleć gdzieś z kolegami. W głównej mierze jednak nie poruszał tych tematów sercowych i próbował się mimo wszystko od tego odsuwać i bronić. Nie wiedział czemu wcześniej o takich sprawach nie rozmyślał. Przeklęte horomony.
    Jego wypowiedz nie miała także na celu obrazić Wynn, wręcz uważał, że jest bardzo ładną dziewczyną. Miała piękną barwę oczu, lubił też te jej krótkie kołtuny na głowie. Według jego osobistej opinii, była ona po prostu Urocza. I nie dlatego, że działał jej u r o k, ale dlatego, że zawsze emanowała od niej pozytywna energia, sposób w jaki chodziła, jej skrzatowane miny. Przede wszystkim cenił ją też za to, że zawsze mógł na nią liczyć, była po prostu niezastąpiona. Powiedział jej to pewnie już z tysiąc razy podczas ich lat przyjaźni w Hogwarcie. Mógłby jej to powiedzieć i teraz, ale nie chciał się teraz pakować w komplementy i późniejsze spory. Wiedział, że jest uparta i, że skoro chce robić ten swój eliksir, to żadne słowa od tego nie odwiodą.

    Przekroczyli oni właśnie skraj zakazanego lasu i coby trochę tę smętną konwersację rozbudzić, Olaf sięgnął do swojego plecaka i wyjął niepostrzeżenie butelkę wina, którą wcześniej na wyprawę przygotował.
    - Ja mam dla Ciebie najlepszy eliksir - zażartował i za sprawą machnięcia różdżką, korek wyskoczył z szyjki, pykając przy tym charakterystycznie.
    Bo skoro byli już poza zasięgiem wzroku ewentualnie przechadzających się profesorów, to mogli sobie przecież pozwolić na lampkę wina. Miał tylko nadzieję, że Burkes nie wpadnie zaraz w szał, że już trochę mniej się skupia.

    OdpowiedzUsuń
  55. Panicz Wood bardzo lubił wyzwania, jak powszechnie wiadomo i pójście do zakazanego lasu już nawet nie wliczało się w tą kategorię. Po zmroku był tu kilka razu z kolegami, może niekoniecznie zapuszczał się w sam środek gęstwiny, ale również fascynowała go struktura tego miejsca. Powyginane drzewa, pnące się wysoko ku górze i ta roślinność. Wszędzie wokół było czuć zapach zieleni, a wilgoć z parujących paprotek delikatnie smagała ich twarze.
    Kiedy przekroczyli próg na wszelki wypadek trzymał swoją różdżkę pod ręką, w kieszeni, gdyby miało się coś wyjątkowego wydarzyć. Słyszał liczne historie o żyjących tu ogromnych pająkach. Bynajmniej nie chciał, żeby z powodów widzimisi Wynn coś ich pożarło.
    Sam również wydoił kilka łyków wina. Było to białe, pół słodkie wino, takie jakie lubił najbardziej. Delikatny posmak winogron zagościł mu na języku. Uśmiechnął się szeroko, mrucząc pod nosem. Sam Olaf też nie miał najmocniejszej głowy, lecz raczej dzielona przez nich na pół butelka nie powinna zwalić ich z nóg. Z pewnością za chwilę wzrósł jego współczynnik odwagi.
    Nagle, podczas wędrówki dostrzegł migoczący punkt po swojej lewej stronie.
    - O zobacz, tam! - szepnął do Burkes i prędko w ów wskazywanym kierunku podążył.
    Ten błyszczący punkt znajdował się tuż pod ogromną paprocią. Gdy podszedł do ów miejsca, jęknął jednak z rozczarowania.
    - Jednak to nie twój kwiat - dodał, przechylając głowę za swoje plecy, żeby podążająca za nim Wynn nie wybuchła zbytnim entuzjazmem. Na ziemii leżała jedynie zbudowana przez jakieś stworzonko sterta małych kamieni, a niektóre z nich naznaczone były srebrzystymi plamkami. Prawdopodobnie to one zmyliły Wooda, odbijając promienie dopiero co wzrastającego nad nimi księżyca.
    Jeden z nich szczególnie przykuł jego uwagę, był to krągły, kolorowy otoczak, prawdopodobnie opal. Tak bardzo mu się spodobał, że chwilę później znajdował się już w kieszeni Olafa.


    [ Ale miło! Cóż za zaszczyt go kopnął :) i do tego z takim przyjemnym opisem <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  56. A może Olaf był po prostu kolekcjonerem kamieni? On miał skłonności do takich dziwactw. Akurat o właściwościach minerałów i różnych talizmanach liznął co nieco na wróżbiarstwie i numerologii. Myślę, że nawet w tej dziedzinie mógł mieć więcej do powiedzenia, niż taka pilna uczennica Wynn. Niefortunnie, jeśli już się czymś ten chłopak interesował, była to wiedza zazwyczaj bezużyteczna w życiu codziennym.
    Podążali głębiej w las, więc on również wyjął swoją różdżkę i przyświecał drogę. Gęsto posiane gałęzie tworzyły niemalże sklepienie, izolując ich coraz bardziej od światła. Nic dziwnego, że w tych ciemnościach dziewczyna wywinęła orła. Olaf, widząc od początku do końca styl, z jakim wykręciła niemalże fikołka, zaczął się gardłowo śmiać, a jego rechot rozniósł się echem we wszystkie strony.
    . - Ty niezdaro- westchnął, podchodząc do niej bliżej. Chciał upewnić się, że nic jej się nie stało i dalej mogą kontynuować misję. Z to zauważył, minę miała lekko skrzywioną, a ręką przysłaniała kolano. Chyba, jednak doznała uszczerbku na zdrowiu. Że niby to z troski, przykucnął przed nią i przesunął rękę dziewczyny, żeby zobaczyć zadarcie.
    Te kilka łyków wina zaczęło już na Wooda odrobinę wpływać. Bez większego namysłu więc zaproponował najefektywniejszą według niego pomoc.
    - Trzeba zdezynfekować - stwierdził poważnym tonem, doglądając tą większą ranę na kolanie i bez jakiegokolwiek uprzedzenia polał trochę wina na nogę dziewczyny. Wiedząc, że taki zabieg bywa bolesny, od razu wcisnął jej w dłoń butelkę.
    Korzystają z okazji chwilowej niedyspozycji Burkes, sam przyklapnął sobie obok niej na przyjemnie mięciutkim mchu. Różdżką przyświecił miejsce wokoło, by upewnić się, że są bezpieczni. Było to idealne miejsce na chwilę przerwy i naradę, co dalej z wyprawą, czy zamierzają całą noc przeszukiwać las?
    Wyjął otrzymanego od Wynn batona i siedząc rozluźniony złapał kolejnego gryza.


    OdpowiedzUsuń
  57. [Cześć! Widzę, że to taka mała zadziora, więc gdyby Wynn szukała innej zadziory do burzliwych konwersacji, to polecamy siostrę Kruma! Widzę, że i tak już dobrze się bawi, ale wiąż tego życzę! Bywaj!]

    Narcissa oraz Roza

    OdpowiedzUsuń
  58. Dawno temu mądry człowiek wymyślił żarówkę, później inny skonstruował latarkę, żeby można było wygodnie nosić ze sobą światło. Nie pamiętam, jak się nazywali, to wiedza zakazana w domu babci, całe szczęście mama nauczyła mnie tego i owego. Oczywiście, że posiadam latarkę, ale w tym przeklętym Hogwarcie nic normalnego nie działa! Moje Lumos nie robi na różdżce większego wrażenia, niby się świeci, ale niemrawo. Cudem dotarłem do lochów, błądząc po omacku. Po cholerę włóczę się po zamku, zamiast spać? Bo Seff przegięła i muszę jej pokazać, że nie będzie więcej bezkarna! Nie obchodzi mnie, co się z nią stanie, jeśli eliksir zadziała. Ma cierpieć i kropka.
    Godziny spędzone na snuciu się po bibliotece i udawaniu nauki sprawiły, że znam jej ofertę, orientuję się, na której półce leży zabawny podręcznik do mugoloznawstwa i gdzie znaleźć regał z całą serią senników, przyjemnie dokładnych. Książka o „Eliksirach praktycznych przy hodowli magicznych zwierząt” niemal sama wpadła mi w ręce i aż prosiła się, by ją użyć. Wykorzystałem przerwę między Wróżbiarstwem i OPCM, wtedy w bibliotece nie było świadków, i wyrwałem kilka fajniejszych przepisów. Wypróbuję je na kochanej siostrzyczce. Przyczyni się do pogłębiania wiedzy na temat eliksirów.
    - Lumos! – Warknąłem po raz setny na różdżkę i, o dziwo, zgasła, zamiast rozjaśnić się anielskim blaskiem. - Bezwartościowy kijek. Proszę, niczego nie widzę.
    Różdżka nie zareagowała i zostałem w kompletnym mroku, klęcząc po łokcie w kredensie ze składnikami do mikstur. Strąciłem buteleczkę na podłogę, rozbiła się z hukiem, a zawartość zasyczała, wżerając się w kamień.
    - Kurde, co to jest?! – Cofnąłem się gwałtownie i wylądowałem na tyłku.

    [Takie sobie to zaczęcie, ale obiecuję, że się rozkręci:)]
    Noel

    OdpowiedzUsuń
  59. [ No Larry nie jest typem, który szuka zwady. Raczej by taką Wynn olał i sytuacja straciłaby na znaczeniu, niż robić przepychanki :)
    Zobaczymy jak to się ułoży z wątkami, bo mam wrażenie jakiegoś zastoju i nie wszyscy są aktywni na blogu. Propozycję wątku z Roxanne wysłałam do 5 osób i cisza. Dlatego się póki co poddałam i może ten łobuziak przyniesie mi więcej frajdy :) ]

    Lazarus Nott

    OdpowiedzUsuń
  60. [Jaka ona jest cudowna, no nie mogę! Te znoszone trampki i niski wzrost tylko dodają uroku, ale Wynn ma też w sobie ogień. Super panienka z niej. <3
    Dziękuję za powitanie! Faktycznie, Caireann swój smutek raczej chowa, ale braku umiejętności warzenia Eliksirów już ukryć się nie da. Pomoc bardzo by się jej przydała, dlatego w razie chęci na wątek - zapraszamy. <3]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  61. - Całkiem przyjemnie? - uniósł zawadiacko jedną ze swoich brwi, zerkając z rozbawieniem w stronę Wynn. Oczywiście, nie biorąc pod uwagę tego, że znajdują się w najbardziej niebezpiecznej części szkoły, kompletnie dla nich swoją drogą zakazanej, w każdej chwili mogły ich zaatakować jakieś nocne stwory, to… może wino ratowało tą sytuację i dlatego należało się napić go więcej i być może rzeczywiście zatracić się w urokach leśnej atmosfery. - Możemy chwilę posiedzieć i później pójdziemy szukać dalej. Dokończymy butelkę - zaproponował, pokazując jej, że została jeszcze co najmniej połowa rozluźniającego, owocowego trunku.
    Nie było mu zimno, lecz widząc, jak blondynka chowa swoje dłonie do kieszeni, sięgnął po koc, który zdążył z pokoju wspólnego zabrać i złożył na jej kolanach, gdyby chciała ona się w niego zawinąć.
    Oddając jej batonika, dokonał wymiany i teraz to on dzierżył w dłoni zieloną butelkę. Tym razem kolejne łyki soku rozlały mu się przyjemnie w gardle i powędrowały do góry, kreśląc na jego policzkach krągłe rumieńce. Alkohol powoli, mięsień po mięśniu, rozluźniał jego ciało i pozwalał na większą swobodę myśli. Wcześniej poruszany temat podbojów miłosnych znów powrócił mu do głowy, podwójnie nakręcony poprzez zwierzenia Wynn na temat jej urokliwej natury. Żeby dodać nieco otuchy w tym ciemnym zakamarku, wyciągnął znaleziony wcześniej kamień i przyłożył go do czubka swojej różdżki. Wyczarowane wcześniej lumos rozbiło się małymi fragmentami świateł na mchu i okolicznych paprociach. To przedstawienie niespodziewane przyciągnęło także uwagę kilku Nieśmiałków, które zaczęły się wyłaniać zza roślin. Teraz można śmiało twierdzić, że było tu przytulnie.
    Wynn, tak się właściwie zastanawiam… - zaczął dość niepewnie, bo nie chciał wypaść na namolnego. - Bo z Twoich słów wynika, że nie do końca miałaś okazję do… no wiesz… - zająknął się, nie wiedząc do końca jak pytanie ułożyć w słowa. - Coś ten tego z chłopakami? No wiesz, co mam na myśli, pierwsza, druga baza?
    Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mimo tych wszystkich kąśliwych komentarzy w karierze ich przyjaźni, to nigdy tak naprawdę nie mieli szczerej rozmowy o tego typu problemach, które każdego z nich z pewnością nękały. Trochę liczył na to, że taka wymiana doświadczeń przybliży jego wyimaginowaną opinię do rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
  62. Wynn pomagała jej już od jakiegoś czasu, bo po kilku miesiącach robienia wszystkiego na własną rękę, Riley najzwyczajniej w świecie zaczęło to wszystko męczyć. Dlatego kiedy usłyszała od jakiegoś znajomego o umiejętnościach gryfonki postanowiła, że spróbuje namówić dziewczynę do pomocy. Dzieliły się zyskami ze sprzedaży a liczba osób, które były zainteresowane kupnem wzrosła już kilka dni później. Riley była szczęśliwa, siedząc w łazience dziewczyn i warząc eliksiry i Wynn wydawała się lubić ich rozprowadzanie. Po pewnym czasie jednak zaczęły pojawiać się problemy. Uczniowie zgłaszali się po zwroty pieniędzy, zazwyczaj skarżąc się, że dostali nie ten eliksir co trzeba. RIley na początku nie przejmowała się tym zbytnio, ale z czasem przestało ją to wszystko bawić. Wiedziała, że gryfonka czasami podmieniała eliksiry i miała potem ze wszystkiego ubaw, tylko że to ona później musiała naprawiać wszystko za nią. Nie chciała się jej pozbywać, ale kiedy Wynn zjawiła się z kolejną osobą, której wszystko spuchnęło, postanowiła poważnie porozmawiać z dziewczyną.
    Była w połowie warzenia eliksiru błogości, kiedy gryfonka pojawiła się w drzwiach z kolejną ofiarą złego eliksiru. W dodatku zakneblowała go zaklęciem, więc chłopak z pewnością był jeszcze bardziej wkurzony.
    - Ja mam problem? Serio Wynn? – Miała nadzieję, że się przesłyszała. Nigdy nikt jej nie wytknął żadnego błędu w formule i poczuła się zaatakowana. – Ja już sama nie wiem, czy masz słabą pamięć i zwalasz zamówienia, czy to dla ciebie jeden wielki żart! - Widząc jak gryfonka próbuje przestać się śmiać, wstała i podeszła do obojga. Dopiero wtedy zobaczyła jak jego głowa rośnie z każdą sekundą i nie wytrzymała. Sama wybuchła śmiechem i zaczęła się skręcać. – O boże no tym razem to naprawdę poważna sprawa – powiedziała przez łzy spowodowane śmiechem. – Ale serio Wynn, po prostu przyznaj, że się pomyliłaś i dałaś mu złą fiolkę…
    Złapała chłopaka za ramię i poprowadziła go do umywalki. Otworzyła torbę, która leżała obok kociołka z warzącym się eliksirem i zaczęła przeglądać fiolki z antidotami. Znalazła odpowiednią i podała ją chłopakowi do wypicia.
    - Do dna kochany. Tylko ostrzegam, że będzie bolało… - I wtedy chłopaka głowa w końcu zaczęła się kurczyć, a z jego uszu zaczął wydobywać się gaz, który wcześniej sprawił, że cały napuchł. Może nawet dobrze, że był zakneblowany, bo nie było to nic przyjemnego i z pewnością darłby się wniebogłosy.
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  63. Może to i było niewinne włamanie do biblioteki… ale przedmiot, który zamierzały sobie obejrzeć nie był już taki niewinny. Poza tym, Emerson nie zamierzała go tylko oglądać, o nie. Chciała go porządnie przestudiować, a wiedziała że nie mogła go ukraść, bo wtedy wtedy istniało większe ryzyko, że wszystko się wyda. Wymyśliła więc inny plan… i miała szczerą nadzieję, że zadziała. Na razie trzymała go w sekrecie – chyba po prostu nie chciała zapeszać. Bo ja nie uda jej się to co zaplanowała, będzie musiała kombinować na bieżąco, a wolałaby tego uniknąć. Nie lubiła pojawiać się nieprzygotowana – bez względu, czy mowa tu była o teście, treningu quidditcha czy też włamaniu do Działu Ksiąg Zakazanych. Uśmiechnęła się więc lekko w stronę Wynn, postanawiając na razie przemilczeć potencjalne komplikacje…
    — Biegać? O wiele bardziej wolę latać, ale biegać też mogę… — skwitowała cicho, przesuwając się powoli wzdłuż jednej ze ścian korytarza. Wokół wydawało się wręcz podejrzanie cicho… Na razie nie natknęły się na żadnego nauczyciela ani prefekta, i nawet obrazy zdawały się spać głębokim snem i nie zwracać na nie uwagi. Wszystko było tak jak należy i właśnie dlatego Emerson wolała nie tracić czujności. W każdej chwili mogło pójść coś źle…
    — Wiesz, coś w tym jest… — przyznała, gdy Wynn wspomniała o niesprawiedliwie wlepionym szlabanie. Emerson bolało to tym bardziej, że zawdzięczała go Malfoyowi – jednej z niewielu osób, które naprawdę doprowadzały ją do szewskiej pasji. Zaraz jednak zerknęła ciekawie ku swojej towarzyszce, gdy ta wspomniała o innym, równie przyjemnym nazwisku… — Lestrange…? To z nim miałaś szlaban? — Emerson nie sądziła, że Wynn się z nim zna… ale z drugiej strony, jej rodzina miała różne powiązania… więc czemu nie? W szkole również poznawało się wielu ludzi. — Czekaj… czy Lestrange nie zarobił tego szlabanu po wysadzeniu czegoś w powietrze…? — zapytała nieco zdezorientowana. Naturalnie, że po szkole krążyło mnóstwo plotek, i chcąc nie chcąc Emerson słyszała część z nich. Miała wrażenie, że nazwisko Lestrange obiło jej się o uszy w związku z jakimś wypadkiem… ale szczerze mówiąc, nie była pewna. Najwyraźniej Wynn mogła jej o tym opowiedzieć znacznie więcej…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  64. Och, Wynn zdecydowanie była jego najlepszą przyjaciółką, bo nie tylko dzielił z nią swoje przygody, lecz była to relacja na miarę pokrewnych dusz. Zupełnie rozumiała jego obawy, bo sama borykała się z podobnymi myślami. Nie wiedział jednak, czy zna go z tej strony, ze strony chłopca, którego onieśmiela każda myśl o bliższej relacji z kobietą. W końcu sam tak często zgrywał się w żartach, no, może za wyjątkiem tego nowego tekstu, w którym jasno wyraził się, jakby to było zajebiście, gdyby komukolwiek się podobał.
    Z jej wypowiedzi wynikało, że nie do końca rozumie, o co Olafowi chodziło. Być może on sam także nie wiedział, bo alkohol trochę za bardzo zmieszał mu w głowie, by trzymać się sztywnych ram swojego zatwardziałego podejścia.
    - To nieprawda, jesteś bardzo ładną dziewczyną! - obruszył się, po raz kolejny słysząc jej nieprzychylny komentarz o własnym wyglądzie.
    Nim jednak zdecydował się pociągnąć dalej temat, wziął kilka duuużo głębszych grzdylów wina niż poprzednio. Aż żołądek mu zadrżał, gdy w jego objęciach znalazło się tyle nowych procentów. Oj nie, nie zamierzał wymiotować, to tylko efekt nerwów, które zakołotały nim, kiedy coraz bardziej zbliżał się do wypowiedzenia swojej kwestii na głos.
    - - Chciałem tylko Cię spytać, bo skoro ani ty… ani ja - tą wzmiankę o sobie dodał nieco ciszej, jakby speszony, że miała się dowiedzieć o jego doświadczeniach związkowych równych zero. - Nie mieliśmy takiej sposobności, to może… chciałabyś się… chciałabyś mnie… nauczyć jakoś się razem, no wiesz - ostatnim tchem wykrztusił z siebie to zdanie, bo serce mu niemal stanęło w gardle, kołatając jak oszalałe i ów tętno szumiało mu teraz w całej głowie. Ta cała sytuacja wprowadziła go w niezłą frustrację i gotów był, w razie jej odmowy, wyrzucić ją z siebie. Szczerze jednak modlił się w duchu, że może liczyć na Wynn zwłaszcza w takiej kłopotliwej sytuacji.

    [ no to teraz pojechał po bandzie :D juhu ]

    OdpowiedzUsuń
  65. [ Ja się bardziej martwię o jego zdrowie psychiczne, gdyby miał się zajmować Gryfonami, to tak to zawsze ma w sali czym pogrozić, a fatalne przypadki oddelegować komuś z większym doświadczeniem i cierpliwością. Pomyślimy, pomyslimy...
    Dawno nie było karnego wypracowania, Burkes? ]

    Nath

    OdpowiedzUsuń
  66. Kompletnie został rozczarowany jej odpowiedzią. Tym razem naprawdę sądził, że wyraził się dostatecznie jasno (ta, w jego mniemaniu), by Wynn od razu złapała, o jaką tutaj zagrywkę chodzi. Czy on potrafił jej tak po prostu powiedzieć, że chciałby się z nią pocałować, żeby zobaczyć jakie to uczucie i, żeby przede wszystkim nabyć pewnego doświadczenia w tej kwestii. Jeśli taka sposobność przytrafiła by mu się kiedyś bez zaplanowania, na pewno by stchórzył i uciekł, zamiast podjąć się wyzwania. Zwyczajnie bał się, że jako niedoświadczony młodzian zepsułby tak ważny moment.
    Na całe szczęście wino uderzyło mu mocniej do głowy, kojąc rozszalałe nerwy. Nabrawszy powietrza w płuca, uspokoił także swoje mięśnie. Odwaga znacznie przybrała na wadze i teraz wiedział, że się nie zawaha. Rozważał jednak dwie opcje. Pierwszą, w której zrobi to bez zapowiedzi, zaś drugą, w której dokładnie skonsultuje ten krok z przyjaciółką.
    Na całe szczęście, ceniąc sobie te lata wspaniałych przygód, nie zamierzał jej wykorzystać w sposób bezmyślny. Poczekał chwilę, aż dziewczyna wypiła niego więcej wina i dopiero wtedy, wpatrując się w migoczące światełka, otworzył usta do jaśniejszej wypowiedzi.
    - Po prostu chciałem Cię zapytać, czy nie jesteś ciekawa, jak to jest się całować i czy nie chcesz tego spróbować ze mną - dopiero teraz skierował swoje speszone spojrzenie w jej stronę. Jedną z krzaczastych brwi uniósł w geście zachęty.
    Dopiero teraz poczuł ulgę. Mimo, że mogła czekać go niezła awantura z tym związana. Jednak spoczywająca na jego ramieniu dłoń dziewczyny dodawała mu otuchy i podświadomie coś podpowiadało mu, że nawet przy tak głupiej propozycji, nie mogła go po prostu zbesztać. Wszakże było to wszystko trochę żałosne.
    - Oczywiście zrozumiem, jeśli nie… jeśli nie wiem, chcesz zachować ten moment dla kogoś… specjalnego - po chwili dodał, próbując się jakoś tłumaczyć z tej głupiej paplaniny. Sam już teraz nie wiedział, czy to była najlepsza z jego strony propozycja.


    OdpowiedzUsuń
  67. Czuł dreszcz niepokoju, który wstępnie przygotowywał go na salwę śmiechu ze strony Wynn, albo kompletny brak zrozumienia i późniejsze wypominki. Tak się jednak nie stało i iskierka nadziei zatliła na jego buzi promienny uśmiech, ale też rumieńce. Jak to wszystko teraz zrobić. Tak po prostu ją pocałować?
    Poczuł się odrobinę skrępowany, kiedy drugą dłoń położyła na jego bluzie. Przesunął się odrobinkę, żeby siedzieli do siebie bardziej na wprost i nie pozostał dłużny, również kładąc swoją rękę na jej ramieniu. Myślał, że to jemu przyjdzie zacząć ten skomplikowany rytuał, lecz inicjatywa Wynn ogromnie ułatwiła sprawę, nie pozwalając mu nawet przez sekundę się zawahać. Napięcie wzrosło diametralnie, spiął swoje mięśnie i skupił myśli, by poprawnie wykonać swoje zadanie.
    Jej szpiczasty nosek zderzył się w jego twarzą. Poczuł jej płytki oddech smagający jego lekko rozchylone wargi i niczym intensywny aromat kwiatów wtargnął do jego nozdrzy, powodując w głowie niemały zawrót głowy. Z wrażenia przymknął powieki. Zaciągając się jej przyjemnym powietrzem, poczuł się jak na ogromnym haju.
    Jej słowa o przyjaźni przemknęły gdzieś baaardzo daleko z tyłu głowy. Teraz na pierwszym planie szalała bitwa rozkosznych emocji i wzajemnego przyciągania. Bardzo jej zapragnął i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, że wszystkie te niekontrolowane odczucia były efektem jej wyjątkowego atutu - bycia pół-wilą.
    Kiedy poczuł ją na swojej skórze, mimowolnie chwycił ustami jej dolną wargę. Najpierw jeden raz, potem drugi. Przeciągnął ten przez dłuższy moment, przesuwając w tym czasie swoją dłoń po jej szyi, zaś jego palce po chwili same wplotły się w jej krótkie włosy. Pewnie gdyby nie swoista hipnoza, w którą popadł, porównałby tą sytuację do całowania baranka o kręconej maści futra. Kontynuował pieszczoty jeszcze przez chwilę, nie będąc świadomym poczucia czasu, lecz ciche jęknięcie (nie wiadomo, czy z przyjemności, czy może z faktu, że Olafa kompletnie wystrzeliło i mógł ją tak całować nawet dziesięć minut) wyrwało go z transu i odskoczył wtedy bardzo gwałtownie, opadając jednocześnie na plecy.
    - NA BRODĘ MERLINA - zaklął głośno, i tak leżąc próbował złapać głębszy, spokojniejszy oddech. - Wynn, jak ty to zrobiłaś? - Obrzucił Gryfonkę iście zaskoczonym, acz entuzjastycznym spojrzeniem, oczy prawie wyskoczyły mu spod powiek. Uczucie błogiej przyjemności wciąż chybotało jego sercem i ściskało żołądek i nie do końca wiedział, co się z nim właśnie stało.

    [ Bardzo miło mi to słyszeć, ale bez takiej Wynn nie byłoby takiego Olafa :) ]

    OdpowiedzUsuń
  68. On tak sobie leżał na tym miękkim mchu przez dłuższy moment, dopóki dziewczyna nie zaczęła się coraz bardziej od niego oddalać. Wtedy zerwał się na równe nogi i upewniwszy, że niczego nie pogubił, prędko za Wynn podążył.
    Jak się okazało, rośliny których tak rozpaczliwie poszukiwała rosły nieopodal i już dawno mogli je odnaleźć, gdyby nie wymysły Wooda. Dlatego już po chwili z zapaloną różdżką stał jej nad ramieniem i trajkotał.
    - Na twoim miejscu bym tego nie robił. - Był od niej wyższy, więc musiał się nieco pochylić, jego głos trafiał do jej ucha niczym mały diabełek sumienia z kreskówek, udzielający złowieszczych rad. - To było nie-sa-mo-wi-te, Burkes. Pieprzyć ten eliksir! - nalegał nieznoźnie, wciąż uśmiechając się szeroko i czująć lekkie pobudzenie, buszujące we wnętrzu jego ciała.
    Wiedział, że i tak zrobi co zechce, ale gdyby jednak uznała, że chce wyciszyć swoje talenty, to po właśnie zdobytym, wyjątkowym doświadczeniu, Olaf gotowy był zgodzić się na kolejną próbę pocałunku, tym razem pod wpływem blokującej mikstury. Prawdę jednak mówiąc, oczarowany był tą magią i gdyby nie mocno zakorzeniony fakt, że są przyjaciółmi z pewnością nalegałby na więcej takich ekscesów. Skoro tak świetnie się całuje to jak wyglądałby trzecia baza...? Okej, w tym momencie sam siebie ostro zganił w myślach za niefrasobliwe wybieganie poza jakąkolwiek przyzwoitość. Miał nadzieję, że powstała w jego mózgu reakcja chemiczna wyciszy się niebawem i przywróci mu poprzednią, kumpelską wizję Wynn, a nie tylko uzależniającego obiektu do cmokania.

    [ dobra, ja dzisiaj juz spanko, ale jeśli masz jeszcze siłę, to ja i tak odpiszę dopiero rano :) do jutra! ]

    OdpowiedzUsuń
  69. – Celowo, Wynn, zboczyć ze ścieżki, kiedy coś przejmie twoją i tak rozproszoną uwagę – westchnął.
    Dyplomacja, powtarzał jego ojciec, to skomplikowany sport, trzeba gadać opłotkami. Najwyraźniej Edgar nawet w lekkich eufemizmach nie był za specjalnie dobry, skoro od kilku chwil nie mogli porozumieć się z Wynn co do jej odprowadzenia do Pokoju Wspólnego. Chyba że dziewczyna po prostu nie chciała go zrozumieć i była rozsmakowana w przeciągającym się momencie naigrawania się z Prefekta Naczelnego. To trochę jak kopanie się z hipogryfem, jak głosiło przysłowie, walka skazana na niepowodzenie. Chociaż Gryfonce gabarytowo bliżej było do, dajmy na to, goblina niż hipogryfa.
    Miał jednak nadzieję, że nigdy, ale to nigdy nie zdobędzie pracy w Banku Gringotta. Bałby się jej powierzyć nawet ołówek, a co dopiero galeony. I to wcale nie dlatego że była ruda! Choć to też wywoływało różne skojarzenia. Jednak w dobie dzieci i krewnych Weasleyów&Potterów taki kolor czupryn nie wzbudzał większego zdziwienia, rudzielców po Hogwarcie pałętało się prawie tyle, ile Harrych i Harriett, młodziaków skrzywdzonych imionami na cześć Wybrańca.
    Raczej nie był typem człowieka, który pokpiwałby niehumanitarnie z innych osób. Nie zaprzeczył jednak ani nie potwierdził przypuszczeń o prześmiewczym komentarzu ani o uśmiechu. Kwestia interpretacji – niech Wynn uważa to, co uzna za stosowne.
    Właściwie to nie przerwał żadnej z jej dalszych wypowiedzi, bo raz, że oczywiście, że uważał, iż Wynn coś kombinuje – i ona musiała z tych podejrzeń zdawać sobie sprawę – dwa, że jej zachowanie zdało mu się… zadziwiające. Co najmniej. Stała przed nim z lekko zmarszczonym czołem i wpatrywała się z nagłym skupieniem, jakby miał na skórze powypisywane runiczne znaki, które pragnęła odczytać. Jeśli od piętnastu minut nic się nie zmieniło – na jego twarzy nie powinien był pojawić się żaden tatuaż.
    – Wynn, czy ty próbujesz mnie zahipnotyzować? – zapytał i teraz to on z kolei uniósł wysoko brew. – Nie wierz w te wróżbiarskie sztuczki, to brednie.
    Skoro była zaskoczona jego pomysłem z ingredientem do eliksirów, a potem nagle wykonała woltę, potwierdzając słowa, to pewnie oko było czymś zupełnie innym. Chyba że celowo chciała uzyskać taki efekt. W końcu – w zależności od rodzaju tego oka – był to dość drogi składnik, nie tak łatwy do uzyskania, a wykorzystywany do eliksirów, do których w Hogwarcie uczyli się przygotowywać raczej antidota, a nie je same.
    – Możemy. Możemy też najpierw iść do wieży Gryffindoru, przed nią dasz mi to oko, a ja odniosę je do składziku, bo i tak zmierzam do lochów – powiedział. Nie kłamał, w końcu tam znajdował się również Pokój Wspólny Puchonów. – Ale możemy oczywiście zrobić to też w odwrotnej kolejności, razem.

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  70. Victor musiał przyznać, że odetchnął z ulgą, gdy Wynn postanowiła się wycofać. Nie chciał, aby zrobiła coś, czego mogłaby żałować, ewentualnie zaważyłoby, to nawet na jej przyszłości w Hogwarcie. Zacisnął usta w wąski paseczek, chowając swą różdżkę do kieszeni szaty. Nawet na moment nie odrywał swego spojrzenia od sylwetki przyjaciółki, której zacięta mina świadczyła o tym, jak bardzo walczy ze swoim gniewem. Bez zbędnych słów, ruszył za Wynn. Wiedział, że ta chwila ciszy się przyda na ostudzenie emocji. W końcu jednak tuż przy samym końcu korytarza, Victor chwycił dłoń towarzyszki i skierował ich kroki w stronę biblioteki, która okazała się być o dziwo prawie pusta, a między zakurzonymi regałami, które niemalże uginały się pod ciężarem ksiąg, mogli odnaleźć ciche miejsce wraz z nutką prywatności.
    — Miałem ci, to dać dopiero po kolacji, ale myślę, że teraz bardziej przyda ci się na poprawę humoru — powiedział, a następnie z delikatnym uśmiechem na twarzy, wyciągnął ze swojej torby naprawdę sporą czekoladę, która potrzebowała dodatkowego zaklęcia powiększającego dno, by się w niej zmieściła. Położył ją na kolanach Wynn i usiadł wygodnie obok dziewczyny. Sam naprawdę uwielbiał słodycze i niemalże nigdy się z nimi nie rozstawał, zwłaszcza z naciskiem na cytrynowe dropsy, którymi dzielił się z nieprzypadkowymi osobami.
    — Kupiłem ją w Hogsmeade i była ostatnia w sklepie! Sądzę, że dokonałem dobrego wyboru — powiedział i z nieco szerszym uśmiechem, niż kilka chwil wcześniej, oparł głowę o regał i przymknął powieki. — Wynn? Uda ci się załatwić eliksir dodający wigoru razy dwa? — zapytał nagle Ward, unosząc przy tym brew ku górze i uważnie spojrzał na przyjaciółkę. Potrzebował naprawdę dużego zastrzyku energii, zwłaszcza, że ilość nauki stale rosła, a on sam potrzebował wiele sił, aby również sprostać obowiązkom kapitana drużyny Qudditcha. — Zapłacę, albo wynagrodzę ci to w taki sposób, jaki tylko będziesz chciała, obiecuję.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  71. Kiwnął tylko głową w potwierdzeniu jej słów o wybieraniu dłuższej drogi. Był pewien, że od początku rozumiała, co miał na myśli, tylko lubowała się w takim igraniu z każdym – a może tylko z prefektami, ale coś czuł, że zaczepność przejawia w stosunku do wszystkich ludzi. Teraz jednak przyznała, przynajmniej mniej więcej, że jego stwierdzenia mają oczywiste znaczenie. Dlatego nie czuł potrzeby dalszego wikłania się w tę część dyskusji.
    O hipnozie pomyślał dlatego, że niezwyczajnym widokiem była Wynn tak uważnie się w niego wpatrująca, jakby zechciała sprawdzić każde zakrzywienie twarzy. Wystarczająco już się napatrzył ludzi, którzy uwielbiali hipnozy i inne mesmeryzmy, pseudookultystyczne brednie wyzyskujące naiwnych i tracących nadzieję. Wyjątkowo negatywnie był nastawiony do tej części magicznej rzeczywistości, uważając ją za bezsensowne hochsztaplerstwo.
    Niektórzy w to jednak wierzyli. A nawet stosowali. Skąd miał wiedzieć, że nie tym Wynn jest zainteresowana? Wpadła już na niejeden dziwny i niespodziewany pomysł, a dorastania wśród pokrzywionych przedmiotów, co najmniej wątpliwych moralnie, mogło włożyć jej do głowy niestandardowe podejście do życia.
    Ale jeśli zdziwiło go poprzednie zachowanie, to brakowało słowa, by opisać emocję, która pojawiła się po jej następnym pytaniu. Czy to była obelga, zwykłe oskarżenie o głupotę, kiedy palnęło się coś nieodpowiedniego? Do kontekstu by może pasowało, ale jej ton wskazywał na coś innego.
    – Słucham? – zapytał i aż zamrugał z niedowierzania. – Przepraszam, ale jak to: nie myśleć?
    I jeszcze ujmować to jako sztukę! Wielu ludzi miało coś do zarzucenia Edgarowi, zwykle byli to ci, którzy kochali łamać regulaminy, ale nawet wśród wielości tych wypowiedzi nieczęsto przewijał się temat bezmyślności. Co jak co, ale Fawley akurat myślał – i to raczej o zbytnie analizy, komplikujące nieskomplikowane sprawy, można by go posądzić.
    – W porządku, więc najpierw pójdziemy do lochów.
    Dopiero po odniesieniu oka ją odprowadzi, skoro taka była Wynn wola. Wskazał, by szła przodem, cały czas bacznie ją obserwował. Wolał, aby nie postanowiła nagle zrobić czegoś z trzymanym przedmiotem albo na przykład uciec.

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  72. { hej, to jak robimy, kończymy tego wąta z wyprawą do lasu? ja chciałam zacząć jakiś taki, w którym będziemy mogły wtrącić historię z innych wątków, ale coś inne mi za bardzo nie postępują xD}

    OdpowiedzUsuń
  73. Victor z wdzięcznym wyrazem twarzy wziął od Wynn tafelek czekolady i ugryzł kawałek. Słodycze zawsze w znaczny sposób poprawiały jego nastrój oraz podnosiły poziom energii, a musiał przyznać, że podarowana pannie Brukes czekolada była cholernie dobra i cieszył się, że zdecydował się na jej zakup.
    — Eliksir dodający wigoru razy dwa, a może nawet trzy. Starczy na dłużej — potwierdził, kiwając przy tym głową. — Wiesz, Wynn, ciężko jest spać, gdy ma się niedługo egzaminy, masę powtórek, prac pisemnych, którymi zasypują nas nauczyciele bez żadnej taryfy ulgowej bo każdy profesor uważa, że jego przedmiot jest najważniejszy. Plus jeszcze mecze Qudditcha i czuję, że zaniedbuję Lydię. Wiem, że ona, to wszystko rozumie, ale chciałbym jej poświęcać nieco więcej czasu, wszystkim moim znajomym poświęcać więcej czasu — westchnął i przeczesał palcami swoje kosmyki włosów. Naprawdę momentami miał ochotę paść twarzą prosto na posadzkę i przespać resztę życia, jednak zbyt mocno zależało mu na szkole oraz pozycji kapitana, aby mógł od tak się poddać. Żeby odnieść sukces musiał w jakimś stopniu się poświęcić, co już niejednokrotnie przyniosło mu wiele pozytywnych efektów. Nie chciał się poddać, gdy był już tak cholernie blisko upragnionego celu.
    — I oczywiście, że pójdę z tobą na piwo, a nawet na dwa i obowiązkowo zaopatrzymy się w zapasy pysznych słodyczy bo mój kufer powoli świeci pustkami, a nie mogę dopuścić do sytuacji, w której zabraknie mi cytrynowych dropsów — obiecał i szeroko się przy tym uśmiechnął. Jeśli Wynn właśnie w ten konkretny sposób oczekiwała zapłaty, to nie miał najmniejszego zamiaru jej odmawiać, w końcu z czystą przyjemnością dotrzyma jej towarzystwa.

    Piwo zawsze i wszędzie

    OdpowiedzUsuń
  74. [Zdrobnienie Ann jest takie urocze! <3 Aż mi głupio, że na nie nie wpadłam.
    To jak, zaczynamy od tego, że Caireann podchodzi do Wynn, żeby poprosić ją o pomoc? Chętnie mogę nam zacząć!]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  75. Przystanął na propozycję Burkes, bo wystarczająco wrażeń miał tego wieczora, by jeszcze sięgać po kolejną butelkę wina. W końcu była to też niedziela i choć nie zaczynał wcześniej jutrzejszego dnia, to wypadało już wracać do zacisznych pokoi, by odpocząć trochę przez zbliżającym się, nowym tygodniem.
    Chwilę jeszcze gawędzili w drodze powrotnej, zupełnie nie poruszając tematu eliksiru ani pocałunku. Szum panujący w głowie Olafa ucichł niego. Cieszył się, że mógł pomóc koleżance w poszukiwaniach.
    Kiedy stali już oboje u progu swych drzwi do sypialni, odwrócił się jeszcze ostatni raz w stronę Wynn.
    - Wydarzenia tego szalonego dnia zostają tylko między nami, co nie? Przyjaciele? - rzucił na pożegnanie z szerokim uśmiechem na twarzy i zniknął za drewnianymi drzwiami męskiej części dormitoriów.


    W następnych dniach nie miał zbyt wiele czasu na spotkania z przyjaciółmi. Przez jego niefortunne spóźnienia na zajęcia ze Starożytnych Run profesor wlepił mu okrutną karę i kilka razy w tygodniu zmuszony był do pracy nad ów przedmiotem. W dwa tygodnie miał nadgonić materiał z minionych miesięcy, kiedy to tak bez skrupułów się obijał. Kosztowało go to wiele nerwów i pod koniec tygodnia, wraz ze zbliżającym się piątkiem postanowił spotkać się znów z Wynn i jakoś odwdzięczyć za jej wyrozumiałość i nieopisaną pomoc (nie tylko z wypracowaniem, za które dostał świetną ocenę). Poprosił więc jednego ze swoich kolegów o dostarczenie jej liściku, w którym koślawym charakterem zapisał:

    Rozgryzłem karty, które mi podarowałaś na urodziny. Są świetne, koniecznie muszę Ci z nich powróżyć. Spotkajmy się u mnie w dormitorium o piętnastej po zajęciach.
    Drewniak
    Ps. Jak tam eliksir? Mam nadzieję, że smaczny.


    Swoją wiadomość uznał, że podpisze w sposób żartobliwy. Był to dobrze zapamiętany przez niego przytyk, którym część znajomych wołała go w zeszłym semestrze, kiedy to Olaf skończył w skrzydle szpitalnym, bo próbował swoich sił jako pałkarz i sam sobie poprzez rykoszet przywalił tłuczkiem.
    Wracając do kart, o których w ów liście była mowa, na początku nie do końca wiedział, do czego służą. Pewnego wieczora próbował grać z chłopakami w magicznego pokera. Talia jednak była kompletnie różna i nie nadawała się do rozgrywki. Serwowała dziwne, niezrozumiałe dla nikogo obelgi. Przechwalał się czasem sztuczkami, latającymi z dłoni do dłoni kartami, lecz prawdziwe ich zastosowanie odkrył zupełnym przypadkiem. Było to bowiem na jednej z lekcji Wróżbiarstwa, kiedy znudzony trenował jeden ze specjalnych sposobów magicznego tasowania i został na tym folgowaniu nakryty przez nauczycielkę. Cwany jednak Gryfon wybronił się z tej sytuacji, bo jak się wtedy okazało, te karty to taki magiczny tarot, który odnajduje cechy personalne i zestawia z totemami zwierzęcymi. Mimo, że jego wróżba oznajmiła, że profesor ma tyłek jak struś, to kolejnym razem obijanie się wyszło mu na sucho.
    Co zabawne, żeby przeprowadzić ten rytuał sam ze sobą, do sypialni chłopców przytachał lustro z łazienki i zbudował sobie wtedy specjalne miejsce do pracy, mianowicie biurko przykrył wzorzystym kocem, a na brzegach poustawiał kolorowe świece. Siedział i gapił się w refleks swojego lica, aż współlokatorzy zaczęli polemizować, czy oby z głupoty nie pomylił czekoladek z eliksirem miłosnym, które miał komuś podarować. Po niedługiej awanturze ze współlokatorami, żeby z ich wspólnego pokoju nie urządzał rytuałów spirytystycznych, opuścili oni te skromne progi, zostawiając go samego ze odbiciem własnej twarzy w ów lusterku.

    OdpowiedzUsuń
  76. Czasem nie myślał, to prawda, choć w większości z tych sytuacji myśli i tak się pojawiały, ale w innej formie niż w zwyczajowym trybie. Bardziej zasadzały się na szczątkowych poleceniach, odczuciach czy instynktach – tak jak miało to miejsce w przypadku intensywnego wysiłku fizycznego chociażby. Drugim takim momentem było oczyszczanie umysłu – czy to w ćwiczeniach z oklumencji, czy medytacyjnych. Ale żeby w czasie normalnej rozmowy? To było co najmniej dziwne.
    – Masz na myśli intuicję? – zaryzykował. – Obserwujesz mowę ciała, wsłuchujesz się w ton głosu i inne przekazy niewerbalne albo werbalne, ale mniej tekstualne i na tej podstawie można przewidzieć czyjeś intencje. Nie da się czytać w myślach, Wynn, nawet wśród czarodziejów. Chyba że masz na myśli legilimencję, ale to nie jest to samo.
    Niektórzy używali tych pojęć wymiennie, ale było to nadmierne uproszczenie, w dodatku dość krzywdzące dla tej pierwsze, skomplikowanej przecież, sztuki. Edgar co prawda nie miał zamiaru przesadnie oburzać się na takie porównanie, ale też nie udawać, że to jest to samo. Różnice powinno się zaznaczyć.
    Szedł spokojnie, choć czasem z przyzwyczajenia stawiał dłuższe kroki, reflektował się jednak chwilę później, by zwolnić i najlepiej trzymać się nieco za Wynn, tak, by to dziewczyna mogła swobodnie wyznaczać rytm.
    – Tam jest Pokój Wspólny Hufflepuffu.
    Niewiele osób zdawało sobie z tego sprawę, a kiedy dowiadywali się o tej informacji, byli zaskoczeni. Puchoni kojarzeni – stereotypowo, więc nierzadko dość błędnie – z miłymi, trochę fajtłapowatymi osobami mieliby mieszkać praktycznie w tym samym miejscu co Ślizgoni? Tak się złożyło. Niespecjalnie się z umiejscowieniem Pokoju Wspólnego kryli, chociaż oczywiście ich misją życiową nie było chodzenie i wygłaszanie dokładnych danych lokalizacyjnych. Ale czemu by nie zdradzić, kiedy ktoś pytał. To było w duchu Helgi Hufflepuff, która przecież zarządziła, by dostępu do domu nie broniły żadne hasła czy zagadki – każdy był mile widziany.
    Poza tym: ostatecznie nie zdradził, w którym punkcie lochów znajdują się sypialnie Puchonów.

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  77. Teraz Wynn kompletnie zbiła ją z tropu. Czyżby to jednak Riley zawaliła tym razem? W końcu od czasu do czasu, jeśli ktoś nalegał a w pobliżu nie było jej małej pomocnicy, to nigdy nie robiła problemu, żeby sprzedać jakiś eliksir tu i teraz. Ostatnio rzeczywiście słabiej sypiała, co oczywiście odbijało się na niej w ciągu dnia. Nie rozpoznawała chłopaka, który dalej się skręcał z bólu, ale mogło to być spowodowane jego wciąż kurczącą się głową, która jeszcze przed chwilą osiągała rozmiarów gigantycznej dyni.
    Musiały jeszcze chwilę poczekać, aż ofiara dojdzie do siebie i będzie w stanie powiedzieć co się stało. Riley przeklinała w myślach widząc, jak Wynn rzuca w jej strony drobny prezent. Puchonka dosyć niezdarna i wiedziała, że szanse na złapanie go w locie były nikłe. Merlinie, jakim cudem ona była obrońcą jeszcze raz? Ach, tak, obrywanie tłuczkiem co dwie sekundy sprawiało jej bardzo mało bólu, a kafel był na tyle dużych rozmiarów, że trudno było go nie złapać. Albo odbić. Na przykład głową. Riley była przy tym wszystkim bardzo urocza. Sama nie wie, jak złapała prezent od Wynn, ale zdecydowanie nie swoimi rękoma, bo woreczek wylądował na jej biuście i dopiero wtedy osunął się do jej ręki.
    Wynn była niezwykle ciekawą osobą, która zawsze potrafiła cię zaskoczyć. Riley otworzyła woreczek a jej oczom ukazały się składniki eliksirów, o które próbowała wyprosić profesora od kilku tygodni, mając nadzieję, że się w końcu zgodzi i nareszcie będzie mogła uwarzyć Felix Felicis. Od dawna chciała spróbować eliksiru myśląc, że chociaż na chwilę przestanie mieć pecha.
    - Wynn! Naprawdę nie musiałaś! Chcę wiedzieć skąd je wzięłaś, czy im mniej wiem tym lepiej? – zaśmiała się, podejrzewając, że gryfonka nie znalazła ich tak po prostu… To sprawiło, że jej serce kompletnie zmiękło nie potrafiła dalej się wkurzać na nią. W końcu zdobyła składniki specjalnie dla niej, a to znaczyło dla Riley wiele. – No dobra chłoptasiu, chyba już możesz spróbować nam powiedzieć co się w sumie stało! – Zwróciła się w stronę chłopaka, wyjęła różdżkę i odwróciła zaklęcie uciszające, dając mu możliwość do wypowiedzenia się.
    - Emmm… Nie mogę powiedzieć kto mi sprzedał eliksir – wydukał pod nosem.
    Co? Riley spojrzała na Wynn w zdziwieniu… To musiało oznaczać, że żadna z nich nie ponosiła winy. Problem był jednak w tym, że oprócz Wynn, nikt inny nie sprzedawał eliksirów sporządzanych przez Riley.
    - Czyli, żadna z nas ci go nie sprzedała? – Riley musiała być pewna, bo jeśli taka była właśnie prawda, to dziewczyny miały spory problem do rozwiązania. W końcu myślały, że mają monopol na całą szkołę…

    [Dobra ciut zmieniłam koncept i wymyśliłam coś ciekawszego! Co jeśli w szkole ktoś zaczął by odsprzedawać za wyższą cenę eliksiry Riley? Jestem pewna, że obie byłyby nieźle wkurzone i mogłyby wyruszyć na poszukiwania tej osoby. Jeśli ci to odpowiada to ciągniemy dalej! :D]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  78. Zdawał sobie sprawę, że najłatwiej byłoby po prostu odczekać, aż eliksir przestanie działać. Jego umysł jednak zaczęło łapać zbyt wiele wątpliwości, bowiem skąd miał mieć pewność, że oprócz nakazu, aby jego włosy oblał ten obrzydliwy kolor, ktoś jeszcze nie sprawił, aby esencja w jego ciele działa o wiele dłużej niż zazwyczaj? Zresztą, chociaż przeważnie wykazywał się zbyt dużą cierpliwością, tym razem nie miał jej praktycznie wcale — nie miał zamiaru spędzić całego dnia w pieprzonej łazience dziewczyn, opuszczając resztę zajęć, a co gorsza przychodząc do Pokoju Wspólnego Ślizgonów w takim, a nie innym wydaniu.
    Zmarszczył nos, powracając wspomnieniami do chwili, w której przygotowywał eliksir — zaczął błądzić wzrokiem po tamtejszej sali, która teraz wydawała mu się lekko rozmyta; wspominał dźwięk wrzącego kociołka, w którym ważył eliksir; ostre lśnienie noża, kiedy przycinał składniki; i stłumione pytanie, teraz nie posiadające żadnej treści ale z pewnością brzmieniem przypominające tylko jedną osobę…
    — Lestrange — powiedział nagle w jednoczesnym poczuciu olśnienia i niedowierzania. Spojrzał na Wynn jak na szalonego naukowca. — Nie wierzę, że to mógłby to zrobić. Przecież on nie ma takiego poczucia humoru — ostatnie słowa mówił już z delikatnym zwątpieniem, bowiem mówił w końcu o przeklętym Bastianie, Ślizgonie, którego każdy ruch jest niczym dobrze rozegrana partia szachów — nieprzewidywalny i jednocześnie zaskakujący.
    Dopiero kiedy Gryfonka zadała ostatnie pytanie, przypomniał sobie o pewnym szczególne, dość istotnym zresztą, nie dowierzając, że przez to wszystko wypadł mu z pamięci. Pożółkły pergamin z ledwo przypominająca podobizną jego ojca nadal wisiał nad jednym z luster. Hugo w mgnieniu oka wyjął różdżkę i przywołał papier do siebie, który złożył ostrożnie pod tymi samymi kątami, co zawsze i schował do kieszeni.
    — Chciałem przeprowadzić drobny eksperyment — powiedział wymijająco, wzruszając ramionami. Z jednej strony miał ochotę się zwierzyć ze swojego głupiej próby upodobnienia się do ojca — co swoją drogą było dość paradoksalne, skoro tak bardzo nie chciał być z nim kojarzony — a z drugiej czuł palący wstyd, że w ogóle coś takiego wymyślił, i że przy okazji na jego głowie powstało coś zupełnie odwrotnego do zamierzonego efektu.
    — Jeśli chcesz coś uwarzyć, to będziesz musiała tutaj wszystko przynieść. Bo ja stąd nie wyjdę — wskazał na swoją głowę i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.

    Hugo

    OdpowiedzUsuń
  79. Wypełniony bulgoczącą cieczą kociołek niemalże eksplodował, kiedy Caireann się nad nim nachyliła. Cudem uniknęła chluśnięcia w twarz, bo wykonała nadzwyczajnie szybki i niezdarny ruch do tyłu, ale zielonoszara breja i tak wylała się na podłogę. Dziewczyna z rezygnacją machnęła różdżką, dobrze znanym sobie sposobem usuwając ją z kamiennej posadzki. Zaklęcie czyszczące było pierwszym, jakiego nauczyła się w tej szkole.
    Zrobiło się jej przykro, kiedy rozejrzała się po znienawidzonej sali i zobaczyła, że większość Puchonów całkiem nieźle radzi sobie z zadaniem — owszem, część wywarów dziwnie syczała, a barwa innych w ogóle nie przypominała pożądanej czerwieni, ale jednak nikt aż tak spektakularnie nie spartaczył roboty. Caireann podrapała się po głowie i westchnęła ciężko.
    Szurając nogami, opuściła lochy i zastanawiała się, jak ona w ogóle ma zamiar przeżyć ten rok Eliksirów. Czasem coś jej wychodziło, ale to były naprawdę bardzo rzadkie zdarzenia, szokujące nie tylko ją, lecz wszystkich dookoła z nauczycielem na czele. Najczęściej przygotowane przez nią wywary wyglądały jak zwiastujące długą, bolesną śmierć trucizny.
    Caireann nie lubiła prosić o pomoc — nie dlatego, że chciała, by każdy miał ją za kogoś wybitnego; pogodziła się już ze swoją beznadziejnością na wielu polach. Po prostu wiedziała, na jaką idiotkę wyjdzie przed potencjalnym korepetytorem, który z pewnością już po paru lekcjach zrezygnuje. Nie chciała też się narzucać i zabierać czasu osobom — przecież tę godzinę można byłoby poświęcić na znacznie bardziej interesujące zajęcia. Wydawało się jednak, że tym razem naprawdę nie miała wyjścia.
    Czasem zdarzało się jej usłyszeć w Pokoju Wspólnym o różnych osobach — Puchoni, jak chyba większość nastolatków, uwielbiali rozmawiać o innych. Jednym z pojawiających się nazwisk było Burkes. Wynn Burkes, zdobywającej podobno świetne oceny z wielu przedmiotów i chętnie pomagającej w zamian za różne przysługi. Carrie widywała jej drobną sylwetkę na korytarzu, ale nigdy nie potrafiła zdobyć się na odwagę, by podejść i zagadać w sprawie korepetycji z Eliksirów.
    Wspinała się właśnie po schodach, gdy zauważyła krótko ścięte, rude włosy wśród tłumu ubranych w czerwono-czarne szaty uczniów. Zacisnęła wargi, przycisnęła podręczniki do piersi i zaczęła przeciskać się w kierunku dziewczyny, mrucząc pod nosem "o, przepraszam, nie chciałam..." za każdym razem, kiedy na kogoś wpadła albo kiedy ktoś wpadł na nią.
    — Hej... — Dotarła wreszcie do Wynn i uśmiechnęła się delikatnie, zbierając się na odwagę. — Słyszałam, że świetnie sobie radzisz na Eliksirach. U mnie sytuacja wygląda zupełnie inaczej i... Zastanawiałam się, czy może chciałabyś trochę mi pomóc? Odwdzięczę się!

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  80. Victor zawsze wiedział, że może polegać na Wynn, co było świetną sprawą i oczywiście zawsze działało w dwie strony. Nie lubił jednak zbyt często prosić o pomoc, a zazwyczaj starał się wcale tego nie robić, jednak teraz czuł, że przy takiej ilości obowiązków, po prostu stał pod ścianą i potrzebował wspomagacza. Nigdy nie wątpił w Wynn i był pewien w stu procentach, że dziewczyna choćby miała przetrzepać cały Hogwart, to odnajdzie wszystko, to co było potrzebne do zrobienia magicznego eliksiru. Nim ta na dobre czmychnęła z biblioteki obdarzył ją szerokim uśmiechem i skinął głową na znak, że wszystko zrozumiał. Skubiąc powoli kolejny tafelek czekolady, podniósł się z podłogi i korzystając z okazji, wpakował do swojej torby kilka potrzebnych mu książek do stworzenia nowego referatu na lekcje transmutacji. Jak zwykle w ostatecznym rozrachunku, opuścił bibliotekę obładowany zakurzonymi księgami od a do z, które ledwie zaniósł do dormitorium. Skorzystał z okazji, iż do kolacji ma jeszcze czas, dlatego dokończył pracę na eliksiry i zabrał się za napisanie początku w pracy na transmutacje, która pochłonęła go na tyle mocno, że gdyby nie kolega z drużyny, to Ward przegapiłby kolacje. Jak zwykle dorwał się do złocistych skrzydełek w miodzie, które wielbił ponad wszystko. Po naprawdę obszernym posiłku miał ochotę położyć się spać, a o jego zmęczeniu świadczyły malujące się pod oczami since. Nie mógł jednak marnować czasu na sen, którego i tak miał już niewiele. Zgodnie ze słowami Wynn, pojawił się w bibliotece w dokładnie tym samym miejscu, w którym oboje siedzieli jeszcze kilka godzin temu. Oparł głowę o jeden z regałów i przymknął powieki, które uchylił w momencie, gdy usłyszał czyjeś ciche kroki. Uśmiechnął się na widok przyjaciółki, po czym podniósł się z podłogi.
    — Wiedziałem, że zawsze mogę na ciebie liczyć, Wynn… Dziękuję — powiedział, będąc naprawdę ucieszonym, gdy w jego dłoniach pojawiły się dwie fiolki z upragnionym eliksirem. — Wiszę ci więcej niż tylko jedno piwo.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  81. Zasłoniłem oczy dłonią i opuściłem jej różdżkę, światło jest fajne, ale nie tak prosto w twarz, żeby mi wypaliło oczy. Nie skorzystałem z jej pomocy, wstałem o własnych siłach, ale uścisnąłem jej dłoń. Nie jestem takim gburem, by kogoś zostawić z wyciągniętą ręką.
    - Zadziwię cię, ale nie, to nie moje pierwsze włamanie. – Podniosłem różdżkę z podłogi. – Ty też nie wyglądasz na złodzieja. Wiesz, o najlepszych w branży się nie mówi. – Pozwoliłem sobie zażartować. Może dzięki temu nie doniesie na mnie wymiarowi szkolnej sprawiedliwości. Może.
    Przyjrzałem się dziewczynie, powinienem ją pamiętać, wygląda nietypowo. Niestety mózg nie znalazł żadnego skojarzenia, zero pozytywnych wyników. Obszedłem ją dookoła, bezwstydnie ją oglądając, i tak! Rozpoznałem tył jej głowy!
    - Znam cię. Jesteś z Gryffindoru, robi ci się taki loczek nad karkiem. Przez kołnierzyk. – Uśmiechnąłem się. – Widziałem cię podczas posiłków. Co tu robisz?
    Przysunąłem kartki z książki do jej różdżki. Światło padło na ryciny korzeni, kamieni i czegoś z wnętrza żywej istoty, co nigdy nie powinno być oglądane. Obrzydliwe. Obok był spis składników i enigmatyczne instrukcje.
    - Szukam tych cosiów do eliksiru na porost futra. Gotowałaś to kiedyś? – Spojrzałem na nią z nadzieją.
    Nie jestem asem z eliksirów, sterczenie nad kociołkiem w śmierdzących oparach to według mnie strata czasu, kiedy można przyrządzić pyszne danie, zamiast mikstury, przypominającej zawartość ścieku. Dlatego uznałem, że doprawienie posiłku siostry, to świetna zemsta – będą daleko kręgu podejrzanych i Seff się nie spodziewa takiego klasycznego zagrania. Nasza wojna polega głównie na kłótniach, wyzwiskach i rękoczynach, kiedy nikt nie patrzy. Oboje nie jesteśmy wybitnie wyrafinowani, poszło w genach po ojcu.

    Noel

    OdpowiedzUsuń
  82. [Niestety podły Ethan nie chciał mnie opuścić, a wiem, jak ignorowanie takich spraw się w moim przypadku kończy. :D Może jeszcze nadejdzie czas na Leah.
    Herr Samba, pan pozwoli, pan w tańcu się nie pierdoli, hehe, jeśli iść tropem polskich powiedzeń.
    Zamierzasz prowadzić wątki po niemiecku??? Na pewno chciałabyś zobaczyć, jak piszę w tym języku. Ja - antytalent językowy i osoba, która ostatni raz uczyła się niemieckie w gimnazjum. :DD Za to zapraszam do tańca!]

    Ethan Rosenblum

    OdpowiedzUsuń
  83. Rudowłosy szedł przez korytarz żując różową gumę Orbit. Udało mu się z niej nawet zrobić dużego balona, a gdy tylko ten pękł zrobienie kolejnego okazało się być wręcz niemożliwe. Nie spieszył się, bo choć czasu mu brakowało to w końcu wszyscy wiedzieli, że jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Zdawał sobie jedna sprawę z tego, że jeśli spóźni się na mecz to może być to jego ostatni mecz w historii. Po drodze mijały go dzieciaki z pierwszych klas, które spieszyły się, aby zająć lepsze miejsca. Czasami zazdrościł im tego uczucia, że wszystko wciąż jest dla nich nowe. On sam siedział tutaj już sześć lat i to było naprawdę wiele, a na samą myśl, że został mu jeszcze rok robiło mu się zwyczajnie smutno. Nie chciał, aby to się kończyło. Było mu naprawdę dobrze w Hogwarcie i nie miał pojęcia co zrobi, gdy jego nauka tutaj się skończy. Nie miał żadnego planu, żadnych tak naprawdę ambicji. No może to nie była prawda, bo jakieś tam miał, ale tak naprawdę obszernych planów na to, co będzie kiedyś nie miał i jego przyszłość była jedną, wielką czarną dziurą. Niby wiedział, że nie jest jedynym, który w tym momencie się tak właśnie czuł, a pewnie osoby z ostatnich roczników panikowały o wiele bardziej niż on momentami. W końcu dotarł na odpowiednie miejsce, rozsiadł się wygodnie. Dziś Ślizgoni grali z Krukonami, będzie na pewno ciekawie. Reggie jeszcze przed rozpoczęciem meczu pozwolił sobie na przypomnienie wszystkich zawodników, czasem zapamiętanie każdego z osobna było ciężkie, a miał przecież członków aż czterech drużyn do zapamiętania! Był dobry w tym co robił i trzeba było przyznać, że mimo swojego bezsensownego pieprzenia trzy po trzy podczas meczów, to nie wychodziło mu to najgorzej. Nadal nie wiedział jakim cudem udało mu się zagrzać na tej posadzie tyle czasu, ale naprawdę się z tego cieszył i nie zamierzał dopuścić do tego, aby miejscówka była mu przez kogoś podebrana. Mecz wcale nie zaczął się spokojnie, a zresztą, który się tak zaczynał? Tłuczek tym razem tylko raz powędrował w stronę komentatora, przypadkiem czy nie, ale na szczęście nie stracił przy tym żadnych zębów. Rzucił kąśliwą uwagę w pałkarzy, których zgnoił wręcz za wolne ruchy, po czym wrócił do dalszego komentowania rozrywki. Przynajmniej byłoby tak, gdyby nagle ze swojej lewej strony nie wyczuł pewnego ruchu. Ruda czupryna od razu rzuciła mu się w oczy, a nizołek obok mógł świadczyć tylko i wyłącznie o jednej osobie.
    ― Burkes ― mruknął niby starając się brzmieć poważnie, ale tak naprawdę był rozbawiony i chciało mu się śmiać. W końcu miał ciekawsze towarzystwo niż drugi komentator, z którym nie szło się dogadać i nauczyciel! ― Co ty tutaj robisz? Spadaj ― rzucił lekko szturchając ją w bok łokciem, choć oczywiście nie chciał, aby dziewczyna gdziekolwiek szła. Mogło w końcu z tego wyjść coś ciekawego.

    [Jestem z absolutnie marnym początkiem. Powinnam (mam nadzieję) rozkręcić się z czasem. Jakby coś Ci nie pasowało to krzycz!]
    Reggie

    OdpowiedzUsuń
  84. Pozwoliła złapać się za nadgarstek i pociągnąć gdzieś za ścianę. Była za to nawet wdzięczna, bo teraz obie znajdowały się w tej części korytarza, w której nie było całej masy ludzi i od razu zrobiło się luźniej.
    Odwzajemniła uśmiech Wynn, ale kiedy usłyszała jej pytanie, kąciki ust opadły troszkę w dół. Nie do końca wiedziała, w jaki sposób powinna ubrać w słowa swoje zaskakująco złe umiejętności warzenia Eliksirów. Nie chciała przecież tak od razu spłoszyć prawie-korepetytorki... Potem jednak zerknęła na twarz Gryfonki i nabrała przekonania, że ta dziewczyna chyba lubi wyzwania. Prawda z pewnością była najlepszym wyjściem.
    — Obawiam się, że idzie mi źle tak ogólnie. — Przygryzła nieco dolną wargę. — Czasem mi się uda, ale to naprawdę bardzo rzadkie przypadki.
    Spojrzała na wyciągniętą w jej kierunku dłoń i zdała sobie sprawę z tego, że przecież nawet nie powiedziała Wynn, jak się nazywa. No tak. Zawiązywanie nowych znajomości chyba nigdy nie zacznie wychodzić jej lepiej. Złapała rękę Burkes i znowu się uśmiechnęła.
    — Caireann Byrne — przedstawiła się. — Przepraszam, że łapię cię tak znienacka, ale akurat miałam Eliksiry i... No, powiedzmy, że chyba do mnie dotarło, jak bardzo przydałaby mi się pomoc. — Zaśmiała się cicho, spuszczając wzrok na posadzkę. Zaraz jednak wróciła spojrzeniem do oczu Wynn. — Byłabym wdzięczna, gdybyś chciała jej udzielić.
    Zastanawiała się, czego dziewczyna mogłaby chcieć w zamian. Pomocy z innych przedmiotów prawdopodobnie nie potrzebowała, więc na tym polu Caireann nie miała nic do zaoferowania. Posiadała natomiast ogromną kolekcję kart z Czekoladowych Żab — uwielbiała słodycze, natomiast zbieranie czegokolwiek nigdy jej nie kręciło. Rozdawała więc podobizny wielkich czarodziejów z uśmiechem. Może Wynn lubiła takie rzeczy? Kto wie?

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  85. Czekał samotnie w pokoju wspólnym i w tej niekończącej się nudzie tasował talię swoich kart. Nie mógł doczekać się, by poznać zwierzęta totemiczne przeznaczone jakże rozbrykanemu charakterowi Burkes.
    Gdy jego oczom ukazała się Wynn, była w opłakanym, godnym politowania stanie. Planowane przez niego wcześniej rytuały wróżbiarskie straciły zupełnie na znaczeniu i zerwał się od wcześniej przygotowanego stolika. Zmartwiony wyglądem jej spuchniętej twarzy, przyłączył obok niej do wspólnego kanapowania i zmartwionym spojrzeniem lustrował jej siniaki nad okiem.
    - No wiesz, ten eliksir anty-wilowy, przez który narażałem swoje życie w zakazanym lesie - odpowiedział półżartem, by poprawić humor siedzącej obok biedaczynie. - Lepiej gdybym to ja zapytał, jak ty się czujesz, Burkes - jęknął wyraźnie zmartwiony i położył dłoń w geście wsparcia na jej drobnym ramieniu. - Czy to efekt tego kombinowania z przeznaczeniem? Tak to się kończy, jak przestajesz obezwładniać urokiem Wili i jakiś Ślizgon zabiera Cię na bęcki zamiast na randkę? - zagaił kolejnym, być może nie do końca wysmakowanym żartem. Uśmiechał się przy tym jedynie odrobinę, bo połowa twarzy wciąż zdradzała wewnętrzne zatroskanie. W końcu była jego najlepszą przyjaciółką i nie pozwoliłby za nic w świecie jej skrzywdzić.
    Od razu zaczął głowić się, jakby jej ulżyć w cierpieniu. Rozmyślał w szczególności nad zawartością swojej szuflady, być może miał jakieś specyfiki ze sklepu Weasleów zmniejszające opuchlizny nieprzespanych nocy. Gdy tak leżała bezwiednie na skraju kanapy, wyglądała na kompletnie wyczerpanią ostatnimi wydarzeniami i nie omieszkał ją dokładnie o te sprawy wypytać.
    - Musisz mi powiedzieć, co się stało - naparł na nią poważnym głosem, uważnie wbijając przenikliwe spojrzenie w mimikę jej twarzy, by odkryć najmniejsze kłamstwo lub próbę przeinaczania zaistniałej historii.

    OdpowiedzUsuń
  86. Victor jeszcze nie wypił eliksiru, a już czuł, jak niemalże wstępują w niego nowe siły. Naprawdę był cholernie wdzięczny Wynn. Prawdopodobnie gdyby nie jej zaradność połączona ze sprytem, a przede wszystkim możliwość polegania na niej w każdej sytuacji, to najpewniej Ward znalazłby się w sytuacji, w której z powodu nagromadzonych obowiązków, coś by zawalił. W świetnym humorze odprowadził Wynn wedle jej życzenia oraz obdarował paczuszką karmelowych ciastek. Wiedział, że odwdzięczy jej się dopiero wyjściem na piwo, jednak słodycze również były godnym podziękowań podarunkiem. Gdy tylko porządnie wyściskał małego skrzata, niemalże biegiem ruszył do biblioteki chcąc wykorzystać resztki czasu, które mu pozostały do momentu, aż nauczyciele zaczną swój obchód i siedzenie pośród miliona książek może go kosztować ujemnych punktów wraz z jakimś szlabanem. Wyjął z kieszeni pierwszą fiolkę, nie mogąc przestać się uśmiechać. Wyjął drewniany koreczek i za jednym razem wypił zawartość buteleczki, nie podejrzewając nawet przez chwilę, że jego skutki mogą przynieść odwrotne działanie do zamierzonego. Nadgonił dwa referaty w zaskakująco szybkim tempie. Żałował, że znacznie wcześniej nie poprosił Wynn o pomoc. Eliksir był jego wybawieniem i gdyby nie fakt, że z biblioteki wygoniła go bibliotekarka, nadal siedziałby pochłonięty treścią książek. Wspinając się po schodach, prowadzących do jego dormitorium poczuł się słabo, bardzo słabo przez co przysiadł na jednym ze schodów z nadzieją, iż zawroty głowy przejdą. Niestety uderzenia gorąca oraz same wypieki na twarzy Warda nasilały się z każdą chwilą. Młody Krukon nie pamiętał zbytnio, co działo się dalej. Zastygł na kamiennych schodach trwając w naprawdę wysokiej gorączce. Nie był świadom dosłownie niczego, nawet momentu, w którym odnalazł go opiekun Gryffindoru i zawiadomił skrzydło szpitalne wraz z dyrekcją.
    Victor był w kiepskim stanie.
    — Zmykaj na lekcje, kochaniutka. Dziś nie porozmawiacie. Biedaczek miał wiele szczęścia, gdyby wypił jeszcze jedną fiolkę… strach mówić, co by się stało — odezwała się pielęgniarka, dostrzegając Wynn stojącą przy łóżku Victora. — Wróć za kilka dni, tak będzie najlepiej.

    Vic

    OdpowiedzUsuń
  87. Przyglądała się Wynn która, jak gdyby nigdy nic, zaczęła wyciągać informacje z chłopaka. Mieszała mu w głowie? Nie, przecież musiałaby spędzić lata nad nauką legilimencji. Wynn może i była jedyna w swoim rodzaju, ale Riley nie sądziła, że była aż tak zdolna. Czy ona… Go hipnozowała? Tylko to by oznaczało, że… Była wilą? Wynn, która ledwo co przerosła wielkością goblina? To nie mogło być możliwe. A jednak, chłopak z rozmarzonymi oczami odpowiadał na jej pytanie, kiedy ona uwodziła go swoim wzrokiem i wyglądem. Nawet Riley, rozmarzyła się na chwilę, obserwując całą tą sytuację. Kiedy, Wynn w końcu się do niej odwróciła, cały czar prysł, a puchonka została zostawiona w oniemieniu. Teraz tylko zastanawiała się ilu klientów udało jej się zwabić w ten sposób, żeby kupili od niej eliksiry…
    - Ty wciąż mnie zaskakujesz, Wynn. Nigdy nie sądziłabym, że masz w sobie krew wili! – Riley była bardzo pozytywnie zaskoczona. Gryfonka okazała się bardziej przydatna niż by na początku podejrzewała. – No dobra. Jest facetem. Działa pod osłoną nocy… No i na pewno nabył eliksirów od jednej z nas. Ja na swojej liście mam dosłownie kilku stałych klientów, którzy nie sądzę, że byliby zdolni do prowadzenia własnego biznesu… Zauważyłaś ostatnio coś dziwnego u siebie? Jakieś niebywale duże zamówienia? Cokolwiek?
    Riley była już spokojniejsza niż wcześniej. Gdyby wiedziała od początku o Wynn, na pewno nie panikowałaby. W końcu zawsze mogły zatrzymać każdego chłopaka na swojej drodze i go zahipnotyzować… Jednak wciąż łatwiejszą opcją zdawało się odnalezienie go używając do tego umiejętności dedukcji.
    - Wynn, właśnie zostałyśmy detektywami i złapiemy tego gnojka! – Riley była gotowa pokazać chłopakowi, że z Harlow i Burkes się nie zaczyna.
    [Czy to tylko ja czy Harlow i Burkes brzmi jak jakiś markowy sklep haha!]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  88. Przyjaciel z dzieciństwa? To ciekawe. Do tej pory nie wiedziała, że Wynn przyjaźniła się z Lastrangem. I to jeszcze tak długo, od dzieciństwa… w każdym razie, gdy chwilę się nad tym podumała, nie uznała to za nic dziwnego. Tak jak już wcześniej myślała, nazwisko Burkes trochę zobowiązywało, podobnie jak prowadzenie jednego z najbardziej rozpoznawalnych czarnomagicznych sklepów na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Niemniej jednak, o samym wypadku z wybuchającym eliksirem nie słyszała zbyt wiele. Ktoś jej kiedyś coś tam powiedział, a później ktoś inny powtórzył, ale chyba zupełnie co innego niż ta pierwsza osoba… i w ten oto sposób Emerson wiedziała tyle co nic. No ale sam fakt, że parę osób wylądowało przez to w Skrzydle szpitalnym nie brzmiał już tak miło…
    — To chyba raczej nie był udany eksperyment… — skwitowała krótko, bo właśnie dotarły do skrzyżowania i znalazły się już bardzo blisko klatki schodowej. Dzięki amuletom wyciszającym wdrapały się na nią zupełnie bezszelestnie, pokonując resztę trasy w absolutnej ciszy. Emerson miała wrażenie, że słyszała nawet ciche pochrapywania portretów… Cieszyła się w duchu, że nie spotkały po drodze ani jednego nauczyciela i prefekta. Masywne drzwi prowadzące do biblioteki były zamknięte, jednak dość szybko sobie z tym poradziły stosując parę podstawowych zaklęć. Wreszcie mogły wślizgnąć się do środka, przywitane charakterystycznym zapachem starych ksiąg, pergaminów oraz kurzu. Emerson go uwielbiała… Nabrała głębiej powietrza i wypuściła je cicho z uśmiechem na twarzy. Musiała przyznać, że biblioteka nocą miała zupełnie inny klimat niż za dnia, gdy wypełniała ją chmara uczniów. Wysokie niemal do sufitu regały z książkami rzucały długie cienie, wypełniając przestrzeń dodatkowym mrokiem. Z okien sączyło się jasne światło księżyca, który rozpraszał ten mrok tylko w niewielkim stopniu. Emerson nie miałaby nic przeciwko, aby odpalić teraz świeczkę i poczytać w samotności jakąś księgę...
    — Tu już przyda nam się trochę światła… na razie jedna różdżka wystarczy — szepnęła do Wynn, gdy stały jeszcze nieopodal drzwi wejściowych do biblioteki. Emerson nie chciała za bardzo ryzykować. Wyjęła swoją różdżkę i mruknęła ciche lumos. Końcówka zajarzyła się słabym blaskiem… od razu skierowała ją w dół, pod nogi, aby przestrzec je przed wywinięciem orła i narobieniem niepotrzebnego hałasu. Później zerknęła na Wynn, starając się nie wyglądać na nadmiernie podekscytowaną (przecież jeszcze nie udało im się zdobyć to, po co tu przyszły, spokojnie...), i kiwnęła jej głową… tam dalej na prawo był cel ich nocnej wędrówki.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  89. Na wzmiankę o zakazanym lesie, westchnął jedynie, bo w końcu to co powiedział, było niewiele znaczącym żartem. Skoro temat warzenia eliksiru zakończył się wedle jego rad, to nie zamierzał do niego wracać.
    Mimo początkowych obaw, historia jej oka, którą opowiadała mu Wynn wydawała się mieć mniej więcej szczęśliwe zakończenie i nie musiał sprać tego Ślizgona za złe potraktowanie koleżanki. Choć to ostatnie byłoby na pewno niezłym widowiskiem komediowym, oczywiście ze strony Olafa.
    - Ty zawsze wyglądasz groźnie - zaśmiał się, wzdrygając na niby.
    Wróciwszy do tematu kart, sięgnął po wspomnianą talię ze stolika i układając w regularny walcharz, zaprezentował z daleka puste w swej czerni pola. Tak prezentowały się zawsze na początku, a swoje znaczenie ujawiały dopiero dla konkretnych przypadków. By odnaleźć swoją wróżbę, wykładający karty musiał znajdować się w pobliżu osoby, wobec której miał być skierowany rytuał magiczny.
    - Nooo, co prawda na początku miałem z tym małe kłopoty. Znasz Riley z Hufflepuffu? - spytał, w międzyczasie układając losowe karty w rzędzie. W tym celu odsunął się odrobinę od Wynn, tworząc między nimi pustą przestrzeń do zagrywki. - Jak jej ostatnio wróżyłem w wielkiej sali, to prawie umarliśmy - zaśmiał się nerwowo na wspomnienie tego szaleńczej, pełnej złych omenów nocy. Swe spojrzenie od razu badawczo przeniósł na Burkes. - Ale jak widać wciąż tu jestem, więc karty są bezpieczne - dodał triumfalnie, głosem pełnym osobistej dumy, jakby faktycznie w minionym tygodniu starł się ze śmiercią i tą ciężką potyczkę wygrał.
    Kiedy rozłożył już wszystkie karty w rzędzie, czekał tylko na znak od Wynn, że mogą zacząć przepowiadanie dotyczące szczególnych partii jej życia i charakteru.
    Gdzieś tam w środku podświadomie wiedział, że Wynn nie do końca wierzy w te zabobony, ale Olaf za bardzo ekscytował się takimi zabawkami, żeby poprzestać na chęciach i koniecznie musiał przeprowadzić ten eksperyment na swojej przyjaciółce. Szczególnie, że ciekawy był także jej wyników.

    OdpowiedzUsuń
  90. Przy łóżku Victora stale się ktoś pojawiał, nie licząc oczywiście pielęgniarek, czy samych uzdrowicieli. Ward nigdy nie był posiadaczem szerokiego grona znajomych. Zamykał się w otoczeniu jednych i tych samych osób, których obecność, zaufanie oraz samą szczerość cenił sobie ponad wszystko. Zawsze i wszędzie starał się pozostać w cieniu, w którym czuł się w pełni komfortowo. Pracownicy Skrzydła Szpitalnego zaczęli rozważać transport Victora do Szpitala Świętego Munga, gdzie zajmą się nim prawdziwi specjaliści. Odwrotny efekt eliksiru utrzymywał się zbyt długo, a nauczyciele, jak i sami uzdrowiciele nabierali coraz więcej obaw. Gorączka z każdym dniem jednak spadała, aż w końcu Victor uchylił powoli oczy. Krzątająca się przy innych łóżkach pielęgniarka niemalże podskoczyła od razu nawołując uzdrowicieli, którzy odgonili Wynn od łóżka Krukona niczym wyjątkowo natrętną muchę. W odpowiedzi na jakiekolwiek pytania, Victor mamrotał pod nosem niezrozumiałe słowa, ostatecznie zapadając znowu w sen. Pielęgniarka, która chyba jako jedyna ze zgromadzonych w Skrzydle przymykała oko na przesiadującą przy łóżku przyjaciela pannę Burkes, posłała jej bezradne spojrzenie i dlatego też pozwoliła, aby Gryfonka jeszcze chwilę została. Ward nadal pozostawał cholernie blady, a jego powieki drgnęły ponownie kilka godzin później. Wbił spojrzenie w wysoki sufit, a następnie wyczuwając przy sobie ciepło czyjegoś ciała, przekręcił powoli głowę na bok, natrafiając nosem na czyjeś włosy, które pachniały rumiankiem.
    — Wynn? — mruknął i przesunął koniuszkiem języka po cholernie mocno spierzchniętych wargach. Nienawidził suchości w ustach, dlatego jego wzrok niemalże natychmiast zaczął szukać jakiejkolwiek butelki z wodą, czy sokiem najlepiej dyniowym. — Wynn? — powtórzył tym razem znacznie głośniej, jednak jego głos nadal pozostawał mocno zachrypnięty. Miał wrażenie, że dziewczyna śpi. Może nawet nie powinien jej budzić? Jednak z drugiej strony, sądząc po totalnych ciemnościach panujących za wielkimi okiennicami, Wynn tutaj nie powinno być. Mogła zarobić szlaban wraz z ujemnymi punktami. Jak zwykle Victor martwił się o przyjaciółkę znacznie mocniej niż o samego siebie.

    bestie

    OdpowiedzUsuń
  91. [No ja tam nie wiem, czy prababka Delacour, u kresu życia nie świeciła łysą głową, skoro członkowie jej rodziny tak chętnie korzystali z jej włosów przy wyrobie różdżek. W każdym razie, rodzinna tradycja to świętość, więc Louis nadto nie protestował przy wyborze rdzenia. Co więcej uważam, iż jakoś bardzo nie buntowałby się także przed znajomością z Wynn, a nawet jeśli, to ja jako jego autorką, bym mu na to nie pozwoliła, bo uwielbiam tę małą złośnicę. Czy nadal poszukujesz kandydata na randkę dla panny Burkes? Tak sobie myślę, że Louis mógłby zgłosić się na ochotnika, ale żeby było nieco ciekawiej, to zrobiłby to całkiem nieświadomie, wierząc, iż w rzeczywistości idzie na spotkanie z tą długonogą blondynką, będącą jego partnerką na eliksirach. A tu bach… niespodzianka w postaci tego aroganckiego malucha! :D]

    Louis Weasley

    OdpowiedzUsuń
  92. Popatrzył na nią z zainteresowaniem z oczach, kiedy zasępiła się na wzmiankę o legilimencji. Zainteresowaniem, którego jednak nie mogła dostrzec, skoro zajęta była kontemplowaniem podłogi korytarza. Ciekawe, co z jego słów aż tak ją poruszyło.
    – Chciałbym – odparł szczerze, kiedy nazwała go geniuszem.
    Sam uważał, że jest nieprzeciętnie uzdolniony i inteligentny, ale zwykle nie mówił tego na głos: chełpienie się byłoby zachowaniem nieprzystojnym. Jednocześnie nie uważał, by fałszywa skromność była czymś wiele lepszym. Nie był jednak aż tak pewien swego, by ze spokojnym sumieniem pomyśleć o sobie w kategorii geniuszu – czasem słyszał takie słowa od innych, często bywało to kłopotliwe, ale zwykle niosło jednak ze sobą komplement. A wtedy robiło się całkiem miło.
    W tym przypadku nie za bardzo jednak rozumiał, do czego Wynn się odnosi, a i chyba bezpieczniej nie brać jej słów nigdy na poważnie. Nawet jeśli teraz wypowiedziała to tonem, który nie wydawał się pasować do kąśliwej ironii, nawet jeśli zdawała się bardziej toczyć rozważania sama ze sobą niż wypowiadać opinie w stronę Edgara, to równie dobrze mogła tylko kpić.
    – Legilimencja jednak nie równa się czytaniu w myśli – powrócił jeszcze do tematu, właściwie się powtarzając. Wydawało mu się to bardzo ważne. – To dużo więcej, w uproszczeniu: wdzieranie się do umysłu drugiej osoby. Tylko Wynn, nie wiem, co kombinujesz, ale pamiętaj, że to nie jest zabawa. Raczej broń obosieczna, możesz zamieszać komuś w umyśle, ale kilka fałszywych ruchów i twoje zmysły też ucierpią. Nie bez przyczyny w Hogwarcie nie naucza się tej sztuki.
    Tuż przed wejściem na schody Edgar bez zbędnego wysiłku wyprzedził Wynn, żeby wejść na stopnie jako pierwszy. To jednak potężne programowanie umysłu, ta nauka savoir-vivre’u w latach dzieciństwa. Chociaż wiedział, że to częściej przeszkadza niż pomaga, nie potrafił uwolnić się od wpojonych zasad. Przy schodzeniu mężczyźni pierwsi, kobiety za nimi, przy wchodzeniu na odwrót. Tak, by była pewność, kto na kogo spadnie w razie potknięcia się.
    – Tak, tak – potwierdził je słowa i specjalnym czarem, który poznał od nauczyciela eliksirów już po tym, kiedy został Prefektem Naczelnym, otworzył drzwi do składziku. Z najwyższej półki zdjął pojemnik z zakonserwowanymi oczami. Pudełko podzielone były na przegródki, by oczy poszczególnych istot nie zmieszały się ze sobą. – Wrzuć – powiedział do Wynn, ale pojemnika jej nie oddał. Podsunął tak, by widzieć, co dziewczyna robi.

    Ed Gar

    OdpowiedzUsuń
  93. [Z pewnym opóźnieniem, ale bardzo dziękuję za powitanie i miłe słowa. Technicznie rzecz biorąc oni mogliby się znać — z Pokątnej na Nokturn nie jest przecież wcale daleko, a Galen też spędza wakacje w rodzinnym sklepie, choć chyba zdecydowanie chętniej. Także gdybyś miała ochotę, a Wynn nudziłaby się (albo po prostu potrzebowała kompana do rozmowy o tym jacy potrafią być klienci) na tyle, że doszłaby do wniosku, że wyciągnięcie Ollivandera z składu starych różdżek jest dobrym pomysłem, to zapraszam. W takim wypadku można by z nich zrobić takich znajomych na wakacje, którzy niekoniecznie muszą tę znajomość szczególnie pielęgnować w trakcie roku szkolnego, A z tego można już wyjść do jakiegoś wątku. W każdym razie wzajemnie, dobrej zabawy!]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  94. Uśmiechnął się szeroko, ukazująć rząd białych zębów, kiedy Wynn nastraszyła go podbitym okiem. Prędzej zwinął by ją w worek z koca, niż dał się pobić dziewczynie.
    Karty, jak to karty, historia była bardziej skomplikowana, bo Olaf był po prostu nierozważnym leniem. Żadna nowość do nie była. Uznał, że trochę opowie Wynn, jak to naprawdę wyglądało, bo historia o wygranej nad śmiercią nie brzmiała przekonująco.
    - Riley wpadła trochę w panikę, bo oczywiście nie sprawdziłem tych kart wcześniej w żaden sposób. Owszem, mój błąd, powinienem bardziej się tym zainteresować, może wtedy sam nie wpadłbym w ten dziki obłęd. Spędziliśmy razem noc w sali od wróżbiarstwa - tu uciął wątek, bo nie zamierzał się rozdrabniać na ten temat. - Spanikowaliśmy. Następnym razem będę lepiej czytał instrukcje.
    Rozłożone karty leżały w tym czasie samotnie i aż prosiły się o wróżbę. Na jednej z nich pojawił się ponaglający napis, także Olaf zebrał je ponownie, żeby rozłożyć wedle kolejności.
    Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie - tu odchrząknął jak profesjonalista. - To będzie tak - dzierżył teraz talię na regularnej kupce i spojrzał blondynce prosto w oczy. - Rozłożę sześć kart, a ty uważnie patrz na mnie. Teraz ta magia zależy jedynie ode mnie, nie od Ciebie, ty musisz mi oddać wszystko, o czym w tej chwili myślisz.
    Wpatrywał się w skupieniu w błyszczące tęczówki swojej przyjaciółki. W jednym momencie zachciało mu się bardzo śmiać, kiedy widział, jak jedna, ta podbita powieka nieznacznie opada w dół. Jednak jedynie uśmiech wykwitl na jego twarzy i jakoś okiełznał tę chęć przerwania połączenia. Wilgotna powłoka jej oczu przysłonięta była wachlarzem delikatnych jak piórka rzęs, zostawiały one tajemniczy cień na samym środku jej źrenicy. Ta osobista sytuacja wprowadziła go w lekki dyskomfort i przypomniała pocałunek sprzed tygodnia, także Wood zarumienił się nieznacznie.
    Musisz mi teraz powiedzieć, czego chcesz się o sobie dowiedzieć. Możesz wybrać kilka. Są to: ekspresja, wizerunek, droga, którą podążasz, twoje korzenie, to jest dzieciństwo, albo twój trzon moralny. Możesz wybrać też życie seksualne.

    OdpowiedzUsuń
  95. Tradycja? Czemu nie. O ile tylko będzie dobry powód… Emerson z przyjemnością przeczytałaby większość książek, które znajdowały się w Dziale Ksiąg Zakazanych. Wiedziała, że było ich tam tyle, że prawdopodobnie zajęłoby jej to miesiąc, jak nie dwa… a może i więcej? Ale na pewno by nie żałowała. Uwielbiała dowiadywać się nowych rzeczy, a im więcej pochłaniała książek, tym więcej wiedziała. Naturalnie nie wszystkie dziedziny magii wzbudzały w niej tyle samo zainteresowania – chociażby wróżbiarstwo przyprawiało ją o lekki ból głowy. Nie znosiła tego przedmiotu. Nie wierzyła, aby życiem człowieka kierował ślepy los… i nie sądziła, aby jego przyszłość skrywały karty czy też szklane kule.
    — Co sądzę o czarnej magii…? — powtórzyła cicho pytanie Wynn, zamyślając się na chwilę. Rozmawiając na ten temat należało być bardzo ostrożnym. Większość ludzi nie miała za grosz zaufania do czarnej magii. I trudno im się dziwić. Niemniej jednak, Emerson miała na nią troszkę inne spojrzenie… — Cóż, jest niebezpieczna… potrafi chorobliwie uzależniać, jak obie dobrze wiemy, historia udowodniła to już wiele razy… Ale jest również fascynująca, w pewnym naukowym aspekcie… Wzbudza strach i ciekawość. Wiadomo, że może czynić wiele zła… jednak zna odpowiedź na mnóstwo niezbadanych pytań. Poszerza horyzonty, zmusza do refleksji… — wymieniała szeptem, stąpając ostrożnie po miękkim dywanie rozłożonym w głównym korytarzu biblioteki. W końcu zerknęła kątem oka na idącą obok niej Wynn, posyłając jej znaczący uśmiech. — Ty chyba najlepiej rozumiesz o czym mówię, prawda? — zauważyła, nie dodając już nic więcej. Kto jak nie Burkes? Akurat gdy spojrzała znów przed siebie, zauważyła że zbliżyły się powoli do celu swej wyprawy. Przed nimi zamajaczyły niewyraźne barierki, które odgradzały szkarłatną szarfą Dział Ksiąg Zakazanych od pozostałej części biblioteki. O ile Emerson dobrze się orientowała, na szczęście nie była na nią rzucona żadna magia ochronna. Jednak na wszelki wypadek, zamiast od razu przez nią przeskakiwać, zatrzymała się i rozpaliła nieco mocniej światło na końcu swojej różdżki, rozglądając się uważnie dookoła. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku… ale lepiej zachować czujność.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  96. [Postanowiłam zatem zacząć, bez zbędnego przedłużania. Mam nadzieję, że tak może być, gdyby jednak coś było nie tak, krzycz – poprawi się! :D]

    Louis był beznadziejnym przypadkiem, niepotrafiącym wyciągać wniosków z przeszłych wydarzeń. Choć wielokrotnie motywował się, by następnym razem nie wdepnąć w takie bagno jak poprzednio, i trwał w tym przekonaniu przez kolejne tygodnie, to ostatecznie ściągał na siebie katastrofę, skutkami znacznie przewyższająca jakiekolwiek wcześniejsze wybryki. Cholera, gdyby chociaż potrafił zachować to w sekrecie przed rodzicami, ale nie… Los wplątał w całe zamieszenie nawet jego matkę, która posławszy wyjca, nie pozostawiła na nim suchej nitki, a przecież nie zrobił niczego złego. Zwyczajnie dał kosza upierdliwej piątoklasistce, która w swoim dziewczęcym umyśle uroiła sobie, iż pojawiając się w tych samych miejscach, co on, w mgnieniu oka zdobędzie jego serce. Bezmyślna istota, nie miała pojęcia, że bez kropli amortencji blondyn wcale nie jest taki łatwy, jak on nim mówią. W każdym razie, odrzucone dziewczę natychmiast powiadomiło o złamanym sercu swoją rodzicielkę, będącą na nieszczęście Gryfona jednocześnie przyjaciółką jego matki. Cóż, później sprawy potoczyły się prędko, a ich rezultatem stała się krwistoczerwona wiadomość, wykrzykująca w kierunku Louisa, jakoby ten nieczułym był nieczułym chłopcem, nieliczącym się z uczuciami innych. Na domiar złego Fleur w swoim liście nie szczędziła pełnych rozczarowania wyrażeń, po których usłyszeniu nastolatek poczuł się naprawdę paskudnie. Ciężko bowiem skonfrontować się ze słowami kogoś bliskiego, wyrzucającego ci, że nie tak cię wychowywano i ostatnio przyprawiasz go jedynie o zmartwienia. Blondyn, chociaż pozornie niewzruszony, doznał całkiem bolesnych wyrzutów sumienia i przez chwilę dumał nad przeprosinami niedoszłej dziewczyny, jednak nim zdołał zmusić się do okazania skruchy, w międzyczasie wpadł na lepszy pomysł.
    Musiał po prostu opracować lepszy plan działania. Taki, który go nie zawiedzie i pozwoli ukradkiem kontynuować projekt wyrywania najlepszych lasek w Hogwarcie. Gdy zatem w skupieniu wykreślił córki przyjaciółek jego matki, występujące w potężnej liczbie kuzynki, niestabilnie emocjonalnie histeryczki, irytująco chichoczące pięknisie oraz przerażające Ślizgonki o pustym spojrzeniu, jego lista potencjalnych ofiar skurczyła się tak bardzo, że na jej szczycie widniało imię Wynn Burkes. Objęty dreszczem, potrząsnął głową, wmawiając sobie, iż nie był jeszcze na tyle zdesperowany, by uderzać do złośliwej rówieśniczki, co równocześnie oznaczało potrzebę skorygowania listy. Jednak kilka kolejnych przekreśleń później z satysfakcją zauważył postęp. Wciąż zachowywał pewną dozę ostrożności, aczkolwiek podjęta śmiałość pozwoliła jego bacznemu spojrzeniu na zatrzymaniu się przy imieniu długonogiej blondynki. Na galopujące gargulce, Weasley był wybredny, ale ta dziewczyna niemalże nie miała wad, poza oczywistą przynależnością do Krukonów i ponadprzeciętną inteligencją, przy potyczkach z którą Louis wypadał nadzwyczaj blado. Mimo to nie odczuwał oporu, by spróbować jeszcze raz. Musiał tylko to zrobić w sposób całkowicie zawoalowany, bo w przeciwnym razie nie tylko straci swoją szansę, lecz także niechybnie wystawi się na niepotrzebne pośmiewisko. Doskonale już wiedział, jacy bezlitośni potrafią być Krukoni w obliczu czyjejś słabości.
    Nie zagadał więc osobiście, wysłużył się wyjątkowo uczynnym trzecioklasistą, który w zamian za kilka łajnobomb obiecał mu przysługę. Chłopiec został dokładnie poinstruowany, kto był adresatem wiadomości, więc Weasley nie oczekiwał niespodzianek. Wszystko miało przebiegać zgodnie z tym, co uknuł w swoim umyśle. Co prawda wieża astronomiczna jako miejsce pierwszej randki może nie kojarzyła się nadzwyczaj pozytywnie, wziąwszy pod uwagę śmierć Dumbledore’a, którego głos podobno nadal tam wybrzmiewał w szumie wiatru, a duch krył się w cieniu, zimnym dotykiem obejmując kręcących się tam uczniów, ale nigdzie indziej usiane gwiazdami niebo nie prezentowało się tak obłędnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poza tym, nie na darmo chodził na koło astronomiczne i uczył się tych wszystkich faktów, by teraz skrzętnie z tego nie korzystać. Louisowi daleko było do romantyka, lecz zdawał sobie sprawę, czego pragnęły dziewczyny, a on potrafił im to ofiarować. Umiał także czekać, zgrywając niewzruszonego, nie obdarzał dziewczyny nawet przelotnym spojrzeniem. Nie chciał, by cokolwiek się wydało.
      Dlatego po zmroku, umówionego wieczora, niecierpliwie bębniąc palcami o metalową barierkę, stał sztywno wyprostowany z niepokojącym uczuciem, ściskającym jego klatkę piersiową. Gdyby wierzył w znaki, zapewne uciekłby, gdzie pieprz rośnie, podejrzewając natknięcie się na nauczyciela, prefekta lub coś jeszcze gorszego. Jednak on nie należał do tego typu osób, w związku z tym po usłyszeniu zbliżających się kroków długo jeszcze tkwił bez ruchu. Wobec tego, gdy w końcu się odwrócił, doświadczył takiego szoku, iż bezmyślnie złapał się za serce i wytrzeszczył nienaturalnie oczy.
      — Stary… — wyjąkał, po czym zreflektowawszy się, odchrząknął. — To znaczy… Wynn, co tu do cholery robisz? — zapytał zaskoczony jej pojawieniem się bardziej niż w sytuacji, gdyby z kąta nagle wyłonił duch byłego dyrektora tej szkoły. — Słuchaj, nie wiem, co cię tu sprowadza, ale tak się składa, że czekam na kogoś i jakby ci to powiedzieć… Chcielibyśmy zostać sami, więc będzie lepiej jak już sobie pójdziesz, bo wiesz, Wynonna w każdej chwili może tu przyjść i… — przerwał nagle w połowie zdania, jakby niespodziewanie zabrakło mu powietrza i zaklął szpetnie pod nosem. Niech to szlag! Ten mały skurczybyk się pomylił, zamiast dostarczyć wiadomość do Wynonny z Ravenclaw, przekazał ją Wynn z Gryffindoru. Louis już się z nim odpowiednio policzy!

      Louis Weasley

      Usuń
  97. [Jej, dziękuję! Bardzo mi miło. :) Tak, Sammy wydaje się, że bycie innym niż ona jest takie proste i kolorowe, a tu niespodzianka; nastolatki to dziwne istoty, kameleony i dzikie zoo.
    Mam nadzieję, że uda mi się coś znaleźć – w razie czego zapraszam! :D]

    Samara Foxberry

    OdpowiedzUsuń
  98. Gdyby nie fakt, że Victor naprawdę się czuł, jakby dostał czymś ciężkim w głowę, to wybuchłby głośnym śmiechem, a nie gniewem. Wpatrywał się Wynn, która wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła i choć na początku chciał jej przerwać, to ostatecznie stwierdził, że jest to totalnie bez sensu. Przesuwał powoli dłonią po jej drobnych plecach, gdy ta z niebywałą siłą, jak na tak małego skrzata, tuliła jego ciało, oczywiście cały czas mówiąc. Pocałował czubek jej głowy i wziął głęboki wdech. Jak mógł być zły? No jak? Był doskonale świadom tego, iż Wynn nie zrobiła niczego celowo. Była równie nieświadoma dodatkowego składnika, co sam Victor.
    — Przede wszystkim, to weź głęboki wdech, Wynn — poprosił Ward, mając wrażenie, że jego przyjaciółce zaraz braknie powietrza, gdy totalnie wkręciła się długi monolog. — I podaj mi proszę butelkę soku — dodał, po czym nieco poprawił się na niewygodnej poduszce. Potrzebował pomocy Wynn z podtrzymaniem butelki, jednak dosłownie dwa łyki przyniosły mu niebywałą ulgę. Otarł kącik ust i przymknął na moment powieki, potrzebując chwili na porządne pozbieranie myśli.
    — A teraz od początku… Nic nie jest i nie było twoją winą. Zarówno ja, jak i ty nie wiedzieliśmy o tym, że z eliksirem może być coś nie tak… Znajdziemy odpowiedzialną za to osobę i zadbamy o to, by zapamiętała sobie raz na zawsze, że z nami nie ma żartów — powiedział, spoglądając w oczy Wynn, po czym delikatnie w zaczepnym geście, aby ją nieco rozchmurzyć pacnął ją w uroczy, wiecznie delikatnie zaróżowiony nosek. — Pomyślimy, co zrobić z tym gagatkiem, gdy tylko mnie stąd wypuszczą — dodał, po czym się uśmiechnął i przymknął powieki. Był zmęczony, cholernie zmęczony, mimo tego, iż przespał ponad cztery dni. Jego organizm po prostu chyba jeszcze potrzebował nieco odpoczynku, aby w pełni zregenerować utracone siły.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  99. Jakże wiele radości przyniosła mu akceptacja Wynn. Ta iskra rozniosła się po jego ciele, podskakując dreszczykiem emocji na jego karku. Wziął teraz głęboki oddech, by przygotować się do rozdania. Nie przerywał jednak kontaktu wzrokowego z dziewczyną.
    - Wynn - wymruczał dziwnym, mantrycznym tonem jej imię, by nadać powagi sytuacji. - Poznaję Ciebie i ty poznajesz siebie - dodał po chwili. Te jego teksty nie były częścią rytuału, lecz Burkes była amatorką w tych sprawach i chciał choć przez chwilę zapewnić sobie poczucie wyższości. Atmosfera wokół nich gęstniała, podczas kolejnego, dłuższego momentu milczenia.
    Na kanapie zaczęły lądować kolejna, wypełnione na czarno karty. Kiedy wszystkie sześć znajdowało się już w rzędzie, Olaf sprzątnął te zbędne i teraz spoczywały przed nią trzy kartoniki. Były całe czarne, puste i z pozoru wyglądało to jak niewinny żarcik.
    Olaf odchrząknął i przesunął swoją dłonią nad ich wierzchami raz. Później drugi raz. I oderwał w końcu od Burkes swoje spojrzenie, by obejrzeć rezultat. Nic jednak się nie zmieniło. Jęknął wtedy cicho i wykonał kolejny owalny ruch. Wtedy blondynka otworzyła usta, by prawdopodobnie skomentować jego niepowodzenie.
    Z pozoru ta zagrywka wyglądała dość naiwnie, bo dziewczyna nie uzyskała od razu żadnego rezultatu i wręcz można by go posądzić o podpuchę, którą urządził by móc robić do niej maślane oczy.
    Dopiero za trzecim razem karty ukazały trzy swoje oblicza. Na każdej z nich jawiło się inne zwierzątko.
    - Widzisz? Działa - krzyknął poekscytowany. Zaczął teraz baczniej przyglądać się stworzeniom. - Twarz masz jak tamaryna białonoga, nogi jak tukan brązowodzioby, a twój tyłek odzwierciedla… - tu ucichł na moment, marszcząc zaintrygowany brwi. - No tyłek masz jak wschodnia ropucha czubata.

    OdpowiedzUsuń
  100. O tak, na pewno trzeba było uważać z kim się rozmawiało. W domu Emerson temat czarnej magii nie był zakazany (i trudno, aby taki pomysł w ogóle się pojawił, skoro jej ojciec osobiście zajmował się wszelkimi nieprawidłowościami w stosowaniu tej dziedziny magii… chyba musiałby nigdy nie opowiadać czym się zajmuje i jak minął mu dzień)… jednakże panna Bones wiele nasłuchała się i naczytała o historii swojego rodu, przez co wiedziała że czarna magia odcisnęła na jej rodzinie niezmywalne piętno. To nawet trochę zabawne… bo gdyby żyły w czasach, w których po Anglii grasował Lord Voldemort wraz ze swą hałastrą popleczników, to prawdopodobnie nigdy nie znalazłby się ani w tej dzisiejszej sytuacji, ani możliwe że w ogóle by się ze sobą nie zadawały. Wówczas przepaść między pochodzeniem a ideologią była nie do przeskoczenia. Na szczęście tamte czasy już minęły, oby bezpowrotnie. Czarodzieje chyba w końcu trochę zmądrzeli...
    — Idź, idź… — mruknęła tylko cicho pod nosem, przepuszczając Wynn pierwszą. Jak się okazywało, opinia poważnej i zrównoważonej (bądź sztywnej jak to ujęła Wynn) często była wyjątkowo pomocna. Gdyby jednak jakimś cudem Dział Ksiąg Zakazanych okazał się zabezpieczony za pomocą magii, to Wynn z własnej, nieprzymuszonej woli jako pierwsza wpakowałaby się prosto w pułapkę. Dobrze jednak, że tak się nie stało, choć na samą myśl o tym Emerson musiała zatuszować lekki uśmieszek. Bez słowa przeskoczyła za Gryfonką, lądując w końcu tam, gdzie chciała. — Wiem mniej więcej gdzie powinnam jej szukać. Jak wiesz nie dostałam pozwolenia, aby tu zajrzeć, więc nie miałam jeszcze okazji, aby porządnie się tu rozeznać — wyjaśniła spokojnie, rozglądając się powoli po wysokich regałach zapełnionymi książkami. Im dłużej się w nie wpatrywała, tym bardziej miała wrażenie jakby słyszała ich ciche podszeptywanie… — Myślę, że bez trudu się odnajdziemy… — skinęła jeszcze głową, nim poświeciła sobie mocniej różdżką, ruszając w wybranym przez siebie kierunku. Zanim postanowiła przystać na pomysł Wynn, wypytała jednego z kolegów (który dostał kiedyś upoważnienie, aby tu wejść) jak mniej więcej wyglądał ten Dział… był na tyle uprzejmy, że całkiem nieźle go jej opisał, więc teraz, kierując się jego słowami, zaczęła rozglądać się za miejscem, w którym spoczywały prace poświęcone przemianie i transmutacji...

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  101. Tok myślenia Wynn rzeczywiście miał sens. W końcu nawet jakby rozdrabniał jedną porcję eliksirów na wiele innych, musiałby dodać coś, żeby go rozmnożyć. Przy dodaniu wody, eliksiry często zmieniały swoje właściwości, a przy użyciu zaklęcia rozmnażającego, skutki uboczne zdarzały się za każdym razem… Tak czy inaczej wyglądało na to, że ich konkurencja zaopatrzyła się w pojedyncze fiolki, więc nijak mogłyby dojść do tego, kim był. W końcu większość ich klienteli to mężczyźni, którym Ognista Whisky nie wystarcza i do zabawy potrzebują Eliksiru Błogości. Dziewczyny przychodziły tylko po amortencję, mając nadzieję na uwiedzenie tego jedynego, na co Riley zawsze przewracała oczami, zapominając o fakcie, że sama użyła jej niejednokrotnie, jeszcze przed tym jak zaczęła się spotykać z Weasleyem.
    - To wszystko ma sens Wynn… On tak naprawdę może nawet nie być świadomy tego co powodują jego eliksiry… Wiesz co jeszcze mnie zastanawia? Dlaczego wszyscy przychodzą do nas jak pojawiają się skutki uboczne? Może rozgaduje, że też z nami pracuje? – Zbyt wiele pytań tworzyło się w głowie Riley. – A co, jeśli on nie chce nam odebrać klientów, tylko zrazić ich do naszych produktów? Wynn musimy go znaleźć i dowiedzieć się co on tak naprawdę chciał wskórać tym wszystkim! Mało kto widział moją bardziej agresywną stronę i on akurat wliczy się do tego grona! – Była wkurzona i przede wszystkim było jej głupio, że oskarżała gryfonkę na początku. – W ogóle to chyba jeszcze nie przeprosiłam… No wiesz, za oskarżanie ciebie. Przepraszam Wynn.
    Kiedy Wynn wywaliła chłopaka za drzwi, Riley oparła się o jedną z umywalek i zaczęła myśleć co powinno być ich kolejnym krokiem. Nie mogły przecież przesłuchać ich każdego klienta. To zajęłoby im wieki, a jednak obie wolały pozbyć się tego problemu jak najszybciej. Było już dosyć późno, jednak Riley była zdeterminowana, żeby od razu zacząć działać.
    - Z tego co kojarzę mieliśmy na razie… Cztery osoby z podobnymi skutkami ubocznymi? Liczę oczywiście tylko tych, którzy nie padli ofiarą twoich żartów. – Riley mrugnęła do Wynn i uśmiechnęła się lekko. – Dwóch krukonów, puchon i gryfon? Jeśli dobrze pamiętam dobrze. Z tego co ostatnio się dowiedziałam krukoni mają dzisiaj jakąś małą imprezę w pokoju wspólnym, więc może tam uda nam się złapać któregoś z nich? – Riley tylko raz w życiu udało się wejść do pokoju wspólnego krukonów na własną rękę. Ich zagadkowe hasła nie były jej ulubioną sprawą. Spędziła wtedy ponad dwadzieścia minut rozwiązując zagadkę. Od tamtego czasu za każdym razem starała się znaleźć jakiegoś krukona, który byłby na tyle miły, żeby ją wpuścić do środka.
    [Ja jestem za haha Merch by Harlow&Burkes!]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  102. Sama jesteś przegrywem, złośliwa zołzo — miał ochotę odpowiedzieć, ale nim zdobył się na śmiałość, w pamięci pojawiły się słowa rodziców, które grubą kreską wpisały się w lata wczesnego dzieciństwa, wybrzmiewając w jego uszach, ilekroć z chytrym uśmieszkiem na twarzy, ciągnął za warkocze swoje starsze siostry. Matka wówczas, uspokoiwszy rozhisteryzowane córki, zamykała się z nim w pokoju i przeczesując delikatnie jego blond kosmyki, cierpliwie tłumaczyła mu zawiłe relacje dziewczyńsko-chłopięce. Choć nie omieszkała wytykać błędów, za każdym razem robiła to w sposób konstruktywny, ostatecznie próbując na nim wymóc przyrzeczenie o nieustannym szacunku wobec przedstawicielek płci przeciwnej. Ojciec, gdy stawał w progu pomieszczenia, także dorzucał kilka gorzko brzmiących słów, przez co mały Louis jeszcze bardziej kulił się w sobie, jakby w próbie fizycznego nafaszerowania się powtarzanymi bez końca wskazówkami.
    I być może one rzeczywiście w niego wrosły, ukryły się tuż pod skórą, przypominając o sobie w momentach, gdy Weasley o nerwach jak postronki, gwałtownie zaciskał pięści, będąc na skraju wybuchu. Co godne zauważenia nigdy jednak, skonfrontowany z dziewczyną w sytuacji dalekiej od przyjemnych, nie stracił nad sobą panowania. Rzecz jasna, doprowadzał niejedną zapatrzoną w niego koleżankę do łez, lecz ani razu powodem nie była jego impertynencja. Zwyczajnie bywał szczery, a jak zdążył spostrzec, kobietom nie zawsze przypadała ona do gustu, czyniąc je w oczach Gryfona istotami totalnie niezrozumianymi.
    Zresztą nie tylko przez wzgląd na niespodziewane reakcje na skutek wydarzeń przebiegających nie do końca po ich myśli. Ogólnie ich nie rozumiał, bo kiedy niemal zadowolony z siebie zyskiwał pewność, że przybliża się do poznania ich kolejnego sekretu, na jego drodze materializował się idealnie skrojony wyjątek, przeczący wszelkim powziętym teoriom. No choćby taka Wynn, doskonale wpasowująca się w jego koncept zaprzeczenia. Nie pojmował, dlaczego kryła się za tymi znoszonymi swetrami, które nie dość, że czasy świetności miały już dawno za sobą, to na dodatek jednocześnie sprawiały wrażenie przytulnego środowiska dla moli. O tym oczywiście nie mógł jej wspomnieć, podobnie jak o aroganckim
    odstraszającym nawet nargle grymasie, niefajnie wykrzywiającym jej wargi, bo z pewnością trzymana w drobnej dłoni różdżka wylądowałby wetknięta w jego oko. Tak, zdecydowanie zdawała się nieobliczalna, co intrygowało go bardziej, niż byłby skłonny przyznać. Balansował pomiędzy pragnieniem wkroczenia w jej przestrzeń osobistą a potrzebą zachowania odpowiedniego dystansu. Z jednej strony nie wypadało mu się z nią spoufalać, stając się łatwym celem, natomiast z drugiej uparcie go to kusiło. Choć papierowy totalnie perfidny cios w sam środek czoła powinien go czegoś nauczyć.
    — Wynn, słonko… — Pieszczotliwe określnie wymsknęło mu się, zanim myśl o spoufalaniu się na dobre ugrzęzła w jego zwojach mózgowych, a on zdołał jakkolwiek przemyśleć potencjalne szkody. Cholera, całe życie pod górkę! By mimo to nie okazać popłochu i wyjść z opresji pozornie zrelaksowany, kontynuował — przyznaj, wcale tak nie uważasz. Sądzisz, że ta twarz — tu, zbliżywszy się do niej, pochylił się nieznacznie i sztywno zaprezentował jej lewy profil, ten bezspornie lepszy — ma coś z przegrywa? Po zachowaniu twoich koleżanek, śmiem twierdzić, iż wręcz przeciwnie.
    Prawdopodobnie brzmiało to tak beznadziejnie jak sądził, lecz Louis rzeczywiście w ostatnich miesiącach przyzwyczaił się do faktu, że jego wygląd nie tylko stał się jego największym sprzymierzeńcem, on wręcz znajdował się krok przed nim. Nagle, dla wianuszka zapatrzonych w niego dziewcząt, nieważne stało się, co miał do powiedzenia ani gdzie kryła się jego inteligencja, zaspokajał je szelmowsko uniesiony kącik ust lub prowokujące mrugnięcie. Chociaż Wynn wydawała się całkiem odmienna, nie umiał powstrzymać się przed malutką szpileczką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam uwierzyć, że ty jesteś inna i nie doświadczasz każdej nocy gorących snów ze mną w roli głównej? — Niemal przyjacielsko sprzedał jej kuksańca między żebra, po czym gwałtownie prysnął pół metra dalej, chroniąc się przed ewentualnym odwetem. — I schowaj, na brodę Merlina, tę różdżkę. Z mojej strony nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo, obiecuję, a jeszcze sobie przypadkiem oko wybijesz, zołzo.
      Wiedział, co poszło nie tak, jednak tak czy owak nie ogarniał, po co nadal kłopotał Wynn. Równie dobrze mógłby swobodnie stąd odejść, traktując nieudane spotkanie, jakby wcale się nie wydarzyło. Jednak on nadal tu tkwił, mając nad sobą usiane gwiazdami niebo i Burkes przy boku. Los potrafił być naprawdę nieprzewidywalny.

      Louis, zdecydowanie nie przegryw, Weasley

      Usuń

  103. Uśmiechnąłem się szeroko – ja to mam szczęście! Trafiłem na idealną osobę. Wynn rozumie, o co chodzi, ba! Jest zdecydowanie lepsza ode mnie w planowaniu zemsty. Dopóki nie spyta, czyje jedzenie zostanie doprawione eliksirem, nie przyznam się, że to dla mojej siostry. Wpływowa Seff może mieć szpiegów nawet w Gryffindorze, nie zdziwiłoby mnie to ani trochę.
    - Podwójna dawka… Tylko żeby jej nie wyczuła, to może mieć okropny smak. I zapach. – Podrapałem się po brodzie zamyślony.
    Wsadziłem głowę z powrotem do szafki, szukać kwiatu… Jagody, czy jakoś tak. Rozpoznam to, bo rysunek jest bardzo dokładny. Nie jestem asem z eliksirów, ale skończonym idiotą też nie, dam radę. Na razie to proste rzeczy. Może łatwiej i szybciej byłoby jednak rzucić zaklęcie? Niestety z moją różdżką nigdy nie znasz dnia, ani godziny. Raz działa bez zarzutu, a potem obraża się i nawet zwykłe lumos to wielkie halo. Gdybym był pilniejszym uczniem, niewątpliwie kapryśna różdżka nie stanowiłaby problemu. Może to moja magia jest kapryśna?
    - I tak, to jest zemsta. Zasłużona. Przesadziła. Musi poczuć, jak to jest. – Zacisnąłem wargi i niedbale wysypałem zawartość woreczka na posadzkę. Kupka suchych liści, która po porównaniu z obrazkami, okazała się nie być składnikiem eliksiru. Zostawiłem ją tak i przeglądałem etykiety na buteleczkach, mrucząc pod nosem ich nazwy.

    Noel

    OdpowiedzUsuń
  104. Efekt wróżenia był kompletnie nieoczekiwany i nawet samego Olafa zbił kompletnie z tropu. Milczał przez chwilę, błądząc wzrokiem po kartach, to zerkając na Wynn. Jego ręka nerwowo zaczął mechacić zakręcone włosy. No jak to tak, że jego koleżanka ma tyłek jak ropucha, ale przecież…
    - Karty nie kłamią! - rzucił od razu, broniąc się tą wypowiedzią od posądzenia go o umyślne obrażanie Burkes. - Sama mi je dałaś, wróżba to wróżba! - twardym głosem zaznaczył ostatnią sentencję i z powrotem zmarszczył zabawnie brwi, pochłaniając się w dalszej analizie.
    Teraz przyszedł czas na najważniejszy moment, także przestał się na nią gapić zdziwiony i odchrząknął, swoje dłonie wygiął do przodu, rozluźniając napięcie w łączeniach. Wyprostował się dumnie, by sytuacja nabrała powagi.
    Na pierwszej karcie jawiła się urocza, skoczna małpka, która przez chwilę złobiła dziurę w znalezionym patyku, lecz słysząc dźwięk szczekających kości, zaczęła spoglądać to na Olafa, to na Wynn. Rzecz można, że jej wąsko rozstawione oczy w połączeniu z muszkieterskim wąskiem chwytały za serce swym urokiem.
    - Tamaryna białonoga odzwierciedla twój wizerunek, na moje oko idealnie, lepiej być nie mogło - wybuchł śmiechem, kiedy małpeczka zaczęła podgryzać swój własny ogon, wszczynając tym samym mało rozumną walkę z własnym ciałem. Zdenerwowana podskoczyła jak szynszyla i wcześniej pielęgnowaniem patykiem, zaczęła szermierczą bójkę z grubą kitą. - Jesteś energiczna, skoczna, otwarta i nie zawsze rozważna - wyjaśnił, wręczając jej obrazek do ręki, by bliżej przyjrzała się pierwszej, urokliwej afirmacji.
    Drugą kartą, którą wybrała dziewczyna, był czarno-żółty ptak z ogromnym dziobem, znacznie dominującym nad resztą jego drobnego ciała.
    - Skrzydlate zwierze to zawsze pomyślny znak. Wróży nieograniczone zasięgi i perspektywy, ale… tukan jest nielotem. W tym przypadku twoje możliwości obrania ciekawej drogi wykluczone są przez dziób - podniósł swój wzrok na Burkes i swoim palcem wskazał jej malutki nosek. - Prościej mówiąc, więcej się nagadasz nim coś zrobisz i zanim wszystko się na dobre zacznie, motywacja spada, Wynn - zadumał potwierdzająco głową, niczym mędrzec wdrażający w życie ambitną teorię. Zabrzmiał jak przemądrzały małolat, jednak Olaf szczerze wierzył w karty, zwłaszcza, że zawsze ich wynik był trafiony w punkt. Odkrywanie tajemnic Wynn było ekscytujące, gdyż pierwsze dwa odzwierciedlenia kart potwierdziły podobieństwo do jej charakteru.
    - A ta ropucha… to niestety nic dobrego - podniósł ostatnią tekturkę i zbliżył do siebie obślizgłe, porowate zwierze siedzące na kamieniu. Wzdrygnął się na sam widok i oddał tę kartę również do ręki Gryfonki. - Ten tyłek, to nie tak dosłownie, że jak ropucha, osobiście uważam, że masz bardzo zgrabną… eee… fajny tył - poprawił się w ostatniej chwili. - Ale twoje życie seksualne nie zapowiada się najlepiej. No wiesz, o co mi chodzi. Raczej nici z baraszkowania w najbliższej przyszłości - kończąc swój monolog, bezradnie rozłożył ręce i westchnął.

    OdpowiedzUsuń
  105. Całe szczęście dziewczyna nie zareagowała na wróżbę ogromnym dramatem. Wynn była niezwykłą nastolatką, która nie skupiała całej swojej uwagi na wyglądzie i romantyzmie i za to ją Olaf lubił. Za to, że ona także nie zwracała uwagi na jego głupkowate uśmieszki, nieporadne podejście do życia, nie doszukiwać się w perfekcyjnych stron. Wood był jaki był i z cały ten zestaw musiał być brany pod uwagę w każdej jego znajomości.
    - Ja bym się chętnie z Tobą umawiał ze względu na bycie pół-wilą - zaśmiał się, opadając na kanapie obok niej. Swój wzrok także wbił marzycielsko w sufit, zerkając co i rusz na Burkes z szerokim uśmiechem. Choć brzmiało to jak dowcip, to tak naprawdę powiedział to pół-żartem, a pół-serio, bo bardzo spodobały mu się te jej magiczne sztuczki. W dodatku drażniący ją temat zawsze był dobrą okazją do lekkiego przytyku, coby sobie nie pomyślała, że Olaf zawsze jest takim potulnym i miłym kolegą, co wróży i jedynie prawi komplementy o tyłku.
    Widząc, jak dokucza jej podbite oko, sięgnął po stojącą na stoliku papierową torebkę, którą przyniósł wcześniej ze swojego pokoju. Dwa dni temu był on już w Hogsmeade na spotkaniu przyjacielskim i skorzystawszy z tej okazji, że nikt oprócz niego i Hallaway nie stawił się na miejscu o czasie, zrobił dostateczny zapas smakołyków na najbliższe dni. W środku znajdowały się karty czarodziejów, kilka lukrecjowych muszek. By poprawić nastrój Burkes, postanowił poczęstować ją słodyczami i wystawił w jej stronę otwartą paczkę. Ciężar jednak tego pakunku przeważył papierową powłokę i zawartość niespodziewanie wysypała się na kanapę. Wtedy też, zupełnie przypadkowo i jakże niefortunnie, z paczki wypadła różowa fiolka, intensywnie połyskująca diamentowym sercem na zwieńczeniu flakonu. Olaf zupełnie zapomniał o produkcie, który złośliwie podrzuciła mu wtedy Addie i teraz spłonął rumieńcem, pośpiesznie próbując zabrać ów buteleczkę sprzed wzroku Wynn. Nie pomyślał jednak, że na to było już za późno, bo eliksir miłosny wręcz rozświetlał wokół siebie aurę intensywnego różu. Jego paniczne zachowanie jedynie wzmożyło podejrzenia, gdyż nieporadnie zamiast chwycić karafkę, jedynie strącił ją dalej, tuż pod nogi blondynki.
    - Kremowe piwko, powiadasz. Tak, ja bardzo chętnie - wymamrotał w pośpiesznej odpowiedzi, by odwrócić jej uwagę od ów podejrzanego obiektu.

    OdpowiedzUsuń
  106. Och, przecież to wszystko nie było tak. Eliksir znalazł się w jego torbie zupełnie przypadkiem, tylko dlatego, że Addie była przezabawną, dowcipną koleżanką i mu go porzuciła. Płonął teraz ze wstydu, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli zacznie się tłumaczyć, tym bardziej skupi na sobie uwagę i cała ta sprawa obróci się przeciwko niemu. Co gorsza, Wynn jeszcze pomyśli, że to jej chciał dolać ten eliksir.
    Prawda była taka, że po pierwsze, Olaf nie szukał dziewczyny, po drugie, gdyby jednak okazało się, że szuka, to na pewno próbowałby jakoś podejść ją swoim urokiem osobistym i najprawdopodobniej swoją nieograniczoną wiedzą na temat Quidditcha. Po trzecie, mimo wszystko, że fiolka trafiła do niego przypadkiem, zastanawiał się, jak ta mikstura działa i może chociaż dla zabawy warto było ją na kimś przetestować?
    Kiedy dziewczyna zniknęła, spakował butelkę do kieszeni, bo Wynn była najodpowiedniejszą osobą do takiej zorganizowanej, nieodpowiedzialnej akcji. A co, gdyby tak wlać eliksir temu sztywniakowi, prefektowi Hufflepuffu? Zastanowił się chwilę i uznał, że taki pomysł najlepiej Wynn podsunąć będzie po drugim piwku.
    Olaf też postanowił zabrać jakiś podstawowy ekwipunek na wyprawę. Zabrał kurtkę, portfel,różdżkę i kilka małych petard, żeby zrobić trochę hałasu w drodze powrotnej. W męskiej sypialni spotkał także swego współlokatora, który podpytał, gdzie się Wood wybiera. Gdy ten otwarcie odpowiedział, że planują wyprawę do Hogsmeade na małe co nieco, koleżka zdumiony podsumował, iż ewidentnie wygląda to na randkę, skoro idą jedynie w dwoje i nie zamierzał dołączać do ich spotkania w roli przyzwoitki.
    Zakłopotało to odrobinę Wooda, lecz rozbawiony zszedł z szerokim bananem na buźce do Wynn, czekającej już na niego dobre kilka minut.
    - Fred myśli, że idziemy na randewu - rzucił do swojej towarzyszki, zbiegając prędko po schodach i entuzjastycznie podreptał tuż przed nią do wyjścia z pokoju wspólnego. Grzecznie uchylił przed Wynn drzwi i przepuścił ją w przejściu. Gdy opuścili niebezpieczny teren szerzenia się pomówień, Olaf postanowił zagaić do Burkes w tym temacie. - Myślisz, że ludzie o nas plotkują? - zapytał, zadumając się na moment, bo nigdy wcześniej nie zastanawiał się intensywniej nad tą kwestią.

    OdpowiedzUsuń
  107. [Dziękuję za powitanie :)
    Ojeżu, jaka ona jest nietuzinkowa. Cesare widzi w niej siebie za młodu, zwłaszcza z tym gadaniem co leży jej na wątrobie i nie bezinteresownej pomocy. Gdyby Caito zaczął siwieć to na pewno z jej powodu :)
    Damy radę komuś psotę zrobić? Cesare mógłby mieć wąty do jakiegoś nauczyciela i mogliby razem coś głupiego wymyślić? Chyba, że masz coś lepszego :)]

    Cesare Caito

    OdpowiedzUsuń
  108. [Oficjalnie Wynn Burkes jest największym wrzodem na dupie woźnego. Amen.
    Możemy tak zrobić, że Wynn dostałaby szlaban od tego psora i musiałaby Cesaremu pomóc w czymś... i tutaj to coś byłoby to piekło, bo od dawna myślał jak tutaj dać profesorowi w kość :D
    Kto zaczyna?]

    Cesare Caito

    OdpowiedzUsuń
  109. [Hej! Dzięki za miłe słowa :)
    Ja tu tylko wpadłam powiedzieć: jeeej jaka Wynn jest super <3 Nie da się przeczytać jej karty i się nie uśmiechnąć :D
    Aż żałuję, że jej i Avery tak trochę nie po drodze...
    Jednak jeśli będziesz kiedyś potrzebować pomocy kogoś z układami to pamiętaj, że Kate jest specjalistką od transakcji wiązanych ;)]

    Kate Avery

    OdpowiedzUsuń
  110. Jak tylko zniknęła wśród wysokich regałów z książkami, niemal natychmiast zapomniała, że znalazła się tu zupełnie nielegalnie i przyłapana przez jakiegoś nauczyciela w środku nocy, w Dziale Ksiąg Zakazanych, zapewne skończyłaby na dwutygodniowym szorowaniu posadzek w łazienkach… I to tylko przy pomyślnych wiatrach. Nie zamierzała do tego dopuścić. Co prawda ilość tych wszystkich ksiąg, których normalnie nie miała prawa dotknąć, a teraz znajdowały się na wyciągnięcie jej ręki, trochę ją rozproszyło… jednakże dość szybko przywołała się do porządku i skupiła na tym, po co naprawdę tu przyszła. Plan Działu przedstawiony przez kolegę okazał się naprawdę pomocny. Dzięki niemu Emerson odnalazła odpowiedni regał, odpowiednią półkę… i odpowiednią, wymarzoną książkę. Odłożyła różdżkę na parapet okna i stając na palcach sięgnęła po stary, zakurzony wolumin z najwyższą ostrożnością. Nie był tak ciężki jak się spodziewała, aczkolwiek zerkając na jego grubość, mogła przypuszczać, że zapisano w nim około pięćset stron… Na szczęście była na to przygotowana. Pokusiła się jedynie o zerknięcie na parę pierwszych stron… ale zaraz znów zamknęła księgę i ułożyła ją starannie na jednym ze stolików. Szybko sięgnęła do kieszeni, wyciągając z niej dwa maleńkie prostokąciki… po pacnięciu ich różdżką i wymówieniu odpowiedniego zaklęcia, dwa prostokąciki znacznie urosły i okazało się, że były to po prostu dwa dość grube notatniki – zupełnie nowe i zupełnie puste. Emerson, nie tracąc czasu, ułożyła jeden z nich na leżącej już na stoliku księdze. Teraz miało się okazać, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem... Skupiła się, wyciszyła… i szepnęła słowa zaklęcia: Exemplum. W pierwszej chwili notatnik lekko podskoczył… jednak dalej nic się nie stało. Emerson odczekała chwilę i powtórzyła procedurę, ale i tym razem nie przyniosło to pożądanego efektu. Aż sapnęła, czując lekką irytację… i zdenerwowanie. Dobrze, tylko spokojnie… Byłaś na to przygotowana, wiesz co robić... Wzięła głęboki oddech. Poprawiła notatnik i po chwili stuknęła w niego dwukrotnie, szepcząc: Prorsus Rescribo. Czas na chwilę stanął w miejscu… ruszył do przodu dopiero, gdy strony notatnika zaczęły samoistnie się kartkować, pokrywając drobnym i starannym pismem… Udało się… zaklęcie właśnie przepisywało zawartość księgi do notatnika. Emerson poczuła tak ogromną ulgę i radość, że niemal podskoczyła w miejscu… Pierwszy notatnik zapełnił się w mgnieniu oka. Szybko położyła na księdze drugi, powtórzyła zaklęcie… i wtedy to usłyszała. Dziwny hałas dochodzący skądś nieopodal. Zamarła i nasłuchiwała. Może to była Wynn? W końcu gdzieś się tu kręciła… usłyszała chyba nawet jej cichy szept, jakieś dwa regały dalej… Ale właśnie gdy miała jej odszepnąć, że wszystko w porządku, dziwny hałas znów się powtórzył. Tym razem bliżej i wyraźniej…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  111. [Z wielkim opóźnieniem, ale nareszcie odpisuję! Wybacz za tę ciszę z mojej strony, studia mnie niemal wprowadziły do grobu. I widziałam nowe powiązania u Wynn, ślicznie to graficznie wygląda. <3 Ale niestety Bastian nie pali papierosów, nie tknąłby czegoś tak typowo mugolskiego. :c Nad czym bardzo ubolewam, bo na zdjęciach i gifach z papierosami wygląda obłędnie. <3
    O, i w sumie nie wiem, czy już zaglądałaś, ale Wynn pojawiła się w powiązaniach u Lestrange’a. <3
    Ps. Czy ja dobrze widzę, że na twoim awatarze zawitał kadr z Castle Rock? ♥]

    Bastian zaśmiał się tylko widząc reakcję Wynn. Miał wrażenie, że dziewczyna niemal się nie zmieniała wciąż będąc tą samą, niziutką młodą Burkes, którą poznał lata temu w sklepie jej ojca. Nadal tak samo zabawnie marszczyła nos, nosiła niezmiennie swoje króciutkie, kręcone włosy, uwielbiała burzyć porządek, nie licząc się ze szkolnymi konsekwencjami. Ta sama Wynn, ta sama, do której wciąż czuł ogromny sentyment. Może była mu po prostu potrzebna. A może naprawdę, na swój dziwny sposób ją lubił, będąc przy niej sobą, czasem mogąc poczuć się przy niej jak mały chłopiec z każdym kolejnym wspólnym wyczynem znajdujący nową zabawkę. Emanując swoją energią, zarażała go dobrym humorem, sprawiając, że czasem wstrzymywał swoje emocje na wodzy, brutalniejsze tortury i okrucieństwo zostawiając na samotne godziny. Czasem tylko, gdy miał odpowiedni nastrój, gdy znudzenie nie rozlewało się tak paraliżująco po jego organizmie. Czasem, w większości jednak, tak jak i tego dnia, pozwalając przesączyć się szaleństwu do ich czynów.
    - Kusiło mnie by nie przyjść, nie powiem. Ale przecież nie mógłbym zostawić mojej małej Wynn samej. – Uniósł kącik ust, słysząc jej dalsze słowa i przestąpił za nią próg pomieszczenia, w którym składowano wszystkie te, w rzeczywistości nikomu niepotrzebne rzeczy.
    Lestrange skrzywił się, przesuwając wzrokiem po leżących na stole mugolskich książkach, zabawkach, planszach do gier i innych dziwnych rzeczach, których przeznaczenia nie znał, a które w jego oczach były jedynie wytworem rąk niższej kasty. Wciąż nie widział sensu w istnieniu takiego przedmiotu, który, z resztą jak sama obecność szlam w Hogwarcie, przynosił szkole i całemu magicznemu światu ośmieszające poniżenie.
    - Szczerze wątpię. Mugole nie mogliby stworzyć czegoś wartego uwagi. – Mówiąc to, nachylił się nad jednym ze stolików, ze zmarszczeniem brwi zauważając leżący na blacie nóż. Wziął go do ręki, ze zdziwieniem zauważając, że ten jest nawet dobrze wyważony. Szybkie zlustrowanie otoczenia, skupienie wzroku, pewna dłoń i wycelowanie. Gwałtowny ruch, rzut do celu, ostrze przelatujące niemal przed samą twarzą Wynn, ostatecznie idealnie trafiając w oko kobiety uchwyconej w wiecznym bezruchu na jednym z zawieszonych na ścianie mugolskich obrazów. Bastian wyprostował dumnie palce, zadowolony z siebie, że nadal nie wyszedł z wprawy.
    - Ojej, jaka szkoda… - Udał zmartwienie brzydkim przecięciem płótna, w którym właśnie tkwił nóż. Ale przecież nie było to jego winą, nauczyciel mógł nie zostawiać w pomieszczeniu tak kusząco na wierzchu ostrych przedmiotów. Nie, gdy miał się tu pojawić Lestrange.
    - I możemy się podzielić, choć mam nieco inny pomysł. – Wyjął z kieszeni szaty krótką i tak dziwnie leżącą mu w dłoni różdżkę, którą dał mu jeden z zastraszonych i zmanipulowanych młodszych Ślizgonów, któremu starczyło tylko jedno słowa Lestrange’a, aby zaczął tańczyć wedle rzuconych mu rozkazów. Śmiesznie w swej poddańczości, ale i jak przydatnej.
    Zamachał nią w kierunku Wynn, dopiero teraz całkowicie skupiając się na jej osobie.

    Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  112. W całym jej życiu mogłaby zliczyć na palcach jednej ręki ilość osób, która doświadczyła wkurzonej Riley. Była dosyć ugodową osobę, która nie lubiła słownych potyczek a tym bardziej przemocy. Zawsze chodziła za nią myśl, że zmieni się w swojego agresywnego ojca i to ją przerażało. A jednak kilka razy miała okazję pokazać swój temperament i nigdy nie kończyło się to dobrze dla drugiej osoby. Tym razem czuła, że znowu pokaże swoją drugą twarz.
    – Mam nadzieję, że kogoś złapiemy przed wejściem, bo ostatnie co chcę teraz robić to rozwiązywać głupie zagadki krukonów.
    Kiedy Riley w końcu spakowała wszystko do torby, schowała ją do jednej z nieużywanych toalet i zamknęła ją od zewnątrz. Niby nikt nigdy tam nie przychodził, ale przezorny zawsze ubezpieczony. W końcu obie były gotowe, żeby zacząć zmierzać do wieży Raveclawu. RIley po drodze obmyślała plan działania. Pamiętała osoby, które zgłosiły się do nich z skutkami ubocznymi, więc nie będą miały większych problemów ich znaleźć. Problem tkwił w tym, że nie była do końca pewna, czy którekolwiek będzie w stanie im odpowiedzieć na pytania, będąc wstawionym. Sama, kiedy wypiła o jedną ognistą whisky za dużo nie była pewna jak się nazywa, więc nie chciała nastawiać się na sukces.
    Po kilku minutach stały już przed wrotami prowadzącymi do pokoju wspólnego krukonów. Wiley od razu wywróciła oczami, bo nie spotkały po drodze żadnego krukona, żeby poprosić go o wprowadzenie do środka. Były zdane na odgadnięcie zagadki lub poczekanie aż ktoś pojawi się na horyzoncie. Riley zastukała kołatką w kształcie orła i kilka sekund później, strażnik otworzył dziób i wypowiedział zagadkę.
    „Co ma oko, ale nie widzi?”
    - Boże jak ja nie lubię zagadek. – Riley spojrzała na Wynn mając nadzieję, że dziewczyna zna już odpowiedź. Chciała jak najszybciej mieć to za sobą i znaleźć się w środku.
    [Hej! Wybacz za obsuwę, miałam trochę na głowie ostatnio! Jeśli chcesz, żeby dziewczyny jakoś wymyśliły o co chodzi, to odpowiedź to „igła”! :)
    I dziękuję za zaliczenie RIley do Gangu Słodziaków! <3]
    Riley

    OdpowiedzUsuń
  113. No dobra, pewnie nikt by tak nie pomyślał, że tych dwoje to randka. Wynn i Olafa często można było spotkać razem i w większości przypadków knuli jakieś niecne plany. Problem Wooda polegał na tym, że każdą drażliwszą dla niego kwestię owijał na około i później nikt go nie rozumiał.
    Temat randkowania był zbyt delikatny i z obawy o naruszenie zbyt prywatnej strefy, lepiej było w ogóle się go nie tykać. Dlatego, gdy znów poczynił ten niebezpieczny krok, wychylając ukradkiem ten pomysł, od razu tego pożałował. Być może wciąż nie nadszedł moment, w którym Olaf był gotowy na konfrontację i znalezienie odpowiedzi na pytanie, czego on właściwie chce.
    - Nie, nie, tak tylko sobie pomyślałem - odparł, odsuwając od rozmowy jakiekolwiek dyskusje o jego zmartwieniach.
    Kubek, który zaprezentowała mu Wynn był prześwietny. Olaf od razu pomyślał, jak daje kolegom z drużyny po łyku swojej herbatki z tego kubasa. Szkoda też, że Wynn zobaczyła go pierwsza, bo byłby to także idealny pomysł na niespodziankę dla niej.
    Olaf bardzo lubił ten sklep, lecz zdecydowanie najbardziej upodobał sobie asortyment ze sklepu Weasleyów. Podziwiał ich inwencję twórczą i talent w tworzeniu psikisów. Mógł odwiedzać Hogsmeade, lecz nie zajrzeć do Zonka, jednakże nie było opcji, by przejść ulicą pokątną i nie wyjść z ulubionego sklepu z pełną torbą. Zawsze błagał też o zniżki, podając się za kolegę Freda.
    Olaf, skorzystawszy z okazji, że odwiedzili ów przybytek u Zonka, spakował sobie do koszyka bombonierki lesera i kilka cukierkowych klątw. Przechadzał się przez sklep, zerkając co i rusz, czy Wynn jest nadal w zasięgu jego wzroku. Teraz jednak jego uwagę przykuł jeden konkretny produkt. Było to nieduże pudełko z wiekim okiem na środku, kolorowe, przyciągające wzrok i enigmatyczne.
    - Wyyyynn, chodź tu - zawył podekscytowany, wskazując palcem pozycję na półce - Patentowane Zaklęcia Wywołujące Sny Na Jawie - przeczytał na głos wielki napis na opakowaniu. Obok w okrągłym kółku zaznaczona był limit wiekowy, który wyraźnie zabraniał sprzedaży zainteresowanym poniżej szesnastego roku życia. Olaf już rok temu marzył by przetestować tą eksperymentalną podróż senną, lecz nie udało mu się wtedy oszukać kasjera. - Biorę to i w tygodniu koniecznie musisz ze mną wypróbować - rzucił z szerokim uśmieszkiem i do reszty artykułów dorzucił ów ekscytujący go produkt. Jego koszyk zapełnił się już po brzegi. - Ja nie mogę tu przychodzić, bo potem zostaje bankrutem. No, ale nic nie poradzę, że bardzo tego wszystkiego potrzebuje - uznał dosadnie, mając na myśli w szczególności pierwsze bombonierki, które regularnie ratowały go przed najnudniejszymi lekcjami. Uznał, że czas teraz pójść już do kasy, żeby zapłacić za swoje drobiazgi.

    OdpowiedzUsuń
  114. — Wynn, słońce — mruknął Ward, po czym przymknął powieki i wziął głęboki wdech potrzebując chwili na zebranie myśli do kupy. — Nic nie mogłaś zrobić, dobrze? Dam sobie rękę uciąć, że dotychczas również nie sprawdzałaś wnikliwie swoich eliksirów przed sprzedażą, bo nie było takiej potrzeby. Nikt się nie skarżył, wszyscy byli zadowoleni, więc czemu się obwiniasz za coś na co nie miałaś wpływu? Dlaczego akurat w przypadku mojego eliksiru miałabyś coś sprawdzać, skoro nigdy dotychczas tego nie robiłaś? Daj spokój, to nie jest twoja wina — dodał, spoglądając uważnie na jej wiecznie zarumienioną twarzyczkę, po czym poprawił się nieco na poduszce, która swoją drogą była cholernie niewygodna. — I oczywiście, że dorwiemy tego durnia. Nie będzie żadnej taryfy ulgowej. Sukinsyn pożałuje, że w ogóle przekroczył kiedykolwiek mury Hogwartu.
    Victor nie był osobą mściwą, a tym bardziej unikał większych konfliktów oraz bójek, jednak ta sprawa była zupełnie inna. Nie mógł jej zignorować. W końcu mógł przypłacić ten wybryk śmiercią!
    — Zostań — odezwał się Victor i delikatnie się uśmiechnął. Nienawidził Skrzydła Szpitalnego, które było ogromne, zimne i po prostu ponure, dlatego siedzenie w nim w pojedynkę, naprawdę mu się nie uśmiechało, a towarzystwo Wynn zawsze było prze niego mile widziane, zwłaszcza, że chyba nigdy nie brakowało im tematów do wspólnej rozmowy. — W zasadzie, to bym coś zjadł — przyznał otwarcie Ward, czując jak nieprzyjemny ucisk w jego żołądku stale narasta. W końcu nie miał nic treściwego w ustach przez kilka dni, a jego organizm potrzebował wiele odpoczynku oraz porządnych posiłków, by powrócić do pełni sił.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  115. Aż takim biedakiem Olaf nie był, żeby prosić o pieniądze, ale Wynn była zdecydowana i nigdy nie szczędziła na zabawie, więc nie próbował się tym razem z nią wykłócać. O jej nielegalnych interesach zasłyszał jedynie kiedyś jakąś rozmowę Riley z kimś innym, jednakże nie była to na tyle znacząca wzmianka, by Wood miał jakkolwiek rzeczowe informacje na ten temat. Jeśli byłoby to coś ważnego, to przecież Burkes by mu o tym powiedziała.
    Oczy mu zaświeciły, kiedy zobaczył ten tłum w środku. Wyglądało na to, że zmęczeni długą zimą uczniowie, teraz łaknęli odrobiny rozrywki. On także. Zapowiadał się przyjemny wieczór w jakże sympatycznym towarzystwie.
    Przytaknął, gdy Wynn objęła rolę zwiadowcy, sam zaś podążył w drugą stronę, również przepychając się przez tłum do baru. Nie obowiązywała żadna kolejna, lecz zasada kto pierwszy ten lepszy. Olaf więc rzucił pieniądze na ladę i barmanka niemalże od razu go obsłużyła. Zmierzony został wrogim spojrzeniem przez jakiegoś wyczekującego Ślizgona, lecz by uniknąć konfliktu, chwycił dwa kremowe piwa i już miał oddalić się od baru, jednakże mały błyszczący przedmiot przechwycił jego uwagę. Obok jego nogi leżała wzorzysta papierośnica, zguba zostawiona prawdopodobnie przez poprzedniego klienta.
    Wtedy Olaf zrobił coś, co nie leżało w jego naturze, lecz to nieposkromiona ciekawość pchnęła go w tym kierunku. Olaf zbadał teren wokół siebie i schylił się pod pretekstem wiązania buta, a ów pudełko wepchnął sobie w skarpetę. Obserwujący go wcześniej Ślizgon podszedł bliżej do Wooda i zaczął już swoje słowne zaczepki. Podekscytowany jednak swoim znaleziskiem Olaf totalnie zignorował ów awanturnika i prędko zabrał ich piwa i przepychając dalej przez tłum, zniknął mu z oczu.
    Chwilkę mu to zajęło, nim odnalazł drobną Burkes zajmującą jeden ze stolików. Posłał jej szeroki uśmiech i uniósł triumfalnie zdobyte podstępem kufle. Kilka sekund później postawił jeden z nich przed nosem rudowłosej dziewczyny.
    - Nie uwierzysz, co znalazłem - nachylił się nieco, dosiadając na ławkę naprzeciwko niej. Mówił to pół-szeptem, gdyby przypadkiem okazało się, że właścicielem ów papierośnicy jest jeden z sąsiadujących stolikiem ślizgonów. - Nie mogę Ci pokazać, ale mam to w skarpetce. - Swoją nogą lekko kopnął Burkes w kostkę i uniósł udo wyżej, zapewnić jej lepszy dostęp do nowego znaleziska.

    OdpowiedzUsuń
  116. Olaf zamarł, kiedy tłusta ręka osiłka wylądowała na jego ramieniu, ciężarem swym naginając postawę o wiele skromniejszego chłopaka. Akurat wtedy brał głębszy łyk piwa i naruszenie jego przestrzeni całkowicie zablokowało mu przepływ przed gardło. Zakrztusił się, omalże nie pozbywając się zawartości ust na jednego z cwaniaków.
    Jaki amulet? Dlaczego dała amulet jakiemuś Ślizgonowi, zamiast na przykład, Olafowi? zastanowił się przez chwilę, lecz sytuacja znacząco przybrała na wadze, kiedy jeden z chłopców zapytał zawiadiacko, ile czasu Olaf ma zamiar spędzić na rekonwalescencji.
    Że, kurwa, co, przepraszam? - zapytał Olaf, który nie zwykł tak siężnie przeklinać, stąd w dobrym tonie zakończył pytanie uprzejmym akcentem.
    Na nic jednak jego przyjemne chęci się zdały i wraz z rozwojem tej warkiej akcji, Olaf także zerwał się od stolika zaszokowany. Kiedy Wynn wylała na jednego z tępaków swoje piwo, automatycznie sięgnął po różdżkę.
    Jednakże nici z awantury, na której z pewnością Wood by nie skorzystał, dostając potężne lańsko od przeważających nie tylko masą, ale też umiejętnościami Ślizgonów. Wynn zareagowałą bardzo gwałtownie i ty zwinnym posunięciem zabrała przyjaciela z tego pola minowego.
    Po desperackiej ucieczce Olaf sapał głośno i podparł swoje ciało na kolanach. Nie wzdychał ze zmęczenia, lecz ze stresu i kompletnej dezorientacji tym, co przed chwilą się wydarzyło w pubie. Potrzebował kilku sekund, by dojść do siebie. Dopiero po chwili obrzucił Wynn oburzonym, znerwicowanym spojrzeniem.
    - WYNN, Masz mi natychmiast wyjaśnić CO TU SIE ODPIERDALA? - wrzasnął niemalże do granic wstrząśnięty tą potężną dawką lęku i złości. Twarz mu naszła rumieńcem, a brwi napięły mocno z emocji. Olaf prawie nigdy nie wpadał w szał, naprawde niewiele sytuacji mogło doprowadzić Wooda do tak krytycznego stanu. Jak jednakże mógł zachować się Gryfon, gdy ktoś właśnie groził mu skutecznym ukrzyżowaniem jego kariery, jego największej pasji, wszystkiego co w życiu miał. Żeby to było mało, winną tej całej sytuacji była Wynn, jego najlepsza przyjaciółka.
    Wrzeszcząc tak wniebogłosy nawet nie pomyślał, że przecież oprawcy mogli za nim podążyć i właśnie tym emocjonalnym krzykiem ich nawoływał.

    OdpowiedzUsuń
  117. Najwięcej znajomków, jak kiedyś usłyszał, mieli ludzie niestroniący od używek – trzeba było wyszyć własną siatkę znajomości, żeby znaleźć źródła dojścia. Ethan może byłby wciągał nosem suszone plamki muchomorów, ale tylko w odpowiedzi na zaproszenie; osobiście tanecznym krokami podążał w nieco innym kierunku.
    Czarna magia, jak czasem powtarzał, złą sławę zawdzięcza nie swoim właściwościom, tylko głupocie ludzi, którzy zaczynali się nią fascynować. I nazwie, którą dostała, prowadzącą do pejoratywnych skojarzeń. Nie ma dobra i zła, gawędzili przemroczni Ślizgoni, których Ethan lubił parodiować, jest tylko władza i potęga. Się nie zgadzał zdecydowanie i na to zdecydowanie wyjątkowo sobie pozwalał; dobro i zło istniało, nawet jeśli w gmatwaninie ludzkich żądz i wyborów nie rysowały się tak barwnie, jak niektórzy by chcieli. Magia jednak była – i po prostu była, neutralna w swojej istocie.
    To od człowieka zależało, jak ją wykorzysta. Zabić można i Avadą, i Expelliarmusem.
    Dlatego z pajęczą sprawnością tkał niteczki od jednej osoby prowadzącej do drugiej, byle dalej, byle lepiej, byle bez granic. Pomagała łatwość wchodzenia w kontakty, pomagały bystrość spojrzenia i jakiś rodzaj charyzmy, o którym lubił myśleć, że go ma. Lecz kiedy nawet i to zawodziło… Nie był może najpiękniejszy na całym świecie, ba!, nawet nie w Hogwarcie, nie wśród tych wszystkich pięknolicych uczniów, ale swój urok miał – i ładniutki uśmiech. Czasem dawał więcej niż merytoryczne argumenty.
    Chyba nim kupił kontakt do człowieka handlującego czarnomagicznymi przedmiotami. Sam zresztą bywał czasem zręczną handlarą rodem z hałaśliwego targu, tyle że przedmiotem transakcji nie stawały się przedmioty a informacje. Zrodziła się okazja na pozyskanie kolejnych, tych ciemnych, tych powiązanych z nie najprzyzwoitszymi sprawkami – dlatego tak bardzo mu na tym zależało. Problem w tym, że przepustką do wysłuchania była wygrana partia czarodziejskich kart.
    Szczęściu czasem trzeba pomóc, jak mawiała jego siostra, kiedy dopuszczała się drobnych szachrajstw w karcianych grach: zajrzeć komuś przez ramię, zablefować, zagadać, zamącić spojrzenie. Była w tym geniuszką, Ethan – trochę mniejszym. Dlatego w inny sposób zamierzał zadbać o wygraną w kieszeni.
    Dosłownie: w kieszeni. Chciał najpierw pozyskać niezwyczajną talię, taką, która sama wygrałaby grę. Ależ Ethan!, oburzył się głosik w głowie, to nieuczciwe. Nieuczciwe, nieuczciwe, prychnął sobie inny, a bo to w tej grupie ktokolwiek będzie czysty jak łza?
    Umówiony listownie zjawił się w Pod świńskim łbem w Hogsmeade celem zakupienia upragnionego przedmiotu. Przy wyszczerbionym stoliku, który stał tylko na słowo honoru, pod oknem siedziała zakapturzona osoba… bardzo mała. Nieco go to zdziwiło, lecz z drugiej strony: nic nie stało na przeszkodzie, by tym zajęciem parał się nawet jakiś, dajmy na to, druzgotek.
    Usiadł przy stoliku znajdującym się tuż przed zajmowanym, tak jak się umówili, i oparł o ławkę.
    – Hej, masz coś dla mnie? – zapytał, bez obracania odchylając się w tył. – Co trzymasz za pazuchą?
    Mistyczna istoto, chciało się dodać, ale mistyczne istoty miały niestety to do siebie, że łatwo się obrażały, więc lepiej nie ryzykować żadnym zdaniem, które mogły odebrać jako kpinkę.

    Et Han

    OdpowiedzUsuń
  118. Spieprzać? Czy Wynn właśnie postradała wszelkie zmysły i kazała swojemu przyjacielowi zostawić ją na pastwę trzech rozwścieczonych, żądnych zemsty osiłków? Mowy nie było. Może i wpakowała go w niezłe bagno, nie mniej jednak to nie Wynn właśnie groziła mu połamaniem kości. Co ona sobie właściwie wyobraziła? Powie mu, żeby poszedł do szkoły, a Olaf potulnie przytaknie głową i z posłusznym, spuszczonym wzrokiem po prostu wróci sobie z Hogsmeade do zamku, wcale nie martwiąc się, czy jego przyjaciółka wciąż dycha, czy już wyzionęła ducha po starciu z napastnikami.
    - No chyba żartujesz - odpysknął, mierzając ją brutalnie nieczułym spojrzeniem. Teraz to już był podwójnie zły, że najpierw wpakowała siebie i jego w niebezpieczną sytuację, a teraz zgrywa trawdzielkę. Mleko już dawno się wylało i teraz trzeba było ponieść tego konsekwencję i powinna się cieszyć, że nie została z tym sama.
    Wtem w oddali słychać było cichy szmer i gdy Wood także usłyszał kroki, mocniej zacisnął palce na końcu swej różdżki. Odwrócił się napięcie w stronę rozświetlonej ulicy. Nagle zza rogu wyłonił się cień krępego chłopaka, niewiele można było rozpoznać cech personalnych w czarnym kształcie. Jedynie nieprzeciętna postura zdradzała, iż był on najpewniej jednym z awanturników.
    - Tutaj są! - zdążył jedynie krzyknąć gruby Ślizgon, bo przerażony Olaf zaczął rzucać na oślep experiarmusem. Kilka machnięć i jedno z zaklęć ciskanych przez Wooda ugodziło w pierś awanturnika. Wtedy różdżka, którą dzierżył, wyfrunęła niczym ptak gdzieś w przestworza. Osobnik ten warknął ze złości i bez zastanowienia rzucił się w stronę Olafa, dosłownie rzucił, bo leciał właśnie jak pulchna foka z rękoma wyciągniętymi do przodu. To zajście narobiło od groma rabanu, ktoś jęknął, ktoś krzyknął, wokół unosił się pył i głuchy trzask, kiedy Ślizgon swoim ciałem wylądował na ziemi, gdyż zwinny jak wiewiórka Wood zdążył w ostatnim momencie od niego odskoczyć.
    Olaf stał teraz sparaliżowany i zerkał to na leżącego, to na Wynn. W oczach migotała mu adrenalina, mięśnie się napięły i z tą energią gotów był walczyć dalej. Teraz przynajmniej mieli równe szanse. Spoglądał jednak w stronę Burkes pytająco, bo nie wiedział, czy powinni dalej wiać, czy mieli dostatecznie dużo czasu na ucieczkę. Kilka sekund powinni pojawić się pozostali towarzysze. Wszystko działo się tak szybko i impulsywnie. Latająca wcześniej różdżka upadła właśnie cichym pluśnięciem w kałużę tuż obok Burkes.

    OdpowiedzUsuń
  119. No to pozamiatane. Emerson pożegnała się ze spokojem i ciszą. Pożegnała się również z satysfakcją płynącej z doskonale przeprowadzonego planu… A także pożegnała się z resztką jakiejkolwiek wyrozumiałości, którą odczuwała względem tego przebrzydłego, okropnego, parszywego... poltergeista. Najpierw o mały włos nie dostała zawału, gdy usłyszała huk, a zaraz później potępieńczy wrzask, który rozlał się po całej bibliotece. W pierwszym odruchu aż odskoczyła do tyłu, uderzając plecami w regał z książkami. Na szczęście nie zrobiła sobie krzywdy, więc przeklinając cicho pod nosem, od razy rzuciła się do swoich notatników – ostatni z nich właśnie skończył się zapełniać. Niewiele myśląc, wyszeptała słowa zaklęcia zmniejszającego, wciskając dwa kwadraciki wielkości klocków do kieszeni spodni. Następnie wepchnęła księgę na jej miejsce i dopiero wtedy wypadła na korytarz, dostrzegając Wynn i Irytka… Gdyby wzrok mógł zabijać, to przebrzydłe stworzenie padłoby trupem po raz drugi. Niestety był to rodzaj magii, której Emerson jeszcze nie odkryła, a więc musiała poradzić sobie inaczej. Zanim jednak skupiła się na Irytku, pobiegła pomóc Wynn w sprzątaniu książek. Nie miały za wiele czasu… na pewno ktoś już usłyszał ten okropny hałas. Zaraz pojawi się tu jakiś prefekt lub - co gorsza - nauczyciel…
    — Cholera jasna… czy to coś ma wbudowany radar wykrywający łamiących regulamin uczniów…? — warknęła w kierunku Gryfonki, łapiąc jedną książkę za drugą, aby następnie wepchnąć je byle jak na półkę. Nie zdążyła nawet usłyszeć odpowiedzi… Irytek zniknął, gdy Wynn rzuciła w niego książką. A gdy znów się pojawił… No cóż, Emerson jeszcze nigdy w życiu nie była tak bliska użycia jednego z trzech zaklęć niewybaczalnych. — KONIEC, PRZEBRAŁA SIĘ MIARKA…! — wrzasnęła wściekła, ścierając sobie z twarzy ciemny atrament. Ona i Wynn musiały wyglądać potwornie, ale nie tym się teraz przejmowała. Wycelowała palcem w szczerzącego się poltergeista i wysyczała cicho… — Albo zaraz się stąd wyniesiesz i zapomnisz co tu widziałeś, albo zawołam Krwawego Barona…! — wiedziała, że na Irytka nie było żadnego sposobu… a przynajmniej takiego, na który miały teraz czas. Było jednak coś, czego to przebrzydłe stworzenie bało się na tyle, aby sobie odpuścić… a właściwie ktoś. Tylko Krwawy Baron był je w stanie teraz uratować… — Słyszysz co do ciebie mówię…?! — wycedziła raz jeszcze. — Zmiataj stąd! Albo zaraz go przywołam… już chyba nawet słyszę brzęczenie jego łańcuchów na korytarzu… — dodała, przyglądając się ze złośliwą satysfakcją, jak Irytek ogląda się za siebie, w kierunku wejścia do biblioteki.

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  120. Hukanie sowy za oknem, zderzanie się ze sobą drzew w melodyjnym szeleście, ledwo słyszalne drżenie szyby trącanej wiatrem. Cichy szmer, nagły szelest marszczonego materiału, pojedyncze zetknięcia bosych stóp z kamienną posadzką. Westchnięcie i cichutki pisk starej, zardzewiałej ramy łóżka. Wszystkie docierały do niego jak przez mgłę. Pochłonięty w śnie, ukojony działaniem eliksiru uspokajającego, leżał w bezruchu w szpitalnym łóżku. Tego mu było właśnie trzeba. Odpoczynku i spokoju.
    Rozcięta w jednym miejscu warga rozchyliła się, wpuszczając do płuc więcej świeżego powietrza. Lewa, mieniąca się fioletem powieka drgnęła, jakby pod nią toczyła się wciąż przejęta walka. Poprawdzie tak było, gdyż tej nocy w jego umyśle mąciły koszmary i nie potrafiło ich odpędzić nawet kojące lekarstwo. W pewnym momencie jego plecy przeszedł zauważalny dreszcz, a z ust wymsknęło się ciche westchnięcie. Gdy ciało próbowało mimowolnie uciec od przykrego snu i przechylić na drugą stronę, z jego gardła wydobyło się niekontrolowane syknięcie. Dopiero silne kłucie w boku wybudziło go z sennego, koszmarnego transu. Przed oczami zjawił mu się Ślizgoński mięśniak, który kilka razy wbił mu pięść w żebra, kończąc swoje zadanie na oślep atakując lico Gryfona. Ostrożnym ruchem dotknął swojego sinego policzka. Odnalazł tam pieczenie i lekką gulę. Powoli sprawdził później doskwierające oko, lecz zdawało się być w poprawnym stanie. Gorzej było z klatką piersiową, gdzie ból wciąż pulsował. Nie mniej jednak odetchnął, czując, że żyje. Był jednak kompletnie zdezorientowany. Nie wiedział jeszcze gdzie jest, ani co się z nim stało.
    Otworzył ciężkie powieki niepewnie i powoli, pierwszy raz odzyskał przytomność od ostatniej walki. Był środek nocy, a przynajmniej tak mu się zdawało, gdyż jedynie jasna, połyskująca tarcza wrzucała przez okno odrobinę światła, ukazując zarys strzelistego, renesansowego sklepienia. Ból wciąż pulsował, było mu niewygodnie, więc postanowił ostrożnie i powoli obrócić swe ciało na prawą stronę. Wtedy niespodziewanie napotkała go przeszkoda. Dosłownie sekundę później coś gruchnęło na podłogę, a przed oczami Gryfona przewinęła się jedynie kręcona czupryna. Czy on właśnie niechcący zrzucił Wynn z łóżka? I co właściwie Burkes robiła w jego łóżku? Złapał się za głowę, mając nadzieję, że nie nabawił się trwałej amnezji.
    - Wszystko okej? - zapytał, wyciągając w jej stronę dłoń, gdyż bolące żebro nie pozwalało mu na więcej. Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby i upadł z powrotem na pościel. Zamknął oczy w skupieniu i oddychał miarowo, by nie okazać żadnej oznaki bólu. Gdy przestał się wiercić, kłucie ustało. Dostrzegł teraz wyraźnie twarz podnoszącej się Wynn i złączył z nią swoje niezrozumiałe spojrzenie. - Wynn… ja… nic nie pamiętam - szepnął cicho i zamarł w wyczekiwaniu, na jakąkolwiek reakcję lub odpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
  121. Dopiero co oprzytomniał z dramatycznego snu, dopiero co wracały mu wspomnienia i układał w sobie tą skomplikowaną układankę, a Burkes dorzucała kolejno niezbyt pasujące elementy. Zaczęła wtedy płakać, a Olaf już w ogóle oniemiał, nie wiedząc co się dzieje. Według niego nie miała żadnego prawa być na niego zła. Nie oczekiwał od niej zupełnie nic za tą pomoc. Był samo decydującą o sobie, świadomą istotą i taka była jego decyzja. W końcu był Gryfonem, a ten gatunek wyróżnia się nieprzeciętną odwagą i przyjaźnią.
    Nieco przygniotła go tymi oskarżeniami i nie miał siły, by się z nią teraz wykłócać. Natomiast gdy zaczęła ściągać z niego kołdrę, bardzo ostrożnie przesunął wpierw swoje biodro, a później dopiero przechylił klatkę piersiową na bok, naśladując jej pozycję. Czuł się źle, bezradnie i słabo. Także psychicznie dotknęły go jej łzy, także nie mógł całkowicie zignorować jej wywodu. Myślał, że płacz spowodowało nierozładowane napięcie po traumatycznych zajściach, jednak nie mógł pozwolić na taki tor wydarzeń.
    - Zgubiliśmy nasze Patentowane Zaklęcia - szepnął jej nad uchem w nadziei, że zmiana tematu przyniesie lepszy nastrój. Łóżko było niewielkie, a leżeli na tyle blisko siebie, by jego oddech trącał delikatnie jej zakręcone włosy. Westchnął cicho, przyglądając się swoim dłoniom, bo tylko tyle mu pozostało, gdy dziewczyna tkwiła wciąż odwrócona do niego plecami. Tak naprawdę nie miał wcale zamiaru zmieniać całkowicie tematu i zaczynać sielankową rozmówkę o dowcipach. Nie mógł dopuścić jedynie do sytuacji, w której Wynn byłaby na niego zła za to, że jej pomógł. Bynajmniej on nie zamierzał poczuć się z tego powodu winny, nawet za cenę kilku siniaków.
    Obserwował teraz jej ramię i pulsującą na szyi tętnicę. Była tak drobną dziewczyną, że każdy jej przewód odznaczał się na cienkiej skórze. Niepewnie podniósł swoją dłoń i delikatnym przesunięciem pogłaskał jej ramię. Naprawdę nie chciał, by teraz się na niego obraziła. Przytrafił mu się zły sen, którego obrazy wciąż wracały mu przed oczy i wiedział, że nie zaśnie w przeciągu najbliższych minut.
    - Cały czas powtarzasz mi, że jestem coś wart, że nie powinienem się przejmować, ale kiedy naprawdę się staram, kiedy daję z siebie wszystko, to ty nazywasz mnie idiotą - podsumował i wtedy dopiero zdał sobie sprawę, jak niedorzeczna jest ta sytuacja. Dlatego zabrał swoją dłoń z jej ramienia i skulił, naciągając na siebie nieco więcej kołdry, którą ukradła mu towarzyszka. Nie mógł jednak podobnie do Burkes przekręcić się na drugą stronę, gdyż ból doskwierał mu wtedy bardziej odczuwalnie.

    OdpowiedzUsuń
  122. [Taaaak, Carla to niezłe ziółko, ale nie da się zaprzeczyć, że Ester to piękna istotka i po prostu musiałam użyć jej wizerunku.
    Pani Profesor Summers kocha gryfciów, chociaż stara się być odpowiedzialną stażystką i czasami wlepi jakiś szlaban, mimo że sama za czasów szkolnych lepsza nie była. Ale Wynn wygląda mi na takie żywe srebro kochane, więc dla niej może przymknęłaby oko. To co, wąteczek? :D]

    Claire

    OdpowiedzUsuń
  123. [Zawsze możemy sprawdzić, co się stanie jeżeli złapie ją na gorącym uczynku.
    Cześć, dziękuję za powitanie. Twoja panna jest naprawdę ciekawie skonstruowana i na pewno się z nią nie nudzisz. Chyba nikt nie może się z nią nudzić!:)]

    Evan

    OdpowiedzUsuń
  124. Słysząc jej monolog o bezpieczeństwie dla przyjaciół, przed oczami wyobraźni malował mu się obraz malutkiej, podskakującej Wynn. Później puścił wodzę fantazji i zilustrował jej buźkę w posturę jakiegoś kościstego skrzata, nawołującego wojowniczym gestem “Ja Cię obronię, Olafie Wood”. Całe szczęście rozsądek zatrzymał tę wizję gdzieś w środku tej głupkowatej głowy, objawiając się jedynie w przyjemnym, odrobinę zabawnym uśmiechu.
    Kiedy spytała, czy wyobraża sobie ją bez siebie u boku, coś lekko tknęło w środku chłopaka i bynajmniej nie było to pobolewające żebro. Poczuł się tak, jakby jakiś owad próbował wydostać się z jego żołądka. Być może błędnie odczytywał jej intencje, albo wciąż był pod wpływem działania uspokajającego eliksiru i nie potrafił racjonalnie pozbierać swoich myśli. Ten znaczący kontakt wzrokowy, jej uśmiech pojawiający się zaraz po tym, jak wspomniała o ich dwójce, powolnie interpretowane wszystkie jej żale i zmartwienia Olafem…
    Gdyby ktoś go spytał, to Olaf na pewno nie znalazłby żadnej odpowiedzi, ani logicznego uzasadnienia, dlatego zachował się tak, a nie inaczej.
    Byli tak blisko siebie, jak nigdy dotąd, owinięci jedną kołdrą, dzieląc się tą samą poduszką. Rozległe pomieszczenie nagle zmieniło swoje znaczenie z perspektywy tworzącej się między nimi swoistej, intymnej przestrzeni. Bliskość ich twarzy podkreślała także kołdra, którą Olaf naciągnął teraz na ich głowy, chowając tę dwójkę przed całym światem i tymi wszystkimi zmartwieniami szargającymi Wynn. Nagle żadne światło nie docierało przez ich oczy, jasne światło księżyca już nie podkreślało pomarańczowych piegów na Wynnkowym nosku.
    W tej ciemności jedynie można było wyczuć wzajemne oddechy. Jeden z nich, stopniowo wzrastający, należał do Olafa. Kilka chwil później znalazł się tuż przy ustach Wynn, delikatnie zmagając powietrzem jej wargi. Dosłownie sekundę później Olaf złożył na jej ustach niewinny i delikatny pocałunek, było to niemalże przelotne muśnięcie.

    [ ja oczywiście dzisiaj ledwo żyje, bo mimo wczorajszych szczerych chęci nie udało mi się zasnąć wcześnie :D Także trochę mam zmniejszone obroty, mam nadzieję, że zrozumiesz :D ]

    OdpowiedzUsuń
  125. [Raczej nie oszaleje, zresztą nie można całymi dniami przesiadywać w pomieszczeniach odkurzanych na świętego nigdy. A co do samego wątku… myślę, że można trochę połączyć te dwie rzeczy. W sensie tak, żeby mieli trochę czasu, by po prostu pogadać, ale też żeby w razie potrzeby dało się to pociągnąć w stronę czegoś na kształt małej wakacyjnej przygody (bo zakładam, że kombinujemy z czasem, gdy Wynn i Galen są poza szkołą, tak dla odmiany od szkolnych wątków). Mam zarysy dwóch pomysłów, które można by jakoś wykorzystać, ale zawsze możemy pójść w zupełnie inną stronę. Pierwszy jest taki, że w związku z jakimś ważnym wydarzeniem w świecie quidditcha i jego fanów, na Pokątnej i generalnie w jej okolicy zapanowałoby wielkie zamieszanie, a temat nie schodziłby z ust zarówno pracowników i stałych bywalców magicznej części Londynu, jak i tych odwiedzających ją tylko w interesach i na zakupy. Zakładam, że skoro Wynn nie lubi swojej miotły, to nie gra i nie jest jakoś szczególnie zainteresowana, a dla Galena, który uwielbia miotły jako magiczne przedmioty, ale nie jest zupełnie zainteresowany grą jako taką, cały ten zgiełk byłby pewnie zwyczajnie męczący po kilku dniach. Mogliby więc dojść do wniosku, że dla odmiany zrobią sobie wycieczkę do niemagicznego Londynu, bo przecież Mugole nie maja nic wspólnego z quidditchem. A drugi pomysł jest taki, że któreś z nich znalazłoby jakiś tajemniczy przedmiot z przeszłości i poświęciliby część wakacji na rozgrywanie do czego miał służyć. Daj znać, czy cokolwiek z tego nadaje się do wykorzystania.]

    Galen

    OdpowiedzUsuń
  126. Olaf pragnął, by ten moment nigdy się nie kończył i choć przy jego przyśpieszonym tętnie ta chwila zdawała się trwać wiecznie i nieskończenie. Najbardziej bał się jednak odsłonić dzielącą ich od świata grubą pierzynę, jak gdyby wpadające światło dzienne miało zabić tą urzekającą atmosferę. Kurczowo więc chwycił koniec kołdry i mocniej docisnął nad swoją głową, byle tylko do tego nie dopuścić.
    Pocałunek z Wynn był magiczny, lecz był to zupełnie inny wymiar czarów niż poprzednim razem. Nie działał na niego dziedziczony przez nią prastary urok Wili.
    Olaf milczał przez dłuższy moment, gdy odsunęła się od jego ust i wymówiła szeptem jego imię. Tak naprawdę to nie chciał przestawać i po chwili zamierzał znów zetknąć się z nią ustami i może nawet przytulić, by mogli w ciszy i tym kojącym ciepełku odpłynąć razem w objęcia morfeusza. Jednak to ja dodane zaraz za jego imieniem wzbudziło jego wątpliwości, czy oby na pewno pocałunek był najlepszym posunięciem. Koniec końców uspokoił się nieco wiedząc, że dziewczyna przestała płakać, także choć jeden z upragnionych celów udało mu się osiągnąć.
    Nie mniej jednak on także nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć. W głowie plątały mu się artykuły z Czarownicy, które czasem wertował jako ciekawe źródło zabawnych historii. W magazynie wiele listów od fanek i adekwatnych instrukcji, co uczynić w danych intymnych sytuacjach.
    Czy powinien wyznać jej miłość?
    Czy powinien pocałować ją jeszcze raz?
    A może powinien uciec i udawać, że nic się nie stało?

    Ciężko mu było jednak znaleźć w głowie pomocną radę na ich przypadek, gdyż żaden z dotychczas przesłanych listów nie odnosił się do podobnej sytuacji.
    Cóż, jego chłopięca intuicja sama pokierowała go dalej, podpowiadając, że najlepiej będzie udawać, że się umarło.
    I tak też uczynił. Postanowił się nie ruszać i nic nie mówić. Uznał, że potrzebuje jedynie kilku minut, by upozorować głęboki sen i zaczął chrapać. Zdradzało go jedynie głośne kołatanie serca i odrobinę znerwicowany oddech wypuszczany przez zaciśnięte usta.

    OdpowiedzUsuń
  127. Wygląd Olafa jeszcze przez najbliższe kilka dni zdradzał wyraźne symptomy powojenne. Kilku uczniów podpytywano go o wydarzenia sprzed kilku dni, a on nie omieszkał ze szczegółami opowiadać, jak to dokopał wściekłym Ślizgonom z siódmego roku. Tymi podkoloryzowanymi opowieściami zyskał sobie przychylność nowej paczki przyjaciół, z którymi szlajał się teraz po zamku.
    Od kiedy Wynn wypisano ze skrzydła szpitalnego, a stało się następnego ranka po ich namiętnej nocy, nie mieli żadnej okazji, by się spotkać. Olaf ostrożnie mijał miejsca, w których mógł na nią przypadkowo wpaść. Otaczał się nowymi znajomymi, grywał w gargulki, a gdy widział ją z balkonu urzędującą w pokoju wspólnym, ukrywał się z powrotem w sypialni. Przez minione dwa tygodnie nie potrafił skonfrontować się z nią w rozmowie o tamtej nocy.

    Na zajęciach z wróżbiastwa przydzielono wszystkim sześcioroczniakom zadanie, by wyhodować własne strzepojady, służące później do przygotowania specjalnej herbaty. Jak już wspomniałam, w danym czasie Olaf zaaprobowany był całkowicie kwitnącymi na nowo znajomościami i kompletnie zapomniał o tym obowiązku. Obudził się jak zwykle w ręką nocniku na dwa dni przed oddaniem rezultatów ich hodowli.
    Jednak Olaf pozostawał Olafem i nauczony doświadczeniami, znalazł oczywiście sposób na rozwiązanie tego problemu, choć niekoniecznie wiązało się to z wzięciem odpowiedzialności za swoją głupotę.
    Uważnie obserwując grafik zajęć w szklarni, wypatrzył lukę pomiędzy rezerwacjami i w tej wolnej od uczniów godzinie, zakradł się do środka z parą szczypców. Ku jego pokrzepieniu już po kilku minutach poszukiwania, na jednej z półek znalazł kolekcję czterech pięknych okazów strzepojadów, idealnie nadających się do zbioru. Na każdej z nich widniało wielkie W, co wedle oceny Gryfona, oznaczało skrót od słowa “wspólne”.
    Pierwszy z krzaków ogołocił z pędów w pośpiechu i miał już opuścić miejsce zbrodni, kiedy przy wyjściu trzymany w ręku bukiecik kwiatków zwiądł, rozkładając się jak bezprzegubowa ośmiornica na jego dłoni. Spanikowany wrócił do stanowiska i powycinał pośpiesznie kolejne łodyżki, jednakże sytuacja powtórzyła się i znowu posiadane w dłoni opadły fragmenty roślin na wszystkie strony. Pośpiesznie zerknął więc do książki, którą wcześniej ze sobą przytaszczył i dopiero po skrupulatnym przeczytaniu od deski do deski, z przedostatniej linijki można było wywnioskować, że roślina nie traci swoich właściwości przy podcięciu, jeżeli wcześniej zablokuje się wypływ jej soków. Za trzecim więc razem poskręcał łodyżki i dopiero wtedy uciął potrzebny mu składnik. Na nic jednak zdała się ta nieudolna praca, gdyż okazy z trzeciego krzaka rozwinęły swoje odcięte końcówki i również obumarły w kilka sekund, zmieniając kolor z czystej zieleni na brudną purpurę. Zrezygnowany Olaf jęknął wniebogłosy i ponownie przewertował lekturę.
    Gdyby jego opieszalstwu nie umknął drobny druczek na samym dole, prawdopodobnie uniknąłby każdej z tych trzech tragedii pozbawienia życia każdego z kwiatów. Niestety na to było już za późno. Sposób prawidłowego zbierania owoców przyswoił dopiero teraz, kiedy trzy z czterech krzaków kompletnie zdewastowane jego szkudną ręką, nie nadawały się do niczego. Zapisany tekst mówił, iż łodyżki należało szczelnie związać sznurkiem z dwóch stron przez podcięciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostała mu już jedna, ostatnia roślina, jego ostateczna szansa na być lub nie być. Tym razem naprawdę poczuł się zmotywowany, by nie schrzanić ostatniego podejścia.
      Od chwili, gdy przekroczył próg sali minęło dobre pół godziny, lecz w końcu udało mu się osiągnąć zamierzony cel. Dumnie dzierżył w dłoni bukiet kolorowych, połyskujących kwiatów, które zachowały swój pierwotny stan. Uśmiechnął się i pogratulował sam sobie w myślach: w szczególności przebiegłości i sprytu.
      Dziecięca radość jednak nie niosła go długo i została zaburzona niespodziewanym, dobiegającym z oddali melodyjnym pogwizdywaniem. Ewidentnie ktoś niezapowiedziany zbliżał się teraz do szklarni. W panice, chcąc jakoś uprzątnąć na szybko teren, zaczął kopać w doniczkę, by wróciła na swoje miejsce. Wtedy panicznym, mocniejszym ciosem wymierzył z impetem w podstawę i nie dość, że uszkodził mały palec u stopy, to jeszcze do tego rozbił gliniane naczynie w pół i ziemia wysypała się ze środka na wszystkie strony, robiąc jeszcze większy bajzel wokół niego. Chciał rzucić się do ucieczki, lecz wrażliwa, urażona stopa dała o sobie równie prędko znać.
      W chwili, kiedy radosna Wynn Burkes przekroczyła próg sali, Olaf zawył niczym wilk i swe przerażone oczy utkwił w otwierających się drzwiach.

      O a tutaj w linku wizualizacja, w jakim stanie zastała swe dzieciątka hodowane na potrzeby koła Zielarskiego https://zapodaj.net/images/67ddabf19e33f.jpg

      Usuń
  128. [To ja tylko daję znać, że podeślę rozpoczęcie. Chyba za wiele nie ma co wymyślać i ustalać. Przekonajmy się, cóż to będzie za szlaban... ;)]

    Evan H

    OdpowiedzUsuń
  129. Niestety Wynn była ostatnią osobą na liście, którą chciałby spotkać. No dobra, może przesadził, bo gdyby przyłapał go na tej wpadce Longbottom, to najpewniej Olaf skończyłby ten dzień w lochach, albo co gorsza, w bibliotece.
    Rozwścieczona dziewczyna podeszła do niego bliżej i zaczęła oglądać kącik zniszczenia zbudowany przez Olafa. Sam, gdy rozejrzał się wokół, zdał sobie sprawę ile bałganu przy tym narobił. Wszędzie leżały poucinane liście albo łodygi, obumarłe już z braku dostępu magicznego soku. Ów krzaki, które wcześniej poprzecinał niedbale, także zaczęły szybki proces więdnięcia. Do tego rozsypana ziemia, która stanowiła najbardziej problematyczny element do ogarnięcia zanim ktoś jeszcze pojawił się w szklarni.
    Skoro już zrobił ten cały raban, to nie zamierzał teraz zostawiać Wynn, wnioskując z jej słów, z jej własnymi roślinami.
    - Ale W jak wspóln… - zaczął swoje durne tłumaczenie i sam doszedł do jakże oczywistego wniosku, że była to także pierwsza litera jej imienia. Brudną dłonią klepnął się w czoło, zostawiając na twarzy ziemistego koloru kształt palców.
    Przemilczał dalszą wypowiedź, odłożył swoje kwiaty na stolik i ponurym krokiem podreptał do schowka. Chwycił za jedną z mioteł i wróciwszy do dziewczyny, zaczął powolne uprzątanie terenu. W pamięci miał też przeczytany wcześniej terminarz i zbliżające się popołudniowe zajęcia koła Zielarskiego. Tylko tego mu brakowało, żeby jakiś Ślizgon przyłapał go na kradzieży. Co prawda wyglądała na mocno rozdrażnioną, to nieźle mu się upiekło, skoro gotowa była sama po nim posprzątać.
    Olaf czasem czuł się, jakby Wynn mu za bardzo matkowała. Dlatego też pozwalał sobie na tak wiele, bo wiedział, że zawsze jakoś obronnie wyjdzie z sytuacji. Nie robił tego nigdy złośliwie, teraz na przykład czystym przypadkiem zdewastował jej krzaki, jednak gdyby to Olafa pracę spotkało takie nieposzanowanie, pewnie wyszedłby z siebie z tych nerwów i wykrzyczał wiele nienawistnych słów w jej stronę.
    Pomyślał teraz o ich wspólnym pocałunku. Zdecydował się na niego, bo myślał, że dziewczyna tego od niego oczekuje, ubierając ich relację w tak miłe słowa. Teraz znów dała mu foty, mimo, że nie rozmawiali przez ostatnie tygodnie. Wood po prostu pomyślał sobie, że przyjaciółka się w nim podkochuje.
    - Kompletnie zniszczyłem twój projekt - stwierdził, rzucając okiem na swoje dokonania. - Dlaczego się nie wściekasz? Nie chcesz mnie teraz zabić czy coś? - zapytał, zatrzymując na chwilę miotłę i ponad jej kołkiem zaczął wpatrywać się z zaciekawieniem w Burkes.

    OdpowiedzUsuń
  130. — Łamiesz mi serce, kwiatuszku — odparł, dłonią pocierając lewą stronę klatki piersiowej, jakby dla potwierdzenia wypowiedzianych przed chwilą słów. W gruncie rzeczy jednak odetchnął z ulgą, zdając sobie sprawę, że oto przed nim nie stoi kolejna kopia zapatrzonej w niego nastolatki. Było w tym coś na tyle orzeźwiającego, iż Louis mimowolnie doznał rozluźnienia spiętych dotąd mięśni ramion. Świadomość braku konfrontacji z zauroczoną nim dziewczyną napawała go swoistym spokojem. Domieszka krwi wili płynącą w jego żyłach nie czyniła go nadczłowiekiem, mimo wiążących się z pochodzeniem oczywistych, fizycznych atrybutów wciąż pozostawał jedynie zwyczajną mającą uczucia osobą o konkretnych graniach cierpliwości. Najwyraźniej jednak większość obdarzających go tęsknymi spojrzeniami dziewcząt nieszczególnie się z tym liczyła, swoją obecnością zajmując każdą przestrzeń, w jakiej pojawiał się Weasley. Były o poranku w pokoju wspólnym, gotowe życzyć mu miłego dnia, natykał się na nie, także później, w wielkiej sali, gdzie ze stanowczością godną pozazdroszczenia odprawiały każdego ucznia, pragnącego zająć miejsce przy półmisku pełnym dyniowych pasztecików. Na lekcjach służyły mu pomocą, w bibliotece użyczały swojego kałamarza, jeśli w jego akurat brakło atramentu, a wieczorami dopingowały, ilekroć oddawał się partyjce eksplodującego durnia. Ciągłe towarzystwo rozanielonych koleżanek bywało męczące, lecz jeśli Louis rzeczywiście odczuwał tym zmęczenie, nieczęsto dawał to po sobie poznać. Z ukrytej gdzieś głęboko grzeczności nie wybuchał, wyrażając targające nim emocje, i nie przeklinał wszystkich przedstawicielek płci pięknej, czasami po prostu nie zjawiał się na umówione spotkanie lub całkowicie celowo, przekonany o utkwionym w nim wzroku, muskał dłoń przypadkowej rówieśniczki. Rzecz jasna, czyniło to doskonale wyważoną dozą ostrożności, nie chcąc narazić się tym trzpiotkom, które nadal tak ochoczo spełniały jego małe zachcianki. — Wiesz, zawsze myślałem, że szkopuł tkwi w mojej inteligencji, wrodzonej charyzmie i błyskotliwości, a ta nieziemsko przystojna twarz jest tylko miłym dodatkiem. Natomiast ty raczysz tak naturalnie temu zaprzeczać. Zastanowię się, czy ci uwierzyć — dodał przekornie, z przyjemnością konstatując fakt, iż ktoś faktycznie mógł go traktować jak po prostu Louis Weasley’a.
    Zawsze kategoryzowano go w ramach tego ładnego chłopca, będącego synem tej pięknej francuskiej kobiety, niegdyś biorącej udział w Turnieju Trójmagicznym, oraz kolejnego rudego Weasley’a. Za to rzadko dostrzegano w nim niebywałą słabość do pakowania się w kłopoty czy niemałe umiejętności w grze w gargulki.
    — Ach, i nie przewracaj tak oczami. Odczuwam wtedy drobny dyskomfort, bo nie jestem pewny, czy właśnie nie odurzasz mnie swoim urokiem, każąc zaraz wyskoczyć z tej wieży. — Prawdopodobnie nie powinien poruszać tego tematu i otwarcie obnażać swojego niepokoju przed Wynn. Jednak doświadczenia z domu, gdzie jego matka kilkoma mrugnięciami sprawiała, iż ojciec zamieniał się w miękką kupkę, nie znającą pojęcia asertywności, kazały mu zachować przezorność. Chociaż fachowa literatura nadto go nie interesowała i swoją wiedzę czerpał prawie wyłącznie z własnych spostrzeżeń, był przeświadczony o tym, że kobiece wile, niezależnie od stopnia pochodzenia, dysponowały znacznie niebezpieczniejszym arsenałem magicznym niż ich męskie odpowiedniki. Wszakże Louis zamrugawszy często w zamian otrzymywał raptem nieśmiały chichot i widok pokrytych rumieńcem policzków. Musiał postarać się bardziej, by obdarzano go czymś więcej. Toteż lawirował pomiędzy herbaciarnią u Pani Puddifoot, u której zasługiwał już na potężny rabat, wyjątkowo urokliwym miejscem nad jeziorem, i wieżą astronomiczną. Ta ostatnia z rozciągającą się z niej nocną scenerią nieba oczarowywała każdego. Nawet takie zołzy jak Wynn, co skwitował cichym parsknięciem pod nosem.
    — Pięknie tu, prawda? — zapytał, podążając za jej wzrokiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I pozornie urzeczony krajobrazem, podążył w kierunku metalowej balustrady, po czym obróciwszy się na pięcie, swobodnie się o nią oparł, skupiając się na swojej towarzyszce. — Co ci chodzi po głowie? — zagaił, kuknąwszy krótko w jej stronę z uniesioną brwią w niemym pytaniu. — Niech zgadnę. Wyobrażasz sobie zapewne, jakby to było przeżyć na tej wieży swój pierwszy pocałunek z kimś tak przystojnym jak Louis Weasley. Nie? Planujesz donieść na mnie Longbottomowi? Nie? Zamiast tego knujesz, jaką klątwą powinnaś mnie przekląć, bym w końcu się zamknął? Też nie? — Chyba polubił ją prowokować. Niby głęboko zadumany, popukał się palcem wskazującym w czoło, by za moment, przeciąć nim wysoko powietrze. — Wiem, chcesz mnie lepiej poznać! Zagrajmy zatem w… dziesięć pytań. Ja zaczynam! Jakie to uczucie patrzeć na wszystkich z dołu?
      Uśmiechnął się krzywo, wskazując pustkę wokół siebie, z nadzieją, że Wynn podejdzie bliżej.

      po prostu Louis

      Usuń
  131. Emerson nie miała nawet co się starać – o ciszy już dawno mogły zapomnieć, bo pojawienie się Irytka i tak wywołało hałas nie z tej ziemi. Może zachowałaby większy spokój, gdyby ograniczył się jedynie do wylania im na włosy atramentu… Ale nie, musiał porozrzucać dookoła wyjące książki, które pobudziłby nawet umarłych. Emerson nie znosiła tego okropnego poltergeista i chętnie sobie na niego pokrzyczała, skoro to już i tak nie robiło większej różnicy. Miała tylko nadzieję, że potraktował jej groźby bardzo poważne… Jeśli panna Bones dowie się, że pisną komuś choć słówko, mógł być pewny, że dotrzyma słowa i pójdzie prosto do Krwawego Barona.
    — Daj spokój, już i tak wiadomo, że mamy przechlapane… — mruknęła, schylając się pośpiesznie po ostatnią książkę, którą wepchnęła do góry nogami na najbliższą półkę. Następnie odgarnęła z twarzy zapaćkany kosmyk włosów, zerkając na Wynn. — Tak, mam wszystko. Lepiej nie traćmy już czasu i po prostu stąd spadajmy — przestąpiła z nogi na nogę, sprawdzając czy na pewno ma ze sobą swoją różdżkę. — Dobry pomysł… przy okazji zmyjemy sobie z twarzy atrament… — mruknęła, zgadzając się na podróż do łazienki. Pewnie i tak nie miały większego wyboru. Nie mówiąc nic więcej, Emerson ruszyła pośpiesznie za Wynn. Przeskoczyły barierki i w mgnieniu oka wylądowały przy głównym wejściu do biblioteki. Panna Bones obserwowała w ciszy, jak Gryfonka wystawia głowę za drzwi, sprawdzając czy nikt nie nadchodzi. Jednak sekundy mijały, a one wciąż stały w miejscu… W końcu sama uchyliła mocniej drzwi, również wyglądając na zewnątrz. — Zdaje się, że możemy iść… chodź, ten złośliwy duch może zaraz tu wrócić — dodała szeptem. Wyskoczyła na korytarz jako pierwsza, od razu przysuwając się do ściany. Tam było najwięcej cienia. Nie wyjmowała nawet różdżki. Do toalety nie było daleko… poczekała na Wynn, aż do niej dołączy… i wtedy usłyszała coś, co w pierwszej chwili zmroziło jej krew w żyłach. Odgłos szybko zbliżających się kroków… i tym razem to nie mógł być żaden duch, bo duchy nie nosiły ze sobą śmierdzących lamp oliwnych. — W nogi! — rzuciła cicho w kierunku Gryfonki, ruszając biegiem przed siebie. Dobrze, że nadal miały na sobie te medaliony – dzięki temu mogły poruszać się sprintem i nie martwić się, że ktoś je usłyszy. Pytanie tylko jak długo będą mogły z nich jeszcze korzystać…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  132. – Musi być podzielone, żeby rodzaje oczu się nie pomieszały – odpowiedział na jej pytanie. – Żeby się nie okazało, że później ktoś wrzuci do wywaru oko tentakuli, a powinien był wziąć traszki.
    Nie przyszłoby mu na myśl skojarzenie z herbatami, ale jak spojrzał na pudełko z tej perspektywy, nieprzyjemny dreszcz przeszedł go po karku. Były przecież takie rodzaje herbaty, które zaparzało się ze składników przypominających mała kule, chyba jaśminowe: zamajaczyło mu w głowie, a już na pewno kwiatowe. Po zalaniu wrzątkiem okrąg się rozwijał i zakwitał, dając tym samym smak. Ktoś makabryczny mógłby spróbować zrobić to samo, tyle że z zakonserwowanymi oczami.
    Aż się wzdrygnął, stanowczo lepiej nie prowadzić takich dywagacji. Stracił przez nie czujność, pogrążony w myślach, i nie przeczuł, że coś dziwnego się święci, gdy najpierw Wynn podejrzanie kaszlała, a potem gwałtownie się schyliła i wstała. Mógł tylko spoglądać, jak większość ingredientów ląduje na podłodze – wraz z pojemnikiem zresztą. W przebłysku szybkiej reakcji wyciągnął rękę, by złapać spadający przedmiot, ale udało mu się głównie schwycić powietrze; przynajmniej jeden składnik zdążył uratować przed upadkiem, ale to pomogło – jeśli w ogóle! – bardziej na samopoczucie niż realne utrzymanie porządku.
    Więc stał tam jak ostatni idiota, z okiem akromantuli w jednej ręce, a w drugiej z różdżką, którą zdążył wyciągnąć. Na pewno, na pewno nie był zadowolony.
    – Dlaczego to zrobiłaś, Wynn? – zapytał ze spokojem, ale nie był to spokój tego typu, którym rozpoczął całe ich spotkanie. Raczej: zachowanie zimnej krwi. Zwykle bywał chłodny, teraz lodowaty. – Trzeba to pozbierać i sprawdzić, czy wszystkie nadają się do ponownego wykorzystania.
    Nawet jeśli coś mu mówiło, że wypadek był ukartowany i Wynn, która zapewne będzie za chwilę zgrywała niewiniątko, się z niego cieszy, to przecież istniała szansa, że to naprawdę było nieprzewidziane i przypadkowe. Mimo wszystko – mogło przynieść straty szkolnym zbiorom. O ile nie zamierzał karać domu dziewczyny utratą punktów, o tyle wiedział, że jeśli wiele z oczu nie będzie już zdatnymi do wykorzystania, będzie trzeba to odpracować. Nie wyśle jej oczywiście do wydłubywania części ciała potworom, ale były także ingredienty innego rodzaju – zaopiekowanie się roślinami wydawało się zdatnym zamiennikiem.
    Ale najpierw… Machnął różdżkę.
    – Accio oko, którym bawiła się Wynn Burkes – powiedział, wybierając wariant zaklęcia werbalnego.
    Wolał na głos wypowiedzieć, co przywołuje, dobierając przy tym precyzyjnie słowa. Nie chciał, by się okazało, że magią wyrwie z twarzy Wynn gałkę. Nic się nie zadziało, nic nie przyfrunęło do niego. Tylko różdżka nieprzyjemnie zawibrowała, co jednak powiedziało Edgarowi więcej, niż mogło się zdawać.
    – Wynn, zwykły przedmiot nie byłby nieprzywołalny. Co to w takim razie jest? Coś czarnomagicznego?
    Cóż, tak się często składało, że artefakty związane z czarną magią miały na sobie blokadę. Nie tylko oczywiście, ale również one. Zwykle od razu by tego nie podejrzewał, ale przecież wiedział, z czego Burkesowie od lat słyną. Córka właścicieli sklepu na pewno ma większy dostęp do niektórych przedmiotów niż jej rówieśnicy.

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  133. Olaf opadł bezwiednie na posadzkę. Całe szczęście, że Wynn podbierała wcześniej ziemię, bo pewnie tarzałby się w niej jak chomik. Jedynie kilka ziaren piachu wpadło w jego włosy, gdy z radości wymachiwał rękami i nogami. Wył przy tym ze szczęścia, a twarz jego odzwierciedlała czystą dziecięcą beztroskę. Po chwili, gdy zorientował się, że Burkes patrzy na niego jak na szaleńca, wygramolił się na kolana i podpełzł do niej w ów pozycji i przycisnął mocno do siebie.
    - OCH WYNN - jęknął, czując, jak wszystkie lęki i obawy wyleciały z niego momentalnie. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - rzekł do niej, podnosząc swoje oczy na jej twarz. Błękitne tęczówki błyszczały teraz z rozczulenia, lecz ledwo możne było dostrzec przy charakterystycznym dla Olafa uśmiechu, który tak marszczył powieki, że ledwo można było dostrzec jego ślepia. Biorąc głębszy oddech, podniósł się do góry. Dziewczyna przed chwilą była na niego koszmarnie zła, musiał wyjaśnić więc swoją gwałtowną reakcję. Przysiadł więc tyłkiem na ławce.
    - Myślałem, że się we mnie zakochałaś - przyznał, spuszczając teraz wzrok na swoje buty Wymachiwał nogami beztrosko, lecz był lekko zdenerwowany, że sam znów wrócił do tego wątku. Jednak sprawy między nimi musiały zostać wyklarowane. - Kiedy tak mówiłaś o sobie i o mnie… Ja to chyba źle zrozumiałem i pomyślałem, że chcesz być moją dziewczyną - patrzył to na dziewczynę, to na swoje przeplatane palce. - Sam nie wiedziałem, czy tego chcę, ale poczułem, że tego właśnie oczekujesz i… poniosło mnie - jęknął, uśmiechając się krzywym grymasem.
    Skulił teraz odrobinę swą głowę i zerknął na nią niepewnie z dołu.
    Wynn znała Olafa i jego zupełnie świeże podejście do tych spraw. Niczym nowym było kolejne nieporozumienie w jego życiu. Było mu teraz wstyd, że w ogóle mógł tak pomyśleć o swoim skrzacie, ale w głównej mierze powinien obwinić swoje hormony i tą dziwną, momentami panująca nad nim chęć uniknięcia samotności.

    Olafik

    OdpowiedzUsuń
  134. [Wystarczył wizerunek, żebym się uśmiechnęła. Świetnie dobrany. Ona jest tak słodko-gorzka, że od razu łapie za serducho. Nie mam niestety pomysłu na wątek, bo mam wrażenie, że Yaxley ze swoją gburowarością całkowicie się z nią gryzie, chlip.]

    Yaxley

    OdpowiedzUsuń
  135. [O rany, kocham ten wizerunek! (No przecież, rudy to królowa kolorów.)
    Jej, dziękuję za miłe słowa o Lucy, no i za przywitanie, oczywiście! Mam nadzieję, że będzie nam dane zostać tu na dłużej, no i jeśli masz ochotę, to zapraszam do siebie. :)]

    Lucy Weasley

    OdpowiedzUsuń
  136. Cytrynowe dropsy, zawsze potrafiły uratować sytuację, nawet tą najbardziej beznadziejną, dlatego ich kwaśny smak od razu nieco poprawił Wardowi humor oraz pozwolił nieco złagodzić uczucie głodu, po czym chwycił karmelowego batonika. Cholera nawet nie sądził, że zaraz po przebudzeniu będzie miał ochotę zjeść dosłownie wszystko, co zdołał objąć jego wzrok. Nie chciał jednak przesadzać, dlatego zaprzestał na batoniku oraz kilku dropsach, po czym objął Wynn ramieniem i na moment schował twarz w jej włosach.
    — Wszelakie nieprzyzwoitości dotyczą jedynie mojej dziewczyny — zaśmiał się Krukon, po czym uchylił powieki i parsknął nieco mocniejszym śmiechem, gdy usłyszał wzmiankę o trzech magicznych świnkach. Teraz żałował, że naprawdę spał tak długo i zupełnie nic do niego nie docierało. Wynn momentami można było pozazdrościć dość bujnej wyobraźni.
    — Ratowanie świnek przed złym wilkołakiem, brzmi dość interesująco — skwitował Victor, po czym naciągnął nieco mocniej okrywający ich materiał pościeli. Victor miał wrażenie, że robi się coraz chłodniej. — Niestety nic nie słyszałem, dlatego możesz mi opowiedzieć tą bajkę raz jeszcze. Chętnie wysłucham — dodał, mówiąc w pełni poważnie, a na jego twarzy cały czas malowało się głębokie rozbawienie. — W końcu niezbyt często mam okazję usłyszeć z twych ust barwne, bajkowe opowieści.
    Victor czuł jak z każdą chwilą jego zmęczenie się pogłębia. Nie chciał już myśleć o felernym eliksirze, zemście na prowodyrze całego wydarzenia. Chciał po prostu odpocząć i jak najszybciej wrócić na boisko oraz przede wszystkim nadrobić powstałe zaległości w uczniowskich obowiązkach. Miał nadzieję, że ktoś w ogóle posiadał jakiekolwiek notatki z lekcji, którymi zechce się z nim podzielić. Inaczej będzie musiał chyba prosić nauczycieli o pomoc, zostając po zajęciach na dodatkowe lekcje, co wcale nie było aż tak głupim pomysłem.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  137. [O, i taki pomysł mi pasuje! Eliksiry są ogromną pasją Lucy, więc poziomem wybiega daleko ponad swój program nauczania, więc składniki do eksperymentów chętnie przyjmie!
    + Bardzo dziękuję za komentarz pod notką! Mnie również Gail szalenie przypadła do gustu, dosłownie pokochałam ją od pierwszego zdania o niej, zanim jeszcze nadałam jej jakieś imię. :D Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze rozwiać wątpliwości co do tego, jaka odpowiedź padła z ust Lucy! (A ten jej kolor włosów to moje ogromne marzenie.)

    PS Może Wynn i Lucy poznałaby ze sobą właśnie Gail? Ona znajomych to ma chyba wszędzie, wystarczy, że Weasley rzuci potrzebuję tego i tego i nie mam pojęcia, gdzie szukać, na co Gail, rycersko: ja to załatwię! :D]

    Lucy Weasley

    OdpowiedzUsuń
  138. [No czeeeść! <3 To jak, piszemy wątek Wynn/Lucy, czy wolisz kombinować coś z Gail? :D (Dziewczyny się o to nie pobiją, ręczę za obie!)]

    Gail Rivers

    OdpowiedzUsuń
  139. Średnio wierzył w jej przeprosiny, bo wciąż uważał, że zdarzenie – i zderzenie zarazem! – nie miało w sobie wiele z przypadkowości. Nie skomentował jednak tych słów i tylko z piersi wyrwało mu się ciche westchnięcie, nie po raz pierwszy zresztą. Aż z niedowierzaniem pomyślał, że przed chwilą byli kilka pięter wyżej i sprawa mogła się zakończyć tak szybko, jak się rozpoczęła – wystarczyło, by Wynn bez kręcenia przyznała, co trzyma w ręce. Stało się jednak tak, że z jednej kwestii rozpoczęła się następna i nie dość, że problem oka nie został rozwiązany, to teraz na ziemi wylądowały składniki do eliksirów, które mogły się nieodwracalnie zniszczyć.
    Nie był to oczywiście największy problem – to znaczy: w Hogwarcie codziennie zdarzały się większe tragedie. Ale skoro sytuacja była dynamiczna i tak prędko wszystko ewoluowało, to kto wie, co za chwilę się wydarzy.
    – Przedmiot, który jest…? – podpowiedział, gdy Wynn zaczęła wypowiedź, ale albo się zacięła, albo z jakiegoś powodu jej zaniechała.
    Zdziwił się niepomiernie, kiedy Wynn znowu zaczęła się w niego wpatrywać i natychmiastowo powróciło podejrzenie, że próbuje go zahipnotyzować. To, na co się zdecydowała, było chyba nawet gorsze, bo zaczęła go głaskać po dłoni. Byłby się zadławił, gdyby właśnie jadł – nie ze względu na dotyk sam w sobie, lecz raczej: niespodziewany obrót sytuacji. Wielu jej kroków nie przewidział, tego, że będzie nurkowała na podłogę, by pochwycić swoją zabaweczkę i tego, że głową znokautuje pudło z ingrediencjami, ale jej teraźniejsze zachowanie było tak dziwaczne, że na chwilę odjęło mu mowę.
    Na chwilę.
    – Co ty robisz? – zapytał szorstko, zabierając rękę z jej zasięgu.
    Może to jednak technika hipnozy, jakaś nowa, kiedyś machało się zegarkiem albo innym wisiorkiem przed oczami pacjenta i kazało się podążać wzrokiem, teraz być może skóra przy skórze to poważana metoda. Najgorsze było to, że usta mu się wykrzywiły w uśmiechu – czy też może tylko jego parodii – ale niestety nie ze względu na przyjemność płynącą z dotyku, bo ta była wątpliwa. Załaskotało jednak.
    Leciutko, tak jak leciutkie było odrętwienie, w które popadł. Stał tylko i przyglądał się Wynn, która pochyliła się nad rozsypanymi składnikami. To niesamowite, przemknęło mu przez myśl, to fakt, że chyba każde włosy świecą się w promieniach słonecznych, ale tutaj ani słońca, ani nawet dobrego światła, bo choć oczywiście nie znajdowali się w mroku, to w przygaszeniu. A mimo to, miał wrażenie, jej rudawa czupryna błyszczała, kiedy dziewczyna tak zgrabnie i gorliwie sprzątała uczyniony przez siebie bałagan. Ech, może był niesprawiedliwy w pochopnym osądzie i to wszystko było rzeczywistym przypadkiem, może też te myśli o szlabanie były wyjątkowo parszywe i dobrze, że jeszcze nie zostały wcielone w życie. Każdemu może się zdarzyć. Przecież tak ładnie patrzyła, uczciwie i z mocą, dlaczego by posądzać ją o niegodziwe intencje? Czy takie oczy mogły kłamać?
    Oczy.
    Oczy!, właśnie, oko! To jedno konkretne, co się z nim działo? Nie dokończyła w końcu.
    – Wynn, oko. To przedmioty, który jest CZYM?

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  140. Victor cały czas z uniesioną brwią ku górze, spoglądał na Wynn, uważnie przy tym wysłuchując jej opowieści. Resztkami sił powstrzymywał się przed donośnym śmiechem, który mógł sprowadzić im na głowę pielęgniarkę, ewentualnie któregoś z nauczycieli, który mógł być w pobliżu, a tego przecież nie chcieli. Gryfonka poza swą porywczością była posiadaczką również niezwykle bujnej wyobraźni, co trzeba było przyznać. Victor przetarł twarz dłońmi, cały czas się przy tym uśmiechając. Niezależnie od sytuacji, Wynn zawsze była w stanie poprawić mu humor, choć momentami mogła być tego kompletnie nieświadoma.
    — Fajnie było uratować trzy magiczne świnki wraz ze skrzatem Wynn — zaśmiał się, a uśmiech na jego twarzy się powiększył. Chwycił cytrynowego dropsa, którego wpakował sobie do ust i cicho westchnął. Miał ochotę już stąd uciec i wrócić do swojego łóżka w dormitorium, w którym czuł się dwa razy lepiej. — Mam nadzieję, że poznam więcej ich przygód — dodał i poruszył przy tym zabawnie brwiami, jednak mówił w pełni poważnie. — Może spiszemy ich przygody i wypuścimy w świat papierowe opowieści, zbijając na tym prawdziwą fortunę oraz zyskując światową sławę. Będziemy gwiazdami pisarskiego świata.
    Victor poprawił się nieco na poduszce, po czym rozbawiony własną wizją, zaśmiał się nieco głośniej. Zerknął odruchowo w stronę wielkich drzwi skrzydła i upewniwszy się, że ciche szmery nie były efektem czyjejś obecności, przymknął powieki, starając się nieco odprężyć. Nie chciał zbyt szybko rezygnować z towarzystwa Wynn, zwłaszcza, że nie lubił siedzieć sam w Skrzydle, co zwykle podkreślał, gdy tylko w nim lądował.
    — Wybacz jeśli zasnę, bo choć spałem kilka dni, to nadal mi mało — wymamrotał pod nosem Ward, gdy poczuł, że ogarniająca go senność staje się coraz bardziej silniejsza i zbyt długo nie będzie w stanie stawiać jej większego oporu, co akurat nie powinno ich dziwić. W końcu organizm Victora był wystawiony na naprawdę poważną próbę przetrwania.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  141. – Jak to: czego potrzebuję? – zapytał ze zdziwieniem. – Przecież umawialiśmy się listownie!
    Aż z ledwością się powstrzymał, by się jednak nie obrócić i nie stanąć twarzą w twarz z mistyczną istotą, która jednak po odezwaniu się nie brzmiała już tak mistycznie – składnia nie taka, a i sznapsbaryton zamiast dostojnego głosu. Jeszcze chwila, a Ethan zacznie myśleć, że rozmawia z jakąś zapijaczoną mordą, która dzięki ulicznemu sprytowi, a nie dzięki poznaniu tajników magii, zyskała dostęp do niektórych podejrzanych przedmiotów. Może szmugler jaki, kto wie, zresztą pytanie, czy czegokolwiek się nie kupi, będzie to działało. Historia znała niejeden tragiczny przypadek, w którym czarodziej zginął przez świeżo zakupioną rzecz, która okazywała się czymś innym niż pierwotnie się myślało.
    Wiedział, że nie jest jedynym klientem, nie mogło być przecież tak, że ktoś specjalnie dla niego zdecydowałby się zdobyć i odsprzedać jakiś artefakt. Nie spodziewał się jednak, że to będzie obwoźny sklep, ha!, jeszcze wesołych dzwoneczków brakowało i obwieszczenia, że oto tutaj można nabyć coś ciekawego. Z kim on w końcu rozmawiał – zwykłą handlarą czy potężnym stworzeniem, mającym w swym posiadaniu niezwykłe i niebezpieczne przedmioty?
    – Samowygrywająca talia. Do gier wistowych. Czarodziejskich.
    Na usta cisnęła mu się co prawda uwaga, że nie widzi tutaj ustawiającej się kolejki, ale zgryzł ją w zębach – tak jak i inne żarciki, którymi mógłby rzucać. Potrafił jednak zachować powagę, kiedy okoliczności tego od niego wymagały. Doświadczenie zaś podpowiadało, że teraz nadeszła taka konieczność; być może siedząca za nim istota nie była groźna, a być może wysoce złowroga. Dopóki nie miał pewności, dopóty lepiej było założyć opcję drugą. Sam zresztą dostęp do czarnomagicznych źródeł był znaczący. Byle kto go nie uzyskiwał.
    Pracownik pubu – pomocnik Aberfortha Dumbledore’a – łypał na nich zza baru. Najwyraźniej powoli niecierpliwiła go bezużyteczna z perspektywy zysków obecność tej dwójki. Ethan niczego nie zamówił i jak na razie nie miał takiego zamiaru. Liczył na to, że transakcji dokona bardzo szybko i opuści przybytek zanim ktokolwiek zdąży mu zwrócić uwagę.
    Czasu zresztą miał niewiele, bo umówił się na konkretną godzinę, by rozegrać grę, a jeszcze czekało go zadanie odnalezienia odpowiedniego partnera bądź partnerki. Gry wistowe miały to do siebie, że zwykle rozgrywało się je w parach. Najlepiej na świecie szło mu w duecie z siostrą, bo raz, że Leah była świetna w różnych karciankach, dwa, że przez siedemnaście lat zdążyli się nie najgorzej zgrać. Problem w tym, że niechętnie była nastawiona na część działań Ethana, więc nawet nie śmiał jej prosić o dzisiejsze towarzystwo.

    Evan Rosenberg

    OdpowiedzUsuń
  142. Zmarszczył czoło, jakby to miało mu pomóc w dosłyszeniu wymruczanych słów, a kiedy wreszcie ich sens dotarł do jego umysłu, aż przewrócił oczami z niedowierzaniem. Przecież nikt nie kazał zapamiętywać każdego listu, ale przecież umówiła się tutaj z konkretną osobą – co, zabrała ze sobą przenośny kramik, żeby można powybierać potrzebne przedmioty?
    Nie zdążył nawet tego skomentować, bo sprzedawca poderwał się z miejsca, najwidoczniej mając zasady tajności – które, nie ma co ukrywać, i tak nie były utrzymane w najwyższym porządku – w swoim długim nosie. Ethan nie dostrzegł oczywiście nosa istoty, bo ten skryty był w cieniu kaptura, więc długość sam sobie dopowiedział; pasowało mu to do kontekstu, po prostu, z jakiegoś powodu.
    Przysunął do siebie karty, choć oczywiście każdy jego ruch był pilnowany. Nie miał nieuczciwych zamiarów, zamierzał tylko sprawdzić rzetelność drugiej strony – naprawdę wolałby uniknąć sytuacji, w której już na karcianym spotkaniu okazuje się, że niedawno zakupiona talia jest jedną wielką blagą i zamiast pomóc sobie we zwycięstwie, tylko szkodzi. Nie zdążył jednak uważnie się przyjrzeć, bo MISTYCZNA ISTOTA – która z każdą mijającą chwilą traciła swój mistycyzm, szczególnie gdy w tak krótkim czasie wywarkiwała cenę produktu – to uniemożliwiała.
    Apogeum utraty dostojeństwa nadeszło chwilę później: zamieszanie, przechodzący człowiek, kaptur spada i ukazuje się… twarz Wynn Burkes. Ethan aż zamrugał z niedowierzania, nie bardzo wiedząc, jak powinien na to zareagować. Jeszcze chwilę planował się targować – nawet nie o to chodziło, że cena była zbyt wysoka jak na jego kieszeń, ale wiedział, że w takim towarzystwie targowanie jest wręcz musem, żeby pokazać siebie i twardy charakter. Teraz jednak cała ta talia chwilowo poszła w niepamięć. Na chwilę.
    Oczywiście, że kojarzył Burkes, trudno był nie; choć osobiście do czynienia nie miał z nią nigdy. Pewnie przynajmniej raz w życiu udało im się zamienić kilka bardziej prywatnych słów, ale pod bardziej prywatnych miał na myśli coś więcej niż cześć czy przepraszam, chciałbym przejść, możesz się przesunąć? albo tak, podam ci książkę Z NAJWYŻSZEJ PÓŁKI, nie ma sprawy, dla mnie sięgnąć tam to żaden kłopot, ale o wiele mniej niż pogawędki o wspólnych znajomych, pasjach czy przeszłym i przyszłym życiu. Nie spodziewał się jednak, że to ona skrywa się pod przebraniem, bo dlaczego by miał?! Przez chwilę podejrzewał nawet, że to głupi dowcip, ale odrzucił tę myśl. Nazwisko niebyle jakie, jeśli chodzi o kontekst czarnomagicznych artefaktów w szczególności, mogła mieć dostęp do różnych.
    Postanowił jednak chwilowo udawać, że nie wie, z kim ma do czynienia.
    – Marnuję czas? – zapytał leniwie, usta wyginając w kpiącym uśmiechu. – A do czego ci tak śpieszno, do zabawek? Swoją drogą: nie jesteś przypadkiem za młoda na Hogsmeade? Uczniowie poniżej trzeciej klasy nie mogą odwiedzać wioski; Macmillan chyba nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że jego młoda podopieczna łamie regulamin.
    Chciał jednak te karty, więc wyciągnął mieszek z pieniędzmi. Zabrzęczał nimi tylko, bez wyciągania poszczególnych monet.
    – Słuchaj – powiedział, spoglądając na zniecierpliwionego barmana, który chyba zdecydował się ruszyć w ich stronę. – Może wyjdziemy na zewnątrz? Tam pokażesz mi karty; chyba nie sądzisz, że miałbym kupić je w ciemno!
    Miał nadzieję, że Wynn albo potrzebuje kasy, albo jednak ma jeszcze trochę chęci – może ciekawości? – by wytrzymać przeciągającą się transakcję. W końcu jemu na talii zależało. Wstał więc od razu, mając nadzieję, że oboje skierują się ku wyjściu.

    Etka Rosenblumka

    OdpowiedzUsuń
  143. Skąd miał wiedzieć, że miała w sobie krew wili? Poza urokiem, który roztaczała, nie wpływało to w sposób znaczący na wygląd – nie miała, dajmy na to, wyrastających z głowy rogów. Czar miał też to do siebie, że w chwili działania niemożliwe stawało się jego rozpoznanie, jeśli wcześniej wiedza o nim nie znalazła się w umyśle. Może później, kiedy emocje opadały, po analizie zjawiska dało się dociec, z czym człowiek miał do czynienia – ale na to było zdecydowanie za wcześnie. Nie pomogło też to, że Edgar, choć bez wątpienia podatny, nie zareagował w sposób ekstremalny. Teoretycznie więc mogło się to zdarzyć bez pomocy pewnych dodatkowych okoliczności; w końcu nawet tak zasadniczy i w wielu aspektach mało uczuciowy człowiek mógł odczuć chwilową słabość do właściwie kogokolwiek. Więc łatwo się pomylić: żeby wiedzieć, że to urok wili, musiałaby to powiedzieć.
    – Nie pytam o to dla satysfakcji własnej – wyjaśnił. – Po prostu, jak dobrze wiesz, ten przedmiot może być niebezpieczny. Więc?
    Wynn, praktycznie wychowana na Nokturnie, na pewno miała wprawę z posługiwaniu się przedmiotami z zakresu czarnej magii, ale i ona mogła poddać się ich ułudzie. Z pewnymi kwestiami, uważał Edgar, lepiej zbytnio nie igrać. Tak więc oko, które traktowała z taką nonszalancją, mogło – ale oczywiści nie musiało, nawet nie wiedział, czym ono konkretnie jest – obrócić się przeciwko swojej właścicielce. Poza tym nie miał pewności, co do jej poczucia etyki – to, że jej mogła stać się krzywda, to jedno, ale druga sprawa, iż celowo bądź tylko ze względu na niefrasobliwość ucierpieć mogli inni.
    Na razie najmocniej dostało się oczywiście Wynn. Edgar aż szerzej otworzył oczy, kiedy zobaczył, jak dziewczyna huknęła na posadzkę. Musiało być bolesne, ale potłuczone ciało i siniaki to najlepsze, co w takim wypadku mogło się stać. Niestety – krew zwiastowała coś innego.
    – Wynn, w takim stanie nie będziesz niczego negocjowała – powiedział z niedowierzaniem w głosie.
    Co jej odbiło, żeby z rozbitą głową wciąż zajmować się jakimś okiem… Dobrze, prawda była taka, że ono także wciąż zaprzątało myśli Edgara, ale przecież wiedział, że w tym konkretnym momencie powinien mieć nieco inne priorytety. Podszedł do dziewczyny i przykucnął, żeby spojrzeć bliżej na tył jej głowy. Nie dostrzegł za wiele, bo zasłoniła go rękawem.
    – Lepiej to zostaw, chodzisz cały dzień w tym ubraniu – poradził, myśląc o bakteriach.
    Zaklęciem przywołał ręcznik znajdujący się w składziku i transmutował go w gazę, którą – kolejnym czarem – szybko zdezynfekował. Zwinął ją nieco, by stała się grubsza i podsunął Wynn.
    – Lepiej to przyłóż – powiedział. – Nie umiem ocenić, jak głębokie jest to rozcięcie, więc nie wiem też, jaką moc dobrać zaklęciu. Może lepiej nie ryzykować i udać się do Skrzydła Szpitalnego? A potem – nie powstrzymał się – wyjaśnisz, czym jest to oko.
    Przyczyna całego zamieszania.

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  144. Uważnie wpatrywał się w nią, nie mówiąc nic. Była jeszcze bledsza niż zazwyczaj, a jedyny żywszy kolor znajdujący się niedaleko jej twarzy, był czerwienią krwi, którą gaza zaczynała szybko przesiąkać. Nie wyglądało to dobrze – już wcześniej zamierzał odprowadzić ją do Pokoju Wspólnego, ale wtedy chciał dopilnować, by dziewczyna nie zmieniła zdania i nie stwierdziła, że to odpowiednia pora na buszowanie po zamczysku. Teraz jednak towarzyszyłby jej w obawie, że po kilku krokach stoczyłaby się ze schodów. Inna sprawa, że nie zamierzał dopuścić, by Wynn nie trafiła do Skrzydła Szpitalnego. Zwykle uwzględniał życzenia innych osób, ale nie bardzo chciało mu się słuchać zataczającej się Gryfonki, która przekonywała, że wszystko jest w porządku, kiedy widział przecież, że tak nie było.
    Zmarszczył brwi, kiedy usłyszał prawdę o oku – czyli zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie za sobą niosło. Najwyraźniej jednak była na tyle nierozważna, by się tym nie przejmować. Edgarowi przez myśl przemknęło, że to… takie gryfońskie. To stereotyp, prawda, lepiej takich unikać, ale trudno było uwolnić się od skojarzenia. Skojarzenia, które w dodatku znajdowało potwierdzenie w doświadczeniach Edgara. Do tej pory to głównie Gryfoni, których znał, wykrzykiwali hasła w stylu CARPE DIEM i najwyraźniej to chwytanie dnia miało wyłączać wszelki rozsądek.
    W dodatku samo działanie oka była niepokojące. Nieprzyjemnie mogło dotknąć życia innych ludzi, poza tym naruszanie prywatności zawsze było rażącym przewinieniem. Po Wynn co prawda się tego nie spodziewał, bo w swojej łobuzerce wydawała się w pewnym sensie niewinna – choć kto wie, kto wie; tak naprawdę niewiele o niej widział – ale już wyobrażał sobie tych chłopców w okresie dojrzewania, którymi rządziły hormony i chuć. Z pewnością decydowaliby się podglądać niczego nieświadome panny.
    Poza tym oko pewnie znalazłoby szereg zastosowań w innych podejrzanych sytuacjach.
    – Prawie zgadłaś – odpowiedział Wynn. Starał się mówić delikatnym tonem. – Wzięłaś oko ze sklepu ojca? Będę musiał je skonfiskować i odesłać. Chyba że mi na to nie pozwolisz, ale Wynn: wtedy musiałbym zgłosić to profesorowi Macmillan, a tego chyba wolisz uniknąć?
    Była to forma wyboru, nawet jeśli tylko pozornego. Edgar jednak nie kłamał – jeśli Wynn zdecydowałaby się zachować oko, zostawiłby ją w spokoju, ale całej sprawy nie puściłby w niepamięć. A chyba jednak lepiej było mieć do czynienia z nim niż surowym opiekunem Gryffindoru.
    – Ale zamiast szlabanu: marsz do Skrzydła Szpitalnego – zarządził. – I w tej sytuacji nie uznaję żadnych protestów – dorzucił stanowczo. – Chodź, idziemy.
    Zamierzał zostawić Wynn pod opieką pielęgniarki, a potem wrócić na miejsce zbrodni, by posprzątać cały ten bałagan.

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  145. Przewrócił oczami; jeszcze kilkanaście minut w obecności Wynn Burkes, a od tej macareny gałkami ocznymi nabawi się stałych bólów głowy, migrenowych może, będzie musiał się wówczas nauczyć malowniczego omdlewania na otomany, to straszne. Nie miał przecież takiej konstrukcji – ani pod względem duchowym, ani fizycznym – żeby odgrywać te delikatne lilije, które jak ręcznie tkane firany powiewają na wietrze.
    – Coś ty taka nerwowa, Burkes – powiedział, szturchając ją palcem w ramię. Byłby zasadził lekkiego kuksańca w bok, ale nie chciało mu się schylać. – Naprawdę, z takimi emocjami nie zrobisz kariery w handlu!
    Od początku nie mówił poważnie i naprawdę nie rozumiał, jak jego słowa mogła wziąć na serio. Tylko żartował z tym Macmillanem: sugerował, że Wynn ma jedenaście bądź dwanaście lat i nie może przebywać w Hogsmeade. Na to jakoby miał wnieść skargę, a nie na fakt nielegalnego handlu. Nawet jeśli donosicielstwo było jego stylem – a nie było!, ale miała prawo o tym jeszcze nie wiedzieć – to przecież nie praktykowałby tak zwanej samopodpierdolki. A nią w praktyce stałoby się jakiekolwiek wspomnienie nauczycielom o wydarzeniach, w których brał udział. Oberwałoby się i jemu, i Wynn.
    Schwycił talię i wyciągnął ją z opakowania, by uważnie oglądać karty. Nie miał za wiele czasu, ale zignorował to – niefrasobliwie sądził, że zdąży ze wszystkim, co zaplanował, dlatego postanowił trochę poigrać. Celowo przedłużał oględziny, żeby działać na nerwy Wynn, której oddech czuł na karku. Metaforycznie oczywiście, bo w planie dosłownym dziewczyna by nie sięgnęła; chyba że Ethan postanowiłby ukucnąć.
    Wyglądało to na porządną sztukę, choć zdawało mu się, że kilka znaków może zaniepokoić. Na poszczególnych kartach malowidła przyblakły, więc i magia w nie wlana nieco osłabła – albo w takich konkretnych przypadkach od początku taka była. Bardziej przypominająca sztuczki i gierki niż poważne czarnomagiczne wytrychy. Większość jednak była w jak najlepszym stanie, więc odstępstwa od normy nie powinny przeszkodzić. Całość na pewno odpowiadała cenie, której żądała Wynn.
    Mimo to nie chciał się na nią zgodzić, przynajmniej nie od razu.
    – Widać, że używane – powiedział, kręcąc nosem. – Dopasowanie się do właściciela to niby plus, ale głównie wtedy, kiedy się jest właścicielem pierwszym. Pewnie zostały jakieś ślady po tobie… Ech, niech stracę na hojności, ale niech będzie dziewięć sykli i osiemnaście knutów.

    Ethanówa

    OdpowiedzUsuń
  146. Przyjął od niej oko i podziękował skinieniem głowy. Wynn o tym nie mogła wiedzieć, ale Edgar zamierzał wysłać dobrze zapieczętowany przedmiot do jej ojca bez większych informacji na temat jego pochodzenia. Uznał, że dostateczną nauczkę dziewczyna i tak zaliczyła przed chwilą. Nie uważał co prawda, żeby jakiekolwiek kary cielesne – a przypadkowe rozwalenie głowy raczej w tych kategoriach trzeba było rozpatrzyć – stanowiły dobry system. Mimo wszystko przeżycia mijającego późnego wieczoru na pewno, przynajmniej miał taką nadzieję, zapadną dziewczynie w pamięć.
    Nawet darował jej ten szlaban, chociaż majaczyło mu z tyłu głowy, że to być może już mniej sprawiedliwie. Ale, uznał, kiedy powróci, żeby posprzątać bałagan, który tu uczynili, to oceni straty. Jeśli będą poważne, trzeba będzie skorygować dotychczasowe plany i jednak zapewnić Wynn co najmniej jedno popołudnie wypełnione atrakcjami, na które zapewne nie miałaby ochoty.
    Odprowadził ją do Skrzydła Szpitalnego. Nie był typem człowieka, który prędko wchodziłby w kontakt fizyczny z innymi – raczej potrzebował nawet troszeczkę większej przestrzeni prywatnej niż większość; ale też bez przesady: ani ten dystans nie był nie wiadomo jak spory, ani sam dotyk go nie przerażał. Nie rwał się jednak do niego, więc nawet teraz nie próbował podeprzeć Gryfonki. Prawdopodobnie w nieco innych okolicznościach służyłby ramieniem, ale z poprzedniego zachowania dziewczyny wywnioskował, że ta woli udawać, że nic poważnego jej nie dolega. Więc tylko maszerował tak, by wyasekurować Wynn i w razie – nie daj Merlinie! – upadku złapać ją przed ponownym wylądowaniem na podłodze.
    – Wolałbym, żebyś obiecała, że już nie będziesz więcej znosiła do Hogwartu przedmiotów z zakresu czarnej magii – odparł, kiedy zatrzymali się przed drzwiami do Skrzydła Szpitalnego. – Ale to pewnie marzenie ściętej głowy?
    Zauważył jej wahanie z oddaniem gazy i szybkie wycofanie z zamierzenia, ale wyciągnął rękę po prowizoryczny opatrunek. Niezbyt chętnie brał zakrwawiony kawałek materiału – sesja mycia i dezynfekowania rąk będzie jeszcze dłuższa niż zazwyczaj – ale poczucie obowiązku nie pozwoliło postąpić inaczej.
    – Daj, poproszę – powiedział. – Nie okradajmy składziku do eliksirów jeszcze bardziej. Dobranoc, Wynn.
    Odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. W jej trakcie różdżką oczyścił gazę i transmutował do pierwotnej postaci: znowu trzymał w dłoniach ręczniczek. Gdy znalazł się w lochach, pozbierał wszystkie oczy, sprawdził ich stan, w tych wypadkach, w których mógł coś zdziałać, naprawił ingredienty, resztę wyrzucił. Nie było tak źle, to, co zostało zniszczone, mieściło się w odgórnym przydziale spisanego na straty. Nie czuł się i tak z tym najlepiej, wolałby, gdyby składniki zostały zmarnowane w nieudanych próbach stworzenia eliksirów, ale skala błędu była tak niewielka, że można było ją zignorować.
    Po zamknięciu składziku poszedł do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu.

    KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ. WYNN BURKES I EDGAR FAWLEY POWRÓCĄ W KOLEJNYCH FILMACH Z SERII.

    OdpowiedzUsuń
  147. Nie przyszło mu na myśl, że rudowłosa się do niego odezwie, chociaż nie było w tym przecież nic dziwnego. Po prostu od roku nie rozmawiał praktycznie z nikim. Był w podróży szukając swojej przyjaciółki. Veronika uciekła nie mogąc znieść tego, że nie dość, że ugryzła Jonathana to jeszcze prawie go zabiła. Jace nie miał jej tego za złe. Wiedział, że to nie jej wina, ale nie miał okazji, żeby jej o tym powiedzieć. W chwili, kiedy sprowadziła pomoc tamtego poranka nagle zniknęła. Nie udało mu się jej odnaleźć. Miał nadzieję, że może jeszcze kiedyś się spotkają.
    Chwycił do ręki małą czaszkę, która stała na zakurzonej półce obok drzwi wyjściowych i obejrzał ją dookoła. Zaczął się zastanawiać dlaczego właściwie tutaj się pojawił. Czarna magia była dla niego niezmiernie interesująca, ale mimo wszystko nie czuł większej potrzeby używania jej. Nie miał chęci krzywdzenia ludzi. Odwrócił się do dziewczyny ściskając czaszkę w ręce.
    - Patrząc na Ciebie mam wrażenie, że właśnie jest to sklep z cukierkami. - prychnął pod nosem odstawiając czarnomagiczny przedmiot na swoje miejsce. Warto zauważyć, że pominął wzburzenie rudowłosej związane z brakiem powitania z jego strony. Nigdy nie robił tego co wypadało. Preferował dziwny bunt do tego, co znane i akceptowane. Ruszył bez słowa w stronę półek, na których stały stare księgi. Podczas podróży ciężko było znaleźć jakieś informacje potrzebne Jace’owi do rozbudowania swojej osobowości wilkołaka. Praktycznie dostał obsesji na tym punkcie. Nie mógł znaleźć żadnych eliksirów; żadnych zaklęć, które pozwoliłyby mu na zmianę w wilkołaka kiedy chciał. Denerwowały go ograniczenia, swoją drogą nie tylko związane z tym aspektem. Wiele myśli kłębiło mu się w głowie. Dziwił się, że jeszcze nie zwariował.
    -Czemu tu pracujesz? Wątpię, że interesuje Cię czarna magia. - rzucił bez namysłu nie spoglądając nawet w stronę dziewczyny stojącej za ladą. Przejechał palcami po grzbietach książek wybierając jedną z nich na chybił trafił. Okładka była ciemnoszara bez żadnego tytułu a kartki stały się żółte, prawdopodobnie ze starości. Otworzył ją i zauważył dwie kościste ręce mknące w zawrotnym tempie w stronę jego głowy. Chwyciły ją i zaczęły ciągnąć w stronę otwartych stronnic książki. Krótką chwilę, która trwała dla Jace’a wieczność szamotał się próbując uwolnić. W końcu zamknął książkę z wielkim impetem i uśmiechnął się pod nosem patrząc na zamkniętą księgę. To jest właśnie powód, dla którego tak uwielbiam czarną magię. Nigdy nie wiadomo czego można się po niej spodziewać; kiedy coś się wydarzy. Adrenalina jest tym, czego potrzeba w życiu. Nawet nie czuł strachu. Nie bał się śmierci.
    -Wilkołaki, płomyczku, szukam nieznanych informacji o wilkołakach. - Nie wiedział skąd nagle wzięło mu się w głowie określenie płomyczek. Uśmiechnął się podnosząc brwi z delikatnym prześmiewczym zamiarem. Zapewne wyglądało to, jakby uśmiech skierowany był w stronę rudowłosej. Pozory bardzo mylą. Blondyn uśmiechał się do siebie ciesząc się w duchu, że może znów trochę pobawić się zniekształcaniem rzeczywistości. Był ciekawy, czy nadal ma jeszcze do tego dryg. Brakowało mu otaczających go ludzi i ich łatwowierności. Chyba był ekstrawertykiem. Dobrze, że mało kto znał jego wewnętrzne, mroczne zainteresowania i myśli, inaczej patrzyliby na niego jak na wariata godnego zamknięcia w Azkabanie.

    Jonathan Brew

    OdpowiedzUsuń
  148. Przez spojrzenie Gryfona przewinął się niewinny błysk radości, gdy posłyszał o tym, jak znalazła jego zgubę. Na pewno nie było to najłatwiejsze zadanie, przeszukać tamto pobojowisko. Przez jakiś czas Olaf zmartwiony też był, że być może ten fant trafił w niepowołane ręce pielęgniarski i gdy tylko pojawi się w skrzydle ponownie, wytoczy mu ona wykład na temat niebezpieczeństw uzależnienia od mugolskich używek.
    Oczywiście przystał ochoczo na tę propozycję, lecz zanim zdecydował się pójść za nią, ogarnął szerzący się wokoło bajzel do końca. Swoje upragnione ziółka spakował w książkę, w końcu po to tu przyszedł i teraz był w pełni usatysfakcjonowany koleją rzeczy. Zdobył to, co było mu najbardziej potrzebne, ponadto na nowo odzyskał przychylność i uwagę Wynn. Teraz jedynie pozostało zreperować swoje względy i powrócić do dawnej przyjaźni.
    Ruszył entuzjastycznym krokiem, wyciągając Burkes za sobą ze szklarni. By jednak nie narażać się na kolejne niebezpieczeństwa, chwycił jej ramię i przeprowadził ją wzdłuż budynku, żeby znaleźć z nią w bardziej zacisznym miejscu.
    Za rogiem ścianę porastały zielonkawe bluszcze, których kurtyna szczętnie chroniła tę dwójkę przed wzrokiem niepowołanych oczu. Dopiero tam mogli dokonać tego nielegalnego rytuału. W zniecierpliwieniu chłopak zacierał swoje szkudne rączki, zerkając co chwilę na blondynkę.
    - Próbowałaś już wcześniej? - zapytał, przejmując od niej jednego papierosa. Wetknął go sobie między wargi i zgromadziło się w nim właśnie nieomylne wrażenie, że wygląda teraz niezwykle dojrzale. Jego poważna mina idealnie oddawała to poczucie śmiałości. Sięgnął po różdżkę i nieudolnie zaczął machać w kierunku końca zwijki papieru, żeby jakoś odpalić zawinięty w rulon tytoń. Po kilku próbach płomień omal nie zajął jego brwi, jednak w końcu osiągnął zamierzony efekt. Pierwszy raz w życiu dym tytoniowy zapełnił jego płuca i Olaf… przybrał barwy swojego domu. Jego białka oczne przybrały czerwienią, zaś z jego gardła wydobyła się seria niekontrolowanych duszności.
    - Co u Ciebie… ekhm… słychać? - spytał, wyrzucając słowa pomiędzy kaszlnięciami. Chodziło mu najpewniej o minione dni, które spędzili w odosobnieniu. Wynn miała wielu znajomych, więc ciekaw był, co takiego wydarzyło w przeciągu ostatnich dwóch tygodni rozłąki.
    Oprócz zebrania niezbędnych składników na zajęcia, nie miał żadnych planów na to piękne popołudnie. Tęskno mu było za ich wspólnymi przygodami, więc odrobinę liczył, że jej towarzystwo ponownie zajmie jego nudne życie jakimiś ciekawymi przygodami.

    OdpowiedzUsuń
  149. Przewrócił oczami słysząc przechwalanie się rudowłosej na temat nazwiska i wychowania się z czarną magią. Nie obchodziło go kim ona jest, więc nie zamierzał o to pytać. Kolejne niepotrzebne informacje dotarły do jego mózgu i zajęły miejsce, które możliwe mógłby zapełnić czymś znacznie bardziej użytecznym. Przemilczał również ostrzegawcze słowa dziewczyny. Mocno zacisnął zębami wargę powstrzymując się przed rzuceniem jakiejkolwiek riposty. Jakże ona była irytująca. Poczuł kroplę krwi, która pojawiła się na jego ustach. Starł ją rękawem i wbił wzrok w ziemię. W jego umyśle wirowały wspomnienia Veroniki, coraz bledsze obrazy jej uśmiechu. Nie zwracał uwagi na to, co mówiła do niego Burkes. Wetknęła mu dwie książki do rąk. Ocknął się i przyjrzał obu egzemplarzom. Dziewczyna wpatrywała się w niego czekając na jakąkolwiek reakcję. Przywołał podświadomie usłyszane słowa dziewczyny: Musiałbyś być wilkołakiem, żeby z niego skorzystać, bo żeby strony wypełnił tusz, potrzebna jest krew wilkołaka.. W jego głowie zrodził się plan. Wziął głęboki oddech a po jego policzkach jak na zawołanie zaczęły lecieć pojedyncze łzy.
    -Tak się składa, że nie ja jestem wilkołakiem. - spojrzał przez zakurzone, niemalże czarne okno na zewnątrz obserwując poruszające się cienie czarnoksiężników. - Mój zaledwie trzyletni syn… - urwał czując jak głos trzęsie mu się od nadmiaru emocji, które bądź co bądź odczuwał. Empatia i umiejętność aktorstwa była tutaj kluczowa. -... został ugryziony całkiem niedawno. - spojrzał w końcu na dziewczynę oczami pełnymi łez. W duchu cieszył się, że rok tułaczki po świecie sprawił, że wyglądał na nieco starszego niż faktycznie był. Nie odczuwał konieczności nadmiernej pielęgnacji. Zapuścił brodę a jego twarz była nieco brudna w niektórych miejscach zważywszy na podróż na ulicę Śmiertelnego Nokturnu poprzez sieć Fiuu.
    -Niedługo pełnia … - urwał bawiąc się nerwowo kartkami cieńszego tomu książki, który był dla niego totalnie bezużyteczny. W głowie myślał już o informacjach jakich dostarczy mu druga, zaszyfrowana księga. - … nie wiem co robić. - dodał udając totalnie bezradnego. W kącie sklepu zauważył stary, dziurawy fotel. Udał się w jego stronę siadając na nim z impetem. Dookoła niego uniósł się kurz, który jeszcze bardziej zabrudził mu ubranie. Odchrząknął pozbywając się nieprzyjemnych pyłków z nosa i ust. Ale zjadłbym steka - poczuł jak w jego ustach wzbiera się nadmierna ślina.

    Jace

    OdpowiedzUsuń
  150. Były dwie opcje powodu rozwoju aktualnej sytuacji. Albo rudowłosa była po prostu małym, wrednym, nieczułym stworzeniem, albo najzwyczajniej w świecie mu nie uwierzyła. Jace żałował, że nie każdy na świecie jest mało inteligentny. Typowa blondynka bardzo łatwo by podłapała płaczliwą historię, co więcej po chwili przytulała by go i pocieszała.
    Słysząc propozycję dziewczyny spojrzał na nią z politowaniem. Już nawet nie miał na myśli tego, że on sam w sobie był wilkołakiem i bawiła go jej pewność siebie. Jeśli faktycznie była inteligentna mogła domyślić się, że szukając księgi o wilkołakach na pewno jakiegoś zna.
    - Nie wydaje mi się, żebyś była w stanie załatwić mi krew wilkołaka. Nie wyrzucę pieniędzy w błoto. - oparł głowę o fotel. Siedząc w nim czuł się naprawdę dobrze. Nawet lepiej niż dobrze. W jego głowie nagle pojawiła się myśl. Zdradził swoją naturę przez własną nieuważność. Zaklął w myślach. Czytając pewną księgę ojca o czarnomagicznych przedmiotach poziomu I, czyli o najniższym natężeniu natknął się na fotel czarnoksiężnika. Miał on na celu ukazanie, czy konkretna osoba zasiadająca w nim ma, bądź miała jakąkolwiek styczność z czarną magią. Dzięki niemu łatwo było rozpoznać zdrajców. Osoby całkowicie nie związane z mrokiem, będące uosobieniem czystego dobra wymiotowały krwią, dusiły się, bądź doświadczały krwotoku wewnętrznego prowadzącego nawet do śmierci. Oczywiście na wpływy działania fotela miała długość posiedzenia oraz natężenie dotyku. Pamiętał, że rodzice Viktorii posiadali jeden z tych foteli. Nie były one wyjątkowe. Praktycznie każdy czarnoksiężnik takowe posiadał. Przypomniał sobie jej opowieść o tym fotelu. Jej ojciec, kiedy się denerwował siadał w nim i dosłownie po chwili czuł się błogo i spokojnie.
    Nigdy nie doświadczył uczuć związanych z tym przedmiotem. Jace przymknął oczy dosłownie na sekundę czując narastający w jego ciele luz, zanim zdał sobie sprawę z tego, że dziewczyna na pewno zna działania fotela. Jako stworzenie całkowicie należące do czarno magicznego świata nie było wątpliwości jakie doznania czekają chłopaka. Uśmiechnął się do niej z fałszywą przyjaznością. Przeczesał palcami włosy jak to miał w zwyczaju odgarniając spadające na twarz kosmyki. Zdecydowanie powinien je ściąć.
    -Znasz jakiegoś wilkołaka? - zapytał niby od niechcenia wciągając mocno powietrze, jakby chciał wyczuć coś odbiegającego od normalności. Nie wiedział dlaczego zaczął drażnić dziewczynę i ciągnął rozmowę w niesprecyzowanym kierunku. Chyba naprawdę musiało brakować mu kontaktu z ludźmi, skoro pierwsza napotkana dziewczyna stanowiła ciekawy obiekt do rozmowy.

    Jace

    OdpowiedzUsuń
  151. Czasem wydawało mu się, że jedynymi momentami, w których może naprawdę odetchnąć, nie niepokojony przez nikogo, są wizyty w toalecie. Oczywiście najbardziej rozluźniał się podczas długich kąpieli w Łazience Prefektów, gdzie koiły go nie tylko masaże, pachnące wody i ogólne luksusy, lecz również największa prywatność, jaką mógł zdobyć w Hogwarcie. Jednak nawet najzwyklejsze udanie się za potrzebą między zajęciami czasem pozwalały na chwilę przerwy. Przynajmniej nikt wtedy niczego od niego nie chciał.
    Przynajmniej tak mu się wydawało – do czasu, kiedy siedząc w kabinie, nie usłyszał, jak ktoś go woła. Tak jakby mieli sześć lat i bawili się w chowanego! Merlinie, litości. Aż wróciło wspomnienie sprzed dwóch czy trzech lat, gdy w toalecie usłyszał, jak jeden chłopak mówił do drugiego, że Fawley jest taki ułożony, grzeczny i bez skazy, jestem przekonany, że pewnego dnia wyjdzie z siebie i pomorduje nas wszystkich.
    Jeszcze nigdy nie był nawet tego bliski, ale na siódmym roku w Hogwarcie powoli kiełkowała myśl, że być może – tylko być może! – ten scenariusz nie jest taki nieprawdopodobny. Nie, dobrze: trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – był na to zbyt uprzejmy, ale w momencie, kiedy nawet nie mógł w spokoju spędzić sedesowego posiedzenia, miał prawo się poirytować. Widocznie w ludzkich umysłach zdążyło się tak wgrać, że Edgar Fawley jest aż tak nieludzki w swojej sprawiedliwości i uczciwości, że uwierzyli, iż naprawdę nie jest człowiekiem. Niespodzianka: i on miał potrzeby, w tym te najniższego rzędu, fizjologicznego.
    Najgorsze, ach, najgorsze!, było to, że po zawołaniu nastąpił szereg dźwięków sugerujących, że jacyś uczniowie zachowali się względem siebie zgoła niekulturalnie. Czy hogwartczycy naprawdę nie mogli zacząć zachowywać się, jakby należeli do społeczności cywilizowanej? Spuścił wodę, zapiął spodnie i wziął głęboki wdech. Czas wyjść.
    W męskiej toalecie, jak gdyby nigdy nic, stała Wynn Burkes, która postanowiła się z nim przywitać. Zdziwił się dość konkretnie, ale nie dał tego po sobie poznać.
    – Schowajcie różdżki – polecił, gdy rzucił okiem na chłopaka, który zwijał się z bólu, zaciskając palce na narzędziu do czarowania. Kolejny zarechotał obleśnie, najwyraźniej kojarząc słowo różdżka z innym instrumentem. – Nie mylcie toalety z Klubem Pojedynków. Dzień dobry, Wynn, nie powinno cię tu być. Lepiej poczekaj na mnie na zewnątrz.
    Nawet nie pytał, skąd się tutaj znalazła. Dla własnego zdrowia psychicznego wolał założyć, że po prostu podpytała i ktoś zdradził jego aktualne miejsce pobytu, a nie że dotarła do niego za pomocą kolejnego czarnomagicznego przedmiotu.
    Podszedł do umywalki, odkręcił kran i zwilżył ręce wodą; dopiero po tym wstępie napuścił mydła w płynie i zaczął szorować dłonie. Grzbiet, wnętrze, każdy palec z osobna i przestrzenie między nimi – i tak kilka razy, jakby nie był zwykłym uczniem a chirurgiem szykującym się do operacji. Ten rytuał trochę potrwał. Po uważnym opłukaniu osuszył się i zaczął wcierać krem.

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  152. Ach, kto by pomyślał, że tej nocy przeżyje tyle wspaniałych przygód? Najpierw włamanie do szkolnej biblioteki, w dodatku do Działu Ksiąg Zakazanych, następnie starcie z najbardziej irytującym poltergeistem na świecie, a na końcu widowiskowa ucieczka niemal po omacku do damskiej toalety… I pomyśleć, że już od dawna mogłaby spać we własnym łóżku! Ależ oczywiście… ale jakoś nie śpieszyło jej się jeszcze do swojego dormitorium. Może to dlatego, że całą twarz miała zalaną atramentem, przez który ledwo co widziała. Albo wina tkwiła w tym magicznym amulecie… Dopiero gdy Wynn o nim wspomniała, panna Bones zdała sobie sprawę, że faktycznie… jej nogi zrobiły się jakoś dziwnie ociężałe... Szybko sięgnęła do szyi i ściągnęła z niej amulet. Wrzuciła go do zlewu, przy którym akurat stała, i chyba od razu zrobiło jej się trochę lżej… przynajmniej na sercu.
    — Wiesz co…? Czasami aż strach pytać, co jeszcze mogłabyś ukraść z tego swojego sklepu… — zaśmiała się cicho pod nosem, oddychając parę razy głęboko. Nadal czuła odrętwienie w kończynach, więc postanowiła usiąść na zimnej krawędzi umywalki, pozwalając swoim stopom nieco odpocząć i się zregenerować. — Jesteś pewna, że zaraz nie odpadną nam nogi…? — zapytała po chwili, jedną wolną ręką starając się zeskrobać z policzka ciemne plamy po atramencie. Trochę średnio jej to wychodziło, więc skupiła się ponownie na swoich dyndających kończynach. — Odpadną, lub nie, ale nasza misja zakończyła się sukcesem. Udało mi się skopiować całą księgę… pierwsze zaklęcie nie wypaliło, ale drugie okazało się strzałem w dziesiątkę — uśmiechnęła się triumfalnie. Na moment zapomniała w jak wielkie kłopoty mogą jeszcze wpaść… Cieszyła się na samą myśl o tym, że już niebawem powiększy swoje notatniki i będzie mogła zapoznać się z ich mroczną treścią. Uradowana zerknęła kątem oka w lustro… i zaraz mocno się skrzywiła. — Przeklęty Irytek… — wymruczała pod nosem, powoli zeskakując ze zlewu. Sięgnęła do kranu i starała się zmyć wodą zaschnięty atrament. — Jakbyś miała ochotę kiedyś się na nim zemścić, to daj znać… Myślę, że naprawdę mogłybyśmy napuścić na niego Krwawego Barona… Nie byłoby mu już tak do śmiechu… — zauważyła, posyłając Wynn wymowny uśmiech. Tylko jak tu przekonać Krwawego Barona, żeby pomógł im z Irytkiem? Raczej nie był szczególnie przyjazny dla uczniów…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  153. Olaf dalej krztusił się dymem, bo zupełnie nie wiedział jak się porządnie zaciągnąć dymem z mugolskich papierosów. W odpowiedzi do Wynn wydukał jedynie parę niezrozumiałych słów, z których wydedukować można było jedynie, że nie znalazł żadnej bratniej duszy pokroju Wynn. Kilka dni przeleżał w szpitalu, gdzie nie miał okazji do zawierania głębszych przyjaźni, a późniejsze znajomości to jedynie przelotna paczka do wygłupów.
    Kiedy przybył niespodziewany liścik, Olaf przesunął się w stronę dziewczyny, do czego skłoniła go przede wszystkim jego nieposkromiona ciekawość - by wetknąć nosa w nieswoje sprawy. Unosił swoje brwi w skupieniu przysłuchując się słowom wypowiadanym przez Kurta Burkesa.
    - O nie, o nie - zajęczał pod nosem cichutko, gdyż od razu wyobraził sobie tego krętacza, z którym rzekomo miała spotkać się Burkes. Od razu wspomnienia minionej bójki wróciły i wcale nie zamierzał znów mieszać się w jej sprawy… jednak jakże mógłby zostawić swojego chochlika na pastwę losu jakimś podejrzanym typkom? W końcu był Gryfonem, odważnym, silnym chłopakiem, który musiał ratować swoją przyjaciółkę z takich opresji (bynajmniej w jego mniemaniu), zwłaszcza, że dopiero co pogodzili się po ostatnich dziwacznych sytuacjach.
    Powagę jego jednak skutecznie wytrąciła ostatnie zdanie jej ojca i wybuchł on gardłowym śmiechem.
    - Małpko? - zaczął się trzymać swego brzucha, gdy nie mógł powstrzymać kolejnych salw swojego niepohamowanego rechotu. - Maaaaałpiszonek - poczochrał swojej niskiej towarzyszce włosy i dopiero uwagę tego śmieszka zwróciła mrożąca w żyłach krew, śmiertenie poważna mina. Nieco okiełznał swoje głupokowate prześmiewki i wyprostował się, lecz cóż, uśmiech wciąż zdradzał rozbawienie Olafa. Ulokował on już ta uroczą ksywkę na najlepsze okazje.
    Wood jako przyjaciel, który odwiedzał Wynn również w wakacje, miał okazję poznać jej ojca i choć nigdy się do tego nie przyznał, jej starszy budził w nim ogromny respekt, nawet jeśli wywołany był lekkim strachem przed jego budzącą szacunek charyzmą i posturą. Zawsze gdy odwiedzał ich sklep, trzymał się od niego z dystansem, uśmiechając pokornie, by sprawić wrażenie grzecznego i dobrego chłopca. Z takimi jak pan Burkes nie warto było zadzierać, lecz trudno mu było zwizualizować sobie spotkanie o brutalnym charakterze z jego drobną córką. Wiedział, że Wynn w swej przeszłości przyswoiła wiele kontaktów z wieloma krnąbrnymi szabrownikami, nie mniej jednak zamartwiał się tym spotkaniem, dalekim od domu i ich sklepu. Czuł też, że po zniszczeniu jej pięknych plonów wisi nad nim niezwrócona przysługa.
    - Idziemy razem - zarządził, zakładając pewnie swoje ręce na ramionach. Nie liczył się z odmową. Wtedy jednak przypomniał sobie, że do wieczora chciał potrenować, skoro ma za sobą tak długą, tygodniową przerwę w treningach. Zamiast jednak wybrać spomiędzy dwóch scenariuszy, uznał, że najlepszy będzie kompromis. Pomoc przyjaciółce i kilka powietrznych manewrów w drodze do Hogsmeade. - Albo polecimy razem. Na miotłach. Nigdy nie latałaś ze mną, a jeśli ten koleś będzie jakimś groźnym przestępcą, to tym razem łatwiej zwiejemy bez awantury - pokiwał twierdząco głową, uznając jednocześnie, że wpadł właśnie na rewelacyjny plan spędzenia tego popołudnia.

    OdpowiedzUsuń
  154. [Wynn jest naprawdę ciekawą postacią, ale co do tego, że Felix nie dogadałby się z nią, nie mam żadnych wątpliwości. :)
    Nie wiem, jakie poglądy wyznaje rodzina Burkes, ani w jaki sposób zdobywa/wytwarza czarnomagiczne przedmioty do swojego sklepu, ale jestem sobie w stanie wyobrazić, że któryś z krewnych Wynn mógł kiedyś znać ojca Felixa. Jako że nie jest to najmilszy człowiek, który w dodatku nigdy nie robi niczego bezinteresownie, myślę, że mógł przez jakiś czas pomagać Burkesom tylko po to, żeby coś zdobyć, a następnie zniknąć. Zakładam, że ukradł im coś ważnego, coś, co może było im bardzo potrzebne albo po prostu dużo kosztowało. Nie wiem, czy wiedzieli, że to on (może tylko się domyślali), nie wiem, czy w ogóle znali go pod jego prawdziwym nazwiskiem, nie wiem, czy przestali szukać, bo nie sądzili, że uda im się to jeszcze znaleźć, czy może ojciec Felixa sfingował zniszczenie przedmiotu, żeby myśleli, że przepadł na zawsze. W każdym razie Felix mógł znaleźć "to coś", zobaczyć, że gdzieś tam małym druczkiem jest wygrawerowane "Burkes" i połączyć to z Wynn. A że Ślizgon ma odrobinę więcej honoru niż jego ojciec (przynajmniej lubi tak o sobie myśleć), no i nie ma z nim już żadnego kontaktu, to wolałby ten przedmiot zwrócić prawowitemu właścicielowi, a nie jemu. Rozsądniej byłoby to zrobić poza murami szkoły (zwłaszcza, że Felix nie wiedziałby, jak Wynn zareaguje), więc mógłby wysłać jej list z propozycją spotkania, a żeby wątek nie był zbyt nudny i nie skończył się za szybko, moglibyśmy wprowadzić zwrot akcji, w którym przedmiot zaczyna robić to, co ma robić albo zrobi coś, czego nie powinien był zrobić (na razie nie mam pojęcia, co to by mogło być i jak miałoby działać :D).
    Wybacz, jeżeli to, co piszę, nie ma najmniejszego sensu - trochę czasu minęło, odkąd ostatnio pisałem na blogach. :) Rzucam tylko luźne pomysły, które łatwo można zmodyfikować, żeby pasowały do Twojej postaci, o ile oczywiście zdecydujesz się na wątek.
    Tak czy owak dziękuję za komentarz, wena na pewno się przyda.]

    Felix White

    OdpowiedzUsuń
  155. [Cieszę się, że pomysł Ci się podoba. :) Zanim zaczniemy, przydałoby się jeszcze ustalić, co to za przedmiot (albo chociaż jak wygląda, bo co potrafi zawsze można wymyślić później). Masz może jakiś pomysł, co mogło być dla ojca Wynn ważne, czy nie ma to dla Ciebie aż takiego znaczenia?]

    Felix White

    OdpowiedzUsuń
  156. [ Ha! I z kim tu można niby konie kraść? Czytając kartę Wynn jakoś tak mimowolnie uśmiechałam się pod nosem; ta dziewczyna to niezły numer, bez dwóch zdań. ;) I nawet jeśli kiedyś zdarzyło jej się przypadkiem wpędzić Pottera w kłopoty, pewnie nawet nie potrafiłby mieć jej tego za złe... I od kłopotów (no, w pewnym sensie) chętnie zaczęłabym nasz ewentualny wątek. Nie byłaby to jednak typowa sytuacja, ponieważ tym razem Jamie podłożyłby się umyślnie tylkow po to, by dostąpić zaszczytu odbycia kary w tak doborowym towarzystwie. Jako powód przyjęłabym tutaj jej niewyparzony język, być może któryś z nauczycieli na korytarzu usłyszałby, jak panna Burkes posługuje się płynnie łaciną podwórkową? W każdym razie, Potter miałby do dziewczyny pewien interes, ale to wyszłoby nam już w trakcie gry — co Ty na to? ;) ]

    J. S. P. II

    OdpowiedzUsuń
  157. – Burkes! – Nie był sobie w stanie przypomnieć, o czym myślał, kiedy głos przypadkowego ucznia wdarł się do jego umysłu i odbił się echem wewnątrz jego czaszki. Nie wiedział też, dlaczego w ogóle zwrócił uwagę na to pojedyncze słowo, które wryło się w jego umysł tak mocno, że powtarzał je w myślach w kółko i w kółko, próbując rozgryźć, skąd je kojarzy. Chłopak w szacie z logiem Gryffindoru na piersi nie zwrócił się przecież do niego, tylko do jakiejś dziewczyny o krótko ściętych włosach, która dla Felixa znaczyła tyle, co każda inna nieznajoma. Ślizgon tylko przypadkiem usłyszał to wołanie, kiedy ze środkowego dziedzińca zmierzał w stronę zamku i choć trwało ono kilka sekund, będąc tylko jedną z wielu składowych hogwarckiego gwaru, miało w sobie coś, co sprawiło, że Felix nie mógł o nim zapomnieć.
    Borgin & Burkes był jego pierwszym – całkiem logicznym – skojarzeniem, ale gdyby chodziło jedynie o sklep, dziwne uczucie opuściłoby go od razu, gdy o nim pomyślał. Tak się jednak nie stało.
    Burkes, Burkes, Burkes...
    Felix krążył po dormitorium Ślizgonów, czując, jak powoli traci rozum. Jego przeklęty perfekcjonim nie pozwalał mu zapomnieć nazwiska dziewczyny i ciągle wypychał je na wierzch świadomości, żeby nie był się w stanie skupić na niczym innym. Każda myśl, każda drobnostka i każde, nawet najbardziej niepozorne powiązanie musiały zostać przez niego posegregowane, żeby jego własny umysł pozwolił mu ruszyć naprzód. W obecnej sytuacji prawdopodobnie lepiej byłoby, gdyby Felix zwyczajnie przestał się na tym skupiać, ale był na to zbyt uparty, a w dodatku nie miał nikogo, kto mógłby mu powiedzieć, że czasem lepiej jest sobie odpuścić.
    Borgin & Burkes, Śmiertelny Nokturn, czarnomagiczne przedmioty...
    Miał w sobie to uczucie, że jest już blisko, że odpowiedź na dręczące go od rana pytanie tańczy mu na końcu języka, że formuje mu się w głowie niczym jego pierwszy patronus i zaraz, już za chwilę będzie wiedział wszystko. Złapał się tej myśli i jak szaleniec zaczął przeszukiwać swoje rzeczy – książki, pergaminy, ubrania. Aż w końcu na dnie kufra znalazł to, czego podświadomie przez ten cały czas szukał, by natarczywe myśli ustały, kiedy tylko obrócił stary kompas w dłoni i kciukiem przejechał po wygrawerowanym nań nazwisku – Burkes.
    Pamiętał, że zabrał go z domu, kiedy jego matka miała jeden ze swoich epizodów i trzymając kompas w drżących dłoniach, wykrzykiwała rzeczy, których nie mógł – albo raczej nie chciał – zrozumieć. Napisowi nie poświęcił wtedy więcej czasu niż trwało dzisiejsze zawołanie Gryfona, a że miał wtedy ważniejsze sprawy na głowie – jak doprowadzenie swojej rodzicielki do porządku – nie zastanawiał się nad kompasem, jego przeznaczeniem i właścicielami zbyt długo. Teraz jednak coś się zmieniło i Felix nie mógł przejść obok tajemniczego przedmiotu obojętnie.
    Nie chciał wierzyć w przeznaczenie, bo to by znaczyło, że został stworzony do rzeczy, które przez lata wpajał mu jego ojciec, ale z jakiegoś powodu przyszło mu do głowy, że może tak właśnie miało być, że przypadkowe usłyszenie nazwiska miało mu przypomnieć o kompasie. I Felix zrobił coś, o co sam nigdy by się nie podejrzewał – postanowił go oddać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zamierzał tego jednak robić w szkole, gdyż zbyt wiele rzeczy mogło pójść nie tak, a Felix nie lubił chaosu, zwłaszcza nie w sytuacji, w której nie dość, że nic nie zyskiwał, to mógł jeszcze sporo stracić. Podniósł więc z podłogi czysty pergamin, z torby wygrzebał swoje pióro i zaczął pisać:

      Jeśli zależy ci na rodzinnym dziedzictwie, spotkaj się ze mną przed Wrzeszczącą Chatą, dzisiaj, o godzinie 22. Przyjdź sama albo już nigdy nie odzyskasz tego, co powinno być twoje.

      Jego pismo było niedbałe i nierówne, a część słów trudna do odczytania, zupełnie jak u osób w fazie manii, ale Felix zdawał się tym nie przejmować. Zależało mu tylko na tym, by jak najszybciej wysłać list, choć zdawał sobie sprawę, że dostarczony zostanie dopiero jutro przy śniadaniu. Gdy już to zrobił, pozostawało mu tylko czekać, a cierpliwość nie była jego mocną stroną.
      Napięcie narastało w nim tak bardzo, że gdy długo przed czasem znalazł się w wyznaczonym przez siebie miejscu, miał trudną do powstrzymania ochotę, by coś rozwalić, rzucić losowe zaklęcie w jakimkolwiek kierunku w nadziei, że coś rozpadnie się na kawałki, wybuchnie, spłonie, cokolwiek. Trzymał jednak nerwy na wodzy, żeby dziewczyna faktycznie się zjawiła, bo wiedział, że jego nieprzewidywalność nie była niczym zachęcającym dla większości społeczeństwa. Nieświadomie wciąż obracał tajemniczy kompas w dłoni, którą trzymał w kieszeni szaty i czekał, patrząc w rozgwieżdżone niebo, jakby w migających punkcikach chciał odszukać ukojenie.

      Felix White

      Usuń
  158. Powietrze wypełniło jego płuca, gdy znów usłyszał w jej ustach krytykę. Jak to, się nie nadaje?. Olaf był zupełnie odpowiednią osobą na tym stanowisku. Szybki, zwinny, no i przecież ostatnim razem obalił tych osiłkowatych ślizgonów, co dawno temu powinno rozwiać wszelkie wątpliwości Burkes. Prędzej taką opinię mógłby ktoś wysnuć na temat niskiej, drobnej dziewczyny, bo przecież była Wynnka. Nie zamierzał znów się jednak o to wykłócać, bo było na to za późno. Odgórnie założył, że tym razem wykorzysta tę okazję, by ponownie udowodnić młodej Burkes i zarówno jej starszemu, że jest odpowiednią osobą do pomocy i do tego niezły z niego nauczyciel latania.
    Przybrał swoją groźną minę numer pięć.
    - Widzisz to? - spytał, palcem wskazując na swoje zmarszczone brwi - tylko spojrzę na tego rekina i sprawa będzie załatwiona.
    Faktycznie wtedy sobie przypomniał, że niezbyt wiele okazji w życiu mieli, by razem sobie szybować w obłokach. A szkoda straszna, gdyż była to niesamowita zabawa, a widok małych jak mrówek uczniów z lotu ptaka przysparzał Olafa o miły dreszczyk emocji. O ile Wynn nie miała lęku wysokości, to jakoś sobie poradzą.
    - Za chwilę i tak są zajęcia - rzucił okiem na szklarnię, dokąd zbliżał się jakiś nieznany mu Puchon. Odwrócił się w zupełnie inną stronę, w szeroki horyzont Hogwarckich błon. Stąd było zupełnie niedaleko do boiska. - No to chodźmy już teraz - zasugerował, lecz chwyciwszy dziewczynę za ramię, prowadził ją już kilka sekund później przez wydeptaną ścieżkę, która stanowiła najbliższą drogę do Quddtichowych szatni.
    Niestety w życiu Olafa pojawiły się także inne, zupełnie nowe fakty, z którymi nie podzielił się ze swoją przyjaciółką. W zasadzie, to nie powiedział o tym zupełnie nikomu, jakby bał się, że dopiero rozmowa urzeczywistni odkrytą przez niego tajemnicę. Wiele to zmieniało w jego życiu, a on nie lubił niespodziewanych rewelacji. Preferował swoje nudne, monotonne życie, od czasu do czasu przesiane przygodami, lecz w miarę możliwości - utrzymywanymi pod kontrolą. Teraz jednak, gdy zbliżali się do strefy, która najbardziej jego rodzinnym newsem była dotknięcia, tuż przed samymi drzwiami zamarł w bezruchu i zatrzymał przy tym także Wynn.
    - Hej, poczekaj… Muszę Ci coś powiedzieć - zaczął dość niepewnie. Gdy zerkał na drewniane drzwi, odsunął się od nich od dwa kroki. Dłoń swoją schował między włosy, które zaczął targać zdenerwowany, a dziwaczność tej sytuacji podkreślił jego niekontrolowany chód okrężny. A co, jeśli wejdą do środka, a na boisku będzie właśnie ona. Zagryzł nerwowo wargę, przełknął ślinę i swoim nieobecnym spojrzeniem dopiero po chwili dopiero powrócił do Burkes.
    - Pamiętasz tą spinkę, którą nosiłem - palcem wskazał na kosmyki swoich włosów, teraz co prawda w jego całkowitej nieświadomości rozstrzelone na wszystkie strony jak promienie słońca. - Tą, co pomogłaś mi przetransmutować i później okazało się, że to tylko list… Amelia Rathman jest moją siostrą. - Choć nie do końca w ładzie i składzie opowiedział tą historię, bo od razu przeszedł do sedna, miał nadzieję, że Burkes skojarzy sytuację sprzed dłuższego czasu, kiedy jako znawczyni czarnomagicznych i podejrzanych przedmiotów upatrzyła dziwną niezgodność w znalezionej przez niego biżuterii [,a której fragment historii ja wysłałam kiedyś na maila. :D ]

    OLAFIK

    OdpowiedzUsuń
  159. [ Walka toczyła się do samego końca, ale to najlepiej mi pokazało i właśnie zmieniłam na na Slytherin, póki mogę. Olafik już ogrzewa swoim urokiem wierzę, a Anja nie jest tak miła, jak się wydaje :P ]

    Anja&Olafik

    OdpowiedzUsuń
  160. To butne przywitanie mogło ją wiele kosztować. Felix nie musiał jej przecież oddawać kompasu, a prawda była taka, że gdyby nie on, panna Burkes nie wiedziałaby nawet o jego istnieniu. Nie miał co do tego stuprocentowej pewności, ale coś w jej postawie podpowiadało mu, że rodzinne dziedzictwo, o którym do niej pisał, jest dla niej nawet większą zagadką niż dla niego.
    Mógł jej odpowiedzieć równie jadowicie – jak na wychowanka Slytherinu przystało, mógł zniknąć z kompasem i nigdy więcej o nim nie wspominać, mógł go zniszczyć na jej oczach, ładując w nią poczucie winy, że może gdyby uważała na słowa, nie popchnęłaby go do aż tak nagłego czynu.
    Mógł zrobić wiele różnych rzeczy, ale tylko się roześmiał. Na początku brzmiało to jak normalny śmiech osoby, którą coś rozbawiło, ale z czasem przerodziło się w histeryczny rechot szaleńca.
    – Chcesz mnie zabić? – zapytał, przekrzywiając głowę, gdy mierzył ją wzrokiem. Biedna, drobna, pełna nienawiści dziewczyna, która swoje kompleksy chowa za fałszywą pewnością siebie.
    Zrobił kilka kroków w jej stronę, ostatni raz zakręcił kompasem w dłoni, po czym stanął w odległości mniej więcej jednego metra od Gryfonki i wyciągnąwszy ręce z kieszeni, rozłożył je na boki, wciąż się uśmiechając. Nie był to jednak uśmiech, który widzisz na twarzy pogodnej osoby, dzielącej się swoim szczęściem z innymi, a raczej brzydki grymas, niczym z mugolskiego horroru, który robisz, bo twoja twarz nigdy nie nauczyła się, jak to jest uśmiechać się szczerze.
    – To mnie zabij – powiedział stanowczym tonem, wciąż z rękoma w górze, jakby ze swojego ciała chciał zrobić tarczę, do której zamiast rzutkami celuje się Avadą. – Wolisz to zrobić jak prawdziwa czarownica czy może chcesz się wyładować i tłuc we mnie pięściami, aż stracę przytomność? – zapytał z lekką nutką ironii, nie spuszczając z niej wzroku nawet na chwilę.
    Serce biło mu szybciej, krew szumiała w uszach, każdą komórką ciała czuł pędzącą przez nie adrenalinę. Może jego ojciec miał rację, mówiąc, że bezinteresowność nie istnieje. W końcu na samym początku Felix chciał oddać kompas dziewczynie, nie oczekując niczego w zamian, ale to, co się teraz działo było dla niego jakąś formą zysku. Nic ci nie potrafiło tak dobitnie dać znać, że żyjesz, jak groźba śmierci z ust nastolatki. A przecież czuł pod skórą, że to nie będzie zwykłe spotkanie, po którym rozejdą się, na zawsze o sobie zapominając. Gdzieś tam, w zakamarkach świadomości dopuszczał do siebie wizję, w której stanie się właśnie to i może ta groźba była jedynym powodem, dla którego zdecydował się postąpić w ten, a nie inny sposób. Prawdopodobieństwo, że dziewczyna faktycznie go zabije, było bardzo niskie, ale nie zerowe i czekając na jej reakcję, Felix czuł się niczym hazardzista, który z napięciem ogląda, jak krupier odkrywa kolejne karty.
    – Och, zanim zapomnę, a ty zdecydujesz się na coś zjawiskowego i poślesz mnie w powietrze albo spróbujesz podpalić – dodał, po czym niespiesznie sięgnął do kieszeni szaty, by wydobyć z niej tajemniczy przedmiot, o który rozchodziło się to całe spotkanie. – Pozwól, że... – Chciał coś powiedzieć, ale urwał w połowie zdania, kiedy kątem oka zauważył coś dziwnego. Przeniósł więc spojrzenie z dziewczyny na kompas i zmrużył oczy, po raz pierwszy poświęcając mu więcej uwagi. Jego wskazówka zaczęła wirować jak szalona, a kiedy się zatrzymała, skierowana była prosto w stronę Gryfonki.
    – Co jest... – mruknął bardziej do siebie niż do niej. Był zaintrygowany i już nie tak pewny tego, co chce zrobić.

    Felix White

    OdpowiedzUsuń
  161. Korytarz przepełniony młodymi ludźmi, a każda z tych twarzy inna i na różne sposoby emanujące emocjami. Wszystkie jednak oblicza zamazują się w jedną, nieznajomą masę. We wszystkich anglikach rosło coś specyficznego, jakby ten pierwiastek jedności wszczepiony był po trochu w każde indywiduum, a potem łączył w jeden, obcy dla Anji organizm. Jakby to zamknięcie na wyspie związało ich mocno ze sobą wspólnym mianownikiem i wszyscy rozrastali się jak gałęzie jednego drzewa.
    Anja myślała o różnych ciekawszych lub mniej istotnych głupotkach i tak sobie filozofowała w głowie, kiedy to nie odzywając się zupełnie do nikogo, podążała przez korytarz. Przepychając się pomiędzy uczniowskimi, odzianymi w peleryni ramionam, czuła się wyodrębniona z tej układanki. Nie była tak niska, by móc się gdzieś ukryć, lecz cechą, którą odziedziczyła po mamie, była jej drobna, koścista postuga. Dzięki temu też była zwinna, szybka, elastyczna i sprytna. Uwielbiała tę część siebie, tę grację, którą często wyzwalała dla własnych pobudek. Była zupełnie pogodzona ze swoją naturą i skrupulatnie pielęgnowała jej zalety, by w najbardziej sposobnych ku temu sytuacjach móc po nią bez obaw sięgnąć.
    Takiego zwyczajnego dnia jak dziś nie migotała żadną aureolą piękności, jej uśmiech był zupełnie normalny, oczy od niewyspania naznaczone wrażliwą linią jasnej purpury nie odkrywały sekretu pochodzenia. By wydobyć z siebie tą mniej ludzką cząstkę, potrzebowała koncentracji, głębokiego oddechu, który automatycznie prostował jej sylwetkę i przywracał witalność. Czasem też śpiewała pieśni, zapamiętane z czasów dzieciństwa i to też pomagało, by obudzić hipnotyczną, tlącą się bardzo głęboko cząstkę obdarowaną przez matkę.
    W poprzedniej szkole miała nawet swój wilowy gang, do którego należały dwie inne koleżanki. Gatunek Wilowaty w Rosji miewał się dobrze i często chwytał w sidła męskie, kruche serca.
    Ta dziewczyna, która zwróciła jej uwagę, szatę miała przydługą, rozciągniętą i zupełnie zasłaniającą jej posturę. Swoim wzrostem i aparycją potrafiła ukryć się między innymi uczniami, lecz Anja przyglądała się jej uważniej, gdy jej błękit oczu połyskujący spod rudej grzywki wzbudził pewne podejrzenia. Buzię miała gładką i niezwykle piękną, zdecydowanie kwitnącą spośród pląsających się na korytarzu, zwyczajnych dziewcząt. Skusiło to ciekawską Falcon do pokonania dystansu na wskroś;kilka kroków później pojawiła się tuż obok niej, zagadując.
    - Cześć, ty też jesteś półwilą? - zapytała bez ogródek, posyłając w jej stronę entuzjastyczny uśmiech. - Chcesz ze mną iść w następną pełnię do lasu?
    Dopiero znalazłszy się w towarzystwie nieznajomej, dostrzegła kręcącego się wokół niej towarzysza o charakterystycznym włosowym nieładzie, który na widok blondynki zamarł w dość konsternacyjnej, niezbyt urodziwej minie i sam podniósł rękę ku górze, jakby zgłosił się właśnie jako ochotnik do tego zadania. Anji brwi zaskoczyły w nieprzyjemnym grymasie, mierząc dziwaka nieprzyjacielskim spojrzeniem.
    - A ty co? Opóźniony jakiś? Nie widzisz, że nie ciebie się pytam? - odgoniła niemalże natychmiast zainteresowanego odpychającym gestem dłoni i ponownie z uśmiechem zwróciła się do dziewczyny z bordowym krawatem. - Tak w ogóle to jestem Anja Falcon.
    Anja była nowa w szkole, pojawiła się w progach Hogwartu zaledwie kilka dni wcześniej i niewiele wiedzy na temat między-domowych sprzeczności posiadała. Dla niej noszone przez uczniów krawaty były jedynie elementem wystroju, zwykłym kolorem zawiązanym gdzieś przy szyi i na piersi. Nie widziała żadnych przeszkód, by bezwstydnie zaczepiać losowych uczniów, nie zdawała sobie sprawy, że przywdziana w zieleń mogłaby zostać sklasyfikowana jako wredna Ślizgonka.
    Jednak Wynn wydawała się być szczególną osobą, w której pośród całego tłumu dopatrzyła się odrobiny podobieństwa, wspólnej dzikiej iskry, która, ku jej wszelkim oczekiwaniom, mogła
    zaowocować nawiązaniem w nowej szkole zalążka bliższej znajomości.


    Tym razem Anja :-)

    OdpowiedzUsuń
  162. Ulysses Stansell najbardziej nie lubił, kiedy ktoś partaczył robotę. Zielarstwo było jednym z jego koników, sam jeszcze nie wiedział, czy zwiąże z nim swoją przyszłość, czy może poświęci się Elikisirom, Quidditchowi, albo wyemigruje do Rumunii, by wraz z rodzicami prowadzić rezerwat dla smoków, na których temat miał notabene ogromną wiedzę, a w tak młodym wieku posiadł niezbędne umiejętności do opieki nad nimi, głównie za sprawą ojca smokologa. Na razie jednak jego głowę zaprzątało Zielarstwo, a raczej brak elementarnej wiedzy z zakresu hodowli roślin. Ktokolwiek posadził tutaj Sympthum, potocznie zwane Żywokostem*, zasługiwał na miano bałwana roku. Doniczka był zdecydowanie zbyt mała, by korzeń, posiadający największe właściwości mógł się odpowiednio rozrosnąć, w cieplarni było za ciepło i za sucho, by na łodygach mogły zawiązać się pąki, nie wspominając już o kwitnieniu. Liście rośliny były jakby skarłowaciałe i na pierwszy rzut oka widać było, że nie osiągnęły swych maksymalnych możliwości wzrostowych. W dodatku ziemia, w której aktualnie trzymał palce, była zdecydowanie za sucha i za bardzo piaszczysta.
    I kiedy już był zdecydowany, by uwolnić roślinę spod rąk oprawcy, kimkolwiek by on nie był, usłyszał za sobą stuknięcie czegoś ciężkiego i szybkie kroki. Odwrócił się, dostrzegając sunącą jego stronę Wynn Burkes, Gryfonkę, którą odkąd tylko przywitał przy stole Gryffindoru w Wielkiej Sali, rok po własnej ceremonii przydziału, zwykł nazywać żywym złotem, gdyż srebro z popularnego określenie za bardzo kojarzyło mu się ze Ślizgonami, no i kompletnie nie pasowało do domowych barw Gryfonów.
    Wynn wszędzie było pełno, zawsze miała najbardziej szalone pomysły i na koncie chyba równie dużo szlabanów co on sam. Do dziś pamiętał, jak wleciała w niego na tej przeklętej miotle, a kiedy ona popisowo odleciała w siną dal, on wyrżnął o posadzkę z takim impetem, że połamał dwa żebra, a później przez jakiś czas nie mógł grać żadnego meczu, póki kości się nie zrosły, nawet wspomagane magicznymi eliksirami.
    – Burkes, ta roślina to twoja sprawka? Możesz mi powiedzieć, dlaczego chcesz ją ugotować i ususzyć jednocześnie? Bo w to, że zapomniałaś o podlewaniu, nie uwierzę, w końcu chodzisz na zajęcia Longbottoma, musisz mieć jakieś pojęcie – podniósł się z klęczek, otrzepując dłonie z sypkiej ziemi. Jego spojrzenie zatrzymało się na worku z ziemią do roślin trudnych i wymagających, którą wytrzasnęła nie wiadomo skąd – Powiedz mi, po co chcesz wyhodować Żywokost, a być może pomogę ci uratować tę roślinę przed zagładą, na którą teraz ją skazujesz.


    *Tak ja wiem, że to nie na zmiękczanie, tylko na leczenie reumatyzmu, w dodatku całkowicie mugolskie, ale nazwa zacna i mi pasowało, więc zostańmy przy tym, może być?

    Ulysses Stansell

    OdpowiedzUsuń
  163. Rozbawiła go jej riposta – szczególnie w zestawieniu z ciągiem dalszym, który tylko potwierdzał jego intuicję. Mieć swoją historię to tylko ładniejsza nazwa na to, że kiedyś już ktoś tymi kartami się bawił. Argument wciąż pozostawał w mocy, więc można było dalej się targować.
    – Może i jestem używany. – Puścił oczko Wynn w klimacie bardziej pełnego wigoru młodzieńca niż zblazowanego podrywacza. – Ale nie zużyty… Czego nie do końca można powiedzieć o twoich kartach.
    Szybko przetasował je w dłoniach i chciał się nimi jeszcze powachlować, ale Gryfonka wyciągnęła ręce, więc oddał jej – jeszcze! – własność. Całość rozegrać trzeba było ostrożnie, bo Burkes wydawała mu się dość impulsywną osobą; mogło się okazać, że kilka słów za wiele spowoduje, że się obrazi, obróci na pięcie i odejdzie, nie sprzedawszy nieszczęsnych kart. Jednak nie mógł się powstrzymać przed krytyczną uwagą:
    – Krew starta w pośpiechu? N a p r a w d ę? Nie mogłaś nawet porządnie przygotować tego do handlu?
    Właściwie mu to niezbyt przeszkadzało, ale z drugiej strony – jednocześnie uważał to za mały pokaz nieprofesjonalizmu. Znajomi z branży, jeśli można eufemistycznie tak nazwać te kręgi, raczej celowo odnawiali przedmioty przed próbą ich sprzedaży – by nawet wizualnie prezentowały się lepiej niż potem służyły. Dało się dzięki temu ładnie podbijać cenę. Ethan był zbyt wprawnym graczem, by to niedbalstwo sprawiło, że przestałby widzieć wartość w samowygrywającej się talii… Ale przynajmniej zaistniał jakiś punkt zaczepianie, warto było drążyć.
    Kolejna propozycja trochę go poirytowała, ale nie dlatego że nie wpasowała się w gust – wręcz przeciwnie, odpowiadała mu całkowicie, problem był tylko taki, że sam zamierzał z nią wyjść. Wynn zabrała mu inicjatywę, nie mógł więc bezproblemowo przystać na zaproponowane warunki niczym uległy piesek, który merda ogonem na każde słowo właściciela.
    – Czternaście sykli i 50% z wygranej, Burkes? – zapytał retorycznie. – Przecież to całkiem nieopłacalne, pozbawić się połowy wygranej w imię jednego sykla.
    Miał niezaprzeczalną rację, tyle tylko że nie wspomniał, iż na obłowieniu się mu nie zależało. Owszem, każdy zastrzyk gotówki był przyjemny, ale nie stanowił celu samego w sobie – raczej skutek uboczny. Wygrana miała go doprowadzić od człowieka stanowiącego ważną figurę, człowieka, który mógłby nauczyć go kilku przydatnych rzeczy… Tego jednak Wynn wiedzieć nie musiała.
    – Możemy zrobić tak: gramy razem, ja jako główny rozgrywający, ty jako wspomagająca. – To było mu zresztą na rękę, sprawę znalezienia partnerki do gry miał już z głowy. – Sześćdziesiąt procent dla mnie, czterdzieści dla ciebie, w razie przegranej zwrócisz mi kasę za karty. Czyli oddasz te, niech stracę, jedenaście sykli i jedenaście knutów.

    Targowicz straganowy – ROSENBLÓM

    OdpowiedzUsuń
  164. Na sam koniec przejrzał się jeszcze w lustrze, żeby skontrolować fryzurę – kiedyś przez kilka godzin chodził z odstającym kogucikiem na czubku głowy, co komicznie wyglądało z resztą gładko zaczesanych włosów. Wolał więc sprawdzić, żeby nie musieć znosić dziwnych min uczniów i uczennic, obok których będzie przechodził. Doprawdy nie rozumiał, dlaczego nikt mu wtedy nie zwrócił uwagi!
    Poprawił koszulę, szaty, odznakę, spojrzał jeszcze, czy na pewno zapiął rozporek – i był gotowy do wyjścia. Wynn stała tuż obok i najwyraźniej była bardzo zajęta swoim lizakiem, ale na widok Edgara od razu się uaktywniła. Kiedy tylko zmierzyła go wzrokiem, poczuł ochotę odpowiedzieć tym samym – nie w celu uprawiania psychologicznych gierek, lecz dlatego że od razu zrobił się podejrzliwy. Co ona mogła knuć? Miał nadzieję, że to nic w związku z niedawną sprawą czarnoksięskiego oka; te już zresztą odesłał jej ojcu, bez wyjaśniania jednak całej sytuacji.
    – Pomogę, jeśli tylko będę potrafił – odparł, ruszając w przechadzkę z Gryfonką.
    Od pomocy nie stronił nigdy, chyba że rzecz jasna miał zrobić coś nielegalnego albo najzwyczajniej w świecie ponad swoje siły. W tym przypadku obawiał się, że któreś z obu przypadków może się nadarzyć. Z dwojga złego wolałby oczywiście wariant drugi, wówczas mógłby zawsze pokierować ją na właściwsze tory, odsyłając do kogoś, kto w temacie dysponuje większą wiedzą.
    – Tylko musisz mi zdradzić, w czym mam ci pomóc – dodał, kiedy zorientował się, że dziewczyna nie pali się do wyjaśnień. – Bo widzisz, nigdy nie przodowałem we wróżbiarstwie.
    Właściwie to nawet się na zajęcia nie zapisał. Powątpiewał we wszystkie doniesienia o jasnowidzach, choć w głębi duszy wiedział, że jego sceptycyzm jest całkiem bezpodstawny. Skoro żyli w świecie, w którym niektórzy z urodzenia znali język wężów, to dlaczego inni nie mieliby posiąść zdolności przewidywania przyszłości? Jeśli jednak, uważał, to prawdopodobne, to raczej dzięki naturalnym predyspozycjom, a nie, dajmy na to, ćwiczeniom wyczytywania prawdy z herbacianych fusów.
    Trochę się żachnął na jej uwagę o czynnościach fizjologicznych, ale nie dał tego po sobie poznać – Edgar Fawley trzymał fason.
    – Oczywiście, doba jest tak krótka, że chciałoby się wyeliminować z niej kilka czynności – mruknął wymijająco. – Niestety jestem tylko człowiekiem, ssakiem, zwierzęciem…

    Edgar Fawley

    OdpowiedzUsuń
  165. [Wybacz tę okrutną ciszę z mojej strony! Tak czy siak, już jestem, i również wydaje mi się, że nasze dziewczyny super się ze sobą dogadają. :D Może… stwierdzą, że zakładają jakąś wspólną działalność? G. ma dużo znajomych, mogłaby rozpuścić pogłoski, że to i to jest w tym i tym miejscu do nabycia, ktoś by poleciał ze skargą do nauczyciela (inny wariant: jedna ze sprzedawanych rzeczy spowodowałaby nieoczekiwane szkody), za co zarobiłyby szlaban? Albo, odrębny pomysł, ktoś się do nich przyczepi (pewnie jakiś podły Ślizgon z siódmej klasy!), one zaplanują wieloetapową zemstę na zimno, coś w pewnym momencie pójdzie nie tak, no i zakończenie szlabanem, podobnie jak wyżej? Daj znać, co Ci bardziej odpowiada; albo może masz własne pomysły? <3]

    Gail Rivers

    OdpowiedzUsuń
  166. Cóż, generalnie wolałaby nie tracić władzy w nogach. Przypuszczała, że dolne kończyny będą jej jeszcze potrzebne, choćby podczas treningów quidditcha, których ostatnio miała więcej niż mnóstwo. A poza tym nie wiedziała w jaki sposób miałaby wytłumaczyć się przed rodzicami, że od teraz będzie jej raczej trudno z chodzeniem… Dobrze więc, że pozbyła się tego amuletu. Okazał się wyjątkowo pomocny, ale najlepiej, jeśli Wynn zwróci go swojemu ojcu, a ten zamknie go bezpiecznie za obłożoną czarami ochronnymi, pancerną gablotką. Z takimi rzeczami nie było żartów, a szczególnie w rękach ignorantów lub niedoświadczonych czarodziejów.
    — Czemu nie… Choć i tak musiałabym z tym trochę poczekać — stwierdziła, zastanawiając się nad zaproszeniem Wynn do jej rodzinnego sklepu. Wiadomo, że z ciekawości chętnie by tam zajrzała. Gorzej z wymówką dla rodziców. — Dopóki nie będę mogła legalnie się teleportować, raczej powinnam zapomnieć o nonszalanckim spacerowaniu po Nokturnie… — zauważyła z przekąsem, posyłając Burkes wymowne spojrzenie. Naturalnie zamierzała postarać się o licencję zaraz po osiągnięciu pełnoletności. Może uda jej się zdać odpowiedni egzamin jeszcze przed ukończeniem Hogwartu? Na razie jednak miała ważniejsze rzeczy na głowie. Chociażby to, jak pozbyć się tego okropnego atramentu z twarzy i włosów. Gdy zwykła woda nie dawała rady, trzeba było skorzystać z pomocy magii. Wyciągnęła więc swoją różdżkę, celując w samą siebie. Przez chwilę nic nie mówiła. Wpatrywała się jedynie we własne odbicie w lustrze. Minęło może parę sekund, gdy atrament na jej włosach zaczął powoli blaknąć… a za chwilę zniknęły plamy z jej twarzy. Oceniła swoje dzieło lekkim uniesieniem brwi, obejrzała jeszcze swoją szyję i brodę… Wyglądało w porządku. Obróciła się więc w stronę Wynn machając zaczepnie różdżką. — Też chcesz…? Za dzisiejszą pomoc we włamaniu do biblioteki nic ci za to nie policzę… — mruknęła z uśmiechem. — A tak na poważnie… Gdyby nas złapali, to lepiej mieć na sobie jak najmniej dowodów zbrodni. Za plątanie się po szkole grozi mniejszy szlaban niż za łażenie nocą po Dziale Ksiąg Zakazanych. I jeśli naprawdę zależałoby nam na ukaraniu Irytka, myślę że mogłabym co nieco poszperać w księgach i zobaczyć, czy istnieją jakieś miłe sposoby na neutralizację złośliwego ducha… — dodała, krzywiąc się odrobinę na wyobrażenie nocy spędzonej w damskiej toalecie. — Proponuję zmyć z ciebie ten brud i zastanowić się nad najlepszą możliwą trasą do Pokojów wspólnych. Nie wiem, czy po korytarzu kręci się nauczyciel, czy prefekt… ale chyba lepiej, żebyśmy się tego nie dowiadywały…

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  167. Powrót do szkolnych obowiązków, był dla Victora prawdziwym wybawieniem. Powoli miał wrażenie, że zaraz zacznie poważnie wariować w Skrzydle, gdzie nuda towarzyszyła mu za każdym razem, gdy zostawał sam. W końcu jego znajomi nie mogli przesiadywać z nim cały czas. Każdy miał swoje obowiązki. Humor Krukona zwiększyła również cudowna pogoda, która zachęciła młodzieńca do wycieczki na błonia, gdzie mógł wraz ze swoimi notatkami skorzystać w pełni ze słonecznej kąpieli. Nie miał zbyt wielu zaległości, zwłaszcza, że otrzymywał notatki na bieżąco będąc w Skrzydle, gdzie skrzętnie się z nimi zapoznawał, jednak nadal miał na głowie trzy wypracowania, które zmuszony był oddać w ciągu tygodnia. Nie czuł na sobie żadnej presji, zwłaszcza, że po prawie dwóch tygodniach spędzonych na powrocie do zdrowia, porządnie stęsknił się za prawdziwą nauką. Kot Victoria, bacznie towarzyszył swojemu właścicielowi, wygodnie zwijając się w uroczy kłębuszek na jego kolanach. Na twarzy Krukona pojawił się delikatny uśmiech, gdy poczuł na swojej twarzy dotyk czyich dłoni, które zakryły jego oczy. Niemalże natychmiast wiedział, kto za tym stoi, nawet bez użycia słów.
    — Pachniesz cytrynowymi dropsami, Wynn — mruknął Victor i chwyciwszy nadgarstki Gryfonki, pociągnął ją na swoje plecy, zaś jej drobnymi ramionami owinął swoją szyję. — Mam nadzieję, że masz coś dobrego przy sobie, bo moje zapasy prawie dobiegają ku końcowi — dodał brunet. Wizja pustego kufra w dormitorium, który zwykle był niemalże wypchany słodyczami, była nieco smutna dla Victora, który uwielbiał wszystko, co posiadało ogromne ilości cukru. Musiał w najbliższy weekend wybrać się do Hogsmeade, aby nieco uzupełnić zapasy.
    — Jakieś gorące ploty z życia uczniowskiego, czy mury zamku nadal pozostają nudne? — zapytał Vic z uniesioną brwią ku górze, mając nadzieję, że Wynn sprzeda mu jakieś nowinki, chociażby dla wspólnego tematu i odrobiny żartu. Sam niewiele miał do powiedzenia, zwłaszcza, że ostatni dość długi czas spędził w Skrzydle, a sama Wynn była tego naocznym świadkiem.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  168. Przez chwilę wpatrywał się we wskazówkę kompasu jak zahipnotyzowany, ale głos dziewczyny zdołał go przywrócić do rzeczywistości. Jego ojciec miał tę błyskotkę od dawna, więc Felix mógł uwierzyć, że przedmiot jest bardzo stary, zwłaszcza że – choć solidnie wykonany – wyglądał już nieco leciwie. Metalowe elementy były mocno zmatowione, a szklana szybka porysowana gdzieniegdzie i brudna, gdyż Ślizgon nie miał czasu wyczyścić jej przed tym spotkaniem. Zresztą, nawet gdyby go miał, pewnie i tak by tego nie zrobił, bo jeśli miało to przeszkadzać dziewczynie, mogła ten swój kompas odświeżyć sama – Felix nie był typem osoby, która kogokolwiek by w czymkolwiek wyręczała. Nawet jeśli było to tak proste, jak jedno machnięcie różdżką.
    – Ciekawe... – wymamrotał znów do siebie, nie bardzo interesując się tym, co Gryfonka mówiła na temat swojej rodziny i rzeczy, które nie działały tak, jak powinny. Może miałoby to dla niego jakieś większe znaczenie, gdyby chciał kompasu użyć i – co ważniejsze – wiedziałby, co on właściwie robi, ale jeśli Ślizgon nie miał na ten temat bladego pojęcia, to czy cokolwiek mogło go w jego działaniu zwieść? Wątpliwie. Z jakiegoś jednak powodu był tak zaintrygowany, że nie mógł po prostu oddać go dziewczynie, a na pewno nie po tym, jak wskazówka obróciła się w jej stronę.
    – A może jednak nie? – wymamrotał pod nosem, kompletnie ignorując prośbę Burkes i jednocześnie obchodząc ją tak, by stanąć za jej plecami. Gdyby kompas próbował wskazać mu Gryfonkę, jego wskazówka powinna się teraz obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, gdyby jednak chciała pokazać mu coś innego, zostałaby w miejscu – tak, jak się to stało w tym momencie. Wiedział więc więcej i mniej zarazem, co tylko nakręcało jego zafascynowanie.
    – Wiesz, jak to działa czy znasz się tylko na datowaniu przedmiotów? – odezwał się w końcu do Gryfonki, odwracając głowę w jej stronę. Nie wyglądała na zadowoloną, prawdopodobnie z racji tego, że zignorował ją wcześniej, a że paląca go ciekawość była silniejsza niż cokolwiek innego, postanowił zwyczajnie spełnić jej żądanie i unosząc kompas na łańcuszku, odwrócił go tyłem w jej stronę tak, że bez problemu mogła odczytać swoje nazwisko.
    – Wciąż chcesz mnie zabić czy zrozumiałaś już, że nie marnowałbym swojego czasu tylko po to, żeby ściągnąć cię tu bez żadnego konkretnego powodu? – zapytał z przekąsem, pstrykając w bok kompasu tak, że ten zaczął się kręcić wokół własnej osi. Felix cały czas obserwował ten ruch, zastanawiając się, dokąd chciała go doprowadzić wskazówka, bo z pewnością nie na północ.

    Felix White

    OdpowiedzUsuń
  169. Wstał z fotela w momencie, w którym rudowłosa nakazała mu uważać zważywszy na skutki długotrwałego używania przedmiotu. Wiedział, że zapewne dziewczyna zauważyła, że nie dzieje mu się nic złego i w jakiś sposób ma styczność z czarną magią. Jace miał wrażenie, że przez tak długi czas, gdzie rozmawiał z ludźmi jedynie w ciemnych gospodach na skrajach lasu tylko i wyłącznie o noclegu, bądź ciepłym posiłku nie umiał już sprawnie lawirować pomiędzy kłamstwami i utrzymywaniem swojej tożsamości w sekrecie. Wbił wzrok w czarną książkę, na której okładce widniał księżyc w pełni. Przejechał dłonią po jego konturach spoglądając w jego głąb. Wydawał się taki realny. Z zamyślenia wytrącił go huk upadającej na podłogę ekspedientki. W normalnych warunkach, z rówieśnikami, parę lat temu zapewne by się zaśmiał. Wciągnął głęboko powietrze i zamknął oczy dosłownie na sekundę. Poczuł jak pieką go ze zmęczenia. Chwycił mocniej książkę z nadzieją, że da mu ona dokładnie to, czego poszukuje.
    — Bierzesz? — usłyszał obserwując dłoń dziewczyny zbliżającą się w stronę jego książki. [Napisałaś, że wyciąga rękę w stronę książki z białymi kartkami, dobrze zrozumiałam, że jest ona właśnie tą o wilkołakach, którą trzymał Jace?] Poczuł dziwne uczucie, które wręcz zakazywało mu doprowadzenia do sytuacji, w której straci księgę; jakby coś, lub ktoś próbował nim sterować. Odsunął mimowolnie rękę do tyłu, żeby uniemożliwić dziewczynie dostępu do niej i zmarszczył nos delikatnie otwierając usta. Jakaś cząstka wilka nagle obudziła się w nim chcąc bronić własności poprzez pokazanie zębów i warczenie. Szybko udało mu się zapanować nad popędem, który w podejrzany sposób ukazał się znikąd. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się nie panować nad sobą w ludzkiej postaci. Zauważając podejrzliwą iskierkę w jej oczach uśmiechnął się zmieszanie nie do końca wiedząc co właściwie się wydarzyło.
    — Biorę. — odpowiedział jedynie i wyciągnął z kieszeni woreczek monet. Wcisnął jej w rękę unikając kontaktu wzrokowego. Nie zważał na to, że zapewne książka jest o wiele tańsza, niż faktycznie za nią zapłacił,, ale poczuł nieodpartą chęć zniknięcia z tego sklepu jak najszybciej. Chciał zapomnieć o rudowłosej i ulotnić się jak najdalej. Poczuł się przerażony tym co uda mu się odkryć w księdze, którą zdobył. Wychodząc ze sklepu zarzucił na głowę kaptur i rozejrzał się po ulicy. Dyskretnie schował książkę w bezpieczne miejsce wewnątrz płaszcza i odszedł z głową skierowaną w dół.

    Hogwart w tym roku był inny. Jace nie miał zbyt dużo czasu ani sposobności do tego, aby w spokoju przeczytać chociaż jedną stronę magnetyzującej księgi. Po krótkim czasie, w którym stał się jej posiadaczem czuł jak coraz gorętsza staje się jej okładka. Jakby książka nie mogła się doczekać, aż zostanie przeczytana. Pierwsze dni w szkole były ciężkie. Nie umiał przystosować się do uczniów otaczających go z każdej strony. Wcześniej nie miał z tym większego problemu, natomiast rok w praktycznie całkowitej izolacji musiał w jakiś sposób wpłynąć na jego zachowanie i postrzeganie pewnych rzeczy. Od czasu, kiedy pojawił się w murach Hogwartu szukał jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie w spokoju zacząłby pochłaniać potrzebną mu wiedzę. Często chodził z głową w chmurach, bijąc się z myślami. Wchodząc do klasy, w której miały odbywać się lekcje Obrony Przed Czarną Magią nie rozglądał się po klasie. Usiadł na uboczu nie chcąc przyciągać nikogo. To były jedne z pierwszych lekcji, nie znał jeszcze nikogo z rocznika VI przez jego roczną przerwę musiał niestety pożegnać się z rówieśnikami. Zauważył parę przeplatających się kolorów czerwonych i zielonych. Wbił wzrok za okno patrząc bezpośrednio na słońce wyobrażając sobie, że jest ono księżycem a on czuje się w pełni sobą.

    [Trochę mi to zajęło, ale jest odpis! Musiałam trochę życie poukładać, wybacz za zwłokę :) ]
    Jonathan

    OdpowiedzUsuń
  170. Być może podobieństwo, które uznała za najbardziej inspirujące, kryło się bardzo głęboko pod powłoką twardego charakteru. W tej sytuacji o wiele bardziej łączył je kąśliwy jęzor, którym często przypalały nieprzychylnych rozmówców. Anja poczuła się potraktowana zupełnie niesprawiedliwie, jej słowa skierowane do Olafa nie były personalne, a jedynie odrobinę kąśliwe i w jej mniemaniu żartobliwe. Czyż to nie zabawne, że chłopiec słysząc o wspólnej przechadzce od razu się rozochocił, choć zdecydowanie pytanie nie padło w jego stronę? Anja była stronniczą girl’s team i to dziewczęta stanowiły większą część jej przyjaciół.
    - Hola hola! - jęknęła dziewczyna, podnosząc głos i swoje dłonie w geście protestu. - Ja tu wychodzę z miłą propozycją a ty mi grozisz wydłubaniem oka? - zaoponowała zaskoczona. Zupełnie nie spodziewała się tak negatywnej reakcji, od tejże złośliwej Gryfonki, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak niepozorna szara myszka, w swym nikłym rozmiarze także. Miała wyraźny problem z zapamiętaniem angielskich imion, lecz jej nazwisko skrupulatnie odnotowała w pamięci. Na pewno jej się przyda ta wiedza, gdyby miała kolejny interes do niejakiej Wynn Burkes.
    Choć pozory skutecznie zmyliły Anję, mierzyła odważnym wzrokiem dziewczynę, od góry do dołu, skupiając uwagę także na jej nagłych gestach, jak gdyby rzeczywiście jej przepowiednia miała się ziścić. Zdecydowanie źle ją oceniła, lecz nie zamierzała pakować się w pierwszym tygodniu szkoły w kłopoty. Zwłaszcza, że jej początkowe intencje faktycznie wiązały się z przyjacielskim gestem w jej stronę.
    - Wiem co nieco o tych sprawach. Gdybyś zmieniła zdanie, to wiesz gdzie mnie szukać. - Swoją jakże filmową kwestią zwieńczyła pogadankę. Zabawnym było, że sama ledwo wiedziała, jak siebie w tym zamczysku odnaleźć, co dopiero snuć tę aluzję wobec kogoś, z kim miałaby się w przyszłości spotkać. Czysty paradoks.
    - Broni Cię jak lwcia ta twoja dziewczyna. Jakbyś nie był opóźniony, to może nie musiałaby cię tak niańczyć - poklepała chłopaka przyjacielskim gestem po ramieniu. Powiedziała to bezpośrednio do niego, lecz wystarczająco głośno, żeby pyskata Gryfonka dosłyszała kolejny przytyk w jego stronę. Była niemalże pewna, że rozsypuje za sobą lawinę prowokacji.
    Zaczęła oddalać się od tego dziwacznego towarzystwa. No nic, będzie musiała dalej błądzić w samotności poszukać kogoś bardziej wartego uwagi.

    Anja

    OdpowiedzUsuń
  171. Usłyszał przesuwające się krzesło obok niego. Podejrzewał, że ktoś będzie musiał się dosiąść zważając na ilość miejsc, która na pewno jest mniej bądź bardziej wyliczona. Spojrzał od niechcenia na kompana dzisiejszych zajęć i poczuł chwilowy zawał serca. Każdy zna to uczucie, kiedy nie może znaleźć jakiejś ważnej dla niego rzeczy i boi się konsekwencji. Tak właśnie przez dosłownie parę sekund czuł się Jace. Kiedy ta chwila minęła obojętność znów oblała jego wnętrze. Nie spodziewał się rudowłosej dziewczyny, od której pozyskał prawdopodobnie najbardziej istotną rzecz w jego życiu — księgę wilkołaków, ale skoro posiada ona takie właśnie skarby może mu się w przyszłości przydać. Szukanie pozytywnych aspektów beznadziejnych sytuacji mogło mu się opłacić.
    — Ciebie się tutaj nie spodziewałem. — mruknął niskim tonem od niechcenia. Te parę dni, które dzieliły ich od pierwszego poznania dużo zmieniły w jego życiu. Ruda ekspedientka była pierwszą osobą, z którą w normalny sposób porozmawiał po jego powrocie. Nie zdawał sobie sprawy, że rok mógł tak bardzo zmienić jego nawyki w kontaktach międzyludzkich. Kłamstwo, które starał jej się wcisnąć było beznadziejne. Nie wspominając już o płaczu. Po tym niezręcznym spotkaniu przeanalizował sobie przebieg spotkania i zdał sobie sprawę z najistotniejszych kwestii. Najlepsze kłamstwo zawiera część prawdy i tego chciał się trzymać. Poruszył się na krześle skrzywiając się delikatnie zważywszy na siniaki, które zafundował mu ojciec w ramach kary za ucieczkę. Żałował, że w ogóle tam wrócił. Wiedział, że tak zareaguje. Dostawało mu się już za mniejsze przewinienia, ale chyba tego potrzebował. Zejścia na ziemię.
    — Nie uważasz, że niebezpiecznym jest handlowanie czarnomagicznymi przedmiotami poza szkołą? Podejrzewam, że zajmujesz się tym także tutaj co? — stwierdził nie bojąc się na nią patrzeć. I tak już wiedziała, że sam nie jest niewiniątkiem. Zawsze można było trochę nagiąć rzeczywistość.
    — Pewnie podejrzewasz, że nie mam dziecka. — stwierdził fakt uśmiechając się z rozbawieniem przypominając sobie swój debiut z kłamstwem. — Tak się składa, że chciałem pomóc swojej przyjaciółce, ale chyba na marne. Prosiła mnie, żebym nikomu nie mówił, a jestem słaby w kłamstwie. — Najlepsze kłamstwo zawiera część prawdy. Skoro i tak Veronica zniknęła może wykorzystać ją do własnych celów.
    Do klasy wszedł Profesor Macmillan. Jace kojarzył, że jest on opiekunem Gryffindoru, czyli domu rudowłosej, jak wydedukował widząc jej godło umieszczone na szacie. Zaczął opowiadać o magii niewerbalnej, której będziemy się uczyć w tym roku. Blondyna to nie interesowało. Wciągnął mocno powietrze czując oblewające go ciepło wywodzące się z książki ukrytej we wnętrzu szaty.

    Jace

    OdpowiedzUsuń
  172. [Uff… Na reszcie wygrzebałam się z zaległości i przysyłam odpowiedź. <3 Jeszcze raz przepraszam cię za tę ciszę z mojej strony, strasznie głupio to wyszło, wnioskuję, że muszę zmienić nick z Psychosis na Marnotrawną, to chyba dobrze odwzorowuje sytuację. xD Ale sesja wreszcie się skończy, obiecuję, że w wakacje wszystko nadrobimy. <3
    Co do zdjęć Benjamina z papierosem, to muszę przyznać ci rację, on wygląda z nimi epicko, nawet nie wiesz jak żałuję, że Lestrange w życiu by nie ich zapalił, bo to przecież zbyt mugolskie. xD Tyle pięknych zdjęć i gifów się marnuje, haha.
    Ps. Nie obejrzałam jeszcze całego, ale niezwykle mnie ten serial wciągnął. ^^ I tak, ten uśmiech jest wspaniały! :D
    Ps2. Stwierdziłam, że odpiszę już tutaj na maila od ciebie – koniecznie musimy wykorzystać ten motyw z urokiem willi, a sytuacja, w której Bastian znęca się nad jakimś chłopakiem, który naprzykrzałby się Wynn z pewnością pojawi się w wątku (Lestrange już zaciera łapki). I w ogóle nie dziw się, że Wynn nie ma z kim chodzić na randki, skoro Lestrange jej tak pilnuje, haha. xD O tak, taka wymiana niezwykle do Wynn pasuje, wymyślmy coś co Bastiana trochę ośmieszy w zamian za tę naukę, to będzie wspaniałe. Przyszło mi jeszcze do głowy, że w sumie tej legilimencji mogą się uczyć razem, w końcu ich tak samo ciągnie do tego typu magii! Tylko okaże się, że Wynn jednak ma więcej talentu, co Bastiana może nieco zirytować. W późniejszym etapie wątku, mogą też wywędrować wspólnie do Zakazanego Lasu i się tam na dłuższy czas zgubić, o.
    Zdecydowanie za dużo mam pomysłów po tej przerwie od pisania. x) Choć z drugiej strony, czy pomysłów może być za dużo?]

    Bastian pokiwał tylko głową na słowa dziewczyny – on z pewnością zrobiłby to samo, gdyby Wynn nie zjawiła się na szlabanie, nie chcąc angażować się bez odpowiedniego towarzystwa w uciążliwe sprzątanie mugolskich śmieci. Wiedział jednak, że może liczyć na młodą Burkes, bez względu na to, czego wymagali od nich profesorowie. Podobnie jak ona mogła liczyć na niego – gdy na swój sposób jej pilnował, sprawdzając czy nie dzieje się z nią nic, co dziać się nie powinno, obserwując i wiedząc, kiedy i gdzie wychodzi, kto patrzy na nią zdecydowanie zbyt długo i kto pozwala sobie na złośliwe szepty dotyczące jej osoby, później dziwnym zbiegiem okoliczności stając się kolejną ofiarą Lestrange’a. Z każdym rokiem spędzonym w Hogwarcie coraz bardziej oplatał dziewczynę sidłami kontroli, nie dopuszczając do niej nikogo, kto by mu się nie spodobał, z irytacją akceptując jednak jej gryfońskich przyjaciół – oczywiście tylko do momentu, gdy ci nie pozwalali sobie za dużo. Bastian był przekonany, że Wynn nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy – działał po cichu, niczym wąż, który pozbywał się tych niewygodnych w niesłyszalnym podpełznięciu i zanurzeniu jadowych kłów w miękką skórę. Niezwykle skutecznie, bez komplikacji.
    Bastian nie wiedział dlaczego w tak niepodobny do niego sposób zaangażował się w relację z Wynn – może była to kwestia jej przydatności. A może czuł się za nią dziwnie odpowiedzialny, już jej pierwszego dnia w Hogwarcie w uśmiechu odsłaniającym zęby witając ją i zapowiadając, że będzie to jej niezapomniane siedem lat, nie zważając na nieprzychylne spojrzenia starszych, znających go Gryfonów. Niczym starszy brat, choć w swej dobroci tak toksyczny i ograniczający. Lestrange był pewien, że gdyby tylko Wynn się o wszystkim dowiedziała byłaby wściekła, jednak - jak z resztą wszystkim – nie przejmował się tym, będąc pewnym, że wyjdzie z tego obronną ręką, oczarowując dziewczynę swoim niezaprzeczalnym, ślizgońskim urokiem.
    Zaśmiał się krótko, w reakcji na zmarszczone oskarżycielsko brwi dziewczyny. Wiedział, że rzucając nożem jej nie zrani i mimo, że mógł wycelować inaczej, obierając inny tor lotu ostrza, nie mógł się powstrzymać, chcąc zobaczyć tę minę Wynn.
    - Z pewnością zauważą, ale czy nie o to właśnie chodzi, by trochę ich wszystkich zirytować? Niech wiedzą, że Hogwart nie potrzebuje tego przedmiotu i ich zbędnej wiedzy. Poza tym, mogli nas tu nie wpuszczać, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lestrange wyszczerzył zęby w uśmiechu, gdy Wynn zręcznie w niego wycelowała, jak zawsze w pełnej gotowości do pojedynku. Z satysfakcją zauważył, że dziewczynie nie zabrano jej różdżki, dzięki czemu mogła z nim walczyć. Nieistotne było teraz to, czy profesor po prostu o tym zapomniał, całkowicie skupiając się na Lestrange’u, czy może w naiwności liczył na uczciwość. Najważniejsze, że teraz oboje mogli się nieco… zabawić.
      - A czemu nie, miejsce dobre jak każde inne. Z resztą, skoro mamy różdżki, to szybko po wszystkim posprzątamy. – Bastian przyjął pozę do pojedynku, wbijając spojrzenie w Wynn, nie chcąc, by jego uwadze uszedł nawet jej najdrobniejszy ruch. Rzucił pierwsze zaklęcie, specjalnie trafiając w wazon za dziewczynę, który z siłą rozprysł się na drobne kawałeczki. Chciał tym samym zirytować Wynn, sprowokować do rzucenia zaklęcia, skusić do gry w kotka i myszkę, by wreszcie odsłoniła się, dając mu okazję do ostatecznego zwycięstwa. Pojedynkowali się już tyle razy, że nie mógł się powstrzymać, przed okazją do niewinnego zezłoszczenia jej.
      - Tylko pamiętaj Wynn, że dzisiaj walczę nie moją różdżką. Nie bądź dla mnie okrutna – rzucił w teatralnym dramatyzmie, po czym zwinnie uchylił się przed rzuconym przez nią urokiem.
      Kolejna, wymiana zaklęć – coraz to zapalczywszych i mniej tonących w ograniczeniach.
      - Co ty na to, by spotkać się w Hogsmeade, tam gdzie zawsze, by poćwiczyć? Jutro, po zajęciach?

      Bastian

      Usuń
  173. Victor stał po środku opustoszałego już korytarza. Dzierżył w dłoniach porządnie pomięty pergamin, nie mogąc znaleźć w sobie najmniejszej siły, aby ruszyć się z miejsca. Przed oczami uporczywie pojawiały się linijki tekstu z otrzymanego listu, zaś bijące w piersi serce napędzane było coraz mocniej przez kłębiące się w Krukonie zdenerwowanie. Co miał zrobić? Gdzie miał pójść? Czy naprawdę zasłużył sobie na wyparcie go z rodziny Wardów, tylko dlatego, że chciał osiągnąć sukces tylko i wyłącznie własnymi siłami? Nie rozumiał, nawet nie chciał tego zrozumieć. Dosłownie czuł złość i pogardę bijącą z treści listu, którego pochyłe pismo oraz typowo urzędowy, sztuczny ton idealnie pasował do ręki głowy rodziny. Skoro nie pozwolił, aby ojciec ustawił go w Ministerstwie, czyniąc z niego kolejną szychę w rodzinie, to musiał iść przez życie sam, będąc zepchniętym przez rodzinę na boczny, zapomniany tor. Zaledwie tydzień temu rozstał się z ponad trzyletnią miłością, co nadal odciska na jego sercu oraz umyśle ogromne piętno, a teraz dowiaduje się, że nie ma dachu nad głową. Los bywał okropny, a zaradność i spryt Victora zostały stłumione przez poczucie żalu i goryczy. Krukon otarł rozgrzany policzek, po którym spłynęła pojedyncza łza będąca symbolem ogromnej irytacji i poczucia niesprawiedliwości. Brunet w końcu ruszył się z miejsca z zamiarem poszukania chociaż kilkudniowego noclegu w Hogsmeade, nim w pełni pozbiera myśli i podejmie znacznie śmielsze działania. Nie chciał narzucać się znajomym, choć wiedział, że jego bliscy przyjaciele nie mieliby nic przeciwko i przyjęliby go z otwartymi ramionami. Potrzebował jednak samotności, aby poskładać rozsypane elementy układanki, by przywrócić pod swymi stopami stabilny grunt. Przesuwając dłonią po miękkim futerku swojej ukochanej kotki, dotarł na hogwarcki peron skąd uczniowie niecierpliwie czekali aż pociąg ruszy i pozwoli im na dobre rozpocząć wakacje. Sam nie wiedział dlaczego tutaj przyszedł skoro miał zamiar udać się do Hogsmeade, jednak przysiadł na swojej walizce i cicho westchnął. Uczniowie pchali się do przedziałów, zaś sam Victor popadał w coraz większy mętlik. Uśmiechnął się delikatnie, gdy Sushi zaczęła uroczo mruczeń, dopominając się większej uwagi ze strony właściciela. Chociaż ona był daleka od zmartwień i całej lawiny niepewności.

    Victor

    OdpowiedzUsuń