17 kwietnia | VI rok | GryffindorKapitan i ścigający domowej drużynyKlub pojedynków | Koło transmutacji | Klub ŚlimakaSzmugler | Miłośnik zakładów | LucyferDereń, łuska wywerny, 12 1/2 cala, odpowiednio giętka
W trakcie gry nie istniejesz ty i twoja miotła. Musicie stanowić jedność. Nie chodzi tu przecież o latanie za kaflem bez przemyślenia jak jakiś pajac. Jeśli chcesz być naprawdę dobra, musisz być czujna. Rozglądaj się, reaguj i słuchaj... No i czemu się śmiejesz? Roxanne, przysięgam, że kiedyś naprawdę zapakuję cię w karton i nadam sowią pocztą do Świętego Munga. Jak tylko cię zobaczą, od razu cię zamkną. Ha! Co "nie szczyp", sama mnie kopnęłaś. Wracaj na miotłę. Jeszcze raz. Proszę cię, skup się, to tylko trzy zasady…
1.Rozglądaj się
Istnieje mała szansa na to, że go przeoczysz. Korytarze Hogwartu przemierza z szelmowskim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Szybko natomiast może zniknąć Ci z pola widzenia w trakcie meczu Quidditcha, kiedy z zawrotną prędkością będzie mknął przez boisko. Nim się obejrzysz, zaczniesz zwracać na niego uwagę dużo częściej niż przypuszczałeś. Roztacza wokół siebie pozytywną energię, która przyciąga ludzi jak magnes. Ty także w którymś momencie zaczniesz rozglądać się po Wielkiej Sali w poszukiwaniu roześmianego kapitana. Jednak nie zapominaj, co nieustannie mówią o nim nauczyciele: Niezłe ziółko. Lucyfer też uśmiechał się pięknie.
2. Reaguj
Gdy z podniesioną brwią rzuci ci wyzwanie, nie wahaj się go podjąć. Uwielbia rywalizację: zarówno na boisku, na zajęciach transmutacji, jak i w sali pojedynków. Zakłady to jego słabość. Podejmie się każdego, nawet najbardziej szalonego zadania. Nie znosi jednak smaku porażki, dlatego nie zdziw się, jeśli znajdziesz go w nocy w łazience prefektów warzącego Wywar Żywej Śmierci. Ani kiedy zacznie stroszyć pióra, próbując przekonać cię, że wygrał zakład, mimo że jego eliksir nie był w stanie zabić nawet muchy.
3. Słuchaj
Zgłoś się do niego, jeśli będziesz czegoś potrzebował. Tajne przejścia w Hogwarcie zna jak własną kieszeń. Przeszmugluje niemal wszystko – od zwykłych, mugolskich słodyczy, przez zakazane księgi, alkohol, aż po ruchliwego szczeniaka. W razie potrzeby, szukaj go w najbardziej nietypowych miejscach w zamku, jakie przyjdą ci na myśl i wytężaj słuch. Będziesz wiedział, gdzie go znaleźć...
Wiecznie niewyspany, wiecznie roześmiany, wiecznie zapatrzony w siebie. Gryfon z krwi i kości.
Partnerzy zbrodni | Rachunek sumienia
_________
Kto by powiedział, że znowu tu wrócimy? Okej, pewnie wszyscy.
W lutym stuknęło Freddiemu sześć lat od kiedy pojawił się na blogu, a ja w końcu odważyłam się zmodyfikować KP i zrobić go dodatkowo kapitanem, o! Dalej nie umiem w karty, ale jeśli ktoś nas nie zna, to niech wie, że w wątkach rozkręcamy się bardziej. ;) Żyjemy dla skomplikowanych powiązań, kochamy nocne wędrówki, nie stronimy od alkoholu, miłości, zazdrości, nienawiści i irracjonalnych przygód. Piszcie śmiało, rozdajemy ciastka.
Mail: abyss.of.imagination@gmail.com
Buźka Gino Pasqualini.
Wąteczki: Elias, Raven, Effy, Marina
Cześć, Piękny, wkrótce Cię dorwiemy!
OdpowiedzUsuńjeszcze w roboczych ale niezastąpiony Zabini
Jak go tylko zobaczyłam, to stwierdziłam, że Freddie i Gen muszą się razem napić, nie wiem czemu XD
OdpowiedzUsuńGeneviev
[Cześć!
OdpowiedzUsuńMiło jest zobaczyć nowo-starą twarz. :D Ja jestem kompletnie świeżutka na tym blogu, więc dla mnie Twoja postać jest kimś "nowym" i od razu przyznaje, że zachwyciła moje serduszko. Karta postaci jest tak schludna i klarowna, że pochłonęłam ją w całości, a później jeszcze raz wróciłam do samego początku. Może też przez to, że bohater jest zabójczo przystojny. :D
Mam nadzieję, że zawitasz na dłużej. <3
Z ogromną przyjemnością zapraszam do mojej Ślizgonki - Mathilde, może jest szansa na stworzenie czegoś nowego i ekscentrycznego.]
Mathilde Mulciber
[ No cześć, miło widzieć kolejnych powracających na bloga autorów :) Kojarzę, że Fred już się kiedyś u nas pojawił… i chyba wówczas również był tak samo radosny oraz pozytywnie zakręcony jak teraz ;) Właściwie idealnie pasuje do wizerunku prawdziwego Gryfona, więc jest to zdecydowanie na plus! Szczególnie, że ostatnio zarówno Gryfoni jak i Puchoni mają gorszy wynik, jeśli chodzi o ilość reprezentantów w Hogwarcie ;) Nie kojarzę, czy mieliśmy okazję coś wcześniej popisać, ale jeśli naszłaby Cię ochota na wprowadzenie odrobiny Fredowego zamieszania w życie miłującej ład oraz porządek Mer, to zapraszam Cię pod moją kartę ;) A tymczasem życzę Ci udanej zabawy oraz mnóstwa weny! ]
OdpowiedzUsuńEmerson Bones
<333333333333333333333333333333333333
OdpowiedzUsuńyour soulmate ♥
Hello little troublemaker! ♥
OdpowiedzUsuńZ uwagą patrzyła na tłumy uczniów idące korytarzami zamku w stronę głównego wyjścia. Gryfoni oraz Krukoni zgodnie założyli szaliki w kolorach swoich domów, natomiast Puchoni i Ślizgoni trzymali czerwone i niebieskie chorągiewki. Kolejny mecz Quidditcha miał się rozpocząć za niecałe pół godziny, jednak Roxanne oraz kilkoro innych uczniów kierowali się w zupełnie przeciwną stronę niż znaczna większość. Weszła po ruchomych schodach i stanęła przed portretem Grubej Damy, by po chwili wypowiedzieć odpowiednie hasło. Pokój Wspólny wydawał się spokojny i bezpieczny, a przede wszystkim cichy. Ogień w kominku szeleścił i tlił się leniwie w akompaniamencie dźwięków wydawanych przez pękające gałązki spoczywające na jego dnie. Wzięła głęboki oddech, po czym usiadła na jednej z czerwonych foteli ozdabianych złotym obszyciem. Ostatni raz, gdy była na boisku, wygrywała finał Quidditcha na koniec czwartej klasy. Żołądek podszedł jej do gardła, myśląc o twarzy byłego pałkarza Gryffindoru, z którym zmuszona była grać w jednej drużynie przez ponad trzy miesiące po tym, jak zaciągnął ją do szatni. Czasami zastanawiała się, czy faktycznie wszystko sobie zmyśliła, czy wspomnienia płatały jej figle. Czy może to ona sama była winna. Popatrzyła przez okno, zza którego dobiegały liczne krzyki i gwizdy. Ludzie na pewno już zasiadali na trybunach, aby kibicować Fredowi oraz reszcie zawodników, a ona, jak to miała w zwyczaju, odkąd tylko wróciła do Hogwartu we wrześniu, zamierzała opuścić grę. Sama nie wiedziała, co się wydarzyło między nią i bratem. W końcu kiedyś mieli świetny kontakt i, mimo że czasami denerwował ją niemiłosiernie swoim poczuciem wyższości i chęcią zostania prywatnym trenerem Roxanne (przecież była od niego tylko niecały rok młodsza!), to tęskniła za wyścigami i zrzucaniem siebie nawzajem z mioteł.
OdpowiedzUsuńNie minęło może piętnaście minut, a dziewczyna w końcu podniosła się z siedzenia, biorąc głęboki wdech i zaciskając pięści. To tylko głupie boisko, pomyślała, po czym pewnym siebie krokiem ruszyła ku wyjściu z wieży Gryfonów, a następnie drzwiom głównym zamku. Błonia były większe, niż zawsze jej się wydawało, a może to czas zdawał się rozciągać, kiedy pokonywała dzielący ją od stadionu dystans. Serce biło jej jeszcze mocniej niż miało w zwyczaju podczas gry. Patrzyła na wyrastający przed nią obiekt, na dobrze znajome pętle wynurzające się zza rusztowań wspomagających trybuny.
— To tylko głupie boisko — powtórzyła, tym razem na głos, by następnie przebiec resztę drogi.
Oddychając ciężko, stanęła przed gmachem jeszcze nie tak dawno stanowiącym jej ulubione miejsce na terenie szkoły. Świsty pomykających mioteł oraz piski i gwizdy kibiców zdawały się dobiegać do niej niczym zza grubej ściany. Przeszła przez niewielkie wejście prowadzące do drewnianych schodków. Pomknęła na górę, decydując się nie spoglądać w lewo, gdzie znajdowały się szatnie drużyny Gryffindoru. Udawała, że nie zna planu stadionu lepiej niż własną kieszeń, jakby to miało jej pomóc w pokonaniu tych kilku stopni mających doprowadzić ją do wyjścia na ławki, gdzie znajdowała się znaczna większość uczniów Hogwartu. Promienie słońca padały na twarz Weasleyówny jeszcze zanim wydostała się na zewnątrz. Dzikie wrzaski stawały się coraz wyraźniejsze i głośniejsze, przywołując wspomnienia z czasów, gdy znajdowała się w samym centrum widowiska. Aż w końcu stanęła w świetle dnia, z otaczającymi ją kibicami siedzącymi na drewnianych ławeczkach. Po raz pierwszy od pamiętnego dla niej wydarzenia, o którym nie ośmieliła się nikomu powiedzieć, na jej twarz wstąpił niemalże niewidoczny uśmiech spowodowany obrazem przemykających graczy. Zniknął jednak równie szybko, wciąż pokonywany przez szybsze bicie serca Roxanne i wzbierający się w niej stres. Pomknęła na samą górę trybunów, decydując się usiąść na tyłach, gdzie znajdowała się tylko jedna inna osoba. Czuła na sobie wzrok niektórych uczniów, kątem oka zauważyła, jak jakaś Puchonka szturcha swoją koleżankę i pokazuje na nią palcem. Gryfonka zacisnęła pięści, starając się ignorować reakcję ciekawskich wychowanków Hogwartu żyjących plotkami i artykułami Proroka Nie-Codziennego. Przycupnęła w wybranym przez siebie miejscu i zsunęła się na krawędź siedziska, opierając łokcie na kolanach i pochylając się do przodu, by wyłapać wzrokiem latających na miotle graczy. Żołądek Roxanne wywrócił się do góry nogami, kiedy gdzieś w oddali błysnął jej dobrze znajomy Złoty Znicz. Zniknął jednak w ułamek sekundy. Była za daleko, aby móc go śledzić. Spojrzała kątem oka na gapiących się na nią trzech drugoklasistów z Domu Lwa. Zacisnęła zęby, odwracając wzrok.
Usuń— Twoja czwarta, Fred — szepnęła, opierając brodę na splecionych dłoniach, po czym uśmiechnęła się ledwo widocznie, kiedy jej brat uniknął tłuczka lecącego w jego stronę z tego właśnie kierunku.
Kochana siostrzyczka
[Twój pomysł jest absolutnie obłędny! Niesamowicie podoba mi się wizja połączenia tych dwóch charakterów, ponieważ mam już całkiem niezły powód udania się Mathilde do Twojego Gryfona. Mulciber nigdy nie miała zaszczytu poznania własnego ojca, ponieważ zarówno jego umysł, jak i ciało, zostały pożarte przez otchłań Azkabanu. Myślę, że dziewczyna na wieść o jego medalionie, wiszącym na szyi plugawej szlamy dostanie szału, i będzie gotowa na każde poświęcenie - nawet na zwrócenie się do Weasleya. Zakładam, że ród Mulciber nie pała sympatią do Weasleyów z racji na ich otwarte przyznawanie się do powiązań z mugolami (nawiązuje tutaj do Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki, w której to rodzina Mulciber się nie znalazła, Mathilde mogła być po prostu o ten fakt zazdrosna).
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za tak długi czas oczekiwania na moją odpowiedź, ale studia pochłaniają mnie w całości, miejmy nadzieję, że po sesji wszystko wróci do normy i znowu będę miała więcej czasu na pisanie. :D Jeśli chcesz coś jeszcze ustalić, to zapraszam na e-mail: wczlowieka@gmail.com
Jeszcze tak nawiasem, cichutko liczę na rozpoczęcie z Twojej strony, ponieważ mnie one w ostatnim czasie przerastają i nie jestem w stanie stworzyć nic sensownego... ale zrozumiem, jeśli to na mnie spadnie ten zaszczyt.]
Mulciber
Hej, cześć! :D Korzystając z zaproszenia wpadam, choćby i po to, żeby pozdrowić drugiego blogowego dinozaura oraz jego cudowny twór. <3 Fred to żywe srebro, bez wątpienia i jestem pewna, że jego wuj byłby z niego bardzo dumny! Jest mi niezmiernie miło, że karta przypadła ci do gustu, bo ja z perspektywy czasu mam do niej naprawdę masę zastrzeżeń i niewykluczone, że kiedyś zabiorę się za mały remont, no, ale nie o tym.
OdpowiedzUsuńWiesz, że chętnie coś z wami napiszemy? Na pierwszy rzut oka Fern i Freddie mają ze sobą mało wspólnego, ale Klub Pojedynków to już coś. Phoenix pewnie chętnie przyjmuje jego pojedynkowe zakłady, i nie przejmowałabym się tu ani różnicą domów, ani roczników, bo moja panna ma taki swój mały sekret, a mianowicie pasjonuje się mugolami (no bo przecież to niesamowite, jak radzą sobie bez magii, prawda?), wyobrażam sobie zatem, że chce dobrze żyć z naczelnym szmuglerem Hogwartu, co by mieć dostęp do mugolskich podręczników o inżynierii, mechatroniki w szczególności. Nie wiem, czy ma w posiadaniu coś wartościowego na wymianę... Jak myślisz, czego twój pan mógłby od nas chcieć? ^^
PHOENIX FERNHART
[Dziękuję za tak miłe słowa, mam nadzieję, że będziesz miała dużo radochy że stalkowania!! <3
OdpowiedzUsuńFred jest po prostu cudowny, a moja szeroko pojęta słabość do Weasleyów w ogóle nie pomaga... I właśnie dlatego planuję się do Ciebie zgłosić, jak tylko coś wymyślę!]
Caireann Byrne
[Ręce precz od Puchonek, one są nasze!
OdpowiedzUsuńA tak bardziej serio: przyjaźń pewnie naszych panów nie połączy, ale jakaś Puchonka już jak najbardziej, a jak się zaczną przed nią popisywać i na siebie nawzajem uprą, postanawiając, że jeden drugiemu musi życie jak najbardziej utrudniać, to wspólny szlaban murowany. W końcu kto nie marzy o czyszczeniu kibli szczoteczką do zębów po lekcjach?]
Nico
[Ktoś musi rozruszać te trybuny, a Ollie jest w tym dobry! Dzięki za powitanko, za życzenia weny i czasu przede wszystkim! Chłopaki muszą kiedyś rozkręcić imprezę we Wspólnym!]
OdpowiedzUsuńJohnson
[Dobry wieczór, przyszłam dać się porwać Panu na wątek.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za tyle miłych słów! Jest mi naprawdę baardzo miło <3 Tessie przyda się każdy kandydat do robienia bałaganu, a takim jak Freddie, to już w ogóle nie pogardzi! Dawno nie spotkałam się z tak sympatyczną w odbiorze postacią.
Więc, hej!, zabawmy się! <3 A masz już jakiś pomysł, czy robimy burzę mózgów? :D]
Tesaya Fairchild
[Cześć! W końcu ktoś z roku Noelle! Sami starzy ludzie tu wokół! Ellie jest istnym promyczkiem i taka miała być! Ja za to widzę, że Twój Freddie to miłośnik zakładów, a Noelle jest na tyle lekkomyślna, by w taki zabawy wchodzić. Połączmy to z quidditchem i katastrofa gwarantowana!]
OdpowiedzUsuńNoelle
[ Lepiej żeby nikt jej nie schrupał, bo coś mi mówi, że jej nadzienie jest bardzo, bardzo kwaśne.
OdpowiedzUsuńOgromnie dziękuję za powitanie i miły komentarz, nie spodziewałam się, że niezdarność Grace będzie czymś rozczulającym, ale przyjmujemy taką opcję z otwartymi ramionami. I z chęcią przyjdziemy po wątek, bo niewątpliwie przydadzą jej się korepetycje z Quidditcha.
Mam jednak czarną dziurę w głowie i brak we mnie konkretnych pomysłów :< Można wykorzystać jego słabość do zakładów - są na jednym roku, na pewno mają razem lekcje, ktoś mógł podpatrzeć jak czytała swoje romansidła lub przegląda jakąś książkę o podstawach Quidditcha i jakoś to wykorzystać. Ewentualnie sama mogła do niego przyjść i błagać go by przeszmuglował jej zapas czekoladowych żab z Miodowego Królestwa, bo sowa od nich miała opóźnienie, a ona koniecznie potrzebuje cukru na już. Nie mam pojęcia! Nie lubię przychodzić bez niczego :<]
Grace McCoy
[Dziękujemy! <3 Gail to jedna z moich ukochanych postaci, chociaż stosunkowo nowa. Bardzo się różni od schematu, którym się zwykle posługiwałam, a dodatkowo wczucie się w nią nie sprawia mi najmniejszych trudności...
OdpowiedzUsuńZdaje mi się, że oni by się mogli dogadać! Co powiesz na kumpelsko-siostrzano-braterską relację? :)]
Gail Rivers
[Hejka! Bardzo dziękuję za powietanie i musze powiedzieć, ze Freddie złapał mnie za serce i osobiście chciałabym znaleźć się w gronie jego przyjaciół. Pewnie byłabym też tą osobą, która wyprosiłaby, aby ogarnął szczeniaczka... <3 :D
OdpowiedzUsuńTrudno przejść obojętnie obok propozycji na wątek, więc jestem jak najbardziej na tak i myślę, że taka mieszanka charakterów będzie całkiem ciekawa. Castor zwykle raczej się na wszystko burzy, ale ta radość bijąca od Twojego pana mnie kusi, aby Cas z nim wpakował się w jakieś wesołe kłopoty. Nie wiem, może faktycznie ktoś chciałby przeszmuglować szczeniaczka i Blackthorne by mu z tym miał pomóc, bo przegrał z nim jakiś zakład? Taka pierwsza myśl mi wpadła do głowy, ale piszę się też na wszystko inne! :D]
Castor Blackthorne
[Cześć! Przychodzę z lekkim opóźnieniem, bo byłem na urlopie, więc nie będę Cię już stricte witać, ale chciałem powiedzieć, że czytając kartę, naprawdę poczułem tę pozytywną, żywą aurę Freda.
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę stworzyć coś razem, zapraszam do którejś z moich postaci :) Gotowego pomysłu jeszcze nie mam, ale marzy mi się jakaś grubsza afera wymagająca kręcenia się nocą po zamku, szmuglu i kłopotów z których niekoniecznie da się szybko wyjść.]
~ Lavon Carrow & Nila Atherstone
❤ Poczta Walentynkowa ❤
OdpowiedzUsuńZobacz czasem coś oprócz czubka własnego nosa, patafianie.
~C.Z.
[Hejka! Przybywam do Ciebie z ogromnym spóźnieniem, za co bardzo przepraszam, ale już się poprawiam! Za każdym razem kiedy widzę jakiegokolwiek Weasleya na blogu to robi mi się cieplej na sercu - tym razem było tak samo. Kocham tę rodzinkę. ♥
OdpowiedzUsuńFred wyszedł Ci świetnie, ze swoim charakterkiem godnie nosi imię jednego z bliźniaków. <3
Nie będę ukrywała - widziałam Twój komentarz pod kartą Neville'a i jestem za tym, by wplątać naszych panów w jakąś potężną akcję, wchodzisz w to? :D ]
Bastian, wcale czegoś nie kombinuję, Lestrange
Emocje bywały zwodnicze — emocjom nie należało ufać; nie należało doszukiwać się w nich niczego, co prawdziwe, bo każdy zryw prowadził do bolesnego rozbicia się o brutalną rzeczywistość. W tej subiektywnej ocenie Yaxley pragnęła odciąć się od wszystkiego, co mogłoby spowodować w niej kolejne pęknięcie — jej idealna, porcelanowa twarz, pociągłe arystokrackie rysy; kształtny i lekko zadarty nos, mały podbródek i głęboko osadzone niebieskie, lodowate oczy — oczy kogoś, kto zobojętniałym spojrzeniem ozdobionym w długie, czarne rzęsy mroził każdą czułość.
OdpowiedzUsuńUpięła czarne włosy w wysoką kitkę i związała mocno zieloną tasiemką; palcami docisnęła kilka odstających kosmyków do głowy i sięgnęła po torbę, ignorując podniecone szepty koleżanek — nie obchodziło jej to, co działo się pomiędzy uczniami, skutecznie odcinając się od trywialnych, bezsensownych rozmów, nie dających jej niczego, oprócz migreny. Nie było nic interesującego w zawstydzonych westchnięciach i uśmiechach — to kompletnie jej nie dotyczyło, a choć wytykano jej nieludzką niedostępność, nie umiała się tym przejąć.
Nienaganny wygląd zawsze towarzyszył temu, co kryło się w tym, jak się poruszała: cicho, niemalże bezszelestnie, z niezwykłą gracją — drobne ciało uginało się pod jej bezwzględną kontrolą i Sylvanas nie umiałaby sobie wyobrazić, że mogłoby się to zmienić. Miała świadomość tego, jak poruszał się każdy jej mięsień, jak szkielet układał się w pozycję, dając jej stabilność — miała władzę.
Ciężko jej było jednak powiedzieć nie, gdy nauczyciel eliksirów poprosił ją o pomoc dla jednego z uczniów. I zgodziła się odruchowo, nie wiedząc, że tym uczniem był Fred Weasley — kapitan i ścigający drużyny Gryfonów, najbardziej irytujący dupek w Hogwarcie, który skupiał przy sobie jej wzrok tylko dlatego, że zaczęli ze sobą rywalizować i było to całkowicie naturalne, bo kiedy okazało się, że oboje przejęli kapitańską fuchę, nie dało się zatrzymać całej tej machiny pogardy i złośliwości, wrzącej gdzieś pod skórą. Przy Fredzie jej spokój praktycznie nie istniał, bo całkowicie poddawała się temu, co ciągnęło za jej nerwy — Fred Weasley był irracjonalnym zrywem emocji, od których Sylvanas pragnęła się odciąć. I być może właśnie dlatego, ale tylko być może, tak bardzo irytowało ją jego towarzystwo.
Przemierzała korytarz, trzymając swój mały podbródek w górze; ciągnęła się za nią mgiełka chłodu i ciszy — i tylko kilka razy odpowiedziała krótkim cześć, gdy któryś z Ślizgonów zdecydował się przywitać, a choć Sylvanas nikt nigdy nie nazwałby duszą towarzystwa, to w jakiś sposób przyciągała spojrzenia. Była kimś, kogo się podziwiało; kimś, do kogo uciekał wzrok, gdy nienaganny mundurek znikał, a strój do Quidditcha zostawał w szafie, ale nawet wtedy — gdy twarz czerwieniła się, a pot pokrywał czoło i malinowe usta łapały oddech — było w niej coś innego, bo tylko w czasie gry twarz Sylvanas zmieniała się, ukazując emocje, ale Fred Weasley miał to szczęście, że widział je o wiele, wiele częściej. Najczęściej podziwiając jej poirytowanie, złość i satysfakcję, gdy Ślizgonom udawało się wygrać mecz.
Poprawiła torbę i pchnęła drzwi, przechodząc przez próg. Podniosła spojrzenie, widząc, że Weasley zdążył zająć miejsce. Nie przywitała się, a ruszyła między ławkami, siadając naprzeciwko. Zmierzyła jego twarz beznamiętnym spojrzeniem, a dostrzegając jego uśmieszek, powstrzymała się od prychnięcia, jakie rosło w niej za każdym razem, gdy Fred uśmiechał się w ten sposób.
— Zaczniemy od czegoś prostego — odezwała się swoim zwyczajnym, spokojnym głosem, który zawsze brzmiał bardzo statycznie. — Eliksir zapomnienia — zawyrokowała, uznając, że nie powinno być przy nim większych kłopotów, tym bardziej że uwarzenie go pojawiło się już w pierwszej klasie. Fred powinien sobie poradzić, a choć najchętniej oglądałaby jego porażkę i ani trochę by się tym nie przejęła, to był pomiędzy nimi jeszcze nauczyciel, który wierzył w to, że Sylvanas będzie mogła pomóc komuś, kto gorzej sobie radził, zupełnie jakby spodziewał się jakiegoś cudu, który nie chciał jednak przyjść.
— Jeśli nie pamiętasz, co dokładnie było potrzebne — zaczęła — przyniosłam podręcznik, ale lepiej by było, gdybyś spróbował najpierw pomyśleć… — Przechylił subtelnie głowę w bok i spojrzała w Fredowe oczy. — O ile potrafisz myśleć — dodała złośliwie, choć jej głos wcale tak nie brzmiał; wciąż był nieludzko spokojny.
UsuńSięgnęła do torby po podręcznik dla początkujących, gdyby Weasley jednak go potrzebował i odłożyła książkę, sugerując, że chłopak może do niej zajrzeć. Zaraz potem odwróciła wzrok i zajęła się czytaniem Poradnika transmutacji dla zaawansowanych, który wypożyczyła z biblioteki.
PANNA YAXLEY
— Mhm — przytaknęła, gdy westchnął, wspominając o oklumencji. — Tuzin twoich rozbieganych, sprośnych myśli… tylko sprecyzuj: miałyby one dotyczyć twojej byłej dziewczyny czy tej obecnej? A może przyszłej?
OdpowiedzUsuńCzasem naprawdę zastanawiała się nad tym, co takiego dało się lubić we Fredzie. Był strasznie głośny i zawsze musiał mieć swoje zadanie, nie przejmując się niczym — ale może właśnie dlatego był popularny wśród dziewczyn. Być może dlatego przyciągał wzrok. Jej spojrzenie też miewał przy sobie, było ono jednak zupełnie inne i dalekie od wszelkich zachwytów. Fred Weasley umiał jednym gestem zaburzyć jej idealny spokój — zupełnie jakby to ćwiczył, bo był w tym coraz lepszy. Irytujący dupek.
Nie patrzyła w jego stronę, skupiając wzrok przy kartkach. Była jedną z wybitnych uczennic i zawsze dbała o swoje oceny — choć nie poświęcała nauce tak wiele czasu. Lubiła czytać, była skupiona i pilna, więc przychodziło jej to całkiem bezproblemowo. Naturalny talent jednak miała do eliksirów, czego trochę w sobie nienawidziła, bo było to cechą ojca, który był w tym mistrzem. Czasem bała się tego, że coraz bardziej go przypominała; że przez to, że tak bardzo ratowała się przed rodzinnymi oczekiwaniami staje się pusta, zupełnie jak wydmuszka.
Spięła mięśnie, gdy zwrócił się do niej skarbie, nienawidząc, gdy to robił. W jego ustach brzmiało to tak koszmarnie, a świadomość tego, że używał pieszczotliwego określenia zapewne wiele, wiele razy — cóż, pewnie mogłaby przez to zwymiotować. Nie odezwała się, a pozwoliła mu mówić, nie podnosząc spojrzenia. Jeśli chciał gadać od rzeczy — mógł to robić, ale ona wcale nie miała ochoty z nim rozmawiać, szczególnie że nie spotykali się po lekcjach po to, żeby marnować czas. On miał się douczyć z eliksirów, a ona pilnować, żeby nie zrobił żadnej głupoty i nie wysadził połowy szkoły. Czasem naprawdę wierzyła w to, że Weasley byłby do tego zdolny.
Drgnęła dopiero, gdy wspomniał o błędzie w druku, a potem posłała mu krótkie spojrzenie, jakby nie do końca mu wierzyła. Właściwie to nie wierzyła w ani jedno jego słowo i trzy razy analizowała to, co mówił do niej Fred, choć zazwyczaj po prostu to ignorowała, bo tak było łatwiej. Gdyby okazało się, że Fred Weasley myślał, cóż, Sylvanas musiałaby przełknąć naprawdę wielkie zaskoczenie — a mimo to wciąż siedziała przy ławce i czekała, aż Fred zechce w końcu uwarzyć eliksir, który powinien być dla niego łatwy.
— Jesteś miły dlatego, że nie wiesz, co dalej zrobić? Czy może się czymś zatrułeś? — Podniosła w końcu podbródek, zamknęła książkę i wyprostowała się, prezentując Fredowi swój nienaganny wygląd. Zawsze wyglądała idealnie; nie było w niej żadnego chaosu, chyba że w momencie, kiedy łapała się miotły. Wtedy włosy były w nieładzie, kleiły się do spoconego czoła i zrumienionych policzków, malinowe usta łapały oddech, a ciało wydawało się być miękkie, a nie tak spięte.
— I naprawdę myślisz, że poprosiłabym cię o pomoc? — Posłała mu beznamiętne spojrzenie. Sylvanas Yaxley nigdy o nic nie prosiła; nigdy i to nie miało się zmienić, a szczególnie nie potrzebowała pomocy od Weasleya, który bezczelnie burzył jej spokój. Nie umiałaby dokładnie opisać, co dokładnie takiego w sobie miał, że jednym spojrzeniem umiał obnażyć każdą z jej emocji; a może to z nią było coś nie tak, skoro tak łatwo pozwalała sobie opuścić gardę? Było jednak w tym wszystkim coś nieprzyzwoitego; coś, czego Sylvanas nawet nie spróbowałaby zdefiniować.
Dostrzegła, że przygryzł wargę, więc pochyliła się nad blatem i dokładnie, niemożliwie cierpliwie zaczęła tłumaczyć mu, co powinien zrobić. Od A do Z, a w jej głosie nie słychać było pogardy — zdecydowała się mu pomóc, więc to robiła i mógł sobie myśleć, co chciał, ale w tym momencie było dla niej ważne tylko to, żeby Fred dostrzegł w eliksirze naturalną kolej rzeczy — że każde działanie prowadziło do kolejnego. Przytaknęła, gdy Weasley zaczął sięgać po składniki, a przy jej twarzy zamajaczyło coś, co dla postronnych mogło wyglądać jak uśmiech.
Uśmiech jednak nie trwał zbyt długo, bo Weasley zrobił gwałtowny ruch, a zawartość bulgoczącej brei wylała się nagle, sięgając do niej i bestialsko niszcząc białą koszulę — Sylvanas podniosła się szybko, a zaraz potem odskoczyła, rzuciła pod nosem siarczyste przekleństwo i zaczęła się rozbierać.
UsuńZupełnie zapomniała o tym, że Fred Weasley jest obok; że zobaczy jej blizny. Paskudne szramy ciągnące się przy obojczykach, biegnące po dekolcie, a później śmiało po żebrach i prawym boku — to był jej defekt; coś, co niszczyło idealne ciało idealnej panny Yaxley.
Nigdy nie mówiła o tym głośno; o tym, co działo się w domu i jakie kary stosował jej ojciec. Nie chciała o tym mówić, uparcie milcząc i wierząc w to, że w ten sposób będzie silniejsza. Nikt nie mógł zrobić niczego więcej od niej samej — dlatego tak usilnie starała się odciąć od emocji; od tego wszystkiego, co mogłoby ją zranić jeszcze dotkliwiej i boleśniej. I Sylvanas nie umiałaby powiedzieć, co naprawdę mogło ją złamać — co było tym ostatecznym ciosem, który zrobiłby w niej kolejne, ale tym razem ostateczne pęknięcie?
YAXLEY i jej kończąca się cierpliwość
Nie umiała przejąć się tym, że została zmuszona rozebrać się Weasleyem; mało obchodziło ją to, jak ją widział i jakie zdanie o niej miał. Właściwie Sylvanas nie przejmowała się niczym — całe jej życie wewnętrze działo się zazwyczaj w błogiej ciszy i nikt nie wiedział, co mogło kryć się w jej głowie. Była wdzięczna sama sobie, że udało jej się doprowadzić do tej nienagannej perfekcji; do tego, że nie było w niej niczego, co mogłoby przyciągnąć do niej innych, choć przecież przejęła rolę kapitana — ale będąc kapitanem, była przede wszystkim nim, a nie przyjaciółką z wyszukanymi żarcikami, chcącą zjednać sobie wszystkich. Ludzie ją nie obchodzili.
OdpowiedzUsuńZignorowała jego komentarz, nie chcąc się do niego odwoływać. Nie było to potrzebne; Fred Weasley zawsze dużo mówił, a szczególnie mówił tak, żeby wytrącić ją z równowagi; żeby zobaczyć w niej coś innego niż wszędobylski chłód, a ona czasem się temu poddawała, a czasem zaciekle się broniła i chyba to było w tym wszystkim najlepsze — to, że Fred uczył ją zachowywać twarz, nawet jeśli huragan rozrywał jej mięśnie i łamał kości. I chyba powinna mu kiedyś za to podziękować; za to, że był dla niej irytującym dupkiem, który raz po raz rzucał jakimś głupim komentarzem, nieszczególnie nawet zabawnym.
Spojrzała po swojej koszuli, powstrzymując się od westchnięcia; żałowała, że nie założyła pod nią niczego więcej od czarnego, zwykłego stanika, bo wtedy może zaoszczędziłaby sobie tego, co miało nadejść. Zawsze uchodziła za pannę idealną — nikt nigdy nie widział w niej nic szpetnego, była trochę jak porcelanowa laleczka, ozdabiająca wystawę sklepową. Ale nie było w niej tak naprawdę nic idealnego; była oszpecona mniejszymi lub większymi bliznami, większość zdążyła już zblednąć, ale niektóre z nich wciąż wydawały się świeże. Ojciec zawsze dbał o to, żeby pamiętała o swoim buncie; warczał głośno, że to wszystko przez to, że próbuje być inna od rodziny. Że sprzeciwia się temu, co dla niej zaplanował, ale Sylvanas nie pragnęła ani zaręczyn ani wielkiej kariery — chciała żyć; po prostu żyć, bez żadnych upiększeń, bez wielkiego nazwiska i mrocznej historii.
Weasley chciał się odezwać, ale zamilknął, a ona odwróciła się do niego i posłała mu lodowate spojrzenie. Nie powinien widzieć jej w ten sposób; nie powinien widzieć blizn, a widząc jego wzrok i to, jak zaczynał myśleć, zezłościła się. Mierzyła metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, była niemożliwie szczupła, jej twarz wydawała się być kalką arystokratycznej buźki — była krucha i drobna, ale nikt w niej tego nie widział, bo odcinała się od tego; odrzucała tę rolę, ubierając się w obojętność i chłód, a skoro ludzie podziwiali jej porcelanowe piękno, to takie powinno ono zostać.
— Nie założę tego — warknęła jedynie, a zaraz potem wcisnęła się w brudną koszulę, złapała za torbę i opuściła salę, trzaskając drzwiami i nie żegnając się słowem.
Cholerny Weasley musiał doprowadzić do czegoś, co normlanie by się nigdy nie wydarzyło. On nie widziałby jej półnago, nie poznając jej sprytnie ukrywanego sekretu, a ona nie czułaby się jak ofiara, której ktoś uświadomił to, że faktycznie nią była; Sylvanas wciąż dzielnie broniła się przed tym wszystkim, zachowując grę pozorów.
Być może właśnie dlatego zaczęła grać; być może był to powód do tego, żeby rozbić się o ziemię, połamać się, a potem kompletnie oddać się temu, co nieuniknione. W jej grze nie było niczego, co delikatne i dziewczęce, choć przyciągała spojrzenia, skupiając przy sobie uwagę, której nigdy nie pragnęła zatrzymać zbyt długo.
Kilka zawieruszonych kosmyków włosów kleiło się do jej czoła i zaczerwienionych przez wiatr policzków; rozchylone, malinowe usta łapały oddech, a mały nosek marszczył się delikatnie.
Obserwowała wszystkich; chłonęła lodowatym spojrzeniem to, co się działo wokół, będąc biernym podglądaczem, który nigdy się nie wtrącił. Quidditch był dla niej czymś, co pozwalało jej zostawić cały ten syf, brud i wyzucie; wiatr uderzał w skórę, plątał się we włosach i zmuszał oczy do tego, żeby się mrużyły — a ona trzymała się swojej miotły i wyciągała ręce, wciąż dalej i dalej; nie liczyło się nic, oprócz tego, żeby wygrać; zwycięstwo smakowało słodko, obmywało jej głowę i wprawiało kruche ciało w drżenie, a złamany nos, wybity bark i wypadek, który zdarzył się rok temu — to wszystko niknęło i traciło kolory w momencie, gdy Ślizgonom udawało się wygrać mecz.
Usuń— Yaxley! — Ktoś z drużyny zwrócił się do niej i stanął przeciwko, obserwując wzrokiem jej zmęczone, spocone ciało. Nie wiedział, czy nie ryzykował, skoro Dom Węża przegrał dzisiejszy mecz, ale ktoś musiał zapytać Sylvanas, czy zamierza wziąć udział w wieczornej imprezie.
Sylvanas zaczesała włosy w tył, wzięła oddech i spojrzała po twarz chłopaka, nie rozumiejąc, co do niej mówił. Impreza, wieczór — przytaknęła jedynie, a potem wyminęła go, ignorując kompletnie. Nie zamierzała zejść dzisiaj z boiska, aż nie padnie twarzą w trawę.
panna-nie-taka-idealna YAXLEY
Ja wpadam tylko na sekundę, dać znać, że żyję i jestem, mimo, że zaginęłam w akcji. To niestety dla mnie typowe, tak samo jak to że zdarza mi się gubić w tym komu już odpisałam, a komu nie, przerpaszam najmocniej! Pamiętamy o was i wieczorem wypadniemy tu z odpowiedzią, niecnie korzystając z faktu, że jesteś spragniona wątków. :D
OdpowiedzUsuńPHOENIX FERNHART
[Cześć, bardzo, bardzo Cię przepraszam, że tak zamilkłam, życie mnie przytłoczyło, złamało i pożarło, a teraz wypluło zmęczoną i w formie zombie. xD Nie wiedziałam w co mam najpierw włożyć ręce, ale staram się wrócić do pisania i tym samym do wątkowych ustaleń. Pewnie nadal nie będę powalać aktywnością, ale mam nadzieję, że już takie okresy ciszy się nie zdarzą.
OdpowiedzUsuńWątek nadal bardzo chciałabym napisać, bo z połączenia Lestrange’a i Weasleya z pewnością powstanie coś potężnego. <3
Mam parę pomysłów na powiązanie i już na samą akcję właściwą naszego wątku, dlatego wszystko po kolei Ci opisuję - może wspólnymi siłami stworzymy z tego coś spójnego i godnego naszej dwójki, haha. :D
Pierwsze i najważniejsze, zarówno ród Lestrange’ów jak i Weasley’ów sympatią do siebie nie pała, trudno by było inaczej (niee, to wcale nie tak, że twoja babcia zabiła moją ciotkę; niee, mój ojciec i wujostwo wcale nie torturowało i nie mordowało waszych bliskich ^^). Ale myślałam, by Fred i Bastian jakoś się tolerowali ze względu na łączące ich interesy. Oczywiście mimo to nie obyłoby się bez wzajemnych przytyków i złośliwości. Oboje kochają też rywalizację, dlatego wyobraziłam sobie, że pomiędzy nimi wciąż panowałaby atmosfera tego typu - pojedynki, naginanie granic i sprawdzanie na ile mogą sobie pozwolić, dopóki drugi nie wybuchnie wściekłością, co sądzisz? :D Ale widzę też, jak Lestrange czasem nie wytrzyma i bardzo spokojnie powie Weasley’owi by nie przeginał. xD
Bastian już wcześniej mógłby umawiać się z Fredem na jakieś szmuglowanie, głównie dlatego, że sam Lestrange zwraca na siebie zbyt dużą uwagę profesorów, by mu się to udało, haha. Ale może oboje często ulegaliby pokusie i często by się o coś zakładali? Tyle, że, co tu ukrywać, te zakłady często kończyłyby się wielkim konfliktem i napiętą atmosferą. xD
A jeśli chodzi już o samą akcję w wątku, to cofnęłabym się nieco w czasie, jeszcze do czasów sprzed procesu Bastiana, by ten miał różdżkę, to nam pozwoli na trochę więcej możliwości. ;) Mam tutaj trzy pomysły:
I. Lestrange chciał po prostu wrobić Freda, może nawet przed samym dyrektorem (im gorsze kłopoty, tym większa satysfakcja, prawda?), chcąc rozkręcić wielką aferę, którą on by sobie mógł obserwować i się złośliwie pośmiać, z tego jak Weasley ma poważne problemy.
II. Cały przemyt byłby akcją przeprowadzaną całkowicie na poważnie, bez żadnego drugiego dna. Jednak problem pojawiłby się z tego względu, że szmuglowany przedmiot był:
a) czymś bardzo toksycznym co zaczęłoby źle wpływać na naszych chłopaków - może jakieś reakcje odbijające się na zdrowiu/psychice? Musieliby szybko myśleć jak po pierwsze pozbyć się przedmiotu a po drugie pomóc sobie, nie mówiąc równocześnie o niczym profesorom;
b) przedmiot związany byłby z jakąś poważniejszą akcją, przemytem nielegalnych substancji czy artefaktów magicznych zawodowych szmuglerów. Nasza dwójka wplątałaby się w nią przypadkiem, nie zdając sobie sprawy z tego, co właśnie próbowali zdobyć/wnieśli do zamku. Może zostawiliby po sobie jakiś ślad i by się nimi zainteresowano, dostaliby jakieś listy z pogróżkami itp. Z jednej strony dzieciaki nie stanowią jakiegoś wielkiego zagrożenia, ale gdyby założyć, że komuś naprawdę zależało na tym przedmiocie lub przemytnicy byli zdesperowani i bali się, że uczniowie przekażą wszystko nauczycielom - dałoby się to jakoś uzasadnić.
III. I ostatni pomysł, tym razem odchodzący nieco od przemytu, za to opierający się na zakładach. Może w wyniku jednego nasz Ślizgon i Gryfon wybraliby się do Zakazanego Lasu i tam wpadli w poważne tarapaty, może nawet zostaliby ranni/zgubiliby się itd.
We wszystkich tych wariantach musieliby zacząć dość mocno współpracować, co mogłoby się naprawdę różnie skończyć, biorąc pod uwagę ich charakterki. xD
Daj znać, co o tym wszystkim myślisz! ♥]
Lestrange
[Hej! Z Fredziakiem to zawsze chętna! Ja jak najbardziej chętna na jakiś romans, jakoś rok temu mieliśmy podobny wątek z moją inną postacią, więc coś ciekawego na pewno uda nam się wymyślić! Zakazana miłość brzmi ciekawie i tylko cieszę się, że nie będę Martine kiedy jej rodzice się dowiedzą!]
OdpowiedzUsuńMartine
[Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc Freddie przypomina mi bardzo Jamesa Pottera, ciężko mi właściwie powiedzieć dlaczego, ale jak najbardziej pozytywnie. Osobiście bardzo lubię ludzi w jego typie, myślę że przyjemnie mi się będzie z nim obcowało, nawet jeśli poprzez moje dzieci :D
Cóż, nie wiem czy masz ochotę pisać z moimi dwoma postaciami na raz, ja oczywiście nie mam nic przeciwko temu, chociaż wolę zaznaczyć ten mały szczegół :D
Jeśli chodzi o Raven to Twój pomysł na wstępne powiązanie jak najbardziej na plus, jednakże musiałybyśmy ustalić nieco więcej komplikacji, które zapewne każdy uwielbia :D
Odnośnie Scorpiusa musiałabym nieco pomyśleć na czym tutaj się skupić dokładnie, w tej kwestii potrzebuję chwili na przemyślenie.
W każdym razie pozwolę sobie zaprosić Ciebie na maila, myślę że możemy tam na spokojnie ustalić sobie pewne kwestie i pobawić się burze mózgów - vulnerasanenturgirl@gmail.com
Scorpius Malfoy & Raven Addams
[Halo dzień dobry, nieśmiało pozwoliłam sobie wysłać maila <3]
OdpowiedzUsuńEffy
[ Hej :D Na wątki i skomplikowane powiązania, to ja zawsze jestem chętna! Chodzi Ci coś już może po głowie? Nie wiem, jak sobie wyobrażasz powiązania Freda, stąd moje pytanie - nie chcę wyjść poza granice jakieś przyzwoitości xd
OdpowiedzUsuńJakby co, zapraszam na mail :) niewidzialna.gaol@gmail.com
Marina
[Omg, jaki on jest piękny, jaki cudowny. ♥ Chyba się zakochałam, aż żałuję, że pojawiłam się tu dopiero teraz! Jestem bardzo chętna na wątek i dziękuję za tak miłe przyjęcie moich postaci <3, mów tylko z którą z panienek chcesz coś napisać, #rudziteam czy może charłaczka? Ja z przyjemnością oddam się w Twoje ręce. :D]
OdpowiedzUsuńCherry & Annie
To wszystko nie ma sensu.
OdpowiedzUsuńPo raz setny chyba wygładzała zagniecenia na sukience. Prostej, błękitnej, letniej sukience o przyzwoitej długości do kolana. Po raz setny zerknęła w lustro i omiotła wzrokiem zaplecione w schludny warkocz włosy. Skrzywiła się czując metaliczny posmak krwi wypływającej ze zbyt mocno i zbyt często nerwowo przygryzanej wargi, a zerkając na poobgryzane paznokcie skrzywiła się jeszcze bardziej. Cały ten stres sprawiał, że pomimo starań wyglądała dziś wyjątkowo marnie. Skóra przybrała wręcz chorobliwie blady odcień uwydatniając sińce pod oczami. Włosy były tak matowe i oklapłe, że nawet nie można było nazwać ich mysimi, raczej wyglądała, jakby po prostu posiwiała. Po raz nie wiadomo już który rozplotła i zacisnęła mocniej wiązanie w pasie sukienki. Będąc w domu rodzinnym zawsze sporo chudła, jednak teraz to nawet jej standardowe „domowe” ubrania wydawały się zbyt luźne. Wyglądała po prostu jak trochę tylko ożywiony trup, w czystym ubraniu. W skromnej sukience, idealnie prostej i stonowanej, zupełnie niepasującej do Effy Fitzgerald. Za to bardzo typowej dla Josephine.
Co prawda ostrzegła Freddiego. Uprzedziła go, o wszelkich potencjalnych nieprzyjemnościach. O niej samej i jej rodzinie wiedział wystarczająco dużo, by się wycofać. Nikomu nie zdradziła tyle co Freddiemu.
- Och, oczywiście, że damie nie wypada pić prosto z butelki! – prychnęła i pociągnęła kolejny, ogromny łyk Ognistej Whisky. – Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny!
Mówiła głośno i zamaszyście gestykulowała rękoma, jak zawsze zresztą gdy była pijana. Freddie wyciągnął jej butelkę z ręki, a na jego ustach błąkał się szelmowski uśmiech. Pewnie znowu był z czegoś zadowolony, Bóg jeden wie z czego tym razem.
- Chcesz mi powiedzieć, że tak naprawdę jesteś damą, Fitzgerald? – spytał z rozbawieniem. – Irlandzką księżniczką?
- A żebyś wiedział – ryknęła. – Mój stary… Mój stary jest irlandzką księżniczką!
Ledwie wypowiedziała te słowa, a zaniosła się niekontrolowanym pijackim śmiechem, którego nie mogła potem powstrzymać przez kilka dobrych minut.
Weasley zapomniał z tej nocy jak próbował poderwać Grubą Damę, ale oczywiście pewnie na złość jej, doskonale zapamiętał tę rozmowę. I nie omieszkał wypytać ją o szczegóły. A ona, mimo wszystko, a może właśnie ze względu na wszystko, na całą tę ich pokręconą relację, mu powiedziała. I nawet jeśli trochę drżały jej przy tym ręce, głos, poszarzały włosy – nie miało to znaczenia. Weasley wytykał jej często wiele rzeczy i sytuacji, których był świadkiem, ale akurat tego nie skomentował. Kiedy potem, w chwili słabości niby przypadkowo wtuliła się w niego wdychając dziwnie kojący zapach jego koszuli, wiedziała, że mu ufa. Mimo wszystko, a może ze względu na wszystko.
Teraz jednak kwestionowała swoje wybory.
Jak do tego doszło?!
UsuńJęknęła w duchu. Oczywiście, że wiedziała jak do tego doszło. Głupi zakład, na który w ogóle nie powinna się zgadzać, mimo tego, że przecież wiedziała, że wygra, w skutek czego Weasley będzie musiał wykonać „12 prac”, czyli całą sekwencję mniej lub bardziej upokarzających i/lub niezbyt przyjemnych czynności. W chwili obecnej ta nagroda nie wydawała się warta tego całego stresu. Nie przejmowała się zupełnie tym co będzie, jeśli Freddie wygra zakład i faktycznie rodzice puszczą ją na tydzień do Weasleyów, chociaż teoretycznie wtedy ona będzie musiała wykonać ów „12 prac”. Nie było opcji, żeby się mu udało. Była o tym przekonana. Chociaż rozmowa z rodzicami sprzed kilku dni sprawiła, że jej pewność nieco się zachwiała. Weasley był sprytniejszy i jeszcze bardziej wyrachowany niż sądziła.
- Anthony, musimy porozmawiać. Dostałam bardzo dziwny telefon.
Spokojny lecz nieco skonsternowany głos matki sprawił, że Effy poczuła jak żołądek zacieśnia jej się w supeł. Zapadła się fotelu i modliła się, by ta sytuacja nie miała nic wspólnego z nią. Mary Fitzgerald jednak usiadła obok niej na kanapie i odłożyła swój telefon komórkowy na stolik do kawy, przez moment przyglądała się swojej córce, po czym z powrotem przeniosła wzrok na męża.
- Pani przedstawiła się jako Angelina Weasley.
Effy przestała oddychać. Twarz ojca również pobladła.
- Skąd mieli numer? – warknął przez zaciśnięte zęby.
- Podobno ze strony naszej parafii. Jestem wymieniona jako przewodnicząca Pierwszej Róży Różańcowej, przecież wiesz.
Effy wybałuszyła oczy. Jak on mógł na coś takiego wpaść?! Ta informacja jednak sprawiła, że Anthony Fitzgerald przestał wyglądać na wściekłego, raczej na zbitego z tropu.
- Wiedzą o Róży? – spytał próbując ukryć swoje zdezorientowanie.
- Pani Weasley z mężem sami są przewodniczącymi Róż w swojej parafii – odparła Mary spokojnie, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta zadowolenia. Effy nie mogła uwierzyć w to co słyszy. – Przyznam się szczerze, Anthony, że jestem bardziej niż pozytywnie zaskoczona. Wygląda na to, że Weasleyowie… Że oni rozumieją jak to jest zmagać się z tym brzemieniem.
Effy wbiła wzrok w swoje dłonie. Matka nie musiała nawet na nią spojrzeć żeby dać do zrozumienia o co jej chodziło. Brzemię Ona była tym brzemieniem. Ona, jej magia i wszystko co się z nią wiązało.
- Sama powiedziała, że bardzo się cieszy, że ktoś ich rozumie… - ciągnęła Mary. – Ich syn Frederick… Podobno przyjaźni się z Josephine… To prawda?
Effy skinęła głową bez słowa. Nie potrafiła z siebie wydusić dźwięku.
- Chcieliby zaprosić ją do siebie – poinformowała męża Mary i spojrzała na niego wyczekującym wzrokiem. – Na tydzień. Podobno mają zamówioną mszę za… za takich jak oni.
Choć wszystko to wydawało się nieprawdopodobne, cała ta rozmowa doprowadziła do właśnie tego momentu. Do wizyty Weasley’ów w rezydencji księcia Anthony’ego Fitzgeralda. Do idealnie nakrytego stołu uginającego się pod ciężarem ozdobnych ciasteczek i do ozdobnej zastawy. Do pożeranej przez stres Effy, której zamarło serce gdy usłyszała najpierw dźwięk dzwonka, potem kroki Rity, ich pokojówki i uprzejmie głosy powitania.
- Panienko Josephine, już są – poinformowała ją Rita, ledwie zaglądając do jej pokoju. Najwidoczniej nawet jej udzielił się cały ten stres. Effy z ciężkim sercem, jakby idąc na ścięcie, powoli wstała z łóżka i skierowała swoje kroki ku schodom. W połowie drogi przystanęła i oczy niemalże wyskoczyły jej orbit w reakcji na to, co zobaczyła. Konrad, ich kamerdyner, prowadził właśnie do salonu ubranego w elegancki i niesamowicie mugolski garnitur Freddiego i jego równie nienagannie ubranych rodziców.
Effy
Nie należał do osób, które większość wolnego czasu spędzają w bibliotece lub przesiadują w łóżku nad materiałem czy zadaniem domowym do przerobienia. W kwestiach nauki od dłuższego czasu starał się wykorzystywać do tego innych, będąc przy tym całkiem niezłym manipulatorem. Działał, żerując na naiwności innych lub wykorzystując słabość, jaką miało do niego spore grono uczennic zarówno z młodszych, jak i starszych roczników. Swój wolny czas wolał spędzić zaszywając się w karczmie w Hogsmeade lub na imprezach, które od czasu do czasu udało się hucznie zorganizować w zamku. Nigdy nie lubił przestrzegać zasad, żył na krawędzi i uwielbiał łamać wszelkie reguły, nawet jeśli wiązało się to z konsekwencjami nie tylko dla niego, ale i pozostałych członków Slytherinu. Działał pod wpływem impulsu, dbając jedynie o swoje dobro i pieszcząc przy tym własne, wyraźnie wybujałe ego. Tej nocy bawił się wyjątkowo dobrze, zdążył już wypić całkiem sporą ilość alkoholu, która buzowała w jego żyłach, pozwalając na coraz odważniejsze kroki względem wianuszka otaczających go na każdym kroku dziewcząt. Nie przejmował się uczuciami innych, nigdy nikomu nic nie obiecywał, bez żadnych skrupułów całował więc jedną dziewczynę, by niespełna dziesięć minut później przytulać się w tym samym miejscu z jej koleżanką. Obściskiwał się właśnie z Margaret, zamierzając przejść z nią do nieco odważniejszych pieszczot, kiedy zza ramienia dziewczyny dostrzegł siłującą się z Rogerem młodszą siostrę Weasley’a. Dziewczyna wyraźnie nie miała żadnej ochoty na odważne kroki ze strony swojego towarzysza, ten jednak nie dawał za wygraną, będąc wobec niej coraz bardziej natarczywy. Znał Roxanne praktycznie od dziecka, niegdyś była dla niego nawet niczym młodsza siostra, nie mógł więc ot tak się temu przyglądać i zaraz po tym, jak Roger dobrał się do bluzki coraz bardziej zrozpaczonej i bezradnej dziewczyny, pewnym krokiem ruszył w ich kierunku, modląc się w duchu o to, aby w ferworze złości nie zabił przypadkiem tego dupka. Sprawiał swojej rodzinie wystarczająco dużo problemów i choć niezmiernie cieszyło go to, jak bardzo potrafił wyprowadzić z równowagi ojca czy ciotkę, mimo wszystko nie chciał być autorem sensacji i znaleźć się na nagłówkach gazet z informacją odnośnie śmierci w murach Hogwartu.
OdpowiedzUsuń- Trzeba nie mieć jaj, żeby atakować bezbronne kobiety tylko po to, aby zaspokoić swój popęd. Jak bardzo słabym trzeba być, żeby posunąć się do czegoś takiego? Jesteś bezwartościowym śmieciem Roger – rzucił i splunął mu przy tym w twarz, nie przejmując się nijak tym, że właśnie ściągnął na siebie uwagę pozostałych – Anteokulatia! – nakierował w jego stronę swoją różdżkę, wywołując tym samym salwę śmiechu wśród obserwującej ich grupki osób – Jesteś baranem Roger, a teraz przynajmniej to widać – roześmiał się, dorzucając jeszcze zaklęcie, które ściągnęło na chłopaka potężną salwę lodowatej wody. Cel został osiągnięty, Roger stał się pośmiewiskiem, a kiedy grupa uczniów wciąż kierowała swoje szydercze spojrzenia w jego stronę, Roxanne wybiegła niepostrzeżenie z sali, nie narażając się przy tym na upokorzenie związane z wybuchem płaczu i rozdartym ubraniem. Kątem oka dostrzegł, że pobiegła za nią jej najbliższa przyjaciółka, zamierzał więc odwiedzić ją dopiero później, kiedy dziewczyna nieco się uspokoi i nie będzie czułą się przy nim skrępowana. Sytuacja związana z Rogerem skutecznie odebrała mu chęć do zabawy, dokończył więc szybkim łykiem szklankę z ponczem i ukradkiem wymknął się z sali bankietowej, zamierzając spędzić resztę wieczoru w samotności. Od dłuższego czasu starał się unikać zarówno Roxanne, jak i jej brata, a dzisiejsza sytuacja związana z dziewczyną sprawiła, że wróciły bolesne wspomnienia, które usilnie starał się tłumić i z którymi walczył niemalże każdego dnia, kiedy mijał na korytarzu Freda lub jego siostrę.
- Hm ? – wyrwał się z zamyślenia, kiedy ktoś go zaczepił i przeklął w duchu, czując niespodziewane uderzenie – Czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt? – uniósł pytająco brew i przetarł ręką krew, która na skutek spotkania z pięścią Freda zaczęła powoli sączyć się z dziurek jego nosa – Zginąć z rąk takiego kogoś jak ty? Moja rodzina nie zniosłaby takiego upokorzenia – pokręcił zrezygnowany głową, oblizując z wargi krew – Idź poszukać rozrywki gdzie indziej Fred, jeszcze ktoś zobaczy, że się z tobą zadaję i będę przez to pośmiewiskiem wśród ludzi, którzy liczą się w świecie czarodziei – mruknął, mierząc go przy tym zupełnie pustym, pozbawionym wyrazu wzrokiem. Słowa, które do niego kierował ledwo przechodziły mu przez gardło, wiedział jednak, że jeśli choć na moment okaże słabość i przestanie z tym walczyć, znów narazi Freda na niebezpieczeństwo.
UsuńElias
Często spotykała się z wielkim uznaniem dla dużych pokładów cierpliwości zebranych u człowieka. Ciekawym była refleksja nad tą szlachetną cechą w odniesieniu do własnej osoby. Nie wydawało jej się, że kiedykolwiek wystawiała ją na próbę, bowiem nigdy nic jej nie zdenerwowało do takiego stopnia, że czułaby nieprzyjemne napięcie irytacji i dzięki owej cierpliwości potrafiła to stłamsić. Właśnie ten fakt świadczył o tym, że posiadała znacznie większe pokłady niż inni ludzie. Może po prostu odziedziczyła to po swoich biologicznych rodzicach, a może najzwyczajniej w świecie udało jej się wypracować ją na przestrzeni lat, kiedy każde rozczarowanie goniło poprzedzający zawód. Raven przyzwyczaiła się do tego, że życie na każdym kroku podkłada jej kłody pod nogi a ona za każdym razem się o nie potyka, jednak jakimś dziwnym trafem nigdy nie upadła, co bardzo ją dziwiło, ale wpływało na jej siłę.
OdpowiedzUsuńJedyną osobą, która prowadziła do delikatnego, trwającego dosłownie dwie sekundy zaciśnięcia zębów był ten rudy Gryfon, który siedział w sąsiedniej ławce wraz ze swoim równie głupkowatym kolegą. Nie wiedziała dlaczego uwziął się właśnie na nią i tak zawzięcie, nieustępliwie starał się jej sprawić przykrość. Jej głównym celem przetrwania w Szkole Magii i Czarodziejstwa była taktyka na niewidzialność. Starała się nie odzywać nie pytana, podczas lekcji ukrywać w środkowych ławkach, bowiem te wydawały się najbezpieczniejsze, ubierać się tak samo jak wszyscy dookoła, aby nikt nie zwrócił na nią uwagi. Uważała siebie za osobę całkowicie odmienną i nie pasującą do miejsca, w którym się znalazła. Jednym słowem była szarym cieniem samej siebie odbijającym się na ścianach pozwalając niepostrzeżenie przemykać po korytarzach Hogwartu. Jednak Fred Weasley i jego kąśliwe uwagi, niezliczona ilość żartów i ogólna niezbyt miła postawa wobec jej osoby rzucały na nią iście jasne światło, którego nie mogła się pozbyć pomimo jej braku reakcji. Myślała, że jej ignorancja sprawi, że rówieśnik znudzi się ciągłymi próbami uprzykrzania jej życia, natomiast on działał totalnie odwrotnie niż przypuszczała, co wytrącało ją z codziennego letargu tak bardzo umiłowanego przez Raven. Przez parę lat udawało jej się spokojnie podchodzić do żartów Freda próbując tłumaczyć go w swojej głowie najprzeróżniejszymi wymówkami, jednak pewność siebie, którą udało jej się całkiem niedawno wypracować nie pozwalała dłużej tak sobą pomiatać. Zdarzyło jej się kilkakrotnie zwrócić mu uwagę mając nadzieję, że skoro nie jej brak reagowania a może jednak odwrotność pozwoli jej na spokojną egzystencję. Jednak bezskutecznie. Fred nie zmienił swojego zachowania, wręcz jej akt samoobrony wpłynął na niego niczym czerwona płachta na byka.
Lekcje Eliksirów ostatnimi czasy przysparzały jej nie lada wyzwanie. Bardziej zaawansowane receptury, wiele składników do spamiętania, ogrom czynności do wykonania sprawiały, że przestawała sobie radzić. Postanowiła bardziej przyłożyć się do dzisiejszych zajęć, żeby nieco poprawić swoje stopnie i utrzymać się szczebli przeciętniaka. Poprzedni wieczór spędziła na dokładnym studiowaniu Roztworu powodującego czkawkę, który ewidentnie został zostawiony na końcówkę roku szkolnego w ramach ogólnego rozluźnienia. Dziewczyna przeczytała wielokrotnie stronnice książki, aż udało jej się wypracować dokładny plan na przygotowanie owego eliksiru w sposób poprawny, nawet odbiegający od średniego poziomu. Miała nadzieję, że nauczyciel weźmie pod uwagę jej determinację i przygotowanie przymykając oko na jej poprzedni niewypał z Wywarem Żywej Śmierci, który dosłownie wylazł z kociołka, jak gdyby stał się żywą istotą chcącą połknąć Raven w całości.
Wszystko szło zgodnie z planem, Gryfonka wpatrzona w konsystencję przybierającą kolor lekko różowy nie zwracała uwagi na nikogo, chociaż musiała przyznać, że ogólne rozbawienie swoich kolegów z domu nieco wytrącało ją ze skupienia. Wszyscy dookoła zapewne cieszyli się ze słońca, które bardzo wyczekiwane w końcu zawitało do murów Zamku i tylko czekało, aż ktoś zanurzy się w jego cieple. Nawet ciemne lochy nie mogły zabrać im dobrych humorów, a lekkość ostatnich zajęć jeszcze bardziej wpłynęła na ich poziom roztargnienia. Raven jedyne czego chciała to odbębnienie pierwszorzędnego eliksiru i oddanie się w pełni swoim skrzydłom kruka, które całkiem niedawno udało jej się uzyskać. Cieszyła się, że jej determinacja w kierunku postaci animaga w końcu została nagrodzona i mogła już swobodnie stawiać swoje pierwsze kroki jako dumny ptak. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem na samą myśl o wolności, którą wtedy odczuwała, gdy zaczarowany kawałek pergaminu w kształcie łabędzia usiadł na jej ręce, którą powoli mieszała eliksir. Wstrzymała powietrze bojąc się, że zaraz spadnie do jej idealnej konsystencji i złapała go upuszczając chochelkę, która cała zanurzyła się w różowym wywarze. Zassała powietrze marszcząc brwi. Rozejrzała się dookoła szukając winowajcy, jednak nie musiała się długo zastanawiać kto ma na tyle durne pomysły. Odwróciła głowę w stronę Freda zaszczycając go dosłownie przez sekundę swoim spojrzeniem po czym zgniotła zapewne jakiś – według niego przezabawny – wierszyk i odłożyła go na bok swojej ławki.
Usuń– Accio chochelka – rzuciła zaklęcie w stronę eliksiru a narzędzie mieszające momentalnie z niego wyskoczyło wpadając w jej dłoń. Otarła ją dokładnie z lepiącej się brei i wróciła do powolnego mieszania swojego niemalże skończonego eliksiru. Chciała dorzucić ostatni składnik ciesząc się, że uda jej się ukończyć swój roztwór przed czasem i otrzyma pozytywną ocenę, kiedy ten chlusnął jej w twarz pod naciskiem drugiego, takiego samego łabędzia, jednak koloru czarnego, zapewne zanurzonego wcześniej w atramencie, a jego uderzenie spowodowało wybuch brei, która momentalnie zmieniła kolor na brązowy.
Chwila ciszy była dla niej momentem refleksyjnym, ponieważ w ułamku sekundy udało jej się zrozumieć parę istotnych konsekwencji, które niesie ze sobą owe zdarzenie. Po pierwsze nie uda jej się uzyskać dobrej oceny z eliksirów, a jej wynik końcowy będzie zapewne jednym z gorszych i nic nie może już tego naprawić. Po drugie czeka ją wiele godzin zmywania brązowej, klejącej się brei z wszystkiego dookoła, co zabierze jej dużo wolnego czasu, który mogłaby spożytkować na spokojne oddanie się wiatru w piórach. Po trzecie ogarnęło ją dotąd nieznane uczucie negatywnych emocji, które nadszarpnięta mocno cierpliwość wypuściła na wolność i Raven nie miała pojęcia co ze sobą przyniosą z racji tego, że nigdy wcześniej nie pozwoliła sobie na brak kontroli nad nimi.
Cisza nie trwała długo, ponieważ chwilę później cała klasa ryknęła głośnym, dźwięcznym śmiechem a jedyne co Raven czuła to jej czerwone palące policzki, które na szczęście – bądź nieszczęście – były ukryte pod grubą warstwą brązowej brei, pachnącej fiołkami gwoli ścisłości co nieco poprawiało jej obecną sytuację – jeśli cokolwiek mogło ją stworzyć przyjemniejszą.
– Panno Addams. – głos nauczyciela Eliksirów zbliżający się do niej nie był żadnym zaskoczeniem. Odetchnęła głęboko godząc się ze swoim losem z dumą.
– Zdaję sobie sprawę, że młodość rządzi się swoimi prawami, ale proszę, nie na moich lekcjach. – dodał nieco ostrzejszym tonem lustrując przemoknięty kawałek pergaminu, który swobodnie płynął po roztaczającej się substancji.
– Zdaje sobie Pani sprawę, że to wszystko będzie trzeba posprzątać? – zapytał retorycznie na co Gryfonka tylko skinęła głową, co spowodowało odklejenie płata ohydnej substancji z jej policzka. Ściągnęła go szybkim ruchem dłoni starając się pozbyć również całej reszty. Pogodziła się z faktem, że zapewne zostanie po lekcjach sama ze swoimi burzliwymi myślami skłaniającymi do jawnej niechęci skierowanej w stronę Freda Weasleya.
– Proszę zostać po lekcjach i zająć się tym bałaganem. – nic co ją zaskoczyło. Odwrócił się na pięcie kierując swój wzrok w stronę rudego kolegi, którego rozbawienie na twarzy stawało się nieznośnie irytujące.
Usuń– Pana Weasleya poproszę również o to samo. Pomoże Pan koleżance, prawda? – również dobrze wyczuwalna nuta retoryczności. Jednak ten świat nie był aż tak niesprawiedliwy. Musiała przyznać, że nieco zdziwiła się spokojem nauczyciela. W normalnej sytuacji zapewne zostałyby im odjęte punkty, jednak chyba słońce na dworze wpłynęło nie tylko na uczniów, ale również na nauczycieli. W jego oczach dało się zauważyć rozbawienie całą sytuacją, co według Raven było nieco nie na miejscu, ale nie jej było oceniać. Cieszyła się, że skończyło się jedynie na zadośćuczynieniu, chociaż sama chętnie umieściłaby Freda w lochach za karę.
– Chłoszczyść – szepnęła Raven kierując swoją ciemnego koloru różdżkę na siebie tym samym oczyszczając swoją twarz i szatę z klejącej substancji.
– A właśnie! Dziękuję Panno Addams za przypomnienie. – nauczyciel wyciągnął obie dłonie w stronę dwóch Gryfonów, na których spoczywało zadanie wysprzątania całego bałaganu, który zrobili – a raczej on zrobił.
– Poproszę Państwa różdżki. Po ich zwrot zapraszam jutro od rana. – Uśmiech nauczyciela był naprawdę niepokojący. Napił się on Eliksiru rozśmieszającego czy co? Raven bez słowa oddała swój hebanek w ręce nauczyciela. Największym minusem owej sytuacji był fakt, że została zmuszona do dzielenia jednej Sali z osobą, do której żywiła znacznie większe uczucia niż do innych, negatywne co prawda, ale zawsze. Brak różdżki w kieszeni Gryfonki był dla niego jedynie szczęściem, ponieważ w głowie Raven pojawiały się najprzeróżniejsze zaklęcia, które mogłaby na niego rzucić, aby odegrać się za lata poniżania a cierpliwość, która go broniła schowała się głęboko.
Raven Addams
Promienie słońca, świecącego tamtego dnia nadzwyczaj jasno, nagrzewały potężne mury zamku. Możliwe że to dlatego większość znajdujących się w nim tamtego dnia uczniów była tak nieznośna. Biegali po korytarzach, przepychali się, śmiali zdecydowanie zbyt głośno. Marina już trzeci raz czytała to samo zdanie, cały czas nie mogąc się na nim skupić. Zupełnie jakby oczami przesuwała jedynie po literach pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia. Westchnęła, zirytowana, i zaczęła od początku. Nie mogła przecież poddać się tak łatwo. Poza tym, musiała zająć czymś myśli. Nie mogła przecież bezustannie dumać tylko i wyłącznie o niej , bo by zwariowała. Już była bliska szaleństwa.
OdpowiedzUsuńKątem oka dostrzegła bordowo-złoty krawat chłopaka, który przysiadł nieopodal niej na parapecie.
No tak, Gryfoni. Nic dziwnego, że nie mogę się skupić. Weasley z tą jego drużyną mogliby wrzaskami obudzić umarłych.
Nie przykładała większej uwagi do planu zajęć, nic więc dziwnego, że zapomniała o tej niezwykłej przyjemności jaką były cotygodniowe lekcje z wychowankami domu lwa. Od razu przypomniał jej się wierszyk, który wymyśliła kiedyś razem ze współlokatorką, parodiując słowa tiary przydziału
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męska głupota,
Gdzie króluje debilizm
I do wyczynów ochota.
Na ich obronę, tamtego wieczoru dziewczynie złamał serce jeden z Gryfonów, natomiast Marina starała się być wspierająca. Prawdopodobnie wypiły też zbyt dużo kremowego piwa.
Trzasnęły drzwi od sali i cała fala rozgadanych, pokrzykujących dzieciaków zaczęła wlewać się do środka, Groom jednak nie ruszyła się z miejsca. Nie miała zamiaru zarobić łokciem po żebrach, czekała więc cierpliwie żeby wejść na samym końcu, jak to miała w zwyczaju. Poza tym, dawało jej to jeszcze dobrą chwilę sam na sam z książką, nie żeby tamtego dnia mogła się na niej skupić. Jej myśli krążyły wokół czekoladowych oczu i jaskrawo różowych loków.
Podniosła się z parapetu i była gotowa ruszyć na zajęcia,kiedy jej uwagę przykuł podłużny przedmiot na posadzce kilka kroków od jej stóp.
Różdżka .
Szybkim ruchem pokonała dzielącą je odległość i pochwyciła drewnianą towarzyszkę któregoś z kolegów pomiędzy palce. Widziała ją już kiedyś. Długa i z derenia. Marina doskonale wiedziała, do kogo należy ta różdżka.
Fred Weasley, jakże by inaczej
To nie było tak, że Groom nie lubiła Gryfona. Był głośny, pewny siebie i zabawny, był wszystkim tym, czym ona zazwyczaj nie potrafiła być. Wszystkim tym, co wytrącało ją z równowagi, zbijało z pantałyku, jakkolwiek tego nie nazwać. Był żywy i pełen kolorów, zupełnie niczym bohater książki. Ale to był problem Mariny, nie Freda.
No ale różdżki mógłby nauczyć się pilnować.
Weszła do sali i od razu namierzyła go w tłumie. Rozmawiał z jakąś dziewczyną i ,z tego co Krukonka wywnioskowała, nie wyglądał na specjalnie zadowolonego z tego faktu. Nie miała więc większych wyrzutów sumienia podchodząc i przerywając im dyskusję.
Chwyciła chłopaka za luźny kawałek rękawa, tuż pod łokciem, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę oraz ewentualnie zablokować rękę, którą mógłby wyrzucić w powietrze i trafić ją w nos, gdyby za bardzo go wystraszyła.
Fred… - zaczęła, gdy nagle odwrócił się w jej stronę a w jego oczach błysnęło coś, co Marina mogłaby nazwać przebłyskiem geniuszu lub szaleństwa.
Znalazłam twoją różdżkę - wymamrotała, zaskoczona i trochę przestraszona. Wyciągnęła ją przed siebie, rękojeścią w jego kierunku, żeby na pewno zrozumiał, o co jej chodziło.
Marina
[Hello dear <3 I'm back, kontynuujemy? :D]
OdpowiedzUsuńEffy
[Cześć! Zobaczyłem Twoje wiadomości na czacie i postanowiłem, że tu nieśmiało zajrzę. Bardzo kusi mnie wątek z Fredem - nie dość, że nasi Gryfoni są na tym samym roku i są do siebie tak podobni (znaczy Nate sprzed wypadku był do Freda bardzo podobny, przeczuwam, że mogli być niezłymi kumplami, teraz to inna bajka), to jeszcze rudzielec jest kapitanem drużyny Quidditcha, co daje nam mnóstwo możliwości do wspólnej historii. Zapraszam Cię do siebie i Nate'a z otwartymi ramionami - oczywiście jeżeli masz chęć coś wspólnie naskrobać. <3]
OdpowiedzUsuńNathan - wasz były szukający