przyszedł na świat 23 kwietnia 2006 roku, imię otrzymał na cześć Szekspira — VI klasa — Hufflepuff — szlama mugolak — wilkołak od niecałych 2 lat — częste zawroty głowy i krwotoki z nosa przed pełnią — uczęszcza na zajęcia koła Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami i pełni tam rolę przewodniczącego — udziela korepetycji z Mugoloznawstwa — 11¾ cala, kasztan, wąs kuguchara — patronusem pies — właściciel nieznośnej fretki, którą pieszczotliwie nazywa Śmierdzielem
Kiedy do drzwi ich mieszkania w Liverpoolu zapukała czarownica, by wręczyć mu list z Hogwartu, był pewien, że to sen. W każde urodziny i święta życzył sobie, żeby mógł opuścić dom rodzinny. Matka otwarcie osądzała go o to, że swoimi narodzinami zniszczył jej szansę na zrobienie kariery modelki. Ojca nie zdążył poznać, podobno przedawkował. Szybko zastąpił go ojczym, olbrzymi facet z łysą głową i posępnym wyrazem twarzy, który traktował Williama jak nieprzydatne popychadło. Pewnego dnia Will skorzystał z punktu siódmego paragrafu C Dekretu o Uzasadnionych Restrykcjach wobec Niepełnoletnich Czarodziejów i użył przeciwko mężczyźnie magii w samoobronie.
Kiedy obudził się w Szpitalu Świętego Munga po ataku wilkołaka cieszył się, że żyje i nie liczyło się nic więcej. Nie zdawał sobie wówczas sprawy, jak wiele likantropia zmieni w jego życiu. Choć ukrywał fakt bycia wilkołakiem, kilka miesięcy temu po szkole i tak rozniosła się plogłoska, przez którą stał się ofiarą prześladowań. Nie próbuje zaprzeczać ani dementować plotek. Chodzi z podniesionym czołem i nie wstydzi się tego, kim jest.
Kiedy pojawia się na peronie 9¾ zawsze jest sam. Kiedy pije kawę, to tylko gorzką i bez mleka. Kiedy patrzy ci w oczy, to zawsze się uśmiecha. Kiedy przeprosisz, wybaczy, a gdy zawini — jako pierwszy wyciągnie rękę na zgodę. Kiedy potrzebujesz pomocy, wiesz gdzie go szukać.
Kiedy obudził się w Szpitalu Świętego Munga po ataku wilkołaka cieszył się, że żyje i nie liczyło się nic więcej. Nie zdawał sobie wówczas sprawy, jak wiele likantropia zmieni w jego życiu. Choć ukrywał fakt bycia wilkołakiem, kilka miesięcy temu po szkole i tak rozniosła się plogłoska, przez którą stał się ofiarą prześladowań. Nie próbuje zaprzeczać ani dementować plotek. Chodzi z podniesionym czołem i nie wstydzi się tego, kim jest.
Kiedy pojawia się na peronie 9¾ zawsze jest sam. Kiedy pije kawę, to tylko gorzką i bez mleka. Kiedy patrzy ci w oczy, to zawsze się uśmiecha. Kiedy przeprosisz, wybaczy, a gdy zawini — jako pierwszy wyciągnie rękę na zgodę. Kiedy potrzebujesz pomocy, wiesz gdzie go szukać.
✉ dementor.nadchodzi@gmail.com
Poszukiwana osoba, która była świadkiem ugryzienia Willa.
Wątki: Terry,
Poszukiwana osoba, która była świadkiem ugryzienia Willa.
Wątki: Terry,
[ Cześć!
OdpowiedzUsuńNa wstępie zacznę, że karta prezentuje się przepięknie, a wizerunek to strzał w dziesiątkę! Również cieszę się widząc kolejne twarze w Domu Borsuka :D No i ta urocza fretka <3
Sam Will mnie zaintrygowała - niesie na swoich barkach sporo negatywnych doświadczeń i odpowiedzialności, a z drugiej strony wydaje się taki przy tym taki ciepły i otwarty. Poza oczywistymi podobieństwami jak fretka i ten sam dom, dostrzegam kilka wspólnych cech u Willa i mojej Rin. Oboje uśmiechają się do innych i są pomocni, no i uczęszczają na koło ONMS. Jeśli masz ochotę zapraszam do nas!
Bawcie się cudownie ^_^ ]
Rin oraz Rose
[No cześć ♥
OdpowiedzUsuńRazem z Terrym jesteśmy zachwyceni i czekamy na nasze wspólne wątki!]
Scabior
[ Ale się zaśmiałam na tego mema! Jak najbardziej możemy tak zrobić, będzie miała dwie fretki i będzie dochodzić, czyja to ;D
OdpowiedzUsuńA co do koła to podoba mi się ten pomysł, ale Rin uczęszcza do Hogwartu od bardzo niedawna, więc nie wiem, czy zdążyła by ubiegać się o stanowisko przewodniczącej, gdy jeszcze niezbyt ogarnia co i jak w nowej szkole ;) ]
Rin
[Hej!
OdpowiedzUsuńAle ładna karta! Podobają mi się tak graficznie przygotowane karty, bo mają w sobie to coś. Ponadto po wczytaniu się w kartę, sądzę, że bardzo dobrze pasuje do postaci Willa. Swoją drogą mam ogromny sentyment do tego imienia. Twój William jest niezwykle intrygujący, co podkreśla to główne zdjęcie w karcie - niby się uśmiecha, a dźwiga też spory ciężar związany z całokształtem, jak rodzinny dom.
Chociaż podobieństw jest całkiem niewiele, to i tak sądzę, że Will mógłby dogadać się z moją Ophelie. Nawet nieśmiało mogłabym zaproponować, aby to ona była świadkiem, jak został ugryziony przez wilkołaka, więc jeśli to wolne i Ophelie by Ci pasowała, to zapraszam. A nawet jeśli nie, to i tak do wątku zapraszam, bo sądzę, że uda nam się wymyślić coś ciekawego! :D]
Ophelie Baltimore
[Ooo! Ale super! Taka trauma się przyda dziewczynie :D
OdpowiedzUsuńOgólnie myślałam, aby z początku podchodziła do niego z pewną rezerwą. Odwiedzałaby go w szpitalu i w ogóle, ale z samego początku trzymałaby się z boku, nie podchodząc zbyt blisko i nie nawiązując zbyt dużo interakcji. Coś na zasadzie żyjesz? O, fajnie. I dopiero po czasie by się z nim oswoiła i z czasem mogli nawiązać znacznie bliższą relację i teraz się kumplować, a nawet może się coś dziać w stronę przyjaźni :D]
Ophelie
Rin posiadała nawyk przygarniania wszystkiego; niezależnie czy był to pisklak, który wypadł z gniazda, brudny kociak z sąsiedztwa, czy nieśmiałek. Miała też tendencję brania pod swoje skrzydła młodsze dzieciaki, które niezbyt odnajdowały się w nowej, szkolnej rzeczywistości. Rodzice wielokrotnie nazywali to niezdrową słabością twierdząc, że któregoś dnia wpędzi się tym w kłopoty, gdy przygarnie niezbyt przyjazne stworzenie, ale jej to nigdy nie zniechęcało. Tak samo jak nie zmieniało jej nastawienia kolejne zadrapanie na ramionach, ziemia pod paznokciami i starte kolana, czy sierść wplątująca się w ubranie. Niekiedy ukradkiem przemycała kolejne stworzenia do domu i ogrodu, innym razem oficjalnie ogłaszała, że bierze za coś odpowiedzialność. I choć interesowała się również innymi rzeczami to właśnie do magicznych stworzeń miała największy pociąg i skrycie z nimi właśnie wiązała swoją przyszłość. A najbardziej ze smokami, w których była po uszy zakochana odkąd pierwszy raz ujrzała, pokrytego szkarłatnymi łuskami, chińskiego ogniomiota; poczuła swędzący, ostry zapach popiołu i żar ognia na policzkach.
OdpowiedzUsuńJako uczennica nie miała zbyt dużych możliwości, by nabyć trudniejsze w hodowli zwierzę, ale towarzystwo fretki na co dzień jej wystarczało. Fu była niezwykle energicznym i radosnym zwierzakiem, który wielokrotnie poprawiał jej humor. W jej małych brązowych oczach dostrzegała niekiedy więcej zrozumienia i cierpliwości aniżeli w spojrzeniach rówieśników. Była jej małą, futrzastą przyjaciółka na dobre i na złe. Starała się mieć ją na oku lecz nie przepadała za zamykaniem zwierząt w klatkach dlatego Fu mogła swobodnie poruszać się po Hogwarcie. Niekiedy lepiej się w nim odnajdywała niż właścicielka.
Rin kręciła się po zamku przed dodatkowymi zajęciami z opieki nad magicznymi stworzeniami, a Fu kręciła się gdzieś między jej stopami. Rin niekiedy zagadywała zwierzątko otrzymując w odpowiedzi kilka pisków i krótkie zaciekawione spojrzenie. Jednak po czasie Fu wyraźnie czymś się zainteresowała i odbiegła dalej.
— Fu! Baka wracaj tu! — Pognała za fretką w stronę wyjścia na dziedziniec. Fu wskoczyła w niewielki klomb znikając między liśćmi. Rin zbliżyła się i zaczęła odsłaniać gałązki by zobaczyć co się dzieje.
— Ah znalazłaś sobie towarzystwo? — zaśmiała się dostrzegając dwa stworzonka, które beztrosko bawiły się pomiędzy roślinami.
— Przez ciebie spóźnię się na zajęcia. Chodźcie tu. — druga fretka była podobna do samej Fu, ale miała na sobie szelki. Rin rozejrzała się w poszukiwaniu potencjalnego właściciela, ale nigdzie nikogo nie spostrzegła. — Chyba idziesz z nami kolego. — Wyciągnęła ręce po obie fretki, które ufnie wdrapały się na jej ramiona.
Pognała na zajęcia czym prędzej nie chcąc jeszcze bardziej się spóźnić. Zależało jej, by wyciągnąć z nich jak najwięcej.
Gdy tylko wyłoniła się zza drzew i spostrzegła gromadę zebranych uczniów, na jednego z nich zareagowała przygarnięta fretka.
— Ohayō! To znaczy… ah, cześć, dzień dobry! — rzuciła szybko na powitanie. Wciąż nie mogła w pełni przestawić się na angielski, a niekiedy słowa i języki mieszały się z czego wychodziła niezrozumiana plątanina.
Rin uśmiechnęła się szerzej na ulgę zasłyszaną w głosie Puchona i zabawne imię, które wypowiedział.
Usuń— Schował się na dziedzińcu w klombie, Fu go zwęszyła i mi zwiała. Straszne z nich urwisy co? Ale chyba całkiem się polubili. — Stwierdziła przekazując zwierzaka właścicielowi.
Gdy już miała wolne ręce sięgnęła po żółta gumkę i splotła potargane włosy w koński ogon.
— Rin. — przedstawiła się z lekkim uśmiechem.
Wciąż czuła się nieco zagubiona w nowym miejscu, a niemal wszystkie twarze zdawały się nowe. Hogwart był ogromny i różnił się od jej poprzedniej szkoły niemal wszystkim; wyglądem, zasadami, a nawet niektórymi zajęciami. No i sam podział na domy był dla Rin obcym rozwiązaniem, z którego nie korzystano w Mahoutokoro. Choć znalazła się tu z powodu przykrych okoliczności, starała się czerpać z pobytu w Hogwarcie oraz Anglii jak najwięcej doświadczenia i wiedzy, a przede wszystkim starała się zaprzątać swoją głowę tyloma rzeczami i zajęciami, byleby nie mieć czasu na rozmyślanie.
[ Super! Dzięki za zaczęcie:D ]
Rin
[Nie mam pomysłu na wątek z Twoim drugim panem, przyznaję się bez bicia, ale przyszłam sobie tu podziwiać i powiedzieć Ci, że ten chłopak jest po prostu wspaniały!!! Mam parę pomysłów na nowe postacie, może z którąś uda mi się za jakiś czas opublikować, by Willa porwać na jakąś przygodę... W każdym razie będę jeszcze myśleć i daję znać, że jestem otwarta, jakbyś szukała jakichś powiązań <3]
OdpowiedzUsuńOd czterech lat każde wakacje dla Terry’ego kojarzyły się z siedzeniem w swoim pokoju i usilnymi próbami nie zwracania na siebie przesadnej uwagi, nie rzucania się w oczy Birchowi Scabiorowi. Byle uniknąć kolejnych nieprzyjemnych sytuacji, przynajmniej dopóki namiar wciąż na nim ciążył. Nie chciał ryzykować, ta menda nie była tego warta. Nawet w myślach ciężko było mu nazywać mężczyznę ojcem, bo choćby usilnie próbował – nie umiał przywołać w pamięci ani jednego momentu, gdy ten wykonał jakikolwiek czuły gest w jego stronę. Scabiorowie raczej nie byli stworzeni do miłości ani uczuć wyższych, z biegiem lat coraz bardziej Terry’ego dziwiło, że ktoś tak dobry jak jego mateczka mógł wytrzymać tutaj dłużej niż kilka dni, nie próbując uciec.
OdpowiedzUsuńOd czasu śmierci Shirley dom stracił na wszelkich walorach. Nawet ich skrzat Pracuś, który był często jedyną żywą istotą do której warto było otworzyć usta, nie był jednak na tyle dobrym rozmówcą, żeby Terry nie szukał wrażeń gdzieś poza domem. Podobnie zresztą listy od jego przyjaciół i znajomych z Hogwartu, które były oczywiście dużym pocieszeniem dla pozbawionego rozrywek chłopaka, nie umiały zająć wystarczająco znudzonego szesnastolatka. Z tego powodu często wymykał się do pobliskiego mugolskiego miasteczka, ubrany tak, aby wtopić się w tłum i móc chociaż chwilę spędzić poza śmierdzącym stęchlizną domem nad brzegiem Wyre. Zawsze starał się wrócić tuż przed kolacją, byle jego nieobecność nie wzbudziła podejrzeń, że Terry każdą okazję wykorzystuje do ucieczek. Pierwszy raz pozwolił sobie na bycie przyłapanym podczas wskakiwania przez okno do środka, nie pierwszy raz natomiast za niesubordynację zarobił w twarz. Tak jakby Birchowi Scabiorowi wydawało się, że na jego synu robi wrażenie ten popis niemocy wobec jedynego dziecka i po tym wszystkim stanie się takim dzieckiem, jakim go chciał – pysznym, interesownym i najlepiej podzielającym jego własne poglądy.
Wrzesień powitał z niemożliwą nawet do opisania ulgą. Spakował dzień wcześniej cały swój dobytek, sprawdził czy jego szaty są czyste, czy wszystkie książki, których potrzebował do kontynuowania wybranych przedmiotów, są na pewno zakupione i nie będzie musiał już w Hogwarcie składać zamówienia na nowe tomy. Rano zjadł przygotowane mu przez Pracusia śniadanie, z zadowoleniem stwierdzając, że był jedyną osobą, która pokusiła się o tak wczesną, nieludzką porę na wstanie. Jak prawdopodobnie większość młodych czarodziejów z dalszych rejonów Królewstwa, do Londynu miał przedostać się Świstoklikiem. Już nie pamiętał jak to jest być odprowadzonym na pociąg do szkoły i nie przypuszczał, że jeszcze kiedyś miał czegoś podobnego doświadczyć. W końcu to był jego przedostatni rok nauki, potem będzie już wolny.
Kiedy znalazł się na peronie 9 i ¾, tłum uczniów i ich rodzin sprawiał, że ciężko było mu w pojedynkę przedrzeć się pomiędzy zgromadzonymi, z których część mozolnie wlewała się do wagonów, do których szybko dołączył; wolałby jednak nie zostać na dworcu. Ekspres wkrótce ruszył. Terry nie kłopotał się tak jak inni rozradowani studenci, żeby stać przy oknie i machać do osób pozostających na peronie. Zamiast tego zaczął szukać wolnego siedzenia, a najlepiej znajomej twarzy, która przygarnęłaby go na czas podróży. Przechadzając się wzdłuż rzędu rozsuwanych drzwi dostrzegł, że większość miejsc była już zapełniona. Ciągnął kufer dalej, wyraźnie już zirytowany, kiedy zajrzał do przedziału wyraźnie pustego, o ile nie liczyć jednej duszy zajętej czytaniem. Ściągnął brwi i przystanął na chwilę, zaraz rozpoznając w postaci Willa. Nie wahając się zbyt długo wsunął się do środka, wciągając za sobą swój bagaż i zasalutował mu na powitanie. Nawet nie kłopotał się z umieszczeniem go wyżej; ponuro stwierdził, że raczej niewiele osób spróbuje do nich dołączyć. Po prostu wskoczył na miejsce naprzeciwko Puchona i wydął usta, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Usuń— Tak jak zwykle – nudno, bez polotu — skwitował krótko całe dwa miesiące, wzruszając ramionami. Nie uważał, że historie dotyczące jego życia rodzinnego były odpowiednim materiałem na przyjemną rozmowę. Na pewno nie z Willem, z nim szczególnie wolał nie wpływać na tak ponure tematy. — Ale może ty coś ciekawego robiłeś w trakcie swoich? Nie uwierzę, że nudziłeś się tak samo jak ja — zagadnął z uśmiechem, który normalnie ktoś mógłby uznać za złośliwy, jeżeli nie spędził z Terrym chociaż paru chwil. Z Willem spędził ich zdecydowanie więcej, co było pewnie dość niespodziewane dla nich obu. W końcu przez pięć lat byli jedynie znajomymi z tego samego domu, tego samego rocznika, ale nigdy więcej poza te drobne uprzejmości nie udało im się zajść w rejony jakiejś głębszej relacji. Teraz, gdy od czasu tamtego wydarzenia, Terry zauważał w sobie rosnącą sympatię do chłopaka i chęć zapobiegnięcia kolejnym takim sytuacjom, kręcił się w jego pobliżu znacznie częściej. Co dziwne, zdawało mu się to nie przeszkadzać. A przynajmniej werbalnie go o tym nie poinformował.
Założył ręce za karkiem, próbując ułożyć się wygodnie, wzrokiem podążając za dłonią Willa, który poprawiał swoją grzywkę. Wyraźnie zmrużył oczy, ale nie był w stanie dojrzeć dokładnie dziwnego śladu, który odcinał się minimalnie na jego czole.
— Kurczę, mogłem cię poprosić o jakieś rekomendacje w trakcie wakacji czy coś. Byłem w księgarni w Blackpool, ale trochę się na mugolskich powieściach nie znam, a nie chciałem kupić książki, bo miała ładną okładkę — zaczął, wskazując podbródkiem na tomik leżący na stoliku. Nie umiał, czytając do góry nogami, rozszyfrować, co mówiła okładka. — Raz jeden coś mugolskiego czytałem, nazywało się chyba “Lśnienie”. Nie powiem, że mi się nie podobało. Szkoda tylko, że zapomniałem, kto to napisał — westchnął i wydął usta, patrząc w kieszeniach swojej szaty ze zwiększoną objętością, czy może nie ma dalej tam jakichś przekąsek. Czuł się jak narkoman na głodzie, gdy zbyt długo nie miał czegoś słodkiego w ustach.
Terry
— Dziwny jest ten wasz podział na domy. Chociaż teraz już nasz. — zaśmiała się i pokręciła lekko głową. W poprzedniej szkole nie było czegoś takiego, każdy pracował na własne konto, a wszyscy uczniowie byli traktowani jednakowo. Ważniejsze od przynależności były stopnie i ambicje poszczególnych uczniów. Tych zdolnych i przykładających się wyróżniał inny kolor szat. Oczywiście to nie zapobiegało konfliktom i wzajemnym niechęciom. Tak samo jak wszędzie można było spotkać uczniów, którzy zadzierali nosy przez wzgląd na urodzenie, czy majątek własnej rodziny. Rin zwykle nie przejmowała się krzywymi spojrzeniami, a zwykle okazywało się, że obojętność i uśmiech powodowały mniejszą satysfakcję niż łzy.
OdpowiedzUsuńFu jakby chcąc zwrócić na siebie uwagę wydała z siebie kilka pisków i wskoczyła na ramię dziewczyny. Rin uśmiechnęła się i podrapała zwierzątko po pyszczku.
— Tak to ja. — Zdążyła zauważyć na przestrzeni minionych dni, że nie pozostanie anonimowa. Nigdy nie lubiła robić szumu wokół swojej osoby, ale rzeczywiście sporo spojrzeń było zwróconych w jej stronę. Z ulgą jednak stwierdzała, że większa część zaczepek wynikała z ciekawości i chęci pomocy niż złośliwości. Z każdym kolejnym dniem odczuwała większą ulgę. Z początku nieco panikowała i okropnie się przejmowała jak poradzi sobie w zupełnie nowym środowisku. Hogwart był zupełnie inny, ludzie tutaj również, a Rin przede wszystkim chciała gdzieś znów poczuć się jak w domu, bezpiecznie. Odciąć się grubą kreską od wydarzeń sprzed pół roku nawet jeśli sprawa wciąż nie została rozwikłana. Starała się też nie być ciężarem zarówno dla babki, która przygarnęła ją pod swój dach jaki współlokatorek we wspólnym dormitorium. Dziewczęta znały się na wylot, a ona była kimś nowym i obcym. Była świadoma, że jej nawyki są dla niektórych dziwne; począwszy od wysypujących się z szafy setrów, a skończywszy na wiśniowych kadzidełkach i wczesno porannych pobudkach niezależenie od dnia tygodnia.
— U nas uczniowie z zagranicy to też rzadkość. — Tak na prawdę nie znała nikogo kto przyjechałby z drugiego końca świata. Rin z ciężkim sercem wyjeżdżała z Japonii i opuszczała znajome mury Mahoutokoro, ale poniekąd nie miała innego wyjścia w zaistniałej sytuacji. Niby pozostawali jeszcze rodzice jej matki, ale z nimi od lat nie mieli kontaktu. Tu też miała zamiar się odnaleźć, nawiązać nowe przyjaźnie i nauczyć się jak najwięcej.
Plotkami się nie przejmowała i niespecjalnie ich słuchała. Nie wiedziała więc co takiego o niej mówiono w Hogwaracie, czy wywarła dobre pierwsze wrażenie, czy wręcz przeciwnie. I nie przeszkadzał jej fakt, że łamie stereotypy o Azjatach, w połowie była Brytyjką, a ojciec zaszczepił w niej otwartość względem całego świata i czystą, niekiedy dziecięcą radość. Rin lubił się uśmiechać, zarażać ludzi pozytywną energią, ale to nie było wszystko. Szybko pojęła, że uśmiech to prosty sposób by uniknąć niechcianych pytań. Gdy człowiek się uśmiecha i zdaje się być beztroski ludzi sądzą, że wszystko jest w porządku, a ostatnie czego chciała to obarczanie innych własnymi problemami.
— Pewnie, że tak! Zresztą to również mój ulubiony przedmiot. W Mahoutokoro uczęszczałam na houshi katsudou... jak to się u was nazywa... o wolontariat! Pomagaliśmy w rehabilitacji rannych zwierzaków. — przyznała z nutą ekscytacji w głosie, zawsze cieszyła ją możliwość rozmowy z kimś o podobnych zainteresowaniach.
— Nawet jeśli to jestem przyzwyczajona, że w co drugiej szacie mam dziury. — Machnęła ręką. — Niech cię nie zmyli, że teraz siedzi tak grzecznie. — Zerknęła kątem oka na fretkę, która teraz próbowała złapać ją za kosmyk włosów i pociągnąć.
— Nie chcę ci niepotrzebnie zawracać głowy, ale materiał w Hogwarcie jest nieco inny, gdybyś w wolnej chwili mógł mi powiedzieć co dokładnie przerabialiście do tej pory, byłabym wdzięczna. — Znów się uśmiechnęła i splotła dłonie za plecami.
— Auć! Baka Fu! — Skrzywiła się lekko i wzdrygnęła. Rozmasowała palcami płatek ucha w które fretka ją dziabnęła.
Rin
[ Oficjalnie witam pierwszego sierściuchowatego podopiecznego profesora Lupina! William prezentuje się jako idealny kandydat do miana ulubionego jego ucznia – nie dość, że ma futerkowy problem, to jeszcze zajmuje stanowisko przewodniczącego Klubu ONMS… oraz jest Puchonem! No wprost cudownie <3 Lupin jest wniebowzięty perspektywą pilnowania takiego gagatka… :D Zdecydowanie chcemy pomyśleć o jakimś fajnym powiązaniu i wątku, np. w przerwie w pisaniu Lupinem i Scorpiusem ;) Powodzenia z drugą postacią! ]
OdpowiedzUsuńLupin
[ Hah, no jasne że trzeba pomyśleć o wspólnym wątku – w końcu sama napisałam w karcie, że specjalizuje się w zagadnieniach związanych z likantropią, i teraz nie wyobrażam sobie, aby nie spiknąć go z uczniem, który od dwóch lat zmaga się z piętnem wilkołactwa. Swoją drogą, Edward koniecznie musi się dowiedzieć, jak doszło do przemiany Williama. Nadal odczuwa silną potrzebę tropienia tego, co niebezpieczne, a atakujący nastolatków wilkołak zdecydowanie zalicza się do tej kategorii. Ale ten element można spokojnie spleść z zaproponowanymi przez Ciebie pomysłami, które są naprawdę świetne <3 Wszystkie mi się podobają i chętnie odhaczyłabym je punkt po punkcie. W ogóle, wydaje mi się, że początkowo to stary profesor ONMS był opiekunem Williama w Hogwarcie. Bo gdy Twój pan został przemieniony, Edward jeszcze nie pracował w szkole. Pojawił się w niej dopiero na początku roku, w styczniu. I wtedy profesor wtajemniczył go w futerkowy problem Williama, ponieważ wiedział, że Lupin miał w tym zakresie już całkiem sporą wiedzę. No, i do wakacji wspólnie byli dla niego wsparciem. A teraz, gdy profesor odszedł już na swoją zasłużoną emeryturę, Edward przejął po nim pałeczkę. Ale wydaje mi się, że od początku dobrze się ze sobą dogadywali – to znaczy Edward i William. Lupin nigdy nie lekceważył wagi problemu, aczkolwiek nie trząsł się nad chłopakiem i miał do niego naprawdę normalne podejście. Na wakacje musiał spuścić go nieco z oka… Ale miał do niego zaufanie. Ale rozumiem, że Twój pan nie mówił wcześniej o agresywnym ojczymie? Skoro Lupin miałby dopiero zauważyć siniaki, z którymi chłopak wrócił po wakacjach do Hogwartu, to nie mógł wcześniej o niczym wiedzieć… A teraz, gdyby się dowiedział, to pewnie nieźle by go to wkurzyło. Już nie mówiąc o tych krążących po szkole plotkach. Myślę więc, że od czegoś takiego mogłybyśmy zacząć – pierwsze spotkanie po wakacjach, omówienie tego jak sobie radził podczas dwóch miesięcy poza szkołą… Lupin zauważyłby ślady, a William spostrzegł jego notatki… No i ciekawe co by wtedy z tego wszystkiego wyszło ;) ]
OdpowiedzUsuńLupin
Parsknął na stwierdzenie Willa o odliczaniu dni do końca wakacji. Jak widać łączyło ich więcej niż mógłby nawet śmieć sądzić, razem z najwyraźniej nie najprzyjemniejszymi relacjami rodzinnymi. Terence nie zadawał jednak za wiele pytań na ten temat ani nie drążył przesadnie tematu, uważając, że jeżeli chłopak chciałby się z nim tym podzielić, to zrobiłby to bez jego próśb. Sam nie przepadał za uzewnętrznianiem się, bardzo nieufnie podchodził do ludzi pod tym względem, a grono osób które były w to wtajemniczone ograniczało się do zaledwie kilku osób. Może dlatego, że wolał być ramieniem do wypłakania się dla innych, a może wynikało to z jego niechęci do spojrzeń pełnych współczucia i żalu skierowanych w jego stronę.
OdpowiedzUsuń— Chociaż tyle, że w końcu się uwolniliśmy, co? — stwierdził pogodnie, zakrywając usta podczas ziewania, którego nie umiał zdusić w sobie. Terry raczej nigdy nie sypiał najlepiej i pewnie gdyby nie towarzystwo Puchona rozłożyłby się na dwóch siedzeniach i spróbował nieco zdrzemnąć, ale nie chciał, żeby Will myślał, że może go nudzi albo nie chce z nim porozmawiać. Było wprost przeciwnie. Pewnie Grimes nie był tego do końca świadomy, ale jego historie o świecie mugoli, którego Scabior separowany od niego wciąż nie rozumiał, naprawdę go interesowały.
Pochylił się bardziej w jego stronę i spojrzał na okładkę, uważnie lustrując ją wzrokiem podczas słuchania swojego towarzysza. Nie przeszkadzał mu fakt, że ten wyraźnie zafascynowany tematem zabrał głos na dłużej. Wbrew przeciwnie, był to bardzo miły dla Terry’ego widok na który uśmiechnął się szerzej do wyraźnie zakłopotanego Puchona, jakby próbując go zapewnić, że nie ma mu tego za złe. Doszedł w myślach do wniosku, że bardzo chętnie słuchałby go jeszcze więcej i absolutnie nie przeszkadzałoby mu to, nawet jeśli nie zawsze do końca miał pewność, co znaczyły pewne określenia używane przez Willa.
— Daj spokój, nie przeszkadzają mi używane książki — zaśmiał się nieco. Jego własne podręczniki i różne dodatkowe materiały, na jakie sobie czasami pozwalał za pozostałe mu po wakacjach galeony i sykle, nie były pierwszej nowości, a i w domu Scabiorów wszystko zdawało się pamiętać lata 20. XX wieku. — Zdam się na twój gust i chętnie pożyczę coś od ciebie. Co prawda nie wiem, czy będę miał coś w zamian do zaoferowania, ale może coś wymyślę.
Ostatnią część powiedział jakby bardziej do siebie niż do siedzącego obok kolegi. Nie był do końca przekonany, co mogłoby zadowolić chłopaka, ale pomyślał, że mógłby coś miłego dla niego zrobić poza łażeniem za nim i częstowaniem słodyczami. W końcu wciąż nie znał go na tyle dobrze.
Oczy Terry’ego zaświeciły się widocznie na wspomnienie o słodyczach, a ślinka sama napłynęła do ust. Po wchłonięciu na śniadanie sadzonych jaj przed paroma godzinami znalazło się w jego żołądku już sporo miejsca na coś innego. Scabior w trakcie dnia spożywał czasami tak dużo cukru, że zaskakujące wydawało się jak mógł tak funkcjonować. Przynajmniej było to jakieś wytłumaczenie na drobną nadpobudliwość nastolatka, która objawiała się momentami, szczególnie często na boisku do Quidditcha. Spojrzał na wnętrze uchylonego kuferka i usiadł tym razem obok Willa, bez zastanowienia zmniejszając między nimi dystans. Był zauważalnie podekscytowany widokiem nieznanych mu do tej pory słodyczy. Takich frykasów sobie odpuścić nie mógł.
— Pytasz hipogryfa czy mieszka w lesie? — odpowiedział mu pytaniem, zachwycony samą myślą o spróbowaniu czegoś nowego. Upewnił się jeszcze spojrzeniem na Willa czy faktycznie może sięgnąć po jedną z paczuszek i wziął pierwszą z brzegu, czytając napisy na froncie. Żelki, jak wspaniale. — Rany, nawet nie wiesz jak mi ratujesz w tej chwili życie! — rzucił jeszcze ze słyszalną wyraźnie wdzięcznością, kiedy otwierał opakowanie, które najpierw podsunął drugiemu Puchonowi. Nie chciał w końcu wyjść na niewychowanego i wszystko brać dla siebie, to nie było w stylu Terence’a; był łasy na słodycze, ale nigdy nie był też egoistą i chętnie dzielił się swoimi własnymi zapasami. Na pytanie o jego plany po szkole, zamyślił się na dłużej. Nie zastanawiał się nad nim zbyt długo wcześniej i zbiło go w tej chwili z pantałyku. Przeżuwał powoli żelki, próbując znaleźć w swojej głowie choćby skrawki jakichś wcześniejszych pomysłów na ten temat.
Usuń— Cóż, ciężko powiedzieć. Na pewno chciałbym umieć wykorzystać jakoś fakt, że dobrze się sprawdzam w transmutacji — zaczął po chwili, wspominając “W” wypisane na jego wykazie SUM-ów w wierszu obok nazwy tego przedmiotu. — Aurorem raczej nie zostanę, bo średnio się do tego nadaję, chociaż profesorowie mi to sugerowali na rozmówkach przed egzaminami. Ale może mógłbym pracować w naprawach magicznych przedmiotów, a z czasem spróbować jako Łamacz Zaklęć? Coś w tym stylu, będę się bardziej zastanawiać jak już będzie bliżej owutemów — skończył, wkładając sobie kolejne żelki do ust. Obrzucił Willa wymownym spojrzeniem, zdając sobie dopiero teraz sprawę z tego jak blisko jego się znajdował. — A ty? O czymś już myślałeś po Hogwarcie?
bardzo wdzięczny za nakarmienie Terry