I wouldn't want to be like you

I don't care what you do, I wouldn't want to be like you
Aurelian Asher Sebastian Handrahan ▪︎ 25 III 2005, Rochester, Anglia ▪︎ uczeń Gryffindoru na VII roku, mugolak ▪︎ tarnina, 12 i 3/4 cala, włos z ogona testrala, dość sztywna ▪︎ kapitan i ścigający drużyny gryfonów ▪︎ klub pojedynków ▪︎ boginem trup młodszej siostry, patronusem wąż
Asher Handrahan
dodatkowe
powiązania
Krochmalone prześcieradło szeleści pod ciężarem wymęczonych kończyn, wije się niczym węże, wsuwając między łydki, między palce, już dawno uwolnione spod ciężkości materaca. Poduszka zagłusza pełne bezsilności westchnienia, pościel zwisa z krawędzi niewielkiego łóżka, bo znowu jest mu niezwykle gorąco, znów odnosi wrażenie, że jego skóra płonie, że myśli szaleją, prowadząc nęcące go lęki na sam skraj obłędu. Nie może zasnąć, zbyt zaangażowany w tę nieokiełznaną gonitwę obrazów, słów niewypowiedzianych, nadziei i trwogi, każdą kolejną sekundę spędzając na chłonięciu ponurej niepewności. Niepewności, która stała się nieodłącznym elementem jego monotonii.
Ciemności otoczenia spływają pod ciężarem nachodzących na siebie dźwięków, nasyconych kolorem plam, rozstępują się niczym kurtyna, już dawno uwolnione spod ciężkości uśpionej świadomości. Krawędzie nabierają kształtów, sylwety nie nikną dłużej w cieniach otępienia, bo myśli nigdy nie ustępują, repertuar nigdy się nie kończy, gnając za nim, za wyczekiwanym w gnuśności snem, z maniakalnym uporem okrutnika podsuwając chłopakowi puste, czarne klisze. Łapie ostrożnie za niewielkie szkiełka, dłonie drżą, drży on cały, pozwalając zimnemu dreszczowi wspiąć się po wystających kosteczkach kręgosłupa. I dopiero po chwili dostrzega, jak blade smugi w negatywie tworzą obraz makabryczny, gdy modrym, smutnym oczętom objawia się przegniłe, zastygłe, z tak doskonale znaną twarzą, ciało. Klisza wysuwa się z rąk, opada, rozpryskuje na kawałeczki, a on szlocha w bezradności, w zżerającym go poczuciu winy. Bo przecież już dawno powinien zrobić dla niej więcej.
Nie zbudzą go słodkie słowa otuchy i nie usłyszy sennego spokojnie najdroższy, to tylko zły sen.
Promienie porannego słońca nikną pod ciężarem gęstych, zwiastujących ulewę chmur, ostatnimi przebłyskami grzejąc trawy błoni, przebijając się przez szkiełka witraży, już dawno lądując ciepłym muśnięciem na bladej, znużonej twarzyczce. Głos nauczyciela staje się zaledwie niezrozumiałym pomrukiem, powieki opadają, odmawiając posłuszeństwa, bo znowu jest niewiarygodnie zmęczony, znów czuje, jak okropny ból w skroniach roznosi się na wszystkie strony czaszki, domagając się chwili faktycznego odpoczynku. Popołudniem wybierze się na trening, nie pozwoli na chwilę słabości, doprowadzając ciało na skraj wykończenia, tylko dlatego, że gdy boli, gdy pozwala zmęczeniu roznieść się po obolałych mięśniach, nie myśli, gwarantując sobie błogą, choć niedługą chwilę biernego, zobojętniałego trwania.
I tak bez końca.
Urodzony w niewielkim mieście na północy hrabstwa Kent jako pierwsze dziecko miejscowego funkcjonariusza policji i jego żony, pochodzącej z zachodniej części Anglii Bethany. Starszy brat piętnastoletniej Veronici zmagającej się od lat z ciężkimi zaburzeniami układu odpornościowego.
Widząc w zawodzie swego rodziciela wyjątkową misję, obowiązek pomocy oraz ochrony, jak i nieustającą walkę o sprawiedliwość, od najmłodszych lat dumnie twierdził, iż w przyszłości pójdzie w ślady ojca – wszystko zmieniło się jednak w dniu jedenastych urodzin chłopaka.
Pierwszy list z Hogwartu nigdy nie trafił w ręce Aureliana. Rodzice, będąc przekonanymi, iż zapieczętowana koperta jest zaledwie absurdalnym żartem któregoś z sąsiadów, postanowili szybko pozbyć się pisma, nie chcąc niepokoić swojego syna.
Po niespodziewanej śmierci ojca i nagłej utracie jedynego, zarabiającego bliskiego, każde wakacje spędza, chwytając się pierwszej, lepszej pracy letniej, nie potrafiąc znieść inkompetencji matki, której z trudem znaleźć stałe źródło dochodu. Większość swych zarobków przekazuje na leczenie siostry, resztę wydając na szkolne niezbędniki.
Właściciel niewielkiej, beżowej sówki płomykówki, opatrzonej mieniem Siouxsie, która swoje imię zawdzięcza Siouxsie Sioux – wokalistce jednego z ulubionych, brytyjskich zespołów młodego Handrahana.
Cztery lata temu rozpoczął sportową, szkolną karierę jako ścigający w drużynie Gryfonów. Od roku na pozycji kapitana, jest niezwykle zawziętym zawodnikiem, przez co nader często kończy mecze w skrzydle szpitalnym z wszelkiego rodzaju urazami – od posiniaczonych żeber, do złamanej ręki.
Przez nie najlepsze kontakty z matką, większość świąt z chęcią spędzałby w szkole, w otoczeniu reszty, pozostających na miejscu uczniów. Do domu wraca wyłącznie dla niezmiennie oczekującej jego powrotu siostry.
Zdecydowaną większość czasu woli spędzać w powietrzu, na miotle, niżeli przy książkach, a przez swoje wyjątkowe zaangażowanie w życie drużyny Gryfonów, nierzadko miewa problemy z nauką, jak i samymi zaliczeniami. Równie często, przez przeciwności w postaci zaburzeń snu, zdarza mu się przysypiać na lekcjach, co spotyka się z dezaprobatą zdecydowanej większości nauczycieli.
Patronus młodego Handrahana przez długi czas nie przybierał żadnej formy. Dopiero narastająca w chłopięcym sercu sympatia względem młodszego o rok Ślizgona zadecydowała, że srebrzysty obłok zaczął materializować się pod postacią węża.
Nie lubi, kiedy inni zwracają się do niego per Aurelian, od lat twierdząc, iż rodzice dali nadto ponieść się wyobraźni, wybierając dla syna imię tak nietuzinkowe, wymyślne. Właśnie dlatego wszystkim przedstawia się jako Asher. Po prostu.
Po ostatnich dwóch latach nieustannego rozjaśniania włosów, w czasie ostatnich wakacji postanowił wrócić do ciemnego blondu. Choć aktualnie wciąż farbowane, na głowie Handrahana łatwo dostrzec naturalny, złotawy odrost.
Wyjątkowo zafascynowany zaklęciami pojedynkowymi.
Nałogowy kolekcjoner kaset z muzyką i płyt CD, jak i dumny posiadacz starego, kultowego Walkmana – pamiątki po zmarłym rodzicu – którego z wielkim bólem serca każdego lata pozostawia w czterech ścianach swojego pokoju. Mimo iż nieraz knuł dyskretny przemyt odtwarzacza za kamienne mury Hogwartu, nigdy właściwie nie zdecydował się na realizację swojego planu.
Metr osiemdziesiąt osiem skrywanych głęboko obaw, płowe, upięte zazwyczaj w koka włosy, puste spojrzenie zimnych, modrych tęczówek, pod promieniami słońca wychodzące na twarzyczkę piegi oraz alabastrowa, skłonna do zasinień, skóra.
Bethany Handrahan
21 VII 1977, Gloucester, Anglia ▪︎ matka ▪︎ tymczasowo bezrobotna
Veronica Handrahan
19 I 2007, Rochester, Anglia ▪︎ siostra ▪︎ uczennica szkoły średniej
Lilian Willis
12 XVII 2005, Brixham, Anglia ▪︎ chłopak ▪︎ VI rok, Slytherin
Juniper Willis
12 XVII 2005, Brixham, Anglia ▪︎ przyjaciółka ▪︎ VI rok, Slytherin
Alarei Sallow
22 V 2007, Ashmore, Anglia ▪︎ przyjaciółka ▪︎ V rok, Ravenclaw
odautorsko
Nie lubię pisać kart, nie umiem pisać kart, pozdrawiam. Wizerunku użycza Emil Andersson, w tytule The Alan Parsons Project. By wrócić do głównego tekstu po przejściu do dotatkowych bądź powiązań, wystarczy kliknąć gdzieś w obrębie pola, na którym znajduje się zawartość podstron. Odpisy preferujemy niedługie, akcję dość gęstą i zwartką, piszemy się na prawie wszystko i z ogromną chęcią przyjmiemy jakieś ciekawe relacje.
✉ iammadeofbones@gmail.com

21 komentarzy:

  1. [ Miło widzieć Gryfonów rosnących w siłę i zyskujących w swoich szeregach tak ważną postać, jak ich kapitan drużyny :) Przede wszystkim – prześliczna karta, zdjęcia są bardzo klimatyczne, a zastosowane kody sprawiają, że z przyjemnością odkrywa się kolejne zakładki i ukrytą w nich treść. Podoba mi się jak wiele rzeczy w kreacji Twojego pana jest przemyślanych. Wydawałoby się, że wybór węża na patronusa Gryfona to zaskakujące połączenie, ale gdy zerknąć w powiązania i dodatkowe informacje, wszystko nagle staje się jasne :) Bardzo przyjemnie było odkrywać takie smaczki, choć strasznie trudny los zgotowałaś Twojemu panu, mierzącemu się z chorobą siostry. Ale może magia i w tym przypadku okaże się pomocna… Tak czy siak, witam serdecznie na blogu, życzę udanej zabawy i – jeżeli tylko jest chęć i zalążek pomysłu, bo tego drugiego niestety u mnie brakuje – zapraszam do Isolde, a nuż coś się uda wspólnie wykombinować. ]

    Isolde Dippet

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ach, fotografia w karcie zdecydowanie zwraca uwagę! Na tych konkretnych zdjęciach, zwłaszcza na pierwszym, pan z wizerunku przywodzi raczej na myśl tolkienowskie elfy. <3

    Nie powiedziałbym, że nie potrafisz pisać kart. Przynajmniej dla mnie jej treść jest bardzo schludna i intrygująca, aż chciałoby się dowiedzieć coś więcej o Asherze. A kod jest cudowny, sam trochę kombinuję zawsze i próbuję się bawić wyglądem moich kart, z różnym skutkiem, więc często na ten element zwracam również uwagę.

    Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić, a jeśli masz zalążek pomysłu na połączenie swojej postaci z którymś z moich panów, to zapraszam do siebie!]

    Lay Chang & Terrence Scabior

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Jeżeli Ty nie potrafisz pisać kart, to ja jestem kompletnym beztalenciem pisarskim, autentycznie! Jestem zauroczona treścią karty stworzonej przez Ciebie postaci - pochłonęłam ją z takim zapałem, pośpiechem dążącym do jak najsprawniejszego poznania dalszych zdań, a zarazem chęcią do dłuższego analizowania i interpretowania słów, że głowa mała. Pierwszymi zdaniami wspaniale wprowadziłaś czytelnika w klimat Twojego Gryfona. :)

    Jeżeli masz chęci - zapraszam do mojej Ślizgonki, być może skusisz się na nawiązanie z nami jakiegoś wątku? Nie wiem tylko, czy Asher chciałby mieć z nią do czynienia. :P

    Powtórzę - jestem zakochana w całokształcie Twojej postaci, od zdjęcia, przez wygląd karty, aż po jej treść. Życzę Ci masy udanych wątków, a przede wszystkim nieustającej weny twórczej. <3 ]

    Alcyone Travers

    OdpowiedzUsuń
  4. [Witam bardzo serdecznie na blogu, zgadzając się w stu procentach z powyższymi komentarzami, że karty pisać z pewnością potrafisz

    Powyższa treść naprawdę wciąga od początku do końca, dobrane zdjęcia dodają Asherowi zarówno tajemniczości, jak i swego rodzaju melancholii; a sama jego historia i sposób, w jaki została przez Ciebie przedstawiona sprawiają, że łatwo z chłopakiem sympatyzować. Świetna kreacja, krótko mówiąc!

    Gdybyś miał/a ochotę na wątek, zapraszam do mojego pana. Czasu co prawda za dużo nie mam, więc nie mogę obiecać szybkich odpisów, ale jeśli Ci to nie przeszkadza, a Lachlan przypadnie Ci do gustu, zapewne uda nam się coś wspólnymi siłami wymyślić. Punktem zaczepienia jest już sam Klub Pojedynków i to, że młody profesor również lubi się pojedynkować.

    Nie przynudzam już. Życzę Ci udanej zabawy w naszym gronie, spełnienia wątkowych marzeń oraz weny i czasu na pisanie. Baw się dobrze!]

    Lachlan Grindelwald

    OdpowiedzUsuń
  5. [Zdecydowanie umiesz w karty! Ja przynajmniej jestem tą oczarowana. Poetycka treść zrobila na mnie ogromne wrażenie, świetnie się to czytało i aż szkoda, że tak mało, liczę że kiedyś będzie więcej, czy w jakimś opowiadaniu czy we wspólnym wątku, do którego zapraszam :) Mam nadzieję, że choroba siostry jednak jakoś zniknie i dzięki temu on sam zazna spokoju, magia w końcu działa cuda. Weny i dobrej zabawy! ❤]

    Elias&Suzanne

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, czy to różdżka w twojej kieszeni? A może- [gunshot]

    yours and only yours, lilian

    OdpowiedzUsuń
  7. [Nie ma czego wybaczać, tym bardziej, że jak niestety widać, samej zdarza mi się odpisywać najwcześniej po tygodniu xD Mam nadzieję, że końcówka wakacji minęła Ci przyjemnie i powodzenia na pierwszym roku, który zapewne już zaczęłaś :)
    Oczywiście, że nie jest źle! Karta, jak wspomniałam wcześniej, naprawdę jest nie tylko intrygująca wizualnie, ale przede wszystkim w samym jej przekazie, bo Asherowi wyraźnie daleko do banalnych ludzi.

    Jeśli tylko nadal masz chęci na wspólne pisanie i nie będzie Ci przeszkadzać rzadsze odpisywanie z mojej strony, które może bywać również dość nieregularne (czasami odpis co tydzień, czasami raz w miesiącu), to jak najbardziej piszę się na wątek! A pomysł wcale nie jest mało ambitny, bo nawet z pozoru najbanalniejszego motywu, można wspólnymi stworzyć coś fajnego i ciekawego, o.
    Lachie jak najbardziej mógłby więc być takim poniekąd powiernikiem Ashera i próbować mniej lub bardziej subtelnie dowiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się z jego uczniem. Urodzonym pedagogiem może nie jest, mimo że wyobrażam sobie, że uczniowie raczej nic do niego nie mają; ale intencje z jego strony byłyby jak najbardziej dobre, bo szczerze troszczy się o swoich podopiecznych i jest uparty jak osioł xD Co prawda nauczycielem jako takim jest dopiero od tego roku szkolnego, ale Asher na pewno miał z nim zajęcia w Klubie Pojedynków, gdy był jeszcze stażystą, więc taka zmiana mogłaby być dla Lachlana rzeczywiście widoczna.
    Chcesz omówić jeszcze jakieś szczegóły? Tutaj lub mailowo?]

    Lachlan G.

    OdpowiedzUsuń
  8. Peron dziewięć i trzy czwarte był pełen emanującej wokół magii, młodych czarodziejów i ich rodzin. Łzawe pożegnania padały tu częściej niż krople deszczu w ten kolejny, pozbawiony pogody dzień – a to nie tak, żeby te same w sobie nie były już pokaźne. Jesień. Choć jej czas miał dopiero nadejść, najwidoczniej zaczęła wyganiać lato już teraz, z godnym podziwu pośpiechem, żeby móc wygodnie rozgościć się tu odrobinę wcześniej, niźli by się jej spodziewano. Londyn. 1 września, 2022.
    — Widzisz go? — zapytał Lilian, z zapałem rozglądając się dookoła. Rozbiegane spojrzenie dwukolorowych ocząt nie dopatrzyło się jeszcze sylwetki tego, którego tak uparcie w tłumie poszukiwało.
    — Nie.
    — A teraz? A teraz widzisz?
    — Kurwa! Chcesz wiedzieć, co widzę? — warknęła pretensjonalnie Juniper i zatrzymała się wpół kroku. Tak więc Lilian zrobił to samo (bo co niby innego miał zrobić?), obdarzając ją jednak spojrzeniem zdziwionym, lekko zakłopotanym, z niekrytym, ale niewypowiedzianym i niewinnym – a może winy w swoim zachowaniu nie dostrzegającym – “no co?”. I dostał, podobną w słów ilości, odpowiedź. Poirytowanie w błękitnych oczach siostry bliźniaczki było tak wyraźne, że niemal namacalnie odbijało się od wszystkich otaczających ich sylwetek i od razu było jasne, że jeszcze jedno “widzisz go?”, a nie zawaha się dokonać bratobójstwa. No tak, tego mógł się domyślić. Nigdy nie potrzebowała uzasadnionych powodów, żeby chcieć wyrządzić mu krzywdę. — Gówno. Gówno widzę, Lilian. Za dużo tu, kurwa, ludzi i wszyscy mi wszystko zasłaniają. A jakby tego było mało, jeszcze ten jebany deszcz.
    — I dlatego się tak denerwujesz? Nie to nie. Sam poszu… Widzę! Tam stoi! — Niemal podskoczył w miejscu, wypowiadając – to znaczy niemal wypiszczając – ostatnie słowa i jeszcze w tej samej chwili odwrócił się na pięcie, płynnym ruchem różdżki zmuszając do zmiany pozycji również niemałych rozmiarów walizkę na kółkach. — Tylko nie zapomnij, żeby chwilę poczekać, zanim zaczniesz szukać naszego wagonu. Wy będziecie mieli całą drogę, a ja później będę się musiał nudzić z prefektami. Dobrze? Nie zapomnij!
    Nie czekając na odpowiedź, przyśpieszył kroku i zostawił Juniper w tyle. Wiązankę nieuprzejmych uwag, które pociągnęły się za nim jak sznurek, bo przecież kierowane były do niego, postanowił pozostawić jako zmartwienie tych kilku nieszczęśników, którym akurat przytrafiło się obok niej przechodzić; i szczerze liczył, że znajdzie się w ich gronie jakiś nadopiekuńczy rodzic czy inny staruszek, który zrzędliwie stwierdzi, że za jego czasów uczniowie Hogwartu nie zwykli bywać tacy wulgarni. Poza tym, jego siostra była już dorosła, a przynajmniej za taką właśnie się uważała – zaś on się z tym zgadzał, bo właściwie przeżyła tyle samo lat co on (tylko odrobinkę mniej minut). Mógł zostawić ją bez obawy, że się zgubi. Czy coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na chwilę obecną jednak bardziej interesowało go, jak najszybciej przedostać się przez ten tłum do Ashera. Podekscytowanie na przemian przekrzykiwało się z niecierpliwością, choć na szczęście w miarę zwinnie udało się mu manewrować – niski wzrost był przydatny, a Juniper po prostu nie potrafiła z niego korzystać! – między wychodzącymi mu naprzeciw sylwetami, pędząc w kierunku ukochanego tak ślepo, że niby w zatracenie. O tak, pomyślał Lilian. Dla niego mógłbym nawet i w zatracenie.
      Aurelian dostrzegł go prędko. Stęsknione spojrzenia spotkały się, od tej chwili nie odstępując już siebie nawzajem ani na sekundę. Willis przyśpieszył kroku, jeszcze trochę, jeszcze trochę, o ile to tylko w tych warunkach było możliwe. Chciał już, teraz, być w jego ramionach, poczuć jego zapach, dotyk dłoni i tę miękkość szeptu na policzkach, kiedy on będzie mu mówił, że go kocha. Tak bardzo Lilian potrzebował tych słów. Tak bardzo, chociaż tylko z jego ust.
      Gdy bliskość ciał stała się już odpowiednia, aby przejść do powitania, z rozpędu niemal wskoczył na swojego chłopaka, z całych sił obejmując ramionami, nie chcąc puścić, puścić prędko nie zamierzając.
      — Tęskniłem — wyszeptał, przytulając policzek do drugiego, chłodnego policzka. — Tak bardzo tęskniłem.

      lilianek, który bardzo bardzo tęsknił

      Usuń
  9. — A wiesz co? — Lilian podniósł wzrok na Ashera. Jego twarz rozjaśniała w uśmiechu. — Nie będzie nam jakiś wysuszony dziad psuł takiego pięknego dnia. Niech sobie tam zrzędzi, niech biadoli i się dziwuje, jak nie ma nic ciekawszego do roboty, niż wściubiać nosa do życia kogoś innego. Ja mam.
    Zwinnie wskoczył na kolana Gryfona, usiadł na nim okrakiem i zrzucił z ramion płaszcz, pozwalając czarnemu, grubemu materiałowi opaść ciężko na podłogę oraz czubki butów drugiego chłopaka. Przysunął się. Na pełne, zaróżowione usta wstąpił figlarny, nieskrępowany uśmiech, gdy materiał białej koszuli otarł się o wełniany sweter. Asher zawstydzał się tak szybko… tak niewinnie, tak ładnie i ujmująco.
    — Na przykład… — Chwycił dłoń Handrahana, tę samą, którą na moment puścił, żeby wykonać swój manewr, i zaplótł na niej palce. Była chłodna. Odrobinę szorstka – nie to, co jego własna. Dłonie Liliana zawsze były delikatne, miękkie i zadbane. Nic dziwnego. Nie uprawiał sportów, nie dorobił się odcisków od latania na miotle. Nie musiał pracować w wakacje, żeby wspomóc mamę w leczeniu schorowanej siostry.
    To była dłoń osoby, którą podziwiał i kochał nad życie. Najlepsza, jakiej dotyk mógł kiedykolwiek poznać. Już połączone, przyłożył ręce do własnej klatki piersiowej, w pobliżu serca.
    — Muszę wycałować cię za każdy dzień, który nie widzieliśmy się od naszego ostatniego spotkania. Mógłbyś? — zapytał, zerkając w stronę korytarza. — Moja różdżka leży gdzieś na dnie walizki, niewypakowana. A nie życzyłbym tu sobie kolejnych gapiów ani innych, zagubionych pasażerów na gapę – nie ręczę za siebie, że nie usłyszeliby ode mnie paru niestosownych zdań, za które mógłbym potem zapłacić ujemnymi punktami.
    Asher bez słowa i bez zwłoki – ku uciesze Liliana – sięgnął po różdżkę. Szast, prast i po sprawie. Drewniane drzwi przedziału zatrzasnęły się, rolety okien opadły ze świstem, pozostawiając ich dwoje samych sobie. W końcu sam na sam.
    — Czekałem na to cały dzień — podsumował z zadowoleniem Ślizgon, po czym ujął bladą twarz w obydwie dłonie. No, na ogół bladą można ją było nazywać, bo taką na ogół Aurelian miał cerę. W tej chwili jego policzki było koloru lekko różowego – swoim ciepłem ogrzewały opuszki zmarzniętych palców Liliana. Przesunął kciukiem po delikatnej skórze, założył kosmyk jasnych włosów za ucho i uśmiechnął się z uczuciem. — Mój ty najukochańszy, chodź tu do mnie.
    Wycałował całą twarz. Czoło, czubek nosa, obydwa lica (w niejednym miejscu!), żuchwę i brodę. Na koniec, choć ich smaku doczekać nie mógł się najbardziej, zostawił usta. Te, raz złączywszy w pocałunkach – z początku krótkich i niewinnych, z czasem coraz dłuższych i coraz to bardziej zachłannych – ciężko było od siebie oderwać. A zresztą, po tylu dniach rozłąki żadne z nich nie chciało tego robić. Lilian przywarł do Ashera całym ciałem, głaskał go po włosach i raz od czasu, zatracony w tych miłostkach, wplątywał w nie palce. Tracił oddech i odzyskiwał go w krótkich przerwach, we wzajemnych uśmiechach i w szeptem wyznawanych “kocham cię”, tak jakby nic innego nie byli w stanie i wcale nie mieli ochoty mówić. Mógłby tak całe godziny. Całe dni, całe wieczności…
    Przerwało im pukanie do drzwi. Głośne, mocne i paskudnie nachalne.
    — Jagoda? — wyszeptał Gryfon, prostując się jak struna.
    — Jagoda — potwierdził, przytulając się do niego mocno. — Nikt inny by tak nie walił.
    — Nosz kurwa, ile się można ślinić?! Otwierać, zakute łby! Nogi wchodzą do dupy! — dobiegły odgłosy z korytarza. Gdyby jeszcze mieli jakieś wątpliwości, to teraz już na pewno zostały one rozwiane.
    — Otwieramy?
    Lilian zaśmiał się, chuchając ciepłym oddechem w szyję Aureliana.
    — Niech jeszcze poczeka — wymruczał stłumionym głosem, składając drobne, ale czułe pocałunki na chłodnej skórze. — Ona może tu siedzieć sobie z tobą całą drogę do Hogwartu, a ja zaraz muszę iść. Nie chcę cię zostawiać. Bardzo, bardzo nie chcę…

    lilianek, który bardzo nie chce

    OdpowiedzUsuń
  10. [Hej! Za zwłokę absolutnie przepraszać mnie nie trzeba, dajcie spokój! ♥ Tak jak mówiłam, serce urosło mi od tych powitań - bardzo mi miło, że karta Alarei Ci się podoba. Czuję się co prawda onieśmielona tymi wszystkimi komplementami, bo proces przy jej tworzenia opisałabym raczej jako fake it til you make it... Nic w niej nie było przemyślane, możesz mi wierzyć. ^^"
    Tak jak pisałam pod kartą Liliana, wolne tempo absolutnie mi nie przeszkadza; póki wiem, że wątek jest aktualny, cierpliwie czekam. ;)
    Przychodzę trochę późno, ale to dlatego, że miałam ambicję przyjść do Was z jakimiś błyskotliwymi pomysłami, a ostatecznie i tak się poddałam. Kiedy jednak odpisywałam na komentarz Aliny, przyszło mi do głowy, że może Asher, Lilian i Alarei mogliby się trzymać w szkole we trójkę? Chłopcy mieliby z pewnością fankę numer jeden, a poza tym... Czy Gryffindor, Slytherin i Ravenclaw nie brzmi jak dobra kombinacja? ^^ Co prawda moja panna jest od chłopaków młodsza, ale może dzięki temu traktowaliby ją trochę jak młodszą siostrę?
    Pasuje oczywiście jak najbardziej, żeby nasze dzieciaki znały się z boiska (i skrzydła szpitalnego... Alarei również była zawziętym zawodnikiem, w gruncie rzeczy ta zawziętość kosztowała ją utratę wzroku). Niby rywale, ale fair play, powiedziałabym. Może nawet Asher starałby się jakoś zamortyzować upadek Alarei tamtego dnia, dzięki czemu skończyło się tylko na urazie głowy? W końcu zawsze mogła skończyć ze złamaniami...
    To ten... Dajcie znać, czy takie trójkowe powiązanie Wam odpowiada. ♥]

    Alarei Sallow

    #SebekTeam!

    OdpowiedzUsuń
  11. [Dziękuję bardzo za powitanie! Czytałam przy okazji kartę Ashera i to, co mi się w niej podoba, to plastyczność języka i dużo wizualnych smaczków. Oczywiście KP sama w sobie pod względem estetycznym też robi wrażenie, więc jeśli chodzi o kody i ich wykorzystanie, to jak widać dawno już wyszłaś z bycia nowym, lekko wystraszonym szczeniakiem, jak to określiłaś :D.

    Przyznam szczerze, że też nic mądrego mi do głowy nie przychodzi jeśli chodzi o relacje między Caedmonem, a Asherem. Niemniej miło mi, że mnie powitałaś i życzę Ci udanych wątków i mnóstwa przyjemności zarówno z czytania, jak i pisania!]

    Caedmon & Arran

    OdpowiedzUsuń
  12. [Dzięki za powitanie!
    Nie chcę martwić, ale Felix zawdzięcza swój nietypowy wygląd właśnie eksperymentom, które przeprowadził na nim mój rudzielec. Mruczek nie ma z nim łatwo, ale jeśli Asher ma ochotę zawalczyć o koci dobrostan, to nic nie stoi na przeszkodzie! :> ]

    Cillian Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć! Karta szalenie obrazowa; piękna, elegancka i równie piękny wydaje się Asher. Nie tylko wizualnie, ale też wewnętrznie i kryje się w nim pewna oniryczna tajemnica, chociaż to pewnie po części zasługa tego, w jaki sposób napisany został opisujący go tekst. W każdym razie, dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa. Również życzę mnóstwa zabawy i mam nadzieję, że Asher się nie zmieni - mógłby tylko nieco odpocząć :D W razie, gdyby twój pan chciał dla odmiany pomęczyć się z wrednym ślizgonem, zapraszam na maila lub pod KP Rowana :D]

    Rowan Greyback

    OdpowiedzUsuń
  14. [Uwielbiam osobowość Ashera, przynajmniej tą która ujawnia się z tej karty (jak wspaniale zresztą napisanej!), tą dojrzałość, odpowiedzialność, ten ciężar który musi być czasami przytłaczający dla tak młodego człowieka, no nie da się nie kochać tej postaci, serio. Więc jasne, że nie odpuszczę wątku, tutaj za dużo jest przesłanek na to, aby coś stworzyć, zwłaszcza że Asher wydaje się być idealnym comfort zone dla mojej Anniki, tej która dziecinnie chciałaby bawić się jego włosami, tej króra irytowałaby się na jego zapalczywość za każdym razem, gdy trafiałby do Skrzydła Szpitalnego z nowym urazem, tej która gotowa byłaby gryźć, aby tylko chronić go.]

    Annika

    OdpowiedzUsuń
  15. [Hej! London Grammar ostatnio chodzi mi po głowie, co znalazło jak widać odzwierciedlenie w tytule karty, haha. Nie ma za co przepraszać, mnie też jest odrobinę głupio. Mnie tamta dłuższa przerwa również nie sprzyjała ponownemu wbiciu się w tamte postacie i niedługo po tym również zniknąłem z Woodwick. Mam jednak nadzieję, że teraz zdołamy wymienić jakieś odpisy!
    Tak jak przy innych wątkach uczniowsko-nauczycielskich, tutaj też podkreślę, że Atlas to mały gburek. Nie chodzi absolutnie o to, że obraża biednych uczniów, jest dla nich nieprzyjemny intencjonalnie czy się na nich wyżywa. Ot, na co dzień utrzymuje resting bitch face, stąd nawet jak kogoś lubi, to ta osoba może nie być tego do końca świadoma. Stąd takie zagajenie tematu ze strony Rosiera mogłoby się Asherowi nie kojarzyć z dobrymi intencjami, chociaż próbując dotrzeć do gryfona na pewno mógłby go przekonać, że jest szczerze zainteresowany. Może Atley jest tutaj ledwo rok, ale chce swoją pracę wykonać porządnie. Więc jeśli odpowiada ci to, jak najbardziej mogę nawet coś zacząć, jeszcze w czerwcu tuż przed egzaminami.]

    Atlas

    OdpowiedzUsuń
  16. [Cześć. Fun fact jest taki, że żaden z nich nie udaje, że jest w porządku (chyba że robią to w ramach profesjonalnej postawy w pracy) — oni po prostu żyją sobie od roku w kryzysie i ten czas jest dla nich sinusoidalny, więc ma swoje dobre momenty, jak i te wypełnione kłótniami, a w przypadku tych drugich obaj potrafią unieść się dumą. Czasami wiszą sobie na takiej niebezpiecznej krawędzi w tej relacji, mimo że bardzo im na sobie zależy. Właściwie wasze postacie w takim początkowym etapie musiałyby pozyskać takie informacje, że oni akurat są ze sobą w związku małżeńskim (Arlington nie przedstawia się nazwiskiem męża i nie podpisuje się nim na swoich książkach) — może by się domyślili, chociaż Arlo i Attie nie okazują sobie publicznie czułości, a może wyniósłby to ktoś z kadry (oni zdawaliby sobie z tego niewątpliwie sprawę), nawet takim: który pan Rosier?, później taka informacja mogła ponieść się dalej. Na pewno uczniowie w Hogwarcie łatwiej mogą wyłapać drobne elementy świadczące o tym, że są blisko i coś ich łączy, niż z okresu ich kilkuletniego mieszkania z Londynie, jednak Arlington noszący obrączkę nigdy nie dawał do informacji publicznej, z kim połączył go związek małżeński. W każdym razie dziękuję za wszystkie życzenia zawarte w powitaniu.]

    Arlo Wareham

    OdpowiedzUsuń
  17. Lilian biegł. Biegł, przemykał między korytarzami z prędkością mknącego przez boisko do Quidditcha Złotego Znicza, przeskakiwał po dwa stopnie schodów na raz. Biegł – echem kroków odbijającym się od kamiennych ścian i ciężkim oddechem (w końcu nigdy nie miał dobrej kondycji) zakłócał sen wizerunków w obrazach oraz nawiedzających korytarze duchów. Gdyby ich oczy nie były namalowane farbą na płótnie, mogłyby chwilowo ucierpieć w tym nagłym spotkaniu z niewielkim, acz oślepiającym światełkiem Lumos. Gdyby ich ciała nie znajdowały się poza czasoprzestrzenią świata materialnego, zderzenie z rozpędzonym ciałem rychło targnęłoby ich o kilka kroków do tyłu, o ile nie na podłogę.
    Ale obrazy były tylko obrazami, a duchy były tylko duchami. Nic, poza jawnym wyrażeniem swojego niezadowolenia nie mogły zrobić – o, jaka marna dola bytów uwięzionych w życiu poza-życiem. Cóż, Liliana te problemy ani obchodziły, ani dotyczyły. Był człowiekiem. Prefektem na przedostatnim roku, w dodatku. W Hogwarcie miał wiele, wiele więcej możliwości od obrazu, ducha czy jakiegokolwiek innego ucznia, który tego zaszczytnego miana nie nosił. Przynajmniej tak długo, dopóki robił to, co do niego należało. Podczas rozpoczęcia roku szkolnego nie było tego mało, ale podołał – zarówno on, jak i każdy pozostały członek uczniowskiej prefektury. Pierwszoroczniacy już od dawna grzali swoje nowe łóżka w dormitoriach, wykończeni tym pełnym wrażeń dniem. Teraz przyszła kolej na ich przewodników. Ci zaś, starsi i lepiej już z życiem szkoły zaznajomieni, znali inne i dużo ciekawsze sposoby na odpoczynek.
    Lilian biegł. Biegł i myślał tylko o tym, że już już, lada chwila spotka się z Asherem na więcej niż te kilkanaście minut, które dane im było spędzić w Hogwarts Express, że przyjrzy się jego twarzy dokładniej niż te kilka, przelotnych spojrzeń podczas uczty w Wielkiej Sali. Będzie tulił się do jego piersi tak długo, aż cały przesiąknie zapachem jego perfum. Będzie mu powtarzał, jak bardzo tęsknił dopóty, dopóki blady świt wzniesie się nad horyzont, a noc nie będzie już dłużej mogła pochłaniać ich tajemnic.
    I nawet te cholerne, niekończące się schody nie mogły go od tego powstrzymać.
    — Już jestem! — oznajmił na bezdechu, z pokonując ostatni stopień prowadzący do Wieży Astronomicznej. Nie próbował udawać, jakoby ta wspinaczka ani ani go nie zmęczyła; Asher i tak za dobrze go znał. I chociaż walczył z całych sił – bo energii, której odbierał mu brak kondycji dostarczało podekscytowanie – musiał jeszcze trochę poczekać, zanim wpadnie w ramiona swojego ukochanego. Ot, chwila na odpoczynek, podparcie się dłońmi o własne kolana i uregulowanie oddechu.
    — Trochę ci to zajęło.
    Lilian poderwał głowę i nie odgarniając włosów z twarzy, rzucił starszemu chłopakowi spojrzenie z ukosa. Jakby miał zamiar mu przypomnieć, tonem pretensjonalnym i co najmniej urażonym, że gdyby nie musiał do aż tak późna zajmować się pierwszoklasistami, to przecież byłby tutaj już dużo, dużo wcześniej, jeszcze przed samym Aurelianem. I przez ułamek sekundy nawet taki zamiar miał. Ale szybko zrezygnował.
    Bo jak tu się gniewać, kiedy ta twarz? Ta blada, zmarnowana bezsennością twarz. Ta młoda twarz, na której poczucie obowiązku przejęcia odpowiedzialności za własną rodzinę zdążyła już odznaczyć się własnym piętnem – w tej chwili witała go rozbawionym, acz ciepłym uśmiechem?
    Odpowiedź była tylko jedna: nie gniewać się. Nie gniewać się nigdy i wcale. Bo niech Merlin Lilianowi świadkiem: nie mógł czuć się bardziej spełnionym człowiekiem na świecie, niż kiedy widział Aureliana Sebastiana Handrahana w takim wydaniu. Bo Aurelian Sebastian Handrahan nie uśmiechał się często i już na pewno nie z byle powodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mógł już dłużej walczyć ze śmiechem. Więc wybuchnął – śmiechem głośnym, śmiechem dźwięcznym i śmiechem kogoś, kto w tym tak zwanym tu i teraz był naprawdę szczęśliwy.
      — Dawno nie biegałem — postanowił odpowiedzieć żartem na żart.
      Nic nowego. Często śmiali się z tego, że (w odróżnieniu do Ashera) ani smykałką, ani zamiłowaniem do sportu nigdy nie pałał. No chyba, że trzeba było kibicować Gryffindorowi podczas meczów Quidditcha. Ale wtedy z kolei jego koledzy Ślizgoni nie pałali miłością do niego…

      lilianek z zadyszką

      Usuń
  18. Czy Atlas Rosier uważał się za materiał na wspaniałego pedagoga? Kariera nauczycielska nigdy nie leżała w zasięgu jego planów na przyszłość. Chciał być aurorem i dążył głównie do tego, ale szybko przekonał się, że pewne uprzedzenia wobec rodzin ze splugawionym ideologicznie rodowodem nie wymarły nawet wiele lat po wojnie. Rosier nie był idiotą, umiał czytać między wierszami i w żalu niewymierzonym w żadną konkretną osobę poświęcił się pracy w zupełnie innym departamencie Ministerstwa Magii, zakopując się w ogromie papierkowej roboty, wywiadów środowiskowych i wszystkim tym, co nużyło dogłębnie, co dnia. Nie służyło mu to, nie odnajdywał się w tym w pełni, a świadomość, że może być to jego zajęcie już do końca życia budziło nowe pokłady irytacji, do tej pory mu nieznane.
    Przyjmując propozycję profesora Longbottoma był sceptyczny, podchodził z dystansem do wizji siebie jako profesora, codziennych zajęć i bycia dla młodych osób kimś w rodzaju mentora, bo na Merlina, kim on był, żeby uznawać się z specjalistę od transmutacji? Pewne osiągnięcia na tym polu jakie zdołał poczynić przez te kilkanaście lat nauki magii były niczym w porównaniu do bibliografii profesor MacGonagall, nie mówiąc nawet o Dumbledorze. Nie uważał się za osobę stworzoną do tego, ale wykorzystanie swoich umiejętności w środowisku bardziej dynamicznym niż biuro dzielone z podstarzałą pani Ganders, która codziennie częstowała go obranymi cząstkami jabłka i ze strachliwym Harvestem dygotającym na myśl o spotkaniu czarnoksiężnika było pomysłem kuszącym. Tej pokusie ostatecznie uległ.
    Rok minął szybko, chociaż nie wiedział na ile było to kwestią innych wydarzeń jakie miały miejsce poza pracą, w jego domu w Hogsmeade do którego przeprowadził się ratując swojego małżeństwo wiszące na włosku z jego własnej winy. Nim się obejrzał w Szkocji nastały ciepłe dni, a słońce przyjemnie grzało twarze podczas spacerów na błoniach. Pojawienie się w kalendarzu czerwca oznaczało nie tylko zbliżające się lato, ale również egzaminy. Powtórki do owutemów przebiegały bez problemu, co do dobrego wyniku większości osób z jego klasy kontynuującej naukę transmutacji nie miał większych wątpliwości. 
    Jednakże nawet teraz coś mu nie dawało spokoju, gdy przechadzając się po klasie przyglądał się rezultatom zmiany myszy w chomika. Zatrzymał się na dłużej przy jednym z Gryfonów, w milczeniu oceniając jego pracę na zajęciach i pokiwał głową. Sprawiał wrażenie osoby nie do końca usatysfakcjonowanej tym, co widzi, ale nie zdecydował się nic powiedzieć.
    — Moi drodzy, do egzaminów zostały nam już tylko jedne zajęcia — zwrócił się do wszystkich w klasie, stając przed tablicę. Wzrokiem powiódł po twarzach części uczniów zdradzających ich stres i zmartwienia. — Proszę was, żebyście powtórzyli sobie jeszcze raz transfigurację międzygatunkową i ożywianie martwej natury! Wszystko znajdziecie w naszych podręcznikach. W razie potrzeby zapraszam na dyżur, który będzie miał miejsce za dwa dni, o dziewiętnastej. Tymczasem dziękuję wam za uwagę i myślę, że możecie już iść na kolację.
    Kilkanaście krzeseł odsunęło się z wyraźnym szurnięciem. Z lekkim ociąganiem, jakby liczyli na to, że Rosier zdradzi im jakiś sekret najwyższej wagi, który pozwoli im na zdanie egzaminu bez najmniejszego trudu. Zanim wszyscy wyszli, cicho powiedział do Handrahana: “Niech pan chwilę zostanie”, a następnie zajął miejsce za biurkiem, chwilę bawiąc się własną różdżką i obracając nią między palcami.
    Zaczekał aż znajdą się na osobności, by wreszcie zwrócić się do blondyna w sprawie, jaka męczyła go już od jakiegoś czasu. A z jakiegoś powodu zaczynało mu zależeć na tych wszystkich dzieciakach, które przewinęły się w tej sali.
    — Panie Handrahan, być może nie jest to mój interes… — zaczął neutralnym tonem, wręcz monotonnym. — Ale mógłbym dowiedzieć się, dlaczego na ostatnich zajęciach wydaje się pan zupełnie nieobecny? Mamy czerwiec, pragnę przypomnieć. Niedługo egzaminy i byłoby to ogromną stratą, gdyby pan nie dał z siebie wszystkiego. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówił to z troski o ucznia, który jego zdaniem miał szansę na osiągnięcie niezłego wyniku. Niezależnie jak bardzo obojętny zdawał się wyraz jego twarzy.

      Rosier

      Usuń