Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Flemeth Lawson. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Flemeth Lawson. Pokaż wszystkie posty

Do pięciu liczę, znikaj



VI ROK | ŚCIGAJĄCA SLYTHERINU | 5 LAT W ILVERMONY - WAMPUS | RÓŻDŻKA 12 CALI, POZORNIE SZTYWNA, SEKWOJA, WŁÓKNO Z SERCA WIWERNY | KLUB POJEDYNKÓW, KLUB ŚLIMAKA | PATRONUSEM MYSZOŁÓW, BOGINEM WODA
 Nie masz bladego pojęcia, dlaczego ktoś pomyślał, że ostatni miesiąc roku szkolnego jest idealnym momentem na przeprowadzkę na inny kontynent. Jeszcze bardziej denerwuje cię, że swojego zagubienia nie możesz tłumaczyć jego całkowitą nieznajomością - przecież połowa twojej rodziny mieszka tu, w Anglii, więc powinnaś odnaleźć się w nowych-starych progach w mgnieniu oka.
 Wzdychasz, czekając na korytarzu przed gabinetem dyrektora bóg wie na co. Matka uspokajała cię, że nie musisz bać się nowej szkoły przez fakt, że w opiniach wielu ludzi jest ona bardziej szanowana niż jakakolwiek inna instytucja magicznej edukacji na świecie. Ale ty się nie boisz. Jesteś, po prostu, niemiłosiernie wkurzona, ze z dnia na dzień kazali zostawić ci całe poprzednie życie i związane z nim istoty.
 Wkładają ci jakąś dziwną czapkę na głowę, a ona, nie mając nawet czasu na zagrzanie miejsca na twoich jasnych włosach, wypluwa z siebie nazwę, która jest dla ciebie obca. Może wiedziałabyś, dlaczego słysząc to matka uśmiechnęła się, gdybyś kiedykolwiek kwapiła się w faktyczne posłuchanie jednej z opowieści o jej młodości. Gdybyś patrzyła gdziekolwiek dalej, niż poza czubek własnego nosa, i zainteresowała się jakąkolwiek historią niedotyczącą ciebie. Czy tak faktycznie jest?
 Wychodząc z pomieszczenia, spotykasz z powrotem dziewczynę przydzieloną ci w celu pokazania położenia wszystkich strategicznych miejsc szkoły. Dyrektor nakazuje jej pokazać ci lochy (przyjemnie to brzmi, nie ma co), na co jej, odziana w czerwony krawat szyja w nerwowym geście przełyka ślinę. Koleżanka, która zagadywała cię i obsypywała informacjami od pierwszego momentu, gdy postawiłaś na ziemi zamczyska stopy, nagle dziwnie w milczy w trakcie całej drogi na najniższe piętra.
Świetnie. Czy właśnie zostałaś wplątana w jakąś chorą, szkolną wojnę domową, o której nie masz zielonego pojęcia?

 I jak masz się odnaleźć w tym, podzielonym na fronty, środowisku, mając na to niecały miesiąc? Później przyjdą wakacje, podczas których zawarte w szkole więzi jeszcze bardziej się wzmocnią, czyniąc cię jeszcze wyraźniej obcą.
Choć rozumiesz doskonale język - przecież jest twoim własnym! - wyrywasz sobie włosy z głowy, mając do czynienia z przywiązanym do swojej intonacji Walijczykiem, czy Szkotem. Jak można tak karać wypluwane z siebie słowa?

 Już nawet twój ojciec, mimo, że urodzony i wychowany na Brytyjskiej ziemi, przez lata podróżowania przez stany (twoim ulubionym jest Teksas), zaciąga w charakterystycznym, amerykańskim stylu. Ktoś ci powiedział, że to, jak mówisz, brzydko brzmi. Przecież to nie twoja wina!

 Nowa szkoła ma jeden plus (czy jest to jednak zaleta, skoro występowała i w poprzedniej?) - nauka trwa w niej takim ciągiem, że masz spokojnie czas na zmianę stylu garderoby przed każdą wizytą świąteczną w domu. Nie jest problemem zamienienie ciemnych barw na tę okropną, pastelową garsonkę, jeśli trwa to tylko tydzień. Gorzej sprawa przedstawia się w wakacje, ale dlatego od pierwszych, świadomych lat starałaś podczepić się pod tak wiele wyjazdów służbowych ojca, jak tylko było to możliwe. 

 Okazuje się, że nazwisko twojej matki i jej szkolna historia dają ci przywilej  uczestniczenia w dziwnej, wystylizowanej farsie, która odbywa się co kilka tygodni. Zdecydowanie bardziej wolisz ten drugi klub, który polecił ci opiekun twojego nowego domu. Tam możesz ćwiczyć, i wykorzystywać - tak niedoceniane w pojedynkach - uroki.
 Cieszysz się, że gadzia drużyna jest chyba jedną z najbardziej zdyscyplinowanych w szkolnej lidze. Nie cierpisz wplątywania spraw osobistych w sport, traktując go nie jako ujście dla emocji, a sposób na sukcesywne szlifowanie własnego charakteru.

 Miesiąc minął, i przyszły te cholerne wakacje. Trzydzieści dni to za mało, by się odnaleźć i wydać ostateczny osąd dotyczący nowej, przymusowej dla ciebie rutyny. Zawsze mogło być gorzej - mogli cię wysłać do Beauxbatons. Tam dopiero byłby cyrk.
Trzydzieści dni to za mało, by przyznać przed samą sobą, że przeniesienie się tutaj było twoją winą.

ojciec auror, matka przedstawicielka Ministerstwa w sprawach zagranicznych | stary Kevin | krew byłaby czysta, gdyby kłamstwo, w którym matka żyła przez pół życia było prawdą | zamiłowanie do uroków i tematu ich długofalowego wpływu na psychikę | uważa, że została skrzywdzona przez okropne imię, nie jest w stanie zdzierżyć jego pełnej wersji (używa Flem)

Odautorsko