emerson s. bones
only the gentle are ever truly strong
HUFFLEPUFF • VII ROK • ŚCIGAJĄCA • KOŁO TRANSMUTACJI I ZIELARSTWA
Podobno szwankują u niej podstawowe umiejętności komunikacji. Zdaniem samej zainteresowanej nie można im nic zarzucić, jednak trudno nie spostrzec jak niektóre jej uprzejme komentarze potrafią wywoływać u rozmówców stany porównywalne do ataku apopleksji. Czyżby powodem była wrodzona złośliwość? Bzdury. Emerson nie lubi kłamać, a o jakimkolwiek przymilaniu się to już w ogóle można zapomnieć, nawet jeśli miałoby to komuś sprawić chwilową przyjemność. Płynie z tego oczywisty wniosek – jeśli liczysz na prostotę i szczerość, prawdopodobnie powinieneś poszukać jej u panny Bones. O ile jesteś w stanie znieść potencjalnie bolesną prawdę zaserwowaną pod ostrzałem przenikliwych, jasnych oczu.
Prawdopodobnie powinna zaprzestać charakterystycznego ściągania brwi za każdym razem, gdy bywa niechcianym świadkiem ludzkiej głupoty. Chyba nic nie drażni ją bardziej niż wrodzona ignorancja. Może z wyjątkiem pajęczyn w najwyższych zakamarkach pomieszczenia, zajęć wróżbiarstwa lub zbytniego natężenia koloru różowego. Ukochana rodzina powtarza jej, że nie zawsze musi być t a k a poważna, a lekkie uniesienie kącików ust w pogodnym uśmiechu nie wywoła u niej nieodwracalnego paraliżu mięśni twarzy. Niektórzy do dziś drapią się po głowie zastanawiając, jakim cudem została przydzielona do domu słynącego z życzliwości, uczynności oraz tolerancyjności. A może to jedna z tych zagadek, na którą nie ma prostej odpowiedzi? Naturalnie, że gdzieś tam głęboko pod wierzchnią warstwą ochronną zbudowaną z odpowiedzialności i realizmu, żyje sobie empatyczniejsza, swobodniejsza Emerson – taka, która skrycie szaleje za gorącą czekoladą z mnóstwem niezdrowych pianek, uwielbia klasyczne, mugolskie powieści jak Przeminęło z wiatrem lub Dziwne losy Jane Eyre, a gdy miewa gorszy dzień potrafi stłuc parę fiolek z eliksirami albo przez przypadek wpaść w wielką kałużę błota na szkolnym dziedzińcu. Bądź co bądź jest tylko i aż człowiekiem, a w dodatku nastolatką, której nie zawsze udaje pogodzić się ze sobą wszystkie tkwiące w niej, śmieszne sprzeczności. Ale jedno jest pewne. Emerson cechuje wyjątkowy upór i nie można jej odmówić ambicji. Co zabawne, kilkukrotnie oferowano jej nawet posadę prefekta, jednak za każdym razem grzecznie odmawiała. Wybrała miotłę zamiast błyszczącej odznaki. Owszem, lubi się uczyć, a po szkolnej bibliotece mogłaby spacerować z zamkniętymi oczami... jednak co za dużo, to nie zdrowo. Poza tym, chyba nie ma nic bardziej ożywczego i odprężającego równocześnie jak porywiste podmuchy wiatru muskające twarz oraz tańczące we włosach.
Można by przypuszczać, że ktoś tak dobrze zorganizowany jak Emerson ma już przemyślany plan na przyszłość, natomiast im bliżej ukończenia szkoły, tym więcej możliwości pojawia się na horyzoncie. Ciepła posadka w Ministerstwie Magii? Wizengamot? A może kariera naukowa...? Tak wiele opcji, a tak mało czasu. Na razie skupia się na zgłębianiu tajemnic swojej ukochanej transmutacji, rozważając różne pomysły. Czasami, gdy ktoś potrzebuje pomocy z nauką, wówczas może udzielić paru dodatkowych lekcji... może nawet wesprze na duchu i pocieszy w najczarniejszej godzinie? Kto wie, świat jest pełen niespodzianek, a już szczególnie ten magiczny! Należy jedynie pamiętać, dla własnego dobra, aby nie nadwyrężać jej złotego serca i nie czerpać zbyt zachłannie z ograniczonych zasobów anielskiej cierpliwości. Pora uwierzyć, że nawet Puchoni mają swoje granice.
[Ciekawa z niej osóbka. Zestawienie tylu cech w jednej osobie, że tworzy się tu wulkan nieobliczalności. Ale wbrew wszelkim moim obiekcjom, jakie mogłabym mieć, koniec końców kreacja ładnie się spina i wydaje się wiarygodna. Oby w wątkach też biła od niej ta przyjemna inność.
OdpowiedzUsuńNie wiem tylko czy w wątku ze Scorpiusem, bo patrząc na preferencję panny Bones, w jej oczach uchodziłby tylko za próżniaka, ale... może chcesz zyskać ślizgońskiego wroga?]
Scorpius H. Malfoy
[Widzę, że większość uczniów ostatnich klas ma dylematy związane z przyszłością i tym czym zajmą się po szkole, Stansell takowych nie ma, zaczynam się zastanawiać czy to dobrze, czy nie...
OdpowiedzUsuńBardzo zgrabna karta, a od samej postaci bije ambicja we wszystkim czego się podejmie. Mnie wyjątkowo ujęła też kolorystyka, bardzo przyjemnie się na to wszystko patrzy.
Weny, wątków i do zobaczenia na boisku.]
Ulysses Stansell
[Dzień dobry! Wyszła ci bardzo ciekawa postać, zawsze cieszy mnie zrywanie ze stereotypem grzecznych i uległych puchonów. Mam wrażenie, że Blue by ją polubił, a przynajmniej byłby jej w jakiś sposób ciekawy.
OdpowiedzUsuńŻyczymy dobrej zabawy!]
Blue Ross
[Cześć! Witam serdecznie tę pięknie przedstawioną panienkę i w formie tekstu, i w formie wizualnej (jako grafik nie mogę o tym wspomnieć, naprawdę przyjemnie się na to patrzy!) Emerson jest niemal tak poważna, jak Narcissa, co pewnie panią profesor mocno by dziwiło. Nie mam za bardzo pomysłu na wątek, ale jeżeli Tobie coś wpadnie do głowy, to zapraszam! Baw się dobrze i czaruj w wątkach! Bywaj!]
OdpowiedzUsuńNarcissa
[Dlatego właśnie pisałam o tych obiekcjach, że z pozoru mogłabym je mieć, a w realnym rozrachunku po przeczytaniu KP nie miałam ich wcale, bo właśnie przez tą zmienność Emerson wydaje się przyziemna i bardzo ludzka.
OdpowiedzUsuńCo się tyczy Scorpiusa, stoją po przeciwległych końcach. W przeciwieństwie do niej jest poważny wcale, chyba że akurat taka poza mu na rękę. Nie lubi Quidditcha, nadwyręża cudzą dobroć, a sam rzadko co pomaga. Na domiar złego jest zadufany w sobie do granic możliwości, więc z tymi cechami trudno byłoby mi dostrzec w nich przyjaciół. Ich relację widzę więc jako ciąg wzlotów i upadków, chłodno-gorącą linię kontaktu, za każdym razem otwieraną przez przypadek.
Pierwsze ich spotkanie miało miejsce w zeszłym roku, gdy grupa znajomych z Emerson na przedzie wracała z Wieży Astronomicznej. Pech chciał, że na oblodzonym lodzie dziewczyna wywinęła orła, co skończyłoby się makabrycznie, gdyby nie to, że Scorpius akurat szedł w drugą stronę, ratując ją przed przekoziołkowaniem przez schody. Relacja szybko by się jednak ochłodziła, bo Malfoy stwierdził, że skoro dziewczyna ma u niego dług, to on ten dług sobie odbierze w postaci pomocy w nauce. Przy czym wyraźnie nadwyrężyłby granicę między pomocą, a wykorzystywaniem. Ale... to nie koniec, bo w tym roku zrekompensował się pożyczeniem jej bardzo cennej książki o transmutacji z prywatnej biblioteczki Malfoyów. Do dziś nie wiadomo, dlaczego to zrobił. W każdym razie spierdolił zaraz później, bo przez jakiś swój wybryk (może wkradł się do zakazanej części biblioteki?) oboje dostali szlaban. Oboje, bo ona próbowała odwieźć go od pomysłu/przechodziła obok i dostała rykoszetem, a on nie wyprowadził z błędu nauczyciela, gdy ten uznał, że oboje chcieli się tam włamać.
Wybacz ten chaos powyżej, ale... generalnie odpowiadałoby ci coś takiego? Mogłybyśmy wtedy zacząć wątek w najbanalniejszy ze sposobów: od szlabanu, albo tuż po szlabanie.]
Scorpius H. Malfoy
nie jest poważny*
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Hej! Bo z jakiegoś powodu Hufflepuff kojarzy się z mdłymi flegmatykami, a przecież ten dom, jeśli się zastanowić, daje największe możliwości. Lojalni, pracowici i sprawiedliwi: to przecież nie byle cechy, a jednocześnie każdy mile widziany, więc Pokój Wspólny może być niczym galeria osobowości!
OdpowiedzUsuńBardzo dopracowana karta, więc pewnie też przemyślałaś postać Emerson w każdym szczególe. Ku chwale, oczywiście, Hufflepuffu. :D Podobieństw oczywiście można znaleźć sporo, ale różnic też. Edgar, mam wrażenie, jest trochę cichszy i może nie tyle sympatyczniejszy, bo to pewnie nie, ile mniej skory do złośliwostek.
Na wątek oczywiście wielkie TAK, gorzej z pomysłem. Tak mi zamigotało, że może odrobinę wykorzystać do tego postać Annabelle? Edgar jako prefekt na pewno ma do czynienia z dzieciakami, jeszcze częściej z tymi z własnego domu. Mer z kolei, popraw mnie, jeśli się mylę!, sprawia wrażenie osoby, która za siostrą staje murem, nawet jeśli prywatnie nie szczędzą sobie prztyczków w nos. Pomyślałam, że młoda poskarżyłaby się siostrze na Edgara, używając przy tym wyrażeń w stylu uwziął się na mnie. Emerson w tej sytuacji zapewne zechciałaby porozmawiać z kolegą.
Tylko tutaj muszę wspomnieć, że Edgar nie jest mściwy, nigdy nie nadużywa władzy i w swoim zachowaniu – jeśli chodzi o bycie prefektem – nie kieruje się osobistymi sympatiami i antypatiami. Więc jeśli Annabelle zostałaby przez niego upomniana bądź nawet ukarana przez odjęcie punktów czy danie szlabanu, to musiał mieć ku temu podstawy.
I dziękuję za powitanie oraz miłe słowa!]
Edgar Fawley
[Postaram się, chociaż ostatnio namnożyło mi się zaległości. Pewnie każdy z Nas to zna... czasem z nadmiaru weny, a niedoboru wątków usychasz, a potem wszyscy zarzucają Cię odpisem w jednym czasie i nie wiesz w co włożyć ręce. To pewnie ten weekend tak zadziałał na ludzi motywująco, heh.]
OdpowiedzUsuńScorpius H. Malfoy
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzedziwne uczucie, gdy jednocześnie burczy w brzuchu z głodu i zarazem żołądek jest boleśnie ściśnięty od nadmiernego wysiłku fizycznego. W sumie może nawet dobrze, że był już spóźniony na obiad i apetyczne zapachy nie będą go kusić do sprawdzenia co się stanie gdy jednak coś w siebie wciśnie. Przesadził, zdecydowanie przeszarżował, zostając dodatkowe czterdzieści pięć minut dłużej. Jednak na ostatnim treningu był nie do życia i czuł, że bardziej stara się go przetrwać, niż wziąć w nim aktywny udział. Nawet jeżeli nikt w drużynie nie zauważył (a przynajmniej nie dali po sobie znać, że jego słabszy dzień jest widoczny), to jego sama myśl o tym frustrowała. Zbliżał się mecz z Ślizgonami i musiał być w najlepszej formie. Kogo jak kogo, ale na bandę w zielonych szatach szczególnie chętnie polował, posyłając raz za razem rozpędzonego tłuczka w ich kierunku. Doskonale wiedział co sprawiło, że kilka dni temu czuł się jak gówno. Cóż, trening następnego dnia po pełni od samego początku wydawał się skazany na porażkę w jego przypadku, no ale przecież się nie przyzna. A tym bardziej nie będzie prosił o przełożenie, bo bez dobrej wymówki by się przecież nie obyło. Urquhart miał nadzieję, że jego organizm z czasem przyzwyczai się do przemian. Gdy wspominał same początki, pierwsze pełnie to był koszmar, po których potrzebował czasu na dojście do siebie. Obserwując każdą kolejną, wydawało mu się, że w pewnym stopniu uczył się odpowiedniej regeneracji. I tak miał o tyle korzystniej, że Wywar Tojadowy pozwalał mu na zachowanie ludzkich odruchów i przeczekiwał każdą pełnię w sposób bardzo cywilizowany. Dlatego więc, kiedy tylko znów wracały mu siły, zamierzał to wykorzystać. Pewnie siedziałby dalej na boisku, gdyby nie fakt, że porywisty wiatr uniemożliwiał panowanie nad tłuczkiem i miotłą. Złapał agresywną piłkę, umieszczając w specjalnej skrzyni i z miotłą pod pachą, skierował się do szatni dla zawodników. Spocony i zziajany, pozbył się obciążenia bardzo szybko, rozważając szybki prysznic, by zmyć z siebie trudy długiego treningu. Problem tylko w tym, że krople deszczu już zaczęły uderzać o namiot, jasno sygnalizując mu, że zmoknie do bielizny ledwo tylko wyjdzie w kierunku zamku. Jasne, istniały zaklęcia chroniące przed deszczem, problem tylko w tym, że akurat do takich to on nigdy nie miał specjalnie głowy. No nic, siedział tu sam, więc równie dobrze mógł przeczekać. Najpierw tylko odłoży ten kufer… I gdy wkładał go do oddzielonego miejsca technicznego, takiego ich zaplecza, właśnie wtedy pojawiło się jego towarzystwo. Panna Bones była zbyt zajęta przeszukiwaniem własnej szaty by zauważyć jego powrót. Ale nic straconego… Uświadomił ją o swojej obecności. Ach, jak on uwielbiał to zniechęcone spojrzenie ilekroć zerkała w jego kierunku.
OdpowiedzUsuń— Pytanie raczej brzmi, co ty tu robisz, Bones, akurat gdy miałem się przebierać — odparł ironicznie, wyszczerzając białe zęby w nieco bezczelnym uśmiechu. Mało subtelne sugerowanie podtekstów, ale te ich przepychanki zazwyczaj urozmaicały mu nudne dni… Szybko przeanalizował, że Puchoni nie mieli zarezerwowanego boiska na dzisiejsze popołudnie, byli tutaj wcześniej… Zatem odpowiedź po co się tu wracała w taką pogodę nasuwała się sama – czegoś ewidentnie potrzebowała. Skoro i tak był tu chwilowo uziemiony w jej czarującym towarzystwie, może równie dobrze jakoś spożytkować ten czas. Drażnienie się z nią było drugą najlepszą opcją, zatem właśnie z niej zamierzał skorzystać. — Masz coraz mniej wyszukane sposoby na szukanie ze mną kontaktu… — westchnął teatralnie.
Urquhart
[Żeby nie wyjść na kompletnie bezużyteczną w obmyślaniu wątku, mam nadzieję, że moja nietrafiona propozycja jednak trochę Cię natchnęła do tej modyfikacji. :D Super, super, mam zacząć?]
OdpowiedzUsuńEdgar Fawley
[O kurde, Ems jest taka... kurczę, nie wiem nawet jak to ująć, ale dziewczyna wydaje się taka trochę co to bez kija nie podchodź, nie marnuj mi powietrza swoimi głupotami i zjedź mi z oczu, iii podoba mi się to! Totalnie pójdę w jakieś powiązanie w tym przypadku, bo bardzo mamy ochotę z Wynn sprawdzić cierpliwość Ems (a może i nie cierpliwość? Wynn sama nie wie, ale chce koleżanki). :D]
OdpowiedzUsuńWYNN
[Wiesz, przez swoją umiejętność, to jest legilimencję Wynn czuje czasem to co inni, słyszy ich myśli i tak dalej. Więc może kiedyś by usłyszała jak Ems sobie biadoli w myślach na jakąś uczennicę, ucznia, nie wiem, jakiegoś totalnego głąba, i Wynn takie: OMG, ona ma jakieś uczucia. xD Więc by do niej zagadała, jak to Wynn, że się z nią zgadza, i ta biedna Ems takie: ale o co Ci chodzi.
OdpowiedzUsuńPiękna przyjaźń, nie ma to jak przypadkowe czytanie w myślach. A potem już pójdzie. Można zdecydowanie iść nie całkiem legalną wycieczkę do Działu Ksiąg Zakazanych, bo to co nielegalne smakuje najlepiej, więc jak najbardziej. Wynn by się tego podjęła, no bo czarna magia, ona wie, ona się wychowała wśród dziwnych przedmiotów, więc może by czegoś potrzebowała? Albo po prostu stwierdziłyby, że sobie pójdą poszperać, bo tak. :D]
WYNN
Wie, jak niesprawiedliwość nauczycielskiego sądu potrafi rozgrzać krew wściekłością – to wtedy zwykle zamknięty w sobie, porusza neurony świadomości w rytm niezgody, ostatkiem silnej woli zatrzymując złorzeczące myśli wewnątrz siebie – w głębi buchającej jeszcze od złości głowy. Zdania przekleństw, z rozsądku nigdy niewypowiedziane, w takich momentach przekładają się gorącym rumieńcem na ślizgońskim licu, trwając nieprzerwanie jeszcze przez chwilę. Okrutnym banałem ściągają z twarzy dumę, gdy mienią się nieznośnie gamą intensywności lub wykwitają na bladych policzkach w najmniej pociągający ze sposobów. Należy, podkreślić, że Scorpius naprawdę wie jak niesprawiedliwość nauczycielskiego sądu potrafi rozgrzać krew wściekłością, i myśl tę powtarzając dwukrotnie, uśmiecha się perfidnie, wpatrzony w obraz ów zdławionej irytacji nie na swojej, a dla odmiany na dziewczęcej dziś buzi.
OdpowiedzUsuń— Boli, gdy nie wierzą? — pyta niby mimochodem, wpatrując się cierpliwie w plecy znikającego za rogiem nauczyciela. Dopiero wtedy odwraca się w kierunku połączonej z nim siłą przypadku Wychowanki Domu Borsuka. Oczy wykute w szarym graficie obojętności, spoczywają na niej, niezgorszej pannie dnia, ale nie wyrażają zupełnie nic, bezdenne i puste mkną ku zapomnieniu. Wyraźniej na piedestał chcą wypchnąć się dłonie, gdy jedna z nich w aroganckim geście rozluźnia gruby supeł krawata tuż pod kołnierzem. Ten zgniłozielony pas meterału w mdłym zwisie drażni bardziej, niż konieczność realizowania szlabanu, dlatego palce z przyjemnością burzą porządek wiązania, by następnie, wciąż ze wzrokiem utkwionym w jej ciepłej urodzie, przenieść się na grzbiety książek. Idąc wolno wzdłuż bibliotecznej alei zbliża się do niej coraz bardziej i bardziej, póki cień jego sylwetki nie pokrywa drobnej, kobiecej postury.
— Jeśli pominąć obowiązek alfabetycznego uporządkowania wszystkich książek z działu, zamknięcie w bibliotece po godzinach brzmi nawet... — chce powiedzieć „dwuznacznie”, gdy ręka zatrzymuje się nagle na zdecydowanie większej, niż reszta, oprawie.
Nie kończy kwestii, nie zależy mu. Sięga po tomisko z zaciekawieniem, wraz z otwarciem pierwszych stron wydmuchując z pergaminu grubą warstwę kurzu, która niefortunnie dla jego towarzyszki kary, osadza się na połach puchońskiej szaty.
Scorpius H. Malfoy
Och, jak on doskonale znał to spojrzenie. Mogłaby mieć całkowicie zaparowane okulary i w ogóle by nie widział jej bystrych ślepi, a i tak bezbłędnie potrafiłby przywołać w pamięci sposób, w jaki panna Bones morduje go wzrokiem. Miał nieodparte wrażenie, że dokładnie ten typ zarezerwowany miała tylko dla niego. A przynajmniej tak sądził, zważywszy na to, że nie zauważył by kogokolwiek innego obdarzyła równie zjadliwym. Nie żeby jakoś specjalnie się przyglądał. Faktem było, że lubił te ich przepychanki odrobinę zbyt mocno. A przynajmniej bardziej niż Emerson, która ewidentnie wolałaby w tej chwili być w innym miejscu. Podczas gdy on się bawił przednio… No, może by było nieco lepiej gdyby faktycznie zdążył wziąć ten szybki prysznic i odświeżyć się, bo czuł jak ubrania do treningu przylepiają się do jego spoconego torsu i było to raczej średnio komfortowe. Czując jak przydługie włosy (sam nie wiedział na jakim etapie zdecyduje się na bliskie spotkanie z nożyczkami) wchodzą mu do jasnych ślepi, przeczesał je dłonią, odgarniając nonszalancko. Cały czas wpatrywał się w sylwetkę Puchonki, obserwując jak krok po kroku doprowadza się do porządku. Cóż, nie musiał jej widzieć, że na zewnątrz jest prawdziwa ulewa – deszcz zacięcie uderzał o namiot w którym byli, a wiatr hulał głośno. W takich warunkach, nawet wyjście z zaklęciami ochronnymi nie należałoby do przyjemnych. Najwyraźniej będzie zmuszony zostać tu chwilę dłużej niż i tak zamierzał.
OdpowiedzUsuń— Nie pochlebiam… Ale gdybyś przyszła pół minuty później, uznałbym to za w pełni zamierzone podglądanie… — odparł lekko, błyskając raz jeszcze białymi ząbkami. Bones mogła udawać, że jego małe prowokacje jej nie ruszają, ale znali się (i nie lubili) od tylu lat, że doskonale potrafił rozróżnić kiedy jednak grał jej na nerwach. Zabawne, bo nawet brakowało mu tych docinek podczas jego małego urlopu. Co prawda akurat wtedy nie miał głowy do myślenia, że gdy już wróci, znajdą się dodatkowo w jednej klasie, ale była to niestety jedna z konsekwencji. Bo to, że wróci do szkoły zdawało się nie podlegać jakimkolwiek wątpliwościom. Jego rodzina, jak i on sam, byli zdeterminowani by po oswojeniu się z sytuacją dokończył naukę w Hogwarcie. Alexander wciąż miał w planach dalsze szkolenie, już na aurora… Ale to inna kwestia. Szczęście, że dyrekcja Hogwartu była dość wyrozumiała by zapewnić mu możliwość dokończenia edukacji. I w ten oto sposób… Znów mieli z sobą do czynienia. Och, spodziewał się, że też była ciekawa co spowodowało roczną przerwę, nawet jeżeli przenigdy by nie spytała. On jednak nabrał wody w usta i nikomu nie mówił, pozwalając by krążyły najróżniejsze plotki. Właściwie to miał ubaw gdy sam nawet wymyślił parę co bardziej absurdalnych, puszczając je w obieg. Wystarczyło jednak by usłyszał powód dla którego się tutaj naprawdę zjawiła, a przywołało go to na ziemię. Jęknął z rozbawieniem, rzucając jej wesołe spojrzenie.
— Naprawdę, Bones? Nawet tutaj…? — zaśmiał się cicho. — Jakim cudem nie jesteś wśród Krukonów, tego nigdy nie zrozumiem. — Pokręcił lekko jasną łepetyną, wciąż nie spuszczając z niej oczu. — Zabawnie byłoby cię mieć w Pokoju Wspólnym. I być razem w drużynie… — snuł, zarazem przerażony, jak i zafascynowany tą wizją. Co prawda bardziej prawdopodobne było, że roznieśliby razem zachodnią wieżę gdyby przyszło im spędzać odrobinę więcej czasu niż obecnie. Cofnął się parę kroków, siadając na ławeczce. Miał za plecami szafki, gdzie zawodnicy mogli zostawiać prywatne rzeczy na czas treningów bądź meczy. Domyślał się, że jeżeli notatki Puchonki tutaj były, to właśnie gdzieś tuż obok niego.
Urquhart
[To brzmi idealnie w sumie, jak dla mnie spotkanie się w nocy, jeszcze w jakiś czarnych ciuchach, no bo w końcu poważna misja i w ogóle, więc jak najbardziej możemy od tego wyjść! :D A co się stanie w trakcie, cóż, byleby nie stracić rąk i nóg. xD]
OdpowiedzUsuńWYNN
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOd czasu feralnego wypadku sprzed kilku lat postanowiono zaostrzyć zasady bezpieczeństwa dotyczące wycieczek do Hogsmeade. Nadal z pewnością nie było idealnie i gdyby tylko czarodzieje nie byli tak aroganccy, mogliby wiele nauczyć się od mugoli, ale przynajmniej zmniejszono ilość dotychczasowej fuszerki. Wszystko za sprawą małego Pawa Fawcetta, który pewnego dnia – wraz z resztą szkoły – do wioski wyruszył, ale już nie powrócił. Przynajmniej nie od razu. Kilka najbliższych dni upłynęło w atmosferze niepokoju i wzmożonych poszukiwań, aż którejś nocy Pawcio, najwyraźniej odnalazłszy kolejne tajne połączenie między Hosmeade a Hogwartem, wyczołgał się spod szpary w kuchni. Całe zamczysko zostało postawione na nogi, a skrzaty domowe z własnej inicjatywy przygotowały ucztę na cześć odnalezionej zguby. Która, choć niewątpliwie szczęśliwa, była tak zmęczona, że chyba bardziej marzyła o ciepłym łóżku niż zbiorowym świętowaniu.
OdpowiedzUsuńCoś się wtedy zmieniło i postanowiono ukrócić samowolki, szkoda tylko że w dość typowy dla hogwarckiego ciała nauczycielskiego sposób – choć nikt nie mógłby mieć większych uwag do ich kompetencji przedmiotowych, to do pedagogicznych już w niechlubnej większości tak. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że największa część pracy została radośnie przerzucona na prefektów.
Każdy był przypisany do swojego domu i do poszczególnego rocznika, bo uczniom ostatnich dwóch lat zezwolono na więcej swobody, to klasy III-V wymagały trochę uważniejszej opieki. W praktyce wyglądało to tak, że przed wyruszeniem do Hogsmeade specjalnym atramentem przygotowywało się listy, na których każdy musiał złożyć własnoręczny podpis, o określonej porze stawić się na miejscu zbiórki i ponownie pisemnie potwierdzić własną obecność, a potem w grupie wrócić do szkoły. Wcześniej planowano także, by co jakiś czas spotykać się w wyznaczonych punktach, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, ale przepis umarł bodaj po jednej tylko wycieczce.
Szósto- i siódmoklasiści, choć przychodzili razem z pozostałymi uczniami, wracać mogli samodzielnie. Dlatego też dostawali specjalne znaczniki, w które należało stuknąć różdżką po powrocie do zamku, a wtedy automatycznie zostawali odznaczani na przygotowanych listach. Czy było to wystarczające? Edgar miał wątpliwości, ale przynajmniej zapanował odrobinę większy porządek.
Jako naczelny koordynował pracę pozostałych prefektów. Tym razem poszło w miarę sprawnie i otrzymał już prawie wszystkie listy, tak że większość grup mogła wracać do Hogwartu. Sprawnie uwinęli się nawet Gryfoni, w których szeregach zwykle wybuchało zamieszanie. Dzisiaj jednak, o dziwo, na placu boju pozostali tylko Puchoni – jakiś kłopot narodził się wśród prefektów z V roku, którzy byli odpowiedzialni za trzynastolatków.
Było już prawie dwadzieścia minut po czasie, a nic się nie zmieniało. Edgar stwierdził, że już pora interweniować.
– Doherty – zwrócił się do prefekta – co się dzieje?
– Brakuje dwóch Puchonek!
Edgar przejął pergamin i prędko przestudiował listę. Rzeczywiście, brakowało dwóch podpisów – małej Bones i piegowatej Stebbins. Miał nadzieję, że dziewczynki są razem, łatwiej znaleźć parkę niż dwie rozproszone jednostki, przynajmniej miał taką nadzieję. Choć jeszcze słabo liczył na to, że spóźnione Puchonki za chwilę dołączą do reszty.
Rozejrzał się wokół. Wśród zniecierpliwionych uczniów krążyła siostra jednej ze zgub, najwyraźniej zaniepokojona zagadywała wszystkich o coś. Edgar prędko do niej podszedł, przedzierając się przez tłumek.
– Emerson, widziałaś swoją siostrę? – zapytał, domyślając się odpowiedzi.
W końcu Emerson była na szóstym roku, więc nawet nie musiała przychodzić na miejsce zbiórki. Najwyraźniej jednak wydarzyło się coś, co ją tutaj przywiodło.
Jeszcze kilka minut absencji, a gotowych wyśle już do Hogwartu i sam zajmie się poszukiwaniami.
Edgar Fawley
[Za czasów Pottera wyglądało to bałaganiarsko, stąd taki opis! Oczywiście nazwisko przyjaciółki Annabelle losowe, więc zmieniaj, jeśli taka ochota. ;D]
Wywrócił tylko jasnymi ślepiami, słysząc przytyk względem jego bystrości. Może i Tiara Przydziału faktycznie dość długo siedziała na jego głowie i mruczała coś o Gryffindorze, ale ostatecznie trafił gdzie trafił… I wcale nie uważał by się pomyliła, niezależnie od zdania panny Bones. Siedział więc grzecznie, przyglądając się poczynaniom jasnowłosej Puchonki, która najwyraźniej wolała go ostentacyjnie ignorować, niż wdawać się w kolejne potyczki słowne. Przemaszerowała tuż koło niego i zaczęła szukać w szafce zapewne bardzo grubego pliku notatek, na widok których bez wątpienia wielu uczniów zaczęłaby boleć głowa… Cóż, nawet może i lepiej, że nie przeciągali w nieskończoność swoich potyczek słownych, bo pogoda na dworze z każdą chwilą się pogarszała. Nie dość, że silny wiatr uderzał o namiot w którym się znajdowali i tylko magia wytłumiała jego moc, sprawiając, że jeszcze mieli jako takie osłonięcie, a krople deszczu przypominały małe pociski, zjadliwie zacinając. Na domiar złego, wiosenna pogoda postanowiła sprawić im dodatkowego psikusa… I oto usłyszał pierwszy grzmot… A potem kolejny trzask, tym razem już nie spowodowany piorunem, a temperamentem pewnej blondynki. Zabawne, najwyraźniej sama sobie wystarczała do wprowadzania nerwowej atmosfery, nawet gdy on nie prowokował… Uniósł wymownie brew, odprowadzając ją wzrokiem gdy zniknęła w damskiej łazience. Naprawdę była z niej straszna złośnica… Uśmiechnął się pod nosem, dochodząc do pewnych wniosków, po czym dźwignął się z cichym westchnieniem. Burza była coraz bliżej, a jeżeli nie chciał tu zostać jeszcze dłużej, musiał się zbierać.
OdpowiedzUsuńPrysznic nie wchodził w rachubę, a szkoda, bo zmęczenie wreszcie docierało do jego mocno nadwyrężonego organizmu. Zamiast tego podszedł do swojej szafki, gdzie miał upchniętą czystą bluzę. Na przebycie drogi do budynku szkoły musiało wystarczyć. A potem zmaltretuje znajomego prefekta o hasło do ich łazienki. O tak, to był więcej niż dobry plan… Kolejny grzmot rozległ się znacznie bliżej i zawahał się na sekundę. Do licha ciężkiego, był czarodziejem, nie będzie przeczekiwał bo trochę deszczu spadło. Ale i tak jego spojrzenie powędrowało w kierunku łazienki dziewcząt. Uparta dziewucha wciąż tam była, najwyraźniej szukając tych przeklętych notatek. Zamruczał z niezadowoleniem pod nosem. Nie będzie na nią czekał, bo jeszcze mu się dostanie dodatkowo. Dobra, torba spakowana, miotła wyczyszczona, wszystko pozamykane, tak jak należy… Mógł iść. Założył kaptur na głowę, sięgnął do kieszeni po różdżkę i już był przy wejściu gdy nagle całym namiotem wstrząsnęło. Rozległ się huk, a poły wejścia rozdarły się w jednym momencie, wpuszczając do środka mieszaninę drobinek deszczu i silnego, zimnego wiatru, tak zupełnie niepasującego do wiosennej aury. Zdążył tylko cofnąć się w pośpiechu i dopiero docierało do niego, że piorun musiał uderzyć w namiot, w którym się znajdowali, gdy wydawało mu się, że usłyszał coś za sobą. Niech to szlag, nie ma to jak pech.
— Bones, do cholery, produkujesz te notatki?! — warknął, cofając się by zobaczyć gdzie się podziała mała zmora. — Zbieraj się, nie będę się potem tłumaczył jak zwieje ten namiot. — mruknął już nieco ciszej.
Urquhart
[Z peleryną nie wyszło... bo Potter trzyma ją dla siebie! Taki z niego przyjaciel, ot co!
OdpowiedzUsuńAle, ale, jasne, zacznę nam, będzie akcja życia! Skradanie się przy ścianach i tak dalej. Więc nic, tylko czekać aż staniki zaczną latać w stronę Wynn i Ems (bo one takie super).]
WYNN
[Bardzo chętnie przygarnę wątek z Emerson, bo jest po prostu świetna! Bardzo podoba mi się jej karta. I ona. Myślę, i sama jestem tym zaskoczona, że naprawdę by się z Francisem dogadali.
OdpowiedzUsuńTyle że w pomysły to ja jestem słaba. Możemy założyć, że mają luźną relację koleżeńską jako bazę, są razem w domu i dzieli ich tylko rok, więc bez sensu zaczynać od zera. Może jakieś wyjście do Hogsmeade? Wyobrażam też sobie Emerson strofującą Francisa przy jakimś posiłku kiedy ten więcej babrze po talerzu widelcem niż je. Albo jakaś impreza po meczu? Daj znać czy coś Ci odpowiada!]
Francis Wyatt
[Hej! Emerson już trochę stalkowałam przed stworzeniem postaci pwiem szczerze! Karta wygląda tak pięknie <3 Z pewnością trzeba pomyśleć nad jakimś wątkiem, bo tyle powiązań, aż się prosi o to! Burza mózgów? :D]
OdpowiedzUsuńRiley
[Jak najbardziej Francis jest typem szybko zwijającym się z takich posiadówek. Brzmi to uroczo! Chętnie zacznę, jeśli nie masz nic przeciwko. :3]
OdpowiedzUsuńFrancis
[Oooo to z pewnością brzmi jak coś co Riley by z chęcią zrobiła! :D Może przy jednej z wizyt u kapiana zaczęłaby żartować, że zawsze może ich łatwo otruć, więc Mer by zaczęła coś podejrzewać i węszyć. Mogłaby nakryć Riley gdzieś późną nocą warzącą eliksir i wtedy dołączyłaby do główkowania jak im ten eliksir podać! Później oczywiście możemy to rozwinąć i dodać jakieś konsekwencje - szlaban, miła pogadanka z dyrektorem, która skończyłaby się już trochę gorzej etc. Mi to jak najbardziej pasuje :)]
OdpowiedzUsuńRiley
Wystarczyło podejść do wyjścia z namiotu by się przekonać, że spóźnił się ze swoją decyzją o ewakuacji o dobrych kilka minut i teraz był tutaj uziemiony. O radości, z jakże cudnym promyczkiem słońca, którym była Emerson Bones. Jeżeli burza ich nie zmiecie, to sami się pozabijają. Chwilowo wciąż była w tej nieszczęsnej łazience i prawdę mówiąc, nie wiedział czy to dobrze, czy źle… Piorun, który uderzył w samiuteńki środek namiotu nieźle wstrząsnął chronioną magicznie konstrukcją. Wiedział, że tu im nic nie grozi, a Puchonka nie należała do tego typu dziewcząt, co mdleją na dźwięk grzmotów, ale wolał mieć sumienie czyste. Cholera wie, jakie tajemnice skrywała łazienka dziewcząt. Ale zważywszy na fakt, że to właśnie to miejsce (choć w nieco innej lokalizacji) Slytherin uznał za doskonały punkt do wypuszczania bazyliszka by polował na mugolaków w Hogwarcie… Chyba dość mówiło na temat tego, jakie różności da się tam znaleźć. Z dwojga złego wolał męską część, gdzie pewnie z zachowaniem higieny gorzej, ale mniej podejrzanych, niezidentyfikowanych substancji. Zmarszczył brwi, kiedy pojawiła się znów w części wspólnej namiotu, z tym typowym dla siebie, niefrasobliwym tonem.
OdpowiedzUsuń— Chciałabyś — prychnął tylko cicho, uśmiechając się pod nosem. Dla odmiany nie zostawał w środku po to, by robić jej alej na złość. Ale przecież nie przyzna się do tego, że w tym konkretnym przypadku zgadzają się co do tego, że wychodzenie w taką pogodę nie należało do najmądrzejszych. Jeszcze chwilę temu sądził, że zdąży, ale widok ulewy za wejściem i uderzenie pioruna w namiot uświadomiły mu, że burza jest znacznie bliżej niż sądził. Cofnął się dalej od wejścia, by kolejny podmuch nie przemoczył go do suchej nitki (w końcu, nie o taki prysznic mu chodziło) i usiadł na jednej z ławeczek, ustawionych prostopadle do tych, na których usiadła Emerson. Zaraz jednak wyciągnął się jak długi, czując pod plecami twardą, drewnianą ławkę. Łoże to nie było, ale wciąż, znacznie wygodniej. Kaptur zsunął mu się z włosów, odsłaniając bardziej twarz.
— Nie masz czasem nic do jedzenia, nie? — spytał, choć domyślał się jaka była odpowiedź. Bones najprawdopodobniej miała okazję po drodze wpaść na obiad, a nawet jeżeli miała zachomikowany jakiś batonik w szafce, to mocno wątpliwe by podzieliła się akurat z nim. On oczywiście zapomniał podczas ostatniej wizyty w Hogsmeade zajrzeć do Miodowego Królestwa i się w coś zaopatrzyć. Zamiast więc skupiać się na swoim coraz głośniej burczącym brzuchu, skierował zainteresowanie na powód, dla którego Puchonka pchała się na zewnątrz w tak paskudną pogodę. — Coś ciekawego na koło? — spytał, wskazując brodą na notatki, które odrobinę wystawały z połów szaty. Skoro pofatygowała się tutaj, musiało być tam zapisanego coś, czego nie znajdzie się w pierwszym lepszym opracowaniu podręcznika. A pamiętał, że za dwa dni mieli po południe kolejne spotkanie w ramach zajęć dodatkowych, na których ktoś chyba miał prezentować coś… Nie był pewien kto był ochotnikiem tym razem, ale z ambicją panny Bones, nie zdziwiłby się gdyby ona. Wlepił w nią spojrzenie bystrych, jasnych ślepi, grzecznie oczekując na odpowiedź.
Urquhart
Palce przerzucają sprawnie zżółknięte stronnice księgi, obserwując mnogość ilustracji, w jak się okazuje, podstawowym tomie „Bestiariusza dla opornych”. To dlatego właśnie księga ta odstaje rozmiarem od pozostałych. Wielki format zamieszczonych w dziele rysunków, a także detal pociągniętej do perfekcji kreski sprawiają, że poruszane za sprawą magicznego zaklęcia, obrazki wyglądają niemal jak żywe. Wyślizgują się z płaszczyzny pergaminu, jak spod morskiej fali, wyciągając w górę niebezpieczne macki, mordy, czy pazury. Przy jednej z takich scenerii Scorpius wstrzymuje serce, przyglądając się w skupieniu srogim, pomarańczowym ślepiom hipogryfa. Nie widzi w tym stworzeniu nic nikczemnego; niczego, co dotąd znał z opowiadań ojca. Dracon Malfoy najwyraźniej nawet po tak długim czasie od szkolnego incydentu żywi nieukrywaną apatię do tych zwierząt. Apatię, której Scorpius nie podziela, choć nie mówi o tym głośno.
OdpowiedzUsuńZamyka księgę z trzaskiem, odkładając ją, o dziwo, tam gdzie leżeć powinna – zgodnie z alfabetem u początku alejki. Im szybciej poukładają książki, tym szybciej odpoczną oboje. Choć zaciągnął ją tu podstępem, nie ma w planie trzymać jej tu do wieczności. Potrzebuje jedynie towarzysza męk. Jest jak aktor kilku masek, ostatnie do czego się przyzna to skłonność do sumienności, wrodzony perfekcjonizm, czy potrzeba przebywania obok ludzi.
— Nie ma nic złego w odrobinie narcyzmu, Emerson — rzuca na przekór jej potrzebie odizolowania się, pomimo tego, że dziewczyna jest po drugiej stronie półki. Męski głos, zabarwiony przez żywą, młodzieńczą nutę, z łatwością przebija się bowiem przez szerokość regału. Zresztą w bibliotece panuje absolutna cisza. Każdy dźwięk, który burzy ten porządek, wybrzmiewa wyjątkowo głośno.
— Wiedziałabyś, gdybyś porzuciła tę puchońską pruderię... — mruczy jeszcze, kręcąc się od jednej do drugiej książki, zbierając te, które nie odpowiadają sekwencji.
Scorpius H. Malfoy
[ Uśmiecham się do siebie, bo wyobrażam sobie jak często w obecności Freda Emerson musi ściągać brwi. Podczas meczy, na zajęciach z transmutacji... podejrzewam, że Weasley na korytarzach również wcale nie daje jej spokoju. Kochamy romanse, dramy, a nade wszystko skomplikowane powiązania. Jeśli masz ochotę na wątek, zapraszam pod kartę Freddiego. Nie jest tak cudna jak Twoja, ale może coś Cię zainteresuje :)]
OdpowiedzUsuńFreddie Weasley
Mecze quidditcha nigdy go szczególnie nie pasjonowały. Sport w ogóle nie leżał w zakresie jego zainteresowań, chociaż potrafił docenić te aspekty, które uwielbiali w nim inni: emocje, rywalizację, poczucie wspólnoty – doceniał to jednak na własnym poziomie, czyli właściwie nie bardzo, bo żadna z tych składowych również nie była zbyt bliska jego sercu.
OdpowiedzUsuńNo ale chodził czasem na mecze, częściej niż rzadziej wychodząc zanim się kończyły. Nieraz też ktoś za nim wyszedł, zagadując, że W sumie nie lubię tego latania i rzucania, nawet nie widać co się dzieje, cieszę się że nie tylko ja, głupio tak samemu wyjść… a w ogóle, jak się nazywasz?, tworząc w ten sposób przelotną relację.
A tym razem mecz przyszedł do niego trochę jak zbawienie, bo Francis przeżywał akurat jeden z dni, kiedy nic nie angażowało jego uwagi na dłużej niż pół godziny, i miał już trochę dość wymyślania sobie kolejnych zajęć, żeby odciągnąć samego siebie od błądzenia w myślach. Nie były one nawet ponure, były właściwie nijakie, i chyba to było dla niego jeszcze gorsze.
Gdy wychodził, tym razem sam, Puchoni przegrywali. Niecałą godzinę później w Pokoju Wspólnym trwała już impreza, i w sumie sam nie wiedział jaki był ostateczny wynik. Świętowanie porażki w ich domu nie było znowu przecież niczym dziwnym, a trochę głupio mu było kogoś pytać; trochę też nie robiło mu to większej różnicy.
Popijał kremowe piwo, chowając delikatny uśmiech i nieobecny wzrok za kuflem. Z racji na bliskość kuchni, która wręcz nakłaniała do wizyt i spoufalania się ze skrzatami, Puchoni posiadali do użytku publicznego właściwie pełną zastawę stołową. Francis nie ukrywał, że było to dość wygodne, i dodawało ich imprezom, i w ogóle życiu codziennemu, domowej atmosfery. Co chwilę ktoś dosiadał się na oparcie fotela, który zajmował, i o coś go zagadywał, on odpowiadał zdawkowo, i czas tak sobie leciał nagle szybszym tempem.
Z okien do Pokoju Wspólnego wpływało już ciemnopomarańczowe światło zachodzącego słońca. Ktoś wyczarował ogniki, które zawisły pod sufitem, oświetlając pokój i tworząc długie cienie; gdy światło zmieniło się na granatowe, światełka zmieniły kolor i zaczęły kręcić się w kółko, udając lampę dyskotekową. Robiło się coraz głośniej, czarodzieje śmiali się i powoli zaczęli rzucać różne zaklęcia, które można by określić magią chaosu. Zrobiło mu się niedobrze.
Wstał z fotela, żeby odstawić pusty już kufel, a jego miejsce szybko zajęły dwie dziewczyny – czy może lepiej rzecz, dziewczynki.
— Nie powinnyście być już w łóżkach, dzieciaczki? — spytał przekornie, ale i one wiedziały, że nie mówi poważnie. Jedna pokazała mu język, druga zaczęła się śmiać, a Francis uznał, że w sumie to i tak nie ma już ochoty tam być.
Wszyscy byli zajęci zabawą, więc niezauważony przeszedł do tunelu prowadzącego na zewnątrz, skąd w kilku krokach znalazł się pod obrazem ukrywającym drzwi kuchenne. To było najsensowniejsze miejsce na uzyskanie momentu spokoju. I nowych bodźców.
Szybko dostał sok dyniowy i uwagę jednej ze skrzatek. Przepuszczał jej gadanie jednym uchem, ale nie przeszkadzała mu. Była urocza. Uważał skrzaty domowe za zabawną rasę.
— Och, panienko, mogę coś panience pomóc? — usłyszał nagle z jej ust, i powędrował wzrokiem do otwierających się drzwi. Spodziewał się, że w którymś momencie ktoś tu się jeszcze zjawi, ale nie że tak szybko. I na pewno nie spodziewał się członka drużyny, a do kuchni zaglądała Emerson Bones. Uśmiechnął się, trochę krzywo, ale dość szczerze.
— Co taka gwiazda robi uciekając z imprezy na swoją cześć? — przywitał się, próbując nadać swojej mowie żartobliwy ton.
Francis
[Mam nadzieje, że jest w porządku. Muszę się na nowo rozkręcić pisarsko. :D]
Przygotowanie się do tej akcji nie mogło trwać jakoś długo, o nie, to trzeba było zrobić szybko i pewnie. I to wszystko przez Emerson, bo dziewczyna chciała tę jedną starą księgę do transmutacji, co zaciekawiło też Wynn, bo Wynn zawsze interesowała się tym, co było zakazane, więc kiedy Emerson tak siedziała, złoszcząc się że księga jest w dziale Ksiąg Zakazanych, Burkes od razu zaproponowała, żeby się tam włamać. Bo czemu nie?
OdpowiedzUsuńSchowała w kieszeń czarnej bluzy (najpewniej ukradzionej Nikoli, bo zawsze mu je kradła) dwa amulety. Ze sklepu rodzinnego, takie, o których ojciec dopiero dowie się za miesiąc, może za dwa, jeśli dobrze pójdzie, a które mogły się teraz przydać. Noszone niemal niwelowały dźwięk wydawanych przez osobę odgłosów, ale długo wisząc przy szyi sprawiały że człowiek tracił czucie w kończynach. Coś za coś.
Zarzuciła na głowę kaptur i wymknęła się cicho, idąc opustoszałym, głuchym korytarzem. Wszyscy powinni już dawno być w swoich pokojach i grzecznie kłaść głowy do poduszek, ale Burkes i Bones (Burkes & Bones, może otworzą własną firmę?) miały inne plany.
— Psst, Ems! — wyszeptała trochę głośniej niż chciała, a potem rozejrzała się wokół, jakby uświadomiła sobie, że faktycznie ktoś mógł ją usłyszeć, chociażby jakiś nauczyciel.
Spojrzała po koleżance, uśmiechając się lekko, gdy dostrzegła, że Emerson również wbiła się w czerń. Najwidoczniej obie poczuły się w obowiązku, żeby wyglądać jak para profesjonalnych złodziei.
— Mam coś dla Ciebie — dodała, sięgając w kieszeń. — Nie wiem, jakie jest Twoje nastawienie do przedmiotów nielegalnych i bardziej nielegalnych, a tym bardziej związanych z czarną magią — podjęła — ale mam takie coś, że nie powinnaś odmówić.
Potrząsnęła srebrnym amuletem przed twarzą Emerson.
— Wycisza każdy dźwięk, który z siebie wydajesz, nawet ten od butów — wyjaśniła, patrząc przez chwilę po talizmanie, który najpewniej był wykorzystywany do większych lub mniejszych kradzieży. — Może to być całkiem przydatne, nie sądzisz?
Nie wspominała o efektach ubocznych, bo nie było po co tego robić. Każdy wiedział, że takie przedmioty miały swoją cenę i nie były po prostu zabawkami, więc wręczyła amulet koleżance i uśmiechnęła się szeroko.
WYNN
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Jak najbardziej :) postaram się jeszcze dzisiaj!]
OdpowiedzUsuńRiley
OdpowiedzUsuńZ wszystkiego co spotkało ją z Hogwarcie, najbardziej dziękowała za pozycję w drużynie Quidditcha. To właśnie wysoko ponad trybunami czuła się najlepiej. Adrenalina, która towarzyszyła jej przy każdym meczu napędzała ją i jej wytrwałość. Nigdy nie odpuszczała. Nawet kiedy tłuczek szczególnie upodobał ją sobie i za każdym razem próbował ją wyeliminować, znajdowała siłę, żeby przezwyciężyć ból i dalej walczyć o zwycięstwo. Jednak nie zawsze wszystko szło po jej myśli.
Doskonale wiedziała, że to ślizgoni zaklęli miotłę ich kapitana, który teraz leżał nieprzytomny w skrzydle szpitalnym. Nie umiała tego dowieść, ale z ich twarzy potrafiła wyczytać, że doskonale wiedzieli co się stało podczas treningu. Siedzieli na trybunach podczas ich treningu, co chwilę bucząc i posyłając bluzgi w ich stronę, ale puchoni się tym nie przejmowali. Od lat nie mieli tak silnej drużyny, która miała zadatki na puchar quidditcha. I dosłownie w ostatnich kilku minutach treningu, miotła ich kapitana przestała się go słuchać i wybiła wysoko w powietrze. Minęły dosłownie sekundy a ich kapitan runął na ziemię bez znaku życia. Kiedy w końcu odprowadzili go do skrzydła szpitalnego, wiedzieli już doskonale, że na nadchodzący mecz ze ślizgonami muszą poszukać nowego kapitana.
Riley nie odzywała się praktycznie przez większość czasu, kiedy puchońska drużyna poszła go odwiedzić. Jedyne o czym myślała to słodka zemsta.
- Zawsze mogę im dorzucić coś specjalnego do soku z dynia – odparła tak jakby najzwyczajniej sobie zażartowała, ale jeśli ktokolwiek znał ją, wiedział, że prawie na pewno nie żartowała.
Jeśli mugolska telewizja nauczyła ją czegokolwiek, to że eksplodująca biegunka zerwie każdego z nóg. Co jak co ale na eliksirach znała się doskonale, więc tuż po opuszczeniu szpitala udała się do lochów, gdzie zaczęła przyrządzać miksturę.
Żabie oczy, żołądek ropuchy… Dodawała nowe składniki co rusz wiedząc, że to co z tego wyjdzie nigdy nie będzie zbyt przyjemne. Chciała, żeby cierpieli tak jak jej kapitan właśnie cierpiał w łóżku szpitalnym. Nie chciała ich wyeliminować a jedynie sprawić, żeby doznali dosyć znacznego urazu utrudniającego rozgrywkę. Na tyle błahego, że mogliby posądzić jedzenie podane im na śniadanie. Nie chciała zostać złapana za swoje czyny, szczególnie że jej mały eliksirowy ryneczek rozrastał się i przynosił dosyć spore przychody.
Dodawała właśnie kilka ostatnich składników, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi… O nie. Nie mogła być teraz przyłapana. Właśnie miała spełnić marzenie połowy Hogwartu i nie mogła pozwolić nikomu na odkrycie jej niecnych czynów. Odruchowo wyjęła różdżkę i skierowała ją na osobę, która pojawiła się w pomieszczeniu. Zdziwiła się widokiem Emerson. Mer grała razem z nią w drużynie quidditcha, ale w tym momencie sama nie wiedziała, czy może jej zaufać i ukazać kociołek za jej plecami, w którym warzył się spokojnie eliksir eksplodującej biegunki. Może i nie były najlepszymi przyjaciółkami, ale należały do pewnego rodzaju rodziny.
Riley miała na twarzy wypisane przerażenie. Kurczowo trzymała różdżkę w ręce i biła się ze sobą myślami, czy nie powinna jej była w końcu opuścić i porozmawiać z puchonką.
- Mer – odparła zdziwiona. – Co ty tutaj robisz? – Było dosyć późno i trudno było Riley uwierzyć, że dziewczyna przypadkowo znalazła się w tym samym miejscu co ona.
Riley
[Dziękuję za powitanie! Darren chętnie spędzi trochę czasu z kimś ze "swoich", także jak już zmaltretujemy się oboje na linii Emerson-Scorpius, czuj się swobodnie w zaczepianiu pana Crafta.]
OdpowiedzUsuńScorpius H. Malfoy
[Hej, hej!
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie za powitanie. ^^ Ostatnio odkryłam swoje powołanie do tego domu. Jak wena i czas pozwoli to będzie ich więcej! ;D Po przeczytaniu karty Emerson mam totalnie ochotę ją mocno uściskać. Co prawda nie wiem jak Reggie reaguje na uściski, ale myślę, że próbowałby ją na pewno jakoś podnieść na duchu i rozbawiać. Ba, nawet mógłby być jej dilerem mugolskich książek. ^^ Co powiesz, aby ich zaprzyjaźnić od pierwszego dnia nauki? Mogli siedzieć w tym samym przedziale w pociągu, a potem bum - jeszcze ten sam dom. A przez lata na pewno wiele przygód ich czekało. :D
PS - karta świetnie się prezentuje. <3]
Reggie
— Lepiej zapytaj czego nie ukradłam — stwierdziła i uniosła brew jak prawdziwy złodziejaszek, po czym również zawiesiła amulet przy szyi, posyłając Emerson swój firmowy uśmiech łobuza.
OdpowiedzUsuń— Nie okrada się przyjaciół — odparła krótko, bo przecież nigdy nie podwinęłaby Potterowi jego Peleryny Niewidki, chyba że by ją wkurzył, to może wtedy tak, a zapytać się po prostu zapomniała, uznając, że świetnie sobie poradzi bez peleryny. Była w końcu Wynn Burkes.
Poklepała delikatnie ramię Emerson, jakby miało jej to dodać odwagi i podskoczyła kilka razy w miejscu, chcąc sprawdzić, czy amulet faktycznie działał. I działał. Żaden dźwięk odbijanych butów nie rozszedł się echem, więc Wynn uznała, że były gotowe. Ona i Emerson Bones, prowadzące szturm, jakby były przyjaciółkami od serca, co nawet nie przeszkadzałoby tak bardzo Wynn, bo przecież zazwyczaj obracała się jedynie w męskim towarzystwie. Dziwnie byłoby jej z chłopakami rozmawiać o takich typowo dziewczęcych sprawach, choć Wynn wcale nie wiedziała, co znaczą typowo dziewczęce sprawy.
— Więc? Po co Ci tak książka, Ems? — spytała. — Chcesz nauczyć się czegoś więcej i zamienić kogoś w jakieś latające coś? — Ruszyła korytarzem, stwierdzając, że lepiej już nie czekać.
Ktoś mógł się pojawić, a wtedy obie byłyby w tarapatach. Wynn popatrzyła po koleżance, zastanawiając się nad tym, czy w ogóle kiedykolwiek wlepiono jej szlaban, bo jeśli nie, Wynn zaryzykowałaby i stwierdziłaby że to wszystko jej wina i że Bones nie miała z tym nic wspólnego. No, o ile by się tak dało.
— Dostałaś w ogóle kiedyś szlaban? — dopytała, tak dla pewności jedynie, żeby wiedzieć, po czym rozejrzała się uważnie wokół, wyostrzając słuch, choć wcale nic to nie dało.
WYNN
Przez krótką chwilę rozważał danie jej spokój. Mimo szalejącej na zewnątrz burzy i niewygodnej ławki pod plecami, istniała wciąż opcja krótkiej drzemki. Był chyba dość zmęczony by zignorować hałas grzmotów i dudniącego deszczu… No i nie ulegało wątpliwości, że Bones ucieszyłaby się z takiego obrotu spraw, bo przynajmniej siedziałby cicho. Jednak z dwóch potrzeb, głód zwyciężył. Odczekał chwilę, leżąc wygodnie i obserwując jak Emerson rzuca zaklęcie, dzięki któremu w namiocie zapanował spokój. Jedna z jego brwi nieznacznie powędrowała w górę, w niemym, niewypowiedzianym geście uznania. Nie miał naturalnie pojęcia, że interesowała się magią niewerbalną, ale rzucenie tego zaklęcia wyszło jej cholernie dobrze. Dopiero gdy w środku zapadła cisza, dźwignął się z twardego drewna. Cóż, faktycznie zostawało mu jedynie przetrząśnięcie szafek znajomych. Najwyżej im odkupi później. Oczywiście o ile cokolwiek znajdzie. Szafki ustąpiły łatwo, pozwalając na przejrzenie ich zawartości. W pierwszych dwóch nie znalazł nic godnego uwagi, w trzeciej zaledwie same papierki, których najwyraźniej bałaganiarski kolega nie zamierzał wyrzucić do kosza dopóki nie uformują imponującej górki wysepki śmieci. Wreszcie, przy czwartym udało mu się namierzyć upchnięty głęboko batonik w czekoladzie. Musiało wystarczyć.
OdpowiedzUsuńZamiast jednak wrócić na miejsce, które dotychczas zajmował, niemalże po drugiej stronie namiotu od miejsca, gdzie siedziała Emerson, obrzucił ją kolejnym spojrzeniem. Najwyraźniej zamierzała go ignorować, skupiona na czytaniu notatek. Nawet z tej odległości widział staranne pismo, wypełniające jasne pergaminy. Nie wątpił, że na skompletowanie ich musiała poświęcić sporo czasu. Nic dziwnego, że były dla niej tak ważne. Zaczytana, pewnie nie od razu zarejestrowała, że ruszył w jej kierunku. Niezrażony tym, że pewnie za chwilę znów zostanie zamordowany spojrzeniem, jak gdyby nigdy nic, usiadł obok.
— Oferuję rozejm — mruknął z przekąsem, posyłając jasnowłosej dziewczynie lekki uśmiech. — Do wyjścia z namiotu. Maksymalnie — dodał, trącając lekko kolanem jej kolano. Odwinął batonik, biorąc spory kęs by ugasić głód. Jednocześnie zaglądał jej ciekawie przez ramię, spoglądając na to, czego dotyczyć będzie ten referat z Zaklęć i uroków, nad którym zamierzała pracować mimo paskudnej pogody na zewnątrz. — Skoro i tak tu utknęliśmy, są ciekawsze zajęcia niż siedzenie w milczeniu — mruknął, przesuwając spojrzeniem po tekście. Co prawda nie miał pewności czy zaraz nie odmaszeruje na drugi koniec namiotu, byle dalej od niego, ale nie miał ochoty udawać, że się nie widzą. Jasne, zgryźliwości i docinki były zabawne, ale najwyraźniej Puchonka nie miała na nie dziś nastroju, a skoro ugrzęźli ze sobą na jakiś czas (oby niezbyt długi, bo atmosfera wciąż wydawała się nieznośnie gęsta i ciężka), równie dobrze mogli tymczasowo zająć się czymś innym niż upartym ignorowaniem się.
Urquhart
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDoceniał szczerość i bezpośredniość Emerson. Mógł się skupić i wejść w wątek.
OdpowiedzUsuń— Merlina… — powtórzył i w zastanowieniu oparł brodę o rant szklanki. Oczywiście znał kota dziewczyny, ciężko byłoby nie znać stworzenia snującego się po wszelkich pomieszczeniach ich domu od sześciu lat, szczególnie że Francis w ogóle często wolał towarzystwo zwierząt od ich właścicieli, i co za tym szło, nieraz bawił się z przypadkowymi pupilami. Czasem nawet myślał, że rozumiał je lepiej od ludzi, chociaż po takich przemyśleniach sam szybko kwitował je w głowie mianem idiotycznych. W końcu z rzadkości choćby rozróżniał je po imieniu, nie mówiąc o zapamiętaniu które z nich drapało przypadkowych głaskaczy i dlaczego. Rozumiał je więc chyba nawet mniej od znajomych. — Nie widziałem — przyznał w końcu. — Ale prawdę mówiąc, nie zwracałem za bardzo uwagi na podłogę.
Jeśli miałby przysiąc, że nie on wypuścił kota na zewnątrz, raczej by tego nie zrobił. Właściwie było to całkiem możliwe, w końcu absolutnie nie zwracał uwagi na swoje otoczenie, a zresztą nigdy za bardzo nie przejmował się takimi sprawami. Wyszedł, to wyszedł, w każdym kącie Hogwartu można było spotkać jakieś zbłąkane zwierzę, które w końcu zawsze jakoś wracało do swojego właściciela. Gdyby sam miał kota, pewnie nie zauważyłby nawet gdyby ten udał się do Zakazanego Lasu na tydzień.
A gdyby to inna osoba pytała się go o położenie zwierzaka, pewnie powiedziałby, że szło coś małego i futrzastego korytarzem, ale koloru i ilości nóg to on nie pamięta. Rzetelność porady gwarantowana, tak jak i jego spokój. Ale dla Emerson mógł postarać się bardziej.
Zastanowił się nad tym jeszcze przez chwilę i sam już przestał być pewien, czy w sumie akurat rzeczywiście tak nie było. Odruchowo podrapał się po przedramieniu.
— A może i rzeczywiście jakiś kot tam szedł? To mogła być też żaba. Albo teraz stworzyłem sobie fałszywe wspomnienie — zmrużył oczy i zmarszczył brwi w udawanym zadumaniu. — Właściwie to lepiej mi nie wierz. Ale mogę pomóc ci go szukać, o ile nie chcesz wrócić na imprezę — zaoferował się. — Nie mam nic do roboty. A Hogwart nocą zawsze jest fajny. I Merlin też. Oczywiście.
Franics
Faktycznie, gdyby się zastanowić, dotychczas oboje jak ognia unikali sytuacji, kiedy utknęliby ze sobą na dłużej, bez nikogo innego wokół, kto mógłby rozproszyć ich uwagę. Nawet jeżeli posprzeczali się przy okazji meczu czy przed dodatkowymi zajęciami z transmutacji, to zawsze szybciutko mogli się rozejść. Tym razem, dla odmiany, nie było to takie proste. Dlaczego więc nie wykorzystać okazji by przekonać się, czy są w stanie wytrzymać bez skakania sobie do gardeł? Mała szansa, że takowe okoliczności powtórzą się w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuń— Skąd pomysł, że sugeruję paplanie? — prychnął cicho. Posłał jasnowłosej Puchonce wyraźnie urażone spojrzenie, i niemal w tym samym czasie nasunęła mu się myśl, że gdyby tak… Przegonił jednak szybko pokusę przeciągania struny i sprawdzania jej cierpliwości. Nie, zaoferował rozejm, to nie będzie teraz specjalnie podburzał. Westchnął w duchu, dokańczając stanowczo zbyt małego batonika. Papierek schował do kieszeni spodni, rozsiadając się wygodniej. Nie przeszkadzało mu, że siedzą na tyle blisko siebie, by jeżeli tylko zechciał, mógł znów ją zaczepnie trącić. Znów zerknął przez ramię, świadom, że te staranne notatki będą co rusz przykuwały jej uwagę. I w sumie już miał skomentować jeden z akapitów, bo ostatnio czytał na ten temat i… Jedna drobna uwaga dziewczyny na chwilę skutecznie wytrąciła go z równowagi.
By to szlag. Nie spodziewał się, że Emerson dostrzeże zranienia na jego ciele. Ostatnia pełnia była… Trudna. To chyba najlepsze określenie. Mimo tego, że wywar tojadowy pozwalał mu na zachowanie ludzkiego rozumu i tak nieustannie toczył walkę sam ze sobą, tłumiąc wilcze instynkty. By nie pozwolić zdradliwej naturze dzikiej bestii się wyrwać spod kontroli, czasem szukał ujścia energii w inny sposób, robiąc to nie do końca kontrolowanie. Załatwił sobie już nawet na wypadki takich zdarzeń całkiem niezłą maść, która w mig goiła wszelkie rany… Tylko oczywiście z efektami wilczych harców szło nieco oporniej. Za parę dni powinno się wszystko ładnie zagoić, nie zostaną pewnie ani ślady… Pechowo, że właśnie teraz Bones miała okazję to zobaczyć.
— Było raczej psowate… W ciemnościach, w Zakazanym Lesie, trudniej dostrzec — odparł nieco przekornie, uśmiechając się kwaśno. Nie patrzyła na niego, więc istniała szansa, że nie zauważy nieco dziwnego zachowania. Puchonka należała do tej nielicznej grupy bystrych, spostrzegawczych uczniów, którzy mogliby sami domyślić się jego przypadłości. Ale by to zrobić, najpierw musiałaby na niego zwracać uwagę. To mu zdecydowanie nie groziło. A już w jego nagminne ignorowanie zasad szkolnych zapewne łatwo uwierzy. — Jakieś dobre rady jak nie zostawiać śladów przy okazji łamania regulaminu? Bo nie wierzę, że ci się nie zdarzało… — Był przekonany, że ze swoim charakterkiem, Emerson miała co nieco za uszami. Tylko, w przeciwieństwie do niego, najwyraźniej nie brakowało jej wyczucia i potrafiła działać w białych rękawiczkach.
Urquhart
– Kate Stebbins, tak, tak – potwierdził i odruchowo zerknął na listę.
OdpowiedzUsuńTak, jakby potrzebował upewnienia albo w ciągu tych kilku minut coś miało się zmienić i jedno nazwisko przetransmutowało w inne.
Słowa Emerson nie brzmiały optymistyczne i nadzieja, choć przecież i tak już bardzo osłabiona i mglista, że dziewczynki zaraz pojawią się na miejscu zbiórki, już prawie zupełnie zniknęła. Z drugiej strony dobrze, że przynajmniej coś było wiadome, gdyby trzeba było rozpocząć poszukiwania, mieliby już jakiś trop. Istniało oczywiście prawdopodobieństwo, że trop okazałby się ślepym zaułkiem i czekałoby żmudne szukanie igły w stogu siana.
W głowie Edgara od razu wyrysował się zamysł planu. Planu!, zrugał się w myślach, działania, które zamierzał podjąć, podjąłby chyba każdy, więc zbytnią arogancją byłoby mówić o dobrym pomyśle na rozwiązanie problemu. Nie zmieniało to faktu, że najbliższe kroki wydawały się najrozsądniejszą opcją.
– Dziękuję za informację – powiedział. – Pamiętasz, gdzie dziewczynki były widziane ostatnio?
Zsunął torbę z ramienia, żeby łatwiej w niej coś znaleźć, i już po chwili wyciągnął notatnik z ołówkiem i prędko zapisał w nim „Annabelle Bones, Kate Stebbins”. To było głupie, ale miał pewne natrętne odruchy, które kazały możliwie jak najrzetelniej porządkować sprawy. Przynajmniej tyle z tego, że ktoś przypadkowy, zerkając mu przez ramię, raczej miałby problemy z odczytaniem – nie dlatego że Edgar bazgrał. Właściwie miał ładny charakter pisma, bardzo elegancki, jednak niezwykła kaligrafia miała to do siebie, że estetyka niekoniecznie szła w parze z użytkowością.
– Doherty! – przywołał do siebie Puchona. – Zapytaj, bardzo proszę, wszystkich uczniów, czy w ciągu ostatnich dwóch godzin widzieli Annabelle Bones i Kate Stebbins. Poproś innych prefektów o to samo, dobrze?, byłbym wdzięczny. – Wyrwał kartkę z notatnika i razem z ołówkiem wręczył ją chłopakowi. – Gdyby trzeba było coś zapisać.
Sytuacja przedstawiała się następująco: chciał uzyskać jak najwięcej informacji o ostatnim możliwym pobycie poszukiwanych. Jeśli, zerknął na zegarek, w przeciągu kolejnych dziesięciu minut by się nie pojawiły, Edgar wysłałby uczniów do Hogwartu, na miejscu pozostawiając tylko jedną osobę, najprawdopodobniej Doherty’ego. Na wypadek, gdyby trzecioklasistki miały jednak przyjść, ktoś powinien czekać. Wówczas najpierw poszliby do sklepu w centrum, by pozostawić w nim informacje, a potem wrócili do szkoły. (Zastanawiał się jeszcze nad wysłaniem sowy, ale obawiał się, że to zajęłoby więcej czasu i nie było efektywne).
Edgar w tym czasie ruszyłby na poszukiwanie, korzystając z zebranych relacji. Pewnie, jeśli byłaby taka możliwość, co jakiś czas odwiedzałby sklep, żeby dowiedzieć się, czy coś się zmieniło. Rozważał tylko, czy od razu powinno się poinformować nauczycieli. To byłoby rozsądne, z drugiej jednak strony: małego Pawcia i oni nie znaleźli, a dziewczynki do tej pory były bezproblemowe, więc zastanawiał się, czy warto od razu ściągać na nie odgórne kłopoty. Może sprawiedliwie byłoby dać sobie czasu, godzinę bądź półtorej, a wtedy w razie niepowodzenia zafiukać do Hogwartu.
– Masz pomysł – zwrócił się do Emerson – które miejsce mogłoby pasować do twojej siostry?
Nie szkodziło zapytać.
Edgar Fawley
[Miłe popołudnie ucznia: piwko w Trzech Miotłach. Miłe popołudnie dla Edgara: sprawdzanie list uczestników. :D]
Nie była pewna czy chciała dowiedzieć się jaka będzie reakcja Mer, kiedy dowie się co majstrowała dla ślizgonów. Różdżkę już nieco opuściła, ale wciąż była gotowa jej użyć, gdyby jej koleżanka ją do tego zmusiła. Wiedziała, że dla niektórych pomysł Riley, mógłby wydawać się dosyć radykalny i kompletnie nie zgadzali by się z jej spojrzeniem na całą sprawę. Wiadomo, każdy chciał jakoś odegrać się na ślizgonach i to nie tylko puchoni, bo wydawałoby się, że cała reszta również w myślach życzyła im wszystkiego najgorszego. Mało kto niestety był gotowy się postawić ich tyrani i coś z tym zrobić. Nawet Riley przez większość lat należała do tej grupy, ale z czasem i nowo nabytymi umiejętnościami, wszystko jakby jej podpowiadało, że już czas, żeby wyszła przed szereg. Wypadek ich kapitana przelał szalę goryczy i tylko napędził jej działania.
OdpowiedzUsuńZaczęła się stresować, bo za kilka minut musiała dodać kolejny składnik, inaczej mikstura eksploduje i jedynymi poszkodowanymi byłyby właśnie one.
- Emmm… Kociołek? No tak, warzę eliksir na zajęcia… - próbowała się wywinąć, ale nie sądziła, że Emerson kupi jej przykrywkę. Przerażenie na twarzy z pewnością nie pomagało przy tym, ale nie wiedziała, jak je opanować. Czas leciał, a ona pilnie musiała dodać nowe składniki, bo teraz dzieliły je już sekundy od eksplozji kociołka.
Może gdyby kiedykolwiek postarała się poznać Emerson trochę lepiej, byłoby jej prościej zaufać dziewczynie i przyznać się do planu, który wytworzył się w jej głowie. Z drugiej strony… Co jeśli Mer tak samo byłaby skłonna odgryźć się na ślizgonach? Może nawet by jej pomogła… Riley musiała zdecydować szybko. Westchnęła i szybko obróciła się wrzucając do kociołka kolejne składniki.
- Powiesz dyrektorowi o tym co tutaj robię? – odparła nie patrząc na dziewczynę, tylko mieszając miksturę, która teraz potrzebowała trochę więcej czasu na zmianę koloru z zielonego na różowy. – Czy też masz dosyć ślizgonów i mi pomożesz?
W głębi duszy modliła się, żeby Mer zgodziła się pomóc. Ostatnie czego chciała teraz, to dyrektora na karku i potencjonalnego szlabanu… A może nawet utraciłaby pozycję obrońcy w drużynie? O nie, na to nie mogła pozwolić. Zbyt długo pracowała na to, żeby się do niej dostać…
- Przygotowuję dla nich niezbyt miłą niespodziankę, jak tylko zażyją eliksiru. Eksplodującą biegunkę jeśli mam być ściślejsza…
[Dziękuję ślicznie! <3]
Riley
— W swoje ręce, co? — Zaśmiała się cicho. — Nieźle. Myślałam, że to będzie coś innego, ale skoro tak… to dla nauki wszystko, Bones.
OdpowiedzUsuńPrzewróciła oczami, kiedy Emerson posłała jej spojrzenie, mówiące o tym, co myśli o książkach z czarną magią. Gorsza renoma. Wynn była czarną magią otoczona od dziecka. Wszystkie przedmioty w sklepie były niebezpieczne, złe i pewnie służyły większym lub mniejszym krzywdom, ale Burkes jakoś nigdy nie myślała o tym, że owe przedmioty były złe same w sobie. To nie ich wina, że ktoś wykorzystywał je w ten a nie inny sposób, więc wzruszała jedynie ramieniem. Poznała też wiele ludzi interesujących się czarną magią i nie każdy był jakimś szajbusem, czasem zdarzały się ciekawskie gapy. Takie jak ona.
— W sumie to nie mój pierwszy raz — wyznała. — Już wcześniej się tam włamałam, bo potrzebowałam czegoś, więc spokojnie, Ems. W razie co, po prostu mi zaufaj. No, przynajmniej zaufaj na tyle, ile możesz. — Posłała Emerson spojrzenie mówiące: I'm fucking good.
Po czym wzruszyła ramieniem, jakby włamanie się do biblioteki było tak naturalne jak przejście przez próg Wielkiej Sali. Wynn miała swoje sekrety i sekreciki, ale raczej każdy by się po niej tego spodziewał. W końcu nikt się nie łudził, że nadpobudliwy skrzat będzie umiał się od tego powstrzymać.
— Malfoy? — Pokiwała z zaskoczeniem głową i uśmiechnęła się pod nosem. — Dobrze, że to on był pierwszy. Przynajmniej jak wpadniemy to nie będziesz się martwić, że szlaban, czy coś, bo masz to za sobą.
Wynn spojrzała po dziewczynie, a widząc jej reakcję, gdy o tym mówiła, powstrzymała się od chichotu, nie pytając o nic więcej. Przecież nie będzie pytać Emerson o to, dlaczego akurat przez Malfoya dostała szlaban. Czasem lepiej o takich rzeczach nie wiedzieć, tym bardziej że Burkes miała Emerson za tę ułożoną. Cóż, każdy miał w sobie coś z łobuza, inaczej nie szłyby właśnie korytarzem w stronę biblioteki.
WYNN
Riley obmyśliła prawie wszystko w swoim planie. Prawie. Poza tym, jak poda ślizgonom eliksir. Pomysł tak szybko zakiełkował w jej głowie, że nie miała nawet czasu pomyśleć o tym, co zrobi po uwarzeniu mikstury. Nie mogła przecież dać się złapać, bo to równałoby się dyskwalifikacji z rozgrywek na resztę sezonu.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam, ja po prostu… Ahh nie przemyślałam wszystkiego i mega się tym stresuję – odparła na komentarz koleżanki, dalej mieszając w kociołku. – Wywar będzie gotowy nad ranem, ale nie miałam czasu pomyśleć o tym jak – zaakcentowała – chcę im go podać.
Eliksir jako tako nie miał w sobie smaku, z książki wyczytała, że po prostu jest trochę słodki. Mogłoby się wydawać, że to tylko ułatwiłoby całą sprawę, bo wystarczyłoby go dodać do soku z dyni przy śniadaniu. Problem był w tym, że nie udałoby jej się tego zrobić niezauważenie. Z pomocą Mer, mogłyby odwrócić jakoś uwagę ślizgonów i wtedy dolać im mikstury.
- Eliksir jest trochę słodki, więc chciałam go im dolać do soku z dyni. Tylko, że sama nie dam rady zrobić tego tak, żeby nic nie zauważyli… Masz jakiś inny pomysł? No chyba, że jakąś byśmy odciągnęły ich uwagę i wtedy… Chlup!
Nie musiała już mieszać w kociołku, więc odsunęła jedno z krzeseł przy ławce obok niej i usiadła na nim. W końcu spojrzała na Mer, która wyglądała jakby nie miała żadnego problemu z tym, co Riley miała zaplanowane. To sprawiło, że kompletnie zmieniła o niej zdanie. Nie sądziła, że znajdzie kogoś równie żądnego zemsty. Czekała ich długa noc, więc z torby wyjęła mały flakonik z eliksirem błogości, małą piersiówkę, w której miała Ognistą Whisky, mentolowe papierosy i paczkę kwachów. Położyła wszystko na stole i ruchem ręki dała znać koleżance, żeby się częstowała.
- Spokojnie. Żadna z tych rzeczy nie jest zatruta – odparła śmiejąc się i wzięła łyk ognistej.
Riley
— Podczas takich akcji? — Uśmiechnęła się pod nosem. — Ems, to tylko biblioteka i książka, nie kradniemy złota, więc spokojnie, w razie potrzeby po prostu uciekniemy. Umiesz szybko biegać?
OdpowiedzUsuńWyszczerzyła do niej zęby i ruszyła mimowolnie w stronę pokazaną przez Bones. Wynn lubiła robić niezbyt legalne rzeczy i naprawdę czasem ją to potwornie bawiło. Albo kiedy ktoś mówił jej o tym, że nie da się tego zrobić, a ona to robiła. I chyba właśnie to miała po ojcu. On też był kimś, kto robił coś, czego niby się nie dało, a potem uśmiechał się szeroko i pokazywał, że właśnie to zrobił. To było rodzinne, a czarna magia? Ona też zawsze była w rodzinie, obecna mniej lub bardziej. Ale zawsze była, a ojciec mówił, że takie jest ryzyko zawodowe i jeśli chce się zarabiać, to powinno się je podejmować. Dlatego Wynn prawie nigdy się nie wycofywała.
— Współczuję — stwierdziła. — Lepiej dostać szlaban, kiedy faktycznie się coś zrobiło, a nie było się czegoś świadkiem. Może tym razem dostaniesz szlaban za swoje zasługi — dodała rzeczowo, z lekkim rozbawieniem i rozejrzała się po korytarzu.
— Mój ostatni szlaban? — Zastanowiła się przez chwilę. — No tak, jakże bym mogła zapomnieć. Dostaliśmy go z Lestrange, cóż, powiedzmy że naprawdę zasłużyliśmy.
Wynn nie wiedziała, ile osób szeptało o tym jakże nieszczęśliwym wypadku, gdzie ucierpiało kilkoro uczniów przez eliksir, który teoretycznie razem zrobili. Potem już był tylko wybuch i krzyki osób próbujących zedrzeć ze skóry maź, ale było za późno, bo breja paliła ich skórę. Mogła się tego spodziewać po Bastianie, w końcu był jej przyjacielem z dzieciństwa i nie jedno już widziała.
Uśmiechnęła się lekko do Bones, jakby chciała jej powiedzieć, że to nic takiego, choć nie była pewna, co też słyszała Emerson, więc odchrząknęła cicho i zbliżyła się bardziej do ściany. Mrok niemal od razu objął jej drobną sylwetkę i zapewnił ukrycie.
WYNN
[ Wybacz, że odpisuję tak późno, ostatnio byłam nie do życia. Nasze postaci mają naprawdę dużo wspólnego, a mi już coś powoli zaczyna świtać w głowie <3 Jedna sprawa - wygodniej omawia mi się wątki na mailu bądź GG, nie widziałam u ciebie żadnego kontaktu albo jestem ślepa, co również jest możliwe, więc gdybyś mogła posłać do mnie sówkę, to ustaliłybyśmy wszystko gdzieś tam :) ]
OdpowiedzUsuńFreddie Weasley
Nie docenił siedzącej obok niego Puchonki. Sposób w jaki jedynie przelotnie zerkała na niego, zaraz wracając do śledzenia wzrokiem starannie zapisanego tekstu, sprawił, że poczuł się zbyt pewnie ze swoim małym kłamstewkiem. Poza tym, naprawdę nie spodziewał się, by aż taką uwagę przykuwała do rozmowy z nim. Aż zgrzytnął zębami, uświadamiając sobie swój błąd. A przecież to nie tak, że nic o niej nie wiedział! W pierwszej chwili jej uwaga zabrzmiała niewinnie, jednak każda kolejna pogrążała go coraz bardziej. Nie podobało mu się to uczucie bycia przyłapanym na gorącym uczynku. Och, jasne – w przeszłości nie raz i nie dwa nauczyciele go wykrywali podczas nie do końca zgodnych z regulaminem czynności; brakowało mu subtelności, to nie od dziś wiedział, ale tak banalnie proste rozgryzienie przez Emerson było dla niego zetknięciem z rzeczywistością. Milcząc podejrzanie długo, wbił w nią spojrzenie jasnych oczu, teraz wyraźnie skupionych. Aż wreszcie odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się swobodnie, nieskrępowanie. W jego reakcji nie było tej sztucznej nonszalancji, która zdradziła go zaledwie chwilę temu.
OdpowiedzUsuń— Myślałem, gdy zaczęłaś, że zaraz mi się oberwie za naruszanie przestrzeni osobistej, a tu… — rzucił z rozbawieniem. Oczy mu błysnęły, gdy spoglądał, zupełnie śmiało i niemalże bezwstydnie, na jasnowłosą dziewczynę siedzącą obok. Po prawdzie właśnie na to się zapowiadało, czy zrobiła to specjalnie, czy nie. Analizując na spokojnie jej słowa, miała dużo racji. Sam się wystawił na jej widok, pozwalając by dostrzegła ślady, których teoretycznie nie miał powodu mieć. Zdążył się przyzwyczaić, że osoby wkoło patrzyły, ale nie widziały, a nawet jeśli – bardzo łatwo dawali się zbyć byle uwagą, wymyśloną na poczekaniu. — Dwa zdania i już wyczułaś fałsz po tym, że inaczej mówię? — spytał, zainteresowany jej niezwykłym radarem. Choć chyba nie powinno to być aż tak łatwe, prawda…? — Czy już wcześniej to zauważyłaś? — Przechylił lekko głowę, wciąż uparcie się w nią wpatrując. Zupełnie się nie przejmował tym, że tak zazwyczaj to oficjalnie za nią nie przepadał. Oczywiście, że nie obraziłby się o szczerość, zwłaszcza gdy sam o nią poprosił. Zdążył już przecież zauważyć, że Emerson, w przeciwieństwie do innych uczniów, nie miała w zwyczaju mówić czegoś tylko dlatego, że tak wypadało, czy też mogłaby kogoś urazić swoim zdaniem. Za nic nie przyzna tego na głos, ale uważał to za wyjątkowo interesujące. I to – o zgrozo – w całkiem pozytywnym kontekście.
Urquhart
[Też bardzo mnie cieszy ilość Puchonów, bo zazwyczaj na potterowskich blogach mało dla nich tej miłości. :(( Caireann była i do tego też smutna, ale trochę w inny sposób!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za powitanie. <3 Emerson wydaje się być super dziewczyną, podoba mi się ta ambicja oraz szczerość. Również życzę świetnej zabawy i w razie chęci - zapraszam do siebie!]
Caireann Byrne
Mógł jej pomóc z drabiną, oczywiście, że mógł... w teorii. Poza odległością kilku metrów tak naprawdę nie istniała żadna materialna przeszkoda, która by go przed tym powstrzymała. W praktyce istniał jednak szereg barier na tle psychologicznym, których przekroczyć nie potrafił. Co ważniejsze, nie każda z nich dyktowana była przez zepsucie Ślizgona. Niektóre mury powstawały wokół niego dużo szybciej, niż budująca się młodzieńcza tożsamość i zdecydowanie zbyt wcześnie w życiorysie, by jako zwykły szczeniak, niewiele wiedzący jeszcze o świecie, mógł temu zapobiec. Istniały na przykład niepisane reguły domu Malfoyów, które wpływały na jego osobowość w taki, a nie inny sposób, tworząc z niego wyciosany z dumy pomnik ludzkiej niedoskonałości.
OdpowiedzUsuńJedną z rzeczy, która wykształciła go na dobre było chorobliwe trzymanie się pozorów, ta piekielna tendencja do blokowania uczuć, jaką jego ojciec opanował do perfekcji. Brak okazywanej miłości ze strony Dracona nie oznaczał braku troski, za to nieumiejętność używania odpowiednio łagodnych gestów wobec syna oraz słowa „kocham” rzutowały na tym, że i on, Scorpius, na drodze dorastania podobnie silnymi słowami i gestami zwyczajnie się brzydził. Nie mógł/nie potrafił więc pomagać bez przyczyny. Całkiem sprawnie szło mu natomiast ignorowanie cudzych potrzeb, z czym zresztą nigdy się nie krył; z czego powodu nie odczuwał żalu. Na pannę Emerson zerknął tylko raz i tylko dlatego, że ku jego zdziwieniu, odezwała się do niego.
Niebywałe było to, z jaką nonszalancją i brakiem zaangażowania odnosiła się do osób, na których jej nie zależało przy jednoczesnym uporczywym podtrzymywaniu wizerunku osoby produktywnej towarzysko. Bo Puchoni chyba za takich uchodzili, prawda? W tym momencie nie widział w niej niestety ani krzty otwartości. Zamiast złościć się o to, uśmiechnął się z pewną dozą pobłażania. Karmiła go dokładnie tym samym, co tysiące osób przed nią – sztucznym obrazem uporządkowania i wyczucia, gdy w rzeczywistości była tak samo popieprzona jak każdy inny uczeń, ba! Ślizgon. W rzeczywistości jedyną przywarą Domu Węża było to, że nazbyt bezpośrednio wyrażali wszelkie apatie, czego nie potrafił zrobić nikt inny, ale przywarą było to tylko dlatego, że łatwo się ich za to osądzało. Inni nie byli tak otwarci w wyrażaniu negatywnych emocji. A on nauczył się tę jałową grzeczność z ust Puchonów, Krukonów, czy innych Gryfonów przełykać bez goryczy na języku.
— Zabawne, jak naturalnie przychodzi Wam przypisywać pewne zachowania do ślizgońskiej części szkoły, przy jednoczesnym korzystaniu z dokładnie tych samych mechanizmów wobec nich... — chwilę temu wsparty plecami o jeden z regałów, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, teraz dostrzega naprzeciw siebie książkę ulokowaną w złym miejscu, odbija się więc lekko nogą od dolnego segmentu półki, podchodząc do tej jednej, konkretnej lektury. Zanim chwyta za jej brzeg, kończy jednak myśl:
— Bycie oschłą, czy wredną to próba zrównania poziomów i spotkania się ze mną w szarej strefie, czy po prostu czujesz się ponad „oślizgłością”, o której tak ochoczo mówisz?
Chociaż głos ma neutralny, właśnie dotyka tematu, który wielokrotnie wcześniej zaprzątał mu głowę. Uprzejmość... z doświadczeń Scorpiusa wynika, że nie istnieje. Choć ludzie tak kurczowo lubili się jej trzymać, jakby miała czynić z nich kogoś bardziej wartościowego, w jego oczach nigdy do tego się nie sprowadzała. Osobiście wolał brudną prawdę od białego kłamstwa.
— Nie muszę udawać ugrzecznionego chłopca, by czuć się lepiej. Nigdy też nie ugładzałem dla innych prawdy, by to oni czuli się lepiej. Pytanie brzmi: Jak szczera bywasz Ty ze sobą i wśród innych? Jak wiele razy poczułaś się ponad kimś innym? Nie powiedziałaś mu „jesteś durny”, ale w myślach wyzwałaś go od błazna wielokrotnie? Czym różni się to Twoje „nie powiem, bo nie wypada” od mojego „jesteś durny, bo tak właśnie myślę” mówionego wprost? I która z postaw jest lepsza?
Prycha pod nosem, nie sądząc, by dziewczyna była na tyle odważna i na tyle sprawiedliwa w osądach, by przyznać teraz przed nim, że w gruncie rzeczy tak bardzo się od siebie nie różnią – że tylko sposób na budowanie relacji mają inny.
UsuńZe świeżo pochwyconą w dłonie książką przechodzi obok drabiny, spoglądając na nią mimochodem. Wdrapywanie się na sam szczyt drabiny w szkolnej spódniczce to nienajmądrzejszy z jej dzisiejszych ruchów, ale przecież mądrość to domena Krukonów, po części była więc kryta.
— Masz zgrabne nogi. I absolutnie beznadziejny gust, co do bielizny.
Rzuca na ochłodzenie dyskusji, bo szczerze powiedziawszy to łatwiejsze i przyjemniejsze, niż brnięcie w bardziej wysiłkowe tematy.
Scorpius H. Malfoy
— No tak — odparła krótko Wynn. — Latanie. Wiesz, że chodzenie to też całkiem fajna rzecz? — spytała, unosząc brwi i posłała koleżance wymowne spojrzenie, ale przecież Emerson nie mogła tego zobaczyć.
OdpowiedzUsuńWynn nie lubiła latać. Nie lubiła swojej miotły i najchętniej w ogóle olałaby to całe latanie, ale przecież musiała się tego nauczyć, więc się nauczyła, byleby mieć to z głowy. Sam w sobie quidditch jej nie interesował (nie wyobrażała sobie w ogóle brać aktywnego udziału w jakimś meczu), ale lubiła obserwować zawodników i drzeć się w głos, dopingując Gryfonów. Chyba nie było wtedy głośniejszego dzieciaka od niej.
— Prawda? Jak się bierze odpowiedzialność za to, co się zrobiło, to jest lżej — stwierdziła, wracając do tematu szlabanu Bones, który nadal był dla Wynn naprawdę niedorzeczny.
Kto dałby Emerson Bones szlaban? Choć z drugiej strony trochę to Burkes bawiło, ale nie zamierzała tego przyznawać głośno.
— To mój przyjaciel z dzieciństwa — sprostowała, gdy dziewczyna zdawała się być tym trochę zaskoczona. — Wysadzenie w powietrze? Nie. To raczej eliksir wybuchł, a potem, cóż, nie skończyło się to aż tak źle, oprócz tego, że niektórzy wylądowali w skrzydle szpitalnym.
Kiedy mówiła o tym głośno, wydawało się to być naprawdę straszne. Wynn jednak wzięłaby stronę przyjaciela w każdej sytuacji, a szlaban z Bastianem nigdy nie bywał nudny — więc przewróciła oczami, słysząc, że będą musieli uporządkować mugolskie rzeczy po godzinach.
Do biblioteki prowadziły schody do korytarza na drugim piętrze, więc musiały przejść szybko, bez zbędnego zatrzymywania się. Wynn przyśpieszyła kroku, a każdy krok zostawał wyciszony przez amulet, więc dźwięk butów odbijających się o posadzkę nigdy nie dotknął głucho ścian.
Biblioteka była ogromnym pomieszczeniem z wieloma rzędami regałów i półek, na których stały dziesiątki tysięcy książek. Po prawej stronie znajdowało się biurko zapełnione woluminami, w głębi zaś kilkanaście stolików i krzeseł, tworząc przytulną czytelnię. Ale przecież nie o to im chodziło; chciały dostać się do działu Ksiąg Zakazanych, a nie urządzić sobie piknik w czytelni.
WYNN
Chociaż znał ludzi, którzy własną śliną zakrztusiliby się, słysząc takie słowa, Edgar Fawley był ludzki. Jego umiłowanie do regulaminów brało się stąd, że zasady odpowiednio porządkowały życie, czasem uczyły, jak się powinno zachować, czasem ratowały przed chaosem dni powszednich. Jednak nad biurokrację i kruczki prawne zawsze stawiał człowieka.
OdpowiedzUsuńZakaz, uważał, używania magii poza Hogwartem był sensowny, jeśli chodziło o wakacje i przerwę zimową. Hogsmeade raz, że znajdowało się bardzo blisko szkoły, dwa, że wycieczki do niego były organizowane odgórnie. Nie widział przeciwwskazań, by każdy uczeń i każda uczennica mogli tutaj czarować. Chyba że wpadliby na pomysł wzajemnego podpalania, ale to było niedopuszczalne właściwie w każdej sytuacji – za wyjątkiem może działań wojennych.
Dlatego nawet nie zwrócił większej uwagi na to, co Emerson wyczynia. Zresztą zajęty był zapisywaniem podsuniętych przez nią miejscówek z ewentualnym zaznaczeniem, które zostały już w ostatnim czasie sprawdzone.
Był jedynakiem, więc nie miał pojęcia, jak zachowałby się w analogicznej sytuacji, ale Emerson zdecydowała się na coś, co spełniało jego wyobrażenia o rodzeństwie. Kiwnął głową i przeszło mu przez myśl, że może podzielić się swoimi rozważaniami dotyczącymi kontaktu z nauczycielami. Wydało mu się to sprawiedliwe, szczególnie, że stojąca przed nim Puchonka nie sprawiła wrażenia takiej, która miałaby opory, gdyby jednak jej młodszą siostrę należało ukarać. W cywilizowany sposób oczywiście, szlabanem, a nie chłostą.
– Zastanawiałem się nad niezwłocznym poinformowaniu dyrekcji – zaczął – ale po sprawie Fawcetta są szczególni surowi w tej kwestii. Jeśli rzecz się przeciągnie od tego nie uciekniemy, ale myślę, że jakąś godzinę możemy dać sobie na spokojne szukanie, hm?
Ostatecznie mogło się okazać, że dziewczynki straciły poczucie czasu, siedząc u jakiegoś Zonka. Byłoby to oczywiście nieodpowiedzialne, ale zdaniem Edgara jednak zbyt niewinne, by szastać poważnymi karami. Raczej surowym upomnieniem i może jakimś nakazem pomocy któremuś z nauczycieli? W zależności od przewinienia. Co innego, gdyby sytuacja się powtórzyła. I co innego, gdyby wpadły na jeden z bezsensownych pomysłów, w stylu tego, o którym przed chwilą opowiedziała Emerson.
Kiedy chciał jeszcze coś powiedzieć, wrócił Doherty ze sporządzonymi przez siebie notatkami, które Fawley przejął, dziękując gorliwemu prefektowi za wykonane zadanie.
– Proszę, poleć pozostałym prefektom, by z zebranymi uczniami wracali już do zamku – zwrócił się do niego niczym dowódca do adiutanta. – Sam jednak, jeśli masz taką możliwość, zostań na miejscu i czekaj. A nuż Bones i Stebbins jeszcze wrócą. – I w krótkich, żołnierskich słowach nakreślił resztę planu.
Rzucił okiem na kartkę. Z powierzchownego oglądu wynikało, że nikt nie widział zgub w ostatnim czasie, tylko w przeciągu tych dwóch godzin, które już zostały wspomniane. Zamierzał się jednak wczytać oczywiście, licząc na to, że któraś z informacji okaże się pomocna.
– Stąd najbliżej do Wrzeszczącej Chaty – zwrócił się do Emerson. Stali przecież pod Trzema Miotłami. – Czego sprawdzanie nie ma sensu, bo jak miałyby się tam dostać…
O, Merlinie! A jeśli w głowie dwóch Puchonek zakiełkował szalony plan związany z tą miejscówką?
Edgar Fawley
[Ale on to na pewno lubi! A na piwo kremowe też znajdzie czas. Btw. masz plan, co do pobytu tych nicponi? Bo nie chcę Ci się wcinać, jeśli tak! :D]
Nawet nie pamiętał jak to się zaczęło… To ich wzajemne jeżenie się na siebie przy każdej możliwej okazji. Och, na pewno quidditch odegrał w tym ogromną rolę, bo Urquhart był wręcz nieznośnie zawzięty jeżeli chodzi o te potyczki, nie odpuszczając przeciwnym drużynom. A że na tym etapie już mieli na pieńku z Emerson… Jakoś tak wyszło, tylko pogłębiając waśnie między nimi. Może gdyby Alexander nie czerpał satysfakcji z denerwowania jej, potrafiliby się ignorować. Tak jak właśnie teraz, gdy zamiast wykonać jej prośbę, posłał jej po prostu rozbawiony uśmiech. Już otwierał usta by powiedzieć coś jeszcze gdy…
OdpowiedzUsuńBurza najwyraźniej nie zamierzała im odpuszczać. Nie wiedział jakim cudem mieli takiego pecha, że piorun trafił akurat w to miejsce dwa razy, ale powinni być wdzięczni, że namiotu strzegły silne zaklęcia, które uchroniły ich przed czymś gorszym niż tylko odrobina mroku. Pytanie tylko czy po takiej dawce elektryczności ta osłona nie będzie słabła. Przez zasłonięte wejście, w środku momentalnie zapanowały egipskie ciemności, w których nie widział nic, co by było choćby i pięć centymetrów przed jego twarzą. Cóż, w tej chwili powinien być bardzo wdzięczny losowi, że jednak nie wpakował się wcześniej pod prysznic, jak początkowo rozważał po zakończeniu treningu. Wychodzenie spod niego mogłoby być… Problematyczne. Odwrócił się w kierunku Emerson, wcale nie zdziwiony jej zirytowaniem, gdy nagle znaleźli się zdecydowanie za blisko siebie. Wymruczał pod nosem zduszone przekleństwo, rozmasowując dłonią obolałą kość policzkową. Bo niestety, ale wcale nie uderzyła się w jego ramię, a przypadkiem wycelowała wprost w jego twarz.
— Ja?! — syknął oburzony, choć przecież powinien być przygotowany na to, że w jej oczach to zawsze on będzie wszystkiemu winien. — Cały czas patrzysz w notatki, ale w ciemnościach mam się domyślić, że akurat teraz tu obrócisz głowę — mruknął. Sięgnął do kieszeni bluzy z zamiarem sięgnięcia po różdżkę i rozświetlenia wnętrza namiotu. Przypadkiem podpadł jej znów… Bo gdy jego dłoń ześlizgnęła się w dół, przypadkiem musnął coś, co niewątpliwie musiało być udem panny Bones. Poczuł jak przechodzi go prąd, choć szybko cofnął rękę, nie czekając aż sama ją zrzuci. Nagle nie miał dość śmiałości czegokolwiek powiedzieć. Zamiast tego szybko odnalazł kieszeń i wyciągnął różdżkę. Jasne światło wypełniło wnętrze namiotu. Dźwignął się z drewnianej ławeczki, czując potrzebę rozprostowania nóg. A tak faktycznie to bezpieczniej było znaleźć się dalej od Puchonki, która cholera wie czy zaraz mu nie wydrapie oczu za podstępne obmacywanie w ciemnościach. Spojrzał na nią z góry, unosząc różdżkę wyżej i oceniając czy nabawiła się siniaka. Chyba powinno obyć się bez śladów. — Nie marudź, nic ci nie będzie… Gorzej, że chyba wysiadło też ogrzewanie. — Czuł chłód ciągnący od ziemi, którego nie było jeszcze parę chwil temu. Nie był pewien czy to lampiony zapewniały przyjemne ciepło, ale wydawało mu się, że nie tylko światło nawaliło.
Urquhart
Mer miała rację. Zbyt duża ilość świadków a znając Riley, coś mogła zawsze pójść nie tak. W końcu nie była mistrzynią w byciu zgrabną i zręczną, a wręcz przeciwnie. Potrafiła się wygramolić na prostej drodze, złamać rękę w drodze na zajęcia z astronomii czy po prostu wpaść na którąś ze ścian, bo czemu by nie. Czasem ludzie dziwili się, że ktoś tak niezdarny dostał się do drużyny quidditcha, chociaż już po pierwszym meczu, wszyscy powątpiewający zrozumieli, że jej wytrwałość i odporność na ból sprawiały, że osiągała znakomite rezultaty.
OdpowiedzUsuńNie musiała długo się zastanawiać nad pomysłem Emerson. Plan był doskonały, w końcu szatni nikt nie pilnował, a na treningach ślizgonów zazwyczaj jest dosyć głośno, więc dałyby radę się tam zakraść i dolać im mikstury do wody. Eliksir powinien być skończony do tego czasu, ale Riley nie chciała spuścić go z wzroku. Gdyby ktoś wszedł do klasy i zobaczył kociołek, z pewnością od razu by się pozbył jego zawartości. Niejednokrotnie już ją to spotkało i mimo że zawsze mogła uwarzyć eliksir jeszcze raz, to niestety nie w tym przypadku.
- Podoba mi się twoje rozumowanie! Nie powinnyśmy mieć żadnych problemów z dostaniem się do szatni i dolaniem im eliksiru – odparła uśmiechając się lekko. Już jej się podobała współpraca z puchonką. – Chyba nie mam innego wyboru. Nie pozwolę, żeby ktoś się dowiedział o tym wszystkim. Wtedy nasza przyszłość w drużynie z pewnością stała by pod znakiem zapytania, a na to nie możemy pozwolić. Nawet nie wiesz, ile razy ktoś stwierdził, że pozbędzie się zawartości mojego kociołka, bo odeszłam na od niego na kilka minut! – Może przesadzała z tymi minutami, bo zdarzyło jej się zostawić warzący się eliksir bez nadzoru na całą noc czy dzień.
Myśl o zarwaniu nocki wcale jej się nie podobała, ale mając do towarzystwa Emerson stwierdziła, że może była to dobra okazja, żeby poznać dziewczynę trochę bliżej. Mer wydawała się Riley chodzącą perfekcją, chociaż mogła się przy tym mylić.
- Oczywiście zrozumiem, jeśli wolisz wrócić do dormitorium i nie będę chować urazy, ale towarzystwo dobrze mi chyba zrobi. Ja będę pilnować kociołka, a ty pilnować mnie, żebym przypadkiem nie zasnęła. – Miała nadzieję, że dziewczyna się zgodzi i umili jej trochę czuwanie. – W sumie poza treningami nie miałam okazji nigdy ciebie poznać dokładniej… - Podkuliła jedno kolano pod siebie i objęła je dłońmi. Uśmiechnęła się i poczekała, aż Mer jej odpowie.
Riley
[Hufflepuff to najlepszy dom, wierzę w to od dziecka i nigdy nie przestanę <3 Pełen dobrych ludzi, ale hej, żadne z nich ciepłe, rozmemłane kluchy!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za piękne powitanie <3 Trzymam kciuki, żeby spełniły się życzenia o dobrej zabawie i świetnych wątkach. Chyba każdy z nas potrzebuje tego teraz bardziej niż kiedykolwiek :D]
Stella
— Znudziło — przyznał od razu, bez zbędnego napięcia. Nie było sekretem, że Francis Wyatt dość rzadko i raczej na krótko przybierał szaty duszy towarzystwa. — Wszystko mnie dziś szybko nudzi — dodał, częściowo jako wyjaśnienie swojej może pospiesznej propozycji. Nie zrobiło mu się wstyd, to uczucie towarzyszyło mu rzadko, ale jakoś… wolał się wytłumaczyć. Był na tyle rozkojarzony, że ciężko mu było ocenić, czy to co powiedział było jakkolwiek niestosowne, i nie miał siły na to żeby się starać; łatwiej było pójść tą drogą, o jeden krok za dużo w tę stronę.
OdpowiedzUsuńPosłuchał reszty jej wypowiedzi, potakująco kiwając głową. W ucieczce do kuchni kierował się tym samym; przewidywaniami, że hałas uniemożliwiający zaśnięcie mógł jeszcze trochę potrwać. Mógł co prawda rzucić na baldachim zaklęcie wyciszające, ale nie zamierzał nagle zmieniać zdania co do poszukiwań, a i nawet wcale jeszcze senny nie był. Wolał się czymś zająć, dopóki nie będzie padał, po czym spokojnie przespać całą noc, a nawet pozwolić sobie na luksus zaspania na śniadanie.
— Jest tłusty z trochę obrażonym pyszczkiem - niewinnie powtórzył jej własne słowa w odpowiedzi na pytanie o wygląd Merlina. Opuścił szybko głowę chowając uśmiech. — Przepraszam, mówiłaś też że z sarkazmem mi nie do twarzy. Nie chciałbym, żeby twoje zdanie na mój temat runęło. Hmm, daj mi sekundę, na pewno sobie go przypomnę — powiedział. Merlin. Merlin. Imię to za mało. Gdy bawił się z losowymi zwierzakami raczej mówił na nieper kocie, oczywiście w dopasowaniu do danego gatunku. Tak sobie tego nie przypomni. Spróbował więc wyobrazić sobie Emerson z kotem w rękach. Nie spędzali razem aż tak dużo czasu, więc nie miał wiele takich wspomnień, ale coś powoli zaczynało do niego wracać. Na pewno był futrzasty, bardziej niż standardowy kot. Nie miał chyba żadnego konkretnego koloru; przynajmniej Francis go nie pamiętał. Na pewno nie był rudy, ani czarny. Metoda eliminacji nie pozostawiła wiele opcji. — Jest taki sporawy, ale to już mówiłem… jakiś taki szaro-bury? — podniósł wzrok z powrotem na twarz dziewczyny. Na pewno byłoby jej ładnie w brązie, ale ten kolor jakoś mu do niej nie pasował, a zwierzaki miały w zwyczaju pasować do właścicieli. Poza tym wydawało mu się, że Merlin nie wyglądał jak zwyczajny kociak, dachowiec, mieszaniec. No i pierwotny właściciel jego imienia był siwy. — Bardziej szary? — zaryzykował na podstawie swojego szybkiego toku myśli. — Gdzie on w ogóle zazwyczaj się tuła po zamku? Masz pomysł na akcję poszukiwawczą?
Francis
[Ciebie również miło znowu spotkać na jakimś blogu. Kody to głównie wynik tego, że potrzebowałam jakiejś odskoczni od przerabianych na studiach algorytmów, w innym wypadku pewnie nie chciałoby mi się aż tak bawić, ale zawsze dobrze wiedzieć, że komuś się podobają. Emerson jest cudowna przez te swoje sprzeczności oraz upór i ambicję (ja chyba mam słabość do upartych postaci). Natomiast tego zardzewienia w kwestii pisania kart wcale nie czuć — przeciwnie czytało się tak samo przyjemnie i płynnie jak zawsze.
OdpowiedzUsuńSama chętnie wróciłabym do tamtego pomysłu na relację, bo zwyczajnie dobrze wspominam nasz wątek, a skoro znowu mamy jakiś punkt zaczepienia (rzeczywiście to trochę zabawne, że jakoś tak nam to wychodzi) to już w ogóle świetnie. Tylko rzeczywiście przydałoby się to wszystko trochę odświeżyć, chyba że po prostu zamieniamy alchemię z transmutacją i uznajemy, że od jakiegoś czasu wspólnie eksperymentują właśnie z tym. Natomiast w kwestii pomysłu na watek, to miałabym jakiś luźny zarys. Skoro drugą pasją Twojej pani jest także zielarstwo, to pomyślałam, że można by to jakoś połączyć z całą przemianą w animaga w przypadku Galena, do której potrzebny jest m.in. liść mandragory. O ile byłabyś zainteresowana wmieszaniem Emerson w cały proces, to można by pójść w sytuację, gdzie Twoja pani zauważyła, że Ollivander zainteresował się zielarstwem, zaczął coś czytać, może raz czy dwa o coś zapytał, a potem, gdy dowiedziałaby się, ze te jego zainteresowania łączą się z mandragorami, w miarę szybko doszłaby do tego, co też Galen kombinuje. I w ten sposób prawdopodobnie byłaby pierwszą osobą, która miałaby o tym jakąś wiedzę. Tyle że tak jak mówię, możemy dalej kombinować i w żadnym wypadku nie musimy tego wykorzystać. Jeśli wolałabyś postawić na jakąś nocną eskapadę i ćwiczenie tego dziwnego zaklęcia znalezionego w jakiejś starej księdze, które zdawało się nie działać, a w rzeczywistości narobiło sporo szkód, to ja też jestem na wątek tego typu otwarta.]
Galen Ollivander
[Kocham niestety Krukonów z całego serca, ale przysięgam, PRZYSIĘGAM, że jeśli będą jakieś punkty nieprzypisane do postaci a do autorki (czyli np. komentarz do cudzego opowiadania!), to zawsze pójdą do Hufflepuffu. :D
OdpowiedzUsuńPod względem prędkości w produkowaniu odpisów raczej akurat Cię nie prześcignę!, ale starać się mogę. Dziękuję za przemiłe powitanie <3, o Edgara nie ma się co martwić, bo on nawet dobrze pierwszego słowa nie zdążył wypowiedzieć, a co dopiero ostatniego! Ale jakby doba nagle się rozszerzyła albo Edgar i Emerson znaleźliby już Annabelle i potrzebowaliby odpoczynku, to zapraszam też do Ethana!]
Ethan Rosenblum
— Są lepsze sposoby na rozładowanie napięcia, niż posyłanie morderczych spojrzeń, Bones — rzucił spokojnie, rozglądając się po spowitym w półmroku wnętrzu namiotu. Jasny promień wydobywający się z jego różdżki z jego różdżki nie oświetlał całego pomieszczenia, a jedynie niewielki obszar wokół nich, ale i tak wystarczył by nieco ułatwić im poruszanie się. Przez myśl przebiegło mu odtworzenie zaklęć, które zostały nałożone na szatnię, ale nawet gdyby współpracowali, szanse na to, że się im powiedzie były znikome. Nie była to przyjemna myśl, bowiem odkąd przez rok siedział w gorącej, spalonej słońcem Arizonie, przystosowanie się na nowo do znacznie surowszych warunków panujących w Szkocji nie było tak bezproblemowe. Dlatego zignorował uwagę dziewczyny o przeziębieniu, wywracając jedynie jasnymi ślepiami. Nie zaprotestował kiedy wcisnęła mu w dłoń coś, co na pierwszy rzut oka było jedynie nieprzydatnym śmieciem; przytrzymał wolną ręką i pozwolił by Emerson wyczarowała niewielki, błękitny płomień. Od razu ciepło wypełniło butelkę, ale nie oparzyło jego dłoni, rozgrzewając jedynie dość intensywnie. Uczucie, które pewnie gdyby opisać mugolowi, najbliższe było trzymaniu kubka z gorącą, parującą herbatą… Domyślił się na jaki pomysł wpadła, jeszcze nim zaczęła wydawać polecenia. — Rządzenie się przychodzi ci wręcz naturalnie — wymruczał, oddalając się od dziewczyny. Krótki przemarsz wokół namiotu, a znalazł kilka całkiem przydatnych szklanych naczyń. Ilekroć jakikolwiek natykał na swojej drodze, posyłał je lewitujące do Puchonki, aż obszedł całe pomieszczenie. Zatrzymał się jeszcze na chwilę przy wejściu, mrucząc kilka cichych zaklęć, które miały wzmocnić liny. Ostatnie czego potrzebowali, to żeby jeszcze wiatr wdarł się do środka i poprzewracał butelki. Stłuczone, szybko rozprzestrzeniłyby ogień. Zaraz jednak wrócił do miejsca w którym Emerson powoli układała ich prowizoryczne ognisko. Pomógł przy trzech ostatnich, czując subtelne ciepło bijące od zastępczego ogrzewania. Musieli je teraz jakoś sensownie porozstawiać.
OdpowiedzUsuń— Połóż może po obu stronach i między… Kurwa — syknął, odstawiając słoik, po który dopiero co sięgnął. Był to jeden z tych, które posłał wcześniej do Emerson, nie przyglądając się szczególnie czy nie miał żadnych wyszczerbień. Niestety, pechowo, oczywiście miał, na samej górze, tam gdzie chwycił lewą ręką. Ostre, ułamane szkło wbiło się w wnętrze jego dłoni. Wkurzony oświetlił zakrwawioną rękę. No pięknie, jakby nie dość miał skaleczeń w ostatnich dniach, to jeszcze funduje sobie coś takiego. — Dokończ, ogarnę to i zaraz wracam. Uważaj na ten niski słoik — Z cichym westchnieniem ruszył do męskiej łazienki, cały czas oświetlając sobie drogę. Drobne krople szkarłatnej krwi skapywały na podłogę, a zaraz później i na białą, niezbyt czystą umywalkę. Odkręcił kurek, by odsłonić skaleczenie. Naprawdę, jakieś fatum dziś wisiało nad nim. Najpierw uwzięła się burza, potem Bones ze swoim twardym czołem, a teraz na dodatek jeszcze to. Miał zamiar obmyć skaleczenie i obwiązać dłoń, co wystarczyłoby na to, by przeczekać do powrotu do Hogwartu. Wtedy jego maść na rany przyda się jak znalazł… Nie spodziewał się tylko, że po oblaniu wodą wnętrza dłoni, dostrzeże w świetle różdżki drobny błysk. Cudownie. Zagryzł zęby, wiedząc, że musi jakoś wyciągnąć odłamek. Tylko kurna ciekawe jak, skoro w jednej ręce trzymał różdżkę, a druga z oczywistych względów była niezdatna do tego zadania. Trudno, jakoś sobie poradzi. W tym czasie Emerson na pewno skończy rozstawiać płomienie, więc chociaż wróci do ciepłego.
Urquhart
[Są, są jeszcze więksi przodownicy pracy, ale tempo i tak masz godne pozazdroszczenia. Tylko brać przykład!
OdpowiedzUsuńNauka najważniejsza, wiadomo. A Ethan nigdzie się nie rusza, więc czekać można i długo. :D]
Ethan Rosenblum
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBył zbyt uparty by poprosić o pomoc, choć doskonale wiedział, że należało się o nią zwrócić już w momencie, w którym maszerował w kierunku łazienki. Może gdyby chodziło o kogoś innego niż Emerson, łatwiej przyszłoby mu przyznanie się do drobnego potknięcia i odsunięcie na bok dumy. Zamiast jednak pójść po rozum do głowy przynajmniej w momencie gdy zobaczył odłamki szkła tkwiące w jego rozciętej dłoni, wolał samemu sobie poradzić. Nieistotne, że sprawy nieco komplikował fakt, że to jedno, proste zaklęcie, którym mógł w okamgnieniu pozbyć się zanieczyszczeń rany i ją sprawnie zasklepić, akurat uciekło mu z pamięci. Wyklinając w myślach, przemywał dłoń pod niezbyt mocnym strumieniem chłodnej wody, obmywając napływającą intensywnie krew, gdy rozpaczliwie próbował sobie przypomnieć banalną formułkę, którą w przeszłości przecież niejednokrotnie zdarzało mu się wykorzystywać w podobnych sytuacjach. Wiedząc, że jeżeli coś przekręci, narobi sobie tylko więcej szkód niż pożytku, a – co już dawno postanowione – zawołanie Bones z krótkim pytaniem jak to szło w żadnym razie nie wchodziło w rachubę, musiał poradzić sobie innymi sposobami. Począwszy od pozbycia się drobinek szkła z dłoni. Wycelował różdżkę, od samego początku wiedząc, że to nie był jego najgenialniejszy pomysł. Głębokie westchnienie i powoli wymruczał formułkę, która miała delikatnie unieść odłamek. Światło przygasło, przez co wytężył wzrok i… Na gacie Merlina! Kawałek uskoczył, lądując w zlewie, ale musiał w tej swojej ostrożności być jednak nie dość uważny, bowiem jeden ruch, a krew popłynęła znów, jeszcze mocniej niż chwilę temu. Nie sądził, że niepozorny słoik mógł wyrządzić tak wiele szkód.
OdpowiedzUsuńNie miał pojęcia ile tam siedział, ale nie mogło to być więcej niż parę minut, prawda…? Dopiero co tu wszedł, zostawiając za sobą zajętą układaniem świeczek Emerson. W teorii wszystko powinno pójść sprawnie i szybko. Podczas gdy praktyka… Wciąż uparcie nie brał pod uwagę faktu, że dużo się zmieniło. Odbyta zaledwie co przed paroma dniami przemiana wpływała na kondycję jego organizmu, niezależnie od tego, jak bardzo próbował to wypierać. Nie tylko fizycznie, osłabiając go znacznie zaraz po, ale również psychicznie. Był tak skoncentrowany na tym, by jak najszybciej, bez żadnego ociągania, wrócić do stałego rytmu, że ignorował ewidentne objawy przemęczenia. Znacznie przedłużony trening wcale nie pomógł na maraton wysiłku, jaki sobie zafundował.
— Nic mi nie jest. Zaraz wrócę — odparł niemalże odruchowo, nawet nie oglądając się na Puchonkę. Problem w tym, że nawet ślepy widziałby, że wcale w porządku z nim nie jest, co zdradzał już sam sposób w jaki opierał zdrową dłoń, w której dzierżył różdżkę, o chłodny zlew, chcąc na chwilę zaczerpnąć tchu. Musiał przecież w końcu przypomnieć sobie to cholerne zaklęcie, które cały czas uparcie mu umykało. Wydawało mu się, że już prawie je miał, jakby na końcu języka… Przekonany, że Emerson nie będzie naciskać i odwróci się na pięcie, mocno zdziwił się czując delikatny dotyk na swojej dłoni. Dopiero wtedy dotarło do niego, że z boku naprawdę musiało to wyglądać źle. I jak on do cholery tak zapaskudził bluzę? Niech to, naprawdę ją lubił… Przymknął na chwilę oczy, wahając się jeszcze przez moment. — Jeden kawałek siedzi głęboko, mogłabyś…? — spytał, zerkając na swoją zakrwawioną dłoń. Czuł już kropelki zimnego potu na karku, uświadamiające go, że pora przestać się opierać jedynemu racjonalnemu rozwiązaniu. — Poświecę ci, żebyś widziała dobrze. — Zapewne nawet nie musiał, bo znając życie Bones akurat pamiętała formułkę, ale chociaż tyle mógł zrobić.
Urquhart
Reggie lubił się tak naprawdę ze wszystkimi. Nie dało się zaprzeczyć, że był przyjaznym człowiekiem, któremu zależało na tym, aby otaczać się samymi pozytywnymi osobami. Nie zawsze ze wszystkimi oczywiście dało się wytworzyć tę więź i zwyczajnie trzeba było niektóre osobniki ze swojej codzienności usunąć albo chociaż schodzić im z drogi, aby mieć z nimi jak najmniej wspólnego. Czasami nie wierzył, że ma to szczęście i jest tak naprawdę w takiej szkole, a nie nudnej, gdzie uczyłby się nudnych przedmiotów, a nigdy nie poznałby tego drugiego, ciekawszego świata. Tym samym nie poznałby tych wszystkich osób, a najlepsze osoby były oczywiście jego znajomi z rocznika. Emerson należała do tych ludzi i gdyby nie fakt, że poznali się w pociągu do Hogwartu to nie potrafiłby tak naprawdę zliczyć, ile minęło im lat. Lubił ją, naprawdę szczerze ją lubił i cieszył się, że trafili do jednego domu. Nie pamiętał już które z nich pierwsze zostało przydzielone do Hufflepuff, ale pamiętał radość, gdy mogli siedzieć obok siebie przy stole. Byli w końcu tylko dziećmi, które tak naprawdę nie znały tutaj absolutnie nikogo i miały poniekąd tylko siebie, kolejne znajomości pojawiły się już z czasem i było łatwiej się odnaleźć w tym ogromnym zamku, choć nadal się zdarzały się momenty, w których Reggie gubił drogę, a to wszystko wina tych przeklętych schodów, które prowadziły tam, gdzie im odpowiadało! Czasami czas w Hogwarcie się dłużył, a gdy dostał propozycję wyjścia do Hogsmeade to nie zastanawiał się dwa razy. Oczywiste było, że chciał się tam wybrać, a skoro towarzystwo mu jak najbardziej odpowiadało to nie mógł odmówić. Wstał wcześniej niż planował, ale dzięki temu miał czas na to, aby się przygotować. Wybrać ubrania, postawił na zwykłe, proste niebieskie jeansy, koszulkę z nadrukiem Avengersów i kurtkę jeansową, bo jak na kwiecień to jeszcze wcale nie było na tyle ciepło, aby chodzić tylko w krótkim rękawku. O umówionej godzinie czekał już na Emerson.
OdpowiedzUsuń― Niczym z zegarkiem w ręku ― skomentował zerkając na zawieszony na prawym nadgarstku zegarek, który wskazywał czas ich spotkania. Łatwiej byłoby iść razem ze wspólnego pokoju, nie musieliby się szukać po dziedzińcu, ale pogoda była nadzwyczaj ładna i Reggie chciał chwilę jeszcze połazić zanim pójdą w dalszą drogę. ― To co, mamy jakiś konkretny plan czy po prostu byle przed siebie i zobaczymy co się z nami stanie? ― spytał. Chociaż tyle, że mogli wychodzić i nie utknęli w zamku na dobre przez cały rok. Teoretycznie też powinien siedzieć w bibliotece i się uczyć, ale pracą domową i całą resztą na razie nie chciał się przejmować. Mieli fajnie spędzić czas i to było teraz przede wszystkim najważniejsze. Po powrocie z Hogsmeade będzie martwił się wszystkim, czego nie zrobił.
― Chcesz gumę? Mama mi ostatnio przysłała zapasy ― zaproponował wyciągając opakowanie różowej, jego ulubionej swoją drogą, gumy do żucia.
[Postanowiłam już nie przedłużać tylko przyjść z początkiem. Trochę marnie, muszę się wczuć w postać i bloga i na pewno będzie lepiej. Mam nadzieję. ^^ A jakby Ci coś nie pasowało to krzycz i będę zmieniać. :)]
Reggie
Najprościej by było od razu skierować kroki do Skrzydła Szpitalnego, gdzie w mig otrzymałby pomoc przy tym paskudnym skaleczeniu. Ale mieli pecha i akurat tego popołudnia skumulowały się wszelkie możliwe nieszczęścia. Przy szalejącej na zewnątrz burzy byli uziemieni, bo wyjście poza namiot gwarantowało przemoczenie do suchej nitki, walkę z porywistym wiatrem oraz być może bycie celem wyjątkowo aktywnych piorunów. Tak więc odpadało. Pomyśleć, że chwilę temu wściekły był na brak ogrzewania, podczas gdy teraz zapaskudzał krwią męską łazienkę. Sam już nie wiedział czy ta rana była faktycznie aż tak niefortunna w momencie, w którym tu wszedł. Być może faktycznie tak było… A być może sam pogorszył sprawę, nieumiejętnymi próbami oczyszczenia skaleczenia, działając pod wpływem emocji i zmęczenia. Teraz już się nie dowie, o ile inaczej byłoby gdyby od razu schował dumę w kieszeń i poprosił Emerson o pomoc. Trudno… I tak ostatecznie go wyratowała z opresji, zjawiając się w łazience. Był w pewnym sensie wdzięczny, że zamiast po usłyszeniu prośby o zaleczenie rany nie spytała od razu o to, czemu sam tego nie zrobił. Był osłabiony, sfrustrowany i chciał by ten cholerny dzień się wreszcie skończył, ale… Najpewniej wolałby samemu dalej się uzdrawiać, niż przyznać przed panną Bones do niewiedzy. A teraz przynajmniej sobie bardziej nie zaszkodzi tkwiąc w oślim uporze.
OdpowiedzUsuń— Dzięki — wymruczał cicho, obserwując jak skaleczenie za każdym razem gdy rzucała zaklęcie, powoli się zmniejszało. I jednocześnie miał ochotę walnąć głową w zlew przed sobą, bo ledwo wypowiedziała odpowiednią formułkę, już pamiętał. O dobrych parę minut za późno, ale oczywiście, że kojarzył, tylko akurat w towarzystwie Emerson musiało go zamroczyć. Rana, przy gojeniu się, lekko szczypała, ale nie pozwolił sobie na pojedynczy grymas bólu. Odczekał parę sekund, już po tym gdy po zranieniu została tylko biała, niemalże niewidoczna kreska. Dopiero wtedy powoli zgiął i rozprostował palce, poruszając dłonią. Skóra go lekko mrowiła, ale to zdecydowanie nie miało nic wspólnego z skaleczeniem. Mógł być tego pewien, bo to dziwne uczucie pojawiło się dziwnym trafem tylko w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą czuł palce Emerson, zaciskające się na jego nadgarstku. — Wydaje się, że wszystko działa… — odparł, unosząc wreszcie spojrzenie na stojącą obok Puchonkę. Akurat wtedy, gdy i ona spojrzała ku jego twarzy. Zamilkł, wpatrując się w jej błyszczące oczy przez kilka sekund. Znów to dziwne mrowienie, choć tym razem już nie tylko tam, gdzie czuł jej dotyk. Jedyne logiczne wyjaśnienie, że musiał stracić cholernie dużo krwi… Przypomniawszy sobie o niej, aż przeklął w myślach widząc bałagan na umywalce. I w dodatku jeszcze też na ręce jasnowłosej dziewczyny. Naprawdę, jak w rzeźni…
— Wybacz, pobrudziłem cię. No i trzeba tu posprzątać, bo wygląda to na miejsce zbrodni — odezwał się w końcu, przerywając niebezpiecznie przedłużającą się ciszę. Sięgnął prawą dłonią do kurka, odkręcając wodę, pod którą mogła spłukać ślady z ręki… Na umywalkę to nie wystarczy, bo żeby pozbyć się śladów trzeba było zastosować zaklęcia, albo silne mugolskie detergenty. Jako, że tego drugiego nie było pod ręką, zostawała magia. I oczywiście – o ironio! – akurat zaklęcie sprzątające doskonale pamiętał. Chciał tylko by Emerson oczyściła się po tym zamieszaniu nim zaczną doprowadzać to miejsce do stanu, w jakim je zastali.
Urquhart
— Widzisz? Mówiłam, że to nie jest mój pierwszy raz — szepnęła.
OdpowiedzUsuńWynn chodziło oczywiście o to, że nikt jeszcze (do tej pory przynajmniej) nie złapał je za kołnierze i nie wlepił kary i ujemnych punktów, co zdarzało się przecież często, gdy rozchodziło się o nocne wędrówki, ale właśnie dlatego było to tak ekscytujące.
Już miała wyciągać różdżkę i wypowiedzieć to samo zaklęcie, ale Emerson była szybsza. Przytaknęła mimowolnie i zerknęła po słabym świetle. Zdecydowanie lepiej było się poruszać, kiedy widziało się prawdopodobne przeszkody. To byłaby ogromna porażka dać się złapać tutaj. Przecież niczego jeszcze nie zrobiły!
— Wiem, że się cieszysz, Ems — dodała, uśmiechając się przyjaźnie pod nosem. — Może nawet zrobimy z tego jakąś tradycję. Ty znajdujesz książkę, którą chcesz przeczytać, a ja proponuję włamanie.
Zaśmiała się cicho, po czym ruszyła dalej. Biblioteka faktycznie wyglądała zupełnie inaczej niż kiedy było tutaj pełno osób. Ludzie nadawali temu pomieszczeniu jakiegoś życia i ciągłej energii, ale teraz wydawało się być puste i mroczne, pozostawione same sobie.
Była ciekawa też, co właściwie uda jej się znaleźć w dziale Ksiąg Zakazanych. Może jakieś potężne zaklęcie albo chociaż stronę z jakimś starym eliksirem? Możliwości było tak wiele, a przecież Wynn znała się na czarnej magii i chętnie pogłębiała tę wiedzę. Było to jednak dość niebezpieczne i ojciec zawsze powtarzał, żeby była ostrożna, i była. No, przynajmniej się starała być.
— W ogóle to… co myślisz o czarnej magii? — spytała. — W końcu właśnie włamujemy się do biblioteki, a w dziale Ksiąg Zakazanych będzie pewnie wiele kuszących książek…
Nie wiedziała, dlaczego nie zapytała o to wcześniej. Ale Wynn nigdy jakoś bardzo nie rozmawiała z nikim o tym wszystkim. Emerson wydawała się jednak mieć otwarty umysł i zapewne myślała swoje, a Wynn po prostu chciała znać jej zdanie, nawet jeśli nazwałaby to złem i czymś cholernie niedobrym.
WYNN
Nie ma co panikować… Bywało z nim gorzej. Szczególnie ten jeden, jedyny raz, wcale nie tak dawno temu... Obecne skaleczenie to ledwie draśnięcie, gdyby przypomnieć sobie wydarzenia pewnej letniej nocy. Nie żeby podejrzewał akurat Emerson Bones o panikę, szczególnie z jego powodu. Gdyby nie był tak rozedrgany całą sytuacją, zapewne bardziej zwróciłby uwagę jak zaskakująco ostrożne i wyważone są jej ruchy. Nawet na chwilę zniknęły docinki, bez których ich relacja zdawała się być wręcz nienaturalna… Na szczęście nie minęło długo, nim wszystko wróciło do normalności. Przynajmniej jeżeli chodzi o ich dwójkę i dynamikę ich relacji. Mimo ewidentnego braku werwy, nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu słysząc jej marudzenie. O tak, to już zdecydowanie brzmiało znacznie bardziej jak Emerson, którą znał. Wywrócił jasnymi ślepiami, nie przerywając jej wywodu. Oczywiście, że miała rację, tak więc tym bardziej się nie odezwie, by nie przyznawać jej racji. Najwyraźniej fakt, że nieudolnie bawił się w uzdrowiciela był aż nadto widoczny. Musiał nad tym popracować, bo już nawet nie wybiegając do planów pracy jako auror, wystarczająco często ryzykował w szkole, popełniając jakieś głupotki, co mogło skończyć się najróżniejszymi skaleczeniami. Kiedy skończyła go strofować i obróciła na pięcie, maszerując w stronę części wspólnej szatni, odprowadził ją tylko wzrokiem, wciąż wparty dłońmi o zlew; nie śpieszył się z rozpoczęciem sprzątania, nabierając jeszcze kilka głębokich oddechów. Nie chciał wykonywać gwałtownych ruchów, aż nadto dobrze czując, że stracił zaskakująco dużo krwi i był osłabiony. Szybki rzut oka na bluzę i ocenienie plam z krwi – skrzaty powinny doczyścić nawet i to zabrudzenie, a przynajmniej na to liczył. Natomiast co do łazienki… Ten bałagan był już na jego głowie. Najpierw jednak nachylił się do zlewu, wcześniej nieco obniżając temperaturę wody. Kilka razy nabrał nieco w ręce, ochlapując twarz, by postawić się na nogi. Kiedy wydawało mu się, że jest jeszcze lepiej, znów sięgnął po swoją różdżkę. Kilka zaklęć czyszczących, a łazienka wyglądała znacznie lepiej niż w chwili, gdy tu wszedł. Nie tylko poznikały szkarłatne plamy, ale całe pomieszczenie zaczęło lśnić czystością. Właściwie to nawet nie miał nic przeciwko temu by posiedzieć tam jeszcze chwilkę… Czuł dziwne napięcie na myśl o tym, że miał wrócić do Emerson i zachowywać się… No właśnie, jak?
OdpowiedzUsuń— Jeszcze żyję, jeżeli miałaś co do tego wątpliwości — rzucił niby nonszalancko, wchodząc do wspólnej części namiotu, ale jednak brakowało w jego głosie tej charakterystycznej zaczepności, która zwykle towarzyszyła jego relacjom z Puchonką. Szedł mniej dziarskim krokiem, raczej ostrożnie i powoli, zbliżając się do ławeczki, na której siedziała. Tym razem nie chodziło o droczenie się z nią, ale o subtelne ciepło, jakie wyczuwał z poustawianych buteleczek z ognikami. Jak na tą porę roku, było cholernie zimno. Albo to on przez utratę krwi czuł to bardziej niż zwykle. Usiadł koło niej, opierając się łokciami o kolana i wyciągając dłonie ku ich małemu ognisku. — Dzięki… Choć jak podejrzewam, będę miał to wypominane jeszcze długo…? — Uniósł spojrzenie i skierował je wprost na twarz siedzącej obok dziewczyny.
Urquhart
[Dobra w takim razie zostawmy tę starą relację w spokoju, bo była super i skupmy się na samym wątku. Chyba trochę źle się wyraziłam albo po prostu miałam to trochę słabo przemyślanie, w każdym razie chodziło mi raczej o sytuację, gdy on nie do końca jeszcze wie, czy chce to zrobić i na razie dopiero poszukuje jakichś informacji, a że np. siedzieliby gdzieś w bibliotece, to po drugim czy trzecim pytaniu Emerson, sama znająca już ten temat, domyśliłaby się co mu chodzi po głowie. Ale w sumie możemy zupełnie sobie takie wstępy podarować i przejść do ciekawszych rzeczy, to jest jak zdobyć wspomniany już liść i zakładam, że skoro Twoja pani zna się na zielarstwie i chciałaby mu pomóc, to mogliby obmyślić jakiś plan jak wykraść ten liść tak by nikt się nie zorientował. Więc albo Emerson zrobiłaby to w trakcie zajęć, bo to w sumie byłoby całkiem logiczne, no chyba że komplikujemy sprawę i uznajemy, że to on musiał go zebrać, żeby całość zadziałała, bo w sumie poza potrzebą trzymania liścia przez miesiąc w ustach nic więcej na ten temat nie wyczytałam. A jeśli nie to, to zawsze możemy w ogóle pominąć te początkowe kwestie i przejść do robienia eliksiru i samej transformacji, dodając do tego jakieś ewentualne komplikacje — jak np. tajne wyjście z zamku, którego chcieli użyć, ale okazało się, że jest jakby to powiedzieć nieco przestarzałe i zwyczajnie zamknięte przez co trzeba znaleźć inny sposób na wydostanie się na zewnątrz zanim konieczna do przemiany burza się zakończy. Albo możemy zrobić wszystko po kolei od biblioteki do przemiany, nie wiem, jak wolałabyś to rozegrać.]
OdpowiedzUsuńGalen Ollivander
— Rozumiem, ale chciałam znać Twoje zdanie — odparła. — Większość ludzi jest niezbyt przyjaźnie do tego nastawiona, więc nawet o to nie pytam. No wiesz, moich przyjaciół mało obchodzi, że handluje niezbyt bezpiecznymi przedmiotami, ale nigdy też nie przejmowałam się kogoś opinią.
OdpowiedzUsuńWzruszyła delikatnie ramieniem.
— Każdy robi to, co umie najlepiej — dodała, uśmiechając się pod nosem.
Wynn tak naprawdę nie była zmuszona do pracy w sklepie, ale robiła to, bo było to naprawdę interesujące zajęcie. W sklepie nie dało się nudzić. Poza tym zawsze kręcili się tam jacyś dziwacy o równie dziwnych opowieściach, szukający dla siebie czegoś wyjątkowego.
— Musimy to zrobić szybko — wyszeptała do Bones. — Ja przejdę pierwsza, Ty druga. Wiesz, szkoda, żebyś sobie psuła opinię, sztywniaro.
Uśmiechnęła się jednak szeroko, poklepała Emerson po ramieniu i ruszyła dalej. Nie uważała wcale (przynajmniej nie teraz) dziewczyny za sztywniarę. Przecież właśnie łamały regulamin i chyba nie było nic bardziej ekscytującego od tego, no, przynajmniej w tym tygodniu.
Przeszła zgrabnie, buty Wynn odbiły się o posadzkę, nie wydając żadnego dźwięku, a Burkes sięgnęła po różdżkę i wypowiedziała zaklęcie, a wtedy wokół zrobiło się jaśniej. Dział Ksiąg Zakazanych był zupełnie inny niż ta mniej tajemnicza część biblioteki. Właśnie w ten sposób czuła się też w rodzinnym sklepie; niepokój i podekscytowanie, chęć dotknięcia wszystkiego.
— Pośpiesz się, Ems! — mruknęła w jej stronę i odwróciła się do dziewczyny. Popatrzyła jak Bones sprawnie przeskakuje, po czym rozgląda się wokół. — To gdzie może być ta książka? Chcesz się rozdzielić?
Wynn najchętniej przetrzepałaby regały i poszukałaby czegoś ciekawego. Najchętniej znalazłaby jakiś eliksir albo zaklęcie, a może po prostu dowiedziała się czegoś więcej. Tak po prostu, bez wyrywania stron czy cokolwiek innego. To było chyba bardziej odpowiednie.
— Ty idź tam. — Wskazała palcem w prawo. — A ja pójdę w drugą stronę… Gdybyś coś znalazła, daj znak świetlny. Zakryj różdżkę trzy raz, żeby światło zaczęło migać, a wtedy do Ciebie przyjdę.
WYNN
Ani myślał zaakceptować fakt, że być może od czasu ugryzienia powinien nieco przyhamować z szaleństwami… Dość miał rekonwalescencji i ograniczeń, jakie wymusił tamten wypadek, uziemiając go na długie miesiące. Wtedy nie miał wyboru, bo nie tylko zalecenia medyków były jasne, ale też pewna nadopiekuńczość ze strony bliskich. Teraz, po prawie dwóch latach, wydawało mu się, że był fizycznie zdrowy, równie silny i pełen energii co zawsze. I nawet jeżeli dzisiejsza sytuacja powinna go nieco uczulić, uzmysłowić parę rzeczy… To na pewno znajdzie się milion wymówek, które sam sobie zaserwuje, by uciszyć natrętny głosik w głowie. Zresztą, naprawdę było z nim lepiej, odkąd krew przestała tryskać z jego zranionej dłoni jak szalona. Ochlapanie twarzy chłodną wodą również pomogło, stawiając go przynajmniej na nogi. Wciąż czuł osłabienie, jednak przynajmniej przestał czuć zimne poty na karku, nie mogące przecież zwiastować niczego dobrego. Otulił się szczelniej bluzą, jeszcze dotkliwiej odczuwając chłód. Dostrzegł oczywiście skrzywienie Emerson, ale nie zamierzał się przebierać; nie miał nic na zmianę, a nie był szalony by w takich warunkach pozbywać się ciepłej warstwy tylko z powodu odrobiny krwi na samym przedzie. Nie wiedział tylko skąd taka reakcja… Była bardzo opanowana i rzeczowa w łazience, sprawnie doprowadzając go do ładu. No i kto jak kto, ale Puchonka nie była tym typem dziewczyny, który mógłby podejrzewać o mdlenie na widok zranienia, co potwierdziła chwilę wcześniej. Dlaczego więc…? Zresztą, nieważne. Miał ochotę zapomnieć o tym zdarzeniu.
OdpowiedzUsuń— Dobrze wiemy, że zapłakałabyś się beze mnie, więc nie miałem innego wyboru — odparł pogodnie, opierając się wygodniej o swoje kolana. Zdecydowanie było z nim lepiej, skoro nie stronił od drobnych przepychanek słownych… Był przy tym jednak cały czas grzeczniutki, mając w pamięci, że mu pomogła. Istniała pewna obawa, że będzie to miał w pamięci i lekko się hamował, nawet mimo jej zaczepnych komentarzy. Wywrócił ślepiami, wzdychając ciężko. — Wspaniałomyślnie z twojej strony — parsknął, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy ktokolwiek by jej uwierzył. Cała sytuacja była na tyle kuriozalna, że pewnie dałoby radę to obronić… No, ale nieważne. — Postaram się być na posterunku gdybyś się spieprzyła z miotły i nadarzyła się okazja spłacić dług — zaoferował, spoglądając w jej kierunku. Cały czas miał ręce wyciągnięte do płomyków, ogrzewając je choć trochę. Burza na zewnątrz nieco umilkła i od dłuższej chwili nie usłyszeli żadnego grzmotu, ale deszcz i wiatr wciąż uparcie zacinały, trzymając ich w zamknięciu. Alexander robił co mógł by nie dopuścić do przedłużających się chwil ciszy, za każdym razem wywoływała w nim to dziwne uczucie, którego zdefiniowania stanowczo odmawiał. Wiedział jednak, że zacznie chodzić po ścianach jeżeli spędzą tak resztę wieczoru, oboje milczący, a on nie mogący powstrzymać się od zerkania w jej kierunku.
Urquhart
Emerson zaplanowała wszystko. Kiedy dziewczyna główkowała nad tym co i kiedy zrobić, Riley z każdą sekundą dziękowała Merlinowi, że puchonka ją znalazła. Harlow zdecydowanie nie zaplanowałaby wszystkiego tak perfekcyjnie. Na koniec monologu dziewczyny, nie miała nawet żadnych ale, bo wydawało się, że nic nie pominęła. Z drugiej strony Emerson była ścigającą, a na tej pozycji umiejętności planowania na szybko były zdecydowanie pomocne. Riley raczej byłą w gorącej wodzie kąpana i większość rzeczy robiła zanim pomyślała o konsekwencjach. Może dlatego lądowała z tyloma kontuzjami, nawet poza boiskiem? Zaczęła żałować, że w pierwszym momencie, kiedy zobaczyła Emerson w drzwiach, była gotowa rzucić w nią jakimś zaklęciem.
OdpowiedzUsuń- Wiesz z każdą sekundą lubię cię coraz bardziej Em! Myślę, że wszystko jest perfekcyjnie zaplanowane i sądzę, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Riley uśmiechnęła się, a kiedy puchonka zaproponowała rzucić zaklęcie na warzący się eliksir, zaczęła powoli zbierać zbędne rzeczy ze stołu. Rzeczywiście sen na pewno pomoże im przy realizacji planu, a ich pokój wspólny był zdecydowanie bardziej przytulny do dalszej rozmowy niż zimne i obskurne lochy. Mimo, że znajdował się również w piwnicy, to kwiatowe dekoracje nie dawały tego odczuć.
- Masz rację. Siedzę tu już od godziny i mam dosyć tych oślizgłych czterech ścian. Przyznam szczerze, że mimo wielu prób, mi zaklęcie maskujące wciąż się nie udaje, więc ufam twoim umiejętnościom znacznie bardziej! – Riley podeszła do drzwi, robiąc tym samym miejsce puchonce na rzucenie zaklęcia. W końcu były gotowe do wyjścia. – To najpierw do kuchni po herbatę? – powiedziała, uśmiechając się do Emerson i otwierając im drzwi. Do kuchni nie miały tak daleko, w końcu znajdowała się tuż obok wejścia do ich pokoju wspólnego.
Z Emerson znały się już sześć lat, bo ciężko jest się chociaż trochę nie poznać dzieląc to same dormitorium przez tyle lat. Nigdy jednak żadna z nich nie próbowała się z drugą szczególnie zaprzyjaźnić. Riley była osobą, która jednych przyciągała a drugich odpychała, i raczej nie miała parcia na to, żeby była przyjaciółką każdej osoby, którą na swojej drodze spotkała. Z Emerson było to raczej bardziej naturalne. Obie znalazły swoich własnych znajomych i nie próbowały się szczególnie zaprzyjaźniać. Bycie w tej samej drużynie oczywiście zdecydowanie je zbliżyło, bo kiedy Riley leżała w szpitalu ze złamaną ręką, nogą czy kto wie czym jeszcze, to cała drużyna przychodziła ją odwiedzać. Razem świętowali wygrane i opłakiwali przegrane. Na boisku byli jedną rodziną, a poza wiedli osobne życia, co nigdy nie stanowiło żadnego problemu. Riley cieszyła się jednak, że uda im się poznać trochę lepiej. Z wieloma niezbyt miłymi zmianami w jej życiu, zdecydowanie mogła skorzystać z nowego środowiska.
Riley
Wynn przytaknęła, po czym odprowadziła dziewczynę wzrokiem, a zaraz potem ruszyła przed siebie. Nie przyszła tutaj po nic szczególnego, więc po prostu przyglądała się książkom, szukając czegoś ciekawego. Dla Wynn właściwie wszystko było ciekawe i interesujące, o ile dotyczyło to czarnej magii, bo było to coś, co po prostu rozumiała.
OdpowiedzUsuńKoniec końców złapała za egzemplarz Księgi Czarów autorstwa Mirandy Goshawk. Książka była bardzo stara, pachniała kurzem i zapomnieniem, ale to właśnie ona najbardziej zaciekawiła Burkes. Było tam wiele zaklęć, takich, o których jeszcze nie słyszała albo dopiero miała usłyszeć.
Z zaciekawieniem zaczęła przewracać strony i lustrować wzrokiem tekst, próbując zapamiętać jak najwięcej. Nie chciała w końcu brać książki do siebie, stwierdzając, że lepiej było aż tak nie ryzykować. To mogłoby się skończyć kolejnym szlabanem, a Wynn miała lepsze rzeczy do roboty od szlabanów. No, przynajmniej w teorii. Koniec końców wyrwała jednak stronę z najbardziej interesującymi zaklęciami, odłożyła książkę i schowała papier w kieszeń jeansów.
Spięła się jednak mimowolnie, słysząc jakiś hałas, dlatego potrząsnęła różdżką i przegoniła światło, żeby schować się w zupełnych ciemnościach. Przesunęła się wzdłuż regałów, idąc wolno, a przy okazji dalej nasłuchując. Hałas jednak ucichł i chyba ktoś albo coś przestało się poruszać.
— Emerson! — szepnęła w mrok, idąc dalej.
Byłoby to naprawdę złe, gdyby zostawiła dziewczynę w bibliotece. Nie chciała przecież uciekać bez niej albo czekać aż przygarnie winę do siebie. Nie o to przecież chodziło, a Wynn raczej nikogo nie zostawiłaby bez pomocy. Wychyliła się mimowolnie, zerknęła w stronę barierek i chwilę później podniosła się lekko, próbując dojrzeć to, co działo się poza. Było jednak zbyt ciemno.
Kto mógł o tej godzinie przyjść do biblioteki? I czy w ogóle była to osoba? A może jakiś duch? Zacisnęła palce po różdżce, próbując wypatrzeć Bones, bo chyba musiała też coś usłyszeć, prawda?
WYNN
O ileż lepiej by było gdyby nauczył się siedzieć cicho. I pewnie w każdych innych okolicznościach w końcu sam by odpuścił, nie przeciągając struny w nieskończoność. Problem w tym, że Alexander niezbyt miał wyczucie co należy, a czego nie należy. Zazwyczaj przekraczał tę cienką, ledwie zauważalną linię, sygnalizującą kiedy należy dać sobie spokój i stulić jadaczkę. Czy gdyby nie sytuacja z zranieniem dostrzegłby w porę, że Emerson jest równie wyczerpana co on i jej cierpliwość się kończy…? Być może, aczkolwiek i tak było już za późno. Kilka głupich uwag, zaczepnych komentarzy i się doigrał… Zapewne nawet nie spodziewała się, że uda jej się trafić w czuły punkt. Ale to był przeciwny dzień, pełen splotów najgorszych możliwych opcji, kiedy huśtawka emocjonalna targała nim jak tylko chciała. Nie tylko panna Bones czuła się zagubiona w własnych reakcjach; Alexander na własnej skórze przekonał się jak niespodziewanie może spłynąć fala skojarzeń i przytłoczyć swoją mocą. Coś w jego oczach się zmieniło – wciąż wyraźnie zdradzały zmęczenie, ale tam gdzie jeszcze chwilę temu były resztki energii, obecnie przebijała powaga. Skinął jedynie powoli głową i spojrzał przed siebie, wpatrując się w niebieskie płomienie tańczące w szklanych butelkach… To w gruncie rzeczy było głupie, bo drobne skaleczenie nie miało nic wspólnego z tym, o czym myślał. A jednak znów był nie dość ostrożny. I znów ktoś musiał ratować mu skórę, bo nie był w stanie wziąć się w garść i samemu zareagować w porę.
OdpowiedzUsuń— Cóż, masz ewidentnie rację, jak zwykle. Mamy tego kolejny przykład — odparł, zaskakująco spokojnie i bez ani grama złośliwości w głosie. Nie przedrzeźniał jej, nie szukał dalszej zwady… Cisza przestała mu przeszkadzać, a przynajmniej musiał ją zaakceptować po tym jak sam spieprzył okazję do poprowadzenia normalnej rozmowy. Wypuścił powoli powietrze przez nos, odpychając się dłońmi od kolan i wyprostował się, po to by zaraz oprzeć się o szafki za swoimi plecami. Przymknął oczy, pogrążając we własnych myślach. Zapewne dla niej musiał wydawać się dziś wyjątkowo humorzasty, balansując po skrajnych postawach w przeciągu chwil. Nie mogła przecież wiedzieć, że zupełnym przypadkiem jej uwaga przywołała wspomnienia, których nie chciał roztrząsać nie tylko wtedy, ale w ogóle. A to, jak był paskudnie zmęczony przekreślało wszelkie próby rozproszenia się. Siedzieli w milczeniu nie wiadomo ile, a ciszę przerywały jedynie ich oddechy oraz szum ulewy na zewnątrz. Nawet nie zarejestrował zmiany w pogodzie, zaalarmowany dopiero wzmianką Emerson. Dźwignął się wtedy nieśpiesznie, zmierzając do wyjścia z namiotu. Przystanął, rozsunąwszy szerzej materiał oddzielający ich od paskudnej pogody na zewnątrz – tylko na tyle, by mógł wyjrzeć, świecąc sobie różdżką w ciemnościach. — Burza już przeszła, a wiatr cichnie. No i pada słabiej. Możemy się powoli zbierać — oznajmił, wciąż wpatrując się w rozciągające przed nim połacie trawy. Na taką pogodę już wystarczyły zwykłe zaklęcia ochronne, które osłonią przed deszczem. Im szybciej stąd wyjdą, tym szybciej będą w zamku i rozejdą się, każde w swoją stronę, starając zapomnieć o wydarzeniach tego feralnego popołudnia.
Urquhart
Czyli niepotrzebnie przejmował się wyłuskiwaniem wspomnień dotyczących wyglądu kota z pamięci – dziewczyna miała podobne zdanie do niego, czyli że to w gruncie rzeczy nieistotne. Ale taka strata czasu to żadna strata, a on był nawet dumny, że sobie przypomniał te kwestie. Jak chciał, to mógł. Zawsze to mówił. Po prostu rzadko chciał.
OdpowiedzUsuń— Pogonić nas może prędzej pani Potts, niż czas — odpowiedział ponuro. Ta kobieta miała bzika na punkcie ciszy nocnej i często patrolowała korytarze. Można było pomyśleć, że robiła to czysto hobbystycznie, z racji na tę częstotliwość.
Zanim ruszył za Emerson do wyjścia, upił jeszcze łyk soku dyniowego i odstawił szklankę na stół. Skrzatki nie było już nigdzie widać, zwiała po zobaczeniu dziewczyny, więc to jedyne co mógł zrobić. Małe rączki pewnie sięgną po naczynie i uporają sobie z brudem gdy tylko czarodzieje znikną za drzwiami. Gdyby skrzatka była jeszcze obecna, pożegnałby się z nią, ale mimo wszystko miał w miarę standardowo czarodziejskie podejście do tej rasy i nie zamierzał za nią krzyczeć. Wiedział, że się nie obrazi. Niekoniecznie lubił myśleć o nich jako o służbie, ale na pewno nie uznawał ich za przyjaciół.
— Co? — spytał się najpierw w pełnym zaskoczeniu, gdy Emerson zadała mu pytanie o Rosie. Umilkł na chwilę, patrząc się na nią, nie do końca wiedząc jak się zachować, po czym szczerze się zaśmiał. — No co ty. To nie mój typ — powiedział. — Chociaż, ja chyba w sumie nie mam typu. Lepiej więc może powiem, że nie moja rozrywka.
Zrównał swój krok z Emerson i pierwszy położył dłoń na klamce od drzwi. Przytrzymał je przed nią, kiwając głową żeby szła pierwsza. To było jedno z zachowań, które raczej należały do kultury mugoli, ale które bardzo lubił.
— Musi być w Hufflepuffie ktoś podobny do mnie, kto psuje mi renomę — westchnął z udawanym niezadowoleniem. — Oby tylko ona wiedziała, że to nie byłem ja.
Wyszedł na korytarz. Stłumione dźwięki z domu Puchonów docierały tutaj nawet mimo grubości ścian i długości korytarza, który prowadził do Pokoju Wspólnego.
— Zaproponowałbym rzucenie Muffliato, żeby ktoś im przypadkiem nie wparował z nakazem kończenia imprezy wcześniej, ale w sumie chyba byłoby mi to całkiem na rękę — pozwolił sobie na złośliwość. — Żadnych kotów ani żab za to nie widać. Ale to niedziwne, też bym na ich miejscu uciekł.
Francis
Ostatnie na co miał ochotę to tłumaczyć się ze swoich reakcji. I to nie tylko dlatego, że z Emerson miał wyjątkowo skomplikowaną relację. Przede wszystkim problem w tym, że sam nie do końca potrafił zdefiniować to, co się z nim działo. Skoro więc nadarzyła się okazja by wreszcie wyszli z tego cholernego namiotu, zamierzał z niej skorzystać czym prędzej. Zabawne jak komunikat panny Bones o sprzątaniu zabrzmiał jako polecenie, które miał wykonać, podczas gdy nie zdążył nawet wyciągnąć różdżki, a ona już rzucała odpowiednie zaklęcia. Ani myślał protestować i się wtrącać, ryzykując jakimś dziwnym skrzyżowaniem czarów. Dość już mieli jak na jeden dzień atrakcji, by prosić się w ten sposób o kolejne. Obserwował jak wszystko wskakuje na swoje miejsce i można by nawet rzec, że jest tak, jakby nigdy ich tu nie było… Z tym, że to kłamstwo. Bo doskonale pamiętał, że gdy zameldował się tu dziś przed treningiem szatnia z całą pewnością nie była aż tak czysta. Upewnił się jedynie, że nie zostawił niczego – a na szczęście nie miał zbyt wiele ze sobą – i nic już go tu nie trzymało. Emerson ruszyła w jego kierunku, a jak się domyślał, wolała na własne oczy przekonać się czy nie popełnił kolejnego błędu, tym razem co do oceny pogody. Przytrzymał jej poły wejścia do namiotu, odchylając nieco, by mogła wychylić się i sprawdzić. I wtedy właśnie to się stało. Poczuł ten delikatny, subtelny zapach już w łazience, ale był wtedy zbyt rozkojarzony by dopuścić do to siebie w pełni świadomie. Tu wiatr, choć już słabszy i mniej porywisty, uderzył w sylwetkę Puchonki i poniósł zapach jej skóry i włosów. Alexander był wymęczony, stracił sporo krwi, a i tak poczuł jak jego nozdrza rozchylają się i pochwytują kuszącą woń; to wymowne zakazane poruszenie, włosy na karku zjeżyły się… Pośpiesznie przywołał się do porządku, karcąc w myślach. Zacisnął zęby, licząc na to, że Bones wreszcie się ruszy i przestanie stać tuż koło niego. Za dużo emocji i doznań… Zdecydowanie za dużo, jak na jeden dzień. Zaczerpnął tchu dopiero gdy dziarskim krokiem ruszyła przed siebie, z magiczną parasolką nad głową. Dopiero wtedy dopuścił do siebie czyste, chłodne powietrze, niezmącone żadnymi innymi, rozpraszającymi woniami. Wiedział, że też powinien się pośpieszyć, ale celowo został parę kroków w tyle, nie doganiając jej. To samo zaklęcie, by osłonić się od deszczu i mógł ruszyć w kierunku zamku. Specjalnie pozwalał jej oddalić się nieco, wiedząc, że oboje odetchnęli nie będąc skazanym na swoje towarzystwo. Poza tym, o tej porze nie miał co liczyć na żaden posiłek w Wielkiej Sali, więc zamierzał skierować się do kuchni i upolować coś pysznego od skrzatów domowych… A skoro Pokój Wspólny Puchonów był zaraz obok, znów zmierzaliby w tym samym kierunku. Zostawił daleko w tyle szatnię, widząc przed sobą sylwetkę jasnowłosej dziewczyny. Zdecydowanie miał o czym myśleć, niezależnie od tego jak bardzo chciałby wymazać to popołudnie z pamięci.
OdpowiedzUsuńUrquhart
Umknęło mu zamartwianie się bałaganem, jaki spowodują jeżeli wmaszerują do zamku bez poświęcenia chwili na wejściu by nieco oczyścić się z błota, które było na całych ich butach. Ale cóż, tak samo przeoczył fakt, że jeżeli wparuje do kuchni ubrany w bluzę, którą miał na sobie, skrzaty zapewne posądzą go o wyjątkowo krwawe morderstwo, po którym bardzo zgłodniał. Dotrze to do niego… Ale chwilkę później, na razie jedyne o czym myślał to by znaleźć się w ciepłym zamku, za grubymi murami oddzielającymi ich od burzy. Obserwował idącą przed nim Emerson, zmuszając się do utrzymania jednego tempa, dzięki któremu nie zrówna się z nią ramionami. Spodziewał się, że gdy wejdzie do szkoły szybko zniknie mu z oczu, ale niestety… I tam byli skazani na siebie. Przeklął w myślach, widząc jak zatrzymała się zaraz za wielkimi drzwiami, oczyszczając buty. Oczywiście, znów miała rację, pamiętając o takiej drobnostce. Pochwycił jej spojrzenie, bardzo krótkie i pozornie przelotne… Nie pierwszy raz tak dziś na niego zerkała, ale miał wrażenie, że za każdym razem ten wzrok był odrobinę różny. Nieważne, nie będzie w to wnikał…. Za dużo już i tak kłębiło mu się myśli o jasnowłosej Puchonce, by z własnej woli dorzucał sobie kolejne.
OdpowiedzUsuńUniósł lekko ku górze jedną z wyraźnych, ciemnych brwi, słuchając jak poucza go jak powinien postępować z raną. Cisnął mu się na usta komentarz, że naprawdę miał dużo doświadczenia w tym jak powinien zachowywać się po zagojeniu rany, na co zwracać uwagę… Ale chwilę temu dał niezbyt dobry pokaz obycia z skaleczeniami, więc wolał ugryźć się w język. Tak samo jak zdusił chęć spytania o jakie nadwyrężanie ręki jej chodziło… I całe szczęście, bo niemalże od razu sam odpowiedział sobie, że ona pewnie miała na myśli pisanie jakiegoś wypracowania. Pióro w dłoni, zapisywanie arkuszy papieru… To zdecydowanie mogło mocno zmęczyć dłoń. Dlaczego u licha on miał jakieś głupie skojarzenia, akurat w towarzystwie Emerson?
— Dzięki, zapamiętam — odparł, kończąc oczyszczanie swoich butów. Był przemoczony, zmarznięty… I pieruńsko głodny. Ale solidny posiłek i gorąca herbata przynajmniej zaradzą coś na to. — Jakkolwiek cudownie byłoby ci grać na sumieniu, tak jednak mimo wszystko wolę nie stracić ręki — dodał, o dziwo żartując. Nawet nie przekomarzając się, ale po prostu… Komentując jej ostatnie słowa z lekkim rozbawieniem, co zdradzał zmęczony uśmiech. — Ach, Bones… — zaczął, wsuwając dłonie w kieszenie spodni i spoglądając na nią odrobinę dłużej. Oboje byli już gotowi by pójść przed siebie, więc doskonale wiedział co mogło za parę chwil paść. — Nim oskarżysz mnie o śledzenie, to idę do kuchni, a nie dyszeć ci w kark.
Urquhart
Minęło kilkanaście dni od feralnego popołudnia w namiocie i jak na razie udawało się mu skutecznie unikać Emerson. To znaczy, na tyle, na ile umożliwiały im to wspólne zajęcia oraz aktywności pozalekcyjne, na których notorycznie na siebie wpadali. Na szczęście ograniczali się do mijania w tłumie, co najwyżej łapiąc na przelotnych spojrzeniach, które jednak szybko mijały bo zaraz odwracali wzrok. Dłoń mu nie dokuczała, a dzięki posmarowaniu blizny maścią trzymaną w nocnej szafce na takie – i podobne, choć wywołane innymi okolicznościami – przypadki, nie został nawet najmniejszy ślad po tamtym wypadku. Gdy nie przebywali ze sobą sam na sam, świat wracał do normalności i nie dręczyły go głupie rozważania, nie błądził myślami… A przynajmniej starał się i uważał, że wychodziło mu to całkiem nieźle, nawet jeżeli się oszukiwał w tej kwestii. Tego dnia znów los skazał ich na siebie, jednakże w bardzo korzystnych i łatwych do zniesienia warunkach. Punkt dwunasta profesor wpuścił ich do dużej sali, w której odbywały się lekcje eliksirów. Zarówno Alexander, jak i Emerson uczęszczali na te zajęcia, jednak strategicznie, jak zwykle, zajęli miejsca na dwóch krańcach pomieszczenia, rozstawiając swoje rzeczy. Ciemnowłosy chłopak sięgał właśnie do torby, gdy usłyszał głos nauczyciela:
OdpowiedzUsuń— Zanim przejdziemy do zajęć, puszczę po klasie listę, na którą proszę by wpisały się osoby chętne do wykonania dodatkowego projektu. Oczywiście udział jest dobrowolny i może tylko pozytywnie wpłynąć na ocenę końcową. Pracować będziecie w niewielkich grupach, bo przewiduję wymagające zadanie. Z wskazanego przeze mnie podręcznika będziecie mogli wybrać eliksir, który uwarzycie, na ocenę. Od razu zaznaczam, że nie znajdziecie tam łatwych mikstur, więc apeluję by z rozwagą podejść do zgłaszania się — oznajmił profesor, kładąc kartkę na najbliższym stoliku, by uczniowie mogli ją sobie przekazywać, a chętne osoby wpisywać się. Alexander wychylił głowę, oczywiście zainteresowany podjęciem nowego wyzwania. Pewnie gdyby miał więcej czasu, chodziłby też na koło eliksirów, ale niestety, jego doba miała wciąż tylko dwadzieścia cztery godziny i nijak nie dało się jej rozciągnąć… A już i tak ledwo znajdował czas na odpoczynek przy dwóch innych dodatkowych zajęciach, quidditchu i comiesięcznych harcach przy pełni. — Ale bez rozmów proszę. Kto zainteresowany, wpisać się, a poza tym otworzyć podręczniki na stronie sto siedemdziesiątej czwartej.
Lekcja minęła szybko, tak jak eliksiry miały w zwyczaju – zazwyczaj podczas warzenia eliksirów zawsze było lekkie spięcie czasowe i marzyło się pod koniec o tych dodatkowych kilku minutach gdy wykonywali zadania praktyczne… Po tym jak wpisał się na listę, przekazując kartkę dalej, nie zwracał zbytniej uwagi kto poza nim się zadeklarował do projektu. Po tym gdy kartka obiegła całą klasę, wróciła na biurko profesora, który kreślił coś i liczył, zaraz jednak wracając do strofowania uczniów i wypominania im każdego, nawet najmniejszego, błędu. Po skończonych zajęciach oczyścili kociołki, wymyli dłonie z ewentualnych drobinek na rękach i wtedy nauczyciel wziął kartkę.
— Zgłosiło się dziewięć osób, więc najlepiej będzie uformować trzy trzyosobowe grupy. Pierwsza: Marchbanks, Urquhart — Alexander spojrzał w kierunku siedzącego dwie ławki przed nim jasnowłosego chłopaka. Dzielili razem dormitorium, ale jedyne co przez ostatni rok się dowiedział o współlokatorze, to że jak na prawdziwego Krukona przystało, był niezwykle ambitnym czarodziejem. Gdy już się odzywał – a wcale nie działo się to tak często – mówił sensownie. Dobrze trafił, współpraca zapowiadała się… — i Bones. — Kurwa.
A już się cieszył. Już był zadowolony. Oczywiście musiało się wszystko skomplikować gdy do jego grupy dołączyła nie kto inny, jak pewna mądralińska Puchonka, z którą średnio miał ochotę wspólnie pochylać się nad kociołkiem. Po prostu cudownie. Zapisał tylko tytuł podręcznika z którego mieli wybrać eliksir oraz inne kwestie organizacyjne podawane przez profesora, po czym wpakował swoje rzeczy do torby i wyszedł przed klasę. Nawet jeżeli Marchbanks zauważył niezadowolone miny pozostałej dwójki i sposób w jaki wymownie unikali spojrzenia na siebie, to nie dał po sobie poznać.
Usuń— Może spotkamy się w bibliotece w sobotę, by omówić pomysły i przejrzeć — Zaproponował, na co ciemnowłosy chłopak przystanął, wiedząc, że tego dnia nie miał za bardzo czasu, bo po zajęciach szykował mu się trening. Zresztą, cała trójka należała do nieco zabieganych i bardzo aktywnych w zakresie zajęć dodatkowych, przez co weekend wydawał się najrozsądniejszą opcją. — Pasowałaby wam jedenasta? — Żadne z nich nie zgłosiło sprzeciwu, więc termin został ustalony. Urquhart poprawił torbę na ramieniu i ruszył przed siebie, zmierzając na kolejne zajęcia. Coś go podkusiło i odwrócił się by zerknąć na tą dwójkę… Tylko po to by dostrzec, że jeszcze się nie ruszyli, zamiast tego wciąż rozmawiali…
Dwa dni później równo trzy minuty po jedenastej wpadł do biblioteki, upomniany tylko karcącym spojrzeniem bibliotekarki. Nie zastał swojej grupy przed wejściem, wiec domyślił się, że musieli już wejść, państwo idealnie punktualni. I oczywiście, siedzieli w fotelach, dyskutując o czymś zawzięcie… Jeden rzut oka wystarczył by upewnił się, że musieli tu pojawić się jednak trochę wcześniej, skoro byli tak pochłonięci rozmową… Nie wiedzieć dlaczego poczuł irytację. Na pewno przez to, że właśnie został wykluczony. Z całą pewnością musiało chodzić o to…
Urquhart
Wynn wydęła w niezadowoleniu wargę i przeklęła pod nosem. Nie spodziewała się tego, że ktoś mógłby pojawić się w bibliotece, ale to nie mogło jej się tylko wydawać.
OdpowiedzUsuńPrzeszła dalej przy jednym z regałów i rozejrzała się wokół. Była pewna, że Emerson zdążyła już znaleźć książkę, o której mówiła, więc wystarczyło jedynie się stąd jak najszybciej ewakuować.
Zmrużyła oczy bardziej i przesunęła się bardziej do przodu, wstając gwałtownie i wypowiadając zaklęcie w stronę intruza, ale wtedy usłyszała rechot, a zanim się zorientowała — ktoś przeleciał przy jej ramieniu, wzbił się w górę i jednym ruchem poprzewracał szereg książek, a te zaczęły upadać głucho, obijać się o posadzkę i wrzeszczeć.
— Kurwa — warknęła pod nosem, próbując jak najszybciej zatrzasnąć księgi, ale akurat gdy rzuciła się do jednej z nich — gruby tom zaklęć uderzył Wynn w głowę.
Zaklęła jeszcze raz i rozmasowała bolące miejsce. Wtedy uświadomiła sobie, że to musiał być nie kto inny jak Irytek, wkurzający poltergeist, który mieszał w Hogwarcie.
— Dalej! Dalej! — zaczął swoje kpiny duch. — Ucisz książki, weź je, wyrwij strony!
Wynn posłała duchowi wściekłe spojrzenie i zamknęła ostatnią wrzeszczącą książkę z głośnym, pełnym irytacji westchnięciem. Podniosła się z trudem i zaczęła szybko układać tomy po półkach, zupełnie nie patrząc po tytułach. Cały czas jednak myślała o tym, że ktoś musiał usłyszeć te wrzaski, więc zawołała:
— Emerson, mamy pieprzony problem!
Bo zdecydowanie miały problem. I tu nie chodziło jedynie o to, że ktoś mógł usłyszeć, i pewnie usłyszał, te przeraźliwe wrzaski, ale o obecność irytującego poltergeista, który dalej zrzucał książki, rechocząc. Wynn była też pewna, że gdyby udało im się jakoś uciec, Irytek i tak by się wygadał, że to one.
Złapała za jedną z książek i rzuciła w stronę ducha, ale ten przeszedł przez regał, a kiedy znów się pojawił, wylał po Wynn i idącej cichaczem Bones atrament. Czarna maź zaczęła spływać po włosach, czole i policzkach, wżerać się w kołnierzyk szat.
Burkes
[A niech wzdychają! Też bym wzdychała na ich miejscu! No i halo... Kto go nie lubi ;) Widzę, że tutaj pod kartą już spory ruch, ale jeżeli miałabyś ochotę na jakiś wątek, to ja chętnie do siebie zapraszam - myślę, że wspólnie możemy wymyślić coś ciekawego :D]
OdpowiedzUsuńEvan
[Ale patrz, jakie to fajne po latach znajdować blogowe dinozaury i sobie powspominać! Nie jestem pewna, ale chyba kojarzę cię z blogspotowych wersji. Miałaś na avatarze rudą dziewczynę w kapeluszu?
OdpowiedzUsuńW każdym razie, chciałam powiedzieć, że kocham twoją kartę zarówno wizualnie, jak i za treść. A jeśli wychodzimy z założenia, że blogowe dinozaury powinny trzymać się razem, to chodźmy na jakiś wąteczek!]
Claire
Nie potrafił stwierdzić co mu w tej sytuacji najbardziej nie pasowało. Wydawało się to niemalże oczywiste, że tak ogromną niechęcią napawała go perspektywa współpracy z Bones. Nie raz i nie dwa przekonał się, że panna mądralińska była trudna w dogadywaniu się. A może to chodziło tylko o niego…? Przekona się czy była równie czarująco zjadliwa również dla drugiego z Krukonów… O właśnie, chyba lepiej by było gdyby męczyli się ze sobą tylko we dwójkę. Skoro już musieli, oczywiście. Bo w żadnym razie z własnej, nieprzymuszonej woli. Obecność Marchbanksa w jakiś sposób go krępowała… I jednocześnie drażniła. Gdyby wylądował tylko z Emerson, przez pierwszą godzinę kłóciliby się zażarcie, po czym wypracowali sposób by nie musieć ze sobą rozmawiać. Ot, chociażby dyskusje listowne. Na odległość, dzięki czemu minimalizowali ryzyko, że jedno drugiemu zrobi krzywdę. Choć mógł trafić gorzej… Naiwnie łudził się, że kolega Krukon powinien być raczej jego wsparciem, niż jakiejś obcej Puchonki. Solidarność domowa, czyż nie…? Tylko miał też problem z jasnowłosym chłopakiem, którego również nie potrafił zdefiniować. Coś było w sposobie, w jaki rozmawiali, zaraz po zajęciach eliksirów. Może mu się przewidziało, bo w końcu zerknął tylko przelotnie, już odchodząc. Zapewne niepotrzebnie to roztrząsał. W środku nocy, nie mogąc zasnąć, mimo, że zegar wskazywał już prawie na drugą, skierował spojrzenie w kierunku łóżka zajmowanego przez jego wspólnika projektu. Spał jak zabity, sądząc po spokojnych odgłosach w dormitorium, mąconych jedynie przez ciągłe wiercenie się na łóżku Urquharta. Co go na Merlina podkusiło by zgłosić się do tego nieszczęsnego konkursu…?
OdpowiedzUsuńMarchbanks podpadł mu na dzień dobry. Zamierzał złapać go w Pokoju Wspólnym i razem przemaszerować do biblioteki, po drodze wymieniając się spostrzeżeniami. Nie znalazł go jednak tam, od wspólnego znajomego dowiadując się, że ten wyszedł dobre pół godziny temu. Słusznie podejrzewał, że znajdzie go już wśród książek. Nie sądził, że jego kolega będzie jednym z tych, którzy dadzą się omotać ślicznej buźce Emerson i zacznie z nią niemalże gruchać w szkolnej bibliotece. Bo właśnie tak to wyglądało gdy wszedł do środka, odnajdując ich zakopanych wśród piętrzących się wkoło tomiszczy. Zacisnął zęby, wciągnął powietrze i… Przywołał się w pośpiechu do porządku, rozluźniając dłonie niespodziewanie zaciśnięte w pięści. Och, jak cudownie. Jeszcze nie zaczęli (a przynajmniej on, bo ta dwójka jak najbardziej była w trakcie), a już ogarniała go frustracja. Jasnowłosy chłopak posłał mu pogodne spojrzenie, witając serdecznie, ale to nijak nie pomogło na narastającą frustrację Alexandra, a wręcz przeciwnie – dodatkowo go podjudzało.
— Właśnie widzę, że następnym razem trzeba się stawić na godzinę przed czasem, by nie być spóźnionym — odparł, uśmiechając się lekko by jego słowa nie zabrzmiały zbyt agresywnie. Zajął wolny fotel mieszący się naprzeciwko kanapy, sięgając po jedną z książek… I wtedy to się stało. Gdyby mógł, zastrzygłby uszami na kolejne słowa Marchbanksa. Uniósł powoli spojrzenie znad opasłego, zakurzonego tomiszcza… I przesunął wzrok w kierunku jasnowłosej Puchonki, odzywając się łagodnym, wyjątkowo uprzejmym tonem: — To może najpierw powiedzcie na co wspólnie wpadliście. Przybliżysz, Mer?
Urquhart
Naprawdę miał zamiar zachowywać się przyzwoicie. I nawet nie ze względu na siebie i Emerson, ale z uwagi na fakt, że nie byli tutaj sami. Szedł z prawie pozytywnym nastawieniem, nie spodziewając się, że zastanie pozostałą część grupy już rozłożoną na kanapie i dyskutującą na temat pomysłów… Drobne docinki, najwyraźniej przeoczone przez Charliego, z całą pewnością nie uszły uwadze panny Bones. Och, widział to w sposobie w jaki zabłysły jej oczy… I ten uroczy, słodki uśmiech wydawał się podejrzany na kilometr, nawet jeżeli tylko on to dostrzegał. Szybko potwierdziła jego przypuszczenia, odpowiadając mu podobną zaczepką. Wyszczerzył usta w uśmiechu, nie pozwalając sobie choćby na najmniejszy grymas bólu gdy oberwał książką prosto w brzuch. No oczywiście, że to był przypadek, przecież nie posądzał jej o takie niecne złośliwości… W milczeniu wysłuchał jej wyliczanki, szybko przetwarzając informacje.
OdpowiedzUsuń— Max to idiota, dziwię się, że w ogóle zapisał się do tego zadania — prychnął cicho na początek, doskonale wiedząc o kim mówił Charlie. Jak znał życie ich kolega z domu (który chyba przekupił Tiarę Przydziału by umieściła go tam, gdzie lądowali wszyscy jego krewni, ewentualnie stary kapelusz umieścił go tam z rozpędu) nawet nie pokusił się o poszukanie starszej, bardziej wymagającej wersji, tylko uwarzy podstawowy przepis, co nie było wcale wymagające. — Skoro oni są zdecydowani, chyba lepiej nie robić tego samego. Nie mam wątpliwości, że nasz wyszedłby lepiej, ale nie wiem czy nie stracimy wtedy na oryginalności — zawyrokował. Proszę, gdy skupiał się na konkretach, zamiast wdawać się w słowne utarczki z Bones, perspektywa współpracy nie rysowała się tak źle… Przekartkował podręcznik rzucony mu przez dziewczynę, odnajdując przepis. Parę razy musiał zatrzymać wzrok, by upewnić się co do nazwy. — Poza tym, sprawdziliście dostępność składników w eliksirze? Od 1467 roku mogło parę gatunków zostać wyplenionych i nie zastąpimy ich niczym. — Oczywiście wiedział, że profesor oferował im dostęp do swoich zapasów, jednakże nawet hogwarckie zbiory miały swoje ograniczenia. Chyba wolał trzymać się bardziej współczesnych czasów, nie ryzykując zamieszaniem z pozyskaniem składników. A pomysł z eliksirem, choć początkowo nawet interesujący, tracił na atrakcyjności ilekroć przypominał sobie, że inna grupa już na coś takiego wpadła. Zmarszczył lekko brwi, uderzając palcami rytmicznie w podłokietnik fotela na którym siedział. — Jakiś czas temu wpadała mi w ręce książka Fineasa Bourne'a Najsilniejsze Eliksiry… — Zignorował pytający wzrok Marchbanksa. No tak, Charlie na pewno wiedział, że akurat tej książki nie było w ogólnodostępnej części biblioteki i żeby skorzystać z podanego tam przepisu, musieliby mieć w ogóle zgodę profesora na wypożyczenie książki z Działu Ksiąg Zakazanych. Nie zająknął się jednak na razie ani słowem na ten temat. — A skoro z uwarzeniem eliksiru musimy się uporać do końca roku szkolnego, warto sięgnąć po coś, co nawet jeżeli zajmie trochę więcej czasu, będzie się wyróżniało. Pomyślałem o eliksirze wielosokowym, bo to jest bardzo łatwo zepsuć — zasugerował. — Jeżeli natomiast chodzi o nasz podręcznik, ma dość szeroko podjęty temat antidotów. Z bardziej skomplikowanych, który mi się nasuwa, przepis znajdziecie chyba gdzieś w okolicach trzysta pięćdziesiątej strony, jest antidotum na Veritaserum. Też zajęłoby nam chyba około miesiąca, ale to wciąż wyrobilibyśmy się czasowo — zakończył. I wprost nie mógł się powstrzymać przed rzuceniem Emerson nieco wyzywającego spojrzenia. Doskonale wiedział, że nie na to liczyła, ale ani myślał pozwolić sobie choćby na zająknięcie.
Urquhart
Wywrócił ślepiami słysząc znów ten ton. Panna Bones podchwyciła korzystanie z zdrobnienia, zatem i on nie zamierzał odpuścić, tym bardziej, że Charlie również się wobec dziewczyny w ten sposób zwracał. Nie wiedzieć dlaczego ilekroć słyszał jak jego jasnowłosy kolega tak mówi, narastała w nim jakaś niewyjaśniona irytacja. Musiał to w porę stłumić, bo akurat to nie było obecnie jego największym problemem.
OdpowiedzUsuń— Nie mam pojęcia, Mer. Zależy jak długo tu już wspólnie pracujecie. Nie wiem czy zdążyliście się tym zająć — odparł bardzo uprzejmie, nie omieszkując kolejny raz im wypomnieć, że mimo dokładnie ustalonej godziny, rozpoczęli bez niego. Kojarzył większość składników, ale niektóre podgatunki roślin nie występowały w innych znanych mu eliksirach, a przynajmniej ich nie kojarzył, przez co miał wątpliwości czy są łatwo dostępne. Ale oczywiście panna idealna jak zwykle na wszystko miała odpowiedź. Choć zabawne było jak oboje ze wszystkich sił sączyli jad, starając się przy tym być wobec siebie pozornie milutcy z uwagi na towarzyszącego im Krukona.
— Wystarczyłoby poprosić o zgodę argumentując to chęcią wykonania oryginalnej wersji, jako że to ambitniejsze. Potem pod nadzorem nauczyciela skopiować dokładnie przepis i oddać książkę. Całość zajęłaby pół godziny, no góra czterdzieści pięć minut, ale nieważne — odpowiedział spokojnie, czując, że nie ma sensu brnąć dalej w dyskusję na ten temat, skoro zarówno Charlie, jak i Emerson od razu odrzucili pomysł. Niepotrzebnie traciłby tylko siły, podczas gdy miał dziwne, niezbyt przyjemne przeczucie, że skoro ta dwójka tak świetnie się dogadywała, przeforsowanie czegokolwiek, co wyjdzie od niego, będzie stanowiło niemałe wyzwanie. I tak już wydawało mu się, że dostrzegał jak panna Bones z niemałym trudem przyznaje, że coś, co mógł zaproponować ciemnowłosy Krukon mogło stanowić interesującą propozycję. Uśmiechnął się nieco zadziornie, z rozbawieniem słuchając jak kontynuuje, domagając się czegoś jeszcze bardziej ambitnego, byle tylko nie daj Merlinie, nie pozwolić by to Urquhart miał ostatnie słowo.
— Nie wiem co postrzegasz jako ambitniejsze… Wywar Żywej Śmierci podobno od lat nie został uwarzony poprawnie przez ucznia. Na naszych zajęciach też przecież zakończyło się to katastrofą. Jeżeli chodzi o amortencję, słyszałem, że jakiś czas temu jakiemuś Ślizgonowi nieudany eliksir wybuchł prosto w twarz podczas warzenia, powodując interesujące skutki uboczne. Przyrządzenie go właściwie też nie należy do łatwych zadań — wymieniał, wybijając palcami rytm. Trudno mu było zasugerować cokolwiek bez chociaż pobieżnego przewertowania książek i w tej chwili cieszył się, że miał lekko nieprzespaną nockę, dzięki czemu pomimo najróżniejszych myśli, zdążył też się zastanowić nad tym, co mogliby uwarzyć. Z cichym westchnieniem wstał z fotela i podszedł do nieco przykurzonego okna, zerkając na błonie. — Mamy dobry moment na zastanowienie się czy chcemy uwarzyć coś, co wymaga pełnego cyklu księżycowego, bo za sześć dni pełnia. Warto to wziąć pod uwagę — dodał, spoglądając znów w kierunku siedzącej na kanapie dwójki. — Dobra, siądźmy na chwilę i przejrzyjmy dokładnie te podręczniki. Może coś wpadnie, bo z głowy wymieniać to bez sensu.
Urquhart
[Rozumiem, to ja po prostu się czepiam szczególików, których prawdopodobnie nikt inny by nie zapamiętał :D Niemniej jednak na pewno się znamy, to już wiemy, a naprawdę strasznie się cieszę, jak spotykam autorów, z którymi przecieraliśmy szlaki i tworzyliśmy blogosferę :D
OdpowiedzUsuńOkej, więc jeśli chodzi o relację. Mer wydaje się taka pasywno-agresywna i tak też bym widziała ich znajomość. Pasywno-agresywnie. Niby się lubią, ale jednak czasami dopieprzają sobie do żywego. Mogłyby się znać przez Enzo, bo są na tym samym roku, niewykluczone, że razem uczęszczają na lekcje, również te prowadzone przez Claire. Och, Eklera mogłaby jej wlepić szlaban za bycie wredną dla jej braciszka! Co ty na to?]
Claire
Ich relacja bez wątpienia była wyjątkowa. Alexander faktycznie bywał uparty i zawzięty w większości przypadków. Ale dopóki nie chodziło o Emerson, potrafił znaleźć w sobie dość zdrowego rozsądku by wreszcie odpuścić. I tylko w jej przypadku nakręcał się aż ich starcie nie eskalowało do monstrualnych rozmiarów, bo oboje byli zbyt temperamentni. Doskonale zdawał sobie sprawę, że tylko obecność Marchbanksa sprawiała, że jeszcze wytrzymywali ze sobą, nie uciekając się do awantury, którą słyszałoby pół Hogwartu. Na szczęście entuzjastyczna reakcja Charliego skupiła uwagę Urquharta, który oderwał spojrzenie od wyraźnie zirytowanej Emerson. Dwa do jednego. Nie żeby był specjalnie przekonany akurat do Amortencji, bo właściwie rzucił hasło byle coś wymienić, jednakże skoro Bones miała awersje… Eliksir był trudny, wręcz podstępny, więc obiektywnie nadawałby się do wybrania.
OdpowiedzUsuń— Szkoda, że jesteś na nie… To mogłoby być ciekawe doświadczenie. Nie chciałabyś się przekonać jaki zapach by dla ciebie miała? W ramach eksperymentu porównalibyśmy. — Zasugerował niewinnym tonem. Musiał być przy tym wyjątkowo przekonujący, bo niczego nie podejrzewający Charlie i temu przyklasnął. Dopiero wtedy Alexander, który najpierw powiedział, a potem pomyślał, uświadomił sobie, jak cholernie niebezpiecznie byłoby zdradzać akurat przed Emerson co on by czuł. Zwłaszcza, że nie wiedząc dlaczego, od razu nasunęło mu się wspomnienie tamtego popołudnia w namiocie i chwili, kiedy wiatr poruszył kosmykami włosów Puchonki, a on poczuł słodki zapach…
Kolejne kwadranse mijały im na żmudnym wertowaniu ksiąg. Krążyli pomiędzy regałami, to zabierając kolejne tomiszcza i odnosząc inne, cały czas przeglądając co tylko mogło się nadać do uwarzenia. W pewnym momencie, gdy odrzucili podręczniki zawierające zbyt proste mikstury, rozłożył się wygodnie w poprzek miękkiego fotela, opierając głowę o oparcie. Najchętniej skorzystałby z kanapy, ale coś mu mówiło, że Emerson szybko by go pogoniła gdyby spróbował się ułożyć przy niej. Czas mijał, lista propozycji się wydłużała, a z nich coraz szybciej ulatywał entuzjazm do dalszych poszukiwań. Z westchnieniem odłożył przeglądaną akurat książkę i posłał koledze znużone spojrzenie, kiedy padła ostatnia, chyba najbardziej niepoważna opcja.
— Niestety, ale zgadzam się z Mer — mruknął, nie znajdując w sobie dość siły by bronić tego absurdalnego pomysłu. Te słowa ledwo mu przeszły przez gardło (zadbał jedynie o to by pamiętać o używaniu nowego, ulubionego zdrobnienia…), ale nawet ich przekomarzanie się miało pewne granice. Eliksir na porost paznokci był właśnie jednym z takich momentów, gdy wzajemne zwady musiały odejść – przynajmniej na moment – w zapomnienie. Charlie tylko wzruszył ramionami, najwyraźniej samemu nie będąc przekonanym do tego eliksiru. Wszyscy byli już powoli na tym etapie, że rzucali kolejnymi nazwami w desperackiej próbie znalezienia czegokolwiek. Marchbanks najwyraźniej poddał się pierwszy.
— Zróbmy małą przerwę. Najlepiej stąd wyjść, przewietrzyć się, iść na obiad. Wrócimy tu o szesnastej, na spokojnie przejrzymy listę i może po spokojnym przenalizowaniu od nowa, któryś z pomysłów będzie najodpowiedniejszy — zaproponował, przesuwając wzrokiem to od twarzy Emerson, to znów na Alexandra. I jakkolwiek chciał mieć to już za sobą i przynajmniej na dziś mieć z głowy męczenie się z tym tematem, tak musiał przyznać Charliemu rację.
— Dobry pomysł. Mam dość wdychania kurzu. I jestem już głodny jak wilk — mruknął, podnosząc się do wyprostowanej pozycji. O tak, na samą myśl o suto zastawionych stołach w Wielkiej Sali zaburczało mu w brzuchu.
Urquhart
Wydawało mu się, że potrzebuje przerwy. Jednak dopiero w momencie w którym przekroczył próg biblioteki, zostawiając za sobą to zatęchłe, zakurzone powietrze, poczuł jak bardzo musiał się stamtąd wyrwać. Po ponad trzech godzinach ślęczenia nad książkami i nie poczynienia właściwie żadnego progresu, potrzebowali choć na parę chwil zapomnieć o tym durnym projekcie. Naprawdę nie miał pojęcia co go podkusiło do tego, by się zgłosić. Drugi raz nie popełniłby tego samego błędu. I tak miał świetne oceny, więc po co mu dodatkowy wysiłek, który tylko to potwierdzi. Fakt, że panna Bones feralnie była w jego grupie wcale nie polepszał jego nastroju. Nadal miał złe przeczucia co do ich współpracy, nawet jeżeli ostatnie trzy godziny jakoś udawało im się nie skoczyć sobie do gardeł. Ruszył więc przed siebie, nie oglądając się ani przez moment. Od razu skierował swoje kroki do Wielkiej Sali, by być jednym z pierwszych uczniów siadających do obiadu. Wygłodniały niemalże rzucił się na kawałki smażonego mięsa (nawet jeżeli jak na jego gust mogłoby być nieco bardziej krwiste) i pieczone ziemniaczki z masełkiem. Rozsądnie przypomniał sobie o dorzuceniu odrobiny zielenizny na talerz, ale głównie po to, by później z czystym sumieniem wpałaszować mus czekoladowy. Najedzony postanowił rozprostować nogi i przejść się. Co prawda pogoda była raczej ponura i nie mógł liczyć na słońce, jednakże takie orzeźwiające, pachnące deszczem powietrze zrobiło mu jeszcze lepiej. I tym razem Alexander był już uświadomiony, że do biblioteki należy się stawić wcześniej. Był kwadrans przed czasem, a z kanapy na której siedzieli ostatnio już mu machał Charlie. Co za kujon…. Zajął miejsce i zaczęli rozmawiać, dyskutując o liście, którą sporządzili poprzednio… Gdy już wkrótce dołączyła do nich Emerson. Skierował ku niej spojrzenie, nieroztropnie dopuszczając do siebie myśl, że ślicznie wyglądała z takimi rumieńcami gdy… Panna Bones postanowiła spuścić bombę atomową. I kto tu komu znalazł sposób jak zajść za skórę…?
OdpowiedzUsuńCiemnowłosy Krukon zjeżył się jakby książka, którą z taką radością wyciągnęła przed siebie miała zęby. Bo dla niego równie dobrze mogłaby mieć, a wcale nie reagowałby gorzej. Otóż, akurat w przypadku Urquharta gorzej się nie dało. Bez problemu rozpoznał okładkę, nie musząc nawet w pamięci przywoływać tytułu. Och, doskonale pamiętał akurat tą książkę. I to, ile razy rzucał nią w ścianę, po tym jak uparcie przynoszono mu ją, zachęcając by chociaż spróbował przeczytać kawałek. A teraz, niczym cios w brzuch (a raczej pomiędzy pasa), Emerson machała mu tym przeklętym badziewiem przed nosem. Ledwo zarejestrował to, co padło, ale na sam dźwięk słów Wywar tojadowy jego organizm zareagował instynktownie. Niech to szlag, zjadł duży obiad, a teraz żołądek sam mu się ścisnął na wspomnienie tego obrzydliwego smaku.
— Nie…
— Świetny pomysł, Mer! — zawołał Marchbanks dokładnie w tym samym momencie gdy Alexander niemalże warknął, chcąc się sprzeciwić. Charlie nawet nie zwrócił na niego uwagi, tylko pochwycił od panny Bones książkę, wertując ją w pośpiechu. Mruczał pod nosem coś na temat innowacyjności, ogromnego wyzwania jakie by przed sobą postawili, zaskoczenia nauczyciela i całej reszcie podobnego bełkotu, podczas gdy Alexander jedyne na co miał ochotę, to wepchnąć mu tę książkę bardzo głęboko.
— Nie ma szans żeby profesor udostępnił nam te składniki — odezwał się raz jeszcze, głośno i wyraźnie. — Są cholernie drogie, jakbyście nie wiedzieli. Szkoła nie poświęci ich tylko dlatego, że grupka uczniów ma taki kaprys — znów jego słowa zamieniły się właściwie w zirytowane warknięcie. Och, doskonale wiedział o tym ile kosztował każdy z pojedynczych składników. Poza tym, nie miał pewności czy nawet aktualnie profesor miał wystarczającą ilość na stanie, skoro od wczoraj wywar tojadowy był już gotowy do spożycia i przekazany Urquhartowi, który zdążył przyjąć wczorajszą porcję… Dzisiejsza jeszcze przed nim.
Urquhart
— Nie mam pojęcia — sapnęła, układając dalej ksiazki.
OdpowiedzUsuńWynn mimo wszystko naprawdę dobrze się bawiła. No, oprócz tego, że atrament właśnie wżerał się w jej włosy i w twarz, ale ogólna sytuacja była zabawna i Burkes uśmiechała się lekko pod nosem, mimo tego, że przysłowiowo miały w cholerę przesrane.
Odwróciła się w stronę Bones i uniosła wysoko brwi, patrząc po wydzierająej się dziewczynie. Tak jak Wynn zamykała wcześniej wrzeszczące książki, tak teraz, miała też ochotę przyłożyć dłoń do ust Emerson, żeby się zamknęła, ale koniec końców parsknęła śmiechem, widząc jak Irytek ucieka w swoim przerażeniu.
— Nieźle, Bones. Ale teraz to pewnie już każdy wie, że tutaj jesteśmy — stwierdziła rzeczowo, odkładając ostatnią książek. — Masz wszystko?
Przeskoczyła przez barierkę i rozejrzała się po bibliotece, zastanawiając się nad tym, kiedy pojawi się tutaj woźny. Wynn była jego największym wrzodem na dupie i już nie raz odpuszczał jej tego typu wygłupy, ale miała nadzieję, że tym razem uda jej się z tego jakoś wykaraskać samodzielnie.
Pociągnęła nosem, próbując zmyć rękawem choć część atramentu z twarzy, po czym odwróciła się do Emerson.
— Musimy pomyśleć. Nie możemy po prostu przebiec przez korytarz, ot tak — zaczęła. — Wyjdźmy stąd i przyczajmy się w jakiejś łazience.
Spojrzała po Emerson, która również przeszła przez barierkę, a potem Burkes ruszyła przez bibliotekę. Nie było sensu tutaj sterczeć i czekać aż pojawi się tutaj ktoś gorszy niż woźny. Nie daj Merlinie taki Edgar, który sterczałby przy nich tak długo, aż Wynn wyrzuciłaby ręce w górę i się przyznała, bo chłopak miał w sobie coś ze złego gliniarza. Może to przez to, że zawsze wyglądał jak posąg?
Popchnęła drzwi i wyszła na korytarz, rozglądając się wokół. Było dziwnie cicho, aż za cicho i Wynn spodziewała się najgorszego. Naprawdę. Wolałaby chyba widzieć biegnącego ich w stronę nauczyciela lub kogokolwiek innego, ale cichy i pusty korytarz napełniał Burkes dziwnym napięciem.
Burkes
[Podoba mi się opcja kłopotów. Masz jakiś zalążek pomysłu, czy robimy burze? Jak cos, to śmiało pisz na: wyborowealoe@gmail.com.
OdpowiedzUsuńprawie profesor Evan
Tak właściwie, to bardzo chciał potrafić uwarzyć wywar tojadowy. Myślał o tym od dawna, pragnąc niezależności w tym zakresie… Nawet jakiś czas temu poruszył to w rozmowie z profesorem przy okazji odbierania flakonika przed jedną z pełni. Wstępnie poczynili ustalenia, że od początku siódmego roku podejmą temat i Alexander będzie aktywnie uczestniczył w procesie przygotowywania eliksiru. W ten sposób, pod czujnym okiem nauczyciela, mógł krok po kroku uczyć się wszystkiego i nie ryzykować nawet najmniejszym błędem. Więc temat niby nie był mu obcy i powinien być lepiej przygotowany, a jednak… Ilekroć słyszał ich zachwycone trajkotanie, czuł jakby wielka pięść ściskała mu żołądek.
OdpowiedzUsuń— Gdyby nie były tak drogie to każdy wilkołak by kupował przed każdą pełnią potrzebną porcję. Nie bez powodu większość co miesiąc przechodzi pełną przemianę, ryzykując zranieniem lub zabiciem innej osoby — syknął. Na Merlina, a on myślał, że Charlie ma odrobinę rozumu pod tą blond czupryną. Najwyraźniej jednak był idiotą, ochoczo ignorującym fakt, że drakońskie koszty zmuszały już i tak niezbyt mile widzianych w społeczeństwie wilkołaków do przechodzenia katorgi co pełnię. Urquhart miał to szczęście, że nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się zatracić swojego człowieczeństwa, bo od samego początku, dzięki kontaktom i zasobom finansowych jego bliskich, był pojony wywarem tojadowym. A jednak za każdym razem, choć pilnował godzin przyjmowania i obsesyjnie unikał nawet odrobiny cukru po spożyciu, męczyła go myśl, że być może coś pójdzie nie tak i straci kontrolę. Mógł tylko domyślać się jakie katusze przechodzili inni, pozbawieni szansy spożycia wywaru tojadowego. Naiwne pytanie Marchbanksa rozsierdziło go o tyle, że dla wyjątkowo przeczulonego na tym punkcie Alexandra, sugerowało, że czarodzieje obarczeni klątwą likantropii bez powodu ignorowali jego istnienie. Może i przesadzał, ale i tak spoglądał hardo na kolegę z domu, który tylko zerknął, nieco zdezorientowany, nim zniknął pomiędzy półkami.
Został sam ze swoimi myślami, jak przez mgłę słuchając, że gdzieś za jego plecami Charlie i Emerson wymieniają się uwagami na co zwrócić uwagę przy szukaniu książek. Wiedział, że nic co powie (no, może poza wyjawieniem powodów dla których się jeżył na myśl o warzeniu akurat tego eliksiru, co z oczywistych względów nie wchodziło w grę) nie odwiedzie ich od pomysłu. Mógł się wściekać, walczyć z nimi, ale tak naprawdę… Chyba sam już widział, że to nie miało sensu. Jego protest został zignorowany właściwie od razu, więc właśnie przekonał się jak bardzo jego głos liczy się w tej grupie. Panna Bones zdecydowała, Marchbanks przyklasnął, a to, że jego będzie skręcało za każdym razem, to już najwyraźniej musiał przełknąć. Miał ochotę coś rozwalić i z całą pewnością to zrobi, ale… Najpierw musiał podjąć decyzję co dalej. Opcje były dwie. Albo postara się jakoś to zdzierżyć i dla dobra swoich ocen zaangażuje w projekt, albo kiedy wrócą, zakomunikuje im, że rezygnuje z udziału i niech bawią się dalej tylko we dwójkę. Raczej nie płakaliby za nim, w końcu cudownie się dogadywali. Przez chwilę poważnie rozważał obie opcje, by dojść do wniosku, że wycofać się może zawsze. A uciekanie od tematu nie pomoże mu w zaakceptowaniu pewnych faktów. Wsunął dłonie w kieszenie i ruszył w kierunku regałów, wciąż czując lekkie odrętwienie. Minął Marchbanksa, zbierającego aktualne wydania podręczników, w których znajdowały się wskazówki jak postępować z danymi składnikami, a w alejce do której zmierzał znalazł Emerson. Zignorował, że przerzucała właśnie książki, szukając przepisu na wywar, samemu sięgając po niepozornie wyglądający podręcznik autorstwa Damoklesa Balby’ego. Był umieszczony na tyle wysoko, że nawet on musiał stanąć na palcach by sięgnąć po niego, więc nic dziwnego, że panna Bones jeszcze nie zdążyła tam dotrzeć z poszukiwaniami. Wyminął ją, obracając w dłoni książkę i już po chwili opadł na fotel w bibliotece, czekając aż wrócą obładowani książkami.
— To chyba oczywiste, że należy wziąć oryginalny przepis Belby’ego — powiedział zaskakująco spokojnie, ewidentnie powściągnąwszy swoją irytację. Nie podniósł nawet spojrzenia znad zapisanych stronic, a jego głos był niemalże zupełnie wyprany z emocji. — Przepis nie ma nawet czterdziestu lat i raczej pozostali twórcy nie mieli zbyt wielu chętnych do sprawdzania czy zmodyfikowane wersje są lepsze od pierwotnej — stwierdził, mając nadzieję, że chociaż tego nie będą kwestionować. Wiedział w jaki sposób eliksir był przyrządzany obecnie przez profesora, a także, że gdy przez poprzedni rok miał dostarczany wywar, to również na podstawie oryginalnego przepisu. Dwóch Mistrzów Eliksirów nie mogłoby się mylić, wybierając akurat to. Chęć bycia innowacyjnym będzie złym wyborem. Czuł się cholernie zmęczony całą tą sytuacją i jeżeli Bones dla zasady zacznie się z nim wykłócać, zapewne lada moment Alexander skończy waląc głową w stół z bezsilności.
Usuń— Które z was może jutro podejść do profesora i zapytać o udostępnienie składników? — zapytał. Jedno było tylko pewne – on iść nie zamierzał. Ostatnie na co miał ochotę to rozmowa z profesorem na temat warzenia wywaru tojadowego i tłumaczenia w imieniu grupy dlaczego to taki cudowny pomysł na projekt zaliczeniowy. Już i tak miał świadomość, że Mistrz Eliksirów będzie miał do niego parę pytań po tym, gdy poproszą go o te drogie, wyjątkowo potrzebne składniki. Wszak sam był powodem dla którego w hogwarckich zapasach były trzymane ingrediencje i najlepiej znał ich cenę. W końcu uniósł spojrzenie znad książki, wbijając pytający wzrok w dwójkę siedzącą naprzeciwko. Chciał to ustalić i móc stąd wyjść.
Urquhart
Popatrywał jeszcze przez chwilę na odchodzących uczniów, jakby samym spojrzeniem mógł sprawić, że w ich szeregach zapanuje ład z porządkiem i wszyscy bezpiecznie, bez żadnych przygód po drodze, powrócą do zamczyska. Miał nadzieję, że jego też to dotyczy: że dwie niesforne Puchonki tylko napędziły im wszystkim stracha, a tak naprawdę siedzą w jakimś sklepiku czy gospodzie całe i zdrowe. Sprawa powinna rozejść się po kościach.
OdpowiedzUsuńPrzeniósł wzrok na majaczącą w oddali Wrzeszczącą Chatę. To prawda, była niegdyś okryta złą sławą najbardziej nawiedzonego domu w całej magicznej Anglii, ale prawda wyszła na jaw; Edgar nie był jednak pewien, czy z perspektywy żądnych sensacji młodych czarodziejów budynek dopiero teraz nie zaczął być atrakcyjny. Demony wśród przesądnej jednak braci magów stanowiły silne tabu, dlatego nikt wówczas do środka się nie zapuszczał. Wilkołaki co prawda kojarzyły się na pewno nie lepiej, ale jedno to one same w sobie, a drugie – legenda przeszłości. Wyobrażał sobie, jak dzieciaki wyszeptują na uszy coraz to nowsze zmyślone podania o tym, co działo się przed laty. Skoro jednak przed laty, to dzisiaj nic im nie grozi, można się zapuścić na nieznane tereny, a dreszczyk emocji pozostanie, prawda?
Westchnął do własnych rozważań; oby ten ciąg myśli nie pojawił się w głowach Annabelle i Kate.
– Nie – odpowiedział na pytanie Emerson o wyciąganie uczniów z budynku. – Jeszcze się nie spotkałem, by ktoś się tam zakradał, ale nie wierzę, by nigdy to kogoś nie kusiło.
Nie był właściwie pewien, czy w ogóle dało się tam dojść. Raz, że sama w sobie Wrzeszcząca Chata była zniszczona i silnie zapieczętowana zaklęciami, więc mogło się okazać, że dotarłszy, nie da się nic więcej zrobić, to dwa… Droga nie była daleka, ale kawałek trzeba było przejść; kto wie, czy przezorni nauczyciele (albo rząd?) nie zadbali, by ją czymś utrudnić.
Jakby wykrakał, jakby pomyślane w złą godzinę, bo kiedy Edgar zrobił kolejny długi krok, stopa nieco zapadła się w ziemię, a kiedy ją wyciągał, złowrogi mlask błota nie był jedynym dźwiękiem, który mogli usłyszeć. Właściwie to jego dało się przegapić, bo zagłuszył go wybuch. Po prawo, kilka stóp dalej, coś eksplodowało. Edgar natychmiast wyciągnął różdżkę, ale niczego z nią nie zrobił. Dym się rozwiewał, a pod nim nie było widać nic podejrzanego.
– Ostrzeżenie? – rzucił, unosząc brew w górę.
Jeśli dziewczynki nawet myślały o takiej wyprawie, w takiej chwili przecież by się wycofały…? A jeśli jednak nie? Edgar wiedział, że i tak powinni sprawdzić miejscówkę, na wszelki wypadek, nawet jeśli miałaby być to droga na darmo. Lepiej pluć sobie w drogę, że się to zrobiło i zmarnowało czas niż pluć sobie w brodę, że sprawę się zignorowało.
Edgar Fawley
[Obawiam się, że Edgar po alkoholu nie zrobiłby niczego ciekawego, taki sam, tylko z niektórymi reakcjami fizycznymi – kręci się w głowie, może byłby przymulony itd. Nudy. :D Ale wow, już prawie setunia!]
Myślami był już przy tym, w jaki sposób rozładuje wkurzenie. Nasuwało mu się kilka interesujących opcji, które pozwoliłyby na skuteczne uwolnienie kumulujących się pokładów wściekłości. Teoretycznie mógłby spróbować sprowokować sprzeczkę z Emerson, bo sądząc po tym jak marszczyła brwi w jego towarzystwie, nie byłoby specjalnie trudne… Ale nie miał ochoty potem musieć łagodzić sytuacji z uwagi na wspólne zaangażowanie w projekt. Ugh, ten durny projekt. Nie dość, że co miesiąc przez tydzień przed pełnią wmuszał w siebie tę wyjątkowo obrzydliwą miksturę, to teraz jeszcze dodatkowo, na ochotnika, będzie się pochylał na kociołkiem z wywarem tojadowym i doglądał procesu warzenia. I to nawet nie dlatego, że było mu to potrzebne, tylko z uwagi na własną głupotę… A także nieznośny upór pewnej Puchonki.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że zignorował wyciągniętą rękę Charliego, nie dając po sobie nawet poznać, że zauważył jego ruch. Jego kolega tak bardzo rzekomo szukał tej książki, że jak go ostatnio widział, to przeglądał tomiszcza dwie alejki wcześniej. Choć naturalnie, panna Bones nie zamierzała mu pozwolić na przeciąganie i powolne przerzucanie kartek, które w gruncie rzeczy – o czym nie wiedzieli – dobrze znał. Refleks miał niezły i gdyby bardzo się uparł, przytrzymałby mocniej… Ale wtedy musieliby się pewnie tłumaczyć z przypadkowego rozdarcia kilku stronic.
— Ależ proszę bardzo, Mer — mruknął nieco ironicznie, unosząc spojrzenie na siedzącą nad nim dziewczynę. A podobno ostatnio to on naruszał jej przestrzeń osobistą. Najwyraźniej w drugą stronę podobne zasady nie miały być respektowane… Szkoda, bo był wkurzony, a jej bliskość i to, jak przy zakładaniu nogi na nogę trąciła przypadkiem o jego ramię, skutecznie go wytrącały z spirali wściekłości. Ostatnimi czasy, ilekroć znajdowała się tuż obok, reagował dziwnie. Teraz też, choć wciąż czuł pobudzenie, miał wrażenie, że w ciągu paru sekund zmutowało ono i wcale nie podobało mu się to, w jaki sposób. Zmusił się jednak do tego by unieść ciemną brew i z wciąż znużoną miną wsłuchiwać w jej dalsze słowa. Nie był wcale zdziwiony, że już zagarnęła książkę, którą tu przyniósł, nie pytając nawet o zgodę.
— Na pewno trzeba wiedzieć wszystko. Profesor w żaden sposób nam nie podpowie nawet co do najdrobniejszego elementu — odparł, zgadzając się, że najlepiej jeżeli Emerson uda się po zapasy z przygotowaną listą. Skoro jednak pracowali w grupach (zatem mieli teoretycznie łatwiej – z czym w tym momencie Alexander stanowczo się nie zgadzał), mało prawdopodobne by nauczyciel dał im jakiekolwiek wskazówki. Zresztą, prędzej uwierzy w to, że gdyby się pomylili, profesor uda błogo nieświadomego i pozwoli im w to brnąć, niż wyprowadzi ich z błędu. Nie bez powodu cały proces mieli przeprowadzić sami, bo tylko w ten sposób mogli się w pełni wykazać. Gdyby na samym początku przydarzyła im się jakaś gafa czy zła decyzja, cały ich wysiłek pójdzie na marne.
— Myślicie, że najlepiej będzie uwarzyć eliksir w srebrnym kociołku? — zapytał Charlie, który jak na gust Urquharta był nieco zbyt entuzjastycznie nastawiony do projektu. Z każdą kolejną chwilą Alex czuł się coraz bardziej poirytowany podekscytowaniem kolegi. A już zwłaszcza denerwowało go to, jak nieustannie wpatrywał się maślanym wzrokiem w Emerson, oczekując od dziewczyny odpowiedzi. Jego niedoczekanie…
— Srebro nie ma negatywnego wpływu na wilkołaki. To, że razem z dyptamem jest stosowane do zamykania ran, to kwestia leczniczych właściwości dyptamu — wyjaśnił, odzywając się chyba tylko po to, by z drobną złośliwością wypomnieć koledze powtarzanie utartych schematów, a nie kierowanie się potwierdzonymi informacjami.
Urquhart
Miał przygotowane odpowiedzi na większość pytań związanych z jego wiedzą o wilkołactwie. Co prawda, z uwagi na okoliczności i silne wzburzenie dziś pozwolił sobie na zbyt wiele, zdradzając się z nieco nadprogramowym zainteresowaniem tematem, ale wciąż dało radę z tego jakoś wybrnąć. Jego ojciec był aurorem, więc łatwo mógł zrzucić na fakt, że nie tylko zajmował się ściganiem czarnoksiężników, ale jakiś czas temu został oddelegowany do zbadania kilku niepokojących przypadków mających miejsce w czasie pełni. A że po powrocie do domu dużo o tym opowiadał, Alex miał okazję dowiedzieć się o zarówno statystykach Ministerstwa, jak i wszystkim dokoła. Trudno przy okazji tak interesującego tematu nie zaczerpnąć dodatkowych informacji… A jednak Marchbanksowi udało się sformułować swoją wypowiedź w akurat taki sposób, który sprawiał, że ciemnowłosy Krukon intuicyjnie zacisnął dłonie w pięści, ledwo powstrzymując się przed zerwaniem na równe nogi. Tylko skończony kretyn mógłby zakładać, że ktoś wpadłby na pomysł dorobienia sobie ogona z własnej woli. Jakby nie dość, że same przemiany były bolesne i odpowiednie leczenie, w tym właśnie picie ohydnego wywaru tojadowego w jakimś stopniu jedynie niwelowało kiepskie samopoczucie, to najgorsza z tego wszystkiego była reakcja społeczeństwa. Nie bez powodu niewielu wilkołaków było stać na spożywanie jedynego skutecznego eliksiru, jako że często zmuszeni byli żyć w biedzie, nie znajdując zatrudnienia z uwagi na ciągłe uprzedzenia i spychanie na margines. Marzenie Alexa o pracy jako auror stało pod cholernie wielkim znakiem zapytania od chwili ugryzienia, a ten skończony bęcwał sugerował, że mógłby chcieć takiego losu. Było lepiej, gdy siedział cicho. Sytuację uratowała – o dziwo – Emerson. Chyba musiała wyczuć, siedząc tak blisko, jak Alexander napiął mięśnie, walcząc ze sobą by nie zrobić czegoś głupiego. Skinął lekko głową, zgadzając się z pomysłem wyjścia z biblioteki. I już zmierzało to w dobrym kierunku, gdy Charlie znów zupełnie niepotrzebnie otworzył jadaczkę.
OdpowiedzUsuń— Ależ idź… Zważywszy na to, jak niewiele się dziś przydała tu twoja obecność, mimo bycia przed czasem, nie dziwię się, że chcesz się wykazać — syknął, mrużąc nieco ślepia. Miał dość Marchbanksa, jego głupowatych uwag i denerwującego uśmiechu. Zaczął podnosić się z fotela, nie wiedząc, czy jasnowłosy chłopak miał dość buty by się mu czymś odszczeknąć, gdy…
Nagle poczuł jak siedząca tuż obok Emerson porusza się niespokojnie na fotelu, na co nie zwróciłby pewnie uwagi gdyby nie to, że zaledwie sekundę później zsunęła się z wąskiego oparcia, lądując wprost na jego kolanach… Zareagował instynktownie, jakby chciał uchronić ją przed dalszym upadkiem, wyciągając rękę, którą oparł na jej plecach. Na parę sekund, które wydawały się trwać znacznie dłużej, zamarł, patrząc na będącą tuż obok jasnowłosą dziewczynę. Znów poczuł zapach jej włosów, skóry… I ponownie, z jeszcze większą intensywnością, przekonał się, że działa na niego w ten bardzo nieodpowiedni sposób… Nie mogąc oprzeć się pokusie, przesunął nieco dłonią i pogładził palcami jej talię, akurat wtedy gdy obróciła twarz ku niemu, a ich nosy dzieliło zaledwie parę centymetrów. Poczuł na sobie jej gorący, płytki oddech i zapomniał o tym gdzie się znajdowali… Wpatrywał się w nią bez słowa, nie reagując nawet wtedy, gdy zerwała się pośpiesznie z jego kolan. Dopiero wtedy, świadom tej dziwnej, gęstej atmosfery między nimi, zrobił to, co należało, by zepchnąć napięcie w innym kierunku. Uśmiechnął się lekko, zaledwie kącikiem ust, a oczy mu błysnęły.
— Mogłaś zostać… Mi było wygodnie, Mer…
Urquhart
Uzyskał to, czego chciał – Emerson była na niego wściekła. Nic nowego, raczej najbardziej standardowy w ich przypadku stan, gdy ona się na niego irytowała, a on wyklinał jej zawziętość. Wydawało mu się, że gdy wrócą do typowych relacji, będzie mu łatwiej w obliczu całej plątaniny emocji, jaka go trawiła. Wciąż był wkurzony na myśl o warzeniu wywaru tojadowego, a jakby tego było mało, na tą złość nałożyły się jeszcze niepokojące reakcje na bliskość panny Bones. Naprawdę nie chciał wiedzieć co mu strzeliło do głowy, ale miał nadzieję, że szybko mu przejdzie. Ostatnie czego potrzebował to dokładać jeszcze ją do całej listy swoich rozterek. Ech, tak bardzo czuł, że zbliżała się pełnia. Cóż, dobrze, że nie miał siostry, bo bez wątpienia słyszałby żarty i docinki o tym jak nagle potrafi wczuć się w huśtawkę hormonalną, które kobiety przeżywają co miesiąc… A skoro wbrew jego oczekiwaniom, rozsierdzenie Puchonki wcale mu nie pomogło – a wręcz przeciwnie, tym razem jego złość skierowała się niespodziewanie na niego samego… Wiedział, że powinien po prostu porozkładać pobrane książki na swoje miejsca, uprzątając tym samym bałagan jaki by po sobie zostawili i móc stąd iść. Chwycił za leżące podręczniki i ruszył w kierunku alejek, widząc kątem oka, że Charlie zabiera pozostałe. Przebiegł wzrokiem po tytułach, dość sprawnie rozkładając je tam, gdzie powinny wrócić. Nie zajęło mu to więcej niż kilkanaście minut i już wracał, gdy w jednej z alejek zauważył Emerson. Zwolnił kroku, zastanawiając się czy… Ale skarcił się w myślach. Dość na dziś, naprawdę.
OdpowiedzUsuńReszta dnia upłynęła mu spokojnie, zwłaszcza, że jak się okazało, gdy w pobliżu nie było panny Bones, Charlie nie był już tak skory do żartowania. Tym lepiej, bo naprawdę miał dość jego towarzystwa jak na jeden dzień. Po wypiciu codziennej dawki wywaru tojadowego, pograł na emocjach przyjacielowi (tak naprawdę nie zajęło mu to więcej niż zwykłe spytanie) i uzyskał hasło do Łazienki Prefektów, co w przynajmniej małym stopniu umiliło mu czas, pozwalając oderwać się od niemiłych myśli. Oczywiście nie zająknął się nawet słowem na temat tego, z jaką prośbą jutro zjawią się pozostali członkowie grupy, ani myśląc wyprzedzać fakty. W końcu udało mu się rozluźnić i spędzić wieczór na leniwych przyjemnościach.
W bibliotece zjawił się punkt w południe. Mimo, iż doskonale pamiętał, że poprzedniego dnia bycie na czas oznaczało spóźnienie się, a w sumie nie wiadomo czy Emerson i Charlie stracą aż godzinę na rozmowie z profesorem, ale nie zamierzał wyczekiwać tam na ich powrót nie wiadomo ile. Gdy pisał rano wypracowanie na Transmutację, jasnowłosy kolega zapytał – podobno by się upewnić – czy na pewno nie chce iść z nimi do profesora i pochwalić się świetnym pomysłem. Odmówił niemalże bez zastanowienia. Zamiast tego znalazł dział z prenumeratą gazety donoszącej o krajowych rozgrywkach Quidditcha i pogrążył się w lekturze opisującej prognozy rynku transferowego, który już wkrótce miał się otworzyć. Usadowiony wygodnie na kanapie, dokładnie tej samej, przy której poprzedniego dnia przesiadywali, oczekiwał pojawienia się pozostałych. Był właśnie w samym środku artykułu, gdy usłyszał kroki – jak mu się wydawało – należące do dwóch osób. Podniósł ciemną, nieco rozczochraną łepetynę i ujrzał idących w jego kierunku Bones i Marchbanksa. Rozmawiali, choć widział, że już go dostrzegli. On jednak nie był w stanie stwierdzić nic po ich minach. Robią ten eliksir, czy nie…? Zerknął na torbę, którą niosła Emerson, próbując ocenić czy była jakoś szczególnie wypchana.
— I jak…? — zapytał gdy podeszli już dość blisko by nie musiał krzyczeć na pół biblioteki.
Urquhart
Cisnęło się na usta A nie mówiłem?, ale stłumił chęć wypomnienia, że pierwsze co skomentował, to ogromna trudność w pozyskaniu składników. Nie słuchali go, nawet przez moment… I oto efekty. Mógł tryumfować, jednakże nie posłał ani jednego wywyższającego się spojrzenia, ani też krnąbrnego uśmieszku. Podejrzewał, że zapas akonitu, o który zamierzali prosić, najprawdopodobniej został zużyty do przygotowania wywaru dla niego. O tym oczywiście nie zamierzał pisnąć słowa, jedynie pokiwał w milczeniu głową, opadając na oparcie z cichym westchnieniem. Przesunął wzrokiem po obojgu, zatrzymując spojrzenie nieco dłużej na twarzy Emerson. Widział zawiedzenie i frustrację, pamiętając wciąż te urocze rumieńce z jakimi tu wpadła wczoraj, oznajmiając pomysł na to, co mogli uwarzyć. To nie tak, że nagle zmienił zdanie, bo tak nie było. Wciąż czuł to nieprzyjemne wykręcanie wnętrzności na samą myśl, dodatkowo podsycone obawami, że palnie coś za dużo albo któreś z nich dzięki temu odkryje jego sekret. W końcu jednak wypuścił powietrze przez rozchylone wargi. Ktoś musiał odpowiedzieć na naiwne pytanie Charliego.
OdpowiedzUsuń— Moglibyśmy spróbować go kupić… Gdy się sporo zrzucimy i zapłacimy dodatkowo ekstra za przesyłkę, powinniśmy w ciągu tygodnia go dostać. Chyba… No i pytanie czy nam wyślą do szkoły, pomimo tego, że jestem już pełnoletni i ja bym zamawiał — odpowiedział. W tym planie było sporo luk. Począwszy od kosztów, które bardzo zabolałyby ich kieszenie, nawet mimo podzielenia rachunku na trzy osoby. Poza tym raczej w Hogsmeade nie dostaną tojadu, bo to raczej prędzej byłoby do znalezienia na Nokturnie… Potem dochodziła kwestia wysyłki i sprzedaży tak wysoce trującej rośliny uczniom. Mogliby prosić rodziców, żeby oni to zrobili, odebrali przesyłkę, a potem przekazali sową im… Ale to zajęłoby zdecydowanie zbyt dużo czasu, przez co nie zdążyliby uwarzyć eliksiru i wszelkie wysiłki na marne. Nie musiał wymieniać tego wszystkiego, by wszyscy wiedzieli jak dużo było przeszkód.
— Ale pytanie czy nie powinien być świeżo ścięty przed warzeniem eliksiru — dodał powoli, choć doskonale znał odpowiedź na to pytanie i wiedział, że była twierdząca. Skierował spojrzenie znów w kierunku Emerson, czekając aż potwierdzi jego przypuszczenia. Już wczoraj popełnił błąd wykazując się stanowczo zbyt dużą wiedzą na temat wywaru tojadowego i sposobu jego przyrządzania. Teraz, kiedy emocje trochę opadły, lepiej kontrolował to, co mógł powiedzieć, a kiedy należało udawać błogo nieświadomego. Skoro to panna Bones zabrała książkę (i zapewne ją studiowała pilnie przed pójściem do nauczyciela) to najprawdopodobniej ona znała odpowiedź. — Jeżeli tak, to należałoby znaleźć rosnący tojad. Inaczej warzenie nie ma sensu. W szklarniach go na pewno nie znajdziemy. Gdyby tam rósł, profesor by wam o tym powiedział. Jest tylko jedno miejsce, które przychodzi mi na myśl, gdzie mogłoby być. Jeżeli wam bardzo zależy możemy poszukać. Nie znajdziemy to wtedy zmienimy eliksir — wzruszył lekko ramionami. Czuł, że popełnia w tym momencie wielki błąd. Charlie był na tyle zrezygnowany odmową nauczyciela, że pewnie szybko dałby się przekonać do wyboru innej mikstury, bo przynajmniej mieliby szansę ją przygotować. Ale tak właściwie… Jakie są szanse, że Marchbanks, który chyba nigdy w życiu nie dostał szlabanu oraz Bones, jak ogień unikająca popełniania głupot (zwłaszcza w towarzystwie Alexandra) zgodzą się na szalony pomysł wyprawy do Zakazanego Lasu? A nawet jeżeli… Prędzej mu ogon tej pełni nie wyrośnie niż znajdą akonit.
Urquhart
Najlepiej było siedzieć cicho, gdy Charlie z Emerson wracali do szukania odpowiedzi na pytanie dlaczego profesor nie zgodził się użyczyć im choćby odrobiny tojadu. Alexander wolał nie palnąć czasem czegoś głupiego, co zasugerowałoby, że wie więcej niż powinien na ten temat. Stwierdzenie, że być może był mu potrzebny dla jakiegoś wilkołaka byłoby skrajnym przeszarżowaniem. Jeszcze tego brakowało by któreś z tej dwójki zaczęło się rozglądać za włochatym ogonem wśród uczniów… W końcu kolega z dormitorium, gdyby zaczął zwracać większą uwagę, mógłby dostrzec, że Urquhartowi się czasem znika przy okazji pełni, a Bones, choć teoretycznie bardzo obojętna na to, co się z nim działo, miała przenikliwy umysł i niezwykły talent do zachodzenia mu za skórę…
OdpowiedzUsuńPrychnął cicho, wywracając ślepiami. Nie żartowałby z poszukiwań brakującego składnika na własną rękę, świadom, że jeżeli zostaliby nakryci, skończyłoby się to dla obu domów utratą sporej ilości punktów i zajęciem ich piątkowych wieczorów na mało przyjemnych czynnościach. Ostatnie na co miał ochotę, to seria szlabanów w towarzystwie Emerson. Choć od razu dostrzegł błysk w jej oczach, nie mogąc nie zareagować zadowolonym uśmieszkiem. Zawsze wiedział, że miała diabła za skórą, nawet jeżeli pozowała na pannę idealną. I w porę uciszyła jasnowłosego Krukona, który wyglądał jakby miał zejść na zawał na samą myśl o zwiedzaniu Zakazanego Lasu. Dlatego też nie zaprotestował gdy zarządziła ewakuację, wiedząc, że w bibliotece łatwo mogą zostać podsłuchani przez bibliotekarkę. Wyciągnął tylko różdżką, odsyłając czytany wcześniej tygodnik na swoje miejsce.
— Nie stękaj, Charlie. Nikt ci nie każe z nami iść. Możesz zostać i przygotować wszystko do warzenia eliksiru — mruknął, spoglądając na idącego obok Marchbanksa, który – skutecznie uciszony wcześniej przez Emerson – teraz tylko mamrotał pod nosem coś o szlabanie do końca szkoły. Alexander, choć niezbyt zachwycony perspektywą warzenia wywaru tojadowego, bardzo chętnie wybrałby się na małą wycieczkę do Zakazanego Lasu pod pretekstem szukania Akonitu. Byłaby to też wręcz niesłychana okazja do obserwowania panny Bones łamiącej regulamin, co mimo iż był przekonany, że się od czasu do czasu zdarzało, to nigdy na jego oczach.
— A jak wytłumaczymy profesorowi skąd nagle wzięliśmy Akonit by przygotować wywar tojadowy? — zapytał trafnie podczas szybkiego marszu Marchbanks, na chwilę wytrącając Alexandra z rytmu. No tak, objawiło się dlaczego jasnowłosy chłopak trafił do Domu Kruka, słusznie zauważając, że pozyskanie brakującego składnika może być podejrzane… Szkoda, że kolejna uwaga już tak udana nie była. — Jeszcze nas posądzi, że okradliśmy jego zapasy! — Znów uniósł głos, przerażony perspektywą podpadnięcia nauczycielowi. Nie pozostawało nic, tylko westchnąć w duchu. Pewnego dnia Krukon na pewno będzie zdolnym czarodziejem, realizującym się w obranej profesji… Ale Urquhart dawał sobie rękę uciąć, że nie będzie to nic wymagającego podejmowania ryzyka i choćby odrobiny szaleństwa.
— Nie sądzę by nie miał zrobionego spisu ingrediencji, zwłaszcza tak drogocennych. Wystarczy, że sprawdzi i przekona się, że to nie my — odparł, pomijając milczeniem kwestię wytłumaczenia się skąd wzięli tojad. Zaczną się tym martwić w momencie, kiedy uda im się roślinkę dorwać, co – zważywszy na ogrom Zakazanego Lasu i fakt, że czekały ich poszukiwania w tak małej grupie – było raczej mało prawdopodobne. — Bones, gdzie ty nas prowadzisz? — spytał wreszcie idącą na przedzie jasnowłosą Puchonkę, trochę po to by uniemożliwić koledze dalsze panikowanie.
Urquhart
Wydawało mu się, że dobrze zna zakamarki Hogwartu, a jednak, choć kontrolował trasę, którą przemierzali, nie potrafił określić dokąd Mer ich prowadzi. Żadne miejsce znajdujące się w tej okolicy nie stanowiło świetnego przyczółku do konspiracyjnych działań… No, poza jednym. Tym o których z oczywistych względów w ogóle nie pomyślał. Usłyszał jak stojący za nim Charlie nabiera gwałtownie powietrza, najwyraźniej oburzony samą myślą o wejściu tam. On jedynie posłał jasnowłosej Puchonce dłuższe spojrzenie spod uniesionych brwi. Naprawdę, łazienka okupowana przez Jęczącą Martę? Jakby nie mogli pójść na wyjątkowo rozległe błonia, usiąść w jakimś przyjemnym miejscu, ogrzewać się w słoneczku i na spokojnie omówić dalszy plan działania, kontrolując czy ktoś się zanadto nie zbliża. To nie, musiało paść akurat na szurniętego ducha i damską toaletę. Z jednej strony rozumiał ten wybór, bo w końcu nikt z własnej woli by się tu nie pchał, więc minimalizowali ryzyko podsłuchania… Przynajmniej przez tych żyjących. Nie wiedział na tyle o Jęczącej Marcie by mieć pewność, że nie przysłuchuje się właśnie ich planom. Zamiast jednak zaprotestować, wszedł do środka, słysząc za swoimi plecami, że jego ruch zachęcił Charliego do uczynienia tego samego. Drzwi się zatrzasnęły i słyszeli tylko dziwne buzowanie w rurach, a także odgłos kapiącej wody.
OdpowiedzUsuń— Przychodzisz tu ze względu na pokrewieństwo dusz czy próbujesz się dostać do Komnaty? — mruknął, posyłając Emerson nieco zaczepny uśmiech. Zaraz jednak ruszył w kierunku parapetu, opierając się o niego i stojąc tyłem do okna. Miał doskonałą możliwość rozejrzeć się po pomieszczeniu, które choć było owiane złą sławą z uwagi na dramatyczne wydarzenia sprzed lat, to jakoś niespecjalnie go dotychczas interesowało. I wcale nie ze względu na czarującą osobowość Marty, nawiedzającej akurat tę feralną łazienkę. Zaraz jednak powrócił spojrzeniem do jasnowłosej panny Bones, słuchając słów. Znów się uśmiechnął, tym razem zdradzając jak bardzo skory był do psot. Nawet jeżeli wyprawa nie zakończy się powodzeniem, myśl o wejściu do Zakazanego Lasu zawsze niosła w sobie ten dreszczyk emocji. Wsparł dłonie na parapecie i skinął głową.
— Dobrze zrozumiałaś, mała wycieczka krajoznawcza. Ale nie wiem co więcej miałbym dodać. Należałoby poczytać o warunkach w jakich rośnie tojad i na tej podstawie zawęzić obszar poszukiwań. Różne dziwactwa można tam znaleźć, więc dlaczego niby nie to…? — odparł, wpatrując się w Emerson. Jeżeli spodziewała się, że nagle rozrysuje jej cały plan gdzie powinni się udać, w jakim czasie i co po kolei robić, to… Cóż, dopiero na to wpadł. I sądząc po reakcji grupy, ona była pomysłem zachwycona (nawet jeżeli próbowała nie zdradzać entuzjazmu), a Charlie jakby trochę mniej… — Tylko co, uważam, że nie ma co się pchać nocą, bo nic nam to nie da, a tylko utrudni. Lepiej szukać tojadu w świetle dnia, eliminując zagrożenie przynajmniej w postaci tych zwierząt, które polują po zmroku.
Urquhart
Zabawne jak Marchbanks wydawał się zdezorientowany tą drobną wymianą złośliwości. Pewnie gdyby nie szybka odpowiedź Emerson oraz wytrącenie z równowagi szalonymi planami i miejscem, w którym się znajdowali, skarciłby swojego kolegę z roku, jak on może się tak odzywać. Na szczęście temperamencik panny Bones ujrzał światło dzienne i oboje coraz mniej się krępowali w wzajemnym dogryzaniu sobie.
OdpowiedzUsuń— Może i piszą o tym w książkach, ale kto wybiera się do Zakazanego Lasu by szukać Akonitu? — odparował, zdążywszy jeszcze przed tym, jak Charlie wreszcie zdecydował się dołączyć do konwersacji, wprowadzając odrobinę spanikowania. Nie żeby chłopak nie miał odrobiny racji co do swoich uwag, szczególnie jeżeli chodzi o zagrożenia czyhające na śmiałków wkraczających w gęstwiny, nawet gdy słońce było wysoko na niebie… Wszystko inne było jednak do obejścia. Skoro aż tak bardzo im (wiadomo, że miał tu na myśli jedynie tę dwójkę) zależało akurat na wywarze tojadowym, to co za problem raz ominąć obecność na jakiś zajęciach dodatkowych i wybrać się zaraz po lekcjach? Zbliżało się przesilenie letnie, dzięki czemu dzień wydłużał się znacząco, sprzyjając prowadzeniu poszukiwań.
— Skończyłeś? — parsknął śmiechem, gdy Marchbanks wyrzucił z siebie to, co mu na sercu leżało. Chciał jeszcze dodać coś o tym, że kolega zdecydowanie nie nadawałby się do zasilenia szeregu wychowanków Domu Lwa, gdy Emerson kolejny raz go uprzedziła. I to w taki sposób, który raz jeszcze spowodował, że na moment jego serce zgubiło właściwy rytm, gwałtownie przyśpieszając. Drgnął leciutko, mając nadzieję, że nie dostrzegła tej skrywanej, nerwowej reakcji na jej słowa. Oczywiście, że pałętał się po Zakazanym Lesie. I to dość… Regularnie. Choć zazwyczaj, gdy to robił, był na czterech łapach, więc perspektywa się nieco zmieniała. Na szczęście kontynuowała, pozwalając mu odetchnąć. Przynajmniej chwilowo, bo naprawdę nie wiedział, czy rozgryzła jego sekret i igrała z nim specjalnie, czy po prostu miała jakiś diabelski talent do uderzania akurat w czułe punkty.
— Bones, twoja wiara w moją wiedzę jest doprawdy rozczulająca i choć jestem wdzięczny o te posądzenia o cały szereg niecnych występków… To po jakiego czorta chciałbym was ciągnąć do Zakazanego Lasu gdybym wiedział gdzie można znaleźć tojad? Słuchanie twojego złorzeczenia na mnie i panikowanie Charliego raczej by mi nie umiliło wycieczki… Gdyby to co mówisz było prawdą i wiedziałbym gdzie szukać, to nie oferowałbym grupowej wycieczki tylko poszedł sam, bo tak byłoby szybciej — odparł niemalże znużonym tonem, wystukując rytm w blat parapetu, na którym się opierał. Wpatrywał się w nią spokojnie, ale w oczach krył się taki drobny, ledwie zauważalny błysk…
— To jak w końcu…? — mruknął jasnowłosy Krukon, bezradnie kierując spojrzenie to od jednego, to od drugiego. — Naprawdę tak często tam chodzisz?
— Wydaje mi się, że widziałem jakiś czas temu akonit. Ale jak mówiłem, nie szedłem tam by go znaleźć, więc nie zwróciłem szczególnej uwagi, nie mam pewności czy to właśnie to. Może to były zmutowane fiołki. — Ugh. Nie znosił przyznawać Bones racji. A już tym bardziej nie wtedy, gdy patrzyła na niego w taki sposób, przekonana o tym, że go rozgryzła. Może i faktycznie tak było… Ale przecież wcale nie musi o tym wiedzieć, prawda?
Urquhart
Nie miał pojęcia jak to robiła. Czy miała jakiś dodatkowy zmysł, nastawiony tylko i wyłącznie na to, by odbierać sygnały jak postępować, by robić mu na złość…? Najwyraźniej, bo od poprzedniego dnia robiła co mogła by zaleźć mu za skórę. I niestety udawało jej się to niemalże za każdym razem. Niestety sam był sobie winny. Trzeba było w bibliotece ugryźć się w język, zapomnieć, że takie miejsce jak Zakazany Las i pozwolić tej dwójce pogrążyć się w rozpaczy, a potem uwarzyć jakikolwiek inny eliksir. I jeszcze teraz ten uśmieszek, który posłała w jego kierunku… Najchętniej by go jakoś starł z jej ust, nawet jeżeli na ten moment nie miał pomysłu jak… Szelma. A specjalnie kontrolował się jak mógł, pamiętał nawet o uwadze z poprzedniego ich spotkania, gdy wytknęła mu, że mówi szybciej kiedy kłamie, więc uważał by tego nie robić! Rzucił jej nieco urażone spojrzenie, słysząc jak znów używa zdrobnienia. Na Merlina, ależ ta mała wiedźma działała mu na nerwy. Całe szczęście, że na razie nie znalazła sposobności by bliżej zainteresować się jego nieobecnością, bo nie wiedział czy dotychczas wciskane wszystkim kłamstwa podziałałyby na pannę Bones. Choć tyle, że gdy skończy się ten projekt, ich dwójka nie będzie zmuszona do spędzania ze sobą tak dużej ilości czasu.
OdpowiedzUsuń— Na tyle głęboko, że grzeczne uczennice się tam nie zapuszczają, Mer… — odparł cicho, niemalże mrucząc… Zatrzymał wzrok na jej buźce, ani myśląc pierwszemu odwrócić spojrzenie. Ona może i zapomniała o dalszym droczeniu się, ale Alexander nie zamierzał jej tego nawet w najmniejszym stopniu ułatwiać. Uśmiechał się łagodnie słuchając słów o pełni. Och, zdecydowanie nie chcieliby tam iść gdy okrąglutki księżyc zawładnie nad nocnym niebem. Szczególnie, że panna Bones była wyjątkowo uparta w kwestii pójścia tam całą trójką. Niech to… Miał nadzieję, że chociaż Charlie, wciąż blady jak ściana (najwyraźniej teraz przerażony perspektywą spotkania na swojej drodze wilkołaka – o ironio…), będzie próbował się wymigać, przyjmując wersję, że najlepiej jeżeli ciemnowłosy Krukon pójdzie sam. Niestety, najwyraźniej nie można było na niego liczyć nawet i w tej kwestii.
— Będziecie mnie spowalniać — westchnął. Cóż, było jeszcze jedno co mogłoby ich przekonać by nie pakować się tam razem z nim. — Godzina drogi. W jedną stronę. Któreś się boi pająków? Bo cierpiących na arachnofobię uprzedzam, że na terenie, który musimy przejść, czasem widać ślady akromantul… — rzucił swobodnie, posyłając obojgu czarujące uśmiechy. Nie powinny ich niepokoić w ciągu dnia, jednakże nie zaszkodzi dodać trochę dreszczyku emocji… — I tak, proponuję ruszać jak najszybciej. Jutro albo pojutrze najpóźniej — zawyrokował. Nie miał w poniedziałki żadnych specjalnie ważnych planów, a jeżeli chodzi o ewentualny trening quidditcha, dużo byłoby mu wybaczone zważywszy na fakt, że kapitan, będący fartownie jego najlepszym przyjacielem, wiedział o futerkowych problemach. Skoro pełnia już za pasem, mógł się łatwo wymigać. Nie wiedział tylko jak reszta jego grupy, choć zamierzał nalegać na jak najszybszy wymarsz. Każdy dzień bliżej pełni nie wpływał na niego dobrze, zupełnie jakby jego ciało zbierało siły na bolesną przemianę. A wtedy znów będzie biegał po Zakazanym Lesie…
Urquhart
Nie podobało mu się odsuwanie w czasie wyprawy do lasu, ale najwyraźniej żadne z nich nie było skore do opuszczenia choć jednych dodatkowych lekcji. Aż cisnęło mu się na usta by wypomnieć Marchbanksowi, że spotkanie Klubu szachowego naprawdę mu nie ucieknie i będzie też za tydzień… Żadne z nich nie mogło wiedzieć, że im bliżej pełni, tym paskudniej czuł się Alexander. Jasne, wszelakie wzmacniające specyfiki, odpowiednia dieta i pilnowanie treningów oraz snu pomagało… Gdyby jednak próbowali przesunąć trochę dalej, musiałby szukać wymówki by znaleźć jeszcze inny termin. Dlatego w milczeniu przyjął słowa Emerson (dlaczego ona spodziewała się, że za każdym razem dla zasady będzie się z nią sprzeczał, tego nie wiedział…), zgadzając się na taki, a nie inny termin. Już pogrążał się w myślach, rozważając jak to wszystko rozplanować by faktycznie zdążyć przed zmierzchem, bo szwendanie się po Zakazanym Lesie nocą to już zupełnie inny stopień niebezpieczeństwa. Odrzucił myśl o skorzystaniu z mioteł – nawet jeżeli na początku byliby w stanie lawirować między drzewami i zyskaliby trochę czasu, to im dalej się zgłębiać, tym puszcza stawała się bardziej gęsta i niedostępna. Zresztą, w przeciwieństwie do ich dwójki Marchbanks nie był wprawionym graczem quidditcha, przez co nie był pewien jego umiejętności. Zaraz jednak dalsze słowa panny Bones przywołały go do rzeczywistości. Wymówkę miała dobrą, całkiem wiarygodną, więc chociaż tyle zyskiwali. W międzyczasie musiał jeszcze tylko pomyśleć jak kontrolować by jego kolega z domu przypadkiem nie zdradził ich planów, ale raczej da radę te niecałe dwa dni utrzymać sekret.
OdpowiedzUsuń— To nie moglibyśmy faktycznie poprosić twojej mamy…? — spytał z nadzieją Charlie, który choć nadal zaskakująco dzielnie trwał na stanowisku, że jeżeli pójdą do Zakazanego Lasu to w trójkę… To jednak najwyraźniej nie miał nic przeciwko perspektywie skombinowania brakującego składnika w mniej niebezpieczny sposób. Alexander w sumie się nie dziwił koledze, który jeżeli nie miał doświadczenia w tego typu eskapadach, że nie chciał rozpoczynać swojej przygody z łamaniem szkolnego regulaminu w tak drastycznych okolicznościach. Wyprawa do Zakazanego Lasu nie należała do łatwych i nawet on preferował szwendać się po puszczy po przemianie, gdzie pazury i kły chroniły lepiej niż różdżka. Jako wilkołak przynależał do Zakazanego Lasu i nie był intruzem. Gdy wkroczą w knieje we wtorek, wszystko wokół będzie ich traktowało jako obcych.
— Nie, nie możemy. Akonit jest drogi, mówiłem. Byłoby nie fair o to prosić, zwłaszcza, że potrzebujemy go tylko do projektu. Albo zdobędziemy go sami, albo robimy inny eliksir — stanowczo uciął dalszą dyskusję. — We wtorek wszyscy przychodzimy na kolację ledwo się rozpocznie. Po zjedzeniu wychodzimy i idziemy od razu do lasu, bądźcie oboje przygotowani. Gdy wszyscy siedzą na kolacji, mniej osób by mogło zauważyć dokąd idziemy — zadecydował. Przesunął wzrokiem najpierw na Charliego, który niemrawo skinął głową, jak i zaraz potem na Emerson, czekając na potwierdzenie. Domyślał się, że mogło się jej nie podobać jak się rządził (w końcu zazwyczaj to ona wyjątkowo chętnie to robiła), ale nie miał wątpliwości, że jeżeli chodzi o wędrówki po Zakazanym Lesie, był nieco bardziej doświadczony.
Urquhart
Nie pozostało im nic więcej, niż tylko czekać na umówiony termin, w którym wyruszą na swoją małą wycieczkę krajoznawczą. Wszystko, co należało powiedzieć, już padło. Dlatego Alexander pokiwał przecząco głową, dając im znak by każde się rozeszło w swoją stronę. Emerson nie musiał pouczać co do tego, jak powinna się przygotować do wyprawy, a jeżeli chodzi o Charliego… Najlepiej będzie jeżeli da mu choć parę godzin odpoczynku, nim go złapie w Pokoju Wspólnym Krukonów i zacznie wpajać wszelkie niezbędne wskazówki. Za dużo informacji na raz też mogło go łatwo przytłoczyć a jasnowłosy chłopak już i tak był lekko zielonkawy na twarzy. Czym innym było łamanie regulaminu w postaci drobnych występków, a zupełnie inny ciężar niosła wycieczka w gęstwiny Zakazanego Lasu. Marchbanks z takim entuzjazmem ruszył w kierunku wieży Ravenclawu, że z tego wszystkiego nawet nie obejrzał się na Alexandra by upewnić się czy też tam zmierza. Urquhart uśmiechnął się tylko, wyraźnie rozbawiony tempem, w jakim Charlie oddalał się z miejsca zbrodni. Dopiero gdy ten zniknął im z oczu, obrócił twarz ku Emerson, unosząc lekko jedną brew. Aż cisnęło mu się na usta wytknięcie jej, że demoralizowanie tego biednego, grzecznego chłopaka będzie obarczać jej sumienie… Ale tylko grzecznie mruknął do zobaczenia i nie jątrzył bardziej.
OdpowiedzUsuńKolejne dwa dni upłynęły zaskakująco szybko. Nic dziwnego, zważywszy jak dużo było na jego głowie wobec przygotowań wyprawy w poszukiwaniu tojadu. Oczywiście specyficzny wybór eliksiru do uwarzenia został mu wytknięty przez nauczyciela przy okazji wydawania porcji wywaru tojadowego. Cóż mógł powiedzieć poza zrzuceniem na upór pozostałej dwójki (co było prawdą) i stwierdzeniem, że jemu ten pomysł nie przypadł do gustu (co również było prawdą). Profesor chyba dość łatwo przyjął tę wersję – nieco nieszczęśliwa mina Alexandra ilekroć wspominano nazwę eliksiru oraz wielki entuzjazm Emerson i Charliego przy okazji informowania o potrzebnych składnikach wystarczająco potwierdzały jego wyjaśnienia. Choć miał dziwne wrażenie, że nauczyciel świdruje go wzrokiem, jak by chciał upewnić się, czy nie planują niczego głupiego… Na szczęście musiał tylko spożyć ohydny eliksir by przyjąć swoją dzienną dawkę i mógł wracać do planowania trasy. Gdy przechodził przemianę działał głównie instynktownie, podążając tam gdzie zwierzęca natura nim kierowała i nie planował dokąd się uda. Oczywiście dzięki wywarowi tojadowemu zachowywał ludzki umysł i nie stanowił dla nikogo zagrożenia, jednak jego ciało wciąż przeistaczało się w wilcze; zmysły ulegały wyostrzeniu, a perspektywa przemierzania Zakazanego Lasu na czterech łapach znacznie różniła się od marszu w ludzkiej formie. Czasem polował, bardziej dla sportu i zabicia czasu niż z chęci faktycznego dorwania jakiegoś ptactwa czy królika, a wtedy sugerował się zapachami, dźwiękami… Teraz, siedząc na swoim łóżku w dormitorium, musiał sobie na spokojnie przypomnieć wszystko i rozrysować, tak by skrócić trasę możliwie jak najbardziej. Nie chciał przypadkiem narazić któregokolwiek ze swoich towarzyszy przez przypadkowe zasiedzenie się zbyt długo w Zakazanym Lesie. Skończywszy, nie miał już sił dręczyć Charliego, co zostawił sobie na kolejny dzień – zwłaszcza, że wydawało mu się, iż kolega chyba go unika, najwyraźniej oddalając od siebie możliwie najbardziej perspektywę wtorkowych planów. Dorwał go za to w poniedziałek wieczorem, wykładając wszelkie niezbędne informacje. Mimo, że pogoda zapowiadała się pięknie, musieli mieć ze sobą ciepłe ubrania, bo gdy las stawał się gęstszy i docierało mniej słońca, warto było różdżki mieć do dyspozycji, zamiast martwić się zaklęciami rozgrzewającymi. Po spełnieniu tego obowiązku mógł zacząć pakować niewielki plecak, który został potraktowany zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym, dzięki czemu choć wyglądał niepozornie, mieścił całe mnóstwo rzeczy – szczególnie takich, które choć teoretycznie nie powinny się przydać, to w paru różnych, dziwnych scenariuszach znalazłyby zastosowanie.
We wtorek szybko wpałaszował kolację, na wszelki wypadek robiąc kilka dodatkowych kanapek, które zawinął w papier i schował ukradkiem do plecaka. Udał się jeszcze do kuchni po nieco gorącej herbaty z miodem i cytryną, wlanej do kubka termicznego. To też wylądowało w plecaku, sprawiając że był coraz cięższy i mniej wygodny do noszenia. Na razie jednak nie odczuwał specjalnie boleśnie zbliżającej się pełni, więc mógł pozwolić sobie na dodatkowe obciążenie. Zdążył zjawić się w sieni nim dotarli pozostali, już przebierając nogami ze zniecierpliwienia. Im szybciej wyjdą, tym szybciej wrócą… Nie mogli zostawać na noc. Najlepiej wiedział jakie niebezpieczeństwa tam na nich czyhały…
UsuńUrquhart
[Pięknie dziękuję za przemiły komentarz pod moją notką! <3 Cieszę się, że udało mi się naszkicować relację Lucy i Gail w taki sposób, w jaki planowałam to zrobić, bo nie byłam pewna, jak wyjdzie ostateczny efekt. :D Mam ochotę napisać ciąg dalszy i rozwiać wątpliwości, więc oby spłynęło na mnie natchnienie!
OdpowiedzUsuńRaz jeszcze bardzo, bardzo dziękuję!]
Lucy Weasley
Szybki rzut oka na to, w co ubrana była Emerson – choć tak naprawdę nie musiał tego robić, to jednak instynkt wziął górę. Przygotowanie Charliego sprawdził już w dormitorium, pilnując by zaopatrzył się w porządne odzienie. Widok panny Bones upewnił go tylko w przekonaniu, że wiedziała co robiła, pakując się w to niebezpieczeństwo. W dodatku, w przeciwieństwie do jasnowłosego Krukona, minę miała opanowaną, nie zdradzającą wątpliwości. Alexander, mimo iż nigdy nie powiedziałby tego głośno, wolałby żeby poszli tylko we dwoje, pozwalając Marchbanksowi zająć się przygotowaniem innych elementów.
OdpowiedzUsuń— Wchodzimy bliżej południowej strony. Najlepiej przesunąć się możliwie jak najbardziej już teraz, by potem trzymać się trasy i nie nadkładać niepotrzebnie — wyjaśnił, ledwo wyszli na błonia, zostawiając za sobą bezpieczne mury Hogwartu. Słońce przyjemnie grzało, sprawiając, że na razie w solidnych, wysoko zabudowanych butach było mu ciepło, ale wiedział, ze to jedynie tymczasowe. Szli na zachód, wprost ku majaczącym się w oddali drzewom. — Emerson, nie wiem czy kiedyś się zapuszczałaś do lasu, ale na początku marsz będzie wygodny, więc narzucamy sobie dość szybkie tempo. Pierwszy odcinek trasy jest najłatwiejszy, bo nie ma takiej gęstwiny, no i mniej trzeba uważać. Zwierzyna raczej nie trzyma się blisko granicy — powiedział, nie zwalniając nawet na moment. On i Mer mieli świetną kondycję dzięki regularnym treningom quidditcha. Miał nadzieję, że Charlie nie będzie mocno spowalniał tempa, zwłaszcza, że czekały ich gorsze rzeczy niż zadyszka… Spojrzał na idącego z lewej chłopaka, posyłając mu nieco pokrzepiający uśmiech. Sądząc po wciąż niemrawej minie, jaką prezentował, w milczeniu przyswajając szczegóły, niewiele to pomogło. Zerknął na prawo, gdzie równo z nim szła Emerson i kontynuował: — Im dalej w las, tym robi się trudniej. Teren jest mniej płaski i równy, drzewa zaczynają rosnąć gęściej, a korony blokują dostęp słońca, przez co robi się ciemniej, trudniej też się orientować. Tojad widziałem na zboczach, rośnie przy strumieniu dopływającym w końcu do jeziora. To nasz cel… Myślałem czy nie iść wzdłuż jeziora i potem w górę strumienia, ale zajęłoby nam to dłużej. Trasa wydłużyłaby się znacząco, a i tak wchodzilibyśmy do lasu — wyjaśnił, uprzedzając ewentualne pytania dlaczego zdecydował się akurat na tę konkretną drogę. Drzewa przed nimi stawały się coraz wyższe, coraz bardziej nieuchronne… Nie mieli dużo czasu nim przekroczą granicę, pakując się wprost w niebezpieczeństwo. Musiał się pośpieszyć, wyjaśniając dokładniej jak przebiegnie ich trasa. — Mniej więcej półtorej kilometra idziemy na zachód, bez żadnego zbaczania. Dopiero wtedy odbijamy na południowy zachód. Wtedy zostanie nam tylko nieco ponad pół kilometra… I jeżeli dobrze wszystko pamiętam, powinniśmy natrafić na nasz brakujący składnik — zakończył, przystając na samej linii drzew. Głęboki wdech, dłoń zaciśnięta na różdżce… Poczuł już ten charakterystyczny dreszcz podekscytowania, towarzyszący mu zawsze gdy miał zrobić coś głupiego i skrajnie nieodpowiedzialnego. Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach i jako pierwszy zrobił krok do przodu, wchodząc wprost do Zakazanego Lasu.
Urquhart
[Odezwałam się na hangouts.]
OdpowiedzUsuńZapewne gdyby szli tylko we dwójkę, odpuściłby sobie cały opis tego, co ich czeka w środku; domyślał się, że Emerson wystarczyłoby usłyszeć suche fakty, bez pouczania jej, jak będzie w lesie. Jednak jej irytacja była niepotrzebna – wystarczyło zerknąć na Charliego, który w ocenie Alexa, potrzebował takiego uświadomienia co i jak. Z chęcią zrobiłby to wcześniej, czy to w dormitorium, czy to w Pokoju Wspólnym. Ale ledwo udało mu się przekazać mu informacje co ma ze sobą zabrać, korzystając z paru ulotnych chwil gdy nikt się nie kręcił wokół, nadstawiając ucha. A jak miał w takich okolicznościach wszystko powiedzieć, nie zwracając na nich uwagi ciekawskich kolegów? To, że Charlie teoretycznie wiedział, że las był niebezpieczny i jego topografia zmieniała się wraz z tym, jak daleko od zamku byli, nie dawało mu pełnego obrazu – co innego usłyszeć to z ust kogoś, kto tam wielokrotnie był, a co innego powtarzać szkolne legendy. Zaraz jednak okazało się, że zupełnie niepotrzebnie próbował nieco ułatwić Krukonowi oswojenie się z kolejnymi etapami wycieczki. Zwłaszcza, że ledwo wkroczyli do lasu, ten zaczął zadawać bardzo niewygodne pytania.
OdpowiedzUsuńNajeżył się wyraźnie, spinając mięśnie i jeszcze bardziej prostując sylwetkę, przez co zmianę w jego postawie mogli dostrzec nawet gdy szli za nim i nie widzieli jego twarzy. Kolejny raz w momencie przystępowania do realizacji projektu był stawiany pod ścianą i wkraczano niebezpiecznie blisko jego tajemnicy. Starał się, na Merlina, tak bardzo się starał nie wybuchnąć temperamentem, co było cholernie trudne gdy pełnia za pasem i całe jego ciało intuicyjnie reagowało nerwowością. Nie odwrócił się nawet by na niego spojrzeć, zaczerpując jedynie parę głębszych wdechów nim zdecydował się odezwać.
— Nie, nie opowiadałem. Ale wy też mi się nie spowiadacie co robicie z swoim czasem wolnym i dlaczego — odparł pozornie tylko spokojnie, jednak pod cienką warstwą opanowania wyraźnie przebijała hardość wymieszana z gniewem. Nie zamierzał się tłumaczyć, raczyć ich żadnymi wymówkami. Z Emerson zdecydowanie nie byli przyjaciółmi, a jeżeli chodzi o Charliego, przed wspólnym wykonywaniem projektu ich relacje ograniczały się do sporadycznego ustalania kto przed kim idzie zająć łazienkę przy dormitorium na wieczorny prysznic. Nie miał pojęcia skąd nagłe przekonanie, że będzie grzecznie wykładał im swój życiorys. To, że z wyjątkowo durnych powodów pakowali się właśnie razem w niebezpieczeństwo nie czyniło z nich nagle najlepszych przyjaciół. — Kojarzę trasę dosyć dobrze. Na tyle, że raczej trafię do miejsca, gdzie rośnie. Ale nie, nie chodzę do Zakazanego Lasu co drugi dzień i nie znam każdego zakamarka, więc nie traktujcie mnie jako przewodnika. To, że dziś tu jesteśmy, to tylko dlatego, że wasza dwójka upiera się na wywar tojadowy na tyle, by chcieć się tu pchać. Jedno wasze słowo i koniec wycieczki, ja nie będę protestował — dodał, nie zwalniając nawet na chwilę tempa. Oddalali się coraz bardziej od linii drzew, więc jeżeli ktoś chciałby się wycofać, to był ostatni moment. Jeszcze chwila, a ostatnie czego potrzebowali to przegrupowywać szyki. Choć niestety, musieli ustalić co wtedy robić. — Nie planuję się rozdzielać, ale jeżeli tak by się stało, wolicie się szukać i dopiero wracać, czy od razu uciekać w stronę zamku? — spytał, pierwszy raz od feralnego pytania zadanego przez Charliego, odwracając się by spojrzeć na pozostałą dwójkę. Nie zamierzał im tu narzucać swojego zdania, zwłaszcza, że miał różne odpowiedzi, w zależności od scenariusza…
Urquhart
[Po pierwsze bardzo przepraszam, że tyle to trwało, ale studia on-line robią się bardziej czasochłonne niż te w normalnych warunkach. Niemniej jeśli nie zniechęciło Cię to do dalszych ustaleń, to już kontynuuję. Czytałam o tym trochę zaraz po tym jak zdecydowałam się na tę umiejętność, żeby wiedzieć jak to umieścić w historii postaci, szczególnie że mam wrażenie, że części szczegółów nie było w książkach. Jak najbardziej pasuje mi to, co napisałaś. Też nie znalazłam żadnych informacji odnośnie czasu przygotowania eliksiru, a jedynie jego składników, ale możemy przyjąć, że trochę to trwało, bo tak rzeczywiście będzie ciekawiej. Czyli podsumowując, Galen przyniósłby ze sobą fiolkę z liściem, który wreszcie wypluł noc wcześniej, a po dokończeniu mikstury, zorientowaliby się, że zbiera się na burzę (jeśli niczego nie pomieszałam z tego co pamiętam z czytania o tym na wiki, mikstura zmieniała kolor pierwszej burzowej nocy po uwarzeniu, więc mogliby się nieco zdziwić, że stało się to zaraz po jej skończeniu a potem zauważyć, że w międzyczasie zaczęła się burza). A potem idziemy w te kłopoty z zamkniętym wyjściem. W sumie nie wiem, co jeszcze miałabym dodać, bo chyba wszystko ustaliłyśmy. O ile więc Tobie nic więcej nie przychodzi do głowy i wciąż masz ochotę to ze mną pisać, to mogę nam zacząć.]
OdpowiedzUsuńGalen Ollivander
[Tak, to zdjęcie, moim zdaniem, idealnie przedstawia taką Gail, jaką widziałam w mojej głowie, no i ten uśmiech, ach, sama nie mogłabym mu się oprzeć!
OdpowiedzUsuńW takim razie piąteczka – temperatury powyżej dwudziestu stopni to jakiś koszmar, a jeśli w dodatku świeci słońce…
Pięknie dziękuję za powitanie! :) Oczywiście, na wątek jak najbardziej się piszemy. Masz może jakieś marzenia? :)]
Gail Rivers
Nie był drażliwy. Aż miał ochotę to odwarknąć, czując że takie gadanie Charliego denerwuje go jeszcze bardziej. Dziwnym trafem to tylko on lądował w takich dziwnych, nieprzyjemnych sytuacjach, gdy ta dwójka sprzymierzała się przeciwko niemu. Jasne, nie mógł liczyć na to, że na którymkolwiek etapie Emerson go poprze, ale Marchbanks naprawdę mógłby dla odmiany nie zawsze trzymać stronę jasnowłosej Puchonki. Najwyraźniej jednak marzenia ściętej głowy.
OdpowiedzUsuń— Tak, trzeba było. Teraz już na to nieco za późno, bo ze mną czy nie, i tak poleziecie go szukać. — Wzruszył lekko ramionami, idąc przed siebie. Może gdyby chwilę temu nie podał mniej więcej lokalizacji akonitu, dałoby radę porzucić ten pomysł. Ale skoro podyktował ile trzeba iść na zachód i kiedy odbić, to więcej niż pewnie, że ta uparta wiedźma będzie kontynuowała marsz tak długo, aż znajdzie to, czego potrzebowała. Wobec tego nie mógł odwrócić się na pięcie i zaszantażować ich, że jednak skoro tak ochoczo go wywalają z grupy, to on skorzysta. Nierozsądnie kłapnął jadaczką, Emerson go rozgryzła, że go widział, przez co znaleźli się w tej sytuacji.
I znów wyszło na to, że dobrymi chęciami piekło było wybrukowane. Dla Alexandra niezaprzeczalnym było, że był odpowiedzialny za tą dwójkę, skoro już ich tu wprowadził i bez nich z tego lasu nie wyjdzie. Najwyraźniej jednak nie dla wszystkich było to tak jasne. Westchnął cicho, czując jak powoli zaczynają pulsować mu skronie. Paskudnie zły znak, zwłaszcza jak na to, że wchodzili coraz głębiej do Zakazanego Lasu i powinni być skupieni. Sam nie wiedział czy to przez zbliżającą się pełnię czy zachowanie jasnowłosej Puchonki.
— Nie, Bones. Wolałbym po prostu żebyście wy nie kluczyli w poszukiwaniu mnie, niepotrzebnie ryzykując zbłądzeniem, bo ja sobie poradzę. Nie miałem tego na myśli w odwrotnym kontekście — odparł bez wahania, posyłając jej nieco ponure spojrzenie. Wiedział, że go nie lubiła, ale nie sądził, że miała o nim aż tak złe zdanie by posądzać o tak bestialski brak sumienia. Oczywistym było, że gdyby któregokolwiek z nich się zapodziało, szukałby ich aż znalazł. Najwyraźniej od początku należało ująć to tak, że gdyby on przypadkiem się oddzielił, mają się nie oglądać i zawracać do zamku, od razu kierując na wschód… Wolał by nie pakowali się głębiej w las, nie mając go przy sobie. Nie chciał im jednak tego narzucać i wolał spytać, żeby ewentualnie potem łagodniej wyperswadować, ale… Ugh. Teraz jednak bez sensu się tłumaczyć, bo cokolwiek nie powie, i tak panna Bones już mu w to nie uwierzy i uzna za mierne wymówki, wypominając kiepski dobór słów. Chyba jednak będzie musiał wrócić do rozważenia porzucenia projektu, bo atmosfera robiła się coraz bardziej nieznośna. Jak znał swoje szczęście (zwłaszcza w tym konkretnym przypadku), to Emerson wpadnie na cudowny pomysł by warzyli eliksir akurat w pełnię, Charlie jej jak zwykle przyklaśnie, a on znów będzie miał problem. Miał zamiar milczeć, by nie zaogniać sytuacji, gdy ciszę panującą w Zakazanym Lesie przerwał głośny trzask dobiegający z ich prawej strony. Zmrużył oczy, unosząc różdżkę i kierując w tamtą stronę. To mógł być tylko odgłos obrywającej się gałęzi…
Urquhart
Nie miał czasu roztrząsać tego, co myślała o nim Emerson – wnioski byłyby najprawdopodobniej przykre, a tylko niepotrzebnie by się rozpraszał, podczas gdy chciał jak najszybciej załatwić to, po co tutaj przyszli. W ogóle najlepiej by było gdyby szybko uwinęli się z tym całym nieszczęsnym projektem i wszyscy wrócili do ignorowania się nawzajem. To by bez wątpienia im wyszło na dobre. Żadnych więcej wycieczek do Zakazanego Lasu, wizyt w łazience Jęczącej Marty czy wspólnego ślęczenia nad książkami w bibliotece. Och, już marzył o powrocie do starych, dobrych czasów, gdy nie był osaczany przez tą dwójkę. Jeżeli będą mieli szczęście, to bez większych komplikacji uda im się załatwić wizytę w gęstwinach puszczy… W końcu, nie każde wejście tutaj musiało się kończyć kłopotami, prawda…? Marzenia ściętej głowy… Gdzieś w tle słyszał słowa Emerson, wypowiadane jakby łagodniejszym, mniej zgryźliwym tonem. Naprawdę chciałby posiąść magiczną umiejętność rozumienia dziewcząt. A chociaż tej jednej, jedynej. Bardzo by mu to ułatwiło życie. Już nawet zaczynał wsłuchiwać się w to, co mówiła, gdy trzask po jego prawej stronie przykuł całą uwagę. Blisko, wręcz niepokojąco blisko, bo dobiegał wprost z zarośli. Ciemnowłosy Krukon zatrzymał się gwałtownie, nawet nie myśląc o tym, by uprzedzić pozostałą dwójkę, bo jak zwykle wobec zagrożenia, działał instynktownie. Wbił czujne spojrzenie w gęstwinę zieleni, za którą nie było nic widać, wytężając wzrok i próbując przygotować się na to, co mogło nadejść. Krzewy nie były wysokie, więc nawet najmniejszy z leśnych trolli nie mógłby się tam skryć, centaur również byłby doskonale widoczny… Choć wcześniej straszył ich gigantycznymi pająkami, nie spodziewał się żadnego spotkać w świetle dnia, nawet zwabionych zapachem świeżego, ludzkiego mięsa. Zacisnął palce mocniej na różdżce, unosząc ją nieco wyżej, wycelowaną w miejsce, z którego dochodziły trzaski. Wstrzymał oddech, czując tuż za swoimi plecami Emerson. O dziwo, poczuł się dzięki temu pewniej, wiedząc, że bezpiecznie trzymała się zaraz obok. Raz jeszcze dźwięk łamanej suchej gałązki… I najpierw dostrzegł oczy. Bystre, wpatrujące się w nich z wyraźnym zaciekawieniem, ale bez śladu agresji. Już wiedział, ale… Na Merlina, toż to dopiero chichot losu.
OdpowiedzUsuń— Opuścić różdżki. Któreś spróbuje zaatakować to łby pourywam — wymruczał cicho, wydając stanowcze polecenie. Zdążył akurat nim straszny potwór wyłonił się powoli z gęstwiny. Łapy wydawały się być nieproporcjonalnie duże w stosunku do ciała, a nerwowe machnięcia włochatym ogonem upewniały go w podejrzeniach, że mieli do czynienia z wyrośniętym i bardzo niepewnym szczeniakiem. Pytanie czy zechce się bawić, czy lada moment zaalarmuje swoją mamę bo go przypadkiem wystraszą… Najlepiej wiedział, że w Zakazanym Lesie mieszka wataha bardzo niezwykłych przedstawicieli wilczego gatunku (choć sposób ich powstania wydawał mu się co najmniej odrzucający) i nie stanowiły one zagrożenia dla ludzi. Pewnie nawet rozpoznałby konkretnego osobnika gdyby mieli do czynienia z dorosłym członkiem sfory, ale… Niech to szlag. Jeden nieostrożny ruch, a w obronie młodego mogło się zrobić nieprzyjemnie.
— Mer, to wilkołak! One tu naprawdę są! — pisnął gdzieś za jego plecami Charlie, najwyraźniej z tego strachu zapominając o takim drobiazgu, jak słońce wciąż znajdujące się dość wysoko nad horyzontem. Alexander mógł mieć tylko nadzieję, że lęk nie skłoni go do podjęcia jakiejś głupiej decyzji, która może ich bardzo drogo kosztować.
Urquhart
Aż go korciło by poprawić nieomylną, wszystkowiedzącą pannę Bones. I wskazać, że to wcale nie był taki zwykły wilk, a w sumie Charlie (bardzo przypadkowo i zarazem całkowicie nieświadomie) wpadł na słuszny trop… W porę przypomniał sobie jednak, że to ani miejsce, ani czas, na tego typu dyskusje. No i też gdyby wykazał się wiedzą na temat niezwykłego pochodzenia watahy zamieszkującej Zakazany Las, znów musiałby się tłumaczyć skąd w ogóle o tym wie. Mieli jednak rację, przypominając, że to nie pora na zabawy z młodziutkim wilczkiem i powinni pilnować czasu. W Zakazanym Lesie zmierzch zdawał się zapadać znacznie szybciej przez gęste korony drzew blokujące promienie słońca… Drgnął lekko, pozwalając by Emerson pociągnęła go lekko za rękaw kurtki i przypomniała o konieczności używania nóg. Obejrzał się jeszcze raz, mrugając porozumiewawczo do młodego wilczka, zupełnie jakby obiecywał, że jeszcze razem będą psocić… Ale dopiero za parę dni. Sposób w jaki wyrośnięty szczeniak zamachał dwa razy ogonem podpowiadał mu, że ten mały doskonale wiedział jak odczytywać zachowania ludzi…
OdpowiedzUsuń— Nie zaatakują dopóki nie poczują, że coś im grozi. A różdżka w ręku czarodzieja wycelowana w szczeniaka to dobry powód do ataku — mruknął cicho, wyjaśniając Emerson swoją gwałtowną reakcję. Domyślał się, że jego polecenie, jak i sposób w jaki je przekazał, mogły jej nie przypaść do gustu, a nie chciał się kłócić, przynajmniej dopóki znajdowali się w Zakazanym Lesie. Nie musiał przy tym dodawać, że tak młody osobnik nie był sam i choć oni nic nie dostrzegli, to na pewno byli w tym czasie obserwowani przez co najmniej kilka czujnych par wilczych ślepi. Jasnowłosy Krukon był kilka metrów przed nimi, dziarsko maszerując do przodu, chyba nie zamierzając pozwolić by pozostawali w towarzystwie wilka choćby chwilę dłużej niż należało. Tak jakby akurat wataha była największym zaskoczeniem, jakie na nich tu czyhało… Mieli co robić by go dogonić.
— Charlie, poczekaj. Nie gnaj tak, musimy kontrolować drogę — rzucił niemalże wesołym tonem, już prawie zrównując się z kolegą. Musiało jednak minąć parę kolejnych sekund nim Marchbanks posłuchał słów Alexandra, a i tak od razu zerknął w bok, rzucając mu zaskakująco chmurne spojrzenie.
— Świetnie, skoro już wreszcie pozbyłeś się miny jakbyś chciał mu porzucać patyk — odburknął, najwyraźniej niezbyt zachwycony spotkaniem z słodkim wilczusiem. A może po prostu dotarło do niego, że zaledwie chwilę temu palnął z tego strachu głupotę i miał nadzieję, że dzięki nowemu, bojowemu nastawieniu, żadne z nich nie zwróci uwagi. Urquhart westchnął w duchu, unosząc dłoń by przeczesać ciemne, nieco przydługie włosy. Prawie przy tym trącił rękę jasnowłosej Puchonki, odruchowo zerkając w dół. Dostrzegał, że od gwałtownego zatrzymania i wylądowania Emerson na jego plecach, cały czas byli zaskakująco blisko i jak na razie żadne z nich nie zrobiło nic by się odsunąć…
— Myśleliście już kiedy będziecie chcieli prosić o udostępnienie sali od eliksirów? Zakładając, że dostaniemy dziś tojad — spytał spokojnie, pilnując by mówić cicho. Nie chciał by ich głosy poniosły się po Zakazanym Lesie, ale wolał znać odpowiedź, która mogła zadecydować o jego ewentualnym wycofywaniu się z projektu.
Urquhart
Obawiał się, że wszyscy dojdą do jedynego logicznego wniosku – weekend pasował jak ulał. Żadne z nich nie miało zajęć, co dawało sporo czasu wolnego i zarazem stanowiło świetną okazję do uwarzenia eliksiru bez zbędnego pośpiechu… A i tak kolejny raz poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku kiedy padło magiczne słowo piątek. Niemalże zaskowyczał w duchu, przeklinając swojego straszliwego pecha. I już, już szykował kontrargumenty, że późno kończą zajęcia, będą zmęczeni, a on ma w planach coś, czego jeszcze sobie nie wymyślił… Na szczęście jednak Charlie kontynuował swoją myśl (ubarwiając szczegółami kilku bardzo drastycznych scenariuszy) i ostatecznie padło o sobocie. Mógł odetchnąć, bo wtedy byłby już po.
OdpowiedzUsuń— Byle nie za wcześnie w sobotę, nie chcę tracić jednego z nielicznych dni, gdy można się wyspać — rzucił nonszalancko, jednocześnie licząc w myślach. Wschód słońca przypadał aktualnie gdzieś na piątą rano. Zanim wszystko minie, przejdzie do dormitorium, byłoby w okolicach szóstej gdy położy się do łóżka. Dorzucając do tego choć trochę snu, późniejszą wizytę w kuchni… — Dwunasta? — zaproponował, dochodząc do wniosku, że jeżeli się bardzo postara, to przynajmniej będzie w miarę do życia. Choć na pewno zapach akurat tego eliksiru nie wpłynie na niego pokrzepiająco… No ale jakoś przełknie to, podobnie jak całą resztę elementów tego nieszczęsnego projektu.
Spojrzał na plecy Emerson, która nawet nie wiadomo kiedy znalazła się parę kroków przed nim. Och, pochwycił jej spojrzenie sprzed paru chwil i jej oczy zdradzały, że uświadomiła sobie dokładnie to samo, co on. Mimo, iż grzecznie nie zamierzał komentować (głównie po to, by nie sprowokować niepotrzebnej sprzeczki) i tak jego ciemna, wyraźnie zarysowana brew powędrowała w górę kiedy zorientował się, że szybko zwiększyła dystans między nimi. Przynajmniej o jego zaangażowanie w projekt nie musiała się martwić. Skoro już prowadził ich do Zakazanego Lasu w poszukiwaniu akonitu i przystał na to szaleństwo, nie zamierzał wyłożyć się na spartaczeniu warzenia wywaru. Robił to dla zdobycia najlepszej możliwej oceny z eliksirów i ani myślał odpuszczać sam proces tworzenia wywaru tojadowego.
— Czekaj, Charlie — odezwał się nagle, sprawiając że jasnowłosy chłopak idący na przedzie momentalnie się zatrzymał, rozglądając z niepokojem dookoła. — Spokojnie, nic nie słyszałem, ale wydaje mi się, że tu już musimy odbić — dodał, orientując się, że zarówno chłopak, jak i Emerson, odczytali jego słowa alarmująco. Wymijając Puchonkę, delikatnie musnął palcami jej łokieć, bo dostrzegał jak już odruchowo sięgała do schowanej różdżki. Zaraz jednak znów był na przedzie, rozglądając się po okolicy. Trochę inaczej to wyglądało z perspektywy wilka, więc potrzebował chwili na upewnienie się czy dobrze myśli. Teren, po którym szli, był coraz bardziej pagórkowaty, pokryty gęstszą i bardziej dziką roślinnością. — Teraz tam, powoli — wymruczał, zmieniając nieco ścieżkę, którą dotychczas podążali. Szli dość długo, ale prawdziwe utrudnienia dopiero miały się zacząć. I faktycznie, nie minęła chwila, a las stawał się jeszcze bardziej nieprzyjazny; drzewa rosły nieregularnie, a grunt pod ich nogami był mokry i grząski. Na domiar złego, podróż utrudniały rysujące się coraz wyraźniej faliste załamania terenu. Pierwszy stanął na szczycie niewielkiego wzniesienia, ostrożnie schodząc w dół, unikając wystających konarów obrośniętych śliskim mchem.
Urquhart
Nigdy odgłos kroków nie był aż tak przerażający. Z jednej strony Wynn miała ochotę tutaj zostać i przekonać się o tym, kto przemierzał właśnie korytarz, a z drugiej — to wszystko mogło się skończyć jedynie szlabanem, więc zaczęła biec za Bones.
OdpowiedzUsuńPróbowała też zmyć z twarzy atrament, ale ten zasechł brzydko przy policzkach i Wynn była pewna, że będzie musiała szorować skórę, żeby się domyć. Bieg korytarzem był cichy i gdyby nie chaotyczny oddech, który Burkes wypuszczała z ust, uznałaby że nic wielkiego się nie dzieje. Ale działo się.
Obejrzała się przez ramię i zmrużyła oczy. Chciała dostrzec tego, który ewidentnie zmierzał w ich stronę, ale było zbyt ciemno, a poza tym zaczęła odczuwać skutki uboczne noszenia amuletu. Dziwne mrowienie zaczynało się przy stopach, promieniowało do łydek i ud, więc Wynn uznała, że jeszcze chwila, a całkowicie straci czucie w nogach.
Gorączkowo spojrzała w stronę biegnącej Emerson i odetchnęła mimowolnie, kiedy obie przekroczyły próg damskiej łazienki. Wynn od razu zrzuciła z siebie amulet.
— Ściągnij go —poleciła szeptem. — Pewnie już czujesz mrowienie w nogach, więc jeszcze chwila, a stracisz czucie w kończynach. Wiesz, taka cena bawienia się przedmiotami czarnomagicznymi.
Uśmiechnęła się do Emerson, uznając dziewczynę za kogoś, z kim mogłaby wejść do biblioteki ot tak, gdyby tylko powiedziała jedno słówko. Nie spodziewała się tego, że Bones będzie w stanie przetrzepać dział Ksiąg Zakazanych, przepędzić Irytka i urządzić ucieczkę.
Oparła plecy o zimną ścianę i spojrzała po zanurzonej w mroku łazience. Zaczesała włosy w tył, a atrament sprawił, że kosmyki właśnie tam zostały i teraz wyglądała jak młodociany członek jakiegoś gangu. Próbowała wytężyć słuch i usłyszeć to, co działo się za drzwiami, ale nie dochodził do niej żaden dźwięk.
— Chyba uciekłyśmy… — dodała, przerzucając spojrzenie do Bones, a potem odbiła się od ściany i podeszła do umywalek, zerkając w stronę lustra, oceniając to, czy wygląda źle czy jeszcze gorzej. Zrobiła głupią minę i wzruszyła ramieniem.
Burkes
Wiedział, że Emerson nie mówi na poważnie, że rządzą nią chwilowa frustracja i gniew, ale sam na swej drodze prefekta chyba nigdy nie zabrnął jeszcze w zaułek tak wypełniony irytacją, że zatęsknił za brutalnymi karami, znanymi z ciemnych kart historii szkoły. Edgar w ogóle nad kary od zawsze przedkładał pouczenia, edukacje i resocjalizację; o ile koncept szlabanów do niego przemawiał, o tyle poważnie zastanawiał się nad odejmowaniem punktów. Teoretycznie było to zrozumiałe, w praktyce oznaczało odpowiedzialność zbiorową: a przecież niejeden gagatek w nosie miał Puchar Domów i nie przejmował się utratą punktów i malejącą szansą na zwycięstwo; przez to cierpieli jego bardziej zaangażowani koledzy i koleżanki. Szlabany przynajmniej były indywidualne, ale z tym też ostrożnie – niektóre, zdaniem Edgara, były bezsensownym okrucieństwem. Po co wymyślać czyszczenie pucharów w Izbie Pamięci bez użycia zaklęć albo nakazywać odśnieżać boisko w ten sam sposób? To strata czasu i zasobów ludzkich – można zdecydować się na coś pożyteczniejszego. Uczeń w ramach kary wykona dodatkowe obowiązki i w ten sposób przysłuży się szkole. Jeśli przy okazji nauczy się czegoś nowego w zakresie magii, to tylko na plus.
OdpowiedzUsuńCo się wydarzy z Ann i Kate, kiedy już zostaną znalezione – o tym na razie niezbyt myślał, wychodząc z założenia, że tu i teraz jest czymś, czym powinien się zająć. Konsekwencjami przewinienia będą zajmować się później, jedno było jednak już pewne: tego dziewczęta nie unikną.
– Jasne – odparł, mrużąc oczy, by lepiej dostrzec majaczące w oddali zejście do piwniczki. – Pewnie jest zapieczętowane magią, a jeśli tak, to nie sądzę, że poradziłyby się ze złamaniem zaklęć… Ale powinniśmy to sprawdzić.
Sam nie wiedział, co byłoby gorsze – gdyby zeszły do piwniczki czy dostały się do środka Wrzeszczącej Chaty. Z jednej strony wydawało się, że opcja druga jest wręcz optymistyczna: wtedy w zasadzie siedziałyby już na błoniach Hogwartu. Z drugiej: problem w tym, że kiedy zechciałyby wydostać się na powierzchnię, Bijąca Wierzba zapewne przystąpiłaby do ataku. Nie był pewien, czy te dwie Puchonki potrafią ją unieruchomić. To jednak potrafił sobie wyobrazić, natomiast piwniczka była niewiadomą.
Podążał w jej kierunku, ciało układając tak, by łatwo spoglądać we wszystkich możliwych kierunkach. Był lekko przyczajony, palce zaciskał na uniesionej różdżce: gdyby coś się wydarzyło, gotów był rzucić odpowiednie zaklęcie. Odpowiednie! Miał nadzieję, że w chwili próby takie właśnie przyjdzie mu na myśl. Z początku nic się nie działo, tylko jakby bzyczący dźwięk zaczął mu się wgryzać w umysł. Nagle też poczuł, że go coś smagnęło po kostkach, aż się przykurczył. Zabolało, ale jednocześnie stało się coś dziwnego; cios był taki, że – zgodnie z przewidywaniami Edgara – powinien co najmniej rozerwać nogawki, a z nimi nic się nie wydarzyło. Kiedy je podciągnął, okazało się, że na ciele także nie zostały żadne ślady. Ból po chwili też zniknął.
Edgar opuścił głowę tylko na chwilę, ale kiedy znów ją uniósł, w oddali zobaczył majaczącą chmarę… no właśnie, czego?
– Chyba warto wyczarować wspólną Tarczę – zaproponował. A potem nie wytrzymał i zapytał: – Emerson, czy ty też to słyszysz?
Wwiercający się w mózg dźwięk był coraz bardziej nieznośny.
Edgar Fawley
[Na pewno byłoby zabawnie z Amortencją, ale nie dla Edgara. ;D W wątku może i atrakcyjnie, ale eliksir doprawdy straszny, straszny! Rowling, czemu używałaś go jako żartu, halo!]
Chciał czy nie, sobota była jedynym logicznym wyborem. Nie mogli planować warzenia eliksiru na dzień następny, bo gdyby mieli jakieś obsunięcia przy pracy, najbardziej newralgiczny czas przypadałby na moment, w którym każde z nich miało zajęcia. A nawet on nie byłby skłonny do opuszczania lekcji tylko dla dodatkowego projektu. Naprawdę, dość szlabanów zdążył zarobić w tym roku szkolnym (a jeżeli coś pójdzie nie tak z wycieczką krajoznawczą to dostaną jeszcze jeden, wyjątkowo dotkliwy), by prosić się o kolejne. Nie zaprzątał sobie głowy tłumaczeniem profesorowi skąd wzięli akonit – wymówka, i to całkiem niezła, została już wymyślona, a poza tym… Miał dziwne wrażenie, że profesor i tak od razu skieruje spojrzenie w jego kierunku, słusznie podejrzewając drobne matactwo. Ze wszystkich uczniów w Hogwarcie, akurat Alexander najlepiej wiedział gdzie szukać tojadu i jak się z nim obchodzić.
OdpowiedzUsuń— Strumienia — poprawił odruchowo, posyłając Charliemu tylko odrobinę karcące spojrzenie. A potem Emerson miała pretensję, że prawił o oczywistościach, podczas gdy ewidentnie nie był słuchany. Gdyby szli do jeziora, nie pakowałby ich przecież do Zakazanego Lasu, tylko wzdłuż linii brzegowej… Powstrzymał się jednak od skomentowania tego w jakikolwiek dodatkowy sposób. Wiedział, że krótko przed pełnią bywał bardziej nerwowy i starał się panować nad wybuchowym temperamentem. Wszyscy byli już solidnie zmęczeni, a nawet nie pokonali całej drogi. Na szczęście miał dla nich dobre wieści. — Charlie, aż się prosisz o to, bym was nastraszył, że nie wiem gdzie jestem. Ale już zostało niewiele. Parę minut i powinniśmy być na miejscu — powiedział, obracając głowę ku jednej ze ścieżek. Byli już bardzo daleko w głębi lasu i w tym konkretnym momencie musieli uważać na siebie najbardziej. Starał się nie tupać nieco zniecierpliwiony nogą, gdy tak wystawali, przypominając sobie, że jemu przecież jest najłatwiej. Nie tylko ze względu na dobrą kondycję i długie nogi, ale przecież latem regularnie chodził po szkockich górach, przyzwyczajony do wymagających wędrówek. Dopiero gdy Emerson i Charlie się napoili i odsapnęli chwilkę, zarządził dalszy wymarsz. Nie rozmawiali zbyt wiele, dzięki czemu mogli nasłuchiwać odgłosów w Zakazanym Lesie i reagować na dziwne dźwięki, mogące zwiastować kłopoty… Na szczęście, zaledwie po paru minutach, usłyszał bardzo cichy szum wody, podpowiadający mu, że są już o krok od tego, czego szukali. Przyśpieszył, bo jeżeli dobrze pamiętał, to za tym wzniesieniem…
— No, to ile będziemy go potrzebować? — spytał z uśmiechem, obracając się ku pozostałej dwójce, kiedy po chwili stanęli tuż za nim. Pod nimi, w dole płynął niewielki strumień czystej, przejrzystej wody. Wystarczyło ostrożnie zejść po zielonych zboczach, gęsto porośniętych fioletowymi kwiatkami… Jeżeli potrzebowali odpoczynku, to zdecydowanie tutaj, gdzie Zakazany Las wydawał się wyjątkowo urokliwym zakątkiem. Ale nad tym zastanowią się za moment… — Charlie, zostaniesz tu na górze, to dobry punkt obserwacyjny. Kontroluj czy nic się nie pojawia. Ja z Emerson pozbieramy akonit i możemy się stąd zmywać — zadecydował, pamiętając, że to panna Bones miała zabrać ze sobą rękawiczki i inne niezbędne rzeczy do zebrania tojadu. Obrócił się w jej kierunku, czekając aż wyciągnie z torby to, czego potrzebowali do bezpiecznego zerwania tojadu. Wolał się odpowiednio zabezpieczyć przed dotknięciem wysoko trującej rośliny, która mogła narobić sporo szkód nawet wnikając przez skórę.
Urquhart
Odetchnął z irytacją po czym kopnął bezmyślnie książkę leżącą obok jego łóżka w dormitorium. Poleciała w stronę jego kota, który odsunął się zgrabnie i prychnął w stronę Jonathana jeżąc się przy tym niebezpiecznie. Blondyn machnął ręką i uświadomił sobie, że przecież potrzebuje tej książki. Za chwile zaczynał Eliksiry z Puchonami, co wyprowadzało go z równowagi. Tydzień temu poznał całkiem przypadkowo dziewczynę z Hufflepuffu wprowadzając w życie plan podrywu na poskramiacza hordy wampirów, który wymyślił jakiś czas temu. Wszystko szło zgodnie z planem, dziewczyna należała do tych mniej inteligentnych, ale jeden ze znajomych Ślizgonów, który również był zainteresowany dziewczyną zepsuł mu cały plan. Byłoby to do przeżycia, gdyby nie fakt, że owa dziewczyna była tak bardzo oburzona, że postanowiła wszystkim swoim rówieśniczkom przekazać, że Jonathan lubi podkoloryzować rzeczywistość. Zepsuła mu zabawę! Pech chciał, że w tym roku większość zajęć miał właśnie z Puchonami, co za tym idzie nie może o sobie kłamać. Nie znał innej formy obrony tożsamości. Zaczął się delikatnie stresować mając nadzieję, że w jakiś sposób uda mu się przebrnąć przez ten rok. Podniósł podręcznik i wyszedł z dormitorium. Dawno już był spóźniony. Przez swoje nerwy nawet nie zauważył jak szybko mija czas. W głowie zaczął przypominać sobie wszystkie scenariusze, których kiedykolwiek używał, ale żaden z nich nie wydawał mu się na tyle wiarygodny, żeby go użyć. Poza tym spojrzenia tych wszystkich wrogo nastawionych dziewczyn były naprawdę przerażające. Odetchnął głęboko i wszedł do sali po cichu, żeby stado rozwścieczonych dziewczyn go nie zauważyło. Prawdopodobnie bardzo rozdmuchiwał tą sytuację i widział ją w o wiele gorszym świetle niż faktycznie to wyglądało. Jak na złość jedyne wolne miejsce było obok jakiejś Puchonki, z którą Jonathan nie miał jeszcze okazji rozmawiać. A nuż nic nie wiedziała. Na szczęście ławka, w której siedziała była na samym końcu, więc nie musiał się przeciskać.
OdpowiedzUsuń-Dzisiaj w parach, tak jak siedzicie będziecie mieli za zadanie przygotować Eliksir powodujący kurczenie się ludzi i zwierząt. - Jonathan podniósł brwi. Już od dawna uważał, że lekcje Eliksirów nie wnoszą niczego do jego życia; że zgłębił już wystarczającą wiedzę w tym zakresie. Przywołał na myśl chwilę, kiedy w wieku trzynastu lat podał ten eliksir swojemu kotu podczas zabawy ze swoją przyjaciółką. Wykrzywił kącik ust w delikatnym uśmiechu. - Wszystkie potrzebne informacje znajdziecie na stronie 346. - Nie ruszył podręcznika, dokładnie pamiętał czego potrzebuje. Bez słowa ruszył po składniki spodziewając się, że dziewczyna najpierw będzie musiała przeczytać wszystkie informacje.
[Po prostu zaczęłam, jeśli nie masz nic przeciwko :) Jak masz jakiś konkretniejszy plan na rozwój relacji to daj znać, jak nic nie wymyślimy to damy się rozwinąć sytuacji. ]
Jonathan Brew
[Dobry wieczór. W historii Felixa najsmutniejsze jest to, że nigdy nie dowiemy się, jaki by był, gdyby nie krzywdzący wpływ jego ojca, zaś w historii Emerson to, że... nie mogę znaleźć w niej punktu zaczepienia, żeby zaproponować jakiś sensowny pomysł na wątek. :D Łączy ich na pewno rok nauki, zamiłowanie do transmutacji i uczulenie na ludzką głupotę, ale nie jestem pewien, co z takiej mieszanki może wyjść. Innym podobieństwem jest to, że ludzie dosyć powierzchownie ich oceniają (głównie przez przynależność do danego domu), tylko żeby coś takiego odkryć, trzeba by się było najpierw jakoś poznać... Na razie nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Jeśli Ty masz jakiś pomysł, to chętnie go wysłucham. :)]
OdpowiedzUsuńFelix White
[Przepraszam za ten przydługi i nudnawy bełkot poniżej, mam nadzieję, że im dalej tym lepiej będzie.]
OdpowiedzUsuńUchylił wieko kufra i sięgnął ręką do jego prawego rogu, gdzie przynajmniej wydawało mu się, że schował fiolkę. Kiedy jednak nie wyczuł pod palcami gładkiej powierzchni zimnego szkła, zmuszony był wyciągnąć różdżkę i wyczarować trochę światła. Najciszej jak potrafił przełożył część swojego dobytku na łóżko, cały czas uważając, by żaden z jego kolegów nie obudził się w trakcie trwania operacji. Część z nich pewnie ledwie zwróciłaby na niego uwagę i wróciła do snu, ale nie chciał ryzykować potrzeby tłumaczenia się przed prefektem, gdyby ten jednak zechciał wiedzieć, dlaczego w środku nocy jest w pełni ubrany i gotowy do wyjścia. Buteleczka odbijająca niebieskawe światło z końca różdżki znalazła się zagrzebana gdzieś pod Podstawami fizyki. Galen raz jeszcze upewnił się, że ta rzeczywiście zwierała liść mandragory, a potem wrzucił ją do torby i równie cicho, co poprzednio, umieścił rozrzucone na łóżku graty z powrotem na ich pierwotnym miejscu, a przynajmniej gdzieś w jego okolicy. Nie sądził, że ten miesiąc minie tak szybko, prawdę mówiąc był niemal przekonany, że gdzieś w ciągu pierwszego tygodnia odpuści, ostatecznie rezygnując z całego przedsięwzięcia. Powstrzymał go przed tym chyba tylko wrodzony upór i niechęć do powtarzania tego eksperymentu kiedyś w przyszłości, bo tego że ostatecznie spróbowałby raz jeszcze był absolutnie pewny. Animagia fascynowała go przez swoją złożoność, wszystkie komplikacje na drodze do sukcesu i ilość dziedzin, które trzeba było opanować na wystarczająco wysokim poziomie, by w ogóle móc myśleć o przejściu próby. To czy ta okazała się pomyślna było inną kwestią i przynajmniej na razie Ollivander usiłował nie zawracać sobie głowy ewentualną porażką. Co nie oznaczało, że nie czuł, jak coś staje mu w gardle na myśl, że mógłby utknąć na dobre gdzieś w stanie pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem.
Pokój wspólny pokonał najszybciej i najciszej jak potrafił, cały czas nasłuchując, czy ktoś jeszcze nie postanowił się kręcić po nocach. Dopiero po wyjściu na korytarz nieco się uspokoił. Zaraz jednak dotarło do niego, że to dostanie się na miejsce będzie tą trudniejszą częścią planu. I choćby z tego powodu potrzebował się pośpieszyć. Hogwart po zmroku, ten pusty i cichy, często zdawał się wyglądać zupełnie inaczej niż za dnia, a te same korytarze, które przecież po już niemal sześciu latach spędzonych w szkole znał równie dobrze jak zakurzone półki sklepu na Pokątnej, zdawały się tylko przypominać siebie sprzed kilku godzin. Nie żeby po tylu nocnych eskapadach specjalnie mu to przeszkadzało. Poprawił pasek od torby na ramieniu i raz jeszcze upewnił się, że jest sam, po czym szybkim krokiem ruszył stronę klatki schodowej, mając nadzieję, że po powrocie ta przeklęta kołatka da sobie spokój z trudnymi zagadkami i ten jeden raz nie będzie się musiał denerwować, że zamiast znaleźć się w dormitorium, będzie musiał siedzieć pod drzwiami do samego rana.
Nie pamiętał, które z nich wpadło na pomysł, by wkraść się do jednej z sal na pierwszym piętrze i wykorzystać ja do celu własnych eksperymentów. Otworzył drzwi i szybkim ruchem zamknął je z powrotem. Zrzucił swoją torbę na jeden ze stołów i zaczął w niej grzebać w poszukiwaniu własnych notatek. Być może wygodniej byłoby, gdyby znaleźli się w klasie do Eliksirów, która przystosowana była do podobnych zajęć, ale wiedział dobrze, że wejście do niej bez pozwolenia nauczyciela mogło się zakończyć o wiele bardziej poważnymi kłopotami, niż którekolwiek z nich gotowe było zaryzykować. Opuszczona, traktowana jak skład rzeczy wszelakich klasa musiała im na tamtą chwilę wystarczyć. Przykucnął obok jednej z szafek i przez chwilę siłował się z jej drzwiczkami, które tak jak zwykle nie miały większej ochoty się otworzyć. Zapach kurzu, starego pergaminu i stęchlizny wymieszały się ze sobą, stając się przy tym coraz mniej wyraźne i coraz bardziej znośne. Gdy szafka wreszcie dała za wygraną wysypały się z niej na podłogę sterta zwojów i drobny przypominający ściętą z dwóch stron kulę przedmiot, którego przeznaczenia wciąż nie rozgryźli. Galen bardziej zainteresowany był jednak przykrytym przykrywką kociołkiem i dwoma ustawionymi z boku fiolkami.
UsuńNiemal przeoczył fakt, że ktoś otworzył drzwi i dopiero, gdy Emerson znalazła się w pomieszczeniu, zerwał się na nogi na tyle gwałtownie, że zdołał po drodze uderzyć się o róg regału.
— Cześć — rzucił przecierając dłonią miejsce uderzenia. — Usiłowałem przygotować wszystko… a zamiast tego zrobiłem bajzel. — Ustawił kociołek na stole zaraz obok własnej torby, by zaraz zabrać się za zbieranie wszystkich rozrzuconych po podłodze rupieci. Nie próbował jednak nawet zamykać szafki, wiedząc że później prawdopodobnie będą mieli podobny problem z jej otworzeniem. — Czuję się trochę dziwnie bez tego liścia w ustach — stwierdził po raz kolejny tego dnia, jednocześnie wyciągając cenną fiolkę z torby. — Ale z drugiej strony dobrze jest mieć to za sobą.
Był podekscytowany, ciekawy co wyniknie z tych wszystkich przygotowań i tylko odrobinę niepewny, czy to rzeczywiście był dobry pomysł. Z drugiej strony, w tamtym momencie było bardzo mało rzeczy, które rzeczywiście mogłyby ich powstrzymać.
Galen
Obrócił się tylko w stronę Charliego, posyłając mu zirytowane spojrzenie. Już miał na końcu języka zjadliwą uwagę, ale powstrzymał się przed okazaniem złośliwości. To on zostawia tego niewdzięcznika na samej górze, skąd nie tylko ma najlepszy widok, ale również najszybszą opcję ucieczki (Alexander i Emerson zanim wespną się po dość stromym zboczu straciliby przecież parę cennych sekund), a ten jeszcze uważa się za mięso armatnie. Skoro jednak Emerson się powstrzymała – a widział po sposobie w jakim ściągała brwi, że też jest na skraju cierpliwości – to on też postara się okazać odrobinę wyrozumiałości. Powoli zszedł po zboczu, czując jak śliski i grząski jest grunt pod ich nogami, co niespecjalnie ułatwiało przemieszczanie się. Wystarczyła jednak chwila, a był już koło Emerson, lawirując między fioletowymi kwiatami tojadu. Wiedział, że będzie szybciej jeżeli razem pozbierają potrzebną ilość, więc bez słowa zabrał się do pracy, nakładając wcześniej na dłonie ochronne rękawiczki. Nie bez powodu wykonanie tego eliksiru było takim wyzwaniem – wystarczył jeden nieuważny ruch, a zamiast wywaru pomagającego z likantropią, otrzymywało się śmiertelną truciznę… Nawet nie chciał się zastanawiać jak musiał wyglądać proces doskonalenia tego eliksiru, nim Belby wynalazł ostateczną formułę. Zabezpieczanie cennych roślin szło im sprawnie, dzięki czemu już po kilkunastu minutach mieli gotowych do zapakowania kilkanaście sztuk. Podszedł do stojącej przy sporym głazie panny Bones, podając jej zebrany akonit, by mogła wpakować do go torby i odpowiednio zabezpieczyć na czas wędrówki powrotnej.
OdpowiedzUsuń— Nie musisz tak wylewnie dziękować za doprowadzenie was tutaj, by mogło stanąć na twoim. Domyślam się, że jesteś bardzo wdzięczna… — rzucił swobodnie, stając obok niej. Posłał jasnowłosej dziewczynie wyraźnie zaczepny uśmieszek. Och, też był już zmęczony, ale nie na tyle, by nie wykorzystać okazji do odrobiny podrażnienia się z Puchonką. I tak przez prawie całą drogę zachowywali się wzorowo, z pominięciem samiutkiego początku. Tak długie przebywanie w swoim towarzystwie bez warczenia na siebie nie było przecież dla nich normalne. Chciał dodać jeszcze jedno, ale w momencie gdy otwierał usta…
— Alex… Mer…! — usłyszeli nagle z góry ni to zduszony okrzyk, ni jęknięcie Charliego. Ciemnowłosy Krukon momentalnie poderwał głowę, akurat by zobaczyć jak jego kolega z przerażeniem przesuwa się za jedno z wysokich drzew by się skryć i wskazuje ukradkiem coś nad ich głowami. Obrócił się by dostrzec, co tak wystraszyło Marchbanksa, ale początkowo nic nie wyłaniało się zza wzniesienia po drugiej stronie strumienia… Dopiero po paru sekundach usłyszał głośne kroki i dziwne dźwięki przypominające charczenie. Dosłownie na ostatnią chwilę dotarło do niego, co miało wyłonić się i najwyraźniej zmierzać do strumienia. Niewiele myśląc, chwycił Emerson za łokieć i pociągnął bezpardonowo w dół, zmuszając do kucnięcia za głazem przy którym stali. Nie stawiała oporu, więc najwyraźniej i ona już podejrzewała co ujrzą. Wielkie, zielone cielsko pokryte pojedynczymi zielonymi włoskami pojawiło się na wzniesieniu. Miał małą głowę, umieszczoną na nieproporcjonalnie dużym korpusie i głupawy wyraz twarzy… Jeden błąd, a przekonają się jak złośliwe potrafiły być trolle leśne…
Urquhart
[ Pewne geny przeskakują chyba co dwa pokolenia, więc umówmy się dyplomatycznie, że James zrobił się taki urodziwy po dziadkach od strony ojca... Chociaż oczy zdecydowanie odziedziczył po Weasley'ach, tego nie można im odmówić! ;D
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu karty Ems wpadły mi do głowy w sumie dwa pomysły: jeden na takie luźne powiązanie i drugi — na sam wątek. Skoro panna Bones tak dobrze zna bibliotekę, na pewno zdarzyło jej się raz czy dwa przyłapać Pottera na tym zaczytywaniu się w fantastycznych, czasami może nawet dziecinnych powieściach... Mogła nigdy do niego nie podejść i nie zagadać, bo pewnie uważała go za gryfońskiego bufona i ignoranta, ale na pewno zapamiętała ten szczegół. Od tamtej pory mogła przyglądać mu się od czasu do czasu nieco uważniej. Może tym bardziej wnikliwie, kiedy rok temu przygarnął sobie Samaela. Lub nie, jak wolisz. ;) Co do pomysłu na wątek, skoro Mer tak nie lubi zajęć z wróżbiarstwa, chętnie dobrałabym ich w parę i podrzuciła im zadanie wróżenia z fusów. To mogłoby być ciekawe. Daj mi znać co myślisz i dziękuję za powitanie! ]
J. S. P. II
— Właściwie wiele rzeczy — stwierdziła, patrząc po Bones. — Ale wiesz. Jest mała różnica między tym, co mam tutaj w szkole, a tym, co faktycznie można znaleźć w sklepie.
OdpowiedzUsuńWynn bawiła się w niewinny handel amuletami i kartami, czasem jakimiś zwierciadłami, czy czarnoksięskimi eliksirami i księgami, ale nic z tych rzeczy nie zabijało.
— Możesz mnie kiedyś odwiedzić w wakacje — stwierdziła z uśmieszkiem, po czym odkręciła kurki przy zlewie i zaczęła szorować twarz. — Nogi nie odpadną… wiesz, jedyne, co by się stało, to straciłabyś czucie w kończynach. Cóż, prawdopodobnie już na zawsze, ale to Ci już nie grozi.
Wiele takich przedmiotów jak te amulety miało swoje skutki uboczne i nie było to wielką tajemnicą. Wynn zdążyła się już do tego przyzwyczaić i raczej dbała o to, żeby dobrze informować swoich klientów o działaniach niepożądanych, ale w dzisiejszej akcji nie musiała tego robić, bo osobiście wszystkiego dopilnowała, więc Emerson mogła być spokojna.
— Chcesz walczyć z Irytkiem? — Parsknęła śmiechem. — Nie wiem, czy to dobry pomysł, Bones, wiesz, on ma trochę przewagi nad nami, a poza tym Krwawy Baron nie będzie nam chyba zbyt przychylny…
Wzruszyła delikatnie ramieniem, nie wiedząc właściwie, czy nie dałoby się tego zrobić. Irytek był wkurzający i zapewne wielu chciało go ukarać, ale jak zemścić się na duchu? Co takiego mogłyby mu zrobić? Z drugiej strony wizja patrzenia jak Irytek drży i ucieka była naprawdę kusząca.
— Myślisz, że ten, kto się pojawił to prefekt czy nauczyciel? — spytała. — Chyba wolałabym, żeby był to prefekt… z nimi da się jeszcze podyskutować. — Tarła twarz tak mocno, że jej policzki zrobiły się czerwone. — No i, pomyślmy o tym, że musimy się dostać do swoich pokoi, chyba że masz ochotę spać tutaj.
Poruszyła sugestywnie brwiami, stwierdzając, że spanie w łazience byłoby czymś nowym w jej życiu, choć nie jakoś bardzo ekscytujące czy wyczekiwane.
Burkes
[Podoba mi się ten pomysł i od razu po przeczytaniu Twojej propozycji miałem w głowę wizję, jakby to mogło wyglądać. Myślę, że dobrze by było zacząć wątek od tej sytuacji z boginem (nawet, jeśli miałaby się ona dziać w przeszłości), a potem ewentualnie wrzucić ich w jakieś nowe okoliczności. Wtedy łatwiej będzie, a przynajmniej mi, odnieść się do ich wspólnej historii i jakoś zbudować ich relację. :) Bogin Felixa na pewno pokaże Emerson rzeczy, których nie wie o nim nikt, więc w zależności od tego, jak na to zareaguje, ich następne spotkanie może różnie wyglądać. Jeśli coś takiego Ci pasuje, to daj mi znać – zacznę.]
OdpowiedzUsuńFelix White
Długie przebywanie w formie animagicznej sprawiało, że zatracał się w myślach i nawet ponowna zamiana w człowieka nie potrafiła w pełni przywrócić go do rzeczywistości. Kiedy stawał się krukiem, nigdy się nie hamował, pozwalał myślom płynąć swobodnie, formował nowe opinie i zastanawiał się nad wieloma rzeczami, które przerastały go jako osobę w życiu codziennym. Tylko wtedy był tak naprawdę wolny i nie czuł na sobie ogromnej presji, którą najpierw nakładał na niego jego ojciec, a później on sam, bo nie znał innego życia, a zawsze bał się zrobić coś nie tak, jak powinien. Ze względu na to, że bycie krukiem było jego bezpieczną strefą, do której uciekał za każdym razem, kiedy człowieczeństwo za bardzo mu ciążyło, starał się rozgraniczyć te dwa światy najbardziej, jak się dało. Nigdy więc nie kontynuował swoich ptasich rozmyślań jako człowiek i za wszelką cenę próbował je powstrzymać, gdy niechciane wdzierały się do jego umysłu w takich momentach jak ten.
OdpowiedzUsuńFelix wracał właśnie do pokoju wspólnego Ślizgonów po swoim wieczornym podniebnym spacerze, na którym zbyt wiele rzeczy zaprzątało mu głowę, przez co stracił trochę poczucie czasu. Był wtedy tak zajęty sprowadzaniem się do rzeczywistości, że mało co mogło zwrócić jego uwagę. Może właśnie dlatego nie spostrzegł wyskakującego z ciemnego zakamarku bogina i nie sięgnął po różdżkę. A potem stały się rzeczy, przez które nie był już w stanie tego zrobić.
Najpierw usłyszał skomlenie psa, więc stanął jak wryty i zobaczył, że faktycznie w końcu korytarza szamoce się jakieś zwierzę. Z jakiegoś powodu widok ten zaniepokoił go tak bardzo, że nie był już w stanie logicznie myśleć, a co za tym idzie – jakkolwiek się bronić. Zrobił kilka niepewnych kroków w przód, po czym upadł kolanami na zimną posadzkę, z całych sił zacisnął oczy i zwijając dłonie w pięści, zaczął kręcić głową.
– Nie, nie, nie... To się nie dzieje naprawdę – mamrotał do siebie, wykorzystując całą swoją siłę woli, by nie dać się porwać wspomnieniu. Ciemna piwnica, pies ze związanymi nogami przypięty łańcuchem do ściany, przerażający ból...
– Albo zrobisz to temu kundlowi, albo dalej będę to robił tobie! – Usłyszał czyjś zniecierpliwiony głos, który zupełnie mu tu nie pasował. Gdy dotarło do niego, dlaczego tak jest, po plecach przebiegł mu zimny dreszcz.
Otworzył oczy i zobaczył, że stojącym obok psa mężczyzną jest on sam. Powinien się więc domyślić, że ta sytuacja nie ma nic wspólnego z zespołem stresu pourazowego i powiązać to z boginem, lecz kotłowało się w nim zbyt wiele silnych emocji, z których nigdy się nie wyleczył, by był w stanie trzeźwo myśleć. Zamiast tego jeszcze bardziej dał się ponieść tej destrukcyjnej chwili.
– Kim jesteś?! – warknął więc, próbując podnieść się na równe nogi, lecz bezskutecznie. Jego całe ciało drżało i z jakiegoś powodu miał wrażenie, że zaraz przeszyje go fala bólu, bo nie chciał zrobić tego, co mu każą. – Myślisz, że to zabawne?
– Jestem tobą – odpowiedział bogin, uśmiechając się obrzydliwie, gdy kucał nad bezbronnym, związanym sznurem zwierzęciem. – I robię to, co lubisz robić najbardziej – dodał z nutą ekscytacji w głosie, po czym przyłożył koniec różdżki do psa, przez co ten zawył po raz kolejny. – Teraz twoja kolej albo zajmiesz jego miejsce.
– Nie! – Felix był już na skraju wytrzymałości i coraz ciężej mu było powstrzymywać płacz, który zbierał się w nim, odkąd rozpoznał zwierzę na końcu korytarza. Czuł się tak, jakby znów miał jedenaście lat, jakby to wszystko, o czym tak bardzo chciał zapomnieć, nigdy się nie skończyło i trwało do dziś. – Nie zrobię mu krzywdy, nie zrobię mu krzywdy, nie zrobię mu krzywdy... – powtarzał przez łzy, starając się odsunąć jak najdalej od... siebie? Swojego ojca? Rzeczywistość mieszała mu się ze wspomnieniami i w tamtym momencie naprawdę nie wiedział, gdzie się znajduje.
– Jeszcze zmienisz zdanie – powiedział tamten i wycelował w niego różdżką.
Felix zamknął oczy, myśląc o tym, jak bardzo chciałby teraz umrzeć.
Felix White
Och, jakże żałował, że nie został na górze. Bo on, w przeciwieństwie do Charliego, z całą pewnością nie zaspałby z tak istotną informacją jak zbliżający się do nich trzymetrowy troll leśny! A nawet jeżeli, to podjąłby kroki by jakoś odciągnąć go i nie dopuścić do ugrzęźnięcia pozostałej dwójki. Całe szczęście, że jego jasnowłosy, mniej rozgarnięty kolega, był poza zasięgiem rąk Alexa, bo gdyby go dorwał, zrobiłby mu bardzo bolesną krzywdę. Jasne, troll był zielonkawy i wtapiał się w otoczenie, ale zarazem jego cielsko było na tyle wielkie, że należało w porę spostrzec zagrożenie. Bo to, że stanowił dla nich niemały problem, nie ulegało wątpliwości. Stworzenia te nie były specjalnie inteligentne, ale przy tym cholernie silne i wytrzymałe, a także – co chyba najbardziej niepokojące – całkowicie nieprzewidywalne. Teoretycznie mógłby ich zignorować, ale Alexander nie zamierzał ryzykować sprawdzaniem, czy uda im się nie skupić na sobie uwagi spragnionego trolla.
OdpowiedzUsuńSzybko przeanalizował sytuację, wybierając według niego najlepszą opcję. Nawet gdyby zerwali się od razu, gnając w kierunku pagórka, na których czekał na nich Marchbanks, troll mógł próbować w nich czymś rzucić, albo pognać ich śladem. Dzieliło ich (jeszcze) kilkadziesiąt metrów i płytki strumień, ale przy różnicy gabarytów, szybko zostaliby dogonieni. Miał tylko nadzieję, że Charlie kuli się za szerokim pniem drzewa, nie ujawniając ze swoją obecnością. Dopóki troll był po tej stronie, mieli jakieś szanse ujść niezauważeni. Musieli jednak działać szybko; przeczekanie aż się oddali nie wchodziło w grę, o ile nie chcieli po ciemku wracać przez Zakazany Las.
— Nie, chyba nie… — odparł równie cicho, nasłuchując rzężenia trolla, który najwyraźniej właśnie schodził po zboczu z przeciwnej strony potoku, kierując się do wodopoju… Po chwili pluski wody i siorbanie, czyli był już bardzo blisko nich. Gdyby ich widział, pewnie zasygnalizowałby to jakimś dźwiękiem albo gwałtowną reakcją, prawda? A przynajmniej tak mu się wydawało i na ten moment to musiało im wystarczyć. Zamilkł na parę sekund, upewniając się, że jest tylko jeden osobnik. Nadal bardzo niebezpieczny i wyjątkowo nieprzewidywalny… Ale przynajmniej nie wpadli w kompletne bagno natykając się na małą grupkę. Wtedy marnie by widział ich szanse na ujście cało. A tak… Jeszcze była szansa. — Są dwie opcje… Pierwsza, to spróbujemy odciągnąć jego uwagę. Druga, to zaklęcie kameleona i idziemy na górę po Charliego — zaproponował, spoglądając na Emerson. Znów znajdowali się bardzo blisko, skuleni za wielkim głazem, który jednak gdy miał zakryć ich dwójkę, wcale nie był aż tak ogromny jak można by było przypuszczać… I choć mógł poczuć na swoim obliczu jej przyśpieszony oddech, na szczęście nie na tym się skupiał… Teoretycznie mogli nawet połączyć dwie zaproponowane przez niego opcje, co mogło dać najlepszy efekt, bo troll skupiłby swoją uwagę na obiekcie, przez co daliby radę uciec. Martwił się tylko o to, czy Charlie nie wydrze się na cały głos jeżeli pochwyciłoby go dwoje niewidzialnych ludzi… Ale może gdyby wystarczająco szybko mu to jakoś zasugerować, uda im się przeprowadzić całą operację w miarę sprawnie. Nie odwracał wzroku od jasnowłosej dziewczyny, czekając w napięciu na jej zdanie. Nie mieli wiele czasu na zastanawianie się. Cokolwiek zdecydują, on już dzierżył w dłoni różdżkę, gotów do działania.
Urquhart
[Wybacz, proszę, tę okropną obsuwę. Totalnie nie miałam ani weny, ani czasu, uch.
OdpowiedzUsuńW każdym razie – pomysł z jasnowidzeniem jak najbardziej mi się podoba! (Masz rację, nic w karcie na ten temat nie ma. Sama jeszcze nie jestem pewna, jak to działa u Gail; myślę, że ona trochę się przed tym wzbrania, bo nie chce uchodzić za jeszcze większe dziwadło. Możliwe, że uda mi się to obszerniej opisać w kolejnej notce!) To co; może Gail zobaczyłaby jakiś wypadek panny Bones podczas najbliższego meczu Quidditcha? :)]
Gail Rivers
[Super, cieszę się. :D Zacznę nam, jeżeli wybaczysz mi niedoskonałości (zaczęcia nigdy nie idą mi tak, jak bym chciała), a także, jeśli ustalimy jeszcze, skąd Gail i Emerson mogą się znać, bo ja w tym momencie mam pustkę w głowie, a G., do całkowicie obcej osoby też nie podbiegnie, by ją bombardować swoimi wizjami. :D]
OdpowiedzUsuńGail Rivers
[Ależ ze mnie gapa… Aż mi wstyd. :D Postaram się zacząć na dniach!]
OdpowiedzUsuńGail Rivers
– Nie zrobię mu krzywdy, nie zrobię mu krzywdy, nie zrobię mu krzywdy... – Wszelkie próby, które podjął, by nie dać się porwać wirowi traumatycznych wspomnień, zawiodły. Każde staranie odciągnięcia strasznych obrazów i dźwięków od rzeczywistości zakończyło się klęską. Był tak pogrążony w wydarzeniach sprzed lat, że nie zauważył zniknięcia bogina, nie zorientował się, że całe to przedstawienie było tylko ucieleśnieniem jego największego strachu, które z łatwością mógł przegonić jednym machnięciem różdżki – głupim Riddikulusem. Nie musiał walczyć, nie musiał cierpieć, a przede wszystkim nie musiał krzywdzić, a potem zakopywać wspomnień w odmętach świadomości z nadzieją, że jeśli wystarczająco długo będzie sobie powtarzał, że nie chciał, wszystkie winy zostaną mu odkupione, a widmo tego, co zrobił, nie będzie nad nim wisieć każdego dnia, aż do śmierci.
OdpowiedzUsuńWciąż cały drżał, dławiąc w sobie szloch małego chłopca, który doświadczył zbyt wiele, a którego barki nie były w stanie udźwignąć pisanego mu losu. Nie usłyszał, kiedy skomlenie psa zastąpił czyjś stanowczy głos i nie zauważył – wciąż klęcząc na zimnej posadzce z zamkniętymi oczami – jak jego starsza wersja przemienia się w obłoczek kurzu, pozostawiając obietnicę przeszywającego bólu niespełnioną. Straszne sceny odgrywały się wciąż w jego głowie, w kółko i w kółko przypominając mu, kim tak naprawdę jest i że nigdy, przenigdy nie stanie się kimś lepszym niż jego ojciec.
Jesteś do niego taki podobny... – mawiała matka Felixa, a on powstrzymywał się, żeby nie sięgnąć po różdżkę. Jestem taki sam.
Trudno było określić, co przywróciło go w końcu do rzeczywistości. Wzbierająca w nim złość, która zawsze była w nim silniejsza niż smutek, bo przecież tylko słabi ludzie płaczą, tylko oni dają się ponieść rozpaczy, która do niczego nie prowadzi czy może fakt, że usłyszał swoje imię, wypowiedziane jednak w sposób, który różnił się od tego słyszanego na co dzień. Głos był delikatny i jakby czymś zmartwiony – Felix pamiętał, że kiedyś, bardzo dawno temu w ten sam sposób mówiła do niego matka.
Otworzył oczy, zamrugał kilkakrotnie i najpierw obejrzał swoje ręce, upewniając się, że wszystko jest w porządku, a on w istocie nie ma jedenastu lat. Twarz miał mokrą od łez i to uczucie obrzydziło go do tego stopnia, że skrzywił się, od razu sięgając po różdżkę, ale zanim cokolwiek z tym zrobił, przypomniał mu się ten głos, który wyrwał go z niechcianego wspomnienia, więc obrócił się, chcąc się upewnić, że jest tutaj sam. I wtedy ją zobaczył.
– Kim jesteś? – warknął, ściskając mocniej różdżkę. Chciał wstać, żeby nieznajoma nie patrzyła na niego z góry, ale obawiał się, że jego nogi mogą go zawieść, a ostatnie czego by chciał, to zrobić z siebie jeszcze większe pośmiewisko. W głowie kotłowało mu się tysiące myśli, a w dodatku był tak oszołomiony, że ciężko mu się było skupić na choć jednej z nich. – Cokolwiek tu widziałaś... – zaczął chaotycznie, dwoma palcami dotykając skroni. – Po prostu o tym zapomnij. I nigdy nikomu o tym nie mów – dodał zimnym tonem i w końcu się podniósł. Miał wrażenie, że jego nogi są zrobione z waty, ale jakimś cudem udało mu się utrzymać równowagę.
Najgorsze w tej całej sytuacji było to, że Felix nie miał pojęcia, co tak naprawdę się tutaj wydarzyło i ile z tego zdążyła zobaczyć dziewczyna. To, czy powiedziałaby komuś o tym zajściu, nie obchodziło go aż tak bardzo, bo przecież to tylko słowa, każdy może zmyślić historię dla rozgłosu, im bardziej tragiczna będzie, tym lepiej, a nieznajoma nie miała żadnych dowodów, by ktokolwiek uwierzył jej w pełni. To, co naprawdę miało dla Felixa znaczenie to fakt, że ktoś mógł o nim wiedzieć zdecydowanie za dużo, a pozbawianie kogoś wspomnień nie było takie łatwe, zwłaszcza na terenie Hogwartu.
[Nic się nie stało, nie ma przecież nic złego w długich wątkach. :) Ja za to przepraszam, że odpisuję tak późno.]
Felix White
Syknął cicho z niezadowoleniem gdy Emerson wychyliła się zza głazu, by zerknąć na trolla. Z jego perspektywy wychylała się zdecydowanie zbyt długo i już chciał chwycić ją za nadgarstek by lekko pociągnąć, kiedy na szczęście sama przestała się niepotrzebnie narażać. Po dźwiękach wody i pomrukach trzymetrowego stwora mogli doskonale domyślić się czym się aktualnie zajmował… W milczeniu słuchał słów jasnowłosej dziewczyny, kiwając tylko lekko głową na sam koniec. Może i miała rację, co do tego, że nie było sensu ryzykować z zaklęciem kameleona, tylko od razu wziąć się do skutecznego rozpraszania. Starał się przy tym nie irytować na myśl, że chowający za drzewami Charlie miał najlepszą sposobność do wymanewrowania trolla. Byli skazani na siebie, a ich współpraca w przeszłości nie zwykła kończyć się sukcesami… Nie pora jednak roztrząsać jak bardzo nietrafiona była ta sytuacja. Kamień, który wskazała panna Bones był zbyt duży by którekolwiek z nich poradziło sobie z nim w pojedynkę. Tylko działając wspólnie mogli unieść głaz i cisnąć nim w zarośla, odciągając uwagę trzymetrowego stwora. Cóż, nie pozostawało nic innego, jak tylko zaryzykować. Dał znać, że jest gotów i już po chwili oboje jednocześnie wymruczeli słowa zaklęcia, sprawiając, że kamień najpierw drgnął… A potem gładko powędrował w górę, tak jak kierowali go różdżkami. Pilnował by nie wykonać pochopnego ruchu i tym samym zerwać połączenia. Ostrożnie manewrowali sporym głazem, by wreszcie cisnąć w nim zarośla, gdzie wylądował z głuchym hukiem. Wstrzymał oddech i…
OdpowiedzUsuńUsłyszeli wściekły, rozjuszony ryk trolla, który zerwał się momentalnie na równe nogi, oglądając w kierunku gęstwiny, której zielone knieje wciąż poruszały się po tym jak z impetem wrzucili tam głaz. Alexander wychylił głowę i tym razem to on wypatrywał reakcji trolla. Sekunda, dwie… Po czym z dzikim warkotem wybiegł ze strumienia, rozchlapując wokół krystalicznie czystą wodę. Usłyszeli dudnienie, jakie towarzyszyło każdemu szybkiemu krokowi, stawianemu przez przebrzydle wielkiego stwora. Udało im się. Troll zareagował dokładnie tak jak chcieli, zwabiony nagłym poruszeniem w kniejach i bez wahania rzucił wszystko, by dosłownie w przeciągu sekund, z każdym susem zmniejszać odległość do zarośli, gdzie nic ciekawego się nie chowało… Ile czasu zajmie mu zrozumienie, że ktoś z nim igrał? Nawet przy miernej inteligencji, ryzyko, że szybko wpadnie na słuszne rozwiązanie, było zbyt wielkie. Na szczęście warczał i sapał tak głośno, że nic co zrobią, nie zagłuszy jego własnych dźwięków. Dlatego też, gdy troll był w połowie drogi, Alexander stanowczo chwycił Emerson za łokieć i pociągnął w górę, ruszając biegiem w kierunku wzniesienia, za którym czekał na nich Charlie. Musieli tylko wbiec wystarczająco szybko… Puchonka miała przy sobie torbę, w której znajdowały się ich cenne (a jakże, to z tego powodu tu się w ogóle znaleźli) zapasy świeżo zerwanego tojadu. Nie było nic, co mogłoby ich spowolnić. Ba! Zapomniał nawet o zmęczeniu, jakie czuł gdy dotarli do celu. Instynktownie poczekał tylko, by Emerson wbiegła przed niego, obracając się przez ramię. Nie było trolla, za to gęste knieje poruszały się cały czas, a dziki warkot zdradzał wściekłość rozjuszonego stworzenia. Przyśpieszyli, pokonując kolejne metry i już prawie byli już na samej górze gdy… Usłyszał za swoimi plecami donośny ryk, zupełnie odmienny od tych sprzed chwili. Nie musiał oglądać się za siebie by wiedzieć, że troll wyłonił się z zarośli, dostrzegając ich zaraz przed szczytem, gdy już prawie uciekli...
Urquhart
Bogina?
OdpowiedzUsuńZamrugał kilkakrotnie, jak gdyby ten gest mógł przyspieszyć przepływ myśli, który już sam w sobie odbywał się dużo szybciej niż zamykanie i ponowne otwieranie oczu, sterowane przecież przez ten sam mechanizm. Biologia nie była jednak nauką, nad którą zaczął się zastanawiać po usłyszeniu odpowiedzi z ust dziewczyny. Jego myśli powędrowały gdzieś do pierwszych lekcji Obrony przed Czarną Magią, kiedy to nauczyciel pokazywał im bogina i sposób, w jaki można się go pozbyć. Wtedy Felix był tak zdeterminowany, żeby nie wyjawić innym swojego największego strachu, że zaklęcie Riddikulusa rzucił niemal natychmiast, a ponieważ inni uczniowie byli zbyt zajęci rozmawianiem o wężach, pająkach, trupach, postaciach z mugolskich horrorów i innych niedorzecznych lękach, nikt nie zwrócił uwagi na to, w co na początku przemieniła się zjawa, kiedy przed nią stanął. Nikt też nie pytał, bo Felix już wtedy nie był zbyt rozmowny.
Teraz jednak dał się złapać nieuzbrojony, zamyślony i kompletnie na to wszystko nieprzygotowany, co zaowocowało powrotem niechcianych wspomnień, które całkowicie zbiły go z tropu. Przeklinał siebie w myślach, że od razu nie sięgnął po różdżkę i pozwolił tej sytuacji eskalować, a w dodatku został przyłapany i to przez jakąś przeklętą, empatyczną... No właśnie, kogo? Gdyby dziewczyna była Ślizgonką, to – chcąc nie chcąc – by ją kojarzył, a gdy tak na nią patrzył, to po prostu czuł, że ze Slytherinem nie ma ona nic wspólnego, nawet jeśli nie zdążyła mu się jeszcze przedstawić.
– Tak właściwie to skąd się tutaj wzięłaś? – zapytał więc wprost, rozglądając się po ciemnym korytarzu. Lochy nie były najpopularniejszym miejscem wśród uczniów Hogwartu, jeśli chodzi o wybieranie się na późne spacery. – I tak, masz rację, nie prosiłem cię o pomoc – odparł na jej pokrętne tłumaczenia – więc nie licz na to, że ci podziękuję.
Był zły, zirytowany i wciąż trochę zdezorientowany, więc zachowywał się jak na White'a przystało – okazywał wyższość, odrzucał wszelką pomoc i starał się ukryć, że jest w stanie odczuwać jakiekolwiek inne emocje niż gniew. Niestety i w tym przeszkodziła mu nieznajoma, sięgnąwszy do swojej torby po haftowaną chusteczkę, by następnie podać mu ją, jakby aspirowała do bycia Matką Teresą Hogwartu. Musiałby nie być sobą, żeby ją przyjąć, a jednocześnie bardzo się starał nie być sobą, żeby w odpowiedzi na ten gest nie zrobić czegoś gwałtownego.
Zamiast tego po prostu westchnął ciężko, przymknął oczy i zakręcił różdżką, by niewerbalnym zaklęciem oczyścić twarz z łez. Był głupcem, sądząc wcześniej, że dziewczyna ich nie zauważy, jeśli nie będzie przykładał do nich wagi, ale teraz przynajmniej mógł się ich pozbyć i postarać się zapomnieć, że ta sytuacja w ogóle miała miejsce.
– To co tu robisz oprócz nachalnych prac charytatywnych? – zapytał, żeby choć na chwilę odwrócić uwagę od siebie. Tak naprawdę nie obchodziło go, dlaczego dziewczyna tu jest i że ewidentnie łamie ciszę nocną. Prefekci z kompleksem boga, dla których takie rzeczy były niezwykle ważne, denerwowali go jeszcze bardziej niż osoby podobne do niej.
– Zgubiłaś się? Potrzebujesz czegoś? – dodał jeszcze, natychmiast uświadamiając sobie, jak bardzo bogin namieszał mu w głowie.
Felix White
Było tak blisko… Alexander już prawie czuł smak zwycięstwa. Wystarczyło wbiec na samą górę i skryć się za wzniesieniem. Tak niewiele brakowało, a mogliby spokojnie kontynuować swoją wędrówkę, wracając już do zamku z cennym łupem skrytym w torbie panny Bones. Czy gdyby ruszyli zaledwie parę sekund wcześniej, ryzykując, że troll ich zauważy od razu, wtedy by się im udało? A może jeśli zdecydowaliby się na zaklęcie kameleona, nie dostrzegłby ich…? Nie mieli czasu się nad tym zastanawiać, zresztą – i tak niczego by to już nie zmieniło. Znaleźli się w sporych tarapatach, z wkurzonym trollem podążającym ich śladami. Urquhartowi wydawało się, że ziemia trzęsie się przy każdym stąpnięciu goniącego ich magicznego stwora. Nie ważne, że dopiero co z Emerson pobili wszelkie rekordy, biegnąc bez tchu po stromym wzniesieniu. Mogli próbować ile tylko chcieli… Ale nie przegonią trolla, który dzięki zatrważającym gabarytom mógł stawiać wielkie susy, niwelujące zdecydowanie zbyt szybko odległość między nimi. Przeklął w myślach, obracając się za sylwetką jasnowłosego Krukona. Dobrze wiedział, że Charlie nie uciekł, tylko nadal gdzieś tu czekał na nich. Nie żeby podejrzewał go o zapędy bohaterskie (gdyby tak było, interweniowałby już wcześniej), ale po prostu miał on dość rozumu by wiedzieć, że być może bardziej ryzykował pałętając się samotnie po Zakazanym Lesie.
OdpowiedzUsuńI mieli rację… Wkrótce zobaczył jasną czuprynę, nieśmiało wyglądającą zza gęstych krzaków. Powoli i bardzo niepewnie, Charlie wyściubił nos ze swojej kryjówki – całkiem niezłej zresztą. Ale krzyki Emerson najwyraźniej tylko bardziej go zatrwożyły, bo poza spoglądaniem na nich wielkimi oczami, nie drgnął ani trochę, najwyraźniej świadom jak bardzo jest źle… Dobra, Alex obiecywał sobie wcześniej nie być zbyt ostrym, ale…
— Marchbanks, rusz dupę! — ryknął, nie zwalniając kroku nawet na moment. To poskutkowało… Jakby. Najpierw ich towarzysz podskoczył lekko, nim wygramolił się wreszcie z gęstwiny, ruszając biegiem przed siebie. Teraz już całą trójką gnali w kierunku Hogwartu, ale dźwięki zza ich pleców były coraz głośniejsze… Nie musiał oglądać się przez ramię by wiedzieć, że troll był już prawie na wzniesieniu. Kiedy wybiegnie na górę i ich dostrzeże, nie będą mieli najmniejszych szans. Musiał zrobić cokolwiek, by go spowolnić, nim gęsto rosnące drzewa być może ukryją ich sylwetki. Zwolnił nieco, pozwalając by Emerson i Charlie ruszy przodem, momentalnie sięgając różdżką w tył.
— Bombarda maxima! — krzyknął, a zaklęcie pomknęło wprost w dość spore drzewo rosnące na samej górze wzniesienia. Usłyszał tylko głuchy huk (jakby już nie dość hałasu narobili, alarmując wszystkich mieszkańców Zakazanego Lasu, że się tu kręcą nieproszeni goście), a potem trzaski towarzyszące osuwaniu się grubego konara. To mu wystarczyło by znów rzucić się do dalszej ucieczki. Gdzieś z tyłu drzewo runęło, staczając się dokładnie tam, gdzie miał nadzieję – w dół zbocza. Kolejny odgłos, sugerujący, że zaledwie po paru sekundach przewalone drzewo uderzyło z impetem w nadbiegającego trolla. Nie wiedział czy to wystarczyło by go zatrzymać, ale powinno im przynajmniej kupić parę dodatkowych chwil i spowolnić magicznego stwora.
Urquhart
Musieli coś zrobić, bo sama ucieczka nie miała choćby najmniejszych szans powodzenia. Nawet jeżeli udawałoby im się z większą zwinnością lawirować między większymi drzewami, to troll w pościgu za nimi po prostu taranowałby te mniejsze, robiąc użytek ze swojej przerażającej siły. Miał nadzieję, że zyskali choć tyle, by skryć się przed wzrokiem magicznego stworzenia, a gęstwina leśna pozwoliła na zmylenie tropu… Jego jednak niedoczekanie. Może i błędem było, że nie nakazał pozostałej dwójce nieprzerwanie biec przed siebie, nie czekając na rezultat jego brawurowej decyzji. Należało się jak najszybciej ulotnić, korzystając z tego, że troll miał przeszkodę w postaci sporego drzewa… Pokręcił gwałtownie głową, nawet przez moment nie oszukując się, że w ten sposób zabił trolla. W najlepszym przypadku, gdyby mieli niesamowite szczęście, być może udałoby się go ogłuszyć, a to i tak nie wiadomo na jak długo. Oparł dłonie na kolanach, oddychając ciężko. Nim zagoni ich do dalszej ucieczki, zmuszając tym samym do jeszcze większego wysiłku, sam musiał nabrać tchu. Gdzieś pod skórą czuł frustrację, gdyż dobrze wiedział z czego wynikało jego osłabienie. Gdyby nie ta cholerna pełnia już za chwilę, mógłby ich z łatwością zmobilizować do biegu, samemu mając dość energii do tego. Niestety, osłabienie, jakie aż nadto boleśnie odczuwał, pozwoliło by zmarnował te kilka sekund… Podniósł się powoli, wciąż z trudem łapiąc oddech. Spojrzał na Charliego, bladego jak ściana i ewidentnie przerażonego. Potem przesuwał wzrok ku Emerson… Gdy to zauważył i ciemne włoski na jego karku stają dęba.
OdpowiedzUsuńObaj z jasnowłosym Krukonem zareagowali jednocześnie, na szczęście nie tracąc zimnej krwi. Choć obaj na swój sposób. Alexander w jednej chwili zerwał się i w paru susach pokonał kilka metrów dzielących go od Emerson, bez zastanowienia popełniając być może kolejny błąd, który był jednak jedynym, co przyszło mu do głowy. W tym samym czasie, gdzieś za jego plecami, Charlie wykrzyczał zaklęcie, które uderzyło wprost w pędzącą jak pocisk brzózkę. Nie zatrzymał jej, bo impet z jakim mknęło wprost na pannę Bones, był zbyt wielki. Spowolnił jednak dość, by w ostatniej chwili Alex uderzył swoim ciałem w oniemiałą Emerson i oboje siłą rozpędu polecieli w bok, umykając przed uderzeniem. Odruchowo objął ją mocno, przyciągając do siebie, przez co ich ciała zbiły się ciasno zaledwie chwilę przed bolesnym uderzeniem w ziemię. Parę sekund później ciśnięte przez wkurzonego trolla drzewo przeleciało dokładnie w miejscu, gdzie dopiero co stali. Alexander mocno oplatał ramionami jasnowłosą dziewczynę, już po chwili czując jak oboje lądują na ziemi, turlając się dalej, po wilgotnym zielonym mchu. Cudem udało im się w nich nie uderzyć, choć musiało minąć dobrych kilka metrów, nim wreszcie wyhamowali. Jęknął cicho z bólu, czując jak poobijane miał plecy po gwałtownym spotkaniu z twardym podłożem. Kręciło mu się lekko w głowie, więc minęła sekunda lub dwie, nim zorientował się, że wciąż ją obejmuje, aktualnie przygniatając całym swoim ciężarem do ziemi.
— Bones…? — wychrypiał cicho, powoli opierając się na dłoniach po obu stronach jej ciała, patrząc z przestrachem na leżącą pod nim dziewczynę.
Urquhart
Zawisł nad jasnowłosą Puchonką, wpatrzony w jej nieco pobladłą buźkę. Wszystko zdawało się docierać do niego z opóźnieniem, zupełnie jakby na moment zapomniał o niebezpieczeństwie, w jakim się znaleźli. Powinien się ruszyć, pozwolić się jej wyswobodzić spod jego ciężaru, bo pewnie dlatego trudno jej było zaczerpnąć tchu i odpowiedzieć mu cokolwiek… A jednak zastałe mięśnie, wciąż mocno napięte po bolesnym uderzeniu z ziemią, dziwnym trafem odmówiły mu współpracy przez parę kolejnych sekund. Nie spuszczał spojrzenia z twarzy Emerson, przez co nie miał szans umknąć przed nadbiegającym Charliem… Na Merlina jęknął w duchu, wykładając się jeszcze raz na twardej ziemi po kolejnym bolesnym zderzeniu. Jakby nie dość był poobijany po szaleńczym manewrze z panną Bones, Marchbanks zadbał o to, by następnego dnia Urquhart w ogóle nie mógł się ruszyć. Z trudem podniósł się, wspierając na łokciach. Odruchowo spojrzał na również siadającą Puchonkę, odczuwając irracjonalną chęć wyciągnięcia z jej włosów paru sterczących listków… Sam pewnie miał podobny bałagan na głowie, ale tym akurat w ogóle się nie przejął. Dopiero syk zdenerwowanego kolegi przywołał go nieco do porządku, przypominając o dramatycznej sytuacji, w której się znaleźli. To wystarczyło by zerwał się na równe nogi, gotów do dalszej ucieczki. I już myślał, że nie mogło być gorzej, kiedy usłyszał jęknięcie dobiegające z jego lewej strony. Momentalnie poderwał ciemną czuprynę, z przestrachem patrząc na pannę Bones. Nie od razu dostrzegł czerwoną plamę na jej spodniach i głębokie rozcięcie na prawej łydce… Ostatnie jednak na co mogli sobie pozwolić, to biadolenie nad tym jak bardzo się wszystko jeszcze mocniej spieprzyło.
OdpowiedzUsuń— Charlie, musisz go jakoś rozpraszać. Nie ważne jak, byle nie znalazł nas zbyt szybko — rozkazał, nie wahając się ani chwili. Dobrze wiedział, że zranienie Emerson (którego więcej niż pewne, że nabawiła się w trakcie ich niekontrolowanego upadku) musiało być niezwłocznie opatrzone. A nie mogli tego zrobić tutaj, na widoku. Jedyną opcją na uleczenie rozciętej nogi było znalezienie osłoniętego miejsca, gdzie mieli szansę skorzystać z magii uzdrawiającej. Upewnił się tylko, że jasnowłosy Krukon dziarsko skinął głową i skierował różdżkę w kierunku wzniesienia, za którym słychać było dudnienie sygnalizujące nadbiegającego trolla. Sam nie miał czasu do stracenia, bo jeżeli nie uda im się zaleczyć paskudnej rany, dalsza ucieczka była niemożliwa. A wtedy… Nie, wolał nie zastanawiać się, co wtedy. Nie zwracał już większej uwagi na poczynania Charliego, który rozsądnie skorzystał z cicho wypowiadanych zaklęć, posyłając raz za razem kolejne czary, mające zatrzymać nieco wkurzonego trolla. Alexander zaś w paru krokach był już przy pannie Bones i, nie czekając na pozwolenie z jej strony, śmiało wyciągnął ręce, obejmując ją raz jeszcze. Jedną dłonią otoczył mocno jej talię, a drugą wsunął pod jej uda, podrywając ją lekko w górę.
— Przytrzymaj się się — polecił cicho. Wciąż był zmęczony i w dodatku teraz też obolały, ale adrenalina skutecznie motywowała do dalszego działania. Skinął lekko na Krukona, wskazując mu jedne z zarośli, za którymi chciał się skryć. Przycisnął Emerson mocniej do siebie, by nie wysmyknęła mu się przypadkiem, kiedy stąpał po śliskim, omszonym podłożu, i od razu ruszył w obranym kierunku.
Urquhart
Być może to znów była błędna decyzja (zdecydowanie nie pierwsza tego dnia), ale przynajmniej w jednym się nie pomylił. Charlie, choć ewidentnie obawiający się samemu wychodzić z inicjatywą, czego przykład mieli przy strumieniu, najwyraźniej znacznie lepiej czuł się wykonując polecenia. Alexander zaryzykował, nakazując stanowczo Krukonowi, co ma zrobić, ale paradoksalnie wybrał najlepszy moment na zahartowanie kolegi. Zaledwie chwilę temu przecież wykazał się, spowalniając drzewo, które troll rzucił w kierunku Puchonki, co umożliwiło im uniknięcie katastrofy. Teraz Marchbanks wykazywał się najróżniejszymi pomysłami, by tylko zatrzymać trolla. A to małe żółte ptaszki dziobały go po twarzy, nie omijając wrażliwych oczu, a to pod nogami zamiast wilgotnego mchu pojawiały się lodowe połacie. Wszystko to kupowało im jakże cenny czas. I tylko dzięki temu mieli szansę skryć się za krzakami. Alexander nie zatrzymał się nawet na chwilę, choć musiał wstrzymać oddech gdy poczuł jak dłonie jasnowłosej dziewczyny oplatają jego kark i zaciskają się na jego skórze. Z trudem powstrzymał przymknięcie oczu, ale nic nie mógł poradzić na dreszcz przeszywający jego ciało. Co tu do cholery się działo…?
OdpowiedzUsuń— Siedź cicho, Bones. Ustaliliśmy, że nikt nikogo nie zostawia — odparł cicho, na moment odrywając spojrzenie od ścieżki, którą podążał i rzucając jej stanowcze spojrzenie, wymownie przy tym unosząc jedną brew. O tak, oczywiście, że w tej chwili nawiązywał do ich pierwszej sprzeczki z samego początku wędrówki, kiedy to oskarżyła go o chęć pozostawienia jej i Charliego na pastwę losu. Zacisnął nieco ostrzegawczo palce na jej talii, ani myśląc się dalej o to wykłócać. Zresztą, po paru sekundach już i tak byli skryci za sporymi krzakami, jednymi z wielu (na szczęście) w tym zakamarku Zakazanego Lasu. Przyklęknął na jedno kolano, ostrożnie odkładając Emerson na ziemię. Cofnął dłonie, czując się niespodziewanie dziwnie nieswojo, przerywając ten kontakt fizyczny.
— Sprawdź Akonit. Ja się tym zajmę — powiedział, a jego ton znów nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Dobrze widział, że jeszcze chwilę temu zerkał w kierunku przewieszonej przez jej ramię torby. Domyślał się, że obawiała się o ich cenny łup, więc przynajmniej miał doskonały pretekst by zająć ją czymś, co i tak chciała zrobić, wytracając możliwość niepotrzebnego spierania się. — Spokojnie, po ostatnim porządnie przećwiczyłem — mruknął, unosząc jeden kącik ust w lekkim uśmiechu. Mogła usłyszeć też w słowach ciemnowłosego chłopaka odrobinę rozbawienia, bo najprawdopodobniej obojgu w tym momencie przed oczami stanęły wydarzenia sprzed kilkunastu dni, gdy to ona musiała opatrzyć jego ranę. Po fakcie był tak sfrustrowany swoimi brakami w wiedzy, że poświęcił kilka wieczorów na pilne studiowanie magii uzdrawiającej. I proszę jak się przydało, szybciej niż sądził. Rzucił szybkie spojrzenie w bok, akurat by zauważyć jak Charlie przesuwa się bliżej zarośli i chowa za sąsiednimi. Zaraz jednak przesunął się nieco niżej i ujął lewą dłonią łydkę Emerson, delikatnie układając wygodniej do siebie. Spodnie i tak miała rozdarte, ale musiał odsłonić nieco bardziej zranienie, więc już po chwili słychać było prucie materiału. Skierował różdżkę w kierunku zranienia, najpierw oczyszczając z ziemi i brudu, a potem mruczał zaklęcia uzdrawiające, patrząc jak na jego oczach rozcięcie się zasklepia… No to chociaż jeden problem z głowy… Kolejny jednak przypomniał o sobie, wydając wściekły ryk, gdy w zasięgu wzroku nie spostrzegł żadnej z trzech sylwetek.
Urquhart
Gdy już wyjdą z tego cało (bo nie dopuszczał wersji, w której na początku było jeśli), to przynajmniej ani Emerson, ani Charlie nie będą rwali się do powtórki i odpuszczą sobie w przyszłości równie genialne pomysły. Nawet on w trakcie pełni nie szukał rozrywki w postaci zaczepiania trolli zamieszkujących Zakazany Las. A przecież biegał wtedy po puszczy na czterech łapach i przynależał do tego miejsca równie mocno jak wszystkie inne magiczne stworzenia. Trochę żałował, że nie był właśnie w takiej sytuacji… Mógłby skutecznie odciągnąć trolla, umożliwiając im ucieczkę. Choć w świetle tego, co sam właśnie powiedział na temat opuszczania któregokolwiek z członków grupy, raczej i tak nic by to nie zmieniło. Musiał jednak wykorzystać czas na uleczenie rany dziewczyny. Domyślał się, że sama również poradziłaby sobie bez większego problemu i gdyby nie miał pewności, że naprawdę dobrze przyswoił tę magię, to nie wyrywałby się by to robić za nią.
OdpowiedzUsuń— Wybacz — wymruczał odruchowo. Nie chciał sprawić jej bólu, bo przecież i tak już dość cierpiała z powodu paskudnego, wyjątkowo głębokiego rozcięcia. Od razu zadbał o to by ostrożniej obchodzić się ze zranioną nogą panny Bones, nim przeszedł do uzdrawiania. Prychnął tylko pod nosem słysząc jej kolejne uwagi, których jednak nie zamierzał kontrować. W typowym dla siebie stylu, Emerson miała jak zwykle o nim najgorsze możliwe zdanie. Dość jednak czasu stracili by dalej się przerzucać drobnymi złośliwościami. Już po chwili z satysfakcja obserwował jak w miejscu zranienia widnieje już tylko długa, czerwona kreska… Parę dni mogła odczuwać nieprzyjemne ciągnięcie w tym miejscu, na co pomogłaby wizyta w Skrzydle Szpitalnym po stosowną maść, ale o ile dziwnym trafem znów nie przytrafi się jej wypadek dokładnie w tym samym miejscu, powinna być zdolna do dalszego biegu.
Obejrzał się na kulącego się za pobliskim krzakiem Charliego, akurat gdy troll postanowił przypomnieć o swojej obecności. I już odruchowo chciał upaść, kryjąc się przy ziemi, gdy poczuł jak jasnowłosa Puchonka chwyta go i bezceremonialnie ciągnie w dół. Upadł tuż obok niej, w miejscu gdzie gęste krzaki nie tylko zakrywały ich przed wzrokiem rozwścieczonego magicznego stwora, ale również przed spojrzeniem Charliego. Miał nadzieję, że teraz, gdy raz jeszcze spuścili się z oczu, ich kolega nie zgubi nowoodkrytych pokładów odwagi. Rozsądnie uświadomił sobie, że powinni wsunąć się jeszcze głębiej, jednak to wcale nie było takie proste… Twarz Emerson znajdowała się zaledwie parę centymetrów od jego, a całym sobą czuł, jak ich ciała przylegają do siebie ciasno. Żadne z nich nie mogło drgnąć, bo zaryzykowaliby wtedy poruszeniem krzewu. Wtedy ich koniec byłby marny, bo troll przechodził pomiędzy gęstwinami zieleni, szukając trójki intruzów. Przytłaczała go mieszanka emocji… Jednocześnie czuł jak szybko bije jego serce (zapewne ze zdenerwowania), jak i jej gorący, płytki oddech owiewający jego twarz. Cisnęło mu się na usta przekorne pytanie, czy ma jakieś ostatnie życzenia, nim paskudny stwór ich dorwie… Ale nie zaryzykował choćby szeptem. Wpatrywał się w jej jasne, przejrzyste oczy, pierwszy raz widząc je z tak bliska. Nawet nie karcił się za myśli o tym, jak śliczna była… Zsunął powoli wzrok niżej, na jej rozchylone, malinowe usta. Aż zaschło mu w gardle na samą chęć by… I właśnie wtedy usłyszeli trzask, zupełnie jakby sfrustrowany troll uderzył z całej siły pięścią w pobliskie drzewo. Alexander przylgnął mocniej do Emerson i nie myśląc ani trochę, wpił się wargami w jej słodkie usta.
Urquhart
Była z niej straszna złośnica… Wiedział to już od lat, z przeogromną satysfakcją raz za razem drażniąc pannę Bones i prowokując by pokazała pazurki i odpłaciła mu się czymś równie zjadliwym. W pewnym sensie lubił to ich przekomarzanie się i relację opartą na zgryźliwościach. Nie mógł spodziewać się, że na pewnym etapie te wszystkie teoretycznie dobrze mu znane uczucia nabiorą nieco innego wymiaru. Oczywiście, że poza charakterkiem dostrzegał też jej inteligencję i urodę, ale dotychczas znacznie łatwiej było mu ignorować to, co niewygodne dla sposobu, w jaki się wzajemnie postrzegali. Teraz, gdy leżeli skuleni pod gęstymi krzakami Zakazanego Lasu, z wściekłym trollem krążącym nad nimi… To wszystko się skumulowało. Wszystkie drobne gesty, muśnięcia… Każdy jeden raz gdy przypadkiem wpadali na siebie i oboje nie dopuszczali do siebie myśli, że coś jest nie tak z ich idealnie platoniczną relacją. Czuł jak zapach jej ciała wypełnia jego nozdrza, pobudzając… Nawet gdyby chciał, nie był w stanie powstrzymać tego, co właśnie się stało. Usta miała słodkie i miękkie, jakby stworzone do pocałunków. Przeszył go intensywny dreszcz kiedy poczuł smak jej warg i odruchowo zacisnął mocniej palce na jej talii, przyciągając do siebie. Nie uwierzyłby w to, że to zrobią, niezależnie od okoliczności, a jednak właśnie całował śliczną Emerson, zapominając o całym świecie. Już nie słyszał groźnych pomrukiwań trolla, które cichły z każdą chwilą, gdy przebrzydły stwór oddalał się coraz bardziej, nie znalazłszy żadnego z nich… Gdyby nie nerwowy szept Charliego, ani myślałby przerywać. Zresztą, nawet kiedy usłyszał Marchbanksa zaledwie kilka metrów od nich, i tak nie odsunął się… Zrobił to dopiero kiedy łokieć ugodził go pod żebrami, zmuszając do odsunięcia. Jęknął cicho i na szczęście w porę zadziałał instynkt, bo już z bezpieczniejszej odległości spojrzał na pannę Bones, wpatrując się przez dwa szaleńcze uderzenia serca w jej błyszczące oczy. Drgnął wreszcie, wysuwając się pierwszy spod krzaków. Wymruczał pod nosem jakąś krótką odpowiedź do kolegi, ukradkiem zerkając na wyłaniającą się Emerson. Wiedział, że teoretycznie powinien jej pomóc… Jednakże wolał nie ryzykować inicjowaniem kontaktu fizycznego. Zwłaszcza, że ledwo się wyprostowała i znów ujrzał jej zarumienioną twarz, poczuł dokładnie to samo, co zaledwie chwilę temu. Miał ochotę przyciągnąć ją do siebie i raz jeszcze odnaleźć jej usta. Tym razem pocałować gwałtownie, śmiało i… Na Merlina! Potrzebował kubła zimnej wody wylanego na głowę, natychmiast. Nie wiedział co się z nim działo, ale musiał się opanować i to już.
OdpowiedzUsuń— To co, ruszamy dalej? — spytał Charlie, najwyraźniej zbyt rozluźniony tym, że przechytrzyli trolla, by doszukiwać się w rumieńcach panny Bones jakiegoś podtekstu. Nie dostrzegł też chyba odrobinę szklistego spojrzenia Alexandra, które tylko Emerson podpowiadało, że z wielką chęcią kontynuowałby to, co przed chwilą im przerwano… Całe szczęście, że towarzyszący im kolega był dość mało spostrzegawczy i ich sekret był bezpieczny. Zyskali odrobinę czasu by uświadomić sobie jak bardzo wszystko skomplikował.
— Tak, powinniśmy ruszać — odparł cicho, unosząc dłoń by przeczesać ciemne, zmierzwione włosy. Tak jak w jasnych kosmykach Puchonki, i u niego zaplątało się jeszcze więcej liści, które po chwili spadły na ziemię. Musiał zrobić cokolwiek, by rozproszyć się odrobinę po wydarzeniach sprzed chwili.
Urquhart
Wciąż był cały odrętwiały, zupełnie jakby ciało uparcie odmawiało mu posłuszeństwa… Robiło co chciało, zupełnie tak, jak przed chwilą, kiedy pocałował pannę Bones, choć przecież rozsądek nigdy by na to nie pozwolił. Oj, straszliwie namieszał, był tego więcej niż pewien. Jeden rzut oka na postawę jasnowłosej dziewczyny, gdy wyłoniła się spod krzaków, gdzie dopiero co wspólnie się kryli, upewnił go, że nie była zadowolona. Widział po sposobie w jaki napinała mięśnie i marszczyła brwi… Ale przede wszystkim jak unikała jego spojrzenia, dobitnie dając do zrozumienia, co sądzi na temat jego wybryku. To zdecydowanie nie było miejsce i czas by się nad tym roztrząsać, ale i tak poczuł nieprzyjemne ukłucie. Oraz irytację, ledwo Emerson pochwaliła Charliego. Jasnowłosy Krukon oczywiście od razu jakby obrósł w piórka i zaczął trajkotać jak katarynka, opowiadając o tym jak sobie świetnie poradził z rozpraszaniem trolla. Przed wydarzeniami sprzed chwili sam był zadowolony z tego, jak Marchbanks przyczynił się do ich przechytrzenia trolla, ale teraz… Irytował się coraz bardziej i bardziej, a złośliwy głosik w jego głowie podpowiadał, że ciekawe czy też by tak miał czym się chwalić, gdyby najpierw nie dostał stanowczego polecenia.
OdpowiedzUsuńNie odezwał się jednak ani słowem, ruszając dziarskim krokiem przed siebie. Wciąż mrowiły go usta, czuł obolałe plecy i powoli zaczynało się też nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Ciekawe jak w przeciągu kilku chwil, jego humor obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni tylko przez to, jak zareagowała panna Bones na ich pocałunek. Twardo, szybko szedł przed siebie, nie oglądając się za dwójkę za sobą. Nie musiał, bo rozgadany Charlie był doskonale słyszalny. Aż za dobrze, co w sumie dało Alexandrowi pretekst do wtrącenia.
— Ciszej trochę. Chyba, że znów chcecie podobnych atrakcji — mruknął, uważnie stawiając kolejne kroki. Las co prawda stawał się coraz rzadszy i ścieżka była z każdym metrem przystępniejsza, ale zmrok w gęstwinie zapadał zdecydowanie szybciej niż na błoniach. — Mamy jeszcze sporo do przejścia, a nie zdążymy przed zmierzchem — zakomunikował, przesuwając spojrzeniem po swoim otoczeniu. Już teraz było szarawo, a wystarczyło parę minut, by zarośla zupełnie odcięły im światło zachodzącego słońca. Niestety, ucieczka przed trollem mocno nadszarpnęła ich plan podróży, a nim wrócili na odpowiednią ścieżkę, też im zajęło. Na domiar złego on jeszcze musiał się o odpowiedniej godzinie stawić po wywar tojadowy, bo przecież już wkrótce pełnia. Wolał się nie spóźnić, bo akurat do kwestii przyjmowania dawek podchodził bardzo odpowiedzialnie.
— Alex, skoro i tak nie zdążymy, to zwolnij trochę. Pamiętaj, że Mer nie powinna nadwyrężać tej nogi… — Uwaga Charliego podziałała na niego jak płachta na byka. I to z wielu różnych powodów, począwszy od tego, że nie podobało mu się spoufalanie Marchbanksa z Puchonką, jak i to, że sam powinien o tym pamiętać. Zamiast jednak wybuchnąć i pozwolić by temperament wziął górę, zwolnił nieco kroku. Wszyscy byli paskudnie zmęczeni, to nie ulegało wątpliwości.
— Potrzebujesz odpoczynku? — spytał, tym razem, pierwszy raz od dłuższej chwili, kierując swoje słowa do Emerson…
Urquhart
Ileż to razy słyszał o tym, że Gryzelda Marchbanks, pra pra cośtam babka Charliego swego czasu egzaminowała w Hogwarcie dzięki swojej ogromnej wiedzy oraz zaufaniu, jakim się cieszyła ze strony Ministerstwa. To ona zapoczątkowała tradycję, iż przedstawiciele jego rodu zawsze przywdziewali krukońskie barwy, a nawet wsławiła się egzaminowaniem słynnego Albusa Dumbledore’a. Jego jasnowłosy kolega z dormitorium był najwyraźniej bardzo dumny ze swoich czarodziejskich korzeni i oto znalazł osobę, która dotychczas nie miała tej niesamowitej okazji posłuchać o magicznym dziedzictwie wychowanka domu Roweny Ravenclaw. Więc skoro Emerson wolała towarzystwo Charliego, to oto przyszło jej znosić te niekończące opowieści. Alexander nie wtrącałby się (dość było zasygnalizowane, że radzą sobie świetnie bez niego) gdyby nie to, że Marchbanks najwyraźniej nie potrafił przechwalać się po cichu.
OdpowiedzUsuńObrócił się przez ramię, wciąż idąc. Pierwszy raz od dłuższej chwili spojrzał na Emerson, tym samym próbując wybadać nastroje… Zaraz jednak stało się jasne, że wkurzenie nie mija i zapewne gdyby nie obecność jasnowłosego Krukona, dałaby mu ostrzej do zrozumienia co sądzi o jego zachowaniu. Zagryzł zęby, wkurzony jakby samą myślą o tym, że była na niego zła. Aa przecież nie powinno go to w ogóle obchodzić… Najlepiej jak najszybciej wyjść z tego przeklętego lasu i pójść każde w swoją stronę. Bo na ten moment nawet nie zamierzał przypominać sobie o drobnym szczególe – ten eliksir trzeba było jeszcze uwarzyć. Potem się będzie tym martwił. Już myślał, że dalsza podróż minie im bez perturbacji gdy głupi komentarz Charliego sprawił, że zgubił na moment rytm. Ledwie powstrzymał się przed warknięciem na kolegę z domu. Jeszcze czego, się znalazł domorosły bohater! Po dwóch metrach pewnie by się wywrócił z Emerson na plecach i to Alex musiałby się martwić jak poobijaną dwójkę postawić na nogi. I całe szczęście, że nie zareagował. Bo wtedy nie usłyszałby drugiej części wypowiedzi, a było to czyste złoto! Parsknął śmiechem w sposób absolutnie niekontrolowany. Nawet nie zamierzał tuszować własnej reakcji jakimś udawanym kaszlem, bo oto na jego ustach (i tak nie widzieli, skoro szedł na przedzie) wykwitł rozbawiony uśmiech. Aż cisnęło się na usta pytanie czy Marchbanks właśnie sugeruje, że Emerson ma kilka dodatkowych kilogramów, czy przyznaje, że to jemu brakuje sił, skoro nie dałby rady jej podnieść bez pomocy zaklęcia. Alexander nie miał tego problemu… Poderwał ją lekko, gdy niósł w te nieszczęsne krzaki. Potrząsnął lekko głową, wyrzucając z głowy te myśli. Dość namieszał dzisiaj, nie będzie dodatkowo się zastanawiał. Zwłaszcza, że tak jak sugerował przed chwilą, zmierzch zapadał bardzo szybko…
— Lumos — mruknął, nie mając sił bawić się z magią niewerbalną. Rozświetlając różdżką ścieżkę przed sobą, opuszczając dłoń ku dołowi. Nie było jeszcze zupełnie ciemno, ale wolał dobrze widzieć po jakim gruncie stąpa. Jeszcze tego brakowało by doszło do kolejnego wypadku. Jak ten dzień pokazał, los lubił płatać im figle…
Urquhart
Im bliżej byli wyjścia z gęstwin Zakazanego Lasu, tym lepiej rozpoznawał okolicę, nawet przy zapadającym zmroku. To w końcu tutaj najczęściej się kręcił, więc mógł być pewny, że byli już o krok od ujrzenia zamku. Poza ewentualnym skręceniem nogi na nierównej ścieżce raczej nie groziło im już żadne niebezpieczeństwo, bo magiczne stworzenia nie zapuszczały się tak blisko granicy z błoniami. Mogli więc odetchnąć… I nie tylko ze względu na czyhające na nich zagrożenia w lesie. Lada moment każde rozejdzie się w swoją stronę i będą mogli się unikać aż do soboty. No, przynajmniej on i Emerson, bo to tej dwójce najbardziej zależało na schodzeniu sobie z drogi. Nadal zachodził w głowę co mu strzeliło, że pocałował ją wtedy, w zaroślach. Tak bardzo nie powinien był… Oj, miał o czym myśleć, wyrzucając sobie tamtą spontaniczną decyzję. Zapowiadało się na parę nieprzespanych nocy wypełnionych wspomnieniami jej słodkich ust… Dość. Potrzebował prysznica, zimnego i orzeźwiającego. A potem najlepiej jeszcze się nafaszerować czymś by zasnąć bez większego problemu. Co prawda musiał jeszcze zrobić mały przystanek na spożycie paskudnego wywaru tojadowego, ale to akurat był jego najmniejszy problem w tej chwili. Maszerowali w ciszy, nie odzywając się już więcej (no, poza Charliem, który najwyraźniej rozgadał się na dobre i nie potrafił usiedzieć z zamkniętą buzią). Kilkanaście minut później pomiędzy drzewami dostrzegł zarys błoni i jeziora, a gdy spojrzeć w bok, widać było też zamek… Przystanął dopiero po przekroczeniu linii lasu, oddychając ciężko. Był solidnie zmęczony, ale i tak odetchnął z ulgą, że żaden nauczyciel nie czekał na nich z szlabanem do wlepienia. Chyba by wolał obrócić się na pięcie i spędzić noc w Zakazanym Lesie niż rozważyć perspektywę odbywania kary z tą dwójką. Skinął lekko głową, przytakując sugestii ruszenia się i podejścia bliżej zamku. Nawet jeżeli Emerson zadbała o to, by zaakcentować, że to nie do niego skierowane były te słowa. Pośpiesznie przeszli przez błonia, raz jeszcze przystając dopiero przy wejściu do zamku.
OdpowiedzUsuń— To widzimy się w sobotę w południe — mruknął pozornie obojętnym tonem, nie mogąc powstrzymać się przed rzuceniem szybkiego spojrzenia w kierunku Emerson. Chyba jednak nie dostrzegła, więc czym prędzej skorzystali z możliwości rozejścia się…
Kilka dni później, o jedenastej czterdzieści pięć z cichym jękiem zwlókł się z łóżka. Jakąś godzinę wcześniej Charlie poczuł przypływ koleżeńskiej solidarności i próbował dobudzić Urquharta, ale stanowcze warkniecie dobiegające zza kotary skutecznie wybiło mu z głowy podobne chęci. Był obolały i niewyspany, a ostatnie na co miał ochotę to warzenie wywaru tojadowego. Niestety, już wcześniej uświadomiono mu, że nie miał nic do powiedzenia w tej kwestii, więc o ile nie chciał potem wysłuchiwać, że wszystko musieli robić sami, to należało się zameldować w lochach. Bones nie przekazała żadnemu z nich informacji by coś niedobrego działo się z zebranym Akonitem, więc podejrzewał, że wszystko jest aktualne. Podreptał do – na szczęście wolnej – łazienki i przemył twarz zimną wodą. Wystarczyło jednak zerknąć w lustro by stało się jasnym, że widać było po nim zmęczenie i niewyspanie. Ciemne kręgi pod oczami zdradzały, że kładł się raczej już wcześnie rano niż późno w nocy, a po szaleńczych biegach po Zakazanym Lesie czuł obolałe mięśnie. Nie mówiąc nawet o trudach samej przemiany i… Nieważne, musiał przeżyć. Czasu wystarczyło mu tylko na przemycie twarzy i umycie zębów, zapominając przy tym o użyciu grzebienia by okiełznać rozczochrane ciemne kudły. Nie ociągając się, ruszył do lochów, gdzie zapewne pozostała dwójka już dreptała w miejscu z niecierpliwością. Profesor udostępniał im na czas warzenia salę do eliksirów, wskazując, że w takiej wilgotności i temperaturze najlepiej było przygotowywać magiczne mikstury. To z kolei oznaczało, że miał spory kawałek do przejścia. Kiedy to aż za dużo czasu poświęcił na myślenie o tym, że pierwszy raz od kilku dni będą z Emerson skazani na swoje towarzystwo. W trakcie wspólnych zajęć w tygodniu skutecznie się unikali, ale tym razem nie było to możliwe. Ech, pewnie byłoby łatwiej gdyby nie ten paskudny mętlik w głowie, którego wciąż nie potrafił się pozbyć. Parę minut później, dokładnie dwie po dwunastej, pchnął drzwi do sali.
UsuńUrquhart
Miał takie nieprzyjemne przeczucie, że Charlie właśnie coś palnie na temat porannego zajścia… I przy okazji późnego nocnego powrotu Alexandra. Tak naprawdę postawił nogę w dormitorium dopiero nad ranem, gdy słońce było już na niebie, ale o tym nikt nie wiedział. Przyjaciel pomagał mu na wypadek gdyby należało komuś wyjaśnić dlaczego poprzedniej nocy szlajał się, zamiast odsypiać męczący tydzień. Oficjalna wersja na takie wypadki brzmiała, że panowie przesmyknęli się do Hogsmeade i bardzo nielegalnie skorzystali z uroków Magicznej Wioski… Na szczęście zazwyczaj jednak jego koledzy nie kwestionowali faktu, że w końcu wracał na noc, a zaciągnięte kotary nie ujawniały jego nieobecności. Westchnął tylko w duchu, uświadamiając sobie, że Charlie ostatnimi czasy wydawał mu się bardziej irytujący niż zazwyczaj. A jednak wciąż, wolałby warzyć ten eliksir tylko w jego towarzystwie… Przesunął wzrokiem po zatęchłym pomieszczeniu, zatrzymując odrobinę dłużej spojrzenie na jasnowłosej Puchonce, aktualnie bardzo zajętej czytaniem książki, w której zapewne krył się przepis na wywar tojadowy.
OdpowiedzUsuń— Skoro mieliście już czas ustalić jakieś kwestie, to podzieliliście obowiązki? — spytał, zamykając za sobą drzwi. Byli jedyną grupą, która tego dnia zdecydowała się na warzenie eliksiru, więc mieli pewną swobodę. Co prawda istniała opcja podzielić cały proces czasowo, tak że każdy swoje obowiązki wykonywał tylko np. przez trzy godziny… Ale nawet on wiedział, że taka perspektywa była wyjątkowo naiwna.
Dla odmiany nie zamierzał narzucać swojego zdania. Raz, że nie miał na to specjalnie siły, wyczerpany po całonocnych harcach, a dwa, że dość już liderował tej grupie podczas wyprawy do Zakazanego Lasu. Nie zamierzał się wymądrzać i udawać, że najlepiej z nich wszystkich zna się na warzeniu eliksirów. Choć akurat gdy już skończą, pewnie wystarczy mu rzut oka by wiedzieć, na ile blisko byli ideału… Tym jednak oczywiście nie zamierzał się z nimi dzielić.
—Tak, rozmawialiśmy trochę co i jak. — Oczywiście odezwał się nie kto inny, jak Charlie. Panna Bones na razie pozostawała milcząca i Alexander ciekaw był jak długo to potrwa. Na razie unikał spoglądania w jej kierunku, bo ilekroć zerkał, za każdym razem czuł ścisk w środku, przypominający mu o tym, o czym nie powinien rozmyślać. — Możesz z Mer zająć się przygotowaniem składników, we dwójkę pójdzie wam szybciej. Ja się zajmę kociołkiem. Stosuję kilka przydatnych zaklęć, które sprawiają, że temperatura utrzymuje się na stałym poziomie i ogień pod kociołkiem sam się reguluje — oświadczył Marchbanks, dumnie zadzierając podbródek gdy pochwalił się swoimi praktycznymi umiejętnościami. Niech to, nie spodziewał się, że tak szybko zostaną skazani z jasnowłosą dziewczyną na swoje towarzystwo. Jednak trochę trudno było Alexandrowi kłócić się z tym argumentem chłopaka, dlatego mruknął tylko:
— Jasne. — Ociągając się tylko odrobinę, ruszył w kierunku ławki, na której rozłożone były wszelkie składniki, a przy której akurat stała Emerson… Zapowiadały się naprawdę ciekawe godziny przed nimi. — Od czego chcesz zacząć? — spytał, kiedy już zrównał się z panną Bones.
Urquhart
— Czyli w sumie niewiele gorzej niż zazwyczaj — mruknął odrobinę obojętnym tonem. Zapewne akurat panna Bones tak myślała… Ale nie powinien w ogóle zastanawiać się, co o nim sądziła. Dotychczas sprawa była prosta i raczej niezaprzątająca mu zbytnio głowy… Jeden głupi wyskok i skutecznie to zaprzepaścił, bo oto znów walczył sam ze sobą i z przemożną chęcią zerknięcia w bok, tam gdzie stała. Byli tak blisko, że mógł poczuć zapach jej włosów, a gdyby… Dość. Całe szczęście, że był zbyt wymęczony nocnymi atrakcjami, by opierać się stanowczemu przywołaniu do porządku. Wbił spojrzenie w składniki znajdujące się przed nim, decydując czym w pierwszej kolejności należało się zająć. Bo po tojad nawet nie sięgał, dobrze wiedząc, że Emerson sama chciała przygotować najcenniejszy składnik wywaru, który z tak wielkim trudem udało się zdobyć. Czuł przy tym na sobie jej oceniające spojrzenie i ani myślał okazać słabość. — Nie ma mowy. Nie pozbędziesz się mnie stąd tak łatwo — wymruczał pod nosem, dobrze wiedząc, że jego słowa były na tyle ciche, by usłyszała je stojąca tuż obok dziewczyna, ale już nie Charlie, zaaferowany rozpalaniem ognia pod wybranym kociołkiem. Ostatnie na co miał ochotę, po tym wszystkim co przeszli, by zdobyć drogocenny tojad, by teraz dać się wyrzucić z sali eliksirów. I co z tego, że wcale nie miał ochoty tu siedzieć, a już tym bardziej pochylać się nad tym konkretnym wywarem. Nawet gdyby faktycznie coś mu było i musiał opuścić ich towarzystwo, to nie miał wątpliwości, że ta nieobecność byłaby mu potem notorycznie wypominana. Nie zamierzał dać tej satysfakcji ani Emerson, ani niespodziewanie ośmielonemu Marchbanksowi.
OdpowiedzUsuń— Nic mi nie jest. Jestem zmęczony, a nie chory — odparował stanowczo, posyłając Charliemu nieco gniewne spojrzenie. Niechże się on wreszcie skupi na tym, co miał do zrobienia, a przestanie rzucać na prawo i lewo dobrymi radami. Alexander długo dawał radę powstrzymywać chęć odpyskowania mu czegoś zjadliwego na jedną z wielu głupkowatych odzywek, jakimi raczył ich Marchbanks, ale jego cierpliwość powoli była na wykończeniu. Mógł sobie wsadzić ten eliksir pieprzowy głęboko, byle przestał kłapać jadaczką. Nie ma co, zapowiadały się naprawdę mile spędzone godziny…
— Na pewno? Damy sobie radę z Mer… — zaczął Charlie, a Alexander poczuł przemożną chęć zdzielenia go czymś ciężkim. A miał cela, nie bez powodu grał na pozycji pałkarza.
— Tak, na pewno — podniósł nieco głos, bez wahania sięgając po stojący nieopodal moździerz i przesunął go bliżej dziewczyny. Stał on po jego stronie stołu, więc tym gestem przynajmniej oszczędził im obojgu kłopotu w postaci Emerson sięgającej tuż pod jego nosem, bo wiedział, że będzie go lada moment potrzebowała do roztarcia kwiatów, gdy posieka już korzeń. Skorzystał z okazji by raz jeszcze przesunąć wzrokiem po przepisie, przypominając sobie kolejne etapy. – Podasz mi herbarię? — poprosił.
Urquhart
Jednym uchem słuchał wymiany zdań między Emerson i Charliem, skupiając na przygotowaniu herbarii. Wolał nie ryzykować choćby odrobiną nieuwagi, która poskutkowałaby niedokładnie opracowanym składniku. Akurat przy eliksirach potrzebował maksymalnego skupienia, ale… Nie dało się nie zastrzyc uszami gdy Krukon, niezrażony zwróceniem mu uwagi przez jasnowłosą dziewczynę, nadal paplał. Tym razem na znacznie ciekawsze tematy… Musiał zgodzić się z Marchbanksem, choć jedynie w duchu, bo przecież nie przyzna się, że miał obawy czy profesor faktycznie kupił bajeczkę o pochodzeniu akonitu. Warzenie eliksiru akurat dzisiaj, zaraz po pełni, nasuwało pewne skojarzenia. Zapewne na własnej skórze przy okazji przekona się, na ile ich wymówka była przekonująca… Teoretycznie zeszłej nocy miał więcej niż sporo okazji by, szwendając się po Zakazanym Lesie, na świeżo zerwać kilka dorodnych okazów. Profesor o tym wiedział, w przeciwieństwie do dwójki z którą był w grupie. I Puchonka miała rację, nie zamierzał zdradzać żadnemu z nich prawdziwych powodów swojego kiepskiego stanu. Pogrążony we własnych myślach, wpatrzony w ułożony przed nim na desce składnik eliksiru, nawet nie dostrzegł przelotnego spojrzenia, jakim obdarzyła go panna Bones, jednakże tak jak na razie całkiem nieźle wychodziło im ignorowanie się nawzajem, znów Charlie postanowił skomplikować nieco sytuację.
OdpowiedzUsuń— Wiecie co… Kociołek jest uregulowany, więc ja na chwilę… Zaraz wracam, obiecuję! — palnął wszystko właściwie na jednym wydechu, przez co ani Alexander, ani Emerson nie mieli okazji zaprotestować, przetrawiając dziwne zachowanie kolegi… Ze zdumieniem patrzył jak jasnowłosy Krukon w pośpiechu upewnia się, czy wszystko zostawia w stabilnej sytuacji i raz dwa zmierza do wyjścia. Nie trzeba było wielkich domysłów by po tempie w jakim opuszczał pomieszczenie, zorientować się, że najwyraźniej najbliższe minuty będzie przetrząsał lochy, szukając jakiejś męskiej toalety. Alexander parsknął cicho śmiechem, jakby jeszcze nie zdając sobie sprawy co to dla niego oznaczało…
Sięgnął w bok, chcąc chwycić inny nożyk, bo ten, którym się dotychczas posługiwał nie nadawał się do krojenia na bardzo drobno, akurat w momencie, gdy jasnowłosa Puchonka odkładała swój, tuż obok… Nie zrobił tego specjalnie, ale i tak jego palce przebiegły po wierzchu dłoni dziewczyny, sprawiając, że ciemne włoski na jego karku stanęły momentalnie dęba. Poczuł znajome już podekscytowanie, niemalże zmuszając się by pośpiesznie cofnąć rękę.
— Upewnię się czy na pewno nic się tam nie dzieje — wymruczał, momentalnie porzucając pomysł dokończenia swojej pracy. To mogło poczekać, w przeciwieństwie od doglądania porzuconego przez Charliego kociołka, który jak się dziwnym trafem składało, był akurat parę metrów dalej od ich dotychczasowego stanowiska… Wytarł dłonie, zerkając ukradkiem w kierunku Emerson. A przynajmniej tak mu się wydawało, że robił to ukradkiem, bo coraz lepiej wychodziło im synchronizowanie swoich odruchów. Spoglądał zaledwie o sekundę za długo, bo kiedy już miał się wycofywać, dziewczyna również uniosła jasne oczy i spojrzała w jego kierunku. Tym razem już nie było tak łatwo i nie dał rady się zmusić do odwrócenia wzroku.
Urquhart
Gdyby tylko wiedział, że to nie profesorem powinien się przejmować… Konsekwencje odkrycia przez nauczyciela, że sposób w jaki zdobyli tojad, znacznie odbiega od wersji przedstawione przez pannę Bones, mogły być dla nich bardzo dotkliwe i zapewne oznaczające niekończącą serię szlabanów, ale… To nic, w porównaniu z perspektywą zdemaskowania innego, pilnie strzeżonego przez Alexandra sekretu. Nadal nie prezentował się zbyt dobrze, nawet jeżeli z każdą kolejną chwilą zyskiwał energii i mógł z coraz większą pewnością przekonywać wszystkich wkoło, że wszystko z nim w porządku, a dokuczające mu zmęczenie było powodem drobnej niedyspozycji. Nie spodziewał się jednak, że Emerson krok po kroku łączyła wszystkie dziwne symptomy, jakie u niego miała okazję zaobserwować, będąc zdecydowanie zbyt blisko wpadnięcia na odpowiedni trop. Dotychczas nikt nie domyślił się (a przynajmniej Alex nic na ten temat nie wiedział) jakie były prawdziwe powody jego rocznej nieobecności i dlatego nagle zrobił się taki aktywny wieczorami… Niestety, ta nieszczęsna sytuacja w szatni, kiedy wyjątkowo boleśnie odczuwał skutki niedawno przebytej przemiany, zapoczątkowała kiełkowanie podejrzliwości u jasnowłosej dziewczyny, czego był na razie błogo nieświadomy.
OdpowiedzUsuńNa ten moment atmosfera między nimi była napięta z zupełnie innego powodu i o tym wiedział aż za dobrze. Ledwo Marchbanks wybiegł z sali w której warzyli wywar tojadowy, w poszukiwaniu łazienki, cisza na nowo stała się nieznośna; przerywana tylko ich oddechami, odrobinę zbyt szybkimi i nerwowymi jak na udawanie spokoju, oraz odgłosami skrupulatnego przygotowywania składników… Ani trochę nie podobało mu się, jak się czuł w obecności Puchonki od tamtego zdarzenia w krzakach. Im bardziej próbował walczyć z samym sobą, tym częściej we wspomnieniach dopadał go moment w którym ją pocałował. I to, jak słodko smakowały wtedy jej usta… Na szczęście chłodny wzrok panny Bones skutecznie przywołał go do porządku, zmuszając do ruszenia się z miejsca. Już bez zbędnego ociągania podszedł do niepilnowanego kociołka, sprawdzając temperaturę i korygując ją odrobinę, by w każdym momencie mogli rozpocząć.
Zapewne lepiej gdyby siedział cicho i nie przerywał przedłużającego się milczenia. Niestety, nie pierwszy raz podjął głupią decyzję, postępując impulsywnie… Coś go podkusiło, jakiś nieznośny głosić w ciemnej, rozczochranej czuprynie. Nie podnosząc wzroku znad kociołka palnął bez zastanowienia:
— Wiem, że Charlie ledwo widzi cokolwiek poza czubkiem swojego nosa, ale jeżeli nie przestaniesz mnie mordować spojrzeniem, to nawet on się w końcu zorientuje, że coś tu nie gra — skomentował tylko pozornie obojętnym tonem. Igrał w tym momencie z ogniem (a raczej z bardzo wkurzoną na niego temperamentną panną Bones, która w dodatku trzymała w dłoni ostry nóż) i pożałował swoich słów ledwo wypłynęły z jego ust. Naprawdę powinien wreszcie nauczyć się gryźć w porę w język. No cóż, najwyżej gdy Marchbanks wróci, zastanie Emerson dalej zawzięcie siekającą korzeń tojadu i zimnego trupa Alexandra, leżącego pod jedną z ławek. I tak właściwie to sam sobie będzie winny, prowokując niepotrzebnie dziewczynę.
Urquhart
Zdecydowanie łatwiej było, gdy się sprzeczali. Zajęty odpyskowywaniem na równie zjadliwe komentarze Emerson, nie musiał przejmować się zapadającą co chwilę niezręczną ciszą. Wcześniej chyba nie przeszkadzało mu to aż tak bardzo… A może po prostu lepiej udawało im się unikać sytuacji sam na sam. No i pewne zdarzenie nie ciążyło nad nimi, nieznośnie zagęszczając atmosferę. Teraz jednak, ilekroć milkli, rozbiegane myśli Alexandra za każdym razem uciekały w jednym kierunku. Nieważne jak bardzo się starał wyprzeć z pamięci zdarzenie z Zakazanego Lasu, sfrustrowany własną głupotą i impulsywnością, które popchnęły go do zrobienia tego, wspomnienie wciąż było żywe. Stanowczo zbyt jaskrawe i intensywne, by potrafił je ignorować. Zamierzał zrzucać winę na pełnię, która go osłabiła i to na pewno uniemożliwiało przejście do porządku dziennego z popełnioną parę dni wcześniej głupotą.
OdpowiedzUsuń— Jak sobie chcesz — mruknął, nieco zawiedziony faktem, że nie podjęła okazji do powrzeszczenia na siebie. Bo mogła udawać wyniosły sopelek lodu, ale znali się już od tak dawna, że potrafił rozpoznać czy była typowo dla ich relacji zirytowana jego obecnością, czy pod tą pokrywą czaiła się większa złość… Sposób w jaki ostentacyjnie ignorowała jego obecność odkąd wynurzyli się z zarośli, podpowiadał mu, że panna Bones była bardziej wkurzona niż to okazywała. Powinien się cieszyć, ale z jakiegoś powodu wcale tak nie było.
— Temperatura jest w porządku, możesz sprawdzić — prychnął cicho, marszcząc lekko ciemne, wyraźnie zarysowane brwi. Na wszelki wypadek spojrzał jeszcze szybko w dół, upewniając się, że faktycznie tak było i – po odetchnięciu z ulgą na ten widok – machnął różdżką by przywołać do siebie podręcznik z przepisem. Znając pannę Bones i tak znała słowo w słowo recepturę, więc mógł na chwilę porwać książkę, by się w czymś upewnić. Skoro przyjęła daną taktykę, to podłapał to samo zachowanie i nawet nie uniósł spojrzenia, by sprawdzić czy zareagowała irytacją na jego bezczelne rządzenie się podręcznikiem, którego przecież zdecydowanie tu nie przyniósł. — Właściwie to moglibyśmy już zaczynać — dodał powoli, przesuwając wzrokiem po tekście. Sądząc po tym co robiła Emerson, zakończyła ona przygotowywanie korzeni tojadu, a to one jako pierwsze lądowały w kociołku, gdzie musiały oddać wszelkie swoje magiczne właściwości do wywaru. Charlie zapewne kręciłby nosem, że zaczęli bez niego, ale skoro utknął w toalecie, to jego problem, że tak długo mu to zajmowało. Zgodnie z zasadą, że im szybciej zaczną, tym prędzej każde z nich pójdzie w swoją stronę… Po co czekać? Skoro i tak się tu pofatygował i – wbrew dość kiepskiemu samopoczuciu – nie zamierzał korzystać z takiej wymówki do ulotnienia się z zadania grupowego, wolał się skupić na pracy. Zależało mu na dobrej ocenie równie mocno jak pozostałej dwójce i zamierzał to udowodnić, nie zważając na drobną niedyspozycję.
Urquhart
Strasznie nerwowa osóbka z niej. Nie żeby była to dla niego jakaś nowość, bo przecież najlepiej wiedział jak wkurzać pannę Bones… Można wręcz powiedzieć, że miał do tego swoisty dar… Który pieczołowicie pielęgnował i rozwijał, niezależnie od tego jak bolesne dla niego miały być konsekwencje. Bo cały czas balansowali na granicy, sprawiając, że atmosfera była coraz bardziej napięta. I chyba obojgu coraz trudniej wychodziło powstrzymywanie się, sądząc po tym jak niecnie panna Bones postanowiła przepędzić go od kociołka i wykorzystać triki rodem z boiska do quidditcha. Nim się obejrzał oberwał jej twardym i zaskakująco silnym ramieniem, zbyt zaskoczony by stawić jakikolwiek opór. Zwłaszcza, że szelma miała wyjątkowo dobrego cela i potrafiła trafić tam, gdzie akurat zabolało. Syknął cicho przez zaciśnięte zęby, rozmasowując odruchowo dłonią obolałe miejsce.
OdpowiedzUsuńWielka szkoda, że Emerson nie zdecydowała się spojrzeć w kierunku Alexandra, bo być może gdyby to zrobiła, dostrzegłaby wymowny błysk w jego bystrych ślepiach, który nie zwiastował niczego dobrego… Och, rzecz jasna, w pierwszej chwili zareagował irytacją, tak bezceremonialnie przestawiony dalej od kociołka i sprowadzony do roli obserwatora. Bo sądząc po jakże uprzejmych słowach jasnowłosej Puchonki, nie zamierzała mu pozwolić nawet na najmniejsze pomaganie w postaci podawania składników eliksiru. I o ile wpakowanie się na jej miejsce nie stanowiłoby wielkiego problemu – mieli jednak znaczącą różnicę w gabarytach i sile, co z łatwością wykorzystałby na swoją rzecz, gdy zniknął element zaskoczenia, to jednak w porę się opanował. Wiedział, że to poskutkowałoby ostrą wymianą słów, podczas gdy miał ochotę zajść dziewczynie za skórę. Tak więc…
— Ależ oczywiście, Bones… — wymruczał cicho, wręcz podejrzanie łagodnym tonem. Przez parę sekund stał grzecznie, nie ruszając się z miejsca, w które go przepchnęła. Spoglądał jak sięgała po starannie posiekane korzonki tojadu, odmierza je i w wielkim skupieniu wrzuca do kociołka, jednocześnie cały czas kontrolując temperaturę. Gdzieś w tle głowy przemknęła mu myśl, że była w tym naprawdę dobra, tak skrupulatna i dokładna. Absolutnie nie przyznałby tego na głos, ale doceniał jej umiejętności i pewnie w innych okolicznościach cieszyłby się, że trafiła mu się w grupie tak utalentowana czarownica. Ale jako że chodziło o Emerson… Po paru długich chwilach, gdy właściwa ilość korzeni tojadu znalazła się już w kociołku, drgnął wreszcie i nieśpiesznie przeszedł kilka kroków. Żeby wszystko widzieć, wystarczyłoby obejść stolik i stanąć naprzeciwko, ale przecież nie będzie ryzykował zwyzywaniem, że rozczochraną łepetyną odcina jej światło i uniemożliwia doglądanie wywaru. O nie… Zamiast tego, gdy jasnowłosa Puchonka z ogromnym skupieniem pochylała się nad kociołkiem, przystanął tuż za nią. Zaledwie pół kroku wystarczyło by ich ciała się zetknęły... — Mam nadzieję, że tu nie będę ci przeszkadzał… — dodał uprzejmie; wiedział, że z chwilą gdy wypowiedział ciche słowa, jego gorący oddech padł na jej kark, który zaledwie chwilę temu sama odsłoniła unosząc włosy do niedbałego koka. Stanął stanowczo zbyt blisko, igrając tym samym z własnymi silnymi reakcjami, ale powtarzał sobie, że nic nie szkodzi, skoro w ten sposób drażnił również pannę Bones. Wystarczyłoby żeby się w pełni wyprostowała i zapewne uderzyłaby plecami w jego tors, znajdujący się tuż za nią… Przymknął na moment oczy, rozproszony nieco jej zapachem, słodkim i nęcącym… Znów poczuł przemożną chęć uniesienia dłoni i muśnięcia palcami jej talii, jak wtedy w bibliotece… Szybko jednak przywołał się do porządku, nakazując skupienie. Niezależnie od tego, czy chciałaby po tym dać mu z pięści w nos, zadbał o to, by uwięziona między stołem a jego ciałem miała zbyt mało miejsca na jakąkolwiek gwałtowną reakcję. No, chyba że zamierzała ryzykować wywróceniem kociołka gdy będzie go odpychać, co wiedział, że się nie zdarzy.
Urquhart
[Cześć! Korki z transmutacji brzmią jak super plan. ;D Możemy się wtedy cofnąć do czasu sprzed SUMów i spróbować nakreślić jakoś ich relację, dodać trochę pikanterii temu wątkowi jeśli chodzi o płatność (nie wiem co sobie myślisz, ale chodzi mi o ociąganie się z płatnością, oni mają po 15-16 lat! ;D). A potem popłyniemy jak nam się spodoba.]
OdpowiedzUsuńLucas Lowre
[ Cześć! Dziękuję za miłe powitanie Lorety. Emerson to Puchonka, a jednak mogę tutaj wyczuć pewnie Ślizgońskie zachowania. Wydaje mi się, ze dziewczyny mogłyby się dogadać i oczywiście bardzo chętnie coś razem napiszemy. ]
OdpowiedzUsuńLoreta Gellert
Oszczędziłby obojgu niemałych zawirowań i mętliku w głowie, gdyby częściej zwykł myśleć przed podjęciem działania. To on, swoją impulsywnością i skłonnością do ulegania emocjom, tak straszliwie pokomplikował sytuację, w jakiej się znaleźli. Odrobina zawahania przed tym jak po raz kolejny dał się ponieść chwili, a może udałoby się im jakoś przetrwać ten dzień bez skakania sobie do gardeł. Potem pozostawało tylko wzajemnie się ignorować przy każdej nadarzającej się okazji… I może jakoś rozeszłoby się po kościach to, co zrobił w Zakazanym Lesie, udałoby się w końcu zapomnieć. Zamiast tego poddawał się bez oporu dziwnym, zupełnie nowym pragnieniom, które jak na złość, skierowane były akurat w Emerson. Jasne, mógł wypierać się i wmawiać samemu sobie, że przecież chciał tylko zrobić jej na złość, doskonale wiedząc, że takie zachowanie tylko ją rozdrażni. Tyle, że ledwo się zbliżył, poczuł jak nawet najdrobniejsze włoski na jego karku jeżą się wymownie, a ciało napina odruchowo, zupełnie wbrew temu, czego by sobie życzył. Teoretycznie wszedł już w ten głupi wiek, gdy cała jego uwaga miała się skupiać na płci pięknej, ale Alexander najlepiej wiedział, że od momentu przemiany, zupełnie nie miał do tego głowy. Skupiał się raczej na powrocie do tego co było przed ugryzieniem, czasem tylko wymieniając kilka przelotnych uśmiechów, które nie prowadziły do niczego, bo i sam nie szukał takowego oderwania myśli. Teraz jednak… Wystarczyło, że zapach włosów panny Bones dotarł do jego nozdrzy i już był rozproszony. Być może gdyby lepiej nad sobą panował, dostrzegłby, że przegiął…
OdpowiedzUsuńSłowa popłynęły strumieniem, wbijając go w pierwszej chwili w ziemię. Gorycz, z jaką wypowiadała kolejne zarzuty, była daleka od złości, której spodziewałby się być celem. Zamarł, wpatrując się w znajdującą zaledwie na wyciągnięcie ręki jasnowłosą Puchonkę, Nie musiała stać do niego przodem, by potrafił wyobrazić sobie jaką w tym momencie miała minę. I znów setka chaotycznych, rozpierzchniętych myśli przemknęła pod jego rozczochraną, ciemną łepetyną. Potrzebował paru sekund by w pełni dotarło do niego każde jej słowo. W pierwszej chwili wciąż czuł takie dziwne odrętwienie, gdy jeszcze analizował wszystko to, o co go mniej lub bardziej słusznie oskarżyła. Dokładnie w chwili, gdy poczuł powoli narastającą w nim złość, Emerson ułożyła dłonie na jego torsie i odepchnęła go zdecydowanie, zmuszając do zrobienia paru chwiejnych kroków do tyłu. Zatrzymał się dopiero na stojącej za nim ławce, opierając się dłońmi… Już otwierał usta by powiedzieć to, co mu ślina na język przyniesie, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich zdumiony Charlie, najwyraźniej bardzo zaskoczony tym, że jego koledzy jeżą się na siebie. Alex nawet nie spojrzał w jego stronę, wbijając stanowcze spojrzenie w pannę Bones. Zacisnął mocno dłonie na ławce, oddychając ciężko, zupełnie jakby był po ciężkim treningu. I znów emocje wzięły górę nad rozsądkiem…
— Weź się na coś przydaj wreszcie i skocz do biblioteki po egzemplarz Tysiąca magicznych ziół i grzybów — zarządził stanowczo. O nie, ta rozmowa z Emerson nie urwie się w taki sposób tylko dlatego, że Marchbanks przypomniał sobie gdzie powinien siedzieć od samego początku.
— Ale… — zaczął kolega, już chcąc zaprotestować przeciwko traktowaniu go jako chłopca na posyłki. Jednakże Urquhart ani myślał się zawahać, gdy zrobił już pierwszy krok.
— My już mamy tu pracę, a to pilne, chodzi o tojad. Dalej! — warknął, a nieznoszący sprzeciwu ton sprawił, że jasnowłosy Krukon nawet się nie zająknął ani nie poszukał potwierdzenia u Emerson, tylko – najwyraźniej przejęty perspektywą utracenia cennego tojadu – wypadł z sali nie oglądając się za siebie.
Urquhart
Trzasnęły drzwi i zostali sami. Znowu. Najwyżej się pozabijają i ich duchy do końca trwania Hogwartu będą się awanturować na szkolnych korytarzach, uprzykrzając tym samym życie przyszłym pokoleniom uczniów. Na zaledwie sekundę w zatęchłej ]sali zapadła cisza, przerywana jedynie płytkimi oddechami. Charlie zapewne właśnie gnał do biblioteki w poczuciu wypełniania wyjątkowo ważnej misji ciążącej na jego barkach, błogo nieświadomy, że Alexander zapomniał pod jakim właściwie pretekstem go wysłał ledwo zniknął im z oczu. Potrzebował pozbyć się jasnowłosego Krukona by zrobić dokładnie to, przed czym się tak wzbraniała.
OdpowiedzUsuń— Twoje komentarze na temat mojej przynależności do Ravenclawu powoli stają się nudne, Bones — prychnął cicho, naturalnie nawiązując w tym momencie do niedawnego spotkania w szatni po treningu, gdzie też w podobny sposób sugerowała, że niekoniecznie odznaczał się cechami przypisywanymi Domowi Kruka. Zmarszczył lekko brwi, mrużąc oczy. Wciąż jednak nie odwracał spojrzenia od twarzy dziewczyny. Chciała by coś skomentował, proszę bardzo. Zdumiony wcześniejszym wybuchem nie zdążył zebrać się i zareagować w porę, nim swoim powrotem przerwał im to Charlie. Ale teraz nic nie stało na przeszkodzie by wysłuchała, co on miał jej do powiedzenia. — To tak nie działa, że ty sobie coś postanowisz i tak będzie. Powyklinałaś sobie mnie do woli i mamy wrócić do pracy, bo tak chcesz? — syknął, odpychając się wreszcie dłońmi od ławki, o którą się opierał. Zrobił zaledwie krok, nie zbliżając się, przynajmniej na razie, do Emerson. Dość namieszał przed chwilą naruszając jej przestrzeń osobista. Zresztą, nie pierwszy raz… — Jaką zabawką do cholery? To co się stało w Zakazanym Lesie może i było głupotą, ale dla twojej wiadomości, nie było to planowane — warknął, mimowolnie znów napinając mięśnie całego ciała. Rozpierała go frustracja, narastająca z każdym kolejnym słowem. Emocje raz jeszcze brały górę, skutecznie pobudzone całym wywodem panny Bones, najwyraźniej mającej go za zło absolutne. Był dupkiem, ale nie bawił się w pogrywanie z dziewczętami dla własnej, chorej satysfakcji. To właśnie o nim myślała? Z tego wszystkiego nie od razu wychwycił nieco zmienioną nutę w tonie dziewczyny, ale nie przeszkodziło mu to w popełnieniu dokładnie takiego samego błędu. — I to ja tu podobno zachowuję się egoistycznie — skomentował, uśmiechając się nieco ironicznie przy tym. — Myślisz, że mi to jest na rękę? Myślisz, że chciałem znaleźć się w sytuacji kiedy jedyne, o czym mogę myśleć w tej pieprzonej sali, to te cholerne krzaki i to, co się tam stało? Też wolałbym uwarzyć ten zakichany eliksir i iść w długą — Wyrzucił z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Uniósł dłoń, przeczesując palcami rozwichrzone, nieco przydługie ciemne kosmyki włosów, próbując jakoś zapanować nad reakcjami własnego ciała; było to jednak cholernie trudne, gdy krew niemal w nim wrzała, również na wspomnienie tamtego pocałunku…
Zamarł, czując jak do całej gamy targających nim emocji dołącza jeszcze jedna, zupełnie niespodziewana. Ten sam efekt odniosłaby gdyby zdzieliła go obuchem przez głowę, a wystarczyło tylko wspomnieć o rocznej absencji… Ze wszystkich osób, musiało trafić akurat na spostrzegawczą pannę Bones o przenikliwym umyśle. Mógł się czuć ze swoim sekretem bezpieczny dopóki nie zwracała na niego uwagi, ale teraz… Przymknął oczy, oddychając ciężko. Każde kolejne słowo stanowiące element wyliczanki było niemalże jak cios, godzący dokładnie tam, gdzie bolało najbardziej. Jeżeli jeszcze na to nie wpadła, kwestią czasu było, kiedy wreszcie poskłada elementy niezbyt skomplikowanej układanki. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jego karku, gdy usłyszał jak zaczerpuje tchu. Czy to znaczyło, że…? Zapewne gdy tak będzie, panna Bones nie omieszka mu tego zakomunikować. Wszak uwielbiała mieć rację. Wreszcie otworzył oczy, kierując spojrzenie na Emerson. I tym razem się nie pomyliła, jednakże na tym etapie nie było już odwrotu, bo to co było przed znajdowało się poza jego zasięgiem.
Usuń— Wbrew temu co ci się wydaje, taki jestem i to się już nie zmieni. Nie musi ci się to podobać — odparł powoli i cicho, zaskakująco ostrożnie dobierając każde kolejne słowo.
Urquhart
[Możemy cofnąć się do końca roku szkolnego, kiedy Emerson pomagała Luckowi przed SUMami? Bardzo podoba mi się pomysł z dziwnym tropem/śladem/czymkolwiek, mogę zacząć jeśli chcesz, tylko daj znać pod kartą lub na mailu, jaki przedział czasowy Ci pasuje ;D]
OdpowiedzUsuńLucek
[ W zasadzie to mam nawet pomysł. Loreta posiada mutację w postaci heterochromii i do jej kruczowłosej główki mógłby wpaść niewinny pomysł, by móc przy tym manipulować ( gdyby czysto teoretycznie chciałaby wyglądać nieco inaczej ), lecz do tego potrzebna jest dobra znajomość transmutacji, a ona z tego przedmiotu jest przeciętna. Co Ty na to, gdyby niezbyt uprzejmie poprosiła o pomoc przy tym Emerson, a w toku wydarzeń odkryłyby, że obie mają ciągotki do czarnej magii? ]
OdpowiedzUsuńLoreta
[Cześć! Dziękuję za przemiłe powitanie, a co do przerwy - przynajmniej nadążam z odpisywaniem tutaj i przy innych wątkach ;)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że historia mojej postaci cię zaciekawiła. A wizerunek - powiem szczerze, że to było wyzwanie. Zależało mi, żeby był trochę podobny do matki, a kiedy już znalazłem wizerunek, to chłopak z niego był dużo za młody - w ruch poszła FaceApp i Gimp, także wizerunek był srogo przerabiany. Tym bardziej się cieszę, że pasuje współgra z wyobrażeniem.
Bardzo chętnie napisałbym z Emerson jakiś wątek (choć, przyznaję się, nie mam wprawy w pisaniu z takimi pozytywnymi postaciami, ale najwyższy czas spróbować wypełznąć z mroku xD). Odnośnie mugoloznawstwa - a kiedykolwiek na nie uczęszczała? Bo jeśli tak, to już daje nam wstęp do relacji. Zwłaszcza, gdyby był jakiś ciekawy powód, dlaczego zrezygnowała / nie kontynuowała w starszych latach.
A w ogóle, to nie wiem, czy jako początek wątku, czy jako wspomnienie, do głowy przyszła mi taka scena, z quiddichem w tle... Bo Lavon quiddich uwielbia, grał na pozycji obrońcy, kiedy jeszcze był uczniem. Sentyment mu został, więc przychodzi nie tylko na mecze, ale i na prawie wszystkie treningi (nie tylko Gryfonów, którym z zasady kibicuje). Może na jednym z treningów Puchonów Emerson przytrafiłby się jakiś wypadek, może zaliczyłaby na tyle poważną kontuzję, że potrzebowałaby pomocy i Lavon byłby jedna z tych osób, które by zareagowały? Nie wiem, czy Emerson ma jakieś wspomnienia ze złych czasów, ale biorąc pod uwagę, że jej boginem jest śmierciożerca, a Lavon ma m.in. oczy po matce, może w sytuacji, kiedy Emerson byłaby nie całkiem przytomna, uznałaby go za kogoś innego i się wystraszyła? Może Lavon by to zauważył i starał się potem jakoś naprostować sytuację?]
Lavon Carrow
[PS. Miałem tego nie pisać, ale muszę. Dziewczyna na wizerunku jest przepiękna. Sam wizerunek, to artystyczne, impresyjne ujęcie też. Uwielbiam.]
UsuńLavon Carrow
Jakim cudem dotarli do tego punktu rozmowy…? Jeszcze chwilę temu jedyne co zaprzątało jego myśli to ta dziwna, niewyjaśniona sytuacja z Zakazanego Lasu. Wystarczyło jednak parę słów Emerson, a zimny pot spływał po jego karku, a w głowie huczała przerażająca myśl, że jasnowłosa Puchonka była o krok od odkrycia jego sekretu. A może już znała odpowiedź na pytanie, jaki był prawdziwy powód rocznej absencji Alexandra, tylko nie decydowała się zrzucić tej bomby atomowej na razie…? W napięciu wpatrywał się w stojącą zaledwie parę kroków od niego jasnowłosą dziewczynę i oczekiwał tego, co za chwilę miało paść. Wolał już chyba usłyszeć wszystko co chodziło jej po głowie, niż trwać w tym przeciągającym w nieskończoność napięciu. I wydawało mu się, że nawet widzi na jej twarzy, że już prawie otwierała usta, chcąc pozwolić słowom płynąć, gdy… Zamiast tego wszystko się ucięło, a moment w którym zakończyli wywiercał mu dziurę w brzuchu.
OdpowiedzUsuń— Jasne — odparł tylko zwięźle, dla odmiany nie szukając już żadnej złośliwej uwagi, którymi jeszcze chwilę temu tak chętnie rzucał. Zamiast tego cofnął się jeszcze o parę kroków, powoli podchodząc do stolika na którym leżały jeszcze nie w pełni przygotowane składniki eliksirów. Skoro panna Bones zajmowała się doglądaniem bulgoczącego leniwie wywaru, to najlepiej jeżeli on się zajmie dokończeniem obróbki pozostałych składników. Niosło to za sobą takie plusy, że wymagało ogromnego skupienia (zwłaszcza obecnie), przez co nie mógł rozpraszać się innymi myślami. Nie oglądając się w bok na dziewczynę chwycił za nożyk i ostrożnie poukładał wszystko na desce, pilnując by być przy tym jak najbardziej dokładnym. Milczeli oboje, pochłonięci pracą, gdy zaledwie parę chwil później drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich zziajany Charlie.
— Co wam sprawdzić? — spytał dziarskim tonem, najwyraźniej zachwycony tym, jak szybko udało mu się wykonać polecenie pilnego przyniesienia książki. Alexander zaś jęknął w duchu, bo przez to co się wydarzyło, zapomniał wymyślić dobrą wymówkę dla której potrzebny mu był ten nieszczęsny podręcznik. Teraz już na pewno nie wpadnie mu do głowy nic przekonującego, więc zostawała jedna opcja.
— Daj, sam zerknę. Upewnię się tylko, tak będzie szybciej — powiedział, wyciągając dłoń po opasłe tomiszcze, które dzierżył w dłoniach jasnowłosy Krukon. By zająć czymś rozgadanego kolegę zrobił to, co wydawało się jedynym logicznym rozwiązaniem: — Ja tu powoli przygotowuję resztę, zobacz czy Emerson nie trzeba w czymś pomóc — mruknął, wskazując brodą na dziewczynę. Nie miał pojęcia jak zareagowała na jego słowa, bo od razu zaczął przerzucać kartki papieru, udając, że właśnie czegoś z wielkim zaangażowaniem szuka. Ostatnie na co miał ochotę to niekończąca się paplanina Marchbanksa. Liczył na to, że zajmie się czymś pożytecznym i oszczędzi im wysłuchiwania dalszych opowieści. Charlie natomiast wziął kilka głębszych wdechów by odsapnąć po bieganiu po piętrach i zaraz podszedł do kociołka, zerkając z zaciekawieniem do jego wnętrza, by zobaczyć na jakim etapie przygotowywania eliksiru byli.
Urquhart
[Tak, było zrozumiałe :)
OdpowiedzUsuńOdnośnie wizerunku - mam ten ból, że najpierw wymyślam dość dokładnie postać, a dopiero później szukam wizerunku - i przez to bardzo często wymaga to sporych pokładów cierpliwości.
To tak, z mugoloznawstwem faktycznie nie pociągniemy, zwłaszcza, że niedawno musiałem się określić innej autorce, jak długo Lavon jest w Hogwarcie i już zupełnie by się nam czas rozjechał.
W ogóle, to wybacz, jakoś nie pomyślałem, proponując tamto powiązanie. Masz rację, że tu jest zgryz. Podoba mi się opcja z treningiem i pomocą (jako to, co było) i to, żeby Emerson przyszła z podziękowaniem (teraźniejszość w wątku). I teraz pytanie, co mogłaby zobaczyć. Tak "na już" przyszła mi do głowy rozmowa z kimś przez sieć Fiuu, mogłaby nie widzieć, z kim Lavon rozmawia, ale stojąc pod drzwiami (on ma "kwaterę" nad klasą, więc z klasy można wejść), mogłaby niechcący usłyszeć coś, co brzmiałoby podejrzanie. Wtedy rozmowa między naszą dwójką mogłaby wyjść ciekawie, jeśli Emerson miałaby jakąś swoje myśli na temat tego, co niechcący (a może od pewnego momentu i chcący?) podsłuchała, a Lavon nie miałby pewności, ile słyszała.]
Lavon Carrow
[Wiesz, wszystko zależy od tego, jak dużą dawkę mroku w wątkach lubisz ;) Bo mi, po tym, co gram z Neville'm i co będę grać z Bastianem, nic już nie jest straszne!
OdpowiedzUsuńPrzyszło mi do głowy, że o Lavonie mógłby sobie przypomnieć ktoś z dawnych "znajomych rodziny" i chcieć od niego przysługi. Przy czym Lavon niezbyt chciałby się na nią zgodzić, więc mogłoby dojść do kłótni - i tutaj Emerson chcąc nie chcąc mogłaby usłyszeć podniesione głosy - jeden znany i jeden zdecydowanie obcy. I coś niepokojącego padłoby na tyle głośno, że nie musiałaby celowo podsłuchiwać - dopiero dalszą część rozmowy mogłaby, ewentualnie, podsłuchać już celowo - o ile by chciała.]
[Ehhh, wiedziałem, że za którymś razem zapomnę się podpisać ;)
Usuń~ Lavon Carrow
Jaskrawe słońce raziło go w oczy ledwo drzwi szatni otworzyły się gwałtownie, pozwalając by grupa młodych czarodziejów i czarownic dzierżących w dłoniach swoje drogocenne miotły wymaszerowała na boisko quidditcha. Sezon dobiegał końca, a odpowiedź na pytanie kto zdobędzie Puchar była niemalże na wyciągnięcie ręki. Powinien czuć nerwowe wyczekiwanie, dobrze znajomy dreszcz podekscytowania, ale zamiast tego jedyne o czym mógł myśleć, to ta przeklęta pogoda. Było ciepło, jak przystało na końcówkę roku szkolnego, kiedy wakacje już za rogiem i mało kto mógł powstrzymać się przed spędzaniem czasu na dworze. Wiał przy tym delikatny wiatr, sprawiając, że temperatura była nawet znośna… I tylko, jak na złość, choćby pojedyncza chmurka na błękitnym niebie nie blokowała ostrych promieni, które tylko potęgowały nieprzyjemny ucisk w jego skroniach. Przez cały rok udawało mu się unikać rozgrywania meczów w okolicy pełni, ale oczywiście na ostatniej prostej musiał mieć pecha i potyczka z Puchonami przypadała akurat następnego dnia po tym, gdy przez całą noc zwiedzał na czterech łapach najodleglejsze zakamarki Zakazanego Lasu. Nawet nie zdążyli wbić się w powietrze, a już poczuł jak pierwsza pojedyncza kropla potu spływa po jego karku i niknie pod grubym materiałem szaty do gry. Zacisnął mocniej palce na rączce miotły, przekonując sam siebie w duchu, że ledwo poczuje wiatr we włosach wszystko wróci do normy i da się porwać wydarzeniom meczu. Już nie pamiętał, że tego ranka przelotnie rozważał czy z korzyścią dla drużyny nie byłoby, gdyby na ten jeden mecz zastąpił go rezerwowy… Na szczęście w porę, jeszcze nim z kimkolwiek podzielił się tą durną myślą, uświadomił sobie, to co oczywiste – te patałachy nie powinny reprezentować barw Domu Kruka, a nawet niedysponowany był od nich nieporównywalnie lepszy. Zdecydowanym ruchem odepchnął się nogami od twardego podłoża, wzbijając w powietrze. Na moment zapomniał o swoim paskudnym samopoczuciu, zamierzając cieszyć się rywalizacją i pozwolić by porwał go zryw adrenaliny. Wystarczyło jednak, że zawiśli w powietrzu, czekając na znak sędziego do rozpoczęcia meczu, a już miał ochotę unieść jedną z dłoni i dać choć odrobinę cienia oczom. Gra w takich warunkach byłaby wyzwaniem niezależnie od jego prywatnych perturbacji, bowiem ilekroć tłuczek nadleci od strony słońca, szanse na celne uderzenie w niego gdy jest się oślepionym gwałtownie spadały. Więc jakkolwiek zazwyczaj nie miał nic przeciwko zaciętym rozgrywkom ciągnącym się w nieskończoność, tak dla odmiany nie pogardziłby gdyby ich szukający szybko zakończył mecz, znajdując Złoty Znicz. Powiódł wzrokiem po skupionych twarzach przeciwników, domyślając się, że w ich głowach zapewne również kłębią się życzenia szybkiego i przekonującego zwycięstwa. Na moment zawiesił wzrok na jasnowłosej Puchonce, której jasne spojrzenie wbite było w sędziego. Udawało mu się unikać panny Bones przez ostatni miesiąc, bo dokładnie wtedy miała miejsce feralna rozmowa w lochach… Ignorowali się na wspólnych lekcjach czy ilekroć mijali się na korytarzu, więc wydawać by się mogło, że relacja między ich dwójką wróciła do typowego wydźwięku. A nawet lepiej, bo przynajmniej nie tracili energii na wzajemne dogryzanie sobie. I wcale nie poczuł znów dobrze znanego sobie uścisku w żołądku kiedy zerkał w jej kierunku. Przywołał się pośpiesznie do porządku, co wcale nie było takie trudne, gdy znajdowali się kilkadziesiąt metrów na ziemią. Spojrzał w dół, a dokładnie w tej chwili rozległ się donośny gwizdek i w powietrze powędrowały najpierw trzy piłki – tłuczki oraz Złoty Znicz. Zaledwie parę sekund później, sędzia rzucił w powietrze kafla, rozpoczynając mecz.
OdpowiedzUsuńUrquhart
[Hej, przepraszam, że tyle czasu ci nie odpowiadałem. Ubzdurało mi się, że odpisałem i czekałem jak ta sierota, zamiast sprawdzić, czy na pewno.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że w takim razie mamy już na tyle dobrze ustaloną fabułę, że moglibyśmy zacząć wątek, także czas na sakramentalne pytanie: kto zaczyna?
Przyszło mi do głowy, gdybyś ty zaczęła, byłoby ci łatwiej tak pokierować początkiem, by był zgodny z charakterem Emerson. ]
~ Lavon Carrow
Na szczęście właściwie od razu okazało się, że miał rację. Nawet zmęczenie spowodowane trudami dopiero co przebytej pełni musiało ustąpić wobec kuszącego zrywu rywalizacji. Kilkanaście metrów nad ziemią znikały obolałe mięsnie i nieprzyjemne pulsowanie w skroniach; dzierżył pewnie w dłoniach pałkę, wypatrując nadlatującego ze złowieszczym świstem tłuczka. Nie musiał mówić tego na głos i przechwalać się przed innymi zawodnikami, ale był przekonany, że wcześniejsze doświadczenia na boisku w roli ścigającego zapewniły mu drobną przewagę nad pozostałymi pałkarzami – nie zastanawiał się co zrobi przeciwnik, jaki manewr wykona by pomknąć w kierunku chronionych przez obrońcę obręczy. On doskonale wiedział co by uczynił na ich miejscu, a nawet po rocznej przerwie w grze bez wahania reagował, wyprzedzając poszczególne ruchy ścigających. Pełnia nie przytępiła jego zmysłów, ale już jakiś czas temu zastanawiał się, czy przez wilczą część natury, szczególnie tak blisko przemiany, nie nosił w sobie dodatkowych pokładów agresji, znajdujących ujście w trakcie rozgrywek czy sparingów. Nie był to jednak moment na błądzenie myślami, bo właśnie w tej chwili wziął potężny zamach i z hukiem uderzył w tłuczka, posyłając go wprost w kierunku szukającej Puchonów, będącej przez parę sekund zdecydowanie zbyt blisko pochwycenia Złotego Znicza; drobna brunetka w ostatniej chwili poderwała miotłę i cofnęła rękę, unikając bolesnego w skutkach zderzenia z rozpędzoną twardą piłeczką. Jednak szansa na zakończenie meczu już w tamtym momencie przepadła, bo oto Złoty Znicz zdążył odlecieć bez śladu. Uśmiechnął się pod nosem z zadowoleniem i zanurkował do drugiego z tłuczków, zamierzając tym razem dla odmiany pouprzykrzać nieco życie ścigającym przeciwnej drużyny.
OdpowiedzUsuńOd samego początku mecz był wyjątkowo zacięty i żadna z drużyn nawet na moment nie odpuszczała – ścigający przepychali się między sobą, brutalnie próbując przechwycić kafla, a szukający niczym sępy krążyli wokół grających, tylko raz za razem nurkując gwałtownie by pochwycić błyskającą na złoto malutką kuleczkę, która i tak uparcie im umykała. Nie wydawało się by prędko miało dojść do zakończenia potyczki. Rozkład punktów cały czas wahał się jedynie nieznacznie, wskazując przewagę jednych lub drugich maksymalnie o dwadzieścia punktów. Wystarczało jednak przeprowadzić kilka składnych akcji i różnice zanikały, sprawiając, że dla zasiadających na trybunach było to wyjątkowo atrakcyjne widowisko, przebijające jak na razie nawet jesienne starcie Gryfonów z Ślizgonami. Alexander pamiętał, że po tamtym meczu pięciu zawodników skończyło w Skrzydle Szpitalnym, tak ostra pod koniec stała się gra. Ale czego innego spodziewać się akurat po tych dwóch domach…? Puchoni z Krukonami zawsze żyli dobrze, więc… Niech to szlag. Ścigający reprezentujący barwy Ravenclawu cudem uniknął bolesnego uderzenia, ale przypłacił to utratą kafla. Czerwona piłka wylądowała bezpiecznie w objęciach Emerson, mknącej ku obręczom bronionym przez kolegę z zespołu Alexa. Zirytowany własnym niedopilnowaniem, bo przecież powinien być na posterunku, zapikował gwałtownie w dół, bez wahania posyłając tłuczka. Strzał był wymierzony akurat tak by postraszyć dziewczynę, dając szansę na odebranie jej kafla… I dokładnie tak to miało wyglądać, gdyby nie mała komplikacja w postaci jego kolegi z zespołu Najwyraźniej obaj Pałkarze Krukonów wpadli na ten sam pomysł, uderzając tylko z różnych stron. Na ułamek sekundy przed nieuchronnym, uświadomił sobie jak to się skończy. Oba tłuczki pechowo przecięły swój tor lotu, zderzając się w powietrzu i odbijając się od siebie z hukiem. Mógł tylko oglądać jak zaledwie uderzenie serca później jeden z nich z impetem, już po zmienionym niespodziewanie torze, z całą siłą uderza w Emerson.
Urquhart
[Jak tylko zobaczyłam to zdjęcia, to dostałam takiego zing! i wiedziałam, że trafiłam idealnie :D
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie za powitanie i miłe słowa względem Gene, jest nam niezmiernie miło ;)
W razie chęci, zapraszamy gorąco do nas na watek :)]
Geneviev
[Świetnie, w takim razie - cierpliwie czekam i życzę jak najwięcej weny, na wszystkie wątki :) ]
OdpowiedzUsuń~ Lavon Carrow
[Hej, nic się nie stało, a poślizgi zdarzają się przecież każdemu :)
OdpowiedzUsuńTroszkę przekręciłaś, tzn, piętro się zgadza, ale trochę inaczej wyobrażałem sobie sam gabinet – istotnym było dla mnie, że wchodzi się do niego z klasy, a nie z korytarza (tak jak np. do gabinetu z klasy OPCM, tam były takie schodki, antresola i na niej wejście do gabinetu). W ogóle bym się tym nie przejmował, gdyby nie te uchylone drzwi – gdyby do gabinetu wchodziło się z klasy, Lavon faktycznie czułby się na tyle swobodnie, by nie domykać drzwi (w końcu kto w godzinach pozalekcyjnych plącze się po klasie tak mało widowiskowego przedmiotu jak mugoloznawstwo…). W sytuacji, kiedy do gabinetu wchodziłoby się z korytarza, trochę nie widzę tego, żeby Lavon nie domknął drzwi – on jest jednak dość ostrożny. Ale mniejsza, niech już będzie, jak jest, bez sensu teraz poprawiać – po prostu na przyszłość wolałbym się trzymać „swojego” układu, ale tutaj w wątku niech już tak będzie.
I jeszcze jedna rzecz – możliwe, że ci umknęło, bo moja karta jest długa, a to nie było napisane całkowicie wprost, ale Lavon praktycznie nie posługuje się magią (ma blokadę od czasów pewnego wydarzenia), dlatego nie byłby w stanie np. rzucić zaklęcia, które spowolniłoby upadek. Starałem się jakoś wybrnąć z sytuacji, mam nadzieję, że taka wersja będzie okej i że nie poleciałem za mocno z rozmową.]
Tego dnia nie prowadził żadnych zajęć. Nauczał na tyle niepopularnego przedmiotu, że lekcje dla czterech roczników dało się zgrupować w czterodniowy blok, co pasowało mu o tyle, że zyskiwał dzień na wycieczkę do Hogsmeade poza weekendami, w które w większości miejsc roiło się od uczniów starszych roczników, mających pozwolenie na odwiedzanie wioski. Poważnie rozważał nawet wykorzystanie tej możliwości, odkąd dowiedział się, że uczeń, któremu pomagał nadrobić materiał, nie może dzisiaj przyjść z powodu jakiejś drobnej kontuzji. Zniechęciła go pogoda: od rana niebo nad zamkiem chmurzyło się, a im bliżej pory lunchu, tym więcej ciężkich kropel spadało na szyby. Spędzał więc późne popołudnie zatopiony w lekturze książki – jednego z kryminałów, jakie miesiąc temu zamówił z Esów i Floresów, a po które dotąd nie miał czasu sięgnąć. To jedno nie zmieniło się od czasów, kiedy uczęszczał do Hogwartu jako uczeń: powieści przenosiły go w inny świat. Wyrósł na gruncie opowieści, tych znanych, jak Baśnie Barda Bedley’a i tych niszowych, powtarzanych ustnie. Później były godziny spędzone w hogwarckiej czytelni, a w końcu książki mugolskie z tymi dziwnymi, nieruchomymi zdjęciami. Chyba właśnie wtedy odkrył, że jako dorosły wciąż potrafi się skupić nad powieścią i obecnie nie wyobrażał sobie swojego gabinetu bez stosiku książek.
Kiedy płomienie w zapalonym po długiej, letniej przerwie kominku przybrały zieloną barwę, akurat wracał ku fotelowi z kubkiem gorącej kawy, jaką od paru lat pił zdecydowanie zbyt często. Na widok formującej się płomieniach twarzy, drgnął tak, że część gorącej cieczy wylała mu się pod stopy, plamiąc dywan.
- Mówiłem ci, żebyś się tu nie pokazywał – syknął, rozpoznając rysy człowieka, a właściwie nie do końca człowieka, który próbami kontaktu prześladował go od miesiąca. Ze wszystkich sił starał się nie dać po sobie poznać, że po kręgosłupie właśnie schodzi mu zimny dreszcz, że stare, dobrze znane uczucie chłodu paraliżuje klatkę piersiową. Skrzywił się, pozwalając sobie jedynie na obrzydzenie: to okazywał zawsze, ilekroć widział pomarszczoną, nadmiernie pokrytą siwym kudłem twarz. Miał wrażenie, że nawet za pośrednictwem Sieci Fiuu, czuł otaczający Greybacka smród potu, brudu i zaschniętej krwi, który wrył mu się w umysł w dzieciństwie, tamtego jednego razu, kiedy ojciec przyjmując gościa, nie odłożył różdżki, póki tamten nie opuścił ich domu. Lavon doskonale pamiętał głód w oczach przybysza, choć dopiero kilka lat później pojął w pełni jego znaczenie.
Przełknął narastającą w gardle gulę strachu. Greyback był tak stary, że prawdopodobnie ledwo się ruszał. Za pośrednictwem Sieci Fiuu kontrolowanej przez Ministerstwo Magii, używając jako miejsca docelowego kominka tutaj, w Hogwarcie, nie mógł mu nic zrobić. Nie mógł nawet w pełni się tutaj przenieść. Z drugiej strony, Lavon również nie był w stanie nic zdziałać, bo nawet, gdyby kogoś wezwał, nie miał pojęcia, gdzie obecnie przebywa poszukiwany od czasu Bitwy o Hogwart wilkołak. Pomijając już zupełnie, że ktoś – a dyrektor w szczególności – z pewnością zacząłby interesować się, dlaczego byli słudzy Sam-Wiesz-Kogo dążą do rozmowy z nim. – Wynoś się.
UsuńOdpowiedziało mu obłąkane spojrzenie pełne złości.
- Unikasz mnie. Unikasz przyjaciela proszącego o pomoc…
Powstrzymał chęć, by odwrócić się na pięcie i odejść. Wtedy Greyback mógłby narobić hałasu. Odstawił kubek z kawą na stolik.
- Przyjaciela? – powtórzył z niedowierzaniem. Zabrzmiało jak prychnięcie.
- Twoja matka…
- Moja matka krzywiła się z obrzydzenia za każdym razem, kiedy wymawiałeś jej imię, wilkołaku - odruchowo powiedział to w taki sposób, w jaki zawsze mówił o tym jego ojciec: z pogardą.
- Jeden kontakt, Carrow. – Głos Greybacka stwardniał, teraz przywodził na myśl tłumiony w gardle warkot. - Musisz znać, kogoś, kto… Twój ojciec znał.
Mój ojciec siedzi w Świętym Mungu, pomyślał Lavon ze wściekłością. Jak on w ogóle śmiał…
- Zapragnąłeś nagle życia jak człowiek? Kiedy aurorzy praktycznie cię już mają? Las już ci nie odpowiada?
Twarz wilkołaka wykrzywił grymas tak wściekły, tak parszywy, że Lavon się wzdrygnął.
- W lesie rządzi już ktoś inny.
- Więc masz problem.
- Jeden kontakt.
- NIE!
Starzec cofnął się, jakby ten podniesiony głos miał go uderzyć, jakby zaciśnięte pięści rozmówcy mogły być dla niego jakkolwiek groźne. Lavon poczuł przypływ odwagi. Postawił mu się. Nie był już tym przerażonym, schowanym za sylwetką ojca dzieciakiem, patrzącym wielkimi oczami na tych, którzy niegdyś współpracowali z jego matką.
- Pożałujesz, szczeniaku.
Bał się. Po tylu latach wciąż brał pod uwagę, że wystarczy jakaś chwila w ciemnym zaułku, że… I choć racjonalizował sobie, że z samego wyglądu Greybacka dało się wywnioskować, że jest stary, słaby i chyba chory, zadawniony lęk nadal stawiał mu włoski na karku na sam dźwięk jego nazwiska.
- Wynoś się – powtórzył, walcząc z własnym strachem o każde słowo. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Wilkołak rzucił mu wściekłe spojrzenie, ale wycofał się, wraz z jakimś dziwnym dźwiękiem. Widmo jego głowy zniknęło z płomieni, które stopniowo odzyskały ciepłą, żółtą barwę. Lavon trzęsącymi się dłońmi wygasił ogień. Wiedział, że przez następne dni nie rozpali kominka, choćby miał codziennie marznąć.
Dopiero chwilę później, stojąc oparty biodrem o tył fotela, pochylając głowę, żeby się uspokoić, kątem oka zobaczył słabo widoczną w skąpanym w półmroku korytarzu sylwetkę. Jego mięśnie stężały. Potrzebował kilku sekund, nim wyrzucił z głowy głupie myśli i kolejnych kilku na pozbieranie się na tyle, by podejść do drzwi. Ktokolwiek to nie był, jeśli cokolwiek usłyszał…
…a przecież mógł usłyszeć, bo drzwi do gabinetu pozostawały uchylone dodzisiejszego poranka, kiedy to Irytek uznał zaklejenie zamka jakimś paskudztwem za doskonały dowcip. Otworzył, wiedząc, że jeśli to nie uczeń, wejdzie i tak.
UsuńWidząc twarz uczennicy, którą kojarzył głównie z treningów Quidditcha, niemal odetchnął z ulgą. Gdyby to był któryś z nauczycieli, mógłby już pakować kufer. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że jeżeli usłyszała więcej, niż kilka słów…
- Dzień dobry – powitał ją uprzejmie, usiłując zepchnąć cały strach w jakiś mało ważny, odległy zakątek świadomości. – Panna… Bones, prawda? – Potrzebował ułamka sekundy, by przypomnieć sobie nazwisko dziewczyny, której kilka dni temu pomógł, gdy spadła z miotły. W zasadzie jej nie znał, jedynie widywał na treningach, będąc pod wrażeniem niektórych jej zagrywek. Nie uczył jej, najczęściej nawet nie mijali się na korytarzach, spiesząc w zupełnie przecież innych kierunkach w ogromnym zamku. – Cieszę się, że odzyskała pani zdrowie. – Obawiał się tego, co mogła usłyszeć, ale jednocześnie dobrze było na własne oczy zobaczyć, że jest cała. Wczoraj zagadnął o nią pielęgniarkę, ale dowiedział się tylko, że „jest z nią coraz lepiej”. Prawdopodobnie za bardzo się przejmował, na pewno za bardzo, ale to był ten jeden raz, kiedy musiał komuś pomóc osobiście, z wykorzystaniem tych nieszczęsnych technik pierwszej pomocy, które poznał u mugoli, bo jedyne, co zdążyli zrobić jej koledzy z drużyny, to rzucenie czaru spowalniającego upadek na tyle, by groził poważnymi złamaniami, ale nie śmiercią na miejscu. Jako ta jedna osoba, która oglądała trening z dołu, musiał więc opatrzeć paskudnie wyglądającą ranę na głowie na tyle, by możliwy był bezpieczny transport do Skrzydła Szpitalnego.
~ Lavon Carrow
Naprawdę rzadko zdarzało się, że złapane na boisku kontuzje stanowiły pokłosie wzajemnych złośliwości między zawodnikami (chyba, że mowa o paru wyjątkowo wrednych Ślizgonach, na których zawsze należało zwracać szczególną uwagę), a zdecydowanie częściej były efektem pechowego splotu wydarzeń. Każde z nich godziło się na to ryzyko w momencie dołączenia do drużyny – wiedzą oczywistą dla każdego czarodzieja był fakt, że w quidditchu zdarzają się wypadki, i to czasem wyjątkowo nieprzyjemne w skutkach. Alexander nie zliczyłby ile razy lądował w Skrzydle Szpitalnym nawet po zwykłych treningach, gdy intensywność była znacznie mniejsza, a co dopiero w efekcie szkolnych rozgrywek kiedy stawką było trofeum. Krukoni już jakiś czas temu pożegnali się z myślą o Pucharze Domów, zmuszeni uznać przodownictwo wychowanków domu Roweny Ravenclaw… Ale na boisku jeszcze nic nie było rozstrzygnięte i w każdej chwili mogli odmienić swoje szczęście. Głośny doping z trybun tylko dodawał sił zawodnikom obu drużyn, których przecież po przeszło godzinnym, zaciętym starciu miało prawo łapać zmęczenie. Alexander na razie nie odczuwał wymownej ciężkości ramion, ale niewątpliwie dopadnie go ból już następnego dnia, kiedy przekona się jak niezdrowa była mieszanka pełni i wymachiwania pałką. To też nie tak, że choćby na moment złapało go rozkojarzenie. W tej przeklętej, nieobliczalnej grze, którą bez wyjątku tak uwielbiali, nie sposób było przewidzieć co się za moment wydarzy. Bo przecież gdyby wiedział, posłałby tłuczka gdzieś w górę, machając ręką na stratę dodatkowych dziesięciu punktów. Trudno, odrobi się je przecież za moment… Tyle, że nie miał pojęcia. Dopiero na ułamek sekundy przed katastrofą dostrzegł nieuniknione. Nawet choć od razu wiedział, że było za późno by cokolwiek zrobić i zapobiec bolesnemu zderzeniu, zupełnie odruchowo i instynktownie krzyknął Bones!, dokładnie w momencie gdy tłuczek uderzył w prawe ramie jasnowłosej dziewczyny. Bezradnie obserwował jak Puchonka puszcza rączkę swojej miotły i powoli zsuwa się ku przepaści pod nią. Sięgnął dłonią za pazuchę, szukając różdżki, którą przecież miał pełne prawo wnieść na boisko. Gmerając wśród materiału, ze zgrozą uświadomił sobie, że ostatnia szansa na uchronienie Emerson przed koszmarnym uderzeniem o nawierzchnię boiska przepadła w momencie, w którym pozostawił magiczny patyk w szafce, nie chcąc ryzykować połamaniem w trakcie rozgrywek. Nie miał czasu sprawdzać czy ktokolwiek już zorientował się jak bardzo jest źle, czy dopiero docierało do nich co za moment się stanie. Niewiele myśląc skierował miotłę w dół, pochylając się do przodu i pikując bez choćby momentu zawahania. Rozpaczliwa próba od samego początku była skazana na porażkę, nawet jeżeli do samego końca nie dopuszczał do siebie tej myśli. Z zaciśniętymi zębami pędził ku bezradnie opadającej ku ziemi w zastraszającym tempie Emerson, tylko po to by z bliska widzieć jak dziewczyna z gruchotem łamanych kości uderza o podłoże. Cały stadion zamarł tylko na sekundę i zapadła przerażająca cisza, by zaraz zbiegli się nauczyciele, wymachując różdżkami. Z powietrza widział jak materializują się magiczne nosze, na których ostrożnie ułożono nieprzytomną dziewczynę. Otępiały odprowadzał ją wzrokiem, gdy pośpieszono do boku boiska, gdzie od razu pielęgniarka zajęła się ocenianiem jak bardzo jest źle. Nie musiał rozglądać się dokoła by wiedzieć, że pozostali zawodnicy byli równie otępiali i zszokowani tym, co przed chwilą się wydarzyło. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jego karku i przymknął na moment oczy, tylko po to by w pamięci odtworzyć moment jak Emerson zsuwa się z miotły. Nie wiedział ile to trwało, ale dopiero gwizdek sędziego przywołał go do tu i teraz. Magicznie wstrzymane piłki znów ruszyły, a niezależnie od dopiero co poniesionej kontuzji, mecz miał trwać dalej.
OdpowiedzUsuńUrquhart
Wygrana Puchonów miała zapisać się w tegorocznej edycji Pucharu Quidditcha jako najbardziej piorunująca końcówka; mimo iż grali w osłabieniu – bo przecież przepisy nie dopuszczały możliwości wprowadzenia rezerwowego zawodnika wobec kontuzji (nawet tak dotkliwej) osoby z pierwszego składu – to najwyraźniej furia wywołana urazem Emerson dodała im sił, których potrzebowali do zmiecenia rywali. O dziwo, porażka średnio obeszła Alexandra, ale i tak nikt nie zauważył. W szatni po meczu wśród Krukonów panowała wymowna cisza, a każdy z członków drużyny pogrążony był we własnych myślach. Czas na wściekanie się i rzucanie przedmiotami zapewne jeszcze przyjdzie, kiedy pierwszy szok nieco opadnie i do wszystkich dotrze jak bardzo utrudnili sobie sezon na ostatniej prostej. Nie wiedział co kołatało się w głowach pozostałych, ale on cały czas przyłapywał się na uciekaniu myślami do Emerson. Odkąd nieprzytomną pannę Bones wyniesiono na noszach z boiska, nie mieli pojęcia co dalej się z nią działo. Na ile poważne były jej obrażenia? Czy pielęgniarce już udało się opanować sytuację i może to wszystko tylko tak koszmarnie wyglądało? Zaraz jednak w milczeniu pokręcił ciemną czupryną – nie było sensu się oszukiwać. Upadek z takiej wysokości musiał skończyć się poważnymi urazami i na pewno nie było dobrze. Przez całą rozgrywkę miał takie skojarzenia z tyłu głowy, nie potrafiąc skupić się na grze. Sam nie wiedział czy chodziło tu o to komu przypadkiem wyrządził krzywdę, czy że w ogóle się to stało. Odkąd został pałkarzem nie zdarzyło mu się przyczynić się do żadnej tak poważnej kontuzji. Połamane palce, bolesne siniaki? Jasne, żeby tylko raz czy dwa. Takie w pewnym sensie było jego zadanie na boisku, ale przecież nic więcej. Pierwszy raz miał opory ilekroć uderzał pałką w tłuczka – zupełnie jakby zaczynał wątpić w to, czy faktycznie pośle go w miejsce, gdzie zamierzał, czy może znów dojdzie do jakiegoś cholernego rykoszetu. Wiedział, że swoją zachowawczą grą tylko ułatwił Puchonom zadanie, posyłając tłuczki w znacznie bezpieczniejszej odległości od nich niż by należało. Ani myślał jednak przyczynić się do kolejnego nieprzytomnego ucznia leżącego w Skrzydle Szpitalnym.
OdpowiedzUsuńZ hukiem zatrzasnął szafkę i nie oglądając się za siebie odmaszerował w ciszy w kierunku Hogwartu. Wieczór minął mu paskudnie, a nawet gdy zmęczony wyrzutami sumienia spróbował się położyć wcześniej, długo jeszcze przewracał się z boku na bok, nie potrafiąc zmusić się do zaśnięcia. Nadal nie miał pojęcia w jakim stanie była Emerson (zdecydowanie powinien zapoznać bliżej paru Puchonów by mieć ewentualne źródło informacji na takie okazje), a poranne plotki o tym, że wezwani zostali państwo Bones, wcale nie poprawiły mu humoru. Chodził struty przez cały dzień, warcząc i sycząc na każdego, kto próbował zacząć choćby najbardziej niewinną pogawędkę. Większość zakładała, że to przegrana tak go wkurzyła i rozsądnie dali sobie spokój z zaczepianiem go, co było Alexowi wyjątkowo na rękę. Pod wieczór wreszcie nie wytrzymał. Choć – rzecz jasna – nawet przed sobą samym się do tego długo nie chciał przyznać. Zapadł już zmrok kiedy przemierzał szkolne korytarze i zdecydowana większość uczniów grzecznie przesiadywała we właściwych Pokojach Wspólnych, powtarzając materiał do zbliżających się egzaminów na koniec roku. Urquhart miał jednak wprawę w szwendaniu się po Hogwarcie po nocy i doskonale wiedział jak unikać patroli prefektów i nauczycieli (system jakim się posługiwali naprawdę nie był trudny do rozpracowania gdy przeprowadziło się stosowne obserwacje..), dzięki czemu sprawnie zameldował się pod Skrzydłem Szpitalnym. Tylko zerknie i zaraz zniknie. Nikt nawet się nie dowie, że się tu przypałętał. Z tą myślą pchnął ostrożnie skrzydło drzwi prowadzących do królestwa szkolnej uzdrowicielki, uważając by nie otworzyć zbyt szeroko i tym samym udało się uniknąć głośnego skrzypnięcia. W środku panował przyjemny półmrok, więc bez problemu nogi poniosły go ku jednemu zajętemu łóżku, na którym leżała Emerson Bones, błogo nieświadoma jego obecności.
Urquhart
Powoli podszedł bliżej, obserwując spokojne oblicze jasnowłosej dziewczyny pogrążonej w mocnym, nieprzerwanym śnie, zapewne wspomaganym odpowiednimi magicznymi naparami. Nieświadomie wstrzymał oddech, jakby obawiając się, że nawet ten najlżejszy dźwięk mógł wyrwać ją z odpoczynku. Teoretycznie przekonał się już na własne oczy, że Puchonka wkrótce zacznie wracać do sił, ale nie potrafił się zmusić by odwrócić się na pięcie i odejść. Zamiast tego jeszcze krok, a potem kolejny, aż znalazł się tuż obok; ostrożnie przysiadł na szpitalnym łóżku, pozwalając by materac zapadł się dodatkowo pod jego ciężarem. I nie myśląc już zupełnie, ani trochę racjonalnie, sięgnął dłonią ku pojedynczemu jasnemu kosmykowi, który zasłaniał blady policzek dziewczyny. Chwycił samymi opuszkami palców i odsunął włosy z jej twarzy, odsłaniając twarzyczkę Emerson.
UsuńNie był przyzwyczajony do widoku tak spokojnej Emerson… Zazwyczaj w jego obecności wymownie prychała albo piorunowała go wzrokiem, jasno dając do zrozumienia jak bardzo nie na rękę było jej jego towarzystwo. Ostatnimi czasy dla odmiany całkiem nieźle im wychodziło wzajemne unikanie się, zupełnie jakby w konsekwencji serii głupich decyzji, jakie podjął podczas pogoni za składnikami do wywaru tojadowego, zawarli milczące porozumienie. Teoretycznie powinno mu to pomóc i dać szansę na uporządkowanie skomplikowanych uczuć względem panny Bones, ale dziwnym trafem wciąż miał mętlik w głowie. Czy gdyby chodziło o kogokolwiek innego, zakradałby się do Skrzydła Szpitalnego po nocy, w nosie mając ewentualne konsekwencje przyłapania (oczywiście, poza faktem, że wieść o jego eskapadzie rozniosłaby się po Hogwarcie z tempem błyskawicy)? Czuł jednak, że nie wytrzyma kolejnej nocy zastanawiania się co u niej i musiał choćby przez moment rzucić okiem, upewnić się, że dzięki magicznym naparom wracała do zdrowia. I to nie tak, że kiedykolwiek się dowie o jego nocnej wizycie, prawda? Pozwolił jednak by instynkty wzięły górę, przedłużając jego pobyt w Skrzydle Szpitalnym; srebrzysta poświata księżyca wpadało przez wysokie okna, rozświetlając wnętrze delikatnym światłem. Nie potrzebował dużo by jego wzrok przyzwyczaił się do subtelnego półmroku, zwłaszcza kiedy Emerson leżała tuż obok, błogo nieświadoma jego obecności. Odgarnąwszy jasne kosmyki z jej twarzyczki, uważnie omiótł czujnym spojrzeniem oblicze panny Bones; nie dostrzegał żadnych zadrapań ani zsinień, dzięki czemu choć częściowo mógł odetchnąć, na moment zapominając, że to co naprawdę najgorsze po upadku, kryło się pod kołdrą. I być może to właśnie ta myśl go na chwilę rozkojarzyła dość mocno, by nie dostrzegł grymasu przebiegającego przez jej twarz, ani tego jak zmarszczyła jasne brwi. Powinien przewidzieć, że właśnie balansowała na granicy wybudzenia i miał dosłownie ostatni moment by ulotnić się i wyjść niezauważonym. A jednak dopiero gdy usłyszał jak cichym, nieco zachrypniętym głosem wypowiada jego imię, poczuł na sobie spojrzenie przejrzystych oczu.
OdpowiedzUsuńInstynktownie cofnął dłoń, chyba nawinie sądząc, że może była zbyt zaspana by zapamiętać jego dotyk. Nie odsunął się jednak, cały czas siedząc na szpitalnym łóżku tuż obok poturbowanej Puchonki. Nasunęło mu się kilka możliwych odpowiedzi na jej pytanie, zarówno ironicznych, jak i całkiem serio, ale musiało minąć kilka sekund nim się wreszcie odezwał, choć nie do końca tak, jak się zapewne spodziewała.
— Jak się czujesz…? — spytał cicho, nie odwracając nawet na moment wzroku i pozwalając by ich spojrzenia się skrzyżowały. Mógł oczywiście złapać jakąś jej koleżankę albo kogoś z drużyny i zadać to konkretne pytanie, ale niezależnie od odpowiedzi, i tak musiał przekonać się osobiście. Zatem koniec końców i tak przypałętałby się tutaj, wciąż nie zaznawszy spokoju. Odetchnął nieco głębiej i kontynuował, tym samym pośrednio wyjaśniając co go sprowadziło: — To był wypadek, Mer, przysięgam. Nie miałem pojęcia, że dojdzie do cholernego rykoszetu i tłuczek w ciebie uderzy… — Zapewne już i tak wiedziała, że to on był jednym z dwóch winowajców jej kontuzji, ale niezależnie od tego, jak bardzo pokomplikowały się ich relacje w ostatnich tygodniach, nigdy nie chciał by stała się jej krzywda. Nawet jeżeli czasem miała o nim możliwie najgorsze zdanie, musiał przynajmniej raz powiedzieć jej, że naprawdę nie chciał by leżała tu teraz, połamana i obolała, a już zwłaszcza z jego winy.
Urquhart
Być może odrobinę go poniosło z nerwami co do stanu zdrowia panny Bones. Szkolna pielęgniarka była wszakże prawdziwą cudotwórczynią jeżeli chodzi o stawianie na nogi uczniów niezależnie od stopnia dotkliwości kontuzji. Poza tym, gdyby było naprawdę tragicznie, Emerson zostałaby niezwłocznie przetransportowana do Szpitala Św. Munga, gdzie otrzymałaby jeszcze bardziej specjalistyczną pomoc… A jednak, ilekroć zamykał oczy, przed oczami pojawiał mu się ten sam obrazek – jak na zwolnionym tempie, jasnowłosa dziewczyna puszczająca rączkę miotły i osuwająca się w przepaść. Tak jak ją prześladowało nawet w snach wilcze wycie, tak Alexander doskonale słyszał w głowie dźwięk gruchotanych kości najpierw gdy uderzył tłuczek, a potem gdy bezwładnie spadła na twardą płytę boiska. Przypominały mu się wtedy myśli, które miał przed meczem, że być może w ogóle nie powinien grać tak blisko po pełni. Tak szybko je potem odgonił, a przecież gdyby pozwolił się zastąpić, do tego feralnego zdarzenia w ogóle by nie doszło… Zamiast jednak pozwolić sobie znów zacząć to analizować (bo przecież poprzedniej nocy nieustannie zadręczały go podobne rozważania), wbił spojrzenie w bladą twarz Emerson. Już się miał wychylać by podać jej szklankę wody, kiedy dziewczyna sama sobie poradziła, dając tym samym wyraz temu, że faktycznie nie było z nią aż tak źle.
OdpowiedzUsuń— Nie chciałem żebyś może pomyślała, że to celowe, po tym jak… — urwał dość wymownie, a oboje mimo późnej pory doskonale wiedzieli jakie wydarzenie sprzed paru tygodni zawisło w powietrzu niewypowiedziane. Przed miesiącem rozeszli się w ogromnej złości i od tego czasu unikali swojego towarzystwa. Teraz, na boisku miał doskonałą okazję do dania upuści irytacji, ale absolutnie nigdy nie posunąłby się do czegoś tak okropnego, niezależnie od wilczych instynktów, które czasem wpływały na jego porywczość… Pomimo pokrzepiających słów Emerson, wciąż odczuwał lekkie zdenerwowanie i by nie siedzieć nieruchomo bez celu, uniósł dłoń i przeczesał ciemne kosmyki, wzdychając cicho. Dziwne, nie rozumiał dlaczego tak łomotało mu serce w piersi i co sprawiało, że co rusz kierował spojrzenie ku Emerson, zerkając na nią mniej lub bardziej ukradkiem. — Za kilka dni, tak? — pochwycił, powtarzając właściwie po niej zlepek niemalże tych samych słów. — Jeżeli czegoś byś potrzebowała, jakiś notatek… — wypalił, zaskakując jednocześnie tym samego siebie. Oczywiście, że panna Bones miała bliskie grono przyjaciół, które zadba o to by nie brakowało jej materiałów do nauki przed zbliżającymi się egzaminami, nawet wobec parodniowej nieobecności na zajęciach. No i chyba już dawno ustalili co sądziła na temat jego metod edukowania się, pomimo przynależności do Domu Kruka. Wypuścił powoli powietrze przez rozchylone wargi, i nieświadomie zacisnął palce prawej dłoni na materiale kołdry, którą okrywała się Puchonka. — Tak czy siak, przepraszam. Za to i… Za tamto także — dodał ciszej, odnajdując jasne spojrzenie Emerson. Może nierozsądnie kolejny raz wywoływał wspomnienie ich kłótni, ale wiedział, że to był moment w którym te słowa powinny paść, inaczej najprawdopodobniej nie będzie znów okazji by wypowiedzieć na głos to, co powinien wydusić z siebie od razu po tamtym durnym zachowaniu.
Urquhart
Nie spodziewał się, że się cofnie. Uczył na tyle krótko, że pierwszymi reakcjami, jakie przychodziły mu na myśl w sytuacjach podobnych do tej, były te należące do osób dorosłych. Ci nierzadko wykazywali się większą pewnością siebie od niego lub po prostu dobrze maskowali emocje, przez co zwykle nie zdarzało się, by ktoś się odsuwał, okazując w ten sposób niepokój. Chyba dlatego pierwszym skojarzeniem było tamto wspomnienie. Moment, w którym człowiek, którego dobrze znał, cofnął się, jakby w miejscu wieloletniego przyjaciela, zobaczył nagle obcą osobę. Osobę, której się brzydził i może bał. Lavon poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, choć tym razem nie ponosił winy za to, co się stało. Mimowolnie powędrował myślami do rozmowy sprzed kilku minut. Możliwe, że powinien powiadomić dyrektora. Kiedy chodziło o Greybacka, jakaś cześć naprawdę chciała dać aurorom trop, ułatwiający schwytanie go, nawet jeśli minęło już tyle czasu. W tym konkretnym przypadku nie czułby ani winy, ani żadnej lojalności wobec rodziny. Wiedział, że dawno temu, ojciec znosił wilkołaka z przymusu, ze strachu. Wtedy sprzeciw oznaczał narażenie się całej hordzie, a tego nie chciał ryzykować nikt.
OdpowiedzUsuńDoskonale wiedział, że powinien kogoś powiadomić. Problem polegał na tym, że poza murami tej szkoły nie było ani jednego miejsca, które mógłby nazwać swoim, a nie wierzył, że Longbottom nie wykorzysta okazji, by go zwolnić. Miał być przecież czysty. Lavon był niemal pewien, że dyrektor rozumiał to słowo inaczej, niż on. Dla Carrowa „czysty” oznaczało: nie służę im, nie utożsamiam się, nie kontynuuję. Zostawiało margines na ich żądania, których przecież nie spełniał. Tyle, że to nie jego wersja będzie się liczyć, jeśli sprawa wyjdzie na jaw, a w sytuacji, kiedy odmówił Greybackowi, utrata bezpiecznej przystani, jaką był Hogwart…
Zacisnął zęby, starając się skupić myśli na czymkolwiek innym. Roztrząsanie tego w niczym nie pomoże, a gdyby dał tamten kontakt, gdyby faktycznie pomógł, nie byłby chyba w stanie więcej spojrzeć w lustro, obrzydzenie, jakie wobec siebie czuł, osiągnęłoby poziom, którego nawet nie chciał sobie wyobrażać.
Zmarszczył lekko brwi, drgnięcie ręki ściągnęło jego wzrok i nie był tylko pewien, czy naprawdę chodziło o próbę sięgnięcia po różdżkę, tak jak mu się w pierwszej chwili wydawało, czy może po prostu o ogólną, nieukierunkowaną na nic nerwowość. W jednej z grup, które uczył, była przecież dziewczyna, która nieomal podskakiwała, gdy zaskoczył ją pytaniem, której nigdy nie kazał wstawać do odpowiedzi, bo wiedział, że wtedy trzęsą jej się ręce i mimo przygotowania, nie potrafi wydusić z siebie słowa. Nie miał żadnego dowodu, że Emerson słyszała, ale jej pełna napięcia mina kazała to zakładać. Jeszcze nie wiedział, jak z tego wybrnąć, ale następne słowa uświadomiły mu, że niezależnie od tego, ile usłyszała, nie chciał jej nieprzyjemnie zbyć. Nie zasłużyła na takie potraktowanie. Fakt, że tu przyszła… Lavon wykładał od niedawna, ale po zdecydowanej większości spośród uczniów, nie spodziewałby się, że przyjdą specjalnie po to, by za cokolwiek podziękować. Nie jemu, nie komuś, kto większości z nich nawet nie uczył, kto przez większość czasu prawdopodobnie nie rzucał się w oczy, pomijając przeklęte nazwisko, którego nie próbował zmienić chyba tylko z przekory wobec całego tego systemu. Oprócz niepokoju, poczuł miłe ciepło w okolicy serca. Nie oczekiwał podziękowania w chwili, kiedy jej pomagał, nie zastanawiał się nad tym. Po prostu działał, bez myślenia o przyszłości. Na chwilę opuścił wzrok. Dlaczego właśnie teraz, dlaczego znów z przeszłością w tle..? Jakby nic nie mogło zdarzyć się po prostu… normalnie. Tu i teraz, między nim a kimś, bez osób trzecich, bez tła, przez które nigdy nie patrzono na niego neutralnie.
- Nie, oczywiście, że pani nie przeszkadza. – To było kłamstwo, ale właśnie to chciał powiedzieć, w jakiś sposób ratując całą tę sytuację. Bolało go jedynie, że jeśli słyszała, uzna to zapewne za nieszczerą grę.
- Powiedzmy, że zdobyłem dla pani trochę więcej czasu – uśmiechnął się jednym kącikiem ust, choć w oczach nadal krył się charakterystyczny cień. – Ale to byłoby o wiele za mało, gdyby któryś z pani kolegów nie wykazał się wystarczającą bystrością umysłu, by rzucić zaklęcie spowalniające. Mam nadzieję, że dyrektor uwzględni sugestię, by dodać za to Hufflepuffowi trochę punktów.
UsuńZawahał się przez moment. Lubił poznawać uczniów, ale pilnował oddzielania swojej sfery prywatnej. Nie zapraszał do siebie, ten gabinet traktując jako nieco zbyt osobisty, jakby rozmowa w nim mogła zostać odebrana po prostu źle. Ale tym razem sytuacja wykraczała poza normę. Może więc lepiej, na drodze wyjątku, nie ograniczać kontaktu i lekko nagiąć zasady. Przecież jeśli rozmowa skończy się teraz, młoda Bones odejdzie z głową pełną podejrzeń. Nie chciał tego i nie chodziło już wyłącznie o utrzymanie posady.
- W ogóle… Dosłownie przed chwilą zrobiłem sobie kawy, to taki mugolski napój na ciepło – odruchowo wytłumaczył, zdając sobie sprawę, że większości czarodziejów ta nazwa nic nie mówiła, o ile nie pochodzili z mieszanych rodzin. – Może pani także ma ochotę się czegoś napić? – Czuł się niezręcznie, w chwilach takich jak ta, abstrahując już nawet od dzisiejszej sytuacji, miał wrażenie, że brak mu doświadczenia, że wciąż nie potrafi być bardziej profesorem, niż tym chłopakiem, który wcale nie tak dawno skończył szkołę.
[Nie, jest w porządku, po prostu ja nieraz wolę dopytać, bo sporo razy było tak, że założyłem, że ktoś coś wie, a było inaczej i potem działy się dziwne rzeczy. Mam nadzieję, że nie brzmiałem jakoś niemiło ani nic w ten deseń? Jeśli tak, to przepraszam, bo niezamierzenie.
OdpowiedzUsuńW ogóle - uwielbiam twój ostatni odpis. I te przemyślenia Emerson na temat przeszłości i teraźniejszości szczególnie, wydają mi się tak realistyczne, że aż miło było czytać.]
[Och, przepraszam, że odpisuję po takim czasie! Złapałam okropne zawieszenie. :c
OdpowiedzUsuńAj, włosów to i ja jej zazdroszczę, szczególnie koloru! Od zawsze chciałam być ruda, no a farby to (niestety, niestety) nie to samo, ale! Na wątek jak najbardziej mam chęć. Pytanie, skoro dziewczyny się znają, brzmi: jak widzisz relacje pomiędzy nimi? :)]
Verse Millward
Nawet nie zauważył kiedy deszcz zaczął uderzać w szyby, a jasny księżyc – wciąż niemalże okrągły, tak krótko po pełni – zasłoniły ciemne chmury. Dopiero kiedy przesunęła spojrzenie za jego plecy, usłyszał delikatne stukanie, charakterystyczny odgłos towarzyszący rozbryzgiwaniu się wielkich kropel deszczu. Nie potrafił odczytać nic z jej miny, choć widział twarz Emerson dobrze mimo panującego w środku mroku. Niezbyt przyjemny dreszcz przebiegł przez jego kark, ale wciąż wpatrywał się w jej oblicze, nie odrywając spojrzenia. Chyba wolał gdy się na niego wściekała, niż reagowała w tak nieprzenikniony sposób, który pozostawiał go pełnego wątpliwości. Nie mając pojęcia co za chwilę padnie, czy wspomnieniem wydarzeń sprzed paru tygodni nie sprowokuje wściekłości Puchonki. Pozwolił więc by po jego słowach zapadła przedłużająca się cisza, a jedyne co słyszał to ich ciche oddechy i odgłos ulewy za oknami. Tak jak wcześniej napędzała go niepewność co do stanu panny Bones, tak wreszcie zaczął odczuwać zmęczenie dopiero co przebytą pełnią, wyczerpującym meczem i całą tą mieszanką emocji, które nie pozwalały mu odetchnąć… I choć powinien przyjąć z ulgą spokojne w porządku w asyście jedynie wzruszenia ramion, to jednak nic takiego nie poczuł.
OdpowiedzUsuń—Mer, ja… — zaczął, urywając jednak roztropnie w porę, nim palnął znów coś głupiego. Bo co właściwie miał jej powiedzieć? Że owszem, może i właśnie przeprosił ją za to, jakim dupkiem był już po zajściu w Zakazanym Lesie, gdy warzyli wspólnie wywar tojadowy, z premedytacją prowokując ją i drażniąc… Ale tak właściwie to pocałunku nie żałował w ogóle. Nie ważne jak bardzo wspomnienie jej ust motało mu w głowie, zaćmiewając zdrowy rozsądek. Irytował się, wręcz momentami wściekał, nie znajdując usprawiedliwienia swojego wyskoku… Jednakże, kiedy leżał nocami wpatrzony w ciemny materiał baldachimu nad głową, musiał przyznać sam przed sobą, że choć była okropną zołzą, to miał ochotę na powtórzenie tamtej szalonej chwili. Ugryzł się jednak w język. Jego przeprosiny być może pozwolą im zamknąć pewien etap i nie wracać więcej do tego co było. Zresztą, chyba jednak nie chciał wiedzieć jak panna Bones zareagowałaby na fakt, że w jego głowie to wszystko było znacznie bardziej skomplikowane niż by sobie życzył. Więc zamiast kontynuować, odchrząknął cicho, kładąc dłonie na udach i powoli podnosząc się. To zdecydowanie był dobry moment by pójść, pozwalając jej odpocząć. Co też mu strzeliło do głowy by się tu po nocy zakradać i prowokować tę sytuację.
— Szybkiego powrotu do zdrowia — powiedział po prostu, posyłając jasnowłosej Puchonce nieco niemrawy uśmiech. Zerknął jeszcze przelotnie w kierunku drzwi, za którymi znajdował się gabinet uzdrowicielki, jakby upewniał się, że szkolna pielęgniarka nie wyłoni się lada moment, przyłapując go w najmniej odpowiednim momencie. Stały jednak równie niewzruszone jak przez cały czas jego nocnej wizyty u panny Bones. — Dobranoc — mruknął jeszcze cicho, ruszając bez chwili ociągania do wyjścia. Nie wiedzieć dlaczego wyjątkowo żałował, że nie mógł na zawołanie przywołać wilczej formy i – nie zważając na zasłonę rzęsistego deszczu – udać się wprost do Zakazanego Lasu.
Urquhart
Zdecydowanie nie nudził się w te wakacje, nic więc dziwnego, że nim się obejrzał, zaraz zaczynał się kolejny – tym razem ostatni – rok nauki w Hogwarcie. Praktycznie cały pierwszy miesiąc przesiedział za oceanem u rodziny ze strony matki, piekąc się w ostrych promieniach kalifornijskiego słońca. Nie ważne, że teoretycznie dzięki genom powinien być odporny (a przynajmniej choć trochę znieczulony) na prażące upały. I tak za każdym razem kończył jak na rasowego Szkota przystało – z podrażnioną, zaczerwienioną skórą i przeklinając w myślach własne zapominalstwo. Ani trochę jednak nie żałował swoich odwiedzin u dziadków. Drews Motors przygotowywało się do wypuszczenia na rynek nowego modelu, najbardziej zbliżonego sylwetką do kultowego Breakouta i trwały akurat ostatnie szlify przed oficjalną prezentacją. Alexander oczywiście nie mógł przepuścić takiej okazji do zgłoszenia swojej kandydatury na testera jakości, co jego dziadek potraktował rozbawionym śmiechem, a wuj tylko wymownym kręceniem głową nad zapalczywością swojego siostrzeńca. Ale ostatecznie jednoślad i tak dostał, mogąc bez przeszkód rozbijać się po niebie nad Pacific Coast Highway. Przystopował dopiero w drugiej połowie lipca, kiedy pełnia była już za rogiem. Po roku spędzonym w Hogwarcie, gdy wałęsał się co miesiąc nocą w Zakazanym Lesie, powrót do dobrze znanych regionów gdzie uczył się swojej wilczej natury przez pierwszy rok stanowił całkiem przyjemną odmianę. Z początkiem sierpnia jednak już z utęsknieniem zameldował się w Szkocji. Ojciec tego roku nie protestował zbytnio przed wycieczką w Góry Kaledońskie, jak to miało miejsce w ubiegłe lato – obaj panowie stoczyli wtedy niemały bój o wznowienie tradycyjnych wędrówek po północnych bezdrożach. Alexander miał świadomość, że dla obojga ta decyzja należała do wyjątkowo trudnych; Dougal Urquhart nieustannie zadręczał się wspomnieniami feralnej nocy, kiedy (w swojej własnej ocenie) pozwolił na atak wilkołaka, choć przecież nie miał prawa przewidzieć takiego obrotu spraw. Mimo wielu prób przekonania ojca o tym, że wszystko było jedynie efektem wyjątkowo niefortunnego zbiegu okoliczności, Alex wciąż miał przeczucie, że nie do końca mu się udało. Serior Urquhart nadal zaciskał wymownie zęby, a jego zacięte spojrzenie zdradzało co sądził o dopełnieniu wówczas przez siebie obowiązków zarówno rodzicielskich, jak i doświadczonego aurora po godzinach. Na szczęście wyruszyli bez większych opóźnień, przez kolejny tydzień szwendając się po urokliwych okolicach. Mieli okazję zarówno brnąć w błocie po paskudnej letniej burzy, która dopadła ich już pierwszej nocy, ledwo rozłożyli namiot, a także obserwować zapierające dech w piersiach wschody słońca nad Loch Cluanie.
OdpowiedzUsuńNiestety, to co dobre bardzo szybko się kończy, a Alexander stanął przed corocznym zadaniem skompletowania podręczników i przyborów na zbliżający się rok szkolny. Na tym etapie nikt już się nie przejmował tym by niańczyć go podczas wycieczek na ulicę Pokątną, bowiem już kolejny rok minął od jego wejścia w dorosłość i nie potrzebował bycia prowadzonym za rączkę. I bardzo dobrze, bo wolał nie wiedzieć jak by zareagowali jego rodzice wiedząc, co planował poza oficjalnym pretekstem wyprawy do Londynu.
Zawędrowanie w odmęty Śmiertelnego Nokturnu nie było pierwszym takim jego wyskokiem. Młodego Krukona zawsze ciągnęło do wściubiania nosa tam, gdzie nie powinien. A odkąd miał pewien mały futerkowy sekret, wychodził z założenia, że tym bardziej miał pełne uzasadnienie do szwendania się w tamtych alejkach – jakby nie było, częściowo przynależał do tego czarnomagicznego światka, nawet jeżeli wciąż docelowo miał zamiar bywać na Nokturnie głównie z uwagi na wymarzony zawód, oby wykonywany w przyszłości. Bo z Śmiertelnym Nokturnem było tak, że gdy ktoś tam nie powinien się znaleźć, każdy na spowitych gęstą atmosferą uliczkach doskonale o tym wiedział, wyczuwając nieproszonego gościa. Jego pierwsza wycieczka tam prawie skończyła się małą katastrofą, po której nauczył się jak postępować by nie zwracać na siebie zbytnio uwagi. Zasada numer jeden – nie interesować się tym, czym zajmują się wszyscy wkoło. Jasnym było, że nikt nie udaje się w te regiony z czystym sumieniem, więc należało sprawiać podobne wrażenie, emanując jednocześnie pewnością siebie. I tym razem na szczęście się udało dotrzeć do Jadów i trucizn Shyverwretcha bez żadnych problemów. Pierwsza część jak założył, ale miał zamiar zajrzeć w jeszcze dwa kolejne miejsca, więc nie chwalił dnia przed zachodem słońca. Czekał w środku sklepu przy drzwiach, starając się nie podsłuchiwać co kupuje ta bezzębna, stara czarownica, ledwo wysoka by jej głowa wystawała nad ladę. Zamiast tego błądził wzrokiem dokoła, spoglądając na obskurną uliczkę… I w pierwszej chwili wydawało mu się, że mu się przewidziało. Bo przecież wcale nie zobaczył jasnych włosów i tego pełnego zaciętości spojrzenia dobrze mu znanej Puchonki, prawda…? Co do cholery Emerson Bones miałaby robić w tej okolicy…? Pokręcił od razu głową. Nie jego sprawa, nie będzie się nad tym zastanawiał. Przez całe lato udawało mu się unikać myślenia o niej, więc nie zacznie teraz się łamać i biegać za nią. Prawda…? Niech to szlag! - przeklął w myślach, zaledwie minutę później wypadając ze sklepu i podążając śladem panny Bones.
UsuńUrquhart
Na poczekaniu byłby w stanie znaleźć co najmniej setkę powodów dla których Śmiertelny Nokturn kusił swoimi tajemnicami kogoś takiego jak on. Mniej więcej połowa łączyła się z wymarzonym zawodem, a cała reszta stanowiła pokłosie jego futerkowego problemu. Dlaczego jednak przywiało tutaj Emerson Bones, niegustującą w nierozsądnych wybrykach pannę idealną? Tu już miał kompletną pustkę głowę, a przecież był całkiem kreatywny w wyobrażaniu sobie niemożliwego. Tak się skupił na próbie rozgryzienia dlaczego w ogóle się tutaj znalazła, że tym samym skutecznie zagłuszył uporczywy głosik w głowie, podpowiadający, że bardzo niepotrzebnie miesza się w nie swoje sprawy. Przecież w przeszłości Puchonka niejednokrotnie dawała mu do zrozumienia, że powinien trzymać się z daleka i nie potrzebowała pomocy, a już zwłaszcza od niego. Zazwyczaj miała przy tym rację, bo zdążył się przekonać, że świetnie radziła sobie w sytuacjach stresowych (ach ta niezapomniana ucieczka przed leśnym trollem w gęstwinach Zakazanego Lasu…), ale jednak Śmiertelny Nokturn to zupełnie inny rodzaj niebezpieczeństw. Jeżeli nie spoglądało się dokładnie w ciemne, zatęchłe kąty, nie dostrzegało się czujnych par oczu czających w ciemnościach i czekających na choćby najdrobniejsze potknięcie… Dlatego już po chwili trzasnęły za nim drzwi i zostawił w tyle sklep, gdzie zamierzał wydać sporą sumę z pieczołowicie schowanej sakiewki. Naciągnął mocniej na siebie ciemną pelerynę, założoną roztropnie nie tylko by chroniła go przed padającym co chwilę drobnym deszczem i ruszył za znikającą za rogiem sylwetką panny Bones. Uliczki Śmiertelnego Nokturnu nie były bardzo zaludnione, więc przynajmniej nie musiał się obawiać, że w pewnym momencie zniknie mu w tłumie, jak to się zdarzało na Pokątnej. Na szczęście wybrali sobie jeszcze moment przed największym ruchem, który przypadał standardowo na zaraz po zmroku – wtedy ciemności rzucały dodatkową zasłonę na wszelkie nielegalne interesy, jakie się odbywały na każdym rogu.
OdpowiedzUsuńKiedy wyłonił się zza zakrętu i dostrzegł ją kilkanaście metrów przed sobą, roztropnie zwolnił, nie chcąc przykuwać większej uwagi niż było to wskazane. Mógł przynajmniej przyjrzeć się poczynaniom Emerson, szybko orientując się, że zaglądała w każdy kąt, ewidentnie czegoś szukając… Nim zdążył poszukać możliwych opcji na to co było jej cenną zgubą, dostrzegł jak ciemny kaptur zsuwa się z jej głowy odsłaniając jasne włosy… Aż jęknął cicho, przekonany, że to się nie skończy dobrze. Mniej więcej taki sam efekt uzyskałaby wywieszając nad sobą transparent, że nie powinna tu być i prosi o przypomnienie jej o tym. Przeklął jeszcze w myślach, dostrzegając jakiś ruch w oddali. A może tylko mu się przewidziało…? No nic, najwyżej zaraz bardzo narazi się pannie Bones i na zawsze przylgnie do niego w jej oczach łatka stalkera. Przestępując nad sporą kałużą, wyjrzał zza rogu i… Na moment wstrzymał oddech, przerażony tym, co ujrzał. A potem… Cóż, potem się solidnie wkurzył.
Jedno szybkie, ale wyjątkowo uważne spojrzenie by upewnił się, że było ich dwóch – zarówno aż, z perspektywy jasnowłosej dziewczyny, jak i tylko gdy do akcji, miał wkroczyć on, zwłaszcza mając po swojej stronie element zaskoczenia. Nie musiał sięgać nawet za pazuchę, bo cały czas lawirowania za nią po wąskich, ciemnych uliczkach, dzierżył w dłoni na wszelki wypadek różdżkę. Ruch ręką i czerwone światło wypełniło alejkę, godząc wprost w rosłego przygłupa, który zaciskał palce na ramionach panny Bones. To wystarczyło by ogłuszony padł z hukiem na wybrukowaną ścieżkę, nim w ogóle zorientował się skąd nadleciał urok. Wpatrujący się w Emerson z obrzydliwym uśmiechem na brzydkiej twarzy szczurowaty, który najwyraźniej był szefem tego parszywego duetu, momentalnie odwrócił się w bok, dostrzegając już znajdującego się blisko Alexa. Zbyt blisko by mógł cokolwiek zrobić.
Usuń— To możesz mi je pokazać — warknął, dopadając do wysokiego mężczyzny. Nim tamten zdążył sięgnąć po swoją różdżkę, już wyprowadził zdecydowany cios, trafiając pięścią wprost w szczękę; dość silny i mocny by powalić go na ziemię, odrobinę zamroczonego. Być może to by wystarczyło… Wszak ewidentnie był mózgiem, a nie mięśniami w tym zespole. Ale Alexander ani myślał ryzykować… Chwycił go za szmaty jedną ręką, gdy szczurowaty gramolił się obok nieprzytomnego kumpla i z niemalże zwierzęcym warkotem uderzył raz jeszcze i potem kolejny raz, obserwując jak z złamanego nosa ledwie przytomnego mężczyzny wypływa jaskrawoczerwona krew, zalewając jego usta. Dopiero na widok zamglonego spojrzenia cofnął dłoń i sięgnął po rękę stojącej tuż obok Emerson. Zacisnął mocno palce i bez pytania o zgodę, ruszył szybkim krokiem.
— Bones, do cholery jasnej, co ty wyprawiasz na Nokturnie? — syknął, ciągnąc ją do wyjścia z alejki. Zaraz wtopią się w innych klientów, ale musieli oddalić się od pobojowiska, jakie po sobie pozostawili. A on bardzo chętnie wysłucha jej tłumaczeń…
Urquhart
Wprost kipiał z wściekłości, a jego spojrzenie jakby przesłoniła czerwona mgła furii. Musiał wyjść z tej uliczki nim buzujące emocje popchną go do czegoś więcej, bardzo nieodpowiedzialnego i zupełnie już niepotrzebnego. Na szczęście odzywał się instynkt, podpowiadający, że powinni znaleźć się jak najdalej od alejki gdzie zostawili dwóch oprychów, odcinając się tym samym od nieprzyjemnego zajścia. Wtedy być może nikt nie połączy ich z tym, co się stało i nie ruszy ich śladem. Pewnie manewrował między pojedynczymi czarodziejami i czarownicami, nie zwracając większej uwagi na to, kogo mijają na swojej drodze. Nie szedł w żadne konkretne miejsce, po prostu kroki niosły go przed siebie, ciągnąc przy tym za sobą oszołomioną pannę Bones. Może i lepiej, że wciąż była w lekkim szoku, nie stawiając zbytniego oporu. Pozwoliło mu to zacisnąć mocno dłonie na jej nadgarstku i przejąć inicjatywę, w czym czuł się najpewniej. Niestety, najwyraźniej lubiła psuć mu szyki… Zignorował zarówno polecenie zatrzymania się, jak i uwagę o ręce, choć dopiero kiedy wspomniała o zranieniu, uświadomił sobie, że faktycznie nieco go piecze w miejscu, gdzie brutalnymi ciosami zdarł sobie skórę. Ale to nic, potem się… Warknął z irytacją, gdy pierwszy raz od wyjścia z alejki sprzeciwiła mu się, niespodziewanie ściągając go do ślepego zaułka.
OdpowiedzUsuń— Ratuję ci tyłek, jak widać — odparł szybko, hardo przy tym patrząc jej w oczy. Nie przeszkadzało mu to jak blisko byli, stojąc właściwie tuż przed sobą, twarzą w twarz, ani że wciąż czuł jej ciepłe dłonie zaciskające się na jego prawej ręce. Zacisnął mimowolnie szczęki, wciąż nie odwracając wzroku od jasnowłosej dziewczyny. Wciąż buzowały w nim emocje, ale okazało się, że to wcale nie złość, a… — Mer, nie chcę nawet myśleć o tym co by się stało gdybym cię nie zobaczył i nie poszedł za tobą — odezwał się nim zdążyła jakkolwiek zareagować na jego pierwsze, mało uprzejme słowa. W jego głosie coraz wyraźniej dawało się wyczuć zdenerwowanie i autentyczny strach o to, jaki los czekałby jasnowłosą Puchonkę gdyby nie zjawił się w tamtej ciemnej alejce w porę. Może by sobie poradziła, przechytrzywszy jakoś zbirów. Może udałoby się jej zbiec nim doszłoby do tragedii. A może… Jęknął cicho, i przymknąwszy na moment ślepia, zacisnął lewą dłoń w pięść i lekko uderzył w rozwalony murek, za którym się skryli. Dość by odczuł lekkie pulsowanie i dał wyraz frustracji, ale nie na tyle by wyrządził sobie szkodę jeszcze i na tej ręce. Pozwoliło mu się to przynajmniej nieco wyładować, bo inny sposób jaki przez zaledwie sekundę przemknął przez jego głowę zdecydowanie nie był dobrym pomysłem…
— Czego szukałaś? Bo widziałem, że za czymś chodzisz i się rozglądasz — zapytał już znacznie spokojniej, kierując na nią spokojniejsze spojrzenie. Powoli radził sobie z tym wszystkim co działo się w jego wnętrzu, choć pewnie gdyby zmaterializował się teraz przed nim szczurowaty, to nie potrzebowałby wcale wiele by znów wpaść w furię. Wciąż jednak nie dowiedział się co ją tutaj sprowadziło, a za wskazówki służyły mu strzępki informacji wyciągniętych z krótkiej obserwacji gdy szedł jej śladem. Musiało być to jednak coś bardzo ważnego, skoro zaryzykowała zapędzeniem się na Śmiertelny Nokturn i ryzykowała… Nie, nie będzie nawet myślał o tym czym ta uparta mała wiedźma ryzykowała. Odetchnął powoli, zerkając w dół na swoją zakrwawioną rękę, którą wciąż trzymała w swoich dłoniach. Kiedy tak mocno zdarł sobie skórę? Nawet nie zauważył, wymierzając kolejne ciosy, jeden za drugim. Miała jednak rację co do przewidywania jego bagatelizowania zranienia. Wystarczyło przecież lekko zetrzeć krew, a potem przy okazji się to odpowiednio potraktuje zaklęciami uleczającymi.
Urquhart
Czy to wilcza natura przemawiała przez niego, eskalując emocje aż rozsadzały go od środka…? Czy może chodziło o to, że ze wszystkich osób to właśnie Emerson znalazła się w niebezpieczeństwie…? Nie mógł w nieskończoność usprawiedliwiać swoich intensywnych reakcji wilkołactwem, tym bardziej że tylko w jej towarzystwie spotykał go ten rollercoaster odczuć. Na pewnym etapie wypadało się wreszcie zatrzymać i zastanowić dlaczego akurat panna Bones miała na niego tak silny wpływ, doprowadzając notorycznie do tego, że tracił nad sobą panowanie. Tu jednak, w obskurnym zaułku Śmiertelnego Nokturnu nie było najlepsze miejsce do podobnych rozważań. Tym bardziej, że stała tuż przed nim i czuł na sobie spojrzenie jasnych oczu dziewczyny. Odetchnął jeszcze parę razy, czując jak ciśnienie bardzo powoli opada, pozwalając mu na podejmowanie racjonalnych decyzji. Nawet jeżeli ani trochę nie przeszkadzało mu to w myśleniu o tych nieracjonalnych… Chciał ją stąd jak najszybciej wyprowadzić (bo mogła zapomnieć, że pozwoli jej tu zostać, choćby miał sobie przerzucić przez ramię i w ten wynieść), a rozsądek podpowiadał, że pozwoli mu na to dopiero wtedy, gdy znajdzie swoją zgubę. Najlepszym rozwiązaniem było więc pomóc jej i przyśpieszyć proces odnajdywania. Nie spodziewał się tylko, że zaraz po tym jak wyciągnął z łap oprychów jedną pannę Bones, okaże się, że czekają go poszukiwania drugiej. Jeżeli ich skłonność do wpadania w tarapaty była rodzinna, to czekało ich mało przyjemne przetrząsanie Nokturnu… Powstrzymał jednak jakąkolwiek reakcję, pozwalając jej mówić. Choć chyba słusznie odczytała drobną wątpliwość w jego oczach, kiedy dowiedział się, że tak właściwie nie było żadnych dowodów na to, że właśnie tu młodsza z sióstr się udała… Musiał jednak zaufać, że Emerson zna Annabelle na tyle, by słusznie podejrzewać, że właśnie tutaj przybyła po urwaniu się znad nadzoru. W pamięci szybko przetrząsnął całe grono jasnowłosych Puchonek z młodszych roczników, próbując przypomnieć sobie jak ich uciekinierka wyglądała. Z trudem przywołał dość mgliste wspomnienie, które najwyraźniej musiało mu wystarczyć. Zresztą, poszukiwali tylko najbardziej wyróżniającej się osóbki na całym Nokturnie. Nie powinno być aż tak trudno, o ile ktoś nie zainteresował się nią przed nimi…
OdpowiedzUsuń— Znajdziemy ją — zapewnił Emerson pewnym, choć cichym głosem. I znów coś go podkusiło… Uniósł lewą dłoń i ostrożnie odsunął jeden z jasnych kosmyków z bladego policzka stojącej tuż przed nim dziewczyny. Zupełnie tak jak tamtej nocy, w Skrzydle Szpitalnym. Tym razem jednak nie cofnął dłoni, a delikatnie zahaczył palcami o jej ciepłą skórę. — Gdzieś tu się na pewno kręci — dodał równie cicho, przesuwając palcami ku jej żuchwie… I ostrożnie chwycił palcami za materiał peleryny, naciągając delikatnie kaptur na jej jasne włosy. Dość już złego się stało gdy na moment się zsunął.
Wystarczyło jednak by padły kolejne słowa i ujrzał blady uśmiech na twarzy dziewczyny, a sam uśmiechnął się tak nieco zadziornie, z wyraźnym zadowoleniem. I nawet przymknął oko na tego głupka, którego najwyraźniej nawet w takim momencie nie potrafiła odpuścić. Przez chwilę bardzo dojrzale walczył z chęcią rzucenia, że całkiem zgrabny ten uratowany tyłek… Ale to jeszcze na pewno przy okazji zdąży jej wspomnieć.
— Skoro to już ustaliliśmy, możemy ruszać — zadecydował, a jego ślepia wciąż błyskały z wymownym zadowoleniem. Obrócił się ku wyjściu z zaułka i… Nim ruszył znów na główną uliczkę, ścisnął jej palce. Ani myślał puszczać jej dłoń, tak drobną i ciepłą gdy zamknął ją w mocnym i pewnym uścisku. Tak było praktyczniej, bez ryzyka zgubienia się, a poza tym… Cóż, chyba powoli oswajał się z myślą, że nawet tak drobna bliskość panny Bones mu się podobała… — Co zdążyłaś już sprawdzić? Jakieś sklepy najbardziej by ją interesowały? Może udało się jej nie zgubić i trafiła tam, gdzie chciała? — spytał, spoglądając w stronę idącej tuż koło niego Emerson.
Urquhart
W takich chwilach mógł żałować, że nie potrafił przybrać wilczej formy na zawołanie. Oczywiście bez bólu towarzyszącego transformacji (nieco osłabiał entuzjazm przed każdą pełnią), no i też tego nieco niefortunnego morderczego szału przeciwko innym czarodziejom… O ileż łatwiej byłoby mu poruszać się po uliczkach Śmiertelnego Nokturnu na czterech łapach. Żaden z czających się w cieniu czarodziejów spod ciemnej gwiazdy nie odważyłby się zaczepiać wilkołaka, a dodatkowym atutem byłby doskonały węch, dzięki któremu w mig odnalazłby zagubioną Annabelle. Choć tyle, że w przeciwieństwie do Emerson nie wyglądał na chucherko, któremu warto wchodzić w paradę i gdy szli we dwójkę, mniejsze szanse, że ktoś zacznie ich zaczepiać. Alexander nigdy nie należał do wątle zbudowanych, a i wzrost w dodatku zawsze miał znacznie powyżej przeciętnej. Ostatnimi czasy jednak jego sylwetka dodatkowo zmieniała się, przechodząc typową transformację z młodzieńczej w męską, co nawet sam zauważał po ubraniach, które jeszcze kilka miesięcy temu nosił bez problemu, a teraz stawały się zbyt wąskie w ramionach. Wychodząc z powrotem na ulicę Śmiertelnego Nokturnu nie miał już tego spokojnego, niemalże łagodnego spojrzenia; czujnym wzrokiem przesuwał po okolicy, wsłuchując się dokładnie w słowa panny Bones.
OdpowiedzUsuń— Noggin i Bonce znajduje się kilka sklepów za Borginem & Burkesem, więc możemy tam zajrzeć później, jeżeli nie byłoby jej tam. Ale masz rację, w szkole mogła się nasłuchać o tym sklepie — odparł powoli, przypominając sobie te wszystkie barwne historie, jakie krążyły po Hogwarcie. Było iluś takich – szczególnie Ślizgonów – lubiących przechwalać się swoimi rzekomymi wycieczkami na Nokturn i rzeczami jakie tam widzieli. Alexander uważał, że zdecydowana większość tych rozgadanych uciekłaby z piskiem godnym czterolatki ledwo natknęliby się na pierwszą z brzegu osobę robiącą tutaj zakupy. Tak jak teraz, gdy stojący przed witryną Dystyl Phaelanges czarodziej z obandażowaną ciemnym materiałem dolną częścią twarzy, oderwał wzrok od kompletnego szkieletu zdobiącego witrynę i spojrzał wprost na nich. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po karku Alexandra, ale powstrzymał chęć rzucenia ostrego spojrzenia, a zamiast tego instynktownie mocniej ścisnął dłoń Emerson i przesunął się nieco bliżej, wyprzedzając ją o pół kroku, by osłonić ją przed upiornym spojrzeniem tych bladych oczu. Dopiero kiedy go minęli, odezwał się znów: — Jeżeli chodzi o niebezpieczne artefakty, które mogłaby chcieć pooglądać, to są takie w The Coffin House, ale to miejsce zawierające przedmioty z gorszą magią niż te u Borgina & Burkesa… — rozważał na głos. I nie, to nie tak, że każde z tych miejsc dokładnie zwiedził, bo wbrew pozorom większość wiedzy czerpał z wielu rozmów z ojcem, który nie spodziewał się (przynajmniej nic na to nie wskazywało), że jego syn zechce przekonać się na własnej skórze jak to jest zapędzić się na Śmiertelny Nokturn. Zerknął na moment na Emerson, chcąc upewnić się, że pasuje jej taki plan poszukiwań i dokładnie w tej chwili wydawało mu się, że coś widzi za jej plecami.
— Szybko! — syknął i bez zastanowienia otworzył pierwsze lepsze drzwi, wciągając Emerson do środka. Jakim cudem szczurowaty pozbierał się tak szybko? Bo to przecież jego zakrwawioną szkaradną mordę widział w oddali, zdradzał go idący dwa kroki z tyłu rosły osiłek, najwyraźniej docucony już po oberwaniu zaklęciem oszałamiającym. Może i Alexander i Emerson stracili w zaułku parę cennych minut, ale ta dwójka nie miała prawa tak szybko ruszyć na ich poszukiwania! Przeklął cicho, zamykając za nimi drzwi sklepu. Wydawał się pusty… Jeżeli nie liczyć całej góry świec. Trujących świec, warto zaznaczyć. — Ta dwójka, która cię napadła… Są z tyłu. Nie mam pojęcia jakim cudem — wyjaśnił, z wściekłością wyrzucając sobie w myślach, że nie pozbawił ich obu świadomości dodatkowo magią. Albo użył pięści jeszcze parę razy… Ach, aż go świerzbiło na samą myśl. Niestety, szukanie Annabelle czując na karku oddech tamtych znacznie się utrudniało. I o ile z ogromną chęcią wyszedłby im naprzeciw, robienie tego na samym środku Nokturnu było głupim pomysłem. Nawet czując na nowo zbierającą się wściekłość to wiedział…
UsuńUrquhart
[Dzień dobry. :) Bardzo dziękuję za miłe powitanie i za przydzielenie tylu tytułów, miło też być pierwszą autorką w Hogsmeade. :D Troszkę się obawiałam tej karty, bo jednak HP to nie do końca moje klimaty i o wiele bardziej wolę oglądać filmy niż pisać w takich klimatach, ale mam nadzieję, że tym razem uda mi się tu zatrzymać na dłużej. :) Mam wrażenie, że tę parę miesięcy temu, gdy tu byłam to coś dla Emerson zaczynałam, ale może pamięć mi szwankuje. :D
OdpowiedzUsuńJeszcze raz dziękuję!:)]
Lyra Volmer
Wbrew wielce krzywdzącym opiniom, jakie na jego temat wysnuwała panna Bones, Alexander wcale nie był aż tak częstym gościem Śmiertelnego Nokturnu. Jasne, zdarzyło mu się tutaj zapuścić parę razy w przeszłości, ale to nie tak, że co sobotę wpadał na regularne zakupy do najbardziej ponurego zakątka magicznego Londynu. Miał swój rozum i już przed pierwszą eskapadą (wówczas powodowaną domagającą się zaspokojenia ciekawością) uważnie przestudiował plan Nokturnu. Nie było to aż takie trudne, bo przy wcześniejszym poszukaniu informacji i pociągnięciu za język ojca – naturalnie w stosownych odstępach czasowych, by nie zorientował się co jest na rzeczy – mógł rozrysować sobie wstępną mapę ulicy. Ani myślał zapuścić się tutaj i nie wiedzieć co gdzie jest, będąc skazanym na błąkanie się wśród typów spod ciemnej gwiazdy. W przypadku Emerson, dzisiejsza wizyta na Nokturnie była mocno nieplanowana, ale przecież gdyby miała coś takiego zamiar uczynić, to również wcześniej by się odpowiednio przygotowała. Tylko coś mu mówiło, że takie logiczne wyjaśnienie wcale by jej nie przekonało… Chodziło w końcu o Urquharta i jego pakowanie się w kłopoty.
OdpowiedzUsuńW tamtej chwili mieli jednak znacznie poważniejsze zmartwienia niż to, jak wytłumaczy się pannie Bones z ich spotkania akurat w takim miejscu. Alexander niezbyt dobrze kojarzył Annabelle, ale żadna dziewczyna w jej wieku nie powinna samotnie spacerować tak niebezpiecznymi uliczkami. Miał szczerą nadzieję, że znajdą ją u Borgina & Burkesa, a po szybkiej (i w pełni zasłużonej) reprymendzie wrócą na Pokątną. Czas przelatywał im przez palce, a im bliżej wieczora, tym gorzej dla nich, bo na Nokturnie będą się zjawiać kolejni czarodzieje i ulica znacznie bardziej się zatłoczy… Co w sumie mogłoby być nawet wygodne w momencie gdy umykali przed dwójką oprychów depczących im po piętach, bo przynajmniej wtopiliby się w tłum. Teoretycznie mogli przeczekać – przecież szczurowaty i jego przydupas nie podejrzewali raczej, że Emerson i Alexander, którzy ewidentnie nie byli tu stałymi gośćmi, zostaliby dłużej po tym jak dziewczyna została zaatakowana. Prawda? Mógł założyć, że dwóch przestępców grasujących w uliczkach Śmiertelnego Nokturnu kierowali się czasem logiką?
Panna Bones miała jednak zupełnie innej plany, czemu w sumie nie mógł się dziwić, bo im dłużej Annabelle wałęsała się tutaj sama, tym większe ryzyko napotkania niemałych kłopotów. Dlatego też nawet nie zaprotestował gdy chwyciła go za rękaw i pociągnęła w głąb sklepu. Zerknął w kierunku sprzedawczyni, średnio zainteresowanej dwójką nastolatków buszujących po jej pełnym niebezpiecznych świec przybytku. Miał tylko nadzieję, że drzwi faktycznie prowadziły na wewnętrzny dziedziniec wysokich kamienic, a nie wprost do jakiś mrocznych czeluści – mieli w końcu do czynienia z magią, więc rozsądnym było spodziewać się najgorszego. Drzwi jednak ustąpiły bez większego problemu, jedynie z cichym, wymownym skrzypnięciem zdradzającym co właśnie zamierzali. Ich oczom ukazał się brukowany dziedziniec po drugiej stronie. Jeżeli dobrze kombinował, to żeby wyjść bliżej Borgina & Burkesa, musieli kierować się dalej tam, gdzie pierwotnie zamierzali, tylko po drugiej stronie.
— Chodźmy, tędy powinniśmy trafić — mruknął, choć wyraźnie ściągnięte brwi sugerowały, że wolał zachować ostrożność. Byli tutaj nieproszonymi gośćmi i nie wiedział co mogło oglądać ich z okien mijanych budynków. Miał nadzieję, że przyglądając się kolejnym lokalom, uda mu się rozpoznać na wysokości którego sklepu się znajdują i gdzie powinni się wślizgnąć. Było po drodze co najmniej kilka takich miejsc, gdzie wolał nie wejść przez przypadek… — Byłaś tu już wcześniej? — spytał nieco nieroztropnie, zadając pytanie o jej wcześniejsze wizyty na Nokturnie bardziej z rozpędu niż po głębszym zastanowieniu. Choć w sumie, nawet gdyby odbiła piłeczkę, odpowiedź z jego strony była raczej oczywista.
Urquhart
— Też pierwszy raz byłem na Nokturnie z ojcem — przyznał, czekając chwilę by Emerson zrównała się z nim krokiem i nie zostawała ani trochę w tyle. Zapewne wkurzyłaby się gdyby to padło na głos, ale czuł się dziwnie odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo tutaj, więc nie chciał nawet na moment stracić czujności i dopuścić do jakiejś małej katastrofy. Nie było sensu udawać, że tamta wizyta była jedyną, więc nawet nie zamierzał jej okłamywać. — On tu akurat często ma różne sprawy do załatwienia, związane z pracą. Choć to nie jest dobry moment by opowiadać — dodał, posyłając jej wymowne spojrzenie. Nawet jeżeli nie wiedziała, że Urquhart senior był aurorem, Alex nie chciał wypowiadać na głos tego słowa, żeby nie ściągać na nich dodatkowej uwagi. A jeszcze bardziej nieodpowiedzialne byłoby wspomnienie tutaj, że paru sprzedawców dorabiało sobie po cichu jako informatorzy Ministerstwa Magii, zyskując w ten sposób pewność, że Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów nie będzie zaglądał im pod lady. Szemrane interesy kwitły, a aurorzy mieli swoje informacje, wszyscy zadowoleni…
OdpowiedzUsuńPotrafił sobie wyobrazić, że jeżeli młodsza z panien Bones była równie zawzięta i uparta co jej starsza siostra, to faktycznie przy nadarzającej się okazji skorzystała z odpowiedniej chwili by wyrwać się spod odpowiedzialnego nadzoru Emerson i pognać wprost w uliczki Śmiertelnego Nokturnu. Tym bardziej ciekaw był konfrontacji obu panienek i wybuchu wściekłości jasnowłosej Puchonki, gdy dostanie małą uciekinierkę w swoje ręce. Miał nadzieję na iście zapierający dech w piersiach pokaz piorunów ciskanych z jasnych oczu, którymi czasem w przeszłości on obrywał… Ot, taki dodatkowy powód by chcieć jak najszybciej odnaleźć Annabelle… I być może za chwilę przekonają się czy intuicja słusznie podpowiadała Emerson by szukać siostry u Borgina & Burkesa. Szli już spory kawałek odkąd wyszli tylnymi drzwiami ze sklepu sprzedającego zatrute świece i ujrzeli główną ulicę. Zaraz za rogiem, na lewo, powinni dostrzec szyld najbardziej znanego przybytku na całym Śmiertelnym Nokturnie, gdzie oby znaleźli siostrę Mer. Przyśpieszył nieco kroku, chcąc już przekonać się czy ich poszukiwania zakończyły się pomyślnie, czy też właśnie znajdowali się w bardzo nieciekawym położeniu… Nie zwlekając ani chwili, pchnął drzwi do sklepu, aż zadzwonił dzwonek informujący o ich najściu oraz bez zastanowienia sięgnął ręką ku Emerson… Ułożył dosłownie na moment dłoń na jej talii i pchnął leciutko, by weszła pierwsza do środka, a on jeszcze zerknął przez ramię, czy gdzieś za ich plecami nie czaiło się tych dwóch oprychów. Podążył zaraz za nią, wchodząc do ponurego wnętrza pełnego przesiąkniętych czarną magią artefaktów na sprzedaż. Rozejrzał się dokoła, szukając jasnych włosów należących do młodziutkiej panny Bones, ale poza nimi w środku był tylko wysoki łysy czarodziej o brodzie sięgającej pasa; nie zwracając na nich uwagi nieprzerwanie przerzucał kartki księgi, która wyglądała jakby była oprawiona w ludzką skórę… Już wydawało mu się, że sklep był martwym punktem gdy…
— Pięć galeonów, nie więcej. —Usłyszeli zza wysokiego regału. Dziewczęcy głos prowadzącej negocjacje klientki od razu sprawił, że poczuł jak ciężki kamień spada mu z serca. Nie widział jej jeszcze, ale przecież to nie mógł być przypadek, prawda? Takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają, nawet w magicznym świecie. Podążył śladem Emerson, a jej przyśpieszony krok podpowiadał mu, że słusznie myślał.
— To bardzo cenny naszyjnik i nie sprzedam go za mniej niż osiem. — Spokojnie odpowiedział właściciel, najwyraźniej odbywając podobną konwersację któryś już raz tego dnia i nie był w nastroju do zbytniego obniżania cen… Alexander wreszcie ominął regał, dostrzegając stojących zaledwie parę metrów od nich czarodziejów. Borgin (bo tych przetłuszczonych włosów i zgarbionej sylwetki nie dało się pomylić) trzymał w dłoniach pudełko z biżuterią, której Urquhart nie dostrzegał, ale z wcześniejszych słów domyślał się, że to musiał być naszyjnik obdarzony jakimiś magicznymi właściwościami, w którego posiadanie chciała wejść Annabelle. Aż prychnął w myślach, domyślając się, że jakby dziewczyna miała za mało kłopotów, będzie jeszcze musiała tłumaczyć się z chęci zakupienia czarnomagicznego świecidełka… Na razie jednak wciąż nie była świadoma ich obecności tutaj, zbyt zaaferowana prowadzonymi pertraktacjami co do ceny. Jeden szybki rzut oka na twarz Emerson podpowiedział Alexowi, że lada moment młodsza z panien Bones zostanie uświadomiona, iż sytuacja się nieco zmieniła…
UsuńUrquhart
[Witam - i dziękuję za pierwsze życzenia!
OdpowiedzUsuńPanna Emerson z pewnością dorównuje w powadze Ingrid, choć w reszcie cech nieco bardziej się od siebie różnią. Przesyłam także mnóstwo weny, a ilości wątków nie muszę już chyba nadmieniać, sądząc po liczebności komentarzy ^^ Powodzenia w dalszym prowadzeniu tej przepięknej panny!]
Ingrid | Alister w roboczych
Czasem zastanawiał się nad tym, jak by było mieć rodzeństwo. Czy gdyby miał brata, dogryzaliby sobie na każdym kroku, doprowadzając rodziców do szewskiej pasji? A może byłby nadopiekuńczym dupkiem wobec młodszej siostry, przeganiając wszelkich absztyfikantów, uznając ich za nie dość dobrych? Każdy z tych scenariuszy był na tyle prawdopodobny, że może i lepiej, iż państwo Urquhart postanowili poprzestać na jednym potomku, nieskuszeni perspektywa wesołej gromadki. A jeszcze takie sytuacje jak ta, gdy Emerson miotała się z niepokoju i złości na Annabelle, której nieodpowiedzialne zachowanie mogło doprowadzić do katastrofy, przekonywał się dobitnie, że chyba wolałby nie mieć podobnych zmartwień. Również był świadom, że jeżeli młodsza z panien Bones nie znajdzie się u Borgina & Burkesa, kolejnym krokiem było powiadomienie rodziców dziewcząt. Nie mogli w nieskończoność ganiać po Śmiertelnym Nokturnie, łudząc się, że jakimś trafem na nią wpadną i problem sam się rozwiąże. Nie chciał jednak specjalnie uciekać myślami w tym kierunku, licząc na to, że nie przyjdzie mu poznać rodziców Emerson w takich warunkach. Zwłaszcza, że przy oficjalnych poszukiwaniach jego udział nie przeszedłby niezauważony i zmusiłoby go to do odpowiedzi na parę niewygodnych pytań. Nic więc dziwnego, że gdy dostrzegł reakcję Emerson, poczuł tak ogromną ulgę. Teraz musieli tylko zabrać Annabelle na Pokątną i udawać, że dzisiejsze zajście w ogóle nie miało miejsca. Proste, prawda? Otóż, nie docenił charakterku młodziutkiej Puchonki – a stanowczy sposób w jaki prowadziła negocjacje z właścicielem sklepu powinien mu powiedzieć dość dużo by miał uzasadnione obawy – która nic sobie nie robiła z nerwów, jakie spowodowała. I nie wiedzieć dlaczego poczuł wzrastającą irytację, kiedy słyszał jej lekceważące wypowiedzi…
OdpowiedzUsuń— Tobie jakimś cudem nic nie jest, ale przez ucieczkę naraziłaś nie tylko siebie, ale też Emerson i ciesz się, że nie doszło do żadnej tragedii — żachnął się, spoglądając z wyraźną irytacją w kierunku jasnowłosej dziewczyny. Zakrawało to o lekką hipokryzję z jego strony, bo przecież sam w przeszłości (i teraźniejszości również) popełniał mnóstwo głupotek, które mogły skończyć się mniejszą lub większą katastrofą. Ale o tym nie zamierzał w tej konkretnej chwili wspominać.
Rzucił tylko szybkie spojrzenie w kierunku Emerson, odnotowując w pamięci wzmiankę o palancie - nawet jeżeli nie dał Annabelle satysfakcji jakąkolwiek reakcją, to odnotował sobie w pamięci tę uwagę… Choć w sumie, chyba nie powinien spodziewać się niczego innego, zważywszy na to, jak ich relacje wyglądały na co dzień. To, że dzisiaj wyjątkowo wychodziła im współpraca, nie było żadnym gwarantem poprawy.
— Możecie się kłócić w innym miejscu. Naszyjnika i tak nie kupisz, a skoro ciekawość jak wygląda Nokturn zaspokojona, proponuję stąd iść, dopóki jeszcze nie jesteśmy główną atrakcją — odparł spokojniej, patrząc już znacznie dłużej na Emerson. Bo przecież nie będzie przejmował się tym, by Annabelle przytaknęła temu planowi. Nie miał wątpliwości, że starsza z sióstr poradzi sobie z wyciągnięciem stąd Ann niezależnie od sposobu, w jaki miałaby to zrobić. — Ach, i osiem galeonów to uczciwa cena. Jeśli doszkolisz się nieco i zrozumiesz, na jakie sposoby mógłby być wykorzystany poza dostrzeżeniem tylko walorów wizualnych, to może zrozumiesz — rzucił nonszalancko, posyłając w kierunku Annabelle odrobinę kpiący uśmieszek. Wystarczyło przebiec wzrokiem po etykiecie przy naszyjniku by zrozumieć, że poza byciem ładną ślicznotką, naszyjnik potrafił sprawić parę nieprzyjemnych dolegliwości… Ale nie będą o tym dyskutować. Uniósł wymownie brwi do góry, wciskając dłonie w kieszenie i jasno zasugerował swoją postawą, że czeka aż obie się ruszą.
Urquhart
[Ponownie dziękuję za pierwsze oraz ciepłe powitanie, tym razem u pana Alistera!
OdpowiedzUsuńCytuję własną kartę postaci, 2020, koloryzowane: "...choć nie można mu odjąć poświęcenia dla wykonywanego zawodu jakim jest bycie stażystą eliksirów lub czegokolwiek innego, czego się podejmie."
Zmęczenie wybaczone, mnie niebawem też czeka ogrom pracy w nowym miejscu, znam to z życia ^^'
Poza tym istnieje spora szansa, że będą mogli się spotkać na lekcjach - oczywiście, gdybyś tylko zechciała poprowadzić ze mną wątek. Tak czy inaczej ponownie dziękuję i życzę odpoczynku przy ulubionym napoju ^^]
Ingrid | Alister
[Wstawiłam dodatek o byciu stażystą dla następnych uczniów głodnych wiedzy c:
UsuńMam nadzieję, że tym razem "drobny druczek" stał się nieco bardziej czytelny, bo tej sugestii między wierszami również posłuchałam. W razie czego jeszcze zwiększę, jeśli będzie to konieczne ^^
Nie będę oszukiwać - lekcja Eliksirów autorstwa Rowling miała być z góry sporym uproszczeniem dla prawdziwej chemii (nie wspominając o tej całej alchemii). Autorka ponoć osobiście wyraziła słabość co do tego przedmiotu i wręcz niechęć, stąd Snape jest wrogiem protagonisty od pierwszych zajęć. Sama najlepsza w tym zakresie nie jestem. Raczej przez fascynację, potrzebę udoskonalania się oraz fakt, iż moje własne uniwersum będzie zawierać prawdziwych naukowców - dokształcam się samodzielnie z chemii. Do tej pory zdążyłam przysowić nieco podstaw, ale idzie to powoli, bo uczę się z księgi (ma jakieś tysiąc stron ponad) przeznaczonej dla studentów, a i sama studentka mi tłumaczy co trudniejsze akapity.
Poza tym bazując na tym, co zdążyłam przeczytać na wikipedii fandomowskiej - to tylko pamięciówka. Dlatego skoro Mer miała rodzica w tym bez reszty pochłoniętego, nic dziwnego, że większość nie stanowi dla niej problemów! Nazw się nasłuchała chcąc nie chcąc przy obiedzie, a składniki były dostępne do oględzin każdego dnia w pracowni domowej. Mimo to mam nadzieję, iż Alister zdoła ją zaskoczyć biegłością równą jej matce, tworząc z nią zupełnie nowe eliksiry... Bo skoro oboje mają tak dobrze zbudowaną fundamentalną wiedzę, to czemu tego nie wykorzystać w praktyce?
Kluby są raczej dla typowo społecznych osobników, ta dwójka wydaje się mi być indywidualistami; nie lubiącymi jak ktoś podgląda ich w pracy, komentuje nieustannie działania lub co gorsza przerywa tą jakże istotną ciszę w jakiś inny, durny sposób. Ta relacja więc mogłaby się rozwijać całkiem inaczej, bo przecież mimo różnic, to na tym polu doskonale mogliby się porozumieć. Co o tym sądzisz?]
Ingrid | Alister
Za każdym razem, kiedy rozmawiał z kimś, czyich intencji nie był pewien, bardzo dokładnie go obserwował. Szczególną uwagę zwracał na twarz i ramiona. Szczerość wyczytywał z oczu, czasami po prostu spojrzał i czuł, że może danej osobie zaufać. Jednak kiedy patrząc na mimikę wciąż nie był pewien, zerkał właśnie na ręce i barki. To one zdradzały nerwowość i złość, gdy twarz musiała pozostać neutralna. Czasami wykorzystywał to na lekcjach: zdarzało mu się odgadnąć, czy dany uczeń jest przygotowany, nim go zapytał, łatwiej było mu też improwizować w momencie tej charakterystycznej ciszy, która zapadała zawsze na kilku pierwszych zajęciach z nową grupą, gdy chciał, by wzięli udział w dyskusji, a oni milczeli. Nauczył się tego rodzaju obserwacji jako dzieciak; kiedy jako uczeń pierwszego roku spotykał się z szokującą go wtedy rozbieżnością między tym, że rówieśnicy w jednej chwili potrafili być dla niego mili, a w drugiej wytykać go palcami. Nabyte wtedy przyzwyczajenie, mechanizm obronny, pozostał, jako strategia radzenia sobie. W sytuacjach takich, jak ta, patrzył jeszcze uważniej. Najgorsze, że mimo to, niekiedy, jak dziś, wciąż nie miał pewności. Wydawało mu się, że w sylwetce Emerson widział teraz odrobinę mniej napięcia, ale w tonie jej głosu, prócz zaskoczenia, wciąż doszukiwał się obawy. Słusznie, czy był przewrażliwiony..?
OdpowiedzUsuń- Zawsze może być ten pierwszy raz – uśmiechnął się lekko, wzruszając ramionami, jakby dla podkreślenia tego może. Bo przecież nie musi. Gdyby odmówiła, nie namawiałby jej. Jakaś cześć niego zwróciła jednak uwagę, że skoro grzeczność zwyciężyła na razie nad obawami, to znaczyło, że albo nie słyszała niczego obciążającego, albo że udało mu się choć minimalnie odzyskać panowanie nad sytuacją.
Kiedy podjęła decyzję, wycofał się w głąb gabinetu, celowo pozostawiając drzwi nadal otwarte. Wiedział, jak to jest zostać pozbawionym drogi odwrotu w sytuacji, w której traci się całą pewność siebie. Wolał więc pozostawić tą małą decyzję dla niej. Jeśli zamknie, w porządku, jeśli nie, nie miał przecież nic do ukrycia, prawda..?
W tym pomieszczeniu nie trzymał przecież niczego, co mogłoby w jakikolwiek sposób sugerować jego powiązania ze Śmierciożercami. Ot, niewielki pokój rozświetlony blaskiem płomieni, które, niedokładnie wcześniej przygaszone, odbiły, obecnie nadal strzelając ciepłymi językami w górę. Wygodny, obszerny fotel, w którym zapadał się, gdy chciał odpocząć, mały stolik, obecnie „udekorowany” kubkiem z kawą postawionym niebezpiecznie blisko książki, na kamiennej podłodze dywan jakby wyznaczający, gdzie kończy się ta prywatna część, a gdzie zaczyna ta bardziej chłodna, z dębowym biurkiem i wyściełanymi krzesłami, z których jedno zwykle odstawiał na bok, bo potrzebne było głównie wtedy, kiedy nadrabiał materiał z jednym z tych kłopotliwych uczniów, którym, być może naiwnie, wciąż dawał szansę. Oprócz tego były jeszcze szafki z książkami, tytuły oscylujące wokół tych mniej triumfalnych momentów mugolskiej historii, bardzo często tych samych wydarzeń, które przeplatały się z losami czarodziejskiego świata, czasem były nawet tożsame, choć doszukiwano się innych ich przyczyn i inaczej nazywano – materiały zbierane latami, pod kątem podręcznika, który chciał napisać i zarzekał się, że – kiedyś – to zrobi, bo ile można bazować na spisanych odręcznie notatkach. Gdyby nie stojąca w rogu, rozciągliwa szafka z szufladami, gabinet faktycznie przypominałby graciarnię. Dziękował losowi, że któregoś razu wypatrzył ten mebel na Pokątnej, bo trzymanie mugolskich gratów – od gniazdek elektrycznych przez żarówki po płyty winylowe, z których, w przeciwieństwie do płyt CD i pendrive’ów dało się odtworzyć dźwięk nawet tu, w uszkadzającym wszelką elektronikę Hogwarcie, zajęłoby chyba całą przestrzeń. Od kiedy na każdą z szuflad ponaklejał etykiety, widok tej części pokoju przestał go nawet drażnić nieporządkiem.