Did you follow your fire?

───────────────────────────────────────────────

    
Mae Macmillan

HUFFLEPUFF ▪ V ROK ▪ ŚCIGAJĄCA ▪ KLUB ELIKSIRÓW I POJEDYNKÓW
RÓŻDŻKA Z BERBERYSU, 11 I ĆWIERĆ CALA, SZPON HIPOGRYFA, GIĘTKA

───────────────────────────────────────────────

To zabawne jak niewiele potrzeba, aby wyprowadzić z równowagi drugiego człowieka. Wystarczy zwykła szczerość wymieszana z brakiem odpowiedniego wyczucia, i nagle cały świat staje na głowie. Mae dobrze zna ten problem. Najpierw mówi, później myśli. A najgorsze, że jej jedynym usprawiedliwieniem jest to, że nie robi tego złośliwie. Na szczęście nigdy nie przejawiała chorobliwej potrzeby mówienia o wszystkim i o niczym, wypowiadając się na każdy możliwy temat. Wbrew obiegowej opinii chłopczycy, towarzyszącej jej mniej więcej od chwili, w której podczas szkolnej przerwy rozkwasiła nos pewnemu Ślizgonowi, wcale nie szuka kłopotów na siłę, a już tym bardziej nie interesuje ją uczestnictwo w słownych utarczkach. Przepychanki na boisku to zupełnie inna bajka. Jasno wytycza granice i najczęściej wie, czego chce - najczęściej, ponieważ (jak na przysłowiowego Puchona z krwi i kości przystało) jeszcze nie podjęła decyzji, czym chciałaby się zajmować w przyszłości. Podróżowanie i odkrywanie nowych miejsc wydaje się kuszące, natomiast w pracy z niebezpiecznymi stworzeniami z pewnością by się nie nudziła... jednak tak naprawdę najmocniej pociągają ją rzeczy, którymi woli, dla świętego spokoju, przynajmniej w tej chwili się nie chwalić. Jej ojciec, poważany uzdrowiciel w Szpitalu Św. Munga, ponoć ze sporymi szansami na zostanie głównym Dyrektorem tejże zacnej placówki, nie byłby zachwycony słysząc o ciemnej sztuce magii, starożytnych truciznach oraz zakazanych wywarach. Choć to akurat trochę zabawne, ponieważ zamiłowanie oraz naturalny talent do eliksirów odziedziczyła właśnie po nim. Na razie Mae trzyma buzię na kłódkę, a swoją pasję do Alchemii odkrywa i realizuje tam, gdzie nikt jej nie przeszkadza - czyli w ciemnych lochach lub w nawiedzonej ubikacji dla dziewcząt na pierwszym piętrze. Gdyby nie wrodzona duma i nieustępliwość już dawno przyjęłaby zaproszenie do Klubu Ślimaka, jednakże na samą myśl o nazbyt długim przebywaniu w napuszonym towarzystwie wzajemnej adoracji (i co poniektórych potomków Śmierciożerców) cierpnie jej skóra. Tak, bywa uparta i nie lubi (nie potrafi?) przyznawać się do błędów. Jest prawdziwą Szkotką, a przecież nie od dziś wiadomo, że górale nigdy nie słynęli z nadmiernej wrażliwości. Coś jednak sprawiło, że podczas ceremonii przydziału trafiła do domu, który cechuje się uprzejmością, tolerancją oraz koleżeńskością, a ci których Mae obdarzyła prawdziwą przyjaźnią i zaufaniem, przekonali się, że wbrew pozorom Tiara wcale nie oszalała. Nie umie spokojnie stać z boku przyglądając się cudzej krzywdzie lub jawnej niesprawiedliwości. Wie, że nie jest idealna, i wcale nie stara się taką zostać. Ma pewne zasady, których nigdy się nie wyrzeknie, cokolwiek by się nie działo. Obietnice traktuje nader poważnie, a niedotrzymanie raz danego słowa przyjmuje z największą naganą. Pewnie gdyby mogła większość wolnego czasu spędzałaby w bibliotece, na boisku lub na wycieczkach do Zakazanego Lasu. Ale przynajmniej z tym ostatnim powinna uważać - generalnie ma jeszcze sporo planów i wolałaby nie zostać zjedzona przez wilkołaka.


84 komentarze:

  1. [Jak ty to robisz, że zawsze znajdujesz takie piękne zdjęcia? :O Zdradź mi ten sekret, proszę!
    Dzień dobry, jak zwykle zachwycam się kartą, tyle pięknego tekstu. Podoba mi się ta Twoja Mae, nie dość, że Puchonka, to jeszcze ma w sobie coś pociesznego. No i nie mogę się nie zgodzić co do opinii o Klubie Ślimaka — bo faktycznie sprawia wrażenie takiego kółka adoracji i jakkolwiek kusząca by nie była perspektywa darmowych deserów, raczej bym się tam nie odnalazła (co innego Ariel, ale ona odnalazłaby się chyba wszędzie). ;)
    Życzę Ci wspaniałej zabawy na blogu, no i zapraszam do siebie. Możemy poprzepychać się na boisku. :)]

    ARIEL I NIKOLA

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja tu tylko przelotem między odpowiadaniem na wszystko w czym już tonę, no, ale muszę! Nie będę słodzić, co? Powiem krótko: porywam ją na wątek i nie przyjmuję odmowy. Mam nawet w zanadrzu dwie relacje, które wpadły mi na myśl po przeczytaniu karty, ale zdecyduj kogo wolałabyś do wspólnej gry. Chyba że Ty masz konkretne powiązanie, które chciałabyś oddać, chętnie się zapoznam c:]

    Deucent/Arsellus

    OdpowiedzUsuń
  3. [Szkotka, Puchonka i w klubie eliksirów, czego tu chcieć więcej! Witam serdecznie na blogu, podziwiam śliczną kartę i rozbudowane zakładki (żeby to mnie się takie pomysły trzymały i żeby mi się chciało...), w razie nadmiaru chęci i czasu oraz braku wątków zapraszam do siebie. :)
    A pani na wizerunku nazywa się chyba Tess Jantschek. :)]

    Jordan

    OdpowiedzUsuń
  4. Witamy serdecznie na blogu i życzymy udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  5. [Chcesz mnie kochać? Bo ja ją kocham całym serduszkiem. ]

    G. Szczędzili

    OdpowiedzUsuń
  6. [Widzę, że cała blogosfera chce poznać Twój sposób na znajdowanie idealnych zdjęć, nie żeby mnie to dziwiło. ;) I chyba też zacznę chomikować, może za kilka lat będę miała parę perełek w zanadrzu. :)
    Teraz to ja mam dylemat, ale postaram się pomóc! :D No bo z jednej strony, tak jak wspomniałaś, Arielka też gra w quidditcha, do tego obie są na V roku, więc na pewno się znają. A z drugiej — Mae ma w sobie coś takiego, że myślę, że Nikola by ją polubił. Także opcja ze zwierzaniem się kusi mnie strasznie... i chyba kombinowałabym właśnie z Nikolą. I nawet mam pomysł, jak mogli się poznać — podczas jakiejś wyprawy do Zakazanego Lasu, bo Nikowi zdarzało się zapuszczać w te rejony. ;) Dodatkowo mógłby dla niej ukraść książkę o truciznach z biblioteki ojca (jakoś tak zawsze miałam wrażenie, że Wiktor Brum-Brum trzymał w domu takie rzeczy xD), bo jak szaleć to szaleć.]

    NIKOLA I ARIEL

    OdpowiedzUsuń
  7. [Hej! Powiedz mi proszę, skąd ja kojarzę Twój nick? Wiem, że bardzo dobrze go znam, ale nie wiem zupełnie skąd D:
    Och nie, w takim razie Vincent zostaje skreślony na samym starcie, jak to? :( Klub Ślimaka, Ślizgon i jeszcze nazwisko śmierciożercy, ojoj. Fajna ta panna Ci wyszła, oby pisało się nią równie dobrze! Powodzenia i przyznaj mi się proszę, czy ja mam możliwość Cię kojarzyć!]

    Vincent // Priscilla

    OdpowiedzUsuń
  8. [Ja tu widzę potencjał w niedotrzymanej obietnicy - Grzesiu obiecał Mae gołąbki, ale zapomniał (no kto by się spodziewał...) i teraz musi ją jakoś uprosić i przebłagać, żeby mu wybaczyła? Widzę całą akcję w tej łazience dziewcząt, gdzie Mae warzy jakiś eliksir albo po treningu quidditcha, gdy Grześ przyszedł sobie na nią popatrzeć, bo w sumie to ona mu się podoba, ale on się nie przyzna?]

    Grześ

    OdpowiedzUsuń
  9. [Podobnie jak pozostali zachwycam się pięknym zdjęciem i tak dopracowaną w każdym calu historią postaci i cała cudowną kartą :) Coś czuje, że nasza dwójka mogłaby sobie nieźle dogryzać, a jeśli wspomniany Ślizgon nie jest dedykowany do nikogo konkretnego...Marcus chętnie zajmie miejsce "dupka", który oberwał od niej w nos :)]

    Marcus Westbrock

    OdpowiedzUsuń
  10. [Czyli trening quidditcha, obita niewiasta w opałach, Grzegorz I rycerz Hogwartu, a jako powiązanie zapomniane gołąbki i próba przeprosin? Wchodzę w to. Zacząć?]

    Grześ

    OdpowiedzUsuń
  11. [Jeeej jaka ona fajna! <3 Zdjęcie jest cudowne *.* Mam nadzieję, że będziesz się tutaj owocnie bawić! :)]

    Mathias Rathmann/Adam Lebiediew

    OdpowiedzUsuń
  12. [Witam na blogu! W razie chęci na wątek zapraszam do szkolnej pielęgniarki na pewno coś wymyślimy ;)]

    Victoria S.

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Wpakujmy ich w jakieś kłopoty <3 ]

    Lys Scamander

    OdpowiedzUsuń
  14. [Tym razem musiałam doklikać się do ósmej strony w googlach, ale research to moje hobby, więc się udało. You're welcome ;D.
    Jordan to człowiek, wbrew pozorom, bardzo cierpliwy, więc Mae musiałaby się naprawdę postarać, żeby zacząć działać mu na nerwy, ale powiedzmy, że mojemu przykładnemu prefektowi coś nagle zaczęło się nie zgadzać. Długo nie wiedział, czy mu się przywidziało, czy mu się zdawało, że widział w nocy czyjś cień na korytarzu, a zanim dopadł do okna, to ktoś już przemykał przez błonia. Powtórzyłaby się taka sytuacja raz, drugi, aż w końcu postanowiłby to zbadać, jednocześnie narażając się na łamanie regulaminu, a regulamin przecież jest święty, ale ciekawość też robi swoje. I dopadłby tak w Zakazanym Lesie Mae, ale zanim zdążyłby ją opierniczyć i zawlec z powrotem do zamku, bo hurr durr piąta klasa, Puchonka, gdzie ty się dziecko włóczysz, życie ci nie miłe, oboje usłyszeliby coś dziwnego wśród drzew. Kłopoty gwarantowane, bo teraz siedzieć cicho, czy uciekać z wrzaskiem? Bo Jordan nie boi się najpodlejszych dzielnic Londynu w nocy o północy, ale Zakazany Las skrycie go przeraża, bo w Londynie mogą go tylko mugole z portfela okraść, a w Lesie coś może zjeść.]

    Jordan

    OdpowiedzUsuń
  15. [Cześć koleżanko z drużyny! Czyżby fascynacja czarną magią w Hufflepuffie? :O Wohoho! Miłej zabawy, weny i wątków wielu!]

    Isleen Dunne

    OdpowiedzUsuń
  16. [Już ją lubią. Raz - jest Puchonką. Dwa - pierwsze zdanie w karcie mnie totalnie zdobyło. Trzy - jej kreacja nie jest pospolita. Witam na blogu. Baw się na nim dobrze.]

    Halliwell

    OdpowiedzUsuń
  17. [Bardzo dobra, dopracowana kreacja. Zresztą, jak każda Twoja, którą miałam okazję poznać. Cała karta wygląda super, no i ta Szkocja – bajecznie! Wierzę, że wątków Wam nie zabraknie, dlatego pożyczę od siebie weny i mnóstwa udanej zabawy w progach Hogwartu. Cześć! :)]

    Cassius Carrow

    OdpowiedzUsuń
  18. [On tak wszystkim młodszym od siebie dzieckuje, taki się dorosły już poczuł ;D. Boginy jak najbardziej wskazane, zwłaszcza, że Jordan o swoim zwyczajnie nie rozmawia i unika jak ognia, bo musiałby się gęsto tłumaczyć, więc dobrze, zróbmy i tak!
    Mogę prosić o zaczęcie, jeśli nie masz ich już zbyt wiele na głowie?]

    Jordan

    OdpowiedzUsuń
  19. [Oj tam, JA W CIEBIE WIERZĘ. (Jeśli to pomoże. :D)]

    Jordan

    OdpowiedzUsuń
  20. [Powiem, że bardzo chętnie!
    Ale zanim wszystko ustalimy, muszę pochwalić Twoją kartę, tak pod względem estetycznym jak i treści, bo jak zwykle jest doskonale napisana i przemyślana, tak samo zresztą jak postać. Mae z jej upartością i dumą jest absolutnie świetna.
    W kwestii relacji, Gal to gaduła i fakt, że czasami zatopi się we własnych rozmyślaniach nie zmienia faktu, że porozmawianie z nim jest raczej łatwe. I bardzo pasuje mi potajemne zgłębianie alchemii, bo choć to czwarty zainteresowany tą dziedziną bohater w mojej blogowej karierze, jeszcze takiego wątku nie prowadziłam. Możemy uznać, że zainteresowali się jednym zagadnieniem (niekoniecznie kamieniem - bo to zbyt proste albo zbyt trudne, zależy jak na to spojrzeć - myślałam raczej o pewnym fragmencie dążenia do odkrycia kamienia, a więc alkaheście, uniwersalnym rozpuszczalniku) i później zaczęliby pracę wspólnie, właśnie kryjąc się z próbą rozwiązania tego problemu i pichcąc coś w ukryciu. W zasadzie mogłybyśmy zacząć albo od odkrycia, że interesuje ich to samo, albo już w momencie, gdy są tymi wspólnikami zbrodni.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  21. [ Ależ ta Mae się fajna wydaje. Mam nadzieję, że jej nikt nie złapie nad kociołkiem w ubikacji i nie wlepi szlabanu. Byle dalej od wrednych prefektów! :D
    A tak już poza wszystkim to witaj na blogu i baw się dobrze z tą uroczą Puchonką ;) ]

    Julia / Olivia

    OdpowiedzUsuń
  22. [ooo tak <3 Victoria się chętnie z panną Macmillan zaprzyjaźni <3]
    Jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobiła po objęciu pozycji pielęgniarki w Hogwarcie było zdobycie od kapitanów drużyn rozpiski treningów. Była to niesamowicie przydatna rzecz, bo przynajmniej mogła wiedzieć, kiedy mogła się spodziewać nalotu poobijanych uczniów. Bardzo starała się nie być hipokrytą, bo przecież sama grała swego czasu w drużynie Gryfonów i nie raz oberwała tłuczkiem,ale po którymś już z kolei warzeniu Szkiele -Wzro ciężko jej było wykrzesać z siebie współczucie.
    Kiedy więc już po raz kolejny wnieśli jej do Skrzydła Szpitalnego Mae Macmillan przewróciła tylko oczami i pokręciła głową z dezaprobatą. Pogratulowała Puchonom dobrego serduszka, wyraziła uznanie dla ich troski, zapewniła, że wszystko będzie dobrze i szybko ich przepędziła żeby nie tworzyli sztucznego tłumu. Westchnęła ciężko, wyciągnęła różdżkę i pochyliła się nad Mae.
    - Wiesz co, ja wiem, że mnie bardzo lubisz, ja Ciebie też, ale chyba wolałabym spotykać się z Tobą w "Trzech Miotłach" - mruknęła pomiędzy rzucaniem zaklęć uzdrawiających. Opuchlizna zaczęła schodzić, a wykrzywiona z bólu twarz Puchonki też zdawała się relaksować.
    - No już, już... Zaraz wszystko będzie dobrze... - dodała łagodnie i odgarnęła dziewczynie kosmyk blond włosów z czoła. Wyciągnęła z szafki eliksir i łyżkę i zaczęła odmierzać odpowiednią ilość kropel.
    - Co wydarzyło się tym razem? - spytała wciąż skupiając wzrok na odmierzaniu odpowiedniej dawki. Kiedy tylko jednak dziewczyna otworzyła usta, aby odpowiedzieć, Victoria sprawnym ruchem włożyła jej łyżkę z eliksirem do buzi i wyciągnęła ją równie szybko.
    - Wiem... Obrzydliwe... - powiedziała ze współczuciem i wyciągnęła w jej stronę niewielką paczuszkę. - Cytrynowego dropsa?

    Victoria

    OdpowiedzUsuń
  23. [W takim razie idźmy w stronę poznania się na pierwszym roku i odkrycia, że sporo ich łączy wtedy, bo rzeczywiście to fajniejsze rozwiązanie. Tak więc przyjaźń i kłopoty! Gal fazę na kamień ma cały czas (inna sprawa, że on potrafi mieć fazę na wszystko w tym samym momencie, w efekcie interesuje go też temat panaceum i golemy), bo odkrycie kamienia mogłoby znacząco ułatwić zrobienie wszystkiego, co chce w życiu zrobić (i nie tylko, ale na długiej liście powodów znajduje się i ten). Możemy więc wyjść od rozpuszczalnika, a potem spokojnie przejść do tego, co w tej chwili bardziej interesuje Mae (bo też rozpuszczalnik w alchemii to rzecz bardzo istotna nie tylko przy kamieniu).
    A tak bardziej konkretnie, bo przydałoby się ustalić co dokładnie będą robić, to przyszły mi do głowy problemy z samym przygotowaniem się do tej pracy. W końcu poza darowaniem się do odpowiednich informacji, trzeba przygotować jakiś sprzęt i przenieść to w wyznaczone miejsce (i tutaj w zasadzie obojętna jest lokalizacja, możemy postawić na nawiedzoną ubikację). Część wszelkie rodzaju ustrojstwa pewnie już tam była, bo też na czymś musieli działać do tej pory, ale powiedzmy, że potrzebują czegoś jeszcze (odczynników, trochę różnego rodzaju ustrojstwa do budowy urządzenia do destylacji). I trzeba to jakoś przytachać, rzecz jasna nie na raz i nie w jeden dzień, ale jednak. Tyle tylko, że w pewnym momencie coś wymyka się spod kontroli i któryś punkt planu idzie nie tak. Mozemy tutaj uznać, że albo zgubili coś niezbyt bezpiecznego i lepiej, by nie znalazł tego jakiś pierwszoroczny, albo nie przewidzieli, że spotkają kogoś na korytarzu, a teraz istnieje spore prawdopodobieństwo, że całe eksperymentowanie się wyda.]

    Galen

    OdpowiedzUsuń
  24. [Jak najbardziej mi się podoba! I jest zdecydowanie lepszy niż uciekanie przed woźnym (choć jakby się uprzeć i to możemy gdzieś upchnąć w dalszych przygodach tej dwójki). Mogliby zwyczajnie użyć nie do końca tego składnika, który mieli albo któreś z nich przyniosłoby coś nowego po wakacjach i okazałoby się, że to nie do końca to, czym miało być. Myślę też, że lepiej, gdyby zorientowali się rano, a w nocy zwyczajnie doszli do wniosku, że coś nie wyszło i trzeba to powtórzyć, a potem czeka ich niespodzianka i próba znalezienia wyjścia z problemu. Możemy wiec zacząć od samego eksperymentu, powiedzmy pierwszego po wakacjach. I w sumie myślę, że na tym mogłybyśmy zakończyć obmyślanie wątku, bo może wyjść ciekawiej, jak następne elementy wynikną już w trakcie (ewentualnie dogada się je już pisząc). Pomysł był Twój, więc zaczęcie spadałoby na mnie (o ile oczywiście nie masz bardzo silnej ochoty zacząć). Daj tylko znać, czy niczego nie chcesz jeszcze dorzucić do ustaleń.]

    Galen

    OdpowiedzUsuń
  25. - Meczu?! - Powtórzyła i złapała się teatralnie za głowę. - Mae, ja jestem pielęgniarką, uzdrowicielem I stopnia, nie cudotwórcą!
    Pokręciła głową z dezaprobatą i nachyliła się nad kolanem. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła mamrotać zaklęcia regenerujące.
    - Z tego co ja tu widzę, to masz pękniętą rzepkę - poinformowała ją i zmarszczyła brwi. - Musiałaś mocno oberwać... Naraziłaś się komuś?
    Przeniosła wzrok na twarz dziewczyny i uśmiechnęła się. Ciężko było jej uwierzyć, że ktoś tak uroczy jak Mae mógł mieć z kimś jakikolwiek problem.
    - Masz szczęście, że urazy ortopedyczne miałam opracowywane pod okiem Twojego taty - powiedziała wyciskając na kolano dziewczyny niezbyt przyjemnie pachnącą, fioletową maść. - Na egzamin u niego uczyłam się jak głupia, prawie przedawkowałam eliksir pobudzający, ale przynajmniej teraz wiem, co robię. Ostatecznie całkiem dobrze go wspominam... Co u niego, tak właściwie?
    Victoria tęskniła za czasami swoich szkoleń. Nawet za tymi trzema latami treningu magomedycznego I stopnia. Wtedy wszystko wydawało się prostsze. Miała wrażenie, że tamten czasy skończyły się bardzo, bardzo dawno temu. Tamta radość i beztroska były tak odmienne od tego, co jest teraz, że czasem zaczynała wątpić, czy tamto życie naprawdę miało miejsce, czy było tylko snem.
    Victoria

    OdpowiedzUsuń
  26. Quidditch w świecie czarodziejów jest jak piłka nożna w świecie mugoli - pajace w piżamach gonią za piłką. A właściwie to quidditch jest jeszcze gorszy, bo graczy jest mniej, piłek więcej, a cała akcja toczy się kilka jeśli nie kilkadziesiąt metrów nad ziemią. N a j g o r z e j.
    Grzegorz nigdy nie nazwałby się fanem futbolu (choć odkąd w 2018 roku Polska wygrała Mistrzostwa Świata jakoś przychylniej patrzył na tych pajaców), ale i tak zbierał naklejki i karty z piłkarzami. To było jeszcze fajne, nie to co ruszający się na kartach gracze w quidditcha, którzy wywijali beczki na miotłach, przyprawiając go o mdłości. Dlatego wielkim zdziwieniem dla całego domu Helgi Hufflepuff było, gdy Szczędzicki zaczął przychodzić na treningi puchońskiej drużyny. Plotki głosiły, że na mózg mu się rzuciło, ale on sam nazywał to eksperymentem społecznym, w którym rolę królika doświadczalnego odgrywał on sam. Cóż, dla nauki trzeba się poświęcić.
    Drużyna Hufflepuffu do tej pory nie wyraziła jawnego sprzeciwu, gdy zaczął regularnie przyglądać się ich ćwiczeniom, ba, według chłopaka mieli motywację do tego, aby się bardziej starać, więc jego obecność była jak najbardziej pożądana. Jednak tylko uważny obserwator mógłby odgadnąć prawdziwy powód, dla którego Grzegorz od miesiąca nie opuścił ani jednego treningu i meczu swojego Domu.
    Mae Macmillan grała na pozycji ścigającej. Grała to było mało powiedziane. Gdyby quidditch przyrównać do pianina, to ona byłaby jak Chopin wygrywający swoje najpiękniejsze polonezy i mazurki albo Mozart, komponujący operę. Ona była wirtuozem tej gry, prawdziwym geniuszem latania na miotle. Znali się z Grzegorzem nie najgorzej, choć chyba ostatnimi czasy żywiła do niego jakąś urazę, a chłopak za cholerę nie umiał sobie przypomnieć, co zrobił nie tak. Musiał to jakoś wybadać, więc po treningu, gdy zawodnicy poszli się przebrać, zszedł z trybun na boisko i stanął przed drzwiami szatni. Siłą albo dobrocią czy też podstępem - jakoś na pewno uda mu się dowiedzieć, o co chodziło Mae.

    [Teraz nie wiem, czy ona miała być poobijana w trakcie treningu, czy może być, że poczuje to dopiero po treningu i razem pójdą do pielęgniarki...? :c]

    Grześ

    OdpowiedzUsuń
  27. [ Dzięki za miłe słowa :) Cieszę się, że Simon tak przypadł innym do gustu. Tak naprawdę to nie jest mój pierwszy blog o tej tematyce, ale pierwszy facet, którego się na takowym podjęłam.
    Co do wątku - napisz do mnie na maila ( itawaputtytat@gmail.com ) być może bym coś dla nich miała ]

    Simon

    OdpowiedzUsuń
  28. [W takim razie zaklepujemy rolę okrutnego Ślizgona, który znęcał się nad braciszkiem :) Hm...może teraz też Mae zauważy na korytarzu, jak Marcus dokucza jakimś niewinny pierwszakom i zainterweniuje ? :)]

    Marcus Westbrock

    OdpowiedzUsuń
  29. Rozsądek podpowiadał by sobie dziś odpuścić. Ciemne chmury wiszące nad błoniami nie zwiastowały niczego dobrego, a już zwłaszcza dla uczniów liczących na spędzenie trochę czasu poza murami szkoły. Egzaminy już za nimi, rok szkolny dobiegał końca i zwyczajowo, ostatnie dni przed powrotem do domów upływały na słodkim leniuchowaniu. Dotychczas pogoda dopisywała, więc normalnym widokiem były tłumy nastolatków grzejących się w promieniach czerwcowego słońca, cieszących się wolnymi od zajęć chwilami. Lysander nie lubił bezczynnego leżenia do góry brzuchem, nawet kiedy wyczerpujące testy dawały ku temu dobrą wymówkę. Na ten konkretny dzień miał plan z którego ani myślał rezygnować. Zwłaszcza, że wbrew pozorom aktualna pogoda powinna być mu na rękę. Ostatnie wieczory przesiadywał w bibliotece, do późnych godzin wertując księgi – zarówno najobszerniejsze znane spisy magicznych zwierząt, jak i zapomniane, zakurzone tomiszcza o wodnych stworach. Nie trafił na nic poza niewielką wzmianką, która ani trochę nie ułatwiła mu zadania. A to oznaczało, że nie pozostawało mu nic innego, jak raz jeszcze zanurzyć się w głębinach jeziora. Ostatnimi czasy spędzał tam coraz więcej wolnych chwil. Odkąd udało mu się wreszcie opanować zaklęcie bąblogłowy, nie było nic, co mogłoby go powstrzymywać przed eksploatowaniem dna jeziora. Oczywiście, poza zimną wodą, bo choć czerwiec był w pełni, na dodatek przez ostatnie tygodnie wyjątkowo ciepły i parny, wydawało mu się, że temperatura jeziora nie podniosła się ani o stopień.
    Nic więc dziwnego, że gdy zameldował się na brzegu, jego zapał jakby nieco przygasł... Jasne, wciąż przyświecał mu jasny cel i ani myślał rezygnować... Ale dreszcze przebiegały mu po karku już na samą myśl o zanurzaniu się w ciemnej toni. Niechętnie ściągał kolejne warstwy, które już po chwili leżały złożone w schludną kostkę na jednym z wysuszonych pni. Jeszcze jedno zerknięcie przez ramię na wyludnione błonia, gdzie nie było już prawie żadnej żywej duszy, kilka głębokich wdechów i – nauczony doświadczeniem, że im dłużej się przeciąga, tym jest trudniej – wbiegł do jeziora, nurkując ledwo woda sięgnęła mu do pasa. Całe jego ciało zaprotestowało wobec tak nieludzkich praktyk, ale gdy popływa parę minut i oswoi się na dobre, czekała go ekscytująca szansa na obserwowanie rzadko występującego gatunku. To znaczy, o ile się nie pomylił i nie wymyślił sobie tego, co wydawało mu się, że widział ostatnim razem. Nie minęło więcej niż parę minut, gdy odpłynął spory kawałek od brzegu, a temperatura wody przeszkadzała mu coraz mniej. Niestety, pogarszająca się pogoda mogła mu pokrzyżować plany; sam deszcz krzywdy by mu nie zrobił, ale wolał nie być w wodzie jeżeli przytrafi się burza. Na wszelki wypadek spojrzał jeszcze raz w stronę zamku, znad którego płynęły ciemniejsze chmury, i... Momentalnie cały misterny plan trafił szlag.
    Choć sylwetka machającej dziewczyny wcale nie była zbyt wyraźna, Lys bez problemu rozpoznał w machającej osóbce Mae Macmillan. A to w zupełności wystarczyło by na chwilę zapomniał poruszać kończynami i wylądował pod powierzchnią, krztusząc się wodą. O tak, zapowiadało się cudownie zawstydzające spotkanie, którego nijak nie miał jak uniknąć, bo przecież zdążyła zauważyć, że ją widział. Niech to, trzeba było od razu pakować jasny łeb pod wodę i szukać magicznych zwierząt.. Jakoś ewentualne spotkanie druzgotków wydawało mu się mniejszym wyzwaniem niż stawienie czoła jasnowłosej Puchonce, przy której nie potrafił wykrztusić z siebie ani jednego poprawnego gramatycznie zdania. Pech chciał, że przed nim była dość długa droga powrotna... Podczas której uświadomił sobie w dodatku, że Mae czekała na niego, stojąc przy jego ubraniach, których przecież nie miał na sobie... No pięknie. Może nie było jeszcze za późno by się utopić...? Szybko wybił sobie z głowy ten pomysł, rozsądnie dochodząc do wniosku, że gdyby spróbował, był na tyle blisko, że panna Macmillan mogłaby go uratować. A tego już w ogóle by nie zniósł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cześć — rzucił niby to swobodnie, wychodząc z wody. Jeden szybki ruch różdżką i przywołał ręcznik, którym bez chwili zwłoki zaczął wycierać mokry tors i ramiona, zupełnie przy okazji traktując niemalże jak oddzielającą ich tarczę. — Coś się stało...? — spytał, licząc na to, że przynajmniej uzyska odpowiedź na frapujące go pytanie, dlaczego właściwie Mae pofatygowała się do niego z niespodziewanymi odwiedzinami...

      Lys Scamander

      Usuń
  30. [Dzięki za miłe słowa! Najlepiej prowadzi mi się takie urocze postaci jak Holly, więc mam nadzieję, że i z nią się ostatecznie dogadam. Wątków na razie nie mam praktycznie żadnych, a nawet gdyby - swoim nigdy nie odmawiam. Puchoni zawsze są fajni <3]

    Holly A.

    OdpowiedzUsuń
  31. Vicky
    Aż się wzdrygnęła na dźwięk tego zdrobnienia. Tak nie mówił już na nią nikt, nawet Justin (on ostatnio upodobał sobie zwracanie się do niej per siostro Shelinsky ), nawet rodzice. Nikt. Z wyjątkiem Vivienne, tylko jej na to pozwalała. Vicky i Vivi , dziecięce przydomki, które z czasem przestały zobowiązywać. Tylko Vivienne było wolno ich używać.
    - Szczerze powiedziawszy wolę, gdy mówisz do mnie Victoria... Albo Vic... - wymamrotała, a w jej oczach pojawił się cień smutku. Nie chciała nikogo urazić, ani postawić w niezręcznej sytuacji, a już tym bardziej Mae. Ale też nie miała ochoty się tłumaczyć.
    Wyciągnęła z szuflady kolejną maść i zaczęła nią smarować kolano dziewczyny, potakując głową, gdy ta mówiła. Wyczuła niechęć,gdy poruszony został temat jej ojca i postanowiła nie drążyć. Ernie był przesympatycznym lekarzem i przełożonym, ale nikt nigdy nie wie, jaki ktoś jest w domu. Pan Macmillan swoje na sumieniu najwidoczniej miał.
    Uniosła brew słysząc pytanie dziewczyny.
    - A co, jeśli Ci powiem, że nie? - spytała i skrzyżowała ręce na piersi patrząc na dziewczynę wyczekująco. - Co wtedy zrobisz?

    Victoria

    OdpowiedzUsuń
  32. [Harper jest bardzo dobra we wmawianiu sobie różnych głupot, więc całkiem prawdopodobne, że z Twoim wzrokiem wszystko w porządku. ;D Miało nas tu wprawdzie nie być, ale ostatecznie sentyment (i zdjęcie) wygrał, a skoro nie tylko ja skusiłam się mimo braku czasu, jest mi trochę raźniej. Ciebie również dobrze tu widzieć, zwłaszcza z tak zachwycającą (jak zwykle!) kreacją Mae. :)
    Wątku oczywiście nie odpuszczę! Nie wiem, czy pamiętasz, ale na poprzedniej odsłonie HK miałyśmy mieć pewien wątek, który niesamowicie utkwił mi w pamięci, ale niestety z mojej winy nie doszedł do skutku. Mianowicie chodziło o kradzież lusterka Malodory Grymm, której nasze panny miały być świadkami, ale złodziej rzucił na nie zaklęcie, które poplątało ich wspomnienia, wskutek czego nikt im nie uwierzył. Nie wiem, jak Ty, ale ja wtedy strasznie się na ten wątek nastawiłam, więc jeśli masz chęć na taki „odgrzewany kotlet”, możemy ten koncept przenieść tutaj, ale jeśli wolisz coś świeżego, daj znać, postaram się wymyślić coś równie ciekawego. :)]

    Archana Harper

    OdpowiedzUsuń
  33. [Cześć, cześć, jesteśmy koleżankami z drużyny, więc kumplowanie się jak najbardziej wchodzi w grę. Obie mają też swoje małe eksperymenty, Molly zielarskie, Mae alchemię, więc jeśli się choć częściowo w to wtajemniczą, mogą się nawzajem kryć. A potem urządzać sabaty. :D
    Poza tym, w Zakazanym Lesie we dwie raźniej, więc może wyślemy je na przygodę?]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  34. Minął klasę do transmutacji w tempie, którego się po sobie nie spodziewał. Nie chodziło nawet o to, że nie lubił sportu, bo lubił, zwyczajnie nie zawsze, czyli raczej najczęściej, wszystko wychodziło mu tak jak należy. Po raz kolejny przez jego roztrzepanie starannie przygotowany plan, który zakładał spokojne przejście do łazienki, uległ nagłej, zupełnie spontanicznej zmianie, gdy okazało się, że czas biegnie szybciej, niż jeszcze pół godziny temu mu się wydawało, a jak doskonale wiedział, żeby uniknąć niewygodnych pytań, lepiej było nie kręcić się po korytarzach o pewnych godzinach. W związku z tym, on również musiał bardziej wyciągać nogi, by cokolwiek z tego, co sobie z Mae zaplanowali doszło do skutku, czy raczej by miał w tym swój udział, a bardzo chciał mieć. Nie mógł powiedzieć, by był bardziej podekscytowany niż zwykle, ale to miał być pierwszy eksperyment po wakacjach, gdy głowy wciąż były pełne pomysłów, a z jego dziennika aż wypadały kartki z wszelkiego rodzaju notatkami, które zdążył sporządzić siedząc w sklepie przy Pokątnej i bardziej udając, że pomaga, niż rzeczywiście pomagając dziadkowi. Wytwarzanie różdżek być może zaliczało się do nieformalnej listy ciekawych zawodów, które mógłby wykonywać, ale nie mogło równać się z alchemią. Zresztą światu nie potrzebni byli dwaj Ollivanderowie zajmujący się sklepem w jednym pokoleniu, a jego brat Garrick miał do tego zdecydowanie większą smykałkę i dobieranie odpowiednich materiałów sprawiało mu więcej radości.
    Prawie się potknął, potem niemal wpadł w ścianę, a na koniec torba zsunęła się mu z ramienia i prawie zaliczyła spotkanie z posadzką, co z pewnością nie zadziałałoby dobrze na znajdującą się w niej fiolkę. Szczęśliwie udało mu się ją złapać i zarzucić raz jeszcze, a naczynie było całe. Nie miał pojęcia, czy dzisiaj ją wykorzystają, ale skoro w trakcie wakacji niemal codziennie przechodził obok Alei Śmiertelnego Nokturnu, nie potrafił się oprzeć i musiał zupełnie przypadkiem zawędrować w trochę innym kierunku niż zwykle. Koniec końców mieszkanie przy Pokątnej obok oczywistych minusów, do których należał ciągły gwar i tłok w dzień, musiało mieć jakieś plusy. A bliskość wszelkiego rodzaju magicznych sklepów, ze wszelkiego rodzaju magicznym ustrojstwem z pewnością było plusem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do łazienki wpadł zdyszany i spocony, ale bardzo zadowolony z siebie. Wszelkie znaki na niebie i ziemi, czy może raczej zegarku, wskazywały, że do umówionej godziny zostały jeszcze przynajmniej dwie minuty, a on nie dał się nikomu zauważyć, co było zdecydowanie ważniejsze. Nie sądził, by Mae miała mu za złe chwilę spóźnienia, o ile nie ściągnąłby przy tym do ich małego laboratoriom alchemicznego woźnego albo nauczyciela. Jęcząca Marta swoim zwyczajem zaczęła skrzeczeć, więc odpowiedział jej coś, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co mówi. Konwersacja była raczej krótka i służyła bardziej szybkiemu przejściu do tego, po co naprawdę zjawił się w łazience, a przy okazji podtrzymaniu dobrych układów z duchem, które w ciągu tych pięciu lat udało im się wypracować. Łazienka na pierwszym piętrze była prawie idealnym miejscem na pichcenie mikstur, które z pewnych względów nie były omawiane na zajęciach.
      — Cześć — rzucił szybko do Mae, ściągając torbę i ostrożnie kładąc ją na posadce. Potem zaczął grzebać w poszukiwaniu fiolki i przy okazji wyciągnął również swój dziennik, który szybko wylądował na podłodze, przy okazji gubiąc kilka kartek. Nigdy nie traktował go ze szczególną ostrożnością i być może dlatego zdarzało mu się zgubić część luźnych kartek, które w nim trzymał. Najczęściej nie były niczym istotnym, ale zdarzyło mu się wrzucić tam gotową do przepisania na czysto pracę domową, co nie skończyło się dobrze. Wreszcie udało mu się dokopać do naczynka z ciemnopomarańczowym specyfikiem. — W trakcie wakacji udało mi się kupić coś takiego. Nazywają to Ogniem Zosimosa, ale nie mam pojęcia do czego dokładnie służy, poza tym, że gdy polałem nim kroplę rtęci zaczęła świecić. Dosyć słabo i tylko przez kilka minut, ale jednak. Na dalsze testy nie miałem czasu. Jak już dojdziemy do czegoś z rozpuszczalnikiem, możemy spróbować z tym.

      Galen Ollivander

      Usuń
  35. [Mega mi się ten pomysł podoba, jesteś genialna ! :) Piszemy się na to z Marcusem podjarani jak pochodnia <3 Czy będę bardzo okrutna prosząc o zaczęcie? :)]

    Marcus Westbrock

    OdpowiedzUsuń
  36. [Pamiętam tylko tyle, że w zeznaniach nic się nie zgadzało, a i sam właściciel nie do końca potrafił określić, co zginęło, choć co do faktu kradzieży nie miał wątpliwości. I chyba ostatecznie ustaliłyśmy, że po odczynieniu tego uroku poplątania wspomnień miało się okazać, że lusterko ukradła jakaś zadurzona w nowym stażyście siódmoklasistka, chcąc wykluczyć konkurencję. ^^ Ot, taki mały ukłon w stronę lat dziecięcych.]

    Archana Harper

    OdpowiedzUsuń
  37. [Hej ho! Byłabym tu wczoraj, ale wygrała ze mną migrena po raz enty. Mae wpadła mi w oko do dwóch powiązań, tyle że oba nie są aż tak klarowane i oczywiste, właśnie przez to, że najpewniej się pożrą. Przy Deucencie poszłabym w kierunku rywalizacji na boisku, gdzie aż szłyby między nimi iskry przy irytacji Macmillan. Łączyłaby ich może jakaś ukryta wiązka sympatii wsparta na niewypowiedzianym uznaniu względem drugiego. Dałoby się nawet wpleść im np. jakiś wypadek podczas meczu. Hipotetycznie założyłabym, że Deuce przejąłby się stanem Puchonki, zwłaszcza, gdyby to była jego wina albo chwycił ją za rękę, gdyby ta straciła równowagę przy zderzeniu z kimś, ewentualnie spadała z miotły. U Arselusa poszłabym natomiast w pozytyw zabarwiony elementami negatywu. My prawie zawsze mamy pozytywy, zatem nie psujmy tej tradycji. Ars mimo swojego usposobienia mógłby znać Mae od dziecka, gdzie traktowałby ją jak młodszą siostrę i miałby nakaz opiekowania się nią. Niby tak bardziej od niechcenia, więc wojen nie da się wykluczyć. To moje zamysły, powiedz, który bardziej Ci pasuje c:]

    Ars/Deuce

    OdpowiedzUsuń
  38. [Dzień dobry! :) Lorcan, na jej nieszczęście, jest cholernie opanowaną osóbką, więc za skórę pozałazić mu się nie da, ale mam wrażenie, że ich relacja mogłaby przypominać trochę grę w szachy. Chociaż, czy on ma silny charakter? Się okaże. :D Przybywam więc i dziękuję za powitanie!]

    Lorcan Scamander

    OdpowiedzUsuń
  39. Przy pannie Macmillan wszystko nagle stawało się nieznośnie skomplikowane. Począwszy od zebrania myśli i ukierunkowania ich jakoś należycie, co nagle sprawiało ogromny problem kiedy była w pobliżu. Lys był już dość dojrzały by rozpoznawać symptomy tej dziwnej, ogłupiającej choroby, choć na razie wstrzymywał się przed samym sobą z przyznaniem, że oto dopadło go pierwsze młodzieńcze zauroczenie. Oczywiście nigdy nie był specjalnie śmiały w kontaktach z płcią piękną, aczkolwiek poza lekkimi oznakami nieśmiałości, wszystko to toczyło się na koleżeńskich relacjach. Ale w przypadku Mae nie potrafił przemówić sobie do rozsądku i traktować jej jak każdą inną dziewczynę w tej szkole...
    Cała ta sytuacja była wyjątkowo krępująca. Jasne, Lys nie pierwszy raz pakował się do hogwarckiego jeziora z zamiarem eksplorowania dna, odkrywania i dokumentowania mieszkających w nim gatunków. Dotychczas jednak udawało mu się nie być niepokojonym w trakcie tych ekspedycji, może ze względu na stosunkowo krótki staż tych wypraw. W tym wszystkim jakoś nie przewidział możliwości wpadnięcia na śliczną Puchonkę... Co najwyżej spodziewał się, że może jego brat lub któryś z kolegów zacznie zadawać zbyt wiele pytań i węszyć przy jego pomysłach. Tym jednak najpewniej przyjdzie mu się martwić w przyszłości, bo w chwili obecnej miał znacznie poważniejsze i bardziej naglące zmartwienia. I nie, wcale nie chodziło o to, że ciężkie chmury wiszące nad ich głowami zdawały się być coraz ciemniejsze, zwiastując nieuchronną ulewę, która może ich lada moment złapać...
    — Nie, ja... Tu nie ma syren — wydukał trochę nieskładnie, zbyt późno orientując się, że to przecież musiał być żart. Prawdopodobnie w innych okolicznościach, mógłby się mocno rozgadać o tym, jakie fascynujące stworzenia widział w jeziorze, o ich magicznych właściwościach i zanudzałby Mae swoim entuzjastycznym paplaniem, ale... W tym konkretnym momencie jej to nie groziło. Kolejne machnięcie różdżką i wysuszył się całkowicie, a po jeszcze następnym przyleciały do niego spodnie. Skoro już i tak wyszedł z wody, głupotą byłoby pakować się tam raz jeszcze. Równie dobrze mógł podjąć jedyną właściwą decyzję o powrocie do szkoły. I spędzeniu reszty pochmurnego popołudnia w bibliotece, przeglądając stare książki albo w... walizce. — Centaury...? Dlaczego chcesz... — urwał szybko, bo pechowo złożyło się tak, że gdy tylko uniósł wzrok, zaskoczony jej pytaniem, akurat napotkał jej uważne spojrzenie, nie odpuszczające nawet na chwilę. A że był właśnie w trakcie wciągania na siebie spodni, wszystko to w jednej chwili wydało się wyjątkowo peszące. Zamilkł więc, pośpiesznie zapinając spodnie. Nim przywołał się do porządku, już nie pamiętał co takiego mówił przed chwilą i że – całkiem słusznie – miał wątpliwości co do tego, skąd u Mae nagłe zainteresowanie akurat tymi stworzeniami.
    — To magiczne istoty, i tu ważne by pamiętać, że nie zwierzęta, bo urazisz je sugerując inaczej, o wysokiej inteligencji, dorównującej ludzkiej — zaczął na wydechu, tym razem już płynnie. Recytowanie informacji o zwierzętach przychodziło mu łatwo, naturalnie i ten temat pozwalał uspokoić skołatane nerwy... — Żyją w stadach, zazwyczaj od kilkunastu do kilkudziesięciu osobników. Unikają przy tym kontaktu z człowiekiem, najlepiej czując się we własnym towarzystwie. Trudno jest wejść w ich środowisko, mają wiele tajemnic, własnych praw i zwyczajów, nieznanych bądź też po prostu odmiennych od naszych. Zadziwiająca jest ich umiejętność przepowiadania przyszłości, choć może mieć to jakiś związek z doskonałą wiedzą na temat astronomii... Dobrze znają się też na leczeniu, choć mimo prób wielu badaczy, nie dzielą się tą wiedzą z czarodziejami. Ich stado jest zhierarchizowane, mają przywódcę, a i zdarzają się nie tak rzadko sytuacje wykluczenia centaura ze stada. Są przy tym wyjątkowo honorowe i dumne, o niemalże oślim uporze nie wspominając. — Uśmiechnął się do niej wesoło. — Ach, no i próba jazdy na grzbiecie centaura może się skończyć tragicznie. Ale o tym chyba dokończymy w szkole, bo zaraz zmokniemy...

    Lys Scamander

    OdpowiedzUsuń
  40. [Cześć! Dziękuję pięknie za przywitanie, strasznie się cieszę, że Addie została tak ciepło przywitana, bo nie ukrywam, że trochę się obawiałam powrotu ;) Nie mogę odmówić wątku, bo Mae jest cudowna! Uwielbiam to, że jest Szkotką, a zdjęcie jest przepiękne! Addie i Mae to absolutny dream team, dynamic duo, girl power i te dwie mogą spokojnie wspólnie podbić Hogwart, jeśli nie cały świat. Podejrzewam, że zaprzyjaźniły się od momentu, w którym Mae przywaliła Ślizgonowi, Addie na pewno pogratulowała jej dobrego ciosu, potem mogły wspólnie biegać na treningi Quidditcha, obie są strasznie uparte, ale myślę, że świetnie by się ze sobą dogadywały i wieczorami w dormitorium mogłyby się naśmiewać z napuszonych, czystokrwistych czarodziei należących do Klubu Ślimaka, bo Addie również ma na nich alergię, ale od czasu do czasu pojawia się na spotkaniach ;) Myślę, że po tym, jak Addison została zawieszona jako członek drużyny Quidditcha, Mae nie mogła się z tym pogodzić, robiąc Addie wyrzuty. Swoją drogą, Addie nienawidzi wszystkiego, co jest związane z czarną magią i na tym polu pewnie nie potrafiłyby się porozumieć. Mimo to zrobiłabym z nich właśnie taki idealny duet na boisku, gdzie nie muszą się porozumiewać słowami, nawet nie muszą patrzeć w swoją stronę, żeby wiedzieć, co robi ta druga i jaki manewr przeprowadzą w powietrzu, działają jak doskonale zsynchronizowany mechanizm i trudno je pokonać, kiedy ze sobą współpracują. Pasowałoby ci coś takiego? :) ]

    Addison Hallaway

    OdpowiedzUsuń
  41. Potrzebował jeszcze chwili, by złapać oddech, zanim znów zacznie paplać. Następnym razem będzie musiał lepiej rozplanować sobie czas. Inna sprawa, że przy jego poziomie roztrzepania ten następny raz mógł stać się jeszcze kolejnym, a ostatecznie przeciągnąć się w ten sposób do nieskończoności.
    — Chochlikom może nie, ale groźbie dekonspiracji, a sama przyznasz, że to coś zdecydowanie gorszego, już tak — odparł, kończąc temat i niemal natychmiast zapominając, że w ogóle został podniesiony. Mieli sporo ciekawszych spraw do omówienia takich jak fiolka, którą trzymał właśnie w dłoni. Być może łażenie na Nokturn nie było najlepszym pomysłem, a kupowanie czegokolwiek, co do czego nie można było być pewnym, czym dokładnie było, jeszcze gorszym, ale po zauważeniu nazwy i skojarzeniu faktów nie potrafił się powstrzymać. Zosimos z Panapolis był interesującą postacią, tak samo jak interesujące były jego badania, choć wątpił, by ich nauczyciel pozwolił im sięgnąć do jego prac, choćby ze względu na poziom trudności. Inna sprawa, że z perspektywy nauczania w Hogwarcie większość alchemii była zbyt skomplikowana i skupiali się na absolutnych podstawach, co ich dwójce raczej nie wystarczało. — Tak, a przynajmniej nie udało mi się dojść do żadnego innego Zosimosa, który mógłby się tym zajmować. Zresztą — przerwał, podniósł rzucony na ziemię dziennik i zaczął grzebać w wetkniętej z niego stercie luźnych kartek aż znalazł tę z notatką, o którą od początku mu chodziło. Zdecydowanie powinien założyć inny zeszyt na luźniejsze zapiski, ale za każdym razem, gdy przyszło mu to do głowy, dochodził do wniosku, że prawdopodobnie i tak by z niego nie korzystał. — Znalazłem w encyklopedii informację, że pracował nad czymś takim i nawet udało mu się to stworzyć. Inna sprawa, że poza skróconym w jednym zdaniu opisem metody ważenia nie było tam niczego więcej, a do oryginalnego źródła nie udało mi się dokopać. A to oznacza, że będziemy musieli trochę poeksperymentować.
    Encyklopedia, która w zasadzie nazywała się inaczej, ale tytuł był długi, a ta nazwa była Mae doskonale znana, była dosyć grubą pozycją, zawierającą kilkadziesiąt eksperymentów wraz z ich autorami. Nie wszystkie nadawały się co prawda do wykonania, wielu brakowało elementów opisu, a inne były jedynie wspomniane, ale dosyć ją lubił, bo potrafiła zwracać uwagę na ciekawe rozwiązania. W zasadzie nie miał pojęcia skąd wzięła się w jego domu, choć obecność dziwnych staroci nie powinna go dziwić — mieszkał w jednym ze starszych budynków na Pokątnej, a sam interes rodzinny powstał jeszcze zanim ktokolwiek planował tworzyć magiczną ulicę. Prawdopodobieństwo, że ktoś spośród jego przodków zainteresował się alchemią albo chociaż jak jego dziadek Geriant miał skłonność do gromadzenia książek, które z jakiegoś powodu przykuły jego uwagę, było wiec wystarczająco duże. Żałował jedynie, że wśród szpargałów, które udało mu się znaleźć w pracowni dziadka, a które leżały tam porzucone na tyle długo, by odczyszczenie ich z kurzu i innych drobnych śmieci było wyzwaniem, nie znalazł niczego bardziej specjalistycznego. Więc albo musiał szukać lepiej albo liczyć, że uda mu się uzbierać wystarczająco dużo pieniędzy, by dokupić to, co było najbardziej potrzebne (i na tym zwykle się to kończyło). Albo sprawdzić, czy w dziale ksiąg zakazanych nie ma czegoś interesującego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Za to ja coś mam. — Znów zaczął grzebać w dzienniku, tym razem w poszukiwaniu odpowiedniej strony. W końcu podał go jej w miejscu, gdzie tekst był jakby równiejszy i czytelniejszy, co uzyskał pisząc drukowanymi literami, choć wciąż przetykany różnymi ilustracjami, które zabierały nawet więcej miejsca niż litery. — To bardzo luźne notatki, wygrzebane tu i ówdzie, ale może na coś się zdadzą. Najciekawszy jest fragment o uzyskaniu aqua regia, bo udało mi się znaleźć używaną książkę z pracą Pseudo-Gebera. Tyle tylko, że muszę sprawdzić, czy nie zostawiłem jej w dormitorium.
      Jego torba poza faktem, że nie najwyraźniej nie miała dna, miała tę niezbyt przydatną właściwość, że znalezienie w niej czegokolwiek szybko i sprawnie graniczyło z cudem. Dlatego też był zdziwiony, gdy bez większego wysiłku udało mu się wyciągnąć niezbyt grubą pozycję z podniszczoną okładką. Dopiero potem przypomniał sobie, ze wcześniej udało mus ie wyrzucić znaczną część swojego dobytku na podłogę.
      — Jest — powiedział triumfalnym tonem. — Wydałem na nią przynajmniej trzy czwarte pieniędzy zarobionych na pomaganiu w sklepie, ale myślę, że może nam się nieźle przysłużyć w tym roku. Co prawda to nic szczególnie odkrywczego i na pewno już się na to natknęłaś choćby w bibliotece, ale skoro prawie się kiedyś udało, prześledzenie dlaczego tak nie było może się przydać. Szczególnie, gdy mamy oryginalny opis tego, jak postępował ten alchemik.

      Galen Ollivander

      Usuń
  42. [Dzięki! Mae też ma bardzo ładne zdjęcie. I wydaje mi się, że z Lolą by się dogadały idealnie. Co ty na to, by Lola przyszła do Mae z prośbą, aby sobie czasem polatały i poodbijały coś imitujące tłuczek, bo ona się próbuje dostać do drużyny? Mogłyby sobie pomóc czarami, żeby było przekonujące. Mae uznałaby, że Lola radzi sobie świetnie itp. itd "dlaczego ciebie jeszcze nie ma w drużynie?". Ale Lola stchórzyłaby, mając ostatnią szansę i Mae mogłaby się zdenerwować, bo niby Lola taka fufurufu, a zamiast wyjść na boisko, to się na wieży schowała z kanapkami i skrobie żale w pamiętniczku. :D]

    Lola

    OdpowiedzUsuń
  43. [ Hej, hej, dzięki za powitanie! <3 Eliksiry zawsze kojarzyły mi się z chemią, więc jakoś tak wyszło, że Carrie w pewnym sensie odziedziczyła po mnie niechęć do tego przedmiotu... Dlatego bardzo przydadzą jej się korki! ;) Zwłaszcza od koleżanki Puchonki. Jesteś chętna na taki wątek? ]

    Caireann

    OdpowiedzUsuń
  44. W żadnym wypadku nie zamierzał wyprowadzać Mae z błędu i uświadamiać co do prawdziwych powodów jego dziwnego zachowania. Już dość, że on był skrępowany i zawstydzony, po co dokładać sobie dodatkowej niezręczności, kiedy ona się wreszcie dowie? Choć sam nie był pewny na ile jasnowłosa Puchonka jest świadoma jego zauroczenia i chyba wolał w to nie wnikać... Zresztą, realistycznie patrząc nie zapowiadało się żeby w najbliższym czasie doszedł do momentu w którym będzie czuł się na siłach by ją oświecać w tej kwestii, zatem teoretycznie nie było się czym przejmować... Prawda? Żeby tylko było to tak proste w rzeczywistości jak w jego rozważaniach... Na szczęście im więcej warstw miał na sobie, tym pewniej mówił, a i skupienie na magicznych stworzeniach bardzo pomogło. Oczywiście niczego się nie spodziewał, bo i dlaczego? Nie podejrzewał Mae o żadne niecnie plany, ani tym bardziej o to, że być może miała ochotę skonfrontować jego wiedzę w praktyce... Jej pytania i niewinna minka powinny go zaalarmować i pewnie właśnie tak by było gdyby nie stała przed nim ta konkretna dziewczyna, przez którą nie tylko słowa mu się plątały, ale i myśli. Wiedział, że była bardzo zdolną i inteligentną czarownicą, dlatego to w sumie nic dziwnego, że chciała pogłębić książkową wiedzę jeżeli jakiś temat szczególnie ją zainteresował. A centaury to doprawdy fascynujące stworzenia, których badanie było niezwykle trudne ze względu na ich wysoką inteligencję. Plus, nosił nazwisko Scamander, kojarzące się na całej szerokości globu z badaczami magicznych stworzeń, przez co sam miałby utrudnione zadanie, bowiem od razu spotkałby się z brakiem zaufania. Plądrując w przeszłości zakamarki Zakazanego Lasu miał okazję się przekonać, że niewiele ugra akurat w tym przypadku...
    — Cóż, kontakt z centaurem to zawsze spore ryzyko. Są nieufne i dumne, izolują od społeczności czarodziejów, woląc pozostawać na uboczu, choć obiektywnie nie ma powodu dla którego nie mogłyby zostać włączone do społeczeństwa. Przede wszystkim, głównym błędem popełnianym przy spotkaniu z jednym z przedstawicieli tej rasy jest to, że nieuważny czarodziej potraktuje je jako zwierzę. Co je wyjątkowo drażni i w sumie trudno się temu dziwić. Mało który osobnik jest jak Firenzo pozytywnie nastawiony do czarodziejów. A i trzeba pamiętać, że za to, że zatrudnił się w szkole, miał dobre relacje z Dumbledore’m został wykluczony ze stada, podczas gdy życie w stadzie jest dla nich kluczowym elementem. To wszystko kwestia charakteru, ale też pewności swojej pozycji w ich grupie — odparł powoli, nieco zadumany. Zebrał swoje rzeczy i jeszcze raz zerknął w kierunku nieba. Najwyraźniej Mae się nie śpieszyło, ale Lys wolał nie ryzykować, że dziewczyna się przeziębi... — Chodźmy — Uśmiechnął się lekko, robiąc kilka pierwszych kroków w stronę zamku. Domyślał się co może ją zachęcić do posłuchania... Bardziej przejęty faktem, by nie nabawiła się kataru i bolącego gardła, nieświadomie tylko pogorszył sytuację... — Nie sądzę by pojawiło się to w jakiejś książce, słyszałem to przy okazji rozmów rodziców ze znajomymi. Wspominali sytuację z Hogwartu, gdy doszło do spotkania z centaurami w mało przyjemnych okolicznościach. Umbridge, pewnie kojarzysz to nazwisko... Widzisz, paradoksalnie, podczas gdy jesteśmy najmniej doświadczeni i nie wiemy jak badać ten gatunek, mamy na to największą szansę. — Podekscytowany błysk pojawił się w jego oku, a i mówił głośniej, nieco szybciej. Najwyraźniej nie tylko Mae chodziły po głowie różne scenariusze związane z centaurami. — Obecnie jesteśmy na ostatnim etapie kiedy postrzegają nas jako młode osobniki. Dopóki nie osiągamy wieku dorosłego, a przynajmniej tak wywnioskowałem, słuchając tamtej rozmowy, postrzegają nas jako mniejsze zagrożenie. Są bardziej skłonne do nawiązania kontaktu i nie reagują tak zachowawczą i biernie agresywną postawą, jak miałoby to miejsce gdyby na ich drodze stanął dorosły czarodziej. Dlatego teoretycznie, gdyby uczeń, zachowując odpowiedni szacunek zwrócił się o pomoc... To tak... Chyba mógłby ją uzyskać...

    Lys Scamander

    OdpowiedzUsuń
  45. [Haha, okej, pasuje mi to. Na dniach coś naskrobię. :D]

    Lola

    OdpowiedzUsuń
  46. [ Tak, pewnie! <3 Jako że rzuciłaś pomysłem, to ja zacznę nam wątek - najprawdopodobniej jutro. Powiedz mi tylko, czy mam zacząć w chwili, w której Carrie przychodzi do Mae po pomoc? ]

    Caireann

    OdpowiedzUsuń
  47. Caireann lubiła bardzo wiele rzeczy, a jeżeli już zdarzyło się coś, za czym nie przepadała, to po prostu zaciskała zęby i starała się z tym uporać bez narzekania. Zawsze też dbała o to, by z jej twarzy nie znkał uśmiech, nieważne, z jakim problemem akurat się mierzyła. Takie usposobienie zazwyczaj tylko pomagało jej w życiu i walce z trudnościami...
    Ale nigdy, jeżeli chodziło o Eliksiry. I chociaż Carrie naprawdę próbowała, ślęczała nad podręcznikami i godzinami mieszała substancje w tym przeklętym kociołku, rzadko kiedy wychodzł jej pożądany eliksir. Kiedy miała udać się na lekcję tego świetnego przedmiotu, dostawała szału. Dobrze wiedziała, że zapewne pomiesza składniki i cała jej praca wyleci w powietrze, zacznie okropnie cuchnąć albo po prostu wyparuje. I tyle. Po prostu tyle.
    A ostatnio profesor zapowiedział tworzenie Amortencji. Caireann po prostu nie mogła pozwolić sobie na kolejną gafę, bo to mogłoby już na zawsze zniszczyć jej godność jako uczennicy Hogwartu; a chociaż dziewczyna nie należała do osób bardzo dumnych, to lepiej żyło się bez docinków Ślizgonów, z którymi akurat miała łączone zajęcia na Eliksirach. Poza tym, chciała sobie udowodnić, że da radę wykonać ten wywar. Musiała.
    Dlatego zdecydowała się zasięgnąć pomocy u Mae, młodszej Puchonki, która jednak wyróżniała się darem do Eliksirów. Dziewczyna zgodziła się pomóc zdesperowanej Carrie, więc w tej chwili Caireann czatowała przed wejściem do kuchni.
    Kiedy wreszcie zauważyła zbliżającą się w jej stronę Mae, uśmiechnęła się szeroko i pomachała ręką do znajomej, a gdy tylko ta podeszła bliżej - została radośnie przytulona przez Carrie. Nie było to niczym dziwnym, bo Byrne tak właśnie witała się z większością ludzi. Uważała, że w ten sposób przekazuje im iskierkę ciepła, jak to lubiła mówić.
    - Dziękuję, ratujesz mi życie. Zrobię wszystko, żeby jakoś ci to wynagrodzić. Nie wiem, lubisz Czekoladowe Żaby? - powiedziała wesoło, wypuszczając z objęć Mae. - Albo cokolwiek. Postaram się to dla ciebie załatwić.

    Caireann
    [ Jeszcze się rozkręcę, obiecuję! Dawno nie wątkowałam. ]

    OdpowiedzUsuń
  48. [Już tłumaczę – to wcale nie jest taka prosta sprawa, jak się wydaje ;) Wiąże się to z wątkiem, który mam z Fredem, mianowicie kiedyś w szkole był chłopak, któremu wydawało się, że wszystko mu wolno, skoro jego rodzice mieli wysoko postawione stanowiska, więc panoszył się po zamku i znęcał się nad wybranymi uczniami, taki typowy młodociany prześladowca, ale w tym wszystkim najbardziej upatrzył sobie Addie. Zgłaszanie problemów do nauczycieli nic nie dawało, bo nie mieli dowodów, a on świetnie zgrywał przed nimi aniołka, niewiele osób miało też odwagę, żeby mu się przeciwstawić albo zgłosić to profesorom, bo tak bardzo bali się go i jego koneksji. Addie i Freddie postanowili więc wziąć sprawy we własne ręce, chcieli dać mu nauczkę, wspólnie przygotowali eliksir, ale byli tylko gówniakami, coś pokręcili, przez co chłopak skończył w Szpitalu Św. Munga i trwale został kaleką. Oni nigdy się nie przyznali, ale zaczęli dostawać listy z pogróżkami, ktoś jeszcze wiedział, o tym co zrobili, a kiedy nie poddali się szantażowi, nauczyciele dowiedzieli się, że to była ich sprawka. Addison, chcąc chronić Freda, który jest jej bff, wzięła całą winę na siebie. Ogólnie omal nie wyleciała ze szkoły, ale cała sprawa z prześladowaniem w końcu wyszła na jaw i dzięki temu nie została usunięta z Hogwartu, a jedynie z drużyny. Zapewne wcześniej Addie nie mówiła o tym Mae, bo to coś, czego strasznie się wstydzi i wciąż ma ogromne wyrzuty sumienia, jednak teraz wszystko mogłoby wyjść na jaw… Pytanie tylko, jak Mae na to zareaguje, bo jest to jednak dość szokujący, mroczny sekret, zwłaszcza biorąc pod uwagę optymistyczne nastawienie mojego dziewczęcia.]

    Addison Hallaway

    OdpowiedzUsuń
  49. [Cześć! :D Teraz to ja się poślizgnąłem, bo przez ostatnie dni tylko zaglądałem na bloga, a nie bardzo miałem jak odpisać.
    Niemniej jednak mam ochotę na wątek - mało tego! - mam nawet na niego pewien pomysł. Prawdopodobnie Mae nie ma problemu w ukrywaniu się w łazience na pierwszym piętrze, skoro jest ona nawiedzona, ale myślę, że gdyby Ash miał wybrać to lub zostanie dotkliwie pobitym przez Ślizgonów - bez wahania otworzyłby drzwi i szybko je za sobą zamknął. Z jednej strony nie powinien wchodzić do łazienki dla dziewcząt, z drugiej - Mae nie powinna w niej praktykować zakazanej alchemii, więc mogłaby wywiązać się z tego sprzeczka, która prędzej czy później skończyłaby się na tym, że lepiej dla nich obojga, jeśli nikomu o tym nie powiedzą. I tutaj Mae mogłaby wspomnieć, że do eliksiru/trucizny/czegokolwiek brakuje jej jakiegoś rzadkiego składnika (czy to zielarskiego, czy pochodzącego od jakiegoś magicznego stworzenia), więc to i tak nie wypali, na co Ash (który raczej na co dzień nie robi zakazanych rzeczy) oburzyłby się, że jak to, nie może się tak poddawać i że on może jej ten składnik zdobyć. :D]

    Ash Davis

    OdpowiedzUsuń
  50. Lola uważała, że potrafi całkiem nieźle latać na miotle. Utrzymać się na niej, ścigać, ale też zwisać bez trzymania się rękami! Co prawda pierwsza próba nieomal nie pozbawiła jej zębów, ale już za drugim razem spadła w krzaki, próbując podnieść się znów do siadu, ale wisieć – wisiała. Co ma wisieć, nie utonie, tak sobie powiedziała. A skoro opanowała podstawy, postanowiła dołączyć do drużyny Quidditcha. Nie interesowało jej latanie z piłką, by wrzucić ją finalnie do jednej z pętli – uważała, że to nudne. Podstawowy cel, ale w końcu się nudzi. Do szukania znicza potrzebowałaby okularów, a w okularach wyglądała jak ostatnia sierota, więc to też odpadało. Została pozycja pałkarza. Lola nie miała jakichś pociągów do agresji, ale kiedy po raz pierwszy zobaczyła z jaką siłą pałka uderza w tłuczek i posyła go w stronę innych graczy, oczy zaświeciły jej się jak dwa galeony. Uznała, że będzie do tego idealna. Z ojcem grała kiedyś w bejsbol i nawet nieźle jej szło, a co dopiero w zaczarowany, z wredną piłką, która mogłaby nieźle poprzestawiać części twarzy.
    Zapewne już dawno dostałaby się do drużyny, gdzieś na etapie trzeciego roku, tyle że… no właśnie. Musiałaby najpierw przejść przez etap kwalifikacji. Przez trzy lata z rzędu nigdy tam nie dotarła. Trenowała przed, dużo latała w wakacje, bo za domem miała wielkie pole, a piłki, które miała w domu często posyłała tak daleko, że matka musiała je potem wywoływać czarami, bo Lola nie mogła ich zlokalizować. Nie mogła jednak pokazać tego samego przed innymi. Czuła wewnętrzną blokadę. Brała miotłę, ubierała ciepłą bluzę, a potem, kiedy miała wyjść na boisko, skręcała w bok i chowała się gdzieś, zajadając smutki kanapkami z dżemem. Nic tak nie pociesza największego frajera z domu borsuka, jak kanapki. Widziała potem, jak ludzie cieszą się, że się dostali i gratulowała im, ale w środku czuła się tak, jakby sama sobie przywaliła tłuczkiem.
    Na siódmym roku miało być inaczej. Miała się dostać, żeby z przytupem skończyć szkołę! Trenowała przez wakacje tyle, ile dała radę. Dużo latała, odbijała zaczarowaną piłkę, ale sama siebie nie mogła pochwalić, bo nie wiedziała do końca, czy dobrze jej idzie. Dlatego we wrześniu, dwa tygodnie przed oficjalnymi kwalifikacjami do drużyny Quidditcha, poprosiła Mae Macmillan o pomoc. Poznały się, kiedy Mae starała się o pozycję ścigającego, a Lola czekała na swoją kolej. W końcu w ogóle nie wyszła na boisko, ale zdobyła nową koleżankę i chciała teraz z tego skorzystać.
    Umówiły się w sobotę o dwunastej na boisku. W tym czasie większość uczniów siedziała w Hogsmeade, korzystając z jeszcze ładnej pogody, dlatego Lola naprawdę czuła się wdzięczna, że Mae była chętna poświęcić ten dzień na trening. Wyjęła miotłę z kufra, wypolerowała ją należycie, bo nie mogłaby usiąść na niezadbanej, ale też trochę odkładała w czasie wyjście na boisko. Bała się, ale powtarzała sobie, że jeśli pokaże co umie przed, może, przyszłą koleżanką z drużyny, to w końcu się przełamie.
    Ściskając miotłę mocno w ręku, wyszła z lochów a potem udała się prosto na boisko. Umówiła się tam z Mae, ale musiała się z całej siły powstrzymać przed ucieczką, kiedy zobaczyła dwóch Gryfonów krążących wokół pętli i podających sobie piłkę. Tego nie planowała. Nie była w stanie przewidzieć, że ktoś tu jeszcze będzie. Przystanęła w miejscu, obserwując ich poczynania i czekając na koleżankę. Niby sama o to poprosiła, ale pomyślała, że może jeśli ta zobaczy, że ktoś już lata na boisku, to odłożą to w czasie. Klasyczna Lola Garwood.

    Lola

    OdpowiedzUsuń
  51. [Oczywiście, że wiem, ale tak tradycyjnie miałam ją w zanadrzu, gdybyś wolała pozytyw! Mimo wszystko cieszę, że wzięłaś Deucenta, bo ta relacja wydaje mi się dużo ciekawsza, a jednak Deuce to moja ulubiona postać :D W sumie możemy zacząć od meczu, który zapewne zostałby później przerwany, gdyby jeden z zawodników odpadł tak niefortunnym zbiegiem okoliczności. Opcji jest całkiem sporo od zbiorowego manewru, przez który zderzyliby się podczas lotu, a Deuce zachował w odróżnieniu od Mae równowagę, po trącenie ją zdrowym barkiem przy asekuracji lub odbiorze kafla czy chociażby celowe zahaczenie o tył miotły koleżanki podczas rozpędzonego lotu, przez co też mogłaby się na niej nie utrzymać i wiadomo jak, by się to skończyło. Faradyne nie jest osobą, która robi coś, aby zrobić komuś krzywdę, o. Miałby tutaj spore wyrzuty sumienia, nawet przy tym swoim nadmuchanym ego nie byłyby uciszone i jednak, by się przejął :D]

    OdpowiedzUsuń
  52. Powinien ograniczyć wyprawy na Nokturn, a już szczególnie samotne wyprawy na Nokturn. Garrick powtarzał mu to w zasadzie za każdym razem, gdy przyłapał go na wracaniu do domu z tamtej ulicy, ale jego starszy brat też miał swoje za uszami, choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że wakacje spędził tylko w sklepie i na jego tyłach, gdzie sprawdzał kolejne możliwe połączenia drewna i rdzeni. Czasem pomimo zupełnie sprzecznych natur — spokojnej i poukładanej Ricka i chaotycznej Gala — byli do siebie bardziej podobni, niż można by sądzić, choć rzecz jasna to młodszy Ollivander częściej wymykał się ze sklepu. Nie chodziło nawet o samą pracę, którą bardzo lubił, choć bywały momenty — szczególnie, gdy dziadek kazał mu naprawiać póki i układać na nich pudełka — zupełnie nużące, w których miał wrażenie, że prowadzenie rodzinnego interesu jest najnudniejszym zajęciem na świecie. Zwyczajnie nie zawsze potrafił powstrzymać się przed małą wycieczką i być może znalezieniem czegoś ciekawego. Fakt faktem nie miał pieniędzy na kupienie wszystkiego, co w jakikolwiek sposób by go zaciekawiło, a ktokolwiek znał Galena wiedział, że o to nie trudno, ale jeśli chciał i naprawdę uznał, że to coś jest tego warte, potrafił uzbierać potrzebną sumę. Nawet jeśli miałoby się to wiązać z dokręceniem wszystkich półek w sklepie i sprzątnięciem ich z kurzu i chyba stuletnich pajęczyn. Dziadek zresztą wcale mu tego nie utrudniał, choć nie był wielkim fanem włóczenia się po Nokturnie i prawdopodobnie wolałby, żeby Galen znalazł inny sposób na zdobywanie potrzebnej wiedzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Następnym razem poinformuję cię wcześniej i wspólnie pobuszujemy w używanych książkach — powiedział, jednocześnie szukając strony, którą chciałby jej pokazać. Nie potrafił się powstrzymać i prawdę mówiąc nie widział powodu, by to robić i już w wakacje, bo samą książkę nabył w połowie lipca, wziął się za jej czytanie, czy raczej rozszyfrowywanie, bo jej autor, jak to alchemicy mieli w zwyczaju, posługiwał się swego rodzaju szyfrem, który nie zawsze był dla niego zrozumiały. Było kilka fragmentów sprawiających mu szczególne problemy, które w jego opinii mogły być powodowane samym tłumaczeniem, które musiało zabrać część pierwotnego znaczenia. Z drugiej strony, wyrażenia stosowane jako zamienniki dla nazw i symboli alchemicznych nie były aż tak skomplikowane i osoba znająca temat nie powinna mieć problemów z przeniesieniem ich na angielski. Zakładając, że tłumacz, odpowiedzialny za ten konkretny przekład, kiedykolwiek miał styczność z dziedziną, którą się zajął, a Galen przynajmniej miał nadzieję, że nie wydał tak znacznej części swoich zarobków na coś zupełnie nieprzydatnego albo jedynie częściowo przydatnego. — Znalazłem to w jednym z ciekawszych miejsc, które odkryłem jeszcze w tamte wakacje. I pomyślałem, że może akurat znajdziemy tu coś ciekawego. Problem jest taki, że nie każdy przepis udało mi się odcyfrować. — Przewrócił jeszcze kilka stron, potem cofnął się ze dwie i wreszcie dostrzegł znajomą ilustrację, nie powalającą zresztą, ale dającą wyobrażenie o przebiegu całego procesu. Oddał jej książkę. — Ten rozdział poświęcony jest rozpuszczalnikowi. Zaciekawił mnie sposób otrzymywania aqua regia i wszystkie procesy poboczne. Mam wrażenie, że możemy coś z tego wyciągnąć. Tylko jest jeden problem. — Wskazał palcem kolumnę tekstu, która znajdowała się na boku strony i wyglądała trochę jak komentarz albo notatka do reszty. — Nie do końca potrafię poradzić sobie z tą formułą. Kwaśne słońce pozbawione blasku, to pewnie kwas chlorozłotowy, ale nie mam pojęcia czym jest wygaszony aleksandryjski płomień.
      Mógłby sporządzić całą listę podobnych sformułowań, które jakoś udało mu się odgadnąć, ale każdy alchemik miał swoje podejście do tego typu szyfrów, a poziom ich kreatywności też zależał od twórcy. Najważniejsze było, by nikt, kto nie posiadał specjalistycznej wiedzy nie był w stanie przebrnąć przez te zagadki. Galen zastanawiał się, czy mugole w swoich wydaniach dzieł alchemików, którzy w końcu dość często działali jakby na pograniczu dwóch światów, również znajdują podobne sformułowania i jak do nich podchodzą.

      Galen Ollivander

      Usuń
  53. [Jasne, to był tylko zarys tego, co mogłoby się wydarzyć. Zmiany są ok. :D]

    Ash Davis

    OdpowiedzUsuń
  54. Gdy tylko pozwoliło mu się mu mówić o magicznych stworzeniach, Lys zmieniał się w katarynkę. Mógł przy tym zasypywać ją znacznie szczegółowszymi informacjami, ale wolał najpierw rozciągnąć całość, by ewentualnie Mae dopytywała o to, co najbardziej ją interesowało. Na tą chwilę jej zainteresowanie nie wzbudzało w nim szczególnych podejrzeń, bo kto jak kto, ale Lysander nie miał wątpliwości jak fascynujący był to temat... Pal licho, że zazwyczaj jasnowłosa Puchonka niekoniecznie kierowała swoją uwagę w tym konkretnym kierunku, o czym niby doskonale wiedział. Wszakże gdyby było inaczej, nie przegapiłby jej obecności na Kółku ONMS czy też szczególnej aktywności na zajęciach. Szczęśliwie (lub nie, jak się okaże dopiero dużo później), informacje którymi tak ochoczo się podzielił, przypadły do gustu Mae. Słusznie domyśliła się, że rzucanie mu na szyję tylko dodatkowo go speszy, ale nie dało się ukryć, że dziewczyna była – delikatnie mówiąc – usatysfakcjonowana jego sprawozdaniem na temat centaurów. Mimowolnie uśmiechnął się, przejmując od niej część tej zaraźliwej dobrej energii. A może chodziło o coś zupełnie innego... O to jak ślicznie wyglądała z promiennym uśmiechem na ustach i jak błyszczały jej oczy. Nie mógł oderwać wzroku, zapatrzony w jej twarzyczkę, zupełnie nie zwracając uwagi, że... Chwila, co? Jaki dział ksiąg zakazanych? Dopiero po paru sekundach dotarła do niego pełna wypowiedź panny Macmillan.
    — Zawsze do usług — zaśmiał cicho, rozluźniony i zadowolony. Coraz bardziej upewniał się, że dobrze nie zdecydował się na nurkowanie w jeziorze i zamiast tego wracali wspólnie do zamku, rozmawiając o centaurach. Zauważył, że Mae niemalże truchta koło niego, więc nieco zwolnił, choć przecież była przyzwyczajona do wysiłku fizycznego skoro grała w quidditcha, reprezentując dom Borsuka. Bez względu na jej bogate doświadczenie w grze przy różnych warunkach pogodowych, nie zamierzał się jednak zatrzymywać i pozwalać by złapał ich deszcz, a może i przy okazji przeziębienie. Najwyraźniej jednak nie sposób było prześcignąć chmury... Bo w jednej chwili poczuł na policzku mokrą kroplę... Uniósł twarz ku ciemnemu niebu, a kolejna padła mu prosto na nos. Zrobiło się jeszcze ciemniej niż chwilę temu, a całe błonia spowiła jesienna szaruga. Niewinne kropienie trwało maksymalnie parę sekund, ostrzegając przed tym co miało nadejść... Zdążył się tylko obrócić w stronę Mae z zamiarem zapytania czy też to poczuła, gdy spadła na nich zasłona ciężkiego, lodowatego deszczu. Niewiele myśląc, chwycił ją za rękę, biegiem ruszając w kierunku zamku. Wciąż mieli przed sobą dobre dwieście metrów do najbliższego schronienia pod zadaszeniem. Ściskając mocno dłoń jasnowłosej Puchonki, biegł przed siebie sprintem, czując jak całe jego ubranie staje się ciężkie pod wpływem wody. Jeszcze tylko kawałek... I zaraz wbiegli pod zadaszenie, zostawiając za sobą ścianę deszczu. Zatrzymał się ciężko oddychając, czując że nie uchowała się na nim ani jedna sucha nitka. Spojrzał na nią z rozbawieniem, a jego jasne oczy śmiały się, zupełnie jakby chciał w ten sposób rzucić A nie mówiłem?.
    — Jeszcze jakieś pytania? — spytał lekkim tonem, wciąż nie odrywając od niej spojrzenia. Nawet przemoknięta, z włosami przylepionymi do twarzy wyglądała ślicznie... I właśnie wtedy uświadomił sobie, że wciąż nie puścił jej ręki. Pod byle pretekstem cofnął dłoń i zaraz uniósł ku górze, przeczesując blond czuprynę, z której spadło na posadzkę kilka kropel wody. Naprawdę powinien popracować trochę nad swoją nieśmiałością, bo w towarzystwie panny Macmillan urastała ona do niemalże absurdalnych rozmiarów. — Poczekaj, zaraz cię osuszę... — wymruczał, sięgając do różdżki schowanej w kieszeni.

    Lys Scamander

    OdpowiedzUsuń
  55. [Zaczęcia nadal nie są moją mocną stronę, ale mogę się podjąć tego wyzwania, choć za jakość nie ręczę :D]

    Deucent Faradyne

    OdpowiedzUsuń
  56. [Tego to się po mnie nikt nie spodziewał, ale nie ja wybierałam ten dom i tym się mogę pocieszać, chociaż z drugiej strony nie chciałam dawać trzeciej postaci do tego, który już mam... Troszkę więc było mi to na rękę, a chyba Huff jednak pasuje do Ala. Tak myślę. Gryffindor? It's not gonna happen! :D Najpierw skupmy się na rozgrywce z Deucentem, wiem, pamiętam o zaczęciu, ale wskoczył mi termin obrony i popsuł mi plany. Już jestem po wszystkim, więc wypatruj mnie i Deuce'a może dzisiaj, a jak nie będę zadowolona z tego co napiszę to tak do końca tego tygodnia. Tak, takie mam samozaparcie, aby wskoczyło! W końcu, skoro już wszystko załatwiłam! :D Aleistera, którego np. Mae mogłaby ogarniać, zostawimy sobie na później :3]

    OdpowiedzUsuń
  57. Raz jeszcze zastanowił się nad zagadką, która zabrała mu sporo wakacyjnego czasu. Niestety nic z podpowiedzi Mae nie okazało się na tyle pasujące, by mógł założyć, że autor właśnie to określenie miał na myśli. Pomysł z zapytaniem o to profesor od historii magii wydawał się niezły, o ile ta nie zaczęłaby wypytywać skąd przyszedł im do głowy podobny pomysł, a był w stanie wymienić więcej powodów, dla których wolałby tego uniknąć, niż mogło być potencjalnych plusów takiej sytuacji. Stwierdził więc, że lepiej będzie zostawić tę opcję na później, gdy będą na tyle zdeterminowani, że podobne rozwiązanie nie będzie się wydawało aż tak problematycznym. Na razie musieli pozostać przy pracach innych alchemików, i choć Galen nieco żałował, że jego książka nie okazała się bardziej przydatną i tylko namieszała w względnie spójnym obrazku wyłaniającym się z innych późniejszych dzieł, gdzie przynajmniej padała już właściwa nazwa rozpuszczalnika, nie miał zamiaru upierać się w grzebaniu przy metodzie Pseudo-Gabera. Koniec końców rok szkolny dopiero się zaczynał i był pewny, że o ile nie wysadzą swojej małej pracowni, ku niezadowoleniu ich i Jęczącej Marty, będą mieć nawet więcej niż mnóstwo skutkujących niewyspaniem okazji, by głębiej zanurzyć się w lekturę i odkryć coś ciekawego.
    — W takim razie spróbujmy postępować bardziej tradycyjnie — powiedział i odłożył książkę na bok, tak by nie przeszkadzała, a jednocześnie nie zniszczyła się w trakcie ich pracy, jakkolwiek po poplamionych rogach widać było, że jej poprzedni właściciel nie bardzo przejmował się jej stanem. Obok książki odłożył również fiolkę, dochodząc do wniosku, że przynajmniej na razie nie będzie im w najmniejszym stopniu potrzebna. — W końcu nie mamy całej nocy, chyba że planujemy spać jutro na lekcjach.
    Być może nie zdarzyło mu się wprost spać na lekcjach, ale sprawy z przysypianiem i próbami powstrzymania opadającej głowy miały się nieco inaczej. I jakkolwiek był zupełnie przekonany, że lekcje mogłyby równie dobrze nie istnieć i byłby w stanie samodzielnie nauczyć się przynajmniej równie dużo, nie mógł powiedzieć, by lubił mieć problem z opanowaniem chęci zrobienia sobie krótkiej drzemki po długich godzinach spędzonych nad kociołkiem zamiast w łóżku. Wcale nie żałował, że nie sypiał zbyt długo, ale sprawiało to, że wolał wykorzystać czas, który mieli w pełni i nie tracić ani minuty na rzeczy zupełnie niepotrzebne.
    Sięgnął do zwykłego tekturowego pudełka, w którym trzymali wszelkiego rodzaju składniki i odczynniki. Znajdowała się w nim spora ilość niewielkich flakoników, jakieś puste i nie tylko probówki, trochę innych mniejszych, tekturowych i drewnianych pudełek, które skrywały w sobie składniki w stanie stałym. W jednym z nich musiał znajdować się jego chlorozłocian srebra, który udało mu się przygotować rok wcześniej. Co prawda nie był to kamień filozoficzny, ale mimo wszystko traktował tę próbę jako swego rodzaju osiągnięcie. Na razie mieli jednak ważniejsze rzeczy na głowie niż czerwona niehigroskopijna substancja.
    — Możemy zacząć od sal alkali, a do tego będzie potrzebny wodorotlenek potasu, którego niestety nie mamy, ale mieliśmy gdzieś wapno gaszone, prawda?
    Znów zaczął grzebać wśród składników i wyciągnął ze skrytki jeszcze jedno, tym razem mniejsze pudełko z pokrywką. Ściągnął ją i ponownie zaczął grzebać, tym razem znajdując białą substancję. Dobrze, że Mae czuwała nad względnym porządkiem w tym wszystkim. W przeciwnym razie ich mała pracownia nie różniłaby się pod względem chaosu znacząco od torby Galena.

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  58. [Puchoni mogą tylko na chwilę przycichnąć, nigdy nie przeminą! Cześć, dziękuję za cieplutkie powitanie i zachwycam się śliczną, charakterną Mae! Koniecznie musimy się zaprzyjaźnić, bo Eirlys na pewno zapałałaby do koleżanki z drużyny sympatią. Ochotę na wspólny wątek jak najbardziej mam, ale może najpierw zapytam, czy jakiejś akcji Ci brakuje, czy czegoś wolałabyś nie powielać? Jako że pewnie kilka wątków już masz, a ja myślę na świeżo. ;)]

    Eirlys

    OdpowiedzUsuń
  59. Tego dnia trybuny miały wypełnić się po brzegi uczniami, żyjącymi rozgrywkami pomiędzy szkolnymi drużynami Quidditcha, którym nastrojów nie mogła popsuć nawet pochmurna aura z występującymi raz na jakiś czas przejaśnieniami. Tym razem rozgrywka miała toczyć się między Krukonami a Puchonami, ale ożywieniu wszystkich towarzyszyła niemalże namacalna pewność na to, że nie będzie to nudne widowisko. Wbrew powszechnie znanemu serdecznemu koleżeństwu pomiędzy domami — nie ulegało nawet najmniejszej wątpliwości, że żadna z drużyn nie zamierzała oddawać wygranej walkowerem. Oficjalne stroje drużyn w barwach domów, przypominała jakoby te wojenne, nie dziwiły zatem komentarze mówiące wszem i wobec o tym, że na poczet tej gry odsuwało na bok wszelkie sentymenty czy sympatie na rzecz obowiązujących zasad.
    Kiedy tłum dawał znać o swojej obecności, a zawodnicy obu drużyn czekali już na przeciwległych rampach, niewidoczni dla zebranych rozemocjonowanych nadchodzącym widowiskiem. Komentatorzy na tym etapie robili wstępne zapowiedzi co do meczu, dodatkowo podgrzewając nastroje i pozostawiając miejsce na wielkie oczekiwania. Faradyne nie wsłuchiwał się jednak w ich słowa, zmuszony poniekąd przez niewielką przestrzeń do słuchania paplaniny Noaha White’a, choć poprawniej — udawania, że to robi. Tak naprawdę Krukona porady tego niedołęgi nic nie interesowały, bardziej przejęty był tym, że zaraz pojawi się na ziemi, z której wzbije się w powietrze, a wiatr przyjemnie rozwieje mu włosy. Od czasu kontuzji Deucenta jego stosunki z tytułowanym kapitanem znacznie się oziębiły i nie było w tym nic dziwnego — gdy cała uwaga i ból czterech liter kapitana opierał się na tym, że Faradyne da ciała przez niedyspozycję i za szybki powrót do gry. Dlatego taktyka syna Aurora opierała się na graniu tylko dla siebie i na własny rachunek, bez baczenia na towarzyszy i poza asekuracyjnym chronieniem ich przed odebraniem kafla. Do tego zamierzał się ograniczyć, zamierzając błyszczeć i przy każdym celnym rzucie lub zdobytym golu tryumfować. Może i Faradyne był ścigającym, ale nie oznaczało to, że spełniał czyjeś życzenia, szczególnie te kapitańskie związane z bezwzględnym dopasowaniem się do czyjegoś widzimisię.
    Uśmiechnął się kącikowo, prawą rękę mocniej zacisnął na drewnie stosunkowo nowej miotły, poprzednia nie przeżyła w końcu jego epickiego upadku. Faradyne odczuwał jak chwyta go narastająca fala ekscytacji i niecierpliwego wyczekiwania na sygnał. Gdy w końcu ten padł ze strony sędziego, nie czekał na przyzwolenie tego pacana Noaha, był jednym z pierwszych, którzy go wyminęli, zahaczając o jego ramię i wzbili się w powietrze. Uwielbiał uczucie znajdowania się nad ziemią, chwytany przez lekki, chłodny wiatr. Wolność to właśnie gwarantowało mu znalezienie się nad ziemią. Uśmiech wymalował mu się na twarzy wręcz mimowolnie, ale warto zaznaczyć, że zaliczał się do tych szczerych. Następnie z uzyskanej wysokości łatwo było przejechać powierzchownie wzrokiem po zebranych, w których większości przeważały barwy niebieskie i żółte niż pozostałe kolory, wskazujące na to komu ktoś kibicuje. Ciężko było jednak jasno wskazać po tym faworyta — nie wydawało się to aż tak jednoznaczne. Niedługo potem jego spojrzenie skrzyżowało się z pewną zadziorną, jasnowłosą Puchonką, na co chwilę potem odruchowo uniósł nieco wyniośle podbródek, nim na dobre skupili się na grze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy drużyny w komplecie znalazły się w powietrzu i rozbrzmiał gwizdek sędziego, sygnalizujący rozpoczęcie rozgrywki — zaczęło się, a adrenalina rozeszła się po ciałach zawodników przy podwyższonym tętnie. Czarodzieje nabierali prędkości na miotłach, skupiając się na powierzonych im rolach, niekiedy wdawali się w szybkie dyskusje, dosłyszeć można było również pojedyncze okrzyki, ściągający musieli unikać tłuczków posyłanych przez pałkarzy i siebie nawzajem, by przypadkiem nie doszło do niechcianej kolizji. Niedługo potem odbierano sobie kafla, licząc przy natarciu, że obrońca nie wyłapie w porę rzutu w kierunku obręczy. Wbrew pozorom Deucent preferował grę na własny rachunek, włącznie ze zdobywaniem goli przez pętlę przy wiwatach z trybun. Nie od dziś wiadomo, że uwielbiał znajdować się w centrum uwagi i nierzadko traktował drużynę jako tło do swojego rozrastającego się ego. Odetchnął jednak z ulgą, gdy w wyjątkowo krytycznej sytuacji ich obrońca z ledwością zatrzymał kafla i ponownie przyszło mu skierować wzrok w kierunku Puchonki. Przygryzł dolną wargę tylko po to, by się nie uśmiechnąć. Nie, Deuce, wcale, a wcale jej nie lubisz. Może tylko odrobinkę.


      [Nie wiem, który już raz nanoszę na to korektę, nie chcąc od razu na wejściu zrzucać jej z miotły. Przepraszam, lepiej nie będzie z tym rozpoczęciem :<]

      ja i Deucent vs. upały

      Usuń
  60. Przystąpił do działania. Wapno gaszone, które przechowywali w niewielkiej puszce, postawił obok kociołka, który na tym etapie miał im posłużyć za naczynie do przeprowadzenia kaustyfikacji. Zaraz potem raz jeszcze zaczął szperać w ich skrytce w poszukiwaniu dwóch istotnych elementów. Pierwszym był absolutnie niezbędny węglan potasu, drugim stare i nieco podniszczone rękawice, które jednak nadal sprawdzały się doskonale przy pracy z żrącymi substancjami i potrafiły okazać się naprawdę pomocnymi w ich nocnej działalności. Założył je na ręce, odmierzył najpierw odpowiednią ilość wody, a później węglanu, który był następnym składnikiem dorzuconym do kociołka. Zajął się stworzeniem roztworu, po czym dorzucił do niego wapno, rozpoczynając właściwy proces.
    W tym samym czasie słuchał Mae. Sam nigdy nie zdecydowałby się na podobny ruch. Nie tylko dlatego, że było to zwyczajnie niezbyt bezpieczne i szansa wykrycia była zdecydowanie większa niż przy przesiadywaniu w łazience Jęczącej Marty i pichcenie czegoś własnego. Zwyczajnie nie był pewny, czy potrafiłby coś ukraść. Składniki dało się zdobyć w inny, nieco bardziej skomplikowany sposób, a część zwyczajnie przywieźć z domu po powrocie z ferii. Szczęśliwie większa część receptur alchemicznych opierała się o związki chemiczne i pierwiastki, a nie konkretne rośliny, które nie powinny być suche. Z sierścią zwierząt i innymi ich częściami był może i podobny problem, ale w tym wypadku przynajmniej był w stanie zdobyć je u siebie w domu, co rozwiązywało wcześniejszy problem.
    — To brzmi jak szalony plan — odparł, jednocześnie kontrolując, czy węglan wapnia zaczął się już wytrącać. Musiał przeprowadzić całość porządnie, bo nie zostało im zbyt wiele składników i powtórzenie całości mogłoby być dosyć problematyczne. Nie chciał natomiast przekładać ich eksperymentu na później, bo i tak czekali na niego zbyt długo. Sam pomysł, by zająć się rozpuszczalnikiem, powstał na koniec czwartej klasy i szukał informacji na jego temat przez całe wakacje. Teraz musieli przynajmniej zbliżyć się do procesu opisywanego w ich notatkach. — Nie mam pojęcia, kto na to wpadł, ale musiał naprawdę być zdesperowany albo zwyczajnie głupi. Prędzej czy później i tak go przyłapią, a konsekwencje mogą być nieciekawe. Wiesz może, czy w związku z tą sytuację wprowadzili jakieś zmiany w patrolowaniu korytarzy nocą? Wolałbym, żeby nasze laboratorium pozostało naszym.
    Problem z łazienką, jakkolwiek dobrym miejscem na kryjówkę, by nie była, był taki, że ich drogi ucieczki były raczej bardzo ograniczone. Wolałby zresztą, by do podobnie nieprzyjemnej sytuacji po prostu nie doszło.
    W międzyczasie pogrzebał w notatkach. Najpierw ich wspólnych, a następnie swoich własnych, co znów wiązało się z przegrzebaniem się przez bałagan, który nie opuszczał jego torby chyba od momentu, gdy zaczął jej używać. Obecnie trudno było uwierzyć, że był kiedyś czas, gdy rzeczywiście była opróżniona. Nie zauważył, że po jej odłożeniu przewróciła się na bok. Kontynuował pracę. Potrzebował pozbyć się osadu, a następnie dodać do powstałego potażu alkohol etylowy. W ten sposób mieli otrzymać całkiem niezły rozpuszczalnik, który wciąż nie był jednak alkahestem. Jeśli dobrze pamiętał dopiero od tego momentu zaczynała się prawdziwa zabawa i własne odkrycia. I być może ponowienie próby zrozumienia tego dziwacznego zapisu ze średniowiecznego tekstu. Miał wrażenie i chciał wierzyć, że było prawdziwe, że mógł on rzeczywiście pomóc im w ich pracy.
    — Tak się zastanawiam, kiedy skończymy powstanie całkiem sporo sal alkali, być może rozdzielimy ją na kilka osobnych pojemników, by sprawdzić różne metody? Moglibyśmy na przykład spróbować dodać trochę tego Ognia Zosimosa. Może nie mieszkał w Aleksandrii, ale koniec końców był przynajmniej egipskim Grekiem, a to już coś.

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  61. [Dziękuję! Szczerze powiedziawszy, wyobrażam go sobie tak jak i Ty; stąd wspomnienie o chęci ucieczki i życia bez zobowiązań, mimo że chce być jak Percy, charakter ma zdecydowanie bardziej zbliżony do innego wujka :D
    Dawno, bardzo dawno temu byłam po raz ostatni na jakimś grupowcu, stąd ta niezgrabna karta. Na szczęście wszystko można z biegiem czasu pozmieniać. W każdym razie, dziękuję bardzo za powitanie!
    Będąc całkowicie szczerą, przed dołączeniem, przeglądałam karty i ta Twoja była jedną z tych, które mnie przekonały do tego, żeby wrócić do Hogwartu, także chęć na wątek jest ogromna! :)
    Marzy mi się zmontowanie im ciekawej, wakacyjnej przygody. Co Mae sądzi o mugolskiej muzyce?]

    L.Weasley

    OdpowiedzUsuń
  62. [To jest dobry pretekst na rozbudowanie relacji! Jeżeli książka faktycznie byłaby bardzo ciężka do zdobycia, a Mae byłaby w stanie ją załatwić dla Lio, ten z pewnością chciałby się odwdzięczyć. Z racji, że rośliny są dla niego generalnie najważniejsze, a książka mogła być mu potrzebna do proby stworzenia jakiejś nowej szczepki, mógłby być jej niesamowicie bardzo wdzięczny, może nawet przy tym odrobinę nachalny?]

    Lionel Farewell

    OdpowiedzUsuń
  63. Słuchał jej domysłów, jednocześnie czekając, aż mikstura będzie gotowa, by zrealizować jego plan. Sam zastanawiał się, co z tego powstanie. Nawet jeśli nie miało im się udać z samym rozpuszczalnikiem i tak mogli dojść do czegoś interesującego. Galen był zdania, że alchemia powinna być pasmem ciągłych eksperymentów, które niekoniecznie zbliżały do jakiegoś bardziej konkretnego celu, ale mógł prowadzić do fantastycznych odkryć, a to było dla niego najlepszą nagrodą i jednocześnie najlepszą motywacją do dalszej pracy. Czasami miał wrażenie, że jest tak wiele zupełnie nieznanych tajników magii, możliwości jej wykorzystania, w ogóle tajemnic i nieznanych miejsc, że postępowanie zgodnie z procedurą opisaną w podręczniku jest przy tym bogactwie szalenie nudne i w gruncie rzeczy bezsensowne. Być może nieco niefortunnie dawał wyraz temu przekonaniu na lekcjach eliksirów, o czym wszyscy, którym kiedykolwiek zdarzyło się przebywać z nim w Lochach doskonale wiedzieli, ale niepowodzenia wcale nie odbierały mu zapału do dalszego działania i przede wszystkim całej masy pomysłów na to, co mógłby zrobić. To, że znaczna część z nich była kompletnie niedorzeczna, nie miało najmniejszego znaczenia. Zresztą zdrowy rozsądek zawsze przegrywał z chęcią dowiedzenia się czegoś nowego, najlepiej na własnej skórze i w najbardziej niekontrolowany z możliwych sposób.
    — Fajnie byłoby mieć dostęp do wszystkich zapasów — powiedział w końcu, gdy Mae skończyła mówić, a substancja w kociołku zaczęła wyglądać na względnie jednorodną. Przyciągnął do siebie jedno z pudeł i zaczął szukać naczyń do przeprowadzenie tych kilku drobnych eksperymentów. Na początek wyciągnął dwie zlewki i postawił je tuż obok kociołka, który następnie ściągnął z podstawki. Następnie przelał miksturę do naczyń i sięgnął po Ogień Zosimosa. — No wiesz, nie musielibyśmy specjalnie ich szukać i w każdej chwili moglibyśmy je uzupełnić. To mogłoby być bardzo przydatne, okropnie niebezpieczne i głupie, ale też przydatne. Co nie zmienia faktu, że chyba nigdy nie zdecydowałbym się na taki krok. Nie twierdzę, że nie dalibyśmy rady, na pewno wymyślilibyśmy coś, co pozwoliłoby dostać się do środka… i masz rację dwie osoby na pewno łatwiej przeprowadziłaby taką akcję niż jedna. Ciekawe, czy ta sprawa się rozwiąże i w jaki sposób. Choć chyba musi się rozwiązać. Nie wyobrażam sobie, by nauczyciel eliksirów od tak poddał się, gdy chodzi o jego zapasy. Szczególnie, że wtedy wciąż, by je tracił. Prędzej wymyśli jakiś nowy sposób ich ochrony.
    Zerknął znów na książę i raz jeszcze pomyślał nad tym dziwacznym zapisem, którego nie udało im się rozszyfrować wspólnie ani mu przez wakacje. Był pewny, że jeszcze do niego wrócą, nie mogli się tka łatwo poddać, ale na razie musieli dalej działać, nie było wykluczone, że coś uda im się wymyślić w trakcie dalszej pracy. Najlepsze pomysły zawsze przychodziły wtedy, gdy nikt się ich nie spodziewał i nie myślał intensywnie nad rozwiązaniem, a przynajmniej tak się Galenowi wydawało. Znalazłyby się pewnie osoby, które powątpiewałyby w skuteczność takiej praktyki, szczególnie gdy spojrzało się na dotychczasowe wyniki eksperymentów Galena z pomysłami, które przyszyły mu do głowy w trakcie pisania pracy domowej na OPCM. Zadania domowe były na tyle nudne, że myśli siłą rzeczy dryfowały gdzieś wokół innych tematów.
    — Myślę, że możemy zacząć eksperymentować. — Odciągnął korek, który chronił zawartość probówki przed wydostaniem się na zewnątrz i przechylił ją nieznacznie ponad zlewką. W pewnym momencie rozmyślił się jednak i z powrotem ją zatkał. — Chyba na coś wpadłem — powiedział i znów zaczął grzebać w ich zapasach. Nie zauważył, że w zlewce coś zabulgotało i przynajmniej kilka kropel Ognia Zosimosa musiało się do niej dostać. Nie zauważył też, że fiolkę pozostawił blisko torby Mae i jakiejś innej probówki. — Możesz kontynuować? Ja muszę czegoś poszukać.

    Galen

    OdpowiedzUsuń
  64. [Mam przez Ciebie poważny problem. Mam ponad 20 wątków, z których wiem, że nie wyjdę, bo już mam spore zaległości, a tutaj taka dobra postać. Hufflepuff potrafi zaskoczyć, i to bardzo. Urzekła mnie ta postać swoją praworządnością (przywiązanie do zasad to chyba jedna z kluczowych jej charakteru zaraz po samorealizacji) i sposobem na siebie. Alchemia, Klub Pojedynków, Quidditch - widać Mae niczego się nie boi. kurczę, z bólem serca odmawiam sobie wątku, bo nie mam gdzie go upchnąć ;c]

    Darren Craft

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [No nie, przepraszam, ale po chwili namysłu ja jednak muszę wątek. Najwyżej będę płakać, że nie wyrabiam (praktycznie już to robię). Nie krzycz, jak będziesz czekać miesiącami na odpis...

      Moglibyśmy założyć, że ktoś zrobił żart Darrenowi i w jego imieniu wysłał liścik Mae, że bardzo ją lubi i czeka na nią w bibliotece z decyzją o tym, co z tym zrobi. No i faktycznie siedziałby w bibliotece, ale on często to robi. Więc Tobie zostawiam pomysł, co z tym zrobi Mae. :)]

      Usuń
  65. [Znajomość z Mae mogłaby być dla Rose rodzajem terapii. ;D Obie mają silne charaktery, ale Rose bardzo stara się, żeby duch rywalizacji i ambicja nie wpływały na jej znajomości z rówieśnikami. Stara się, bo zależy na tym rodzicom, zwłaszcza ojcu, którego największym koszmarem byłoby, gdyby Rose została odtrącona przez innych uczniów. :D Dlatego myślę, że ona może Mae bardzo podziwiać, ale czasami musi odliczać w głowie do dziesięciu.]

    Rose Weasley

    OdpowiedzUsuń
  66. [Myślę, że jesteśmy takim przejściowym pokoleniem, które ma ogromny sentyment do blogów, ale nie ma dla nich czasu. Im człowiek starszy, tym ma go mniej. W każdym razie z tym bibliotecznym wątkiem, to daj tylko znać, kto zaczyna. Jeśli ja, to oznaczę go sobie w kolejce do odpisów :P.]

    Darren Craft

    OdpowiedzUsuń
  67. [Potrzebujemy upierdliwych wychowanków do tego, by przez to jeszcze bardziej ich lubić :D Sądzę, że nieokiełznany jęzor Mae jest tu zaletą i powoduje wiele sytuacji, w których Dorian stawia się za swoim borsuczkiem murem, próbując poodkręcać wszystko, co zdążyła namieszać swoimi nieprzemyślanymi słowami (a jemu samemu się zdarzają takie sytuacje, więc zadanie to nie jest łatwe) A co do zajęć - niech mu truje tyłek do woli, to dostateczna motywacja żeby on jej truł słowami pokroju "gdybyś miała dostateczną ilość motywacji i przyszła na to cholerne kółko zielarskie to byś zobaczyła, że PORUSZAM niektóre tematy bardzo dogłębnie"
    Jestem na tak, polubmy się!]

    Dorian

    OdpowiedzUsuń
  68. Galen nie miał nic przeciwko czyjemuś paplaniu, o ile większa jego część nie dotyczyła próby oceny jego zachowania, co więcej sam potrafił nakręcić się jak katarynka i gadać aż nie wyczerpie tematu. Czasami zastanawiał się jak jego brat mógł to wytrzymywać i na ile zwyczajnie go wtedy ignorował, wymieniając włos jednorożca w różdżce i krążąc myślami gdzieś wokół wszystkich możliwości, które niosło ze sobą różdżkarstwo, i ścieżek, które może wykorzystać w dążeniu do celu. Galen wcale nie miałby mu tego za złe i wydawałoby mu się to nawet zrozumiałe, jednak zaraz potem zawsze okazywało się, ze skinięcia głową Garricka nie były tylko przypadkowymi gestami i próbą sprawienia wrażenia zainteresowania podtrzymaniem monologu. I za każdym razem młodszy z Ollivanderów był pod wrażeniem tej podzielności uwagi u brata. Dlatego też, nawet jeśli uciekła mu przy tym jedna myśl i do tej pory nei wiedział, o co mu chodziło, był nawet zadowolony, że Mae dzieli się z nim swoimi przemyśleniami na temat złodzieja, który uzyskał dostęp do zapasów profesora od Eliksirów i mógł w nich bezkarnie buszować.
    — Nie wpadłbym na podobny pomysł, ale muszę przyznać, że sam jestem trochę zazdrosny o to, ile może zrobić z taką ilością składników. Moglibyśmy przestać zastanawiać się jak je uzyskać i zamiast tego włożyć całą energię w pracę, a mamy w tym roku sporo do zrobienia — odparł pochylając się nad torbą i szukając swojego dziennika. Był niemal pewny, że włożył go tam z powrotem, ale niemal robiło znaczącą różnicę, szczególnie, gdy było się potwornym bałaganiarzem. — Ale zgadzam się z tobą, kradzież to kradzież i chyba nie byłbym w stanie zdecydować się na podobny ruch. Ciekawe tylko do czego on je wykorzystuje, bo możliwości ma na pewno mnóstwo.
    Nawet nie wiedział, kiedy zaczęła się katastrofa i w pierwszej chwili zupełnie nie miał pojęcia, za co chwycić się najpierw. Zupełnie zapomniał przy tym, o swoim dzienniku, a już na pewno o pozostawionej gdzieś na posadzce fiolce z ogniem Zosimosa. Zamiast tego szybko chwycił krawędź kociołka, szczęśliwie tą ręką, która wciąż miała na sobie grubą rękawicę, z zamiarem zdjęcia go z ognia. Na niewiele się to jednak zdało, bo niemal cała jego zawartość spieniona i wydająca z siebie wraz z dymem nieprzyjemny zapach duszącej spalenizny. Nie mniej odrzucił kociołek, który w istocie miał być może wąską, ale długą dziurę po jednej stronie. O tym, że mikstura dotarła do fiolki i że w ogóle zostawił ja nieopatrznie na podłodze, dowiedział się dopiero, gdy rozległ się przygłuszony dźwięk pękającego szkła, a sama substancja zaświeciła się na jasnopomarańczowo i nagle zgasła, pozostawiając po sobie ciemnobrunatną, cuchnącą jeszcze gorzej niż wcześniej pianę, która pokrywała również torbę Mae. Jego myśli skakały w szalonym tempie pomiędzy koniecznością posprzątania tego bałaganu bez zrobienia jeszcze większego i ryzyka poparzenia, a potrzebą dowiedzenia się co właściwie zaszło. Rzecz w tym, że nie mieli całej nocy, a to pierwsze wydawało się zdecydowanie istotniejsze ze względu na problemy, które mogło przynieść. Nawet Jęcząca Marta zdążyła pojawić się u sufitu, zainteresowania źródłem hałasu i zamieszania.
    — Mieliśmy jakąś szmatę w naszym schowku, prawda? — zapytał, choć nie wiedział, czy nie będą potrzebowali czegoś jeszcze, by poradzić sobie z wymyciem podłogi z tego świństwa, które cuchnęło tak niemiłosiernie, że zwyczajnie musiał otworzyć okna.
    [Wybacz, że tyle to trwało. Teraz powinno być już bardziej regularnie.]

    Galen Ollivander

    OdpowiedzUsuń
  69.    Zapach starego pergaminu i zaimpregnowanego drewna czuć było od samego wejścia. Podobnie jak kurz, osiadający w każdym zakamarku pomieszczenia, zapach ten stanowił nieodzowną część wizyt w bibliotece Hogwartu. Niektórzy tego nie znosili i mówili, że miejsce to jest ruderą, której nie należy odwiedzać, choć nie można było brać ich za sprawiedliwych sędziów. Dokładnie Ci sami ludzie kichali na sąmą myśl o przeczytaniu książki i dostawali spazmów, gdy tylko któryś z nauczycieli nakazał im odrobić pracę domową. Darren do tej grupy nie należał. Nie bał się nauki i wbrew temu co mówiono o leniwych Puchonach, nie straszne były mu chroniczne (zmyślone) migreny głowy przy każdorazowej próbie czytania.
       Dziś zajął miejsce tuż pod oknem, z dala od biurka pani Prince, za to w idealnej konfiguracji do obserwowania szkolnych błoni. I właśnie gdy korzystał z dobroci tejże miejscówki, na wsparciu dłoni, ze wzrokiem utkwionym w daleką przestrzeń, brutalizm chwili przerwał jego rozmyślania. Akcja była szybka i nieprzewidziana. Grube tomisko „Historii Hogwartu” twardo obiło się o jego nic niewinną czaszkę, wprawiając chłopaka w niezły szok. Poderwał się na krześle, przy nieco spóźnionym bodźcu gotowy do ucieczki, gdy wzrok natknął się na dobrze znaną mu koleżankę z domu. To wtedy zdał sobie sprawę z tego, że powodem całego tego zawirowania jest Mae.
       — Za co? — obruszył się, bo dziwnym trafem wobec członków Hufflepuffu nie czuł strachu. Prawdopodobnie miał świadomość, że stanowcza większość z nich jest zupełnie niegroźna. W zasadzie stanowili nawet dobry materiał na przyjaciół. Nie to, żeby szczególnie często zdarzało mu się z tego skorzystać...
    — Ty imbecylu! — usłyszał tylko w odpowiedzi, choć musiał przyznać sam przed sobą, że wobec tak absurdalnego początku rozmowy sam już nie był pewien, czy się nie przesłyszał. Zamrugał z niedowierzenia oczami, jakby liczył na to, że dziewczyna przed nim w jakiś magiczny sposób zniknie i że jest to wyłącznie wytwór jego fantazji. Tak się nie stało, stała przed nim cała i jakby jeszcze bardziej realna.
    — Ja... nie mam pojęcia o co ci chodzi! — nie chciał krzyczeć. Wyszło samo w trakcie. Nie za dobrze znosił wyzwiska od tych, o których myślał, że są po jego stronie. Tymczasem Mae nie wydawała się być ani trochę mniej zła, niż chwilę temu, gdy wymierzała w niego książką.
    Doprawdy, kobiety były czasem szalone. A ona dodatkowo dziwna, nawet jak na Puchonkę.

    [No! To w końcu udało mi się zacząć! :D]

    Darren Craft

    OdpowiedzUsuń
  70. Strużki wody spływały mu po karku za kołnierz, co teoretycznie nie powinno mu bardzo wadzić, skoro zaledwie chwilę temu miał w zamiarze dobrowolne zanurzenie się w odmętach jeziora. Rozsądek jednak wygrał, stąd też szybka decyzja o sięgnięciu po różdżkę i rzuceniu zaklęcia suszącego. Najpierw oczywiście skierował magiczny patyk w stronę Mae, dopiero potem zajmując się sobą. Teraz, kiedy zakończyli już temat centaurów, powróciła odrobina stresu, tak często towarzyszącego mu w jej obecności. Na szczęście jasnowłosa Puchonka zdawała się nie zwracać uwagi na jego speszenie, z rozbrajającym uśmiechem kierując rozmowę na nieco inne tory.
    — Czasem, gdy wszystkie inne metody dogadania się z graphornem nie skutkują, jedyną opcją pozostaje szybki bieg — zaśmiał się. Niestety odziedziczenie po sławnym dziadku rzekomego daru do ujarzmiania magicznych stworzeń nie zawsze dawało gwarancję pomyślności przy spotkaniu nieznanego sobie zwierzęcia… Lys na własnej skórze przekonał się, że nie wszystkie złote rady działają tak samo w różnych przypadkach, dlatego właśnie na zasadzie prób i błędów, samemu zdobywał doświadczenie w tym zakresie. Choć tak właściwie Mae nie pomyliła się, podejrzewając go o styczność z ulubionym sportem czarodziejów. Lys nie tylko wiernie kibicował domowej (a właściwie to głównie jednak innej) drużynie, ale też w wakacje chętnie czynnie pomagał w treningach. Parokrotnie z różnych stron słyszał namowy by spróbować własnych sił i zgłosić się do drużyny, ale wychodził z założenia, że lepiej sobie radził w pojedynkę. Poza tym i tak jego grafik był napięty do granic możliwości…
    — Nie chcę cię zanudzać szczegółami… — odparł nieco wymijająco, nerwowo przy tym przeczesując jasne włosy. Nie podejrzewał Mae o długi język i rozpowiedzenie przed jakimś nauczycielem, że przykładny (przynajmniej teoretycznie) pan prefekt w swoim wolnym czasie zapędza się w tak niebezpieczne regiony, ale chodziło głównie o to, że nie chciał zapeszać. Wydawało mu się, że coś dostrzegł, na razie miał tylko niczym niepotwierdzone przypuszczenia, a co najmniej parę tygodni zajmie mu w ogóle przeczesanie jeziora na błoniach w wystarczającym zakresie by móc cokolwiek pewniej powiedzieć. Wtedy może się pochwali… — Tak, to prawda. Lepiej uważać na druzgotki, czasem bywają wyjątkowo nieprzyjemne — przytaknął, nieświadomie zdradzając się z faktem, że nie pierwszy raz miał z nimi do czynienia. — Trytony za to są naprawdę fascynujące. Chciałbym móc lepiej poznać ich kulturę, ale to wymaga nauczenia się języka, więc będzie musiało trochę poczekać. Poza tym, zabawne, że o nich wspominasz. Mają dużo wspólnego z centaurami — zauważył, ponownie trochę więcej się rozgadując gdy przyszło do tematu magicznych stworzeń. Gdyby rozmawianie z Mae na każdy inny temat było równie łatwe i nieskomplikowane, być może w końcu by się ośmielił… Ale to tylko pobożne życzenia, bo jak na razie, na samą myśl o tym co miałby zrobić, czuł że chyba zaczerwieniły mu się nieco uszy.
    — Jak ci minęły wakacje? — zagaił, zmieniając nieco temat. Nie mieli ze sobą kontaktu od jakiegoś czasu, bo na lekcjach i korytarzach tylko się mijali, wymieniając czasem spojrzenia. A miał swoje powody by chcieć wiedzieć co u niej się działo przez ostatnie dwa miesiące, czy porabiała coś ciekawego… Poza tym, właśnie nadarzała się idealna okazja by porozmawiać troszkę dłużej. Przynajmniej on się nie śpieszył, bo nie miał nic konkretnego zaplanowanego na następną godzinę, skoro planował przez cały ten czas być w wodzie. — Możemy skoczyć do kuchni i napić się czegoś rozgrzewającego jeżeli masz ochotę… — zasugerował niepewnie, czując jakby właśnie robił ogromny krok w stronę przełamania swojej nieśmiałości…

    Lys

    OdpowiedzUsuń
  71. Gra zespołowa nie była mocną stroną Deucenta, a przynajmniej nie taką, którą mógłby się poszczycić na tle kolegów na boisku niezależnie od koloru przypisanego danemu domowi. Współpraca oznaczała na tym polu, dopasowanie się do innych ścigających, a Faradyne po prostu nie wykazywał skłonności do dzielenia się... tak naprawdę niczym. Nie wspominając nawet o tym, że jego rozrośnięte do długości Muru Chińskiego ego i indywidualizm uwielbiały błyszczeć w całej swej okazałości przy każdej możliwej okazji, niekoniecznie na plus. W tym układzie pozostała dwójka ścigających tylko mu przeszkadzała. Kiedy ominął pomyślnie tłuczka skierowanego w jego stronę, roześmiał się pod nosem z zadowoleniem, ale zostało to stłumione przez prędkość lotu. Wbrew pozorom nie zapomniał jak ten cholerny Shanter w ostatnim meczu ubiegłego roku między Ravenclaw a Slytherinem walnął go nim porządnie i na tyle dobrze, by stracił równowagę i efektywnie zleciał na dół, zaliczając randkę z twardą ziemią, wybijając sobie bark oraz otrzymując w zamian masę fioletowo-żółtych siniaków w pakiecie z bólem. Bardziej jednak ubolewał nie nad cierpieniem fizycznym, ale świadomością zawieszenia w grze — dla Deuce’a to było na prawdziwą karą. Winni jego rozproszenia w tym felernym, przegranym meczu na szczęście w nieszczęściu spotkali się z zemstą z jego strony z odurzającym zapachowo eliksirem w tle. Może i było to zbyt brutalne rozwiązanie, ale warte świeczki, nawet jeśli Serena Blackwall dała mu po tym srogą reprymendę za możliwość zrobienia krzywdy jej podopiecznemu. Tak czy siak — nie żałował tego występku, w który wplątał aktualnego Prefekta Naczelnego.
    Wystarczyło klasyczne niezgranie i drobne nieporozumienie w drużynie Krukonów, by Puchoni z niemałą łatwością przejęli kafla, a ten trafił w ręce jasnowłosej Mae. Zdobycie punktów na konto żółtych było tylko kwestią czasu przy wadliwym refleksie ich obrońcy. Faradyne zaklął pod nosem, ale strzał i zdobycie gola był ładny. Krótki uśmiech, który posłała mu Puchonka został nieumyślnie odwzajemniony i wyglądał dla niego, jak jawnie rzucone mu wyzwanie.
    Chwilę później musiał wysłuchiwać żałosnych wrzasków kapitana, przeżywającego stratę punktów w tak irytujący sposób, jakby właśnie szukający Hufflepuff pochwycił złotego znicza i zakończyło to całą rozgrywkę. White nijak nie potrafił zgrać tej drużyny, a już tym bardziej wypracować sobie szacunku u Deucenta, który zmrużył jedynie oczy. Nie trzeba było jednak długo czekać na to, by po wznowieniu gry, ten sam krzykacz chciał zabłysnąć, biorąc sprawy w swoje ręce. No prawie. Deucent okazał się dużo szybszy, gdy sprzed nosa sprzątnął mu upatrzonego kafla. Uśmiechnął się złośliwie, posyłając mu znaczące spojrzenie i już wkrótce nabierając pędu podczas lotu. Nie dało się nie zauważyć spięcia wiszącego w powietrzu w samym epicentrum drużyny niebieskich.
    Skupienie uwagi na wściekłym koledze trwało ledwie parę sekund, by mógł zasmakować złośliwej satysfakcji, zanim nie skupił się na uczuciu, gdy większość spojrzeń było skupionych na nim. Szukający mknęli bokiem areny, ale złoty znicz zniknął im z oczu i zatrzymali się niemal w tym samym momencie, poszukując go wzrokiem.
    Tymczasem Deucent widział już tylko siebie, kafla oraz obręcz. Zarejestrował moment, w którym o coś zahaczył, lecz nie spowolniło go to jakoś mocno. Nie doszło też do bezpośredniej kolizji i zderzenia zawodników. Był na tyle skupiony na przejmującym nad nim władzę ego, by z wyjątkową wręcz łatwością przerzucić kafla przez obręcz. Tryumfując z uniesioną na moment ręką ku górze, dopiero po chwili przy nadmiarze emocji zorientował się, że nie słyszy okrzyków radości, a wszystkie spojrzenia nie skupiają się na nim, a na leżącej na ziemi Mae Macmillan.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerwanie meczu i rozporządzenie o zawieszeniu go było bardzo szybkie. Ożywienie na trybunach skupionych na nieprzyjemnym zajściu i zamieszanie przy jasnowłosej zawodniczce, a także tłoczący się wokół nauczyciele, sędzia oraz zawodnicy, których barwy się ze sobą mieszały. To wszystko zdawało się trwać niezwykle krótko, jakby ktoś przyspieszył gwałtownie czas, pokręcając odpowiednią gałką. Dopiero jeden z pałkarzy domowej drużyny uświadomił mu po wyładowaniu i przejściu do szatni, że to z jego winy Puchonka straciła równowagę, gdyż uderzył rozpędzony w tył jej miotły.
      Niemalże czuł na sobie wzrok swojego ojca chrzestnego i potrafił sobie nawet wyobrazić, co Edward Stone miałby mu do powiedzenia w tej sprawie. Deucent nie dał tego po sobie poznać, gdy znikał z pola widzenia innych, ale tak naprawdę przejął się nie na żarty i odczuł porządne wyrzuty sumienia. Nie zrobił tego celowo, ale nawet jak na niego — wizyta w Skrzydle Szpitalnym przy ich niezbyt typowej relacji mogła wydawać się dziwna.
      Przyszedł sam. Udało mu się uniknąć rozmowy z kolegami z drużyny na temat zdarzenia, a kapitana ominął szerokim łukiem i nie natrafić po drodze na Olivera. Na miejscu podpytał dyskretnie pielęgniarki, na którym łóżku znajdzie koleżankę, ponieważ po wstępnym rozejrzeniu się widział zasłonięte dwa łóżka po przeciwnych stronach. Wstępnie chciał się zorientować co i jak. Czuł się dziwnie, nieswojo. To nie było do niego podobne, ale niedawna kontuzja i to jak bardzo dała mu w kość, wymuszała na nim sprawdzenie jej stanu. Coś, a mianowicie mieszanina sympatii i wyrzutów sumienia. Dlatego pewnie podszedł do wskazanego miejsca ostrożnie, jakby sam do końca nie dowierzał, że to robi, przecież wciąż utrzymywał, że wcale jej nie lubił. Mimo wszystko pojawił się za zasłoniętą od strony wejścia do Skrzydła Szpitalnego osłony, dbając o to, by zniknąć i żeby niechciana twarz go nie zauważyła przypadkiem. Krukon wolał uniknąć głupich pytań.
      — Widzę, że się jednak nie zabiłaś.
      Tak, Deucent, świetny wybór do zaczęcia rozmowy po zrzuceniu biednej Puchonki z miotły, gratulacje!

      Deucent

      Usuń
  72.     Niczego nieświadomy obrywał właśnie za cudzy żart i choć przywykł już do tego, że niekiedy los zupełnie mu nie sprzyjał, a przyjaźnie koniec końców nie popłacały, za każdym razem zawód (wynikający z braku zrozumienia) był ten sam. Dzisiaj także patrzył na nią z odrobiną żalu oraz niekrytej konsternacji, gdy z taką bezwzględnością i skrajną pewnością wymierzała w niego ostre słowa. Nie byłby w stanie operować równie agresywnie językiem, ale instynkt nakazywał mu się bronić, więc o milczeniu też nie było mowy.
        — Nie mam najmniejszego pojęcia o co ci chodzi.
        Powtórzył ponownie, nieco spokojniej, ale za to z większą stanowczością w tonie i w postawie. Nie kulił się przed nią, jak można było oczekiwać, a to dlatego, że nie ciążyła na nim żadna wina, która ściągałaby go w dół. Nie uciekał także wzrokiem, zainteresowany rozwojem sytuacji, a także zaangażowany w próbę wyjścia z tej dyskusji z honorem. Przyjął postawę obronną, prostując się i wyciągając groźnie sylwetkę do góry, w razie gdyby dziewczyna znowu przygotowywała się do ciosu książką.
        — I uważam, że jest to okropnie NIEZABAWNE.
        Pomysłu z zakładem w ogóle nie skomentował, bo była to kolejna kwestia, której kompletnie nie zrozumiał. Gdyby operowała konkretami, być może miałby możliwość odniesienia się do jej słów, tak się jednak nie działo. Jej mglisty tok wypowiedzi sprawiał, że Darren czuł się coraz bardziej zdezorientowany. Emocje te wyrażał przez ściągnięcie brwi i niezadowolony grymas twarzy. Nie należał do ludzi, którzy lubią konfrontację i powoli zaczynał mieć na dziś dość rozmów z nią.
        — Poza tym nic nie będę mówił, póki się nie uspokoisz.
        Trwał chwilę w zawieszeniu, pośród ciszy i jej natężonego wzroku, domagającego się wyjaśnień. Nie mógł ich udzielić, bo nie wiedział w jakim zakresie tematycznym powinien oscylować. Wolał więc jasno zasygnalizować, że o ile nie ma mu nic więcej do powiedzenia, on stąd odchodzi.
        Zaczął zbierać materiały z ławki gotowy do wyjścia z biblioteki.

    Darren Craft

    OdpowiedzUsuń
  73. [Zaczynamy jakiś nowy wątek, w którym próbują się pogodzić, czy jak? :P]

    Darren Craft

    OdpowiedzUsuń
  74. [A to nie jedno i to samo? XD Chodziło mi tylko o to, że właśnie trzeba przesunąć do przodu nieco, bo skoro Mae wyszła, to Darren nie będzie za nią desperacko biegł. A w razie czego będę pewnie odpisywać jakoś w końcówce grudnia.]

    Darren

    OdpowiedzUsuń
  75. [Czytając kartę, poczułam namacalną więź - myślę, że dziewczyny mogą być cudnymi przyjaciółkami od pierwszego wejrzenia! Iphigeneia z pewnością podziwia umiejetności Mae co do eliksirów i jeśli byłyby razem w parze, pewnie ta uratowałaby moją niezdarę wielokrotnie przed wybuchającą zawartością kociołka ;)
    Masz już jakiś konkretny pomysł, może jakieś szalone marzenie do spełnienia? Ja jestem otwarta chyba na wszystko! :D]

    I. I. Finnigan

    OdpowiedzUsuń
  76. [Oooj, już widzę te ich nocne pogaduchy i rzucanie się poduszkami ^^ Opcja z hodowcą z Hgsmeade brzmi cudnie, może się naprawdę ciekawie rozwinąć i daje duuużo możliwości, a dziewczyny z pewnością wpadłyby w szalone tarapaty, znając ich szczęście (czy może raczej pecha :D). Jestem jak najbardziej za! Chociaż przyznam cicho, że czekoladki z amortencją też brzmią kusząco... Ale chyba zostałabym przy roślinkowej przygodzie. Ustalamy coś jeszcze, czy zostawiasz mi zaczęcie do zrobienia? (sesja mi się kończy na dniach, do wtorkowego wieczorka jak coś powinno się pojawić)]

    Iffy

    OdpowiedzUsuń