Kenneth Wood
METAMORFOMAG | HUFFLEPUFF | VI ROK | PÓŁKRWI |KOŁO ZIELARSKIE I ONMS| NOORA
Psotnik i Irytek w
ludzkiej postaci. Wystarczyło aby powiedział swoje pierwsze słowo
i każdy w rodzinie był pewien, że trafi do Gryffindoru,
tradycyjnie będzie w drużynie Quidditcha i na pewno nie będzie z
nim łatwo. Tak jak z tym ostatnim można się w stu procentach
zgodzić, tak z reszty los zadrwił wsadzając go do Hufflepuffu i
pozbawiając jakichkolwiek zdolności sportowych. W meczach drużyny
uczestniczy bardzo aktywnie… ale na trybunach, a jego wujek –
Oliver Wood – istnieje w jego życiu bardziej pod postacią plakatu
nad łóżkiem, aniżeli sportowych rad. I może to dobrze, bo na
pewno nie chciałby patrzeć na to, ile razy jego siostrzeniec oberwał
miotłą w czoło podczas pierwszych lekcji. Przed tytułem
rodzinnego nieudacznika uratował go jedynie ojciec, po którym
odziedziczył umiejętność metamorfomagii. Na nieszczęście to
również dzięki niej stał się właśnie tym kim jest teraz –
osobą uwielbiającą wprowadzać istny chaos, zmorą wielu
nauczycieli, niepasującym puzzlem w domu Helgi Hufflepuff. Wszędzie
go pełno, a jego głowę z minuty na minutę zasiedla to nowszy
pomysł pod tytułem: jak komuś uprzykrzyć życie. Jakim więc
cudem trafił do Puchonów? Tiara Przydziału z pewnością
wiedziała, że w głębi serca jest beznadziejnym romantykiem,
którego wzrok czasami zbyt długo zatrzymuje się na męskich
dłoniach, lojalnym przyjacielem, nie potrafiącym zostawić kogoś w
potrzebie oraz miłośnikiem natury i wszelakich roślin, w tym jednym z najlepszych
uczniów na zielarstwie. Chociaż przez jego wrodzone umiejętności każdy
uważa, że powinien zostać aurorem, jego marzeniem jest bycie
uzdrowicielem. I to właśnie przez to, że odwraca oczekiwania
swoich rodziców o sto osiemdziesiąt stopni, stał się
poniekąd czarną owcą. Nie do końca zrozumianą jednostką, której
bardzo często wszyscy mają dość. Przygnębienie jednak przeczy
się z jego rozweseloną naturą, więc kiedy ktoś minie go na
korytarzu, na jego głowie dostrzeże co chwila to inny kolor włosów, a na twarzy zobaczy jedynie łobuzerski uśmiech i świecące spojrzenie.
FC: Tarjei Sandvik Moe.
[Bubu <333 ]
OdpowiedzUsuń[ISAK! I do tego sowa Noora <3
OdpowiedzUsuńRozpływam się nad zdjęciem i szczerzę do karty, bo Kenneth wyszedł taki cudowny, taki z niego mały promyczek słońca! Kurczę, mieć kogoś takiego wśród znajomych to skarb, nawet jeśli stara się uprzykrzać ludiom życie. Po cichu mam nadzieję, że załapiemy się z moją panią na wątek, bo bardzo bardzo bardzo chcemy. :D
Życzę Ci wspaniałej zabawy na blogu! :D]
ARIEL
[Z chęcią bym Cię pognoił, ale nie mam już czasu XD Może kiedyś jednak stwierdzę, że trochę brakuje mi rozrywek, a Ty jesteś idealnym kandydatem. Póki co stopuję, ale na pewno odnajdziesz chętnego na poszukiwanka ;> A przy okazji zdjęcie idealnie się wpasowuje w treść i od razu widać z kim ma się do czynienia XD]
OdpowiedzUsuńC.R.
[Ojeju, ależ on jest uroczy. I z pewnością irytujący - a na pewno irytujący Noaha. Ale przeciwieństwa ponoć się przyciągają. Pomyślałabym nad jakimś wątkiem i relacją, może niekoniecznie pozytywną ale też nie taka całkowicie negatywną. Może jakieś powiązanie rodzinne, dalekie kuzynostwo, piąta woda po kisielu czy coś w ten deseń?]
OdpowiedzUsuńNoah
[Psst... Dasz się namówić, aby razem z Arsellusem popsocili coś razem? c:]
OdpowiedzUsuńArsellus
[Już wiem, kto kogo będzie utrapieniem! ;) Uwielbiam takie postacie i psocić na blogach, a ten jego uśmiech nawet i mnie rozbroił. Skuszę się na jakiś szalony wątek, jeśli będziesz mieć ochotę. Rozrabiaj ile wlezie!]
OdpowiedzUsuńGregorius, wciąż wiszący w szkicach
Witamy serdecznie, bawcie się dobrze!
OdpowiedzUsuń[ Jaki on uroczy! Nigdy nie spodziewałam się spotkać w szeregach Puchonów kogoś tak charyzmatycznego. Na pewno nie sposób się z nim nudzić i mimo wszystko nie da się go też nie lubić. Annaise nauczyła się kontrolować swoje głupie pomysły, ale kłopoty same ją znajdują i coś czuję, że niekiedy może za nimi stać uroczy Puchaś. W każdym razie miłej zabawy na blogu :3]
OdpowiedzUsuńAnnaise
[Z Eklerą mógłby przewracać Hogwart do góry nogami, im bardziej poprzewracany, tym dla niej lepiej. Także gdyby coś, to zapraszam do mojej panny, może jednak się uda stworzyć coś damsko-męskiego ;)]
OdpowiedzUsuńClaire
[To całkiem dobry zarys na fabułę, dodałabym tylko jakiś niespodziewany obrót sytuacji, gdzie będą zmuszeni wyjść razem z jakieś opresji, w którą wpadli podczas tego małego przyłapanka. A ich współpracę widzę ciężko xd Jeszcze pomyślę nad tym, mogę też zacząć wieczorem jak coś mi wpadnie konkretnego.]
OdpowiedzUsuńGregorius, Łowca Psotników.
[O nie, pewnie się spóźniłam mocno na proponowanie Ci przyjaciółki od serca :( Ale to nic, jeszcze mam drugą postać, więc może uda nam się coś wykombinować! Szczególnie, że masz tak bardzo przyjazną postać, szkoda nie mieć z kimś takim wątku :) Witajcie i bawcie się dobrze!]
OdpowiedzUsuńVin // Pris
[Jeśli Kenneth wciąż szuka przyjaciółki od serca do Joy zgłasza się na ochotnika! A jeśli znalazł to możemy w razie chęci wymyślić coś innego :) Tymczasem witam i życzę dobrej xsvawy!]
OdpowiedzUsuńJOY
[Bardzo mi się podoba zarówno pomysł na początek ich znajomości, jak i na sam wątek. Więc jeśli Kenneth jeszcze kiedyś będzie chciał nauczyć się latać, może śmiało się do niej zgłosić. ;) I chętnie nam zacznę, Arielce przyda się ktoś, kto jej wysłucha, i jakby Kenneth chciał się jej wyżalić, niech się nie krępuje. :)
OdpowiedzUsuńA skoro z niego taki psotnik, to może uda nam się wepchnąć w to trochę psocenia? :)]
ARIELKA
[ Myślałam, myślałam i jedyne co przyszło mi do głowy to to, że mogliby mieć razem eliksiry, o ile on jeszcze na nie uczęszcza, lub możemy trochę się cofnąć i rozpocząć przed wakacjami. W każdym razie Annaise jest jedną z lepszych uczennic z tego przedmiotu, właściwie wszystko jej przychodzi z łatwością, czym może niekiedy drażnić. Kenneth mógłby uznać, że trzeba jej trochę utrzeć nosa, więc gdy nie patrzyła dosypał jej czegoś do kociołka, w efekcie czego, ten wybuchł i wszyscy uczniowie i cała sala została pokryta czymś wyjątkowo śmierdzącym i paskudnym. Kenneth równie dobrze mógł w tym momencie wybuchnąć śmiechem, lub nauczyciel z góry założył, że macał w tym palce, więc karę dostałaby nie tylko ona, ale i Kenneth. Mogliby zostać skazani na szorowanie kociołków po lekcjach, oczywiście bez użycia różdżki.
OdpowiedzUsuńWybacz, nie jestem dobra w wymyślaniu]
Annaise
[Jakby płacili mi w galeonach za każde zaczęcie, byłabym bogatsza niż bank Gringota. Zacznę ;) nawet wiem co w lesie będzie na nas czekać.]
OdpowiedzUsuńGregorius
[To brzmi bardzo dobrze! Chociaż mam jeszcze kilka początków na sobie, wyśle jeszcze dziś rozpoczęcie!]
OdpowiedzUsuńNoah
[ Spokojnie, ona by go trzymała na miotle, a wydaje się tak super, że pewnie nawet nie chciałaby puścić. Szkoda, że wyczerpany limit :( Ale w razie czego zapraszam! ]
OdpowiedzUsuńJulia
[Kenny jest uroczy i skradł moje serce, taki promyczek <3 Wbijaj koniecznie jak znajdziesz czas! :c]
OdpowiedzUsuńIlheon
[Dziękuję pięknie za tyle miłych słów. Chciałam napisać, że jeśli ogłoszenie jest aktualne, Rose bardzo chętnie zostałaby przyjaciółką od serca do wywracania Hogwartu do góry nogami, ale potem zauważyłam, że limit jest już jednak zapełniony. Szkoda. Ale mimo wszystko, dziękuję i powodzenia z uroczym Kennym. :)]
OdpowiedzUsuńRose
[on jest tak kochany i tak różny od mojej postaci, że chętnie bym coś razem stworzyła. Co ty na to? :)]
OdpowiedzUsuńAnguis
[O, jak super! Bardzo się cieszę, bo ta koncepcja szalenie mi się podoba. Kenny jest tak pozytywny, że na pewno przyda się taki promyczek optymizmu w życiu Ilheona, w którym trochę się popsuło. Zacząć? c:]
OdpowiedzUsuńbardzo szczęśliwy (choć jeszcze tego nieświadomy) Ilheon
[Ja jak zawsze idę na spontan, stara szkoła onetu :D]
OdpowiedzUsuńOstatnie dni, a może i tygodnie nie były najlepsze dla Ilheona. Oprócz tego, że nieco gorzej radził sobie z nauką przez słabszą koncentrację, całkowicie stracił też apetyt oraz nie sypiał zbyt dobrze. Na przerwach starał się zaszywać w bibliotece albo Izbie Pamięci, podczas gdy inni wychowankowie zwykli raczej przebywać w czasie wolnym na błoniach, dziedzińcu lub w pobliżu boiska do Quidditcha. Odkąd wrócił z wakacji spędzonych poza Hogwartem był inny, jego zachowanie wyraźnie różniło się od tego, do jakiego przywykli uczniowie, a także nauczyciele przez kilka poprzednich lat. Z całkiem otwartego, radosnego chłopaka stał się milczkiem i samotnikiem; zaczął unikać zatłoczonych miejsc, ciekawskich spojrzeń, wianuszka dziewczyn, które kręciły się obok niego z rosnącym zaciekawieniem. Nie dało się tego ukryć ani w żaden sposób zignorować, jednak Ilheon nie wydawał się zainteresowany wyjaśnieniem wakacyjnych zajść, wręcz przeciwnie, można było odnieść słuszne wrażenie, że raczej unikał tego tematu.
Niestety, uciekanie przed konfrontacją ze zbyt wścibskimi redaktorami szkolnej gazetki po paru nieprzespanych nocach i przy sporym rozkojarzeniu, a także pośpiechu nie mogło skończyć się dla niego dobrze. Wbiegając po schodach nie zauważył dziury w stopniach, o której zazwyczaj pamiętał. Potknął się, próbując w nią nie wpaść i przez to stracił równowagę, wpadając i przewracając się na chłopaka w mundurku Hufflepuffu.
— Przepraszam, straszna ze mnie fajtłapa — wymamrotał z wyraźnym zażenowaniem. Od razu wstał i wyciągnął rękę, by pomóc podnieść się też ofierze swojego małego wypadku.
Ilheon
[Mi to jak najbardziej odpowiada :3 Zwłaszcza, że to zwierzęca forma jest tą naprawdę uroczą i też bym zwróciła uwagę na takiego kota, jakby był puszczony samopas :) Mam zacząć?]
OdpowiedzUsuń[Jezusicku, nk! Toż to epoka kamienia łupanego prawie!]
OdpowiedzUsuńIlheon był zaskoczony poleceniem, ale nie miał okazji przekalkulować skąd miałoby nadciągać zagrożenie i czy były to redaktorki szkolnej gazetki, bo został już pociągnięty za rękę. Z doświadczenia wiedział, że lepiej było korzystać z rady, gdy ktoś kazał brać nogi za pas, tym bardziej, gdy sam uciekał w tym samym kierunku. W końcu sam nie pakowałby się w pułapkę, prawda?
Ilheon nie mógł narzekać na swoją kondycję. Co prawda, kiedy przybył pierwszy raz do Hogwartu, wyglądał jak kluska, którą regularnie dokarmiała babcia pod nieobecność zapracowanych rodziców, ale im starszy był, tym szczuplejszy i bardziej umięśniony się stawał. W jego przypadku te zmiany były dobrze widoczne, a szaty chłopaka ciągle musiały ulegać przeróbkom, bo inaczej wisiałyby na nim w dość karykaturalny sposób. Codzienne ćwiczenia oraz bieganie każdego ranka na szkolnych błoniach zapewniły mu dobrą sprawność fizyczną i jak widać nawet nie będąc w drużynie Quidditcha mogła się ona okazać przydatna.
Kiedy wpadli do składzika z miotłami mocno biło mu serce. Ostatnio nic nie podniosło mu tak adrenaliny i dopiero teraz, nasłuchując czy ich kryjówka zostanie odkryta, zdał sobie sprawę z tego, że trochę za tym tęsknił. W Hogwarcie nigdy się nie nudził i choć spędził tu ponad pięć lat, nadal szkoła potrafiła go zaskakiwać, w większości przypadków pozytywnie.
Poczekał aż dziewczyny odejdą, zmuszając się do zachowania ciszy, a kiedy zagrożenie minęło, głęboko odetchnął. Dopiero teraz przypomniał sobie o tym, że nadal trzyma dłoń cukiereczka, więc postanowił ją puścić.
— Co jest z tymi dziewczynami? Czy one naprawdę nie mają niczego lepszego do roboty? — wymamrotał, lekko marszcząc przy tym brwi. Był trochę rozgniewany, bo ostatnia wścibskość, plotkarstwo i nachalność uczennic zaczęła być dla niego bardziej dostrzegalna, a przez to uciążliwa i irytująca. Do tej pory nie przeszkadzało mu zainteresowanie płci pięknej, a czasem nawet cieszył się z tego, że nie traktują go jakby nie istniał, ale teraz sytuacja uległa zmianie, a co za tym idzie, jego pogląd na tę kwestię również.
Ilheon
Ta nagła reakcja wydała mu się trochę dziwna i przerysowana, ale nie skomentował jej. Może naprawdę chłopak miał tę nieszczęsną alergię albo po prostu zrobiło mu się zwyczajnie za duszno?
OdpowiedzUsuń- Jestem Ilheon i, tak, wiem jak masz na imię. Pamiętam cię jeszcze z pierwszej lekcji latania — odparł, przypominając sobie tamtą sytuację. Nie szło mu najlepiej i walczył o utrzymanie równowagi, zmagając się z lękiem wysokości, dlatego obserwował jak radzą sobie inni, w nadziei na to, że podpatrzy od kogoś technikę łatwiejszą, niż ta o której wspominała nauczycielka. Kenneth już wtedy przyciągnął jego uwagę. Cóż, to jak oberwał w głowę miotłą wzbudziło w nim współczucie. Jednak okazało się, że ktoś radził sobie gorzej od niego. Pewnie inni na jego miejscu cieszyliby się, że nie są najsłabszym ogniwem, ale Ilheonowi wcale nie było do śmiechu z powodu czyichś niepowodzeń.
W pierwszej chwili, gdy Kenny przygotował się na atak, Ilheon chciał mu powiedzieć, żeby się nie wygłupiał, bo nie miał mu za złe tego wypadku na lekcji, ale zanim pomyślał, po prostu go przytulił i poklepał po plecach. Przez chwilę był taki jak dawniej i posłał chłopakowi ten uśmiech, przez który dziewczyny z młodszych klas spuszczały mimowolnie głowy, czując jak zaczynały pąsowieć i piec je policzki.
— Raczej powinienem ci podziękować — stwierdził. — Zrehabilitowałeś się. Naprawdę masz przez ten wybuch aż tak na pieńku u wszystkich? Myślałem, że uczniowie Hogwartu nie są tacy pamiętliwi.
Ilheon
[Gdyby nie stuprocentowo polskie pochodzenie Grześka, byłabym pewna, że został (Grzesiu) adoptowany, a Kenneth to jego prawdziwy brat. Cześć, dziękuję za miłe słowa!]
OdpowiedzUsuńG. Szczędzicki
Ariel Coleman była zrozpaczona i wcale nie zamierzała tego ukrywać.
OdpowiedzUsuńJeszcze rano czuła się wspaniale — słońce świeciło wyjątkowo pięknie jak na wrzesień i nic nie zapowiadało, by w najbliższym czasie miało padać, do tego rok szkolny dopiero się zaczął, mogła więc jeszcze leniuchować bez wyrzutów sumienia. Na pierwszą lekcję w tym roku — znienawidzoną historię magii — wybrała się pełna entuzjazmu i energii jedynie po to, by zaraz zostać całkowicie zignorowaną przez swoją największą miłość.
Arthur — bo tak miała na imię owa życiowa miłość — był o dwa lata starszym od niej Gryfonem, którego dotychczas kojarzyła jedynie z widzenia. Wcześniej nawet nie zwracała na niego zbytnio uwagi — ot, kolejny przeciętny chłopak gubiący się w tłumie przystojniaków — ale wszystko zmieniło się tego pamiętnego dnia przed wakacjami, gdy po ostatnim meczu quidditcha podszedł pogratulować jej dobrej gry. Zakochała się, gdy tylko wypowiedział pierwsze słowo; szybko z przeciętnego stał się najpiękniejszym mężczyzną na ziemi. Myślała o nim przez całe wakacje; doskonale zaplanowała, co powie, gdy znów go spotka, i co? Została zignorowana. Najzwyczajniej w świecie, perfidnie zignorowana.
Powiedziała mu cześć. Uśmiechnęła się. A on przeszedł, nawet na nią nie spoglądając.
Jej duma właśnie została boleśnie zmiażdżona.
Dlatego z pełną cierpienia miną schodziła po schodach do lochów, z zamiarem wyżalenia się jedynej osobie, która wysłuchałaby ją bez dawania jej przy okazji wykładu pod tytułem: Powinnaś-opanować-swoje-uczucia-takie-ciągłe-zakochiwanie-się-jest-strasznie-niezdrowe-i-jeszcze-będziesz-tego-żałować.
Nie musiała długo czekać — Kenneth Wood, jej ulubiony Puchon, wyłonił się zza zakrętu i ruszył prosto w jej stronę. Ariel uśmiechnęła się szeroko — w chłopaku było coś niezwykle pozytywnego, co sprawiało, że nawet najbardziej ponury dzień nabierał kolorów.
— Naprawdę nie rozumiem, jak ktokolwiek może przyzwyczaić się do mieszkania w takich warunkach — zaczęła wesoło, gdy tylko Kenny ją dostrzegł. — Dopiero co tu zeszłam, a już włosy odmawiają mi posłuszeństwa przez całą tę wilgoć.
Hogwarckie lochy były naprawdę ponurym miejscem, pełnym pajęczyn i ciemnych zakamarków, dlatego Arielce ciężko było uwierzyć, że pokój wspólny Hufflepuffu był przytulny i wesoły, a tak właśnie twierdzili ci, którzy mieli okazję tam przebywać. Jej o wiele bardziej podobała się wieża Ravenclawu, z pięknym widokiem na jezioro błyszczące w słońcu.
W ciemności korytarza (zielone światło ani trochę jej się nie podobało, tak samo jak migoczący blask pochodni) jej zły humor szybko powrócił. Musiała, po prostu musiała wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje, dlatego oparła się o zimną ścianę i zaczęła:
— Kenny, czy ja jestem niewidzialna?
[Nie wiem, jakiej długości wątki piszesz, więc masz coś takiego. :D]
wielce zrozpaczona ARIEL
[Co ta miłość robi z człowiekiem... Tfu! Czarodziejem.]
OdpowiedzUsuń— Tak, podziękować. Zabawne zrządzenie losu, bo też byłem właśnie ścigany. Uchroniłeś mnie od konfrontacji z redaktorkami szkolnej gazetki. Nie sądziłem, że zaczęły zajmować się teraz plotkami na mój temat. Myślałem, że w Hogwarcie jest wiele innych, ciekawszych rzeczy, niż pogłoski na temat uczniów, na przykład fakt podkradanie przez kogoś z gabinetu nauczyciela eliksirów skrzeloziela. Według mnie to byłby dużo ciekawszy temat na pierwszą stronę, niż ja i moje problemy osobiste — odparł, przeczesując włosy z przyzwyczajenia.
Podszedł do okna i wdrapał się na parapet, żeby spojrzeć czy jego zagrożenie również zostało zneutralizowane, przynajmniej na tę chwilę, choć liczył, iż dziewczyny może zwyczajnie się znudzą i wybuchnie większy skandal.
— To zależy jaki eliksir miłosny wypiły. Pamiętam, że ten Braci Weasley działał tylko dobę. Oby to nie była amortencja, bo jej siła zależy od długości jej przetrzymywania — odpowiedział, starając się mu pomóc najlepiej jak umiał. Nigdy jednak szczególnie nie interesował się eliksirami miłosnymi. O amortencji wiedział trochę więcej, ze względu na to, iż była jego boginem, choć o tym wolał nikomu nie wspominać.
— Wiesz, ta lekcja latania zapadła mi w pamięć. Współczułem ci i było mi przykro, bo nie umiałem ci pomóc. Ostatecznie sam nigdy nie nauczyłem się dobrze latać na miotle. Nic dziwnego, że nie zostanę gwiazdą Quidditcha — starał się zażartować, żeby go trochę pocieszyć. — Trudno cię nie kojarzyć z powodu twoich dowcipów, wszędzie jest cię pełno, no i te włosy... Raczej rzadko spotyka się metamorfomagów, to nie są takie pospolite umiejętności. Potrafisz tylko zmieniać kolor włosów? Nie widziałem, żebyś modyfikował inaczej swój wygląd, a ja na twoim miejscu, gdybym był ścigany przez stadko zauroczonych piątkoklasistek i mając umiejętności metamorfomaga po prostu zmieniłbym płeć albo coś takiego. Może wtedy by nie rozpoznały? — Zastanowił się na głos. — Tak czy siak, chyba ta kara jest trochę niewspółmierna do przewinienia.
Ilheon
[sorki, że dopiero teraz, spędziłam godzinę na rozmowie z siostrą, a wcześniej odsypiałam, ale już jestem gotowa. I jak masz pomysł na zaczęcie to masz moje pszczółkowe błogosłwieństwo ;)]
OdpowiedzUsuń[Amortencja to w końcu poważna rzecz. Wystarczy przypomnieć sobie o tym, jakie znaczenie odgrywała w kontekście istnienia Lorda Voldemorta. Gdyby Meropa nie poiła nią Riddle'a seniora, to pewnie nie byłoby Czarnego Pana. Niby miłosny eliksir, a jednak może sporo namieszać w świecie czarodziejów >D]
OdpowiedzUsuń— Sugerujesz w ten sposób, że gdybym cię pogłaskać w innych okolicznościach, to posądziłbyś mnie o molestowanie albo podrapał? — podpytał, chociaż raczej nie miał takich planów i nie zamierzał próbować niczego z tych rzeczy. Zanim to się wydarzyło czasem zdarzało mu się zaczepiać osoby, które słabo znał, ale nigdy nie robił tego, aby kogoś upokorzyć, poniżyć albo wyrządzić krzywdę. Nie należał do tego typu ludzi. Jeśli żartował, to starał się to robić w taki sposób, aby nikomu nie sprawić przykrości i nieprzyjemności. Tiara Przydziału chyba wiedziała co robi, umieszczając do w Gryffindorze.
Nie zastanawiał się długo nad tym, co robił. Po prostu naśladował zachowanie Kennetha, więc podobnie jak on również przerzucił nogi na zewnętrzną część parapetu, spoglądając najpierw w dół (na szczęście z wiekiem lęk wysokości się zmniejszał, zamiast się nasilać), a potem znowu na puszystą, kocią łapę, którą jeszcze przed chwilą była dłoń chłopaka. Postanowił skorzystać z okazji i faktycznie jej dotknąć. Taka szansa nie pojawiała się zbyt często, więc czemu miałby tego nie spróbować? Był ciekaw, czy działa ona tak samo, jak u normalnego kota, dlatego nacisnął jej spód, zastanawiając się, czy faktycznie za chwilę zobaczy pazury, które mogłyby potencjalnie zrobić mu krzywdę.
— Chyba właśnie wychodzę na osobę mającą samodestrukcyjne zapędy — mruknął, ale czasem ciekawość wygrywała z rozsądkiem, a jemu podobnie jak zapewne wielu nastolatkom zdarzało się najpierw coś zrobić, a dopiero potem pomyśleć o ewentualnych konsekwencjach. U niego pojawiało się to jednak najczęściej w przypadkach, kiedy sam mógłby ucierpieć, więc nie przejmował się tym aż tak bardzo. — Myślę, że bez względu na powód podrapania pewnie zostałbym poskładany do kupy w skrzydle szpitalnym. Taka broń raczej i tak nie wypali w przypadku walki z natrętnymi dziewczynami, poza tym agresja nie jest fajna. Na pewno jednak dałoby się je jakoś zniechęcić w mniej inwazyjny sposób. Pewnie trzeba byłoby opracować jakiś plan albo znaleźć ciekawe zaklęcie...
Ilheon
[Kto wie! Niektórzy szybko potrafią zaskarbić sobie zaufanie albo pociągnąć odpowiednio za język! >D]
OdpowiedzUsuńIlheon też się zaśmiał, ale dopiero kiedy ręka Kennetha wróciła do normalnej formy i porównał wielkość ich dłoni. Mimo całkiem smukłych palców miał śmiesznie małe dłonie, co kontrastowało się z masywnymi udami i całkiem umięśnionymi ramionami. Niewątpliwie nie pasowały one do reszty tego obrazka, ale Ilheon się tym nie przejmował. Nie czuł potrzeby silnego dążenia do perfekcji i może to dobrze. Perfekcjonizm potrafił okazać się zgubny, szkodliwy i naprawdę trudny do zwalczenia. Nie uważał też, że ma jakiekolwiek powody do kompleksów. Ćwiczył i biegał po to, aby do nich nie dopuścić. Dzięki temu dobrze czuł się ze swoim ciałem. Dużo pomógł mu w tym również taniec.
Ilheon był zdania, iż ludzie nie muszą być idealni, a to, co często uważali za wady, tak naprawdę stanowiło ich największe atuty, coś, dzięki czemu byli wyjątkowi, jedyni w swoim rodzaju i był pewien, że jeśli odnajdą swoją drugą połówkę, to ona w pełni doceni każdy szczegół i zaakceptuje go takim, jakim jest.
Pewnie niektórzy nazwaliby go głupcem albo przesadnym romantykiem, gdyby usłyszeli coś takiego, ale na pewno by się tym nie przejął ani nie zmienił opinii, w końcu nikt nie musiał się z nim zgadzać. Nie zamierzał też nikomu narzucać tego własnych przekonań.
— Popiełek mógłby być niezły, gdyby nie fakt, że może wywołać pożar. To trochę niebezpieczne — stwierdził, lekko przygryzając dolną wargę. Spojrzał na chłopaka, gdy usłyszał o Zakazanym Lesie. Co prawda uczniom nie było wolno tam chodzić bez pozwolenia i opieki nauczycieli, ale Ilheon zdawał sobie sprawę z tego, że znajdowali się śmiałkowie łamiący ten zakaz. Młodzież taka już była, mugolscy uczniowie również czasem nie przestrzegali szkolnych regulaminów i mogli wpakować się przez to w niebezpieczeństwo. Na pewno jednak Ilheon nie miał zamiaru nikomu zdradzać tajemnicy Kennetha. W końcu sam wymykał się z dormitorium wieczorami. Gdyby na niego doniósł, stałby się niezłym hipokrytą, nawet, jeśli robił to przez koszmary.
— W sumie... I tak nie sypiam najlepiej, więc czemu nie? Miejmy nadzieję, że nie zostaniemy złapani, bo w taką pogodę ostatnie o czym marzę to szlaban — dodał, zeskakując z parapetu na trawę. — Za nocne wędrówki po szkole też grożą sankcje — napomknął, zdradzając nieco na swój temat. Uznał, iż nie zaszkodzi sobie w ten sposób, a chciał zyskać trochę zaufania Kennetha, również uchylając rąbek tajemnicy o swojej osobie.
Ilheon
Gregorius Cavendish przeczuwał że Puchon coś kombinuje. Chłopak czuły to w kościach, intuicja mu tak podpowiadała i był pewien, że fusy od kawy powiedziałaby mu to samo na dnie pustej filiżanki. Ślizgon bywał wścibski ponad innych, a jeśli wszystkie znaki na ziemi i niebie podpowiadały mu, że Kenneth Wood łamie szkolny regulamin, to tak właśnie było. Pech chciał, że nie mógł złapać go od dłuższego czasu na gorącym uczynku. Gregory lubował się w takiej zabawie w kotka i myszkę, był prawdziwym drapieżnikiem na hogwarckich korytarzach – z przyjemnego napawał się władzą, jaką dawała mu odznaka prefekta, bo przecież dręczenie słabszych, karanie ich i odejmowanie punktów należało nie tylko do jego obowiązków, które nad wyraz skrupulatnie wypełniał. Było jednak coś, co bardziej przyciągało Gregory'ego i jego uwagę – to tajemnica. Znał bardzo dużo sekretów, były jego kartą przetargową, kolekcjonował je niczym wizerunki czarodziejów z czekoladowych żab a później wykorzystywał. Czuł się wtedy lepszy od innych. Sprytniejszy. I bardziej podły. Bycie zamkowym nonkonformistą to jedno, a wymykanie się potajemnie ze swojego dormitorium w dziwnym i tajemniczym celu to inna para kociołków. Ciekawska natura w nieodpowiednim ciele przynosi więcej szkody niż pożytku. Mijały tygodnie ukradkowej obserwancji, ale dawało to więcej frustracji niż jakichkolwiek rezultatów. Aż do dzisiejszego wieczoru, kiedy to los uśmiechnął się do Gregoriusa pod postacią pełni księżyca. Srebrzysta łuna oświetlała hogwarckie błonia, mieniła się i skrzyła na tafli jeziora, delikatnie zapuszczając się poprzez gałęzie do Zakazanego Lasu. Ślizgon tylko na chwilę chciał rzucić okiem przez okno, bez konkretnego powodu – i wtedy serce zamarło mu na ułamek sekundy. Zauważył go. Puchon pospiesznie oddalał się od zamku w stronę ciemnego zamku, a Gregorius niewiele myśląc, ruszył za nim. Był prefektem, ale nawet i jego obejmowały jakieś zasady. Powinien teraz zaalarmować kogoś z opiekunowie, że Kenneth uciekł i spokojnie czekać na rozwój wydarzeń. Jednak poniosły go emocje. Pobiegł za nim jak gdyby nigdy nic. Musiał zdać się na własny wzrok, nie chciał za szybko sygnalizować, że idzie za nim i szpieguje. Gdyby nie światło księżyca, które minimalnie rozjaśniało ciemność, Gregorius wyrąbałby się po pierwszych dziesięciu metrach o wystający korzeń, nie mówiąc co dalej by się działo podczas drogi. Wydawało mu się, że za daleko doszli, a on coraz mniej ostrożny był – gałązki chrupały mu pod nogami a i oddychał głośniej niż wcześniej. W końcu musiał zostać zauważony albo wykryty przez jakiś niesamowity dar Wooda. Cavendiash nie czuł się pewnie w lesie, zwłaszcza o tej porze i nie miało to nic wspólnego ze strachem a raczej z rozsądkiem. Zaczął nawet martwić się i nie tylko o sobie. Las skrywał wiele sekretów.
OdpowiedzUsuń– Oszalałeś? – wypalił Greg, łapiąc go za przysłowiowe fraki i potrząsając lekko, jakby chciał wytrzepać z niego głupie zachcianki spacerowania w czasie pełni po zakazanym lesie, no romantyk się w nim obudził czy co?
– Wracamy do zamku, natychmiast!
Nierozsądne też było krzyczeć, ale czego człowiek nie robi pod wpływem emocji? Nie czuł się dobrze, zdecydowanie za daleko zabrnęli, teraz musieli tylko... Coś głośno trzasnęło w niezidentyfikowany kierunku. Gregorius puścił chłopaka i rozejrzał sie dookoła, ale nic nie dostrzegł. Zawczasu wyciągnął różdżkę, przezorny zawszę ubezpieczony. Coś w oddali stukało. Wyobraźnia śligona ruszyła pełną parą, czytał o tylu niebezpiecznych zwierzętach, że teraz trudniej mu było zapanować drżeniem ciała. Tylko tego brakowało, żeby Puchon widział jego strach.
[Właśnie napada nas Peryt, więc szykuj swojego pana na walkę o życie :v sorry, błędów nie poprawiłam, bo nie mam siły już. Twój poprzedni odpis skasowałam niechcący :c ]
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Ajć, wybacz bajzel pod kartą. SKAM górą. <3 Ciepłe kluchy są fajne, nic tylko tulić moim zdaniem. Kenneth nie jest jednak taki potulny jak się wydaje, więc chłopaki mogliby razem rozkręcić nie jedną imprezę lub wyciąć niezły numer. Relacja bardziej kumpelska, partners in crime czy coś innego ci świta?]
OdpowiedzUsuńDybuck Sheeridan
— To prawda, do tej pory nie wymykałem się nocami, ale odkąd miewam koszmary, to zdarza mi się wychodzić z dormitorium i włóczyć po szkole. Wolę pospacerować, niż leżeć plackiem w łóżku kilka godzin i patrzeć się w sufit — stwierdził nieco ciszej. — Za pierwszym razem trochę się stresowałem, Hogwart nocą bywa trochę przerażający. Wszystko wydaje się skrzypieć, obserwować każdy twój krok i nigdy nie możesz być pewien, czy za chwilę nie trafisz na jednego z prefektów, ducha albo Irytka. Nagle zwykły cień rzucany przez drzewa może wywołać dreszcz niepokoju — dodał, lekko wzruszając ramionami. — Chyba każdemu zdarzyło się wymknąć z dormitorium, choćby dla zaspokojenia ciekawości, żeby sprawdzić jak to jest. Niektórych pociąga ciemność i to, co się za nią kryje — mruknął, spoglądając na Kennetha kątem oka.
OdpowiedzUsuńPrzystanął, żeby chłopak dorównał mu kroku, bo nie chciał zostawiać go w tyle.
— Nie boję się złapania, chyba bardziej konsekwencji. Nie wiem co miałbym robić za murami Hogwartu — odparł, spuszczając wzrok. Kopnął kamień, a następnie wsunął dłonie do kieszeni spodni, żeby nie było widać jak zaciska je w pięści. Mundurek opinający mu ramiona zdradzał jednak ten szczegół i wprawnemu obserwatorowi z pewnością ten fakt by nie umknął, podobnie zresztą jak fakt, że materiał na plecach został rozerwany, najpewniej przez upadek albo zaczepienie się o coś ostrego w schowku na miotły. Ilheon zdawał się jednak w ogóle na to nie zwrócić uwagę. Niezliczoną ilość razy przytrafiała mu się podobna sytuacja.
— Nic już tam na mnie nie czeka — wypalił dość nieoczekiwanie. — Czasem byłem wściekły na tę szkołę i żałowałem, że w ogóle do niej trafiłem, że dostałem list na jedenaste urodziny, że będę musiał wyjechać tak daleko od rodziny, że mnie okłamywali. To odrobinę namieszało mi w życiu, ale teraz nie wyobrażam sobie być gdzie indziej. Hogwart chroni mnie przed samym sobą — zdradził, czując, iż Kenneth jest jedną z tych osób, które nie wykorzystają tych szczątkowych informacji przeciwko niemu. Wydawał się sympatyczny, nie sprawiał wrażenia wścibskiego i miał w sobie tę chęć pomocy, trudną trudno było mu odtrącić. Mógł się wzbraniać, ale potrzebował wsparcia, nawet, jeśli nie czuł się jeszcze na siłach o wszystkim mu powiedzieć. Widać było, że wyrzucenie choć części emocji trochę go uspokoiło, bo znowu rozluźnił mięśnie i na jego twarzy pojawiło się coś na kształt dość smutnego uśmiechu, jakby myślami był daleko stąd.
— Chyba czasem jesteśmy sami dla siebie najbardziej przerażający i nic nie może konkurować z nami samymi — powiedział szeptem.
Ilheon
Anguis uczył się na błoniach przez jakiś czas. Jednak potem uznał, że przyda mu się drzemka. Ponieważ absolutnie kochał spanie w kociej postaci postanowił odnieść materiały do dormitorium (jego notatki z eliksirów były małym dziełem sztuki i wolał, aby nikt ich od niego nie "pożyczył", bo chyba by się zapłakał), po czym znaleźć jakieś ustronne miejsce, zmienić się w kota i wrócić na błonia. Tak też uczynił. Na szczęście nikt nie zakłócił mu snu, więc spokojnie przespał się z dwie godziny. Po przebudzeniu chciał wrócić do zamku, ale wtedy zobaczył Kennetha. Znał go z widzenia, raczej nigdy nie wchodził z nim w interakcję. Postanowił go obudzić, ale zanim się do niego zbliżył chłopak sam otworzył oczy. Przysiadł i patrzył na niego. Jako kot wyglądał bardzo, bardzo uroczo, w końcu zmieniał się w puchatego ragdolla o wielkich, błękitnych ślepiach. Dziewczyny czasem piszczały na jego widok. Raz jakaś pierwszoroczna nawet założyła mu wstążeczkę na szyję. Ależ on się potem nagimnastykował, aby ją zdjąć przed przemianą w człowieka. Nie był pewny, czy wstążka nie zostałaby w pierwotnym rozmiarze i go nie udusiła.
OdpowiedzUsuńKiedy usłyszał kici kici chciał unieść jedną brew. Serio, akurat to przyszło mu do głowy? Już chciał prychnąć oburzony i odejść, kiedy został brutalnie i wbrew jego woli chwycony w ramiona. Miauknął głośno w formie protestu przed takim traktowaniem. Absolutnie nie potrzebował pomocy w powrocie do zamku. Dysponował nawet czterema łapami zamiast dwoma nogami do poruszania się. Nie chciał jednak podrapać Kennetha, a obawiał się, że to jedyny sposób, aby chłopak go puścił.
— Brzmi jak coś, co mogłoby trochę pomóc — stwierdził, nie chcąc się negatywnie nastawiać od samego początku. Zaryzykowałby stwierdzeniem, że nie wszystkie eliksiry działają, a na pewno, że nie wszystkie działają tak, jak czarodziej mógłby tego oczekiwać. Czasem potrafiły rozczarować swoim efektem, nie dlatego, że dodało się mniejszą szczyptę danej substancji, niż zakładał autor przepisu, ale dlatego, że zwyczajnie oczekiwało się czegoś bardziej spektakularnego. Ilheon na początku nauki w Hogwarcie często doznawał tego uczucia podczas lekcji eliksirów, dlatego nieszczególnie za nimi przepadał.
OdpowiedzUsuń— Jeśli masz ochotę, to możesz to spróbować naprawić. Nie wiem który raz w tym roku zniszczyłem mundurek, ale na pewno brakłoby mi palców, żeby to zliczyć — westchnął z lekkim roztargnieniem. Wbrew pozorom ubrania czarodziejów czasem ulegały zniszczeniom, rozdarciom czy zabrudzeniom, szczególnie u tych, którzy dopiero uczyli się poskramiać swoje talenty, co nie zawsze im wychodziło.
Usiadł obok Kennetha na murku, żeby chwilę później zdjąć koszulę przez głowę. Spojrzał na rozdarcie, nie wyglądając na szczególnie zaskoczonego. Z jego miny dało się zauważyć, że bywało już znacznie gorzej.
— Masz rację, zgadzam się z tym co powiedziałeś, ale czasem głupie pomysły też mogą się przydać. Nigdy nie wiesz, kiedy może ci się przydać jakieś zaklęcie, którego nie uczą na zajęciach. Efekt zaskoczenia i kreatywność potrafi być niezłą bronią w podbramkowych sytuacjach — stwierdził, pamiętając kilka sytuacji, w których właśnie te zalety pomogły mu osiągnąć prowadzenie.
— Cóż, wychodzi na to, że jednak mamy trochę wspólnego — zauważył.
Ilheon
[Ja tam za złe nie mam, ale top secret info masz na mailu! Zaczynam w takim razie coś nowego, żeby dalej pociągnąć akcję :D]
OdpowiedzUsuńIlheon zauważył jak policzki chłopaka robią się purpurowe i zastanowił się, czy to w związku z presją, że zaklęcie może nie wypalić, czy też speszenie wynikające z chwilowego zdjęcia górnej części garderoby. Zanim jednak rozważył, która z tych opcji jest bardziej prawdopodobna, znowu miał swoją koszulę w nienaruszonym stanie, za to mu zresztą podziękował.
— Cóż, ja często ze swojego wyrastałem, więc nawet jeśli nie był zniszczony, to i tak musiałem go wymienić na nowy, bo zwyczajnie przestawałem się w niego mieścić — odparł z lekkim rozbawieniem. Na ulicy Pokątnej w sklepie odzieżowym Madame Malkin był już dobrze znany ze względu na częste zakupy.
— Niektórzy nauczyciele chyba trochę zbyt poważnie podchodzą do swojej pracy. Może jest to związane z czasami, w jakich oni sami żyli — stwierdził, dzieląc się z chłopakiem pierwszą myślą, jaka przyszła mu na ten temat na myśl. Za czasów walki ze Śmierciożercami wiedza oraz umiejętności decydowały często o życiu albo śmierci, więc nic dziwnego, że starsi belfrowie z taką surowością traktowali swój zawód.
Chciał też powiedzieć coś więcej o tym, co ich łączy, ale Kenneth nagle wypalił z wróżbiarstwem, więc tylko pokiwał energicznie głową dla potaknięcia, szczerze nie mogąc się doczekać północy.
Oczekiwanie na wieczór zdawało się ciągnąć i odwlekać w nieskończoność. Chociaż nie był już aż tak zdenerwowany na redaktorki szkolnej gazetki, nadal chciał się znowu zobaczyć z Kennethem. Mimo spędzenia z nim kilkunastu minut, odniósł wrażenie, że był z nim przez ten czas szczęśliwszy, niż przez ostatnie trzy tygodnie razem wzięte. Ostatnio nie miał zbyt wielu powodów do radości. Przeciwnie, jego problemy zdawały się piętrzyć, a przez to bardzo mu ciążyły. Kenny rozsiewał wokół siebie jednak tak pozytywną energię, że nie sposób było przy nim długo zadręczać się negatywnymi rzeczami. Ktoś taki zdecydowanie był potrzebny Ilheonowi, żeby wrócił do normalności.
Ekscytowała go myśl o tym, że zobaczy Zakazany Las, którego nie miał jeszcze okazji oglądać nocą. Do tej pory tamto miejsce nie wzbudzało w nim większych emocji, bo widział je za dnia, najczęściej z daleka lub podczas zajęć z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Wybranie się tam nocą stanowiło jednak zupełnie inną kwestię, szczególnie, jeśli brało się pod uwagę towarzysza tej nieregulaminowej przechadzki.
Już kilka minut przed umówionym czasem uzbrojony w różdżkę i torbę z kilkoma innymi drobiazgami pojawił się w umówionym miejscu, najwyraźniej nie mogąc doczekać się aż wyruszą w podróż, może nie daleką, ale na pewno zapowiadającą się emocjonująco.
Ilheon
— W wieży Ravenclawu też jest chłodno — powiedziała Arielka natychmiast i zaraz westchnęła. — Ale nas od kuchni dzieli siedem pięter.
OdpowiedzUsuńTego jednego Ariel nie raz zazdrościła Puchonom — nie pogardziłaby wejściem do kuchni zaraz przy pokoju wspólnym, zwłaszcza że uwielbiała podjadać słodkości podczas nauki, i w ogóle lubiła słodycze, a jej prywatny zapas tych mugolskich kończył się niepokojąco szybko. Nie wiedziała, czy powinna przeklinać los, czy jednak mu dziękować, bo gdzieś z tyłu głowy chodziła myśl, że gdyby faktycznie trafiła do Hufflepuffu, opuściłaby Hogwart jako niska kulka, nie będąca w stanie chodzić ze względu na swoją tuszę. A do tego Ariel nie zamierzała dopuścić.
Chociaż... jeżeli miała już tyć, to chociaż w przyjemny sposób. I może wtedy w końcu jej miłość by ją dostrzegła (nie miałby wyjścia, jeśli zasłoniłaby pół świata swoim ciałem).
Nie potrafiła nie uśmiechnąć się, gdy Kenny zaczął ją okrążać ze wszystkich stron. Nie zdążyła nawet zapytać, co takiego robił, a już dostała odpowiedź. I jak zwykle rozżalenie i smutek nieco zbladły, zastąpione pełnym wdzięczności uśmiechem.
— Wiedziałam, że ty mnie zobaczysz. Innych po prostu oślepia mój blask.
Żart, choć słaby, wciąż pozostawał żartem i pokazywał, że Ariel się starała nie dąsać. Nie lubiła być smutna — o wiele bardziej podobało jej się wybuchanie śmiechem i uśmiechanie do wszystkich mijanych osób, niż płakanie po kątach. Kenneth był jedną z tych osób, które nie tylko to wiedziały, ale jednocześnie potrafiły natychmiast poprawić jej humor.
No i doskonale wiedział, że miała tendencję do zakochiwania się w każdym mijanym chłopcu, a to wiele ułatwiało.
— Gryfon, siódmy rok, ma na imię Arthur — zaczęła bez wahania. — Powinieneś go kojarzyć. Całkiem przystojny, i te kości policzkowe!
Z ulgą opuściła lochy i weszła do wielkiej sali, wciąż prowadzona przez przyjaciela. Usiedli przy stole Ravenclawu (nikogo już nie dziwił widok uczniów siadających przy stołach nieswoich domów), w oddaleniu od innych osób.
— Myślałam, że tym razem będzie inaczej — powiedziała, gdy sięgnęła po puchar z sokiem. — Rozmawialiśmy, jeszcze przed wakacjami, ba!, to on podszedł do mnie jako pierwszy! I co? Dupa, nawet mnie chyba nie pamięta. To takie niesprawiedliwe!
Oparła głowę na dłoni, z trudem powstrzymując się przed położeniem na stole.
— Jesteś chyba jedynym mężczyzną w moim życiu, który mnie zauważa, Kenny. No, ty i Abe, ale on już dawno stracił ochotę na słuchanie mojej paplaniny o chłopcach.
[Też zazwyczaj piszę dłuższe, ale tutaj chyba będę ograniczać tak do 400 słów, bo za dużo ich na siebie wzięłam. :D No i dziękuję za wszystkie miłe słowa na temat Kruma, mam nadzieję, że z czasem przestanie kojarzyć się z kobietą. xD]
ARIELKA
Ilheon poczuł się nieco zaskoczony, gdy z zamyślenia związanego oczywiście z nadciągającą przygodą wyrwał go dziewczęcy głos. W pierwszym odruchu chwycił różdżkę i zacisnął na niej palce, choć wydawał mu się on jakby skądś znajomy. Na pewno nie należał do żadnego z nauczycieli, toteż postanowił sprawdzić kto go woła.
OdpowiedzUsuńMusiał mieć ciekawy wyraz twarzy, gdy zobaczył Kennetha w dziewczęcym wydaniu. Z jednej strony cieszył się, że to żadna z ich niedoszłych prześladowczyń, ale z drugiej trochę się zmieszał i podrapał po tyle głowy.
— Kenneth, coś ty zrobił? — spytał, nie potrafiąc zrozumieć po co chłopak zmienił płeć. Spotkał się z takim czymś pierwszy raz w życiu, więc szczerze powiedziawszy nie wiedział jak zareagować. W życiu nie pomyślałby, że Kenny aż tak przejmie się ich nocnym wyjściem, nie mówiąc już o tym, że rozpatrzy możliwość otrzymania mniejszych konsekwencji na wypadek, gdyby zostali złapani.
— Zażyłeś jakiś eliksir? Jak udało ci się coś takiego zrobić? — Zainteresował się, wyciągając rękę, żeby dotknąć jego włosów, jakby chciał upewnić się, czy są prawdziwe, czy to może nie zwykła peruka. Przyjrzał mu się dokładnie, a potem uśmiechnął. W zasadzie, to nadal był ten sam Kenneth, może trochę zaokrąglony tu i ówdzie, ale kiedy popatrzył mu w oczy, to nie miał absolutnie żadnych wątpliwości.
— Widzę, że przygotowałeś się chyba na każdy możliwy scenariusz, czyli pewnie zdecydowanie lepiej, niż ja. Albo może raczej powinienem powiedzieć przygotowałaś, Kenny — mruknął, posyłając mu rozbawiony uśmiech. — Jasne, nigdy nie byłem bardziej gotowy.
Chociaż nadal zmęczenie dawało mu się trochę we znaki, to jednak odpoczynek i dwie godziny drzemki po zajęciach pozwoliły mu na zachowanie trzeźwości umysłu oraz poprawienia koncentracji, z czym rano ewidentnie miał zauważalne problemy. Biorąc jednak pod uwagę to, że przez wypadek nawiązali kontakt, może jednak nie wyszło mu na złe tych kilka nieprzespanych nocy.
Ilheon
— Z jakiegoś powodu zamiana w dziewczynę wydała mi się dużo bardziej abstrakcyjna, niż wyhodowanie sobie kociej łapy — mruknął z rozbawieniem. Wcześniej niewiele wiedział na temat metamorfomagii, nic więcej dziwnego, że tak duża zmiana w wyglądzie Kennetha go zaskoczyła. Kenneth sam przecież wspomniał, że im większa metamorfoza, tym więcej potrzebuje wysiłku w nią włożyć. Ilheon nie był dlatego do końca pewien, czy chłopak robi dobrze, ale skoro zdecydował się na taki krok, to chyba potrafił ocenić, czy nie porywa się z kosą na kamień, toteż postanowił nie pouczać go ani nie komentować w żaden sposób tej sprawy.
OdpowiedzUsuńW paru momentach podróż przez sam zamek przyprawiła go o szybsze bicie serca. Było jeszcze na tyle wcześnie, że niektóre obrazy wciąż nie spały, dlatego musieli uważać, by nie zwrócić na siebie ich uwagi. Wszystko szło jak z płatka, no... Prawie wszystko. W końcu jednak natrafili na jednego z prefektów.
Co prawda Ilheon spodziewał się, że Kenny może go złapać za dłoń albo przytulą się dla zachowania pozorów, ale najwyraźniej jego towarzysz uznał bardziej zdecydowane kroki za lepsze wyjście. Skoro jednak zabrnęli już tak daleko, czy był sens się wycofywać?
Zdecydowanie nie, choć poczuł się bardzo dziwnie, obejmując w pasie i całując Kennetha. Z jednej strony uważał to za niedorzeczne, gdyby ktoś powiedział mu, że będzie robił takie rzeczy w środku nocy z kimś, z kim złapał kontakt tego samego ranka, to pewnie zaśmiałby się mu w twarz. Z drugiej zaś trochę mu się podobało; ta spontaniczność, ten dreszcz niepewności i ekscytacji, który pojawiał się wraz ze wzrostem adrenaliny, a może to tylko kwestia pocałunku...?
Sam chciałby to wiedzieć, bo zapewne z taką wiedzą miałby zdecydowanie mniejszy mętlik w głowie. Od tamtego wydarzenia nie miał okazji się z nikim całować. Co więcej, nie sądził, iż nastąpi to tak szybko. Nawet nie rozważał, kiedy byłby odpowiedni moment na takie rzeczy ani z kim miałby to zrobić. Najwyraźniej los rozwiązał za niego tę kwestię w dość przewrotny sposób.
Również przeprosił prefekta na którego się natknęli i szybko podążył za Puchonem, nie chcąc by obaj dostali ujemne punkty za włóczenie się po Hogwarcie po północy. Kiedy wyszli na świeże powietrze odetchnął z ulgą. Poczuł nieskrępowaną niczym wolność i trochę się nią zachłysnął. Obrócił się dookoła własnej osi, patrząc na teren jaki miał przed oczami. W blasku gwiazd oraz księżyca wszystko wydawało się inne. Prawie wszystko. Pocałunek pozostawał pocałunkiem, podobnie jak Kenneth. Mimo tymczasowej zmiany, nadal był sobą. Czy powinien wspomnieć o tym, co przed chwilę zaszło? Korciło go, dlatego postanowił na początek nie robić tego wprost.
— To było szalone — stwierdził, podciągając rękawy mundurka. — I znowu ciągnąłeś mnie za rękę. Chyba naprawdę musisz lubić to robić - zażartował, posyłając mu uśmiech.
Na pewno nie miał zamiaru go zbesztać. Działał instynktownie. Zachował zimną krew w podbramkowej sytuacji, która może nie decydowała o ich życiu ani zdrowiu, ale bądź co bądź uratowała im skórę, tyle że nie w dosłownym tych słów znaczeniu.
— Do tej pory myślałem, że to ja reaguję szybko, ale przy twoim refleksie zaczynam się czuć jak emeryt — stwierdził z trudem hamując śmiech. Chociaż nie mógł przestać myśleć o tym, co przed chwilą między nimi zaszło, to nie stracił dobrego humoru. Chyba właśnie to szokowało go najbardziej.
UsuńCzy nie powinien skończyć tamtego wypadku zwykłym przepraszam, ale biegnij sam? Czemu poczuł, że może się otworzyć przed Kennethem, choć tak słabo go zna? Dlaczego zgodził się z nim spotkać w czasie ciszy nocnej, kiedy wszyscy mieli znajdować się w dormitoriach? I co najważniejsze - dlaczego czuł się przy nim tak jak wtedy?
— Dziękuję — powiedział, chcąc coś dodać, ale nie było mu to jednak dane. Usłyszał bowiem czyjeś kroki, dlatego szybko wciągnął swojego towarzysza w krzaki. Przypomniało mu to sytuację, kiedy pierwszy raz wymykał się z domu pomimo zakazu rodziców. Co prawda może nie było tak spektakularnie, ale z pewnością serce biło mu równie mocno.
— To chyba tylko gajowy — szepnął, gdy potencjalne zagrożenie się oddaliło. — Możemy wyłazić. Panie przodem — rzucił już nieco głośniej, ponieważ poczuł się znowu pewniej.
Ilheon
[Kenneth mnie zauroczył odkąd pojawił się w roboczych, whaddya know, to ja tu czuję się niespełniony życiowo, też chcę prowadzić lil g@ya
OdpowiedzUsuńA wróżbiarstwo to przecież najlepszy przedmiot??? Nie wiem czemu każdy się ze mnie śmieje, gdy tak mówię??? God bless your soul, będę potrzebować tych życzeń : (]
Pat
— Bijesz jak baba! — przedrzeźniał głos jednego z przerośniętych Ślizgonów z siódmego roku, co samo w sobie było zabawne, ale przy jego barwie głosów dopełniało komizmu.
OdpowiedzUsuńZaśmiał się, gdy zobaczył jak chłopak męczy się z włosami zaplątanymi w krzaki. Pomógł mu z opanowaniem tej małej, kryzysowej sytuacji poprzez złamanie paru gałązek i wyjął parę liści, które utkwiły między długimi pasmami.
— Chciałem Ci podziękować za szybką reakcję, chociaż nie sądziłem, że posuniesz się do takich radykalnych kroków — stwierdził, nie przejawiając jednak żadnych oznak złości. Był w gruncie rzeczy tolerancyjny, choć w Hogwarcie raczej nie obserwował wielu męsko-męskich par, co pewnie mogłoby się wiązać z krzywymi spojrzeniami starszych przedstawicieli ciała pedagogicznego albo docinkami ze strony Ślizgonów. Czy oni do czegokolwiek się nie doczepiali?
Gdy weszli do lasu, przeszedł mu chłodny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Nigdy wcześniej nie odwiedzał tego miejsca poza lekcjami, a już tym bardziej nie wieczorem. Nic dziwnego, że wywarło na nim wrażenie. Rozejrzał się, ale nie mógł za wiele dostrzec przez panujące tam ciemności, dlatego też ostatecznie zawiesił wzrok na Kenny'm, który właśnie na jego oczach przechodził przemianę. Ilheon musiał przyznać, że metamorfomagia nie przestawała go zaskakiwać. Wręcz przeciwnie, chociaż można by uznać takie gapienie się za niegrzeczne, nie potrafił tego nie robić, ponieważ czuł zbyt mocne zaciekawienie.
— A ja głupi wziąłem ze sobą latarkę, od razu widać, że w połowie jestem mugolem — zażartował, oczywiście nawiązując go czaru rzuconego przez Kennetha, który pozwalał im rozświetlić sobie drogę. Tak naprawdę również miał przy sobie różdżkę i mógłby równie dobrze użyć swojej, by zrobić to samo, ale z jakiegoś powodu pierwsze o czym pomyślał, to uniknięcie zastosowania magii. Dlaczego? Cóż, wnikliwy obserwator pewnie mógłby pomyśleć, że jego tajemnica wiązała się właśnie z użyciem różdżki, dlatego próbował wystrzegać się korzystania z niej. I miałby rację.
— Wiesz... Tak naprawdę to chciałem ci podziękować za to, że znowu się dobrze bawię. Ostatnio miałem trochę trudny okres i niezbyt wiele powodów do radości — wyjawił, kiedy maszerowali przez las.
Nagle Ilheon złapał swojego towarzysza za ramię i zamilknął, wodząc wzrokiem dookoła. Nagle zmarszczył lekko brwi, by po chwili pokazać palcem w prawo.
— Widzisz to samo co ja? — spytał, dostrzegając w oddali czarnego konia z dużymi, nietoperzowymi skrzydłami, którego ciało zdawała się pokrywać skóra, niewątpliwie przypatrywał się testralowi, które jednak nie wszyscy mogli dojrzeć.
Ilheon
— Ze sklepu — odparł z wyraźnym rozbawieniem. Przez chwilę przyglądał się Kennethowi, ale szybko zrozumiał, że chłopak pewnie jest czystej krwi, więc może nie zdawać sobie zwyczajnie sprawy z tego, że dla mugoli to jeden z wielu łatwo dostępnych i całkiem niedrogich produktów, które są przydatne. — Naprawdę niewiele wiesz o mugolskim świecie, co? Latarka działa na baterie, ma w środku żarówkę i dlatego świeci, ot cała tajemnica. Tą można ładować przez potrząsanie, chociaż tutaj sam nie wiem, na jakiej zasadzie działa mechanizm jej ładowania — przyznał, bo nawet nigdy się nad tym nie zastanawiał. — Szkoda, że czystokrwiste rody w znacznej większości traktują mugoli gorzej i skreślają ich wszystkie dokonania. Niektóre rzeczy, jakie odkryli są naprawdę ciekawe i błyskotliwe. Ja jestem półkrwi i do dnia jedenastych urodzin nie wiedziałem o tym, że część mojej rodziny ma jakiekolwiek magiczne moce. O magii czytałem jedynie w baśniach i traktowałem ją jako całkowite wymysły. Mój ojciec nie był zbyt zadowolony z tego, że mam wyjechać do jakiejś szkoły na drugi koniec świata i uczyć się zaklęć czy machania różdżką zamiast wkuwać fizykę, biologię i chemię. Jest mugolem, a matka nie mówiła mu nic o swoim pochodzeniu, bo pewnie uznałby ją za niezłą wariatkę. Pamiętam, że się wtedy o to pokłócili. Ja i tata myśleliśmy, że to tylko żart, a potem wszystko wyszło na jaw i już nic nie było takie same jak dawniej — mówił coraz ciszej, aż w końcu całkiem zamilkł.
OdpowiedzUsuńZbliżył się do testrala, przedzierając się przez zarośla najostrożniej i najciszej jak umiał. Powoli zbliżył się do zwierzęcia
— Obawiam się, że może być trochę kapryśny. Testrale żywią się mięsem, Kenny — stwierdził, przynajmniej tyle wynosząc z lekcji opieki nad magicznymi zwierzętami, które dla niego nie były zbyt atrakcyjnymi zwierzętami. Zazwyczaj ograniczały się one do nauki o raczej nieśmiałkach, czy karmienia gumochłonów, więc nic dziwnego, więc chłopak nieszczególnie na nich uważał, jednak zajęcia o testralach zainteresowały go, ponieważ jako jeden z nielicznych uczniów na początku tego roku szkolnego je dostrzegł, przez co w oczach niektórych stał się dziwadłem.
Ilheon
— To nic, na szczęście same potrafią o siebie zadbać i nie trzeba ich dokarmiać. Do niedawna ich nie widziałem. Dopiero na początku tego roku szkolnego zdałem sobie sprawę z tego, że to testrale ciągnęły szkolne powozy, nie jechały one same. Całe życie w kłamstwie — zażartował dość ponuro po mugolsku, choć miał nadzieję, że Kenneth zrozumie, że był to sarkazm.
OdpowiedzUsuń— W te wakacje... Straciłem kogoś ważnego i widziałem jak odchodzi, ale nic nie mogłem zrobić. Było już za późno. Ironia losu, co? Mieć magiczne moce, skorzystać z nich i spotkać się z taką druzgocącą porażką... — szepnął, powoli przesuwając dłonią po pysku zwierzęcia. — Na początku żałowałem, że nie wyrzucili mnie za to ze szkoły, potem sam myślałem o tym, żeby ją rzucić, ale moja babcia mi to odradziła. Stwierdziła, że bardzo bym tego żałował i... Myślę, że miała rację. Pewnie nigdy bym się z tym nigdy nie pogodził. Mam coś z ojca. On nigdy nie pogodzi się z tym, że jego syn jest dziwadłem i nie spełni jego ambitnych planów związanych z przejęciem firmy czy założeniem rodziny według standardowego modelu — dodał cicho.
Pokręcił głową, starając się uśmiechnąć, żeby przegonić przykre myśli, w czym trochę pomogła mu reakcja testrala na smak chleba.
— Chyba w każdej szkole trafiają się nudne przedmioty, których większość uczniów nie znosi. Ja nie przepadałem za fizyką i matematyką. Zawsze miałem zbyt dużo głupich pomysłów do realizacji i zdecydowanie nie pomagały mi one podczas rozwiązania zadań. Chemię całkiem lubiłem, może dlatego że łudziłem się wtedy, iż zostanę wielkim wynalazcą albo naukowcem. Teraz nie wiem, co zrobię po skończeniu szkoły. Może założę hodowlę psidwaków. Przynajmniej nie będę musiał sprzątać — stwierdził.
Iheon
[No niestety tak już wypadło, że reaktywacja Kronik nałożyła mi się z objazdówką i nie miałam jak zapolować na miejsce w kolejce do publikacji. A chętna jestem bardzo, i pomysł mi się podoba bardzo. Gdzieś tam po drodze w myśleniu nad konceptem postaci pozwoliłam sobie założyć, że skoro mamy XXI wiek, to może Hogwart inwestuje w wywar tojadowy, tak dla bezpieczeństwa reszty szkoły, więc Vincas spędzałby sobie spokojnie pełnię w Zakazanym Lesie i nikomu nie wadził. A Kenneth mógłby go przyuważyć jeszcze jako tego dziwnego kolegę z roku, który tupta sobie w niewiadomym celu tam, gdzie nie powinien, albo już jako wilkołaka, który próbuje wyglądać groźnie, ale mu trochę nie wychodzi.]
OdpowiedzUsuńVincas
Oczywiście, że się wiercił! Nie chciał, aby ktoś go nosił na rękach. Po pierwsze, naprawdę sam sobie poradzi, wystarczy, że zmieni się w człowieka tak, aby nikt go nie widział. Albo mógł nawet iść w kociej postaci. A po drugie...było mu przez to cieplej. A pogoda i tak nie sprzyjała jego futru, które w dodatku zaczynał powoli gubić. Podejrzewał, że Kenneth będzie cały okłaczony.
OdpowiedzUsuńJednak kiedy zaczęło się drapanie zamruczał i przymknął ślepia. No cóż...uwielbiał pieszczoty. Co mógł na to poradzić? Przez przypadek trącił łapą sznurek od bluzy chłopaka. Po chwili to był cały jego świat. Anguis nigdy nie umiał tego wytłumaczyć komuś innemu. Że jak to jest być zwierzęciem. Zachowywać się jak typowy kot, jednocześnie będąc świadomym siebie, swojego jestestwa. Ale tak było. Anguis pamiętał, że jest człowiekiem, ale jednocześnie z radością bawił się sznurkami albo wdychał kocimiętkę. I lubił drapanie za lewym uchem. Och tak, lewe ucho to było coś.
Oczywiście, nic by go w Zakazanym Lesie nie zjadło, bo wszedłby tam tylko na chwilę, aby się przemienić w człowieka i wyjść, ale o tym Kenneth nie mógł wiedzieć. W sumie, to dobrze, że się martwił.
W Wielkiej Sali był hałas. Okropny hałas, który zaczynał mu przeszkadzać. W dodatku był głodny, a na stole widział same dobre rzeczy, których w tej formie absolutnie nie powinien jeść. Posiedział chwilę, dał się pogłaskać, a potem jakiś cudem wyślizgnął się z ramion chłopaka i szybko wybiegł z sali. Musiał znaleźć jakiś boczny korytarz i zmienić się w człowieka. Tylko najpierw musiał zgubić pościg.
Wysłuchał historii Kennetha i spuścił nieco głowę.
OdpowiedzUsuń— Przykro mi, że przeżyłeś coś takiego w dzieciństwie — mruknął, nie wiedząc co innego miałby mu powiedzieć. Uznał więc, że lepiej, jeśli zmienią temat, tym bardziej, że oddalali się od testrala, który chyba trochę skłonił ich go zwierzeń, chociaż Iheonowi nie tak łatwo było przestać się obwiniać. Uważał, że magia go zawiodła. W momencie, gdy najbardziej na nią liczył, nie zadziałała. To zniechęciło go do jej używania, dlatego teraz ograniczał się praktycznie tylko do korzystania z niej podczas lekcji lub jeśli nie mógł czegoś zrobić w inny sposób, niż za jej pomocą.
— Uzdrowiciel to poważny i bardzo odpowiedzialny zawód, ale uważam, że jednocześnie niezmiernie potrzebny. Szanuję czarodziejów, którzy wybierają sobie takie zajęcie. Na pewno wymaga ono sporo poświęcenia, ogromu czasu oraz koncentracji włożonych w naukę, a przecież nie można jeszcze zapominać o praktykach, bo przecież nie samą teorią człowiek żyje, chociaż... Zastanawiam się, czy taka obrona przed czarną magią kiedykolwiek nam się przyda. Wiesz, po wojnie, w której brały udział poprzednie pokolenia, wydaje się być nadzwyczaj spokojnie, ale może to tylko złudzenie. Trudno mi powiedzieć, zawsze poświęcałem więcej uwagi mugolskim wydarzeniom ze świata, bo te były mi zdecydowanie bliższe. A ty co sądzisz? — podpytał z zaciekawieniem. Poznał parę osób wręcz przekonanych o tym, iż czeka ich kolejna wojna czarodziejów i coś niepokojącego dzieje się za ich plecami, jednak średnio wierzył w takie teorie spiskowe, bo najczęściej były poparte tym, że historia lubi się powtarzać, co dla niego nie stanowiło żadnego argumentu.
— Spotkałeś tu kiedyś jakieś stworzenie, przed którym musiałeś uciekać? Ja widziałem tylko nieśmiałki, które raczej nie są zbyt groźne ani agresywnie nastawione do czarodziejów, przynajmniej póki się ich nie sprowokuje... — zauważył, przypominając sobie zabawną sytuację z lekcji, kiedy jeden z jego kolegów zdenerwował to stworzenie.
Ilheon
[Pewnie, że pasuje, a za rozpoczęcie będę bardzo wdzięczna. ♥]
OdpowiedzUsuńVincas
Anguis też miał ochotę na paszteciki. Uwielbiał je. Jednak cóż...nie nadawały się one do jedzenia przez koty. Pomijając ciasto, najpewniej z drożdżami, problemem były też przyprawy, które mogłyby mu poważnie zaszkodzić. Jednak wykorzystał moment, kiedy Kenneth sięgał do półmiska i mu uciekł. Słyszał potem jego krzyki i potem głośny śmiech innych uczniów, więc domyślił się, że jego niedoszły wybawca musiał się jakoś widowisko wywalić, ale nie miał czasu na odwracanie się. Biegł ile sił w łapach i dziękował Bogu, bogom, Latającemu Potworowi Spaghetti i innym siłom wyższym, że Kenneth nie jest urodzonym sprinterem.
OdpowiedzUsuńKiedy znalazł się w miarę bezpiecznym miejscu i wydawało mu się, że chłopaka za nim nie ma, przemienił się w człowieka. Zdążył jedynie trochę ogarnąć włosy, kiedy ktoś na niego wpadł. Spojrzał w oczy Kennetha. Czy oni w sumie kiedykolwiek wcześniej ze sobą rozmawiali? Chyba nie.
Uniósł do góry jedną brew. Absolutnie uwielbiał ten gest.
- Wiesz ile w tym zamku jest kotów, Wood? - spytał najbardziej opryskliwym tonem, na jaki go było stać. Udawanie wrednego Ślizgona zwykle najlepiej działało, kiedy chciał się pozbyć niewygodnego rozmówcy.
Niestety, zapomniał o tym, że był ubrany na czarno. I wszędzie miał swoje własne futro, bo liniał ze względu na pogodę.
Uśmiechnął się lekko.
OdpowiedzUsuń-Nie ja to powiedziałem, Wood - odparł spokojnie. Oh, po tylu latach spędzonych ze Ślizgonami doskonale umiał udawać ich arogancję, obojętność i wyniosłość.
Pokręcił głową.
-W tym zamku jest mnóstwo kotów, Wood. Nawet w naszym pokoju wspólnym jest ich pełno, co potem kończy się właśnie w ten sposób - wyjął różdżkę i mruknął zaklęcie. Koniec błysnął na różowo, a sierść opadła na podłogę. Anguis znał dużo "babskich" zaklęć, które lubił wykorzystywać aby zachować swój pokój w czystości, a jego ubrania w ładzie.
Spojrzał na niego. Jego oczy z szaro-niebieskich zrobiły się intensywnie niebieskie i kocie.
-Oh, myślę, że nie potrzebuję właściciela, dzięki za troskę - powiedział. Mrugnął i jego oczy wróciły do normy. Mina Puchona była jednak bezcenna.
-Tylko się nie wygadaj, Wood - ostrzegł go.
[Haha, tekst z rzuceniem studiów to po prostu złoto XD Ale… my z Arsem też jesteśmy już wolni, chociaż jeszcze musimy się rozkręcić! Przyszło mi do głowy, aby poznali się całkiem przypadkowo na drugim, może nawet trzecim roku, gdzie początkujący włóczęga zamkowy – Arsellus, wciągnąłby Kenny’ego do tajemnego przejścia za jakimś obrazem, oszczędzając mu konfrontacji z woźnym i przytuleniem ujemnych punktów, a w gorszym razie szlabanu. Od tamtej pory trzymali się jakoś razem i poznali przez to bliżej. W efekcie tego Kenneth wciągnąłby Arsa w wycinanie numerów innym czy psocenie, a mój złośliwy gówniak wkręciłby Kenny'ego go w poznawanie ukrytych przejść i tajemnic Hogwartu. Jak byś się na to zopatrywała? c:]
OdpowiedzUsuńArsellus
[Wszystko mi pasuje i oczywiście ja tutaj zacznę, ale pewnie jutro dopiero, chociaż w sumie to dzisiaj. Tylko daj mi znać, czy zostajemy przy tym jednym wątku z Kennym i Arsem czy dołączamy do tego ten drugi na linii Deuce i Arthur :D]
OdpowiedzUsuń[W końcu przychodzę z tym obiecanym zaczęciem! Tak, napisałam to dla śmieszków XD]
OdpowiedzUsuńAleister nie był trzeźwy, od tego należy w ogóle zacząć, ale nie było to też niczym nowym o tej wieczornej porze, gdy za oknami zamku już dawno panowała ciemność. Wybrał się na spacer w określonym, bardzo ważnym celu — otóż zgubił swojego rudego kota. Tak przynajmniej sobie ubzdurał nie widząc rudzielca na swoim posłaniu, bo Mercall tak naprawdę smacznie spał na łóżku Kenny’ego zwinięty w kulkę. Niemniej Alek zawędrował aż na trzecie piętro. Ciemność rozjaśniały pochodnie na ścianach, ale nieprzyjemne cienie rzucały zbroje. Jego przyćmiony umysł nie pozwalał mu na skupienie się na wszystkim w stopniu zadowalającym przez zalanie przysłowiowego robaczka.
Kiedy zupełnie nieoczekiwanie został pociągnięty do tyłu za szatę, dotarło to do niego po fakcie, gdy znalazł się w miejscu nieco tym obrotem sprawy zaskoczony i zdezorientowany. Pomyślał, że o coś zaczepił albo wpadł na Arthura Blacka, który okazał się jak zawsze szybszy od niego. Może Prefekt Naczelny pomógłby mu w odszukaniu zagubionego Mercalla, ale nie wydawał się osobą, którą zwierzęta mogłyby lubić. No, w każdym razie Aleister wiedział jedno — matka oberwie go ze skóry, obsypie solą od góry do dołu, a potem udusi własnymi rękoma, jeśli futrzak się nie znajdzie. Na całe szczęście — rudzielec był sprytnym i mądrym stworzeniem, które potrafiło samo o siebie zadbać w odróżnieniu od swojego właściciela. O ile spodziewał się, że gdy spojrzy w bok zobaczy tam młodego Blacka, o tyle widok Kenny'ego okazał się dla niego niemałym szokiem. Świadczyły o tym wielkie jak spodki oczy, gdy wpatrywał się w niego niezbyt uważnym, a bardziej nieprzytomnym wzrokiem.
Przez przyćmiony alkoholem umysł przemknęła mu myśl, że znowu łapią go te dziwne objawy, ale w tym stanie był zdolny do tego, by nie zwracać na nie większej uwagi. Tak jakby. Aleisterowi tylko się wydawało, że panuje nad sytuacją. Na trzeźwo już zaczął podejrzewać u siebie objawy poważnego schorzenia, w którego skład wchodziło kołatanie serca, przyspieszone tętno, napady gorąca czy dziwnym, przemijającym bólem brzucha, a co najgorsze — zmniejszało mu apetyt, co było bardzo niepokojące, ale Sheehan zamiast skierować się do Skrzydła Szpitalnego zdecydował się na terapię znieczuleniowo-procentową. To wyłączało myśli, przyjemnie otępiało i nie musiał się nad tym zastanawiać. Nie rozumiał tego i najwyraźniej nie chciał, dobrze było tak jak jest. Tak przynajmniej podtrzymywał, bo widok Kenny'ego zawsze wiązał się jakoś ze wspomnianymi objawami, a to było jeszcze bardziej niepokojące niż zmniejszone chęci na jedzenie.
— Kenny... Co ty tu robisz? — zapytał wesoło z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie zrozumiał jednak odpowiedzi, bo nagłe pochwycenie go za rękę przez Puchona sprawiło, że gwałtownie odsunął się do tyłu, wyrywając dłoń z uścisku ciepłych palców. Nietrzeźwy Aleister wpadł na zbroję tuż za sobą, która z łatwością spadła na drugą, robiąc przeraźliwy, metaliczny hałas, gdy wylądowały, rozsypując się na kamiennym podłożu. On jednak zdawał się tego rumoru nie zarejestrować z taką łatwością jak wybudzone ze snu postacie na obrazach wygrażające i wyzywające winowajcę.
Młody Sheehan zamiast brać nogi za pas, zupełnie nieprzejęty tym, że hałas mógł zbudzić nie tylko cały zamek, ale i zmarłych — chwycił długimi palcami za kołnierz szaty, zakrywając swoją twarz. Czuł zbyt mocno jak pieką go policzki, a schorzenie, które Aleister myślał, że wyleczył, wróciło ze zdwojoną siłą, razem z tym cholernym bólem brzucha. Teraz już wiedział, że na to chyba nie ma lekarstwa i po prostu może umrzeć. W jego głowie przelatywały najgorsze scenariusze z możliwych, mimo spożycia i zaczynał naprawdę obawiać się o swoje zdrowie. Tak, Aleister, przeraź się rumieńcami na policzkach i motylkami w brzuchu, bo jeśli nakryją was nauczyciele, to na pewno się ucieszą i jeszcze podziękują. Taa, jasne. W zasadzie, gdyby nagle z ciemności wyłonił się borsuczy ojciec, co miewał w swoim zwyczaju, to może i by się to tak skończyło i odesłałby ich tylko do Pokoju Wspólnego z beztroskim uśmiechem. Tak, na to liczyłby Aleister Sheehan i byłby bardzo, ale to bardzo niepocieszony, gdyby dostał szlaban od opiekuna Hufflepuff.
UsuńAleisterek
[Czy uda mi się załapać na wątek do kuzynka? Tylko cichutko, bo o tym jeszcze nikt nie wie, nawet moja Mel, która powinna być najbardziej zainteresowana. Przed sprzedaniem wszystkich szczegółów i sekretów poczekam na odzew, chociaż mam już mały pomysł w głowie, jeśli się skusisz.
OdpowiedzUsuńPS: Chyba nieświadomie podłapałam cytat z Mapy bo i u mnie w karcie wylądował. ups :D ]
Amelia Rathmann
[No więc w dużym skrócie i bez zbędnego owijania w bawełnę; Amelia jest córką słynnego Olivera o czym w sumie nie wie ani ona, ani tym bardziej on, bo pani Rathmann dotrzymała wszelkich starań, żeby jej 'wpadka' z młodzieńczych lat, pozostała sekretem na tyle na ile się dało, dlatego też wyniosła się z powrotem do Berlina, zaraz po zajściu w ciążę.
OdpowiedzUsuńAmelia pewnie miała jakąś bajeczkę sprzedaną za młodu, ale im była starsza tym bardziej dostrzegała dziury w zmyślonej historyjce matki i tak ostatni rok w Hogwarcie chciałaby poświecić na odkrycie prawdy, żeby to trochę jeszcze napędzić, w wakacje znalazła w wakacje na strychu jakiś nigdy nie wysłany list sprzed lat, który potwierdził jej podejrzenia, że to wszystko bujda. Ale żeby nie było tak kolorowo, to zaadresowany nie był więc.
Coś tam Melka z wujkiem Mathiasem zaczną powoli dociekać jak to było, ale na pewno kuzynek Kenneth by się przydał. Ironią by było, gdyby znali się wcześniej, a to całkiem możliwe, bo Amelia nie należy do tych ślizgonów, którzy plują na całą resztę, a raczej jest tam przez przerośnięte ambicje (i troszkę ego).
Mam nadzieję, że to co napisałam, jest w miarę zrozumiałe i razem na coś konkretnego wpadniemy :D ]
Amelia Rathmann
Nawet szalejąca na dworze burza z piorunami i wiatrem, który z pewnością zdążył połamać już parę gałęzi, nie były w stanie powstrzymać drużyny Ślizgonów przed odbyciem treningu Quidditcha w wyznaczonym dla nich dniu tygodnia. Ba, zaciekli i ambitni do poziomu faktycznej głupoty, wychowankowie domu Slytherina uważali takie warunki za doskonałą okazję na zdobycie przewagi nad rywalami podczas faktycznego meczu podczas niesprzyjającej aury. Nigdy nie odwoływali spotkań, a panna Rathmann od trzech lat nie opuściła ani jednego treningu, choć wielokrotnie wiązało się to z wcześniejszym wymykaniem się, czasami całkowitym opuszczaniem zajęć i kilkakrotnie z nawianiem z wyznaczonego szlabanu.
OdpowiedzUsuńA jednak pojawiła się w Wielkiej Sali, jeszcze przed porą obiadową. Można by nawet polemizować, że to nie burza, a ona ciskała piorunami, gdy zdecydowanie wściekłym krokiem wtargnęła do pomieszczenia całkowicie przemoknięta, w pełnym stroju, ściskając w dłoni miotłę, z której podobnie jak z jej peleryny dalej kapały krople deszczówki.
Zamiast jednak skierować się do swojego stołu, zatrzymała się przy stole Puchonów gdy tylko dostrzegła znajomą czuprynę blond loków. Cisnęła miotłę na blat i bez zaproszenia usiadła okrakiem na ławie obok chłopaka, nie zwracając uwagi na skonsternowane spojrzenia innych uczniów w żółtych krawatach tym najściem.
- Wywalił mnie z drużny, rozumiesz to?! - Jakiekolwiek słowa przywitania, były w tym momencie zbędne. Nastroje w drużynie Slytherinu zawsze były napięte, ze względu na dumę i poziom ambicji wszystkich członków, ale od początku tego roku Amelia toczyła własną, prywatną batalię z obecnym kapitanem, odkąd to jemu udało się zdobyć właśnie tą pozycję, o którą tak zaciekle walczyła i według niej - święcie jej się należała.
Teraz była najwyraźniej na granicy wybuchu. Dopiero gdy zagarnęła ręką mokre kosmyki z twarzy i przeczesała włosy, zorientowała się, że dalej jest w rękawicach. Po chwili i one, z podobną dozą delikatności wylądowały obok jej miotły. W pochwycone z braku zajęcia dla rąk jabłko, wgryzła się, jak gdyby to ono było przyczyną jej nieszczęścia. Gdy tylko postawiła je na blacie, zorientowała się, jak bardzo drżały jej dłonie i momentalnie poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Nie. Ślizgoni się nie mażą. Zdecydowała się jednak dalej wyżywać na owocu ponownie ściskając go w dłoni. Dopiero teraz poczuła też delikatne mrowienie policzka i dłoni, będące skutkiem tego jak szybko dzisiejsza kłótnia z kapitanem eskalowała do czynów niewerbalnych.
[ Co prawda, skorzystałam teraz z wakatu i Melka wskoczyła jednak na pozycję kapitana, ale wcześniej miałam ustalony wątek, tylko mi postać zwiała, gdzie Rathmann faktycznie wyleciała z drużyny, wiec stwierdziłam, że czemu by tego nie użyć ;) ]
Amelia