sentymentalność

lenard cortez
38 LAT // NAUCZYCIEL ZIELARSTWA // OPIEKUN SZKOLNEGO CHÓRU

Czas. Jakim wielkim sprzymierzeńcem i wrogiem jest czas. Raz umyka nam przez palce, zupełnie jak złapany w garść piasek na plaży. Innym wydłuża się w nieskończoność, a my próbując złapać jego koniec zdajemy sobie sprawę z tego, że ma on wielkość kosmosu.
Czas jest wielkości kosmosu, a my wrzuceni w sam jego środek, jak komety, gwiazdy i planety, staramy się żyć, każdy w swoim tempie.

On tego czasu już nie liczy, a we własnym słowniku ma tylko ogólne pojęcia: długo, krótko, dawno, niedawno. Żyje jak w szklanej kuli, przyglądając się wszystkim i wszystkiemu dookoła, niekiedy żałując, że nie ma w swojej różdżce magii, dzięki której cofnąłby czas, zmieniając w swojej historii kilka, wcześniej nieprzemyślanych, rzeczy. Potem jednak podrywa wzrok, przenosząc go z gitary na zachodzące słońce, które promykami przedostaje się przez czubki drzew z Zakazanego Lasu i przechodząc przez ściany szklarni przyjemnie ogrzewa twarz. W oddali słyszy krzątającą się przy grządkach z kwiatami drobną sylwetkę, na którą zerka ukradkiem. Niezbyt długo, aby nie zostać przyuważonym. Wtedy przymyka oczy, wsłuchuje się w miękkie dźwięki szarpanych przez niego strun i dochodzi do wniosku, że tej chwili nie zamieniłby na żadną inną.





odautorsko
szukamy młodej duszyczki do dość specyficznej więzi
Jon Kortajarena

20 komentarzy:

  1. [Jakie przeurocze zdjęcie Jona. Swego czasu miałam do niego ogromną słabość, a z sentymentu zawsze się będę uśmiechać na jego widok. ♥ Drugie zdanie z karty idealnie podsumowało cały styczeń, który minął niezwykle szybko, a tu już za chwilkę luty. Szok. A cała karta w bardzo przyjemny sposób została napisana. Udanej zabawy i jakby była chęć, to zapraszam do Maggie!^^]

    Margaery

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witam na blogu! Mam nadzieję, że długo zagrzejesz tu z nami miejsce. Bardzo mnie ciekawi do jakiej specyficznej więzi poszukujecie i kogo! ;>]

    Tristan

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć! Miło cię widzieć. Wrócę tu, gdy będę dysponować większym zasobem wolnego czasu i już się opublikuję. Jak na razie pozostaje mi jedynie życzyć owocnej zabawy i interesujących fabuł.]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Czas jest jedną z moich ulubionych tematyk tekstów kultury, wobec czego nie ukrywam, że bardzo przyjemnie czytało mi się tak zgrabnie napisaną kartę postaci, w której ten stanowi motyw przewodni.

    Zielarstwo natomiast jest jedną z głównych pasji Wolfganga. Wprawdzie Wolfie to raczej typ ucznia, który nie wyróżnia się nieskazitelnością na zajęciach, bo dość selektywnie podchodzi do zdobywania wiedzy - tej z zajęć zdarza się przecież rozmijać z jego bieżącym zainteresowaniem - ale na pewno nie brak mu dociekliwości, gdy coś już wzbudzi jego ciekawość. Nie byłoby wobec tego nienaturalnym, gdyby od czasu do czasu postanowił zasypać pytaniami nauczyciela Zielarstwa, albo po prostu wkradł się do którejś szklarni porysować sobie roślinki. Także, jeśli istnieje z twojej strony ochota na wątek to zapraszam, a w innym wypadku owocnego pisania!]

    Wolfie

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamięta doskonale tą słodko-gorzkę ulgę, gdy dowiedziała się, że posada nauczyciela zielarstwa jest wolna. Mrowiący niepokój gdzieś w okolicach żołądka, dręczące pytanie bez odpowiedzi. Ale jak to wolna? I ciężki oddech, mówiący, że będzie mniej o jedną parę oczu, w które trzeba będzie spojrzeć. Niedługo miała się przekonać, że zawadiacki półuśmiech Neville’a w tym przypadku był czymś więcej, niż tylko wyrazem twarzy. Oznaczał uśmiech kogoś, kto wie, że nad drzwiami wisi wiadro z lodowatą wodą, która obleje Ethel Covel, gdy tylko Lenard Cortez postawi znów nogę w Hogwarcie.
    Pierwsze tygodnie w pustych szklarniach były niemalże nie do zniesienia i przypominały o każdym ciepłym geście, który tu wyrażono. Niby nic takiego, ale jesienne zachody słońca zdecydowanie traciły swój urok, gdy w tle nie słychać było delikatnych dźwięków gitary. Nie bardzo potrafiła to wyjaśnić, bo przecież teoretycznie nie zmieniło się zupełnie nic. W praktyce zabrakło osoby, której obecność wypełniała Ethel niemal każdy dzień ¬– cichą, ciepłą i niewymagającą obecnoś, będącą wtedy lekiem na całe zło tego świata.
    Kiedy minęła pierwsza fala smutku, ze złością powyrywała znienawidzone, suche truskawki, pozostawione przez nią na pastwę losu gdzieś na tyłach szklarni numer trzy. Zaciskała zęby, wściekła przede wszystkim na siebie i swój własny egoizm. Lubiła sobie tłumaczyć, że nie mogła do niego choćby napisać, ale z drugiej strony nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest jak huragan, który wpada niespodziewanie, zabiera to, co nienależy do niej, a potem znika, pozostawiając za sobą głuchą ciszę. Tylko, że tym razem miała nadzieję, że nie zabrała ze sobą uśmiechu Lenarda, pozostawiając jakąś paskudną ranę.
    Z resztą, czy nie myślała o tym trochę za dużo? Nie mogła się wyzbyć wrażenia, że gdy z jej ust padło Dziękuję. Za wszystko to przez chwilę patrzyli na siebie, jakby oboje chcieli powiezieć coś jeszcze. Te niewypowiedziane słowa urosły w głowie Ethel o rangi niezwykle ważnej sprawy, ale tak naprawdę nie miała bladego pojęcia, czy ich relacja mieściła się w jakichkolwiek słowach, które wymyśliła ludzkość do opisu uczuć. Wiedziała tylko, że wszystko, co kiedykolwiek dotyczyło Lenarda ¬– spojrzenia, uśmiechy, słowa, ciszę – było najzwyczajniej w świecie dobre. I chowała to gdzieś w sercu, jak ostatni bastion ciepła, które w sobie nosiła, a które przygasło.
    Gdy nadeszła zima, szklarnie z zewnątrz wyglądały na jeszcze bardziej opuszczone. Oczywiście w środku była cała masa roślin, które świetnie sobie radziły z nieprzyjemną aurą, ale szarość dni nie nadawała temu miejscu klimatu, cieszącego oko. Kręciła się obok przeklętego schowka szklarni numer jeden. Był to jedyny schowek, w którym nie udało się jej zaprowadzić swojego porządku i go utrzymać. Uczniowie wrzucali tam co popadło i jak popadło.
    - Zabiję kiedyś Warda, przysięgam – mruknęła pod nosem, gdy po otwarciu drzwi wysypała się na nią lawina wiader i szpadelków. Narobiła hałasu i bałaganu, ale mimo to uśmiechnęła się lekko, poprawiając szalik. Zupełnie jakby proste niedogodności były czymś miłym. Chyba powoli uczyła się je doceniać. Kuchnęła przy tej blaszanej kupce nieszczęścia i zaczęła wrzucać szpadelki do wiader, myślami będąc już na kolacji. Nie była pewna, czy da radę coś przełknąć, oczami wyobraźni widząc naburmuszonego i wciąż śmiertelnie na nią obrażongo Mathiasa Rathmanna. No nic, trzeba posprzątać, jak się nabałaganiło.

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć, pijaku! Chodź na wątek!!!

    Aleczek

    OdpowiedzUsuń
  7. Dokładnie tak samo czuła się, gdy latała (na nogach, bo przecież NIGDY na miotle) pomiędzy przesłuchaniami w Wizengamocie a wynajmowanym mieszkaniem w Londynie, a później Departamentem Tajemnic. Nawet nie miała czasu się tym wszystkim stresować, choć czuła się jakby to ona narozrabiała. Na domiar złego do sądu wzywano też Mathiasa, ale żeby wszystkim było jeszcze przyjemniej, to zabroniono jej z nim rozmawiać. Pamiętała jego rozczarowanie po pierwszym takim „spotkaniu” i to, jak nawrzeszczała później na swojego przyszłego przełożonego. Odparł, że Ethel nie bardzo ma wybór i że powinna się przyzwyczajać.
    Po półtora roku udało się jej uwolnić od obowiązku towarzyszenia tym przytłaczającym typom w „badaniu przypadku rodziny Covel”. Mozolne wysiłki o powrót do domu nie cofnęły jednak, niemalże wypalonego u niej, piętna Niewymownej. Wychodząc ostatni raz z Sali Czasu pierwszym miejscem, o którym pomyślała, marząc o powrocie do domu, by Hogwart, a nie opuszczony, drewniany dom pod Nottingham. I chyba przekraczając mury zamku, tym razem doskonale rozumiała, że naprawdę był on najbezpieczniejszym miejscem na ziemi.
    Z zaskoczeniem spojrzała w stronę schowanych przyrządów, jakby do głowy jej nie przyszło, by użyć różdżki. Prawda była taka, że miała niepoprawną manię robienia wszystkiego sama, chyba by za dużo nie myśleć. Bo nie było dnia, by nie wracała myślami do tych wszystkich wydarzeń oraz do jego uśmiechu, osładzającego złe wspomnienia. Tego samego, który zauważyła teraz i przez ułamek sekundy wydawało się jej, że śpi w najlepsze, że zaraz się obudzi. Podniosła się i popatrzyła na sylwetkę Lenarda za szkłem. Fala nienazwanych, palących emocji rozkołatała jej serce.
    Pchnęła drzwiczki, dochodząc do wniosku, że nawet jeśli to wszystko się jej śni, to równie dobrze może nie chceć się budzić. Jego słowa odbijały się echem w jej głowie. To było nie fair. Nie fair, że uśmiechnął się jak zawsze, że zaczął rozmowę, jakby widzieli się wczoraj. Przyłapała się na dziwnego rodzaju uczuciu rozczulenia, połączonego z okropnym poczuciem winy.
    - Nigdy nie byłam dobra w ułatwianiu czegokolwiek, komukolwiek – powiedziała cicho, pchnąwszy wcześniej drzwi szklarni. Te słowa mogły wydać się gorzkie, ale na jej ustach znalazł się lekki, ledwo widoczny uśmiech. – Jak byłam mała, matka nigdy nie sprzątała za mnie przy pomocy różdżki, tylko zawsze kazała mi samej zbierać klocki – dodała, przyjmując podobną pozycję, co Lenard. Stanęła tyłem do grządki, oparła się, założyła ręce na piersi i dopiero zebrała się w sobie, by pierwszy raz spojrzeć mu w oczy. Chwilę stała tak, z zaczerwienionymi z zimna policzkami i wypisanymi na twarzy wszelkimi emocjami, których nigdy nie potrafiła odpowiednio nazwać. Nie w stosuknu do niego.
    - To przypadek? – trudno było określić, czy było to stwierdzenie, czy pytanie. Po ułamku sekundy pokręciła lekko głową. Już dawno przestała uważać, by cokolwiek takiego, jak przypadek, w ogóle istniało. Po prostu wydawało się jej, że wrócił na chwilę, wpadł coś załatwić i nawet do głowy jej nie przyszło, że będą pracować razem. Bo oczywiście NIKT nie raczył jej poinformować. ¬– Przepraszam. Ja po prostu… – przyjrzała się mu uważniej i ściągnęła z szyi szalik. Podeszła do Lenarda, stanęła na palcach i zarzuciła mu szalik na szyję. – Nawet nie wiesz, jak dobrze cię widzieć.
    Uśmiechnęła się lekko, nieco smutno, jakby była przygotowana na pożegnanie, równie zaskakujące, co powitanie. Cofnęła się, gdy uświadomiła sobie, że patrzyła na niego o ułamki sekund za długo.

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  8. [Nocne wędrówki zasadniczo nie byłby aż tak nieprawdopodobne dla Wolfganga... Różnie zdarza mu się zabijać czas, bezsennymi nocami. Ale myślę, że zaczęcie od bardziej autoryzowanych terenów wcale nie byłoby gorsze.
    Cieszę się wobec tego i wypatruję. :D]

    Wolfgang

    OdpowiedzUsuń
  9. Dodany! Masz dowód na telegramie!

    Aleczek

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedyś nie rozumiała, że całość, to coś więcej niż zbiór elementów. Całokształt człowieka to nie tylko dobre i złe doświadczenia, cechy, wspomnienia i temperament. Istnieją między nimi całe siatki zależności, które są niczym pajęcza sieć usztywniająca lub uelastyczniająca istnienie. Wcześniej nie rozumiała jak można nazywać kogoś przyjacielem i nie wiedzieć co się działo w czasach jego wczesnej dorosłości. Jak można dowiedzieć się o jedenastoletnim Borysie tylko dlatego, że nieszczęśnikowi ukradziono cały kufer i chodził po zamku boso w samych dresach, aż znalazła go Ethel.
    A teraz sama miała tajemnice. Rzeczy, o których mówić nie chciała lub uważała teraz za mało istotne. To nauczyło ją szanować drugą istotę i jej świat wewnętrzny, bez konieczności poznania go na wskroś i zrozumienia każdego szczegółu. Teraz, patrząc na Lenarda, coraz bardziej dochodziła do wniosku, że nawet gdyby chciała coś powiedzieć, to nie wiedziałaby jakich słów miałaby użyć. W miarę spędzania z nim długich godzin, powoli docierało do niej, że znalazła się w sytuacji, w której jest w stanie powiedzieć mu tyle i tylko tyle, siedzieć w nieskrępowanej ciszy i mieć słowa na końcu języka, czuć ciepło i dreszcz jednocześnie, znać wiele nic nie znaczących szczegółów i w tym samym czasie nie wiedzieć o nim absolutnie nic. Tak różne bieguny powinny generować niewyobrażalne napięcie, ale dziwnym trafem uzupełniały się jak yin i yang.
    Słysząc jego pytanie, zmarszczyła lekko brwi, uśmiechnęła się z niedowierzaniem i założyła ręce na wysokości mostka, jakby pytając „Tobie? Przecież ja tu teraz rządzę.” Przez chwilę obserwowała jego gimnastykę między grządkami, kręcąc głową, jakby był niepoprawnym nastolatkiem.
    - Nawet nie próbowałam. Już kiedyś siłowałam się z rośliną – odparła z charakterystycznym dla niej uporem w głosie. Spojrzała na swoje dłonie, które nosiły ślady bardzo bliskiego spotkania z Wnykopieńkami. Naciągnęła mocniej rękawy swetra i wsadziła ręce do kieszeni. Tamta przygoda wydała się jej teraz nieskończenie dawna, jakby nierealna, a przecież wtedy wszystko wydawało się takie ważne i straszne. Uśmiechnęła się do siebie z politowaniem, przypominając sobie, że wtedy najbardziej na świecie bała się testrali. Wyrwana z przemyśleń spojrzała w stronę Lenarda, jakby ogniskując swoje spojrzenie na rzeczywistości.
    - Jasne, przyniosę ci tosty – rzuciła luźno i przeszła kilka kroków do wyjścia. Zerknęła, by rzucić okiem na rozmiar strat w kącie należącym do Corteza. Westchnęła ciężko, widząc, że przed nim ogrom pracy. Już miała powiedzieć, że trzyma za niego kciuki, gdy jej wzrok padł na jego rzeczy osobiste. Gdy zrozumiała, kto uśmiecha się do niej szeroko ze zdjęcia, zatrzymała się wpół kroku. Na jej twarzy wymalowało się coś na kształt niedowierzania, ale szybko zniknęło, zastąpione leciutkim, ciepłym uśmiechem. Opuściła wzrok, jakby speszona tym, że patrzy przecież na prywatną część życia Lenarda, choć sama przecież wysłała mu to zdjęcie. Ruszyła do wyjścia, nawet nie zauważając, że do twarzy przyklejony ma ten rodzaj uśmiechu, który rozlewał się ciepłem gdzieś w okolicach serca.
    Wyszła ze szklarni, ale nagle przypomniała sobie, że jest coś, czym chciałaby się mu pochwalić. Wetknęła głowę przez drzwi, rzucając pytanie w przestrzeń.
    - Hej, Lenard, do kiedy zostajesz w Hogwarcie? Chciałabym ci jutro pokazać swój mały sukces – spytała luźno, jakby zadowolona z tego, że dziwne napięcie wynikające z zupełnie nieplanowanego dla niej spotkania, uleciało gdzieś w zupełnie naturalny i płynny sposób. Że odzyskała panowanie nad sobą i nad sytuacją i że było niemalże tak, jak dawniej.

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  11. [Dzień dobry! Zawsze mnie zastanawia to, dlaczego ludzie mają taką tendencję do doszukiwania się jakiś teorii spiskowych tam, gdzie tak naprawdę wcale nie muszą się pojawiać – a ‘mroczna część’ brzmi zdecydowanie złowrogo, nie lubimy tego określenia :P
    Zakochałam się pierwsze w tekście karty (bo zdjęcie nie chciało mi się załadować, dzięki wolne internty!, a później przepadłam totalnie na widok buzi pana Kortajarena, bo to wielka miłość od dawien dawna <3
    Bardzo chętnie pokombinowałabym coś z wątkiem (z powiązaniem tym bardziej!), także jeśli tylko znajdzie się ochota z Twojej strony to zapraszam!]

    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  12. [Ja też, kaczki są takie boskie.
    A rybka to taki ozdobnik? Można tak powiedzieć, haha. Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa; chętnie zajrzę na wątek!]

    Jane Blythe

    OdpowiedzUsuń
  13. [Hej, hej! Dziękuję ślicznie za powitanie i chętnie napisałabym wątek. Zwłaszcza, że skoro Lenard był podobny za młodu do Deana to na pewno wyszłoby z tego coś interesującego. Próbuję coś wymyślić i pomyślałam, że może Lenard mógłby być dla Deana kimś w rodzaju wzoru do naśladowania bądź coś w ten deseń. Bądź, gdy Dean zaczynał naukę (o ile w tamtym czasie Lenard pracował w Hogwarcie:D) stałby mu się mu najbliższym nauczycielem, do którego wiedział, że zawsze może przyjść, jakby coś się działo czy miał jakiś problem?]

    Dean Blythe

    OdpowiedzUsuń
  14. [Ja jestem młoda, w sensie Maddie, mogę w wątkach wszystko (Ty wieeeesz) i przepraszam, że się nie odzywałam, ale studia (JA JUŻ STUDIUJĘ, CZAISZ???) mnie przygniotły. :<
    Pls zróbmy coś fajnego razem! Jak coś to gg, ale napisz mi tylko komentarz pod kartą.]

    M. Marrow aka Twoja Carol

    OdpowiedzUsuń
  15. [ To co, koniecznie naskrobiemy razem jakiś wątek? :> Jak za starych, dobrych czasów? ^^ I nie chcę słyszeć odmowy! ]

    Martha Martel, ale dla Ciebie zawsze po prostu Zuzajs <3

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Ciiii, dobra ta nowa odsłona <3 Przystojna, melancholijna i do tego nauczająca! XD
    Mówisz, że zaprasza do chóru? To może rzeczywiście by coś w tę stronę nie pokombinować? Może usłyszałby kiedyś moją Marthę nucącą sobie pod nosem i uznał, że to niewiarygodny talent i próbował skłonić ją do wstąpienia do chóru?
    Coby tu można ponawciskać w ich relację.... Martel mogłaby się trochę w nauczycielu durzyć, bo ona lubi nierealnie lokować swoje emocje, żeby ich ktoś, broń Merlinie, nie odwzajemnił.
    Jeszcze zielarstwa Leonardzio uczy, a ona do rośli jak się zbliża, to te więdną. Na lekcjach raczej kiepsko jej idzie XD
    Kurczaczki, kurczaczki. Co by tu im wymyślić. ]

    Martha

    OdpowiedzUsuń
  17. Doskonale znała to uczucie, które towarzyszyło chyba im obojgu, gdy mogli po prostu zamknąć za sobą drzwi szklarni. Gdy oddychając ciężkim, wilgotnym powietrzem, pachnącym ziemią, można było tak po prostu przetrzeć twarz brudną ręką i nikogo nie obchodziło, że ktoś ma czarny nos, albo grudki ziemi we włosach. Gdy przez uchylone okno słychać było brzęczącą gitarę, albo kobiece nucenie w krzątaninie energicznych ruchów.
    Nieważne, jak stanowcze i energiczne były jej naturalne ruchy. Prędkość, z jaką odwróciła się w stronę zamku tym momencie przywodziła na myśl huragan. Żwawo ruszyła w jego stronę, opatulając się kurtką, jakby miała iść pod pędzący wiatr. Dreszcze, które ją przeszły nie miały nic wspólnego z panującą pogodą. Zatrzęsła się, próbując jakkolwiek ogarnąć lawinę emocji.
    Już dawno nie czuła złości. Tym bardziej było jej wstyd, że w ogóle ją teraz poczuła. Wtargnęła do zamku, ignorując podrywających się z ławek młodzieńców, którzy zwykle pół żartem, pół serio, zawsze witali ją na korytarzu na baczność „Dzień dobry panno Covel.” Zanim weszła do Wielkiej Sali, próbowała wytłumaczyć sobie, że to palące żołądek uczucie jest zupełnie bez sensu. Przecież nawet nie chodziło o obecność Lendarda w zamku – to cieszyło ją bardziej niż kruche ciasteczka na święta.
    Pchnęła drzwi Wielkiej Sali i spojrzała na Neville’a, mrużąc oczy. Wzięła głęboki wdech, próbując opanować złość i ugodzone przez niego poczucie własnej wartości. Przez kilka sekund stała w wejściu, balansując gdzieś pomiędzy świętym przekonaniem, że dyrektor jej nie okłamał, a poczuciem, że w jakiś sposób odebrano jej fragment jej własności. Zupełnie jakby mało zgrabnie napisane: „Posada dla ciebie jest wolna, Ethel. Wracaj do domu.” podarowało jej fragment świata, który mogła urządzić według własnego widzimisię, tam właśnie odnaleźć spokój i uporządkować samą siebie.
    Nawet nie usiadła przy stole. Złapała swój talerz i nałożyła na niego wszystko to, co podane było na zimno. Robiła to automatycznie, jakby jej podświadomość doskonale wiedziała, że nie wiadomo kiedy Lenard znajdzie chwilę, by zjeść, w związku z czym przynoszenie mu parującej zupy było zupełnie bez sensu. Odwróciła się i wymaszerowała z sali, tym samym dając mężczyźnie do zrozumienia, co aktualnie o nim myśli.
    Gdy tylko uszła kilka kroków, coś ścisnęło ją w płucach, jakby dopiero dotarło do niej, że chwianie się jak skrzypek na dachu jest w obecnej sytuacji całkowicie bezcelowe. Zatrzymała się i wzięła głęboki wdech. Tyle ostatnio pracowała nad równowagą. Czemu nagle zalała ją tak absurdalna, dziecinna nawet, fala emocji? Poczuła, że czerwienieją jej policzki i zrozumiała, że zdenerwowała się na Neville’a bo nie powiedział jej, że zabierze jej kawałek piaskownicy i odda innemu chłopcu, choć ten przecież też wcześniej się tam bawił. A ona już zdążyła się przyzwyczaić, że tamtejsze zabawki są jej i tylko jej. Zacisnęła usta, by nie roześmiać się i nie rozpłakać jednocześnie. Merlinie, cóż to za absurd. Ruszaj, dziewczyno, do waszych szklarni.
    Być może dobrze się stało, że się minęli. Ona zdecydowanie potrzebowała przestrzeni po tym, co się stało. Potrzebowała sama stworzyć sobie dom, o którym mówił Neville. Dom, w którym zmieniła się ze zmęczonej, wystraszonej i pół życia okłamywanej dziewczyny, w spokojniejszą kobietę, która była pewna obranego przez siebie kierunku. Zupełnie jakby coś się w niej uwolniło. Zaczęła mówić głośniej i wyraźniej, rzadziej zakładała włosy za ucho, odwracając wzrok, zdrowiej patrzyła sobie w oczy, a zamiast nucić pod nosem, podśpiewywała Your Song.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że się spotkali. Bo wystarczyła chwila, by Ethel przekonała się, że są rzeczy, nad którymi musi jeszcze popracować. Ale wystarczył również głęboki wdech, by zrozumieć, że nie ma absolutnie nic złego w tym, by było jak dawniej. Że jest szansa na to, by wróciła jedyna relacja w jej życiu, której udało się jej koncertowo nie spieprzyć. Może była to szansa na wpuszczenie do domu więcej tego, co dobre? Z tą myślą wracała do szklarni, samej się sobie dziwiąc, że w tak krótkim czasie niemal zmiażdżyła ją fala emocji, a ona szła z uśmiechem po zboczu, jakby właśnie przeżyła jakieś swoje małe katharsis.
      Gdy podeszła do Lenarda, jej wzrok padł na zdjęcie, ale jedyne, co przemknęło jej przez myśl to „poczucie o wyobrażeniu”, że chyba gdzieś już widziała tą dziewczynę. Usiadła na ławce i ustawiła talerzyk między nimi. Wzięła wdech, jakby w ślad za mężczyzną i pokiwała lekko głową. Nie mogła się wyzbyć wrażenia, że Lenard znajduje się teraz mniej więcej w tym samym momencie, w którym ona była we wrześniu. Gdyby teraz zauważyła, że wziął się też za truskawki, które ona spisała na straty, pewnie podświadomie pozazdrościłaby mu siły i cierpliwości. Ale być może to, że z nich zrezygnowała również było w pewnym sensie odcięciem się od tego, co było. Zupełnie jakby wcześniej bujała się na linie nad jeziorem, bojąc się puścić i skoczyć, a teraz była w stanie puścić linę i wrzeszcząc pełną piersią, oddać skok do wody na bombę.
      - Odpocznij dzisiaj. – odezwała się po chwili wspólnego milczenia – W końcu jesteś w domu. – uśmiechnęła się lekko, kierując wzrok na Lenarda. Przypomniała sobie, że w Wielkiej Sali nie zjadła nawet kęsa, więc bezceremonialnie wyjęła z jego talerza jedną oliwkę i wrzuciła sobie do ust. Przeniosła wzrok przed siebie.
      - Zimne powietrze dobrze robi – powiedziała, nie patrząc na niego i nie precyzując na co właściwie dobrze ono robi. Każdy kiedyś musi ochłonąć na swój sposób. – Tylko wszystko zjedz, bo jak zostawisz to przyjdą niuchacze – dodała, wstając z ławki, by zebrać się do swojego pokoju. W jej kieszeni zabrzęczały klucze. – Ja jutro otwieram – uśmiechnęła się na odchodne, jakby dając mu do zrozumienia, że w jakiś fundamentalny sposób nic się nie zmieniło, choć przecież wokół nich zmieniło się wszystko.

      Ethel

      Usuń
  18. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  19. [I namieszałam - jak zwykle. Niczym się nie martw! Jestem.]

    OdpowiedzUsuń