MARGARRITE "Marry" MORRIGAN
I don't care, so call me crazy. We can live in a world that we design.
Say Something...
Ciche westchnięcie budzi jej uśpione instynkty i na chwilę odwraca uwagę od nowo napoczętej lektury. Stare litery wyblakły, nierzadko nie dając się odczytać a mimo to wciąż zgłębia tajniki tekstu napawając się jego złożoną symboliką i nadal by to robiła, gdyby nie natarczywy wzrok wiercący jej dziurę w plecach. Ignorowanie go przychodziło jej z trudem, nawet po sześciu latach wspólnego egzystowania, podczas których powinna nabyć umiejętność wyodrębnienia go ze swojego świata i odrzucenia w zapomnienie. Mimo to jednak jego obecność silnie oddziaływała na jej zmysły za każdym razem gdy znajdował się w jej pobliżu. Sama świadomość, że był wytrącała ją z równowagi. Jak mało kto potrafił odgadnąć jej nastrój i wpasować się w niego swoją wypowiedzią. Każde słowo ważył jak najlepszy eliksir, operował nim umiejętnie i z odpowiednim smakiem. Nigdy jej nie uraził, ani nie był natarczywy, a mimo to za każdym razem, gdy się zbliżał włoski stawały jej dęba, a przez ciało przechodził dreszcz. Może chciał być jedynie miły? Nie wiedziała, a i odpowiedź na to nurtujące ją pytanie nie była czymś, co chciałaby kiedykolwiek usłyszeć. W tym jednym przypadku niewiedza była lepsza od świadomości. Dzięki temu Mary mogła dalej marzyć o swoim księciu i jego głośnym życiu, który dla niej był niedostępny. Kto by tam chciał taką szarą myszkę, zakopaną w książkach i swoim własnym małym świecie?
Say something More...
Mając lat szesnaście, będąc w domu, śmiało można było rzec, że zamiast w swoim pokoju mieszkała w domowej bibliotece, wchłaniając poukładane równo na drewnianych półkach książki, artykuły i nagromadzone przez lata czasopisma. Nic dziwnego, że wydawały jej się lepszymi kompanami niżeli zgorzkniałe osoby jej matki oraz sióstr. O ojcu wspominać nie chciała – jego aktywność w jej życiu zakończyła się razem z jej pójściem do szkoły, gdy w końcu ośmielił się wyznać swojej żonie prawdę o trzeciej kochance, przez którą skończył z jedną walizką daleko od domu bez możliwości powrotu. A mówią, że szczerość przynosi same korzyści.
Jedynie u niej objawiły się recesywne geny – multum ciemnych piegów, niezwykle blada cera i włosy kolorem przypominające przejrzałą marchewkę, przez co dostrzeżenie podobieństwa do reszty rodziny graniczyło z cudem. Jedynie u niej irlandzka krew była na tyle silna, żeby wyprzeć chłodną, angielską naturę, którą szczyciła się żeńska część jej rodziny. Dopiero po dłuższej obserwacji dało się dostrzec podobny zarys nosa czy mały pieprzyk na szyi, który posiadała każda przedstawicielka rodu Morrigan. Na szczęście niewielu decydowało się na próbę powiązania ją z resztą rodu, głównie dlatego, że nikogo to nie obchodziło.
Every night I lie in bed.
The brightest colors fill my head.
A million dreams are keeping me awake.
Say everything...
Mało kto zna Marry. Jest po prostu sobą – kolejnym człowiekiem, którego obecność nic nie wnosi. Nie zabiera głosu w dyskusjach, unika kłopotów, chodzi swoimi ścieżkami, nikomu nie wadząc i stroni od głośnego towarzystwa. Jest niemalże niewidzialna, co traktuje jako atut – dzięki temu nie ma problemów, które niewątpliwie utrudniłyby jej żywot i odciągały jej myśli od fabuły kolejnej czytanej przez nią powieści. Nawet mały Lucyfer, choć wspaniałym kompanem jest, mimo zostawianych na jej kolanach kłaków nie był w stanie wyciągnąć jej z tego królestwa. Po prostu trwa - gromadzi w sobie wiedzę i emocje - otoczona rutyną i stosem zapisanego pergaminu w swojej bezpiecznej bańce, do której nikt nie ma dostępu i czeka na znak. Po co? Żeby w końcu zacząć żyć.
I think of what the world could be.
A vision of the one I see.
A million dreams is all it's gonna take.
A million dreams for the world we're gonna make.
Dla wszystkich po prostu Marry. Siedemnastoletnia wychowanka domu Helgi Hufflepuff. Angielka z domieszką irlandzkiej krwi. Angielski dąb i włos z głowy wili, jedenaście cali. Nieszczęsna animagia odziedziczona po szlachetnej Morrigan. Patronus przyjmuje postać lisa. W głowie pstro i tyle samo pojęcia, dlatego zapisała się na zajęcia Koła Astronomicznego, gdzie nikt jej nie przeszkadza egzystować. Czystokrwista czarownica bez przywiązania do wielowiekowej tradycji swojego rodu. Może, gdyby urodziła się w rodzinie mugoli zdiagnozowaliby u niej lekką postać Aspargera, bądź inne zaburzenie tłumaczące jej aspołeczne działania. Jedna z czterech sióstr Morrigan, ta najmłodsza i zarazem najmniej rozpoznawalna. Cicha fanka quidditcha - na meczu nigdy nie była, bo za głośno, ale zasady zna, zawodników również i czasami naprawdę chciałaby pójść, gdyby nie ten straszliwy hałas na trybunach. Poczucia humoru to stworzenie nie ma, co nie znaczy, że czasami ciche parsknięcie jej się nie wymsknie - ba, nawet uśmiechać się potrafi, tylko często nie ma dla kogo.
Dzień dobry! Nie umiem w karty - życie. Sponsorzy główni: The Greatest Showman "Million dreams" oraz KOD. Mary jest eksperymentem, zobaczymy jak wyjdzie. Poszukuję osób co ją trochę wyciągnie ze skorupy - pana pierwszego akapitu, kogoś kto ją wyciągnie na ten nieszczęsny mecz quidditcha i innych ciekawych powiązań, które pozwolą ten pani "po prostu żyć".
Chodzi mi po głowie dramatyczny wątek z odszukaniem w szkole pewnego artefaktu, trollami i zakazanym lasem, chętnie go oddam :)
Chodzi mi po głowie dramatyczny wątek z odszukaniem w szkole pewnego artefaktu, trollami i zakazanym lasem, chętnie go oddam :)
[Za brzydkie zniknięcie, wisisz mi wątek i rozpoczęcie, o!]
OdpowiedzUsuńYou know who
[Jedyne, co chciałabym wiedzieć, to łącząca ich relacja :) Spontaniczność brzmi bardzo fajnie, jednak nie chcę, by w ewentualnym rozrachunku coś ze sobą nie styłko w dalszej rozgrywce :D]
OdpowiedzUsuńVictor i reszta gromadki
[Hej, hej!
OdpowiedzUsuńŚlicznie dziękuję za takie miłe powitanie. Takimi postaciami piszę mi się zdecydowanie najlepiej, a że pisanie w świecie Pottera wciąż jest mi nieco obce, to żywię sporą nadzieję na to, że Reggie będzie dla mnie postacią idealną. :D
Tak mi przyszło do głowy, że być może Reggie mógłby ją czasem męczyć o jakieś notatki z zajęć, bo on zawsze taki zabiegany (mhm, jasne), nie ma na nic czasu i zawsze z głową w chmurach, a przecież nie chcesz, żebyśmy znowu trafili przeze mnie punkty i klasyczne oczy szczeniaczka?;) Mogą ich jeszcze połączyć koty, które mogą się nie lubić i sprawiać problemy albo właśnie wręcz przeciwnie i jeden ciągle będzie przebywać w dormitorium drugiego, zawsze to jakiś dodatkowy temat do rozmów dla nich, gdyby wszystkie inne już wyczerpali. Mam nadzieję, że kombinuję w dobrą stronę. A w razie co, to może się odezwij na maila/hangouts i tam sobie wszystko ustalimy? O ile tak Ci będzie wygodniej. ^^
bysiaa44@gmail.com]
Reggie
[Brzmi jak ciężki orzech do zgryzienia, ale jak to mówią, dla chcącego nic trudnego :D Wchodzę w to!]
OdpowiedzUsuńVictor
[Cześć! Marry jest bardzo ciekawą postacią, mimo całej swojej "aspołeczności". Wydaje się bardzo spójna i dobrze przemyślana.
OdpowiedzUsuńŻyczymy dobrej zabawy, a jeśli znajdziesz ochotę na jakiś wątek, to zapraszamy do Blue. (:]
Blue Ross
[Witam serdecznie na blogu :) Jakże ona wydaje się być inna od mojej Liz, ale przyznaję, że bardzo fajnie wykreowałaś postać. Może jeszcze kiedyś uda jej się zawitać na mecz lub chociaż obejrzy sobie jakąś rozgrywkę z daleka. Życzę dobrej zabawy i dużo weny ;)]
OdpowiedzUsuńElizabeth
[Może być też i tak. Pewnie nie będzie mu się uśmiechało, gdy zobaczy poszarpany komis na podłodze w pokoju. Co do meczu to też chyba w porządku, tylko Reggie jako komentator raczej nie miałby jak zauważyć tego, że Marry zniknęła skupiony na rozgrywce. Chyba, ze chodzi o coś innego i ja nie załapałam.]
OdpowiedzUsuńReggie
Victor naprawdę po tygodniu zwolnienia z zajęć, nie wiedział w co dokładnie ma włożyć ręce. Był wdzięczny za podarowanie mu notatek, jednak ich ilość porządnie przewyższała wolny czas, którym dysponował Ward. Nie mógł jednak narzekać, czy obawiać się, że z czymś nie zdąży. Umiejętnie rozkładał obowiązki, konsekwentnie doprowadzając wszystko do samego końca. Nadal gdzieniegdzie na swoim ciele odczuwał ślady feralnego wypadku na treningu Qudditcha, jednak w Skrzydle poskładano go w pełni i już po trwającym właśnie weekendzie będzie mógł zasiąść w szkolnej ławce i nie gromadzić większych zaległości. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wziął na swe barki dodatkowych prac uczniów za niemałą opłatą. Tracąc dach nad głową na sam koniec wakacji musiał zadbać o finanse oraz lokum i choć udało mu się zebrać do kupy własną samodzielność, to jednak każdy grosz miał naprawdę spore znaczenie. Padający za oknem deszcz, który towarzyszył uczniom od samego rana nie zachęcał do nauki, a jedynie podsuwał do głowy chęci krótkiej drzemki. Z cichym westchnieniem na ustach, Ward chwycił swój ulubiony kubek jaśminowej herbaty, a następnie upił kilka łyków. Owinięty szczelne w koc podarowany od ukochanego dziadka, uniósł brew ku górze, przypominając sobie o obecności kogoś jeszcze. Tak bardzo skupiony na treści notatek, kompletnie zapomniał o obecności Marrgarite. Zdążył przyzwyczaić się do jej osoby pod postacią animaga, a tym bardziej nauczył się w jaki sposób obchodzić się z jej całokształtem. Choć nie lgnęła do większego grona ludzi i wydawała się być skryta oraz cicha. to jednak dla Victora była niezwykle niejednostajna niemalże pod każdym względem. Odłożył notatki pragnąć chwili odpoczynku, po czym zsunął się z łóżka i zawiesiwszy na swoich ramionach koc, bez większego uprzedzenia pochwycił lisią postać swej przyjaciółki w ramiona. Ostrożnie schował ją pod ciepłym materiałem koca, aby nikt jej nie zauważył i bez słowa skierował się do pokoju wspólnego, który ku uciesze Victora okazał się być pusty. Z uśmiechem na twarzy usiadł przy rozpalonym kominku, jednak nadal obejmował ramionami ciepłe ciałko lisa, nie chcąc rezygnować z dodatkowego ciepła wytwarzanego przez miękkie futerko. Siedząc na podłodze, odchylił głowę do tyłu i oparłszy ją na nieco przykurzonym fotelu, przymknął powieki. Nie wiedział kiedy tak naprawdę przysnął. Słabo sypiał, poświęcając niemalże każdą chwilę na naukę. Przebudził się gwałtownie w momencie, gdy lisia postać jego przyjaciółki zniknęła. Przetarł dłońmi twarz i spojrzał w stronę jej ludzkiej postaci.
OdpowiedzUsuń— Jak mniemam, to Rosalin dalej nie daje ci spokoju, hm? — zapytał, nie mając tak naprawdę wcześniej szansy na to, aby dopytać Marry o powody, dla których gwałtownie wparowała do jego dormitorium. Zagryzł dolną wargę i wypuściwszy powoli powietrze przez nos, chwycił swą różdżkę i dorzucił parę drewienek do powoli przygasającego ognia.
Vic
Rosaline w oczach Victora była kimś, kogo nie umiał jednoznacznie określić, zupełnie tak samo jak Marry z tą różnicą, iż Margarrite zyskała w sercu Warda indywidualne miejsce, zaś Rosie wzbudzała w nim irytacje i uczucie szerokiej niechęci, co chyba działało w tej materii w obie strony.
OdpowiedzUsuń— Wszystko się kiedyś kończy, Marry. A to, że nie będzie mnie już tutaj za rok, wcale nie oznacza, że przestaniemy się przyjaźnić — rzekł z delikatnym uśmiechem. Victor nie zwykł rzucać słów na wiatr i zawsze starał się, aby każda z obietnic padająca prosto z jego ust, miała swe odzwierciedlenie w rzeczywistości, dlatego też Marry mogła być w pełni spokojna. — A sama Rosaline w końcu zrozumie, że ataki z jej strony na twoją osobę, prowadzą ją w stronę porządnej nauczki — dodał i westchnął wyraźnie zirytowany. Odgarnął z twarzyczki dziewczyny zbłąkany kosmyk włosów i nieco się rozchmurzył. Rzeczywiście może i nie wyglądał zbyt wyjściowo, to jednak nie czuł się aż tak źle jak wyglądał. Miał na głowie wiele i wymagało to od niego paru mniejszych poświęceń w postaci chociażby mniejszej ilości snu, jednak w żadnym wypadku na nic nie narzekał. Lubił się uczyć, a zbliżające się egzaminy wraz z marzeniem o zostaniu łamaczem zaklęć, wywierały na nim presje. Nie mógł pozwolić sobie na najmniejsze potknięcie. Wymagał od siebie wiele, ale aby osiągnąć sukces, wysiłek był jedynym kluczem do zwycięstwa.
Przymknął na moment powieki, gdy poczuł na swej twarzy dłoń Marry. Gdy tylko je uchylił, spojrzał na jej twarzyczkę.
— Mam na głowie sporo nauki i bardzo późno chodzę spać. Odeśpię w weekend — rzekł, mając nadzieję, że to przyjaciółkę uspokoi, gdyż powiedział jej samą prawdę. Dodatkowe prace pisemne wraz z tymi, które brał od innych uczniów za dość niemałą opłatą pochłaniały dodatkowy czas Victora. Aż dziw, że dawał sobie radę z tak szerokim polem zajęć. — Wszystko jest w należytym porządku, Marry — rzucił i ponownie oparł głowę na fotelu. Nie ukrywał faktu, że chciało mu się spać, jednak bardziej miał ochotę na coś dobrego do jedzenia. Ściągnął brwi, po czym spojrzał w stronę starego zegara. Niedługo była kolacja, idealnie.
— Nie wiem jak ty, ale ja bym coś zjadł. Idziemy, czy wolisz zostać tutaj? — zapytał. Miał spory zapas słodyczy w swoim kufrze, dlatego też, jeśli nie podczas kolacji, to w dormitorium byli w stanie coś podjeść. — Chodź. Porządna kolacja jest nam potrzebna — dodał i nie czekając na odpowiedź przyjaciółki, wstał z ziemi i porządnie się przeciągnął. Nieco się zasiedział. Chwyciwszy dłoń Marry, wyciągnął ją z dormitorium. Posłał jej delikatny uśmiech i puściwszy jej dłoń, zrównał się z nią ramieniem. Im bliżej byli Wielkiej Sali, tym bardziej Victor był głodny. Wyprzedził niemalże o krok Marry i zasłoniwszy ją prawym barkiem, nie pozwolił jej się wyprzedzić, gdy dostrzegł w oddali Rosaline. Domyślał się, że nie odważy się zbliżyć, gdy Marry przebywała w jego obecności, jednak wolał dmuchać na zimne.
Victor
Może i nie było, to zbyt dobre posunięcie, jednak przez chwilę Victor nie reagował, przyglądając się uważnie Rosaline oraz jej koleżankom. Był sporo wyższy od Rosie, zaś postawna sylwetka dodawała mu powagi. Wsunął dłoń do kieszeni szaty i wydobył z niej różdżkę. Skoro Rosie nie siliła się na delikatność, Ward tym bardziej nie miał zamiaru obchodzić się z nią jak z jajkiem, tylko ze względu na to, że była kobietą. Ułożył dłoń na ramieniu Rosie i stanowczo zacisnął na nim swe palce.
OdpowiedzUsuń— Cofnij się nim pożałujesz wszystkiego, co przed chwilą powiedziałaś — rzekł powoli i wyraźnie akcentując każde swe słowo. Spojrzał twardo w oczy rywalki i uczynił krok do przodu, zmuszając tym dziewczynę do cofnięcia się. — Dobrze ci radzę omijać Marry z daleka, jeśli nie chcesz, aby twoja piękna buźka oraz buźki twoich koleżanek, zupełnie przypadkowo przyozdobiły pękające czyraki… I naucz się, że szacunek względem innych, to szacunek do samego siebie — dodał, cały czas napierając na ciało Rosie do momentu, aż szatynka potknęła się o wystającą nierówność w kamiennej posadzce, przewracając się prosto na tyłek. Victor wyciągnął w jej stronę swą różdżkę. — Następnym razem nie będę ostrzegał, gdy tylko się dowiem, że zbliżyłaś się do Margarrite.
Cofnął dłoń i odwrócił się plecami w stronę Rosie, która była znacznie głupsza niż Ward rzeczywiście się tego spodziewał. Zdążył zrównać się z Marry ramieniem, gdy jego naprawdę szybki refleks, uratował go przed odniesieniem klęski.
— Aquamenti — krzyknął, wymierzając Rosaline porządny strumień wody, który zmoczył ją od stóp do głów, czyniąc z niej również kompletne pośmiewisko wśród uczniów znajdujących się na korytarzu. — Nie rzucam słów na wiatr. Nie będę ostrzegał cię po raz kolejny — warknął i schował różdżkę do kieszeni, gdy nagle u jego boku pojawił się opiekun Krukonów.
— Ktoś mi wyjaśni, co tutaj się dzieje? — zapytał ostro, przenosząc wzrok z Victora na Rosie.
— Victor stanął w obronie Margarrite, gdy Rosaline kolejny raz ją zaczepiła, profesorze — głos zabrał kolega z drużyny Victora, który również był świadkiem całego wydarzenia. Czterech innych uczniów również skinęło głową, co miało być potwierdzeniem padających słów. Czyżby Rosie miała swych przeciwników nie tylko we własnej siostrze i Victorze?
— Nie toleruję takiego zachowania. Jeśli raz jeszcze coś takiego się powtórzy, osobiście zadbam o porządny szlaban dla całej trójki… A teraz zapraszam Rosaline do mojego gabinetu. Chyba najwyższa pora wyjaśnić ci na czym polega regulamin Hogwartu… A ty panie Ward następnym razem opanuj temperament i magiczne zdolności, bo inaczej również spotka się pan z niemiłymi konsekwencjami — rzekł Hofer i machnął dłonią w stronę Rosie, aby ta łaskawie pozbierała się z kamiennej posadzki i ruszyła do gabinetu profesora.
Ward objął ramieniem Marry i przytulił do siebie, aby dodać jej nieco otuchy
Vic
Victor miał szczerą nadzieję, że Rosaline pójdzie po rozum do głowy, zwłaszcza po tym, co miało miejsce. Gwałtownie pociągnięty za dłoń, podążył za przyjaciółką, nie zadając przy tym najmniejszych pytań. Oboje stanowili mieszankę wielu skrajnych ze sobą emocji i potrzebowali chwili, aby odetchnąć. Ward zapomniał o tym jak bardzo był głodny. Spojrzał uważnie na twarzyczkę Marry i cicho westchnął. To nie była jej wina. Rosie była głównym prowodyrem całego zdarzenia i należała jej się porządna nauczka.
OdpowiedzUsuń— Gdyby nie Hofer, uwierz, że zapamiętałaby mnie na dłużej — rzekł i objął ją ramieniem, gdy dostrzegł jak bardzo się trzęsie. — Chodź, może i jest tu cicho i spokojnie, ale jest zdecydowanie zbyt zimno. Przeziębisz się — dodał i chwyciwszy talerz z kanapkami, wyciągnął w stronę Marry dłoń. Wizja wspólnej przygody również była niezwykle kusząca, jednak po tak nieprzyjemnej sytuacji powinni nieco bardziej uważać i przez jakiś czas, nie narażać się nie tylko nauczycielom, ale i również reszcie uczniów.
— Poza tym… Jutro wszyscy sześcio i siódmoklasiści mają wypad do Hogsmeade. Spędzimy fajnie czas i pokażę ci gdzie pracuje oraz jak mieszkam poza Hpgwartem w czasie przerw świątecznych, zimowych, czy wakacyjnych — powiedział i uśmiechnął się delikatnie, a następnie przyciągnął ją do swojego boku i zaprowadził do dormitorium, które na szczęście okazało się być puste. Ubrał Marry w swoją mugolską bluzę, która uroczo pochłaniała jej drobne ciałko i ułożywszy się na poduszce, westchnął cicho. Ten dzień miał naprawdę zbyt wiele wrażeń i oboje zasłużyli na porządny odpoczynek z daleka od dosłownie wszystkich, a przede wszystkim z daleka od najmniejszych problemów. Victor skusił się na jedną z kanapek, bardziej z rozsądku niż potrzeby i wygrzebawszy ze swojego kufra, podał przyjaciółce karmelową czekoladę. Tak na osłodę, oraz poprawę humoru.
— Uśmiechniesz się wreszcie? — zapytał, spoglądając srogo na Marry, po czym pacnął ją palcem prosto w żebra, by następnie zaatakować ją falą prawdziwych łaskotek. Dopiero, gdy dziewczyna ewidentnie nie mogła swobodnie złapać tchu, zaprzestał swych poczynań. Zaśmiał się na widok jej zarumienionej twarzyczki. — Jeśli Rosie raz jeszcze cię zaczepi, powiesz mi o tym, prawda? — zapytał raz jeszcze na moment poważniejąc. Chciał mieć pewność, że akurat w tej kwestii Marry nie będzie miała zamiaru tworzyć przed nim jakichkolwiek tajemnicy. Nie, kiedy działa się jej krzywda. — Muszę wiedzieć, czy mała kąpiel przyniosła efekty, czy może Rosie potrzebuje czegoś więcej w postaci kąpieli w jeziorku w towarzystwie milusich trytonów. Zdecydowanie ma zbyt mało rozrywki, a ja nie odmówię sobie przyjemności, aby odrobinę dobrej zabawy jej podarować.
Vic
[Twoja KP jest cudowna! Zarówno merytorycznie jak i wizualnie. Mam słabość do kolorów, które w niej użyto. <3
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie za powitanie. Alastor niestety jest osobą, która wyjątkowo nie chce zwracać na siebie uwagi innych, stąd też unika miejsc, gdzie przebywa zbyt dużo osób. Poza tym po 7 latach nauki w Hogwarcie część osób na pewno zdążyła się już przyzwyczaić do niego i jego parasolki. xD]
Alastor Devereaux
Victor rozumiał w pełni fakt, iż Marry tak bardzo niechętnie podchodzi do tematu swojej siostry, ale chyba nie zauważyła dość istotnego faktu. W momencie, gdy Victor stanął twarzą w twarz Rosie, wymierzając jej porządną nauczkę, również stał się uczestnikiem rodzinnego teatrzyku, co wiązało się tym, iż mógł nazwać powstały od dawna problem swoim własnym. Westchnął cicho, nie chcąc, jednak zmuszać rudowłosej do mówienia. Skoro nie wyrażała chęci rozwinięcia tematu, nie chciał pogarszać jej i tak już zepsutego humoru. Nawinął na palec jednej z jej miękkich kosmyków włosów, a następnie delikatnie się ku niej nachylił, unosząc przy tym brew ku górze.
OdpowiedzUsuń— A co jeśli ja lubię twoje rude włosy? — rzekł z uśmiechem, naprawdę uważając, iż dodają Marry wiele uroku i niewinności. Z głośnym westchnieniem, opadł obok niej na poduszkę i odwrócił głowę w jej stronę, aby móc swobodnie spoglądać na jej twarzyczkę. — Zjemy tyle słodyczy ile tylko będziesz chciała — zaśmiał się na widok jej nagłego entuzjazmu, który w sekundzie rozpromienił jej twarz. — I oczywiście pójdziemy na książki i kupimy ich tak dużo, jak tylko zdołamy unieść — dodał ze śmiechem, a następnie przymknął powieki. Oboje darzyli książki silną miłością, która niejednokrotnie przeważała nad zdrowym rozsądkiem, jednak często dochodziło do sytuacji, gdy fikcja przestawiona w papierowym tworze, okazywała się być znacznie ciekawsza i wartościowa od realnego świata, od którego coraz częściej ma się chęć daleko uciec. Ward z cichym westchnieniem, okrył siebie oraz przyjaciółkę ciepłym materiałem koca i przymknąwszy powieki, cieszył się ciszą i spokojem panującym w dormitorium, co nie było częstym zjawiskiem. Zwykle pomieszczenie wypełniał gwar głośnych śmiechów, wiwatów i przekomarzań, najczęściej w akompaniamencie karcianych gier, które dla niektórych kończyły się rychłą przegraną. Sam Victor unikał większych rozrywek, zdecydowanie bardziej woląc cichy kąt wraz z czystym pergaminem, piórem i książką, by móc przelewać na papier, to co gnieździło się w jego głowie.
— Tak czy siak, Marry, gdy Rosie raz jeszcze wejdzie ci w drogę, a ja się o tym dowiem, naprawdę nie będę już to pobłażliwy i załatwię sprawę w sposób, jaki już dawno powinienem zrobić — powiedział Victor, przerywając tym narastającą ciszę. Nie zwykł rzucać słów na wiatr, ani tym bardziej nie zwykł przechodzić obojętnie obok krzywdy bliskiej mu osoby, która ewidentnie potrzebowała pomocy. Rosie zasługiwała na coś równie paskudnego, coś co otworzy jej wreszcie oczy i sprawi, że zaprzestanie, tak haniebnych czynów względem własnej siostry. Cholera przecież były rodziną. No właśnie, rodziną. Dla samego Warda, to słowo okazało się nie mieć litości ani szacunku. Wyrzucony z domu i kompletnie zapomniany, nauczył się samowystarczalności.
Victor
[Mam gdzieś z tyłu głowy jakieś dalekie powiązanie rodzinne, ale trudno mi je w tej chwili sprecyzować. Zastanawiałam się nad tym bardzo intensywnie, ale jakoś nic więcej mi nie przychodzi. Podeślę ci mojego maila, może tam łatwiej będzie nam coś ustalić. heyrebelyell@gmail.com]
OdpowiedzUsuńBlue Ross
OdpowiedzUsuńChoć jeszcze wczoraj Victor dość entuzjastycznie podchodził do wizji spędzenia dnia w Hogsmeade, tak teraz nie miał najmniejszej ochoty podnosić się z łóżka i gdyby nie fakt, że obiecał ten dzień spędzić w towarzystwie Marry, to najprawdopodobniej odwróciłby się na drugi bok i dalej poszedł spać, ignorując również śniadanie. Ciężko było mu się rozbudzić, nawet, gdy w jego żołądku zagościły tosty wraz z sokiem pomarańczowym. Nieco nieprzytomny, skompletował wierzchnie ubranie i nie mając nawet szans, aby się przywitać, gwałtownie pociągnięty do przodu przez przyjaciółkę, o mały włos nie zabił się o własne nogi.
— Spokojnie, zdążymy — rzucił i pokręcił w rozbawieniu głową, jednak również zacisnął palce na dłoni Marry, pozwalając jej dosłownie ciągnąć się do przodu, gdyż naprawdę był wypompowany z chęci do życia. Pokręcił w rozbawieniu głową, gdy słyszał, to jak Marry podśpiewuje sobie pod nosem. Naprawdę chciałby podzielać jej dzisiejszy entuzjazm, jednak nieodpowiednia ilość snu po raz pierwszy tak mocno dała mu się we znaki. W miasteczku, jak zwykle wąskie uliczki były oblegane przez przechodniów, zaś lokale niemalże pękały w szwach, o czym przekonali się niemalże na własnej skórze, gdy weszli do Miodowego Królestwa. Victor niemalże natychmiast dopadł do ulubionych karmelowych ciastek z niezwykle mocno ciągnącym się nadzieniem. Miał zamiar zaopatrzyć się w naprawdę obszerny zapas, który ukryje na dnie swojego kufra, nie mając ochoty dzielić się z kimkolwiek swoją zdobyczą.
— Znalazłaś coś ciekawego? — zapytał, gdy stanął u boku Marry. Ułożył jej dłonie na ramionach, a następnie spojrzał na trzymaną przez nią w dłoni papierową torebkę. — Polecam te wiśniowe żelki. Obiecuję, że nie pożałujesz — powiedział, wskazując w stronę papierowego pudełeczka, które po brzegi było wypełnione żelkami w dość nieregularnych kształtach. Zadowalały nie tylko podniebienie nawet najbardziej wymagającego smakosza słodyczy, ale i również cieszyły kieszeń, kusząc naprawdę niedużą ceną. Victor najchętniej zgarnąłby cały asortyment sklepu, a następnie nie wychodził z dormitorium, tylko po to, aby móc swobodnie pałaszować niezdrowe pyszności.
— Pokażę ci jeszcze gdzie mieszkam w czasie przerwy od szkoły i pójdziemy wreszcie kupić prawdziwą tonę nowych książek — mruknął, domyślając się, że końcowe słowa swojej wypowiedzi będą dla Marry najbardziej satysfakcjonujące. — Nawet otworzyła się w okolicy nowa księgarnia — dodał. Sam nie miał okazji jeszcze w niej być, dlatego też z chęcią się do niej wybierze. Może znajdzie coś nowego na temat zaklęć, ewentualnie kupi kolejny podręcznik, wykraczający poza program nauczania Hogwartu. Lubił nowości i nigdy nie był w stanie pohamować swej ciekawości.
Victor