I repeat myself when under stress. I repeat myself when under stress. I repeat myself when under stress. I repeat myself when under stress. I repeat...

vii rok / hufflepuff / prefekt naczelny

To zabawne, oczekiwań było wiele, ale nikt się nie spodziewał, że po latach bezowocnych starań staremu ojcu przytrafi się dziecko-cud. Miał osiem lat, gdy tańczył na stryszku ze schnącą na sznurach bielizną – i osiem, gdy wtulał twarz w maminą koszulę. Potem już tylko przyciskał kolana do piersi, siedząc na schodach rodzinnego hotelu, i przeżywał konsekwencje własnych słów. Mówić prawdę: idiotyczny pomysł. Nigdy się spod jego władzy nie wysmyknął.
Na każdej fotografii, która trafiała mu w ręce, wzrokiem poszukiwał postaci nie znajdujących się w centrum – rozmazanych kobiet z zakrytą twarzą, przemykających w tle, zapisanych na kliszy tylko częściowo. Matka, myślał. Co za bzdura, myślał. Równa chyba tylko próbom życia zamierzchłą przeszłością. W krwi płynie pamięć czasów, gdy rodowi kłaniano się w pas, nos szurał po ziemi; z dawnej świetności – duma bez pokrycia, z dawnych luksusów – zarośnięty dworek.
Żyłował się, żyłował, aż do naruszenia tkanki i przepocenia ubrań; geniusz bez pracowitości to zmarnowany potencjał, geniusz podparty pracą stwarza za to niebezpieczeństwo. Poluzować mankiety, podwinąć rękawy, rozpiąć ostatni guzik – nie dla Edgara, może jeszcze nadejdzie pora związać za plecami cudze dłonie, na razie wiązać można krawat pod sztywnym kołnierzykiem. Trzyma się prosto, nie zegnie ni ciężar odznaki na piersi, ni presja własnych ambicji.

80 komentarzy:

  1. [Uwielbiam! <3 Na tak wiele sposobów, że nie potrafię zliczyć. Karta nie tylko przekazuje pewne informacje, ona sama w sobie ma taką moc sprawczą, że ja już tę ambicję Edgara czuję w kościach... i właśnie to mnie w tym krótkim urywku treści ujęło. Zdanie po zdaniu przenika do odbiorcy nieskalane gramatycznie, za to napęczniałe od odczuwalnych wad i zalet bohatera. Wiem, że nie wszystko w niej odkryłaś, ale na tyle umiejętnie, że zaintrygowałaś. O to chodziło?

    Dziękuję, że jesteś z Nami i życzę pięknego rozkwitu na blogu!]

    Scorpius H. Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  2. [O, zaklepuję sobie tego oto prefekta do wątku i nie przyjmuję odmowy!]

    Lyall

    OdpowiedzUsuń
  3. [Zaglądałam do Twojej karty, odkąd tylko pojawiła się na roboczych i olaboga, ukochałam Edgara. I zdjęcie, i muzykę, i w końcu samą kartę, poezję i metaforykę słów - bardzo to wszystko mi bliskie i w moim stylu. Sztuką jest zarysować postać tak wyraźną kreską w tak niewielu słowach. Nie umiem komplementować za nic, ale możesz się czuć z siebie dumna! Trzymaj się ciepło i daj znać, czy skusiłabyś się na coś między twoim i moją, bo bardzo bym chciała i delikatne pomysły rodzą się już w mojej głowie.]

    Barbie Brown

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Oj, widzę że nasz klub Hufflepuszków rośnie w siłę, i w dodatku zapisują się do niego coraz to ciekawsze osobniki… Hej, cześć. Muszę przyznać, że fajny Ci ten Edgar wyszedł – ma parę cech podobnych do mojej Emerson. A to oznacza, że Mer pewnie by go lubiła. No i tak w ogóle to piąteczka, bo kolejny fajny ród związany z Domem Borsuka – czemu tak mało autorów docenia żółte krawaty? Ale odbiegam. Chwalę super napisaną kartę, bo zwięzła ale pełna treści, w dodatku miło przykuwającej wzrok. Gdyby naszła Cię ochota na wątek z innym Puchonem, to zapraszam pod kartę Mer, myślę że można by było coś wspólnie wykombinować. Bądź co bądź, wychodzi na to że dzielili wspólną przestrzeń od sześciu lat, więc jest potencjał, a co. Życzę Ci udanej zabawy na blogu! ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Karta tak poetycka, że musiałam porzucić na chwilę moje pół-skupienie na blogu, a pół na zagadnieniach na studia, żeby wczytać się dokładnie i zrozumieć istotę Edgara, która zdecydowanie opisana w piękny sposób. Sama zastanawiałam się nad rodziną Fawley dla mojej drugiej postaci, jednak zrezygnowałam z tego pomysłu i może to i lepiej. Z moją Melką chyba ciężko było by im się polubić, w porównaniu do Edgara uosabia bardziej chaos i wygórowane ambicje bez motywacji do ciężkiej pracy w większości przypadków. Ale w razie chęci zapraszamy do siebie. ]

    A. Rathmann

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Nie mam nic przeciwko skomplikowanym relacjom, nigdy nie wiadomo jak się rozwinie sytuacja, a nóż widelec może i tak różne osoby jakoś by się zdołały dogadać. Jednak mam problem z zaproponowaniem konkretniejszego pomysłu na wątek, bo ciężko mi z karty wysnuć gdzie na Edgara można trafić poza zajęciami. Jedyną sugestię, którą mam, to że dwójka musiała by być skazana na swoje towarzystwo przez siłę wyższą lub któregoś z nauczycieli, bo podejrzewam, że w innym przypadku rozeszli by się w swoje strony nie znajdując wspólnej nici porozumienia. Chyba, że celowalibyśmy w jakąś znajomość z przeszłości, nawet z pierwszego dnia w Hogwarcie, czy zaznajomienie jeszcze za dzieciaka przez ich rodziny. Ewentualnie pozostaje łazienka prefektów, do której kapitanowie drużyn też mają dostęp. ]

    A.Rathmann

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Kurczę… a udało mi się napisać taki ładny komentarz. I oczywiście mój komputer się zawiesił i wszystko przepadło ;( Takie moje szczęście, ech. Okej, postaram się podsumować to co najważniejsze – masz rację, że Mer broniłaby swojej siostry, ale tylko w sytuacji, w której wiedziałaby że dzieje jej się krzywda. A że znała Edgara już od dawien dawna, wiedziała że nie był mściwy i nie uwziąłby się na jej siostrze bez powodu. Zaproponowałam nieco odmienny pomysł, ale również z wykorzystaniem Ann. Wiosenne popołudnie, prawie cały Hogwart wybiera się na wycieczkę do Hogsmeade. Siostry załatwiały swoje sprawunki oddzielnie, ale gdy był już czas na powrót, Emerson zauważyłaby że nigdzie nie ma Annabelle. Po rozpytaniu nikt jej nie widział, nikt nie wie gdzie się podziała. I jej przyjaciółki też nie było… więc to oznaczało kłopoty. Albo Edgar sam zauważyłby, że coś jest nie tak (bo np. dostrzegł jak Mer krąży jak burza i wypytuje innych uczniów) albo sama Mer podeszłaby do Edgara pytając, czy nie widział jej siostry… No i zakładam, że od tego momentu mogliby wspólnie zacząć jej szukać (i tej drugiej małej też). Obie smarkate mogły wpaść na jakiś głupi pomysł, więc… ahoj przygodo! Co Ty na to? :) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  8. [Świetnie! A czy pan perfekt* naczelny czułby się zobowiązany do ukrócenia samolkowatych wypadów Lyalla do Zakazanego Lasu i psychicznie gotowy na to, że mój chłopczyk będzie go upraszał, aby takiej krzywdy mu nie robił? ;')

    *zapis nieprzypadkowy!]

    Lyall

    OdpowiedzUsuń
  9. [Nie będę ukrywać, że lubię dramy i romanse i skomplikowane relacje. O obydwojgu z nich nie tak dużo wiadomo na postawie kart, ale z drugiej strony lubię, jak postacie się dochodzą w wątkach i nawzajem odkrywają. W każdym razie muszą mieć z sobą regularny kontakt, bo ten sam dom i ta sama szkolna posada i mam wrażenie, że obydwoje są w jakiś sposób cholernie samotni i pozbawieni rodzinnego ciepła, chociaż się do tego nie przyznają.
    Zacznijmy od big bangu. Parę miesięcy temu, gdy Edgar bierzę wieczorną kąpiel w łazience prefektów, do pomieszczenia wpada ona - upita na umór, nostalgiczna, zapłakana, ledwo trzyma się na nogach i nie rejestruje prawie wcale nagiego chłopaka przed sobą. Wymiotuje prosto przed siebie i jest w tak opłakanym stanie, że On, chociaż w pewnością wkurwiony do granic możliwości i oburzony jej niegodnym odznaki zachowaniem, to przez tą jedną noc opiekuje się nią, myje ją, przytula aż skończy ryczeć i układa ją do snu. Bo jej jemu żal, bo rozpoznaje w niej coś z siebie albo z suchego poczucia obowiązku. Bo On wie, że Ona nie będzie nic z tej nocy pamiętać. I owszem, Barbie nie pamięta nic konkretnego poza faktem, że nachlała się Ognistej Whisky zupełnie sama i zrobiła z siebie idiotkę na oczach Mr. Perfect, Prefekta Naczelnego.
    Zastanawiam się, co zrobić z nimi potem, bo dużo jest na to opcji. Albo unikają siebie jak ognia po tym zdarzeniu i z ogromną niezręcznością ze sobą koegzystują, albo to zdarzenie o dziwo powoduje, że powstaje między nimi jakaś niedopowiedziana, cicha relacja, gdzie Barbie może znienacka do niego przyjść i się przytulić, jak nie wytrzymuje życia. Albo po całym incydencie Barb pisze do Edgara list, w którym przeprasza za swe tragiczne zachowanie, bo panicznie boi się realnej konfrontacji między nimi, On na ten list odpisuje i tak zaczynają rozmawiać ze sobą sowią drogą coraz dłużej, intymniej i regularniej, chociaż twarzą w twarz udają, że prawie się nie znają. Albo w ogóle możemy zacząć od ich pierwszego spotkania po tym łazienkowym incydencie!
    Jak widzisz, mam na to mnóstwo pomysłów, także jeśli taki początek Tobie odpowiada, wybierz środek z powyżej podanych i zmodyfikuj jak uważasz. Nie zakładam nic bardzo konkretnego między nimi, bo w sumie byłabym bardzo ciekawa, jak to wyjdzie podczas wątku i lubię niespodzianki, szczególnie z tak dobrymi autorami. <3]

    Barbie.

    OdpowiedzUsuń
  10. [Przyszłam się przywitać i pocieszyć oko kartą :) Bawcie się cudownie, rozkwitajcie i dajcie komuś rozluźnić zbyt mocno zaciśnięty krawat.]

    I'd give you my hand and pull you into the quiet eye of the storm of your stress

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  11. [Niby niełatwo się prowadzi, ale ciut ułatwia sprawę fakt, że charakter Scorpiusa w moim odczuciu jest mocno kapryśny. Czasem zdarzy mu się zrobić coś dziwnie ludzkiego i często okazuje się, że tylko po to, by namieszać. Tak go przynajmniej widzę, a to daje przyzwolenie na pojedyncze zrywy "uprzejmości". No nic, dziękuję za przemiła konwersację i powodzenia w wątkach!]

    Scorpius H. Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  12. [To perfekcyjny powinien przygotować się, że Lyall będzie chciał wykorzystać cały swój urok osobisty (postara się nie zapomnieć na widok tej perfekcji języka w gębie!), argumenty wszelkiego rodzaju i w końcu będzie go upraszał, bo nie może zabraniać mu spotykania się z tamtejszymi nieśmiałkami – one lubią jego towarzystwo, heloł. ;’)

    PS Edgarek może czuć się jakoś spokojniej, o ile nie zamajaczy szansa, że coś spadnie mu na głowę albo coś mu się złego stanie, a Lyall nie postanowi go przesunąć w bezpieczne miejsce, to nie będzie dziwnie i sceptycznie. Rowle wstydzi się bycia jasnowidzem i stara się ten fakt ukryć za wszelką cenę. Przed sobą nie może, bo wizje mu przeszkadzają czasem w funkcjonowaniu w przestrzeni, ale przed światem już może próbować. ;’)]

    Lyall

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Dziękuję za miłe powitanie. Życie nie jest tak bajkowe, żeby każdy od razu miał to co chce, zwłaszcza jak się jest leniwą i upartą bułą jak Olaf.
    Piękna ta twoja karta, pełno w niej smaku i od razu bije taki prefektowaty szacunek z jego strony. ]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Wypraszamy sobie te pomówienia o ironii! Pfff… To będzie powiedziane na serio serio, bo Lyall szanuje i w jakimś stopniu podziwia osoby w roli prefektów, ale to takie ukłucie zazdrości, bo jasnowidzenie psuje mu życie i utrudnia prawidłową koncentrację na czymkolwiek. ;’)
    Do zaczynania zachęcam, bo chyba najsensowniej jeśli przyłapanie Lyalla wyjdzie od Edgarka.

    PS Ach, nope, nie zmieniają mu się fale mózgowe podczas wizji na takie, jak przy hipnozie i zachowuje pełną świadomość, więc jedynie przypomina mu to serie stop-klatek lub krótkich, chaotycznych scen, a to utrudnia mu poruszanie się w przestrzeni dokoła siebie. ;D
    Musiałby uratować pana perfekta, bo nie chciałby go mieć na sumieniu, a do nieśmiałków może zacząć go ciągnąć, aby przeciągnąć go do racji typu: „pokaże ci, dlaczego muszę tam być”! ;’)]

    Lyall

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Ależ oczywiście, że natchnęła… Ja nie wpadłabym na pomysł, żeby wykorzystać Annabelle :) Jakoś troszeczkę mi się o niej zapomniało, taka to ze mnie dobra siostra. I jeśli nie miałabyś nic przeciwko rozpoczęciu, to byłoby super! ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  16. [Edgar też jest super!
    A co do Wynn, taak, ona tutaj coś powie, tu się zaśmieje, tutaj uzna, że jednak ma to gdzieś a koniec końców po prostu sobie pójdzie, pokazując światu i wszystkim wokół środkowy palec, taki jej urok, chociaż nie wiem, czy wypada to nazywać w ogóle urokiem, cóź. xD
    Ja w ogóle bardzo bym chciała wątek z tym panem, bo on jest totalnym przeciwieństwem Wynn. Przypomina mi trochę stary zegar, idealnie odmierzający czas, który bardzo dobrze zna swoją wartość i jest z siebie dumny, no nie wiem, takie moje odczucia, może mylące, ale ale! Jak będziesz chciała coś wymyślić, to ja bardzo chętnie. :)]

    WYNN

    OdpowiedzUsuń
  17. [A gdyby to Wynn miała ten niezbyt legalny przedmiot? Wiesz, po prostu by sobie szła, zadowolona z siebie, szczęśliwa i tak dalej (nad przedmiotem musiałabym się jeszcze zastanowić, co dokładnie), ale jakby wpadła na pana Sztywnego i Sprawiedliwego, bo pewnie taki byłby w oczach Wynn, pewnie jeszcze właśnie tak by się do niego zwracała, robiła ukłony i salutowała, bo to Wynn, ona by się nie opanowała. xD więęęc ta konfiskata, ale oczywiście Wynn by tego nie oddała ot tak, przecież to jej, wzięła to ze sklepu, ojciec nie wie, że to wzięła, a tutaj przychodzi Edgar i każe jej to oddać, bo chyba chłopaczyna zwariował? Więc totalnie widzę tutaj jakąś ucieczkę, pełną wybuchów i pościgów, i muzyczki jak z Mission: Impossible, o ile masz na to ochotę.
    Poza tym! Dobrze, że Ed jest taki wysoki, uczepię się tego w wątku, że Wynn musi zadzierać głowę, żeby na niego patrzeć. :D]

    WYNN

    OdpowiedzUsuń
  18. [Nie ma problemu, chętnie zacznę. :D
    Boru, jak ja chcę żeby Wynn wzięła i go trochę tak no wiesz: Ed, ale nie spinaj się tak, jesteśmy przyjaciółmi, tylko Ty i ja, przestań być takim czepliwym gnojkiem. xD]

    WYNN

    OdpowiedzUsuń
  19. Kiedy miało się dostęp do tych wszystkich kuszących, dziwnych, niebezpiecznych i wspaniałych przedmiotów (szczególnie tych związanych z czarną magią oczywiście), nie mogło się powstrzymać od podwinięcia któregoś, a Wynn miała już wprawę. Choć ostatnim razem nieźle jej się oberwało za to, że zgubiła gdzieś sznur wisielca i nie pamiętała, gdzie go zostawiła, ale to przecież nie było aż tak ważne. Ojciec się wykrzyczał, a potem kazał jej szorować podłogę mopem, koniec końców stwierdzając, że on też był kiedyś młody i odpuszczał jej tę jakże S U R O W Ą karę.
    Pogwizdywała cicho pod nosem, idąc opustoszałym, trochę ciemnym korytarzem, dobrze wiedząc o tym, że większość uczniów jest już w swoich pokojach, przebierając się w pidżamy. Lubiła, kiedy w szkole nagle robiło się niepokojąco cicho, choć zapewne długo nie wytrzymałaby w tej nudzie, będąc zbyt zaaferowana tym, że wszędzie było jej pełno, a większość uczniów kojarzyła pannę Burkes z jej krótkich, rudych włosów, zawsze pomiętolonej szaty i głupich pomysłów.
    Bawiła się szklanym okiem, ukradzionym ze sklepu, należącym do wielkiej kolekcji rzeczy obrzydliwych i bardziej obrzydliwych, ale podobało jej się to, że oko pozwalało widzieć przez ściany (oczywiście miało to swoje konsekwencje, bo dłuższe używanie powodowało ślepotę i krwawienie z oczodołów, ale kto by się tym przejmował, co?). Wystarczyło tylko trzymać je w ręku, a przecież nie było ciężkie, może trochę śliskie i odpychające, ale Wynn mało rzeczy odpychało, więc wzruszyła jedynie ramieniem, idąc dalej i patrząc z zainteresowaniem po ścianach.
    Wzdrygnęła się mocno, kiedy zobaczyła tyłek jakiegoś dzieciaka i niemal zwymiotowała, nie mogąc pozbyć się tego obrazu z głowy. Nadało kuło ją to w oczy i przyprawiało o jakiś dziwny niepokój. Potrząsnęła głową mocno, tak mocno jak tylko potrafiła, a przy okazji potknęła się i oko wypadło jej z rąk, tocząc się gdzieś dalej…
    Podniosła głowę i zatrzymała się raptownie, widząc jak Edgar Fawley idzie przez korytarz. Wyprostowany i dumny. Jakby właśnie go ktoś napełnił jakimś płynem, a ten zastygł szybko, wżerając się w mięśnie, dlatego tak się prostuje. Zerknęła po jego sylwetce, podnosząc górną wargę i wbiła niemal świdrujące spojrzenie w oko, niemal dostrzegając żywe zainteresowanie cholernego Puchona (pewnie wyczuwał, że to coś nielegalnego), który właśnie miał zaraz sięgnął po niezidentyfikowany dla niego przedmiot.
    Rzuciła się biegiem, schylając się i łapiąc oko szybciej niż sięgnęła ręka Pana Sztywnego i Sprawiedliwego, niemal stykając się swoją (totalnie mega płaską) klatką piersiową z jego torsem. Odchrząknęła cicho, cofnęła się o krok i zadarła głowę wysoko, żeby popatrzeć po twarzy chłopaka.
    — To moje — powiedziała szybko i uśmiechnęła się trochę nerwowo, trochę nie-nerwowo, jakby nie była pewna, czy Fawley widział oko, czy raczej nie, i czy domyślał się w ogóle, co to jest, i czy naprawdę będzie jej kazał pokazać, co wzięła.
    Przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy nie lepiej byłoby się po prostu od niego odwrócić i szybko połknąć oko, a potem po prostu spędziłaby godzinę przy muszli klozetowej…
    ale pomyślała sobie o tym, ile brudnych, starych, zżółkniętych rąk go dotykało, więc zrezygnowała.

    WYNN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (...) Nadal kuło ją to w oczy i przyprawiało o jakiś dziwny niepokój.
      (...) który właśnie miał zaraz sięgnąć po niezidentyfikowany dla niego przedmiot.

      Kurde, a czytałam to przed oddaniem. ;___; Ugh, jak ja nienawidzę takich błędów!

      Usuń
  20. [Plus dziesięć punktów dla Hufflepuffu! Wzorowy prefekt naczelny, pamięta hasło do gabinetu, dzięki wielki, bo Nev by w końcu przeklął tą Chimerę wszystkimi magicznymi i mugolskimi przekleństwami.
    Longbottom miał właśnie taki być, słodko-gorzki. Mimo przeszłości stara się żyć nadal i uśmiechać, ale czasem potrzebuje się po prostu zalać w trupa.
    Edgara widziałam już wcześniej, jednak za Chiny Ludowe i Komunistyczną Koreę nie mogłam niczego wymyślić dla niego i Stansella, więc sobie podziwiałam z daleka, a teraz już mogę napisać z bliska, że świetna karta, również taka słodko-gorzka.
    W razie chęci na jakiś wątek zostawiam namiary na swoich panów.]

    Ulysses Stansell & dyrektor Longbottom

    OdpowiedzUsuń
  21. [Dobry wieczór! Przyciągnęło mnie zdjęcie, które jest niezwykle klimatyczne, ale jak bardzo się ucieszyłam, czytając kartę. Edgar (lubię to imię, bo kojarzy mi się z Edgarem Allanem Poe i Edgarem Degas) jest tak pięknie ujęty w słowach, który przemuka delikatnie jak te baletnice na obrazach Degas. Kłaniam się nisko, niezwykle miło było tu zajrzeć, pomysłu mi brak, ale zaprosić do siebie mogę, więc zapraszam. Baw się dobrze, bywaj!]

    Narcissa oraz Roza z roboczych

    OdpowiedzUsuń
  22. [ Hmmm a może zamiast rywalizacji, Amelia niechętnie poprosiła by Edgara właśnie o pomoc w nauce, czy to z Eliksirów czy z Historii Magii, bo mogą mieć te zajęcia razem, a o tyle o ile z przedmiotów nieco bardziej praktycznych radzi sobie dobrze, to tam gdzie praca wymaga więcej skupienia, cierpliwości i precyzji niżeli samego instynktu kompletnie leży. Może wisiało by nad nią widmo poprawy w terminie ważnego meczu i za wszelką cenę gotowa byłaby opanować materiał, pilnując by nie obeszło się to głośniejszym echem wśród Ślizgonów. Wybór padłby na Edgara może przez wzgląd na jakaś wcześniejszą znajomość, która przez ostatnie lata rozeszła się w swoje strony. Może później sama odciągnie go od nauki, przekonując, że panu pefektowi naczelnemu z pewnością przydało by się nowe zdjęcie do kroniki czy proroka? ]

    A.Rathmann

    OdpowiedzUsuń
  23. Ślina spływa jej po ścianach gardlanej Sahary z powolnym zrezygnowaniem, pot nawilża pierwszą bladą warstwę między piątym a szóstym kręgiem i zaprawdę, naprawdę nie chce tu być. Skupienie uleciało przez smukłe, delikatnie zadarte nozdrza na dwa momenty przed pierwszym słowem naczelnej i nigdy nie powróci, nie tego chłodnego, późnego popołudnia, więc umiejętnie nakłada maskę niewinnej przykładności i trwa w niej do samego końca spotkania. Tylko błękit między powiekami bezwstydnie i nienaruszalnie umiejscowiony w przestrzeni między jego wysokim czołem a pełnym wargami, i nie ulega nawet, gdy ich spojrzenia krzyżują się na moment w potwierdzeniu słów otrzymanych i przetrawionych. Chociaż od tej chwili Barbie wie, że Edgar wie i że starcie dwóch trzydzieści sześć i sześć jest nieuniknione, nie boi się jego potęgi, stanowiska ani kompasu moralnego, którym złamie ją wpół i ułoży z jej części misterne origami. Jeszcze nie teraz.
    Nosi wciąż maskę niewinnej przykładności, gdy podnosi się z krzesła i sunie po podłodze w stronę jedynego wyjścia i jedynej szansy na uniknięcie konfrontacji, nosi maskę, gdy zatrzymuje się nagle, w połowie kroku i odwraca się w niemym, kłamliwym zaskoczeniu, kątem oka wypychając ostatnie ciała na zewnątrz, poza pole walki. Zatrzaskuje za nimi drzwi, zanim skinie głową w zgodzie na zajęcie miejsca naprzeciwko, oko w oko, drewniany blat areną pojedynków i parska niekontrolowaną, perlistą żółcią w odpowiedzi na ostatnie pytanie Edgara. Podziwia jego delikatność i takt, podziwia stoickość zamiast co ty sobie, kurwa, wyobrażasz?! i grzeczności początków, jakie w pełni mu przystają i do niego należą. Niekiedy podziwia nawet samą siebie za dokładnie te same atrybuty, które nosi na twarzy od tak długiego czasu, że nie pamięta, czy to jeszcze maska, czy już prawda. Dzisiaj jednak nerwy i niepewność duszą słodycz w zarodku i nie potrafi zachować spokoju ani uczestniczyć w teatrze pokory i dobroci spisanym na dwóch aktorów.
    - Ta noc nigdy się już nie powtórzy. – mówi szczerze i z powagą, na tyle przekonująco, na ile samym tonem głosu, treścią sylab i poprzednim zachowaniem da się zjednać sobie pana Doskonałego. - Ani ten list. Przyrzekam Ci.
    Ta noc i ten list – sama nie wie, co większą plamą na haftowanym fartuchu jej honoru i boleśniejszym ciosem w brzuch dla niego, również dlatego, że nie pamięta z wystarczającym detalem i jednego, i drugiego.
    Ta noc nigdy się już nie powtórzy – noc, w czasie której została przyłapana na gorącym uczynku przez demony pod czaszką, stare blizny na ramionach i silne, miękkie, cudze dłonie. Noc, w której obrzydliwych wydzielinach utopiła wszystkie smutki, wspomnienia na dnie kufra szarej materii i dobrą opinię na swój temat w oczach Jego – tego, co uniesie ją w przestworza albo jednym ostrym ruchem ściągnie na samo dno. I jak głupia nieustannie szuka w głowie obrazów zarysowanych grubą kreską, wyraźnie i bezsprzecznie, na których mogłaby oprzeć kolejne argumenty za i przeciw. Szuka i widzi jedynie silne, miękkie, cudze dłonie, nagie mięśnie na szkielecie jak przez mgłę, gardłowe warknięcia i zatroskane słowa, ramiona zaciśnięte ciepłem na jej skulonej postaci. Chyba niósł ją przez korytarz pierwszy, trzeci i dziesiąty, okrył kocem zmarznięte dłonie i szepnął coś do ucha.
    Ani ten list – ten list nigdy się już nie powtórzy. Nie napisze mu zakręconymi ogonkami i drżącymi opuszkami, że przeprasza, że nie ma pojęcia, co w nią wstąpiło, że było jej tak smutno i źle i ślady po papierosach zgaszonych na blado skórnych powierzchniach piekły nie do wytrzymania, więc złapała za butelkę i opróżniła ją w wąskim przełyku. Nie napisze, by wybaczył i zapomniał, że potrzebuje prefektury do wydostania się z bagna jej biednego, samotnego życia. Nie będzie pisać pod wpływem szoku, wstydu i śladowych ilości alkoholu w żyłach następnego poranka, nie będzie wypełniać pergaminu tuszem i łzami i nie będzie nie pamiętać połowy sylab, których użyła.
    Patrzy mu w oczy i czyta skrawki starannych kalkulacji, na których bazie wystawi jej wyrok. Boi się. Już i teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie wiem, co… jak to wytłumaczyć. Nie pamiętam dokładnie treści listu. - przyznaje nagle i w skrępowaniu osuwa spojrzenie na czwarty guzik jego nieskazitelnej koszuli. Głos łamie się boleśnie na ostatniej sylabie i z przełknięciem śliny krztusi się następnymi słowami. – Pytaj mnie, o co tylko chcesz. Nie będę protestować przeciwko żadnej karze.

      Barbie Brown.

      [Dziękuję ślicznie za rozpoczęcie i oficjalnie stwierdzam, że to powyżej to mój pierwszy post na blogosferze od dawna, yay! Ja piszę prawie zawsze w czasie teraźniejszym, ale mogę się przestawić. Szło mi to u góry jak krew z nosa, więc trzymałam się już tego czasu.]

      Usuń
  24. Nie mogła być bardziej zachwycona perspektywą zbliżającej się wycieczki do Hogsmeade. Od kilku tygodni odkładała pieniądze na zakup starej kolekcji ksiąg poświęconych transmutacji roślin… a dziś w końcu miała ją dostać w swoje ręce! Jeśli do tej pory komuś nie udało się spotkać Emerson Bones z ogromnym uśmiechem na twarzy, to powinien się natychmiast pośpieszyć – drugiej takiej okazji mogło już nie być! Wstała w znakomitym humorze. W Wielkiej Sali pochłonęła śniadanie w kilka chwil, a zazwyczaj bardzo lubiła delektować się jedzeniem i spożywać posiłki bez zbędnego pośpiechu… Ale nie dziś. Koleżanki miały z niej niezły ubaw – rzadko widywały ją tak podekscytowaną. Co i rusz zerkała na zegar, sprawdzając ile jeszcze czasu pozostało do wymarszu… I w końcu się doczekała. Tego dnia niemal cała szkoła wybierała się na wycieczkę do Hogsmeade. W tym jej młodsza siostra, która od samego rana, dziwnie rozgorączkowana szeptała po kątach ze swoją najlepszą przyjaciółką Kate. Może gdyby Emerson nie myślała tak bardzo o tych księgach, wówczas zauważyłaby w tym coś niepokojącego… Choć prawdę mówiąc, Annabelle i Kate, za każdym razem gdy je widywała, zachowywały się jak niezrównoważone papużki nierozłączki – ciągle chichotały, na pewno miały swoje małe tajemnice i często rzucały Emerson co najmniej lekceważące spojrzenia lub uśmieszki. Emerson nauczyła się je więc ignorować. Co wraz z późniejszym rozwojem wypadków nie okazało się dobrym pomysłem… Tak czy inaczej, będąc już w Hogsmeade od razu pobiegła do księgarni, gdzie jeden z pracowników odłożył dla niej jej wymarzoną kolekcję książek. Oglądała je już tyle razy, że nie musiała ich ponownie sprawdzać. Szybko dokonała jednego z najlepszych i najdroższych przy okazji...) zakupów w jej życiu… i właściwie resztę z pozostałego czasu wolnego spędziła z pięcioma opasłymi tomiszczami przy jednym ze stolików w Pubie pod Trzema Miotłami. Cóż, nie mogła się powstrzymać, aby nie zacząć ich czytać… I w ten oto sposób, sześć rozdziałów, dwa kufle kremowego piwna i półtorej godziny później, Emerson zaczęła zbierać się do wyjścia. Nieźle się zasiedziała i zupełnie zapomniała, że obiecała koleżankom, że wrócą razem do Hogwartu… To było już jakieś pół godziny temu. Będzie musiała je przeprosić… Dlatego wstąpiła jeszcze po drodze do Miodowego Królestwa, gdzie zakupiła paczuszkę najsłodszych czekoladowych cukierków z karmelowym nadzieniem. Słodycze powinny je odrobinę udobruchać. Objuczona w ciężką torbę z książkami i cukierkami, minęła grupkę młodszych Puchonów, którzy oczekiwali na miejscu zbiórki. Wtedy jedna z dziewczynek zaczepiła ją nieśmiało, pytając czy nie widziała gdzieś Annabelle… No, i właściwie od tego się zaczęło – szybko straciła dobry humor.
    — Właśnie próbuję ją znaleźć… — odparła zaledwie kwadrans później, gdy u jej boku nagle zmaterializował się Edgar. Skoro nawet Prefekt Naczelny zaczął interesować się nieobecnością jej siostry, to najwyraźniej było jeszcze gorzej niż myślała — Ostatni raz widziałam ją w zaraz po dotarciu do Hogsmeade… Była ze swoją przyjaciółką, Kate… Kojarzysz? — zerknęła na chłopaka, poprawiając pasek od torby — W każdym razie, nie wiedziałam nawet, że jej nie ma, dopóki jedna z jej koleżanek nie zaczepiła mnie i nie spytała, czy gdzieś jej widziałam. Większość znajomych Ann i Kate twierdzi, że nie widzieli ich co najmniej od dwóch godzin — zakończyła ponuro.

    [ A gdzie tam bałaganiarsko – podziwiam Twoją wyobraźnię, jeszcze nigdy nie czytałam tak drobiazgowo przedstawionego problemu pilnowania podopiecznych :D Zaczynam współczuć tym Prefektom :D A nazwisko może jak najbardziej zostać ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  25. Pośród wszystkich mniej lub bardziej wyblakłych szat, pośpiesznie starających się opuścić lochy po zakończonych zajęciach, złapała po kryjomu za skrawek tej o pełnej czerni, idealnie skrojonej pod ramiona mężczyzny, by nie pozwolić mu uciec wraz z grupą. Na zdecydowanie zdziwione i pytające spojrzenie odpowiedziała mu jedynie milczeniem, odprowadzając spokojnie wzrokiem resztę żółto zielonej mieszanki w oczekiwaniu, aż korytarz wystarczająco opustoszeje. Dopiero wtedy pozwoliła sobie wypuścić materiał z rąk i uraczyć go wyraźnie zmieszanym spojrzeniem, czując nagle narastającą w gardle gulę. Do tego momentu nie do końca zdążyła przemyśleć plan czy nawet własną motywację.
    – Potrzebuję... pomocy w eliksirach. – Wydusiła z siebie spoglądając na niego z lekką nadzieją w oczach, choć w chwili wymawiania tych słów zrozumiała jak pretensjonalnie to zabrzmiało. Niby dlaczego miałby jej pomóc? Ba, wypadło by najpierw zapytać, dlaczego to akurat do niego panna Rathmann w pierwszej kolejności skierowała swoje kroki. Choć sama chciała by najgoręcej wierzyć w niepodważalną wyższość swojego domu i szlachetność cech, które reprezentował, to zdawała sobie sprawę z tego, że z wygórowanymi ambicjami, w ślizgońskiej naturze leżało także wykorzystywanie wszelkich okazji na swoją korzyć. Nawet jeżeli oznaczało to kopanie dołków pod kolegami w tym samym kolorze szat. Czuła się zdecydowanie zagrożona i niepewna w swojej nowej pozycji, jak gdyby obawiała się, że któryś z członków jej własnej drużyny chętnie połasiłby się na pozycję kapitana i nie przeoczyłby szansy na podkopanie jej autorytetu, czy nawet drobny sabotaż, gdyby wydało się, że stawką jest wystąpienie w najbliższym meczu, zdecydowanie ważnym, w obliczu zbliżającego się nieuchronnie końca rozgrywek.
    Jednak dlaczego akurat Edgar? Mogła by spokojnie stwierdzić, że to jego nienaganne wyniki, a może pozycja prefekta zmuszała go do ulitowania się nad potrzebująca duszą, ale gdzieś z tyłu głowy była świadoma tego, że coś popchnęło ją w kierunku Fawleya. Dokuczało jej cichutkie widmo zalążku dziwnej przyjaźni, która zakiełkowała pomiędzy nimi w pierwszych latach nauki, która jednak równie szybko została zdeptana i pozbawiona szansy rozwoju przez zdecydowaną odmienność charakterów i powszechną, wzajemną niechęć ich domów. Jednak może widmo rychłego opuszczenia szkolnych murów nakazywało jej podjąć ostatnią próbę sprawdzenia jak aktualne są te informacje.
    charakterów i powszechną, wzajemną niechęć ich domów. Jednak może widmo rychłego opuszczenia szkolnych murów nakazywało jej podjąć ostatnią próbę sprawdzenia jak aktualne są te informacje.
    Westchnęła ciężko i uciekła wzrokiem w kamienną podłogę, opierając się tyłem o jedną ze ścian by uniknąć - jak przynajmniej podejrzewała - nieprzyjemnego wzroku prefekta.
    – Wysadziłam dziś trzeci szkolny kociołek... – Trzeci szkolny, bo jej prywatny dosłownie rozpuściła jeszcze w tamtym semestrze. Przedmioty wymagające ścisłego przestrzegania reguł i wręcz zakazujące intuicji, zdecydowanie nie należały do jej mocnych stron. – Profesor ostrzegła mnie, że jeżeli jeszcze raz uszkodzę którykolwiek ze sprzętów to osobiście i dotkliwie dopilnuje, żebym skupiła się na nauce, a nie lataniu za tłuczkiem. – Zacytowała dokładnie słowa nauczycielki, ktore choć świadczyły o jej nikłej znajomości zasad Quidditcha, to zdecydowanie wiedziała gdzie uderzyć, by Rathmann zabolało najbardziej. – Mógłbyś... To znaczy, chciałbyś mi może pomóc? – Poprawiła się szybko podnosząc na niego wręcz błagalny wzrok. Zdecydowanie ciężko jej było prosić o pomoc. Zwłaszcza kogoś, kto nie był w żadnym stopniu do tego zobligowany. W tym momencie jednak juz tylko modliła sie w duchu by w jak najmniej dotkliwy sposób jej odmowił, zdecydowanie żałując, że nie przemyślała tego dokładniej zanim podjeła działanie.

    A. Rathmann

    OdpowiedzUsuń
  26. — No nie wiem… — mruknęła, gdy Edgar stwierdził, że raczej nie zjadłaby jej rzeczy.
    Ludzie byli w sumie różni, a Wynn widziała naprawdę wiele. W rodzinnym sklepie zdarzały się dziwne rzeczy i połknięcie oka nie wydawało się aż tak spektakularne, choć gdyby zrobił to Fawley uznałaby to za naprawdę godną rozrywkę. Może nawet poklepałaby go po ramieniu.
    Nie trzymała się raczej jakoś bardzo blisko z prefektami, będąc przekonana, że żaden z nich nie podzieliłby jej zamiłowania do rzeczy złych i gorszych, więc po prostu omijała ich szerokim, żeby nie mieć kłopotów. I to nie tak, że nie lubiła Pana Sztywnego (jakkolwiek to brzmi), ale po prostu wydawał się być jakimś szeryfem korytarzy i wszystkiego, co odstawało od normy. Być może trochę go za to podziwiała, że umiał się tak dobrze trzymać wśród tego popieprzonego towarzystwa, ale mimo wszystko — niech Fawley po prostu sobie idzie.
    — Panie prefekcie naczelny — zaczęła — ja bardzo dobrze wiem, gdzie jest Pokój Wspólny. — Uniosła wysoko brwi i omiotła jego twarz niezadowolonym spojrzeniem.
    Co on planował? Czego chciał? Ewidentnie próbował ją podejść, czuła to, bo pieprzona legilimencja właśnie kopnęła ją w głowę i zasugerowała, że Edgar próbuje się dowiedzieć, co przed nim ukrywała w swój sposób. Uśmiechnęła się szeroko, wzięła głęboki oddech, po czym stanęła przy boku chłopaka, wpatrując się przez chwilę przed siebie, jakby usilnie myślała nad tym jak się pozbyć Pana Sprawiedliwego, przecież musiał być jakiś sposób. Edgar Fawley też był człowiekiem, prawda?
    — Nie pogrywaj ze mną — odezwała się wolno i odwróciła się w jego stronę z zaciętym wyrazem przy piegowatej twarzy. Gdyby tylko umiała wydobyć z siebie tę połowę wili, tę krew kobiet, która hipnotyzuje mężczyzn swą urodą i wdziękiem; zawsze przewracała oczami, gdy matka mówiła o tym, że musi znaleźć w sobie to coś, a potem krytycznie odnosiła się do krótkich włosów i męskich ubrań, ale Wynn nie chciała nikogo uwodzić, bo jeśli ktoś miałby ją polubił, to dlatego, że była właśnie taka. Że była Wynn Burkes.
    — Zróbmy tak — podjęła — ja Ci powiem, co to jest, bo to naprawdę interesująca rzecz, a Ty przytakniesz i się w zgodzie rozejdziemy. A jak będziesz w potrzebie, mogę Ci nawet to oko pożyczyć.

    negocjatorka
    [Haha, wybacz, ale jak piszę Wynn to tak samo wychodzi, mam nadzieję że nie wydaje się aż tak wredna. :D]

    OdpowiedzUsuń
  27. [ Och, dziękuję Ci bardzo za miłe, muzyczne powitanie! :) Też muszę się nauczyć tego hateemela.
    No bynajmniej nie w tą stronę to jej życie mknie, chyba zostałaby wydziedziczona albo wysłana do szpitala św. Munga za takie ekscesy :D Przynajmniej zbyt prędko nie zajdzie prefektowi Edgarowi za skórę :) ]

    Roxanne Weasley

    OdpowiedzUsuń
  28. [Dziękuję za przywitanie i komentarz. Cieszę się, że Octavia wywiera takie wrażenie, i właśnie mamy nadzieję, że pierwszoroczni przychodzą do Octavii, żeby poczuć się lepiej i mieć z kim porozmawiać o swoich strachach i obawach. :)]

    Octavia Hofer

    OdpowiedzUsuń
  29. [Cześć! Wiem, że miałam być wczoraj, ale mój mózg zupełnie ze mną nie współpracował (nie, żeby dzisiaj było lepiej, lecz nie chcę tego odwlekać, bo Edgar jest super, przynajmniej według mnie, z Addie już nieco gorzej, bo musi wykazywać naturalną awersję do prefektów, skoro sama ciągle się pakuje w kłopoty). Karta Edgara była chyba pierwszą, którą zobaczyłam po wejściu na Hogwart i tak jak wtedy się zakochałam, tak zakochana jestem nadal <3 Chociaż chyba jeszcze bardziej lubię te potyczki z Longbottomem na shoutboxie :D W każdym razie Addison bardzo chętnie rozrusza tego sztywniaka, mimo że podejrzewam, że jej próby obdarzenia Fawley’a ciepłem skończą się prędzej jego rozdrażnieniem i niechęcią niż faktycznym roztopieniem jego serducha, ale próbować zawsze można! Mam nawet pomysł, jednak muszę z góry uprzedzić, że jest idiotyczny; te idiotyczne pomysły mają to do siebie, że jak wejdą do głowy to już z niej nie wyjdą, więc pozwolisz, że ja ci go przedstawię, a najwyżej będziemy myśleć nad czymś zupełnie innym :D
    Mianowicie – Addie bierze udział w pełnym głupim zakładzie. Ona, Fredziak i Zab myślą, że są nie wiadomo jak atrakcyjni, więc żartujemy sobie z ich autorkami, że mają wyzwanie, które z nich zdobędzie więcej bielizny xD Przenieśmy więc to do prawdziwego życia, Addie kolekcjonuje bieliznę, ale nie robi tego w oczywisty sposób, tylko załóżmy, że gdzieś koło kuchni jest usytuowana pralnia. Niekoniecznie są tam pralki, ale może zrzucane są tam brudne rzeczy i elfy domowe magią przywracają im świeżość czy coś w tym stylu. Ponieważ Addie często robi głupie rzeczy to kiedy Edgar zobaczy ją skradającą się w tamtym kierunku, podąży za nią, aby wlepić jej szlabanik, a tam niespodzianka, ona kradnie męską bieliznę i to w dodatku jego bieliznę! Najlepiej, żeby była w zawstydzające wzorki, jednak nie jest to konieczny punkt do realizacji całego planu. Nastąpi patowa sytuacja, bo jeśli to wyjdzie na jaw, to oboje będą zmagali się z zażenowaniem i żarcikami całej szkoły. Tutaj mój oryginalny pomysł się kończy, ale w nocy wpadłam na kolejny pomysł na rozwinięcie. Jakiś dzieciak z pierwszego/drugiego rocznika może ich nakryć, zupełnie źle zrozumie całą sytuację, po szkole rozejdzie się plotka, że Addison Hallaway i Edgar Fawley robili dziwne rzeczy w pralni, plotka urośnie do takich rozmiarów, że zostaną oboje wezwani przez szkolną pielęgniarkę i dostaną wykład na temat magicznych sposobów zabezpieczania się xD Taka komedia pomyłek. Biedny Edgar pewnie będzie miał dość, ale Addie będzie się świetnie bawiła jego kosztem, na przykład wpadając do jego klasy ze śniadankiem, żeby jej misiu-ptysiu miał siłę do nauki. Może nawet dojdą ze sobą do jakiegoś porozumienia, żeby utrzymać iluzję, że są ze sobą w związku – może jakiś chłopak stał się trochę zbyt napastliwy w okazywaniu swoich uczuć względem Addie i żeby go spławić potrzebuje Edgara, aby udawał, że są ze sobą razem. Tylko musiałabym znaleźć motywację dla Fawley’a, żeby też w to poszedł. A teraz mów szczerze, co sądzisz o tym chaosie, jaki przedstawiłam ci wyżej :D]

    Addison

    OdpowiedzUsuń
  30. [My też z Addie absolutnie nie zgadzamy się na hegemonię Gryfonów, bo to zakończyłoby się dla Hogwartu tragicznie. Jedynymi słusznymi przywódcami są Puchoni, ale nikt zdaje się tego nie dostrzegać :( Ta równowaga przypomina mi Thanosa, mam nadzieję, że nie snujecie podobnych planów z Edgarem po nocach :D
    Oni są głupkami, to fakt, któremu nie mogę zaprzeczyć! Razem dzielą dokładnie jedną komórkę mózgową i tak się składa, że Addie korzysta z niej najczęściej, dzięki czemu udaje jej się utrzymać towarzystwo w ryzach, ale nawet ona czasami daje się wciągnąć w durne wyzwania, ale dzięki temu bywa śmiesznie xD
    Rany, chyba będę musiała sobie odświeżyć serię, bo zupełnie zapomniałam o Hermionie i jej kradzieży szat! Dobrze, że ty pamiętasz, bo przynajmniej mamy kanoniczny punkt zaczepienia. Ach, tak czułam, że Edgar jest miłośnikiem prostych, czarnych bokserek, ale każdy zasługuje na majtki wstydu!
    Nie ma problemu, ja sama nie byłam pewna tej końcówki, ale wyszłam z założenia, że lepiej napisać wszystko, co mi przyszło do głowy i niepasującą część po prostu odrzucić ;) Myślę, że masz rację i po prostu zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi, bo równie dobrze może tam grasować jakiś niefajny stwór; że tak powiem, wszystko może wyjść w praniu (taki tam suchar na rozgrzanie :D).
    A teraz moje ulubione pytanie: kto zaczyna? Nie będę ukrywać, że chciałabym to na ciebie zrzucić, lecz jeśli nie dasz rady, to zepnę się w sobie i nam coś naskrobię.]

    Addie

    OdpowiedzUsuń
  31. [Aż musiałam sobie sprawdzić, co to jest ta sztuka. Bo poza tym, że poprawnie zidentyfikowałam region powstania techniki, idąc za nazwą, niewiele więcej potrafiłam z tego słowa wywnioskować.
    Tak... miejmy nadzieję, że szew faktycznie doda mu wartości i że zdąży się załatać jeszcze przed skończeniem szkoły.

    Swoją drogą pewnie bym Cię męczyła o wątek, bo postać masz cudną, ale widzę, że i tak już jesteś oblegana, więc może (może, jak nie zapomnę, albo jak nie zjedzą mnie zaległe wątki) odezwę się, jak u obu nas nieco się rozluźni, cobyśmy nie pomarły z wycieńczenia przy przebieraniu palcami. ]

    Darren Craft & Scorpius H. Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  32. [A właśnie Cię zaskoczę, bo w tym momencie około 75% moich wątków to wątki z osobami, z którymi nigdy wcześniej nie grałam i ich nie kojarzyłam, lub które tylko widziałam w sieci, ale nie miałyśmy okazji spotkać się na fabule.

    Chociaż akurat na Hogwarcie trudno jest nie spotkać się z osobami, które się zna, więc tutaj te proporcje wyglądają 50/50. W każdym razie ostatnio mam to samo postanowienie co ty: gram z każdym, pod warunkiem, że uda nam się znaleźć jakieś sensowne powiązanie. Tak czy inaczej, do napisania, Panie naczelny! :)]

    Darren Craft & Scorpius H. Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  33. [Haha, ktoś musi być posiadaczem tego jakże prestiżowego tytułu i myślę, że w tym przypadku Molly nie będzie przykro, że czegoś nie wygrała.
    Trudno powiedzieć, co takiego się kryje za tymi wyborami Tiary, ale panna Weasley niewątpliwie cierpi przez jej decyzję i gdyby tylko mogła, ciskałaby gromy w jej stronę. W ogóle myślę, że gdyby Molly miała posunąć się do jakiegoś występku w szkole, to niewątpliwie byłoby to zwędzenie Tiary Przydziału z gabinetu dyrektora.
    Och, nie zauważyłam, a rzeczywiście mają głowy ułożone w ten sam sposób! Teraz nie będę mogła przestać o tym myśleć :c
    Może nie miał, bo wolał nie mieć po swoich przejściach z Molly? Aczkolwiek wydaje mi się to mało prawdopodobne, ponieważ Weasley traktuje swoje obowiązki bardzo poważnie, więc Edgar może liczyć na sam profesjonalizm z jej strony. W sumie aż mi przyszło do głowy takie (może trochę okrutne) porównanie, że rozmawiają ze sobą jak takie małe robociki, ale z miłą chęcią dodałabym tej relacji większej pikanterii!]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  34. [Dziękuję za miłe powitanie i motywację do napisania notki z prawdziwego zdarzenia ^^ Edgar wydaje mi się równie zagubiony między obowiązkami, a tym, czego naprawdę pragnie, co Noel. Ale bardziej tajemniczy jest ^^ Jeśli chciałabyś jednak jakiś wątek, to coś wymyślę, obiecuję ;)]

    Noel

    OdpowiedzUsuń
  35. Emerson obserwowała w ciszy poczynania Edgara… i zastanawiała się co też tej Ann odbiło, żeby ściągać na innych tyle kłopotów – bo i owszem, już teraz czuła, że zapowiadało się na kłopoty. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Przeczucie. Bądź zwykła znajomość charakteru i dziwnych pomysłów jej młodszej siostry. Annabelle zdecydowanie lubiła wtykać nos w nie swoje sprawy, uważała się za mądrzejszą (i zaradniejszą) niż w rzeczywistości była a na dodatek miała cięty język przez co jedno niewłaściwe słówko mogło sprowadzić na nią gniew naprawdę wielu osób. To nie była ani pocieszająca świadomość, ani dobra wróżba na przyszłość. I może dlatego Emerson potrzebowała tych paru chwil ciszy, podczas których zaczęła sobie układać w głowie własny plan działania. Jasne, Fawley musiał robić to co do niego należało, w końcu był Prefektem Naczelnym… ale ona też czuła, że powinna coś zrobić. Powrót do szkoły i modlenie się o cud nie wchodziło w grę. A poza tym, chciała być pierwszą osobą, która przyłoży siostrze przez głowę.
    — Czy mam pomysł…? — wyrwana z mściwych rozmyślań Emerson powtórzyła głucho pytanie, które w końcu zadał jej Edgar. Zauważyła, że gdy była zajęta snuciem mrocznych wizji, co zrobi z Ann, gdy już wpadnie w jej ręce, drugi z prefektów rozpłynął się w powietrzu, zostawiając po sobie jedynie drobinki piachu i kurzu wirujące w powietrzu. Najwyraźniej tak mu się śpieszyło, że ruszył do zleconej mu pracy niemal w podskokach. Chwalebne, nie ma co. Emerson odchrząknęła w końcu, przywołując się do porządku. — Obawiam się, że mam ich zbyt dużo — skwitowała posępnie, ponownie poprawiając ramiączko ciężkiej torby. W tej chwili żałowała, że w ogóle targała ze sobą te tomiszcza. Będą jej przeszkadzały. Chyba, że coś z tym zrobi… Niewiele myśląc, chociażby o tym czy korzystanie z magii poza szkołą w obecności Prefekta Naczelnego było mądrym pomysłem, wyciągnęła różdżkę i uderzyła nią cztery razy w swoją torbę. Nic nie powiedziała, więc wyglądało to nieco dziwnie… ale już po chwili dało się zauważyć, że ciężar torby musiał zmaleć, bo gdy ponownie poprawiła pasek wydało się to o wiele prostsze. — Słuchaj, Edgar… Annabelle i Kate mogły pójść dosłownie wszędzie — zaczęła na poważnie, ponownie upychając różdżkę do wewnętrznej kieszeni szaty. — Z tego co wiem, to obie mają fioła na punkcie słodyczy. Ale w Miodowym Królestwie byłam dosłownie kwadrans temu i tam ich nie spotkałam. Spędziłam też sporo czasu w Pubie pod Trzema Miotłami i również ich nie widziałam. Inne miejsca jakie przychodzą mi do głowy to Herbaciarnia u pani Puddifoot albo Sklep Zonka, bo wiem że Ann lubi czasami tam zaglądać… — wymieniała dalej. — Ale zanim w ogóle zaczniemy szukać… bo oczywiście ja też zostanę w Hogsmeade, pomogę wam… To musisz wiedzieć, że obie mają czasami głupie pomysły… Wydaje im się, że są już świetnymi czarownicami i jeśli będą chciały coś zrobić albo sprawdzić, to same doskonale sobie poradzą — wyjaśniła, wzdychając przy tym z lekkim zażenowaniem. — Kiedyś próbowały unieszkodliwić salamandrę, którą same wypuściły z klatki na zajęciach ONMS… Także wiesz już o czym mówię — burknęła na końcu, złoszcząc się na samo wspomnienie o tym durnym incydencie.

    [ Biedny Edgar… kiedyś zabierze mu się odznakę i pójdzie napić się kremowego piwa poza godzinami pracy :D ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  36. — Edgar, jakim cudem miałabym zgubić drogę? — Uniosła wysoko brwi. — Jesteś chory? Twoje sztywniactwo to jednak choroba i teraz masz jakieś objawy?
    Uśmiechnęła się do niego wesoło, może trochę złośliwie, ale taka już była. Wynn nie spędzała za dużo czasu z prefektem, a jednak się kojarzyli i w jakiś sposób pamiętali swoje twarze. Może dlatego, że Edgar stał po jasnej stronie, a Wynn po ciemnej stronie mocy? Uczniowie znali Burkes przede wszystkim z głupich pomysłów i tego, że było jej wszędzie pełno. Poza tym każdy kojarzył skrzata z rudymi włosami, więc nie było zbyt ciężko o bycie popularną.
    — Czy Ty się ze mnie nabijasz? — Spojrzała uważnie po jego twarzy. Nikt przecież nie traktował zbyt poważnie jej gróźb, oceniając jej osobę przez pryzmat wzrostu i piegów. — I czy Ty się uśmiechasz? To uśmiech tak?
    Stanęła bliżej i przyjrzała się jego ustom, jakby co najmniej przeprowadzała właśnie przesłuchanie jakiegoś łotra, który ukradł jej ulubiony batonik czekoladowy. Westchnęła ciężko, odsunęła się i schowała ręce w kieszenie.
    — Czemu miałabym zmienić zdanie? Jakbym coś kombinowała to by mnie już tutaj dawno nie było — mruknęła i przechyliła głowę w bok, gdy Edgar w końcu wyraził swoje zainteresowanie okiem.
    Chciała dotrzeć do tego, co właśnie teraz sobie myślał, ale niestety. Legilimencja była czasem zołzą i nie współpracowała, więc Wynn po prostu sobie odpuściła, stwierdzając, że w sumie to ma gdzieś, co sobie myślał Edgar. Zapewne marzył jedynie o tym, żeby wrócić do pokoju i wtulić głowę w poduszkę. Wynn jednak była pewna, że jeszcze przed snem siada do swoich nudno-prefektowych-edgarowych rzeczy.
    — Naprawdę myślisz, że akurat ukrywałabym właśnie takie oko? — Uśmiechnęła się do niego półgębkiem i pokręciła głową. — Albo wiesz co… możesz iść za mną je odnieść! — stwierdziła nagle, uznając, że to dobry pomysł.
    Przecież Edgar nie wiedział, że wcale nie chodziło o takie oko, więc idąc w to dalej — cóż, powinno jej się upiec. Przynajmniej uniknie większych kłopotów, a jej największą karą będzie wracanie do Pokoju Wspólnego z szeryfem Spokojem i Powściągliwością.

    groźny skrzat

    OdpowiedzUsuń
  37. — Celowo zboczyć ze ścieżki? — Uniosła brwi, lustrując chłopaka wynnkowym spojrzeniem, czyli takim, gdzie to Wynn udaje, że wcale nie wie, o czym ktoś mówił, po czym zmarszczyła lekko nos. — Ja nigdy nie zbaczam ze ścieżki… powiedzmy że wybieram po prostu dłuższą drogę.
    Wyszczerzyła do niego zęby i wzruszyła ramieniem. Lubiła te rozmowy z Edgarem, gdzie to on zachowywał się jak rzeźba, jak idealny wzór cnót i spokoju, a ona była chaosem, który ktoś podrzucił pod nogi prefekta naczelnego, który musiał sobie z tym poradzić.
    — Co? Nie, dlaczego miałabym Cię hipnotyzować?
    Przewróciła delikatnie oczami, nie rozumiejąc, dlaczego Edgar w ogóle o tym pomyślał, a potem nagle ją olśniło. Jakby mała żaróweczka nad jej głową błysnęła gwałtownie. Zamrugała szybko i wbiła spojrzenie w jego twarz, a żeby to zrobić, musiała zadrzeć wysoko podbródek, więc nie było to aż tak wygodne.
    — A czy Ty… umiesz nie myśleć? — spytała. — Nauczyłeś się tego jakoś? Bo nie myślisz teraz, co nie?
    Naprawdę nie rozumiała, co się tutaj dzieje. Najpierw ewidentnie czuje to, co myślał sobie Fawley i było to całkiem przydatne, a teraz był bardziej edgarowy niż chwilę temu. Przestał myśleć? Wyłączył się? Albo nie zawracał sobie tym wszystkim jakoś bardzo głowy? Nie, to ostatnie nie, Edgar w końcu lubił, kiedy wszystko idealnie ze sobą grało, więc… jakim cudem niczego nie czuła? Zmrużyła mimowolnie oczy.
    — Nie, Edgar — powiedziała stanowczo. — Pójdziemy razem odnieść oko, a potem grzecznie wrócę do Pokoju Wspólnego, bez żadnego większego ale. — Skrzyżowała ramiona. — Przecież powinnam wziąć odpowiedzialność za to wszystko, prawda? Więc nie mogę Cię wykorzystywać. Poza tym skoro jesteś taki chętny do odprowadzania uczniów do Pokoi, to ja Cię odprowadzę do lochów.
    No, przynajmniej nie zamierzała go wykorzystywać teraz (poza tym wątpiła, żeby Edgar w ogóle się nabrał), kiedy starała się grać, że oko, o którym myślał Edgar, to właśnie to oko, a nie wartościowy przedmiot, który zapewne byłby dla prefekta wybitnie interesujący. Interesujący pod względem konfiskaty.

    goblin

    OdpowiedzUsuń
  38. — Po prostu nie myśleć — odparła. — Nie wiem, jak Ci to opisać... — przyznała chwilę później i wzruszyła delikatnie ramieniem.
    Tak naprawdę nigdy wcześniej o tym nikomu nie mówiła, a raczej broniła się przed jakimkolwiek wyjaśnieniem tego. Była już pół-wilą i raczej nie potrzebowała kolejnego powodu, żeby się czymś w swoim małym życiu martwić. Przegryzła policzek od wewnątrz, rozejrzała się po korytarzu, żeby upewnić się o tym, że nikogo nie ma i odezwała się:
    — Miałeś kiedyś tak, że wydawało Ci się… no wiesz, że słyszysz czyjeś myśli? Albo czujesz emocje? I wcale nie chodzi mi tutaj o empatię czy coś, a o wiedzę. Więc… — Wydała z siebie krótkie: emmm. — najpierw coś poczułam, kiedy się tutaj spotkaliśmy. Ale wcale nie mówię o tym, że się w Tobie kocham czy coś, po prostu wiedziałam, że chcesz mnie podejść z tym wszystkim w jakiś sposób, a teraz nie czuję niczego, więc moje pytanie brzmi: czy Ty umiesz nie myśleć?
    Nie miała zamiaru go obrazić, ale była ciekawa, co jej odpowie i jak się zachowa. Będzie jej kazać iść do skrzydła szpitalnego? Czy może uzna, że nawąchała się czegoś, stojąc nad kociołkiem?
    Ruszyła przodem, kiedy Edgar puścił ją przodem. Zaczęła poważnie się zastanawiać nad tym, czy chłopak po prostu nie był jakiś dziwny. Przecież od każdego było coś czuć, słyszała jakąś myśl czy słowo, a teraz nie było niczego, jakby ten mądry edgarowy mózg wziął sobie wolne.
    — Po co w ogóle chciałeś iść do lochów? — spytała. — Wspomniałeś, że i tak miałeś tam pójść, więc po co? Chyba że to tajemnica, to nie mów… ale jak to coś nielegalnego, to możesz się jednak podzielić.
    Schowała ręce w kieszenie szat, idąc trochę szybciej przy boku prefekta naczelnego, bo jego jeden krok, to były trzy jej. A przecież nie chciała zostawać w tyle.

    goblin

    OdpowiedzUsuń
  39. — Legilimencję?
    Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? Dlaczego nie zdawała sobie sprawy z tego, że to może być to? Przecież zdarzało jej się słyszeć to, co ktoś sobie pomyślał, a raczej udawało jej się odkryć jego myśli, dotrzeć do psychiki i uczuć.
    — Ja pieprzę... — mruknęła pod nosem, stwierdzając, że właśnie w jej życiu powstał kolejny mały problem.
    Już nawet zaczynała się przyzwyczajać do tego, że była pół-wilą i w sumie akceptować fakt, że ktoś mógł czuć się inaczej pod wpływem jej osoby. Ale legilimencja? Przecież to było tak oczywiste, tak proste, że tak łatwo o tym zapomniała.
    — Jesteś jednak geniuszem, Fawley — stwierdziła nagle i wlepiła wzrok w swoje zniszczone trampki, zastanawiając się nad tym, czy jednak nie dałoby się tego kontrolować, kontrolować w sposób zależny od niej.
    Do tej pory było to jedynie jakieś przeczucie, jedna myśl, trochę niewyraźna, ale teraz nabierało to sensu. Najwyraźniej los zajebiście bawił się jej kosztem, ale trudno. To też jakoś przeżyje. Podrapała się po włosach, mierzwiąc je mimowolnie i ugniatając, wbijając spojrzenie w podłogę.
    Nie zarejestrowała nawet tego, co powiedział później Edgar, będąc zbyt pochłonięta swoimi myślami. A co, jeśli Fawley też to umiał? A może każdy umiał to robić i wystarczyło ćwiczyć? Albo jeszcze gorzej! Tylko ona martwiła się takimi bzdurami, kiedy wcale nie powinna.
    Naburmuszyła się lekko, miętosząc szklane oko w kieszeni. Ocknęła się w momencie, kiedy zeszli już do lochów i poczuła to specyficznie zimne powietrze w nosie. Rozejrzała się wokół, zerknęła w górę po twarzy chłopaka, upewniając się jedynie, że nadal tutaj był.
    — Więc odkładamy oko i stąd idziemy? W sensie… że ja idę.
    Chciała odłożyć oko w konkretnym miejscu, a jutro odebrałaby je z powrotem. Wystarczyło jedynie dobrze to rozegrać, uśpić jakoś czujność prefekta naczelnego i po prostu stąd zwiać. Uśmiechnęła się do niego miło, nawet nie złośliwie, ale po prostu miło, co nawet pasowało do jej małej twarzy ale nie gwarantowało niczego dobrego.

    goblin

    OdpowiedzUsuń
  40. Rozwiera szeroko powieki i unosi podbródek w reakcji na komentarz o obligacji wobec własnego ducha i nikogo innego, w absolutnym zrozumieniu sytuacji bez wyjścia, w jakiej się właśnie znaleźli. Bez wyjścia, albowiem stanowią przeciwne bieguny dziecięcego doświadczenia, rodzinnego ciepła i, co absurdalnie ogromne, połyskujące i z daleka widoczne, podejścia do lat przyszłych i samych siebie.
    Bo nie wie on o plamach krwi i fekaliów na twardosprężystych materacach w sierocińcu, o krawędziach huśtawek wypełnionych kanciastymi gwoźdźmi, co z rażącą łatwością przebijają skórę, ani o tym, jak bród pokrywa spocone ramiona lepką warstwą obrzydliwości po czterech dniach bez bieżącej wody. Bo nie wie on, jak to jest uzyskać śliwę pod okiem w konsekwencji walki wręcz o czekoladowy batonik, nie zna cierpkiego podniebienia po wyszczerbionym kubku zupy wodnoszczawiowej i nigdy nie widział tęczy rozkwitającej siniakiem na wklęsłym od żałości podbrzuszu po kopniaku dla zabawy.
    Zastanawia się przez chwilę o jego stronie – o perspektywie krwi ze spirytusu i dwojga kochających rodziców i zarośniętego dworku i mieniących się w kamiennym kominku galeonów. Myśli o miłości, którą musiał wchłonąć i przesiąknąć w stopniu wyższym od jej wysuszonej, zwiędłej duszy i o perspektywie perspektywy. O tym, że chce mu się, kurwa, walczyć i siłować i starać o siebie, że ambicja ścieka mu z kącika ust z każdym wypluniętym słowem i że w Edgarowskim czasie przyszłym egzystują jedynie oczekiwania własnego wytworu.
    Barbie nie nosi w sobie perspektywy do potęgi drugiej – niczym pospolita łania o wytrzeszczonych urokliwie oczach i łagodnym usposobieniu potrafi żyć jedynie w czasie teraźniejszym i jedyne, z czym walczy i siłuje się i stara, to przetrwanie. Miękkosprężysty materac i tort z czekolady. Lawendowa piana na spoconych ramionach i garnek francuskiej zupy cebulowej. Proste jej miłości i proste pragnienia.
    Prawda jest taka: Dobry, cnotliwy, do ostatniej kropki nad literą „i” sprawiedliwy oraz bez wyjątku podążający za zasadami Edgar niejednokrotnie ją frustrował, często śmieszył, a czasami po prostu rozczarowywał. Tunelowa wizja moralności, czarno na białym i chętnie rozmazałaby mu ten zesłany z nieba, tragicznie nieskomplikowany obrazek szarymi pigmentami, a może i barwnym łukiem jak z tej pamiętnej, podbrzusznej wybroczyny. Czy tylko ona śmiertelnie chora na brak podstawowego, w skórę wszytego poszanowania dla etyki i wierności ideałom? Czy naprawdę tak źle, niegodziwie i krzywdząco jest stawiać fundamenty cnotliwego wizerunku na ruchomych piaskach wybiórczej prawości?
    A potem patrzy na jego stłamszoną dylematem twarz, rozchwiane w konsternacji zawiasy ostrokątnej szczęki i dochodzi do niej, jak bardzo i najprawdopodobniej autentycznie mu na tym zależy. Daltonista moralny z połową zdania zawisłą niewygodą w powietrzu.
    - Hej. – mówi najpierw ze znajomym Edgarowi ciepłem i pochyla się nad ławką, nieco bliżej do męskiego dyskomfortu. – Każdy ma sposób na walkę ze swoimi demonami i niestety miałeś okazję poznać mój. W niczym mi tu nie pomożesz, więc odpuść i nie wiń się za nic, okej?
    Wzdycha cicho i przymyka powieki, świadomość ujawnienia długo skrywanego sekretu przed jedynym, który absolutnie nie powinien wiedzieć ciąży jej na lewej komorze i będzie przeklinać się za to po stokroć.
    - Powiedz mi, że w zamierzchłych czasach zrobiłeś coś zabronionego. Że nagiąłeś zasady dla własnych korzyści i nie byłeś od zawsze taki dobrotliwy.

    Barb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Zapomniałam dodać na koniec, że Edgar w niczym nieułomny, a i przeczytałam karty Rosenblumów na roboczych i obydwie rozłożyły mnie na łopatki - taki piękny styl i tyle treści w tak krótkich tekstach, to jest cholerna sztuka, czapki z głów dla Ciebie!]

      Usuń
  41. Według jej opinii Tiara zdecydowanie się starzała. O tyle o ile jeszcze paręnaście lat temu potrafiła bezbłędnie dopasować nowych uczniów do odpowiednich im domów, teraz odnosiła wrażenie, że coraz częściej się myliła. Wkraczając w szkolne mury siedem lat temu, nie spodziewała się innej decyzji niż ta, którą ostatecznie usłyszała na ceremonii przydziału. Nie było to też dla nikogo zaskoczeniem, podobnie jak Fawley, rodzina Rathmann też w większości przypadków była kojarzona z konkretnym domem. Nie brakowało jej także cech, które uosabiał Dom Węża, nawet tej cholernej i jakże naiwnej dumy z czystości krwi, którą podzielała za młodu. Jednak w ostatnich latach, szczególnie od tegorocznego powrotu do szkoły, szmaragd na jej szacie stał się bardziej brzemieniem, niżeli powodem do chluby. Zdawał się być nieprzyjemną łatką, która pozwalała ją ocenić i momentalnie przypisać do kategorii, z którą coraz mniej się solidaryzowała. Sama coraz nieprzychlniej spoglądała na przekonania ludzi, którzy ją otaczali i każdego dnia odrobinę wzrastało w niej poczucie swoistego odosobnienia.

    Stres. Piekielny stres, zżerał ją pomału od środka, choć starała się go zagłuszyć pozytywnym nastawieniem w przeżywaniu każdego, pojedynczego dnia, jednak ten i tak doganiał ją w wieczornych chwilach refleksji. Koniec szkoły zbliżał się nieubłaganie z każdą chwilą, a ona codziennie miała wrażenie, że wie coraz mniej. Nie chodziło tu jednak jedynie o sprawy edukacyjne, choć zdecydowanie na tym też odbijało się jej rozkojarzenie, czego doskonałym przykładem były chociażby lekcje eliksirów. Swoisty kryzys tożsamości, który przeżywała, poddawał pod wątpliwość nawet najdrobniejsze aspekty jej życia. Nie mogła być niczego pewna, skoro nawet nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie kim naprawdę jest Amelia Rathmann?
    Zdecydowanie jedynym, a na pewno jednym ze skuteczniejszych miejsc ukojenia jej nerwów było boisko Quiddicha. Osobiste poglądy pojedynczych graczy przestawały się tam liczyć, a każdy skupiony był jedynie na grze, a ona miała pewność, że ten element jej życia należy do niej, a nie jest jedynie wynikiem utartych przekonań, wpływem pewnych sugestii czy powinności. Paradoksalnie, odrywając stopy od ziemi, czuła najstabilniej grunt pod nogami. Dlatego nie mogła odpuścić tak okrutnego szlabanu do skutku.
    Odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy zamiast zbyć ją szybko nieprzyjemnym komentarzem, uraczył ją tym zadziornym żartem. Uśmiechnęła się nawet pod nosem, jak gdyby jego zgoda, już dawała jej przekonanie o zaliczeniu przedmiotu. Nie była przecież głupia, nie powinna mieć problemu ze zdaniem. Sama wybrała by kontynuować ten przedmiot po piątym roku. Potrzebowała jedynie odrobiny cierpliwości i spokoju, którego nie potrafiła uświadczyć podczas planowych zajęć.
    – Kapitan. – Poprawiła go z przekorą, by podkreślić powagę sytuacji. Ich drużyna nie tylko straciła by na najbliższy czas jednego ze ścigających, ale personę, która trzymała tą zdecydowanie rozbrykaną grupę w szachu. – Jasne! Może być wtorek, jeżeli tylko tobie pasuje! – Momentalnie podniesiona na duchu posłała mu ciepły uśmiech, tak naturalny dla tych, którzy mieli okazję choć odrobinę ją poznać i kompletnie abstrakcyjny dla pozostałych. Sama dopiero niedawno usłyszała, że wśród niektórych, szczególnie młodszych roczników, ma opinię bazyliszka. Czyżby faktycznie miała naturalnie gniewny wyraz twarzy i całkowicie nieświadomie petryfikowała wzrokiem pierwszaków? Kolejny, nieprzyjemny stereotyp na temat Ślizgonek.
    – W takim razie... jesteśmy umówieni! – Uśmiechnęła się do niego jeszcze raz, niewinnie, dalej czując się głupio, że zarówno teraz jak i później zmuszona jest zajmować jego z pewnością cenny czas. – To już nie zatrzymuję cię dłużej. – Skinęła na niego lekko głową i zgodnie ze słowami, ruszyła w stronę wyjścia z lochów, zdecydowanie radośniejszym krokiem, niż jeszcze parę chwil temu opuszczała salę lekcyjną.

    OdpowiedzUsuń
  42. Spóźniła się. Oczywiście. Jakby mogło być inaczej. To nie było wcale tak, że zrobiła to celowo, czy przez zaniedbanie. Doskonale pamiętała o ich umówionej lekcji i wedle grafiku, który ułożyła sobie w głowie, powinna mieć spokojnie wystarczająco czasu, by dotrzeć z boiska do lochów. Problem pojawiał się dopiero wtedy, gdy już po zakończonym treningu, który i tak przedłużył się o parę dodatkowych minut, uciążliwy ścisk w żołądku uświadomił jej, że zapomniała o czymś bardzo istotnym. Planując dzisiejszy dzień nie uwzględniła tego, że biegnąc prosto z zajęć na trening, a następnie na korepetycje z profesorem Fawleyem zapewniła sobie prawie siedmiogodzinną przerwę od jakiegokolwiek posiłku. Szybkie zahaczenie o Wielką Salę, wydawało się jej logiczniejszym rozwiązaniem, niż gdyby przez całą naukę jej żołądek miał im zapewniać uciążliwy akompaniament, a ona sama nie potrafiła by się skupić na chłonięciu wiedzy rozproszona własnym głodem. Dlatego wręcz biegiem wparowała do sali, z jabłkiem w ustach, które zdążyła ugryźć zaledwie dwa razy i panicznym spojrzeniem, czy zdąży jeszcze złapać Edgara, zanim ten zrezygnowany opuści salę.
    – Jestem! – Wydusiła z siebie, wyciągając owoc z ust, gdy zamknęła za sobą drzwi. Dopiero teraz mogła zwolnić usta, najwyraźniej dzierżąc coś też w drugiej ręce. Szybko, prawie nią rzucając, odłożyła torbę na ławkę, a zaraz po dokonaniu tego czynu skrzywiła się wyraźnie, przypominając sobie o jej zawartości, która mogła ulec zniszczeniu, gdyby rzut był mniej fortunny. Jednak sprawdzaniem stanu jej rzeczy musiała zająć się później. Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się tylko go niego przepraszająco, wyciągając do niego rękę z nagryzionym jabłkiem... chwila. Zaraz sama przyłapała się na tym błędzie i zamieniła ręce, w drugiej najwyraźniej dzierżąc przeprosinową babeczkę, podwiniętą z jej trzyminutowej kolacji.
    – Wybacz, biegłam ile sił w nogach. Cytrynowe rozchodziły się dziś jak świeże bułeczki, ledwie zwinęłam ostatnią, mam nadzieję, że lubisz. – Spojrzała na niego niepewna jego reakcji, ale pozwoliła sobie szybko zerknąć na zegar, dopiero teraz mogąc sprawdzić skalę swojego spóźnienia. Równy kwadrans akademicki. Miejmy nadzieję, że profesor Fawley należy do tych wyrozumialszych.

    [Popchnęłam to dalej, bo chyba nie było co sterczeć na korytarzu. Prosimy o wyrozumiałość (albo i nie) dla roztrzepanej panienki. Kompletnie nie jej wina, że nie pamięta o potrzebach fizjologicznych człowieka :> Wkradł mi się enter w poprzednim komentarzu, nic nie znaczy, proszę ignorować.]

    Melka

    OdpowiedzUsuń
  43. [Jakoś tak to w życiu bywa, że to, co smutne, często bywa najładniejsze. Może poszłam z tą kartą na łatwiznę :D
    Tak chyba was skądś znam (nie Edgara konkretnie, ale styl karty wygląda znajomo?), ale nie wiem skąd, ciężko mi zidentyfikować ludzi po przerwie od blogowania, nie ma chyba co wytężać niepotrzebnie mózgownicy. Ale powiedzieć muszę, że mam obsesję na punkcie imienia Edgar, a do tego Twój Edgar jest cały super - od pięknego zdjęcia po intrygującą kartę. Chciałabym umieć w takie krótkie, tajemnicze, fajowe (profesjonalne określenie) rzeczy.
    Czy możemy porwać pana prefekta do jakiegoś wątku? Pewnie będziemy go trochę denerwować.]

    Stella

    OdpowiedzUsuń
  44. [Jak już grać na emocjach, chodzić na łatwiznę, lenić się, i w ogóle grzeszyć, to tylko z klasą. Czy coś :D
    Mój nick też zupełnie nowy, więc pewnie nigdy nie rozwiążemy tej zagadki. Ale na HK i wszystkich możliwych Hogwartach zawsze bywałam, to moja kocimiętka jest.
    No właśnie, z lenistwem to jak z graniem na emocjach, też trzeba umieć ładnie! :D Z klasą!!
    Nie jestem, niestety, mistrzem intryg, przygód życia i super ekscytujących wątków, bo lubię jak się tworzy coś z niczego, a postacie same się prowadzą. Ale myślę, że śmiało można założyć, że mają ze sobą do czynienia. Jeden dom, co prawda inny rok, ale Stella jest pewnie z tych bardziej upierdliwych dla prefekta elementów, bo pcha się wszędzie tam, gdzie jej się akurat udziwi, bez względu na porę, okoliczności i inne zobowiązania; czasami niebo ładnie wygląda, czasami woła ją kot albo sowa, innym razem trzeba rozchodzić zastane mięśnie, bo przecież ona jest gwiazdą drużyny Puchonów, panie prefekcie naczelny Puchonów.
    Bełkoczę, ale to był ciężki tydzień :D]

    Stella

    OdpowiedzUsuń
  45. [Właśnie też mi się tak skojarzyło to zdjęcie! Ta pani jest chyba zresztą modelką, a do tego taką dość odważną, ta fotografia ma faktycznie bardzo "stary" klimacik.
    Ja bym chciała powiedzieć, że karta jest przepiękna. Opis bardzo do mnie trafił i mam ogromną, ogromną nadzieję, że Edgarowi uda się trochę odetchnąć i zaczerpnąć luzu. :(( Piękny jest też wizerunek, bardzo pasuje do postaci.
    Dziękuję serdecznie za powitanie i w razie chęci — zapraszam na wątek. <3]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  46. To nie tak, że Addison specjalnie pakowała się w kłopoty (no dobrze, może jednak było w tym trochę jej winy), to kłopoty zawsze odnajdywały drogę do niej. Nikomu nie robiła krzywdy, zaglądając na drodze do Pokoju Wspólnego do pralni. Może jej wizyta nie była przypadkowa, a intencje nie do końca cnotliwe, lecz była duża szansa, że nikt się o tym nie dowie i jej plan wciąż był o wiele mniej katastrofalny w skutkach niż ostatni wybryk, przez który omal nie wysadziła Wielkiej Sali w powietrze. Nie spodziewała się jednak, że ktoś podąży jej śladem.
    Addison wzdrygnęła się. Zaklęła w myślach, zdając sobie sprawę z tego, że instynktowny gest zdradził nikczemny wymiar jej działań; nie drgnęła nawet wtedy, gdy jej matka wyrosła znikąd w momencie, w którym uwalniała z klatek przetrzymywanych na tyłach rodzinnej posiadłości nielegalnie złapane i sprowadzone do Anglii fantastyczne stworzenia, z których pani Hallaway kazała sobie przygotowywać ubrania czy eliksiry ani gdy próbowała wykraść ze szkolnej cieplarni doniczkę z jadowitą tentakulą w celach wciąż owianych tajemnicą, ani nawet gdy okazało się, że podczas wyzywania Longbottoma od zdradzieckich, faworyzujących Gryfonów dupków dyrektor cały czas stał za jej plecami, wysłuchując coraz to bardziej wymyślnych określeń. Wtedy jednak przyświecały jej wyższe cele, którymi mogła się zasłaniać, z niewinnym uśmiechem podkreślając dobro społeczne, które miała na uwadze przy jednocześnie awanturniczym charakterze jej zamiarów. Jej obecne przedsięwzięcia zakrawało jednak o szczyt głupoty, co właśnie boleśnie sobie uświadomiła; jej policzki pokryły się zdradliwym odcieniem purpury, kiedy szybko próbowała wymyślić sposób na odwrócenie uwagi Edgara. Zaledwie kilka minut temu, gdy zakradała się na paluszkach do pralni, najnowszy pomysł jej, Zabiniego i Freda wydawał jej się być zabawny, ale już zaczynała żałować, że dała się podpuścić. Potrafiła wyobrazić sobie te wszystkie plotki, które rozniosą się z prędkością błyskawicy po Hogwarcie. Chyba że uda jej się ugłaskać Fawley’a, ale było to równie prawdopodobne jak to, że dyrektor przestanie dodawać Gryffindorowi niezasłużone punkty do Pucharu Domów.
    – Fawley… To znaczy Edgar! Jak miło cię widzieć – rzuciła Addison z uśmiechem tak przesłodzonym, że aż zabolały ją od tego zęby. Nie podchodź. Nie próbuj się zbliżyć, Fawley, albo przysięgam na brodę Merlina, że utopię cię w mydlinach. Prefekt naczelny był ostatnią osobą, którą miała ochotę spotkać, a choć nie żywiła negatywnych uczuć względem samego chłopaka, jego odznaka wystarczała, żeby na co dzień starała się go unikać. Jej głowa była wypełniona zbyt wieloma genialnymi ideami domagającymi się natychmiastowego zrealizowania, by mogła czuć się swobodnie w towarzystwie nadętych prefektów, którzy rzadko kiedy doceniali jej poczucie humoru i potrzebę wymierzania sprawiedliwości w dość niecodzienny sposób.
    – Tak, to bardzo miły wieczór. Nie chciałbyś go spędzić w innym towarzystwie? Najlepiej też w innym pomieszczeniu? Jak najbardziej oddalonym od pralni? – zapytała, a choć starała się brzmieć niewinnie, jej głos podskoczył o kilka tonów wyżej. Trudno było zignorować napięcie widoczne w jej mięśniach i sztywno wyprostowane plecy. Cholera, w towarzystwie Edgara zawsze trudniej było jej skrywać swoje prawdziwe zamiary, jakby był chodzącym fałszoskopem. – Słyszałam, że w kuchni ostały się jeszcze ciepłe, przepyszne dyniowe paszteciki. Idealne do herbaty! – zawołała, zauważając parujący kubek w jego ręce. – Możesz wziąć też kilka dla mnie i zaraz do ciebie dołączę, w porządku?

    Addison, która musi wrócić do wprawy w pisaniu

    OdpowiedzUsuń
  47. Obawiała się, że Ann i Kate znów postanowiły zrobić coś głupiego, więc czekanie na nich nie miało najmniejszego sensu. Oczywiście nie zamierzała zwierzać się Edgarowi i jego pomocnikowi ze swoich siostrzanych przeczuć (spójrzmy prawdzie w oczy, wszyscy wiemy jak to głupio brzmiało…), jednak sama podskórnie nie nastawiała się na spokojne oczekiwanie pojawienia się dziewczynek. Znała Annabelle już trzynaście lat, z czego trzy-czwarte tego czasu najczęściej miała ochotę ją udusić – zresztą ze wzajemnością. To dowodziło, że najlepiej wiedziała jakie durne miała pomysły. Szkoda tylko, że nie potrafiła powiedzieć, co tym razem strzeliło jej do głowy… może gdyby bardziej zależało jej na podsłuchaniu rozmów Ann i Kate… Ale skąd mogła wiedzieć, że okaże się to tak ważne? Zapamięta to sobie na przyszłość. O ile... Nie! Wbiła sobie mocno paznokcie we wnętrze prawej dłoni. Nie będzie o tym myślała…
    — Dobrze, poczekajmy jeszcze z zawiadamianiem dyrekcji… — zgodziła się cicho, spoglądając na Fawleya z ponurym wyrazem twarzy. Właściwie i tak nie musiał brać jej zdania pod uwagę, ale skoro już o tym wspomniał na głos, to Emerson postanowiła wyrazić własną opinię. A była ona zgodna z opinią Edgara – może jeszcze uda się załagodzić sytuację i angażowanie dorosłych nie będzie potrzebne. Odprowadziła wzrokiem młodszego z prefektów, po chwili ponownie skupiając się na Edgarze i jego liście. — Wrzeszcząca Chata…? — powtórzyła po nim, marszcząc groźnie brwi… Dla innych byłoby to niedorzecznym pomysłem. Ale dla dwóch nierozsądnych dziewczynek…? Obejrzała się przez ramię w kierunku, w którym znajdowała się Wrzeszcząca Chata. Górowała lekko w oddali, równie ponura i posępna jak zawsze. Z tą różnicą, że teraz już nikt nie uważał, aby w niej straszyło, bo każdy zdążył poznać jej prawdziwą historię. Emerson nigdy nie przyszło do głowy, aby tam wchodzić… ale dla wielu uczniów stanowiła ciekawy punkt na wioskowej mapie. Może coś w tym było… może faktycznie je zainteresowała…? — Możemy sprawdzić, skoro i tak już tu jesteśmy — oznajmiła w końcu, zerkając ponownie na Edgara. — Wyciągałeś już z niej kiedyś jakichś uczniów, którzy postanowili ją sobie trochę pozwiedzać…? — zapytała jeszcze, powoli ruszając w kierunku niemal rozpadającej się na ich oczach Chaty. W sumie im dłużej jej się przyglądała, tym większy czuła niepokój. Nie obawiała się samego budynku… jednak wiedziała, jaka historia była z nią związana… wiedziała kto w niej przebywał i kto w niej zginął. To nie było przyjemne miejsce. Dziwiła się, że w ogóle jeszcze stało i nikt nie chciał jej wyburzyć. Ale z drugiej strony, po tylu latach i perypetiach, zapewne stała się czymś w rodzaju niemego symbolu tamtych dramatycznych wydarzeń sprzed lat… Ktoś mógł uznać, że najzwyczajniej w świecie nie należy jej niszczyć. Może z czasem sama by się rozpadnie, ale żaden czarodziej nie powinien jej burzyć… jako oznakę szacunku i pamięci.

    [ Muszę kiedyś zobaczyć wstawionego Edgara… :D To by był dopiero pomysł na wątek! A jeśli chodzi o plan, to pozwalam myślom swobodnie płynąć za każdym razem, gdy Ci odpisuję – Ty też tak rób, nie krępuj się i dorzucaj własne pomysły. Wtedy wychodzą najlepsze przygody :D I pyk, 30 punktów dla Hufflepuffu! <3 ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  48. [Hejże, ja nigdy nie kłamię, tylko czasami zdarza mi się mijać z prawdą. W każdym razie pisanie kart to dla mnie zmora, więc jeśli z tej rzeczywiście wyłania się obraz fajnego Louisa, to uff… niczego nie sknociłam. Dość jednak o mnie, bo przyszłam tu, by podziękować za powitanie. Mam na myśli to, iż to tu nie było przypadkowe, bo ten koleś, użyczający wizerunku Ethanowi tak nachalnie atakuje mnie już na netfliksowych banerach, że choć bardzo tego nie chciałam, to musiałam prędko wyłączyć jego kartę, mimo że napisana jest świetnie. Lubię takie niejednoznaczne treści. Edgar natomiast wizualnie przypomina mi mojego kuzyna, ale treść jego karty w niczym nie ustępuje opisowi Ethana. Właściwie, będąc szczerą, kupuje mnie jeszcze bardziej. Być może się mylę, ale to napomknięcie o niemiłym zapominaniu imion idealnie mi do Edgara — strofującego prefekta naczelnego — pasuje. Nie wiem, czy nasi panowie są szczególnie kompatybilni, ale jakbyś chciała to możemy nad czymś wspólnie pomyśleć. :)]

    Louis Weasley

    OdpowiedzUsuń
  49. [Przepraszam, że piszę dopiero teraz! :( Twój komentarz jakoś mi umknął, niemniej jednak już przybywam.
    Chodź na maila, bo coś mi świta i — kto wie — może coś się uda z tego pomysłu wykombinować: ketsurui567@gmail.com]

    Caireann Byrne

    OdpowiedzUsuń
  50. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc jego krótkie chciałbym. Edgar nie wydawał się jednak być kimś, kto nie wiedział o tym, że był mimo wszystko troszeczkę lepszy od innych. Czy to w ocenach czy w czymś innym, był przecież prefektem naczelnym, jednym z filarów Hogwartu, może tym najważniejszym, bo musiał być dojrzalszy od reszty rówieśników. Ale czy Fawley zawsze był tak nieskazitelnie poprawny?
    — Przecież niczego nie kombinuję — odparła niewinnie, robiąc minę w stylu: co złego to nie ja. — Poza tym… jakby tego jednak uczyli, to może nie miałabym takich problemów jak teraz. Chociaż nie nazwałabym tego problemami, ale naprawdę popieprzonymi zbiegami okoliczności.
    Tak, pojęcie legilimencja było dla Wynn czystym przypadkiem, bo czasem udawało jej się wyczuć coś całkiem dobrze, a innym nie miało to żadnego sensu, więc ostatnio zaczynała się zastanawiać nad tym, czy jednak siedzenie nad kociołkiem nie przynosiło skutków ubocznych.
    Popatrzyła jak Pan Nie Wiem Co Kombinujesz Wynn otworzył czarem składzik, próbując zgadnąć owy czar (to znacznie ułatwiłoby jej życie). Ale gdyby o to zapytała, Fawley zapewne nie powiedziałby niczego, więc nie było warto nawet otwierać ust.
    Podrapała się nos, widząc jak chłopak sięga po pojemnik z zakonserwowanymi oczami, a potem zacisnęła usta, nie wiedząc za bardzo, co powinna teraz zrobić. Wrzucić oko i po prostu się poddać? Rozproszyć jego uwagę? Skrzywiła się mimowolnie, uświadamiając sobie, że tak naprawdę (a może jednak?) nic nie mogło odwrócić uwagi Pana Prefekta Naczelnego od tego, co właśnie robił.
    — Zawsze fascynowały mnie te oczy — zaczęła wolno. — Nie jest to dziwne? Wiesz, tak trzymać je w pojemniczku jak jakieś saszetki od ziołowych herbatek czy coś — brnęła dalej.
    Sięgnęła w kieszeń szat, złapała szklane oko w palce i wbiła spojrzenie w twarz chłopaka. Byłoby znacznie łatwiej gdyby nie był aż tak wysoki, jak cholerny wieżowiec! Odchrząknęła cicho, przykładając dłoń do ust, żeby zacząć kaszleć, a wtedy wypuściła oko, a te odbiło się o ziemię.
    — Podniosę!
    Schyliła się po nie od razu, ale zrobiła to tylko po to, żeby zaraz potem podnieść się gwałtownie i uderzyć czubkiem głowy o pojemnik w rękach Pana Sprawiedliwego, który chwilę później również obił się o posadzkę.
    Wynn zacisnęła usta w wąską linię i rozmasowała głowę. Zamrugała też wolno, spodziewając się surowych słów albo chociaż jakiejś reprymendy. Najważniejsze jednak było to, że oczy były teraz wszędzie i wystarczyło jedynie złapać to szklane, i schować je do swojej kieszeni.

    winnie

    OdpowiedzUsuń
  51. [Wiesz, ja z chęcią bym oba pomysły połączyła. Edgar rzeczywiście mógłby zobaczyć Louisa kilkukrotnie wymykającego się z łazienki prefektów. I tak sobie myślę, że o ile sama ta sytuacja może od razu nie skłoniłaby go do konfrontacji, to już lamenty sportretowanych pięknych dam jak najbardziej. No bo mogę sobie wyobrazić jak irytujące mogłoby stać się patrolowanie korytarzy, jeśli na każdym kroku słyszałoby się skargi urażonych postaci. Co Ty na to, by Edgar przydybał Weasleya w tym szlafroczku i grożąc szlabanem lub poważniejszymi konsekwencjami, zaciągnął go przed oblicza urażonych panien. Na widok dopiero co odświeżonego Louisa z pewnością by nie narzekały, równocześnie Edgar mógłby u nich nieco zapunktować zgrabną intrygą. Jak Ci to odpowiada, to mogę nam zacząć. :)]

    Louis Weasley

    OdpowiedzUsuń
  52. Patrzy na niego złowrogiego, na sylwetkę zamykającą ją od góry pod kopułą stoickiego gniewu. Patrzy na niego ziejącego ogniem niby przytłumionym i zimnym, a parzy dużo boleśniej. Patrzy na niego długo, zbyt długo, sekundy rozciągają się w nieskończoność i daleko poza granice komfortowego milczenia, niewygoda w powietrzu pęcznieje i nabrzmiewa. W końcu unosi się ponad krzesło i wstępuje na to samo podium, wysokość oczu i równoważne ułożenie w przestrzeni.
    Odnajduje palcami zamknięcie pierwszej warstwy i rozpina szatę. Ześlizguje się wierzchnie pokrycie z ramion na pierwszą płaską powierzchnię, na wierzchu ląduje sweter zakończony żółtą taśmą, prawy mankiet rozpięty. Rękaw wspina się po bladej skórze i zatrzymuje dopiero na łuku pachwiny. Wreszcie odrywa splecione spojrzenia.
    - To ślad po moim pierwszym papierosie. – mówi w końcu neutralnie i rzeczowo, palcem wskazując na ledwo widoczny, okrągły ślad na zgięciu łokcia, tuż pod żyłą. Emocje uleciały na sufit i nie dosięgnie ich przez długą chwilę.
    – Te cztery kropki są po widelcu, gdy nie pozwoliłam zabrać sobie obiadu. Ten jest po ołówku, bo komuś nudziło się na lekcji matematyki, a ta siatka to od uderzenia kablem. – smukłe palce wędrują po długości ramienia, suną po nierównej powierzchni jednostajnym rytmem w tempo wypowiadanych sylab i gdy zatrzymuje się na granicy ściśniętego u góry materiału, pełną dłonią gładzi powierzchnię pokrytą abstrakcyjnym, białym tatuażem z atramentu katuszy. Chowa ze wstydu lub pieści dla momentalnego pocieszenia. Wzrok ponownie na Edgarze.
    - Podobno, gdy przyjęli mnie do domu dziecka, nie reagowałam na imię Olivia i kazałam nazywać się Barbie, bo zawsze chodziłam, spałam i bawiłam się tylko ze swoją ukochaną lalką. Miała włosy ścięte na krótko i była bez jednego ramienia. Wyrzuciłam ją po przyjściu do Hogwartu. – mówi dalej, ciągnie samogłoski powoli i uważnie, chociaż myśli nie ma wcale. – Przez pierwsze dwa lata tutaj cieszyłam się, że tylko nazywają mnie szlamą, ale są zbyt obrzydzeni, żeby mnie dotknąć. Słowa nigdy jakoś mnie nie bolały. Ale i tak zaczęłam pić i palić, kraść drobiazgi ze sklepów na Pokątnej i szwendać się nocami po Zakazanym Lesie w lecie, gdy nikogo innego tutaj nie ma. Chyba po prostu chcę powiedzieć, że… trudno z Tobą wygrać. Wydajesz się lub naprawdę jesteś idealnie przykładny.
    Wzdycha głęboko i przesuwa wzrok na bok, wstyd rozgrzewa policzki, a fakt wydarcia serca z piersi i ofiarowania bijącego wciąż organu prawie nieznajomemu na srebrnej tacy powoli do niej dociera. Gwałtownie rozwija rękaw i zakrywa grzeszną rękę, słabą rękę, w walce na pięści Edgar powaliłby ją na kolana pierwszym ciosem. Do faktu wydarcia serca z piersi przykleja się jednak inna myśl, że to koszt utopiony, że w bilansie zysków i strat na wieki będzie widnieć po negatywnej stronie i że nic już na to nie poradzi. Przegrana pozycja od momentu, gdy przeszkodziła mu w nocnej kąpieli. Przegrana pozycja mimo to, że chłopak stara się jej pomóc.
    Nie chłopak, perfekcyjny humanoid.
    Drżącymi rękoma zapina guzik na mankiecie i schyla się po miękkość swetra.
    - Przepraszam, nie powinnam tego powiedzieć, to za dużo. Nigdy nie chciałam zaprzątać Ci głowy ani psuć humoru i widzisz… – śmieje się krótko i kwaśno, gdy materiał okrąża głowę i oplata ramiona. – Powiedz mi, czego ode mnie oczekujesz i to się stanie. Koniec problemu.
    Poddaje się. Szamocze i obija o ściany z niezrozumienia najczystszych intencji Puchona, pluje słowami zbyt intymnymi w poszukiwaniu jego człowieczeństwa, doszukuje się prostych błędów tam, gdzie najwidoczniej ich nie ma. Dobry jest, zaprawdę i absolutnie dobry, nawet jego egoizm i samolubność dobre, bo oparte na najwyższej próby przyzwoitości. Lista przewin i grzechów świeci pustkami i boli to ją, ułomną.

    Barb.

    OdpowiedzUsuń
  53. Pomyślała o nim. A przynajmniej o tym, że należało by w jakiś sposób załagodzić jej spóźnienie, którego była świadoma już w momencie zmierzania do Wielkiej Sali. Wiedziała, że Edgar poświęca jej swój wolny czas w sposób nieprzymuszony i nie chciała by zaczęli od jej wpadki, która mogła by stworzyć nieprzyjemną atmosferę na resztę ich nauki. Dlatego też odetchnęła z lekką ulgą, gdy przyjął jej przeprosinowy prezent i nie rozwodził się dłużej nad jej spóźnieniem. Nawet nie zdążyło jej przez myśl przejść, że pan Prefekt mógłby być ponad słodycze, a nawet jeśli, to liczył się przecież gest!
    – Już kończę...! – Odniosła się do jego pytania i ugryzła jabłko parę razy, by w międzyczasie sięgnąć do swojej torby w poszukiwaniu notatek, by nie marnować więcej już ani chwili. Wyciągnęła swój zeszyt-do-wszystkiego, o okładce przyozdobionej wieloma rysunkami i bazgrołami jej autorstwa, które były tylko cząstką tego, co znajdowało się w środku. Chaotyczne schematy i szkice zdecydowanie bardziej ułatwiały jej przyswajanie wiedzy niż nawet najprzejrzyściej zapisana notatka. Przerzuciła kilkanaście stron w poszukiwaniu jednej z luźno wetkniętych kartek i dopiero na jej rewersie odnalazła zapisany przepis na wspomniany wywar. Jeszcze raz prześledziła wzrokiem treść receptury i w sumie nie wiedziała, co mogło pójść nie tak. Co właściwie poszło nie tak ostatnim i parę poprzednich razy. Zaawansowane eliksiry, którymi zajmowali się na ostatnim roku, wymagały niezwykłej precyzji, czasem nawet większej, niż wskazywał na to tekst podręcznika.
    – Nie wiem... chyba nie mogę wyzbyć się myślenia, że eliksiry przypominają gotowanie. – Teoretycznie, były nieco podobne. Polegały na podążaniu za przepisem, krojeniu, gotowaniu i dodawaniu odpowiednich składników do kociołka. Problem, pojawiał się wtedy, gdy w głowie Amelii pojawiała się nieposkromiona myśl o dodaniu czegoś, co dodało by krzty charakteru i osobowości do jej pracy. O ile przy przygotowaniu obiadu, odrobina pikanterii mogła być jedynie kwestią gustu, to w tej sali szczypta brodawkolepu, mogła i ostatnim razem zakończyła się w wybuchowym stylu. W czasie z zajęć z koła alchemicznego, byli wręcz zachęcani do różnego rodzaju eksperymentowania, a eksplozje były wręcz wskazane. W poprzednich latach, nawet na eliksirach tego typu działania uchodziły jej płazem, jednak na obecnym poziomie zaawansowania nie sposób było obejść się bez zmiany nastawienia. Może akurat Edgar był odpowiednia osobą, do nauczenia jej ścisłego przestrzegania receptury i pozostawienia instynktu na bardziej odpowiednie przedmioty.
    – Dokładne postępowanie z reguł wydaje się dość... nudne. – Skrzywiła się delikatnie zerkając na Fawley'a, bo była w pełni świadoma, że dokładnie na tym polegał ten przedmiot w dużej mierze, a sam chłopak sprawiał wrażenie, jakby przestrzeganie zasad nadawało jego życiu stabilny rytm, którego nie planował zaburzać. Zupełnie co innego można było powiedzieć o pannie Rathmann, dla której łamanie wyznaczonych schematów było tym, co nadawało smak codzienności. Nieprzewidywalne efekty były dokładnie tym, czego oczekiwała, jednak... w tym momencie musiała poskromić swoją naturę, bo zdecydowanie bardziej zależało jej na zaliczeniu przedmiotu.
    Jeszcze raz wyprostowała piąstką kawałek pergaminu na którym zanotowany miała przepis, jednak po chwili zastanowienia sięgnęła po podręcznik, mając świadomość, że sama mogła przeoczyć kilka możliwie istotnych szczegółów, w czasie komponowania zapisków. Z wyraźnym niezadowoleniem, a może i strachem spojrzała na dwie strony ciągłego tekstu, gdy na jej kartce widniały jedynie składniki, miara, kolejność w postaci numeracji i parę przypisów odnośnie koniecznych odstępów czasu i temperatury. Precyzja i cierpliwość zdecydowanie nie należały do jej najmocniejszych stron. Wyrzuciła ogryzek do kosza i wróciła do przygotowanego stanowiska, podciągając nawet rękawki na znak gotowości do pracy.


    Melka

    OdpowiedzUsuń
  54. [Dokładnie tak to sobie wyobrażam i chociaż niewątpliwie jest to wizja niezwykle humorystyczna, to jednak cieszę się, iż zgadzamy się co do tego, że wypadałoby coś tutaj dodać. Kiedy przeczytałam o rodzinnym hoteliku, wyobraziłam sobie scenę, w której Molly i Edgar przypadkowo stali się światkami czarnoksięskich porachunków. Nie mówię, że musiałby to być spisek równy planom wskrzeszenia Voldemorta, ale na pewno jakaś poważniejsza sprawa, przez którą mogą wpaść w kłopoty. Zawsze przy takich pomysłach boję się trochę, że poszłam o krok za daleko, dlatego wstawiam ten komentarz z pewną dozą niepewności, choć oczywiście to tylko zalążek czegoś, na czym będziemy mogły zbudować coś solidniejszego. Koniecznie daj mi znać, jak się na to zapatrujesz! ;)]

    Molly Weasley

    OdpowiedzUsuń
  55. Młody Fawley był osobą, na którą Lyall zawsze lubił sobie dyskretnie popatrzeć, ale z odpowiedniej odległości, by nie zostać na tym przyłapanym. Wystarczająco często musiał tłumaczyć się z tego, dlaczego spóźniał się notorycznie na zajęcia lub prosić kogoś o pomoc w odnalezieniu sali, gdy w trakcie rejestrowania wizji jego kontakt ze światem, a co dopiero orientacja w terenie wynosiły okrągłe zero. Jasnowidzenie bywało uciążliwe i przysparzało mu wielu powodów do wstydu, bo wiele osób mogło potraktować go jako roztrzepanego albo po prostu jako dziwaka. Na Edgara lubił jednak patrzeć głównie ze względu na walory estetyczne, sposób wykonywanych przez niego gestów i tego, w jaki sposób prefekt naczelny poruszał się po zamku z lśniącą oznaką na szacie. Robił na Krukonie silne wrażenie. Dla Rowle’a był po prostu panem idealnym, którego podziwiał za osiągnięcia, nie tylko przecież za ładną buzię ma się rozumieć, których on sam przy tym przekleństwie jasnowidztwa w życiu nie osiągnie.
    Lyall na swoich przechadzkach badawczych miał okazję zobaczyć już niektórych mieszkańców Zakazanego Lasu i wynotować w swoim żółtym notatniku w kropki, który nosił ze sobą razem z piórem i dobrze zakręconym kałamarzem. Rozlanie czarnego tuszu wewnątrz jego torby byłoby nieszczęściem, które bardzo, by go zasmuciło i to nie przez jego utratę, wsiąknięcie w materiał na amen, a nieodwracalne zniszczenie jego małego, odręcznego dzieła. Tego wieczora był wręcz podekscytowany tym, że może po raz kolejny przy odrobinie szczęścia spotka zupełnie nieznane sobie stworzenie i oczarowany wyjdzie spośród drzew dopiero o świcie. Nieśmiałki, oczywiście również musiał odwiesić, w końcu Krukonowi udało się zyskać ich sympatię. Na początku jednak drażniła je jego obecność, rzucały w niego małymi kamyczkami, a na domiar złego jeden z nich przeorał mu policzek do krwi. Musiał się przez to tłumaczyć tym, że nie polubił się z kotem jednego ze współlokatorów, ale... Rowle’a nigdy nie interesowały dzikie kocury, które zawsze patrzyły na niego podejrzliwie. Nie lubił ich i to ze wzajemnością, a małe kłamstewko nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
    W chwili, w której pokonywał szybkim biegiem schody już nie mógł się doczekać wejścia w dziki gąszcz zalesienia. Liczył, że te zaczarowane stopnie nie sprawią mu paskudnego psikusa. Odetchnął dopiero, gdy jego stopy spoczęły na parterze — połowa sukcesu za nim. Chwilę później z ulgą mógł wybyć na świeże powietrze, dreptając po dziedzińcu, a potem na trawę i cieszyć się spacerem do Zakazanego Lasu. Lyall będąc niemal u celu, uśmiechał się od ucha do ucha. W końcu pośród drzew, ciekawej roślinności oraz niesamowitych stworzeń nie musiał obawiać się tego, że będzie przez kogoś oceniany za dziwne zachowanie.
    Wyłaniający się z gąszczu Edgar Fawley, sprawił, że od razu zamarł w bezruchu, a serce zamarło mu w piersi. Uśmiech spłynął mu z twarzy, a on starał się zachować minę pokerzysty. W środku zaczynał jednak panikować. Zaklął w duchu po raz enty na swój dar, który w takich chwilach takiego zagrożenia nie raczył go ostrzec. To był zamach w biały dzień. Jasnowidzenie nie dało mu nawet ulotnej, króciutkiej wizji tego, że natknie się na pana perfekcyjnego. Lyall czuł się jednocześnie zaskoczony i oszukany.
    — Nie, Edgarze, jestem bardzo zajęty — wypalił z lekkim przestrachem w głosie, obierając zupełnie przeciwny kierunek od Zakazanego Lasu i idąc przed siebie. — Poza tym jako prefektowi nie wypada ci chyba łamać regulaminu i tak bezkarnie tam wchodzić. — dodał jeszcze na odchodnym, bezczelnie machając mu na pożegnanie. Krukon zaczął rozglądać się nerwowo dokoła siebie, ale czym mógł być tak wielmożnie zajęty poza eksploracją otoczenia? Lyall wątpił też, że taka marna próba spławienia Fawleya odniesie pożądany rezultat.

    Lyallek

    OdpowiedzUsuń
  56. [W takim razie, podsyłam rozpoczęcie — trochę rozwleczone, ale później obiecuję trzymać się już w ryzach. :)]

    Louis w wieku sześciu lat szczegółowo zaplanował swoją przyszłość, przynajmniej tę jej część, jaką stanowiła szkolną kariera. Na pięć długich lat przed pojawieniem się na peronie 9¾, bez listu oraz jakiejkolwiek głębszej wiedzy magicznej kreślił w swoim umyśle bujne wyobrażenia, wzbudzające w niewielkim ciałku przyjemne dreszcze ekscytacji. Wymachując zabawkową różdżką, która wprawiona w ruch pokrywała przestrzeń zaczarowanym, złotym pyłkiem, wyzywał ojca na czarodziejski pojedynek, poprzedzając zaproszenie niezdarnym ukłonem, na moment skrywającym przed widokiem bliskich wargi wygięte w chytrym uśmieszku. Swoim zachowaniem wzbudzał szczery wybuch śmiechu u rodziciela, lecz ten w połowie nie wybrzmiewał tak głośno jak w chwilach, gdy blondyn uzbrojony w ojcowską odznakę prefekta przyczepioną do sweterka na wysokości serca rozstawiał po kątach rodzinę, siostrom każąc na błysk wyczyścić zalegającą w skrzyni kolekcję kafli, a od matki żądając upieczenia dyniowych pasztecików, koniecznie z babcinego przepisu. Traktowano go wówczas z pobłażaniem, powściągliwie kwitując kolejne wybryki i tylko sporadycznie wykazując większe emocje, kiedy dziecięca miotełka przy wtórze wesołych okrzyków chłopca oraz miarowego chybotania, uniosła go poza obszar rodzicielskiej kontroli, snując w głowie kilkulatka wizję bycia wybitnym graczem Quidditcha.
    Cóż, w rzeczywistości żadne z powziętych wtedy marzeń się nie ziściło. Rywalizacja podczas spotkań klubu pojedynków, choć pierwotnie kusząca, bogatszemu o doświadczenia pierwszego roku nauki Louisowi zdawała się nagle posunięciem szalenie irracjonalnym, bo choć życzyłby sobie, by było inaczej, niestety z wyjątkowo łaskawą pulą genową nie szła także w parze niemała inteligencja. Podejrzewał zatem, że dowolny pojedynek zakończyłby się jego wygraną tylko w przypadku, kiedy zamiast do rzucenia zaklęcia, różdżki użyłby w próbie wydłubania komuś oka, a to nawet dla niego jawiło się zbyt drastycznie. Usilne pragnienie bycia nowym Wiktorem Krumem również boleśnie zderzyło się z faktycznymi umiejętnościami posiadanymi przez Weasley’a, lub zwyczajnie ich całkowitym brakiem. Jego ruchowa koordynacja na ziemi nijak nie przypominała tej w powietrzu. U góry, mając podparcie jedynie na wąskim skrawku drewna, prędko tracił fizyczne atuty, stając się zagrożeniem przede wszystkim dla samego siebie. Tak jakby dojrzewanie kompletnie go usztywniło. O ile jednak konfrontacja z prawdziwym życiem nie okazała się tak korzystna jak przypuszczał, to w gruncie rzeczy drobne porażki na obu polach przyjął ze względnym spokojem. Cały czas bowiem wierzył w powodzenie ostatniego ze swoich planów — kontynuowania rodzinnej tradycji i mianowania na prefekta, kolejnego w rodzie Weasley’ów. Co więcej, wtenczas wcale nie kierowały nim wygodnickie pobudki, on po prostu pragnął doznać nieco władzy i w końcu stać się synem, o którym Bill mógłby opowiadać z dumą w kontekście jego sukcesów, a nie nierzadkich występków.
    I ponownie nie wyszło, jakby los znów rzucał mu wyzwanie, potęgując odczuwane rozczarowanie przypadkowo dosłyszaną informacją o istnieniu tego przybytku bogów, zwanego powszechnie łazienką prefektów. Mimo to wyrzucanie sobie swojej słabości nie trwało wcale długo, ponieważ chociaż Gryfon miał skłonność do przesadnego reagowania, to zwykle kończyło się ono, nim zagroziło jakiekolwiek osobie postronnej. Mało tego, wbrew pozorom to właśnie podsłuchana wiadomość przyczyniła się do narodzin pomysłu genialnego w swej prostocie. Skoro Louis nie mógł posiadać odznaki, to musiał przynajmniej zatroszczyć się o zdobycie hasła do sławnej łazienki, a że w tamtym okresie był już doskonale świadom wrażenia, jakie robił na przedstawicielkach płci przeciwnej, zadanie nie należało do tych z gatunku niewykonalnych. No dobra... namęczył się bardziej niż podejrzewał, bo puchońska pani prefekt z piątej klasy niekrótko opierała się jego urokowi, tłumacząc się wiążącymi ją zasadami, i naiwnie myślała, iż go tym spławi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedoczekanie jej, blondyn potrafił być uparty oraz niezwykle czarujący, czego najwyraźniej nie przewidziała, a on przecież wiedział, jakich słodkich słów użyć i co obiecać, by nareszcie otrzymać sekretne dwa wyrazy. Dwa wyrazy, za którymi krył się dostęp do łazienki, kompletnie przewyższającej jego oczekiwania.
      Zajebiście, miał ochotę zakrzyknąć, przekraczając próg pokrytego marmurem pomieszczenia. Niewyrażające w pełni jego zachwytu określenie cisnęło się na jego usta także potem, po spostrzeżeniu złotych kranów z wypływającymi z ich otworów różnego rodzaju płynami oraz zmierzeniu bacznym spojrzeniem podobizny syreny. Nikt choć raz korzystający z uciech łazienki prefektów, nie mógłby go winić za to, iż następnie powracał do niej co najmniej dwa razy w tygodniu. Nie zdobył się na to częściej tylko przed obawą bycia przyłapanym, wszakże kilkakrotnie niemalże wpadł w sidła własnej lekkomyślności, zderzając się przechodzącym nieopodal uczniem. Drobne incydenty pozwoliły mu jednak poznać zwyczaje innych, w ten sposób dowiedział, kiedy woźny pochrapuje już nad butelką nieomal opróżnionej Ognistej Whisky, a duchy rozpoczynają szaloną naradę w Wielkiej Sali.
      I ta rutyna przemykania po pustych, skąpanych w mroku, zamkowych korytarzach działała, zapewniając mu anonimowość i spokój, aż do zeszłego tygodnia. Wtedy po raz pierwszy usłyszał niepokojące szmery, którymi nadto się nie przejął, lecz gdy powtórzyły się jeszcze raz, trzy dni później, minimalnie się strapił. Coś było nie tak, a on zamierzał stawić temu czoła. Dlatego tej nocy, po wyjściu z łazienki, przystanął w cieniu ogromnego gobelinu i wstrzymując oddech, czekał. Nie minęło dziesięć sekund, a on ponownie usłyszał ten dźwięk. Odgłos, potwierdzający, że nie był sam na tym korytarzu. Zasunąwszy szczelniej poły puchowego szlafroka, sięgnął po tkwiącą w kieszeni okrycia różdżkę.
      Lumos — mruknął, po czym zmrużywszy powieki, przyzwyczajając wzrok do rozbłyskującej gwałtownie jasności, rozejrzał się wokół. — Wyłaź, gdziekolwiek się kryjesz. Wiem, że tu jesteś.

      Louis Weasley

      Usuń
  57. Emerson również nie sądziła, aby Ann i Kate próbowały się tam dostać… jednak pewien natrętny głosik, który rozbrzmiewał gdzieś z tyłu jej głowy, najwyraźniej nie zamierzał jej dać spokoju… Ciągle powtarzał, żeby nie odpuszczała sobie tak szybko. Annabelle robiła w swoim życiu wiele różnych głupot, a wycieczka do Wrzeszczącej Chaty to jeden z tych niedorzecznych pomysłów, który mógłby się jej bardzo spodobać... A więc idąc zarówno za Edgarem, jak i tym upierdliwym głosikiem, nieubłaganie zbliżała się do ruin domu, w którym niegdyś straszył słynny Remus Lupin… i w którym zginął równie słynny Severus Snape. Świadomość, że Edgar jeszcze nigdy nie wyciągał z Wrzeszczącej Chaty żadnego ucznia, nie podnosiła ją specjalnie na duchu. Jeśli nawet brawurowe starszaki nie zbliżały się do tego miejsca, to jak poradzić by sobie miały dwie smarkule z trzeciego roku?
    — Czasami żałuję, że Hogwart poszedł z duchem czasu i zrezygnował z karania niesfornych uczniów metodą na Filcha… — mruknęła jeszcze cicho pod nosem, akurat gdy mijali niemal zupełnie rozebrany, kamienny murek odgradzający Wrzeszczącą Chatę od reszty Hogsmeade. A więc musiała przestać już rozmyślać o ciężkich kajdanach oraz zardzewiałych łańcuchach kurzących się w lochach, i skupić się na tym, co było tu i teraz. Tym, jak ukarze swoją młodszą siostrę, zajmie się trochę później. Niespodziewany huk wybuchu sprowadził ją z powrotem na ziemię. I ona instynktownie wyciągnęła swoją różdżkę. Rozejrzała się uważnie dookoła, jednak poza rozwiewającym się już na wietrze dymem, nie zauważyła nic niezwykłego… znów zapadła grobowa cisza…
    — Jeśli to faktycznie było ostrzeżenie, to dosyć marne… — zawyrokowała, zaciskając usta w wąską linię. — Choć trudno przewidzieć co się stanie, gdy zbliżymy się do domu o kolejne kilka metrów… — dodała rozsądnie. To wcale nie była głupia myśl, że ktoś z Ministerstwa (a może i Hogwartu?) postanowił zabezpieczyć Wrzeszczącą Chatę przed natrętnymi intruzami. W końcu budynek groził zawaleniem… nie wspominając o ilości różnych sposobów na ulegnięcie groźnemu wypadkowi po przekroczeniu jego progu. Ale czy na pewno powinni się teraz wycofywać…? — Edgar, spójrz… — trąciła go lekko łokciem, wskazując czubkiem różdżki na wschodnią ścianę domu. — Czy tam jest zejście do piwniczki…? — zapytała. Spróbowała wytężyć wzrok… wydawało jej się, że widziała kawałek połamanych drzwiczek… jednak widok utrudniały jej wysokie chaszcze, które obrosły niemal wszystkie ściany domu. — Myślisz, że mogłyby się tamtędy przemknąć…? — zerknęła na swojego towarzysza, marszcząc przy tym lekko brwi. Jeśli Ann i Kate chciały spróbować obejść pułapki zastawione przez kogoś z Ministerstwa (lub Hogwartu!), mogły wybrać inną drogę, zamiast wchodzić do Wrzeszczącej Chaty frontowymi drzwiami. Annabelle była wyjątkowo upartym stworzeniem… parę wybuchów mogło jej nie przestraszyć. — Może spróbujmy tam zajrzeć… — powiedziała w końcu i zaczęła powoli stawiać krok za krokiem, posuwając się we wskazanym przez siebie wcześniej kierunku. Na wszelki wypadek nadal trzymała mocno różdżkę w prawej dłoni.

    [ Jak alkohol tak nie działa, to zawsze można napoić go przypadkiem jakimś miłym eliksirem… powiedzmy, że skonfiskowane ciasteczka czekoladowe z Amortencją… :D To dopiero mógłby być ciekawy widok ;D A ja staram się jak mogę, żeby temu naszemu Domu dorobić trochę punkcików… proszę zakasać rękawy i mi pomóc! :D ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  58. Czy Edgar Fawley kiedykolwiek się kiedyś wkurwiał?
    Wynn naprawdę zaczęła zadawać sobie to pytanie, widząc jego kamienną twarz. Wydawał się być jeszcze zimniejszy i odleglejszy niż chwilę temu, więc coś musiało go ruszyć, a co za tym idzie: Fawley też musiał się wkurwiać, a zapewne był teraz wkurwiony o to, że Wynn Burkes znowu robi wokół siebie zamieszanie.
    Wynn była tego pewna, a choć nigdy Fawley nie mówił jej nic takiego prosto w twarz, to czuła, że dobrze wie o tym, co mogłaby zrobić i do czego była zdolna w najdziwniejszych sytuacjach.
    — Cóż, nie chciałam — zaczęła — iść tak szybko do Pokoju Wspólnego.
    Kłamała, ale co innego miała niby w tym momencie zrobić? Pan Coś Mnie Uwiera W Tyłek stał naprzeciwko niej i sprawiał wrażenie, że wie o wszystkim, co Wynn sobie zaplanowała, a nic nie wkurzało Burkes tak bardzo jak godny przeciwnik. Pewnie z każdym innym poszłoby gładko, ale Edgar Fawley był pieprzonym Panem Sprawiedliwym i prędzej zapuściłby tutaj korzenie niż zapomniał o sprawie.
    — Przepraszam… — mruknęła, bo akurat było jej trochę przykro z powodu tego, że nie dość, że uderzyła się w głowę przez swój jakże zajebisty plan, który w ogóle nic jej nie dał, to jeszcze Edgar wydawał się być bardziej niewzruszony niż przedtem.
    Otworzyła szerzej oczy i słuchała, co mówi do niej Fawley. Choć tak naprawdę próbowała wymyślić coś, co mogłaby mu powiedzieć, bo przecież nie mogła tak po prostu wyrzucić z siebie: TAK, EDGAR, TO PRZEDMIOT ZWIĄZANY Z CZARNĄ MAGIĄ.
    A miała przecież okazję do tego, żeby połknąć to pieprzone oko! Zadarła głowę i omiotła spojrzeniem twarz chłopaka. Był od niej naprawdę wyższy. Jak jakiś dąb, a może troll górski? Nie, Fawley nie miał aż tak głupiej twarzy.
    — To przedmiot… — podjęła, ale zamilkła, przypominając sobie o czymś.
    O czymś naprawdę ważnym, choć wątpiła w to, czy w ogóle miałoby się to wszystko udać, ale warto spróbować, jeśli miało się do czynienia z inteligentnym trollem górskim. Wypuściła z ust gorący oddech, uśmiechnęła się uroczo (co Wynn wydawało się naprawdę słabe, jakby dostała jakiegoś skurczu twarzy i nie mogła przestać), a potem zbliżyła się o krok do chłopaka, nie spuszczając wzroku z jego twardego spojrzenia, choć było to naprawdę trudne, biorąc pod uwagę to, że Burkes musiała cały czas trzymać głowę prosto.
    Delikatnie położyła dłoń przy ręce Pana Sprawiedliwego, a jej ciepłe palce pogłaskały skórę. Było to tak nieumiejętne, choć w jakiejś kwestii dość dziewczęce, co w ogóle nie pasowało do Wynn Burkes. Wzięła od niego pojemnik, w którym jeszcze chwilę leżały oczy.
    — Po prostu sprawdźmy czy czegoś nie da się uratować — dodała, spoglądając po porozrzucanych wokół oczach, a zaraz potem schyliła się gwałtownie, zaczynając szperać za szklanym okiem.
    Urok wili powinien dać jej kilka chwil. No, jeśli Edgar Fawley w ogóle odczułby owy urok i mógł się temu poddać. Wynn wątpiła w to, że mógłby się do niej przykleić i prosić o uwagę, ale w tym momencie wystarczyłoby jedynie, żeby po prostu stał nieruchomo i jej nie przeszkadzał.

    Winnie Brukes

    OdpowiedzUsuń
  59. [Pięknie napisana karta, bardzo przypadła mi do gustu, wizerunek zresztą również, świetnie pasuje do Edgara - a przynajmniej tak mi się wydaje po tym krótkim fragmencie tekstu.]

    Yaxley

    OdpowiedzUsuń
  60. [Nie wiem, jak Crabbe i Goyle, ale już Neville na pewno się uczył, w przeciwieństwie do Gail, która podchodzi do wszystkiego bardzo leciutko; przypominam, że prawdopodobnie Marcus Flint również powtarzał rok! Co prawda siódmy (szósty?), ale nadal… :D
    Hm, w sumie mi to wszystko jedno! Może być i Gail, coby się trochę rozkręciła. :D
    + Bardzo dziękuję za komentarz pod notką! <3 Co do Lucy, ona chyba takiego stylu bycia nabiera przy Rivers właśnie, ale zobaczymy, co to się wykluje w kolejnej notce. :D]

    Gail Rivers

    OdpowiedzUsuń
  61. Wynn zaczęła szukać oka. Nie obchodziło jej za bardzo nic innego, a to, że Edgar się nie odzywał, mogło znaczyć jedynie, że może jednak urok wili działał.
    Nie wiedziała jednak, czy się z tego cieszyć, bo było jej dziwnie wykorzystywać to przeciwko komuś takiemu jak Fawley. Może i był wkurzający i zawsze pojawiał się w momencie, kiedy Wynn akurat robiła coś niezbyt legalnego, to uważała, że Edgar prędzej zapyta, czy nie jest jakaś chora czy coś, niż podda się temu urokowi. A może powinna mu o tym powiedzieć? Nie. Ten troll powinien się domyślić, choć Wynn nigdy nie mówiła o tym głośno. Mało kto wiedział, że Burkes miała w sobie krew wili, nie podejrzewając niczego, ale im starsza robiła się Wynn, tym urok był silniejszy.
    — Będziesz tak truł, aż Ci nie powiem, co? — Westchnęła głośno, przewracając oczami. — Jesteś najbardziej irytującym prefektem, jakiego poznałam, Fawley.
    Znalazła w końcu szklane oko, uśmiechnęła się do siebie i wstała, depcząc jednak śliskie oko, tracąc momentalnie równowagę. Z jej ust padło krótkie: kurwa, a potem Wynn roztrzaskała się o posadzkę. Chuchnęła krótko w swoją przydługawą grzywkę i wlepiła spojrzenie w chłopaka, uśmiechając się do niego szeroko.
    Zdecydowanie bolała ją głowa i tyłek, ale nie zamierzała o tym mówić, więc po prostu leżała, próbując uspokoić oddech. Z tej perspektywy Edgar wydawał się jeszcze wyższy. Jakby się unosił…
    jak dementor. Parsknęła cicho pod nosem, kiedy o tym pomyślała, a potem usiadła wolno, przyciskając palce do głowy. Zmarszczyła się lekko, czując wilgoć i ciepło. To musiała być krew. Cóż, najwidoczniej upadek był bardziej intensywny niż Wynn myślała, no i, było jej trochę głupio, że Fawley wszystko widział.
    — Ja pierdole — wymamrotała, nie mogąc uwierzyć w to, że to dzieje się naprawdę.
    Cholerny Fawley przynosił jej pecha. Cholerny Fawley nadal tutaj był i cholerny Fawley na pewno nie odpuści, więc przycisnęła rękaw szat do głowy i podrzuciła w ręku szklane oko.
    — Negocjujemy? — spytała, unosząc brew. — Ja Ci powiem, co to jest i dlaczego jest interesujące, a Ty pomożesz mi to wszystko sprzątnąć i będziemy kwita. Ah, no i, żeby Twoja dusza irytującego prefekta nie czuła się pokrzywdzona, możesz mi wlepić jakiś szlaban. Byle jakiś w miarę normalny.
    Wzruszyła ramieniem, przycisnęła rękaw mocniej do głowy i posłała chłopakowi wyczekujące spojrzenie.

    Goblin

    OdpowiedzUsuń
  62. — W takim stanie? To nie ciąża, Fawley, tylko krew — mruknęła i wzruszyła ramieniem, gdy Edgar wspomniał coś o ubraniach, w których chodziła cały dzień.
    Wynn nie obchodziło za bardzo to wszystko. No, przynajmniej nie obchodziło w momencie, kiedy była przytomna i wiedziała, jak się nazywa. Ojciec zawsze mówił, że nie powinna za dużo ryczeć, gdy dzieje się coś złego, bo płaczem nikt niczego nie załatwił, więc Burkes nie panikowała ani nie narzekała jakoś bardzo, mimo że ból w tym momencie był tak obrzydliwy, że miała ochotę zwymiotować prosto po butach Pana Sztywnego.
    — Dziękuję — odparła, biorąc od chłopaka gazę i przyłożyła ją od razu do rany (zdecydowanie niechlujnie). Westchnęła ciężko, jakby była tym cholernie zmęczona. Podniosła spojrzenie, żeby omieść wzrokiem twarz Fawleya. — Daj spokój. Nie będę szła do Skrzydła, zapomnij. Nic mi nie jest, więc nie zaprzątaj sobie tym swojej prefektowej głowy.
    Podniosła się z trudem, wypuściła z ust chaotyczny oddech i zamrugała, czując, że świat wokół zaczyna się rozmywać. Wynn uśmiechnęła się głupio pod nosem, nie mogąc nad tym zapanować, a potem podrzuciła szklanym okiem w ręce, odwracając głowę w stronę chłopaka.
    — A oko — zaczęła — pozwala widzieć przez ściany. No wiesz, trzymasz je, i widzisz to, co dzieje się w pokoju obok. Przydatna rzecz, ale pewnie jak wiesz, każdy taki przedmiot ma swoją cenę. — Przycisnęła gazę mocniej. — Więc dłuższe jego używanie powoduje oczny krwotok, być może też ślepotę. Nie wiem, ja jeszcze nie oślepłam, więc uznajmy to za dobry znak.
    Wzruszyła ramieniem. Powiedziała o tym wszystkim tylko dlatego, że Edgar jej pomógł; że transmutował ręcznik w gazę i kazał ją przyłożyć do rany. Przysługa za przysługę. Wynn nie potrafiłaby o tym zapomnieć, dlatego opowiedziała o wszystkim, co wiedziała, domyślając się, że teraz Fawley już kompletnie skonfiskuje oko, stwierdzając, że jest nieodpowiedzialna. Cóż, trochę była nieodpowiedzialna, może zbyt narwana i zdecydowanie lubowała się w dziwnych, niebezpiecznych, czasem wręcz zabójczych rzeczach.
    — To teraz Ty mówisz, że mam oddać oko i wlepiasz mi szlaban, czy to następuje nieco później? — odezwała się zaczepnie, odrywając gazę od głowy tylko po to, żeby sprawdzić, czy nie jest już za bardzo brudna od krwi. — Myślisz, że mogę się wykrwawić? — spytała, unosząc wysoko brwi w grymasie myślącego goblina, który próbuje się czegoś doliczyć.
    — Mam nadzieję, że nie umrę przy Tobie — mruknęła do siebie, nie wyobrażając sobie wyzionąć ducha przy Edgarze. Ona, umierająca, on: rzeźba, krytycznie patrząca jak krew wylewa się z głowy i brudzi posadzkę. Popatrzyła po Fawleyu, oceniając to, czy bardziej przejąłby się jej zgonem, czy tym, że właśnie napaprała wszędzie swoją krwią.

    jeszcze nie umierająca Wynn

    OdpowiedzUsuń
  63. Nie mówiąc niczego, wcisnęła oko w rękę chłopaka. Zdecydowanie lepiej pójdzie jej z ojcem niż z opiekunem. Ojciec bywał surowy i nauczył Wynn nie płakać i zaciskać zęby. Szybko też tracił cierpliwość, dużo przeklinał, ale nikt nie miał do Wynn tak wielkiej słabości jak jej ojciec. Jego złość nigdy nie trwała zbyt długo, dlatego Wynn uznała, że lepiej będzie, jak ojciec dowie się wszystkiego i wyśle jej wyjca, nie oszczędzając w słowach, ale przynajmniej będzie miała pewność, że jakoś się to rozejdzie.
    —Twoja troska mnie wzrusza — mruknęła z lekkim uśmieszkiem pod nosem. — Ale niech będzie. Lepsze Skrzydło niż szlaban.
    Docisnęła gazę mocno i ruszyła przed siebie, jednak zatrzymała się mimowolnie, patrząc po tym całym bałaganie. Gdyby Fawley tutaj posprzątał, musiałaby mu oddać kolejną przysługę. Westchnęła więc ciężko, chyba najciężej w całej swojej karierze w Hogwarcie, jednak zapomniała o tym w momencie, gdy ból głowy robił się coraz bardziej uciążliwy.
    Dreptała korytarzem, wbijając wzrok w swoje stare trampki, zastanawiając się nad tym, dlaczego to zawsze jej przytrafiały się takie rzeczy. Najpierw spotkanie z Fawleyem, a później ten jakże żałosny wypadek, podkreślający jej niezdarność. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio przyszło jej przełknąć aż tyle niefortunnych wydarzeń. Nie byłoby to takie tragiczne, gdyby nie to, że Edgar był świadkiem wszystkiego, ale przynajmniej udało jej się zachować twarz. I to nie tak, że przejmowała się Fawleyem, o nie, Wynn wolałaby jedynie, żeby prefekt nie widział w niej gapy. Do tej pory uchodziła raczej za skrzata, który wyrywał się prawie każdym kłopotom, a teraz kroczyła korytarzem, jakby przemierzała aleję wstydu.
    Zatrzymała się przed wejściem do Skrzydła i uśmiechnęła się do chłopaka, uznając, że nie był aż tak zły jak na kogoś tak sztywnego i zasadniczego.
    — Dzięki jeszcze raz — mruknęła w jego stronę. — Teraz już sobie poradzę. I obiecuję, że Ci jakoś wynagrodzę ten bałagan, który zostawiłam… — Oderwała gazę od głowy z zamiarem oddania jej chłopakowi, ale zorientowała się w porę, że to nie jest dobry pomysł. Chyba nikt normalny nie chciałby dostać gazy przesiąkniętej czyjąś krwią.
    Mruknęła kolejne dzięki pod nosem, a potem pchnęła drzwi i poszukała pielęgniarki, tłumacząc jej z westchnięciem, co się stało.

    CARPE DIEM

    OdpowiedzUsuń
  64. Od incydentu ze szklanym okiem Wynn Burkes próbowała unikać Pana Sztywnego, a przynajmniej unikać go w momentach, gdzie mógłby rzucić jej w twarz szlabanem. Była mu wdzięczna za to, że jej pomógł i nie okazał się posągiem bez uczuć, bo jednak nie zostawił jej w składziku i nie patrzył jak się wykrwawia, a zachował się jak odpowiednio. Nawet witała go krótkim cześć, gdy się mijali w szkolnych korytarzach, posłała mu uśmieszek i gnała znów przed siebie. Jak wiatr zwiastujący burzę.
    Koniec końców Wynn uznała, że Edgar Fawley był miłym i odpowiedzialnym chłopakiem, ale jego dystans, opanowanie i chłód sprawiał, że bardziej przypominał chodzące zwłoki niż siedemnastoletniego uczniaka, ale akurat to do niego dziwnie pasowało. Wynn nie wyobrażała sobie, żeby był inny.
    Dlatego niemal od razu pomyślała o Edgarze, gdy zaczęła węszyć po hogwarckiej bibliotece, szukając informacji o legilimencji, niebezpiecznej dziedzinie magii, zakazanej przez Ministerstwo Magii i nie uczonej w Hogwarcie, a nie znajdując niczego przydatnego (przetrzepała też dział Ksiąg Zakazanych jednej nocy i tam też niczego nie było), stwierdziła, że chłopak będzie wiedział coś więcej. Był od niej o rok starszy i zapewne coś o tym wszystkim słyszał.
    Zainteresowanie Wynn legilimencją zakiełkowało w wakacje, kiedy przeglądała stary egzemplarz magii, znajdując tam obszerny rozdział o legilimencji, jednak tusz rozmywał się i litery były coraz bardziej krzywe, wyblakłe, a pytając o to ojca, usłyszała jedynie, że lepiej będzie, gdyby nauczyła się oklumencji. Chciała się jeszcze dowiedzieć, czy on umie przejąć kontrolę nad umysłem drugiej osoby i jak się to właściwie robiło, ale ojciec zbył ją swoim milczeniem, dlatego Wynn obiecała sobie, że wszystkiego dowie się bez jego pomocy.
    Znalezienie Pana Sztywnego i Sprawiedliwego nie było trudne. Wystarczyło popytać, choć większość dziwiła się temu, że Wynn Burkes szuka kogoś takiego jak on, myśląc pewnie o tym, że pewnie znowu wplątała się w kłopoty. Burkes jednak wzruszyła jedynie ramieniem, nie mówiąc niczego, bo nie miała zamiaru chwalić się tym, że potrzebuje jego pomocy. I to nie tak, że Wynn wstydziła się prosić o pomoc, ale nadal nie przemyślała tego, jak o to zapytać i czy Fawley nie będzie kazał jej spieprzać (wiedziała też, że nie powiedziałby SPIEPRZAJ a raczej użyłby tych swoich miłych, neutralnych słówek).
    — Widziałem, jak wchodził do męskiej — powiedział grubasek, który opierał się o ścianę z koszykiem babeczek. — Chcesz jedną?
    — Nie, dzięki — mruknęła, kręcąc głową. Zmierzyła chłopaka wzrokiem, a ten wzruszył jedynie ramieniem i zatkał sobie usta ciastem.
    Wynn stanęła przed drzwiami do męskiej toalety. Przez moment zastanawiała się nad tym, czy to dobry pomysł, ale jej niepewność nie trwała zbyt długo, bo chwilę później przekroczyła próg i stanęła mimowolnie. Wstrzymała oddech, wbijając spojrzenie w starszych chłopców, uśmiechniętych i zdecydowanie rozbawionych tym, że w łazience zobaczyli dziewczynę.
    — Fawley! Jesteś tu? — zawołała, próbując zignorować to, że jeden z chłopców oderwał się od ściany i do niej podszedł. Zmarszczyła się i podniosła głowę. — Spadaj. Szukam prefekta naczelnego, a nie idioty.
    Chłopak już otwierał usta, już sięgał po różdżkę i już pewnie przygotowywał się do tego, żeby rzucić w jej stronę jakimś zaklęciem, łapiąc Wynn za kołnierz szat, ale Burkes kopnęła go między nogi z całym impetem, aż ten jęknął i poluzował uścisk, a wtedy z jednej z kabin wyszedł Edgar Fawley. Odepchnęła od siebie tego idiotę, poprawiła szaty i odezwała się:
    — Szukałam Cię… Edgarze.
    Zacisnęła usta w wąską linię, uświadamiając sobie, jak głupio to zabrzmiało, że aż miała ochotę uderzyć głową w ścianę.

    Wynn Burkes

    OdpowiedzUsuń
  65. Tak to już bywało z tymi rodzeństwami… miłość i przywiązanie w możliwie najbardziej wybuchowej wersji. Emerson przyzwyczaiła się już do tej istnej huśtawki nastrojów, za każdym razem gdy rozmyślała o Annabelle. Ale dla pozostałych, szczególnie jedynaków nigdy nie pokaranych towarzystwem irytującej młodszej siostry lub nadopiekuńczego starszego brata, mogło to być odrobinę szokujące. Prawda jednak była taka, że panna Bones uwielbiała sobie trochę popsioczyć, ponarzekać oraz pozłorzeczyć na Ann i jej nieodpowiedzialne zachowanie… Ale gdyby coś jej się stało, gdyby ktoś próbowałby ją skrzywdzić lub w jakikolwiek obrazić… To wtedy zrobiłoby się bardzo ciekawie. Bo Emerson nie pozwoliłaby komukolwiek tknąć swojej młodszej siostry, nie ważne jak często i gęsto darły między sobą koty, albo jak momentami miała ochotę sama chwycić ją za kudły i je za nie wytargać…
    — Możliwe, że jest porządnie zabezpieczona… Tym lepiej dla nas, bo to oznaczałoby, że prawdopodobnie nie udało im się tam wejść — odparła po chwili namysłu. Zmrużyła lekko oczy, starając się dostrzec z daleka, czy wspomniane przez nią wcześniej wejście do piwniczki było w ogóle dostępne… Jednak te przeklęte zarośla przesłaniały niemal cały jej widok. Nie mogła przez nie dostrzec, czy drzwiczki do piwniczki były nietknięte, czy może lekko uchylone… — Musimy sprawdzić sami — zawyrokowała stanowczo, mrucząc przy tym coś niewyraźnie pod nosem. Nawet nie spostrzegła, jak trochę niecierpliwie wysunęła się na prowadzenie, zostawiając Edgara parę kroków w tyle. Zależało jej na tym, aby jak najszybciej przekonać się, czy Ann i Kate mogły dostać się do domu przez niezabezpieczone wejście do piwnicy. A jeśli okazałoby się, że dwie trzynastolatki jednak nie dałyby sobie rady z zaklęciami ochronnymi, to należało zastanowić się, dokąd mogłoby pójść… Przez to wszystko prawie nie przegapiła nietypowego zachowania Edgara. Dopiero, gdy się odezwał Emerson zwolniła kroku i odwróciła się za siebie. Posłała mu lekko zaskoczone spojrzenie (bo po jego minie wywnioskowała, że działo się coś dziwnego, czego ona nie doświadczyła), w końcu zatrzymując się w miejscu. Byli chyba w połowie drogi do piwniczki…
    — Wspólna tarcza…? — powtórzyła powoli za chłopakiem, rozglądając się dookoła. — Coś się stało, Edgarze? — oczywiście miała zamiar dodać coś więcej, jednak wtedy Fawley zapytał, czy coś słyszała... Zamilkła więc na parę długich chwil, skupiając się i nadstawiając uszy, nim ponownie się odezwała. — Sama nie wiem… może trochę? Ale raczej niewyraźnie… — odpowiedziała cicho. Poczuła dziwne napięcie w całym ciele… nie spodobało jej się to uczucie. Przed chwilą, gdy była skupiona tylko i wyłącznie na swoich rozważaniach, nie zwracała uwagi na otoczenie. Jednak gdy wróciła na ziemię, okazało się, że to mógł być poważny błąd. — Może tarcza to nie taki zły pomysł… — mruknęła w końcu, cofając się w stronę swojego towarzysza. Kto wie co czaiło się za rogiem… Możliwe, że ktoś zabezpieczył to miejsce lepiej, niż im się wydawało. Na pierwszy rzut oka Wrzeszcząca Chata była tylko zwykłą, rozpadającą się ruderą… jeśli ktoś obłożył ją zaklęciami ochronnymi, to zrobił to wyjątkowo umiejętnie, bo szczerze mówiąc, nic na to nie wskazywało. Jednak Edgar mógł mieć rację. Sami powinni uważać, jeśli nie chcieli, aby to ich ratowano, zamiast Ann i Kate. — Nadal to słyszysz…? — zapytała, gdy stanęła w końcu obok Fawleya, unosząc różdżkę w gotowości.

    [ Emerson podziela stanie Edgara w tym temacie ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  66. [Tak, dobrze pamiętasz. :) Zdecydowałem się wskrzesić Felixa, zamiast tworzyć nową postać, bo mam do niego pewien sentyment i zawsze dobrze mi się nim pisało. Do końca nie wiem, jak potoczą się jego losy, ale właśnie to lubię w blogowaniu, że wiele może się wydarzyć. :D
    Dziękuję bardzo za komentarz!]

    Felix White

    OdpowiedzUsuń
  67. — No dobra…
    To jedyne, co z siebie wydusiła. Nie chciała przecież dodawać niczego głupiego ani tym bardziej wdawać się w bójkę ze starszym chłopakiem, który wyszeptał do niej: policzymy się później. Wynn uśmiechnęła się do niego, przechyliła się delikatnie, odszeptując: czekam.
    A zaraz potem odwróciła się i opuściła łazienkę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że raczej powinna poczekać aż Fawley wyjdzie, a nie pchać się do męskiej jaskini, jakby przechadzała się po błoniach. Oparła plecy o ścianę i zaczęła czubkiem trampka jeździć po posadzce, zastanawiając się nad tym, czy to dobry pomysł, żeby zaczepiać kogoś takiego jak Edgar. Z drugiej strony nie wiedziała, kto mógłby wiedzieć coś więcej od niego.
    Sięgnęła w kieszeń szat po lizaka, odwinęła złocisty papierek i wsadziła łakoć do ust, wbijając spojrzenie w drzwi męskiej toalety. Popatrzyła jak najpierw z toalety wychodzi chłopak, który chciał rzucić w jej stronę zaklęciem, wymienili się złowrogimi uśmieszkami, a dopiero później pojawił się Fawley. Uśmiechnęła się do niego, zmierzyła wzrokiem, jakby oceniała, czy naprawdę mógł coś wiedzieć, po czym wyrzuciła z siebie:
    — Musisz mi pomóc. No, w sumie nie musisz, ale nie wiem, kto mógłby mi z tym pomóc, więc możesz poczuć się wyjątkowy.
    Wzruszyła ramieniem, wyjęła z ust lizaka, oblizała dolną wargę i zaprosiła chłopaka gestem w stronę korytarza, jakby proponowała mu intymny spacerek w świetle księżyca.
    — I nie martw się. Nie chodzi mi o nic nielegalnego, czy coś, i nie mam zamiaru wchodzić w żadne układy — dodała. — Po prostu poświęć mi pięć minut, a jak uznasz, że nic nie wiesz, to zapominamy o sprawie i już więcej nie będę Cię męczyć w łazience. — Zadarła głowę i spojrzała po jego twarzy. — Poza tym… myślałam, że Ty nie marnujesz czas na takie rzeczy jak sikanie. Dziiiiwne.
    Powstrzymała się od śmiechu, wzruszyła ramieniem jeszcze raz i wsadziła lizaka do ust, ruszając korytarzem.

    Burkes

    OdpowiedzUsuń
  68. [ Taka już chyba dola dzieci, których rodziców określa się mianem bohaterów, a które nie mają szansy wykazać się niczym szczególnym przez wzgląd na fakt, że wojna, cóż... Już się skończyła. Te zawsze będą żyły w cieniu najbliższych, chociaż akurat James'owi należy oddać, że sprytnie się z tego cienia wychyla, chociaż niestety — nie stawia się tym samym w zbyt korzystnym świetle. On sam jednak zdaje się tym nie przejmować, bo dawno temu odkrył, że z racji urodzenia i sytuacji, w jakiej stawiają go oczywiste ograniczenia, pozostają mu tylko dwa wyjścia: może albo czuć się okropnie z tym, jaki nigdy nie będzie, albo wręcz odwrotnie - może czuć się dobrze z tym, jaki jest i jeszcze może być bez względu na opinię osób trzecich. Gdy życie daje Ci cytryny i tak dalej. ;)

    Co do powiązań z Twoimi panami, z których każdy ma coś ciekawego do zaoferowania, muszę zauważyć, że poza łączącym go z Ethanem upodobaniem do kłopotów, z Edgarem także ma - wbrew pozorom - wiele wspólnego. Z tym, że James wszystko to skrywa raczej głęboko w sobie pod warstwami sarkazmu i brawury. Potter ma w zwyczaju przyglądać się ludziom niemal równie intensywnie, jak oni zdają się obserwować jego i istota pokroju Fawley'a na pewno by go zaintrygowała. Edgar z kolei mógłby uważać go za typowego Gryfona, godnego reprezentanta rozsławionych Huncwotów, przynajmniej do momentu, w którym przyszłoby mu spotkać się z nim w bardziej sprzyjających faktycznemu poznaniu okolicznościach. Uważam, że fajnie i dość ciekawie byłoby rozegrać kilka wątków, które dałyby nam możliwość przekonania Edgara do zmiany swojej opinii o James'ie... Przemyśl to, proszę! ;) A w razie dodatkowych pytań czy propozycji, nie krępuj się czy to pod kartą, czy przez wiadomość prywatną.

    Mam nadzieję, że ta ściana tekstu na samym początku Cię nie zniechęci. Daj znać, a tymczasem życzę wielu udanych wątków. ]

    J. S. P. II

    OdpowiedzUsuń
  69. [ No to jest taka tajemnica do rozwikłania, której nie można tak łatwo ujawnić. No i chyba co powód przeniesienia to raczej żaden powód do dumy, także w pierwszych dniach chyba nie będzie się tym chwaliła.
    To co? Mogę zacząć wątek? :)]

    Anja

    OdpowiedzUsuń
  70. Wszystko co nowe, było pozytywnie lub negatywnie zaskakujące. A nowością praktycznie była każda zmiana i uwydatniały one znacząco przepaści kultowe pomiędzy daleko oddalonymi od siebie krainami.
    Wielka sala była miejscem zjawiskowo dostojnym i magiczny wystrój tęgo wnętrza przyprawiał ciało o bezdech, o bardzo głębokie poczucie nieskończoności, przepięknie oddane przez rozświetlona kopułę sufitu. Gdy na górze rozlewały się wszystkie kolory świata, tuż przy nasadzie regularny porządek uszeregował powierzchnię na cztery równe pasy. Anja wyobrażała sobie wtedy, że jej stopy dotykają logicznych reguł rządzących tym miejscem, zaś głowa sięga nieco wyżej, zupełnie abstrahując od porządku natury. Choć nie znała wielu pięknych miejsc tego zamku, wielka sala na zawsze znalazła miejsce w pierwszej dziesiątce, konkretniej szczytując w rankingu. Polubiła ją tego popołudnia, głównie dzięki pustce i ciszy, przrywanej szeptami. Dopiero wtedy ta ogromna przestrzeń zdradziła jej swą tajemnicę.
    Anja dreptała wzdłuż opustoszałych ławek, napawając swe spojrzenie strzelistymi, kończącymi w chmurach witrażami. Głowa jej skakała zabawnie z prawej strony na lewą, a otwarta buzia zdradzała jakże dziecięce przejęcie. Tak sobie swobodnie spacerowała, palcami sprawdzając także gładkość starych, drewnianych stołów, aż domaszerowała do końca rzędów. Wtem stojące w samiutkim rogu jej uwagę przykuły podłużne, kolorowe komuny. Dopiero z bliska rozpoznała w nich wyciągnięte cztery klepsydry, a każda z nich reprezentowana była innym zwierzęciem jak i kolorem.
    Tuż obok tej fikuśnej wystawy kręcił się nieznajomy uczeń, po kolorze krawata jedynie wnioskując, że z innego domu niż została przydzielona Falcon. Był wysoki, szczupły, minę miał poważną, wyraźnie skupiał swe myśli na fikuśnym urządzeniu. Ciekawe, czy próbował coś uszkodzić, czy może obserwowanie tego dziwactwa leżało to w jego obowiązkach? Anja mogła jedynie snuć teorie w głowie, bo sama nie miała pojęcia, do czego służą te kolorowe klepsydry. Na pierwszy rzut oka wyglądały, jakby odmierzały jakąś czarodziejską energię, lecz wcale nie próbowały zachować równowagi. Kolor żółty, ten sam odcień w który przywdziany był zadumany chłopak, zdecydowanie dominował nad pozostałymi.
    W Hogwarcie była zaledwie dwa dni i dopiero przyswajała krok po kroku wszystkie reguły, ktoś tam na początku wspomniał jej, że powinna się gdzieś udać, kogośtam zapytać, zainteresować historią, lecz póki co poznawanie możliwości zamku na własną rękę było bardziej ekscytujące. Prawdopodobnie do momentu, aż nie zagubi się gdzieś w lochach.
    Chwilę tak postała w niewielkiej odległości od nieznajomego, aż w końcu postanowiła wykorzystać sposobność ich prywatności, dystansu od pozostałych uczniów i jakoś przyjaźnie, żartobliwie zagaić.
    - A to co? - palcem wskazała na jego tarczę przyczepioną do piersi. - Wygrałeś konkurs na naczelnego pajaca? - Wtedy też jej jasne oczy podążały w poszukiwaniu za jego twarzą. Niekontrolowanie wyszczerzyła swe zęby, dochodząc do prędkiego wniosku, że może warto przy pierwszym poznaniu zaprezentować się z tej mniej żałośnie złośliwej strony. Nie mniej jednak Anja była kiepską aktorką i jej ironiczna natura przemknęła w zdradzieckim spojrzeniu pomiędzy słowami. Jej brwi wtedy podskakiwały wysoko, unosząc i odsłaniając ze sobą zdziwione oczyska. - A może na nieprzeciętnie przystojnego, co?
    I tak też zaczęła z nim rozmowę, nie będąc pewna, czy nowy kolega załapie jej wyrafinowane poczucie humoru. Stała w pewnej pozie, trzymając ręce na biodrach. Przyglądają mu się, w pamięci zamajaczyło jej dziwne wrażenie. że gdzieś mogła już go spotkać, ale przecież przy tak wielu bodźcach w nowym środowisku, równie dobrze mogliby się minąć na korytarzu.


    Anja

    OdpowiedzUsuń
  71. [Pewnie istnieje jakiś zmiennik kawy, magikawa (?) chociażby. (xD) Tak, Winrose jest właśnie tego typu nauczycielem, ale przynajmniej wszystkich traktuje jednakowo /źle/. :D
    Taki jest plan. Dziękuję bardzo. ;>]

    A. Winrose

    OdpowiedzUsuń
  72. [ Cześć! Bardzo dziękuję za Twoje powitanie :)
    Muszę przyznać, że zakochałam się postaci Edgara. Pan Puchon jest po prostu cudaśny! Aż by się chciało wziąć i przytulić;) może kiedyś na siebie z Zoe wpadną. Pozostaje mieć nadzieję, że to moje niesforne dziewczę nie ucieknie.
    Co do Zoe- jest naprawdę straszna. Chciałam zrobić z niej kogoś weselszego i bardziej otwartego, ale cóż... ona zawsze wie lepiej. Dziękuję za Twoją wskazowke- napewno zaraz udam się do Anji. Może nawet znajdę w niej koleżankę dla Zoe? Jeśli są takie podobne, to może jest jeszcze dla Zoe nadzieja. ;)
    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dobrego wieczoru.]

    Zoe C. CROUCH

    OdpowiedzUsuń
  73. Pokiwała głową. Wiedziała, że Edgar jej pomoże, jeśli będzie umiał. Miała wrażenie, że nikomu nie odmówiłby pomocy i zawsze traktował każdego z jakimś wyuczonym szacunkiem, którego Wynn ani trochę nie rozumiała. Burkes nie była przecież uprzejma i nigdy nie robiła niczego bezinteresownie, więc zachowanie Edgara było dla niej czasem cholernie dziwne.
    — Przecież nie każe Ci wymyślać, czego od Ciebie chce — mruknęła, przewracając oczami. Mlasnęła głośno, wyciągając lizaka z ust, po czym podniosła spojrzenie, żeby omieść wzrokiem twarz chłopaka.
    — Oj daj spokój, Fawley. Przecież tylko żartuję. — Wzruszyła ramieniem, uśmiechając się do niego szeroko. — Wszyscy jesteśmy tylko zwierzętami. Niektórzy bardziej a inni mniej inteligentnymi.
    Wynn wsadziła lizaka do ust, a potem poprowadziła chłopaka korytarzem, gdzie zatrzymała się w najmniej uczęszczanej części, gdzie zawsze było cicho. Rozejrzała się wokół, chcąc się upewnić, że nikogo tutaj nie ma, a potem wzięła oddech, stanęła bliżej Edgara i wyrzuciła z siebie:
    — Legilimencja… wiesz coś o tym?
    Tak naprawdę zainteresowała się tematem w wakacje i od tamtej pory nie dowiedziała się niczego nowego, ani nie zrobiła wielkiego postępu, a nie miała zamiaru pytać o to ojca, który ewidentnie ucinał temat, więc Wynn wolała dotrzeć do tego sama. Z pomocą Fawleya, czy bez niej.
    Miała nadzieję, że chłopak powie jej jednak wszystko, co wie, a może poleci coś, co jej pomoże. Była gotowa, żeby o to poprosić, choć ciężko jej będzie to z siebie wydusić, jako że nigdy o nic nie prosiła. To ją ludzie prosili, a ona czasem spełniała ich zachcianki, odzywając się później o przysługę. Ciekawa jednak była tego, czego chciałby w zamian Fawley. Czuła, że nie będzie to nic wielkiego, bo pewnie nawet nie umiał żądać od innych własnych zachcianek, więc musiała wymyślić coś, co mogłaby dla niego zrobić.
    — Oczywiście nie za darmo — dodała, opierając plecy o ścianę. — Ty mi pomagasz, a ja się odpłacam. Tak działa biznes.

    tylko ssak

    OdpowiedzUsuń
  74. Anja pokiwała chwilkę białą główką, przyglądając się z wyraźnym zainteresowaniem jego odznace. Zlustrowała dokładnie jej kształt i wyrysowane brzegi, by na przyszłość nie przeoczyć ów tarczy połyskującej na żadnej innej piersi. Gdy uzyskała tą dokładną odpowiedź, rozczarowała się odrobinę, bo rzeczywiście czekała na jakieś ciekawsze rozwinięcie tego tytułu wyróżniającego go spośród tłumu. Mogło być choć trochę zabawniej, ale nic z tego.
    Tak kiwając sobie na kilka sekund zatraciła się przy tym w dziwacznej, kaczej minie, zbierając powoli jego słowa jedną wypowiedź. Nie była aż tak wprawiona i biegła w angielskim, nie znała wszystkich słów, choć wcześniej używała ów języka w rozmówkach z ojcem.
    - Ahaaaa - zadumała się, przerzucając teraz swoje ciekawskie spojrzenie na podłużne, szklane klepsydry. Skomplikowany przedmiot był równie dla niej obcy, co warty uwagi. - A co ty tu ten… kombinujesz z tymi kolorami? Nie lubisz zielonych, co? - zaśmiała się, kręcąc swoim szmaragdowym krawatem przed jego nosem, gdy dostrzegła, że zdejmuje miarowo tą konkretną punktację w dół. Zastanawiała się także, czy był w ogóle powołany do tego zadania, ale niezbyt przejmowała się tym rytuałem. Była dość świeża w szkole i tak prawdę mówiąc, niezbyt lubiła jakąkolwiek rywalizację, a ten cały podział kolorystyczny wyglądał dla niej dość trywialnie.
    Pokręciła krótko głową, gdy zapytał o potrzebę pomocy, lecz jeszcze raz spojrzała na odznakę i wtedy dopiero tak naprawdę skojarzyła nazwę prefekt, która już wcześniej padła w jednej rozmowie pomiędzy nią a inną uczennicą. Wtedy też zdała sobie sprawę, że to dla właśnie kolesia z tak ważnym statusem jak Edgar zmarnowała wczorajszy dzień na poszukiwaniach jakiegokolwiek gabinetu lub innego specjalnego miejsca, gdzie starości przyjmowali interesantów.
    Nie miała zbyt wielkiego pojęcia o panujących tu regułach, lecz pierwszą osobą, jaką polecono jej do składania zażaleń był prefekt naczelny i szczerze liczyła, że osoba na takim stanowisku, w dodatku będąca wciąż uczniem, z pewnością rozumie kłopotliwe położenie innych studentów.
    - To ty! - podskoczyła nagle, gdy układanka w jej głowie wskoczyła na właściwie miejsce. - Szukałam Cię! To ty! Tak, tak, bardzo potrzebuję twojej pomocy - jęknęła i przemknęła od razu ze swego miejsca towarzyszki boku w strefę pomiędzy nim a urządzeniem, tym samym bezceremonialnie burząc jego skupienie i ciężką pracę nad punktami domów. Niezbyt roztropnie zmniejszyła dystans między nimi i choć chłopak był od niej odrobinę wyższy, to przystanęła na palcach, by wypowiadane przez nią słowa zatrzymać w ścisłym sekrecie.
    - Słuchaj, naprawdę musisz mi pomóc. Musisz mnie przenieść do innej drużyny. Czerwoni, niebiescy, a może do żółtych, serio, wszystko mi jedno. Ja nie dam rady tam mieszkać - zaczęła szybkimi i krótkimi zdaniami, a sztucznie zaniżony ton jej głosu idealnie odzwierciedlał tę konspirację i wyraźne przejęcie dziewczyny tą niecodzienną sytuacją. - To jest sprzeczne z jakimikolwiek przepisami, żeby umieszczać uczniów w piwnicy, rozumiesz? Zdajesz sobie sprawę, jak tam jest okropnie? Wilgotno, zimno, a ci wszyscy ludzie mają jakąś zbiorową chandrę. Nie wytrzymam tam miesiąca.
    To wyraźne przejęcie odcisnęła piętnem w bezpośrednim kontakcie wzrokowym, niemalże maślanymi oczami dopraszając się zrozumienia. Uśmiechnęła się nawet przy tym skromnie, swe dłonie łącząc w uścisku za plecami, coby uzyskać z jego strony odrobinę litości. Takie nikczemne sposoby we wcześniejszej szkole skutkowały, tutaj także nie zaszkodziło spróbować.

    Anja

    OdpowiedzUsuń
  75. [Przyszłam razem z moją Maeve przyprawiać Pana prefekta o skręt kiszek i zbyt wczesną nerwicę. Takich jak ona wiele nie ma, i zapewne jest jednym z powodów, dla których Fawley mógłby kiedykolwiek mieć koszmary. Powiedzieć, że są przeciwieństwami to za mało - stoją po dwóch różnych stronach przepaści. Czy jego da się wyprowadzić z równowagi? Jeśli tak to Maeve jest gotowa chwycić pałeczkę i tego dokonać. Ku chwale psotom!]

    Meave

    OdpowiedzUsuń
  76. Dobry wieczór, w związku z dalszą deklaracją uczestnictwa w życiu bloga pozostawioną pod ostatnią listą obecności, bardzo prosimy o zwiększenie swojej autorskiej aktywności. Zachęcamy do odnowienia rozpoczętych już wątków oraz witania nowych autorów. W razie potrzeby zgłoszenia urlopu prosimy odezwać się pod zakładką Administracji. Dziękujemy i życzymy dalszej (aktywnej) zabawy!

    OdpowiedzUsuń