It was cold outside, but the stars were bright.

Lavon Carrow
nauczyciel mugoloznawstwa
czysta krew - lat 26 - syn Alecto Carrow

różdżka długa na 10 i pół cala, rdzeń pióra feniksa, czarny orzech, niezbyt giętka - patronusa wyczarować nie potrafi - boginem dementor - widma przeszłości na karku - trzy lata w mugolskim świecie - niemożność posługiwania się magią - nauczyciel z pasji i przypadku
Emme
OD AUTORA

Karta po liftingu, oprawę graficzną ponownie zawdzięczamy autorce Bastiana Lestrange.
Cytaty pochodzą z piosenek Nathana Wagnera (Lonely, November sky, Ghost). Tłumaczenie: 1. W mojej duszy jest duch, nawiedzony dom w mojej głowie, upiory w moich oczach. 2. Kontynuowałem na swoje sposoby, próbowałem uciekać od swojej przeszłości. 3. Słyszałem głosy, chociaż niczego nie widziałem. 4. Pracuję nocami, pracuję dniami by udowodnić światu, że jestem wart tego, by mnie zobaczono. 5. Gapiłem się w lustro i odmówiłem rozpłakania się, w zakurzonym szkle, które znam, część mnie umarła. 6. Ta zimna, zimna noc nauczyła mnie przetrwać, to wrześniowe niebo przywróciło mnie do życia. Cytat w tytule: na zewnątrz było zimno, ale gwiazdy świeciły jasno.

Po kliknięciu w tytuł fragmentu rozwija się cały akapit. Nutka skrywa playlistę.
Wizerunek: Twan Huijbers
Mimo sporej ich ilości, nadal przyjmuję wątki. Warunek - przyjdź z pomysłem / zalążkiem pomysłu. Aktualnie nie mam siły na wymyślanie następnych fabuł, nie mając żadnej zahaczki. Preferuję wątki mocne, trudne, dramatyczne, zaangażowane w realia i wpływające mocno na postać i zawsze będę je faworyzował względem wątków luźniejszych. Powiązaniom mówię TAK. Więcej informacji, możliwość cichego knucia i rozmów pod adresem glosbezrozsadku@gmail.com

PS. To nieprawda, że gryzę. Ja po prostu nie umiem w autoprezencję.

95 komentarzy:

  1. [ Ależ miłą niespodziankę mi sprawił widok karty Lavona na głównej po męczącym tygodniu. I podejrzewam, że nie tylko ja aż uśmiechnęłam się na ten widok :) Świetnie się czytało jego historię i strasznie byłam rozczarowana, że tak szybko pochłonęłam całość, bo naprawdę chciałoby się więcej i więcej. Bardzo podoba mi się wykreowana kreacja, pan Carrow to szalenie intrygująca postać. Brzemię jakie dźwiga w postaci swojego pochodzenia zostało wyjątkowo przekonująco oddane, da się odczuć to, jak trudno mu musiało być – a właściwie nadal jest – z takim, a nie innym nazwiskiem w świecie czarodziejów. Co prawda mój Alex nie uczęszcza na jego zajęcia, ale gdyby tylko była chęć, zapraszam do siebie. A tak słowem podsumowania, mam nadzieję, że będziecie się świetnie bawić na blogu :) ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  2. Szykuj się na wizytację, Carrow!

    ulubiony przełożony

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Cześć! Witam z lekkim (weekendowym) opóźnieniem ;) Na samym wstępie muszę zachwycić się pięknie napisaną kartą postaci – zgadzam się z moją przedmówczynią, że chciałoby się czytać więcej, więcej i jeszcze więcej! Szczególnie, że historia Lavona jest niesamowicie ciekawa. Nigdy nie pomyślałabym o jakimkolwiek pokrewieństwie z Carrowami. Gratuluję odwagi, bo stworzenie takich specyficznych, nacechowanych mrokiem relacji na pewno stanowiło niezłe wyzwanie. Muszę też dodać, że bardzo podoba mi się zdjęcie, które wybrałeś, bo idealnie pasuje do treści karty jak i mojego osobistego wyobrażenia postaci Lavona :) Ach, no i estetyka trafiona w punkt! Chętnie zaproszę Cię pod kartę mojej Mer, trochę żałując że ona na Mugoloznawsto już nie uczęszcza… Gdybyś miał jednak jakiś pomysł lub chciałbyś zrobić burzę mózgów, to ja bardzo chętnie ;) Tymczasem życzę Ci udanej zabawy i wielu barwnych wątków! ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  4. Bezsenność zakradała się do jego łóżka, odkąd zabrakło w nim Hanny. To jej cicha, spokojna obecność układała go do snu, to jej drobne, ciepłe dłonie wyrywały z koszmarów, za każdym razem, kiedy krzyczał w nocy, jeszcze wiele lat po wojnie. W końcu to jej dobre, łagodne serce, przestało znosić ciężar, jakim było kochanie Neville’a Longbottoma, weterana wojennego, ówczesnego profesora Zielarstwa, stale żyjącego przeszłością. Rozstali się po cichu, w przyjaźni. On przeniósł swoje rzeczy do komnaty w Hogwarcie, ona pozostała w mieszkaniu nad Dziurawym Kotłem. Z nią pozostał kot – Ramzes, on wziął sokoła – Pielgrzyma, który wiernie towarzyszył mu na żerdzi w dyrektorskim gabinecie, zajmując dawne miejsce Fawkesa. Na bezsenność Neville’a Longbottoma, ówczesnego profesora Zielarstwa, obecnego dyrektora Hogwartu, najlepszym lekarstwem były piesze wycieczki po uśpionym zamku. Nocne, nadranne, poranne, w zależności, kiedy jaśnie pani, gnida bezsenność, postanowiła sobie przypomnieć o starym przyjacielu. Więc Nev chodził. Długo, często i wszędzie. Najczęściej do szkolnych szklarni, gdzie przy mdłym świetle, dzięki któremu najpewniej kiedyś straci wzrok, robił to, co potrafił najlepiej – dotykał, wąchał, gładził drobne liście i korzonki, przesadzał, wtykał palce w wilgotną ziemię, ucierał, leczył, wysadzał, siał i zbierał. Zielarstwo było prostsze, bycie dyrektorem niekoniecznie.
    Świtało, kiedy wyprostował się znad stołu pełnego młodziutkich sadzonek i coś głośno strzeliło mu w kręgosłupie. Oczy piekły od intensywnego wpatrywania się w drobne listki. Sadzonkami zajmowali się pierwszoroczni, a on jak zawsze po cichu kontrolował, czy jego roślinom nie dzieje się krzywda. Tak właśnie traktował wszystko, co rosło w szklarniach. Jak swoje, bo w istocie większość nasadzeń i mateczników, wyszła spod jego ręki, przez te wszystkie lata spędzone w murach Hogwartu.
    Zanim dokładnie oczyścił dłonie, wydłubał czarną ziemię spod paznokci, zanim zatarł wszystkie ślady swojej nocnej obecności w tym miejscu, Hogwart się obudził. Widział to w sylwetkach sów, przylatujących do sowiarni z poranną pocztą. Widział to w pierwszych postaciach przesuwających się za wielkimi, szklanymi oknami, kiedy szybkim krokiem zbliżał się do gmachu zamku. Słyszał to w przyciszonych rozmowach najpierw pracowników, a dopiero później pierwszych uczniów, którzy pojawiali się na korytarzach w drodze do Wielkiej Sali, gdzie czekało na nich śniadanie.
    I on skierował swoje dyrektorskie kroki w tamtą stronę, gdzie po przekroczeniu progu skinął głową kilku uczniom, w odpowiedzi na ich zaspane ”dzień dobry profesorze”. Wolał być profesorem niż dyrektorem, a nazywali go różnie, w zależności od tego na którym roku byli, jakich historii się nasłuchali w domach i czy darzyli go osobistą sympatią, czy antypatią. Bywał starym Longbottomem, bywał wujkiem Nevem, ale bywał również – w przeszłości i wciąż – zdrajcą krwi i nieudacznikiem. Najczęściej jednak bywał pierwszy przy stole prezydialnym, a jego kolejność pojawiania się w Wielkiej Sali była wyznacznikiem tego, czy akurat przespał minioną noc, czy spędził ją gdzieś, robiąc, Merlin jeden wie co – czytając, pisząc, pijąc, płacząc, krzycząc czy przeklinając na czym świat stoi.
    Każdego wchodzącego witał spojrzeniem, niezależnie od tego, jakie barwy nosił na piersi. Jego własny syn chrzestny był Ślizgonem, więc z automatu nienawidzenie ich stawało się nieco trudniejsze niż przedtem. Dumbledore nie popierałby jego toku rozumowania, co innego Minerva, która już nie była tak tolerancyjna i kochająca wszystkich jak Albus.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Neville starał się ich nie kategoryzować na lepszych i gorszych. Przecież nie każdy Ślizgon był Śmierciożercą i nie każdy ”bohater” był Gryfonem. O mdłości przyprawiała go jedynie ta dziwna prawidłowość, którą obserwował co roku na uczcie powitalnej, kiedy to nazwiska zbrodniarzy wojennych, noszone przez ich niewinne wciąż dzieci, jednak trafiały do Domu Węża.
      Longbottom i tak uważał, że przeszedł sam siebie, jeśli chodziło o szczyt tolerancji, kiedy zgodził się przyjąć w progi Hogwartu młodego Bastiana Lestrange. No dobrze, w kwestii zgadzania się lub nie, nie miał wiele do powiedzenia, natomiast jeśli chodziło o tolerowanie tego konkretnego dzieciaka, wciąż intensywnie nad tym pracował. Właściwie to nie. Właściwie to uważał za duży sukces, że w ciągu tych siedmiu lat po prostu się nie pozabijali wzajemnie, gdyż nikt, absolutnie nikt, nie działał na niego i jego zszargane nerwy tak, jak ten chłopak.
      Kolejną wielką próbą, przed jaką postawił go los, był dzień, kiedy kilka miesięcy wcześniej niejako musiał zgodzić się na przyjęcie w mury swojej szkoły kolejnego potomka zwolenniczki Voldemorta. Alecto swego czasu dała mu nieźle w kość, kiedy jako nauczycielka mugoloznawstwa panoszyła się w Hogwarcie, a jej metody nauczania pozostawiały – delikatnie mówiąc – wiele do życzenia. Neville był wtedy uczniem i do dzisiaj nosił na swoim ciele blizny pozostawione przez jej różdżkę.
      Lavon, pomimo posiadania w żyłach krwi swojej matki, pomimo jej nazwiska wpisanego w rodowodzie, zupełnie nie wpasowywał się w kanon dzieci Śmierciożerców, który Neville od lat pielęgnował w swojej głowie, a który od czasu do czasu zupełnie się nie sprawdzał. A już zwłaszcza w tym wypadku, bo Carrow nie dość, że był byłym Gryfonem, całkiem dobrym graczem Quidditcha, to na dodatek był całkiem lubianym uczniem, jak się okazało, kiedy Longbottom rozpuścił swoje wici, by dowiedzieć się jak najwięcej mógł o tym człowieku. I mimo tego, że przyjął go, oddał w jego ręce mugoloznawstwo, które jego matka tak uparcie plugawiła swoją osobą, mimo że nikt nigdy się na niego nie poskarżył, Neville nie potrafił wyzbyć się uprzedzeń, zbyt głęboko zakorzenionych w jego sercu i pamięci.
      Czasem czuł obrzydzenie do samego siebie, kiedy w ciągu dnia, po wcześniejszym przestudiowaniu planu zajęć swoich nauczycieli, wybierał tego jednego, konkretnego i zjawiał się w jego klasie niezapowiedziany, wchodząc z cichym skrzypnięciem drzwi i zostając na tyłach aż do końca. Czasem chciał, by Carrow potknął się w swoim wywodzie, by móc zarzucić mu niekompetencję, a czasem był pełen podziwu dla tego, jak dumnie znosi jego kontrole, bo tak, były to kontrole, z prawdziwą wizytacją mające niewiele wspólnego. Chociażby dlatego, że nigdy po takiej lekcji nie omawiał jej przebiegu z Lavonem, tylko wychodził w milczeniu.
      Czasem rzucał na jego różdżkę Priori Incantatem i czuł, że brzydzi się sobą jeszcze bardziej, kiedy z jej końca nie wyciekał nawet ślad używanego wcześniej zaklęcia. Jakiegokolwiek. Początkowo spodziewał się Avady, później głupiej Alohomory, aż w końcu, po prostu czegokolwiek. Czarny orzech milczał za każdym razem.

      Usuń
    2. Dzisiaj czuł się pusty, niewyspany i chociaż bardzo nie chciał, wiedział, że pójdzie tam tylko po to, by go wkurwić. Dziś bardzo chciał zobaczyć Lavona Carrowa wytrąconego z równowagi, samą jego obecnością w swojej klasie, dlatego zaraz po śniadaniu, podczas którego prowadził kilka uprzejmych konwersacji z kilkoma nauczycielami, opuścił wielką salę i zamknął się w gabinecie, by upewnić się w rozkładzie zajęć z mugoloznawstwa, chociaż przez te miesiące – dałby sobie obciąć rękę – znał go na pamięć, lecz w życiu nie przyznałby się do tego głośno.
      Kiedy opuszczał gabinet, Pielgrzym zaskrzeczał z dezaprobatą nad jego gryfońskim zaufaniem. Neville za to nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, wychodząc. Przemierzał korytarze szybkim krokiem, jakby coś pchało go lub ciągnęło specjalnie w stronę tej konkretnej klasy, przed którą zwolnił kroku, wziął głębszy oddech i nacisnął klamkę, wchodząc do środka, akurat w trakcie zdania wygłaszanego przez Lavona.
      Nie odezwał się, a jedynym powitaniem było skrzypnięcie zamykających się za nim drzwi. Zgromił wzrokiem uczniów siedzących w ostatnich ławkach, którzy odwrócili się na jego pojawienie w klasie, po czym z założonymi na piersiach rękami stanął pod ścianą, wypełniając przestrzeń swoją milczącą obecnością i ciężkim spojrzeniem wbitym w młodego mężczyznę na podium.

      Inkwizycja

      Usuń
  5. [ A ja w sumie chętnie popiszę z kimś, kto teoretycznie powinien wspierać ciemną stronę mocy, a choć wcale taki nie jest, to jednak życie okropnie go doświadczyło, i w związku z tym, chcąc nie chcąc nosi w sercu odrobinę niechcianego mroku :D Mam nadzieję, że to zdanie było zrozumiałe xD W ogóle podziwiam, że miałeś cierpliwość do takiej zabawy z wizerunkiem Lavona. Ja okropnie się denerwuję, gdy nie umiem znaleźć odpowiedniego zdjęcia dla mojej postaci… Więc tym bardziej doceniam, że podoba Ci się buźka Emerson ;) No, ale wracając do pomysłu na wątek… Otóż Emerson chodziła na Mugoloznawstwo. Podejrzewam, że to było na trzecim roku, więc już jakiś czas temu… Ale później zrezygnowała, bo jednak temat średnio ją interesował, szczerze mówiąc. Nie wiem, czy da się z tego coś więcej wyciągnąć. Natomiast scena z treningu quidditcha bardzo mnie kusi… Tylko mam pewien zgryz. Owszem, Mer podświadomie najbardziej boi się zakapturzonych postaci z charakterystycznymi maskami na twarzach… ale matkę Lavona znała głównie z opowieści, może z jednego czy dwóch zdjęć… a poza tym nie ma z nią związanych żadnych konkretnych wspomnień, które mogłyby przenieść jej lęk na osobę Lavona. Szczególnie, że w Hogwarcie pełno jest potomków Śmierciożerców, z którymi uczy się nawet na wspólnych zajęciach… także przeszła nad tym do porządku dziennego. To raczej stary skład przyprawia ją o dreszcze. Ale chyba nadal możemy wykorzystać ten pomysł z wypadkiem podczas treningu… Zakładając, że Lavon pomógł Mer, gdy ta odleciała, pewnie chciałaby mu jakoś podziękować. Czuła, że wypadało. Więc mogła zapukać do jego gabinetu… i dalej w sumie nie wiem… Może przez przypadek była świadkiem czegoś, czego nie powinna? Wybacz ten ogólny chaos mojej wypowiedzi, jednak późna pora nie sprzyja konstruktywnemu myśleniu... ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  6. Chciał go uderzyć. Przekląć wszystkimi najgorszymi zaklęciami, jakie znał. I tak by się nie bronił, wiedział to. Nie przed nim, bo czy robił to milion razy wcześniej? Za każdym razem, kiedy Longbottom krążył nad nim jak drapieżnik, jak sęp, czekający aż ofiara wreszcie zdechnie, by dobrać się do jej trzewi? Nie, nigdy. Zawsze pokorny, z lekko pochyloną głową, jakby się bał, a może wstydził. Zawsze uprzejmy do bólu, tak jak teraz, kiedy na moment przerwał swój wywód, witając go w progu. Neville czasami zastanawiał się, czy gdyby ten dziesięcio i półcalowy* kawałek orzechowego drewna – którego krzywizny znał niemal na pamięć od regularnego dotykania – wreszcie przemówił, czy wtedy Carrow zamiast uprzejmego „dzień dobry”, przekląłby go z równym opanowaniem? Miał nadzieję, że tak. Cholera, czekał na ten dzień, bo jeśli ktokolwiek miał powód, by go nienawidzić, to właśnie ten człowiek. Za ciągłe podejrzenia, za wieczne patrzenie na ręce, za traktowanie jak zło konieczne. I kiedy nie dalej jak wczoraj, walcząc z migreną po nieprzespanej nocy, Longbottom pomyślał, że być może tego dnia, odpuści sobie tą pieprzoną nagonkę, cholerną kontrolę, bo po prostu ma już dość, nie chce mu się i najprawdopodobniej zrzyga się na własne buty, zanim w ogóle dojdzie do klasy, w której nauczał Lavon, przyszła poranna poczta, a wraz z nią Prorok Codzienny ze zdjęciem i nagłówkiem, na pierwszej stronie oskarżający nauczyciela. Jego nauczyciela.
    Nie powinien być zdziwiony, ale był. Bo czy Carrow nie zapewniał go wcześniej, że został prześwietlony przez Aurorów na każdy z możliwych sposobów? Czy nie obiecywał mu, że jest czysty? Czy po miesiącach zachowywania się jak Święta Inkwizycja, cholerny wymysł mugoli sprzed wieków, nie zaczynał dopuszczać do siebie myśli, że być może się myli? Że nie ma podstaw, by traktować go jak nieodrodnego syna swej matki?
    Tamtego dnia, chciał go udusić gołymi rękoma, zaraz po śniadaniu, jeszcze przed pierwszymi zajęciami. Niestety, nie zdążył nawet wstać od stołu, kiedy rozpętała się burza. Deszcz listów, wyjców, skarg, zażaleń i pomówień, który spłynął do jego gabinetu przez te długie, męczące godziny w ciągu dnia, był niczym w porównaniu z wezwaniem do Ministerstwa w trybie natychmiastowym.
    Pytali go długo i monotonnie, łapiąc za słowa i odwracając to, co powiedział przeciw niemu samemu. Wraz z narastającą migreną, kończyła się jego cierpliwość, którą zastępowała szczera irytacja. Przestawał widzieć na lewe oko, zaczynały boleć go zęby i naprawdę jeszcze chwila, a wybuchłby w sposób, który z pewnością pozbawiłby go posady dyrektora, jeszcze szybciej niż insynuacje o zatrudnianie, lekko mówiąc, niewłaściwych osób w szkolnych murach. Wtedy nie wytrzymał. Odbił wycelowaną w niego piłeczkę, najmocniej jak potrafił, zarzucając Ministerstwu i Aurorom szereg nieprawidłowości. Bo jakim cudem, sprawdzając Carrowa dwa razy, powiedzieli mu, że jest czysty? Jaką niekompetencją wykazywali się szanowani pracownicy Ministerstwa, nie zauważając lub zatajając, nie tylko przed nim, istnienie jakichkolwiek czynnych powiązań Lavona Carrowa z czarną magią?!
    Obronił się. Obronił się jako dyrektor. Wychodząc jednak wieczorem z gmachu Ministerstwa, czuł na języku smak gorzkiej porażki. Wieczorne wydanie Proroka już rozpisywało się nad jego nieudolnością w zarządzaniu Hogwartem. Podważali jego kompetencje, a nawet poczytalność, skoro dopuszczał, by szkolne korytarze przemierzali potomkowie Śmierciożerców, a teraz na dodatek zatrudnił jednego z nich w roli profesora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał dość. Bólu z lewej strony twarzy, tego dnia, prawdopodobnej bezsennej nocy, która jawiła się na horyzoncie. Po powrocie do zamku nie zwołał żadnej głupiej rady pedagogicznej, jak od niego oczekiwano. Korytarze przemierzał z takim impetem, że gdyby tylko odział się w czarne szaty, sam Severus Snape nie powstydziłby się takiego nastawienia. Gniewnego. Buzującego. Grożącego wybuchem w każdej możliwej sekundzie. I na Merlina, przysięgał, że udusiłby Lavona już wczoraj, jednak nagłe mdłości, które w końcu musiały się pojawić przy jego migrenie, pokrzyżowały mu plany.
      Rzygał pół nocy, jak kot Hermiony, który na trzecim roku zatruł się jednym z tych wynalazków Weasleyów – rzygożelką czy czym o równie fantazyjnej nazwie. Wypił przynajmniej dwie i pół fiolki własnoręcznie ucieranych ziół na tego typu okoliczności, zanim skręcony do granic możliwości żołądek, pozwolił mu w ogóle wstać znad toalety. Wyglądał tragicznie i tak też się czuł, w dodatku odkrywając, że zapas całkowicie mugolskich leków na migrenę, które załatwił mu swego czasu Potter, skurczył się do ostatniego blistra tabletek. Połknął od razu dwie, zanim odpłynął w narkotyczny, przetykany koszmarami i bólem sen, trwający marne dwie godziny, jak się okazało, gdy już wrócił do rzeczywistości. Był spocony i śmierdział, a prysznic okazał się zmartwychwstaniem, po którym nie odnalazł więcej upragnionego snu. To właśnie tedy zdecydował się na standardowy, nocny obchód zamku w swoim wykonaniu i godziny spędzone w szklarni dla uporządkowania myślowego chaosu.
      Podczas śniadania zachowywał spokój, nie poruszał drażliwego tematu i nikt nie miał odwagi, by zrobić to samo w rozmowie z nim. Kiedy jednak zniknął w gabinecie, zanim upewnił się w rozkładzie zajęć Carrowa, mimowolnie jego wzrok padł na wczorajsze wydanie Proroka, a po zapoznaniu się z dzisiejszym i bzdurami, które tam wypisywano, używając sobie na nim i na szkole ile tylko się dało, chaos w jego głowie wybuchł na nowo. Dlatego teraz stał na końcu tej przeklętej Sali, słuchając, jak dziewczyna wyrwana do dopowiedzi przez Carrowa odczytuje swoją notatkę, chociaż tak naprawdę nie miał pojęcia o jej treści, wpatrując się nieugiętym wzrokiem w Lavona, w jego smukłą szyję, którą miał ochotę przetrącić tu i teraz.
      Zajęcia ciągnęły się w nieskończoność, a im dłużej Neville je obserwował, co zaczął robić siłą rzeczy, tym wyraźniej widział zainteresowanie uczniów Carrowa, tym co mówił. Pytali, a on odpowiadał, demonstrował, tłumaczył z niemal anielską cierpliwością to, czego ci, którym brakowało styczności ze światem mugoli, nie potrafili zrozumieć. Skąd wiedział? Skąd miał pojęcie o tych wszystkich zawiłościach, mechanizmach, wytworach mugolskiego świata, skoro pochodził stąd. Z magicznej strony świata, w dodatku był synem ludzi, którzy wykazywali się szczerym oddaniem Voldemortowi i równie szczerą nienawiścią do mugoli. Tak naprawdę nie miał pojęcia, kim był Lavon Carrow. Nie wiedział o nim niczego, więc może insynuacje w Proroku, nie były tak całkowicie wyssane z palca? W jednej krótkiej chwili bezsilności poczuł się zdradzony, wykorzystany i…

      Usuń
    2. – Okłamałeś mnie! – to były pierwsze słowa od miesięcy, które powiedział w jego stronę tuż po skończonej lekcji, kiedy nie wyszedł w milczeniu, jak to miał w zwyczaju. – Jak mogłeś nie wiedzieć, że to wszystko, o czym tu piszą, znajduje się w twoim własnym, cholernym domu! – wskazał oskarżycielsko na egzemplarz Proroka, którym cisnął o blat biurka, jak tylko ostatni uczniowie wyszli na korytarz. – Czytałeś to? Czytałeś, co tam napisali? Czy masz pojęcie, co to znaczy? Zrobią z ciebie Śmierciożercę, którym przysięgałeś mi, że nie jesteś! Nazwą cię Drugą, Trzecią, czy jakąkolwiek inną Falą popleczników Vildemorta, bo to właśnie teraz jest modzie! – przed oczami stanęły mu te wszystkie artykuły traktujące o tym, że czarodziejski świat wciąż drąży choroba obsesji czystości krwi. Wciąż po tym świecie chodzą ludzie, którzy, chociaż po cichu, to nadal podpisywali się pod tym, co głosił Voldemort. Miał dzieciaki tych ludzi tuż pod swoim nosem, wiedział to. – Nie jestem Albusem Dumbledorem, a ty nie jesteś Severusem Snapem, po wszystkim nie zrobią z nas bohaterów. Dobiorą nam się do dupy, rozumiesz? Ciebie zamkną w Azkabanie, a mnie w Świętym Mungu, już i tak wystarczająco podważają moje kompetencje i zdrowie psychiczne, a zwłaszcza po tym, jak zgodziłem się, żebyś tu pracował! – Longbottom chodził wokół biurka, by wreszcie ze złością odsunąć krzesło, na którym czasami siadał Lavon i runął na nie przygnieciony ogromem sytuacji.
      Oparł łokcie na blacie i potarł zmęczoną twarz. Czuł się chory. Toczył go gniew i chyba zawód, bo kiedy właśnie czuł, że mógłby mu zaufać, ktoś podciął skrzydła tej nadziei, jednocześnie godząc w niego samego, a Neville Longbottom wystarczająco wiele razy w życiu był wytykany palcami, by pozwolić na to, żeby ciągnęło się to za nim, aż do końca jego cholernego życia.
      – Spędziłem pół dnia w Ministerstwie, wysłuchując zarzutów kierowanych w moją stronę i udowadniając tym ludziom, że zatrudnienie ciebie, nie było moim największym błędem. Powiedz mi teraz coś, co sprawi, że w to uwierzę. Powiedz mi cokolwiek, co pozwoli mi zamknąć im usta – spojrzał na mężczyznę, za którego biurkiem siedział, któremu rozpanoszył się w klasie, jak u siebie. Spojrzał na niego pierwszy raz z błaganiem. Pierwszy raz w życiu chciał, by Carrow wreszcie otwarcie zaczął się bronić. – Wezwą cię na przesłuchanie. Jako dyrektor, mam prawo zażądać swojej obecności na nim. Nie pozwolą mi tam być, jeśli ty nie będziesz tego chciał, tak mi powiedzieli – wstał, wychodząc zza biurka, przystanął przed Lavonem. – Jak… skąd te rzeczy znalazły się w twoim domu? Dlaczego teraz?

      Niezrównoważony Dyrektor

      *nie mam pojęcia, czy dobrze to napisałam, a jeśli źle to proszę mnie nauczyć

      Usuń
  7. Z ciągle wzbierającą na sile chęcią wybuchnięcia niekontrolowanym płaczem obserwowała, jak gniew stopniowo kształtuje i uwydatnia się na jego twarzy. Potrafiła rozpoznać i wskazać każdą jedną zmarszczkę, która zagościła na niej na wskutek obecnego zdenerwowania i każdą pozostałą, zdobiącą czterdziesto-pięcio letnią twarz jej ojca. W jego rysach, bliznach i niedoskonałościach odnajdywała na nowo każdy element, który po nim odziedziczyła. Zupełnie jakby wcześniej całkowicie ich nie dostrzegała – a przecież to nie było prawdą, znała je prawie na pamięć. Zyskała po nim wiele, naprawdę wiele. I nie wiedzieć czemu zawsze całe te podobieństwa zamykała w jedną, malutką klamrę, ograniczając się tylko do błękitnych oczu – tej samej identycznej morskiej toni, tej samej identycznej skarbnicy wiedzy na temat ich dwoje, zatrzaskujących się i na przemian otwierających w jednym, niepozornym spojrzeniu. Tym razem było inaczej, tym razem wcale nie zatrzymała się na oczach, a każdej części jego twarzy poświęciła wystarczającą ilość czasu. Analizowała go tak dokładnie jak jeszcze nigdy,  starała się dojrzeć w nim coś, czego jeszcze do tej pory nie znała, naiwnie wierząc, że próba skupienia uwagi na czymś innym niż jego słowa, mogłaby być naprawdę skuteczna. Wcale nie było.
    Jego przerażające spojrzenie, bolesne słowa wykrzyczane w emocjach i ten surowy ton z wyraźnym akcentem rozczarowania, kiedy w pewien wakacyjny dzień wtargnął do jej pokoju z kartką pergaminu w ręce. W furii czytał na głos całą zawartość listu. Nie ominął ani jednego słowa, łącznie z zapisanym na brzegu koperty nazwiskiem adresata. I właśnie począwszy od tego momentu, kiedy z jego ust padło "Lavon Carrow", Christine zrozumiała, jak bardzo ma przejebane

    Drogi Lavonie,

    Zgadzam się z Tobą w stu procentach, nikt nie może się o tym dowiedzieć. Mnie co prawda nic już nie zagraża, ale Ciebie czeka jeszcze trochę czasu do spędzenia w murach tej szkoły, nie możemy ryzykować! To zdarzenie już na zawsze zostanie tylko naszą tajemnicą, zapieczętowaną gdzieś tam, w zakątkach Hogwartu – mam nadzieję, że ilekroć będziesz przechodził w pobliżu tamtego miejsca, przypomnisz sobie o mnie i o wszystkich chwilach, które wspólnie tam spędziliśmy oraz z jak wieloma emocjami przyszło nam zmierzyć się tamtym razem!
    Odpowiadając na Twoje pytanie: czuję się dobrze. Chociaż muszę przyznać, idealnie nie jest. Nigdy nie chciałam i teraz też nie chcę zostać uzdrowicielką, ale moi rodzice za nic nie chcą mnie słuchać. Nadal nie mogę uwierzyć, że w tej jednej jedynej kwestii, taka zdecydował się poprzeć mamę, nie mnie. Wiem, że powinnam się cieszyć; sama nie pamiętam kiedy ostatnio byli tak zgodni... ale dlaczego w tak ważnej dla mnie sprawie? No i poza tym – zdążyłam się już niemiłosiernie za Tobą stęsknić, a myśl, że już drugi rok z rzędu po wakacjach nie wstąpię do Hogwartu i nie zobaczę tam Ciebie, wcale mi nie pomaga. Kiedy znów się zobaczymy? Opowiadaj jak Tobie mijają wakacje!

    Całuję, 
    Christine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślała, że kiedyś uda się jej wyrzucić z głowy te słowa zapisane na kartce, która jeszcze po dziś dzień leżała zakurzona w szufladzie jej biurka w domu rodzinnym; marzyła o tym prawie tak naiwnie jak naiwnie nie chciała ich w ogóle słyszeć z ust ojca, kiedy ten wpadł do jej malutkiego pokoju i władczo jak nigdy zadecydował, że Christine bez żadnej dyskusji ma zakończyć swoją znajomość z synem Alecto Carrow. A jednak nigdy nie pozbyła się z głowy tamtych wydarzeń, o czym brutalnie i z wielką siłą przypomniało jej jedno zderzenie spojrzeń z tym, do którego już żaden list napisany z jej ręki nie został wysłany. Ani ten z wdzięcznym podpisem "Całuję, Christine", ani ten przepraszająco-pożegnalny, który po całym incydencie napisała z nadzieją, że jeszcze kiedyś uda się jej uprosić ojca o tę jedną, ostatnią rzecz w jej relacji z chłopakiem. Koniec końców nawet nie spróbowała.
      A teraz stała właśnie tam, w sowiarni, oko w oko z Lavonem Carrow – tym samym, którego tak okrutnie i bez słowa porzuciła; wokół żadnej żywej duszy, wykluczając obecność sów oczywiście. Los był względem jej naprawdę złośliwy. Cholera, przyszła tutaj tylko po to, żeby posłać sowę z listem do ojca, a przecież gdyby nie on, prawdopodobnie nigdy w jej życiu nie musiałaby zmierzać się z takim problemem. I mowa tutaj o problemie w znacznie szerszym kontekście, niż sytuacja, w której znalazła się obecnie; bo od kiedy dowiedziała się o obecności nowego nauczyciela mugoloznawstwa o nazwisku Carrow w Hogwarcie, zaszyła się w bibliotece jeszcze bardziej niż mogło być to możliwe, a pożerana ciągłym wstydem oraz panicznym strachem przed konfrontacją, unikała Lavona jak żywego ognia. Znikając między regałami w czytelni, gubiąc się gdzieś pomiędzy uczniami na zatłoczonych korytarzach, często poświęcając się pracy nad biblioteką na znacznie dłużej niż zwykle. Jej niezwykle umiejętności kamuflażu w tłumie okazywały się być naprawdę skuteczne. Aż w końcu tak długo unikana sprawiedliwość dopadła i ją. Właśnie tutaj, w sowiarni, późno w nocy, gdzie nie miała już żadnej sposobności ucieczki.
      — Lavonie... — powoli wypowiedziała jego imię, walcząc z nagłą trudnością w wydaniu z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Niepewnymi oczami błądziła po jego twarzy. Zmienił się. Nie dziwne, w końcu teraz był już dorosłym, dwudziesto-siedmio letnim mężczyzną. Wyglądał znacznie dojrzalej, poważniej, może trochę mroczniej; a mimo to Christine nadal potrafiła dostrzec w nim tego nastolatka, którym był jeszcze wtedy, kiedy widzieli się po raz ostatni — Ja nie... Ja przepraszam. — stała sztywno, jakby za chwilę miała zamienić się w posąg lub zapaść pod ziemię. Naprawdę chciałaby zapaść się teraz pod ziemię. Czuła wstyd, który palił jej policzki; wyrzuty sumienia, które wróciły do niej rykoszetem z podwojoną siłą. I czuła również bezradność w obliczu okropnej prawdy, jaką był faktyczny powód jej zerwania kontaktów z chłopakiem.

      Usuń
    2. Czytając dziennie tak wiele słów w książkach, Christine całkowicie nie potrafiła radzić sobie z nimi w życiu codziennym, z każdym razem wybierając ścieżkę milczenia. A teraz? Co miała mi powiedzieć? Przecież nie mogła się niczym tłumaczyć, a nawet uważała, że nie ma do tego najmniejszego prawa. Przecież nie wypadało jej wyznawać jak bardzo wszystkiego żałuje, bo co by to zmieniło? Przecież nie mogła powiedzieć, że ojciec zabronił się jej z nim zadawać, bo przyznaniem, że musiała zerwać kontakt z Lavonem tylko dlatego, iż urodził się Carrowem, a nie nikim innym na świecie, zraniłaby go jeszcze bardziej niż dotychczas. Przecież tak naprawdę gdyby chciała znalazłaby sposób, żeby jakoś się z nim skontaktować. A teraz cała wina spadła tylko i wyłącznie na nią — Nie będę ci już dłużej przeszkadzać... — stwierdziła po kilkusekundowej ciszy, spuszczając wzrok. Nie znalazłaby odwagi na nic więcej i dobrze wiedziała, że nawet gdyby spróbowała, to skończyłoby się to jedynie łzami; stwierdziła, że z dwojga złego lepiej pozwolić im płynąć w samotności, niż w obecności drugiej osoby, nieudolnie próbując wydusić z siebie coś sensownego. Spojrzała na Lavona raz jeszcze na ułamek sekundy, obdarzając go przepraszającym spojrzeniem, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Nie powinna być tutaj już ani chwili dłużej. Jednak tego dnia los był względem niej naprawdę wyjątkowo złośliwy, a już moment później Buxton w swojej determinacji do wydostania się z sowiarni zatraciła się na tyle bardzo, że próbując wydostać się z pomieszczenia potknęła się o próg wejścia, zderzając się nagle z chłodnym i twardym betonem tuż przed schodami.

      Kaskaderka

      Usuń
  8. [ Rozumiem Cię doskonale, sama bardzo często robię dokładnie to samo – najpierw wyobrażam sobie daną postać, a jak już wiem jak powinna wyglądać, to mam ogromny problem z dopasowaniem do niej odpowiedniego wizerunku. Na szczęście upiekło mi się w przypadku panny Bones, bo wyobrażenie o niej i idealny wizerunek pojawiły się mniej więcej w tym samym czasie ;) Okej, a wracając do wątku… Emerson raczej nie była typem (zbyt)ciekawskiej pannicy,jednak jeśli stojąc pod gabinetem Lavona usłyszała coś podejrzanego (pomysł z wykorzystaniem kominka jest super!), to faktycznie chyba nie powstrzymałaby się od podsłuchiwania… Pytanie tylko, w co chciałbyś zaangażować swojego pana? Nie chcę Ci tu nic narzucać, choć wiadomo, że im mroczniejsze zagadnienia, tym waga tego co podsłuchała Mer musiałaby być większa :) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  9. [Hej, mamy wątek mailowy w klimatach rzymskich, jeśli pamiętasz. Ale gdybyś chciał się przerzucić na Hogwart, to po urlopie będę się starać zaktywizować. Także ten... masz wybór - mail lub blog. Opcjonalnie możesz spasować na obu liniach, ale byłoby mi szkoda.

    PS. Lavon wydaje się ciekawą postacią. Coś czuje, że ma jeszcze sporo do odkrycia.

    Scorpius H. Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  10. [ A to w sumie dobre pytanie… wydaje mi się, że taka standardowo intrygująca dawka mroku powinna wystarczyć :) Nie lubię tylko, gdy coś jest przedobrzone albo na siłę… więc w sumie dostosuję się do Twojego pomysłu. Niespodzianki są fajne ;) Tak jak pisałam wcześniej, Mer nie podsłuchuje rozmów innych. Ale jeśli dobrze to rozegrać, to faktycznie mogłaby dowiedzieć się czegoś, czego nie powinna. A później będzie w dużej kropce… ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  11. [Cześć :) ! Bardzo chętnie przejęłabym Twoją wolną postać, czy jest ona jeszcze do wzięcia? Mój pomysł na postać to syn Seamusa Finnigana, czarodziej ćwierćkrwi, Irlandczyk wychowany w Nowym Jorku]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Cześć! Niestety nie udało mi się cię namierzyć przez bloggerowe konto ani nie widzę twojego maila w rekrutacji, więc pozostaje mi odpisać tutaj, z nadzieją, że przeczytasz. Postać jest wciąż do wzięcia! Syn Seamusa byłby jak najbardziej ok. Odezwij się do mnie, proszę, na maila (glosbezrozsadku@gmail.com) bo chciałbym z tobą ustalić szczegóły, o których niezbyt chcę pisać w komentarzach ;)]

      ~ Lavon Carrow

      Usuń
  12. Słowa zadziałały jak policzek. Bo czy nie tak właśnie było? Czy nie zachowywał się, jakby kilka dziennikarskich informacji miało większą wagę niż człowiek, którego widział codziennie, którego codziennie obserwował, bo tak, Neville Longbottom obserwował Carrowa, nawet kiedy wydawać by się mogło, że tego nie robi? Na korytarzu, na Błoniach z okna swojego gabinetu, w Wielkiej Sali, kiedy zaciskał palce na tym czy innym naczyniu lub sztućcu. Obserwował i nie widział w nim chorego psychopaty, który zaraz zacznie biegać po szkole, rzucając Crucio, tu i tam. Z drugiej strony Dumbledore też nie widział w Tomie Riddle’u tego, kim stał się później. Dość! Musiał przestać. Musiał wreszcie odpowiedzieć sam przed sobą, dlaczego pozwolił mu tutaj uczyć, a kiedy już to zrobił, musiał podjąć decyzję – rzucić go na pożarcie, być przeciw niemu, czy podać mu rękę i stanąć po jego stronie.
    Uwierzę w to, co teraz mi powiesz i to będzie twoja jedyna szansa – zdawało się mówić jego spojrzenie, kiedy gotów był rozwinąć czystą kartkę i zacząć wszystko jeszcze raz. Lavon zdawał się czytać mu w myślach, chociaż Neville podejrzewał, że to po prostu słowa zmęczonego człowieka, który tłumaczy się z tego samego tysięczny raz. Kolejny przed nim, bo przecież zmusił go do tego, zupełnie jakby kolejne zapewnienia miały znaczyć więcej niż czyny. Nie jestem jego poplecznikiem. I nigdy nie byłem. Przecież już to słyszał. Lavon już kiedyś powiedział mu to prosto w oczy, kiedy jego życiorys spoczywał na biurku w gabinecie za Chimerą, wraz z notatkami z Ministerstwa, które zapewniały, że mimo pochodzenia, mimo nazwiska i krwi matki w żyłach, Carrow jest niegroźny. Nie uwierzył mu wtedy. Nie wierzył mu przez kolejne długie miesiące, więc czy był w stanie uwierzyć mu teraz? Chciał. Naprawdę bardzo chciał, bo gdyby nie był w stanie, musiałby zostawić go samemu sobie, a nie pozwalała mu na to gryfońska lojalność, dyrektorska powinność, a także fakt, że nie potrafiłby spojrzeć sobie w oczy, gdyby skazał niewinnego człowieka.
    – Wierzę ci – powiedział i chyba zaskoczył tym ich obu. Wierzę ci, Longbottoma leżało niebezpiecznie blisko przepraszam, a może było z nim tożsame, tylko to drugie dużo trudniej przechodziło przez gardło. Zrobił to pierwszy raz od zakończenia wojny. Przyjął dany fakt, takim, jakim ktoś mu go ofiarował, nie analizując, nie podważając, nie doszukując się drugiego dna i miał tylko nadzieję, że właśnie nie popełnia największego błędu w swoim życiu.
    Widział jak informacja o przesłuchaniu odbija się wachlarzem emocji na twarzy Lavona, chociaż musiał mu przyznać, że walczył dzielnie, by nie rozsypać się tutaj do końca. Neville miał ochotę odwrócić wzrok, dając mu tę chwilę prywatności, tylko dla siebie, by odnalazł w sobie maskę, którą chce założyć, zanim będą gotowi rozmawiać dalej. Nie zrobił tego, dopiero teraz dostrzegając tak naprawdę, jak bardzo Carrow jest jeszcze młody. Chłopiec, któremu kazano zostać mężczyzną. Mężczyzna, który wciąż był zagubionym chłopcem. Tak inny, tak różny, a jednocześnie takim sam. Zmęczony, popsuty, zużyty dużo wcześniej niż powinien. Neville czuł się tak od lat.
    Tym razem to Lavon powiedział coś, czym zaskoczył dyrektora, zgadzając się na jego obecność przy przesłuchaniu. Neville długo patrzył na niego, chcąc upewnić się, czy Carrow wie, na co się zgadza. A później opowiedział mu o tym, jak Aurorzy przeszukiwali ich dom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wszystkie te przedmioty, o których tak głośno rozpisywano się w czarodziejskiej prasie, stały na swoich miejscach, kurząc się od lat i nikt, nikt, nie zwrócił uwagi, że tam są, aż do teraz. To nie dawało mu spokoju, ale wiedział, że przyjdzie jeszcze czas na rozwikłanie tej zagadki. Teraz słuchał o tym, że ojciec Lavona nigdy tak naprawdę nie był Śmierciożercą, ale Neville wiedział to. Znał niemal na pamięć wszystkie nazwiska tych, którzy wtedy nosili Znak. Wielu Ślizgonów z jego rocznika głosiło rzeczy, z którymi ówczesny Longbottom się nie identyfikował i w końcu żaden z nich nie został naznaczony, poza Malfoyem, ale to zupełnie inna historia
      Poczuł się oszukany. Tym razem nie przez tego, którego miał przed sobą. Poczuł się oszukany przez instytucję, w którą wierzył. Która po miesiącach plugawienia jej przez Voldemorta i jego popleczników, już nigdy nie miała upaść tak nisko, jakże się mylił.
      Chciał zadać mu nurtujące go pytanie, ale Lavon ubiegł go, zadając swoje, które kosztowało go, najwyraźniej trochę więcej niż przewidywał za nie zapłacić. Chciał mu odpowiedzieć pytaniem. Chciał zapytać, czy zastanawiał się, jak wygląda ich życie. Dorosłych, którzy wtedy byli dziećmi, którzy z tymi mordercami walczyli. Którzy przez nich stracili swoich bliskich, jak on, a teraz muszą oglądać ich potomków, chodzących do tej szkoły, jakby żadna z tych rzeczy nigdy nie miała miejsca. Zamknął oczy i podobnie jak Lavon przed chwilą, zacisnął i rozluźnił palce, uspokajając przyspieszony nagle oddech. Nie mógł teraz wybuchnąć ani powiedzieć niczego co naruszyłoby ich cienkie jak papier i kruche jak najdelikatniejsza porcelana porozumienie, ale musiał powiedzieć to, co uważał za słuszne.
      – Cierpicie za grzechy swoich rodziców. Nie każdy z potomków popleczników Voldemorta popiera ich poglądy, wiem to. Wielu z was, straciło własne rodziny, odwracając się od wyznawanej przez nie ideologii, a mimo to wciąż jesteście dziećmi morderców, wytykają was palcami, szepczą za plecami… nie mylę się prawda? Zanim jednak zarzucisz mi cokolwiek, pomyśl o nas. Nazywają nas bohaterami, kiedy w rzeczywistości byliśmy tylko przerażonymi dzieciakami. Przeszłość waszych rodziców zniszczyła również nas, naszą przyszłość, zabrała wiele naszych żyć. Jesteśmy tak samo zepsuci, tak samo zniszczeni, a różni nas jedynie to, że wy ich kochaliście, a my nienawidziliśmy i każde z nas miało do tego święte prawo.

      Neville Longbottom nocną porą

      Usuń
  13. Lavon Carrow był dla Christine bardzo ważną osobą. Zarówno w przeszłości, kiedy w Hogwarcie spędzali ze sobą całe dni, jak i wtedy, kiedy przyszło do ich pierwszego spotkania po latach. Wniósł w jej życie naprawdę wiele pozytywnych rzeczy, które zawdzięczała mu nawet dotychczas; pomimo upływu tak wielu lat, które minęły od ich ostatniego zaadresowanego do siebie listu i pomimo tego okrutnego braku odzewu, kiedy postanowiła postawić wolę swojego ojca ponad związek z Lavonem. Wtedy, z dnia na dzień zwlekając z prośbą o wysłanie jeszcze tego ostatniego, pożegnalnego listu, po raz pierwszy sama zaczęła odpowiadać sobie na pytanie, które w jej głowie zaczęło kształtować się już od kilku listów wcześniej, ale jeszcze wtedy jeszcze nie miała odwagi i też wcale nie chciała się z nim konfrontować: czy to uczucie, które ich łączyło naprawdę było miłością czy może tylko czymś, co za miłość zabrało dwoje młodych, nie mogących odnaleźć swojego miejsca w świecie nastolatków? Zagubionych do tego stopnia, że desperacko spróbowali odnaleźć je w swoich ramionach. Lavon sprawił, że po raz pierwszy w życiu nie czuła się całkowicie sama; że jest jeszcze ktoś, kto nie postrzega jej tylko jako chodzącą skarbnicę wiedzy, która nie potrafi odmówić pomocy, a kto naprawdę będzie w stanie dostrzec w niej nią samą, nastolatkę, dziewczynę, młodą, inteligentną, pragnącą cieszyć się życiem. Christine. Lavon nauczył ją oraz całą swoją osobą ciągle i wciąż na nowo jej przypominał, że nigdy nie powinna użalać się nad swoim życiem, nad tym kim jest i nad tym, jakie miała dzieciństwo. Są tacy, którzy mają gorzej. Zawsze są. Lavon Carrow był dla Christine bardzo ważną osobą. Ale czy kiedykolwiek naprawdę był jej miłością?
    Obserwowała, jak w raz z jej brakiem wyjaśnień na jego twarzy kształtuje się rozczarowanie. Sama z kolei odczuwała coraz to bardziej narastające wewnątrz zażenowanie – najpierw tym krótkim, durnym przepraszam, później całą sobą. Bo chciała zapaść się pod ziemię, ukryć pod tą sławną peleryną jeszcze sławniejszego Pottera, wypowiedzieć jakieś zaklęcie i zniknąć, po prostu zniknąć. A przecież powinna potrafić odnaleźć w sobie chociaż na tyle odwagi, żeby wyznać mu całą prawdę. Zasługiwał na to. Nawet jeśli uważała, że nie ma prawa się przed nim po tylu latach tłumaczyć, to po prostu na to zasługiwał. Aczkolwiek znowu, strach przezwyciężył odwagę. Nie potrafiła odnaleźć żadnego bardziej racjonalnego wyjścia z tej sytuacji, niż jak najszybsza ewakuacja z sowiarni. A zresztą, gdyby została – jaki to miałoby sens? Zapewne staliby naprzeciwko siebie jeszcze jakieś kilka, ciągnących się w nieskończoność chwil, próbując przypomnieć sobie zdolności mowy, którą im obydwoje tak nagle odjęło. Wpatrywaliby się w siebie; w swoje już znacznie doroślejsze i poważniejsze twarze, a jednak wciąż te same, które zapamiętali przed laty, w zupełnej ciszy. Kiedyś robili to bardzo często – codziennie, godzinami. Teraz było zupełnie inaczej. Cisza martwa i boleśnie niezręczna, spojrzenia pozbawione tego samego blasku i wzajemnego podziwu, którym kiedyś nawzajem się obdarzali i to widoczne rozczarowanie Lavona okazane w braku słów, które z każdą chwilą wzbudzały w Chirstine coraz to większe wyrzuty sumienia. Myśl, że mogliby spędzić tak razem jeszcze chociaż minutę dłużej, nagle wydała się Buxton niezwykle przerażająca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciała zostawać ani tym bardziej nie chciała zaczekać, kiedy ją o to poprosił. Zdziwiła się, że w ogóle to zrobił. Od momentu, kiedy dowiedziała się, że Lavon został nowym nauczycielem mugoloznawstwa, sama i bez żadnej jego pomocy, wmówiła sobie, że on i tak nie życzyłby sobie widzieć jej na oczy. To właśnie na podstawie tego założenia – w połączeniu z jej osobistymi obawami – zgrabnie unikała z nim jakichkolwiek kontaktów. Tym razem jednak jej pośpiech i desperacka chęć ucieczki, zdecydowały całkowicie inaczej, niż sobie by tego życzyła, a ona skończyła na ziemi.
      — Nie, wszystko w porządku. — mruknęła z zawstydzeniem zerkając na Lavona, po czym nieporadnie spróbowała podnieść się z klęczek. — Co mam ci powiedzieć Lavonie, czego ode mnie chcesz? — zapytała, kiedy już udało jej się odzyskać równowagę. Opadający na czoło kosmyk włosów z powrotem założyła za ucho, a swoje smutne spojrzenie utkwiła w jego oczach. Dobrze wiedziała, czego od niej chciał, chociaż ostatecznie zdała sobie z tego sprawę dopiero kiedy z jego ust padło ''...tylko miej mi odwagę to powiedzieć''. Chciał zrozumieć. Zrozumieć, dlaczego tak bez słowa go porzuciła, dlaczego już więcej nie powróciła i dlaczego teraz unikała go bardziej niż ognia. — Chcesz to ode mnie usłyszeć, oczywiście że chcesz usłyszeć. I masz do tego swoje zasłużone prawo, które ciągle ci odbierałam. — na kilka sekund odwróciła wzrok, próbując skupić go na jakimś odlatującym puchaczu, po czym z zakłopotaniem przygryzła wargę i z powrotem spojrzała na Lavona — Począwszy od dnia, kiedy mój cholerny ojciec zamknął mnie w domu na całe wakacje, po tym jak dorwał się do listu od ciebie, aż do dzisiaj. — wyznała niemalże jednym tchem, czując narastający ciężar w jej klatce piersiowej.

      Niestabilna i skomplikowana, Christine Buxton

      [Luz, luz, rozumiem!]

      Usuń
  14. [Jak pewnie zauważyłeś, nie ma mnie na blogu. Wynika to z braku czasu i nadmiaru obowiązków w pracy. Natomiast na wątek z Tobą jestem chętna. Nie proponuję dwóch, bo kłóciłoby się to ze zdaniem o braku czasu - ale myślę, że jeden pojedynczy mailowy utknę gdzieś w grafiku. Dlatego jeśli miałbyś chęć kontynuować rzymskie losy dwóch panów, zapraszam na maila. Dla przypomnienia: imprison.men@gmail.com]

    Scorpius H. Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  15. [Z małym poślizgiem, ale w końcu przybywam z powitaniem! :D
    Lavon wydaje mi się być naprawdę melancholijną, a jednocześnie silną postacią, jakoś takie wywiera na mnie wrażenie. Poza tym kartę czytało mi się naprawdę przyjemnie, kawał dobrego tekstu!
    I skromnie zaproszę do mojej Ludo, widzę, że Lavon jest nauczycielem mugoloznawstwa, a moja Lu lubi mugolską poezję, choć raczej się do tego nie przyznaje... cóż, punkt zaczepienia jakiś jest, a zawsze można pomyśleć nad czymś konkretnym. :D]

    Ludovica Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Nie ma sprawy, tak się składa, że ostatnie tygodnie miałam trochę zawalone pracą, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, jak to mówią… przynajmniej w pewnym sensie ;) Myślę, że mogę się postarać coś naskrobać, jakieś małe wprowadzenie. Zbiorę tylko wenę i się odezwę ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Zabij mnie, że tak długo mi zeszło z odpisaniem, ale musiałam wrócić do odpowiedniego rytmu i wygospodarować trochę czasu na pisanie. Teraz powinno być znacznie lepiej z moją regularnością. I nie wiem jakiego pecha miałeś na Discordzie (w sumie na tej platformie w ogóle nie funkcjonuję, więc nie mam pojęcia jak tam to wygląda), ale uwierz mi, że wobec wielu postaci, Lavon zdecydowanie nie zostałby przeze mnie zakwalifikowany jako przesadzony. Chyba, że to znieczulica po tylu latach blogowania bierze xD
    Chętnie pójdę w motyw Działu Ksiąg Zakazanych, tylko pojawiają mi się pytania – jako nauczyciel Lavon zapewne mógłby na dzień dobry odjąć punkty i wlepić szlaban, a na tym to by się skończyło. W końcu teoretycznie jako członek grona pedagogicznego nie jest obciążony takimi samymi ograniczeniami jak uczniowie. Czy z uwagi na nazwisko, jednak też nie mógł się tam zapędzać? I w sumie powinnam doprecyzować, że Alex ma zainteresowanie motorami, a nie samochodami, nie wiem na ile to tutaj by pasowało. Wiesz, żeby nie przedłużać (znów, przeze mnie, za co bardzo się kajam) możemy po prostu uznać, że obaj panowie w sytuacji gdy nie powinni tam być, wpadli na siebie i dalej… Hm… Zawsze jest Irytek, który lubi być głośno, co można wykorzystać. Ale raczej jak za starych dobrych czasów po prostu poszłabym na żywioł :) ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  18. Jedno zwichnięcie nadgarstka, dwa pechowe obtłuczenia lewego i prawego barku, a teraz trzecia – do kolekcji – cienka blizna biegnąca wzdłuż przedziałku we włosach. Całkiem sporo jak na drobną, prawie siedemnastoletnią czarownicę, która ani nie szukała kłopotów, ani specjalnie nie prosiła się o guza… po prostu lubiła quidditch. Wszystkich tych kontuzji doznała tylko i wyłącznie w tym sezonie. O pozostałych nie chciała nawet myśleć. Naturalnie nie przyznawała się rodzicom do drobniejszych wypadków, domyślając się ich potencjalnej reakcji – naprawdę rozumiała ich troskę, jednak nadal nie zamierzała brać pod uwagę wszelkich sugestii, aby pożegnać się z lataniem na miotle na stałe. Za bardzo to kochała, nawet jeśli ta miłość wymagała od niej od czasu do czasu odrobiny cierpienia. Niespełna parę dni temu, podczas jednego z treningów miała okazję ponownie się o tym przekonać. Podobno to była wina jednego z tłuczków… Był już albo kompletnie zepsuty, albo źle nastawiony, odkąd wrócił z co miesięcznego czyszczenia. W każdym razie Emerson zaliczyła z nim bardzo bliskie i bardzo nieprzyjemne spotkanie, gdy próbowała przechwycić w locie rzuconego jej przez kolegę z drużyny kafla. Prędkość była odpowiednia, podobnie jak wysokość… może zabrakło jej odrobiny wyczucia lub zwyczajnie zaszwankował refleks. Nie spostrzegła lecącego w jej kierunku tłuczka. Ba, nie zapamiętała nawet w chwili, gdy w nią uderzył! Prawdopodobnie dlatego, że dostała nim prosto w głowę i niemal natychmiast zrobiło jej się ciemno przed oczami. Nie miała bladego pojęcia, jakim cudem, spadając z miotły nie złamała sobie karku. Dopóki po wybudzeniu w Skrzydle Szpitalnym nie usłyszała komu zawdzięczała natychmiastową pomoc… O nauczycielu Mugoloznawstwa, profesorze Carrow, nie wiedziała zbyt wiele. Oczywiście znała jego nazwisko, które było doskonale rozpoznawalne w świecie czarodziejów, i niestety jednocześnie nie kojarzyło się ono zbyt pozytywnie… delikatnie mówiąc. Nie chodziła jednak na Mugoloznawstwo, w ogóle nie interesowała się tym przedmiotem, a przede wszystkim nie pasjonowała się plotkami, które o każdej porze dnia i nocy można było usłyszeć na szkolnych korytarzach. Nie zastanawiała się więc, jakim cudem syn tej Alecto Carrow wylądował w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart w roli nauczyciela opowiadającego swoim uczniom o życiu i zwyczajach mugoli. Owszem, wydawało jej się to co najmniej niezwykłe, biorąc pod uwagę całą tę historię związaną z jego matką oraz wyznawaną przez nią ideologią, jednakże dopiero dzisiaj zaczęła się nad tym nieco głębiej zastanawiać. A to dlatego, że po wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego musiała udać się na spotkanie z profesorem Carrowem, aby osobiście podziękować mu za wyratowanie z nie lada opresji. Kto wie, może gdyby tego tragicznego w skutkach popołudnia nie zdecydował się oglądać ich treningu z trybun stadionu, to dziś panna Bones byłaby w zdecydowanie gorszym położeniu? Odsuwając więc na bok stare dzieje i nieporozumienia, następnego dnia po opuszczeniu Skrzydła Szpitalnego, zaraz po zakończeniu zajęć, udała się na pierwsze piętro. To właśnie tam znajdowała się sala Mugoloznawstwa. Słyszała, że mieścił się tam również prywatny gabinet profesora Carrowa, w którym bardzo często przesiadywał. Nie umawiała się z nim wcześniej, dlatego liczyła, że koleżanki miały rację i faktycznie uda jej się z nim spotkać oraz krótko porozmawiać. Schodząc po schodach, a następnie wędrując opustoszałym korytarzem zamku, powtarzała sobie w głowie to, co chciała i powinna mu powiedzieć. Nie czuła się zbyt pewnie w sytuacjach, w których miała okazać komuś swoją wdzięczność. Wynikało to zapewne z jej natury, czasami odrobinę zbyt ostrożnej jak i zdystansowanej… niemniej jednak, profesor Lavon Carrow bardzo jej pomógł, i nie było opcji, aby po prostu zamiotła to pod dywan.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było już późne popołudnie, wszystkie lekcje oraz zajęcia dodatkowe dobiegły końca a za niespełna półgodziny rozpoczynała się kolacja – to pewnie dlatego Emerson była tu zupełnie sama. Korytarz na pierwszym piętrze świecił pustkami. Na samym końcu dostrzegła masywne drzwi prowadzące do sali Mugoloznawstwa, a paręnaście metrów dalej mieściły się inne, tylko trochę mniejsze, prowadzące do gabinetu profesora Carrowa. Emerson zbliżyła się do nich, dostrzegając sączące się pod nimi światło. Chyba były nawet lekko uchylone... Panna Bones zwolniła jednak kroku, ponieważ zbliżając się do nich miała wrażenie, że z wnętrza gabinetu dobiegają niewyraźne głosy… Zmarszczyła lekko brwi. Może ktoś już ją uprzedził? Inny uczeń? Konsultacje po godzinach, korepetycje…? Zatrzymała się zaledwie trzy kroki od gabinetu profesora, przez chwilę zastanawiając się co powinna zrobić – zrezygnować i spróbować jutro? A może poczekać? Aczkolwiek coś jej się nie zgadzało… coś było nie tak. Czyżby te głosy? A może… czy tam w środku, to na pewno był tylko uczeń…?

      [ Hej, i oto naskrobałam rozpoczęcie… Przepraszam za lekki poślizg – zazwyczaj staram się ogarniać nieco szybciej, ale ostatnio mam sporo pracowych & prywatnych obowiązków, także troszkę mi się zeszło. Mam nadzieję, że nie obrazisz się za umiejscowienie akcji w tym rozkładzie (gabinet Lavona, nieopodal klasy od Mugoloznawstwa na pierwszym piętrze). Jeśli ustalaliśmy jakoś inaczej, a ja poprzekręcałam, to wybacz. Możesz odpisać tak, jak Ty to widzisz, a ja w następnym swoim odpisie się do tego dostosuję ;) Nie chciałam też za dużo rozpisywać o tym, co usłyszała Mer, żeby już z początkiem wątku nie wejść Ci w paradę. ]

      Emerson Bones

      Usuń
  19. [Pomysł z powiązań Ludo oddałam naszemu wspaniałemu dyrektorowi, ale chętnie zrobiłabym z Lavona kogoś, kto mógłby być nie tylko nauczycielem Ludo, ale jej przyjacielem, który może rozumiałby, że przez swoje oceny i to, że jest tak ambitna chce pokazać ojcu, że nie jest jedynie dodatkiem do rodziny, ale przede wszystkim myślącą osobą, która nie da się zamknąć w schematach.
    Bardzo mi się podoba pomysł z graniem roli przez Ludo w przedstawieniu, oczywiście, najpierw byłaby na nie i pewnie by się w ogóle wyparła, że czytuje mugolskie dzieła, ale później może zmięknąć, bo Ludo ma w sobie poszanowanie do pięknych tekstów, nawet jeśli są mugolskie.]

    Ludovica Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  20. Czuła, że nie powinno jej tu być… ale co zabawne, właściwie nie do końca wiedziała czemu. Przecież nie mogła przypuszczać, że stanie się przypadkowym świadkiem rozmowy, o której w ogóle nie chciałaby słuchać. Szczerze mówiąc, większość spraw związanych z Lordem Voldemortem, oddanych mu Śmierciożercami oraz ideologią czystej krwi uważała za co najmniej przestarzałe. Choć może nie było to najodpowiedniejsze określenie. Oczywiście szanowała wszystkich tych, którzy poświęcili się lub oddali życie w walce z Czarnym Panem i jego poplecznikami. Ba, jej własna rodzina zapłaciła za to jedną z najwyższych cen… Jej ojciec stracił w wojnie ukochanych rodziców, starszego brata wraz z jego żoną oraz dziećmi, a także siostrę. Emerson znała ich twarze jedynie z magicznych fotografii, poustawianych tu i ówdzie w swoim rodzinnym domu. Żałowała, że nigdy nie mogła ich poznać… a jednocześnie była wdzięczna, że tamte czasy już dawno minęły i teraz traktowano je jedynie jako piękną, heroiczną historię godną zapamiętania oraz przestrogę na przyszłość. Na co dzień nie rozpamiętywała tamtych mrocznych dni… podobnie jak wielu jej rówieśników. Każdy współcześnie żyjący czarodziej, a szczególnie ci, którzy nadal uczęszczali do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, mieli wiele najróżniejszych spraw na głowie – Emerson, podobnie jak przytłaczająca większość uczniów, myślała głównie o sprawdzianach, wycieczkach do Hogsemade oraz meczach quidditcha. Może dręczyło ją parę dodatkowych kwestii… ale tak naprawdę niewiele różniła się od pozostałych uczniów. Dlatego podobnie jak i oni wolałaby nigdy nie usłyszeć tego, co właśnie usłyszała… w dodatku mając świadomość, że znalazła się tu kompletnie przypadkiem. I być może właśnie sprowadziła na siebie nie lada kłopoty… Na początku pomyślała, że chyba musiała się przesłyszeć. Nic, co docierało do niej zza uchylonych drzwi gabinetu profesora Carrowa nie miało dla niej najmniejszego sensu. Dopóki nie usłyszała strzępek zdań… słów o matce, o wilkołaku… Od razu poczuła wymowne ciarki na plecach, ponieważ w ostatnim czasie chcąc nie chcąc, temat wilkołactwa stał się dla niej wyjątkowo bliski. Jednak nie samo zagadnienie Likantropii zaskoczyło ją najbardziej, tylko pierwsze skojarzenia, które niemal natychmiast jej się nasunęły, poraziły ją najbardziej… Nawet nie zauważyła, jak zastygła w miejscu, zapominając o prawidłowym oddychaniu. Jej ojciec opowiadał jej parę razy o wilkołakach… opowiadał jej o tych, którzy pomagali Czarnemu Panu, gdy ten próbował zdobyć Hogwart i podporządkować sobie cały świat czarodziejów. Był wśród nich jeden szczególny… Ale to było niemożliwe. Podobno już dawno umarł i nikt nie wiedział co dokładnie się z nim stało… Choć z drugiej strony, krążące po Ministerstwie plotki… właśnie o tym mówił jej ojciec. Dość. Miała wybujałą wyobraźnię. To na pewno nic takiego… przecież nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby podejrzewać, że zatrudniony przez Dyrektora Neville'a Longbottoma Carrow, po cichu za jego plecami, kontynuuje dzieło swej matki… Na pewno nie w Hogwarcie, i na pewno nie w tych czasach! Jednak jakiś cichy, uporczywy głosik, który znienacka zagnieździł się w jej głowie nie chciał odpuścić… teraz czuła niemal całą sobą, że coś jej tu nie pasowało… I ta rozmowa na pewno nie należała do zwyczajnych. Powinna stąd jak najszybciej odejść, najlepiej od razu zapominając o podziękowaniach dla nauczyciela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda tylko, że nie zdążyła nawet kiwnąć palcem, gdy nagle drzwi od gabinetu stanęły szeroko otwarte, w a ich progu pojawił się nikt inny, jak profesor Lavon Carrow. Zareagowała trochę instynktownie, a mianowicie cofnęła się o dwa kroki, zaciskając kurczowo palce lewej dłoni na skórzanym pasku torby… prawa ręka natomiast drgnęła niespokojnie, jakby szykując się do sięgnięcia pod uczniowską szatę w poszukiwaniu niezastąpionej różdżki…
      — Dzień dobry panie profesorze… — minęło parę chwil, nim w końcu odpowiedziała mu w podobnym tonie. Nie zmieniła jednak wyrazu twarzy, który nadal pozostawał dziwnie – a przynajmniej w oczach Carrowa musiał taki być – spięty. Dopiero, gdy pozwoliła sobie na zaczerpnięcie oddechu, rozluźniła się na tyle, aby dodać coś więcej… — Tak, Bones. Pomógł mi pan podczas mojego ostatniego treningu… Mam nadzieję, że panu nie przeszkadzam. Chciałam jedynie podziękować… — zawiesiła głos, nie spuszczając z oblicza młodego mężczyzny czujnego spojrzenia jasnych oczu. Zdążył się już zorientować, że podsłuchiwała jego rozmowę…? Na samą myśl o tym poczuła lekki wstręt (do samej siebie oczywiście), ale również i nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca. Postarała się uśmiechnąć, choć nie była pewna jak bardzo przekonywująca przy tym była. — Ze słów pani pielęgniarki wynika, że gdyby nie obecność pana profesora, mogłoby się to dla mnie naprawdę źle skończyć…

      [ No cóż, tak też właśnie myślałam… Mieliśmy dłuższą przerwę pomiędzy ustalaniem szczegółów naszego wątku, a moim rozpoczęciem, więc spodziewałam się, że coś wyleci mi z głowy. Padło na usytuowanie gabinetu ;) Dlatego napisałam Ci wcześniej, że jeśli coś będzie źle, możesz zignorować moje wypociny i dostosować do własnej wizji. Nie wpłynęłoby to raczej na ogólny sens naszego wątku ;) A jeśli chodzi o nieużywanie magii, to akurat o tym pamiętałam! Wydawało mi się, że opisałam wypadek Mer najogólniej jak potrafiłam, podobnie jak pomoc ze strony Lavona… ale jeśli mi się nie udało, to przepraszam. Starałam się nie sugerować żadnych konkretnych działań z jego strony, pozostawiając sporo miejsca do dowolnej interpretacji ;) ]

      Emerson Bones

      Usuń
  21. Zmarszczył lekko brwi, słysząc tak jawne, tak odważne i stanowcze zaprzeczenie w głosie Lavona. I gdyby tylko ten zawahał się sekundę dłużej, Neville był gotów wytoczyć przeciw niemu swoje argumenty. Zmarszczka na czole Longbottoma rozprostowała się, kiedy do końca wysłuchał tego, co Carrow miał do powiedzenia. Kiedy padło to jedno ”Dlaczego?”, które paść musiało i obydwaj zdawali sobie z tego sprawę, Neville odwrócił się na pięcie, zaplatając długie palce dłoni za plecami i powolnym krokiem przeszedł wzdłuż rzędu ławek.
    Pochodził z rodziny czarodziejów czystej krwi, babka z uporem maniaka wpajała mu wszelkie czarodziejskie tradycje, które znać powinien, konwenanse, których należało przestrzegać i wszelkie zasady magicznego świata, którymi powinien się kierować. Może to właśnie dlatego, wciąż czasami nosił tradycyjne czarodziejskie szary, długie, powłóczyste, zamiatające kurz z hogwarckich posadzek i wzbijającego go do migotliwego lotu w świetle słońca wpadającego przez wysokie okna, jak teraz, kiedy odwrócił się, a materiał zafalował zamaszyście wokół jego kostek. Twarz przez moment skryła się w półcieniu i trudno było dostrzec malujące się na niej emocje, kiedy rozważał słowa, które miał zaraz wypowiedzieć.
    – Wiem, jak to jest, kiedy musisz walczyć o to, by ktoś ci uwierzył. Znam to uczucie, kiedy każdy twój gest, nieważne jak wielki, czy błahy, wzbudza jedynie politowanie. Wiem, jak to jest być niewidzialnym – wyłonił się z cienia, stawiając krok za krokiem, pokonując drugi raz tę samą trasę co przed chwilą, tylko w przeciwnym kierunku. Być może robił rzecz naganną. Odsłaniał się, nawet jeśli był to jedynie ułamek tego, co przeżył, nawet jeśli już dawno to przepracował. Wystawiał się na cios, który mógł paść za chwilę lub w przyszłości. Bolesny i raniący głęboko. – Uważasz, że jestem skurwielem, którego rozrywką jest gnębienie ciebie ciągłą kontrolą. Nie ma potrzeby zaprzeczać – spojrzał mu w oczy, przystając naprzeciwko w odległości kilku kroków. – Ale jestem też dyrektorem tej cholernej szkoły i nie pozwolę, by ktokolwiek, bezpodstawnie oskarżał moich nauczycieli. Poza tym… Gryfoni zawsze trzymają się razem, kiedy tego potrzebują, ma nadzieję, że o tym wiesz – powiedział, przypominając sobie jednocześnie, że to właśnie w Domu Lwa przestał być niewidzialny, przestał być nikim, zaczął być kompanem, przyjacielem, zaczął być sobą.
    Lojalność i braterstwo, którego doświadczył, wciąż płynęło w jego żyłach, a teraz miał przed sobą drugiego Gryfona, wiedział to przecież od początku. Nie musieli się lubić, nie musieli się przyjaźnić, w końcu nie wszyscy wychowankowie Gryffindoru byli jedną, wielką, szczęśliwą rodziną, ale zawsze mogli na siebie liczyć, kiedy tego potrzebowali i to w Neville’u nie zmieniło się nawet odrobinę, przez te wszystkie lata.
    – Masz rację, wiara i zaufanie, to nie jest coś, czym można i czym należy obdarzać ot tak, po prostu. Na razie, musi ci wystarczyć moje chcę, jak sam to nazwałeś. Jednocześnie wiedz, że nie pozwolę, by Ministerstwo i Prorok, garścią plotek i stosem zaniedbań obsmarowywało nasze nazwiska. Jesteś niewinny, dopóki nie udowodnią ci winy. I spraw, żebyś nie żałował faktu posiadania mnie za swoimi plecami – dokończył spokojnie, chociaż słowa te, kryły w sobie zarówno prośbę, jak i groźbę.
    Neville chciał mu wierzyć, chciał mu zaufać, chciał mu pomóc, a jednocześnie naprawdę bardzo nie chciał, by okazało się, że musi tego żałować i zdawało mu się, że Lavon doskonale zdaje sobie z tego sprawę, jak wiele kosztowały Longbottoma te słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na moment odwrócił spojrzenie i opuścił powieki, kiedy chwilę później dotarło do niego kolejne pytanie Carrowa, dotykające jego koszmarów, demonów, które nosił w sobie i z którymi codziennie walczyłby w ogóle móc wstać z tego przeklętego, wielkiego łoża w swojej komnacie.
      – Byliśmy tylko dziećmi. Nie powinniśmy być bohaterami – powiedział cicho, patrząc gdzieś niewidzącym spojrzeniem, zanim zamrugał kilkukrotnie i znów spojrzał na Lavona. – Przyjdź po kolacji do mojego gabinetu – powiedział, jeszcze zanim bez ani jednego słowa więcej odwrócił się i lekko zgarbiony, jakby niosąc na swoich barkach ciężar, którego nie był w stanie w pełni udźwignąć, wyszedł na korytarz.
      Obowiązki dyrektora, prowadzącego Koło Zielarskie i korespondencja, skutecznie wypełniły mu pozostałą część dnia. Nie pojawił się na obiedzie, nie pojawił się też na kolacji, zmuszony do odpisania na tonę niecierpiących zwłoki listów. Kiedyś ktoś z jego mus golskich przyjaciół pokazał mu pocztę mailową, do dziś pamiętał szok, towarzyszący odkryciu, że poczta może trafiać do odbiorcy w tak szybkim tempie. Z drugiej strony jednak cenił sobie ten czas oczekiwania przy jej tradycyjnej wersji, bo to przynajmniej na chwilę odwlekało moment ponownej konfrontacji z nadawcą. Zwłaszcza teraz, kiedy wybuchła cała ta afera wokół Carrowa.
      Pielgrzym zaskrzeczał z dezaprobatą, spoglądając uważnie ze swojej żerdzi na Neville’a, który pozbywszy się długiej szaty, siedział za wielkim biurkiem, w białej koszuli rozpiętej pod szyją, rękawami zawiniętymi powyżej łokci, wolną dłonią zawzięcie mierzwiąc włosy, zostawiając na swojej głowie istny bałagan. Biurko było zasłane pergaminami, kopertami, wycinkami gazet, na których stała pusta filiżanka po dawno wypitej herbacie. Imbryk z gotową, świeżą i ciepłą, stał na niewysokim stoliku obok kominka, jednak dystans, jaki musiałby pokonać, skutecznie go zniechęcał. Pielgrzym sfrunął na biurko, skubiąc swojego pana w palec wskazujący, wokół którego nawijał lekko już przydługi kosmyk włosów.
      – Aua! Co? – Longbottom spojrzał nieprzytomnie na ptaka, a zaraz potem na zegar stojący w rogu gabinetu. Było już dawno po kolacji, kręgosłup bolał go od nachylania się nad biurkiem. – Muszę to skończyć, zanim on przyjdzie, daj mi spokój, przebrzydły ptaku – machnął niecierpliwie dłonią w stronę sokoła, który zaskrzeczał z dezaprobatą, i wrócił do pisania, by skończyć list przed przybyciem Lavona, którego do końca nie był taki pewien.

      Neville Longbottom

      Usuń
  22. [Cześć! Tym razem mam nadzieję, ze zagoszczę z Gabrielem na dłużej i nigdzie nie zniknę :D Nauczycielski wątek, jak najbardziej uda nam się sklecić, dzięki czemu Lavon może zyska szansę na to, aby poznać dokładną przyczynę utraty wygodnej posadki w Ministerstwie przez Gabriela :D Bardzo dziękuję za powitanie! :)]

    Gabriel V.

    OdpowiedzUsuń
  23. [ Przede wszystkim – nie doszło do żadnego przekręcenia, to ja nie doprecyzowałam wystarczająco w karcie. I dzięki za rozjaśnienie co do kwestii Lavona, dzięki temu wytłumaczeniu już rozumiem dlaczego pan profesor mógłby być zdenerwowany perspektywą bycia nakrytym w Dziale Ksiąg Zakazanym. Wydaje mi się, że mam teraz już pełen obraz jak mogłoby to wyglądać. Jeżeli chodzi natomiast o relacje, panowie byli sobie chyba wzajemnie obojętni – Alex nie uczęszczał na zajęcia Lavona, więc się raczej mijali, niezainteresowani zbytnio sobą. Zatem rozpoczynamy od czystej kartki :)
    Jeszcze chcesz coś dodać czy mogę zaczynać? Od razu uprzedzam, że przy tym jak bardzo źle wygląda mój tydzień w pracy – najpewniej dopiero w okolicy weekendu mi się to uda. ]

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  24. [Naprawdę Verse jest aż tak mugolska?! :D Nie zwróciłam na to uwagi, a może mi umknęło, haha.
    Cześć! Przepraszam, że odpisuję po takim czasie, złapałam straszne zawieszenie weny.
    Cieszę się, że Verse się spodobała. Może byłaby tą kłótliwą uczennicą, która przeszkadza w lekcji i poucza nauczyciela na temat mugoli? :)]

    Verse Millward

    OdpowiedzUsuń
  25. Zareagowała zbyt gwałtownie… niepotrzebnie się wycofała i chciała chwycić za różdżkę. Profesor Carrow z pewnością by jej nie zaatakował, nie miała pojęcia skąd pojawiła się ta bezsensowna myśl… Być może niewiele go znała, jednakże żaden zatrudniony w szkole nauczyciel nie mógłby nigdy… Czyżby…? Emerson wzdrygnęła się lekko, gdy przypomniała sobie jedną z lekcji Historii magii, na której duch Cuthberta Binnsa – głosem monotonnym i sennym jak zawsze – opowiadał im o Hogwarcie za czasów Dyrektora Severusa Snape'a. Kompletnie nie rozumiała po co sobie o tym teraz przypomniała… Wygrzebywanie z pamięci informacji o pastwiących się na uczniach rodzeństwie Carrowów z pewnością w żaden sposób nie pomoże jej się uspokoić… i na pewno nie było sprawiedliwe w stosunku do stojącego przed nią mężczyzny. Przecież sam nie wybrał sobie rodziny, w której przyszedł na świat... Ponieważ nikt o zdrowych zmysłach nie skazałby się na podobny los. Nikt, szczególnie współcześnie, nie chciałby należeć do wzbudzającego wstręt, a może u niektórych i również nienawiść, rodu Śmierciożerców… Panna Bones poczuła się źle. Po prostu źle... Nie lubiła wtrącać się w prywatne sprawy innych ludzi – pewnie dlatego, że sama nie znosiła, gdy ktoś robił jej to samo. Najchętniej podziękowałaby profesorowi Carrow za uprzejme zaproszenie na kawę, a następnie szybko odwróciłaby się na pięcie i rozpłynęła w powietrzu. Tak byłoby najprościej… Pomyślała jednak, że nie wypadało tak po prostu… odmawiać?. Młody mężczyzna mógłby to odebrać za szczególnie podejrzane… A i tak miała wrażenie, że już zdążył ją przejrzeć… choć jak do tej pory, swoim opanowaniem i uśmiechem, niewiele dał po sobie poznać. Musiała wziąć z niego przykład.
    — Kawa, panie profesorze…? — odezwała się w końcu, rozluźniając odrobinę spięte ramiona. — Brzmi… interesująco. Nigdy jej nie piłam... — przyznała, a kąciki jej ust uniosły się w uprzejmym uśmiechu. Nawet, gdyby zaproponował jej ukochane piwo imbirowe z okropnie słodką pianką, wcale nie poczułaby się pewniej. Przekroczenie progu gabinetu profesora Carrowa zupełnie uniemożliwiało jej ucieczkę… Starała się tak o tym nie myśleć, bo gdzieś z tyłu głowy wiedziała, że to nonsens… Przecież tam w środku nie skrywało się ani straszydło w masce, ani inne śmiertelne zagrożenie. Wszyscy Śmierciożercy już dawno wymarli lub gnili w najlepsze w Azkabanie, i z pewnością nie spędzali wolnego popołudnia na ciasteczkach i kawie u profesora Carrowa. A przynajmniej taką miała nadzieję, gdy po chwili, z duszą na ramieniu wchodziła do jego gabinetu. W sumie właściwie nie wiedziała czego powinna się spodziewać… Przepełnionej graciarni? Pedantycznego porządku? Paradoksalnie nawet nie zdążyła rozejrzeć się porządnie dookoła, gdy pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to rozpalony nieopodal kominek… Wtedy ją olśniło. Z kimkolwiek wcześniej rozmawiał profesor Carrow, z pewnością odbywało się to za pomocą tego oto kominka. Z tym, że pomarańczowe języki ognia zdążyły zastąpić już zielone płomienie… Tak naprawdę nic nie wskazywało na to, aby zaledwie chwilę odbyła się tu tak ponura wymiana zdań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dokuczają panu przeciągi, profesorze…? — zapytała niespodziewanie, zerkając wymownie na wesoło trzaskający ogień. Wraz z początkiem roku szkolnego zaczynała się jesień, a to oznaczało, że w Hogwarcie – jak to w starym zamku - hulający po korytarzach wiatr stawał się wyjątkowo nieznośny. Emerson wiedziała jednak, że nie o to tu chodziło… wiedziała również, iż pytania o kominek nie należały do najmądrzejszych. Nie zdążyła ugryźć się w język, nim skojarzenia przerodziły się w słowa… — Interesuje się pan quidditchem…? — zmieniła nagle temat, odwracając się zwinnie w stronę młodego mężczyzny. — Pytam, ponieważ tamtego pamiętnego dnia był pan na na treningu, bodajże jako jedyny nauczyciel… — zauważyła spokojnie, obdarzając profesora Carrowa bystrym spojrzeniem jasnych oczu. Czuła, że jeśli poświęci zbyt wiele uwagi temu nieszczęsnemu kominkowi, zamiast skupić się na rozmowie z nauczycielem, to ten bardzo szybko zorientuje się, że ma coś za uszami… Ot, chociażby bezczelne podsłuchiwanie pod drzwiami poufnych rozmów.

      [ Nie, absolutnie nie brzmiałeś niemiło (ani nic w ten deseń) ;) Ja też chciałam wytłumaczyć, jak wyglądało z mojej perspektywy. A z kolei jak zaczynam komuś coś tłumaczyć, to wtedy niepotrzebnie się rozpisuję, tworząc z krótkiej odpowiedzi wielki elaborat… także spokojnie ;) I bardzo dziękuję za komplement! Szczerze mówiąc, gdy spoglądam na Twój odpis (lub odpisy osób, które potrafią tak ślicznie i składnie opisywać emocje swoich postaci), to nachodzą mnie poważne wątpliwości, czy moje wypociny nie przerażają nadmiernym chaosem i niekonsekwencją… Nie czuję się w tej materii zbyt pewnie, więc tym bardziej doceniam, że Ci się podoba ;) ]

      Emerson Bones

      Usuń
  26. [Jeśli to nie problem, chętnie przygarnę rozpoczęcie, bo mi się trochę czas rozjeżdża przez sprawy związane ze studiami i drugim kierunkiem, więc byłabym bardzo wdzięczna!]

    Ludovica Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  27. [ Jeżeli cos jest nie tak to śmiało krzycz, pozmienia się w trakcie i dostosuje :) ]

    Można by powiedzieć, że Alexander buszował w Dziale Ksiąg Zakazanych z równie dużą częstotliwością co w pozostałych zakamarkach szkolnej biblioteki. Lata wprawy i regularnego łamania zasad szkolnych sprawiły, że zakradał się tam bez większych obaw nakrycia, doskonale znając sztuczki i sposoby, które pozwalałyby mu na uniknięcie przyłapania. Było równo dwadzieścia siedem minut po północy, gdy lawirował między regałami zawierającymi przepisy na niebezpieczne mikstury, o który nie będą się nigdy uczyli na zajęciach, teoretycznie nic nie powinno pokrzyżować mu planów. Prefekci smacznie spali – niezależnie od tego jak bardzo zrzucano na nich obowiązek trzymania porządku w szkole, nikt nie zmuszał nastolatków do patrolowania korytarzy w godzinach nocnych. Tak więc jedno zagrożenie z głowy. Jeżeli natomiast chodzi o nauczycieli, to już jakiś czas temu zorientował się, że funkcjonuje grafik pełnionych dyżurów. Wystarczyło wyciągnąć informacje z obrazów i od Irytka, a także odrobina własnych obserwacji, by rozpisać w jakich porach który nauczyciel krążył, a także jaka była jego standardowa trasa. Nic specjalnie wyszukanego, potrzeba tylko odrobinę umiejętności logicznego łączenia faktów… Poza tym był jeszcze woźny. On urozmaicał sobie ścieżki, niekoniecznie trzymając się jednej, charakterystycznej. Ale tym, co było niezmienne, był jego nawyk zaglądania do kuchni mniej więcej o wpół do pierwszej w nocy na podjadanie. Jako, że szkolna kuchnia mieściła się poniżej Wielkiej Sali, a biblioteka rozciągała na trzecim i czwartym piętrze… Urquhart mógł być pewny, że zdąży zajść do odpowiedniego regału, zabrać interesującą go książkę i nikt go nie przyłapie. Zawsze były jednak okoliczności co do zasady nieprzewidywalne, z którymi należało się liczyć i mieć na ich wypadek przygotowany plan ucieczki… I jedną z takich komplikacji było przeoczenie, że nawet wśród grona pedagogicznego zdarzyła się ta jedna, wyjątkowa osoba, której wizyta w Dziale Ksiąg Zakazanych była niezbyt akceptowalna, przez co konieczne było wybranie się po interesującą lekturę wtedy, kiedy raczej nikt tego nie zauważy. Oraz to, że obaj panowie zdecydują się na akurat dokładnie tę samą noc. Na razie jednak, przekonany, że wszystko idzie po jego myśli, skierował swoje kroki do opuszczonej alejki; pilnował by na pewno jego różdżka nie oświetlała zbyt mocno spowitego w mroku pomieszczenia, dając jedynie taką poświatę, która pozwalała na odczytanie nazw na grzbietach. Odszukanie tego, po co tu przyszedł, nie zajęło mu więcej niż kwadrans. Usiadł na podłodze i po odnalezieniu odpowiedniej receptury, skopiował jego treść; nie zamierzał ryzykować, że ktoś go nakryje z książką poza biblioteką. Poskładana karteczka wylądowała w jego kieszeni, w ogóle nie zwracając na siebie uwagi. W ten sposób, jeżeli nawet zostanie przyłapany, nikt nie udowodni mu, gdzie był i co nielegalnego porabiał. Nie chcąc tracić ani chwili dłużej, ruszył do wyjścia z biblioteki. I wtedy właśnie sprawy się nieco skomplikowały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był już przy drzwiach, na otwartej przestrzeni, gdy dojrzał męską sylwetkę, idącą w jego kierunku. Zwolnił kroku, doskonale wiedząc, że się nie schowa, bo już został przyłapany, w końcu dzieliło ich zaledwie kilka metrów odkąd zagadkowy jegomość wyłonił się zza rogu. Alexander miał dość godności by nie rzucać się rozpaczliwym krokiem w boczną alejkę, łudząc się naiwnie, że nie został zauważony. Wszak właśnie szedł główną alejką Działu Ksiąg Zakazanych w środku nocy, ewidentnie mając coś na sumieniu. Sylwetka jegomościa stojącego parę metrów przed nim, którego twarz skrywał mrok, sugerowała, że nie miał do czynienia z uczniakiem, ale nie potrafił skojarzyć żadnego z nauczycieli. Wytężył wzrok, spokojnym krokiem idąc w kierunku nauczyciela, oświetlając sobie różdżką drogę. Doskonale wiedział, że nie uniknie szlabanu. Była to jednak absolutnie żadna nowość dla Urquharta, który wręcz notorycznie pakował się w kłopoty. Naturalną konsekwencją dość swobodnego podejścia do regulaminu szkolnego było odrabianie w późniejszym czasie swoich występków. Miał tylko szczerą nadzieję, że to nie zawadzi to przy jego grze w domowej drużynie… Łuna z jego różdżki oświetliła wciąż stojąco nieruchomo postać. I wtedy po raz pierwszy odkąd zorientował się, że został przyłapany, poczuł iskierkę nadziei.
      — Panie profesorze… — skinął lekko głową, stając tuż przed Lavonem Carrowem. Nie miał dotychczas styczności z nauczycielem mugoloznawstwa, ale dość plotek na jego temat się nasłuchał. Włącznie z tym, że sporo osób uważało, iż osoba nosząca takie nazwisko w żadnym razie nie miała prawa przekroczyć progu szkoły jako członek grona pedagogicznego. A tu proszę… Pan profesor zapuścił się do Działu Ksiąg Zakazanych i sądząc po jego postawie, również nie był zachwycony spotkaniem kogoś na swojej drodze.

      Urquhart

      Usuń
  28. [Witam się tutaj po raz pierwszy!

    Lavon od początku przyciągnął moją uwagę rozbudowaną kartą postaci i całkiem innym podejściem do kodów, choć nie są twojego autorstwa (nie szkodzi!). W twoim nauczycielu jest dużo różnych rzeczy, jakie Alister z niebywałą łatwością by wyłapał i nawet wiele z tego zbyt dobrze pojmował.

    Postanowiłam dać marne wspomnienie trudniejszego początku dla właśnie zaciekawienia nim potencjalnej osoby do wątku, nawet jeśli setki tajemnic zostałoby dalej zakurzonych i nigdy nie poznanych. Tym właśnie jest pan Crooked. Niewypowiedzianym, Zapomnianym, Dziwnym, Niebezpiecznie Kojącym... Zamiast Wzbudzającym Niepokój.

    Zawsze lubię opowiadać o postaciach przez muzykę, jaka je wyraża, stąd cieszę się niezmiernie, że Einaudi przypadł mocno do gustu c: W jaki sposób akurat ten utwór do ciebie przemawia? Co wywołuje? Nawiedza w snach czy jedynie zadowala podczas samego słuchania, a potem zostaje... Och, ponownie zapomniany?

    Życzę od siebie powrotu do wprawy przy odpisach oraz aby udało ci się nie paść przypadkiem ofiarą ^^]

    Ingrid | Alister

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [I zapomniałam dodać, że zmieniłam wielkość fontów, zatem proszę o wgląd do mojej panienki i sprawdzenie czy tym razem wszystko się zgrało?]

      Usuń
  29. [Cześć, równie fajnie widzieć Twój komentarz u mnie. Tę nieszczęsną kartę już przemilczmy - nigdy nie lubiłam ich pisać nie tylko ze względu na te moje dość ograniczone (a teraz już w ogóle nieistniejące) umiejętności obchodzenia się z bloggerem, ale dlatego, że nigdy nie potrafię w niej zawrzeć takiej... kwintesencji postaci, tego co najważniejsze i raczej niezmienne jeśli chodzi o osobowość, bo zwykle tworzę typy dość chwiejne :) No zobaczę po prostu, czy to wyjdzie, czy to nie wyjdzie. A tymczasem - może masz ochotę coś ze mną napisać? Tak się zastanawiam - Ianthe na pewno nie wybrałaby mugoloznastwa, bo nijak się to ma do tego, co chce (chyba robić) w życiu. Jakieś wątki lekcyjne więc odpadają. A Ty masz może jakiś pomysł? (w sensie, o ile chcesz pisać :D )

    I tak nawiasem. Ładna ta Twoja karta. Ale nie dlatego, że masz miliard kodów (choć to też). Po prostu dobrze się to czyta.]

    OdpowiedzUsuń
  30. Czarna magia nie korciła go nawet w najmniejszym stopniu – co było całkiem interesujące, zważywszy na fakt jak często Alexander zaglądał do Działu Ksiąg Zakazanych. Na jego niecne nocne eskapady składały się jednak dwa czynniki. On po prostu lubił dreszczyk adrenaliny, to po pierwsze. Swój inauguracyjny szlaban w Hogwarcie załapał w tempie ekspresowym, choć teraz nie pamiętał czy zajęło mu to dwa, czy może trzy tygodnie. Oczywiście z czasem nauczył się lepiej pilnować by nie być złapanym, bo to przecież żadna przyjemność, to wciąż po drodze zdarzały się drobne potknięcia. I tak zawsze kończył rok szkolny na plusie, bo dzięki uczestnictwu w kołach, grze w domowej drużynie quidditcha oraz aktywnemu uczestnictwu w zajęciach zdobywał więcej punktów niż tracił. Natomiast drugim z powodów, zdaje się nawet istotniejszym, były jego plany na przyszłość. Młody Urquhart zamierzał iść w ślady swojego ojca i zostać aurorem – postanowił sobie to mniej więcej jak miał trzy lata i od tego czasu nie zmienił zdania nawet na moment. Doskonale wiedział, że odkąd został ugryziony jego ścieżka do pracy w Ministerstwie Magii jako auror była nieco utrudniona, ale nie zamierzał porzucać marzeń tylko przez to, że raz na miesiąc wyrastał mu ogon, a większość magicznego społeczeństwa co do zasady miała z tym absurdalny problem. Teoretycznie dzięki podwójnemu obywatelstwu jego szanse na prace w ministerstwie zwiększały się dwukrotnie, bowiem zawsze istniała furtka w postaci wybycia do Stanów Zjednoczonych i tam odbycia szkolenia… Choć znacznie mniej kusząca niż pozostanie w Wielkiej Brytanii. Alexander wychodził przy tym z założenia, że jeżeli chce się z czymś walczyć, powinien mieć o tym pojęcie, inaczej łatwo wystawiał się na element zaskoczenia. W żadnym razie nie znaczyło to przecież, że zamierzał użyć czegokolwiek, czego dowiedział się w tym zakątku szkolnej biblioteki. Gdy tak to ująć, jego działania miały logiczne uzasadnienie, prawda? Nie bez powodu Tiara zdecydowała o umieszczeniu go w Domu Kruka, a nie wśród odważnych (i często bezmyślnych) Gryfonów. Pomimo zamiłowania do odrobiny ryzyka, korzystał przy tym z głowy i zawsze miał pełną świadomość konsekwencji swojego działania.
    Nie przewidział, że którykolwiek nauczyciel wymknie się spoza ustalonego grafiku – w końcu większości mimo wszystko nie chciało się zarywać nocek, gdy mieli pełne prawo spać smacznie we własnych łóżkach. Taka sytuacja zdarzała się może raz na sto razy, ale pechowo przytrafiła się jemu. Na szczęście zwinięty w jego kieszeni świstek papieru był odporny na zaklęcia ujawniające przed kimkolwiek poza jego właścicielem, więc powinno nie być aż tak źle. Choć przecież nie miał pojęcia jak zareaguje profesor Carrow, bo nigdy nie uczęszczał na jego zajęcia, a też jakoś tak się złożyło, że nie mieli ze sobą styczności. Alex coś tam kojarzył o oburzeniu niektórych rodziców, którzy podnosili larum jakim cudem dopuszczono do nauczania młodych czarodziejskich umysłów potomka Śmierciożerczyni, ale dyrektor nie ugiął się pod presją i obstawał twardo przy swojej decyzji. Jeżeli zaś chodzi o opinię uczniów dotyczącą mugoloznawstwa, nie dotarły go słuchy o jakiś nadmiernych narzekaniach, więc średnio go interesowało zgłębianie tematu. A tu proszę, chcąc czy nie chcąc, sam się przekona jakim srogim pedagogiem jest Lavon.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dobry wieczór — odparł uprzejmie bez choćby najmniejszego zająknięcia. Gorsze rzeczy robił, więc perspektywa kolejnego szlabanu nie robiła na nim szczególnego wrażenia. Chyb, że spróbuje mu coś z quidditchem zabronić, to wtedy zamierzał odwoływać się do wszystkich świętych choćby i trzeba było. Tak czy siak, na razie nie dopuszczał do siebie tak strasznych myśli i wpatrywał się w profesora spokojnie, czekając na rozwój wypadków. Nie przyszłoby mu nawet na myśl oszukiwanie, że znalazł się tutaj przypadkiem – mogłoby to przynieść znacznie gorszy efekt, bo przecież tym samym dałby jasno do zrozumienia co sądzi o intelekcie osoby, której próbowałby sprzedać podobne kłamstwo. — Nie zamierzałem tego nawet sugerować — odpowiedział zgodnie z prawdą. Coś go jednak podkusiło by się odezwać i zaryzykować… Pewnie wynikało to z faktu, że cały czas podskórnie czuł, że nie tylko jemu ta sytuacja jest na rękę. Choć w sumie nawet nie musiał się odzywać, zgodnie z regulaminem postępowanie przy takim wybryku było ustalone. — Domyślam się, że nie możemy poczekać do rana z informowaniem Opiekuna Ravenclawu i omawianiem konsekwencji tego nocnego włóczenia się — westchnął cicho, niezbyt zachwycony wizytą w gabinecie opiekunki. Jakoś tak w świetle dnia zawsze kary były mniej srogie niż w środku nocy, gdy wybudzali panią profesor, a ona wściekała się zarówno z wybryku swoich podopiecznych, jak i własnego niewyspania.

      Urquhart

      Usuń
  31. Wnętrze gabinetu profesora Carrowa było zaskakująco zwyczajne – po oderwaniu wzroku od tego nieszczęsnego kominka, panna Bones przeczesała badawczym spojrzeniem pozostałą część pokoju. Komnata miała standardową wielkość. Emerson prawie od razu zauważyła stojący nieopodal regał z książkami. Przypatrywała się im przez dłuższą chwilę, w końcu dochodząc do wniosku, że lwia część tytułów niewiele jej mówiła… Domyślała się jednak, że musiały to być mugolskie książki, napisane przez mugolskich autorów. W końcu znajdowała się w gabinecie nauczyciela Mugoloznawstwa. Może gdyby okoliczności ich spotkania był nieco inne (a przynajmniej takie, jakie planowała od samego początku), to skorzystałaby z tej okazji i zapytała Carrowa o polecane przez niego lektury. Nie wspominała o tym często, jednak miała wyjątkowy sentyment do mugolskiej literatury klasycznej. Naprawdę nie wiedziała czemu i skąd jej się to wzięło, zwłaszcza że pozostałymi aspektami życia mugoli prawie zupełnie się nie interesowała. Ogólnie uwielbiała czytać, nie wyobrażała sobie długich, zimowych wieczorów bez niezastąpionego towarzystwa kilkusetstronicowego tomiszcza. Jeśli miała odpowiedni nastrój mogła pochłonąć dosłownie wszystko… ale mugolskie klasyki lubiła najbardziej. Miała ich parę w swoim domu i nawet zabrała ze sobą do szkoły dwie grubsze powieści, aby w luźniejsze wieczory móc odprężyć się z nimi przy kominku. Śledzenie życiowych perypetii bohaterów, którzy na co dzień mierzyli się z przeciwnościami losu bez choćby najmniejszego wsparcia ze strony magii było czymś niezwykle zajmującym... i zatrważającym. Z pewnym niezadowoleniem doszła do wniosku, że obecnie sama czuła się jak postać żywcem wyrwana z mugolskiej książki. Niby mogła zrobić wszystko, a tak naprawdę niewiele od niej zależało… W końcu przeniosła wzrok z regału ponownie na sylwetkę profesora Carrowa. Spojrzenie miała bystre i czujne. Musiała być bardziej ostrożna…
    — Przykro mi — odparła zwięźle. Nie, nie do końca zrozumiała o czym mówił… Jakie mogą być wspomnienia, które napawają go chłodem…? Zmarszczyła lekko brwi, jednak nic więcej nie dodała i o nic więcej nie zapytała. Po pierwsze, nie sądziła aby miała do tego prawo – w końcu Lavon Carrow nie był jej kolegą tylko nauczycielem. I nawet jeśli nie uczęszczała na nauczany przez niego przedmiot, to należał mu się szacunek. Wtykanie nosa w sprawy dorosłego czarodzieja, a już zwłaszcza profesora, raczej na pewno nie współgrało z ideą szacunku. A po drugie… chyba musiałaby być bardzo naiwna sądząc, że odpowiedziałby na jej pytanie szczerze.
    — Nie wiedziałam, że grał pan kiedyś w quidditcha… — dodała po chwili, znów przybierając lekko zdumiony wyraz twarzy. Podobnie jak nie wiedziała, że w przysłowiowej młodości profesor Carrow należał do domu Godryka Gryffindora. Chyba od razu przyjęła za oczywiste, że ze względu na swoje pochodzenie, musiał trafić do Slytherinu. Dobrze, że chociaż teraz zdążyła ugryźć się w język, nim powiedziała o parę słów za dużo… — Wydaje mi się, że skoro dostał się pan do drużyny, to pana umiejętności byłyby wystarczające, aby rozpracować moje zagrywki… A przynajmniej z założenia miałby pan pewne szanse — pozwoliła sobie na niezobowiązujący dowcip, przez chwilę mając cichą nadzieję, że ich popołudniowe spotkanie przy kawie będzie kręciło się właśnie wokół tak przyziemnych spraw jak quidditch. Niestety, nadzieja matką głupich… gdy ponownie na nią spojrzał Emerson od razu pomyślała, że to co zaraz powie wcale jej się nie spodoba. I miała rację. Na szczęście powstrzymała się przed jakąkolwiek gwałtowniejszą reakcją. Udało jej się nawet nie odwrócić wzroku i wytrzymać jego poważne spojrzenie… cóż, przecież to nie tak, że trochę się tego nie spodziewała, prawda? Już na samym początku miała wrażenie, że on wie… Jednak teraz zyskała pewność. Pytanie, jak powinna się teraz zachować i co najlepiej należało zrobić? Może nie było żadnego sensu w udawaniu głupiej…?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie jestem pewna, o czym pan profesor mówi… — odpowiedziała w końcu, powoli i ostrożnie dobierając słowa. Zmarszczyła lekko jasne brwi zastanawiając się, czy na jej zaciętym obliczu było widać jakiekolwiek oznaki winy? Ponieważ właśnie tak się czuła, jakby popełniła jakąś okropną zbrodnię – a przecież wcale nie zamierzała go podsłuchiwać. To wszystkie było jedną wielką pomyłką… — Jeśli panu w czymś przeszkodziłam, to najmocniej przepraszam — doprecyzowała, zaczesując za ucho jeden z nieusłuchanych kosmyków włosów. Z jednej strony miała przeogromną ochotę, aby szybko się pożegnać, odwrócić się na pięcie i po prostu wyjść. Jednak była też odrobinę ciekawa co zrobi profesor Carrow… czy to, co wydawało jej się, że słyszała, mogło mieć jakiś związek z podejmowanymi przez niego decyzjami?

      [ Spokojnie, ja też mam nawał obowiązków w pracy. W tygodniu prawie w ogóle nie odpisuję, chyba że jakimś cudem mam trochę więcej luzu. Niestety, zazwyczaj bywa tak bardzo rzadko ;( W każdym razie nie masz się co przejmować. Wątek będzie żył sobie własnym życiem i będzie rozwijany stopniowo, we właściwym czasie ;) ]

      Emerson Bones

      Usuń
  32. [Cześć!
    Szczerze powiedziawszy, cieszy mnie taki właśnie odbiór karty - że bardziej sugeruje, niż cokolwiek mówi wprost ;) Chociaż stoi za nią plik moich notatek.
    Myślę, że jak najbardziej możemy coś pokombinować, bo widzę tu parę punktów wspólnych. A na węgierskie akcenty zawsze jestem chętna :D Na razie za to zapytam, od kiedy Lavon uczy. Może to też mi jakąś koncepcję podsunie.]

    Kati

    OdpowiedzUsuń
  33. Ciemność wlewała mu się do oczu, oblepiając nozdrza i powieki, dusząc i paraliżując, nakłuwając ciało igłami śmierdzącego strachu. Palce bezwiednie zaciskały się na pościeli, źrenice rozszerzyły się, w nerwowym poszukiwania światła, by wyrwać się i uciec koszmarowi oplatającemu lodowate dłonie na jego szyi. Przełknięcie śliny, świszczący w zaciśnięciu gardła oddech i drżące dłonie w panice poszukujące różdżki, by cichym lumos odegnać ten obrzydliwy, zwierzęcy lęk, by nikłą mgiełką rozjaśnić tę klaustrofobiczną klatkę splecionych myśli i napełnić płuca tlenem, uspokoić rozedrgane serce i przypomnieć sobie, że obrazy, które jeszcze przed chwilą mroziły umysł były niczym innym jak bezsensownymi omamami. Żenującymi majakami wrzeszczącymi ogłuszającą kakofonią słabości. Kłamliwej przecież, tej, której Lestrange nigdy nie chciał do siebie przyjąć. Tej, która nie miała nawet prawa pojawiać się w jego życiu. Nie tak w końcu wychowywał go ojciec - nie tego od niego oczekiwał, nie to wyżynał mu w umyśle parzącymi cruciatusami. Wpajał mu to przez tyle lat, a on wciąż był tak żałośnie niewystarczającym synem.
    Bastian usiadł powoli, przygarbiając się nad światłem wypływającym z różdżki, tym samym próbując się choć trochę ogrzać. Było mu zimno, nadal - mimo, że wyrwał się z tego przeklętego koszmaru - tak strasznie zimno.
    Wbijające się w ciało lodowate igły przeszywające zaszczepiającym się w kościach chłodem. Przesuwające się po skórze wyimaginowane dłonie, osiadająca w płucach mgła i wysnuwający się z zsiniałych warg obłoczek pary. Sparaliżowane ciało na samotnym krześle, zawieszone w obrzydliwej pustce, w oblepiającej się na zmysłach, duszącej mazi tłumiącej wszystkie dźwięki i zapachy. I tylko dudniący echem, rwany rytm serca, ogłuszający szum krwi, płytki oddech i zimne krople potu na karku. Charkotliwy oddech, czarne wstęgi poszarpanej szaty i wykręcone pazury. Sunąca w jego stronę postać, skryta pod kapturem ciemna nicość, przerażający przedśmiertny obraz. Rosnąca chęć ucieczki miotająca się po skamieniałym ciele, nagle tak ociężałym, w bezruchu oczekującym na nieuniknione. Brak sił, by drgnąć, by krzyknąć i wyrwać się z niewidocznych więzów, by zaciśniętymi palcami zmusić różdżkę do ukazania niosących nadzieję świetlistych, szczęśliwych wspomnień. Tylko ta dusząca, zimna obecność i przeciągający się w myślach ludzki strach. Parząca rozpacz, gnijące żyły i pompujące ropę serce w tej otchłani beznadziei. Był sam, tak przeraźliwie i obrzydliwie sam, śmierdzący strachem i rozrywającym smutkiem. Tylko on i zbliżający się dementor zamknięci w klatce świadomości w oczekiwaniu na zbliżający się pocałunek. Nie było ojca, nie było zaklęć i wyższości, nie było radości i pogardliwych tortur, nie było nawet Bastiana Lestrange. Tylko pustka i samotność, szpetna i obślizgła. I ten charkotliwy oddech tuż przy lodowatym policzku. Sam, sam, sam…
    Bastian z trudem dobiegł do łazienki, gwałtownie pochylając się nad umywalką, by niekontrolowanie zwymiotować żółcią. Paliło go gardło i zaciśnięty żołądek, paliły go łzawiące oczy i skaleczone paznokciami dłonie. Oddychał ciężko, nie potrafiąc zapanować nad dygoczącym ciałem. Krótki wdech i napełnienie płuc zbawiennym tlenem, zimna woda, którą przemył twarz i zdobione kafelki, o które oparł się czołem, usilnie powtarzając w myślach, że wszystko to było obrzydliwym koszmarem – bezsensownym i wyolbrzymionym. Bo przecież wcale nie był sam, ani w Hogwarcie wśród Ślizgonów i parszywych, zabawiających mu czas szlam, ani w domu przy coraz częściej zapominającej o ojcu matce, nawet na ulicy, na Pokątnej, gdzie wciąż byli ci bojący się jego nazwiska i na Śmiertelnym Nokturnie, gdzie wciąż byli ci oddani czystej krwi. Był ród, plugawe wujostwo i poddana mu w obsesji kuzynka. Było wciąż głośne wspomnienie ojca, w którego echach Bastian topił się i otulał, nieustannie pielęgnując pamięć o tym najważniejszym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W swej dumie i pewności siebie, w cierniowych rozgałęzieniach ego i pogardliwej wyższości nad brudnymi mugolakami – bez lęku przecież, bez słabości i cienia zwątpienia. Bezsensowne koszmary nie mogły zaburzyć jego fasady.
      Bastian uspakajał się jeszcze przez kilka przeraźliwie długich minut, po czym przygarbiony wyszedł na korytarz, wolnymi krokami kierując się w tę opuszczoną część domu - tę, do której nie zapuszczał się nikt, nawet ich domowy skrzat, zapewne nadal pamiętający dosadny rozkaz panicza Lestrange. Znajome ciężkie, drewniane drzwi prowadzące do pokoju ojca przy otwarciu zaskrzypiały dokładnie tak, jak skrzypiały przez ostatnie parę ostatnich lat. Zakurzone wnętrze, rozrzucone na biurku dokumenty, których Bastian nie uprzątnął, jakby tym samym próbując oszukać siebie, że pomieszczenie wygląda niemal tak samo jak za bytności ojca. Niezmiennie, przytłaczająco i ponuro. Tylko w kątach więcej pajęczyn, więcej kurzu i zabrudzeń na szybach. Tylko brak szaleńczych szeptów, skulonej na ziemi sylwetki i skołtunionej pościeli na łóżku. Tylko brak tej upragnionej obecności.
      Batian nienawidził tego domu, nienawidził tej pustki i spojrzeń matki, nienawidził zarysowań na podłodze przypominających mu o rzuconych tu klątwach i świeżych kwiatów zawieszonych kobiecą dłonią w delikatnych wazonach, zmian i tego wielkiego portretu w korytarzu. Nienawidził świadomości, że ojca nie ma i nie będzie, że nawet, gdy tak bardzo potrzebował jego obecności musiał niemal pełzać po podłodze i wgryzać się w pozostawione po nim rzeczy, by poczuć jego cień bliżej siebie. Tego, że matka zmieniała tu praktycznie wszystko na nowo budując sobie życie, zapominając o tym, dla którego żyć powinna. Nienawidził tego, że w domu obdzierano go ze wszystkiego czym otaczał się w Hogwarcie, sprawiając, że był tutaj nikim. Zamiast władcy - dziedzic niczego. I nie prześladowca o potężnym nazwisku a znienawidzony matczyny syn. I nie pławiący się sobą tyran, a samotny chłopiec. Przestraszone dziecko.
      Czasem wolałby tu nie wracać, zostać w murach Hogwartu, by tam panować i trwać według swoich, niezachwianych niczym zasad. Tylko uparta niepewność wciąż kazała mu tu wracać, by upewniać się, że matka nie nadkruszyła sanktuarium ojca.
      Lestrange usiadł ciężko przy biurku ojca, przesuwając palcami po zakurzonym blacie, zatrzymując dłoń nad jednym z zapisanych pergaminów. Nieznane pismo – tak różne od tego Rabastana – uporządkowane i drobne, niemal ostre w swych cienkich, kaligraficznych liniach. Słowa składające się w początkowo niezrozumiałą listowną całość, dziwne splątane zdania, wykrętne i śliskie w licznych tłumaczeniach i wypomnieniach sieci przysług. Powtarzające się w każdym kolejnym, coraz niecierpliwiej szukanym w stercie papierów liście, wzmianki o jakimś przedmiocie. Przedmiocie należącym do Lestrange’ów. Bastian czuł jak strach i zmęczenie powoli ustępują na rzecz narastającej w nim ciekawości i przeciągającej się w umyśle złości po każdym przeczytanym słowie. Potrzebował odpowiedzi, natychmiast, by upewnić się czy na pewno… czy na pewno wszystko dobre zrozumiał. Gorączkowo przeszukiwał blat biurka, aż nareszcie natrafił na upragnione pismo ojca, rozchwiane i skaczące po kartce, mocnymi kreskami wrzeszczące i rzucające zarzutami i groźbami. Bo okradli ich. Okradli Ojca.
      Podpis jasno wskazywał winowajcę. Stary Carrow nie zwrócił czegoś, ten obślizgły kłamca ośmielił się sprzeciwić Lestrange’om. Zdrajca, on i jego syn, który tak obrzydliwie zaprzepaścił dzieło swojej matki, płaszcząc się przed dyrektorem Hogwartu i czarodziejską społecznością. On, czystokrwisty uczący… Uczący mugoloznastwa zgodnie z nowymi, lepszymi, ideami.
      Bastian wstał gwałtownie od biurka, zaciskając dłoń na przeczytanych listach, czując jak wściekłość pali go i wyżera od środka, nie pozwalając mu ustać dłużej w jednym miejscu. Musiał się dowiedzieć, wydrzeć z gardła jedynego znanego mu Carrowa odpowiedzi i odzyskać skradzione. Natychmiast.

      Usuń
    2. Bastian wypadł z pokoju ojca i niemal pobiegł do salonu. Zatrzymał się na chwilę przed kominkiem i po chwili szybkiego namysłu zostawił na stole krótką, oschłą wiadomość do matki, mówiącą, że zdecydował się wrócić szybciej do szkoły. Pstryknięciem palców wezwał Gawrona i zlecił mu, by przetransportował do Hogwartu jego kufer ze spakowanymi rzeczami, wiedząc, że stary skrzat dobrze o wszystko zadba, po czym zanurzył się w chłodne, szmaragdowe płomienie.
      Kiedy do nozdrzy Lestrange’a dotarł znajomy zapach lochów, mimo złości, nie mógł powstrzymać napływającego mu na wargi uśmiechu. Do gabinetu Carrowa dotarł szybko, niesiony wściekłością przez puste Hogwarckie korytarze, na które nie zdążyli jeszcze wrócić świętujący z rodzinami uczniowie.
      Bastiana niechęcią do Carrowa napawało już samo stanowisko, które zajmował mężczyzna, a które w oczach Ślizgona stawało się niemal obelgą, jawną kpiną z pielęgnowanej w jego umyśle ideologii. Teraz do tego wrażenia dochodziło wszystko co wyczytał w listach od jego ojca. I mimo, że wszystko było niezwykle zawiłe, wystarczyło mu by wyrobić sobie opinię na temat rodu Carrow.
      Bastian zapukał głośno w drzwi gabinetu profesora, po chwili w zniecierpliwieniu uderzając pięścią o drewnianą powierzchnię jeszcze raz. Musiał się dowiedzieć. Musiał odreagować i się wyżyć. Niecierpliwie zastukał ponownie, po usłyszeniu cichego proszę, gwałtownie wchodząc do środka. Wbijając spojrzenie w twarz Carrowa, podszedł do jego biurka i bez słowa rzucił na blat znalezione listy.
      - Czy mógłby mi profesor wytłumaczyć, co to jest? – Bastian wycedził powoli przez zęby, nie siląc się nawet na grzeczność, którą powinien okazać profesorowi. Zacisnął mocno wargi, próbując powstrzymać się przed kolejnymi napływającymi mu do ust kpiącymi słowami. Bezskutecznie. – Chyba, że od razu przejdziemy do sedna i odzyskam to, co pański ojciec ukradł mojej rodzinie.

      Młody Lestrange

      Usuń
  34. W porządku… wyglądało na to, że na tym kłamstwie daleko nie zajedzie. Co jednak wcale nie oznaczało, że w obliczu oczywistego zdemaskowania przez profesora Carrowa, panna Bones nabrała nagłej ochoty na przyznanie się do winy – o nie, było wręcz odwrotnie. Im bardziej ktoś próbował ją do czegoś nakłonić lub coś jej udowodnić, tym mocniej potrafiła się przed tym bronić. Być może wynikało to wyłącznie z czystej przekory, którą z pewnością odziedziczyła po swojej równie upartej matce… albo po prostu nie lubiła, gdy ktoś zapędzał ją w kozi róg, oczekując od niej jakiegoś konkretnego zachowania bądź reakcji. Tak czy inaczej poczuła nieprzyjemny chłód rozlewający się jej po ramionach wzdłuż pleców, gdy tak w milczeniu mierzyła się wzrokiem ze stojącym przed nią nauczycielem. Jeszcze przez pewien czas biła się z myślami… może jednak powinna sobie darować? W końcu udawanie, że nic się nie stało, nie do końca wypaliło. Aczkolwiek ostatecznie nie potrafiła (nie chciała?) się przemóc… No i szczerze mówiąc, nadal nie była do końca pewna tego co zrobi (mimo jego zapewnień), gdy przyzna mu się, że słyszała jego prywatną rozmowę. Co tak naprawdę z niej wynikało? Czy jej wcześniejsze skojarzenia i przypuszczenia miały jakikolwiek sens…? Tego nie wiedziała – ale towarzyszyło jej dość silne przeczucie, że cokolwiek tam padło musiało mieć dla niego spore znaczenie, inaczej już dawno o wszystkim by zapomniał, bagatelizując całą tę sytuację.
    — Tak jak już wcześniej mówiłam, panie profesorze… Nie chciałam panu w niczym przeszkodzić — zaczęła ponownie, bardzo powoli, czując że musiała być teraz niezwykle ostrożna. Jedno niewłaściwie lub przeinaczone słowo i wszystko znów niepotrzebnie mogłoby się skomplikować. A tego wolałaby uniknąć… — Proszę mi uwierzyć, że nie interesuję się prywatnymi sprawami moich nauczycieli… To co robią po godzinach swojej pracy, z kim rozmawiają… Nic mi do tego, profesorze Carrow — oznajmiła dość stanowczo, a może i nawet odrobinę zbyt szorstko. No i znów… niepotrzebnie się spinała. Po co jej to było? Może to te jego naglące spojrzenie sprawiło, że nie umiała sobie odpuścić? Dobrze, że przynajmniej powstrzymała się od dalszych komentarzy. Zresztą… przecież nie po to tu przyszła, prawda? Chciała podziękować mu za pomoc i właśnie przed chwilą to zrobiła. A więc… nic tu po niej. — Dziękuję raz jeszcze za pańską pomoc, panie profesorze. Musze już wracać do siebie. Mam ważne wypracowanie do napisania na jutro, sam pan rozumie… — postarała się nawet o lekki, niezobowiązujący uśmiech, jednak nie zamierzała czekać na jego odpowiedź, a już tym bardziej na pozwolenie opuszczenia jego gabinetu. Zdecydowanie zbyt długo się u niego zasiedziała, zapomniała już nawet o kawie, którą mężczyzna wcześniej jej zaproponował. Tak naprawdę od razu powinna była wrócić do siebie, jak tylko usłyszała, że z kimś rozmawiał. Cały czas nie mogła sobie darować własnej głupoty. Gdyby tylko od razu posłuchała swojej intuicji…

    [ Ja mam raz lepszy czas na pisanie, a raz gorszy – zmienia mi się to w zależności od natłoku życiowych obowiązków, także doskonale Cię rozumiem ;) Tutaj zmierzam już do zakończenia, bo wydaje mi się, że na tym etapie nic więcej od nich nie wyciągniemy, a i sam wątek nam się już trochę czasowo rozciągnął i zasiedział :) Proponuję zastanowić się, jak to dalej rozwinąć… Zupełnie nie przeszkadza mi to, jak Lavon zwraca się do Emerson. Może mówić do niej panno Bones, bo to w takim nauczycielskim stylu ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  35. Najwyraźniej profesor Carrow nie miał okazji od pozostałych nauczycieli dowiedzieć się trochę o zwyczajach Alexandra – ciemnowłosy Krukon nie słynął wśród grona pedagogicznego z nienagannej postawy i poszanowania szkolnego regulaminu, więc jakiekolwiek próby wykpienia się byłyby obrazą intelektu zarówno jego, jak i nauczyciela. Bo jak niby miałby wyjaśnić swoją obecność w Dziale Ksiąg Zakazanym w samym środku nocy? Że niby zagranie z lunatykowaniem? Podobne teksty przestały robić wrażenie na poziomie trzeciej klasy. Wolał więc z godnością przyjąć karę, doskonale wiedząc, że sobie na nią w pełni zasłużył. Tak właściwie to głównie był zły na to, że jakimś cudem udało mu się przeoczyć fakt, że profesor również postanowił pozwiedzać tę część biblioteki. Zaufał swojej rozpisce na tyle, by nie fatygować się z zaklęciami alarmującymi, które oszczędziłyby mu tego ambarasu. Teraz było już za późno… Ale w przyszłości nie popełni podobnego błędu.
    Odetchnął z ulgą słysząc, że nie wybierają się jeszcze do pokoju zajmowanego przez Opiekunkę Ravenlawu. Nikt wybudzony w środku nocy nie byłby zbyt łaskawy przy wymierzaniu kary, więc poczekanie do rana dawało przynajmniej cień szansy na delikatne złagodzenie wyroku… Podobnie jak niecny wybieg zasugerowany przez profesora Carrowa. Alexander wbił czujne spojrzenie w stojącego przed nim mężczyznę. Opcje miał dwie (tak naprawdę trzy, ale tę z powiedzeniem prawdy odrzucił na samym wstępie). Mógł albo iść hardo w zaparte, twierdząc, że tak się tylko chciał rozejrzeć co tu jest ciekawego, tym samym dając wyraźnie do zrozumienia, że żadne układy go nie interesują (wszak patrząc na jego postawę sprzed chwili, nagłe wycofywanie się do unikania odpowiedzi będzie wymowne), albo mógł wykorzystać swoją wiedzę.
    — Zainteresował mnie temat poruszany na zajęciach Obrony Przed Czarną Magią — odparł powoli, z lekkim ociąganiem, jakby wahał się czy wyjawić co go tu sprowadzało. — Szukałem książek w których znalazłbym odpowiedzi na temat zaklęć obronnych stosowanych… — zaczął, kierując się zgodnie z gestem Lavona w kierunku wyjścia, gdy nagły hałas za ich plecami sprawił, że przerwał w połowie. Oto bowiem rozległ się huk dziesiątek spadających książek, które z rumorem uderzyły o podłogę, wydając przy tym zarówno głośne trzaski jak i żałosne jęki. Alex napiął się od razu, od razu wiedząc, że to nie mógł być przypadek. Jedna, może dwie… Ale oto na ich oczach kolejnych kilkanaście kolejnych tomiszczy powędrowało w powietrze, zupełnie jakby…
    — Co tu na Merlina się dzieje… — zdążył sapnąć, wyraźnie zaskoczony… I oto nadeszła odpowiedź w postaci donośnego, niemalże wibrującego dziko śmiechu. Irytek. Naczelny psotnik Hogwartu, który upodobał sobie uprzykrzanie życia zarówno gronu pedagogicznemu, jak i uczniom, przybrał materialną formę, ujawniając swoją obecność… I oto zobaczyli rozciągnięte w uśmiechu szerokie usta na brzydkiej, płaskiej twarzy. Alexander odruchowo sięgnął do różdżki, zaciskając mocno palce na magicznym patyku… Akurat by w porę zablokować lecącą w ich kierunku książkę, której świst zagłuszał wciąż donośny śmiech poltergeista.

    Urquhart

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Jestem jak najbardziej chętna na dalsze pisanie, tylko z tą moją weną może być bardzo różnie. Nie ukrywam, że teraz w pracy będę miała mocno zakręcony czas (typowo przedświąteczny zgiełk). Ale postaram się coś pokombinować i odpisywać w miarę moich skromnych możliwości ;) Jeśli chodzi o kontynuowanie naszej relacji, to wydaje mi się, że najfajniej by było pomyśleć o czymś, co działoby się już w czasie świąt w Hogwarcie. Lubię ten klimat ;) Może jakieś wieczorne spotkanie w wyludnionej bibliotece? Albo natknięcie się na siebie w Hogsmeade…? Tylko pytanie co by się tam miało dziać :) ]

    Emesron Bones

    OdpowiedzUsuń
  37. Dopisywał ostatnie zdanie, na końcu którego postawił elegancką kropkę. Jego podpis był zdecydowanie mniej elegancki. Nie było to ani fantazyjne pismo Dumbledore’a, ani tym bardziej idealne, sprawiające wrażenie pełnego profesjonalizmu, litery kreślone przez Minevrę. Jego własne imię i nazwisko, napisane jego własną ręką na pergaminie było… zwyczajne. Niczym nie wyróżniające się spośród innych nazwisk, które kiedyś, dawno temu, wszyscy spisali na skrawku pergaminu, wstępując do Gwardii Dumbledore’a. Neville Longbottom, zwyczajny człowiek, obywatel świata czarodziejów, wokół którego przez lata urosło tyle legend i mitów, że już dawno odechciało mu się je obalać i prostować. Dyrektor. Bohater. Westchnął i odłożył pióro, przecierając zmęczoną twarz, jakby chciał zdjąć noszoną na niej codziennie maskę. Robił to tylko wtedy, kiedy spotykali się raz do roku, w rocznicę zakończenia wojny, tylko tam pośród tych ludzi, bohaterów, wielkich czarodziejów, tylko im dane było dostrzec kolejne zmarszczki, szarzejące oczy, coraz bardziej zgarbiony kręgosłup. W zamian otrzymywał to samo. Prawdę o wielkich bohaterach, zmęczonych codziennością, pracą, dziećmi. Spędzali ze sobą kilka dni, śmiejąc się i rozmawiając jak dawniej, bez trosk i zmartwień, jakby znów byli w drugiej klasie, a później każdy z nich brał na nowo swój bagaż doświadczeń, wkładał swoją maskę i wracał do swojego życia. Te kilka dni ładowało akumulatory. Te kilka dni z biegiem lat, niestety wystarczało na coraz krócej.
    Pielgrzym zaskrzeczał niecierpliwie, wytrącając go z zadumy, a on spojrzał w kierunku drzwi do gabinetu, przeklinając się za własne gapiostwo. Zaprosił tutaj Lavona, nie podając mu hasła. Wciąż nie rozgryzł tego jakie bariery założone zostały na ten gabinet i jaką rolę tak naprawdę spełniała chimera, lecz bez problemu potrafił odgadnąć kto stał z nią twarzą w twarz u podnóża schodów wiodących na górę, kiedy tylko ta osoba się tam pojawiała.
    – Wpuść go – powiedział jedynie, wiedząc, że kamienne stworzenie stojące na straży jego prywatności usunie się z drogi, odsłaniając klatkę schodową prowadzącą do właściwych drzwi. Miał jeszcze sekundy dla siebie, by znów stać się profesjonalistą, dyrektorem, przełożonym. By poprawić swoją maskę i stanąć twarzą w twarz z młodym nauczycielem.
    – Hasło to mimbulus mimbletonia, przepraszam, wydawało mi się, że po ostatniej zmianie podałem je każdemu z nauczycieli – odezwał się, kiedy tylko drewniane drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a w progu stanął Lavon Carrow, w swojej własnej, emanującej niepewnością osobie.
    W oczy natychmiast rzucała się różnica ich ubioru. Carrow wciąż w swojej szacie, zapiętej pod samą szyję, niemal na sztywno, oficjalny. I on, Neville Longbottom w wymiętej po całym dniu koszuli, z niedbale zawiniętymi rękawami, z szatą przewieszoną przez oparcie dyrektorskiego fotela z którego dopiero co wstał, a włosy na jego głowie… Potter nie powstydziłby się podobnej szopy w nastoletnich czasach. Jeśli ktoś tu wyglądał bardziej profesjonalnie, to zdecydowanie nie był to dyrektor tego szkolnego przybytku, jednocześnie nie przeszkadzało mu to zupełnie w niczym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Usiądź – Longbottom wskazał gestem jeden z wygodnych foteli stojących przy komuniku. Było już późno, on był zmęczony i zdecydowanie nie miał zamiaru prowadzić tej rozmowy sztywno zza biurka, nawet jeśli wcześniej tego samego dnia, mógł wydrzeć się jak ostatni wariat na człowieka, którego właśnie miał przed sobą.
      Widząc wahanie Lavona, pozwolił sobie podejść bliżej kominka i zapatrzył się w szumiący na nim ogień, dając jednocześnie drugiemu mężczyźnie czas na wykonanie jakiegoś ruchu, a sobie na zebranie myśli. W końcu westchnął, potarł palcami policzek i odwrócił się do swojego gościa, zajmując drugi z foteli. Przesunął dłońmi po miękkich podłokietnikach i oparł się, wzdychając ciężko.
      – Przepraszam – wypowiedziane słowo pojawiło się nieoczekiwanie między nimi, powodując, że atmosfera przybrała jeszcze więcej odcienia niezręczności. – Za ten wybuch, dzisiaj rano – Neville postanowił przełknąć do końca gorzką pigułkę, którą wsadził sobie w usta. – Nie powinienem… z resztą nie ważne. Przepraszam, w porządku? – spojrzał na niego krótko, jakby dłuższy kontakt wzrokowy miał wywołać dodatkowe, niepotrzebne zmieszanie. – Chciałem żebyś przyszedł bo… Nie, nie będę jej sprawdzał – powiedział szybko, widząc jak szczupłe palce Lavona nerwowo poruszyły się na fałdach szaty, a co odebrał za chęć wyciągnięcia różdżki, bo przecież zawsze kiedy się tutaj zjawiał to właśnie w tym celu, w żadnym innym prawda? Ale wtedy nigdy nie był zapraszany przed kominek, wtedy nigdy na stoliku nie stała porcelana z herbatą. Wtedy Neville nigdy nie przepraszał. ¬– Twoje przesłuchanie… musimy ustalić jakąś linię obrony. Mówiłeś, że Aurorzy sprawdzili twój dom, że przedmioty o których rozpisuje się Prorok cały czas tam były. Byłeś przy tym? Pamiętasz nazwiska tych Aurorów? Albo chociaż ich wygląd? Musisz mi dać cokolwiek, Carrow. Cokolwiek, z czego będę mógł zbudować tarczę dla nas obu, bo inaczej rozszarpią nas na strzępy, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę… ¬– zamilkł równie nagle, jak się odezwał, pochylając nieco głowę i palcami uciskając nasadę nosa. Czuł zbliżającą się migrenę, dlatego sięgnął po imbryk z herbatą i rozlał aromatyczny napój do dwóch filiżanek, jedną z nich podsuwając Lavonowi.
      Upił łyk i kolejny, wczuwając się w ciepło ogrzewające przełyk i żołądek, jednocześnie dając czas im obu na zastanowienie się nad sytuacją w której chcąc nie chcąc, znaleźli się obaj i z którą obaj będą musieli sobie poradzić.

      Neville Longbottom

      Usuń
  38. [ Najwyraźniej trochę wykrakałam z tą mniejszą częstotliwością odpisów… Przyznaję bez bicia, że grudzień był dla mnie okropnie zapracowany, a jak już dotrwałam do swojego długo wyczekiwanego urlopu, to zupełnie się wyłączyłam. Dlatego przepraszam Cię za ten poślizg, postaram się w miarę moich możliwości ponownie zmartwychwstać! Miałam trochę czasu, żeby pomyśleć o Twoich propozycjach na wątek… Uwielbiam akcję, tak więc zdecydowanie piszę się na coś z konkretnym zamysłem i odrobiną niebezpieczeństwa w tle! Moim zdaniem fajnie by było wygonić naszą dwójkę do zaśnieżonego Hogsmeade, pozbawić ich bezpieczeństwa oraz komfortu, jakie zapewniają wysokie mury Hogwartu. Najchętniej wpakowałabym Lavona i Emerson w jakiejś niespodziewane kłopoty… mogłyby się one wiązać z ciemną przeszłością Twojego pana. Może Greyback nie chciał tak łatwo odpuścić i nasłał na Lavona kogoś, kto miałby go przekonać do pomocy lub wyświadczenia mu pewnej przysługi? Oczywiście panna Bones znalazłaby się w tle trochę przez przypadek… możliwe, że akurat jak była w Trzech Miotłach, to zauważyła tam profesora Carrowa. Przebywał w towarzystwie dziwnego jegomościa, zakapturzonego… nie dostrzegała kto to był, ale po minie Lavona widziała, że bardzo nie chciał z nim rozmawiać. No i od razu przypomniała jej się ta podsłuchana rozmowa... Więc może jak Lavon wyszedł, a po chwili ta dziwna postać poszła za nim, Emerson trochę bezwiednie ruszyła za nimi… możliwe, że miała złe przeczucia… Generalnie nie zamierzała się wtrącać, ale… No, wiadomo :D Pasowałoby Ci coś takiego? Nie wiem, czy doszło do jakiejś potyczki, szarpaniny, czy coś w tym rodzaju… to już możemy rozwinąć w wątku, aby jak masz jakiś pomysł, to pisz śmiało :) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  39. Byłby niezwykle zadowolony słysząc, że nauczyciel tak odebrał jego reakcję na bycie przyłapanym. Paradoksalnie, takie sytuacje stresowe stanowiły całkiem niezły trening i sprawdzenie, jak będzie się zachowywał gdy ryzyko będzie znacznie większe niż tygodniowy szlaban i perspektywa szorowania pucharów bez użycia magii. Trybiki szybko zaskakiwały, podsuwając kolejne gładkie odpowiedzi. Co jak co, ale był wyszczekany i zbyt wiele razy lądował w podobnych tarapatach, więc gdyby Lavon zadał mu pytanie czego dokładnie szukał, o jakich zaklęciach mowa, znalazłby kolejne wyjaśnienie dlaczego wolał samemu udać się do Działu Ksiąg Zakazanych zamiast dopraszać się o zgodę nauczyciela. Nie miał jednak nawet okazji do sprawdzenia czy uda mu się wybrnąć z tej sytuacji, bo oto pojawiło się nieproszone towarzystwo w postaci naczelnego złośnika w Hogwarcie…
    Nie lubił Irytka, ale wolał schodzić mu z drogi, zamiast szukać zwady. O ile chyba byłby w stanie dzięki magii skutecznie mu się odgrywać, o tyle miał dość oleju w głowie by wiedzieć, że poltergeist – tak jak i duchy oraz obrazy wiszące na szkolnych korytarzach – niejednokrotnie wiedziały znacznie więcej niż dzielili się z uczniami. Nie zamierzał ryzykować, że akurat ten konkretny złośliwy typek wiedział o tym gdzie Alexander znikał co miesiąc gdy księżyc był w pełni. Ostatnie czego potrzebował do szczęścia to żeby wypaplał jego sekret tylko po to by się odegrać. Tym razem jednak nie uniknie konfrontacji, choć nieco egoistycznie miał nadzieję, że Carrow, jako członek grona pedagogicznego, pozbędzie się problemu. Jakież było jednak jego rozczarowanie, gdy usłyszał wypowiedziane niemal szeptem polecenie.
    Rzucił szybkie, nieco zbyt ostre spojrzenie w bok na stojącego tuż obok nauczyciela. Przez moment walczył ze swoim niewyparzonym językiem i chęcią wytknięcia, że skoro ma to zrobić bardzo, bardzo ostrożnie, to może lepiej żeby pan profesor sam się pofatygował do wykonania tego odpowiedzialnego zadania. Na szczęście powstrzymał się w porę, przypominając sobie o plotkach krążących po Hogwarcie, zwłaszcza wśród starszych roczników, że nauczyciel mugoloznawstwa nigdy nie jest widywany z różdżką dłoni i zapewne jest charłakiem… Nawet jeżeli dotychczas niezbyt wierzył w pogłoski, to miał mocny powód by zacząć traktować je bardzo serio. Ostatnie jednak czego chciał to zaognić sytuację między nim, a profesorem Carrowem. Było już i tak dość źle, zważywszy na miejsce i czas, w którym się na siebie natknęli, a chwilę temu swoją cegiełkę dołożył Irytek… Dlatego zacisnął zęby i bez zwłoki skierował różdżkę ku książce, nie pozwalając jej upaść. Pomimo skupienia na delikatnym zadaniu usłyszał jak Irytek parska śmiechem wobec gróźb Lavona.
    — Niby jak? — szyderczy ton poltergeista sprawił, że Alex instynktownie zagotował się w środku. Od czasu ugryzienia nie potrzebował wiele by wpaść w złość, zupełnie jakby tylko podkręciło to jego gwałtowną część natury. — Tup, tup na dół do lochów, tam szukać Barona i potem tup, tup do góry? — zakpił, wywijając koziołka w powietrzu, dla jeszcze większego podkreślenia jak bardzo nie przejmował się groźbami. Na szczęście na moment stracił zainteresowanie książką, którą Urquhart przetransportował na półkę, wpychając dla pewności głębiej w regał. Dopiero wtedy mógł spojrzeć na nauczyciela wyczekująco, jakby szukał zgody na to, by mógł zrobić cokolwiek. Chociażby właśnie wezwać Barona, co dzięki magii mógł zrobić znacznie sprawniej niż tylko czekać na magiczne, bardzo wygodne pojawienie się ducha w tej okolicy. Bo na razie Irytek wisiał głową w dół, pokazując im język i wytrzeszczając brzydkie ślepia… Powinni chyba być wdzięczni, że na razie ograniczał się do tego przejawiania braku szacunku, a nie alarmował swoimi hałasami cały pogrążony w śnie Hogwart, że dwoje osób znalazło się w Dziale Ksiąg Zakazanych…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Może nie przepraszajmy się już w przyszłości, bo widzisz, że też mam coraz większe obsuwy w odpisywaniu :) Po prostu trzeba zaakceptować fakt, że leniwie to się toczy i nie ma stresu. J
      Hm, w sumie możemy pograć tym, choć na razie nie widziałam dokładnie w jaki sposób. Ogólnie zakładałam, że na pewno o jego wilkołactwie wiedział opiekun domu i oczywiście mistrz eliksirów. Lavon z kolei przez nazwisko miał trochę pod górkę, więc w sumie pasuje ładnie by był nieświadom. Zastanawiam się tylko jak by to mogło wyjść, bo jak najbardziej jestem za tym by doszło do małego konfliktu. Alex wtedy raczej nie będzie potulny, więc może być ciekawie :) ]

      Urquhart

      Usuń
  40. [Bardzo dziękuję za przywitanie i wpadam do Lavona z duszą przepełnioną entuzjazmem. Jego karta jest absolutnie obłędna i zachwycam się jej zawartością. Sposób w jaki jest napisana przyprawia mnie o dreszcze - te pozytywne oczywiście. Nie wiem nawet co powinnam napisać, po prostu piękne, szczególnie wspomnienie o domu. Jeżeli chodzi o wątek - jestem jak najbardziej na tak. Ciekawi mnie, jak mogłyby ułożyć się stosunki między Mathilde, a Lavonem. Zachęcam do przemyślenia sprawy wątku i ewentualnego odzewu u Matysi. ;)]

    Mulciber

    OdpowiedzUsuń
  41. [Cześć! Zrobiło mi się strasznie smutno po przeczytaniu karty Lavona. Ten facet dźwiga na swoich barkach naprawdę ciężkie brzemię i aż nabrałam ochoty go przytulić. Jednocześnie bardzo spodobała mi się wzmianka o czarnej magii na koniec czwartego akapitu, ta niepewność i niepokój, jakie z niej wyzierają. Myślę, że bardzo dobrze obrazuje to, z czym wewnątrz siebie musi borykać się Lavon, czego najbardziej się boi.
    Dziękuję, cieszę się, że Millie jest przez Ciebie odbierana w ten sposób. ♥ Z przyjemnością napisałabym jakiś wspólny wątek (chyba faktycznie nie mieliśmy okazji wcześniej się poznać), ale podobnie – brak mi jakiegoś sensownego pomysłu. Chyba że skorzystać z ideologii czystości krwi, spróbować przez to jakoś połączyć ich rodziny. Może nawet początkowo ich ojcowie mieli plan zeswatać Carrowa z jedną z córek Lloydów, by zachować mocną, nieskalaną linię? Finalnie zainteresowanie Lavona mugoloznawstwem lub choroba jego ojca (jeśli coś źle zrozumiałam z karty, to wyprowadź mnie, proszę, z błędu) przekreśliły na szczęście te plany... Albo może wilkołactwo Milliesant, które stara się z całych sił trzymać w ścisłej tajemnicy? Mam kompletną pustkę w głowie, ale może wspólna burza mózgów pomoże nam znaleźć jakiś punkt zaczepienia. :)]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  42. [Przytuptaj do mnie na pocztę lifenotfair2@gmail.com, a wyczarujemy coś iście dobrego ;> Dziękuję za powitanie! :)]

    Victor Ward

    OdpowiedzUsuń
  43. [ Spoko, rozumiem :) Jak wpadnę na coś odkrywczego, to się odezwę ;) ]

    Emerson Bones

    OdpowiedzUsuń
  44. [ Twój pomysł jest genialny! Począwszy od planowania małżeńskiego paktu między rodzinami, a skończywszy na komplikacjach w wilkołactwem Milllie. Wprowadziłabym tylko jedną drobną modyfikację – w roli narzeczonej Lavona postawiłabym nie starszą siostrę Milliesant, a jej bliską kuzynkę. Ade jest niewiele starsza od Milliesant, więc raczej nie zepnie się nam to czasowo. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by ukochana ciotka Lloyd miała córkę w wieku zbliżonym do Lavona, rok czy dwa młodszą maksymalnie. Z ciotką Connie Millie jest blisko, więc z cioteczną siostrą zapewne też, dziewczyna (kiedyś wymyślę jej jakieś imię, słowo) faktycznie mogła poprosić Lloyd o przeprowadzenie małego śledztwa w sprawie Lavona – mógł być jej pierwszą nastoletnią miłością, tym bardziej tragiczną, że niespełnioną i nawet po latach został jej sentyment do nieakceptowanego przez rodzinę niedoszłego męża. Mogła zwyczajnie się martwić i chcieć dowiedzieć, co u niego, ale nie mogła zrobić tego osobiście ze względu na rodzinę, więc wykorzystała młodszą kuzynkę, która tak jak on jest w Hogwarcie i może mieć do Lavona bezpośredni dostęp be wzbudzania zbędnych podejrzeń.
    Co do samej koncepcji rozwoju ich relacji też się zgadzam – taki zwrot akcji w momencie, gdy zaczynają się do siebie przekonywać dałby nam fajne pole do zabawy. Chwilę zastanawiałam się, jak to rozegrać i chyba na coś wpadłam – możemy zacząć od momentu jakiegoś szlabanu, na który skazano Milliesant za rzekome gnębienie młodszych kolegów o wątpliwym statusie krwi. Mówię rzekome, bo choć oficjalnie moja panienka podziela rodzinne wartości, to w praktyce ma niemałe wątpliwości, a w gnębieniu mugolaków nie znajduje żadnej rozrywki. Zdarza się nawet, że czasem staje nawet w ich obronie. Ale tym razem jej brat, Zachariah, mógł wyciąć podobny numer, Milliesant go na tym przyłapała i chciała przywołać do porządku, ale zanim zdążyła, zjawił się jakiś nauczyciel, a ona – żeby nie robić kłopotów młodszemu bratu – wzięła winę na siebie. Za karę skierowano ją do nauczyciela mugoloznawstwa, żeby bliżej zaznajomiła się z tym, czego podobno tak bardzo nienawidzi. Jeszcze nie wiem, z czym w ramach tej kary miałaby pomagać Lavonowi, ale na pewno coś wymyślimy. Carrow mógłby chcieć ją przekonać, że mugol też człowiek, ona wykorzystałaby okazję i poruszyła temat kuzynki, a dalej jakoś by to nam chyba popłynęło samo.
    Co Ty na to?]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  45. Czasami odnosił wrażenie, że życie dwunastoletniego czarodzieja, z nieco zbyt dużymi przednimi zębami, wątpliwą urodą i zdolnościami magicznymi, było znacznie łatwiejsze, niż życie dorosłego mężczyzny, który pełnię swojego potencjału magicznego odkrył stosunkowo późno, który wyprzystojniał na tyle, by Hanna kiedyś chciała zostać jego żoną, zanim oboje zdali sobie sprawę, że zupełnie nie tego oczekują od życia i samych siebie, który odziedziczył w spadku pieczę nad każdą osobą znajdującą się w murach Hogwartu. I chociaż wiedział, że jego barki nie udźwigną ciężaru, jaki na nie nałożył z własnej woli, chociaż wiedział, że nie musi być odpowiedzialny za tych ludzi, aż w takim stopniu, robił to, bo… bo czasami nie potrafił inaczej, bo czasami potrzebował to robić, czy znaleźć dla siebie jakiś sens.
    Patrzył w ogień, nie chcąc wywierać na Lavonie jeszcze większej presji, wprowadzać jeszcze większej niezręczności niż ta, którą obaj przynieśli do tego gabinetu. Zresztą, wspominanie przeszłości, a zwłaszcza takiej, o którą Neville prosił, z pewnością nie należało do przyjemnych, więc chociaż siedzieli obok siebie, Longbottom starał się mu dać swego rodzaju prywatność, bezpieczną przestrzeń do otworzenia skrzyni ze wspomnieniami, skoro to właśnie tam mogli znaleźć coś, cokolwiek, co mogło pomóc podczas przesłuchania.
    Słuchał go, jednocześnie przed oczami mając szesnastoletniego chłopaka, którego dom jest przewracany do góry nogami przez pracowników Ministerstwa, tak opętanymi rządzą schwytania popleczników Czarnego Pana, znalezienia większej ilości dowodów na to, by pogrążyć ich jeszcze bardziej, wsadzić do Azkabanu na dożywocie i jeszcze trochę, że zupełnie ignorują to, co mają przed nosem, na wyciągnięcie ręki. Szukają krwi, szukają trupów. Magiczne, niebezpieczne artefakty, ich pochodzenie, działanie, w tamtym momencie schodzą na dalszy plan. Śledczy chcą mięsa, dowodów na tu i teraz, oczywistych w swej prostocie, nie dbają o coś, co trzeba zbadać, zgłębić, by odkryć istotę rzeczy, po to by później, po latach, ktoś mógł nadgorliwie naprawiać te niedopatrzenia, wywlekając stare brudy na światło dzienne. To właśnie miała być linia obrony, którą budował Longbottom. Potrzebował jedynie dowodów, osób, którym mógłby rzucić tym zaniedbaniem obowiązków prosto w zaskoczoną twarz.
    Spojrzał wreszcie na Lavona, kiedy ten napomknął nazwisko Aurora i fakt bycia członkiem drużyny.
    – Grałeś w Quidditcha? – uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu, jednocześnie z większą uwagą lustrując sylwetkę młodego mężczyzny. Nie był typem sportowca. Nigdy też nie przypuszczałby, że Carrow wie co to gra zespołowa. Odkąd się poznali, Neville uważał go raczej za milczka i samotnika. Inna sprawa, że kiedy stawali twarzą w twarz, Lavon raczej nie wiele miał do powiedzenia w obliczu chłodnego dyrektorskiego traktowania. Longbottom w jednej chwili poczuł się jak największy buc i dupek. Wcale nie znał tego chłopaka, jak czasem o nim myślał, bo czy mógł przypuszczać, że syn Alecto Carrow grał w domowej drużynie Gryfonów, nie wspominając o całej masie innych rzeczy, o których nie miał najmniejszego pojęcia? – Na jakiej pozycji? – zapytał, zbaczając na moment z tematu, ku obopólnemu zaskoczeniu.
    – Lavon, nie ładnie tak oszukiwać urzędników na służbie, nikt Ci nie powiedział? – zaaferowany tą wizją, od której nie mógł powstrzymać uśmiechu, wyobrażając sobie Lavona, który wzorem najbardziej łobuzerskich Gryfonów, wstawia kit Aurorom przeszukującym jego dom, zupełnie swobodnie i chyba pierwszy raz od początku, wypowiedział jego imię. Mimowolnie zastanowił się, gdzie się podział ten śmiały chłopak z tamtego czasu i jak to się stało, że aż tak się zmienił? Neville zamrugał, sięgnął po filiżankę i odwrócił spojrzenie do tlącego się w kominku ognia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozważał to co przed chwilą usłyszał. Oto syn kobiety, która torturowała go w latach szkolnych, zostawiając na plecach paskudną pamiątkę po tym okresie, otwierał przed nim wrota swego domu. To tak, jakby dostał imienne zaproszenie do jaskini lwa, ale czy on właśnie nie był lwem? Nie był już tamtym chłopakiem i prawie wymazał Alecto ze swojego życia, przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki w progach szkoły nie stanął Lavon. Tak podobny do matki, jednocześnie tak od niej różny, noszący nazwisko wywołujące nieprzyjemny dreszcz wspomnień.
      Upił herbatę, przez dłuższą chwilę trzymając ciepły płyn na języku, pozwalając mu powoli sączyć się w dół gardła, nawilżając nagle wyschniętą śluzówkę. Nie nazwałby siebie ekspertem od czarnej magii. Nie nazwałby siebie ekspertem od czegokolwiek poza ukochanym Zielarstwem. Był dobrym czarodziejem. Bardzo dobrym, jeśli miał ocenić się trochę łagodniej, jednak cała ta wiedza, wszystko, co wiedział o mrocznych urokach, zaklęciach, artefaktach, wszystko to zdobył, testując na swojej lub swoich przyjaciół skórze. Skoro jednak Lavon i całe pokolenia byłych i obecnych uczniów Hogwartu uważały go za kogoś wyjątkowego, pozwalał im na to. Musiał, w przeciwnym wypadku stado dzieciaków już dawno wlazłoby mu na głowę, a szkoła pogrążyła się w totalnym chaosie.
      Rozcierał wizję wizyty w domu Carrowa na języku. Smakował gorycz tego wydarzenia, jednak jeśli miał cokolwiek zdziałać w Ministerstwie, musiał mieć dowody, a słowo dyrektora Hogwartu wciąż jeszcze coś znaczyło w magicznym świecie. Mogło się okazać, że bycie naocznym świadkiem i zeznania domowego skrzata to jedyne co mają w tej całej linii obrony.
      – Dobrze – odezwał się wreszcie, wraz z herbatą przełykając pomysł udania się do domu Lavona, gdzie być może przyjdzie zmierzyć mu się również z własnymi koszmarami. – Zabierzesz mnie do swojego domu. Obejrzę te wszystkie rzeczy. Może uda się porozmawiać z twoim skrzatem, chociaż to kapryśne stworzenia, ale zdaje się, że na ten moment to jedyne co mamy i chyba będzie musiało nam wystarczyć – wrócił spojrzeniem do byłego Gryfona.

      Neville Longbottom

      Usuń
  46. [Hej, hej, wszystko jak najbardziej aktualne. Absolutnie nie przejmuj się tempem odpisu, bo ja przywędrowałam tu właśnie dlatego, że zauważyłam jak tu jest spokojnie i bez spiny, a z moim wiecznym niedoczasem bardzo mi to na rękę. :) Także zupełnie się nie stresuj, dobrze wiem, jak to bywa z żyćkiem, a co do Nili – nie udało mi się finalnie dotrzeć pod jej kartę, ale chciałam powiedzieć, że niesamowicie urzeka mnie jej kreacja! Mam nadzieję, że dobrze się z nią będziesz bawić i kiedyś może uraczysz nasz jakimś postem z jej perspektywy, na pewno byłby szalenie ciekawy!
    A więc postanowione – kuzynka przeczytała Proroka, zmartwiła się i wysłała niezbyt z tego faktu zadowoloną Milliesant na przeszpiegi. :D A zanim Lloyd wymyśli, jak bez wzbudzania podejrzeń skontaktować się z nauczycielem przedmiotu, który kompletnie jej nie interesuje, zarobi szlaban i problem sam się rozwiąże. Mi pomysł z lekkim wątkiem opartym na czyszczeniu i katalogowaniu mugolskich śmieci jak najbardziej pasuje, będą mieli okazję, żeby spokojnie porozmawiać, a jak nam się znudzi, to zawsze możemy wmanewrować ich w jakieś spotkanie z Irytkiem albo zrzucić im na głowę jakieś inne nieszczęście.
    Wydaje mi się, że z grubsza mamy już wszystko ustalone, teraz czas na najprzyjemniejsza część... jakie masz odczucia w kwestii zaczynania? Wiem, że to bardzo brzydko z mojej strony i źle mi z tym, ale zobowiązałam się już do paru rozpoczęć i boję się, że kolejnemu zbyt szybko bym nie podołała. Choć jeśli będę musiała, oczywiście to zrobię, tylko z góry muszę uprzedzić, że będziesz musiał uzbroić się w naprawdę, naprawdę dużą dawkę cierpliwości...]

    Milliesant Lloyd i skruszony sierściuch

    OdpowiedzUsuń
  47. Nie waham się. Właściwie miałam wpaść do ciebie z polecenia pewnej bardzo fajnej baby (którą cieplutko pozdrawiam, bo wiem, że to przeczyta), tylko też nie byłam do końca pewna, co mogłabym ci zaproponować przy tym, że Lavon i Nyx oboje próbują szukać w Bastku człowieka, i że oboje są powiązani z mugolami (Nyx ich kocha, to jak radzą sobie bez magii w codziennym życiu, wykorzystując jedynie swój spryt i talent do tworzenia). Napisać z tobą chcę coś bardzo, bardzo, ale myślę, że będzie nam do tego potrzebna burza mózgów. Piszesz się?
    W razie czego, wpadaj na maila: nothingetsforgiven@gmail.com i dzięki śliczne za powitanie. <3 Taką miałam intencję, żeby strona wizualna karty oddawała moją panią jak najlepiej.


    PHOENIX FERNHART

    OdpowiedzUsuń
  48. [Cześć. Powiem, że karta kodowo piękna, a treść jeszcze piękniejsza. Przemyślana i ułożona. Tworząc Sorel chodziła mi po głowie podobna historia, ale zdecydowanie nie wyszło to tak jak u ciebie - zarówno pod względem kodu i treści. Motywujesz mnie do zmiany kp i rozpisania jej od nowa... żeby było jeszcze tylko więcej czasu :P
    Czy w razie czego zmieszczę się w limicie wątków i można coś kminić, tutaj albo z Nilą, jeśli wolisz (bo obie postacie są niesamowite)? Ja otwarta. Czasem zdarza mi się brak weny albo czasu, ale kto nie cierpi na taką przypadłość?]

    Nira Sorel

    OdpowiedzUsuń
  49. [Cześć! Dziękuję serdecznie za tyle miłych słów odnośnie karty Aurory, a także za przywitanie moich panien :)
    jestem po lekturze Twojego tekstu i, ojej, tyle w nim zagubienia Lavona i chęci znalezienia miejsca dla siebie, że chyba pod tym względem powinien dobrze rozumieć się z Aurorą. Nawet jeżeli wynika to z kompletnie kontrastujących do siebie historii.
    To co opisałeś, jak najbardziej mi pasuje. Musiałbyś tylko powiedzieć mi, kiedy konkretnie miało to miejsce, bo moja Quinnell robiła wszystko, byle jak najdłużej pozostać w Hogwarcie, czy to na stażu, a teraz jako nauczyciel.]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  50. [Chyba niepotrzebnie (?), bo Vane w młodej, szkolnej wersji pojawił się ledwie raz i to parę lat temu. Bardziej znana ta postać była ze swojego starszego odpowiednika, mającego kij wiadomo gdzie i przywalającego się do każdego, kto nie posiadał wystarczająco opanowanego materiału z historii magii. ;>
    Bardziej przechylałabym się w stronę Lavona, bo mugoloznawstwo jest brane rzadko na tapet, ale na ten moment nie przychodzi mi nic konkretnego do głowy, więc musiałabym się zdać na twoją kreatywność. No, może poza tym, że mój Deucent przychodziłby sobie w tajemnicy od czasu do czasu posłuchać o mugolach w ostatnich rzędach, a nie wybrałby tego przedmiotu pod samą zdawalność. ;D]

    Deucent Faradyne/Vane Pollock

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Deucent na mugoloznawstwo to tylko do Johnsona na lekcje może przychodzić!

      Sorry, musiałam ❤️

      Usuń
  51. [Bardzo przepraszam za tak późną odpowiedź! :( Chcę dać znać, że planuję napisać notkę o Caireann, jak tylko znajdę trochę więcej czasu i mam nadzieję, że nie zawiodę. <3]

    Caireann

    OdpowiedzUsuń
  52. [Hej! Oba twoje pomysły wydają się super, i mam teraz dylemat z którym pójść... Myślę, że na tą chwilę Martine ma zdecydowanie mniej potencjalnych wątków, bo trochę się autorom przymarło na ten tydzień, więc może pomysł z jej wyjazdem do Indii i napotkaniem Lavona gdzieś w świecie mugoli a potem w Hogwarcie? I się teraz zastanawiam czy nie zacząć wątku trochę w przeszłości, może właśnie w momencie jak Martine by go gdzieś poznała podczas swojej szybko zakończonej podróży?]
    Martine

    OdpowiedzUsuń
  53. [Mi zarys wątku z Lor też się podoba, więc jasne! Odezwę się do ciebie na maila jutro, albo ty do mnie podbij jak będziesz mieć czas :)]
    Lorren

    OdpowiedzUsuń
  54. [Dziękuję za tak przemiłe słowa! Ja też muszę posłać w Twoją stronę komplementy, ponieważ bardzo, bardzo podoba mi się postać Lavona, podobnie z resztą jak piękna treść karty (ten pomysł z podziałem na rozdziały jest świetny!). Trudno mi określić, który fragment mogę uznać za najbardziej przygnębiający, wszystkie tworzą obraz Lavona jako niezwykle smutnego człowieka. I tutaj się zgodzę, że Lavon i Tavvy są na wiele sposobów do siebie podobni, szkoda byłoby tego nie rozwinąć w wątku. Dlatego też odezwę się na maila z moimi pomysłami, bardzo chętnie przeczytam też Twój. :D A jeszcze zanim się podpiszę to dodam, że w pełni przemawia do mnie ta ironia, że ponownie to Carrow uczy w Hogwarcie mugoloznastwa. ;) ]

    OCTAVIAN PRICE

    OdpowiedzUsuń
  55. [Jasne i to jeszcze jak! Co prawda, próbowałam wrzucić Aurorę do Hogwartu na jak najdłuższy czas, ale może niech będzie, że staż skończyła, posada nauczyciela jeszcze była zajęta przez Nevilla i nie miała możliwości objąć stanowiska po swoim mentorze, przez co zmuszona była do znalezienia sobie innej pracy. Powiedz mi tylko, gdzie w Twojej wizji Lavon żył w mugolskim świecie? W Londynie, czy zupełnie innym mieście, czy nie ma to znaczenia?
    Jeżeli chcesz możemy sobie czasowo przeskakiwać do tego jak się poznali, do chwili gdy spotykają się ponownie w Hogwarcie i do samej konfrontacji nie jesteś tym kimś, za kogo się podawałeś. Nie mam z tym problemu :) ]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  56. [To będzie dobre! Wiesz co? Jak pierwszy raz pisałam ci komentarz pod tą kartą, to napisałam tam, że mój Deucent też jest z Kornwalii, ale stwierdziłam, że może lepiej sobie to darować i ostatecznie to usunęłam przed wysłaniem. I teraz jesteśmy dokładnie w tym miejscu… :’)
    Wychodzę z założenia, że jeśli mam mieć więcej niż jedną postać, to jednak muszą się one jednak od siebie różnić, aby pisanie wątków było ciekawsze i bardziej urozmaicone. Tekst tej karty ma właśnie na celu być trochę zabawny, a trochę smutny. Już nawet pomijając to, że przy fragmencie z gumochłonem, to prawie zawsze kończę śmiejąc się na głos. XD
    Jestem zdania, że zawsze powinniśmy bardziej współczuć dzieciom niż dorosłym (więc analogicznie: bardziej współczujmy Aleisterowi niż jego ojcu, który żyje sobie dalej swoim życiem), ponieważ mają do pewnego etapu mniejsze szanse na uniezależnienie i wyrwanie się z niekoniecznie sprzyjającej sytuacji rodzicielskiej.]

    Aleister Sheehan

    OdpowiedzUsuń
  57. [Bardzo ładnie dziękuję za przywitanie! <3 i chciałabym powiedzieć, absolutnie szczerze, że karta Lavona jest jedną z najpiękniejszych kart jakie w życiu przeczytałam. I to pod absolutnie każdym względem. Miałam wrażenie, że płaczę w środku razem z nim. Przeczytałam ją dwa razy. Powiązania też. Prowadzenie wątku z Tobą byłoby absolutnym zaszczytem. Cały czas myślę nad powiązaniem, nie chciałabym żeby to było coś banalnego... mam kilka takich luźnych pomysłów, wszystkie wymagają dopracowania, może można by je było połączyć:
    - ktoś by doniósł Lavonowi, że Effy straszy czystokrwistych mugolskim sprzętem i Lavon musiałby jakoś zainterweniować.
    - Lavon mógłby być jednym z nielicznych osób, które odkryłyby, że ojciec Effy nie jest po prostu mugolskim urzędnikiem, a politykiem, członkiem Demokratycznej Partii Unistycznej słynącym ze swoich bardzo konserwatywnych poglądów (Lavon uczy mugoloznawstwa więc pewnie musi czytać mugolskie gazety, podczas gdy reszty szkoły raczej średnio obchodzi co się dzieje w mugolskie polityce i to jeszcze w Irlandii Północnej. Kiedy Effy się dowie, że Lavon o tym wie to może trochę bardziej się otworzyć i w pewien sposób mogą się nawzajem rozumieć, wiedząc jak to jest mieć skonfliktowane uczucia co do rodziców
    - nie wiem jak długo Lavon uczy w Hogwarcie, aczkolwiek jeszcze wymyśliłam, że można zrobić wątek z retrospekcją, że jednego roku wysłali go do rodziców Effy z interwencją, bo nie wróciła do szkoły po wakacjach, albo może po przerwie świątecznej
    - wymyśliłam jeszcze, że pojawiłoby się zarządzenie, według którego każdy uczeń VII klasy miałby sobie wybrać spośród nauczycieli "mentora", "opiekuna OWUTEM-ow, coś na kształt doradcy zawodowego, a że z jakichś przyczyn nie musi być to opiekun domu, to Effy wybierze sobie właśnie Lavona, ku jego, podejrzewam, zdziwieniu, bo przecież A) nigdy jej nie uczył B) nauczyciele mugoloznawstwa rzadko są wybierani do tego typu rzeczy
    Jak mi coś jeszcze przyjdzie do głowy to napiszę, jakby Tobie coś przyszło to daj znać ;) a co do moich marzeń wątkowych, są na razie mało sprecyzowane, tak jak Ty mam ochotę na coś mocnego, trudnego i dramatycznego, krew i łzy, sekrety, coś zakazanego... Ale raczej przyjmę wszystko ;)]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Mam jeszcze jeden pomysł, ale to wszystko zależy od tego co Lavon mógł robić w sierpniu 2015 roku i czy byłaby szansa, że znalazł się wtedy na Pokątnej ;)]

      Usuń
  58. [ Hej :) Dziękuję za miłe powitanie. Starałam się jak mogłam stworzyć z niej kogoś jakkolwiek ludzkiego.
    Smutny ten Twój Pan, pokiereszowany przez los. Myślę nad powiązaniem, ale nic super mi jeszcze do głowy nie przychodzi, a szczerze powiedziawszy to wątków na siłę nie lubię.
    W każdym razie dzięki za powitanie i jak mnie pomysł trzaśnie, to przyjdę. Chyba że może Ty jakiś masz?]

    Marina

    OdpowiedzUsuń
  59. [jestem bardzo ciekawa co tam piszesz w życiu, bo skoro tak cudowne posty blogowe są odskocznią, to co dopiero z tymi poważniejszymi rzeczami... *_*
    Dokładnie o to mi chodziło, o czym piszesz :D o tego typu sytuację na Pokątnej, cieszę się, że się zrozumieliśmy, bo się bałam, że to wszystko podałam tak chaotycznie. Ja bym nawet poszła o krok dalej, że Lavon byłby tym, który kupił jej różdżkę... To mi się jakoś komponuje z tym, że tak naprawdę on ją wprowadził w świat magii, a sam teraz tej magii za bardzo nie potrafi używać (bo tak zrozumiałam z karty). Także trochę oboje ciągle żyją na pograniczu dwóch światów.
    Jeśli chodzi o chronologię, to ja bym właśnie zaczęła we wrześniu 2021, czyli na początku tego roku szkolnego, kiedy to właśnie Lavon się dowiaduje, że Effy wybrała go sobie na opiekuna OWUTEM - ów (nazwa robocza, póki co nie przychodzi mi do głowy lepsza). O tym fakcie może poinformować Lavona ktoś z grona pedagogicznego, jakiś inny nauczyciel, opiekun Krukonów czy ktoś taki, który kazałby zdumionemu Lavonowi wyznaczyć termin spotkania z "nie-do-końca-normalną Fitzgerald" . Także ona by przyszła, byłby moment na chwilę takiej niezręcznej rozmowy o ocenach, egzaminach i tak dalej, aż w końcu Lavon jednak mimo wszystko będzie się chciał dowiedzieć czemu ona do niego przyszła i wtedy Effy powie, że tak myślała, że jej nie pamięta.
    I wtedy właśnie byśmy zrobili retrospekcję sierpień 2015 :D A Lavon miałby absolutnie prawo jej nie kojarzyć, bo nie dość, że jednak jest różnica pomiędzy 11 - letnim dzieckiem, a 18 - latką, to jeszcze Effy poza Hogwartem zupełnie nie przypomina Effy "hogwarckiej", no i w mugolskim świecie (i tylko tam) używa raczej imienia Josephine więc najprawdopodobniej tak mu się przedstawiła.
    A interwencję zrobiłabym po Świętach Wielkanocnych, tam by się dużo działo i Lavon znałby Effy już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie bez powodu nie wróciła do Hogwartu na dwa miesiące przed egzaminami no i na tyle dobrze, że by mu na niej zależało.
    Co sądzisz? Ja mogę zacząć jeśli chcesz ;)]
    Effy

    OdpowiedzUsuń
  60. [Cześć, dzień dobry! Przychodzę spóźniona, niestety, ale lepiej późno niż wcale, biorąc pod uwagę, że już powoli zaczynałam tracić nadzieję na nadejście weekendu.
    Dziękuję za miłe słowa na temat mojego małego rudzielca! <3 Gorąco zapraszamy na korepetycje z radości życia, dla ulubionego nauczyciela mugoloznawstwa znajdzie się nawet vipowski rabat :D Bo Lavon od pierwszych zajęć zostałby ulubionym nauczycielem Dominique, co do tego nie ma żadnych wątpliwości! Może masz ochotę coś dla naszej dwójki pokombinować?]

    Dominique W.

    OdpowiedzUsuń
  61. [Ale żebym tak od razu?! Toż to czysta niesprawiedliwość, idę z tym do dyrektora! xD
    No cześć, w końcu tu jestem, ten tydzień był dla mnie nie do życia, więc wybacz, że tak późno się u Ciebie zjawiam. Mam nadzieję, że mimo iż Cherry odbiega od Twoich wyobrażeń, to podoba Ci się.
    Ani w głowie mi łagodne początki, chętnie zacznę od jakiejś wielkiej awantury na początku roku. Może pierwsze zajęcia i Lavon już miałby jakiś problem do Cherry? A ona wcale nie siedziałaby cicho i się przeciwko niemu coraz bardziej buntowała? :D]

    Cherry

    OdpowiedzUsuń
  62. [Nie szkodzi, cieszę się, że już jesteś. ♥
    Założyłam, że Cherry chodziła na zajęcia Lavona, ale może będąc na VI roku miałaby tak dość nauczyciela, że zrobiłaby wszystko by się z nich wypisać? I możemy iść w takim kierunku, że albo jej się udało i we wrześniu była tylko na kilku zajęciach a później ją przenieśli, albo pomimo usilnych starań Cherry wciąż uczęszcza na jego zajęcia, a jako że jest wzorową uczennicą i ma ciśnienie na to, żeby być we wszystkim najlepsza — to w mugoloznawstwie także, a skoro Carrow tak niesprawiedliwie by ją traktował to ona by się straszliwie wściekała, bo przecież musi mieć ze wszystkiego Wybitny. Emocje by w niej się tak kumulowały, że w końcu by wybuchła i mogłoby być to właśnie w Hogsmeade. Co prawda nie wiem czy mogłaby się posunąć tak daleko by użyć magii przeciwko niemu, ale na pewno coś by wymyśliła.
    Tylko na czym mógłby ją przyłapać? Pierwsze co przychodzi mi na myśl to jakaś impreza, czy picie alkoholu.]

    Cherry

    OdpowiedzUsuń
  63. [Nie masz się czym przejmować, życie zwykle nie czeka, aż pozwolisz mu, by zrzuciło na Ciebie jakieś problemy tylko strzela znienacka. Bum! No i co zrobisz? Nic.
    Chęci wciąż mam, owszem! Podoba mi się pomysł ze słodyczową intrygą, zwłaszcza że w życiu tej rudej paskudy przydałoby się trochę namieszać. Nie może mieć zbyt łatwo. Ale jestem też ciekawa tego tajemniczego powiązania, także możemy się wstrzymać na chwilę i ustalić coś, jak już będą jakieś konkretne informacje co do wspomnianej autorki :)]

    Dominique W.

    OdpowiedzUsuń
  64. [Nawet nie wiesz jak się cieszę, że żyjesz <3 ja też jestem bardzo podekscytowana naszym wątkiem!]
    - Idziesz z nami do biblioteki, Effy? - spytała Marianne McCartney, zerkając znad brzegu filiżanki na rożowłosą koleżankę, która właśnie kończyła obiad.
    - Nie mogę dziś - odparła wpakowując sobie do ust kawałek pieczonego ziemniaka i popijając go dyniowym sokiem. - Mam na 17 spotkanie z opiekunem OWUTEM-ów.
    - Już dziś? - zdziwiła się Marianne. - Bardzo szybko... Ja u Rosiera mam dopiero na początek listopada... Julian u Quinnell też ma jakoś za dwa tygodnie dopiero... U kogo można dostać takie dobre terminy.
    - U Carrowa - odpowiedziała Effy, na co Marianne odstawiła filiżankę na spodek z głośnym brzdęknięciem i spojrzała na dziewczynę, jakby ta straciła rozum (czyli tak jak wiele osób często patrzyło na Effy Fitzgerald, trzeba przyznać). Effy jednak wydawała się absolutnie niewzruszona tym spojrzeniem i w spokoju kontynuowała jedzenie swojego obiadu.
    - U Carrowa?! - powtórzyła wybitnie zszokowana Marianne. - Lavona Carrowa?! Od mugoloznawstwa ?!
    - Zgadza się - potwierdziła Effy kiwając głową i nabijając na widelec liście sałaty.
    Wyraz twarzy Marianne zmienił się ze zszokowanego zniecierpliwiony i pełen rezygnacji.
    - Effy, to nie jest zabawne - powiedziała z dezaprobatą. - To nie są żarty... Ja wiem, że Carrow jest niezły, ale...
    - Uważasz, że jest niezły? - zainteresowała się Effy, a kąciki ust drgnęły jej nieco. - Przekazać mu?
    - ... Opiekun OWUTEM-ów ma ci pomóc we wkroczeniu na odpowiednią dla Ciebie ścieżkę kariery, - kontynuowała Marianne ignorując pytanie Effy- a nie sądzę, żeby nauczyciel mugoloznawstwa mógł...
    - Quinnell też jest niezła... - Effy zdawała się puszczać słowa koleżanki mimo uszu. - Ach, szkoda, że McGonagall Już nie uczy.. To była laska...! Uważasz, że Rosier jest niezły?
    - Tak... Nie... Nie o tym teraz rozmawiamy! - Zawołała ze zniecierpliwieniem Marianne, próbując ukryć rumieniec na policzkach. Chodzi o to,że..
    - Wiem o czym rozmawiamy - Przerwała koleżance Effy, wypijając resztkę soku dyniowego. - Wybór opiekuna jest istotny, ponieważ ma on nam pomóc w obraniu właściwej drogi i doradzić jak się dostać tam gdzie chcemy. Dlatego dobrze, by ta osoba mniej więcej znała nasz obszar zainteresowań.
    - Dokładnie! - ucieszyła się Marianne i uśmiechnęła się szeroko. - A Ty przecież nawet nie chodzisz na mugoloznawstwo... Byłoby nawet dziwne, gdybyś chodziła, przecież wiesz pewnie więcej od niego... W takim razie musisz...
    - Muszę już iść, bo spóźnię się na spotkanie z Carrowem - dokończyła Effy i wstała od stolika. Przewiesiła przez ramię swoją torbę i skierowała swoje kroki w stronę wyjścia
    - Przekażę Carrowowi Twoje pozdrowienia! - rzuciła na odchodne i wyszczerzyła zęby w uśmiechu...Marianne uderzyła głową w stół w gęście ostatecznej kapitulacji

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Effy stanęła przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu profesora mugoloznawstwa. Odczekała chwilę i uśmiechnęła się szeroko, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich wyglądający na nieco zdezorientowany Lavon Carrow. Najwyraźniej albo zapomniał o ich spotkaniu, albo w ogóle nie spodziewał się, że faktycznie przyjdzie
      - Dzień dobry. Jestem Effy Fitzgerald. - przedstawiła się pogodnie. - Jest Pan moim opiekunem OWUTEM-ów.
      Widząc, że Carrow nadal wpatruje się w nią z lekką konsternacją, nachyliła się w jego stronę i zniżając głos do niemalże szeptu dodała:
      - To jest ten moment, kiedy zaprasza mnie Pan do środka, panie profesorze.
      Effy

      Usuń
  65. Kruk przysiadł na ośnieżonym parapecie sowiarni. Czarne, wielkie ptaszysko z charakterystycznym, masywnym dziobem, nie pasowało do siedzących na drążkach, puchatych sów i sówek, odmienne kształtem i zachowaniem, znacznie bardziej krzykliwe i głośne. Podobne były jedynie zwieńczone szponami nóżki, nie mniej masywne i ostre niż nocnych drapieżników. Malutkie, czarne oczka skrzyły leciutko, gdy przekrzywiał główkę na jedną i drugą stronę, rozglądając się, niepewny w obcym środowisku i obcej gromadzie. Do czarnej nóżki miał przytoczony pakunek. Mała paczuszka, nieudolnie owinięta papierem z czymś, co podobno w czasach świetności miało być efektowną kokardką.
    - Krak! Krak! Krrr! – Dziób otworzył się, wydając krzykliwe, donośne dźwięki, mające zwrócić na ptaszora uwagę mężczyzny. – Krrr! Krak! – Skrzydła rozłożyły się szeroko, wcale jednak nie do lotu. Kruk zatrzepotał nimi, machając, czyniąc jeszcze większe zamieszanie i hałas. Drzemiące na drążkach sowy leniwie otworzyły oczy, napuszone i zdawałoby się urażone, że ktoś śmiał zakłócić ich odpoczynek, lecz Corvus po prostu znalazł swój cel i musiał obwieścić to całemu światu, dostać nagrodę, zostawić pakunek, znów dostać nagrodę i odlecieć w poczuciu dobrze wykonanego zadania.
    Paczuszka zawierała szeleszczący papier, niewielką książkę w twardej oprawie zdecydowanie nieczarodziejskiego pochodzenia i list.

    Drogi Lavonie,

    Nie wiem, co powinnam powiedzieć. Nie potrafiłam napisać inaczej. Nie potrafiłam spojrzeć ci w twarz. Wiem, że kiedyś moje zdanie było dla ciebie ważnym. Wiem, że moje porady były pełne ideałów i snów. Marzeń. Moich. Twoich. Naszych. Pamiętasz? Myśleliśmy, że zwojujemy świat. Czy pamiętasz smak tamtych wieczorów nad książkami i odcisk czekoladowego palca na pergaminie? Byliśmy innymi osobami, lecz tymi samymi. Czy pamiętasz tamte długie rozmowy, gdy mówiliśmy, co chcemy osiągnąć, co nas boli, a za czym tęsknimy?
    Próbuję powiedzieć, że naprawdę w ciebie wierzyłam. We mnie. W nas. Próbuję powiedzieć, że nie ma róży bez kolców, a życie nie jest tak proste, jak chcą tego śniący młodzi. Czasem, by docenić szczęście, trzeba najpierw upaść i podnieść się. Próbuję powiedzieć, że naprawdę cię podziwiałam. Podziwiam.
    Drogi Lavonie, twoja siła jest w tobie. Próbuję powiedzieć, że zdanie innych cię nie dotknie aż tak, jeśli ty będziesz w siebie wierzył. Nie daj sobie wmówić, kim jesteś. Nie daj sobie wmówić, jaki jesteś. To oni wszyscy mają problem, nie ty. Sposób, w jaki cię widzą, jest ich winą, nie twoją. Nazwisko nie mówi o tobie nic, tak samo czyny twoich rodziców. Lubimy obrzucać się winą, osądzać po pozorach i reagować gniewem.
    Pamiętaj. Jesteś najbardziej wartościową osobą.

    Nira

    P.S. To podobno wartościowa książka wśród nie czarodziei.


    Książka pachniała nowością. Przyjemnie, świeżo drukowanym papierem, czuć było każdą stronę. Twarda oprawa dumnie prezentowała małego człowieczka na niewielkiej planecie wpatrzonego w czerwony kwiat, dla niego jedyny i niepowtarzalny, chociaż tak naprawdę jeden z wielu, jakie istniały na świecie.


    mały prezent dla Lavona bo tak, ku pamięci starego zwyczaju

    OdpowiedzUsuń
  66. [Znam, znam, ale nadal jest mi mega miło <3 Czekamy w takim razie (nie)cierpliwie i daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz!]

    Clementine Have

    OdpowiedzUsuń
  67. Znowu nie miał siły wstać - ruszyć ciężkiego ciała z łóżka, podnieść rąk i rozbudzić zamglonego, zmęczonego umysłu, z każdą mijającą dobą czując się tylko gorzej. Słabiej, bezsensu, kuląc się w pościeli, w której od dawna już nie widział znajomej ochrony, zamiast tego zapadając się w niej głębiej i głębiej, niczym w nieśmiesznej metaforze jego nieśmiesznego życia. Znane pęknięcia na suficie dormitorium mapą wyryły mu się w pamięci, podobnie jak skazy na drewnie wskazujące na jego wiekowość, pogniecione prześcieradło czy ciepła kołdra – dla większości będące otulającym puchońską przytulnością wnętrzem, dla Octaviana zamieniające się w klatkę, z której nie potrafił się wydostać. Nie potrafił, może nie chciał, może nie widział sensu.
    Przekręcił się na bok, kuląc się i zawieszając puste spojrzenie na musze leniwie obijającej się o ściany pomieszczenia. Śledził jej powolne ruchy, jak gdyby miała pomóc mu odnaleźć motywację do poruszenia się i wstania. Pozostawanie w łóżku początkowo stało dla Octaviana bezpieczną ostoją, ciepłą i spokojną, złudną w odseparowaniu się od problemów. Łatwo było tak uciec, skryć się pod kołdrą i udawać, że nic go nie dotyczyło, ignorując wołanie znajomych i nawarstwiające się nieobecności, listę zaległych esejów i rozważań, ignorując nawet myśli, że być może nie było to najlepszym rozwiązaniem. Z każdym dniem jednak było mu coraz ciężej, zaległości, które uświadamiano mu, gdy pojawił się na zajęciach przytłaczały go, a on sam zapadał się błędny krąg bez wyjścia. Więc ponownie zatapiał się w pościeli, dławiąc się stresem, paraliżującym go strachem i tęsknotą za mającą nigdy nie nadejść odpowiedzią od młodszego brata - doba za dobą zanurzając się bardziej i bardziej w otępiałej pustce. Wcale nie było tak łatwiej. Nie było przyjemniej ani mniej stresująco. A może już nic nie było – tylko on w tej bezdźwięcznej próżni, ciężkie ciało i otwarte, niewidzące oczy, osnuwająca umysł straszna, nocna czerń i samotna cisza.
    Octavian westchnął cicho, wyliczając w umyśle na ile zajęć już dzisiaj nie poszedł. Poranna historia magii, zaklęcia, na których zyskał już stałe miano niezbyt zdolnego nieuka, mijające właśnie zielarstwo. Popołudniu odbywała się opieka nad magicznymi stworzeniami, na które jako jedyne odnajdował w sobie siłę. Fascynujące istoty zawsze przynosiły mu ukojenie i choć na krótką chwilę rozplątywały jego myśli – zgodnie z tym, o czym od zawsze mówiła mu ciocia. Przed opieką... mugoloznastwo. Octavian poczuł jak coś dławi go w gardle na myśl o tym przedmiocie – niegdyś jednym z jego ulubionych, dzisiaj kolejnym na liście tych opuszczonych, tym, przez które w sercu rosło duszące go poczucie winy. Nie chciał liczyć, ile razy zawiódł już profesora, ile razy zgarbił się widząc go na korytarzu po kolejnych nieobecnych godzinach, ile razy nie sprostał wymaganiom, tracąc pewnie sympatię tego, którego tak lubił słuchać. Profesor Carrow – ten, którego początkowo się bał, mając w pamięci nazwisko wielokrotnie wypowiadane przez mamę, ten, do którego przekonał się i do którego z zaciekawieniem przychodził na lekcje, wiedząc, że uzyska odpowiedzi na nurtujące go pytania. Dzisiaj mijał drugi tydzień, odkąd Octavian nie pojawił się w niewielkiej klasie mugoloznastwa. Może nie miał już nawet po co do niej zaglądać, może nawet to nie miało już sensu.
    Puchon z trudem podniósł i spuścił stopy na drewnianą podłogę. Wysunął spod łóżka pudełko z lekami i krzywiąc się lekko połknął jedną pastylkę, ignorując myśli jak bezcelowa ta czynność się wydawała. Nieregularnie spożywane, bez terapii, która w przekłamywaniu prawdy, także nie niosłaby pomocy – jak mogło to coś zdziałać? Wsunął na nogi spodnie, ignorując istnienie duszącego krawata, skrył pogniecioną koszulę pod swetrem, na stopach zasznurował dokładnie trampki, jakby tą czynnością próbował opóźnić moment opuszczenia dormitorium. Starając się nie myśleć o przetłuszczonych kosmykach włosów opadających na czoło, wepchnął do torby mugolski zeszyt i długopis, po czym zgarbiony przeszedł przez pokój wspólny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dłońmi wciśniętymi do kieszeni, Octavian czując jak głód zaciska mu żołądek, zajrzał jeszcze do kuchni, z nieśmiałym uśmiechem witając się ze skrzatami, które dobrze już go znały. Z cichym podziękowaniem przyjął od Świstka przygotowanego tosta, jak zawsze, gdy zmartwiony skrzat poklepał go po dłoni, odpowiadając, że wszystko jest w porządku. Price wiedział, że Świstek mu nie wierzy, jednak oboje tkwili w tej cichej bańce. Świstek rozumiał, Świstek nie pytał i pomagał, wieczorami, za każdym razem, gdy Price nie miał nawet sił przemknąć z prośbą do kuchni, z cichym pstryknięciem pojawiając się przy łóżku Puchona z talerzem wypełnionym jedzeniem i z ulubionym dyniowym sokiem. Świstek zawsze był obok, jako skrzat, a może już przyjaciel.
      Kiedy Octavian opuścił kuchnię, zdał sobie sprawę, że był już spóźniony. Pobiegł po schodach, po kilku długich minutach z ciężkim oddechem dopadając drzwi prowadzących do sali od mugoloznastwa. Nie mogło być gorzej. Czując jak policzki zalała czerwień wstydu, zapukał i wślizgnął się do klasy, z trudem wysnuwając z zaciśniętego gardła przeprosiny za spóźnienie. Zgarbiony usiadł w jednej z wolnych ławek i starając się nie patrzeć na profesora, wbił wzrok w kartki zeszytu. Notował, nie zadając żadnego pytania, jakby bojąc się, że zostanie wyrzucony z klasy. Czuł się jak przestępca, jak człowiek, który dawno stracił już miejsce do pobytu na tych zajęciach. Mimo, że nikt nic mu nie powiedział, mimo że ktoś rzucił w jego stronę ciepły uśmiech, jedyne o czym marzył, było zapadnięcie się pod ziemię.
      Jakoś doczekał końca lekcji, z ulgą przyjmując dźwięk obwieszczający początek przerwy. Spakował wszystko do torby, już wstawał, gdy usłyszał ciche, grzeczne wezwanie profesora, by został na chwilę, bo chce mu coś powiedzieć. Octavian z rosnącym niepokojem, podszedł do biurka, wbijając wzrok w przyszarzałe już czubki trampek.
      - Chciał pan profesor, bym przyszedł – powiedział cicho. Wyrzuci mnie, to pewne. Zakaże przychodzić na zajęcia i wyśle na szlaban. Uśmiechnie się smutno i powie, że go zawiodłem. Jak wszystkich, Alvina, tatę... - Ja... przepraszam za nieobecności, mogę je jakoś nadrobić, naprawdę.

      Octavian Price

      Usuń
  68. [Hej, cześć! Brzydko umilkłam na dłuższy czas, bardzo przepraszam! Z tej przyczyny chciałam zapytać, czy wciąż jesteś chętny na wątek między Lavonem, a Aurorą i czy tak długa przerwa Ci nie przeszkadza? Oczywiście zrozumiem, jeżeli nie będziesz już chciał ze mną pisać. Wątek zapowiadał się jednak bardzo ciekawie i chętnie bym się za niego zabrała! ]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  69. [Cześć. Na ten weekend zaplanowałam sobie nadrabianie ostatnich zaległości, w tym odpis na Twoje cudne zaczęcie, ale w związku z ostatnim zamieszaniem przyszłam się najpierw zapytać, czy Lavon zostaje na blogu i nasz wątek pozostaje aktualny?]

    Milliesant Lloyd

    OdpowiedzUsuń