Pokazywanie postów oznaczonych etykietą anonimowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą anonimowy. Pokaż wszystkie posty

Everybody knows the good guys lost


Andy Stanley


E    L    E    M    E    N    T    A    R    N    I    E Andrew Reyes Stanley. Trzydzieści jeden lat. Czysta krew. Nauczyciel Starożytnych Run. Była pociecha domu Salazara Slytherina. Niegdyś Szukający w szkolnej drużynie Quidditcha. Różdżka o długości czternastu cali wykonana z jodły oraz włókna ze smoczego serca. Ledwo wyczarowywany patronus w postaci lisa, bogin przybiera kształt płonącego budynku. Oddychające utrapienie. Od urodzenia uczulony na kokosa, ale prawie nikt o tym nie wie, bo zbyt dużo osób chciałoby go wykończyć. Zgrabnie balansuje na granicy szczerości i bezczelności. Mianowany zaszczytnym tytułem Sadystycznej Zmory, z którego jest niezwykle dumny. W klasie nie ma litości dla nikogo. Stosuje niekonwencjonalne metody nauczania, nie ułatwiając życia swoim podopiecznym. Ponad wszystko ceni sobie surowy talent i myślących ludzi. Otoczony pogłoskami o rzekomym alkoholizmie, choć nie dał się jeszcze przyłapać pod wpływem. Posiada kota-przybłędę o imieniu Raptor — wzorem swojego właściciela, jest on podłym skurwielem.  M    A    R    G    I    N    A    L    N    I    ESwoją przeszłość zamknąłeś na etapie młodej dorosłości. Szedłeś przez siebie ze zdeterminowaną śmiałością w oczach, nie pozwalając sobie na opuszczenie wysoko podniesionej głowy. Wszystkie twoje troski zostały pogrzebane w zgliszczach przetrawionego przez płomienie domu. Taki właśnie jest ogień. Nieujarzmiony niszczy wszystko dookoła, a w roztropnych dłoniach ofiarowuje życie. Obraca w proch, nie zważając na majątek, obszerność zdobytej wiedzy czy gołębie serce. Nie oszczędza wybitnych jednostek. To, co rodzi się z popiołów ma urosnąć w siłę. Czy nie o to tak uparcie walczyłeś od samego początku? Samotne poranki rozpoczynane podmuchem wzbudzającego zimne dreszcze wiatru z okna, którego nikt nie zamknął za ciebie. Obłoczek dymu wypływający przez  blade usta. Pusty pokój wyniośle reprezentujący niezależność. Chwile przeciągające milczenie zapadłe nawet w twojej własnej głowie. Otaczasz się nimi, wierząc, że zapewni ci to szczęście. Jak mawiał dziadek, izolacja potęguje wielkość. Chcąc nie chcąc, nasiąkasz słowami lepszych i mądrzejszych od siebie. Strach pchnął cię w ramiona obojętności. Marzniesz, ale w pewnym sensie kochasz przeszywający do szpiku kości chłód. W końcu sam zdusiłeś w sobie ogień.
justyouwaait@gmail.com, Chris Evans, cytat w tytule [klik]
Mam nadzieję, że nie wyszedł tam jakiś cholerny patos. Andy nie jest aż tak strasznym gnojem. Smutasem też nie, nawet jeśli karta podsuwa takie sugestie. Lubimy przedstawicieli obu płci. Niech ktoś go rozgrzeje, co?
Rozgrywki prowadzone lub planowane: James Potter, Barbara Brown, Lyall Rowle, Albus Potter, Sharada Khatri, Rufus Skeeter, Narcissa Mountbatten, Bastian Lestrange.

I'm not a monster...


Ravenclaw ѳ VII rok ѳ eliksiry, obrona przed czarną magią, zielarstwo, astronomia, starożytne runy, transmutacja ѳ ostrokrzew, włókno ze smoczego serca,
12 cali, niezbyt giętka
13.03.2004, Londyn ѳ mugolak ѳ sierota ѳ od trzeciego roku życia w domach dziecka ѳ przez problemy, które sprawiał kilka razy oddawany przez rodziny zastępcze, rok temu przyjęty przez nową ѳ starszy, przyszywany brat dziesięcioletniej Mii ѳ dwa zarejestrowane pobicia na koncie, za które uniknął kuratora, tylko dzięki nauczycielom z Hogwartu od dawna wmawiającym jego mugolskim opiekunom, że uczęszcza do szkoły z internatem dla trudnej młodzieży ѳ problemy z kontrolowaniem agresji ѳ mimo wielu lat nauki magii w trakcie konfliktów, w których często uczestniczy, nadal sięga po mugolskie rozwiązania siłowe ѳ złość najlepszą obroną ѳ używane szaty i podręczniki ѳ silna potrzeba kontrolowania ludzi, z którą stara się walczyć, izolując się od uczniów ѳ boginem on sam zamknięty w klatce ѳ nie potrafiący wyczarować patronusa ѳ koła zielarskie i szachowe próbą cierpliwości i zniwelowania złości ѳ wieczory spędzane na wieży astronomicznej lub szkolnych błoniach w ramach uspokojenia ѳ niebieskoszare oczy podkreślane czarną kredką, luźno zawiązany krawat, skórzana bransoleta na ręce i nastroszone włosy znakiem rozpoznawczym ѳ magnes na kłopoty
Twoje myśli nie chcą cię słuchać, splatają się w jeden przepełniony irytacją wir, wrzeszczący nawet w twoim śnie. Przez cały czas jesteś niespokojny, nerwowo zaciskając i rozprostowując palce, później jakby wbrew sobie wybijając nimi nierówny rytm o blat ławki, potęgując tym samym chaos w umyśle. Starasz się ignorować wciąż narastającą w tobie złość, której pozwalasz jednak ujść za każdym razem, gdy ktoś rzuci w twoją stronę kłujący komentarz. Wiesz przecież, że wszyscy na ciebie patrzą, ich szepty wbijają się setkami igieł w twoją świadomość, sprawiając, że gubisz się w nich, nie wiedząc już, które są prawdziwe. Kiedy pozwalasz przepłynąć po dłoni impulsowi zapominasz o różdżce, chcąc poczuć skórę pod swoją pięścią, na chwilę kojącą twoje zmysły i wypełniającą cię agresję. Zawsze odpowiadają ci zaklęciami obijającymi twoje ciało bolesnymi uderzeniami, o których później starasz się zapomnieć, siedząc w oknie w dormitorium i przesuwając palcami po gładkiej kartce zapisanej dziecięcym pismem. Pozwalasz sobie na uśmiech, gdy przypominasz sobie jej twarz, słyszysz słodki głos, niemal czytający ci list. Opowiada ci o swojej nowej zabawce, o urodzinach koleżanki, o tym jak w tajemnicy przed rodzicami nakarmiła tą twoją dziwną sowę, jak dostała najlepszą ocenę w klasie. Prosi cię o kolejną magiczną historię i nazywa swoim wspaniałym, starszym bratem. Odpisujesz jej powoli, swoją smutną hogwarcką rzeczywistość ubierając w baśniowe zdania, sprawiające, że Mia wierzy, że są one tylko wymysłem twojej wyobraźni nie chcącej myśleć o tej okropnej szkole dla trudnej młodzieży, do której według niej chodził. Trzymasz pod poduszką wasze wspólne zdjęcie, na którym się do ciebie przytula, mimo tego, że w dniu gdy je wam zrobiono w domu jej rodziców mieszkałeś dopiero od miesiąca. Uwielbiasz ją, a jednocześnie cieszysz się, że nie mieszkasz razem z nią, bojąc się, że mógłbyś jej coś zrobić. Boisz się. Boisz się wrzasków w swoich myślach, skierowanych na ciebie spojrzeń wyżerających dziury w skórze, siebie, czającej się w tobie złości, której nie jesteś w stanie opanować zarówno w mugolskiej rzeczywistości jak i podczas rzucania zaklęć. Boisz się, że utracisz jeszcze bardziej kontrolę, codziennie czując duszące macki twojego życia zaciskające ci się na gardle. Widząc swojego bogina, mimo znajomości uroku, stoisz sparaliżowany, obserwując swoje konwulsyjne ruchy w małej, stalowej klatce, podświadomie wiedząc, że mentalnie już się w takiej znajdujesz. Paranoicznie miotasz się wewnątrz swojego umysłu, obsesyjnie próbując złapać się czegokolwiek, co by cię uspokoiło. Grasz w szachy, tłumaczysz runy, warzysz kolejne eliksiry, całkowicie się na tym skupiając, zagłuszając szepty liczeniem, powtarzaniem znaczeń pradawnych liter, układaniem strategii i dyktowaniem sobie w myślach kolejnych oznaczeń pól na czarno-białej planszy. Siedzisz wtedy w prawie całkowitej ciszy, pozwalając spowolnić otaczającej cię rzeczywistości. Masz wrażenie, że twoja twarz przybiera inny, spokojny wyraz, a może tylko ci się zdaje, bo za chwilę zaczynasz rzucać wściekłe spojrzenia lub uderzać dłonią o blat, gdy ktoś zbyt głośno się roześmieje i zakłóci tym samym twój trans. Wieczorami uciekasz na zewnątrz lub na wieżę astronomiczną, wpatrujesz się w niebo, tym razem układając mantrę z nazw gwiazdozbiorów. Wyciszasz się, jesteś sam. Cichy wdech, wydech. A później wracasz. Przemykasz przez pokój wspólny, nie pozwalając się zaczarować płomieniom kominka, uciekasz do dormitorium, gdzie natychmiast chowasz się na swoim łóżku. Zasłaniasz się kotarą, by natychmiast po tym niewerbalnie rozpalić swoją różdżkę, bo przecież panicznie boisz się ciemności. Gdy nic nie widzisz szepty są głośniejsze, wrzeszczą, ogłuszając cię obrzydliwie zlepiającą się w całość kakofonią, po zaśnięciu przeobrażając się w koszmary, z których budzisz się oblany zimnym potem. Na śniadaniu jest za głośno, jest za dużo ludzi, których nie potrafisz zrozumieć ani wychwycić ich pojedynczych głosów w całym chaosie. Siadasz z brzegu stołu, nerwowo prostując położone obok twojego talerza sztućce, prostą linią próbując wyprostować jedną ze swoich myśli. Na korytarzach w czasie przerw nerwowo bazgrzesz ołówkiem na kartkach skórzanego zeszytu, tworząc chore szkice zamiast psychodelicznych graffiti, które kiedyś malowałeś. Czasem, gdy nie możesz już wytrzymać, uciekasz do łazienki, wrzeszczysz wbijając sobie w nadgarstki paznokcie. Czasem nerwowo obgryzasz przy nich skórki. Boisz się, paranoicznie, obsesyjnie starając się odbić od obrazu, który mimowolnie tworzysz w oczach innych. Ale przecież oni i tak cię nienawidzą, nie rozumieją, nie obchodzisz ich. Tylko gapią się na ciebie, szepczą o tobie, a ty i tak wszystko słyszysz. Boisz się ich, a może to oni boją się ciebie. Złościsz się, agresywnie walczysz o to, by zmazać im te szydercze uśmiechy z twarzy, by później uciec i skulić się gdzieś, gdzie cię nie znajdą i nie dopadną swoimi głosami. Już twoich jest za dużo. Wariujesz, potrzebujesz pomocy, jednocześnie przed nikim się do tego nie przyznając, tylko rozbieganym spojrzeniem lustrując otoczenie. Usilnie pragniesz zacząć coś, kogoś kontrolować, nie dając sobie rady z własnym życiem, chcesz zawładnąć czyimś, by tym samym wprowadzić nikły porządek do swojej głowy. Czasem w bibliotece nieświadomie zatrzymujesz wzrok na jednej twarzy, ładnej, chłopięcej, co budzi w tobie jeszcze większy strach i obrzydzenie do samego siebie. To już siedem lat, siedem długich lat odkąd trafiłeś do tego świata, a wciąż nie możesz oswoić się z myślą, że jesteś czarodziejem. Kochasz eliksiry, kochasz starożytne runy i rośliny, a jednocześnie nie wiesz co zrobisz ze swoją obszerną wiedzą, bo przecież tam gdzie mieszkasz i wrócisz nie będzie ci to potrzebne. W mugolskim Londynie nie używasz różdżki, a mimo to trzymasz ją schowaną w kieszeni, jakby mając nadzieję, że dzięki temu się do niej przywiążesz. A może po prostu o niej zapominasz, bo wcale nie chcesz zakochać się w zaklęciach i energii przepływającej po twoich palcach, w dziwny i niezrozumiały sposób. Kiedyś kochałeś ten świat bardziej, chciałeś zostać animagiem, ale po kilku próbach, zrezygnowałeś, panicznie bojąc się, że do ludzkich głosów w twojej głowie dołączą także te zwierzęce. Z każdym rokiem, mimo większej wiedzy, oddalasz się, bojąc się co zrobisz po skończeniu Hogwartu. Nie skończyłeś mugolskiej szkoły, nie masz pieniędzy by rozpocząć pracę i życie w magicznym świecie. Jesteś sam. Nic nie osiągniesz, nigdy, nie dasz rady. Każdego dnia przerażasz innych, mimo, że to sam najbardziej przypominasz zaszczute zwierzę. Uciekasz, miotasz się, paranoicznie próbujesz się stąd wyrwać i cokolwiek zaplanować. Masz wrażenie, że z każdą godziną coraz bardziej zanurzasz się w obrzydliwej mazi, że dusisz się w matni, z której nie potrafisz się wydostać. A później czytasz kolejny list od Mii. Kolejne dziecięce skreślenia, kolejna prozaiczna historyjka, dla niej będąca czymś ważnym i wspaniałym. Znowu jej odpisujesz, mamisz się, że tworzona dla niej wizja jest prawdziwa i że naprawdę jesteś tu szczęśliwy i otoczony wyciszającą twoje myśli magią. Idealnie równo zaklejasz kopertę, później prostujesz wszystkie ułożone na szafce nocnej książki, rano wyżywając się na śpiącym obok chłopaku, że znowu je poprzewracał, tworząc w nich odstręczający chaos. Witasz kolejne szlabany, odwiedzasz dyrektora, bardzo chcesz mu powiedzieć, a potem widzisz te wszystkie ruszające się za jego plecami portrety świdrujące cię wzrokiem i ponownie się gubisz i plączesz w wypowiadanych zdaniach. Wszyscy cię oceniają, śmieją się, głośno, obrzydliwie. Chowasz się. Ale jeśli nie oni, to twoje szepty zawsze cię znajdą, prawie nigdy cię nie zostawiając.
Myśli znowu nie chcą cię słuchać. Więc liczysz odmierzane miarki, zaciskasz palce na piórze, później wybijając nimi ten sam nierówny rytm. Prostujesz je nerwowo, obejmujesz różdżkę, czasem samemu, jakby na próbę przyciskając ją sobie do gardła. Wdech, wydech. Koń na C5, królowa na G3. Pięć razy zamieszać w lewo. Dokładnie posiekać. Zgrzyt ołówka na papierze, obrzydliwe skapnięcie atramentu na wypracowanie, gdy ktoś się potrąca. Gwiazdozbiór ryby. Eihwaz. Odciąć skrzydła. Prosta linia sztućców. Odbijający się echem w umyśle rytm wybrany przez palce. Duszący wydech. Dwa razy w lewo. Szach mat.
Żyjesz, atakujesz, uciekasz. Miotasz się, gubisz, zasłaniasz uszy, paranoicznie rozglądasz się dookoła, chcesz wydrapać sobie szepty z umysłu. Kłamiesz że wszystko jest z tobą w porządku, że wytrzymasz. Wciąż mamisz się, że jesteś normalny.
Relacje ѳ Z dziennika

Cześć wszystkim!
Mam nadzieję, że Seth Was nie przestraszył oraz, że chaotyczna treść karty nie męczy a pozwala zagłębić się w jego psychikę. Szukamy przyjaciół, wrogów i kogoś do kochania, nawet jeśli trochę toksycznego (a konkretniej jakiegoś chłopaka, bo Seth działa po drugiej stronie mocy, mimo, że sam jeszcze tego nie do końca akceptuje ;).
A jeśli ktoś jest ciekawy jak wygląda nieco mniej groźny Seth, proszę klikać. ^^
Imię i nazwisko ukrywają dwa zdjęcia.
Na wizerunku Lou Taylor Pucci, twarzy Mii użyczyła Sasha Bell. W tytule cytat z piosenki Monster Missio.
Kod na wysuwany dopisek od autorki pożyczony stąd.

The most vicious creatures on the planet; humans.


Lorcan Scamander

H U F F L E P U F F |  V  R O K  |   P Ó Ł K R W I  |  O N M S  |  K O Ł O  A S T R O N O M I C Z N E  |   K A P I T A N / Ś C I G A J Ą C Y  |  K O M E T A  2 9 0   
P A T R O N U S  :  L I S  |  B O G I N  :  C H O R E   F A N T A S T Y C Z N E  Z W I E R Z Ę


Chociaż imię jego oznacza "okrutnika", niewiele ma z takowym wspólnego. Okrutny może być jedynie dla tych, którzy w jakiś sposób psują mu jego nadzwyczaj wesoły humor. Może dlatego został zachęcony przez kolegów ze swojego domu do reprezentowania ich jako kapitan w Quidditchu? Talent to on ma, do motywowania - więc na kapitana jak znalazł. Czasami mu odbija, bywa mądraliński, ale w praktyce niezwykle skuteczny. Przeciętnie mu idzie z większością przedmiotów w szkole. W jakimś też stopniu czuje na sobie piętno przez nazwisko... głównie przez Ojca. Rolf nie szczędził mu słów co roku wysyłając do niego 5 razy Wyjca. W żartach mówi, że to prędzej przez listy rozbrzmiewające w Wielkiej Sali jest znany, a nie właśnie przez owe nazwisko. Stara się z większości utrzymać, chociażby Zadowalającą i tylko z dwóch możliwie utrzymuje Wybitne. Prawdziwą odskocznię od szarej nudnej rzeczywistości znajduje w kole Astronomicznym i na zajęciach ONMS, dzięki którym będzie mógł się pochwalić na pergaminie końcowym jakimiś osiągnięciami. Astronomią pasjonował się już od brzdąca, często patrzył w gwiazdy, z kolei magiczne zwierzęta swojego pradziadka czytane miał do snu. Ciężko stwierdzić co zatem było jego głównym zainteresowaniem. Największą miłością było jednak latanie. Nie zdziwi Was fakt, że obraził się na matkę, kiedy ta kazała mu zostać z bratem w domu, podczas meczu Mistrzostw Świata w Quiddichu. Marzy mu się miotła "Piorun VI", której na razie mieć nie może, na co bardzo często narzeka. A propo latania... jego ulubionymi magicznymi stworzeniem jest Gromoptak, którego chciałby kiedyś zobaczyć. Znudziło mu się oglądanie ruchomych obrazków w książce... jest ciekawski i chce wszystkiego doświadczyć.


Niuchacz


Wątki: 0/3
 Witamy wszystkich z Lorcanem i zachęcamy do tworzenia relacji : szukamy zarówno wątków przyjacielskich, wrogich a nawet miłosnych. Lubimy wyzwania, a także jesteśmy chętni na free play bez celu.
Facjata : Jordan ver Hoeve 
Jeszcze tą KP nie raz nie dwa ozłocę, ale póki co to chyba wszystko.
Kontakt : smaczna.szynka666@gmail.com

Pamiętam, bardzo chciałem tu być, na pewno dużo bardziej niż dzisiaj

min jaesoo VII hufflepuff ─ prorok niecodzienny
  Oczy, które zaszły łzami wskutek duszącego dymu, piekły tak jak wtedy, kiedy podczas zabawy z młodszym bratem, ten założył mu na głowę wiaderko pełne piasku. Trudności ze złapaniem powietrza przypomniały mu o czasie, w którym o mało co nie utopił się na basenie w trakcie zawodów pływackich, mimo wszystko stając na podium. Ogień, rozprzestrzeniający się z niesamowitą prędkością, praktycznie odcinający im drogę ucieczki, wydawał się być o wiele groźniejszy niż ten z ogniska, nad którym zawsze piekli słodkie pianki i jabłka z babcinego sadu. Oszałamiające krzyki przywodziły mu na myśl rozszalały tłum na koncercie ulubionego zespołu, który domagał się jego powrotu na scenę. Później otaczała go tylko ciemność, a kiedy otworzył oczy, słysząc nad uchem charakterystyczny dźwięk sprzętu, którego zadaniem było monitorowanie pracy jego serca, zechciał umrzeć. 
  Mówią, że jest arogancki. Niektórzy uważają go za egoistycznego dzieciaka, szczycącego się swoimi osiągnięciami i odrzucającego jakąkolwiek konstruktywną krytykę. Podobno ma problemy z wyczarowaniem własnego patronusa, ale przecież nikomu się do tego nie przyzna, nie chcąc wyjść na jakiegoś nieudacznika. Podobno jego matka została wyrzucona z Ministerstwa, a plotki o tym, że odmówił uczestnictwa w spotkaniach Klubu Ślimaka, nie chcąc przebywać w towarzystwie szczycących się przynależnością do niego rówieśników, są jego własnym wymysłem. Podobno opuszcza lekcje obrony przed czarną magią twierdząc, że są one jedynie stratą czasu, a sam opanował już wszystkie zaklęcia, które przydadzą mu się w dorosłym życiu. Nie rozstaje się ze swoim podstrzałym aparatem i do dziś nie wie, dlaczego znalazł się w hufflepuffie. Podobno. 

──── odautorsko ────
Nie wiem co mi strzeliło do głowy, ale postanowiłam wrócić na grupowce po ponad roku nieobecności i nie będę ukrywać, że Jae to taki trochę zlepek postaci stworzonych przeze mnie w przeszłości, ale don't worry, there's so much more than you think. Żaden z niego egoista, nie ma po prostu wielu znajomych, dlatego szukamy tych paru szczęśliwców, którzy mogą cieszyć sie z tej jakże ekscytującej znajomości, kogoś, kto nie darzy go szczególną sympatią i jakichkolwiek innych, mniej lub bardziej ciekawych powiązań. Jeon Jungkook na wizerunku i Małomiasteczkowy od Dawida Podsiadło w tytule, no i to by było na tyle. 

I'll try to fix you

grafika megan fox
KARTOTEKA NR 19/S/217/WD

Imię i nazwisko:  Victoria Jean Shelinsky

Kryptonim:          Nike

Data urodzenia:   30 kwietnia 1994 (27 lat)

Status krwi:            czysta

Stan cywilny:         panna

Rodzina:     matka: Virginia Antonine Shelinsky z d. Beckett (ur. 12 lipca 1972 roku)

                    ojciec: Jonathan Jeremy Shelinsky (ur. 8 października 1969 roku)

                    siostra: Vivienne Joanna Shelinsky (ur. 1 czerwca 1996 roku; zm. 2 grudnia 2020 roku)

                    brat: Justin Vincent Shelinsky (ur. 29 lipca 2004 roku)
              

Różdżka:               10 i pół cala, wierzba, włos z grzywy jednorożca

Przynależność:      6 jednostka specjalna "Olimp" (od 2019 roku)

                                Gryffindor (2005 - 2012)

Inne:                       Ukończone studium pielęgniarskie (2012-2015)

                                Zarejestrowany animag (wilczyca)

                                Mugolskie prawo jazdy kategorii B (od 8 sierpnia 2013 roku)

DELEGATURA:
Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
(oficjalna funkcja: pielęgniarka szkolna)

Aktualizacja (28 grudnia 2020): PRZENIESIONA DO REZERWY


– Możesz mi to wyjaśnić? 

Zapewne powinna była zacząć od przywitania. Albo chociaż zapukać. Mama nie byłaby zadowolona. Dama nie wparowuje do gabinetu swojego dowódcy bez zaproszenia, nie rzuca listu na biurko i nie wpatruje się wyczekująco z założonymi rękoma na swojego przełożonego, który wydaje się być nieco zakłopotany. Mimo wielu lat służby, sukcesów i powszechnego uznania, John Cage nadal nie zdobył wystarczającej ilości siebie, by czuć się komfortowo w takich sytuacjach jak ta. Odchrząknął nerwowo i poluźnił krawat,wskazując kobiecie, by usiadła.

– Emm... To nic takiego, Vic... – wymamrotał nie patrząc jej w oczy. – Potrzebujemy delegatów sił aurorskich w Hogwarcie... Rozumiesz... Kogoś kto będzie wewnątrz... Działając... eee.... No wiesz... Pod przykryciem... Chronił dzieciaki....

– Proszę cię... – prychnęła przewracając oczami. – Od czasów Twojego pobytu w szkole dzieciaki nie pakują się w potyczki z psychopatami i zabójcami... 

John posłał jej zmieszany uśmiech i nawet podjął nieudaną próbę utrzymania kontaktu wzrokowego. 

– Niemniej jednak – kontynuował spuszczając wzrok w położony przed nim list. – Musieliśmy kogoś wysłać... A ty skończyłaś pielęgniarstwo kiedyś tam więc...

– Kiedyś tam. To słowa – klucze, John – przerwała mu. Dama nie powinna przerywać. Mama już by fukała z dezaprobatą. – Gdybym chciała zostać pielęgniarką to bym się nie przekwalifikowywała... Poza tym jak ty to sobie wyobrażasz, w razie gdyby coś się wydarzyło to co? Mam sobie przestać być pielęgniarką, zostawić chore i ranne dzieciaki i rzucić się w wir walki?

– Mamy przewidziany scenariusz na taką ewentualność... – mężczyzna wyglądał jakby się tłumaczył. – Poza tym nie zostaną same... Jest Madame Pomfrey, uzdrowiciele z Munga teleportowaliby się w mgnieniu oka...

Mężczyzna zaczął wodzić wzrokiem po wiszących na ścianie portretach jakby szukając wsparcia. 

– Po prostu uznaliśmy, że jesteś odpowiednią osobą do...

– Do czego? Tamowania krwotoków z nosa i leczenia siniaków? Opiekowania się dzieciakami? –Uspokój się, na miłość boską! Prawie słyszała oburzony głos własnej matki. – Z jakiś powodów zostałam aurorem. Nie jestem typem uzdrowiciela, John, wiedziałam to kończąc to głupie pielęgniarstwo. Na gacie Merlina, miałam 18 lat wybierając ten kierunek, nie czułam powołania jak Vivienne...

Urwała czując bolesne ukłucie w sercu i spuściła wzrok. Vivienne, słodka Vivienne, która chciała zbawić świat, która z dumą nosiła zielone szaty, która wierzyła, że wszystko da się naprawić. Victoria spojrzała z powrotem na Johna i nagle wszystko zaczęła rozumieć, wszystko zaczęło się układać jak elementy układanki. Zapadła się w fotelu przytłoczona swoim uświadomieniem. 

– Zwalniacie mnie.  – Wydusiła z siebie. – W zamku nie ma żadnego zagrożenia... Tu chodzi o mnie... Odsuwacie mnie... Nie chcecie bym była aurorem... 

– Straciłaś siostrę... – głos Johna był cichy. Patrzył na nią z mieszaniną współczucia i zrozumienia, tak jak potrafi tylko ten, kto sam pożegnał zbyt wiele osób, zbyt wcześnie. – To budzi nienawiść, złość, frustrację, chęć zemsty... To nie prowadzi do niczego dobrego. Nie odsuwamy cię od służby, nadal jesteś aurorem, ale... Daj sobie czas. Będziesz w rezerwie. Pobądź pielęgniarką, a potem... Wrócisz do czynnej służby kiedy... Minie odpowiedni czas. 

Nic nie odpowiedziała. Przymknęła powieki próbując pozbyć się wspomnienia półotwartych ust i przerażającego, pustego spojrzenia oczu, które kiedyś miały tyle blasku. Nienawiść, złość, frustracja, chęć zemsty... Nic nie czyni ludzi bardziej nieobliczalnym, niezdolnym do racjonalnego myślenia.  Przygryzła wargę i pokiwała głową nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa. Odsunęła fotel i ruszyła w stronę wyjścia.

– Vic? – Zatrzymał ją głos Johna i odwróciła się. Mężczyzna uśmiechnął się do niej niepewnie.
– Znam cię i wiem, że wbrew temu co sądzisz, masz w sobie coś z uzdrowiciela...

Wieczorem siedząc na parapecie i wpatrując się w na wpół spakowany kufer odtworzyła sobie w pamięci te słowa. Spojrzała na prawie już pustą szklankę Ognistej Whisky, na unoszący się dym z zapalonego papierosa i zaśmiała się gorzko. Coś z uzdrowiciela... Na pewno nie chodziło tryb życia.

grafika gif
[Dzień dobry. Kilka lat czekałam na powrót tego typu bloga. Myślę, że się znamy :P 
Zamierzam tu zostać na dłużej. <3]