KARTOTEKA NR 19/S/217/WD
Imię i nazwisko: Victoria Jean Shelinsky
Kryptonim: Nike
Data urodzenia: 30 kwietnia 1994 (27 lat)
Status krwi: czysta
Stan cywilny: panna
Rodzina: matka: Virginia Antonine Shelinsky z d. Beckett (ur. 12 lipca 1972 roku)
ojciec: Jonathan Jeremy Shelinsky (ur. 8 października 1969 roku)
siostra: Vivienne Joanna Shelinsky (ur. 1 czerwca 1996 roku; zm. 2 grudnia 2020 roku)
brat: Justin Vincent Shelinsky (ur. 29 lipca 2004 roku)
Różdżka: 10 i pół cala, wierzba, włos z grzywy jednorożca
Przynależność: 6 jednostka specjalna "Olimp" (od 2019 roku)
Gryffindor (2005 - 2012)
Inne: Ukończone studium pielęgniarskie (2012-2015)
Zarejestrowany animag (wilczyca)
Mugolskie prawo jazdy kategorii B (od 8 sierpnia 2013 roku)
DELEGATURA:
Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
(oficjalna funkcja:
pielęgniarka szkolna)
Aktualizacja (28 grudnia 2020): PRZENIESIONA DO REZERWY
– Możesz mi to wyjaśnić?
Zapewne powinna była zacząć od przywitania. Albo chociaż zapukać. Mama nie byłaby zadowolona. Dama nie wparowuje do gabinetu swojego dowódcy bez zaproszenia, nie rzuca listu na biurko i nie wpatruje się wyczekująco z założonymi rękoma na swojego przełożonego, który wydaje się być nieco zakłopotany. Mimo wielu lat służby, sukcesów i powszechnego uznania, John Cage nadal nie zdobył wystarczającej ilości siebie, by czuć się komfortowo w takich sytuacjach jak ta. Odchrząknął nerwowo i poluźnił krawat,wskazując kobiecie, by usiadła.
– Emm... To nic takiego, Vic... – wymamrotał nie patrząc jej w oczy. – Potrzebujemy delegatów sił aurorskich w Hogwarcie... Rozumiesz... Kogoś kto będzie wewnątrz... Działając... eee.... No wiesz... Pod przykryciem... Chronił dzieciaki....
– Proszę cię... – prychnęła przewracając oczami. – Od czasów Twojego pobytu w szkole dzieciaki nie pakują się w potyczki z psychopatami i zabójcami...
John posłał jej zmieszany uśmiech i nawet podjął nieudaną próbę utrzymania kontaktu wzrokowego.
– Niemniej jednak – kontynuował spuszczając wzrok w położony przed nim list. – Musieliśmy kogoś wysłać... A ty skończyłaś pielęgniarstwo kiedyś tam więc...
– Kiedyś tam. To słowa – klucze, John – przerwała mu. Dama nie powinna przerywać. Mama już by fukała z dezaprobatą. – Gdybym chciała zostać pielęgniarką to bym się nie przekwalifikowywała... Poza tym jak ty to sobie wyobrażasz, w razie gdyby coś się wydarzyło to co? Mam sobie przestać być pielęgniarką, zostawić chore i ranne dzieciaki i rzucić się w wir walki?
– Mamy przewidziany scenariusz na taką ewentualność... – mężczyzna wyglądał jakby się tłumaczył. – Poza tym nie zostaną same... Jest Madame Pomfrey, uzdrowiciele z Munga teleportowaliby się w mgnieniu oka...
Mężczyzna zaczął wodzić wzrokiem po wiszących na ścianie portretach jakby szukając wsparcia.
– Po prostu uznaliśmy, że jesteś odpowiednią osobą do...
– Do czego? Tamowania krwotoków z nosa i leczenia siniaków? Opiekowania się dzieciakami? –Uspokój się, na miłość boską! Prawie słyszała oburzony głos własnej matki. – Z jakiś powodów zostałam aurorem. Nie jestem typem uzdrowiciela, John, wiedziałam to kończąc to głupie pielęgniarstwo. Na gacie Merlina, miałam 18 lat wybierając ten kierunek, nie czułam powołania jak Vivienne...
Urwała czując bolesne ukłucie w sercu i spuściła wzrok. Vivienne, słodka Vivienne, która chciała zbawić świat, która z dumą nosiła zielone szaty, która wierzyła, że wszystko da się naprawić. Victoria spojrzała z powrotem na Johna i nagle wszystko zaczęła rozumieć, wszystko zaczęło się układać jak elementy układanki. Zapadła się w fotelu przytłoczona swoim uświadomieniem.
– Zwalniacie mnie. – Wydusiła z siebie. – W zamku nie ma żadnego zagrożenia... Tu chodzi o mnie... Odsuwacie mnie... Nie chcecie bym była aurorem...
– Straciłaś siostrę... – głos Johna był cichy. Patrzył na nią z mieszaniną współczucia i zrozumienia, tak jak potrafi tylko ten, kto sam pożegnał zbyt wiele osób, zbyt wcześnie. – To budzi nienawiść, złość, frustrację, chęć zemsty... To nie prowadzi do niczego dobrego. Nie odsuwamy cię od służby, nadal jesteś aurorem, ale... Daj sobie czas. Będziesz w rezerwie. Pobądź pielęgniarką, a potem... Wrócisz do czynnej służby kiedy... Minie odpowiedni czas.
Nic nie odpowiedziała. Przymknęła powieki próbując pozbyć się wspomnienia półotwartych ust i przerażającego, pustego spojrzenia oczu, które kiedyś miały tyle blasku. Nienawiść, złość, frustracja, chęć zemsty... Nic nie czyni ludzi bardziej nieobliczalnym, niezdolnym do racjonalnego myślenia. Przygryzła wargę i pokiwała głową nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa. Odsunęła fotel i ruszyła w stronę wyjścia.
– Vic? – Zatrzymał ją głos Johna i odwróciła się. Mężczyzna uśmiechnął się do niej niepewnie.
– Znam cię i wiem, że wbrew temu co sądzisz, masz w sobie coś z uzdrowiciela...
Wieczorem siedząc na parapecie i wpatrując się w na wpół spakowany kufer odtworzyła sobie w pamięci te słowa. Spojrzała na prawie już pustą szklankę Ognistej Whisky, na unoszący się dym z zapalonego papierosa i zaśmiała się gorzko. Coś z uzdrowiciela... Na pewno nie chodziło tryb życia.
[Dzień dobry. Kilka lat czekałam na powrót tego typu bloga. Myślę, że się znamy :P
Zamierzam tu zostać na dłużej. <3]