Dear Diary: My teen angst bullshit now has a body count.





Jeśli to czytasz, to ostrzeżenie jest dla Ciebie. Każde słowo tego bezużytecznego druczku to kolejna sekunda Twojego życia. Nie masz innych rzeczy do roboty? Czy Twoje życie jest tak puste, że naprawdę nie możesz wymyślić lepszego sposobu na spędzenie tej chwili? Albo może jesteś pod takim wrażeniem autorytetu, że respektujesz i wierzysz komukolwiek, kto go zażąda? Czy czytasz wszystko, co powinieneś przeczytać? Czy myślisz w sposób, w jaki powinieneś myśleć? Kupujesz rzeczy, o których mówią, że powinieneś ich chcieć? Wyjdź z domu. Spotkaj się z kimś płci przeciwnej. Przestań obsesyjnie kupować i walić konia. Rzuć pracę. Rozpocznij walkę. Udowodnij, że żyjesz. Jeśli nie będziesz ubiegał się o swoje człowieczeństwo, zostaniesz tylko numerkiem w statystykach. To ostrzeżenie.

Antoinette d'Artois-Gore


— No, nie wiem, Rosie... Szczerze, to chyba nie chcę tam iść, a zresztą mamy napisać na poniedziałek dwa eseje, no i jeszcze...
— Cecily Grant — przerwała mi. — Przestań marudzić. Od pół roku uganiam się za Felice, żeby wkręciła nas na tę imprezę, a teraz mówisz mi, że nie masz ochoty iść? Tchórzysz.
— Wcale nie tchórzę!
— Tchórzysz, jak nic! — Zmrużyła oczy. Patrzyłyśmy się na siebie przez kilka sekund w milczeniu, ale wyglądała tak zabawnie, że kąciki moich ust mimowolnie uniosły się w górę. Ona także się uśmiechnęła. — Słuchaj, jutro zaraz po kolacji pójdziemy do dormitorium, wyszykujemy się, pomalujemy, a potem założymy szaty i wyjdziemy... Nie wiem, niby do biblioteki.
— Nie chodzisz do biblioteki. Poza tym, kto wychodzi do biblioteki tuż przed ciszą nocną?
— O jejku, to nie wiem, gdziekolwiek. I nie zapomnij, żeby w ciągu dnia powiedzieć kilku osobom, że musisz coś załatwić wieczorem. Po prostu marudź, jesteś w tym dobra. A potem zdaj się na mnie, wszystko już zaplanowałam. I na Merlina, nie bój się!

***

Rosalie miała całkowitą rację, tchórzyłam. Sama nie wiem dlaczego, bo odkąd tylko usłyszałam o Klubie Obliviate, pragnęłam dostać się na jedno ze spotkań, być jego członkinią. Tajemnica, którą był owiany, jeszcze bardziej umacniała jego pozycję, elitarność — potem już dowiedziałam się, że oprócz trzech osób z zarządu nikt nie potrafił powiedzieć o nim więcej niż jego nazwy. Nie wspominając o nazwiskach innych uczestników. Byłam pewna, że stoi za tym jakieś potężne zaklęcie ochronne. Klub Obliviate. Co za ironia.
Mój ojciec jest absolwentem Oksfordu. Choć nie należał nigdy do Klubu Bullingdona, najsłynniejszego klubu towarzyskiego studentów, słyszałam mnóstwo historii na temat tego, co działo się podczas ich posiedzeń. Klub Obliviate bez wątpienia był godną konkurencją dla swojego mugolskiego odpowiednika.
Zgodnie z planem Rose, po kolacji popędziłyśmy do dormitorium, przebrałyśmy się w normalne ubrania, pomalowałyśmy, narzuciłyśmy na siebie szaty i wymknęłyśmy się z Pokoju Wspólnego, by spotkać się ze wspomnianą Felice przy łazience prefektów na piątym piętrze. Rosalie musiała namawiać mnie dobre pół godziny, żebym pożyczyła od niej ubrania. Po latach noszenia mundurka dzień w dzień naprawdę trudno mi było pogodzić się z chodzeniem po szkole w krótkiej sukience, nawet jeśli ukryta była pod czarnymi szatami. Dlatego też widok Felice w przepięknym, obcisłym kostiumie, która nie dbała nawet o to, by specjalnie się kryć, wprawił mnie w osłupienie.
— Czekam na was od dziesięciu minut — mruknęła złośliwie. — Już dwa razy przechodził tędy woźny i prawie wpadłam. Przypomnijcie mi, po co to robię?
— Bo mnie u-wiel-biasz! — pisnęła Rosalie, zarzucając jej ręce na szyję. Potem całą drogę przegadały o jakimś Gryfonie z siódmej klasy.
By dostać się do miejsca spotkań klubu, trzeba było odsłonić trzecią kotarę po lewej stronie korytarza na szóstym piętrze, otworzyć okno i... Wyskoczyć z niego. Ogromny balkon znajdujący się kilkanaście metrów niżej chroniony był zaklęciem, które zapobiegało jakimkolwiek obrażeniom. Felice z całą przyjemnością wypchnęła mnie na zewnątrz, gdy siedziałam na parapecie i jęczałam, że nie dam rady zeskoczyć. Potem wystarczyło dotknąć ręką muru i jeżeli było się jednym z członków Obliviate, metalowe wrota pojawiały się tuż obok.
— Gotowe? — Felice zerknęła na nas przez ramię, uśmiechając się szelmowsko.
A potem otworzyła drzwi. I nic się nie stało.
Przez moment widziałam jakby za mgłą, a do moich uszu nie dobiegał żaden dźwięk. Dopiero gdy wrota zatrzasnęły się za nami z lekkim hukiem, odzyskałam zmysł wzroku i słuchu — kolejne zaklęcia ochronne. Kiedy już mogłam swobodnie rozejrzeć się po pomieszczeniu, moje usta rozszerzył szeroki uśmiech, który zaraz zamienił się w szalony chichot. Było wspaniale.
Miałam wrażenie, jakbyśmy teleportowały się w zupełnie inne miejsce — ze szkockiego, surowego Hogwartu wskoczyliśmy wprost do saloniku francuskiego pałacu w stylu rococo. Przepiękne kozetki, meble, kominek, boazeria, wszechobecne złoto i przepych sprawiły, że powoli zaczynało mi się kręcić w głowie. Pewnie tkwiłabym tam dalej, rozglądając się jak zaczarowana, gdyby nie krzyknęła do nas Antoinette d'Artois-Gore, Ślizgonka z siódmej klasy. Machała do nas ręką na powitanie.
— Felice! Przyprowadziłaś kogoś nowego!
Niemal jej nie poznałam. W niczym nie przypominała tej dziewczyny, którą kojarzyłam z kilku łączonych zajęć — zawsze roześmiana, pomocna, sprawiająca wrażenie przyjaciółki wszystkiego i wszystkich, teraz, w czarnej sukience i pełnym makijażu, wystrojona na modłę lat dziewięćdziesiątych, wyglądała jakby... Groźnie. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że mam do czynienia z założycielką Klubu Obliviate. I że naprawdę była niebezpieczna.
— Chodźcie, znajdę wam coś do picia! — Mimo że krzyczała, prawie w ogóle jej nie słyszałam, taki hałas panował w tym małym pomieszczeniu. Oprócz tego, że kawałki Fatalnych Jędz leciały ze starego gramofonu na cały regulator — a muszę wspomnieć, że z mugolskim gramofonem nie miał on wiele wspólnego — otaczały nas małe grupki osób, zdające się próbować przekrzyczeć siebie nawzajem. W sumie w sali znajdowało się nie więcej niż dwadzieścia osób.
Antoinette poprowadziła nas do dużej kanapy, po czym rozsiadła się na jej brzegu i kazała innym zrobić dla nas miejsce. Ktoś zaraz ściszył muzykę. Przedstawiła nas jako nowe członkinie klubu kilku osobom z towarzystwa — chyba jej najbliższym znajomym — a potem przysunęła się do mnie bliżej i otoczyła mnie ramieniem. Spojrzałam na nią zdziwiona, już otwierając usta, ale nie dała mi dojść do głosu.
— Cecily Grant — powiedziała głośno. Byłam głupia; oczywiście, że wiedziała już wcześniej, kogo Felice ze sobą przyprowadzi. — Jak ci się tu podoba?
— Hm, no, jest tu... Jest tu bardzo fajnie.
Parę osób zachichotało. Usta Antoinette tylko drgnęły delikatnie. Siedziała tak blisko mnie, że czułam zapach jej perfum, widziałam, jak rozszerzają się źrenice jej oczu, jak lekko rozchyla usta, jakby zaraz miała coś powiedzieć. Był w niej jakiś magnetyzm. Roztaczała wokół siebie aurę władzy i potęgi, której zwyczajnie nie mogłam się oprzeć.
— Pokażę ci, że może być jeszcze... Fajniej — mruknęła wprost do mojego ucha.
Nie miałam pojęcia, że całe towarzystwo nam się przyglądało. Że Rosalie patrzyła na mnie z przerażeniem, i że już sięgała ręką po moją dłoń, żeby mnie odciągnąć od d'Artois-Gore, ale ktoś ją powstrzymał. Pozwoliłam Antoinette, by przytuliła mnie do siebie — ułożyłam się na jej klatce piersiowej plecami, zupełnie jak małe dziecko. Czułam się komfortowo, wyjątkowo i bezpiecznie, i nawet gdy podawała mi fiolkę z jakąś gęstą, fioletową substancją, posłusznie ją wychyliłam. Zimna ciecz rozlała się po moim gardle, a ja w tej samej chwili odpłynęłam.
Ciężko opisać działanie tego eliksiru, a jeszcze trudniej byłoby go porównać do jakiegokolwiek innej mikstury. Efekt, jak inni opisywali, był bardzo zbliżony do niektórych mugolskich narkotyków, przy czym u każdego objawiał się dokładnie tak samo, bez żadnych odstępstw — absolutne szczęście. Ale nie takie, jakie oferowało Felix Felicis, czyli pewność siebie i pomyślność w działaniach. Ten eliksir, eliksir Antoinette, wysyłał w długą podróż pełną przyjemności, błogości, szczęścia niemal dziecięcego.

***

Następnego ranka Rosalie wydawała się zmartwiona. Gdy tylko dosiadłam się do niej na śniadaniu, obrzuciła mnie zatroskanym spojrzeniem.
— Gdzie się wczoraj podziałaś? Znowu uczyłaś się do późna w bibliotece? — zapytała, kręcąc głową z dezaprobatą.
— Jak to gdzie się podziałam? Przecież byłyśmy w-ach! — Krzyknęłam z bólu, łapiąc się za gardło, które zapiekło mnie żywym ogniem. Wypuściłam z ręki sztućce, a te potoczyły się po posadzce z głuchym brzękiem. Dopiero po kilku głębszych wdechach byłam w stanie spojrzeć na Rosie, która wydawała się już naprawdę przerażona.
— Na Merlina, martwię się, Cecily! Zacznij trochę dbać o swoje zdrowie, cały czas tylko siedzisz w tych książkach. Zjedz coś. Po śniadaniu pójdziemy do Skrzydła Szpitalnego, bo to już nie są żarty, a potem...
Pozwoliłam Rosalie na dalszy wywód, a sama odwróciłam głowę, by odnaleźć wzrokiem Antoinette siedzącą przy stole Slytherinu. Wyglądała uroczo i grzecznie, z prostymi włosami, w mundurku, trajkotała w najlepsze z jakimś drugoklasistą. Ostoja spokoju, kwintesencja serdeczności.
Gdy po chwili nasze oczy się spotkały, uśmiechnęła się szeroko.
No tak. Klub Obliviate.

Our love is God.
Let’s go get a slushie.


odautorsko
Witam się w końcu i kolejny raz pięknie z panną d'Artois-Gore — pamiętajcie, nie taki diabeł straszny, jak go malują! W karcie "ukryte" są trzy cytaty z dwóch moich ulubionych filmów, które pozwoliłam sobie bezczelnie zapożyczyć. Zdjęcia się zmieniają, paseczek wysuwa, ogólnie wspięłyśmy się z Nettie na szczyt moich wątpliwych zdolności htmlowania. I przepraszam za tę ścianę tekstu, ale niestety umiejętności pisania zwięzłych i treściwych kart postaci już chyba nigdy nie nabędę.
No, co tu więcej mogę powiedzieć... Nie daję sobie limitu, mogę i zaczynać, i spróbować coś wymyślić, czasem faworyzuję, ale nigdy nie zlewam kompletnie — jeśli mi się zdarzy, proszę krzyczeć, bo to tylko wina mojej nieuwagi. 
Dobra, chodźcie do nas na wątki <3

be something greater, go make a legacy

A C H I L L E S    C A R R

22 XI 1981, SWANSEA, WALIA  –  NAUCZYCIEL ALCHEMII  –  OPIEKUN KOŁA ALCHEMICZNEGO  –  13½ CALA, JABŁOŃ I PIÓRO HIPOGRYFA, NIEZBYT GIĘTKA  –  CZYSTA KREW  –  POTOMEK ILUMINATÓW AWINIOŃSKICH  –  HERMETYK

Matka nazwała go po mitycznym herosie o włosach lśniących niczym promienie słońca; związała z praktyką przodków, wychowała w przekonaniu, że głównym celem życia ludzkiego jest osiągnięcie magnum opus, tego osobistego, prywatnego. Nie stworzysz czegoś, czego wcześniej nie zdołasz zrozumieć, powtarzała. Zanim spróbujesz zmienić w złoto coś innego, w pierwszej kolejności zmień w nie samego siebie. Nie rozumiał tego wtedy – miał przecież ciemne włosy swojego ojca, a w głowie legendę o Midasie, która nadawała matczynym radom nieco groteskowego wydźwięku – i nie zrozumiał jeszcze przez wiele lat, że celem alchemii nigdy nie było stworzenie kamienia filozoficznego per se. Kamień filozoficzny był tylko narzędziem, metaforą, katalizatorem, który pozwalał na osiągnięcie pożądanego efektu, obowiązkowym przystankiem na drodze do celu. Alchemiczne złoto nigdy nie było tylko i wyłącznie złotem w dosłownym tego słowa znaczeniu; nigdy nie oznaczało wyłącznie substancji, cennego kruszca, dla którego ludzie mordowali krewnych i zaczynali wojny. Było czymś mniej namacalnym i bardziej spirytualistycznym, efektem procesu oczyszczającego umysł i duszę, przekuwającego je w coś czystszego i cenniejszego. On sam nie przeprowadził go jeszcze do końca, wciąż wymywa nieczystości ze swojej prima materia, wciąż nie może z czystym sumieniem myśleć o tym, że matka byłaby z niego dumna, ale obrączka na palcu - złota - skutecznie przypomina mu, że czasem warto spędzić cztery dekady na próbach doprowadzenia czegoś do perfekcji.


Panic! At The Disco feat. Barty Crouch Jr. David Tennant. O alchemii wiem tyle, co powiedziała mi wikipedia i te dwa wykłady z poezji metafizycznej, a poza tym zaliczyłam sporą przerwę od pisania, ale się staram, więc bawmy się, proszę. Przygarnę wszystko, od wspólnego czytania dzieł Flamela, przez wybuchy na zajęciach, aż po jakiegoś wyjątkowo namolnego uczniaka. W razie potrzeby zostawiam maila, watercolour.splashes@gmail.com
A z tym państwem wącimy: [...]

Ja dla melodii nie popełnię zbrodni


Gabriel FELIX HOFER

Urodzony w Wiedniu w 1993 roku, jako syn pary znanych aurorów. Od najmłodszych lat wychowywał się w świecie, w którym ambicje i lojalność brały górę nad resztą prezentowanych w życiu wartości. Brak możliwości jednoznacznego określenia charakteru Gabriela czyni go w oczach wielu, niewartym zaufania. Problem z wyrażaniem emocji miał swój początek już w latach nastoletniości, zaś błędne spostrzeganie jego osoby, poczyniło się do pogłębienia skali problemu. Specyficzność jego sylwetki, momentami wymaga nie tylko świetnego wyczucia, ale i również cierpliwości. Sztywne schematy występujące w jego życiu, nie tylko na tle rodzinnym silnie ukształtowały jego światopogląd w kierunku bycia mieszanką melancholika z cholerykiem. Nikt z otoczenia Gabriela nigdy nie był silnie związany z muzyką, która niezwykle mocno wpływa na podświadomość Austriaka, przynosząc mu wewnętrzny spokój i psychiczny komfort. Trafiając do Hogwartu, jako nauczyciel Transmutacji, już w pierwszych dniach jego zaborczość dała o sobie znać nie tylko uczniom, ale i również reszcie personelu. Mieniąca się na jego placu złota obrączka, niejednokrotnie ratowała go przed własną porywczością, przypominając o zdrowym rozsądku, który już raz porządnie zdążył go zawieść, przez co ciepła posada Doradcy Ministra Magii w Ministerstwie zamieniła się w chłodne mury ponurego Hogwartu. Dwunastocalowa różdżka o niezbyt giętkiej fakturze cyprysu, zawierająca w sobie szpon hipogryfa, idealnie świadczy o uporze i wierności ze strony Hofera. Jako nowy opiekun Ravenclawu z pewnością uchodzi wśród uczniowskiej społeczności, jako największy, nauczycielski wrzód na tyłku. Mimo nieprzychylnej opinii Gabriel umie skutecznie zadbać o uczniów własnego domu, niejednokrotnie wykazując się niezawodnością w osiąganiu celów, najczęściej rozgrywających się na tle drobnych konfliktów oraz meczów Qudditcha. Towarzyszący mu sokół w formie patronusa oraz animaga, trafie definiuje chęć odnalezienia spokoju i drogi ku owocnej realizacji.

POWIĄZANIA • DODATKOWE

Zachciało mi się powiewu świeżości, dlatego też pojawił się Gabriel :) Mam nadzieję, że wyszedł znośnie i zechcecie porwać nas w wir zabawy. Z czasem pewnie wzbogacę kartę o nowe zakładki. Szukamy żony/męża oraz młodszej siostry wraz ze wszystkim co ciekawe i szalone :) 
Fc: Adrien Sahores 

Nie wierzę w nic

Verse Millward

13 VIII 2005, malutka wioska pod Londynem, UK → VI rok w Hufflepuffie → czarownica brudnej krwi → różdżka długości trzynastu cali z łuską widłowęża, padouk, prosta i dosyć sztywna → jedynaczka, drugie i ostatnie dziecko pracownika pogotowia ratunkowego i policjantki → jej patronusem jest lis, boginem coś; od trzech lat niezarejestrowany animag → posiadaczka płomykówki Brudaska, członkini klubu Eliksirów i koła Alchemicznego

Po korytarzach przemieszcza się na deskorolce skradzionej starszemu bratu przed jego wyprowadzką, niesfornym lokom pozwala fruwać na wietrze i nieustannie kombinuje coś przy swoim mundurku. Chciałaby wyglądać bardziej kobieco, jak jej koleżanki (nawet, jeśli większość z nich to puste lale), ale ma chude nogi i kanciaste kształty; z zamiłowaniem nosi więc spodnie i wielkie kurtki jeansowe, i kumpluje się raczej z chłopakami. Tak naprawdę nie jest do końca chłopczycą, czasem maluje usta na wściekłą czerwień, i za nic nie przyzna, że czasem marzy jej się randka z prawdziwego zdarzenia.
Pod pozorami kryje fascynację eliksirami i alchemią, od czasu do czasu rzuci jakąś mądrą uwagą, najczęściej kwitowaną śmiechem i rozwinęła się raczej do środka, niż na zewnątrz. Prowadzi monologi z samą sobą, nie daje po sobie poznać, że bolą ją wyzwiska (a czasem bolą), które przydarzają się jej od czasu do czasu; po raz pierwszy czuje, jak to jest tęsknić za kimś, kogo – na to wychodzi – nigdy się tak naprawdę nie znało.

Siedzę w wannie z wodą już ponad godzinę


Bailey Rosier
29 lat — nauczyciel zaklęć i uroków — opiekun klubu ślimaka
fiolki wspomnieńdziennik
Siedzę w wannie z czystą wodą już ponad godzinę i nachodzi mnie myśl, że to najgorsze, co może mnie spotkać. Ja sama ze sobą, kłębkiem myśli, zatartymi wspomnieniami, wstydliwymi przypuszczeniami, garstką pomysłów, małymi zmartwieniami oraz narastającymi problemami. Ja i niepotrafiący zatrzymać się wir przemyśleń, który zaczyna wywoływać ćmiący ból głowy. Chłodna już woda nie pomaga w skupieniu się, a jedynie wywołuje gęsią skórkę wraz z nieprzyjemnymi dreszczami, przechodzącymi falą po kręgosłupie.
Czy inni też spędzają godziny przesiadując w wannie zupełnie bez większego celu? Tylko po to, by rozważyć wszelkie za i przeciw, czy plan na następnych kilka dni, tygodni, miesięcy, a może lat?
Przelewam wodę przez palce, spoglądając na strumienie przepływające mi wzdłuż ręki, które usilnie dążą do powrotu w wielką toń. Tafli, która porusza się zgodnie z moimi ruchami, nigdy stałej, bo reagującej nawet na najpłytszy oddech.
Wzdycham, by zaraz odkręcić kurek z ciepłą wodą, której brak mi już od kilku dłuższych chwil, a potem czekam na kojące ocieplenie, powoli rozlewające się po mojej skórze.
Czy to dziwne tyle myśleć? Tyle wspominać, wypominać i wymyślać? Gdzieś zaciera mi się granica między wspomnieniami, a alternatywnymi zdarzeniami w mojej głowie, które nigdy nie miały miejsca.
Bo nie miały, prawda?
code by EMME, na wizerunku Astrid Berges Frisbey, mail.pierwszego kontaktu@gmail.com

She came from a background where nothing was ever good enough
 
__________________________________________________________________________________
ELIŠKA ZLATUŠKA  ♦  03.01.2005 — OŁOMUNIEC,  CZESKA REPUBLIKA  ♦  VII ROK, HUFFLEPUFF ♦ CZYSTA KREW ♦ BOGIN PRZYBIERA POSTAĆ PONURAKA, PATRONUSA NIE MIAŁA OKAZJI POZNAĆ ♦ JODŁA, WŁOS Z GRZYWY KELPIE, SZTYWNA, 10 CALI ♦ TRANSMUTACJA, ZAKLĘCIA I UROKI, ZIELARSTWO, ELIKSIRY, ALCHEMIA ♦ OBRZYDLIWIE BOGATA, I CO Z TEGO?
__________________________________________________________________________________
 
Miała być ukochanym dzieckiem, wyczekiwanym prezentem noworocznym, który spóźnił się na świat całe pięćdziesiąt trzy godziny, a stała się jedynie ładnym elementem dekoracji, przekładanym z kąta w kąt i dzieckiem, które znudziło się rodzicom, zanim samo zrozumiało czym jest nuda. Posiadając jego pochmurne spojrzenie i wpatrując się tymi szarymi ślepiami z lojalnością i bezgranicznym zaufaniem, zupełnie jak przed laty on, powodowała nieustanny grymas rozczarowania na twarzy bliskich. Miała też jego uśmiech, nieśmiały i melancholijny, tak znienawidzony obecnie w jej rodzinnym domu. Tu, gdzie starano się o nim zapomnieć, była chodzącym elementem pamięci, na każdym kroku rozdrapującym stare rany, słodko-gorzkim wspomnieniem. 
W rodzinnych Ołomuniecach czuła się jak niepasujący puzzel, w Hogwarcie jak nadprogramowy element układanki, która jest kompletna, zawsze nie w porę, zawsze nie na miejscu. Ogólnie czasami miała wrażenie, że jest wybrakowanym towarem, który zszedł z taśmy montażowej z ukrytymi wadami, które zaczynały po latach działania dawać o sobie znać. Początkowo nieznacznie tylko skrzypiała jak nienaoliwione zawiasy w drzwiczkach kuchennych szafek, aby z czasem coś bardziej się psuć, a co za tym idzie rozpadać. Coś było pęknięte w niej od urodzenia i pomimo usilnych prób sklejenia tego pęknięcia, z każdym rokiem wyrwa robiła się coraz dłuższa i głębsza.
Jedną nogą żyła zawsze w przeszłości do tego stopnia, że wpatrując się w swoje odbicie, nie widziała swojej twarzy a jego, tak bardzo znajomą chociaż nigdy nie widzianą a zapamiętaną z ukrywanych na dnie szuflad zdjęć rodzinnych. To spojrzenie i ten uśmiech należały do kogoś innego, nie do niej, to życie, wyrwane i usilnie chronione, nie było jej, wszystkie plany i marzenia, snute przez lata i włożone w jej głowę przez bliskich, nie miały nic wspólnego z tym, czego pragnęła. A chciała tylko jednego - patrząc w odbicie w lustrze, widzieć siebie i akceptować tą osobę, z wszystkimi wadami i zaletami. Nie wiedziała tylko jak to zrobić.
__________________________________________________________________________________
Trochę odwykłam od blogowania, trochę zardzewiałam, trochę utrudniam życie swoim bohaterom, trochę przepraszam za to powyżej

I'm a lover, not a fighter



NICO SVANIDZE
GRYFON — KOŁO ONMS — KOŁO ZIELARSKIE — VII ROK
syn walijskiej specjalistki od trolli i rumuńskiego smokologa
przyszły smokolog, który boi się rogogona węgierskiego


Od stawiania sobie celów długoterminowych zawsze wolał wybierać te mniej wybiegające w przyszłość — trochę dlatego, że jeśli ktoś urodził się leniem, to leniem też umrze, a tak głównie dlatego, że odkąd połaskotał śpiącego smoka w Rumuńskim Rezerwacie, każdy kolejny dzień przeżywał, jakby miałby być jego ostatnim. Wszyscy powtarzali, żeby nie igrać ze smoczym ogniem, ale Nico był z natury ciekawski. Ciekawość to pierwszy stopień to piekła, powtarzał tata. I rzeczywiście — poparzone przedramię bolało piekielnie i, choć zabliźniło się ponad trzy lata temu, wciąż przypomina o sobie na zmianę pogody. Po angielsku Nico (nigdy Nicolae, a już na pewno nie Nicolae Luca) mówi najczęściej z zabawnym akcentem, który może zniknąć i pojawić się w zależności od sytuacji i potrzeby. Wydawało mu się, że trafi do Hufflepuffu, bo to był dom jego mamy, ale odkąd Tiara Przydziału postanowiła inaczej, pozostała mu tylko ogromna słabość do Puchonek, które w większości jeszcze nie rozgryzły, czy rzeczywiście tutaj chodzi o nie, czy o łatwiejszy dostęp do kuchni. Z ogromnym zaskoczeniem odkrył, że Backstreet Boys potrafią uspokoić smoka, ale kolegów z dormitorium już nie. Wielu rzeczy chciałby się jeszcze nauczyć, ciężko jednak jest poznawać nowych ludzi i odkrywać nowe pasje, jeśli wszystko w swoim życiu sprowadza się do smoków (przez co rzuciły go już dwie Puchonki). Na początku nawet się tym przejmował, ale z czasem stwierdził, że jeśli już jest się pięknym i młodym, to za dobrze by było, gdyby miało się jeszcze nieskończonego farta. Na szyi nosi rzemień z pazurem chińskiego ogniomiota, zbiera smocze łuski i skorupki jaj, które traktuje jak świętość. Czasem słyszy głosy, które okazują się jedynie zdrowym rozsądkiem, podpowiadającym, że nie warto rzucać wyzwania Bijącej Wierzbie albo próbować na własną rękę dosiąść hipogryfa, a ze szkoły nie wyleciał jeszcze chyba tylko dzięki rodzinnym znajomościom. Gdzie jednak ma się podziać dusza odkrywcy, jeśli nie na kolejnej przygodzie?
Andrea Arcangeli; polnocpoludniee@gmail.com; szukamy szaleństwa, przyjaciół i Puchonek

Wide-eyed closet lunatic



SLYTHERIN / VI KLASA / PÓŁ WILA / ŚCIGAJĄCY / KLUB ŚLIMAKA / KLUB ELIKSIRÓW /
 CZYSTA KREW / 14 CALI, WIĄZ, SZTYWNA, WŁOS Z GŁOWY WILLI / TOM
_________________________________________________________________

Elio usiadł w fotelu, a raczej przycupnął na jego oparciu z racji tego, że nie miał w zwyczaju nigdzie zagrzewać na dłużej miejsca podczas deszczowych dni takich jak ten. Padało ze zmienną częstotliwością od siódmej czterdzieści jeden aż do teraz, szarej i nijakiej o tej porze roku godziny szesnastej. Raz tylko deszcz ustał na kilkanaście minut około dziesiątej. Pamiętał to, bo wypuszczał wtedy kota na zewnątrz, chociaż w tak wielkiej rezydencji na pewno było mnóstwo przejść dzięki którym Tom mógłby wyślizgnąć się na dwór. Może był zbyt głupi żeby je znaleźć, może zbyt leniwy, aby się przez nie przeciskać, a może po prostu stał się zbyt przywiązany do swoich właścicieli i próbował w ten sposób dać znać o swojej obecności. 
Elio oderwał wzrok od powoli gasnącego w kominku ognia. Przeszedł obok fortepianu, palcem zostawiając ślad w kurzu zalegającym na drewnianej powierzchni. To był piękny instrument, nie stracił na wartości, z upływem lat może nawet na niej zyskał, jednak dla Elio stanowił tylko pojęcie z przeszłości, pod którym kiedyś kryły się chwile spędzone z ojcem, i chociaż potrafił na nim grać, dziś dźwięk fortepianu miał puste brzmienie.
Był to jeden z coraz mniej licznych przedmiotów w rezydencji Mulciberów, który miał realną wartość. Po tym, jak ojciec został złapany w trakcie masowych aresztowań na śmierciożercach, matka starała się ze wszystkich sił, by utrzymać dobre imię rodziny, żeby jej dzieci wychowywały się na tym samym poziomie materialnym, co ich przodkowie. Lecz po upadku Czarnego Pana rozkład był nieunikniony; zaczęły się łapanki, prześladowania przyjaciół Voldemorta i ich rodzin.
Elio wyszedł na korytarz i włożył ręce w kieszenie spodni. Nie zawsze było tu tak cicho, przecież doskonale pamiętał swój własny śmiech odbijający się echem w korytarzach, kiedy uciekał przed ojcem, śpiew matki dolatujący z kuchni, mieszający się z zapachem ziół... Ludzie widzieli w nich potwory, a oni pragnęli po prostu godnie żyć. Godne życie.
Elio spuścił wzrok na wyblakły, czerwony dywan pod swoimi stopami. Wspinając się pod schodach patrzył na strzępy zasłon wiszące w oknach obmywanych strugami deszczu, na oplecione pajęczynami żyrandole, wreszcie na ściany, z których płatami odłaziła boazeria. Dom umierał, a jednak matka wciąż nie chciała tego przyznać. Trzymała dzieci pod kloszem z obawy o ich życie, a jednocześnie wbijała im do głów zasady savoir vivre i musztrowała, gdy ociągali się z nauką gry na fortepianie. Dumna. Taka była jego matka i taki też się stał.
Przekroczył próg swojego pokoju pewnym krokiem. Panowała tam absolutna czerń, ale jego oczy od dawna przyzwyczaiły się do półmroku panującego w całym domu, zresztą poznał wszystkie jego zakamarki lepiej niż ktokolwiek inny. Bez lęku przeszedł przez całą długość sypialni i zapalił świecę. Płomyk oświetlił czarne loki i wampirycznie blade policzki, a pod lśniącymi lodowato błękitnym blaskiem oczami ułożył długie cienie. Elio przysunął sobie krzesło i pochylił się nad książkami, wracając do przerwanej lektury. Dawno temu obiecał uwolnić ojca z więzienia. Przysiągł to sobie i matce, a dziś postanowił, że jest już prawie gotowy, by wywiązać się z danego niegdyś przyrzeczenia.

And I hope it hurts like hell

       Lilian De Clare



|| LILIAN DE CLARE | VIII LUTY 2005 | SLYTHERIN | VI ROK | CZYSTA KREW | CEDR, WŁÓKNO ZE SMOCZEGO SERCA, 12 CALI | KOŁO WRÓŻBIARSKIE | KLUB POJEDYNKÓW | OPCM, ZIELARSTWO, ALCHEMIA, ELIKSIRY, NUMEROLOGIA | BOGINEM OGIEŃ | PATRONUSEM PIES | DAR JASNOWIDZENIA | NIEZDROWE ZAINTERESOWANIE CZARNĄ MAGIĄ ||

Pierwsze lata życia spędziła w przekonaniu, że jest zbyt pospolita, by osiągnąć w życiu coś, co byłoby godne aplauzu na miarę tego, który otrzymują jedynie najwięksi. Rodzice na każdym kroku podkreślali, że musi dawać od siebie więcej, jeżeli chce być godna nazwiska, które nadane zostało jej w dniu narodzin. Byli tak boleśnie arystokratyczni, iż w końcu uległa im ciągłym naciskom. Poddała się praktycznie we wszystkim, co do tej pory robiła i skupiła się jedynie na wewnętrznym samodoskonaleniu. Porównywała się do brata, który od samego początku był wybitnie utalentowany i usilnie pokazywał to na każdym kroku. Gdy już pogodziła się z byciem czarną owcą w rodzinie, pojawiły się wydarzenia, co do których powtarzania się była niemalże pewna. Na początku były to krótkie urywki, coś na miarę Deja Vu, o którym mugole namiętnie wspominają. Z czasem we śnie zaczęły pojawiać się obrazy, które składały się w coraz większe partie. Aż w końcu zaczęła mieć przeczucie, które było coraz bardziej dokuczliwe.  Takie jak to, że jej brat złamie rękę, mama stłucze ulubioną wazę, a ukochany pies wkrótce ją opuści. Wiedząc, że takie umiejętności nie wyniosą jej na rodzinny piedestał, zachowała to dla swojej własnej świadomości. Idąc do szkoły, była już pewna, jaką ścieżką chce podążać i w jakich dziedzinach chce się rozwijać. Rozpoczynając naukę w Hogwarcie, przekonała się również, że czarodzieje nie dzielą się na lepszych i gorszych, a krew płynąca w żyłach u każdego jest tak samo ciepła i czerwona. Nie mogła mówić jednak o tym otwarcie, ze względu na przynależność do pewnych kręgów społecznych. Opuszczając rodzinny dom, uświadomiła sobie jednak, że nie jest taka jak reszta swoich krewnych i większość czystej krwi znajomych. Dlatego też często chowa się po kątach zamku, by w odosobnieniu czytać stare, mugolskie książki. Okazyjnie można spotkać ją też nocą w dziale ksiąg zakazanych. Po zajęciach natomiast z największą przyjemnością przesiaduje w pracowni eliksirów, myśląc o mężczyźnie, do którego od dawna posyła nieśmiałe spojrzenia.


Szukamy wszystkiego :) GG: 68806098
Email: falling.tender97@gmail.com






“...stupidity is one of the two things we see most clearly in retrospect. The other is missed chances.”

zapraszam ➜
Louis (niestety) Weasley
Ravenclaw, szósta klasa, prefekt bezczelny
redaktor kącika plotkarskiego Proroka Nie-Codziennego
  Mieszkając pod jednym dachem z dwiema (w swoim prywatnym mniemaniu) rozkapryszonymi pannicami i dwa razy gorszą w tej materii matką, możesz wcielić się w rolę chłopca na posyłki, pozwolić im włazić sobie na głowę i obserwować swoją autodestrukcję w roli popychadła albo wziąć sprawy w swoje ręce, a mając za przykład własnego ojca, pantoflarza, twój wybór jest wręcz oczywisty. Przyjmując ich zasady gry, trzeba uważać, żeby się nie sparzyć, ale z biegiem czasu możesz dyktować własne, uzbrajając się w asortyment słownictwa, za który babka Molly tępi ścierką, a dziadek Artur wymownym spojrzeniem, stawiając cię na pozycji niezbyt lubianego wnuka, bo żadne z nich nie mogło pojąć, że w duchu utożsamiałeś się ze stronami matki, niżeli deszczową Wielką Brytanią, która przez wzgląd na ponury charakter, od zawsze kłóciła się z twoim poczuciem estetyki.
Opanowałeś przerażającą, acz przydatną umiejętność — niczym kot, zawsze spadasz na cztery łapy, tłumaczysz to swoją kurtuazją, choć złośliwi twierdzą, że masz więcej szczęścia niż rozumu i brak ci piątej klepki A przecież natura nie odmówiła ci trzeźwego myślenia, wręcz przeciwnie!, chłodna kalkulacja i umiejętne łączenie ze sobą faktów zawsze (a może przede wszystkim) szturmem odbijały się od twojej czaszki.
Pomimo że nigdy nie byłeś oczkiem w głowie matki, ani dumą ojca, ani nawet ucieleśnieniem prawdziwego Weasleya, nie szukasz aprobaty, znając swoją wartość. Lubisz mieć wszystko poukładane, doczepiać ludziom etykiety, oglądać zachód słońca, nadużywać swojej władzy, skakać z kwiatka na kwiatek, rozpieszczać uszy klasyczną muzyką, kochać samego siebie i łamać zniewieściałe serca, tu z pomocą przychodzi krew willi i półfrancuski, skutecznie zdradzający pochodzenie akcent, nabyty podczas wczesnych lat młodości spędzonych we Francji, które wniknęły z twojej chorowitości, gdyż z trudem znosiłeś morski klimat Muszelki i angielską wilgoć. Zawsze nosisz przy sobie zdewastowaną paczkę papierosów i chociaż używka ląduje w twoich ustach, nigdy nie zostaje zapalona. Czasem do pakietu dochodzi atak histerii i teatralne gesty, z których właściwie się składasz. Masz aspiracje na zostanie Uzdrowicielem, ale wiesz, że złamanego serca nie da się tak łatwo posklejać, zatem nie masz zamiaru brnąć w tę farsę. Miałeś też odpowiednie predyspozycje, by wyjechać na wymianę do Akademia Magii Beauxbatons, ale przegrałeś tą walkę z kretesem, do dziś nie mogąc zaakceptować smaku porażki. Czternastego lutego zawsze zostajesz za dużo prezentów, a fakt, że wtedy obchodzisz urodziny zostaje przez ciebie przemilczany. Odliczasz w myślach godziny, minuty sekundy do chwili, gdy w końcu będziesz mógł odpowiadać za siebie i zmienić to przeklęte nazwisko na panieńskie Fleur, gdyż Weasleyów jest tak wielu, a ty tylko jeden - niepowtarzalny, niczym kwiat lotosu zakwitły w środku mroźnej, angielskiej (znienawidzonej do szpiku kości) zimy. Jesteś panem swojego życia, Lou, uczuciowym degeneratem.
          „Memories warm you up from the inside.
But they also tear you apart.”












Zawziętość, brzmi dumnie, prawda?


Tilly Auerbach
slytherin — VII rok — szukająca oraz kapitan
powiązania
Spójrz na mnie, co widzisz? Czy tylko zwykłą zawziętość, gdy latając na miotle nieustannie próbuję zamknąć złoty znicz w swoich dłoniach? Co o mnie myślisz, gdy dumnie podnoszę małą, zwinną kulkę w triumfalnym geście? Co o mnie sądzisz, gdy zdenerwowana opuszczam boisko, widząc ten sam przedmiot w dłoniach szukającego przeciwnej drużyny?
Nie mów mi, nie chcę wiedzieć.
Jedyne czego pragnę to wyciszenia. Spojrzenia na zmęczone twarze swoich kolegów i koleżanek, które przynoszą mi ukojenie w chwili zszarganych nerwów. Wszystko tylko dlatego, że czekają na słowa otuchy i zapewnienia, że następnym razem mecz pójdzie po naszej myśli. Bo tak będzie, zawzięcie do tego dążę i oni równie mocno będą tego chcieli.
Czasem tylko zastanawiam się, czy nie przekraczam pewnej linii, chcąc dla wszystkich jak najlepiej. Bez cienia wyrozumiałości przeprowadzam treningi na błękicie angielskiego nieba, ale i sama ślęczę nad stosami ksiąg z zakresu czarnej magii. Czy aby ją pokonać, nie trzeba jej zrozumieć? To jak działa, jak posłużą się nią inni i czym grozi w jakimkolwiek przypadku. Czy rzucić zaklęcie czarnomagiczne jest w świecie magicznym tak wielkim grzechem? Jednak za cel przybrałam sobie pomoc innym i niekiedy tylko zasiewa się w mych myślach wątpliwość... Czy nie brnę w to za daleko? Bo w końcu, jaką cenę jesteśmy w stanie zapłacić i jakie linie przekroczyć tylko po to, by ratować naszych najbliższych?
Lecz zawziętość, brzmi dumnie, prawda?
code by EMME, na wizerunku Natalia Dyer, mail.pierwszego kontaktu@gmail.com

Et moi




Urodziła się nieważne gdzie i nieważne jaka była pogoda. Ważne, że urodziła się jakiejś mamie i jakiemuś tacie rzecz jasna, ale ci oddali ją na wychowanie ciotce, bo nie mieściła się do walizki ich życia. Cioteczka Elizabeth niezbyt przyjemna, wysłała ją na lekcje baletu, pianina i francuskiego, zapominając przy tym o lekcjach życia. Ale nic to. Londyn kocha, ciotki i reszty świata nie. Chodzi z głową podniesioną, jak przystało na kogoś z jej sfery, rzadko spogląda w dół, czasem tylko odgłos kruszonego szczęścia przerwie jej perfekcyjną ciszę. Najlepsza we wszystkim, pani Mary Sue, same wybitne. Odważni giną pierwsi, więc granic nie przekracza. Życie jej to nakręcana pozytywka grająca wciąż tą samą melodię. Dobrze jest jak jest, pod gilotyne tego, kto wymyślił rewolucje i ognistą. Mówią, że połknęła kij od szczotki i że te jej oczy zmajstrował ktoś zły. Nie potrzebuje nikogo, prócz kota, ale do tego się nie przyzna. Kłamie tylko kiedy musi, czyli bardzo często, jest miła tylko kiedy musi, czyli sporadycznie. Karci się w myślach za najmniejsze przewinienie, zastępując tym samym ciotkę. Spadkobierczyni fortuny nie odmawia sobie niczego. Kapelusz na słońce, pułapka na człowieka. Słucha Brahmsa i głosów w głowie. Kot siedzący na kolanach ratuje jej serce przed przekroczeniem zera absolutnego. Powietrze gęstnieje w promieniu kilku metrów od jej błekitnej sukienki. Rzecz jasna zapiętej pod szyje po ostatni guzik, tak mały jak jej zdolność do odczuwania empatii.  Nie wie jak smakuje szlaban, czekolada i usta drugiego człowieka.  Popija herbatę posoloną samotnością i zbiera z podłogi resztki filiżanki, kalecząc sobie dłonie. Gardzi ofiarami losu i płacze, gdy przypomni sobie, że jest brzydka. Nie lubi lata, dzieci, mugoli. Sprawdza kilka razy, czy aby na pewno zamknęła drzwi łazienki i czyta trzynasty raz tą samą książkę. Chciałaby spakować kufer i jutro być na końcu świata, ale coś jej mówi, że może tego nie przeżyć. Buduje szubienicę z elementów przeznaczonych na huśtawkę. Patrzy w oczy i przytakuje. Ta transparentna, ta co krzyczy przez sen. Codziennie zapomina, że jest nieszczęśliwa, najbardziej przy śniadaniu. Suszy kwiaty i własne pragnienia. Straszy w bibliotece i wieży północnej. Jeden oddech, jeden krok jej stronę, w stronę przepaści. Jak dorośnie chce zostać starszą panią mającą święty spokój. Nie dotykaj, bo zepsujesz, co już zostało zepsute. Jej perfumy w kryształowym flakonie stoją na toaletce obok pudełka z kolczykami i jej wspomnieniami. Deszcz pada, a ona idzie bez parasola przez świat, którego nie zna. 

Léal Blanc

 | szesnaście lat | Londyn | ćwierć wila | Slytherin |
| Klub Ślimaka | biały kot Noir
| hebanowa różdżka, włókno serca testrala, 13 i ¾ | patronus nieznany | boginem motyle |




Zatęskniłam po latach, chce pisać, obiecuje, że będzie fajnie.

To smutne, że głupcy są tacy pewni siebie, a ludzie rozsądni tacy pełni wątpliwości

Maria Michałowna Sacharowa

Gdy jesteśmy młodzi, droga sprawia wrażenie pewnej i solidnej. Mówimy sobie, że mamy jutro – po czym marnujemy swoje dzisiaj ze strachu przed tym, co mogłoby się stać i żałujemy tego, co się nie stało. Nie dostrzegamy, że nasza droga wcale nie jest pewna i że nie ma żadnej gwarancji następnego dnia – nigdy nie było i nigdy nie będzie. - Richard Paul Evans

PowiązaniaWięcej
Soul
Easy come
Easy go
Jako najmłodsza z rodzeństwa, zawsze w oczach rodziców pozostawała niezwykle delikatna, jednak jako jedyna z czwórki rodzeństwa w niepozornym ciele skrywała największą odwagę, aby wyjść naprzeciw problemom i rezygnując z własnych marzeń oraz ambicji ochronić rodziców. Stała się ich tarczą, która bezpiecznie odgradza ich od rychłej kary za popełnione błędy, równocześnie tłamsząc sama siebie w świecie, do którego nigdy nie chciała należeć. Zbyt mocno spętana przez rodzinne więzy nie jest w stanie ruszyć się o krok dalej, by wyjść poza strefę małżeństwa, które jest jedynie zapłatą za milczenie.
15 LUTY 2000 / IRKUCK / ABSOLWENTKA DURMSTRANGU / STAŻYSTKA ZAKLĘĆ I UROKÓW / CÓRKA AMNEZJATORÓW NA USŁUGACH MINISTERSTWA / SYLWESTER / 11 CALI, SZTYWNA, PIÓRO PEGAZA, CEDR
Every man
has his faults
Hogwarckie mury podarowały jej namiastkę swobody i spokoju. Pozwoliły również w niewielkim stopniu uczynić krok do przodu, by wreszcie zadecydować o sobie nie tylko poprzez pryzmat chorego układu, zawartego z winy z rodziców, których przecież tak uparcie chciała bronić. Miłość do gry na instrumentach klawiszowych, dopełnia poezją autorstwa Władimira Majakowskiego, najczęściej przesiadując w kącie najbardziej oddalonym od wszystkich w bibliotece ze starym tomikiem poezji w dłoni oraz ulubioną butelką soku dyniowego. Nigdy nie wychodzi poza szeregi, często w podejmowaniu decyzji zachowując neutralność.


Cześć, to znowu ja! Bez zbędnego gadania bardzo serdecznie zapraszam na wszelakiej maści wątki oraz powiązania :) Bawmy się! 
 Fc: Vika Bronova
Źródło kodu

You know what my mother used to call me? Dangerous. She was right.

Chloe Bennet 



Bibbidi-bobbidi-boo! It'll do magic, believe it or not.
Hufflepuff, mugolak, VI rok, Klub Pojedynków, Koło Transmutacji

Z początku wszystko przebiegało całkiem zwyczajnie. Po prostu kolejne dziecko z przedmieść. Córką całkiem przeciętnej pary dentystów. Wychowanym na głośnych kreskówkach, plastikowych zabawkach i kolorowych płatkach śniadaniowych zawierających zdecydowanie więcej cukru niż rodzice powinni jej kiedykolwiek pozwolić. Bezpiecznie ukrytym pod schronieniem zbudowanym z puchatych koców. Właśnie tego dla mnie chcieliście, prawda?
Aż pewnego dnia, wszystko to wymknęło się spod waszej kontroli. Choć długo już bagatelizowaliście moje opowieści o latających przedmiotach, zrównując je z moją historią o dwugłowej traszce chodzącej po naszym ogrodzie. Nawet pomimo tego, że od tamtej pory regularnie spotykały mnie naprawdę dziwne przypadki. Wiedziałam, że nikt mi nie wierzył, nawet moi rówieśnicy. Nic też dziwnego, w końcu w którymś momencie wszyscy przestawjemy wierzyć w bajki opowiadane nam na dobranoc. Mimo to ja wciąż uparcie przystawałam przy swoim. A choć widzieliście, że zaczynałam mieć coraz to większe trudności z funkcjonowaniem wśród innych dzieci, to wciąż nie interweniowaliście. Na prawdę myśleliście, że wszystko przejdzie samo? Aż w końcu trzeba było wezwać was do szkoły, gdzie usłyszeliście o tym, jak podpaliłam włosy dziewczynce, która się ze mnie naśmiewała. Nawet nie próbowała zaprzeczać, choć po wszystkim nikt nie mógł znaleźć przy mnie żadnej zapalniczki czy nawet śladu po pojedynczej zapałce. Zgodnie z zaleceniem dyrektora szkoły, zabraliście mnie do dziecięcego psychologa. A gdy wciąż tak uparcie przystawałam przy swoich urojeniach, zaczęliśmy jeździć do psychiatry, który przypisał mi niebieskie tabletki, od których kręciło mi się w głowie. Z czasem, coraz bardziej zaczynałam lubić to poczucie braku kontroli i nieobecności. Aż do dnia, gdy wracając z jednej z tych wizyt, natrafiliśmy na sowę czekającą na naszym podjeździe z listem w dzióbku.
Doskonale pamiętam kiedy odprowadziliście mnie na dworzec, razem ze mną rozglądając się w poszukiwaniu peronu 9¾. Dzień, który był kresem i początkiem wszystkiego. Właśnie wtedy widziałam Cię po raz ostatni. Kiedy wróciłam z pierwszego roku spędzonego w Hogwarcie, w domu nie pozostało już nic po tobie, mamo, poza kilkoma fotografiami. Przyrzekam Ci, gdybym mogła być inna, byłabym. Nie dlatego, że sama tego pragnę, ale Wy tak. Potrafiłaś pogodzić się z myślą o córce - wariatce. Jednak wizja mieszkania pod jednym dachem z wiedźmą, dziwadłem, potworem, okazała się nie do zniesienia? Zabolało mnie to, choć wiedziałam że bałaś się mnie już od dawna. Za to dopiero wtedy zrozumiałam to jak bardzo odstawałam od tego, co próbowaliście stworzyć dla mnie z tatą. Jednak w równym stopniu nie pasowałam do świata, do którego trafiłam za sprawą jakiegoś śmiesznego kaprysu losu. Wiedziałam o tym już kiedy wsiadłam do tamtego pociągu, w którym nie rozumiałam nawet połowy tego o czym rozmawiali moi rówieśnicy z mojego przedziału. Jasne, nie byłam jedynym takim dzieckiem, utkwionym w gdzieś pomiędzy światem, w którym się wychowywało, a tym do którego rzeczywiście przynależało. Nie mającym pojęcia o tym co zrobić z uciekającymi czekoladowymi żabami, nieustannie spadającym z miotły przez pierwszy miesiąc lekcji latania, ani też nawet nie orientującym się w tym, dlaczego ten cały Chłopiec, który przeżył jest taki ważny. I przede wszystkim dlaczego ktoś go jeszcze tak nazywa skoro od dawna nie jest już chłopcem.
Pierwszy rok spędziłam na kurczowej próbie nadrobienia zaległości w szkolnej bibliotece. By z czasem zacząć bardziej przejmować się tym, że przegapię kolejną premierę Assassin’s Creed. Że omija mnie kolejny koncert, bo akurat przesiaduję w Hogwarcie. I to, że muszę czekać z nadrobieniem roku emisji ulubionego reality show aż do wakacji. Ale przede wszystkim to, że gdy w końcu trafiam do swojego pokoju w mugolskiej części Londynu i wertuję tomiszcza, ukradkiem wywiezione ze szkolnej biblioteki, nie mogę od razu wypróbować żadnego z tych nowych zaklęć. Wiem, że to nie może tak trwać w nieskończoność. Niestabilnie balansuje na cienkiej granicy. Rozchwiana pomiędzy dwoma światami. Nie mając odwagi w końcu zatrzymać się po którejkolwiek ze stron, choć wiem że nie ma dla mnie drogi nigdzie pośrodku. Coraz bardziej niepokoi mnie myśl o tym, że dzień, kiedy będę musiała dokonać wyboru jest coraz bliżej. A przecież, dokładnie tak samo jak nie wiem czego chcę, tak też nie mam pojęcia o tym kim właściwie się staję. Wiedźmą, potworem którym straszy się nieposłuszne dzieci i za którego ma mnie rodzona matka czy może zwykłą lunatyczką próbującą przemienić wodę w złoto, choć przecież nigdy nawet nie zależało mi na błyskotkach?

*

Hejka! Nie wiem jeszcze na ile pamiętam HP, ale tak jakoś naszły mnie sentymenty do uniwersum, i oto co mi z tego wyszło. Sama nie jestem jeszcze pewna czy taki rezultat mnie satysfakcjonuje, wybaczcie że wyszło trochę przydługawo. Ale tak czy siak, zapraszam do siebie. Chloe przydaliby się jacyś przyjaciele, romanse i najlepiej jeszcze jakaś burzliwsza relacja z kimś komu weszła w drogę.

wizerunek: Moya Palk; cytaty: Neon Demon, Euphoria i Kopciuszek Disneya
moja sowa: sama.kupi.kwiaty@gmail.com

Żółw porusza się z taką prędkością,jaka wystarcza do polowania na sałatę.

zapraszam TUTAJ



Anilla „Nila” Sorcha Grindelwald 

16 lat (jeszcze) | domem Gryffindor | sercem Nala | VI rok | szukająca | Klub Pojedynków | Koło Transmutacji 
Klub Ślimaka, na spotkania którego często nie dociera
TEN Grinderwald rodziną, za którego sławę płaci do tej pory | nie przyznaje się ani do patronusa, ani do bogina

    Kiedy była małą dziewczynką ojciec postanowił nauczyć ją pływać. Wszedł z nią do jeziora pełnego mułu, wodorostów i puścił, oczekując od niej umiejętnego utrzymania się na powierzchni. A ona zaczęła opadać na dno i od tamtej pory nie może wyzbyć się wrażenia, że wciąż spada i nie ma od czego się odbić, by w końcu przebić taflę wody i nabrać powietrza w płuca. Zbyt wiele rzeczy ją trzyma, kurczowo, jakby z każdym dniem coraz mocniej owijając się wokół jej kostek. Jedynym, niemym komentarzem na brak powietrza są mocno zaciśnięte usta i pięści, z paznokciami wbitymi aż do krwi, tworzącymi blizny dnia codziennego. Brak sensu, brak celu i brak chęci sprawił, że stała się być wybitnie niebezpieczna, pomimo szerokiego uśmiechu na twarzy z jednego, bardzo prostego powodu , bowiem ma wrażenie, że zawsze jakoś sobie poradzi.
     Pierwszym z kamieni, które los uwiązał u szyi była śmierć matki. Niespodziewana, szybka, boląca bardziej niż poparzenie wrzątkiem, niosąca gorsze konsekwencje niż poparzenia. Będąc środkowym dzieckiem była zwolniona z obowiązku zachowania zimnej krwi i trzeźwego myślenia, ale nie chciała przegrać ze smutkiem przed młodszą siostrą. Przybrała maskę, tak samo jak dwójka starszych Grindelwaldów, tylko w przeciwieństwie do nich nie chciała być rozsądna i dzielna. Postanowiła być ciepła.
    Drugim z kamieni był  jej ojciec, a raczej człowiek, którym się stał. Kiedy był obok, myślami był bardzo odległy. Z każdym dniem jego ręce coraz częściej kierowały się w stronę kieliszka, z każdym tygodniem chętniej obejmowały cudze biodra, które prawie za każdym razem były inne. Jako środkowe dziecko nie musiała z nim rozmawiać, ale nie chciała być obojętną, więc kiedy zasypiał na kanapie, wyjmowała mu szklaneczkę po ognistej z dłoni i nakrywała kocem, życząc w myślach dobrej nocy. Postanowiła być opiekuńcza.
    Trzecim z kamieni była ich przeprowadzka do Ciotki, której obcy był ich świat i która wydawała się być bardziej przerażona od nich samych. Walijskie góry zdawały się być zimne i obce, groźne i osowiałe, jakby widziały wiele nieszczęść. Jako środkowe dziecko, znów nic nie musiała. Nie musiała wybrać pokoju, bo przecież starsi mają pierwszeństwo, a i młodszym się ustępuje. Nie musiała za dużo pomagać Ciotce, nie musiała sprzątać po obiedzie, zasadniczo nic nie musiała, bo miała wrażenie, że i tak nikt nie zauważy jej nieobecności, jakby zlewała się z morelową ścianą salonu. Dlatego postanowiła być niegrzeczna.
    Trzy kamienie zdefiniowały jej życie, a mimo to, wciąż usilnie stara się przegryźć linę która je trzyma. Może ktoś poda nóż?


Odautorsko:
Nie umiem w kody, więc karta wygląda, jak wygląda. 
Witam wszystkich serdecznie :) Jeśli ktoś chciałby kontakt: octopus.full.mouth@gmail.com
*T.Pratchett

Kiedy łamiesz zasady, łam je mocno i na dobre

RAVENCLAW / VII KLASA / KAPITAN / 12 CALI, GŁÓG, SZTYWNA, PIÓRO PIKUJĄCEGO  LICHA / KLUB POJEDYNKÓW, KLUB ŚLIMAKA / CZYSTA KREW / STARSZY BRAT PRZYSZŁYM STAŻYSTĄ NUMEROLOGII / POPRZEDNIA KARTA POSTACI 

Patrząc na syna zastępcy Ministra Magii, spodziewasz się nie tylko przykładnego zachowania, wyróżniającego się z grona otaczającej cię młodzieży. Spodziewasz się elokwencji i niezachwianej błyskotliwości. Victorowi, jednak daleko do sztywnego schematu idealnego syna, który w przyszłości zajmie stanowisko swojego ojca. Za każdym razem otwarcie i bezpardonowo wyraża sprzeciw, w momencie gdy zostanie postawiony w obliczu miliona spekulacji na temat przyszłości w świecie Ministerstwa Magii. Wierzy, iż dzika fascynacja wszelakiej maści zaklęciami oraz magicznymi stworzeniami, zaprowadzi go na wymarzone szczeble kariery zawodowej, którą wybierze on sam. Zapełniony milionem lekcyjnych notatek zeszyt, stale powiększa swój atramentowy zbiór. Skrupulatnie wyznacza sobie cele, do których uparcie dąży. Nie brnie w kręgi szerszych znajomości, posiadając u swojego boku zaledwie dwie zaufane osoby. Żyje w cieniu szkolnej społeczności, będąc wolnym od plotek i uczniowskich sensacji. Jednak, gdy przyjdzie mu zmierzyć się narastającym konfliktem, potrafi zwinąć pięść, aby złamać komuś nos, dając tym świadectwo własnej nieprzewidywalności. Wierzący we własną samowystarczalność nie lubi otrzymywać pomocy, nawet gdy ewidentnie robi coś źle. Wycieczki do Hogsmeade zawsze wzbogacają jego papierową kolekcję, której zapas nie mieści się już w szkolnym kufrze. W trakcie zajęć pozostaje w cieniu grupy, znacznie bardziej preferując większe zaangażowanie podczas części praktycznej i pisemnej. Styczność z sylwetką Victora wymaga poniekąd wielu pokładów cierpliwości. Dystans połączony z domieszką wiecznego braku zaufania może stanowić główny problem w nawiązywaniu nowych kontaktów. Jeśli mocno mu na czymś zależy, potrafi stać się przesadnie zaborczy, podobnie jak jego ojciec.

_________________________________________________________________
Cześć! Chyba mogę śmiało przyznać, że Victor jest jedną z moich nielicznych postaci na Hogwarcie, z której jestem w pełni usatysfakcjonowana, co czyni samą zabawę jeszcze barwniejszą :D Zapraszam serdecznie na wątki oraz powiązania. Przygarniemy romans, tonę przyjaźni i wszystkiego co niepoprawne i szalone :) 
Fc: Tom Cornelisse

"Remember me in a simple way"

Elizabeth Georgia Vance

Gryffindor | VII rok | 15.11 | półkrwi | angielski dąb, 11 cali, włos testrala

koło ONMS i klub pojedynków | drużynowy pałkarz


Nikt w Gryffindorze nie daje się już nabrać na tę z pozoru niewinną twarzyczkę. Nawet pierwszoroczni przekonali się, że dziewczę jest równie zakręcone jak jej włosy. Wszędzie jej pełno, nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu i mogłoby się wydawać, że zamek zna równie dobrze, co własną kieszeń. Najpierw robi, potem myśli, choć wielu miało nadzieję, iż z wiekiem to się zmieni. Żądna przygód dusza nie pomaga jej w zdobywaniu sympatii nauczycieli, czy kolegów zbierających punkty dla domu. Piekielnie inteligentna bestia mająca sobie za nic oceny, zaś na zajęcia z transmutacji najchętniej, by nie chodziła - ileż można oglądać kubki z ogonem szczura lub szczura z uchwytem od kubka na plecach? Zaskakująco dla wszystkich już na trzecim roku dostała się do drużyny, gdyż swoim uderzeniem i celnością, drobnej postury dziewczynka, zawstydziła wielu lwich chłopców. Poważna i spokojna tylko w nielicznych momentach. Zaliczają się do nich zajęcia z Opieki nad magicznymi stworzeniami, gdyż uwielbia wszystkie stworzonka pokazywane na lekcjach. Czarodziei nieszanujących tych istot uważa za ignorantów, by nie użyć gorszego określenia. W przyszłości chciałaby uczyć tego przedmiotu i nadal móc rozkoszować się najlepszym budyniem waniliowym, jaki widział świat. Nigdy się nie przyzna, że tkwi w niej wielka romantyczka i marzy o miłości jak z bajki, lecz z przyjęć, na które lubi zaciągać ją matka, ma ochotę uciec po kilku minutach. Słabo idzie jej przestrzeganie obowiązujących tam zasad i uprzejmości. 
Jedno jest pewne - ciężko się nudzić z panną Vance.

Zapraszamy do wątków. Poszukujemy przyjaciela, który będzie jej pilnował i ciągle narzekał, że dom znów traci przez nią punkty.
Na zdjęciu Amara Vayder.

I'm the rose of sheer perfection


Lily Potter II

Lily Luna Potter — 17 VIII 2008, Dolina Godryka — Hufflepuff, rok IV — najmłodsze dziecko i jedyna córka tego Harry'ego i Ginny Potterów — czarownica półkrwi, posiadaczka różdżki długości 16", modrzew i pióro hipogryfa — jej boginem jest pająk, a patronusem czarny królik — koło ONMS, klub Eliksirów, ma sowę Gryzeldę

Kiedy Lily się złości, jej oczy wydają się być całkiem czarne. Zwykle mają miodowy kolor, złotawy, ciemny, jakby barwę oczu taty ktoś przyciemnił brązem oczu mamy. Włosy są bardzo, bardzo rude, od słońca ma piegi na nosie; może to dlatego nie przepada za siedzeniem na słońcu. Najbardziej lubi żółty kolor, gorącą czekoladę i słodkie pianki z ogniska. Lubi czytać i dużo wiedzieć, najlepiej wszystko, chociaż na wszystko nie ma odpowiedzi w żadnej, najmądrzejszej nawet książce. Jest wiecznie głodna – życiowych mądrości, podręcznikowej wiedzy i tych pysznych rzeczy z półmisków w Wielkiej Sali w porze obiadowej. Mimo to wydaje się w ogóle nie rosnąć, ma drobną, chudą budowę ojca i ciekawskie usposobienie matki. Chciałaby wszystkim dogodzić, nawet, jeśli to niemożliwe i od najmłodszych lat bierze na siebie rolę rodzinnego mediatora, zwłaszcza w konfliktach pomiędzy braćmi. Dla większości starszych kuzynów jest słodka, ale dla niej najsłodsze są ciasteczka babci Molly i małe króliczki, których norę odkryła kiedyś w głębi ogrodu. Ludzie, choćby byli najmilsi na świecie, nigdy nie będą jednak słodcy.
Kiedy dorośnie chciałaby zostać magizoologiem, tak jak ciotka Luna. Jeździć po całym świecie i rozmawiać ze zwierzętami, i żeby nikt już nigdy więcej nie powiedział: Lily jest jakaś dziwna, bo ona się czuje najzupełniej normalnie. Jej rówieśnicy nie zawsze są tak uprzejmi, jak magiczne czy niemagiczne stworzenia; nic więc dziwnego, że czasem lepiej spędza się czas w ich towarzystwie. W długie, letnie tygodnie rozbija w ogrodzie namiot albo wdrapuje się na wielką wierzbę rosnącą przy domu, której gałęzie sięgają aż do okna jej pokoju i obserwuje niebo nocą. Zastanawia się wtedy, czy gwiazdy są bardzo rozczarowane tym, co widzą na dole.
Kiedyś uda jej się stać animagiem. Kiedyś urośnie, dorośnie do swojej długaśnej różdżki i nie będzie już najmniejsza z całej rodziny. Kiedyś wreszcie Stephen Russell z piątego roku zwróci na nią uwagę i zaprosi ją na kremowe piwo. Albo Ognistą Whisky, jeżeli będzie się bardzo ociągał. Kiedyś nauczy się tylu rzeczy, że zostanie jedną z najwybitniejszych czarownic wszech czasów, odkryje, jak zrobić mugolską watę cukrową bez spalania cukru; kiedyś będzie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć te wszystkie rzeczy, które czuje gdzieś w okolicach serca, a które nazywa się przeczuciem.
I chociaż nikomu o tym nie powiedziała, przeczucia podpowiadają jej przyszłość.


Oddam Stephena Russella w dobre rączki!
myszkoralowy@gmail.com

I'm not a monster...


Ravenclaw ѳ VII rok ѳ eliksiry, obrona przed czarną magią, zielarstwo, astronomia, starożytne runy, transmutacja ѳ ostrokrzew, włókno ze smoczego serca,
12 cali, niezbyt giętka
13.03.2004, Londyn ѳ mugolak ѳ sierota ѳ od trzeciego roku życia w domach dziecka ѳ przez problemy, które sprawiał kilka razy oddawany przez rodziny zastępcze, rok temu przyjęty przez nową ѳ starszy, przyszywany brat dziesięcioletniej Mii ѳ dwa zarejestrowane pobicia na koncie, za które uniknął kuratora, tylko dzięki nauczycielom z Hogwartu od dawna wmawiającym jego mugolskim opiekunom, że uczęszcza do szkoły z internatem dla trudnej młodzieży ѳ problemy z kontrolowaniem agresji ѳ mimo wielu lat nauki magii w trakcie konfliktów, w których często uczestniczy, nadal sięga po mugolskie rozwiązania siłowe ѳ złość najlepszą obroną ѳ używane szaty i podręczniki ѳ silna potrzeba kontrolowania ludzi, z którą stara się walczyć, izolując się od uczniów ѳ boginem on sam zamknięty w klatce ѳ nie potrafiący wyczarować patronusa ѳ koła zielarskie i szachowe próbą cierpliwości i zniwelowania złości ѳ wieczory spędzane na wieży astronomicznej lub szkolnych błoniach w ramach uspokojenia ѳ niebieskoszare oczy podkreślane czarną kredką, luźno zawiązany krawat, skórzana bransoleta na ręce i nastroszone włosy znakiem rozpoznawczym ѳ magnes na kłopoty
Twoje myśli nie chcą cię słuchać, splatają się w jeden przepełniony irytacją wir, wrzeszczący nawet w twoim śnie. Przez cały czas jesteś niespokojny, nerwowo zaciskając i rozprostowując palce, później jakby wbrew sobie wybijając nimi nierówny rytm o blat ławki, potęgując tym samym chaos w umyśle. Starasz się ignorować wciąż narastającą w tobie złość, której pozwalasz jednak ujść za każdym razem, gdy ktoś rzuci w twoją stronę kłujący komentarz. Wiesz przecież, że wszyscy na ciebie patrzą, ich szepty wbijają się setkami igieł w twoją świadomość, sprawiając, że gubisz się w nich, nie wiedząc już, które są prawdziwe. Kiedy pozwalasz przepłynąć po dłoni impulsowi zapominasz o różdżce, chcąc poczuć skórę pod swoją pięścią, na chwilę kojącą twoje zmysły i wypełniającą cię agresję. Zawsze odpowiadają ci zaklęciami obijającymi twoje ciało bolesnymi uderzeniami, o których później starasz się zapomnieć, siedząc w oknie w dormitorium i przesuwając palcami po gładkiej kartce zapisanej dziecięcym pismem. Pozwalasz sobie na uśmiech, gdy przypominasz sobie jej twarz, słyszysz słodki głos, niemal czytający ci list. Opowiada ci o swojej nowej zabawce, o urodzinach koleżanki, o tym jak w tajemnicy przed rodzicami nakarmiła tą twoją dziwną sowę, jak dostała najlepszą ocenę w klasie. Prosi cię o kolejną magiczną historię i nazywa swoim wspaniałym, starszym bratem. Odpisujesz jej powoli, swoją smutną hogwarcką rzeczywistość ubierając w baśniowe zdania, sprawiające, że Mia wierzy, że są one tylko wymysłem twojej wyobraźni nie chcącej myśleć o tej okropnej szkole dla trudnej młodzieży, do której według niej chodził. Trzymasz pod poduszką wasze wspólne zdjęcie, na którym się do ciebie przytula, mimo tego, że w dniu gdy je wam zrobiono w domu jej rodziców mieszkałeś dopiero od miesiąca. Uwielbiasz ją, a jednocześnie cieszysz się, że nie mieszkasz razem z nią, bojąc się, że mógłbyś jej coś zrobić. Boisz się. Boisz się wrzasków w swoich myślach, skierowanych na ciebie spojrzeń wyżerających dziury w skórze, siebie, czającej się w tobie złości, której nie jesteś w stanie opanować zarówno w mugolskiej rzeczywistości jak i podczas rzucania zaklęć. Boisz się, że utracisz jeszcze bardziej kontrolę, codziennie czując duszące macki twojego życia zaciskające ci się na gardle. Widząc swojego bogina, mimo znajomości uroku, stoisz sparaliżowany, obserwując swoje konwulsyjne ruchy w małej, stalowej klatce, podświadomie wiedząc, że mentalnie już się w takiej znajdujesz. Paranoicznie miotasz się wewnątrz swojego umysłu, obsesyjnie próbując złapać się czegokolwiek, co by cię uspokoiło. Grasz w szachy, tłumaczysz runy, warzysz kolejne eliksiry, całkowicie się na tym skupiając, zagłuszając szepty liczeniem, powtarzaniem znaczeń pradawnych liter, układaniem strategii i dyktowaniem sobie w myślach kolejnych oznaczeń pól na czarno-białej planszy. Siedzisz wtedy w prawie całkowitej ciszy, pozwalając spowolnić otaczającej cię rzeczywistości. Masz wrażenie, że twoja twarz przybiera inny, spokojny wyraz, a może tylko ci się zdaje, bo za chwilę zaczynasz rzucać wściekłe spojrzenia lub uderzać dłonią o blat, gdy ktoś zbyt głośno się roześmieje i zakłóci tym samym twój trans. Wieczorami uciekasz na zewnątrz lub na wieżę astronomiczną, wpatrujesz się w niebo, tym razem układając mantrę z nazw gwiazdozbiorów. Wyciszasz się, jesteś sam. Cichy wdech, wydech. A później wracasz. Przemykasz przez pokój wspólny, nie pozwalając się zaczarować płomieniom kominka, uciekasz do dormitorium, gdzie natychmiast chowasz się na swoim łóżku. Zasłaniasz się kotarą, by natychmiast po tym niewerbalnie rozpalić swoją różdżkę, bo przecież panicznie boisz się ciemności. Gdy nic nie widzisz szepty są głośniejsze, wrzeszczą, ogłuszając cię obrzydliwie zlepiającą się w całość kakofonią, po zaśnięciu przeobrażając się w koszmary, z których budzisz się oblany zimnym potem. Na śniadaniu jest za głośno, jest za dużo ludzi, których nie potrafisz zrozumieć ani wychwycić ich pojedynczych głosów w całym chaosie. Siadasz z brzegu stołu, nerwowo prostując położone obok twojego talerza sztućce, prostą linią próbując wyprostować jedną ze swoich myśli. Na korytarzach w czasie przerw nerwowo bazgrzesz ołówkiem na kartkach skórzanego zeszytu, tworząc chore szkice zamiast psychodelicznych graffiti, które kiedyś malowałeś. Czasem, gdy nie możesz już wytrzymać, uciekasz do łazienki, wrzeszczysz wbijając sobie w nadgarstki paznokcie. Czasem nerwowo obgryzasz przy nich skórki. Boisz się, paranoicznie, obsesyjnie starając się odbić od obrazu, który mimowolnie tworzysz w oczach innych. Ale przecież oni i tak cię nienawidzą, nie rozumieją, nie obchodzisz ich. Tylko gapią się na ciebie, szepczą o tobie, a ty i tak wszystko słyszysz. Boisz się ich, a może to oni boją się ciebie. Złościsz się, agresywnie walczysz o to, by zmazać im te szydercze uśmiechy z twarzy, by później uciec i skulić się gdzieś, gdzie cię nie znajdą i nie dopadną swoimi głosami. Już twoich jest za dużo. Wariujesz, potrzebujesz pomocy, jednocześnie przed nikim się do tego nie przyznając, tylko rozbieganym spojrzeniem lustrując otoczenie. Usilnie pragniesz zacząć coś, kogoś kontrolować, nie dając sobie rady z własnym życiem, chcesz zawładnąć czyimś, by tym samym wprowadzić nikły porządek do swojej głowy. Czasem w bibliotece nieświadomie zatrzymujesz wzrok na jednej twarzy, ładnej, chłopięcej, co budzi w tobie jeszcze większy strach i obrzydzenie do samego siebie. To już siedem lat, siedem długich lat odkąd trafiłeś do tego świata, a wciąż nie możesz oswoić się z myślą, że jesteś czarodziejem. Kochasz eliksiry, kochasz starożytne runy i rośliny, a jednocześnie nie wiesz co zrobisz ze swoją obszerną wiedzą, bo przecież tam gdzie mieszkasz i wrócisz nie będzie ci to potrzebne. W mugolskim Londynie nie używasz różdżki, a mimo to trzymasz ją schowaną w kieszeni, jakby mając nadzieję, że dzięki temu się do niej przywiążesz. A może po prostu o niej zapominasz, bo wcale nie chcesz zakochać się w zaklęciach i energii przepływającej po twoich palcach, w dziwny i niezrozumiały sposób. Kiedyś kochałeś ten świat bardziej, chciałeś zostać animagiem, ale po kilku próbach, zrezygnowałeś, panicznie bojąc się, że do ludzkich głosów w twojej głowie dołączą także te zwierzęce. Z każdym rokiem, mimo większej wiedzy, oddalasz się, bojąc się co zrobisz po skończeniu Hogwartu. Nie skończyłeś mugolskiej szkoły, nie masz pieniędzy by rozpocząć pracę i życie w magicznym świecie. Jesteś sam. Nic nie osiągniesz, nigdy, nie dasz rady. Każdego dnia przerażasz innych, mimo, że to sam najbardziej przypominasz zaszczute zwierzę. Uciekasz, miotasz się, paranoicznie próbujesz się stąd wyrwać i cokolwiek zaplanować. Masz wrażenie, że z każdą godziną coraz bardziej zanurzasz się w obrzydliwej mazi, że dusisz się w matni, z której nie potrafisz się wydostać. A później czytasz kolejny list od Mii. Kolejne dziecięce skreślenia, kolejna prozaiczna historyjka, dla niej będąca czymś ważnym i wspaniałym. Znowu jej odpisujesz, mamisz się, że tworzona dla niej wizja jest prawdziwa i że naprawdę jesteś tu szczęśliwy i otoczony wyciszającą twoje myśli magią. Idealnie równo zaklejasz kopertę, później prostujesz wszystkie ułożone na szafce nocnej książki, rano wyżywając się na śpiącym obok chłopaku, że znowu je poprzewracał, tworząc w nich odstręczający chaos. Witasz kolejne szlabany, odwiedzasz dyrektora, bardzo chcesz mu powiedzieć, a potem widzisz te wszystkie ruszające się za jego plecami portrety świdrujące cię wzrokiem i ponownie się gubisz i plączesz w wypowiadanych zdaniach. Wszyscy cię oceniają, śmieją się, głośno, obrzydliwie. Chowasz się. Ale jeśli nie oni, to twoje szepty zawsze cię znajdą, prawie nigdy cię nie zostawiając.
Myśli znowu nie chcą cię słuchać. Więc liczysz odmierzane miarki, zaciskasz palce na piórze, później wybijając nimi ten sam nierówny rytm. Prostujesz je nerwowo, obejmujesz różdżkę, czasem samemu, jakby na próbę przyciskając ją sobie do gardła. Wdech, wydech. Koń na C5, królowa na G3. Pięć razy zamieszać w lewo. Dokładnie posiekać. Zgrzyt ołówka na papierze, obrzydliwe skapnięcie atramentu na wypracowanie, gdy ktoś się potrąca. Gwiazdozbiór ryby. Eihwaz. Odciąć skrzydła. Prosta linia sztućców. Odbijający się echem w umyśle rytm wybrany przez palce. Duszący wydech. Dwa razy w lewo. Szach mat.
Żyjesz, atakujesz, uciekasz. Miotasz się, gubisz, zasłaniasz uszy, paranoicznie rozglądasz się dookoła, chcesz wydrapać sobie szepty z umysłu. Kłamiesz że wszystko jest z tobą w porządku, że wytrzymasz. Wciąż mamisz się, że jesteś normalny.
Relacje ѳ Z dziennika

Cześć wszystkim!
Mam nadzieję, że Seth Was nie przestraszył oraz, że chaotyczna treść karty nie męczy a pozwala zagłębić się w jego psychikę. Szukamy przyjaciół, wrogów i kogoś do kochania, nawet jeśli trochę toksycznego (a konkretniej jakiegoś chłopaka, bo Seth działa po drugiej stronie mocy, mimo, że sam jeszcze tego nie do końca akceptuje ;).
A jeśli ktoś jest ciekawy jak wygląda nieco mniej groźny Seth, proszę klikać. ^^
Imię i nazwisko ukrywają dwa zdjęcia.
Na wizerunku Lou Taylor Pucci, twarzy Mii użyczyła Sasha Bell. W tytule cytat z piosenki Monster Missio.
Kod na wysuwany dopisek od autorki pożyczony stąd.